Chandler Raymond - Pleyback
Szczegóły |
Tytuł |
Chandler Raymond - Pleyback |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Chandler Raymond - Pleyback PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Chandler Raymond - Pleyback PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Chandler Raymond - Pleyback - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Tytuł oryginału angielskiego Playback
Raymond Chandler 1958
By ESKEL
1
Głos w słuchawce brzmiał ostro i ponaglająco, ale nie mogłem zrozumieć, o
co chodzi. Trochę dlatego, że jeszcze nie całkiem się rozbudziłem, a poza tym
trzymałem słuchawkę do góry nogami. Odwróciłem ją i odchrząknąłem.
Słyszy mnie pan? Mówi Clyde Umney, mecenas Clyde Umney.
Mecenas Clyde Umney. Jakbym znał co najmniej tuzin Clyde Umneyów.
Czy to Marlowe?
No, chyba raczej tak. Spojrzałem na zegarek. Było pół do siódmej. To
nie jest moja ulubiona godzina.
Nie żartuj sobie, młody człowieku.
Przepraszam, panie Umney. Nie jestem młodym człowiekiem. Jestem
stary, zmęczony i jeszcze nie piłem dziś kawy. Czym mogę panu służyć?
Chcę, żeby wyszedł pan na ekspres Super Chief o ósmej, zidentyfikował
wśród pasażerów pewną dziewczynę, śledził ją dopóki się gdzieś nie zatrzyma, i
zameldował mi o tym. Jasne?
Nie.
Jak to nie? – warknął.
Za mało wiem o sprawie, żeby ją przyjąć.
Jestem mecenas Clyde Um...
Strona 3
Wystarczy! przerwałem. Bo zacznę krzyczeć. Proszę o fakty. Albo
może poszuka pan sobie innego detektywa? Ja nigdy nie pracowałem dla FBI.
Aha, za pół godziny będzie u pana w biurze moja sekretarka, panna
Vermilyea. Przekaże panu wszystkie niezbędne dane. To bardzo operatywna
osoba. Mam nadzieję, że pan też.
Bardziej operatywny jestem po śniadaniu. Niech raczej przyjedzie tutaj.
Gdzie tutaj?
Podałem mu swój adres na Yucca Avenue i wytłumaczyłem, jak dojechać.
Dobrze zgodził się niechętnie. Ale żebyśmy się właściwie
zrozumieli: dziewczyna ma nie wiedzieć, że jest śledzona. To bardzo ważne.
Wykonuję zlecenie bardzo wpływowej firmy adwokackiej z Waszyngtonu.
Panna Vermilyea przekaże panu pieniądze na bieżące wydatki i 250 dolarów
zaliczki. Spodziewam się od pana dużej operatywności. To wszystko. Szkoda
czasu na gadanie.
Zrobię, co będę mógł, panie Umney.
Odłożył słuchawkę. Wygrzebałem się z łóżka, wziąłem prysznic, ogoliłem się
i dopijałem właśnie trzecią kawę, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Jestem Vermilyea, sekretarka pana Umneya oświadczyła raczej
chłodnym tonem.
Bardzo proszę.
Całkiem niezła. Miała na sobie biały płaszcz przeciwdeszczowy z paskiem,
wysokie botki tego samego koloru, w ręku składaną plastikową parasolkę. Była
z gołą głową. Platynowa blondynka o szaroniebieskich oczach, którymi patrzyła
na mnie tak, jakbym użył brzydkiego wyrazu. Pomogłem jej zdjąć płaszcz.
Pachniała bardzo przyjemnie. O ile mogłem zauważyć, miała też parę nóg, na
które patrzyło się bez bólu. Nosiła cienkie jak mgła pończochy. Przyglądałem
się im chyba dość natrętnie, zwłaszcza gdy założyła nogę na nogę i
wyciągnąwszy papierosa czekała na ogień.
Christian Dior rzuciła, bez trudu czytając w moich myślach. Nigdy
nie noszę nic innego. Proszę o ogień.
Widzę, że dzisiaj ma pani na sobie o wiele więcej zauważyłem,
strzelając zapalniczką.
Nie przepadam za przystawianiem się o tak wczesnej porze.
A jaka pora pani odpowiada, panno Vermilyea?
Uśmiechnęła się dość kwaśno, pogrzebała w torebce i podała mi brązową
kopertę.
Znajdzie pan tu wszystko, co trzeba.
Strona 4
No, chyba niezupełnie wszystko.
Dobra, dobra. Niech pan przestanie się zgrywać. Wiem o panu wszystko.
Jak pan myśli, dlaczego Umney pana wybrał? To ja pana wybrałam, nie on. I
niech pan przestanie gapić się na moje nogi.
Otworzyłem kopertę. Zawierała następną, zapieczętowaną|, i dwa czeki na
moje nazwisko. Jeden, z napisem,, Zaliczka a conto wynagrodzenia za usługi w
ramach wykonywanego zawodu", opiewał na 250 dolarów, a drugi:,, Zaliczka
dla Philipa Marlowe a conto niezbędnych wydatków" na 200 dolarów.
Z wydatków rozliczy się pan u mnie, szczegółowo powiedziała panna
Vermilyea. I za drinki proszę płacić z własnej kieszeni.
Drugiej koperty nie otwierałem. na razie.
Na jakiej podstawie Umney sądzi, że wezmę sprawę, o której nic nie
wiem?
Weźmie pan. To czysta sprawa. Daję panu na to moje słowo.
I co jeszcze?
O tym możemy sobie porozmawiać, kiedy umówimy się na drinka
jakiegoś deszczowego wieczoru, jeśli nie będę zbyt zajęta.
Przekonała mnie pani.
Otworzyłem drugą kopertę. Zawierała zdjęcie dziewczyny. Jej poza
wskazywała na naturalną swobodę albo duże obycie z kamerą. Ciemne włosy,
być może rude, wysokie, jasne czoło, poważne oczy, wystające kości
policzkowe, nerwowe nozdrza i usta, które nie zdradzały niczego. Była to twarz
o rysach szlachetnych, twarz niemal surowa i z pewnością nie radosna.
Niech pan odwróci powiedziała panna Vermilyea.
Na odwrocie znalazłem dane wypisane starannie na maszynie.
„Imię i nazwisko: Eleanor King. Wzrost 175 cm. Wiek około 29 lat. Włosy
ciemne, brązowo rude, gęste, naturalnie falujące. Sylwetka wyprostowana.
Niski, donośny głos. Ubiera się dobrze, ale bez przesady. Dyskretny makijaż.
Znaków szczególnych brak. Charakterystyczne zachowanie: wchodząc do
pokoju ma zwyczaj wodzić wzrokiem nie odwracając głowy; w chwilach
napięcia drapie wnętrze prawej dłoni; leworęczna, ale umiejętnie to ukrywa.
Dobrze gra w tenisa, świetnie pływa i nurkuje, potrafi dużo wypić. Niekarana,
ale odciski palców w kartotekach".
Aa, jednak siedziała zauważyłem podnosząc wzrok na pannę
Vermilyea.
Nie posiadam żadnych informacji ponad to, co pan przeczytał. Proszę
postępować zgodnie z poleceniem.
Strona 5
Coś tu nie gra, panno Vermilyea. Taki towar w wieku dwudziestu
dziewięciu lat prawie na pewno był już zamężny. A tu nie ma nic o obrączce ani
o biżuterii. To mnie dziwi.
Spojrzała na zegarek. Dalej niech się pan dziwi na Union Station. Nie ma
pan wiele czasu.
Podniosła się. Pomogłem jej włożyć biały płaszcz przeciwdeszczowy i
otworzyłem drzwi.
Jest pani samochodem?
Tak. Zatrzymała się i odwróciła. Jedna rzecz mi się w panu podoba.
Nie pcha się pan z łapami. I ma pan dobre maniery — w pewnym sensie.
Obłapianie to paskudna technika.
Ale jest też coś, co mi się w panu nie podoba. Niech pan zgadnie, co.
Przykro mi. Nie mam pojęcia. Niektórzy nie potrafią mi na przykład
wybaczyć tego, że żyję.
Nie to miałam na myśli.
Odprowadziłem ją na dół i otworzyłem drzwi do jej samochodu. Nic
specjalnego: mały Cadillac Fleetwood. Skinęła mi lekko głową i samochód
zsunął się ze wzgórza.
Wróciłem na górę i spakowałem torbę. Na wszelki wypadek.
2
Właściwie nie było nic do roboty. Super Chief przybył punktualnie, jak
zwykle, a obiekt okazał się tak łatwy do namierzenia, jak kangur we fraku.
Miała przy sobie tylko jakąś powieść w tanim wydaniu, którą wrzuciła do
pierwszego napotkanego kubła na śmieci. Usiadła i patrzyła w podłogę. Moim
zdaniem, nie była to szczęśliwa dziewczyna. Po chwili wstała i podeszła do
stojaka z książkami, i oddaliła się nie biorąc żadnej, zerknęła na duży, ścienny
zegar i zamknęła się w budce telefonicznej. Rozmawiała z kimś, wrzuciwszy
garść monet do automatu. Wyraz jej i twarzy wcale się nie zmienił. Odwiesiła
słuchawkę i poszła do półki z magazynami, wzięła „New Yorkera", spojrzała i
umownie na zegarek i zasiadła do czytania.
Miała na sobie granatowy kostium szyty na miarę, pod nim białą bluzkę. W
kołnierz żakietu wpięta była duża szafirowa szpilka, zapewne stanowiąca
komplet z kolczykami, ale nie widziałem jej uszu. Włosy miała ciemnorude.
Wyglądała tak samo jak na fotografii, chociaż była nieco wyższa, niż
Strona 6
przypuszczałem. Z ciemnoniebieskiego kapelusza opadała krótka woalka.
Nosiła rękawiczki.
Po chwili przeszła pod arkady, gdzie stoją taksówki. Spojrzała na bar kawowy
po lewej, zawróciła i weszła do głównej poczekalni, rzuciła okiem na wystawę
drogerii, na kiosk z gazetami, okienko informacji i na ludzi siedzących mi
gładkich drewnianych ławkach. Jedne kasy biletowe były otwarte, inne
zamknięte. Nie interesowała się kasami. Usiadła znowu i popatrzyła na zegar
dworcowy. Zdjęła prawą rękawiczkę i nastawiła swój zegarek, małe platynowe
cacko bez kamieni. Porównywałem ją w myślach z panną Vermilyea. Nie
wyglądała na głupią, nadętą czy pruderyjną, ale Vermilyea wydawała się przy
niej obiektem bardziej przystępnym.
I tym razem nie usiedziała długo. Wstała i zaczęła się przechadzać. Wyszła na
wewnętrzny dziedziniec, wróciła, zajrzała do drogerii, postała chwilę przed
stojakiem z książkami. Dwie sprawy nie ulegały wątpliwości. Jeżeli była tu z
kimś umówiona, to nie o godzinie przyjazdu pociągu. Zachowywała się tak,
jakby czekała na połączenie. Weszła do baru. Usiadła przy jednym z
plastikowych stolików, przejrzała menu i zaczęła czytać książkę. Pojawiła się
kelnerka z nieodłączną szklanką wody z lodem i kartą dań. Obiekt śledzony
złożył zamówienie. Kelnerka odeszła, obiekt powrócił do lektury. Było mniej
więcej piętnaście po dziewiątej.
Przeszedłem pod arkadami do postoju taksówek, gdzie czekał bagażowy.
Czy Super Chief to pana działka? zapytałem.
Tak. Częściowo. Patrzył bez większego zainteresowania na banknot
dolarowy, który gładziłem palcami.
Miałem się tu spotkać z kimś z bezpośredniego wagonu Waszyngton—San
Diego. Czy ktoś z niego wysiadł?
Chodzi panu o to, czy ktoś wysiadł na dobre, z bagażem i tak dalej?
Potwierdziłem ruchem głowy.
Zastanowił się, taksując mnie badawczo inteligentnymi piwnymi oczyma.
Wysiadł jeden pasażer odparł w końcu. A jak wygląda pana znajomy?
Opisałem kogoś, kto trochę przypominał znanego aktora, Edwarda Arnolda.
Bagażowy potrząsnął przecząco głową.
Ten, co wysiadł, wyglądał całkiem inaczej. Pana znajomy jest pewnie
jeszcze w pociągu. Pasażerowie z wagonu bezpośredniego nie muszą wysiadać.
Doczepiają go do siedemdziesiątki czwórki, która odchodzi o jedenastej
trzydzieści. Jeszcze jej nie podstawili.
Strona 7
Podziękowałem i dałem mu dolara. Bagaż obiektu śledzonego był nadal w
pociągu i to tylko chciałem wiedzieć.
Wróciłem przed bar i zajrzałem do środka przez szybę.
Obiekt śledzony czytał książkę popijając kawę i pojadając ślimaki.
Przeszedłem do budki telefonicznej i zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego garażu,
żeby, jeżeli nie zadzwonię do południa, przysłali kogoś po mój wóz. Robili to
już tyle razy, że zostawiłem im zapasowe kluczyki. Poszedłem do samochodu,
zabrałem torbę i włożyłem do skrytki bagażowej. W ogromnej poczekalni
głównej kupiłem bilet do San Diego i znowu pospieszyłem pod bar.
Obiekt śledzony był tam nadal, ale już nie sam. Po drugiej stronie stolika
siedział facet, śmiał się, coś mówił i od razu było widać, że dziewczyna go zna i
że tego żałuje. Czysty Kalifornijczyk — od czubków wiśniowych mokasynów
aż po zapiętą pod szyję brązowożółtą, kraciastą koszulę bez krawata, na którą
włożył kremową sportową marynarkę z tweedu. Był szczupły, miał jakieś metr
osiemdziesiąt wzrostu, chudą, zarozumiałą twarz i przesadną ilość. Obracał w
ręce kawałek papieru.
W zewnętrznej kieszeni jego marynarki jaśniała jak bukiet żonkili żółta
chusteczka. I było jasne jak słońce, że dziewczyna nie jest zadowolona z jego
towarzystwa.
Wciąż mówił i skubał ten papierek. W końcu wzruszył ramionami i wstał z
krzesła. Nachylił się i przesunął końcem palca po jej policzku. Szarpnęła się do
tyłu. Wtedy on rozwinął papier i ostrożnie położył go przed nią. Czekał
uśmiechając się.
Opuściła wzrok bardzo powoli i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w
kartkę. Wyciągnęła rękę, żeby ją zabrać, ale on był szybszy. Schował papier do
kieszeni nie przestając się uśmiechać. Potem wyjął notes, taki z wydzieranymi
kartkami, napisał coś długopisem; wyrwał kartkę i położył przed nią. To może
sobie wziąć. Wzięła, przeczytała i schowała do torebki. W końcu spojrzała na
niego. Miałem wrażenie, że nie przyszło jej to łatwo. Wyciągnął rękę nad stołem
i poklepał ją po dłoni, po czym odwrócił się i opuścił bar.
Zamknął się w budce telefonicznej, wykręcił numer i przez jakiś czas
rozmawiał. Wyszedł, przywołał bagażowego, udał się z nim do dworcowego
schowka na bagaże. Wyjął stamtąd niedużą, lekką, perłowo białą walizkę i
pod—ręczną torbę tego samego koloru. Bagażowy wyniósł je na parking i
podążył za nim do lśniącego dwukolorowego Buicka Roadmastera z rodzaju
tych kabrioletów, co mają dach zamocowany na stałe. Bagażowy wstawił rzeczy
za siedzenie, wziął pieniądze i oddalił się. Facet w sportowym ubraniu z żółtą
Strona 8
chusteczką siadł za kierownicą, cofnął wóz, zatrzymał, żeby włożyć ciemne
okulary i zapalić papierosa, po czym odjechał. Zapisałem numer rejestracyjny i
wróciłem na dworzec.
Następna godzina trwała tyle, co trzy. Dziewczyna wyszła z baru i czytała
książkę w poczekalni. Ale nie czytała uważnie. Raz po raz przewracała kartki
wstecz, żeby sprawdzić, co przeczytała. Chwilami przerywała czytanie, trzymała
tylko książkę, patrząc pusto przed siebie. Miałem przy sobie poranne wydanie
wczorajszej gazety wieczornej i spoza niej obserwowałem dziewczynę, próbując
zebrać do kupy to, co chodziło mi po głowie. Nie było tam żadnych pewnych
faktów. Ale przynajmniej czas się tak nie dłużył.
Facet, który przysiadł się do jej stolika, musiał wysiąść z pociągu, bo miał
bagaże. Mógł to być ten sam pociąg, którym przyjechała dziewczyna, i facet
mógł być właśnie tym jedynym pasażerem, który wysiadł. Swym zachowaniem
dziewczyna dawała jasno do zrozumienia, że nie jest zadowolona z jego
obecności, a on się tym nie przejmował, jakby był pewien, że ona jednak zmieni
zdanie, kiedy zobaczy ten kawałek papieru. Tak też się stało. Skoro zaś działo
się to już po ich wyjściu z pociągu, a mogło przecież odbyć się bardziej
dyskretnie przedtem, to znaczy, że w pociągu facet nie miał jeszcze tego
papierka.
Nagle dziewczyna podniosła się raptownie, podeszła do stoiska z gazetami i
wróciła z paczką papierosów. Rozerwała pudełko, wyjęła papierosa i zapaliła.
Zrobiła to niezręcznie, jakby nie była przyzwyczajona do palenia. W trakcie
palenia jej zachowanie zmieniało się. Stawała się bardziej stanowcza i
wyzywająca, jakby rozmyślnie przybierała ordynarną pozę. Spojrzałem na zegar
dworcowy. Dziesiąta czterdzieści siedem. Zastanawiałem się dalej.
Zwitek papieru wyglądał na wycinek z gazety. Chciała go zabrać, ale facet nie
pozwolił. Potem napisał kilka słów na czystej kartce, dał jej tę kartkę, a ona
spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Wniosek: przystojniak miał na nią jakiegoś
haka, a ona udawała, że jej się to podoba.
Następna sprawa: facet opuścił przedtem dworzec i gdzieś poszedł, może po
samochód, może po ten wycinek, a może po coś innego. Czyli nie martwił się,
że dziewczyna się zmyje, co potwierdzałoby przypuszczenie, że wtedy nie
wyjawił wszystkiego, ale tylko część tego, co wie. Może nie był pewien. Musiał
sprawdzić. A kiedy wyłożył karty na stół, zabrał bagaże i odjechał swoim
Buickiem. I już się nie boi, że ją zgubi. To, co ich łączy, jest na tyle silne, ze
będzie ich łączyć nadal.
Strona 9
Pięć po jedenastej wyrzuciłem to wszystko przez okno i zacząłem od nowego
założenia. Prowadziło donikąd. Dziesięć po jedenastej ogłoszono przez
megafon, że pociąg numer siedemdziesiąt cztery do San Diego przez Santa An,
Oceaside i Del Mar jest podstawiony na torze jedenastym. Gromada ludzi, z
dziewczyną włącznie, opuściła poczekalnię. Inni przechodzili już przez bramkę.
Zaczekałem, aż dziewczyna też ją minie, i wróciłem do budki telefonicznej.
Wrzuciłem monetę i wykręciłem numer biura Clyde'a Umneya.
Odebrała panna Vermilyea.
Mówi Marlowe. Czy jest pan Umney?
Tonem oficjalnym odpowiedziała: Niestety, pan Umney jest w sądzie. Czy
mam coś przekazać?
Nawiązałem kontakt i udaję się pociągiem do San Diego albo do którejś ze
stacji po drodze. Nie wiem na razie, do której.
Dziękuję. Czy coś jeszcze?
Owszem. Świeci słońce, a nasza znajoma nie wygląda mi bardziej na
zbiega niż pani. Zjadła śniadanie w barku kawowym, który ma szklaną ścianę od
strony hali dworcowej. Siedziała w poczekalni, podobnie jak mniej więcej sto
pięćdziesiąt innych osób. A mogła zostać w pociągu i nie pokazywać się.
Zanotowałam, dziękuję. Przekażę panu Umneyowi, jak tylko się zjawi. Nie
ma pan zatem nic pewnego.
Jedno jest pewne: że pani trzyma mnie na dystans.
Jej głos nagle się zmienił. Widocznie ktoś wyszedł z pokoju.
Słuchaj, przyjacielu, wynajęto cię do roboty. Będzie lepiej, jeśli ją
wykonasz, i to wykonasz jak trzeba. W tym mieście Clyde Umney to gruba
ryba.
A po co komu ryba, kochanie. Ja pijam pod piwo. Potrafię też ładnie
opowiadać. Potrzebuję tylko trochę zachęty.
Dostaniesz swoją zapłatę, tajniaczku, po wykonaniu roboty. Nie wcześniej.
Jasne?
Cieszę się, że jesteś dla mnie taka miła, ślicznotko. Żegnam.
Słuchaj, Marlowe wyrzuciła z siebie gwałtownie. Nie chciałam cię
urazić. Dla Umneya to jest bardzo ważna sprawa. Jeżeli mu nie wyjdzie, to
może stracić bardzo korzystne powiązania. Po prostu mnie poniosło.
Całkiem nieźle ci to wyszło. Korzystnie wpłynęło na moją
podświadomość. Odezwę się, jak tylko będę mógł.
Odwiesiłem słuchawkę, przeszedłem przez bramkę i pokonując dystans
zbliżony do odległości Los Angeles—Ventura dostałem się na tor jedenasty,
Strona 10
wsiadłem do wagonu, który zdążył już wypełnić się oparami dymu
papierosowego, co dobrze robi na gardło i prawie zawsze pozbawia co najmniej
jednego płuca. Nabiłem i zapaliłem fajkę przyczyniając się do ogólnego
zaduchu.
Pociąg ruszył, przetoczył się opieszale przez podwórka i zaplecza wschodnich
dzielnic Los Angeles, na chwilę się mi rozpędził, po czym zatrzymał się na
pierwszej stacji Santa Ana. Obiekt śledzony nie wysiadł. Nie wysiadł także w
Del Mar ani w Oceanside. W San Diego szybko wyskoczyłem, złapałem
taksówkę i czekałem osiem minut przed dworcem zbudowanym w stylu
hiszpańskim, aż bagażowi wyniosą walizki. Wtedy dziewczyna również
wysiadła.
Nie wzięła taksówki. Przeszła na drugą stronę ulicy na parking za rogiem,
gdzie mieściła się wypożyczalnia samochodów. Wróciła stamtąd po dłuższej
chwili z wyrazem smutku na twarzy. Nie ma prawa jazdy, nie ma samochodu.
Powinna była raczej o tym wiedzieć.
Tym razem wzięła taksówkę, taksówka zawróciła i ruszyła na północ. Moja
zrobiła dokładnie to samo. Miałem pewne trudności z kierowcą w kwestii
śledzenia.
Panie, o tym to sobie można poczytać w książkach. Tu się tego nie robi.
Podałem mu piątkę i fotokopię licencji, format 10x5. Obejrzał jedno, potem
drugie, przeniósł wzrok na ulicę.
Dobra, ale ja o tym zamelduję powiedział. A dyspozytor może
zameldować na policji. Takie tu są porządki, przyjacielu.
To jest chyba miasto, w którym powinienem mieszkać zauważyłem.
Zgubił go pan. Skręcił w lewo, dwie przecznice przed nami.
Kierowca oddał mi licencję. Nie mam lewego oka odciął się. A jak
pan myśli, od czego jest radiotelefon? Podniósł słuchawkę i zaczął
rozmawiać.
Skręcił w lewo przy Ash Street w kierunku Trasy 101 i włączyliśmy się do
ruchu, utrzymując spokojną prędkość sześćdziesiąt na godzinę. Patrzyłem na tył
jego głowy.
Nie denerwuj się pan rzucił przez ramię. Ta piątka to ekstra?
Tak jest. Dlaczego mam się nie denerwować?
Bo ta pasażerka jedzie do Esmeralda. Dwadzieścia kilometrów na północ
stąd, nad samym morzem. Zamówiła kurs do motelu Rancho Descansado...
Chyba, że zmieniłoby się jej coś po drodze, ale wtedy dostanę cynk. Po
hiszpańsku descansar znaczy odpoczywać.
Strona 11
O cholera! Niepotrzebnie brałem taksówkę zauważyłem.
Za usługę się płaci, przyjacielu. Musimy zarobić na chleb.
Jest pan Meksykaninem?
My tak siebie nie nazywamy. My jesteśmy hiszpańscy Amerykanie.
Urodzeni i wychowani w USA. Niektórzy już prawie nic nie potrafią powiedzieć
po hiszpańsku.
Es gran lastima powiedziałem. Una lengua muchissima hermosa.
Odwrócił głowę i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Tiene Usted, razón,
amigo. Estoy muy bien de acuerdo.
Minęliśmy Torrance Beach i mknęliśmy dalej, na przylądek. Od czasu do
czasu taksiarz zagadywał do radiotelefonu. Wykręcił głowę na tyle, żeby było
wiadomo, że znowu wraca się do mnie.
Chce pan, żeby pana nie widzieli?
A kierowca? Może jej powiedzieć, że ktoś ją śledzi.
On nie wie. Dlatego pytam.
Może go pan wyprzedzi, tak żebyśmy tam byli przed mmi. Dołożę
następne pięć.
To żaden problem. Nawet mnie nie zauważy. Mogę mu później
powiedzieć, przy flaszce Tecate.
Przejechaliśmy przez niewielkie centrum handlowe, potem ulica rozszerzyła
się, domy po jednej stronie miały wygląd zamożny i nie nowy, a po drugiej
całkiem nowy i wcale nie mniej zamożny. Ulica znowu zwęziła się i można było
jechać tylko czterdzieści na godzinę. Mój taksówkarz ściął zakręt w prawo,
pokręcił się po jakichś wąskich uliczkach, przeskoczył przez znak stopu i zanim
się połapałem, gdzie jesteśmy, zjeżdżaliśmy już do jakiegoś wąwozu. Po lewej,
za szeroką, płaską plażą z dwiema metalowymi wieżami dla ratowników,
rozciągał się połyskliwy Pacyfik. Kiedy dotarliśmy na dno wąwozu, kierowca
zamierzał wjechać za bramę, ale go powstrzymałem. Duży napis, ułożony ze
złotych liter na zielonym tle, głosił: El Rancho Descansado.
Zjedźmy z widoku poleciłem. Chcę mieć absolutną pewność.
Wycofał się z powrotem na Trasę 101, przemknął wzdłuż zdobionego
sztukaterią muru, potem skręcił w wąską, krętą drogę i tam się zatrzymał.
Nad nami zwisał poskręcany eukaliptus z rozpłatanym pniem. Wysiadłem z
taksówki, włożyłem ciemne okulary, poszedłem w kierunku szosy i oparłem się
o jasnoczerwonego jeepa, który miał wymalowaną na masce nazwę stacji
obsługi. Ze wzgórza zjechała taksówka i skręciła do Rancho Descansado.
Strona 12
Minęły trzy minuty. Pusta taksówka skierowała się z powrotem pod górę.
Wróciłem do swojego kierowcy.
Taksówka nr 423 — powiedziałem. — Ta sama?
Ten sam ptaszek. Co teraz?
Czekamy. Jaki tam jest rozkład?
Parterowe domki z zatokami do parkowania. Podwójne i pojedyncze. W
małym od frontu jest biuro. W sezonie wysokie ceny. Teraz jest luz. Dużo
miejsca i pewnie o połowę taniej.
Poczekamy pięć minut. Potem się zamelduję, zostawię walizkę i rozejrzę
się za jakimś wozem do wynajęcia.
Powiedział, że to nic trudnego. W Esmeralda były trzy miejsca, gdzie
wynajmowano samochody różnej marki na czas albo na przebieg.
Poczekaliśmy pięć minut. Było trochę po trzeciej. Czułem już taki głód, że
mógłbym jeść z psiej miski.
Zapłaciłem kierowcy, odprowadziłem taksówkę wzrokiem i przeszedłem na
drugą stronę szosy do recepcji.
3
Oparłem się grzecznie o blat recepcji i przyglądałem młodemu facetowi o
pogodnej twarzy, w muszce w groszki. Potem przeniosłem wzrok na
dziewczynę, siedzącą pod ścianą przy centralce telefonicznej. Miała mocny
makijaż, koński ogon jasnoblond, sterczący z tyłu głowy, i wyglądała na typ
wyjściowy. Ale jej oczy były przyjemnie duże, ciepłe i błyszczały, kiedy
patrzyła na recepcjonistę. Podniosłem wzrok na niego i chrząknąłem.
Dziewczyna przy centralce machnęła końskim ogonem i mnie także obdarzyła
spojrzeniem.
Czy zechce pan obejrzeć wolne pokoje, proszę pana? uprzejmie zapytał
młody człowiek. Można zameldować się później, jeżeli zdecyduje się pan u
nas zatrzymać. Na jak długo życzy pan sobie pokój?
Na tak długo jak ona odparłem. Ta dziewczyna w granatowym
kostiumie. Przed chwilą się tu meldowała. Nie— wiem, pod jakim nazwiskiem.:
Spojrzeli na mnie oboje. Ich twarze wyrażały nieufność pomieszaną z
zaciekawieniem. Można zagrać tę scenkę na sto różnych sposobów. Tego
sposobu jeszcze nie próbowałem. Nie kupiliby go w żadnym miejskim hotelu na
świecie. Tu mogli kupić. Przede wszystkim dlatego, że zupełnie mi na tym nie
zależało.
Strona 13
Nie bardzo się to panu podoba, co? powiedziałem.
Potrząsnął lekko głową. Przynajmniej jest pan szczery.
Mam już dosyć udawania. Już nie mam siły. Zauważył pan u niej
obrączkę?
Nie, nie zauważyłem. Spojrzał na dziewczynę z centralki. Potrząsnęła
przecząco głową, nie odrywając ode mnie wzroku.
Nie nosi powiedziałem. Już nie nosi. Wszystko rozpadło się. Tyle
lat... Ech, do diabła z tym! Jadę za nią od samego... Zresztą nieważne skąd. A
ona nie chce nawet ze mną rozmawiać. Co ja tu robię? Robię z siebie idiotę, ot
co!
Odwróciłem się gwałtownie i wyczyściłem nos. Zaciekawili się, to pewne.
Lepiej już pójdę powiedziałem i skierowałem się do wyjścia.
Pan chce to naprawić, a ona nie chce? odezwała się i cicho dziewczyna.
Tak.
Współczuję panu powiedział facet. Ale wie pan, jak to jest, proszę
pana. My tu w hotelu musimy być ostrożni. Takie historie różnie się kończą.
Nawet strzelaniną.
Strzelaniną? posłałem mu zdziwione spojrzenie. Na Boga, a któż tak
postępuje?!
Oparł się oburącz o blat. A co pan ma zamiar robić, panie Marlowe?
Chciałbym być blisko niej, w razie gdyby mnie potrzebowała. Nie
odzywałbym się do niej. Nie zapukałbym nawet do jej pokoju. Ale wiedziałaby,
że jestem, i wiedziałaby, dlaczego jestem. Czekałbym. Zawsze będę czekał.
No, teraz dziewczynie się spodobało. Wpadłem po szyję w sentymentalną
szmirę. Zrobiłem głęboki wdech i poszedłem na całość: I nie bardzo mi się
podoba ten facet, który ją tu przywiózł wypaliłem.
Nikt jej tu nie przywoził... Oprócz taksówkarza stwierdził chłopak, ale
dobrze wiedział, o co mi chodzi.
Dziewczyna wykrzywiła twarz w półuśmiechu. Nie o to chodzi, Jack.
Chodzi o rezerwację.
Jack obruszył się: Tyle jeszcze potrafię się domyślić, Lucille. Nie jestem
znowu taki głupi. Nagłym ruchem wyjął spod lady i położył przede mną
kartę. Kartę meldunkową. W rogu, po przekątnej, wypisane było nazwisko:
Larry Mitchell, ą innym charakterem pisma, w kolejnych rubrykach: (panna)
Betty Mayfield, West Chatham, New York. W lewym, górnym rogu tym samym
charakterem co Larry Mitchell wypisano datę, czas pobytu, cenę i numer.
Strona 14
Bardzo panu dziękuję powiedziałem. A więc wróciła do
panieńskiego nazwiska. W porządku, prawo tego nie zabrania.
Prawo nie zabrania zmiany nazwiska, chyba, że w zamiarach
przestępczych. Chciałby pan pewnie zająć sąsiedni pokój?
Otworzyłem szeroko oczy. Może były nawet trochę wilgotne. Bo chyba nikt
nigdy nie starał się bardziej, żeby były wilgotne.
Słuchajcie, naprawdę, jesteście strasznie mili zapewniłem. Ale nie
możecie tego zrobić. Nie chcę wam sprawić żadnego kłopotu, ale nie
powinniście tak ryzykować. Przecież, gdybym coś zmajstrował, będzie na was.
W porządku odparł Jack. Kiedyś trzeba spróbować Wygląda pan na
porządnego faceta. Proszę tylko nikomu nic nie mówić. Podał mi pióro.
Wpisałem swoje nazwisko i adres: East Sixty—First Street, New York City.
Jack przeczytał. To niedaleko Central Parku, prawda? zapytał od
niechcenia.
Trzy przecznice z kawałkiem odrzekłem. Między Lexington i Third
Avenue.
Pokiwał głową. Wiedział, gdzie to jest. Byłem w domu. Sięgnął po klucz.
Chciałbym tu zostawić walizkę powiedziałem. Muszę iść coś zjeść i
spróbuję wynająć wóz. Czy mógłby pan odesłać ją do mojego pokoju?
Oczywiście, to żaden problem. Wyszedł ze mną na zewnątrz i wskazał
w kierunku młodego zagajnika. Domki były drewniane, pomalowane na biało z
zielonymi dachami Miały werandy z barierką. Pokazał mi mój między
drzewami. Podziękowałem. Zawrócił do biura, a ja powiedziałem: Wie pan
co, jest jeszcze jedna sprawa. Ona może wyjechać, kiedy się zorientuje.
Uśmiechnął się. Oczywiście. Ale cóż my możemy na to poradzić, panie
Marlowe. Wielu gości zatrzymuje się u nas tylko na jedną lub dwie doby, z
wyjątkiem lata. Teraz, o tej porze roku, nie mamy kompletu.
Wszedł do biura i słyszałem, jak dziewczyna powiedziała do niego: —To
rzeczywiście jakiś sympatyczny facet. Ale nie powinieneś tego robić.
Usłyszałem też jego odpowiedź: Drażni mnie ten Mitchell, chociaż to
kumpel właściciela.
4
Pokój nie był najgorszy. Wyposażony w zwyczajny, twardy tapczan, twarde
fotele, małe biurko przy ścianie na wprost wejścia, garderobę z szafą w ścianie,
miał łazienkę z wanną jak na hollywoodzkich filmach i neonówkę nad
Strona 15
umywalką z lustrem, kuchenkę z lodówką i białą, trzypalnikową kuchenką
elektryczną. W szafce nad zlewem było trochę naczyń. Wyjąłem kilka kostek
lodu i nalałem sobie drinka z butelki, którą wyciągnąłem z walizki, usiadłem na
krześle i z wolna popijałem nasłuchując, przy zamkniętych oknach i zasuniętych
żaluzjach. Z sąsiedniego pokoju nie dochodziły żadne dźwięki, potem
usłyszałem odgłos wody spuszczanej w toalecie. Obiekt śledzony był na
miejscu. Skończyłem drinka, zgasiłem papierosa i zająłem się studiowaniem
grzejnika, umieszczonego na ściance i działowej. Składał się z dwóch rurek z
mlecznego szkła i metalowej obudowy. Nie wyglądało na to, żeby dawał dużo
ciepła, ale w garderobie był dodatkowy piecyk elektryczny z nawiewaczem,
termostatem i trzyżyłową wtyczką na 220 volt. Zdjąłem chromowaną osłonę
grzejnika ściennego, wykręciłem szklane rurki. Wyjąłem z walizki stetoskop,
przyłożyłem do tylnej metalowej ścianki grzejnika i słuchałem. Jeżeli w
przyległym pokoju był podobny grzejnik, a z pewnością był, to oba pokoje
dzieliła tylko metalowa płyta i zapewne tylko jakieś niezbędne minimum
izolacji.
Przez kilka minut nic nie słyszałem, potem dobiegł stamtąd odgłos
wykręcania numeru telefonicznego. Odbiór miałem doskonały. Odezwał się
kobiecy głos: Esmeralda. Proszę 4—1499.
Głos był spokojny, opanowany, średniowysoki, wyrażający niewiele poza
zmęczeniem. Po tylu godzinach śledzenia po raz pierwszy słyszałem jej głos.
Nastąpiła dość długa chwila milczenia, po czym dziewczyna powiedziała: —
Chciałabym mówić z panem Larrym Mitchellem.
Znowu cisza, tym razem krótsza. A potem: Mówi Betty Mayfield, Rancho
Descansado źle wymówiła „a" w słowie Descansado". I jeszcze raz: Betty
Mayfield. Bez głupich żartów, proszę. Może mam przeliterować?
Drugi koniec linii miał coś do powiedzenia. Słuchała. Po chwili odezwała się
znowu: Pokój 12 C. Powinien pan wiedzieć. Przecież sam pan rezerwował...
Aha, rozumiem... No, dobrze. Czekam.
Odłożyła słuchawkę. Zapadła cisza. Zupełna cisza. Następnie głos za ścianą
odezwał się powoli i beznamiętnie: Betty Mayfield, Betty Mayfield, Betty
Mayfield... Biedna Betty. Byłaś kiedyś przyzwoitą dziewczyną, porządną, fajną|
dziewczyną. Tak, kiedyś, dawno temu.
Siedziałem na podłodze na jednej z pasiastych poduszek, plecami do ściany.
Podniosłem się ostrożnie, zostawiłem, stetoskop na poduszce i podszedłem do
łóżka, żeby się na nim położyć. Facet miał przyjść niebawem. Ona czeka na
Strona 16
niego, bo musi. Z tego samego powodu musiała tu przyjechać. Chciałem poznać
ten powód.
Miał chyba gumowe podeszwy, bo nic nie słyszałem aż do momentu, kiedy
zabrzmiał dzwonek do drzwi pokoju. Nie podjechał też samochodem pod sam
dom. Spuściłem nogi na podłogę i przystąpiłem do pracy ze stetoskopem.
Otworzyła drzwi, on wszedł i mogłem sobie wyobrazić uśmiech, z jakim
powiedział: Halo, Betty! Betty Mayfield, jeśli się nie mylę? Podoba mi się to
nazwisko.
Tak się naprawdę nazywam. Zamknęła drzwi.
Roześmiał się rechotliwie. Chyba miałaś rację, że je zmieniłaś. A co się
stało z inicjałami na bagażach?
Jego głos nie podobał mi się tak samo jak jego śmiech, piskliwy i
wesołkowaty, kipiący przebiegłym humorem W zasadzie nie czuło się w nim
szyderstwa, ale coś na tyle zbliżonego, że dostałem szczękościsku.
Domyślam się odparła sucho że na to przede wszystkim zwrócił pan
uwagę.
Nie, dziecinko. Przede wszystkim zwróciłem uwagę na ciebie. Potem na
ślad po obrączce i brak obrączki. A dopiero później na inicjały.
Nie mów do mnie „dziecinko", tani szantażysto rzuciła nagle z
tłumioną wściekłością.
Nie stracił rezonu.
— Może i jestem szantażystą, kochanie — znowu zarozumiały rechot — ale z
pewnością nie tanim.
Zrobiła kilka kroków, prawdopodobnie odsuwając się od niego.
— Chce się pan napić? Widzę, że przyniósł pan butelkę.
— Mógłbym się stać zbyt lubieżny.
— Jedyne, co mnie u pana niepokoi, panie Mitchell — odparła ze spokojem
— to pana niewyparzona gęba. Za dużo pan mówi i jest pan za bardzo zadufany
w sobie. Byłoby lepiej, gdybyśmy doszli do porozumienia. Podoba mi się tu, w
Esmeralda. Bywałam tu już przedtem i zawsze chciałam tu wrócić. To, że pan
tutaj mieszka i że znalazł się pan w pociągu, którym akurat jechałam, jest
jedynie niekorzystnym zbiegiem okoliczności. A to, że mnie pan rozpoznał, jest
parszywym zbiegiem okoliczności. Ale to tylko zły zbieg okoliczności, nic
więcej.
— Dla mnie dobry, kochanie — wycedził.
— Być może, jeżeli nie będzie pan zbyt natrętny. W przeciwnym razie
okoliczności mogą się obrócić przeciwko, panu.
Strona 17
Zapadło krótkie milczenie. Widziałem oczyma wyobraźni, jak patrzą na
siebie. Może uśmiechał się teraz trochę nerwowo, ale tylko trochę.
— Wystarczy, żebym podniósł słuchawkę — powiedział cicho — i zadzwonił
do gazet w San Diego. Zależy ci na popularności? Ja ci to mogę załatwić.
Przyjechałam tu po to, żeby się jej pozbyć — odparła z goryczą.
Roześmiał się.
Jasne, zawdzięczasz to sklerotycznemu sędziemu i temu jedynemu stanowi
Ameryki, sprawdziłem to, gdzie coś takiego mogło się zdarzyć, chociaż ława
przysięgłych orzekła inaczej. Dwa razy zmieniałaś nazwisko. Gdyby ta historia
dostała się tutaj do gazet, a jest to całkiem dobry materiał, kotku, to chyba
musiałabyś znowu zmienić nazwisko. I jeszcze trochę popodróżować. A to się
może okazać męczące, prawda?
Dlatego jestem tutaj — powiedziała. — I dlatego pan tu jest. Ile?
Domyślam się, że będzie to tylko pierwsza rata?
A czy ja coś mówiłem o pieniądzach?
Ale pan powie — odparła. — I proszę mówić trochę ciszej.
Cały dom jest twój, kochanie. Sprawdziłem, zanim tu przyszedłem.
Wszystkie drzwi pozamykane, okna też, żaluzje spuszczone, parking pusty.
Skoro się tak przejmujesz, to mogę jeszcze sprawdzić w recepcji. Ja tu mam
wielu przyjaciół — ludzi, których powinnaś poznać, oni potrafią uprzyjemnić ci
życie. W tym mieście niełatwo wejść do towarzystwa. A jest to cholernie nudne
miasto, kiedy się do towarzystwa nie należy.
Jak to się stało, że pan wszedł, panie Mitchell?
Mój stary jest grubą rybą w Toronto. Nie układają nam się stosunki i stary
nie chce mnie w domu. Ale jest ciągle moim ojcem, i to fakt niezaprzeczalny,
nawet, jeśli płaci mi za to, że trzymam się z dala od domu.
Nic na to nie powiedziała. Jej kroki oddaliły się. Z kuchni dobiegł odgłos
wysypywania kostek lodu. Odkręcono kran, kroki wróciły.
— Muszę się napić — powiedziała. — Być może zachowuję się wobec pana
niegrzecznie. Jestem zmęczona.
— Jasne — odezwał się pojednawczo. — Jesteś zmęczona. — Milczenie. —
No, to wypijmy za to, co będzie, kiedy nie będziesz zmęczona. Powiedzmy
około pół do ósmej wieczorem w Szklanej Sali. Przyjadę po ciebie. To dobry
lokal na kolację. Jest dansing, jest spokój. Ekskluzywnie, jeżeli to słowo jeszcze
cokolwiek znaczy. Własność Beach Clubu. Dla nieznajomych nie ma wolnych
miejsc. Należę do grona stałych bywalców.
— Czy tam jest drogo? — zapytała.
Strona 18
— Dość drogo. Aha, byłbym zapomniał. Zanim nadejdzie ten mój
miesięczny przekaz, mogłabyś mi odpalić parę dolarów? — Roześmiał się. —
Sam się sobie dziwię. Jednak w końcu wspomniałem o pieniądzach.
— Parę dolarów?
— Albo lepiej parę stów.
— Mam wszystkiego sześćdziesiąt, zanim założę konto albo zrealizuję czeki
podróżne.
— Możesz to zrobić w recepcji, kochanie.
— Racja. Proszę, tu jest pięćdziesiąt. Nie chcę pana rozpieszczać, panie
Mitchell.
— Mów mi Larry. Bądź człowiekiem.
— Czy rzeczywiście powinnam? — Ton jej głosu zmienił się. Zabrzmiała w
nim nuta zachęty. Wyobraziłem sobie, jak na jego twarzy pojawia się powoli
uśmiech zadowolenia. Z ciszy wywnioskowałem, że ją objął, a ona się nie
opierała. W końcu zabrzmiał jej głos, nieco stłumiony:
— Wystarczy, Larry. Teraz bądź grzeczny i uciekaj. Będę gotowa o pół do
ósmej.
— Jeszcze strzemiennego.
Po chwili drzwi otworzyły się i facet powiedział coś, czego nie uchwyciłem.
Wstałem, podszedłem do okna i spojrzałem ostrożnie przez listewki żaluzji. Na
jednym z wysokich drzew palił się reflektor. W jego świetle widziałem, jak facet
oddala się i znika za wzniesieniem. Wróciłem do grzejnika. Przez jakiś czas nie
słyszałem nic i nie bardzo wiedziałem, co mogę usłyszeć. Wkrótce się
dowiedziałem.
Dobiegł mnie tupot szybkich kroków w tę i z powrotem, zgrzyt wysuwanych
szuflad, trzask zamka, stukot podnoszonego wieka.
Zbierała się do wyjazdu. Wkręciłem podłużne mleczne rurki do grzejnika,
zamontowałem osłonę i schowałem stetoskop do torby. Wieczór robił się
chłodny. Włożyłem marynarkę i stanąłem na środku pokoju. Ściemniało się i
brakowało mi światła. Stałem i zastanawiałem się. Mógłbym iść do telefonu i
złożyć sprawozdanie, a w tym czasie ona mogłaby się znaleźć w jakiejś
następnej taksówce w drodze do następnego pociągu czy samolotu, do
następnego miejsca przeznaczenia. Mogła jechać, gdzie zechce, ale zawsze
znalazłby się na stacji docelowej jakiś prywatny szpicel, gdyby zależało na tym
ważniakowi z Waszyngtonu. Zawsze znalazłby się jakiś Larry Mitchell czy
jakiś reporter, który ma dobrą pamięć. Zawsze byłoby w niej coś podejrzanego i
zawsze znalazłby się ktoś, kto to zauważy. Nie można uciec od samego siebie.
Strona 19
Wykonywałem jakieś nędzne, mętne zadanie, robotę dla ludzi, którzy mi się
nie podobali — ale po to właśnie się najmujesz, przyjacielu. Oni płacą, a ty
babrzesz się w brudach. Tyle, że tym razem czułem także smak. Nie wyglądała
na awanturnicę i nie wyglądała na przestępczynię. Co znaczyło, że mogła stać
się i jednym, i drugim o wiele łatwiej, niż gdyby rzeczywiście taka była.
5
Otworzyłem drzwi, podszedłem do sąsiednich i nacisnąłem przycisk
dzwonka. W środku nic się nie poruszyło. Nie słyszałem żadnych kroków.
Potem zgrzytnął łańcuch wsuwany w zawleczkę i drzwi uchyliły się, ukazując
kilka centymetrów światła i pustej przestrzeni. Głos spoza drzwi zapytał: — Kto
tam?
— Czy mógłbym pożyczyć pół szklanki cukru?
— Nie mam cukru.
— No to może parę dolarów, zanim dostanę czek.
Znowu cisza. Następnie drzwi otworzyły się na długość łańcucha, w szparze
pojawiła się jej twarz, z której patrzyły ma mnie schowane w cieniu oczy.
Wyglądały jak kałuże w ciemności. Odbijało się w nich ukośne światło
reflektora umieszczonego wysoko na drzewie.
— Kim pan jest?
— Mieszkam w pokoju obok. Zdrzemnąłem się i zbudziły mnie jakieś głosy.
Głosy mówiły coś, co mnie zaintrygowało.
— Niech pan idzie intrygować się gdzie indziej.
— Owszem, mógłbym tak zrobić, pani King. O, przepraszam, panno
Mayfield. Ale nie jestem pewien, czy rzeczywiście na tym właśnie pani zależy.
Nie poruszyła się, a w jej spojrzeniu dostrzegłem wahanie. Wytrząsnąłem
papierosa z pudełka i próbowałem, podnieść kciukiem zamknięcie swojej
kowbojskiej zapalniczki Zippo, naciskając jednocześnie kółko. Powinno się to
robić jedną ręką. Jest to wykonalne, ale dość kłopotliwe. Udało mi się w końcu i
przypaliłem papierosa, ziewnąłem i wypuściłem dym nosem.
— A co pan robi na bis? — zapytała.
— Żeby być w porządku, powinienem zadzwonić do Los Angeles i
opowiedzieć o tym facetom, którzy mnie tu przysłali. Może dałbym się odwieść
od tego zamiaru.
— Jezu! — rzuciła ze złością. — Dwóch w ciągu jednego wieczoru. Czy to
nie za dużo szczęścia na raz?
Strona 20
— Nie wiem — powiedziałem. — Nic nie wiem. Mam wrażenie, że ktoś robi
ze mnie frajera.
— Proszę zaczekać. — Zamknęła mi drzwi przed nosem.
Nie kazała czekać długo. Łańcuch został zwolniony z zawleczki i drzwi
otworzyły się.
Wszedłem powoli, a ona cofnęła się parę kroków, odsuwając się ode mnie.
Co pan słyszał? Proszę zamknąć drzwi.
Zamknąłem drzwi ramieniem i oparłem się o nie.
Sam koniec raczej nieprzyjemnej rozmowy. Ściany są tu cienkie jak
portfel żigolaka.
Pan się widzę, zajmuje pokazywaniem sztuczek.
Wręcz przeciwnie. Zajmuję się sztuką gry w chowanego. Nazywam się
Philip Marlowe. Widzieliśmy się już kiedyś.
— Doprawdy? — Odsunęła się ode mnie jeszcze dalej, ostrożnymi
kroczkami, i zatrzymała nad otwartą walizką. Oparła się o poręcz krzesła. — A
gdzie?
Na Union Station w Los Angeles. Czekaliśmy oboje na połączenie.
Wzbudziła pani moje zainteresowanie. Zaciekawiło mnie to, co działo się
pomiędzy panią i panem Mitchellem, bo tak nazywa się ten młody człowiek,
prawda? Nie słyszałem nic, niewiele też widziałem, ponieważ znajdowałem się
na zewnątrz baru.
Więc cóż pana tak bardzo zainteresowało, drogi pnie, jak panu tam?
Już częściowo wyjaśniłem. Zastanowiło mnie także i to, iż po rozmowie z
nim pani się zmieniła. Obserwowałem, jak pani nad tym pracuje. To było bardzo
dokładnie przemyślane. Zmieniła się pani w bezczelną, cyniczną laluchnę.
Dlaczego?
A czym byłam przedtem?
Przyjemną, spokojną, dobrze wychowaną dziewczynką.
To była tylko poza — oświadczyła. — Naprawdę jestem jak ta druga. A
co za tym idzie... — Wyciągnęła przed siebie mały pistolet automatyczny.
Przyjrzałem mu się.— O, broń palna. Mnie broń palna nie przeraża. Obcuję z
nią od urodzenia. Ząbkowałem na jednostrzałowym Derringerze starego typu, z
tych, których używali zawodowi szulerzy pływający po Missisipi. Kiedy
podrosłem, dostałem lekki karabinek sportowy, potem karabin kaliber 303 i tak
dalej. Trafiłem kiedyś w dziesiątkę z ośmiuset kroków z karabinu z normalnym
celownikiem. Na wypadek, gdyby pani nie wiedziała, to z odległości ośmiuset
metrów cel jest wielkości znaczka pocztowego.