Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni
Szczegóły |
Tytuł |
Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
MICHAEL CAPUZZO
KLUB
KONESERÓW
ZBRODNI
PRZEŁOŻYŁ
Jacek Konieczny
WYDAWNICTWO LITERACKIE
Tytuł oryginału
The Murder Room. The Heirs of Sherlock Holmes Gather To
Solve the World's Most
Perplexing Cold Cases
© Copyright 2010 by Michael Capuzzo. All rights reserved
© Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie,
2011
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-04728-6
Dla Teresy
Strona 2
Prolog
Profiler i ksiądz
Hudson, stan Wisconsin, grudzień 2004 roku
Profiler* nie zamierzał podawać księdzu ręki. Nie mógł tego
zrobić, jeżeli
chciał go dopaść. A w takich sytuacjach zawsze szedł na
spotkanie, żeby
dopaść rozmówcę. Nic nie sprawiało mu większej satysfakcji —
nawet po
przejściu na emeryturę.
Ksiądz wparował do pokoju, powiewając sutanną. Z uśmiechem
na
ustach uścisnął dłonie kilku znajomym. Przed nim truchtał
asystent, któ-
rego obecność, jak odnotował w myślach profiler, miała sprawić
wraże-
nie, że ksiądz jest ważną postacią. Był to postawny mężczyzna, a
czarny
ubiór nadawał mu władczy wygląd. Brodatą, młodzieńczą twarz
rozja-
śniał serdeczny śródziemnomorski uśmiech. Trupioblady profiler
wyglą-
dał przy nim jak cień człowieka. Po każdym papierosie — a palił
trzy na
godzinę — zanosił się straszliwym kaszlem. Był również ateistą o
dość
szyderczym i cynicznym stosunku do wiary. Ale to akurat nie
miało w tej
chwili znaczenia.
Chłodny stosunek do księdza wynikał przede wszystkim z
przekona-
nia, że postępowanie zgodne z ogólnie przyjętymi normami
moralnymi
jest sprawą honoru, obowiązkiem każdego porządnego
człowieka. Istniał
Strona 3
* Specjalista od tworzenia profili psychologicznych przestępców
(wszystkie przypi-
sy pochodzą od tłumacza).
7
jeszcze bardziej przyziemny powód tego dystansu: profiler nie
zamierzał
pozwolić psychopacie na przejęcie kontroli nad spotkaniem.
Uważał, że
życie składa się z nieustannych wyborów: między dobrem i złem,
domina-
cją i podporządkowaniem się, prawdą i fałszem — a on rozwiązań
pośred-
nich nie uznawał. Nie tolerował ludzi, którzy przekraczali granice
zwykłej
przyzwoitości. Przysporzyło mu to wielu wrogów, ale to akurat
napawało
go dumą. „Człowiek nie powinien przepraszać za to, że ma rację",
mówił.
Sługa boży wyciągnął do chudego mężczyznydużą, pulchną dłoń.
Ko-
mendant policji i dwóch oficerów śledczych czekali z
zainteresowaniem
na reakcję profilera. Ten zmarszczył z odrazą orli nos, zupełnie
jakby ktoś
chciał mu wręczyć psią kupę. Szybko cofnął rękę i odwrócił się. Z
zado-
woleniem dostrzegł na twarzy księdza przelotny niepokój, jednak
niemal
natychmiast powróciła na nią maska opanowania, którą ten
bezduszny
człowiek nosił niczym eleganckie ubranie.
Wszystko sprowadzało się do zdobycia przewagi nad
przeciwnikiem.
Profiler pouczył wcześniej komendanta, w jaki sposób powinien
go przed-
Strona 4
stawić księdzu. Nie miał wymienić nazwiska ani stopnia
służbowego, tyl-
ko powiedzieć: „a to jest ekspert od morderstw z innego miasta".
Dopiero
kiedy przedstawiono go w ten sposób, profiler uścisnął dłoń
księdza z wik-
toriańską kurtuazją, jak na dżentelmena starej daty przystało.
Następ-
nie usiadł w kącie, skrzyżował nogi, wykrzywił usta w lekkim
uśmiechu
i w milczeniu przysłuchiwał się pytaniom, które śledczy zadawali
księdzu.
Policja ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki od
owego po-
południa, kiedy miastem — gdzie od stulecia nie zdarzyło się nic
równie
makabrycznego — wstrząsnęła wieść o dokonanym w biały dzień
mor-
derstwie, którego ofiarami padło dwóch szanowanych obywateli.
Na liście
podejrzanych umieszczono jedenaście osób, ale przez następne
dwa lata ni-
kogo nie aresztowano. Profiler zapoznał się z aktami śledztwa i
po trzech
godzinach konsultacji z policjantami zawęził listę podejrzanych do
jednej
osoby. „Mordercą jest ksiądz", oświadczył. „Zdaję sobie
oczywiście sprawę,
że wolelibyście innego kandydata, nie zmienia to jednak faktu, że
to on".
Zdjęcie chudego profilera wydrukowano na pierwszej stronie
lokalnej ga-
zety. W artykule zacytowano jego wypowiedź, że „w zasadzie nie
ma wąt-
pliwości" co do rychłego zakończenia śledztwa w sprawie
Strona 5
tajemniczego
8
morderstwa. „Na miejscu sprawcy nie kupowałbym zielonych
bananów",
zażartował.
Policjanci nie wiedzieli, czego się spodziewać, kiedy przystąpili do
prezentacji tej sprawy w filadelfijskim klubie towarzyskim
skupiającym
najsłynniejszych żyjących detektywów. Nie czuli się pewnie w
otoczeniu
francuskich flag, boazerii z orzechowca i żyrandoli. Ich
wystąpieniu przy-
słuchiwali się między innymi: korpulentny, brodaty mężczyzna z
wiel-
ką głową, sypiący żartami jak z rękawa, zwany Wielkim
Inkwizytorem,
szczupły, przysadzisty, łysiejący rzeźbiarz z siwą bródką, który
nosił się
wyłącznie na czarno i rozmawiał z umarłymi, oraz wymizerowany
profi-
ler o twarzy Edgara Allana Poego. A także blisko setka wybitnych
detek-
tywów, w tym agent FBI, który był pierwowzorem filmowego
adwersarza
Hannibala Lectera, ludzie odpowiedzialni za śledztwa w sprawie
zabój-
stwa Roberta Kennedy'ego i Martina Luthera Kinga oraz wielu
innych.
Detektywi wykazali wstępne zainteresowanie sprawą i — być
może —
stworzeniem zespołu, który miałby się jej dokładniej przyjrzeć.
Koniec
końców z samolotu wysiadła tylko jedna osoba: wymizerowany
profiler.
Obserwował teraz, jak ksiądz z godnością i spokojem odpowiada
Strona 6
na
pytania policjantów. Kapłan siedział wyprostowany z łokciami
opartymi
na stole i złączonymi na wysokości brody palcami. W pewnym
momen-
cie policjanci zapytali o jego kontakty z chłopcami. Ksiądz odchylił
się do
tyłu, jakby uraziła go sama sugestia, że mógłby dopuścić się tego
rodzaju
czynów. Śledczy naciskali. Wypytywali o nazwiska, daty. W końcu
przy-
znał, że uprawiał seks z nastolatkami, ale natychmiast zapewnił
rozmów-
ców, że niewłaściwie interpretują całą sytuację. Nie napastował
chłopców,
a jedynie zajmował się ich wychowaniem seksualnym.
Zapadła cisza. Policjant zerknął na siedzącego w kącie profilera i
za-
pytał, czy ma jakieś pytania. Szczupły mężczyzna nachylił się,
zdjął oku-
lary i wbił wzrok w księdza.
— Chciałbym przede wszystkim powiedzieć, że gdybym to ja
prowa-
dził śledztwo, nie miałbyś na sobie tego kostiumu.
Słowo „kostium" wypowiedział takim tonem, jakby mówił o czymś
odrażającym.
9
— Jestem księdzem dwadzieścia cztery godziny na dobę —
zaprote-
stował kapłan.
Profiler posłał mu lodowate spojrzenie i skrzywił się z jeszcze
więk-
szym obrzydzeniem.
— W tej chwili nie reprezentujesz Kościoła
rzymskokatolickiego. Jeżeli
Strona 7
cokolwiek sobą reprezentujesz, to wyłącznie upadek człowieka.
Ksiądz zbladł i zamilkł. Policjanci wrócili do pytań o chłopców.
Męż-
czyzna obstawał przy edukacyjnej naturze kontaktów. Owszem,
najpierw
podawał im alkohol, ponieważ wstydzili się nagości. Później ich
pobu-
dzał — ale nie doprowadzał do orgazmu. Uczył ich
odpowiedzialnego
korzystania z seksualności. Nie jest grzechem mieć wzwód,
grzechem jest
posunąć się dalej.
— Bzdura! Jesteś zboczeńcem! — krzyknął chudy mężczyzna.
Policjanci nakazali księdzu zdjęcie sutanny. Pomysł ten podsunął
im
wcześniej profiler: „postępując z tego rodzaju psychopatą, należy
za wszel-
ką cenę wyprowadzić go z równowagi". I rzeczywiście — ksiądz,
pozba-
wiony sutanny oraz znajdującego się pod nią podkoszulka, jakby
zmalał.
Policjanci porównali tatuaż na jego ramieniu z tym, który opisał
jeden ze
świadków. Były identyczne.
Kiedy ksiądz włożył z powrotem bieliznę, a następnie sutannę,
pro-
filer podniósł się z krzesła. Podszedł do księdza, nie odrywając od
nie-
go lodowatego, świdrującego spojrzenia. W końcu kapłan spuścił
wzrok
i odwrócił głowę. Chwilę później serce drgnęło profilerowi z
radości, choć
przez cały czas zachowywał kamienną twarz. Ksiądz płakał! „Łza
niena-
wiści spływała mu powoli po policzku", opowiadał później.
Strona 8
„Doprawdy
piękny widok".
Stali oddaleni od siebie o niecałe pół metra: przedstawiciel prawa
i przedstawiciel Boga. Kiedy łza zniknęła w gęstej brodzie, ksiądz
prze-
tarł policzek dłonią, po czym podniósł pełen odrazy wzrok na
profilera.
— Niech... to... diabli! — wysyczał.
Szczupły mężczyzna nie potrafił się dłużej powstrzymać i
uśmiechnął
się szeroko. „Czy miałem satysfakcję, kiedy ten duchowny
bluźnił? Oczy-
wiście. Wiedziałem, że przyskrzyniłem skurwiela".
10
Głos krwi
U zarania świata ludzkość utraciła całą nadzieję. Zawsze jednak
mogła
oprzeć się na trójcy:
Wódz, Wojownik, Szaman.
Król, Rycerz, Mag.
Opowieści o takich postaciach pozwalają nam przetrwać.
Powtarzamy je
sobie przy ogniskach, wplatamy w tkaniny i zaklinamy w muzykę.
Wzbi-
jają się unoszone oddechem bogów i wirują w spirali DNA.
Edward O.
Wilson, biolog z Uniwersytetu Harvarda, nazywa takie opowieści
„gło-
sem gatunków", fundamentalnymi historiami kształtowanymi
przez „re-
guły epigenetyczne natury ludzkiej (...), wrodzone prawidłowości
rozwoju
umysłu"*.
Nie istnieje — poza Biblią — mocniej zakorzeniony w kulturze Za-
chodu tekst niż, spisana po raz pierwszy ponad osiem wieków
Strona 9
temu, opo-
wieść o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Gdzieś między
rokiem
1129 a 1151 benedyktyński mnich z Oksfordu na polecenie
swojego bi-
skupa przetłumaczył na łacinę cykl starożytnych celtyckich
przepowiedni
zatytułowanych ProphetiaeMerlini („Przepowiednie Merlina").
Kolejnym
jego dziełem była Historia Regum Britanniae („Historia królów
Brytanii"),
której fragmenty zaczerpnął z najstarszych walijskich tekstów:
Czerwo-
nej księgi z Hergest i Białej księgi z Rhydderch. Właśnie w nich
pojawiają
się pierwsze historyczne wzmianki o królu Arturze i rycerzach
Okrągłe-
go Stołu.
Na początku tej powtarzanej przez stulecia opowieści świat leży w
gru-
zach. Zboża usychają, martwe są nawet drzewa, „udręczone
kości wy-
marłej rasy, nieznanych człowiekowi monstrów", jak woła poeta
Madison
Cawein. Ranny król leży złożony niemocą w zamku. Żeby
odmienić losy
państwa, potrzebuje pomocy dwóch mężów obdarzonych
wielkimi, nie-
zwykłymi zdolnościami, jakich sam nie posiada.
* E.O. Wilson, Jedność wiedzy, tłum. J. Mikos, Poznań 2002, s.
309, 339.
11
Naukowcy nie potrafią wyjaśnić, skąd u Homo sapiens bierze się
po-
trzeba, by zaczerpnąć kolejny oddech i po raz kolejny
Strona 10
opowiedzieć tę hi-
storię.
Filozofowie powiadają, że pierwotnym źródłem tej opowieści jest
od-
wieczna ludzka potrzeba szukania istoty — by przywołać słowa
Jose-
pha Campbella — „obietnicy od zarania dziejów obleczonej
Tajemnicą".
W ujęciu proroków sprowadzałoby się to do stwierdzenia, że
droga do ła-
ski Bożej wiedzie przez liczne próby. Z kolei człowiek czynu
doszedłby
zapewne do wniosku, że z tysięcy lat nieustannych prób, błędów i
naby-
wania mądrości można wyciągnąć jeden praktyczny wniosek:
kiedy świat
się wali i wymaga odnowy, należy znaleźć trzech odpowiednich
ludzi.
Część pierwsza
Sala morderstw
Rozdział I
Koneserzy zbrodni
W wielkiej sali unosił się przyjemny aromat kiełbasy z
wieprzowiny
i kaczki. Ubrani na czarno kelnerzy wnosili tace z deserem
waniliowym.
Biesiadnicy siedzieli przy stołach rozstawionych między
kominkami i pro-
wadzili uprzejme rozmowy w kilku językach. Nad ich głowami
połyskiwa-
ły osiemnastowieczne żyrandole. Kiedy postawiono przed nimi
dymiące
dzbanki wybornej kolumbijskiej kawy, na środku pomieszczenia
zmate-
rializował się obraz przedstawiający zwłoki młodego, niezwykle
Strona 11
przystoj-
nego mężczyzny.
Szare, zimowe światło wpadało ukosem do sali. Minęło południe,
słońce odpłynęło za miasto i wszystkie detale zdjęcia rzuconego
na duży
ekran były znakomicie widoczne. Zaschnięta krew zlepiła kosmyki
ja-
snych włosów leżącego na plecach mężczyzny w coś w rodzaju
korony,
a odarte ze skóry kości policzkowe zostały zgniecione na miazgę.
Policyj-
ny fotograf zrobił to zdjęcie nocą w mrocznym zaułku na tyłach
restauracji,
niemniej błysk flesza wydobył z ciemności młodzieńczą twarz. Z
mroku
odległej w czasie nocy, która zapadła gdzieś na południu Stanów
Zjedno-
czonych, spoglądały na zebranych puste, szeroko otwarte oczy.
Było tuż po pierwszej, a członkom Towarzystwa Vidocqa podano
aku-
rat piąte i ostatnie danie.
— O Boże — szepnęła młoda, krótko ostrzyżona kobieta w
czerwo-
nej sukience. Otarła usta serwetką, przeprosiła sąsiadów i z
dłonią przyci-
śniętą do ust wybiegła z sali. William Fleisher, rosły, brodaty
mężczyzna
14
we wspaniałym niebieskim garniturze i uszytej na zamówienie
koszuli
z wyhaftowanymi inicjałami WLF pokręcił z niesmakiem wielką
głową.
— Musimy uważniej selekcjonować gości — stwierdził.
Richard Walter, którego zapadnięte policzki ginęły w cieniu,
spojrzał
Strona 12
gniewnie za oddalającą się postacią.
— Niezłe nogi — wyszeptał do niego Frank Bender, jedyny
mężczy-
zna na sali, który zamiast garnituru miał na sobie obcisły czarny
T-shirt
i dżinsy.
Fleisher pokręcił ze zdumieniem głową. Jak to się stało, że los
złączył
go z parą równie ekscentrycznych, humorzastych geniuszy? Jego
koledzy
byli znakomitymi kryminologami. Bili na głowę wszystkich, z
którymi
zetknął się podczas trzydziestoletniej służby w FBI.
Nikt nie potrafił przestudiować morderstwa w równie chłodny,
ana-
lityczny sposób, jak wysoki, zgryźliwy Richard Walter. W
środowiskach
przestępczych nadano mu przezwisko Anglik, które zawdzięczał
nieco
szczekliwemu akcentowi. Walter miał za sobą dwadzieścia lat
badań nad
najbardziej agresywnymi psychopatami osadzonymi w
największym za-
kładzie karnym na świecie, w Jackson w stanie Michigan, oraz w
jed-
nym z najcięższych amerykańskich więzień, znajdującym się w
starym,
neoromańskim zamku w miejscowości Marquette nad Jeziorem
Górnym.
Grozę wśród skazańców budził jego przeszywający, zwany
„spojrzeniem
z Marquette", wzrok, którym znad okrągłych okularów w czarnej
opra-
wie zdawał się wwiercać prosto w ich dusze. Walter zaglądał pod
maski
Strona 13
przywdziewane przez zbrodniarzy i z nieosiągalną dla innych
swobodą
poruszał się po mrocznych zakątkach ich umysłów. W wolnym
czasie
dorabiał jako konsultant detektywistyczny. Należał do wąskiego
gro-
na amerykańskich kryminologów, którzy w latach
siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych XX wieku opracowali nowoczesne metody
tworzenia
profili psychologicznych przestępców, pozwalające na podjęcie
walki z se-
ryjnymi mordercami.
W Scotland Yardzie, gdzie pomagał wyjaśniać najbardziej
brutalne za-
bójstwa, ku jego przerażeniu zwano go „inkarnacją Sherlocka
Holmesa".
„Richard wygląda jak Basil Rathbone z Psa Baskerville'ów z
1939", stwierdził
Fleisher. „Mówi tak, jak on i myśli tak, jak on". „Kiedy ludzie
wyjeżdżają
15
z Sherlockiem", skomentował Walter, „zachowuję się tak, jakby
ktoś przy
mnie pierdnął: odwracam wzrok i udaję, że nie słyszałem".
Frank Bender był najsłynniejszym żyjącym plastykiem sądowym,
może nawet najlepszym w historii. Jako były bokser miał
wysportowane,
muskularne ciało, poza tym rzednące włosy, niewielką bródkę i
wąsy oraz
przenikliwe orzechowe oczy. Na spotkanie Towarzystwa
przyszedł w ko-
szuli z długim rękawem zakrywającej tatuaże będące pamiątką z
czasów
służby w marynarce wojennej. Bender dorastał w
Strona 14
niebezpiecznych pół-
nocnych dzielnicach Filadelfii, gdzie ściany domów były usiane
dziurami
po kulach. Skończył tylko szkołę średnią. Był bezpośrednim,
wiodącym
szczęśliwe życie seksoholikiem i jasnowidzem, choć akurat tym
ostatnim
darem nie zamierzał się chwalić na sali pełnej policjantów. Oni
podziwiali
go za umiejętność uszczęśliwiania jednocześnie żony i sześciu,
siedmiu ko-
chanek oraz identyfikowania najbardziej poszukiwanych seryjnych
mor-
derców za pomocą szkicownika i skalpela.
„Frank, w XVII wieku spaliliby cię na stosie. Teraz jakiś facet
może cię
co najwyżej zastrzelić w ciemnym zaułku", lubił go drażnić Walter.
Wysoki, melancholijnie usposobiony Walter, człowiek o
dedukcyjnym
umyśle, oraz nerwowy, kierujący się intuicją Bender tworzyli
nierozłącz-
ną parę detektywów i wspólnie rozwiązywali najpoważniejsze
sprawy. Ten
całkowicie unikalny duet — profiler i artysta — nie miał sobie
równych
w odkrywaniu największych sekretów żywych i umarłych. Pod
warun-
kiem, że potrafili dostatecznie długo wytrzymać w swoim
towarzystwie.
Bender rozmawiał z umarłymi, Walter gardził spirytualizmem.
Arty-
sta miał na koncie setki miłosnych podbojów, profiler był
rozwiedziony
i wzdrygał się na najmniejszy dotyk mężczyzny, kobiety, dziecka,
psa lub
Strona 15
kota. Bender był najbardziej chaotycznym detektywem na
świecie, Wal-
ter najbardziej zdyscyplinowanym.
Ich znajomość trwała przede wszystkim dzięki Williamowi Lynno-
wi Fleisherowi. Przyjaciele twierdzili, że to on „jest sternikiem całej
trój-
ki". Elegancko ubrany, postawny mężczyzna, w przeszłości
filadelfijski
policjant i agent FBI, zastępca szefa Urzędu Celnego
obejmującego ju-
rysdykcją trzy stany, a także światowej klasy specjalista w
prowadzeniu
przesłuchań oraz badań wykrywaczem kłamstw. Miał obsesję na
punkcie
16
prawdy i na własną rękę zgłębił historię metod wykrywania
kłamstw. Za
pomocą wariografu próbował zaglądać w ludzkie umysły. W
istocie kie-
rowało nim wyłącznie pragnienie dania ludziom szansy na
odkupienie —
zarówno przestępcom, których psychofizjologiczne reakcje
pobudzały igłę
wariografu, jak i nieszczęsnym ofiarom, które cierpiały w
zapomnieniu.
Podwładni Fleishera twierdzili, że ich szef przytył pięćdziesiąt
kilogramów,
aby zrobić w klatce piersiowej miejsce dla ogromnego serca.
Bender i Walter tworzyli najbardziej zadziwiającą parę
detektywów,
z jaką Fleisher kiedykolwiek się spotkał. Kiedy tylko swoje
niezwykłe
umiejętności i wybuchowe temperamenty potrafili zaprzęgnąć do
walki
z mordercami, a nie ze sobą nawzajem (wtedy przypominali ludzi
Strona 16
walczą-
cych z własnymi cieniami), tworzyli jedną perfekcyjną istotę,
zespolenie
rozumu z objawieniem. Korpulentny agent Urzędu Celnego grał
rolę nad-
zorcy. Pilnował, aby ich współpraca układała się możliwie
najlepiej i przy-
nosiła jak najwięcej korzyści.
Tamtego dnia rano spotkali się w pracowni Bendera, gdzie przed
laty poznali się podczas rozwiązywania sprawy osławionego,
wyjątkowo
okrutnego płatnego mordercy pracującego dla mafii. Połączyła ich
wów-
czas osobliwa zażyłość, która miała doprowadzić do powstania
klubu to-
warzyskiego dla detektywów.
Fleisher z Benderem popijali akurat w kuchni kawę, kiedy do
pracow-
ni wszedł Walter. Miał taką minę, jakby czuł smród „kocich sików
albo
czegoś równie paskudnego".
— Richard! — krzyknął Bender, potrząsając energicznie dłonią
Wal-
tera. Musiał się pilnować, aby go nie wyściskać. Profiler tego nie
lubił. —
Chodź, pokażę ci mój nowy obraz.
Był to ogromny, utrzymany w jasnej tonacji portret olejny jednej z
licz-
nych przyjaciółek Bendera. Namalowany gęstą jak lukier farbą,
miał dwa
i pół metra wysokości i przedstawiał nagą kobietę widzianą od
przodu.
Z jej lewego sutka zwisało przyczepione do płótna mosiężne
kółko.
— Chrissie ma śliczną dupcię — dopowiedział cicho Bender.
Strona 17
Uśmiech-
nął się, jakby na widok aktu odżyło jakieś miłe wspomnienie.
Walter stał przed obrazem i przyglądał mu się przez dłuższą
chwilę
z zadartym nosem i wykrzywioną twarzą
17
— To jest bezwstydne, Frank — stwierdził w końcu. — Po
prostu bez-
wstydne.
Bender zawył z uciechy, jakby usłyszał najwspanialszy
komplement.
Walter przyglądał mu się z niesmakiem.
— Frank, na litość boską, dobiegasz sześćdziesiątki, a
zachowujesz się
jak piętnastoletni boliwijski niewolnik seksualny! Używasz seksu
jako
leku na depresję. Próbowałem ci już to kiedyś wytłumaczyć: w
tym wie-
ku nie można prowadzić życia rockmana. Organizm tego nie
wytrzyma.
Pewnego dnia światła rampy zgasną i zapadnie ciemność.
— Napiłbym się kawy, najlepiej czarnej — zmienił temat Walter.
—
Nie jestem wybredny, piję każdą, byle nie odgrzewaną.
Później tego dnia, po przyjściu na spotkanie Towarzystwa,
przywitali
się serdecznie z Fleisherem. Całą trójkę wyraźnie rozpierała
energia, która
zdawała się udzielać pozostałym. Smutne zazwyczaj oczy
Fleishera rozbły-
sły, gdy z dumą przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych na
sali. Specja-
liści w zakresie nauk sądowych z całego świata przybywali od
rana do Sali
Kawowej i Pokoju Zapisów na pierwszym piętrze budynku na rogu
Strona 18
Se-
cond Street i Walnut Street w Filadelfii. Przed laty mieściła się
tam Karcz-
ma Miejska, w której koloniści rozprawiali o polityce, handlu i
żegludze
oraz czytali gazety, między innymi „Pennsylvania Gazette"
Benjamina
Franklina. Do uszu Fleishera docierał ożywczy szum rozmów
witających
się po dłuższej przerwie przyjaciół, kolegów i rywali. Przyglądając
się de-
tektywom z siedemnastu stanów Ameryki Północnej oraz
jedenastu in-
nych państw, miał poczucie, że uczestniczy w wyjątkowym
zdarzeniu. Na
sali siedzieli wyłącznie eksperci w swoich dziedzinach.
Należał do nich agent FBI Robert Ressler, wysoki, siwowłosy
mężczy-
zna, który w swojej długiej karierze miał do czynienia z Charlesem
Man-
sonem, Johnem Wayneem Gacym i większą liczbą „seryjnych
morderców"
(to on wymyślił ten termin) niż ktokolwiek inny w historii.
Przyjmował
właśnie gratulacje, oraz sporą ilość docinków, w związku z
premierą Mil-
czenia owiec, nowego filmu o Hannibalu „Kanibalu" Lecterze.
Pojawiającą
się w filmie postać agenta FBI Jacka Crawforda wzorowano
częściowo wła-
śnie na nim. Ressler trzymał się cały czas blisko Richarda
Waltera. W spo-
rządzaniu profili psychologicznych byli najlepsi na świecie.
18
Wszyscy obecni na sali patologowie byli mistrzami w swoim
Strona 19
fachu.
Doktor Hal Fillinger z Filadelfii dowiódł na przykład, że zbiegły z
więzie-
nia Ira Einhorn — zwany Jednorożcem — zamordował swoją
dziewczynę
Holly Maddux. Fillinger przyjechał na spotkanie wielkim białym
cadil-
lakiem z tablicami rejestracyjnymi, na których kazał umieścić
napis: Za-
bójczy Hal. Obok niego siedział doktor Richard Froede z Arizony,
który
przeprowadził sekcję zwłok agenta CIA Williama Buckleya,
porwanego
przez islamskich dżihadystów, a następnie torturowanego,
zamordowane-
go i porzuconego na poboczu drogi w Bejrucie. W grupie
filadelfijskich po-
licjantów znajdował się Frank Friel, były kapitan wydziału
zabójstw, który
schwytał mordercę mafijnego bossa Philipa „Człowieka Kurczaka"
Testy.
(Bruce Springsteen unieśmiertelnił go w piosence Atlantic City:
„kropnęli
Człowieka Kurczaka wczoraj wieczorem w Filadelfii"). Fleisher
dostrzegł
słynnych oficerów śledczych, którzy rozpracowywali zabójstwa
Johna
Kennedyego i Martina Luthera Kinga, oraz swojego znajomego z
CIA,
kierującego tajnymi operacjami w Afganistanie. Obok siedziała
jego ko-
leżanka, młoda jasnowłosa agentka, która nawet na tej sali nie
odważyła
się odsłonić twarzy. Przy „stole francuskim" zajęli miejsca agenci
Interpolu
Strona 20
z Lyonu oraz szef paryskiej Brigade de la Sûreté, francuskiego
odpowied-
nika FBI. Sûreté, założona w 1811 roku przez Vidocqa, była
pierwszą pań-
stwową agencją śledczą, na której później wzorowano FBI i
Scotland Yard.
Na pierwszym piętrze Karczmy Miejskiej znajdowała się historycz-
na Długa Sala, wąskie pomieszczenie o długości trzynastu
metrów i wy-
soko zawieszonym suficie. Była to pierwsza sala balowa, jaką
zbudowano
w Nowym Świecie. Generał George Washington świętował na niej
wy-
bór na urząd prezydenta, czemu towarzyszył huk armat i brzęk
roztrza-
skiwanych kieliszków z maderą. Jak na współczesne standardy
skromnie
urządzona, została pomalowana na bladozielono, na ścianach
umieszczo-
no ochronne listwy oraz kinkiety ze świecami. Tego dnia wystrój
miał
odtwarzać atmosferę paryskiego mieszkania przy Rue
Cloche-Perce 12,
gdzie w roku 1833 Eugène François Vidocq założył pierwszą w
historii
agencję detektywistyczną — Le Bureau des Renseignements
(Biuro In-
formacji). Dopiero siedemnaście lat później powstała Agencja
Pinkerto-
na w Stanach Zjednoczonych. Mieszkanie przy Rue Cloche-Perce
było
19
pierwszym w historii pomieszczeniem zaprojektowanym
specjalnie w ten
sposób, aby grupa ludzi mogła w nim prowadzić systematyczną