Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni

Szczegóły
Tytuł Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Capuzzo Michael - Klub koneserow zbrodni - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 MICHAEL CAPUZZO KLUB KONESERÓW ZBRODNI PRZEŁOŻYŁ Jacek Konieczny WYDAWNICTWO LITERACKIE Tytuł oryginału The Murder Room. The Heirs of Sherlock Holmes Gather To Solve the World's Most Perplexing Cold Cases © Copyright 2010 by Michael Capuzzo. All rights reserved © Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie, 2011 Wydanie pierwsze ISBN 978-83-08-04728-6 Dla Teresy Strona 2 Prolog Profiler i ksiądz Hudson, stan Wisconsin, grudzień 2004 roku Profiler* nie zamierzał podawać księdzu ręki. Nie mógł tego zrobić, jeżeli chciał go dopaść. A w takich sytuacjach zawsze szedł na spotkanie, żeby dopaść rozmówcę. Nic nie sprawiało mu większej satysfakcji — nawet po przejściu na emeryturę. Ksiądz wparował do pokoju, powiewając sutanną. Z uśmiechem na ustach uścisnął dłonie kilku znajomym. Przed nim truchtał asystent, któ- rego obecność, jak odnotował w myślach profiler, miała sprawić wraże- nie, że ksiądz jest ważną postacią. Był to postawny mężczyzna, a czarny ubiór nadawał mu władczy wygląd. Brodatą, młodzieńczą twarz rozja- śniał serdeczny śródziemnomorski uśmiech. Trupioblady profiler wyglą- dał przy nim jak cień człowieka. Po każdym papierosie — a palił trzy na godzinę — zanosił się straszliwym kaszlem. Był również ateistą o dość szyderczym i cynicznym stosunku do wiary. Ale to akurat nie miało w tej chwili znaczenia. Chłodny stosunek do księdza wynikał przede wszystkim z przekona- nia, że postępowanie zgodne z ogólnie przyjętymi normami moralnymi jest sprawą honoru, obowiązkiem każdego porządnego człowieka. Istniał Strona 3 * Specjalista od tworzenia profili psychologicznych przestępców (wszystkie przypi- sy pochodzą od tłumacza). 7 jeszcze bardziej przyziemny powód tego dystansu: profiler nie zamierzał pozwolić psychopacie na przejęcie kontroli nad spotkaniem. Uważał, że życie składa się z nieustannych wyborów: między dobrem i złem, domina- cją i podporządkowaniem się, prawdą i fałszem — a on rozwiązań pośred- nich nie uznawał. Nie tolerował ludzi, którzy przekraczali granice zwykłej przyzwoitości. Przysporzyło mu to wielu wrogów, ale to akurat napawało go dumą. „Człowiek nie powinien przepraszać za to, że ma rację", mówił. Sługa boży wyciągnął do chudego mężczyznydużą, pulchną dłoń. Ko- mendant policji i dwóch oficerów śledczych czekali z zainteresowaniem na reakcję profilera. Ten zmarszczył z odrazą orli nos, zupełnie jakby ktoś chciał mu wręczyć psią kupę. Szybko cofnął rękę i odwrócił się. Z zado- woleniem dostrzegł na twarzy księdza przelotny niepokój, jednak niemal natychmiast powróciła na nią maska opanowania, którą ten bezduszny człowiek nosił niczym eleganckie ubranie. Wszystko sprowadzało się do zdobycia przewagi nad przeciwnikiem. Profiler pouczył wcześniej komendanta, w jaki sposób powinien go przed- Strona 4 stawić księdzu. Nie miał wymienić nazwiska ani stopnia służbowego, tyl- ko powiedzieć: „a to jest ekspert od morderstw z innego miasta". Dopiero kiedy przedstawiono go w ten sposób, profiler uścisnął dłoń księdza z wik- toriańską kurtuazją, jak na dżentelmena starej daty przystało. Następ- nie usiadł w kącie, skrzyżował nogi, wykrzywił usta w lekkim uśmiechu i w milczeniu przysłuchiwał się pytaniom, które śledczy zadawali księdzu. Policja ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki od owego po- południa, kiedy miastem — gdzie od stulecia nie zdarzyło się nic równie makabrycznego — wstrząsnęła wieść o dokonanym w biały dzień mor- derstwie, którego ofiarami padło dwóch szanowanych obywateli. Na liście podejrzanych umieszczono jedenaście osób, ale przez następne dwa lata ni- kogo nie aresztowano. Profiler zapoznał się z aktami śledztwa i po trzech godzinach konsultacji z policjantami zawęził listę podejrzanych do jednej osoby. „Mordercą jest ksiądz", oświadczył. „Zdaję sobie oczywiście sprawę, że wolelibyście innego kandydata, nie zmienia to jednak faktu, że to on". Zdjęcie chudego profilera wydrukowano na pierwszej stronie lokalnej ga- zety. W artykule zacytowano jego wypowiedź, że „w zasadzie nie ma wąt- pliwości" co do rychłego zakończenia śledztwa w sprawie Strona 5 tajemniczego 8 morderstwa. „Na miejscu sprawcy nie kupowałbym zielonych bananów", zażartował. Policjanci nie wiedzieli, czego się spodziewać, kiedy przystąpili do prezentacji tej sprawy w filadelfijskim klubie towarzyskim skupiającym najsłynniejszych żyjących detektywów. Nie czuli się pewnie w otoczeniu francuskich flag, boazerii z orzechowca i żyrandoli. Ich wystąpieniu przy- słuchiwali się między innymi: korpulentny, brodaty mężczyzna z wiel- ką głową, sypiący żartami jak z rękawa, zwany Wielkim Inkwizytorem, szczupły, przysadzisty, łysiejący rzeźbiarz z siwą bródką, który nosił się wyłącznie na czarno i rozmawiał z umarłymi, oraz wymizerowany profi- ler o twarzy Edgara Allana Poego. A także blisko setka wybitnych detek- tywów, w tym agent FBI, który był pierwowzorem filmowego adwersarza Hannibala Lectera, ludzie odpowiedzialni za śledztwa w sprawie zabój- stwa Roberta Kennedy'ego i Martina Luthera Kinga oraz wielu innych. Detektywi wykazali wstępne zainteresowanie sprawą i — być może — stworzeniem zespołu, który miałby się jej dokładniej przyjrzeć. Koniec końców z samolotu wysiadła tylko jedna osoba: wymizerowany profiler. Obserwował teraz, jak ksiądz z godnością i spokojem odpowiada Strona 6 na pytania policjantów. Kapłan siedział wyprostowany z łokciami opartymi na stole i złączonymi na wysokości brody palcami. W pewnym momen- cie policjanci zapytali o jego kontakty z chłopcami. Ksiądz odchylił się do tyłu, jakby uraziła go sama sugestia, że mógłby dopuścić się tego rodzaju czynów. Śledczy naciskali. Wypytywali o nazwiska, daty. W końcu przy- znał, że uprawiał seks z nastolatkami, ale natychmiast zapewnił rozmów- ców, że niewłaściwie interpretują całą sytuację. Nie napastował chłopców, a jedynie zajmował się ich wychowaniem seksualnym. Zapadła cisza. Policjant zerknął na siedzącego w kącie profilera i za- pytał, czy ma jakieś pytania. Szczupły mężczyzna nachylił się, zdjął oku- lary i wbił wzrok w księdza. — Chciałbym przede wszystkim powiedzieć, że gdybym to ja prowa- dził śledztwo, nie miałbyś na sobie tego kostiumu. Słowo „kostium" wypowiedział takim tonem, jakby mówił o czymś odrażającym. 9 — Jestem księdzem dwadzieścia cztery godziny na dobę — zaprote- stował kapłan. Profiler posłał mu lodowate spojrzenie i skrzywił się z jeszcze więk- szym obrzydzeniem. — W tej chwili nie reprezentujesz Kościoła rzymskokatolickiego. Jeżeli Strona 7 cokolwiek sobą reprezentujesz, to wyłącznie upadek człowieka. Ksiądz zbladł i zamilkł. Policjanci wrócili do pytań o chłopców. Męż- czyzna obstawał przy edukacyjnej naturze kontaktów. Owszem, najpierw podawał im alkohol, ponieważ wstydzili się nagości. Później ich pobu- dzał — ale nie doprowadzał do orgazmu. Uczył ich odpowiedzialnego korzystania z seksualności. Nie jest grzechem mieć wzwód, grzechem jest posunąć się dalej. — Bzdura! Jesteś zboczeńcem! — krzyknął chudy mężczyzna. Policjanci nakazali księdzu zdjęcie sutanny. Pomysł ten podsunął im wcześniej profiler: „postępując z tego rodzaju psychopatą, należy za wszel- ką cenę wyprowadzić go z równowagi". I rzeczywiście — ksiądz, pozba- wiony sutanny oraz znajdującego się pod nią podkoszulka, jakby zmalał. Policjanci porównali tatuaż na jego ramieniu z tym, który opisał jeden ze świadków. Były identyczne. Kiedy ksiądz włożył z powrotem bieliznę, a następnie sutannę, pro- filer podniósł się z krzesła. Podszedł do księdza, nie odrywając od nie- go lodowatego, świdrującego spojrzenia. W końcu kapłan spuścił wzrok i odwrócił głowę. Chwilę później serce drgnęło profilerowi z radości, choć przez cały czas zachowywał kamienną twarz. Ksiądz płakał! „Łza niena- wiści spływała mu powoli po policzku", opowiadał później. Strona 8 „Doprawdy piękny widok". Stali oddaleni od siebie o niecałe pół metra: przedstawiciel prawa i przedstawiciel Boga. Kiedy łza zniknęła w gęstej brodzie, ksiądz prze- tarł policzek dłonią, po czym podniósł pełen odrazy wzrok na profilera. — Niech... to... diabli! — wysyczał. Szczupły mężczyzna nie potrafił się dłużej powstrzymać i uśmiechnął się szeroko. „Czy miałem satysfakcję, kiedy ten duchowny bluźnił? Oczy- wiście. Wiedziałem, że przyskrzyniłem skurwiela". 10 Głos krwi U zarania świata ludzkość utraciła całą nadzieję. Zawsze jednak mogła oprzeć się na trójcy: Wódz, Wojownik, Szaman. Król, Rycerz, Mag. Opowieści o takich postaciach pozwalają nam przetrwać. Powtarzamy je sobie przy ogniskach, wplatamy w tkaniny i zaklinamy w muzykę. Wzbi- jają się unoszone oddechem bogów i wirują w spirali DNA. Edward O. Wilson, biolog z Uniwersytetu Harvarda, nazywa takie opowieści „gło- sem gatunków", fundamentalnymi historiami kształtowanymi przez „re- guły epigenetyczne natury ludzkiej (...), wrodzone prawidłowości rozwoju umysłu"*. Nie istnieje — poza Biblią — mocniej zakorzeniony w kulturze Za- chodu tekst niż, spisana po raz pierwszy ponad osiem wieków Strona 9 temu, opo- wieść o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Gdzieś między rokiem 1129 a 1151 benedyktyński mnich z Oksfordu na polecenie swojego bi- skupa przetłumaczył na łacinę cykl starożytnych celtyckich przepowiedni zatytułowanych ProphetiaeMerlini („Przepowiednie Merlina"). Kolejnym jego dziełem była Historia Regum Britanniae („Historia królów Brytanii"), której fragmenty zaczerpnął z najstarszych walijskich tekstów: Czerwo- nej księgi z Hergest i Białej księgi z Rhydderch. Właśnie w nich pojawiają się pierwsze historyczne wzmianki o królu Arturze i rycerzach Okrągłe- go Stołu. Na początku tej powtarzanej przez stulecia opowieści świat leży w gru- zach. Zboża usychają, martwe są nawet drzewa, „udręczone kości wy- marłej rasy, nieznanych człowiekowi monstrów", jak woła poeta Madison Cawein. Ranny król leży złożony niemocą w zamku. Żeby odmienić losy państwa, potrzebuje pomocy dwóch mężów obdarzonych wielkimi, nie- zwykłymi zdolnościami, jakich sam nie posiada. * E.O. Wilson, Jedność wiedzy, tłum. J. Mikos, Poznań 2002, s. 309, 339. 11 Naukowcy nie potrafią wyjaśnić, skąd u Homo sapiens bierze się po- trzeba, by zaczerpnąć kolejny oddech i po raz kolejny Strona 10 opowiedzieć tę hi- storię. Filozofowie powiadają, że pierwotnym źródłem tej opowieści jest od- wieczna ludzka potrzeba szukania istoty — by przywołać słowa Jose- pha Campbella — „obietnicy od zarania dziejów obleczonej Tajemnicą". W ujęciu proroków sprowadzałoby się to do stwierdzenia, że droga do ła- ski Bożej wiedzie przez liczne próby. Z kolei człowiek czynu doszedłby zapewne do wniosku, że z tysięcy lat nieustannych prób, błędów i naby- wania mądrości można wyciągnąć jeden praktyczny wniosek: kiedy świat się wali i wymaga odnowy, należy znaleźć trzech odpowiednich ludzi. Część pierwsza Sala morderstw Rozdział I Koneserzy zbrodni W wielkiej sali unosił się przyjemny aromat kiełbasy z wieprzowiny i kaczki. Ubrani na czarno kelnerzy wnosili tace z deserem waniliowym. Biesiadnicy siedzieli przy stołach rozstawionych między kominkami i pro- wadzili uprzejme rozmowy w kilku językach. Nad ich głowami połyskiwa- ły osiemnastowieczne żyrandole. Kiedy postawiono przed nimi dymiące dzbanki wybornej kolumbijskiej kawy, na środku pomieszczenia zmate- rializował się obraz przedstawiający zwłoki młodego, niezwykle Strona 11 przystoj- nego mężczyzny. Szare, zimowe światło wpadało ukosem do sali. Minęło południe, słońce odpłynęło za miasto i wszystkie detale zdjęcia rzuconego na duży ekran były znakomicie widoczne. Zaschnięta krew zlepiła kosmyki ja- snych włosów leżącego na plecach mężczyzny w coś w rodzaju korony, a odarte ze skóry kości policzkowe zostały zgniecione na miazgę. Policyj- ny fotograf zrobił to zdjęcie nocą w mrocznym zaułku na tyłach restauracji, niemniej błysk flesza wydobył z ciemności młodzieńczą twarz. Z mroku odległej w czasie nocy, która zapadła gdzieś na południu Stanów Zjedno- czonych, spoglądały na zebranych puste, szeroko otwarte oczy. Było tuż po pierwszej, a członkom Towarzystwa Vidocqa podano aku- rat piąte i ostatnie danie. — O Boże — szepnęła młoda, krótko ostrzyżona kobieta w czerwo- nej sukience. Otarła usta serwetką, przeprosiła sąsiadów i z dłonią przyci- śniętą do ust wybiegła z sali. William Fleisher, rosły, brodaty mężczyzna 14 we wspaniałym niebieskim garniturze i uszytej na zamówienie koszuli z wyhaftowanymi inicjałami WLF pokręcił z niesmakiem wielką głową. — Musimy uważniej selekcjonować gości — stwierdził. Richard Walter, którego zapadnięte policzki ginęły w cieniu, spojrzał Strona 12 gniewnie za oddalającą się postacią. — Niezłe nogi — wyszeptał do niego Frank Bender, jedyny mężczy- zna na sali, który zamiast garnituru miał na sobie obcisły czarny T-shirt i dżinsy. Fleisher pokręcił ze zdumieniem głową. Jak to się stało, że los złączył go z parą równie ekscentrycznych, humorzastych geniuszy? Jego koledzy byli znakomitymi kryminologami. Bili na głowę wszystkich, z którymi zetknął się podczas trzydziestoletniej służby w FBI. Nikt nie potrafił przestudiować morderstwa w równie chłodny, ana- lityczny sposób, jak wysoki, zgryźliwy Richard Walter. W środowiskach przestępczych nadano mu przezwisko Anglik, które zawdzięczał nieco szczekliwemu akcentowi. Walter miał za sobą dwadzieścia lat badań nad najbardziej agresywnymi psychopatami osadzonymi w największym za- kładzie karnym na świecie, w Jackson w stanie Michigan, oraz w jed- nym z najcięższych amerykańskich więzień, znajdującym się w starym, neoromańskim zamku w miejscowości Marquette nad Jeziorem Górnym. Grozę wśród skazańców budził jego przeszywający, zwany „spojrzeniem z Marquette", wzrok, którym znad okrągłych okularów w czarnej opra- wie zdawał się wwiercać prosto w ich dusze. Walter zaglądał pod maski Strona 13 przywdziewane przez zbrodniarzy i z nieosiągalną dla innych swobodą poruszał się po mrocznych zakątkach ich umysłów. W wolnym czasie dorabiał jako konsultant detektywistyczny. Należał do wąskiego gro- na amerykańskich kryminologów, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku opracowali nowoczesne metody tworzenia profili psychologicznych przestępców, pozwalające na podjęcie walki z se- ryjnymi mordercami. W Scotland Yardzie, gdzie pomagał wyjaśniać najbardziej brutalne za- bójstwa, ku jego przerażeniu zwano go „inkarnacją Sherlocka Holmesa". „Richard wygląda jak Basil Rathbone z Psa Baskerville'ów z 1939", stwierdził Fleisher. „Mówi tak, jak on i myśli tak, jak on". „Kiedy ludzie wyjeżdżają 15 z Sherlockiem", skomentował Walter, „zachowuję się tak, jakby ktoś przy mnie pierdnął: odwracam wzrok i udaję, że nie słyszałem". Frank Bender był najsłynniejszym żyjącym plastykiem sądowym, może nawet najlepszym w historii. Jako były bokser miał wysportowane, muskularne ciało, poza tym rzednące włosy, niewielką bródkę i wąsy oraz przenikliwe orzechowe oczy. Na spotkanie Towarzystwa przyszedł w ko- szuli z długim rękawem zakrywającej tatuaże będące pamiątką z czasów służby w marynarce wojennej. Bender dorastał w Strona 14 niebezpiecznych pół- nocnych dzielnicach Filadelfii, gdzie ściany domów były usiane dziurami po kulach. Skończył tylko szkołę średnią. Był bezpośrednim, wiodącym szczęśliwe życie seksoholikiem i jasnowidzem, choć akurat tym ostatnim darem nie zamierzał się chwalić na sali pełnej policjantów. Oni podziwiali go za umiejętność uszczęśliwiania jednocześnie żony i sześciu, siedmiu ko- chanek oraz identyfikowania najbardziej poszukiwanych seryjnych mor- derców za pomocą szkicownika i skalpela. „Frank, w XVII wieku spaliliby cię na stosie. Teraz jakiś facet może cię co najwyżej zastrzelić w ciemnym zaułku", lubił go drażnić Walter. Wysoki, melancholijnie usposobiony Walter, człowiek o dedukcyjnym umyśle, oraz nerwowy, kierujący się intuicją Bender tworzyli nierozłącz- ną parę detektywów i wspólnie rozwiązywali najpoważniejsze sprawy. Ten całkowicie unikalny duet — profiler i artysta — nie miał sobie równych w odkrywaniu największych sekretów żywych i umarłych. Pod warun- kiem, że potrafili dostatecznie długo wytrzymać w swoim towarzystwie. Bender rozmawiał z umarłymi, Walter gardził spirytualizmem. Arty- sta miał na koncie setki miłosnych podbojów, profiler był rozwiedziony i wzdrygał się na najmniejszy dotyk mężczyzny, kobiety, dziecka, psa lub Strona 15 kota. Bender był najbardziej chaotycznym detektywem na świecie, Wal- ter najbardziej zdyscyplinowanym. Ich znajomość trwała przede wszystkim dzięki Williamowi Lynno- wi Fleisherowi. Przyjaciele twierdzili, że to on „jest sternikiem całej trój- ki". Elegancko ubrany, postawny mężczyzna, w przeszłości filadelfijski policjant i agent FBI, zastępca szefa Urzędu Celnego obejmującego ju- rysdykcją trzy stany, a także światowej klasy specjalista w prowadzeniu przesłuchań oraz badań wykrywaczem kłamstw. Miał obsesję na punkcie 16 prawdy i na własną rękę zgłębił historię metod wykrywania kłamstw. Za pomocą wariografu próbował zaglądać w ludzkie umysły. W istocie kie- rowało nim wyłącznie pragnienie dania ludziom szansy na odkupienie — zarówno przestępcom, których psychofizjologiczne reakcje pobudzały igłę wariografu, jak i nieszczęsnym ofiarom, które cierpiały w zapomnieniu. Podwładni Fleishera twierdzili, że ich szef przytył pięćdziesiąt kilogramów, aby zrobić w klatce piersiowej miejsce dla ogromnego serca. Bender i Walter tworzyli najbardziej zadziwiającą parę detektywów, z jaką Fleisher kiedykolwiek się spotkał. Kiedy tylko swoje niezwykłe umiejętności i wybuchowe temperamenty potrafili zaprzęgnąć do walki z mordercami, a nie ze sobą nawzajem (wtedy przypominali ludzi Strona 16 walczą- cych z własnymi cieniami), tworzyli jedną perfekcyjną istotę, zespolenie rozumu z objawieniem. Korpulentny agent Urzędu Celnego grał rolę nad- zorcy. Pilnował, aby ich współpraca układała się możliwie najlepiej i przy- nosiła jak najwięcej korzyści. Tamtego dnia rano spotkali się w pracowni Bendera, gdzie przed laty poznali się podczas rozwiązywania sprawy osławionego, wyjątkowo okrutnego płatnego mordercy pracującego dla mafii. Połączyła ich wów- czas osobliwa zażyłość, która miała doprowadzić do powstania klubu to- warzyskiego dla detektywów. Fleisher z Benderem popijali akurat w kuchni kawę, kiedy do pracow- ni wszedł Walter. Miał taką minę, jakby czuł smród „kocich sików albo czegoś równie paskudnego". — Richard! — krzyknął Bender, potrząsając energicznie dłonią Wal- tera. Musiał się pilnować, aby go nie wyściskać. Profiler tego nie lubił. — Chodź, pokażę ci mój nowy obraz. Był to ogromny, utrzymany w jasnej tonacji portret olejny jednej z licz- nych przyjaciółek Bendera. Namalowany gęstą jak lukier farbą, miał dwa i pół metra wysokości i przedstawiał nagą kobietę widzianą od przodu. Z jej lewego sutka zwisało przyczepione do płótna mosiężne kółko. — Chrissie ma śliczną dupcię — dopowiedział cicho Bender. Strona 17 Uśmiech- nął się, jakby na widok aktu odżyło jakieś miłe wspomnienie. Walter stał przed obrazem i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę z zadartym nosem i wykrzywioną twarzą 17 — To jest bezwstydne, Frank — stwierdził w końcu. — Po prostu bez- wstydne. Bender zawył z uciechy, jakby usłyszał najwspanialszy komplement. Walter przyglądał mu się z niesmakiem. — Frank, na litość boską, dobiegasz sześćdziesiątki, a zachowujesz się jak piętnastoletni boliwijski niewolnik seksualny! Używasz seksu jako leku na depresję. Próbowałem ci już to kiedyś wytłumaczyć: w tym wie- ku nie można prowadzić życia rockmana. Organizm tego nie wytrzyma. Pewnego dnia światła rampy zgasną i zapadnie ciemność. — Napiłbym się kawy, najlepiej czarnej — zmienił temat Walter. — Nie jestem wybredny, piję każdą, byle nie odgrzewaną. Później tego dnia, po przyjściu na spotkanie Towarzystwa, przywitali się serdecznie z Fleisherem. Całą trójkę wyraźnie rozpierała energia, która zdawała się udzielać pozostałym. Smutne zazwyczaj oczy Fleishera rozbły- sły, gdy z dumą przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych na sali. Specja- liści w zakresie nauk sądowych z całego świata przybywali od rana do Sali Kawowej i Pokoju Zapisów na pierwszym piętrze budynku na rogu Strona 18 Se- cond Street i Walnut Street w Filadelfii. Przed laty mieściła się tam Karcz- ma Miejska, w której koloniści rozprawiali o polityce, handlu i żegludze oraz czytali gazety, między innymi „Pennsylvania Gazette" Benjamina Franklina. Do uszu Fleishera docierał ożywczy szum rozmów witających się po dłuższej przerwie przyjaciół, kolegów i rywali. Przyglądając się de- tektywom z siedemnastu stanów Ameryki Północnej oraz jedenastu in- nych państw, miał poczucie, że uczestniczy w wyjątkowym zdarzeniu. Na sali siedzieli wyłącznie eksperci w swoich dziedzinach. Należał do nich agent FBI Robert Ressler, wysoki, siwowłosy mężczy- zna, który w swojej długiej karierze miał do czynienia z Charlesem Man- sonem, Johnem Wayneem Gacym i większą liczbą „seryjnych morderców" (to on wymyślił ten termin) niż ktokolwiek inny w historii. Przyjmował właśnie gratulacje, oraz sporą ilość docinków, w związku z premierą Mil- czenia owiec, nowego filmu o Hannibalu „Kanibalu" Lecterze. Pojawiającą się w filmie postać agenta FBI Jacka Crawforda wzorowano częściowo wła- śnie na nim. Ressler trzymał się cały czas blisko Richarda Waltera. W spo- rządzaniu profili psychologicznych byli najlepsi na świecie. 18 Wszyscy obecni na sali patologowie byli mistrzami w swoim Strona 19 fachu. Doktor Hal Fillinger z Filadelfii dowiódł na przykład, że zbiegły z więzie- nia Ira Einhorn — zwany Jednorożcem — zamordował swoją dziewczynę Holly Maddux. Fillinger przyjechał na spotkanie wielkim białym cadil- lakiem z tablicami rejestracyjnymi, na których kazał umieścić napis: Za- bójczy Hal. Obok niego siedział doktor Richard Froede z Arizony, który przeprowadził sekcję zwłok agenta CIA Williama Buckleya, porwanego przez islamskich dżihadystów, a następnie torturowanego, zamordowane- go i porzuconego na poboczu drogi w Bejrucie. W grupie filadelfijskich po- licjantów znajdował się Frank Friel, były kapitan wydziału zabójstw, który schwytał mordercę mafijnego bossa Philipa „Człowieka Kurczaka" Testy. (Bruce Springsteen unieśmiertelnił go w piosence Atlantic City: „kropnęli Człowieka Kurczaka wczoraj wieczorem w Filadelfii"). Fleisher dostrzegł słynnych oficerów śledczych, którzy rozpracowywali zabójstwa Johna Kennedyego i Martina Luthera Kinga, oraz swojego znajomego z CIA, kierującego tajnymi operacjami w Afganistanie. Obok siedziała jego ko- leżanka, młoda jasnowłosa agentka, która nawet na tej sali nie odważyła się odsłonić twarzy. Przy „stole francuskim" zajęli miejsca agenci Interpolu Strona 20 z Lyonu oraz szef paryskiej Brigade de la Sûreté, francuskiego odpowied- nika FBI. Sûreté, założona w 1811 roku przez Vidocqa, była pierwszą pań- stwową agencją śledczą, na której później wzorowano FBI i Scotland Yard. Na pierwszym piętrze Karczmy Miejskiej znajdowała się historycz- na Długa Sala, wąskie pomieszczenie o długości trzynastu metrów i wy- soko zawieszonym suficie. Była to pierwsza sala balowa, jaką zbudowano w Nowym Świecie. Generał George Washington świętował na niej wy- bór na urząd prezydenta, czemu towarzyszył huk armat i brzęk roztrza- skiwanych kieliszków z maderą. Jak na współczesne standardy skromnie urządzona, została pomalowana na bladozielono, na ścianach umieszczo- no ochronne listwy oraz kinkiety ze świecami. Tego dnia wystrój miał odtwarzać atmosferę paryskiego mieszkania przy Rue Cloche-Perce 12, gdzie w roku 1833 Eugène François Vidocq założył pierwszą w historii agencję detektywistyczną — Le Bureau des Renseignements (Biuro In- formacji). Dopiero siedemnaście lat później powstała Agencja Pinkerto- na w Stanach Zjednoczonych. Mieszkanie przy Rue Cloche-Perce było 19 pierwszym w historii pomieszczeniem zaprojektowanym specjalnie w ten sposób, aby grupa ludzi mogła w nim prowadzić systematyczną