Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech
Szczegóły |
Tytuł |
Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
IAN CALDWELL ukończył
w 1998 roku historię na
Uniwersytecie Princeton. Członek
elitarnego stowarzyszenia Phi Beta
Kappa. Reguła czterech (2004)
stanowi jego debiut literacki.
DUSTIN THOMASON ukończył
w 1998 roku antropologię
i medycynę na Uniwersytecie
Harvarda. W 2003 roku obronił
pracę doktorską z medycyny na
Uniwersytecie Columbia. Reguła
czterech (2004) jest jego debiutem
literackim.
Strona 2
Ian Caldwell
Dustin Thomason
Reguła czterech
Strona 3
Tytuł oryginału: THE RULE OF FOUR
ISBN 83-7359-267-9
WYDAWNICTWO ALBATROS
Strona 4
Wydanie I
Warszawa 2005
Naszym rodzicom
Strona 5
Uwaga historyczna
Hypnerotomachia Poliphili to jedna
z najcenniejszych i najbardziej niezrozumiałych
książek, jakie ukazały się w Europie Zachodniej
wkrótce po wynalezieniu druku. Do dziś zachowało
się mniej egzemplarzy Hypnerotomachii niż Biblii
Gutenberga. Uczeni wciąż dyskutują, kim był jej
tajemniczy autor, Francesco Colonna, i jaki cel mu
przyświecał. Dopiero w grudniu 1999 roku, pięćset
lat od wydrukowania oryginalnego wydania
Hypnerotomachii i kilka miesięcy po wydarzeniach
zrelacjonowanych w Regule czterech, ukazał się jej
pierwszy pełny przekład na język angielski.
Strona 6
Szanowny czytelniku, posłuchaj, jak Polifilo
opowiada swe sny,
Które zesłały mu najwyższe niebiosa.
Twój trud nie pójdzie na marne, a jego słowa cię nie
znużą,
Ponieważ w tym wspaniałym dziele znajdziesz wiele
cudów.
Jeśli, poważny i nudny, gardzisz miłosnymi
historiami,
Wiedz, błagam, że tu wszystko jest dobrze
skomponowane.
Odmawiasz? Ależ przynajmniej styl, nowy język,
Poważne rozważania i mądrość zasługują na uwagę.
Jeśli to także odrzucasz, zauważ geometrię,
Starożytną mądrość wyrażoną znakami Nilotów,
Ujrzysz tu wspaniale pałace królów,
Kult nimf, fontann i biesiad.
Strażnicy tańczą, ubrani niedbale, a całe
Ludzkie życie zamknięte jest w mrocznych
labiryntach.
Strona 7
Hypnerotomachia Poliphili, anonimowa Elegia
do czytelnika
Strona 8
Prolog
Myślę, że mój ojciec – tak jak wielu z nas – poświęcił znaczną
część życia na rekonstruowanie historii, której nie dane mu było nigdy
zrozumieć. Historia ta zaczęła się niemal pięćset lat przed moim
wyjazdem na studia i zakończyła się wiele lat po jego śmierci. Pewnej
nocy, w listopadzie 1497 roku, z mroków Watykanu wyłonili się dwaj
konni posłańcy i popędzili do kościoła św. Wawrzyńca położonego za
murami Rzymu. To, co się wtedy zdarzyło, odmieniło ich losy, a mój
ojciec wierzył, że może zmienić również koleje jego życia.
Nigdy nie przywiązywałem większej wagi do jego wiary. Syn to
obietnica, jaką czas składa mężczyźnie, gwarancja, jaką ma każdy
ojciec, że to, co jest mu drogie, nie zostanie pewnego dnia uznane za
głupotę, a osoba, którą kocha najbardziej na świecie, źle go zrozumie.
Jednak mój ojciec, uczony znawca renesansu, nigdy nie lękał się
mówić o możliwości powtórnych narodzin. Tak często opowiadał mi
historię dwóch posłańców, że nawet gdybym bardzo się starał,
Strona 9
z pewnością nie zdołałbym jej zapomnieć. Ojciec wyczuwał, jak to
dziś rozumiem, że wynika z niej pewna nauka, pewna prawda, która
w końcu nas połączy.
Posłańcy zostali wysłani do kościoła św. Wawrzyńca z listem
pewnego szlachcica. Zostali ostrzeżeni, by go nie otwierali, bo
w przeciwnym razie czeka ich śmierć. List był opatrzony czterema
pieczęciami z ciemnego laku i miał zawierać tajemnicę, którą kilka
wieków później mój ojciec próbował rozwikłać przez trzydzieści lat.
W tamtych czasach Rzym ogarnęły ciemności, miasto utraciło dawny
polor i jeszcze go nie odzyskało. Na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej
wciąż namalowane było rozgwieżdżone niebo, a apokaliptyczny
deszcz spowodował wylew Tybru, na którego brzegach, jak twierdziły
stare plotkary, pojawił się potwór z ciałem kobiety i głową osła. Dwaj
chciwi jeźdźcy, Rodrigo i Donato, nie posłuchali ostrzeżeń swojego
pana. Stopili lakowe pieczęcie nad płomieniem świecy, po czym
otworzyli list, by poznać jego treść. Przed wyruszeniem w drogę do
kościoła ponownie zapieczętowali list, tak zręcznie podrabiając
pieczęć, że nikt nie mógłby dostrzec oszustwa. Gdyby ich pan nie był
tak mądrym człowiekiem, dwaj kurierzy z pewnością by przeżyli.
Przyczyną zguby Rodriga i Donata nie były bowiem pieczęcie,
lecz ciemny lak, w którym zostały odciśnięte. Gdy dojechali do św.
Wawrzyńca, czekał na nich pewien murarz, który wiedział, że w laku
znajdował się ekstrakt z wilczej jagody, trującego ziela, które
powoduje rozszerzenie źrenic. Dziś związek ten używany jest
w medycynie, lecz w owych czasach korzystały z niego przede
Strona 10
wszystkim włoskie kobiety w celach kosmetycznych, gdyż szerokie
źrenice uważano za oznakę piękności. To właśnie z tego powodu ziele
nazwano belladonną co znaczy „piękna kobieta”. Gdy Rodrigo
i Donato dwukrotnie topili lak, by otworzyć i zapieczętować list, dym
dostał się do ich oczu. Na miejscu, w kościele, murarz zaprowadził ich
do świecznika przy ołtarzu. Gdy ich źrenice nie zwęziły się mimo
światła, wiedział już, co zrobili. Dwaj posłańcy na próżno usiłowali
skupić wzrok, by zobaczyć, co robi murarz. Ten wykonał otrzymane
polecenie: wyciągnął miecz i uciął im głowy. „To był sprawdzian, czy
słudzy zasługują na zaufanie”, powiedział jego pan. Posłańcy nie zdali
egzaminu.
Mój ojciec poznał los Rodriga i Donata z dokumentów, które
odkrył na krótko przed śmiercią. Murarz nakrył zwłoki, po czym
wywlókł je z kościoła, krew zaś wytarł kawałkiem płótna do
wyciskania sera i szmatami. Ich głowy wsadził do juków po bokach
wierzchowca, którego dosiadał, a ciała umieścił na grzbietach koni
posłańców i przywiązał je do swojego. W kieszeni Donata znalazł list,
po czym go spalił, ponieważ była to mistyfikacja i nie istniał żaden
prawdziwy adresat. Nim odjechał, ukląkł jeszcze przed ołtarzem, by
wyrazić skruchę z powodu grzechu, jaki popełnił na polecenie swego
pana. Miał wrażenie, że sześć kolumn kościoła św. Wawrzyńca to
wielkie, czarne zęby z otworem pośrodku. Prosty murarz przyznał, że
zadrżał na ten widok, ponieważ jako dziecko dowiedział się, siedząc
na kolanach matki, wdowy, jak Dante opisał piekło. Wiedział, że
Strona 11
najwięksi grzesznicy mieli za karę być wiecznie przeżuwani przez
lo’mperador del doloroso regno*.
Być może stary święty Wawrzyniec wreszcie wyjrzał z grobu,
zobaczył krew na rękach biedaka i mu wybaczył. Może murarz nie
doczekał się przebaczenia i zgodnie z obyczajami współczesnych
świętych i męczenników Wawrzyniec zachował kamienne milczenie.
Jeszcze tej samej nocy, zgodnie z rozkazami pana, murarz zawiózł
ciała posłańców do rzeźnika. Zapewne lepiej, byśmy nie wnikali, co
się z nimi stało. Ich kawałki murarz i rzeźnik rozrzucili na ulicach.
Mam nadzieję, że zostały zebrane przez śmieciarzy lub zjedzone przez
psy, nim ktoś zdążył je upiec.
Rzeźnik wymyślił natomiast inny sposób wykorzystania głów
nieszczęśników. Miejski piekarz, który miał w sobie diabła, kupił
głowy od rzeźnika i nim poszedł wieczorem do domu, umieścił je
w piecu chlebowym. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem wdowy
z miasteczka mogły korzystać z pieca po zmroku, gdy jeszcze nie
wystygł. Na widok ludzkich głów w piecu niewiasty wrzasnęły
z przerażenia i o mało nie zemdlały.
Tak oto głowy Donata i Rodriga zostały wykorzystane do
spłatania figla starym kumoszkom, co wydaje się dość podłym losem.
Wyobrażam sobie jednak, że w ten sposób obaj zdobyli sławę, o jakiej
za życia mogli tylko marzyć. W każdej cywilizacji to właśnie wdowy
są strażnikami zbiorowej pamięci, te zaś, które znalazły ich głowy
*
lo’mperador... (wł.) - Cesarz władnący nad krainą nędzy, Dante, Boska komedia. Piekło, Pieśń
XXXIV, przekład Edward Porębowicz, PIW 1975
Strona 12
w piecu chlebowym, z pewnością nigdy tego nie zapomniały. Nawet,
gdy piekarz przyznał się, co zrobił, wdowy z pewnością opowiadały
wszystkim rzymskim dzieciom o swoim odkryciu i tak kolejne
pokolenie zapamiętało historię o głowach w piecu równie dokładnie,
jak relacje o potworze wyrzuconym przez powódź na brzeg Tybru.
Opowieść o dwóch posłańcach w końcu popadła w zapomnienie,
ale jedno nie ulega wątpliwości: murarz dobrze wykonał swoje
zadanie. Sekret jego pana nigdy nie wydostał się poza mury św.
Wawrzyńca. Rano, po zamordowaniu Donata i Rodriga, śmieciarze
zebrali do beczek strzępy ich ciał i nikt nie zwrócił uwagi, że zginęli
dwaj ludzie. Powolny proces przekształcania się piękna w zgniliznę
i zgnilizny w materię trwał nadal, i niczym smocze zęby, które posiał
Kadmos, zła krew wsiąkła w rzymską glebę i przyniosła odrodzenie.
Minęło pięćset lat, nim ktoś odkrył prawdę. Po pięciu wiekach
i śmierć znalazła nową parę posłańców, a ja kończyłem właśnie
ostatni rok studiów w Princeton.
Strona 13
Rozdział 1
Czas to dziwna rzecz. Najbardziej przygniata tych, którzy mają
go najmniej. Trudno czuć się lżej niż w młodości, gdy dźwiga się na
ramionach świat; czas daje tak uwodzicielskie poczucie możliwości,
że nie ma się żadnych wątpliwości, iż są do zrobienia rzeczy
ważniejsze niż kucie do egzaminów.
Widzę dziś siebie tego wieczoru, kiedy wszystko się zaczęło.
Leżę na wznak na starej, czerwonej sofie w naszym pokoju
w akademiku, ślęcząc nad rozdziałem o Pawłowie i jego psach
w podręczniku podstaw psychologii i zastanawiając się, dlaczego,
u licha, nie odwaliłem wymaganego wykładu z nauk przyrodniczych
na pierwszym roku, tak jak wszyscy. Na małym stoliku przede mną
leżą dwa listy. Każdy zawiera pewną wizję tego, co miałbym robić
w przyszłym roku. Jest wielkopiątkowy wieczór, zimny kwiecień
w Princeton w stanie New Jersey. Przed sobą mam już tylko miesiąc
studiów i pod jednym względem nie różnię się od wszystkich kolegów
z rocznika tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć: z trudem
odrywam się od rozmyślań o przyszłości.
Charlie siedzi na podłodze przy lodówce i bawi się
Magnetycznym Szekspirem, którego ktoś zostawił w naszym pokoju
tydzień temu. Powieść Fitzgeralda, którą powinien czytać do swojej
pracy końcowej z angielskiego, leży otwarta na podłodze.
Ma złamany grzbiet i wygląda jak zdeptany motyl, a on układa
zdania z magnesów z wypisanymi na nich słowami z szekspirowskich
Strona 14
sztuk. Gdyby ktoś go zapytał, dlaczego nie czyta Fitzgeralda,
mruknąłby w odpowiedzi, że to bez sensu. Z jego punktu widzenia
literatura piękna to tylko zabawa wykształconych ludzi, odpowiednik
gry w trzy karty dla tłumu z uniwersytetów: nigdy nie wychodzi to, co
widzisz. Dla faceta o nastawieniu naukowym, takiego jak Charlie, jest
to szczyt perwersji. Jesienią zamierza zacząć studiować medycynę, ale
my wszyscy wciąż musimy wysłuchiwać, jak to w marcu dostał
dostateczny z plusem za pracę z angielskiego w połowie semestru.
Gil spogląda na nas z uśmiechem. Udaje, że przygotowuje się do
egzaminu z ekonomii, ale w telewizji leci Śniadanie u Tiffany'ego,
a Gil ma słabość do starych filmów, zwłaszcza z Audrey Hepburn.
Dla Charliego miał prostą radę: jeśli nie chcesz przeczytać książki,
wypożycz film. Profesor się nie zorientuje. Gil ma zapewne rację, ale
Charlie uważa, że to nieuczciwe, a co więcej, takie rozwiązanie nie
pozwoliłoby mu wyrzekać na beznadziejną literaturę, dlatego zamiast
Daisy Buchanan oglądamy po raz kolejny Holly Golightly.
Wyciągam rękę i przestawiam słowa na lodówce, aż wreszcie
zdanie na drzwiach przyjmuje postać: Zdać czy nie zdać, oto jest
pytanie. Charlie unosi głowę i patrzy na mnie z dezaprobatą. Kiedy
siedzi na podłodze, ma głowę prawie na tym samym poziomie co ja,
choć półleżę na sofie. Gdy stoimy obok siebie, Charlie wygląda jak
Otello na sterydach. Jest czarny, waży dziewięćdziesiąt siedem
kilogramów i ma metr dziewięćdziesiąt pięć. Ja natomiast mam metr
sześćdziesiąt siedem w butach. Charlie lubi mówić o nas Czerwony
Olbrzym i Biały Karzeł, ponieważ czerwone olbrzymy to bardzo duże
Strona 15
i jasne gwiazdy, natomiast białe karły są małe i ciemne. Muszę mu
czasem przypominać, że Napoleon miał tylko metr pięćdziesiąt pięć,
nawet jeśli Paul ma rację, że po poprawnym przeliczeniu francuskich
miar długości na angielskie wypada nieco więcej.
Z naszej czwórki w pokoju brakuje tylko Paula. Zniknął gdzieś
przed południem i od tamtej pory nikt go nie widział. W ciągu
ostatniego miesiąca między nim a mną często dochodziło do scysji,
a ponieważ ma ostatnio bardzo dużo pracy, woli uczyć się w Ivy,
studenckim klubie, do którego należą on i Gil. Paul pisze rozprawę
końcową – to czeka wszystkich studentów Princeton, jeśli chcą
otrzymać dyplom. Charlie, Gil i ja robilibyśmy to samo, gdyby na
naszych wydziałach nie obowiązywały wcześniejsze terminy. Charlie
zidentyfikował nowe oddziaływanie między białkami w pewnym
szlaku neuronowym, Gil wysmarował coś na temat podatku
liniowego, a ja złożyłem w całość różne kawałki rozprawy w wolnych
chwilach między wysyłaniem podań o pracę a wyjazdami na rozmowy
kwalifikacyjne. Jestem pewny, że dysertacja zatytułowana
Frankenstein nie spowoduje rewolucji w humanistyce.
Rozprawa dyplomowa to rzecz, którą niemal wszyscy gardzą.
Absolwenci z rozmarzeniem wspominają jak pisali swoje dysertacje,
jakby nie mogli sobie wyobrazić nic przyjemniejszego niż pisanie
stustronicowej pracy naukowej, gdy trwają jeszcze wykłady i trzeba
podjąć decyzję o wyborze kariery zawodowej. W rzeczywistości praca
nad rozprawą to irytująca, ciężka harówka. „To wprowadzenie do
dorosłego życia”, powiedział Charliemu i mnie pewien profesor, tym
Strona 16
denerwującym, profesorskim tonem, jakiego nie mogą pozbyć się
profesorowie, nawet, gdy nie wykładają. Chodzi o wzięcie na swoje
barki czegoś tak wielkiego, że prawie nie można się spod tego
wygrzebać. „To się nazywa odpowiedzialność, mówił. Dobierzcie
swój rozmiar”. Co z tego, że jedyną rzeczą, której rozmiary sam badał,
była ładna studentka Kim Silverman. Liczy się odpowiedzialność.
Musiałem się zgodzić z tym, co powiedział wtedy Charlie. Jeśli Kim
Silverman to właśnie ciężar, spod jakiego nie mogą się wydostać
dorośli, to proszę mnie wpisać na listę. W przeciwnym razie
zaryzykuję i pozostanę młody.
Paul, jako ostatni z nas, kończy rozprawę i nie ma wątpliwości,
że jego będzie najlepsza. Może okazać się najlepsza na całym roku, na
wydziale historii i wszystkich innych. Magia inteligencji Paula polega
na tym, że jest najcierpliwszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek
poznałem. On po prostu zamęcza problemy, aż wreszcie łamie ich
opór. Kiedyś powiedział mi, że policzenie stu milionów gwiazd
w tempie jedna na sekundę wydaje się zadaniem, na którego
wykonanie nie starczy życia jednego człowieka, a w rzeczywistości
trwałoby to tylko trzy lata. Kluczem jest koncentracja, umiejętność
i wola, by nie dać się rozpraszać. To tajemnica talentu Paula:
intuicyjne zrozumienie, jak wiele można osiągnąć powoli.
Zapewne dlatego wszyscy tak wiele oczekują po jego rozprawie
– wiedzą, ile gwiazd potrafiłby policzyć w trzy lata, a przecież nad
swoją dysertacją zaczął pracować już prawie cztery lata temu.
Typowy student wybiera temat rozprawy jesienią, na ostatnim roku
Strona 17
studiów, i kończy pisać wiosną, natomiast Paul zaczął już na
pierwszym roku. Kilka miesięcy po rozpoczęciu jesiennego semestru
postanowił, że zajmie się mało znanym renesansowym tekstem
Hypnerotomachia Poliphili. Potrafię wymówić ten skomplikowany
tytuł tylko dlatego, że mój ojciec badał tę książkę przez większą część
swojej zawodowej kariery historyka renesansu. Trzy lata i sześć
miesięcy później, na dwadzieścia cztery godziny przed terminem, Paul
miał już dość materiału, by zadowolić nawet najbardziej wybrednego
dziekana studium doktorskiego, a nie tylko college’u.
Scysje między nami biorą się stąd, że, zdaniem Paula, ja również
powinienem cieszyć się z tych fanfar. Zimą przez kilka miesięcy
pracowaliśmy razem nad książką i wspólnie udało nam się osiągnąć
wyraźny postęp. Dopiero wtedy zrozumiałem, co miała na myśli moja
mama, gdy mówiła, że mężczyźni w naszej rodzinie zakochują się
w pewnych książkach równie mocno jak w kobietach.
Hypnerotomachia zapewne nie mogła pochwalić się szczególnym
urokiem zewnętrznym, lecz miała w sobie uwodzicielski spryt
brzydkiej kobiety. Ciągłe powroty do kryjącej się w niej tajemnicy
stopniowo zmieniały się w nałóg. Gdy zauważyłem, że powoli staję
się uzależniony, tak jak mój ojciec, zdołałem wyrwać się ze szponów
nałogu i rzucić ręcznik na ring, nim zrujnowałem związek
z dziewczyną, która zasługiwała na coś lepszego. Od tej pory stosunki
między Paulem a mną wyraźnie się zmieniły. Kiedy ja się wycofałem,
Paul poprosił o pomoc Billa Steina, doktoranta, z którym się
zaprzyjaźnił. Zbliża się już termin oddania dysertacji, a Paul stał się
Strona 18
dziwnie tajemniczy. Zwykle wiele opowiadał o swojej pracy,
natomiast od tygodnia przestał o tym mówić nie tylko ze mną, ale
również z Charliem i Gilem. Dysertacja stała się tematem tabu.
– No więc, na co się decydujesz, Tom? – pyta Gil.
– No – wzdycha Charlie, unosząc głowę znad lodówki. –
Wszyscy siedzimy jak na szpilkach.
Gil i ja jęczymy. Charlie użył angielskiego idiomu on tenter-
hooks. Na kolokwium z angielskiego napisał, że pochodzi on z Moby
Dicka, nie zaś Adventures of Roderick Random Tobiasa Smolletta,
ponieważ uznał, że brzmi jak nazwa przynęty rybackiej, nie zaś słowo
oznaczające napięcie. Od tej pory używa tego zwrotu przy każdej
okazji.
– Skończ już z tym – mówi Gil.
– Wymień jednego lekarza, który wie, co to takiego tenter-hook
– odpowiada Charlie.
Nim ktoś odpowiedział, słyszymy jakiś hałas w sypialni, którą
dzielę z Paulem. Nagle w drzwiach pojawia się Paul, w slipkach
i koszulce.
– Tylko jednego? – pyta, trąc oczy. – Tobias Smollett. Był
chirurgiem.
Mogłem zgadnąć – mówi Charlie, odrywając wzrok od swoich
magnesów. Gil śmieje się, ale nic nie mówi.
Myśleliśmy, że poszedłeś do Ivy – Charlie po chwili przerywa
niezręczne milczenie.
Strona 19
Paul kręci głową i wraca do sypialni po notes. Jego włosy koloru
siana są przygniecione z jednej strony, a na policzku widać odciśnięte
fałdy poduszki.
– Trudno tam o spokój – wyjaśnia. – Pracowałem w łóżku
i zasnąłem.
Paul pewnie nie zmrużył oka przez ostatnie dwa dni, może
nawet dłużej. Jego promotor, doktor Vincent Taft, naciskał bez
przerwy, by Paul znalazł jeszcze więcej materiałów. W odróżnieniu od
większości profesorów, którzy są zadowoleni, gdy studenci nie
zawracają im głowy, Taft od początku dokładnie śledził pracę Paula.
– No, co w końcu zrobisz, Tom? – pyta Gil, bo znowu zrobiło
się cicho. – Podjąłeś decyzję?
Spoglądam na stolik. Gil ma na myśli dwa listy, na które zerkam
po każdym przeczytanym zdaniu. Jeden to list z Uniwersytetu
Chicagowskiego z zawiadomieniem, że zostałem przyjęty na studia
doktoranckie na filologii angielskiej. Mam książki we krwi, dokładnie
tak samo jak Charlie medycynę. Tytuł doktorski z Chicago bardzo by
mi pasował. Musiałem powalczyć o przyjęcie trochę bardziej, niż się
spodziewałem, częściowo dlatego, że moje stopnie w Princeton
zaczęły opadać w kierunku średniej, ale ważniejsza była druga
przyczyna. Wciąż nie wiem, co właściwie chciałbym w życiu robić,
a dobry dziekan studium doktoranckiego potrafi wywęszyć brak
zdecydowania równie dobrze, jak pies wyczuwa lęk.
– Myśl o pieniądzach – mówi Gil, nawet na chwilę nie
odrywając oczu od Audrey Hepburn.
Strona 20
Gil jest synem bankiera z Manhattanu. Princeton nigdy nie było
dla niego stacją końcową, a tylko przystankiem w drodze na Wall
Street, okazją, by się rozejrzeć. Pod tym względem stanowi karykaturę
samego siebie, ale potrafi się śmiać, gdy z niego żartujemy. Dobrze
wiemy, że będzie się tak uśmiechał, aż zostanie prezesem banku.
Nawet Charlie, który z pewnością zbije niezłą fortunę jako lekarz, nie
będzie mógł porównać swoich dochodów z pensją Gila.
– Nie słuchaj go – wtrąca Paul z drugiego końca pokoju. –
Słuchaj głosu serca.
Spoglądam na niego zdziwiony, że myśli o czymkolwiek poza
swoją rozprawą.
– Słuchaj brzęczenia forsy – mówi Gil i wstaje, by wyjąć
z lodówki butelkę wody.
– Ile dają? – pyta Charlie, na chwilę zapominając o magnesach.
– Czterdzieści jeden tysięcy – zgaduje Gil. Zatrzaskuje lodówkę,
a z drzwiczek spada kilka elżbietańskich wyrazów. – Plus pięć tysięcy
premii. No i opcje.
Semestr wiosenny to gorący sezon na rynku pracy. W 1999 roku
jest to rynek kupującego. Czterdzieści jeden tysięcy rocznie to mniej
więcej dwa razy więcej, niż się spodziewałem z moim dyplomem
z filologii angielskiej, ale gdy porówna się tę kwotę z ofertami, które
dostało paru kolegów z roku, można pomyśleć, że to zaledwie
jałmużna.
Sięgam po list z Daedalusa, firmy internetowej z Austin, która
twierdzi, że opracowała najlepszy na świecie software dla biur