Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech

Szczegóły
Tytuł Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Caldwell Ian, Thomason Dustin - Reguła czterech - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 IAN CALDWELL ukończył w 1998 roku historię na Uniwersytecie Princeton. Członek elitarnego stowarzyszenia Phi Beta Kappa. Reguła czterech (2004) stanowi jego debiut literacki. DUSTIN THOMASON ukończył w 1998 roku antropologię i medycynę na Uniwersytecie Harvarda. W 2003 roku obronił pracę doktorską z medycyny na Uniwersytecie Columbia. Reguła czterech (2004) jest jego debiutem literackim. Strona 2 Ian Caldwell Dustin Thomason Reguła czterech Strona 3 Tytuł oryginału: THE RULE OF FOUR ISBN 83-7359-267-9 WYDAWNICTWO ALBATROS Strona 4 Wydanie I Warszawa 2005 Naszym rodzicom Strona 5 Uwaga historyczna Hypnerotomachia Poliphili to jedna z najcenniejszych i najbardziej niezrozumiałych książek, jakie ukazały się w Europie Zachodniej wkrótce po wynalezieniu druku. Do dziś zachowało się mniej egzemplarzy Hypnerotomachii niż Biblii Gutenberga. Uczeni wciąż dyskutują, kim był jej tajemniczy autor, Francesco Colonna, i jaki cel mu przyświecał. Dopiero w grudniu 1999 roku, pięćset lat od wydrukowania oryginalnego wydania Hypnerotomachii i kilka miesięcy po wydarzeniach zrelacjonowanych w Regule czterech, ukazał się jej pierwszy pełny przekład na język angielski. Strona 6 Szanowny czytelniku, posłuchaj, jak Polifilo opowiada swe sny, Które zesłały mu najwyższe niebiosa. Twój trud nie pójdzie na marne, a jego słowa cię nie znużą, Ponieważ w tym wspaniałym dziele znajdziesz wiele cudów. Jeśli, poważny i nudny, gardzisz miłosnymi historiami, Wiedz, błagam, że tu wszystko jest dobrze skomponowane. Odmawiasz? Ależ przynajmniej styl, nowy język, Poważne rozważania i mądrość zasługują na uwagę. Jeśli to także odrzucasz, zauważ geometrię, Starożytną mądrość wyrażoną znakami Nilotów, Ujrzysz tu wspaniale pałace królów, Kult nimf, fontann i biesiad. Strażnicy tańczą, ubrani niedbale, a całe Ludzkie życie zamknięte jest w mrocznych labiryntach. Strona 7 Hypnerotomachia Poliphili, anonimowa Elegia do czytelnika Strona 8 Prolog Myślę, że mój ojciec – tak jak wielu z nas – poświęcił znaczną część życia na rekonstruowanie historii, której nie dane mu było nigdy zrozumieć. Historia ta zaczęła się niemal pięćset lat przed moim wyjazdem na studia i zakończyła się wiele lat po jego śmierci. Pewnej nocy, w listopadzie 1497 roku, z mroków Watykanu wyłonili się dwaj konni posłańcy i popędzili do kościoła św. Wawrzyńca położonego za murami Rzymu. To, co się wtedy zdarzyło, odmieniło ich losy, a mój ojciec wierzył, że może zmienić również koleje jego życia. Nigdy nie przywiązywałem większej wagi do jego wiary. Syn to obietnica, jaką czas składa mężczyźnie, gwarancja, jaką ma każdy ojciec, że to, co jest mu drogie, nie zostanie pewnego dnia uznane za głupotę, a osoba, którą kocha najbardziej na świecie, źle go zrozumie. Jednak mój ojciec, uczony znawca renesansu, nigdy nie lękał się mówić o możliwości powtórnych narodzin. Tak często opowiadał mi historię dwóch posłańców, że nawet gdybym bardzo się starał, Strona 9 z pewnością nie zdołałbym jej zapomnieć. Ojciec wyczuwał, jak to dziś rozumiem, że wynika z niej pewna nauka, pewna prawda, która w końcu nas połączy. Posłańcy zostali wysłani do kościoła św. Wawrzyńca z listem pewnego szlachcica. Zostali ostrzeżeni, by go nie otwierali, bo w przeciwnym razie czeka ich śmierć. List był opatrzony czterema pieczęciami z ciemnego laku i miał zawierać tajemnicę, którą kilka wieków później mój ojciec próbował rozwikłać przez trzydzieści lat. W tamtych czasach Rzym ogarnęły ciemności, miasto utraciło dawny polor i jeszcze go nie odzyskało. Na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej wciąż namalowane było rozgwieżdżone niebo, a apokaliptyczny deszcz spowodował wylew Tybru, na którego brzegach, jak twierdziły stare plotkary, pojawił się potwór z ciałem kobiety i głową osła. Dwaj chciwi jeźdźcy, Rodrigo i Donato, nie posłuchali ostrzeżeń swojego pana. Stopili lakowe pieczęcie nad płomieniem świecy, po czym otworzyli list, by poznać jego treść. Przed wyruszeniem w drogę do kościoła ponownie zapieczętowali list, tak zręcznie podrabiając pieczęć, że nikt nie mógłby dostrzec oszustwa. Gdyby ich pan nie był tak mądrym człowiekiem, dwaj kurierzy z pewnością by przeżyli. Przyczyną zguby Rodriga i Donata nie były bowiem pieczęcie, lecz ciemny lak, w którym zostały odciśnięte. Gdy dojechali do św. Wawrzyńca, czekał na nich pewien murarz, który wiedział, że w laku znajdował się ekstrakt z wilczej jagody, trującego ziela, które powoduje rozszerzenie źrenic. Dziś związek ten używany jest w medycynie, lecz w owych czasach korzystały z niego przede Strona 10 wszystkim włoskie kobiety w celach kosmetycznych, gdyż szerokie źrenice uważano za oznakę piękności. To właśnie z tego powodu ziele nazwano belladonną co znaczy „piękna kobieta”. Gdy Rodrigo i Donato dwukrotnie topili lak, by otworzyć i zapieczętować list, dym dostał się do ich oczu. Na miejscu, w kościele, murarz zaprowadził ich do świecznika przy ołtarzu. Gdy ich źrenice nie zwęziły się mimo światła, wiedział już, co zrobili. Dwaj posłańcy na próżno usiłowali skupić wzrok, by zobaczyć, co robi murarz. Ten wykonał otrzymane polecenie: wyciągnął miecz i uciął im głowy. „To był sprawdzian, czy słudzy zasługują na zaufanie”, powiedział jego pan. Posłańcy nie zdali egzaminu. Mój ojciec poznał los Rodriga i Donata z dokumentów, które odkrył na krótko przed śmiercią. Murarz nakrył zwłoki, po czym wywlókł je z kościoła, krew zaś wytarł kawałkiem płótna do wyciskania sera i szmatami. Ich głowy wsadził do juków po bokach wierzchowca, którego dosiadał, a ciała umieścił na grzbietach koni posłańców i przywiązał je do swojego. W kieszeni Donata znalazł list, po czym go spalił, ponieważ była to mistyfikacja i nie istniał żaden prawdziwy adresat. Nim odjechał, ukląkł jeszcze przed ołtarzem, by wyrazić skruchę z powodu grzechu, jaki popełnił na polecenie swego pana. Miał wrażenie, że sześć kolumn kościoła św. Wawrzyńca to wielkie, czarne zęby z otworem pośrodku. Prosty murarz przyznał, że zadrżał na ten widok, ponieważ jako dziecko dowiedział się, siedząc na kolanach matki, wdowy, jak Dante opisał piekło. Wiedział, że Strona 11 najwięksi grzesznicy mieli za karę być wiecznie przeżuwani przez lo’mperador del doloroso regno*. Być może stary święty Wawrzyniec wreszcie wyjrzał z grobu, zobaczył krew na rękach biedaka i mu wybaczył. Może murarz nie doczekał się przebaczenia i zgodnie z obyczajami współczesnych świętych i męczenników Wawrzyniec zachował kamienne milczenie. Jeszcze tej samej nocy, zgodnie z rozkazami pana, murarz zawiózł ciała posłańców do rzeźnika. Zapewne lepiej, byśmy nie wnikali, co się z nimi stało. Ich kawałki murarz i rzeźnik rozrzucili na ulicach. Mam nadzieję, że zostały zebrane przez śmieciarzy lub zjedzone przez psy, nim ktoś zdążył je upiec. Rzeźnik wymyślił natomiast inny sposób wykorzystania głów nieszczęśników. Miejski piekarz, który miał w sobie diabła, kupił głowy od rzeźnika i nim poszedł wieczorem do domu, umieścił je w piecu chlebowym. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem wdowy z miasteczka mogły korzystać z pieca po zmroku, gdy jeszcze nie wystygł. Na widok ludzkich głów w piecu niewiasty wrzasnęły z przerażenia i o mało nie zemdlały. Tak oto głowy Donata i Rodriga zostały wykorzystane do spłatania figla starym kumoszkom, co wydaje się dość podłym losem. Wyobrażam sobie jednak, że w ten sposób obaj zdobyli sławę, o jakiej za życia mogli tylko marzyć. W każdej cywilizacji to właśnie wdowy są strażnikami zbiorowej pamięci, te zaś, które znalazły ich głowy * lo’mperador... (wł.) - Cesarz władnący nad krainą nędzy, Dante, Boska komedia. Piekło, Pieśń XXXIV, przekład Edward Porębowicz, PIW 1975 Strona 12 w piecu chlebowym, z pewnością nigdy tego nie zapomniały. Nawet, gdy piekarz przyznał się, co zrobił, wdowy z pewnością opowiadały wszystkim rzymskim dzieciom o swoim odkryciu i tak kolejne pokolenie zapamiętało historię o głowach w piecu równie dokładnie, jak relacje o potworze wyrzuconym przez powódź na brzeg Tybru. Opowieść o dwóch posłańcach w końcu popadła w zapomnienie, ale jedno nie ulega wątpliwości: murarz dobrze wykonał swoje zadanie. Sekret jego pana nigdy nie wydostał się poza mury św. Wawrzyńca. Rano, po zamordowaniu Donata i Rodriga, śmieciarze zebrali do beczek strzępy ich ciał i nikt nie zwrócił uwagi, że zginęli dwaj ludzie. Powolny proces przekształcania się piękna w zgniliznę i zgnilizny w materię trwał nadal, i niczym smocze zęby, które posiał Kadmos, zła krew wsiąkła w rzymską glebę i przyniosła odrodzenie. Minęło pięćset lat, nim ktoś odkrył prawdę. Po pięciu wiekach i śmierć znalazła nową parę posłańców, a ja kończyłem właśnie ostatni rok studiów w Princeton. Strona 13 Rozdział 1 Czas to dziwna rzecz. Najbardziej przygniata tych, którzy mają go najmniej. Trudno czuć się lżej niż w młodości, gdy dźwiga się na ramionach świat; czas daje tak uwodzicielskie poczucie możliwości, że nie ma się żadnych wątpliwości, iż są do zrobienia rzeczy ważniejsze niż kucie do egzaminów. Widzę dziś siebie tego wieczoru, kiedy wszystko się zaczęło. Leżę na wznak na starej, czerwonej sofie w naszym pokoju w akademiku, ślęcząc nad rozdziałem o Pawłowie i jego psach w podręczniku podstaw psychologii i zastanawiając się, dlaczego, u licha, nie odwaliłem wymaganego wykładu z nauk przyrodniczych na pierwszym roku, tak jak wszyscy. Na małym stoliku przede mną leżą dwa listy. Każdy zawiera pewną wizję tego, co miałbym robić w przyszłym roku. Jest wielkopiątkowy wieczór, zimny kwiecień w Princeton w stanie New Jersey. Przed sobą mam już tylko miesiąc studiów i pod jednym względem nie różnię się od wszystkich kolegów z rocznika tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć: z trudem odrywam się od rozmyślań o przyszłości. Charlie siedzi na podłodze przy lodówce i bawi się Magnetycznym Szekspirem, którego ktoś zostawił w naszym pokoju tydzień temu. Powieść Fitzgeralda, którą powinien czytać do swojej pracy końcowej z angielskiego, leży otwarta na podłodze. Ma złamany grzbiet i wygląda jak zdeptany motyl, a on układa zdania z magnesów z wypisanymi na nich słowami z szekspirowskich Strona 14 sztuk. Gdyby ktoś go zapytał, dlaczego nie czyta Fitzgeralda, mruknąłby w odpowiedzi, że to bez sensu. Z jego punktu widzenia literatura piękna to tylko zabawa wykształconych ludzi, odpowiednik gry w trzy karty dla tłumu z uniwersytetów: nigdy nie wychodzi to, co widzisz. Dla faceta o nastawieniu naukowym, takiego jak Charlie, jest to szczyt perwersji. Jesienią zamierza zacząć studiować medycynę, ale my wszyscy wciąż musimy wysłuchiwać, jak to w marcu dostał dostateczny z plusem za pracę z angielskiego w połowie semestru. Gil spogląda na nas z uśmiechem. Udaje, że przygotowuje się do egzaminu z ekonomii, ale w telewizji leci Śniadanie u Tiffany'ego, a Gil ma słabość do starych filmów, zwłaszcza z Audrey Hepburn. Dla Charliego miał prostą radę: jeśli nie chcesz przeczytać książki, wypożycz film. Profesor się nie zorientuje. Gil ma zapewne rację, ale Charlie uważa, że to nieuczciwe, a co więcej, takie rozwiązanie nie pozwoliłoby mu wyrzekać na beznadziejną literaturę, dlatego zamiast Daisy Buchanan oglądamy po raz kolejny Holly Golightly. Wyciągam rękę i przestawiam słowa na lodówce, aż wreszcie zdanie na drzwiach przyjmuje postać: Zdać czy nie zdać, oto jest pytanie. Charlie unosi głowę i patrzy na mnie z dezaprobatą. Kiedy siedzi na podłodze, ma głowę prawie na tym samym poziomie co ja, choć półleżę na sofie. Gdy stoimy obok siebie, Charlie wygląda jak Otello na sterydach. Jest czarny, waży dziewięćdziesiąt siedem kilogramów i ma metr dziewięćdziesiąt pięć. Ja natomiast mam metr sześćdziesiąt siedem w butach. Charlie lubi mówić o nas Czerwony Olbrzym i Biały Karzeł, ponieważ czerwone olbrzymy to bardzo duże Strona 15 i jasne gwiazdy, natomiast białe karły są małe i ciemne. Muszę mu czasem przypominać, że Napoleon miał tylko metr pięćdziesiąt pięć, nawet jeśli Paul ma rację, że po poprawnym przeliczeniu francuskich miar długości na angielskie wypada nieco więcej. Z naszej czwórki w pokoju brakuje tylko Paula. Zniknął gdzieś przed południem i od tamtej pory nikt go nie widział. W ciągu ostatniego miesiąca między nim a mną często dochodziło do scysji, a ponieważ ma ostatnio bardzo dużo pracy, woli uczyć się w Ivy, studenckim klubie, do którego należą on i Gil. Paul pisze rozprawę końcową – to czeka wszystkich studentów Princeton, jeśli chcą otrzymać dyplom. Charlie, Gil i ja robilibyśmy to samo, gdyby na naszych wydziałach nie obowiązywały wcześniejsze terminy. Charlie zidentyfikował nowe oddziaływanie między białkami w pewnym szlaku neuronowym, Gil wysmarował coś na temat podatku liniowego, a ja złożyłem w całość różne kawałki rozprawy w wolnych chwilach między wysyłaniem podań o pracę a wyjazdami na rozmowy kwalifikacyjne. Jestem pewny, że dysertacja zatytułowana Frankenstein nie spowoduje rewolucji w humanistyce. Rozprawa dyplomowa to rzecz, którą niemal wszyscy gardzą. Absolwenci z rozmarzeniem wspominają jak pisali swoje dysertacje, jakby nie mogli sobie wyobrazić nic przyjemniejszego niż pisanie stustronicowej pracy naukowej, gdy trwają jeszcze wykłady i trzeba podjąć decyzję o wyborze kariery zawodowej. W rzeczywistości praca nad rozprawą to irytująca, ciężka harówka. „To wprowadzenie do dorosłego życia”, powiedział Charliemu i mnie pewien profesor, tym Strona 16 denerwującym, profesorskim tonem, jakiego nie mogą pozbyć się profesorowie, nawet, gdy nie wykładają. Chodzi o wzięcie na swoje barki czegoś tak wielkiego, że prawie nie można się spod tego wygrzebać. „To się nazywa odpowiedzialność, mówił. Dobierzcie swój rozmiar”. Co z tego, że jedyną rzeczą, której rozmiary sam badał, była ładna studentka Kim Silverman. Liczy się odpowiedzialność. Musiałem się zgodzić z tym, co powiedział wtedy Charlie. Jeśli Kim Silverman to właśnie ciężar, spod jakiego nie mogą się wydostać dorośli, to proszę mnie wpisać na listę. W przeciwnym razie zaryzykuję i pozostanę młody. Paul, jako ostatni z nas, kończy rozprawę i nie ma wątpliwości, że jego będzie najlepsza. Może okazać się najlepsza na całym roku, na wydziale historii i wszystkich innych. Magia inteligencji Paula polega na tym, że jest najcierpliwszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałem. On po prostu zamęcza problemy, aż wreszcie łamie ich opór. Kiedyś powiedział mi, że policzenie stu milionów gwiazd w tempie jedna na sekundę wydaje się zadaniem, na którego wykonanie nie starczy życia jednego człowieka, a w rzeczywistości trwałoby to tylko trzy lata. Kluczem jest koncentracja, umiejętność i wola, by nie dać się rozpraszać. To tajemnica talentu Paula: intuicyjne zrozumienie, jak wiele można osiągnąć powoli. Zapewne dlatego wszyscy tak wiele oczekują po jego rozprawie – wiedzą, ile gwiazd potrafiłby policzyć w trzy lata, a przecież nad swoją dysertacją zaczął pracować już prawie cztery lata temu. Typowy student wybiera temat rozprawy jesienią, na ostatnim roku Strona 17 studiów, i kończy pisać wiosną, natomiast Paul zaczął już na pierwszym roku. Kilka miesięcy po rozpoczęciu jesiennego semestru postanowił, że zajmie się mało znanym renesansowym tekstem Hypnerotomachia Poliphili. Potrafię wymówić ten skomplikowany tytuł tylko dlatego, że mój ojciec badał tę książkę przez większą część swojej zawodowej kariery historyka renesansu. Trzy lata i sześć miesięcy później, na dwadzieścia cztery godziny przed terminem, Paul miał już dość materiału, by zadowolić nawet najbardziej wybrednego dziekana studium doktorskiego, a nie tylko college’u. Scysje między nami biorą się stąd, że, zdaniem Paula, ja również powinienem cieszyć się z tych fanfar. Zimą przez kilka miesięcy pracowaliśmy razem nad książką i wspólnie udało nam się osiągnąć wyraźny postęp. Dopiero wtedy zrozumiałem, co miała na myśli moja mama, gdy mówiła, że mężczyźni w naszej rodzinie zakochują się w pewnych książkach równie mocno jak w kobietach. Hypnerotomachia zapewne nie mogła pochwalić się szczególnym urokiem zewnętrznym, lecz miała w sobie uwodzicielski spryt brzydkiej kobiety. Ciągłe powroty do kryjącej się w niej tajemnicy stopniowo zmieniały się w nałóg. Gdy zauważyłem, że powoli staję się uzależniony, tak jak mój ojciec, zdołałem wyrwać się ze szponów nałogu i rzucić ręcznik na ring, nim zrujnowałem związek z dziewczyną, która zasługiwała na coś lepszego. Od tej pory stosunki między Paulem a mną wyraźnie się zmieniły. Kiedy ja się wycofałem, Paul poprosił o pomoc Billa Steina, doktoranta, z którym się zaprzyjaźnił. Zbliża się już termin oddania dysertacji, a Paul stał się Strona 18 dziwnie tajemniczy. Zwykle wiele opowiadał o swojej pracy, natomiast od tygodnia przestał o tym mówić nie tylko ze mną, ale również z Charliem i Gilem. Dysertacja stała się tematem tabu. – No więc, na co się decydujesz, Tom? – pyta Gil. – No – wzdycha Charlie, unosząc głowę znad lodówki. – Wszyscy siedzimy jak na szpilkach. Gil i ja jęczymy. Charlie użył angielskiego idiomu on tenter- hooks. Na kolokwium z angielskiego napisał, że pochodzi on z Moby Dicka, nie zaś Adventures of Roderick Random Tobiasa Smolletta, ponieważ uznał, że brzmi jak nazwa przynęty rybackiej, nie zaś słowo oznaczające napięcie. Od tej pory używa tego zwrotu przy każdej okazji. – Skończ już z tym – mówi Gil. – Wymień jednego lekarza, który wie, co to takiego tenter-hook – odpowiada Charlie. Nim ktoś odpowiedział, słyszymy jakiś hałas w sypialni, którą dzielę z Paulem. Nagle w drzwiach pojawia się Paul, w slipkach i koszulce. – Tylko jednego? – pyta, trąc oczy. – Tobias Smollett. Był chirurgiem. Mogłem zgadnąć – mówi Charlie, odrywając wzrok od swoich magnesów. Gil śmieje się, ale nic nie mówi. Myśleliśmy, że poszedłeś do Ivy – Charlie po chwili przerywa niezręczne milczenie. Strona 19 Paul kręci głową i wraca do sypialni po notes. Jego włosy koloru siana są przygniecione z jednej strony, a na policzku widać odciśnięte fałdy poduszki. – Trudno tam o spokój – wyjaśnia. – Pracowałem w łóżku i zasnąłem. Paul pewnie nie zmrużył oka przez ostatnie dwa dni, może nawet dłużej. Jego promotor, doktor Vincent Taft, naciskał bez przerwy, by Paul znalazł jeszcze więcej materiałów. W odróżnieniu od większości profesorów, którzy są zadowoleni, gdy studenci nie zawracają im głowy, Taft od początku dokładnie śledził pracę Paula. – No, co w końcu zrobisz, Tom? – pyta Gil, bo znowu zrobiło się cicho. – Podjąłeś decyzję? Spoglądam na stolik. Gil ma na myśli dwa listy, na które zerkam po każdym przeczytanym zdaniu. Jeden to list z Uniwersytetu Chicagowskiego z zawiadomieniem, że zostałem przyjęty na studia doktoranckie na filologii angielskiej. Mam książki we krwi, dokładnie tak samo jak Charlie medycynę. Tytuł doktorski z Chicago bardzo by mi pasował. Musiałem powalczyć o przyjęcie trochę bardziej, niż się spodziewałem, częściowo dlatego, że moje stopnie w Princeton zaczęły opadać w kierunku średniej, ale ważniejsza była druga przyczyna. Wciąż nie wiem, co właściwie chciałbym w życiu robić, a dobry dziekan studium doktoranckiego potrafi wywęszyć brak zdecydowania równie dobrze, jak pies wyczuwa lęk. – Myśl o pieniądzach – mówi Gil, nawet na chwilę nie odrywając oczu od Audrey Hepburn. Strona 20 Gil jest synem bankiera z Manhattanu. Princeton nigdy nie było dla niego stacją końcową, a tylko przystankiem w drodze na Wall Street, okazją, by się rozejrzeć. Pod tym względem stanowi karykaturę samego siebie, ale potrafi się śmiać, gdy z niego żartujemy. Dobrze wiemy, że będzie się tak uśmiechał, aż zostanie prezesem banku. Nawet Charlie, który z pewnością zbije niezłą fortunę jako lekarz, nie będzie mógł porównać swoich dochodów z pensją Gila. – Nie słuchaj go – wtrąca Paul z drugiego końca pokoju. – Słuchaj głosu serca. Spoglądam na niego zdziwiony, że myśli o czymkolwiek poza swoją rozprawą. – Słuchaj brzęczenia forsy – mówi Gil i wstaje, by wyjąć z lodówki butelkę wody. – Ile dają? – pyta Charlie, na chwilę zapominając o magnesach. – Czterdzieści jeden tysięcy – zgaduje Gil. Zatrzaskuje lodówkę, a z drzwiczek spada kilka elżbietańskich wyrazów. – Plus pięć tysięcy premii. No i opcje. Semestr wiosenny to gorący sezon na rynku pracy. W 1999 roku jest to rynek kupującego. Czterdzieści jeden tysięcy rocznie to mniej więcej dwa razy więcej, niż się spodziewałem z moim dyplomem z filologii angielskiej, ale gdy porówna się tę kwotę z ofertami, które dostało paru kolegów z roku, można pomyśleć, że to zaledwie jałmużna. Sięgam po list z Daedalusa, firmy internetowej z Austin, która twierdzi, że opracowała najlepszy na świecie software dla biur