Brin David - Wojna wspomaganych
Szczegóły |
Tytuł |
Brin David - Wojna wspomaganych |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brin David - Wojna wspomaganych PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brin David - Wojna wspomaganych PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brin David - Wojna wspomaganych - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David Brin
Wojna wspomaganych
Dla Jane Goodall, Samh Hardy i wszystkich pozostałych, którzy pomagają nam
nauczyć się wreszcie rozumieć. I dla Dian Fossey, która zginęła w walce o to, by
piękno i potencjał mogły żyć.
Słownik i spis postaci
Anglie - Język najczęściej używany przez Terragenów - tych, którzy wywodzą się
od ziemskich ludzi, szympansów i delfinów.
Athadena - Córka tymbrimskiego ambasadora Uthacalthinga. Dowódca Nieregularnej
Armii Garthu.
Biblioteka - Starożytna, pełna odsyłaczy skarbnica wiedzy. Jedna z
najważniejszych podstaw społeczeństwa Pięciu Galaktyk.
Fiben Bolger - Neoszympans - ekolog i porucznik milicji kolonialnej.
BururaIIi - Ostatni gatunek, któremu uprzednio pozwolono na dzierżawę Garthu.
Świeżo wspomożona rasa, która cofnęła planetę na bardziej prymitywne stadium
rozwoju i omal jej nie zniszczyła.
"Człowiek" - Termin używany w anglicu na określenie istot ludzkich obojga płci.
Dzikusy - Członkowie gatunku, który osiągnął status gwiezdnych wędrowców bez
pomocy opiekuna.
"Fem" - Termin używany w anglicu na określenie człowieka płci żeńskiej.
Galaktowic - Starsze gatunki gwiezdnych wędrowców, które przewodzą społeczeństwu
Pięciu Galaktyk. Wiele z nich stało się "opiekunami", uczestnicząc w starożytnej
tradycji Wspomagania.
Garthianin - Legendarne, wywodzące się z Garthu stworzenie - wielkie zwierzę
ocalałe z Bururalskiej Masakry.
Gubru - Pseudoptasi gatunek Galaktów wrogo nastawiony do Ziemian.
Infi - "Nieskończoność" albo Pani Szczęścia.
Gailet Jones - Szymka - ekspert od socjologii galaktycznej. Posiadaczka
nieograniczonego prawa rozrodu ("białej karty"). Dowódca miejskiego powstania.
Kault - Thennański ambasador na Garthu.
Mathicluanna - Nieżyjąca matka Athadeny.
Lydia McCue - Oficer w Terrageńskiej Piechocie Morskiej.
"Mel" - Termin używany w anglicu wyłącznie na określenie człowieka płci męskiej.
Nahalli - Gatunek, który był opiekunem Bururallich i poniósł srogą karę za
zbrodnie swycli podopiecznych.
"Nogopalce i kciuch" - Małe i duże palce stóp neoszympansa, które zachowały
pewną zdolność chwytną.
Megan Oneagle - Koordynator Planetarny wydzierżawionego przez Terran świata
kolonialnego Garth.
Robert Oneagle - Kapitan Garthiańskiej Milicji Kolonialnej, syn Koordynatora
Planetarnego.
Pan argonostes - Gatunkowa nazwa wspomaganego podopiecznego gatunku
neoszympansów.
Major Prathachulthorn - Oficer Terrageńskiej Piechoty Morskiej.
"Ser" - Termin wyrażający szacunek, używany w stosunku do starszego Terranina
bez względu na płeć.
Soranie - Starszy gatunek Galaktów wrogo nastawiony w stosunku do Ziemi.
Streaker - Statek międzygwiezdny z załogą złożoną z delfinów, który dokonał
odkrycia o krytycznym znaczeniu po drugiej stronie galaktyki, daleko od Garthu.
Reperkusje tego wydarzenia doprowadziły do obecnego kryzysu.
Suzeren - Jeden z trzech dowódców gubryjskich sił inwazyjnych. Każdy z nich
odpowiada za inną dziedzinę: Poprawność, Biurokrację i Armię. Ogólna linia
polityczna określana jest przez consensus całej trójki. Suzeren jest również
kandydatem do gubryj-skiej kasty królewskiej i pełnej płciowości.
Sylvie - Samica neoszympansa posiadająca "zieloną kartę".
Synthianie - Jeden z nielicznych gatunków Galaktów otwarcie przyjaznych w
stosunku do Ziemi.
"Szen" - Termin używany w anglicu na określenie neoszympansa płci męskiej.
"Szym" - Termin używany w anglicu na określenie członka podopiecznego gatunku
neoszympansa (samca lub samicy).
"Szymka" - Termin używany w anglicu na określenie neoszympansa płci żeńskiej.
Tandu - Galaktyczny gatunek gwiezdnych wędrowców cechujących się przerażającą
drapieżnością oraz wrogością w stosunku do Ziemi.
Thennanianie - Jeden z fanatycznych gatunków Galaktów wplątanych w obecny
kryzys. Pozbawiony poczucia humoru, lecz znany ze swego honoru.
Tursiops amicus - Gatunkowa nazwa wspomaganych neodelfinów.
Tymbrimczycy - Galaktowie znani ze swej zdolności przystosowania oraz zjadliwego
poczucia humoru. Przyjaciele i sojusznicy Ziemi.
Uthacalthing - Tymbrimski ambasador na kolonialnym świecie Garih.
Wspomaganie - Starożytny proces, za pomocą którego starsze gatunki gwiezdnych
wędrowców wprowadzają nowe, poprzez hodowlę i inżynierię genetyczną, do
galaktycznej kultury. Powstały w ten sposób "podopieczny" gatunek służy swym
"opiekunom" przez okres terminowania , aby spłacić zaciągnięty w ten sposób
dług. Status gatunku Galaktów jest w części określany przez genealogię opiekunów
oraz listę wspomożonych podopiecznych.
Tymbrimskie słowa i glify
fornell - Glif niepewności.
fsu'usturatn - Glif wyrażający pełną współczucia wesołość.
k'chu-non - Tymbrimskie słowo na określenie dzikusów nie mających opiekunów.
k'chu-non kranu - Armia dzikusów.
kennowanie - Wyczuwanie glifów i fal empatycznych.
kiniwullun - Glif potwierdzający, że "chłopcy są chłopcami".
kuhunnagarra - Glif przeciągającej się nieokreśloności.
la'thsthoon - Intymność w parach.
lurrunanu - Penetrujący glif mający skłonić odbiorcę do podejrzliwości.
1'yuth'tsaka - Glif wyrażający pogardę dla wszecłiświata.
nahakieri - Głęboki poziom empatii, na którym Tymbrimczyk może niekiedy wyczuć
tych, których kocha.
nuturunow - Glif pomagający powstrzymać reakcję gheer.
p<ilanq - Wzruszenie ramionami.
rittitees - Glif wyrażający współczucie dla dzieci. |sh'cha'kuon - Zwierciadło
ukazujące innym, jak wyglądają z ze-1 wnątrz.
|s'ustru'thoon - Dziecko biorące sobie od rodzica to, czego mu trze-[ ba.
|syrtunu - Westchnienie frustracji. |syullf-kuonn - Oczekiwanie z radością na
paskudny dowcip. jsyulif-tha - Radość płynąca z rozwiązywania zagadki. |teev'nus
- Daremność porozumiewania się. jtotanoo - Wycofanie się z rzeczywistości
wywołane strachem. |transformacja gheer - Wypływ hormonów i enzymów pozwalający
Tymbrimczykom szybko zmienić swą fizjologię, za pewną cenę.
tu'fluk - Nie doceniony żart.
itutsunucann - Glif pełnego strachu oczekiwania.
yusunitlan - Ochronna pajęczyna rozwijana podczas bliskiego kon-
| taktu z innym.
jzunour-thzun - Glif stwierdzający, jak wiele jeszcze pozostało do przeżycia.
WStęP
To dziwne, że tak mały nieważny świat, mógł osiągnąć tak wiel-e znaczenie.
Pomiędzy wieżami Miasta Stołecznego, tuż za hermetyczną, yształową kopułą
urzędowego palankinu, wrzał hałaśliwy ruch. iden dźwięk nie przedostawał się
jednak do środka i nie zakłócał iokoju biurokracie z Kosztów i Rozwagi, który
skoncentrował się yłącznie na holoobrazie małej planety, wirującym powoli w
zasię-i jednego z jego pokrytych puchem ramion. Właśnie pojawiły się ękitne
morza usiane lśniącymi jak klejnoty wyspami. Biurokrata )serwował je, gdy
błyszczały w odbitym świetle gwiazdy, znajdu-cej się poza polem widzenia.
Gdybym był jednym z bogów, o których mówią legendy dziku-iw... - rozmarzył się
biurokrata. Jego lotki zgięły się. Odniósł rażenie, że musi tylko sięgnąć
szponem i złapać... A jednak nie. Ten absurdalny pomysł dowodził, że biurokrata
)ędził zbyt wiele czasu na poznawaniu nieprzyjaciela. Szalone ter-ińskie idee
zarażały jego umysł.
W pobliżu dwóch pokrytych puchem asystentów trzepotało ci-10 skrzydłami. Muskali
pióra oraz czyścili jasny naszyjnik biuro-raty z myślą o oczekującym go
spotkaniu. Dostojnik ignorował h. Autoloty i antygrawitacyjne arki umykały na
boki, a ściśle wy-aaczone pasma ruchu topniały w jasnym świetle urzędowego po-
izdu. Podobny status z reguły przysługiwał jedynie kaście królew-uej, lecz
wewnątrz palankinu biurokrata nie zauważał niczego. ^chylił swój ciężki dziób
nad holoobrazem. Garth. Tyle już razy ucierpiał.
Zarysy brązowych kontynentów oraz płytkich błękitnych mórz ^ły częściowo zatarte
przez wiry chmur burzowych, które wyda-ały się złudnie białe i miękkie, niczym
upierzenie Gubru. Wzdłuż |dnego tylko łańcucha wysp lśniły światła nielicznych,
małych |iast. Poza tym wokoło świat wyglądał na nietknięty. Jego spokój teciły
tylko gdzieniegdzie migotliwe uderzenia błyskawic towarzy-|ących burzom.
Łańcuchy symboli kodowych ujawniały mroczniejszą prawdę.
Garth był kiepską planetą, w którą nie warto było inwestować, W przeciwnym razie
dlaczego wydzierżawiono tam kolonię ludzkim dzikusom i ich podopiecznym?
Galaktyczne Instytuty już dawno spisały ten świat na straty. A teraz, mały,
nieszczęśliwy świecie, wybrano cię na miejsce wojny.
Dla wprawy biurokrata z Kosztów i Rozwagi myślał w anglicu, zwierzęcym, nie
usankcjonowanym języku ziemskich istot. Większość Gubru uważała studia nad
obcymi za niewskazaną rozrywkę, teraz jednak wydawało się, że obsesja biurokraty
nareszcie przyniesie mu korzyść.
Nareszcie. Dzisiaj.
Palankin minął wielkie wieże Miasta Stołecznego. Wydawało się, że tuż przed nim
wyrósł gigantyczny budynek z opalizującego kamienia. Arena Konklawe, siedziba
rządu całego gatunku i klanu Gubru.
Nerwowe drżenie oczekiwania spłynęło w dół, wzdłuż grzebienia na głowie
biurokraty, aż do szczątkowych piór lotek. Wywołało to ćwierkanie skargi ze
strony dwóch asystentów Kwackoo. Jak mają dokończyć muskanie pięknych białych
piór urzędnika - pytali - czy też wypolerować jego długi, zakrzywiony dziób,
jeśli nie może on siedzieć nieruchomo?
- Pojmuję, rozumiem, zastosuję się - odparł z pobłażaniem biurokrata w
standardowym języku galaktycznym numer trzy. Ci Kwackoo byli lojalnymi
stworzeniami i można im było czasem pozwolić na drobne zuchwalstwo. Aby się
odprężyć, wrócił w myślach do małej planety, Garthu.
To najbardziej bezbronna z ziemskich placówek... najłatwiej ją wziąć na
zakładnika. Dlatego właśnie armia naciska na przeprowadzenie tej operacji, mimo
że musi stawić czoła silnemu naciskowi nieprzyjaciela w innych rejonach kosmosu.
To będzie bolesny cios dla dzikusów. Być może zdołamy ich w ten sposób zmusić,
by oddali nam to, czego pragniemy.
Po siłach zbrojnych, stan kapłański jako drugi wyraził zgodę na plan. Stróże
Poprawności orzekli niedawno, że inwazji można dokonać bez żadnej ujmy na
honorze.
Pozostawała administracja - trzecia noga Grzędy Przywództwa. W tym punkcie
consensus został złamany. Przełożeni biurokraty z Ministerstwa Kosztów i Rozwagi
sprzeciwili się. Stwierdzili, że plan jest zbyt ryzykowny. Zbyt drogi.
Grzęda nie może stać na dwóch nogach. Konieczny jest consensus. Konieczny jest
kompromis.
Istnieją chwile, gdy gniazdo nie może uniknąć podjęcia ryzyka.
Ogromna jak góra Arena Konklawe stała się urwiskiem ociosanych
imieni zasłaniającym sobą połowę nieba. Przed palankinem zamarzyły otchłanne
wrota, które zaraz go pochłonęły. Grawitory małe-i pojazdu cicho zamarły. Osłona
kabiny podniosła się. Tłum Gubru normalnym, białym upierzeniu dorosłych,
bezpłciowych osobni->w oczekiwał u wejścia na płytę lotniska.
Oni wiedzą - pomyślał biurokrata, spoglądając na nich prawym dem - wiedzą, że
już nie jestem jednym z nich.
Drugim okiem spojrzał po raz ostatni na spowity w biel glob irthu.
Wkrótce - pomyślał w anglicu - spotkamy się znowu.
Arenę Konklawe wypełniała orgia barw. I to jakich! Wszędzie okół pióra mieniły
się królewskimi odcieniami - karmazynowym, .irsztynowym oraz arsenowym błękitem.
Dwóch czworonożnych służących Kwackoo otworzyło ceremo-alne wrota przed
biurokratą z Kosztów i Rozwagi, który musiał i chwilę zatrzymać się, by zasyczeć
z zachwytu na widok wspa-ałości Areny. Setki pięknych, ozdobnych, delikatnych
grzęd wiało rzędami wzdłuż tarasowych ścian. Wykonano je z kosztowych gatunków
drewna importowanych ze stu światów. Wszędzie okół, w królewskim splendorze,
stali Władcy Grzędy gatunku Guru.
Biurokrata był dobrze przygotowany na ten dzień, a mimo to po-luł się dogłębnie
poruszony. Nigdy dotąd nie widział tylu królo-ych i książąt naraz!
Obcemu mogłoby się wydawać, że między biurokratą a jego ładcami nie ma większej
różnicy. Wszyscy byli wysokimi, smuk-'mi potomkami ptaków-nielotów. Na zewnątrz
jedynie uderzająco irwne upierzenie Władców Grzędy odróżniało ich od większości
rzedstawicieli gatunku. Bardziej istotne różnice leżały jednak we-oątrz. Byli to
ostatecznie królowe i książęta, posiadacze płci oraz Stwierdzonego prawa do
sprawowania dowództwa.
Stojący najbliżej Władcy Grzędy zwrócili ostre dzioby na bok, y obserwować
jednym okiem jak biurokrata z Kosztów i Rozwagi ykonał pośpiesznie, drobiąc
nogami, szybki taniec rytualnego po-iżenia.
Cóż za barwy!
Wewnątrz pokrytej puchem piersi biurokraty wezbrała miłość - tlą hormonów
wywołana przez te królewskie odcienie. Była to od-ieczna, instynktowna reakcja i
żaden Gubru nigdy nie propono-ał, by ją zmienić, nawet gdy nauczyli się już
sztuki przemieniania snów i zostali gwiezdnymi wędrowcami. Tym członkom gatunku,
którzy osiągnęli cel ostateczny - barwę i płeć - należała się cze i
posłuszeństwo ze strony tych, którzy wciąż byli biali i bezpłciowi
To było samo sedno Gubru.
Było to dobre i słuszne.
Biurokrata zauważył, że przez sąsiednie drzwi na teren Arei wkroczyło dwóch
innych białopiórych Gubru. W ślad za biurokra weszli na centralną platformę.
Cała trójka zajęła nisko położone st nowiska naprzeciw zgromadzonych Władców
Grzędy.
Przybysz po prawej odziany był w srebrzystą szatę, zaś jego cię ką, białą szyję
otaczał prążkowany naszyjnik stanu kapłańskiego.
Kandydat z lewej miał u boku broń i nosił stalowe ochraniacze i szpony
znamionujące oficera armii. Barwy, jakie nadano czubko piór jego grzebienia,
wskazywały, że ma on stopień pułkownika-j strzębia.
Dwóch pełnych rezerwy białopiórych Gubru nie odwróciło si by okazać, że
dostrzegli biurokratę. On również nie pokazał po s bie, że ich widzi. Niemniej
jednak przeszedł go dreszcz.
Jest nas trójka!
Prezydent Konklawe - stara królowa, której ongiś ogniste upi rżenie wyblakło już
do koloru bladoróżowego - otrzepała pióra i o worzyła dziób. Urządzenia
akustyczne Areny automatycznie wzm cniły jej głos, gdy zaćwierkała celem
zwrócenia na siebie uwa^ Otaczający ją ze wszystkich stron królowe i książęta
umilkli.
Prezydent Konklawe podniosła jedno szczupłe,, pokryte puchę ramię, po czym
zaczęła nucić i kołysać się. Jeden po drugim pozi stali Władcy Grzędy
przyłączyli się do niej. Wkrótce cały tłum bł kitnych, bursztynowych i
karmazynowych postaci kołysał się w j( rytmie. W królewskim zgromadzeniu rozległ
się niski, atonalny jęk,
-Zuuiiun...
- Od niepamiętnych czasów - zaćwierkała Prezydent w ceremc nialnym trzecim
galaktycznym - zanim nadeszła nasza chwała, z;
nim zostaliśmy opiekunami, zanim jeszcze wspomożono nas i ucz] niono rozumnymi,
było w naszym zwyczaju dążyć do równowagi.
Zgromadzenie zaśpiewało, tworząc kontrapunkt.
- Równowaga na brązowej glebie, Równowaga wśród wichrów na niebie, równowaga w
największej potrzebie.
- Gdy jeszcze nasi przodkowie byli przedrozumnymi zwierzętc mi, zanim nasi
opiekunowie Gooksyu odnaleźli nas i wspomogli n drodze ku wiedzy, zanim
posiedliśmy mowę czy narzędzia, znali' my już tę mądrość, ten sposób
podejmowania decyzji, ten sposól osiągania consensusu, ten sposób kochania się.
Zuuuun...
Jako półzwierzęta nasi przodkowie wiedzieli już, że musi-
. musimy wybrać... musimy wybrać trzech.
- Jednego, by polował i uderzał odważnie
dla chwały i posiadłości!
Jednego, by dumał rozważnie
o czystości i poprawności!
Jednego, by śledził uważnie,
co grozi jajek przyszłości!
iurokrata z Kosztów i Rozwagi wyczuwał obecność pozostałych ich kandydatów po
obu swych bokach i wiedział, że ich rów-; przenika, niczym prąd, świadomość wagi
chwili i pełne napię-Dczekiwanie. Nie istniał większy zaszczyt niż zostać
wybranym iki sposób, jak spotkało to ich trójkę.
,zecz jasna wszystkich młodych Gubru uczono, że to jest naj-•za metoda, gdyż
jaki inny gatunek równie pięknie łączył polity-i filozofię z uprawianiem miłości
i rozmnażaniem? Ten system rżę służył ich gatunkowi i klanowi od wieków.
Doprowadził ich szczyt potęgi w galaktycznym społeczeństwie. L teraz, być może,
doprowadził nas do krawędzi zagłady. lawet wyobrażanie sobie tego mogło być
świętokradztwem, lecz rokrata z Kosztów i Rozwagi nie mógł nie zadać sobie
pytania, jedna z innych metod, które studiował, nie mogła mimo wszys-być lepsza.
Czytał o tak wielu formach rządzenia stosowanych ez inne gatunki i klany -
autokracjach i arystokracjach, techno-:jach i demokracjach, syndykatach i
merytokracjach. Czy nie 3 możliwe, że któraś z nich naprawdę była lepszym sposo-
i na odnajdywanie właściwej drogi w niebezpiecznym wszech-ecie?
lam ten pomysł mógł oznaczać brak szacunku, lecz właśnie ten konwencjonalny
sposób myślenia był powodem, dla którego którzy z Władców Grzędy wybrali
biurokratę, by odegrał dziejo-rolę. Podczas nadchodzących dni i miesięcy jeden z
trójki Izie musiał mieć wątpliwości. Zawsze było to rolą Kosztów >zwagi.
- W ten sposób osiągamy równowagę. W ten sposób docieramy
Consensusu. W ten sposób rozwiązujemy konflikty.
"•Zumm! - zgodzili się zebrani królowie i książęta.
totrzebne były długie negocjacje, by wybrać każdego z trzech
idydatów: jednego z armii, jednego z zakonów kapłańskich
i jednego z administracji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, oczekuj ce ich
pierzenie przyniesie nową królową oraz dwóch nowych ksi żąt. Wraz z niezbędną
dla gatunku nową linią genealogiczną jaj( nadejdzie też nowa linia polityczna
powstała ze scalenia poglądó trójki.
Tak - zgodnie z oczekiwaniami - miało się to skończyć. Pocz tek jednak był
zupełnie inny. Choć przeznaczeniem ich było zosti kochankami, wszyscy trzej będą
od początku również rywalarr Przeciwnikami.
Gdyż królowa mogła być tylko jedna.
- Wysyłamy tę trójkę z misją o kluczowym znaczeniu. Misją z garnięcia. Misją
zniewolenia. Wysyłamy ich również w poszukiw niu jedności... w poszukiwaniu
zgody... w poszukiwaniu consens su, który zjednoczy nas w tych niespokojnych
czasach.
-Zuuuim!
W tym pełnym entuzjazmu chórze dało się słyszeć, że Konklav rozpaczliwie pragnie
rozwiązania, końca gwałtownych sporo1 Trójka kandydatów miała dowodzić tylko
jednym z wielu oddzi łów wysyłanych do boju przez klan Gooksyu-Gubru, najwyraźni
jednak Władcy Grzędy pokładali w tym triumwiracie szczegół] nadzieje.
Przyboczni Kwackoo wręczyli każdemu z kandydatów lśniąi czary. Biurokrata z
Kosztów i Rozwagi wzniósł puchar i pociągn głęboki łyk. Płyn wydał mu się
złocistym ogniem spływający w dół gardła.
Pierwszy posmak Królewskiego Trunku...
Zgodnie z oczekiwaniami smakował on inaczej niż wszystko, ( tylko można było
sobie wyobrazić. Już w tej chwili wydawało si że białe upierzenie trzech
kandydatów lśni w migotliwej obietnii barwy, która miała się pojawić.
Będziemy wspólnie walczyć, aż wreszcie jednemu z nas wyrc na pióra bursztynowe.
Jednemu wyrosną niebieskie.
A jednemu, jak sądzono najsilniejszemu, temu, który wypracu najlepszą linię
polityczną, przypadnie w udziale najwyższa n groda.
Los przeznaczył ją mnie.
Mówiono bowiem, że wszystko zostało z góry zaaranżowali Rozwaga musiała
zwyciężyć w nadchodzącym consensusie. Szcz gotowa analiza wykazała, że pozostałe
możliwości były nie ( przyjęcia.
- Wyruszycie więc - zaśpiewała Prezydent Konklawe. - W
nowi suzerenowie naszego gatunku i klanu. Wyruszycie ciężycie w walce.
Wyruszycie i upokorzycie heretyckich dzi-
^uuuim! - krzyknęło radośnie zgromadzenie.
iób Prezydent opadł na jej pierś, jak gdyby ogarnęło ją nagłe żenię. Po chwili
nowy Suzeren Kosztów i Rozwagi usłyszał, odała cicho. - Wyruszycie i zrobicie,
co będziecie mogli, s ocalić...
CZĘŚĆ PIERWSZA INWAZJA
Niech nas wspomogą, byśmy im weszli na ramiona. Wtedy, patrząc nad ich głowami,
ujrzymy kilka ziem obiecanych, z których przyszliśmy i do których mamy nadzieję
dotrzeć. w. B.YEATS
Na sennym lądowisku Port Helenia przez wszystkie lata, jak przeżył tam Fiben
Bolger, nigdy nie było takiego ruchu. Piaskowa wznoszący się nad Zatoką Aspinal
aż dudnił od paraliżującego, ii fradźwiękowego warkotu silników. Pióropusze dymu
przesłaniał silosy startowe, nie przeszkadzało to jednak gapiom, którzy zebra
się przy zewnętrznym ogrodzeniu, w obserwowaniu całego teg zamieszania. Ci,
którzy mieli choć trochę talentu psi, mogli odgat nać, w której chwili ma
wystartować gwiazdolot. Fale ogłupiając niepewności wywołane przez nieszczelne
grawitory sprawiały, ż część gapiów mrugała szybko na chwilę przed wzniesieniem
si następnego statku o wielkich rozporach ponad mgiełkę i jego cię;
kim odlotem w usiane chmurami niebo.
Hałas i gryzący pył drażniły widzów. Jeszcze trudniej było tyn którzy stali na
polu startowym, a już szczególnie tym, któryc zmuszono do udania się tam wbrew
ich woli.
Fiben z pewnością wolałby znaleźć się teraz gdziekolwiek ir dziej, najchętniej w
pubie, gdzie mógłby przyjąć całe pinty płynni go środka znieczulającego. Tak
jednak nie mogło się stać.
Z cynizmem obserwował tę gorączkową aktywność.
Jesteśmy tonącym statkiem - pomyślał - i wszystkie szczur mówią nam "adieu".
Wszystko, co było zdolne do lotu i przejścia, opuszczało Gart z nieprzyzwoitym
pośpiechem. Wkrótce lądowisko stanie się nit mai puste.
Dopóki nie przybędzie nieprzyjaciel... kimkolwiek by się ni okazał.
- Psst, Fiben. Przestań się wiercić!
Spojrzał na prawo. Szym, stojący w szeregu obok niego, sprawie wrażenie, że jest
mu równie niewygodnie jak Fibenowi. Czapk wyjściowego munduru Simona Levina
zaczynała ciemnieć tuż na jego wałami nadoczodołowymi, gdzie pod jej krawędzią
wilgotm
;owe futro układało się w loki. Simon spojrzał na niego w mil-liu, nakazując mu
stać prosto i patrzeć przed siebie. iben westchnął. Wiedział, że musi spróbować
stać na baczność. czystość na cześć odlatującego dygnitarza dobiegała już końca
i mek Planetarnej Gwardii Honorowej nie powinien się garbić. /ciąż jednak jego
wzrok kierował się ku południowemu krańco-płaskowyżu, daleko od handlowego
terminalu i odlatujących htowców. Widniał tam niezamaskowany, nierówny,
monotonny •eg, czarnych o cygarowatych kształtach i bryłowatym wyglą-;, statków
wojennych. Kilka z małych łodzi wywiadowczych po-:o się iskrami wyładowań, gdy
weszli na nie technicy strojący detektory oraz osłony przed nadchodzącą bitwą.
iben zastanawiał się, czy dowództwo zadecydowało już, który ek mu przydzielić.
Być może pozwolą na wpół wyszkolonym tom Milicji Kolonialnej ciągnąć losy o to,
któremu z nich przy-nie najbardziej wyeksploatowana ze starożytnych machin wo-
łych nabytych niedawno po obniżonej cenie od wędrownego idskiego handlarza
szmelcem.
Kewą ręką Fiben pociągnął za sztywny kołnierz munduru i po-ł gęste włosy rosnące
poniżej obojczyka. re wcale nie musi znaczyć złe - tłumaczył sobie. - Jeśli wy-
sz do walki na pokładzie tysiącletniej balii, możesz przynaj-pj być pewien, że
potrafi ona wiele znieść.
Rększość z tych sponiewieranych łodzi wywiadowczych brała d w walce, zanim
jeszcze ludzie usłyszeli o cywilizacji galak-lej... zanim nawet zaczęli bawić
się racami, przypalając sobie (i płosząc ptaki na ojczystej Ziemi.
en uśmiechnął się przelotnie na tę myśl. Nie było to zbyt jme w stosunku do
gatunku jego opiekunów, lecz z drugiej ^ludzie raczej nie starali się wpoić jego
rasie uniżoności. ku, ależ ten małpi strój swędzi! Nagie małpy, takie jak
ludzie, la to może znieść, ale my, kudłate typy, nie jesteśmy po pro-systosowani
do noszenia tylu warstw na sobie! dawało się jednak, że ceremonia ku czci
odlatującej syn-kiej konsul dobiega końca. Swoio Shochuhun - ta nadęta |ierści i
wąsów - kończyła swe pożegnalne przemówienie do |cańców planety Garth - ludzi i
szymów - których pozosta-^ch losowi. Fiben ponownie podrapał się w brodę
pragnąc, biała gaduła wdrapała się po prostu do swego promu i odle-p wszystkich
diabłów, jeśli już tak się jej śpieszyło. | wymierzył mu kuksańca łokciem w
żebra. Yprostuj się, Fiben - mruknął niespokojnie Simon. - Jej litość patrzy w
tę stronę!
Stojąca pomiędzy dygnitarzami siwowłosa Koorynator Plam tamy, Megan Oneagle,
spojrzała na Fibena wydymając wargi i ol darzyła go szybkim potrząśnięciem
głową.
Ech, do diabła - pomyślał.
Syn Megan, Robert, był kolegą Fibena z roku na małym gai thiańskim
uniwersytecie. Fiben uniósł brwi, jak gdyby chciał prz^ pomnieć ludzkiej
administratorce, że nie prosił o służbę w t( gwardii honorowej na cześć osób o
wątpliwym honorze. Poza tyn jeśli ludzie chcieli mieć podopiecznych, którzy się
nie drapią, ni powinni byli wspomagać szympansów.
Poprawił jednak kołnierzyk i spróbował nieco się wyprostował Dla tych Galaktów
forma była niemal wszystkim i Fiben wiedzia że nawet skromny neoszympans musi
odegrać swą rolę, gdy w przeciwnym razie Ziemski Klan mógłby utracić twarz.
Po obu stronach koordynator Oneagle znajdowali się inni dygn tarze, którzy
przybyli zobaczyć odlot Swoio Shochuhun. Po lewi stał Kault, potężny thennański
poseł, pokryty zrogowaciałą skór. pełen splendoru w swej błyszczącej pelerynie i
z podniesiony! grzebieniem grzbietowym. Szczeliny oddechowe na jego szyi o
wierały się i zamykały niczym żaluzje za każdym razem, gdy w posażone w potężne
szczęki stworzenie wdychało powietrze.
Po prawej stronie Megan stała znacznie bardziej człekokształtr postać, smukła i
o długich kończynach. Przygarbiła się lekko, nii mai lekceważąco, w promieniach
popołudniowego słońca.
Uthacalthinga coś rozbawiło - zdał sobie sprawę Fiben. - Ja zwykle.
Rzecz jasna ambasador Uthacalthing uważał, że wszystko je zabawne. Swą postawą,
łagodnym falowaniem srebrzystych wite unoszących się ponad małymi uszami oraz
błyskiem złocistyd szeroko rozstawionych oczu, blady tymbrimski poseł zdawał s:
wyrażać coś, czego nie można było powiedzieć głośno - coś, c graniczyło z obelgą
dla odlatującej synthiańskiej dyplomatki.
Swoio Shochuhun wygładziła wąsy, po czym wystąpiła naprzół by pożegnać się
kolejno z każdym ze swych kolegów. Gdy Fibe patrzył na wykonywane przez nią
przed Kaultem ozdobne ceremi nialne ruchy łapą, uderzyło go, jak bardzo
Sythianka przypomir wielkiego, pękatego szopa, ubranego niczym jakiś starożytr
wschodni dworzanin.
Kault, olbrzymi Thennanianin, nadął swój grzebień i pokłonił s na znak
odpowiedzi. Dwoje Galaktów o nierównych rozmiarac wymieniło dowcipne uwagi w
piskliwym, wysoce fleksyjnym szó tym galaktycznym. Fiben wiedział, że nie czują
oni do siebie zb' tniej sympatii.
ż, nie można sobie wybierać przyjaciół, prawda? - szepnął
isz cholerną rację - zgodził się Fiben. w tym ironia. Kudłaci, ostrożni
Synthianie to jedni z nie-i "sojuszników" Ziemi w politycznym i militarnym
trzęsa-'ięciu Galaktyk. Ci niesamowici egocentrycy słynęli z tchó-i. Odlot Swoio
stanowił praktycznie gwarancję, że żadne tłustych, kudłatych wojowników nie
pośpieszą Garthowi ca w czarnej godzinie.
samo, jak żadna pomoc nie nadejdzie z Ziemi ani z Tymbri-)re mają w tej chwili
wystarczająco wiele własnych proble-
i znał szósty galaktyczny wystarczająco dobrze, by zrozu-iektóre ze słów, które
wielki Thennanianin mówił Swoio. aźniej Kault nie był najlepszego zdania o
ambasadorach, 3orzucają swe placówki.
ba to przyznać Thennanianom - pomyślał Fiben. Rodacy mogli być fanatykami. Z
pewnością znajdowali się na aktu-ście oficjalnych wrogów Ziemi. Niemniej jednak
wszędzie ch odwagę i rygorystyczne poczucie honoru. nie zawsze można sobie
wybierać przyjaciół, podobnie jak w.
o podeszła do Megan Oneagle. Pokłon Synthianki był odro-ytszy niż ten, który
zaoferowała Kaultowi. Ostatecznie lunęli stosunkowo niską rangę wśród opiekunów
galaktyki. 'sz, jaką w związku z tym masz ty - powiedział sobie Fiben. an
pokłoniła się w odpowiedzi.
zykro mi, że pani odlatuje - zwróciła się do Swoio w szós-ilaktycznym z wyraźnym
akcentem. - Proszę przekazać •odakom naszą wdzięczność za ich dobre życzenia.
snę - mruknął Fiben. - Powiedz reszcie szopów, że jesteś-sięczni jak sto
diabłów.
twarz była jednak pozbawiona wyrazu w chwili, gdy puł-[ Maiven, ludzki dowódca
Gwardii Honorowej, spojrzał ostro stronę.
owiedź Swoio pełna była komunałów. idźcie cierpliwi - nalegała. - W Pięciu
Galaktykach panuje amieszanie. Fanatycy z grona wielkich potęg powodują tyle Sw,
gdyż sądzą, że nadciąga millennium, koniec wielkiej ery. Wystąpili do działania
jako pierwsi. W przeciwieństwie do jniarkowani oraz Instytuty Galaktyczne muszą
działać wol-^zsądniej. Niemniej i one zareagują, zapewniała. We właści-(omencie.
Mały Garth nie zostanie zapomniany.
l 27
Jasne - pomyślał z sarkazmem Fiben. - Pomoc może przeci( nadejść już za stulecie
czy dwa!
Reszta szymów z Gwardii Honorowej popatrzyła na siebie n wzajem, przewracając
oczyma na znak niesmaku. Ludzcy oficer wie byli bardziej powściągliwi, ale Fiben
ujrzał, jak jeden z ni( pokazał gestem dłoni, gdzie mu wyrośnie kaktus.
Swoio zatrzymała się wreszcie przed seniorem korpusu dypi matycznego,
Uthacalthinigiem Przyjacielem Ludzi, konsulem-amb sadorem Tymbrimczyków.
Wysoki nieziemiec miał na sobie czarną, luźną szatę, która po kreślała bladość
jego skóry. Usta Uthacalthinga były małe, zaś, E przypominający ludzkiej twarzy
rozstęp między jego skrytyl w cieniu oczyma wydawał się bardzo szeroki. Na
głowie miał We ki kołnierz z miękkiego, brązowego futra ograniczony falującyi
witkami, zaś dłonie długie i delikatne. Mimo to wrażenie człeko ształtności było
bardzo silne. Fibenowi zawsze zdawało się, że o darzony lotnym humorem,
przedstawiciel największego sojuszni Ziemi w każdej chwili może wybuchnąć
śmiechem z jakiegoś ż;
tu, wielkiego czy małego. Był jedyną istotą na tym płaskowyż która sprawiała
wrażenie nie poruszonej panującym dzisiaj nap ciem. Ironiczny uśmieszek
Tymbrimczyka wpłynął pozytywnie Fibena, podnosząc go na chwilę na duchu.
Nareszcie! Fiben westchnął z ulgą. Wyglądało na to, że Swe wreszcie skończyła.
Odwróciła się i poszła w górę rampy do oc;
kującego na nią promu. Na ostrą komendę pułkownika Maive Gwardia stanęła na
baczność. Fiben zaczął odliczać w myśli licz kroków dzielących go od cienia i
zimnego napoju.
Było jednak jeszcze za wcześnie na relaks. Fiben nie był jec nym, który jęknął
cicho, gdy na szczycie rampy Synthianka odwi ciła się, by przemówić do widzów po
raz kolejny.
Nad tym, co wtedy się wydarzyło - i w jakiej dokładnie koi ności - Fiben miał
się zastanawiać jeszcze długo. Wyglądało j( nak na to, że gdy tylko pierwsze
piskliwe tony szóstego galakty< nego opuściły usta Swoio, po drugiej stronie
lądowiska nastąp coś dziwacznego. Fiben poczuł swędzenie wewnątrz gałek oczny i
spojrzał na lewo w sam czas, by zobaczyć łagodny blask wól jednej z łodzi
wywiadowczych. Potem wydało mu się, że malei stateczek eksplodował.
Nie przypominał sobie momentu, gdy padł na pole startowe, u łując wkopać się w
mocną, elastyczną powierzchnię.
Co to? Atak nieprzyjaciela? Tak szybko?
Usłyszał, że Simon parsknął gwałtownie. Rozległ się cały er kichnięć. Mrugając
powiekami, by usunąć kurz z oczu, Fiben zei
v tamtą stronę i ujrzał, że stateczek wywiadowczy nadal istnie-więc nie
eksplodował!
'go pola jednak wyrwały się spod kontroli. Roziskrzyły się ^upiającym i
oślepiającym wybuchu światła i dźwięku. Odziani afandry osłonowe inżynierowie
pognali w tamtą stronę, by wy-^ć na łodzi uszkodzony generator
prawdopodobieństwa. Zanim ak tego dokonali, odstręczający pokaz dał się we znaki
wszys-i, którzy znajdowali się w pobliżu, wpływając na każdy z posia-fch przez
nich zmysłów - od dotyku i smaku aż po węch i psi. Uiii! - gwizdnęła szymka
stojąca po lewej stronie Fibena, trzy-\c się w bezsilnym geście za nos. - Kto
podłożył tu bombę mącą?
] jednej chwili, z niesamowitą pewnością, Fiben zrozumiał, że (łka użyła
właściwego określenia. Przetoczył się szybko na drugi , akurat na czas, by
zobaczyć jak synthiańska ambasador isem zmarszczonym z niesmaku i wąsami
skurczonymi ze wsty-lognała do statku, zapominając o wszelkiej godności. Właz
zalał się z głośnym brzękiem. areszcie ktoś znalazł odpowiedni przełącznik i
powstrzymał
liwy, przeciążający zmysły impuls, po którym został jedynie ośny posmak oraz
dzwonienie w uszach. Członkowie Gwardii rowej podnieśli się i otrzepali z pyłu,
mrucząc z podenerwo-|em. Niektórzy z ludzi i szymów drżeli jeszcze, mrugali
powieli ziewali energicznie. Jedynie flegmatyczny, nie zważający na
mnański ambasador sprawiał wrażenie nieporuszonego. Wy-
3 się nawet, że Kault jest zdziwiony niezwykłym zachowa-
Siemian.
ttba cuchnąca. Fiben skinął głową. Ktoś uznał, że to świetny
p. I myślę, że wiem kto.
l przyjrzał się bacznie Uthacalthingowi. Gapił się na istotę, adano imię
Przyjaciel Ludzi, przypominając sobie, jak smuk-brimczyk uśmiechnął się, gdy
Swoio, mała, nadęta Synthian-ystąpiła do wygłaszania ostatniego przemówienia.
Tak jest, tyłby gotów przysiąc na egzemplarz dzieł Darwina, że w tej •chwili, na
moment przed awarią łodzi wywiadowczej, koro-)rzystych witek Uthacalthinga
uniosła się, a ambasador Imał się, jak gdyby oczekiwał czegoś z radością. l
potrząsnął głową. Mimo ich sławetnych zdolności parapsy-|ch, żaden Tymbrimczyk
nie mógłby wywołać podobnego in-I posługując się jedynie siłą woli. te, że
wszystko było przygotowane z góry.
Synthiański prom wzniósł się na strumieniu powietrznym i prj ślizgnął nad
lądowiskiem, by oddalić się na bezpieczny dystans. K stępnie lśniący statek
pognał z wysokim jękiem grawitorów ku n bu, na spotkanie z obłokami.
Na komendę pułkownika Maivena Gwardia Honorowa przybr;
postawę zasadniczą po raz ostatni. Koordynator Planetarny i dwó pozostałych na
Garthu posłów przeszło przed szeregiem, dokonuj inspekcji. Może był to tylko
wymysł jego wyobraźni, lecz Fiben t pewien, że przechodząc przed nim
Uthacalthing zwolnił na chwi Szym nie miał wątpliwości, że jedno z tych wielkich
oczu ze s brzystą obwódką spojrzało prosto na niego. A drugie mrugnęło.
Fiben westchnął.
Bardzo zabawne - pomyślał z nadzieją, że tymbrimski emi;
riusz wychwyci sarkazm w jego umyśle. - Za tydzień wszyscy n żerny być kopcącymi
się trupami, a ty sobie urządzasz dowcipasy.
Bardzo zabawne, Uthacalthing.
2. Athadena
Witki zatrzepotały wzdłuż jej głowy, gwałtowne w swym podn ceniu. Athadena
pozwoliła, by jej frustracja i gniew zamusow, na koniuszkach srebrzystych
włókien niczym ładunek elektrycz Ich końce zafalowały, jak gdyby z własnej woli,
niczym szczu] palce, przekształcając jej niemal dotykalną złość w coś...
Jeden z ludzi oczekujących w pobliżu na audiencję u Koordy;
tora Planetarnego powąchał powietrze i rozejrzał się wokół niep( nie. Odsunął
się od Athacieny, nie wiedząc dokładnie, dlacz( nagle poczuł się nieswojo. Był
zapewne urodzonym, choć pryi tywnym empatą. Niektórzy z ludzi potrafili
niewyraźnie kennov tymbrimskie glify empatyczne, choć niewielu tylko zdobyło \
szkolenie potrzebne, by odebrać coś więcej niż niejasne emocje.
Również ktoś inny zauważył, co zrobiła Athadena. Po dru^ stronie sali jej ojciec
stojący wśród małej grupy ludzi poderwał r, townie głowę. Jego własna korona
witek pozostała gładka i nie] ruszona, lecz Uthacalthing uniósł głowę i odwrócił
się lekko, spojrzeć na nią z pytającym i zarazem lekko rozbawionym w^ żem
twarzy.
Reakcja mogłaby być podobna, gdyby ludzki rodzic złapał s córkę na tym, jak
kopnęła kanapę lub mruknęła coś do siebie złością. Wewnętrzna frustracja była w
obu przypadkach nier
yczna, z tym że Athadena wyrażała ją przez swą tymbrimską a nie uzewnętrzniony
napad gniewu. Gdy ojciec spojrzał na cofnęła pośpiesznie falujące witki i
wymazała paskudny czu-f glif, który kształtowała nad głową.
jednak nie ugasiło jej złości. W tym tłumie Ziemian trudno zapomnieć o sytuacji.
rykatury - pomyślała Athadena z pogardą, choć wiedziała ze, że było to zarówno
nieuprzejme, jak i niesprawiedliwe. Nie i oni, rzecz jasna, nic poradzić na to,
kim byli - a byli jednym bardziej niezwykłych plemion, jakie pojawiło się na
galaktycz-cenie od eonów. To jednak nie znaczyło, że musi ich lubić! Dgłoby to
być łatwiejsze, gdyby byli bardziej obcy... gdyby •j przypominali ociężałe,
niezgrabne wersje Tymbrimczyków isko osadzonych oczach. Szalenie różnili się od
siebie barwą łosieniem. Odmienne proporcje ich ciała sprawiały niesamo-wrażenie.
Bardzo często bywali skwaszeni i ponurzy, przez ierzadko sprawiali, że Athadena
czuła się przygnębiona, spę-|zy zbyt długi czas w ich towarzystwie. Aejny sąd
niegodny córki dyplomaty.
sształa się w myśli, próbując skierować swoje myśli na inne Ostatecznie nie
można było mieć pretensji do ludzi o to, że imieniowywali swój strach w chwili,
gdy wojna, której nie li, miała się zwalić im na karki.
yla jak jej ojciec śmieje się z czegoś, co powiedział któryś kich oficerów i
zastanowiła się, jak on to robi. W jaki spo-afi robić to tak dobrze.
'nie nauczę się tego swobodnego, śmiałego sposobu bycia. ' nie zdołam sprawić,
by był ze mnie dumny. ęła, by Uthacalthing pożegnał się z Terranami, gdyż
chciała orozmawiać na osobności. Za kilka minut przyjedzie po nią ?neagle, a ona
zamierzała podjąć jeszcze jedną próbę prze-,-ojca, by nie kazał jej wyjeżdżać z
tym młodym człowie-
|być użyteczna! Wiem, ze mogę! Nie trzeba mnie wysyłać / bezpieczne miejsce, jak
jakiegoś rozpieszczonego dzie-
awała się pośpiesznie, zanim następny glif złości zdążył się nad jej głową.
Potrzebowała czegoś, co odwróciłoby zaprzątnęło myśli podczas oczekiwania.
Powściągając hadena podeszła cicho do dwojga stojących obok ludz-5w, którzy -
pochyliwszy głowy - pogrążyli się w żarli-BJi. Mówili w anglicu, najczęściej
używanym z ziemskich
- Posłuchaj - powiedziała pierwsza z nich - naprawdę wiei tylko tyle, że któryś
z ziemskich statków badawczych wpadł na ( dziwacznego i absolutnie
nieoczekiwanego w jednej z tych sta żytnych gromad gwiezdnych na krawędzi
galaktyki.
- Ale co to było? - zapytał drugi członek milicji. - Co takie znaleźli? Ty
zajmujesz się nauką o nieziemcach, Alice. Czy i przychodzi ci do głowy, co mogły
odkryć te biedne delfiny, że v wołały aż tak wielki raban?
Ziemianin płci żeńskiej wzruszył ramionami. - Niech mi diabli. Wystarczyły
drobne wzmianki w pierwszym raporcie pr;
kazanym przez Streakem, by najbardziej fanatyczne klany w Pię< Galaktykach
rzuciły się sobie do gardła z zaciekłością nie widzia od megalat. Ostatnie
komunikaty podają, że niektóre z potyc2 stały się piekielnie ostre. Sam
widziałeś, jakiego stracha miała Synthianka tydzień temu, zanim zdecydowała się
stąd zmyć.
Drugi z ludzi skinął ponuro głową. Przez dłuższą chwilę ob nie odzywali się. Ich
napięcie dawało się odczuć, jako przebiega cy między nimi łuk. Athadena
kennowała je jako prosty, 1( mroczny glif nieokreślonego lęku.
- To coś wielkiego - odezwała się wreszcie pierwsza z oficer cichym głosem. - To
naprawdę możliwe.
Athadena odsunęła się, gdy dostrzegła, że ludzie zaczęli ją z ważąc. Od chwili
przybycia na Garth zmieniała normalny kszl swego ciała, modyfikując figurę i
rysy twarzy tak, by bardziej pr pominąć ludzką dziewczynę. Istniały jednak
granice tego, co m na było osiągnąć drogą takich manipulacji, nawet przy użyciu
t) brimskich metod modelowania ciała. Nie było sposobu, by mo naprawdę ukryć,
kim jest. Gdyby tam została, ludzie niewątpli' zapytaliby ją o opinię
Tymbrimczyków na temat aktualnego kry su, a nie miała ochoty mówić Ziemianom, że
w gruncie rzeczy wie więcej niż oni.
Obecna sytuacja wydawała się jej pełna gorzkiej ironii. Ziem;
gatunki ponownie znalazły się w centrum uwagi, jak to nieustar działo się od
czasu osławionej afery "słonecznego nurka" dwa lecia temu. Tym razem
międzygwiezdny kryzys został wywoł przez pierwszy w dziejach gwiazdolot oddany
pod dowództwo o delfinów.
Drugi z podopiecznych gatunków ludzkości nie był starszy o dwa stulecia -
młodszy nawet od neoszympansów. Nikt mógł zgadnąć, czy i w jaki sposób
austronauci-walenie znajdą jście z zamieszania, jakie niechcący wywołali. Już w
tej chwili nak jego reperkusje dotarły na drugą stronę Centralnej Galakt aż do
takich izolowanych światów kolonialnych jak Garth.
^thadeno... [wróciła się gwałtownie. Uthacalthing stał u jej boku, spoglą-
na nią z wyrazem dobrotliwego zatroskania. - Nic ci nie jest, ;zko?
obecności ojca czuła się taka mała. Choć zawsze odnosił się ej z delikatnością,
Athaciena nie mogła pozbyć się onieśmiele-lego sztuka i dyscyplina były tak
znakomite, że w ogóle nie ,uła, iż się zbliża, dopóki nie dotknął rękawa jej
szaty! Nawet
chwili wszystkim, co można było wykennować z jego skom-wanej aury, był wirujący
glif empatyczny zwany caridouo... Sć ojcowska.
Nie, ojcze. Nic... nic mi nie jest.
Dobrze. Czy jesteś już spakowana i gotowa do wyruszenia na ekspedycję?
owił w anglicu. Odpowiedziała mu w tymbrimskim dialekcie nego galaktycznego.
Ojcze, nie chcę wyjeżdżać w góry z Robertem Oneaglem. Ihacalthing zmarszczył
brwi. - Myślałem, że ty i Robert jesteś-fczyjaciółmi. |zdrza Athacieny rozwarły
się na znak frustracji. Dlaczego
althing celowo nie chciał jej zrozumieć? Musiał wiedzieć, że
liała nic przeciwko towarzystwu syna Koordynatora Planetar-
i Robert był najbliższym przyjacielem, jakiego znalazła wśród
tch ludzi w Port Helenia.
w części ze względu na Roberta nalegam, byś zmienił zda-
•umaczyła ojcu. - Jest mu wstyd, że kazano mu "niańczyć" ^jak oni to mówią,
podczas gdy jego towarzysze i koledzy i są w milicji i przygotowują się do
wojny. Z pewnością nie nieć do niego pretensji o to, że się złości.
•Uthacalthing zaczął coś mówić, pośpiesznie ciągnęła dalej. adto nie chcę cię
opuścić, ojcze. Powtarzam wcześniejsze, |oa logice argumenty, których użyłam, by
ci wyjaśnić, w jaki |mogę się okazać dla ciebie użyteczna w ciągu nadchodzą-
Ddni. Dodaję też do nich teraz ten dar. łka uwagą skupiła się na ukształtowaniu
glifu, który skom-a wcześniej. Nazwała go keipathye... błaganie, płynące ci, o
pozwolenie na stawienie czoła niebezpieczeństwu ^kochanej osoby. Witki zadrżały
nad jej uszami. Konstruk-lybotała lekko ponad głową dziewczyny w chwili, gdy
żalę obracać. Wreszcie jednak ustabilizowała się. Athaciena |ją przez powietrze
w kierunku aury ojca. W tej chwili zupę dbała o to, ze są w pomieszczeniu pełnym
ociężałych lu-Ikich czołach oraz ich małych, kudłatych podopiecznych,
szymów. Jedyne, co się liczyło, to ich dwoje i most, który tak l dzo pragnęła
wybudować ponad dzielącą ich pustką. ;
Keipathye opadło na oczekujące witki Uthacalthinga i zawiroi ło tam, lśniąc w
świetle jego uznania. Athaciena wciągnęła szyi powietrze na widok jego nagle
objawionego piękna. Wiedziała, glif wyrósł teraz znacznie nad jej prostą sztukę.
Następnie opadł, niczym łagodna mgiełka porannej rosy, by;
kryć blaskiem koronę jej ojca.
- Cóż za piękny dar.
Jego głos był cichy i Athaciena wiedziała, że ojciec się wzruszy
Ale... pojęła też natychmiast, że nie wpłynęło to na jego zdanie
- Ofiaruję ci moje własne kennowanie - powiedział do i i wyciągnął z rękawa
pozłacane pudełeczko ze srebrnym zamkii - Twoja matka, Mathicluanna, pragnęła,
byś otrzymała to, gdy dziesz już gotowa, by ogłosić się pełnoletnią. Choć nie
rozmaz liśmy jeszcze o dacie sądzę, że teraz jest odpowiedni moment, ci to dać.
Athaciena zamrugała powiekami. Ogarnął ją nagły wir sprzi nych uczuć. Jak często
pragnęła się dowiedzieć, co zmarła ma pozostawiła jej w spadku? W tej chwili
jednak czuła tak małą oc tę, by wziąć pudełeczko w rękę, że równie dobrze
mogłoby i być żukiem-jadowitkiem.
Uthacalthing nie uczyniłby tego, gdyby uważał za prawdopod ne, że się jeszcze
spotkają.
- Masz zamiar walczyć! - syknęła z nagłym zrozumieniem.
Jej ojciec wzruszył ramionami w ludzkim geście chwilowej o jętności. - Wrogowie
ludzi są również moimi wrogami, córko.;
mianie są dzielni, ale to jednak tylko dzikusy. Potrzebna im bęc moja pomoc.
W jego głosie brzmiało nieodwołalne postanowienie. Athaci zrozumiała, że
wszelkie dalsze słowa sprzeciwu nie dadzą nic p tym, że będzie głupio wyglądać w
jego oczach. Ich dłonie spod się ponad medalionikiem. Długie palce splotły się
ze sobą. Wy razem z sali w milczeniu. Przez krótką chwilę wydawało się, jest ich
nie dwoje, lecz troje, gdyż medalionik zawierał w sobie z Mathicluanny. Był to
moment słodki i bolesny zarazem.
Strażnicy - neoszympansy z milicji - stanęli przed nimi baczność i otworzyli
drzwi. We dwoje wyszli z gmachu minis stwa. Na zewnątrz panowała piękna,
słoneczna pogoda wczei wiosny. Uthacalthing towarzyszył Athacienie aż do krawężn
gdzie czekał już na nią jej plecak. Ich ręce rozłączyły się i meda nik matki
pozostał w dłoni Athacieny.
- Nadjeżdża Robert. Akurat na czas - powiedział Uthacalthi
;c sobie dłonią oczy. - Jego matka mówi, że jest niepun-ale ja nigdy nie
zauważyłem, by się spóźniał, kiedy chodzi żnego.
iany śmigacz zbliżył się do nich wzdłuż długiego, wysypałem podjazdu, mijając
limuzyny oraz wozy dowodzenia fthacalthing ponownie zwrócił się w stronę córki.
obuj się dobrze bawić w górach Mulun. Ja je widziałem. Są ę piękne. Potraktuj to
jako wyjątkową okazję, Athacieno. :a głową. - Zrobię to, o co mnie prosisz,
ojcze. Spędzę ten doskonaleniu znajomości anglicu oraz wzorców emocjonal-kusów.
)rze. Trzymaj też oczy otwarte na wszelkie ślady czy znaki ci legendarnych
Garthian.
lena zmarszczyła brwi. Zainteresowanie, jakie nie tak daw-idziły w jej ojcu
bajki opowiadane przez dzikusów, zaczęło przypominać obsesję. Z drugiej strony
jednak nigdy nie »yło odgadnąć, kiedy Uthacalthing mówi poważnie, a kiedy tylko
skomplikowany dowcip.
ię szukać ich śladów, choć z pewnością są to mityczne lia.
althing uśmiechnął się. - Muszę już iść. Moja miłość bę-awarzyszyć. Będzie ona
ptakiem unoszącym się - poruszył
- tuż nad twoim ramieniem.
itki zetknęły się na chwilę, po czym Uthacalthing ruszył item po schodach, by
wrócić do niespokojnych kolonistów. la została sama. Zastanawiała się, dlaczego
na pożegnanie hing użył tak dziwacznej ludzkiej przenośni. iłość może być
ptakiem?
imi jej ojciec bywał tak dziwny, że nawet ona się go bała. zachrzęścił, gdy
śmigacz usiadł przy krawężniku tuż obok 3ert Oneagle, młody, ciemnowłosy
człowiek, który miał być rzyszem wygnania, uśmiechnął się i zamachał do niej
ręką awnicy maszyny. Łatwo jednak można było poznać, że jego ć jest
powierzchowna i przybrał ją tylko na jej użytek. duszy Robert czuł się niemal
równie nieszczęśliwy z po-'j podróży, jak ona. Los - i nieubłagana władza
dorosłych y ich oboje w kierunku, w którym żadne z nich nie pragnę-lać. itywny
glif, który uformowała Athaciena - niewidzialny dla
- nie znaczył więcej niż westchnienie rezygnacji i przegra-howywała jednak
pozory za pomocą własnego, starannie wanego uśmiechu w ziemskim stylu. iść,
Robercie - powiedziała i podniosła plecak.
3. Galaktowie
Suzeren Poprawn