Brat Grimm - Russel Craig
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Brat Grimm - Russel Craig |
Rozszerzenie: |
Brat Grimm - Russel Craig PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Brat Grimm - Russel Craig pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Brat Grimm - Russel Craig Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Brat Grimm - Russel Craig Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Craig Russel
Brat Grimm
(Brother Grimm)
Przełożył Jerzy Malinowski
Dla Wendy
1
Strona 2
Środa, 17 marca, 9.30.
Plaża Elbstrand, Blankenese, Hamburg
Pogładził delikatnie jej policzek. Bezsensowny
gest; może nawet niestosowny, ale w przekonaniu Fa-
bla potrzebny. Dłoń osłonięta rękawiczką drżała, kiedy
dotknął twarzy dziewczyny. Serce mu łomotało, tak
bardzo przypominała Gabi. Próbował się uśmiechnąć,
ale ten grymas bardziej napinał niż rozluźniał mięśnie
jego twarzy. Patrzyła na niego błękitnymi, nierucho-
mymi oczami.
Zaczynał wpadać w panikę, trawiony rosnącym
niepokojem. Miał ochotę objąć ją ramionami i uspoko-
ić, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nie mógł tego
zrobić i wiedział, że wcale nie będzie dobrze. A ona
nadal wpatrywała się w niego martwym spojrzeniem.
Fabel poczuł za plecami obecność Marii Klee. Cof-
nął rękę i podniósł się.
– Ile ma lat? – zapytał, nie odrywając wzroku od
dziewczyny.
– Trudno powiedzieć. Piętnaście, może szesnaście.
Nie wiemy jeszcze nawet, jak się nazywa.
Poranna bryza poderwała z plaży drobiny piasku,
Strona 3
kręcąc nimi w powietrznym wirze. Kilka ziarenek
wpadło do oczu dziewczyny. Nie zamrugała. Fabel
przywołał się do porządku, przestał studiować jej
twarz. Wcisnął ręce głęboko do kieszeni płaszcza i
spojrzał w górę na biało-czerwone ściany latarni mor-
skiej, tylko po to by odwrócić uwagę od widoku za-
mordowanej. Po chwili przeniósł spojrzenie na Marię.
Miała niebieskoszare oczy, z których nigdy, choć znali
się dobrze, nie potrafił nic wyczytać. Zawsze panowała
nad emocjami. Odetchnął głęboko, jakby chciał wyrzu-
cić z siebie jakiś wielki ból czy smutek.
– Wiesz, Mario, czasami się zastanawiam, czy je-
stem w stanie dalej wykonywać swój zawód.
– Rozumiem cię – odparła, spoglądając na dziew-
czynę.
– Naprawdę mam wątpliwości. Ta praca zajęła mi
połowę życia i jestem bardzo zmęczony. Chryste,
spójrz Mario, jaka ona jest podobna do Gabi...
– Zostaw to mnie. Przynajmniej w tej chwili. Biorę
na siebie ekspertyzę medyczną.
Pokręcił głową. Musiał tu zostać. Musiał patrzeć. I
cierpieć. Znów wpatrywał się w dziewczynę. Oczy,
włosy, twarz. Zapamięta każdy szczegół. Ta twarz,
3
Strona 4
zbyt młoda, by przybrać maskę śmierci, pozostanie w
jego pamięci obok innych twarzy, młodych lub starych,
ale zawsze martwych. Nie po raz pierwszy czuł, że jed-
nostronna więź, która łączyła go z tymi wszystkimi
ludźmi, to za mało. Wiedział, że w ciągu nadchodzą-
cych tygodni, miesięcy, pozna tę dziewczynę – będzie
rozmawiał z jej rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi.
Pozna nawyki, zainteresowania. Potem sięgnie głębiej
– od przyjaciół dowie się o sprawach sekretnych, prze-
czyta pamiętnik, skrzętnie ukrywany przed światem,
pozna jej myśli, którymi nigdy z nikim się nie dzieliła,
imiona chłopaków. Powstanie z tego obraz nadziei i
marzeń, duszy i osobowości błękitnookiej martwej te-
raz dziewczyny.
Fabel poznają tak dobrze, a ona nigdy nie pozna
jego. Zaczął się nią interesować wtedy, gdy ona prze-
stała interesować się czymkolwiek. Po jej śmierci. To
była praca nadkomisarza policji, musiał poznawać
martwych ludzi.
Wciąż patrzyły na niego szeroko otwarte, szkliste
oczy. Miała na sobie wyciągniętą bluzę z ledwie wi-
docznym wzorkiem na przedzie i sprane dżinsy. Zno-
szone, szare rzeczy.
Strona 5
Leżała bokiem z podkurczonymi nogami i rękami
skrzyżowanymi na podołku. Wyglądało to tak, jakby
klęcząc na piasku, przewróciła się i została w takiej po-
zycji. Ale śmierć nie nastąpiła tutaj. Fabel był tego
pewny. Nie wiedział tylko, czy o układzie kończyn
zdecydował przypadek, czy też ktoś umyślnie tak uło-
żył ciało.
Od smętnych rozważań oderwał go nadchodzący
Brauner, szef zespołu specjalistów medycyny sądowej.
Szedł po deskach ułożonych na cegłach, które tworzyły
prowizoryczny chodnik, prowadzący do miejsca, gdzie
leżały zwłoki. Fabel z ponurą miną skinął głową na po-
witanie.
– Co mamy, Holger? – zapytał.
– Niewiele – odparł posępnie Brauner. – Piasek jest
suchy, wiatr go unosi i zaciera ślady. Myślę, że nie zo-
stała tutaj zamordowana, a ty, jak sądzisz?
Nadkomisarz pokiwał głową. Brauner zerknął na
ciało dziewczyny. On też ma córkę. Ból na jego twarzy
był widoczny. Obaj czuli to samo. Brauner wziął głę-
boki oddech.
– Obejrzymy wszystko dokładnie na miejscu, a po-
tem zabierzemy ją do Möllera na autopsję.
5
Strona 6
Fabel w milczeniu przyglądał się pracy ekipy. Na
podobieństwo starożytnych egipskich balsamistów
owijających bandażami mumie, technicy pokrywali
każdy centymetr kwadratowy ciała dziewczyny spe-
cjalną taśmą samoprzylepną. Poszczególne paski taśmy
miały swoje numery i po oderwaniu trafiały do pojem-
nika.
Kiedy skończyli, zapakowano zwłoki do zamyka-
nego na zamek błyskawiczny worka i ułożono na wóz-
ku, który ciągnęło dwóch pracowników kostnicy. Fabel
odprowadzał ich wzrokiem, a worek stawał się coraz
mniejszą plamą na tle jasnego piasku, która w końcu
zniknęła. Odwrócił się, miał teraz przed oczami rozle-
głą plażę ciągnącą się aż do strzelistej latarni morskiej;
jego spojrzenie spoczęło na odległym ciemnozielonym
wybrzeżu Altes Land, po czym powróciło do wypielę-
gnowanych zielonych tarasów Blankenese, gdzie kró-
lowały eleganckie wille.
Fabel uświadomił sobie nagle, że znalazł się po-
środku pustkowia.
Strona 7
Środa, 17 marca, 9.50.
Szpital Mariahilf, Heimfeld, Hamburg
Przełożona pielęgniarek przyglądała się mężczyź-
nie, od czasu do czasu wzdychając ciężko. Siedział na
krześle obok łóżka, w którym leżała stara, siwowłosa
kobieta, nieświadomy tego, że jest obserwowany. Po-
chylony, gładził delikatnie dłonią jej czoło i włosy. Ni-
skim, łagodnym głosem szeptał jej do ucha coś, co tyl-
ko ona mogła usłyszeć. Tuż za przełożoną stanęła jed-
na z sióstr. Patrzyła ze wzruszeniem na tych dwoje, za-
mkniętych we własnym hermetycznym świecie. Prze-
łożona nieznacznym ruchem podbródka wskazała na
mężczyznę.
– Nie opuścił ani jednego dnia. Widać, że kocha
matkę. Założę się, że żadne z moich dzieci nie ruszy
tyłka, aby się o mnie zatroszczyć, kiedy będę stara –
dodała ze smutkiem.
Druga pielęgniarka uśmiechnęła się gorzko. Obie
stały chwilę w milczeniu, obserwując tę scenę, zatopio-
ne najwyraźniej w ponurych rozmyślaniach, wywoła-
nych wizją własnej przyszłości.
– Czy ona go słyszy? – zapytała po chwili pielę-
7
Strona 8
gniarka.
– Wszystko wskazuje na to, że tak. Wylew spowo-
dował paraliż i odebrał jej mowę, ale z tego co wiem,
zmysły działają prawidłowo.
– Boże! Chyba wolałabym umrzeć. Wyobraź sobie,
że jesteś uwięziona we własnym ciele.
– Ma przynajmniej dobrego syna. – Przełożona po-
kiwała głową. – Codziennie przynosi książki i czyta jej
na głos, a potem przez godzinę siedzi, gładzi ją po wło-
sach i łagodnie do niej przemawia. Tak, ma przynaj-
mniej dobrego syna.
Pielęgniarka westchnęła ciężko.
Matka i syn byli zupełnie nieświadomi, że ktoś ich
obserwuje. Ona leżała sztywno, niezdolna poruszyć
członkami, a on siedział na krześle zgarbiony, pochylo-
ny nad nią. Co chwila w kąciku ust kobiety pojawiała
się kropelka śliny, którą natychmiast troskliwie wycie-
rał chusteczką. Odgarnął jej spadający na czoło ko-
smyk i pochylił się niżej, tak, że ustami prawie dotykał
ucha; mówił szeptem, a oddech poruszał siwymi wło-
sami na skroniach chorej.
– Rozmawiałem dziś z lekarzem, mamo. Twój stan
się ustabilizował. To dobra wiadomość, prawda,
Strona 9
Mutti? – Nie czekał na odpowiedź, której i tak by nie
było. – Lekarz powiedział, że po dużym wylewie na-
stąpiło kilka mniejszych wylewów i to one spowodo-
wały takie spustoszenie. Mówił też, że najgorsze już
minęło i jeśli dopilnuję żebyś się właściwie leczyła, nie
będzie komplikacji. – Przerwał i odetchnął. A to ozna-
cza, że będę mógł cię zabrać do domu i zająć się tobą.
Lekarz nie był, co prawda, zachwycony tym pomy-
słem, ale przecież ty nie lubisz, kiedy się tobą opiekują
obcy ludzie, prawda? Doktor o tym wie. W domu, ze
swoim synem, będziesz się czuła o wiele lepiej. Za-
pewniłem, że zorganizuję dla ciebie opiekę na czas,
kiedy będę w pracy, a potem... będę mógł się zajmo-
wać tobą osobiście. Pielęgniarka odwiedzi nas w przy-
tulnym, małym mieszkanku, które właśnie kupiłem.
Niewykluczone, że zabiorę cię do domu pod koniec
miesiąca. Czy to nie wspaniale?
Zamilkł, jakby czekając, aż dotrze do niej, co po-
wiedział. Wpatrywał się w jej wyblakłe, niemal bez
oznak życia, szare oczy. Nie wyrażały żadnych emocji.
Pochylił się jeszcze bardziej, przysunął krzesło bliżej
łóżka, czemu towarzyszył piskliwy zgrzyt wypolero-
wanej podłogi.
9
Strona 10
– No, i oczywiście, zdajesz sobie sprawę, mamo, że
nie wszystko powiem doktorowi. – Jego głos nadal był
ciepły spokojny. – Przecież nie mogę mu powiedzieć o
tym drugim domu, naszym domu. Ani tego, że zosta-
wię cię tam i będziesz do końca swoich dni leżała we
własnych gównach. Albo że całe godziny poświęcę na
sprawdzanie twojej odporności na ból. Nie, nie. Nie
dowie się o tym, Mutti. – Zaśmiał się. – Pan doktor nie
byłby zadowolony. Nie martw się. Jeśli ty mu nie wy-
gadasz, ja też nie. Aha... Ty przecież nie możesz mó-
wić. Widzisz mamo, Bóg cię zakneblował i unierucho-
mił. To znak. Znak dla mnie.
Głowa staruszki pozostała nieruchoma i tylko w ką-
ciku oka zeszkliła się łza, która szybko spłynęła po po-
marszczonej skórze policzka. Mężczyzna ściszył jesz-
cze bardziej głos i mówił dalej konspiracyjnym szep-
tem:
– Ty i ja będziemy razem. Sami. Powspominamy
dawne czasy. W naszym wielkim, starym domu. Kiedy
byłem dzieckiem. Kiedy byłem słaby, a ty silna. –
Szept przeszedł w syk, jad sączył się w ucho staruszki.
– Znów to zrobiłem, Mutti. Kolejny raz. Zupełnie tak
samo, jak trzy lata temu. Ale teraz, ponieważ Bóg
Strona 11
uwięził cię w twoim szkaradnym ciele, nie będziesz się
wtrącać. Już nie zdołasz mnie powstrzymać, a ja będę
to robił dalej. Połączy nas mała tajemnica. Będziesz w
tym uczestniczyła, mamo. Obiecuję ci. To jest dopiero
początek.
Obie pielęgniarki stały na korytarzu, wzruszone ob-
razem gasnącego życia i synowskiej miłości.
11
Strona 12
Środa, 17 marca, 16.30.
Komenda Główna Policji, Hamburg
Rześki chłód poranka ustąpił pod naporem ciepłe-
go, wilgotnego powietrza, które napływało znad Morza
Północnego. Deszcz mżył, uderzając o szyby w pokoju
Fabla. Widok za oknem, na Winterhuder Stadtpark był
pozbawiony życia i jakichkolwiek kolorów.
Przy biurku Fabla siedziały dwie osoby: Maria i
krępy mężczyzna po pięćdziesiątce, z mocno przerze-
dzonymi czarno-siwymi włosami.
Komisarz Werner Meyer pracował z Fablem dłużej
niż ktokolwiek z zespołu. Młodszy stopniem, choć
starszy wiekiem, był nie tylko kolegą Fabla, był jego
przyjacielem, a często mentorem. Werner i Maria Klee,
równi stopniem, wspierali bezpośrednio działania Fa-
bla. Niemniej jednak Werner był numerem drugim w
zespole – miał większe doświadczenie jako oficer poli-
cji niż Maria. Ona natomiast zaliczała się do prymusów
na studiach prawniczych i potem w akademii policyj-
nej. Werner, robiący wrażenie swoim wyglądem twar-
dziela, zajmował się każdą sprawą w sposób meto-
dyczny, skrupulatny, wręcz podręcznikowy. Często
Strona 13
musiał hamować szefa, gdy ten za bardzo ufał intuicji.
Zawsze się uważał za partnera Fabla i niełatwo było
mu pogodzić się z tym, że musi współpracować z Ma-
rią.
Okazało się, że są dobrymi partnerami. Fabel utwo-
rzył z nich zespół na zasadzie przeciwieństw – każde z
nich należało do innego pokolenia, różnili się doświad-
czeniem i fachowością. Mieli jedną wspólną cechę:
całkowite i bezgraniczne oddanie pracy.
To była zwyczajna narada wstępna. Śledztwa, gdy
w grę wchodzi morderstwo, zwykle są dwojakiego ro-
dzaju: pościg na gorąco, kiedy stwierdzono zabójstwo i
istnieją mocne, niepodważalne dowody, wskazujące na
sprawcę, albo „zwietrzały trop” – morderca już znik-
nął, od chwili zbrodni minął dłuższy czas, ślady zosta-
ły zatarte. Policja ma tylko strzępy informacji, na któ-
rych podstawie przyjmuje hipotezę i musi zweryfiko-
wać ją w toku gruntownego, skrupulatnie prowadzone-
go śledztwa, a to wymaga i czasu, i nie lada wysiłku.
Morderstwo dziewczyny na plaży to właśnie taki zwie-
trzały trop. Wszystko tu mgliste i niewyraźne. Czeka
ich długa i mozolna praca, nim uda się tę ponurą spra-
wę rozwikłać. Dzisiejsze popołudniowe spotkanie było
13
Strona 14
więc typową naradą rozpoczynającą śledztwo: przeana-
lizowali fakty, uzgodnili terminy kolejnych spotkań,
kiedy będą już znane wyniki autopsji i badań laborato-
ryjnych. Należało zacząć od ciała, a konkretnie od cza-
su, miejsca i rodzaju śmierci. Testy DNA oraz inne ze-
brane dane miały rozpocząć proces identyfikacji. Roz-
dzielili zadania. Przede wszystkim chodziło o szybkie
ustalenie tożsamości dziewczyny. Fabel chciał jak naj-
szybciej dowiedzieć się, kim była, choć ten moment
zawsze go przerażał, moment „ożywienia” ciała; sta-
wało się z na powrót osobą, mającą zamiast numeru
sprawy nazwisko.
Po naradzie Fabel poprosił Marię, żeby pozostała w
pokoju. Werner kiwnął ze zrozumieniem głową, co tyl-
ko spotęgowało wrażenie niezręczności sytuacji. Tak
więc Maria Klee, ubrana w elegancką, czarną bluzkę i
szare spodnie, siedziała z nogą założoną na nogę, obej-
mując dłońmi kolano, spokojna, trochę usztywniona i
czekała, co ma do powiedzenia przełożony. Jak zawsze
była powściągliwa, opanowana, a z jej nie-
bieskoszarych oczu nic nie dało się wyczytać. Wyglą-
dała na pewną siebie i świadomą własnej wartości. Ale
teraz pomiędzy Fablem a Marią pojawiło się coś krę-
Strona 15
pującego, kłopotliwego. Maria wróciła do pracy mie-
siąc temu i to była od chwili jej powrotu pierwsza tej
skali sprawa. Fabel uznał, iż przed rozpoczęciem śledz-
twa, konieczna jest szczera rozmowa.
Okoliczności sprawiły, że łączyła ich wyjątkowa
zażyłość. Większa, niż gdyby się ze sobą przespali.
Dziewięć miesięcy temu trzymał ją w ramionach pod
rozgwieżdżonym niebem w opustoszałej okolicy Altes
Land na południowym brzegu Łaby; pewna siebie Ma-
ria Klee stała się pod wpływem zupełnie realnego i
uzasadnionego strachu przed śmiercią małą dziewczyn-
ką. Fabel przytulał ją, patrzył w oczy, łagodnie do niej
przemawiał, nie pozwalając zapaść w sen, z którego
mogłaby nigdy się nie obudzić. Nie pozwalał jej ode-
rwać od siebie wzroku i spojrzeć tam, gdzie sterczała
rękojeść noża tkwiącego w jej klatce piersiowej. To
była najgorsza noc w całej karierze Fabla. Dopadli nie-
bezpiecznego psychopatę, najgroźniejszego z jakim
kiedykolwiek się zetknął, potwora odpowiedzialnego
za serię szczególnie okrutnych, rytualnych mordów. W
wyniku pościgu zginęło dwóch policjantów – jeden z
oddziału Fabla, zdolny, młody oficer Paul Lindemann i
drugi – funkcjonariusz z pobliskiego komisariatu. Ko-
15
Strona 16
lejną ofiarą uciekającego psychopaty stała się Maria;
nie zabił jej, ale pozostawił z paskudną, prawie śmier-
telną raną. Zdawał sobie sprawę, że Fabel będzie mu-
siał dokonać wyboru – kontynuować pościg czy rato-
wać jej życie. Wybór Fabla był oczywisty.
Teraz oboje leczyli jeszcze niezabliźnione rany. Fa-
bel nigdy wcześniej w czasie pełnienia obowiązków
nie stracił żadnego oficera, a tamtej nocy zginęło
dwóch policjantów i o mało nie umarła Maria. Leżała
dwa tygodnie w szpitalu, w stanie krytycznym, zawie-
szona pomiędzy świadomością a nieświadomością, na
granicy życia i śmierci. Kolejne siedem miesięcy zaję-
ło jej powolne nabieranie sił i powracanie do zdrowia.
Wiedział, że ostatnie dwa miesiące rekonwalescencji
Maria spędziła głównie na siłowni, odbudowując nie
tylko tężyznę fizyczną, ale także tę żelazną determina-
cję, która ją cechowała. A teraz siedziała naprzeciw
niego ta sama, dawna Maria o twardym, niewzruszo-
nym spojrzeniu i dłońmi obejmowała kolano. Choć
czuła się już dobrze i podjęła pracę, on wciąż wracał
do tamtej nocy, kiedy trzymał ją za rękę, nasłuchiwał
płytkiego, urywanego oddechu, gdy półprzytomna mó-
wiła błagalnym szeptem, by nie pozwolił jej umrzeć.
Strona 17
Musieli oboje w końcu wymazać to z pamięci.
– Wiesz Mario, o czym chciałem z tobą porozma-
wiać?
– Nie, szefie... O tym morderstwie? – W niebiesko-
szarych oczach pojawił się niepokój; Maria zajęła się
strzepywaniem ze spodni jakiegoś niewidocznego
okruszka.
– Sądzę, że się domyślasz. Muszę wiedzieć, czy je-
steś gotowa zaangażować się w to śledztwo.
Chciała zaprotestować, ale Fabel powstrzymał ją
gestem.
– Posłuchaj, jestem z tobą szczery. Mogłem nic nie
mówić i przydzielić cię do jakiejś mniejszej sprawy,
zostawić na uboczu i obserwować, jak pracujesz. Ale
to nie w moim stylu. Wiesz o tym dobrze. – Pochylił
się do przodu i oparł łokciami o blat biurka. – Zbyt cię
cenię jako oficera policji, żeby potraktować cię w taki
sposób. Z drugiej strony, zbyt cię cenię, by narażać na
szwank twoje zdrowie, powierzając ci śledztwo, które
może okazać się zbyt ciężkie.
– Jestem gotowa. – W głosie Marii zabrzmiał stalo-
wy chłód. – Poradziłam sobie już ze wszystkim, z
czym musiałam się uporać. Nie wróciłabym do pracy,
17
Strona 18
gdybym czuła, że mogę zawalić sprawę.
– Spokojnie, Mario. Ja nie rzucam ci wyzwania.
Nie kwestionuję twoich umiejętności... – Spojrzał na
nią. – Tamtej nocy o mało cię nie straciłem. Zginął
Paul, ty otarłaś się o śmierć. Zawiodłem nie tylko cie-
bie, lecz cały zespół. To ja byłem odpowiedzialny za
twoje bezpieczeństwo.
Lód w jej spojrzeniu zaczął topnieć.
– To nie twoja wina, szefie. Zacznę od tego, iż ob-
winiałam siebie, dlatego że się nie sprawdziłam. Że nie
zareagowałam dostatecznie szybko albo zareagowałam
niewłaściwie. Ale z takim człowiekiem jak on nigdy
wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Był ucieleśnie-
niem zła. Jest bardzo mało prawdopodobne, bym kie-
dykolwiek spotkała na swojej drodze kogoś równie
niesamowitego.
– Jednak on jest nadal na wolności – przypominał
Fabel i natychmiast pożałował swoich słów. Ta przy-
kra prawda kosztowała go już wiele bezsennych nocy.
– Zapewne daleko od Hamburga – odparła Maria.
Pewnie opuścił Niemcy, może wyjechał z Europy. A
nawet jeżeli nie, nawet jeśli natrafilibyśmy na jego
ślad, to będę gotowa.
Strona 19
Fabel był przekonany, że Maria wie, co mówi.
Choć on sam wcale nie miał pewności, czy jest gotów
spotkać się ponownie z Krwawym Orłem. Teraz, czy w
ogóle kiedykolwiek. Ale nie podzielił się tą myślą.
– To nie wstyd, dochodzisz powoli do siebie, Ma-
rio.
Na jej twarzy zagościł uśmiech, jakiego wcześniej
Fabel nie widział – niewątpliwie sygnał jakiejś we-
wnętrznej przemiany.
– Ze mną jest wszystko w porządku, Jan. Słowo ho-
noru. Po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu
w biurze. Wymówiła je również wtedy, gdy leżała w
wysokiej trawie Altes Land i walczyła ze śmiercią.
Fabel uśmiechnął się.
– Cieszę się, że znów jesteś z nami, Mario.
Rozmowę przerwało bezceremonialne wejście
Anny Wolff.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała –
ale mam informację z laboratorium. Jest coś, co musi-
my natychmiast zobaczyć.
Holger Brauner nie wyglądał na naukowca ani na-
uczyciela akademickiego. Był mężczyzną średniego
19
Strona 20
wzrostu, jasnowłosym, z twarzą ogorzałą, o surowych
rysach. Kiedyś w młodości uprawiał kulturystykę i z
tamtych czasów pozostały mu dobrze wykształcone
mięśnie i wyprostowana sylwetka. Fabel współpraco-
wał z szefem zespołu medycyny sądowej od dziesięciu
lat i wzajemny szacunek, jakim się darzyli, przerodził
się wkrótce w prawdziwą przyjaźń. Brauner był zatrud-
niony w LKA 3, oddziale hamburskiego Federalnego
Urzędu Kryminalnego, zajmującego się medycyną są-
dową. Wiele czasu spędzał w Instytucie Medycyny Są-
dowej, ale w komendzie głównej miał także swoje nie-
wielkie biuro.
Kiedy Fabel wszedł do biura, zastał Braunera po-
chylonego nad stołem; przyglądał się czemuś uważnie,
patrząc przez szkło powiększające zawieszone na wy-
ciągniętym statywie. Podniósł wzrok, ale nie powitał
gościa jak zwykle szerokim uśmiechem. Skinął nato-
miast ręką, każąc mu podejść bliżej.
– Zabójca próbuje nam coś powiedzieć – stwierdził
zasępiony i podał koledze parę rękawiczek chirurgicz-
nych. Cofnął się o krok, by Fabel mógł się lepiej przyj-
rzeć przedmiotowi na stole. Na niewielkim kawałku
plastiku leżała prostokątna, żółta kartka, mniej więcej