Bond Nelson S. - Ladunek z Wenus
Szczegóły |
Tytuł |
Bond Nelson S. - Ladunek z Wenus |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bond Nelson S. - Ladunek z Wenus PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bond Nelson S. - Ladunek z Wenus PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bond Nelson S. - Ladunek z Wenus - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Ładunek z Wenus
1
Strona 2
Ładunek z Wenus
Nelson S. Bond
Ładunek z Wenus
(F.O.B. Venus)
November 1939
Tłumaczenie Witold Bartkiewicz
2
Strona 3
Ładunek z Wenus
SPIS TREŚCI
Ładunek z Wenus.
Lancelot Biggs Gotuje Piratowi.
Szalenstwo Lancelota Biggsa.
3
Strona 4
Ładunek z Wenus
Ładunek z Wenus
Coś się trochę pochrzaniło w moim nadajniku, właśnie
skończyłem to naprawiać i rozsyłałem do wszystkich CQ na
paśmie 20, kiedy drzwi do kabiny radiowej otworzyły się i do
środka wszedł kapitan Hanson.
Naturalnie, byłem zaskoczony. Dopiero cztery godziny
temu wyszliśmy spod warstwy Heaviside’a Wenus i nie spo-
dziewałem się żadnych gości, a już najmniej starego. Ale
usadowił się na najlepszym krzesełku i oświadczył:
— Sparks, popatrz na mnie! Kogo widzisz przed sobą?
Lekko mną to wstrząsnęło. Nawet najlepsi z nich mogli od
czasu do czasu dostać starego dobrego kuku na muniu, nigdy
bym jednak nie pomyślał, że dożyję chwili, kiedy w kosmicz-
ny obłęd wpadnie kapitan Hanson. Był w korporacji już jako
chłopak, od ponad trzydziestu lat, i nigdy nie spędził nawet
dnia w suchym doku. Ostrożnie sięgnąłem ręką za siebie i
rzuciłem najbardziej uspokajającym tonem, jaki byłem w
stanie wyprodukować.
4
Strona 5
Ładunek z Wenus
— No cóż, jest pan naprawdę wspaniałym człowiekiem,
panie kapitanie. A teraz proszę posiedzieć tu spokojnie przez
chwilę. Muszę tylko…
— Przestań zachowywać się jak ostatni głupiec, Sparks!
— przerwał mi ze zmęczeniem stary. — I odłóż ten cholerny
klucz! Nie odbiło mi – przynajmniej jeszcze nie. Zadałem ci
tylko jedno proste pytanie. Kogo przed sobą widzisz?
Odparłem mu:
— Czy szuka pan czystych faktów, czy mogę sobie po-
zwolić na pewną licentia poetica? Jeśli chodzi o fakty, to wi-
dzę eleganckiego, lekko siwiejącego mężczyznę, nieco po
pięćdziesiątce, który z niejednego pieca chleb jadł, zna ko-
smos jak własną kieszeń i…
— Źle! — oznajmił Hanson. — Sparks, wszyscy radiowcy
są głupi. Pewnie dlatego właśnie zostałeś radiowcem. Widzisz
przed sobą załamanego człowieka. Człowieka ciężko doświad-
czonego przez los i paskudny zbieg okoliczności. Nie wspomi-
nając już o wtrącających się we wszystko wiceprezesach.
Tym razem, załapałem.
— Biggs? — zasugerowałem.
— Tak, Sparks. Biggs. Powiedz mi, jak facet facetowi,
czym ja sobie zasłużyłem na Biggsa?
I tu mnie miał. Funkcji kapitana Saturna, nie nazwałbym
lekką robotą, nawet w najlepszych warunkach. Saturn jest
najstarszym lugrem kosmicznym, ciągle pozostającym w ak-
tywnej służbie na trasach Korporacji. Zbudowany został daw-
no temu, jeszcze przed końcem wieku. Przez ostatnie dzie-
5
Strona 6
Ładunek z Wenus
sięć, dwanaście lat służył jako frachtowiec, po tym jak został
uznany za nieodpowiedni do lotów pasażerskich, przez RKBK
– Radę Kontroli Bezpieczeństwa w Kosmosie.
Żeby jeszcze bardziej pogorszyć sprawy, kiedy zabierali-
śmy ładunek w porcie kosmicznym w Sun City, stary został
wezwany do biura kompanii. Kiedy stamtąd wrócił, holował
za sobą Biggsa.
Biggs był wysoki. Biggs był chudy, kościsty, i można by tu
dalej wymienić wszystkie przymiotniki używane w stosunku
do gości ze sterczącym jabłkiem Adama. Na twarzy nosił
ogromny, uśmiech od ucha do ucha, dokładnie tak głupi, jak
można to sobie wyobrazić. Miał papiery trzeciego oficera, co
upoważniało go do tytułowania „pan” Biggs – to „pan” było
niezłym kamuflażem dla jego prawdziwego imienia, Lancelot.
Ale przede wszystkim… Biggs był bratankiem starego,
gburowatego Prendergasta Biggsa, pierwszego wiceprezesa
Korporacji. A więc, kiedy przydzielono Biggsa na Saturna,
stary nie mógł zrobić niczego poza przełknięciem śliny i od-
powiedzią „Doskonale”.
Nikt jednak nie mógł go powstrzymać przed marzeniem,
że Biggs potknie się o swoje własne bagaże i skręci sobie ten
swój chudy kark – niestety Biggs tego nie zrobił. To znaczy,
był wystarczająco niezgrabny, żeby się potknąć, ale miał też
na tyle dużo szczęścia, by wylądować jak na miękkiej po-
duszce, kiedy to się już stało!
Spytałem delikatnie:
— Co on do tej pory narobił, panie kapitanie?
6
Strona 7
Ładunek z Wenus
— A czego on nie narobił? — wyjęczał stary. — Najpierw,
kiedy wyrywaliśmy się z uchwytu Wenus, powiedział, że po-
trafi obsługiwać gravy. Tak więc…
— Och! — wtrąciłem. — A więc to on jest temu winien,
tak?
— Przestań pocierać sobie głowę i rozczulać się nad sobą
— powiedział Hanson. — I tak miałeś szczęście. Główny inży-
nier Garrity robi sobie okłady na podbite oczy. Jeden z po-
mocników mechanika ma złamaną rękę. Każdy na statku latał
aż po sam sufit, tak jak ty.
— Coś jeszcze? — spytałem.
— Wszystko jeszcze! — parsknął Hanson. — Kiedy my
wszyscy kotłowaliśmy się w powietrzu, Biggs złapał się ręcz-
nych sterów. Przez pomyłkę włączył ręczny deflektor. Todd
właśnie skończył obliczać poprawkę kursu. W tej chwili jeste-
śmy przecinek zero siedem stopnia poza trajektorią; niemal
trzysta tysięcy mil! Musimy podkręcić obroty i zmarnować
paliwo, żeby wrócić na kurs, albo zameldujemy się na Ziemi
dzień później. A przecież wiesz, co to by oznaczało!
No pewnie, że wiedziałem, co to by oznaczało. Stary na
dywaniku przed Radą; reszta z nas siedząca jak na szpilkach
i obgryzająca paznokcie, zastanawiając się, czy nie wywalą
Saturna z trasy na Wenus.
— No dobrze, i co zamierza pan z nim zrobić?
— A co ja mogę?
— Zawsze pozostaje śluza powietrzna — zasugerowałem.
— Nikt nie będzie pana winił.
7
Strona 8
Ładunek z Wenus
— Nie czas teraz na głupie dowcipy, Sparks! — poskarżył
się stary. — To naprawdę poważny problem. Mamy warto-
ściowy ładunek korzeni mekel i fasoli clab, który trzeba do-
starczyć do Nowego Jorku. Ale jeśli ten głupiec jeszcze raz
zakłóci nasz lot…
Pokręcił żałośnie głową. Ja podrapałem się po swojej. I
wtedy wpadłem na genialny pomysł.
— Ładunek! — oznajmiłem. — Oto rozwiązanie pańskiego
problemu, panie kapitanie!
— Zamieniam się w słuch — odparł Hanson.
— Niech pan zrobi Biggsa odpowiedzialnym za ładunek. W
ten sposób pozbędzie się go pan do ładowni, na cały lot. Nie
będzie się kręcił na górze, po wieżyczce sterowniczej, żeby
pana denerwować. A co on może zrobić tam na dole, żeby
komukolwiek zaszkodzić?
— Ale, to jest praca supercargo — zmarszczył brwi stary.
— I Biggs o tym wie.
— Pewnie. Ale Harkness będzie z panem współdziałał.
Proszę mu powiedzieć, aby udawał, że jest chory. Niech pan
mu da wolne na ten lot. I tak na to zasłużył. A wtedy logiczne
będzie, umieścić pana Biggsa tam na dole, ze specjalnym za-
daniem.
Stary uśmiechnął się szeroko.
— Sparks, cofam to wszystko, co powiedziałem o radiow-
cach. Myślę, że masz tam coś między uszami, oprócz gumki!
— A więc, zrobi to pan?
8
Strona 9
Ładunek z Wenus
— Natychmiast — odparł Hanson, wstając. — Jeśli nie
jeszcze szybciej.
I tak się stało. Tej nocy miałem czas wolny od służby i
zszedłem na dół do mesy, żeby zjeść tyle wodnistego gulaszu
Slopsa, ile zniesie mój żołądek. Pierwszą osobą, na którą się
natknąłem, był oczywiście sam pan Lancelot Biggs.
— Cześć, Sparks — powiedział.
— Cześć — odparłem. — Co pan robi o tej porze w mesie?
Myślałem, że jada pan razem z kapitanem.
— Tak było do tej pory — uśmiechnął się. — Dzisiaj popo-
łudniu Harknessa wzięło jakieś choróbsko i stary wyznaczył
mnie w trybie awaryjnym na jego miejsce.
— Naprawdę? — rzuciłem, starając się wyglądać na moc-
no zaskoczonego. — No cóż, to poważne zadanie. Wie pan,
duża odpowiedzialność. Ten ładunek jest bardzo cenny.
Musiałem się uśmiechnąć, kiedy jego chuda twarz otrzeź-
wiała.
— Zdaję sobie z tego sprawę, Sparks. Bardzo dużo myślę
na temat tej pracy. Wiesz przecież, że mam trochę duszę
eksperymentatora, i wydaje mi się…
Jedne z chłopców z messy przyniósł mi w tym momencie
moje żarcie i już nie słuchałem reszty jego gadaniny. Co było
poważnym błędem. Gdybym słuchał, mógłbym zawczasu
ostrzec kapitana Hansona o zbliżających się kłopotach.
9
Strona 10
Ładunek z Wenus
Myślę, że był to mniej więcej trzeci dzień w kosmosie,
kiedy zacząłem wyczuwać te zapaszki. Tak, wiem że to był
trzeci dzień, ponieważ właśnie skontaktowałem się z Joe Mar-
lowem na Lunar Trzy, przekazując mu deklinację i szybkość
lotu Saturna. Pomyślałem sobie, że to zabawne, ale wydawa-
ło mi się, że szybko minie. Nie minęło. Robiło się coraz go-
rzej. W końcu, piątego dnia, postanowiłem coś z tym zrobić.
Nie ma lepszej rzeczy niż wyjść kłopotom naprzeciw. By-
łem właśnie w drodze z kabiny radiowej do wieżyczki sterow-
niczej, kiedy wpadłem z hukiem na kapitana Hansona. Była
to kolizja czołowa, ale „Ooo!” szefa trwało odrobinę dłużej niż
moje, tak więc zacząłem mówić jako pierwszy.
— Proszę posłuchać! — ryknąłem. — Mam już mniej wię-
cej tak bardzo dosyć tej starej dziurawej łajby, ile jestem w
stanie wytrzymać. Jeżeli nie skończy pan z tymi smrodami,
które produkuje w kuchni Slops…
Hanson obrzucił mnie spojrzeniem, które zmroziłoby pie-
kło.
— Nie życzę sobie z tobą kłopotów, Sparks! — brzmiała
jego odpowiedź. — Ja też poczułem te zapaszki. I o to wła-
śnie szedłem cię zapytać. Czy nie bawiłeś się czasami tymi
swoimi eksperymentami chemicznymi?
— Nie — poinformowałem go wyniośle. — A poza tym, o
ile chemikalia mogą czasami trochę śmierdzieć, to żadne z
nich nie dają nigdy odoru beczki przegniłej kapusty. Może
poza kilkoma związkami siarki. — Potem popatrzyłem na nie-
10
Strona 11
Ładunek z Wenus
go. — Ja nie żartuję. Myślę, że te zapaszki docierają tu na
górę z kuchni.
Stary cicho jęknął.
— Kłopoty. Ciągle tylko kłopoty. Nie wystarczy, że mam
jakoś przeciągać tę balię między Ziemią i Wenus. Teraz jesz-
cze muszę zajmować się jakimiś smrodami. No cóż, chodźmy
więc. Rzućmy na to okiem!
Zeszliśmy do kuchni. Slops mieszał coś w misce, pod-
grzewając ją. Wystarczył mi jeden rzut oka i wzdrygnąłem
się. Tapioka – znowu. I nie mówcie mi, że nie powinno się
mieszać tapioki na ogniu. Ja to wiem. Powiedzcie Slopsowi.
Na ten widok stary stracił cierpliwość.
— No dobra, Slops — warknął. — Poddajemy się. Gdzie to
schowałeś?
Slops wyglądał na zaintrygowanego.
— Schowałem, co? Ja niczego nie chowałem. Co to jest,
jakaś gra?
— No pewnie — włączyłem się. — Nazywa się Zepsuć At-
mosferę. Gra się w nią ściskając nos palcem wskazującym i
kciukiem. A potem próbuje się domyślić, co tu zdechło.
— Spokój, Sparks! — zaryczał stary. Potem do kucharza:
— No i co, Slops?
Slops wzruszył ramionami.
— Ja nic nie zrobiłem — zaprotestował. — Niczego nie
chowałem i niczego nie wąchałem. A teraz, mam obiad na
ogniu. Idźcie już stąd i zostawcie mnie w spokoju.
11
Strona 12
Ładunek z Wenus
Stary spojrzał na mnie, a ja spojrzałem na niego. Obaj
jednocześnie zdaliśmy sobie sprawę z jednej rzeczy. Slops
nie kłamał. Ten odór nie był tutaj tak mocny, jak na górnym
pokładzie.
Hanson podrapał się po głowie. Popatrzył na mnie po-
dejrzliwie.
— Sparks, na pewno nie bawiłeś się mieszaniem żadnych
chemikaliów?
— Przysięgam — zapewniłem go, — żebym miał do końca
życia dzienniki pokładowe wypisywać. Ten smród dochodzi
z… Hej, a co jeszcze oprócz kuchni leży pod moją kabiną i
wieżyczką sterowniczą?
— Ja jestem kucharzem — stwierdził Slops, ciągle mie-
szając tapiokę — a nie planem statku. Mnie nie pytaj.
— Zamknij się! — ostro rzucił kapitan Hanson. — On nie
pytał ciebie. Zobaczmy, Sparks. Jest szafka z zapasami… re-
zerwuar… zbiorniki chłodzące i… — Nagle rozszerzyły mu się
oczy; z przerażeniem — Sparks! — wychrypiał.
— Tak?
— Ładownia z roślinami!
I to był strzał w dziesiątkę. Wiedziałem to już w chwili,
kiedy kończył mówić. Ładownia z roślinami – i Biggs, który za
nią odpowiadał!
12
Strona 13
Ładunek z Wenus
Pobiegliśmy co sił w nogach do najbliższej rampy. W
chwili kiedy skręciliśmy w korytarz prowadzący do ładowni,
smród zrobił się dużo gorszy. Hanson przemknął nim jak roz-
pędzona asteroida, a ja deptałem mu po piętach. Walnęliśmy
w drzwi, otwierając je z hukiem…
Biggs był w środku. Ten cholerny głupiec stał tam ubrany
w skafander kosmiczny, spokojnie spryskując puszki z korze-
niami mekel i clab, przy pomocy węża!
Kiedy wpadliśmy do środka, odwrócił się w naszą stronę,
oczy błyszczały mu spoza kwarcytowej szyby. Jego audiofon
uprzejmie zatrzeszczał.
— Witajcie! — oznajmił. — Czy coś się stało?
— Coś się stało! — zaryczał kapitan Hanson. — On pyta,
czy coś się stało! Ten… ten skafander! Ten… wąż… — Twarz
starego robiła się purpurowa. — I to ciepło!
— Wyłączyłem urządzenia chłodzące — uprzejmie za-
trzeszczał Biggs. — Widzi pan, miałem taką teorię, że ponie-
waż klimat na Wenus jest ciepły i wilgotny, lepiej będzie dla
ładunku, jeśli spróbuję zasymulować jego normalne warunki
rozwoju. A więc…
— A ten skafander? — ryknął Hanson. — Skąd ten ska-
fander?
Biggs machnął bagatelizująco rękoma.
— A to, z powodu możliwej infekcji, wie pan. Nie chciałem
wystawiać roślin na żadne organizmy…
13
Strona 14
Ładunek z Wenus
— Infekcja… wilgotność… ciepło… — kapitan Hanson pod-
dał się. Zatopił twarz w dłoniach. — Powiedz mu, Sparks.
Powiedz mu, co narobił!
Powiedziałem.
— Niech pan posłucha, Biggs. Pańska teoria… jest błędna.
Clab i mekel muszą być przechowywane w zimnej i suchej
atmosferze, inaczej zaczną gnić. A prawdę mówiąc, te tutaj
już zgniły! Właśnie dlatego razem z kapitanem zeszliśmy na
dół – żeby zobaczyć co tak cuchnie. Gdyby pan nie miał na
sobie skafandra, sam by pan to zauważył.
— Cuchnie? — powtórzył Biggs. — Jeśli już tak o tym po-
myśleć, to rzeczywiście od czasu do czasu zauważałem swoi-
sty zapach na statku. Myślałem jednak, że to szczury!
Szczury! Na statku kosmicznym! Wyobraźcie sobie!
Dla Hansona to była ostatnia kropla goryczy. Próbował,
naprawdę bardzo ciężko próbował. Ale teraz eksplodował.
— Biggs! — zaryczał jak ranny niedźwiedź. — Zniszczył
pan ten ładunek! Natychmiast zwalniam pana z zajmowanego
stanowiska! Ale zanim uda się pan do swojej kwatery, ma
pan posprzątać każdy skrawek tego bałaganu. Powiedziałem,
każdy skrawek, zrozumiano! Wyrzucić to na śmieci! Posprzą-
tać do czysta!
Biggs oklapł.
— A…ale, panie kapitanie, ja tylko chciałem…
— Słyszał mnie pan!
14
Strona 15
Ładunek z Wenus
Stary obrócił się na pięcie, wściekły z gniewu i ruszył w
stronę drzwi. Pośpieszyłem za nim. Zacząłem szeptać mu do
ucha:
— Proszę się uspokoić, panie kapitanie. On jest bratan-
kiem wiceprezesa. Może powinien pan trochę zwolnić.
— Zwolnić? — wyjęczał stary. — Ładunek wart pięćdzie-
siąt tysięcy dolarów zniszczony – a ty mi mówisz, że powi-
nienem zwolnić? Chcę zobaczyć jak ten zidiociały syn ko-
smicznego szmaciarza będzie się smażył w piekle! Wywalę go
na zbity łeb z kosmosu, choćbym miał za to trafić na czarną
listę!
Zamknąłem się. Co tu można było jeszcze powiedzieć?
Ładunek o wartości pięćdziesięciu tysięcy zielonych gnije w
ładowni. Rada nas za to pokocha!
To było wszystko, przynajmniej do następnego dnia ra-
no. Kolejnego poranka, byłem na mostku, kiedy kapitana
Hansona odwiedził gość. Garrity, główny inżynier. Garrity ni-
gdy nie przychodził na mostek. Tak więc, w chwili kiedy go
ujrzałem wiedziałem od razu, że musiało się stać coś na-
prawdę złego.
Tak też było. Już pierwsze słowa Garrity’ego spowodowa-
ły, że stało się to oczywiste. Popatrzył na starego oskarży-
cielsko, gniewnym spojrzeniem ciągle jeszcze lekko sino pod-
bitych oczu.
15
Strona 16
Ładunek z Wenus
— Kapitanie Hanson — wybuchnął. — Czy będzie pan tak
uprzejmy i powie mi, gdzie mogę znaleźć swoje pojemniki
Forenziego?
Hanson zapytał:
— Pojemniki Forenziego? O czym pan mówi, panie Głów-
ny?
— Z całą pewnością wie pan, co to jest pojemnik Foren-
ziego — ironicznie oświadczył Garrity. — To ołowiany pojem-
nik na elektrolity bateryjne. Wczoraj w magazynku było ich
trzydzieści. Dzisiaj, zostało zaledwie sześć!
Kapitan stwierdził opryskliwie.
— Panie Główny, będzie pan tak uprzejmy i sam pan so-
bie poszuka swoich pojemników. Ja nic na ten temat nie
wiem. Jeśli nie potrafi pan upilnować swojego wyposażenia,
to proszę nie przychodzić z tym na skargę do mnie!
— Przychodzę na skargę do pana, panie kapitanie — od-
parł główny inżynier, — z jednego bardzo prostego powodu.
To jeden z pańskich ludzi zabrał je z szafki. To był pański
trzeci oficer, pan Biggs!
— Biggs! — powtórzył kapitan. — Biggs!
Twarz mu poczerwieniała. Podszedł do pulpitu interkomu,
dźgnął palcem w przycisk, który połączył go z kwaterą Bi-
ggsa.
— Panie Biggs! — wykrztusił. — Pan Garrity jest u mnie
na górze we wieżyczce, i pyta o dwadzieścia cztery ołowiane
pojemniki, które w dziwny sposób zniknęły z jego szafki na
sprzęt. Czy wie pan coś na ten…
16
Strona 17
Ładunek z Wenus
Membrana głośniczka słuchawki wybrzęczała cicho odpo-
wiedź. Hanson drgnął. Wytrzeszczył oczy. Zawołał:
— Co?!
Ponownie metaliczne bzyczenie. Tym razem Hanson na-
wet nie próbował odpowiadać. Zataczając się odszedł od tele-
fonu.
— P…panie Garrity — wyszeptał, — czy będzie pan po-
trzebował tych pojemników zanim dotrzemy do portu?
— No cóż, one nie są aż tak krytycznie ważne… — przy-
znał Garrity. — Ale, czemu pan pyta?
Hanson machnął niemrawo ręką.
— Ponieważ one są… w kosmosie.
— Co? — wtrąciłem. — Na zewnątrz statku? Jakim cu-
dem? Dlaczego?
W oczach Hansona widać było udrękę.
— Biggs — oznajmił pustym głosem — pomyślał, że to są
kubły na śmieci! Użył ich do wyrzucenia zgniłego ładunku!
No cóż, przynajmniej ta utrata pojemników Forenziego
nie niosła ze sobą żadnego zagrożenia. Ale wiecie, że to na-
wet ja musiałem przekazać informację o tym panu Biggsowi?
Tak. Tej nocy otrzymałem osobistą wiadomość dla niego, a
więc zaniosłem ją na dół, do jego kabiny. Ponieważ miał za-
kaz opuszczania swojej kwatery, czuł się samotny. Wyglądał
17
Strona 18
Ładunek z Wenus
jak zbity pies, a więc zrobiło mi się go żal. Zostałem wobec
tego na chwilę u niego, żeby pogadać.
— Domyślam się, że uważasz mnie za strasznego głupca,
Sparks — powiedział żałosnym tonem. — I jestem pewien, że
kapitan Hanson sądzi tak samo. Ale… to jest mój pierwszy
lot, przecież wiesz. A nikt nigdy nie powiedział mi, czego
używać jako wiadra na śmieci…
— Proszę posłuchać, panie Biggs — zacząłem mu wyja-
śniać. — W kosmosie wiadra na śmieci są niepotrzebne. Nie
może pan tak po prostu wyrzucać rzeczy przez śluzę i spo-
dziewać się, że pan się ich pozbędzie.
— Ale kapitan Hanson powiedział, żeby te zgniłe rośliny
wyrzucić na śmieci.
— Na śmieci. Nie tak po prostu wyrzucić! Powinien pan je
wrzucić do spalarki. Widzi pan, wszystko co zostanie wyrzu-
cone z Saturna w próżnię, podąża dalej za statkiem. — Wy-
szczerzyłem zęby w uśmiechu. — Nie chciałbym być w skórze
któregoś z pracowników obsługi w porcie kosmicznym na
Ziemi, kiedy Saturn przyleci tam w otoczeniu dwudziestu
czterech ołowianych satelitów, pełnych śmieci.
Zgasił mnie w mgnieniu oka.
— Ale… ale one nie będą z nami, kiedy wylądujemy,
Sparks, Zaraz jak tylko wejdziemy w atmosferę ziemską, tar-
cie zniszczy wszystkie pojemniki Forenziego oraz ich zawar-
tość.
Zagwizdałem cicho.
18
Strona 19
Ładunek z Wenus
— O rany, ma pan rację. Zupełnie o tym zapomniałem, a
Kapitan Hanson był taki rozbity, że też o tym nie pomyślał.
To znaczy, że musimy ściągnąć te pojemniki z powrotem na
pokład statku, zanim wejdziemy w tropo, inaczej stracimy
sprzęt wart parę setek zielonych.
Biggs zaproponował potulnie:
— Ja… chętnie wyjdę w kosmos i pościągam je z powro-
tem, Sparks. Czy mógłbyś to załatwić ze starym?
— Spróbuję — obiecałem mu.
Następnego dnia porozmawiałem więc z kapitanem Han-
sonem na ten temat. Stary pociągnął się za wargę z namy-
słem i zgodził się.
— Niech się tym zajmie. To i tak lepiej niż dawać mu
darmowy przewóz na Ziemię. A może uda mu się jakoś ześli-
zgnąć w strumień odrzutu rakiet?
Przekazałem rozkaz Biggsowi; potem wróciłem do kabiny
radiowej. Joe Marlowe wywoływał mnie z Lunar Trzy. To co
miał mi do przekazania, wybiło mi z głowy wszystkie inne
myśli. Wiadomość pochodziła prosto z centrali Korporacji.
— Proszę poinformować — głosiła — o dokładnej wielkości
i prawdopodobnej wartości ładunku. Potrzebna natychmia-
stowa odpowiedź.
Odpowiedziałem szybkim O.K. i przesłałem wiadomość do
starego. Potem zaczęła mnie zżerać ciekawość, więc skontak-
towałem się z Joem na naszym prywatnym paśmie konwer-
sacyjnym i zacząłem go wypytywać co i jak. Odpowiedział
ostrożnie.
19
Strona 20
Ładunek z Wenus
— Bert, giełda w Nowym Jorku zanurkowała na łeb na
szyję — poinformował mnie. — Akcje Korporacji spadają
niemal do zera. Ogromnie potrzebuje tego ładunku.
O jejku, to były złe wieści! Wiadomość miała charakter
prywatny, ale uznałem, że stary powinien o tym wiedzieć.
Tak więc, kiedy przyszedł, powiedziałem mu o wszystkim.
Wpatrywał się we mnie.
— Jasna cholera, Sparks! Ale w takim razie, nie mogę im
wysłać tego!
„To”, była to wiadomość, którą zamierzał przekazać.
Brzmiała ona krótko: „Ładunek uległ zniszczeniu. Wartość
zerowa.”
— Jeśli pan to zrobi, wszyscy będziemy studiować ogło-
szenia o pracy, zaraz jak tylko zawiniemy do portu. Rynki
giełdowe dziwnie reagują. To nie może być przecież jakaś
ogromna panika, ani też ładunek o wartości pięćdziesięciu
tysięcy dolców nie jest znów aż taki ważny. Ale jeśli Korpora-
cja jest pod ostrzałem, a oni dowiedzą się, że ładunek Satur-
na jest bezwartościowy…
— Co więc zrobimy?
— Grajmy na zwłokę — zasugerowałem. — Być może do
czasu zanim dolecimy, sytuacja jakoś się wyklaruje.
Tak więc, wysmażyliśmy wiadomość, która nie powinna
na razie za bardzo namieszać. Brzmiała ona następująco:
„Wartość ładunku wyceniona została w porcie kosmicznym w
Sun City na kwotę 50 000 dolarów.” I była to w zasadzie
prawda…
20