Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bohjalian Chris - Czarownica z Bostonu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Hour of the Witch
Copyright © 2021 by Quaker Village Books LLC
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia
Draga
Copyright © 2024 for the Polish translation by Przemysław Hejmej
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Joanna Habiera, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz
ISBN: 978-83-8230-720-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie
całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci
jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy,
abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz
udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale
nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie
zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując
ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Strona 4
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2024
Po więcej darmowych ebooków i audiobooków
kliknij TUTAJ
Strona 5
Spistreści
PROLOG
KSIĘGA ŻONY
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Strona 6
Rozdział 19
KSIĘGA WIEDŹMY
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
EPILOG
Podziękowania
Przypisy
Strona 7
Brianowi Lipsonowi i Deborah Schneider
za cierpliwość, szczerość, rady i dobroć
Oraz ponownie
Victorii,
na zawsze mej kochance i muzie
Strona 8
Marząc o tym, co dalej i wyżej,
Liczysz, że trafisz tam jak najchyżej?
ANNE BRADSTREET
Strona 9
PROLOG
Strona 10
Z możliwej obecności Diabła zdawali sobie sprawę ciągle.
Na pewno i Bóg ich obserwował. Zbawiciel także.
Dlatego nigdy nie byli całkiem sami. Nawet wtedy, kiedy
wędrowali ku nadmorskiej równinie błotnej albo po słonych
bagniskach, które – ponieważ zawsze znikały w porze przypływu –
nosiły nazwę Wstecznej Zatoki. Czasem wspinali się na Trójgórę –
w rzeczywistości odrębne wzgórza, Watę, Wartownika i Latarnię,
które niemal spłaszczyli, wybrali bowiem tamtejszą ziemię, aby
zbudować nabrzeże i przystań, a także pod fundamenty magazynów.
Nawet wówczas, gdy przebywali nad wąskim przesmykiem wiodącym
na stały ląd albo w lesie (szczególnie w lesie) po drugiej stronie
wąziutkiej mierzei.
Czuli tę obecność, ilekroć chronili się w swych małych ciemnych
domach – o oknach nie szerszych od szczelin, zabitych deskami dla
ochrony przed wiatrem i chłodem. Każdy mężczyzna mógł wtedy
zapisać to w swym diariuszu (właściwie w rejestrze, w którym
katalogował wydarzenia dnia tudzież stany umysłu, starając się
ustalić, czy znajduje się pośród wybranych). Również każda kobieta
mogła nabazgrać parę linijek wiersza o drzewach, rzekach albo tych
zdumiewających piaszczystych wydmach, które falowały nocą
niczym morskie bałwany.
Niekiedy owa obecność była przerażająca, zwłaszcza gdy istniały
inne wskazówki świadczące o bezpośrednim sąsiedztwie Diabła.
Wtedy jednak dane im było chwilowe wsparcie, albowiem – jako
Strona 11
owce pod pieczą bóstwa – zaczynali czuć działanie swego pasterza.
Przynosił ulgę, dodawał otuchy, swym pięknem zapierał dech
w piersiach.
W każdym razie tutejsi mężczyźni i kobiety czerpali pociechę
z myśli, że istnieje jakieś wytłumaczenie dla tego niepojętego
świata – niepojętego zazwyczaj w przerażający sposób: oto szalupa
z tuzinem wioślarzy zniknęła pod wodą gdzieś między portem
a masywnym, stojącym na kotwicy statkiem z beczkami pełnymi
przypraw, ze zbiornikami z prochem, skrzyniami z pewterem,
porcelaną i pościelą. Szalupa przepadła bez śladu. Marynarze stojący
na nabrzeżu najpierw widzieli ją wyraźnie, by chwilę później stracić
całkiem z oczu: nadciągnęły deszczowe chmury, a łódź nigdy więcej
nie wyłoniła się z morskiej piany i fal. Nie odnaleziono również ciał.
Nigdy.
Albo ten rolnik, któremu brzuch rozorały bycze rogi, a który
umierał w męczarniach, we własnym łóżku, przez trzy dni. Jak to
wyjaśnić? Pod koniec owej męki nawet wyściółka wielkiego materaca
była czerwona jak okrywające go prześcieradło. Nigdy nie widziano,
by człowiek wykrwawiał się tak długo.
Trzy dni. Liczba o ogromnym znaczeniu w Biblii.
No cóż. Mimo wszystko…
Albo jak wytłumaczyć to, że mąż łamie żonie nogę pogrzebaczem,
a potem przywiązuje ją do pługa, żeby nie mogła odejść z domu?
I odchodzi sam. Kobieta czekała cały dzień, zanim zaczęła wzywać
pomocy.
Strona 12
Jak wyjaśnić obecność huraganów, które wsysają przystanie do
morza, albo pożary wybuchające w domowych paleniskach,
pozostawiające po sobie najwyżej dwa sczerniałe kominy? Jak
wyjaśnić susze, głód, powodzie? Śmierć niemowląt i dzieci,
a nawet – tak – śmierć ludzi starych?
Oni jednak nigdy nie pytali: „dlaczego ja?”. Prawdę mówiąc, nie
zadawali też rozsądniejszego pytania: „dlaczego w ogóle ktoś?”.
Ponieważ wiedzieli. Wiedzieli, co się kryje w dziczy, i zdawali
sobie sprawę, że to, co się kryje w nich samych, jest jeszcze bardziej
dzikie. Dobre uczynki same w sobie nie mogły niczego zmienić –
grzech pierworodny nie był urojeniem, predestynacja nie była
bajką – choć bywały znakiem. Dobrym znakiem. Uświęcenie szło za
usprawiedliwieniem.
A jeśli chodzi o rozwody… Zdarzały się, owszem. Rzadko. Ale
zdarzały. Były możliwe. A przynajmniej powinny być. Mediacja
zawsze stanowiła lepsze rozwiązanie niż proces sądowy, bo
przecież – bądź co bądź – była to społeczność świętych.
Przynajmniej tak zakładał plan. Podstawy musiały być solidne:
opuszczenie rodziny. Bieda. Bigamia. Cudzołóstwo (w istocie
zbrodnia najcięższa z punktu widzenia bożych zarządzeń
wyrażonych w Księdze Kapłańskiej oraz Powtórzonego Prawa, ale
nigdy żadnego cudzołożnika nie powieszono). Impotencja.
Okrucieństwo.
Był to świat pełen przemocy, ale podniesienia ręki na małżonka
nie akceptowano.
Strona 13
Przynajmniej nie bez prowokacji.
Mary Deerfield wiedziała o tym wszystkim, wiedziała, ponieważ
Bóg dał jej znakomity umysł – bez względu na to, co powtarzał jej
mąż Thomas. I chociaż inteligencja niezbyt się przydała Anne
Hutchinson (sam Winthrop wyraził opinię, że nadmiernie mąciła,
próbując myśleć jak mężczyzna) – a w latach późniejszych rozum
zdecydowanie nie pomógł całym zastępom kobiet, które wieszano
jako wiedźmy w Salem – ona miała pełną świadomość tego, że
niczego złego nie uczyniła i nie zasługiwała na to, aby ją bić jak tępe
zwierzę. Nie mogła tego tolerować. Jak się zdaje, również jej matka
i ojciec, niech będą błogosławieni, nie żądaliby od niej aż takiej
tolerancji.
Problemu, rzecz jasna, nie stanowiło tylko stosowanie przez
Thomasa przemocy i nie sprowadzał się on jedynie do różnicy zdań
pomiędzy nim a żoną. Rozpadu małżeństwa nie wywołało samo
okrucieństwo męża. Złożenie pozwu rozwodowego niosło ze sobą
pułapki, których Mary nie mogła przewidzieć. Zdawała sobie sprawę,
że tutaj, w tym mieście, czasami lepsza byłaby samotność,
przebywanie wyłącznie w obecności aniołów lub Boga, lecz zarazem
oddałaby bardzo dużo za jednego świadka będącego istotą ludzką.
Ponieważ nawet osoba obdarzona tak bystrym umysłem jak Mary
Deerfield rozpoznawała własne podłe żądze i demony, przez które
wszystko zaczynało się komplikować.
Strona 14
KSIĘGA ŻONY
Strona 15
„(…) i to ten niewierny mąż nazywał mnie dziwką i wymyślał
najbardziej szalone opowieści na temat mojego postępowania,
a potem bił mnie w imię dyscypliny, jak gdybym była
niedouczonym dzieckiem”.
Pozew rozwodowy wniesiony przez Mary Deerfield, Archiwum Akt
Sądu Cechowego, Boston, stan Massachusetts, rok 1662, tom III
Strona 16
Rozdział 1
Młodzi mężczyźni popełniali zwykle dwa błędy, gdy pierwszy raz
w życiu używali kosy: całą robotę starali się wykonywać ramionami,
a zamachy brali zbyt szeroko. Atakowali trawę, jakby się obawiali, że
jeśli nie zgładzą jej odpowiednio szybko, powstanie i ucieknie.
Wówczas ojcowie bądź wujowie pokazywali im, że znacznie lepiej
zaangażować do pracy także plecy, poruszając drzewcem prawie
niedbale, powolnie, rytmicznie, biorąc szeroki zamach. Ostrze do
tyłu, dłonie na trzonku, prawa noga do przodu, potem cięcie –
wyobraź sobie, że klinga stanowi końcówkę wahadła wysokiego
zegara. I druga noga naprzód. Właśnie w ten sposób.
Jeśli narzędzie było odpowiednio naostrzone, wokół metalu
fruwały wiechcie trawy. Kosa wbijała się w pole, ramiona nie ciążyły
jak kowadła.
Kiedy mąż Mary Deerfield uderzył ją po raz pierwszy, nie
skojarzyła tego ruchu z koszeniem: zbyt mocno bolało, zbyt mocno
ją to zaskoczyło. Skóra zapiekła. Ale za drugim razem, pół roku
później, niedługo po jej dwudziestych urodzinach i tuż przed
pierwszą rocznicą ich ślubu, zauważyła, że wyprowadził cios jak
obeznany z kosą żniwiarz. Ramię wykonało zamach bez
Strona 17
najmniejszego wysiłku, z gracją, skutecznie. Łuk. Upadła na sosnowy
stół, przewracając mosiężne świeczniki. Mocny cydr, który Thomas
wcześniej popijał, wylał się z metalowego kufla na podłogę, a także
na deskę do krojenia, na której podała ich kolację. Wtedy zobaczyła
wyraźny obraz koszących mężczyzn – z pamięci napływały szczegóły
bardziej namacalne dla umysłu niż duszona dynia w kałuży cydru –
a także falowanie ich ramion.
Nazwał ją dziwką, na co odparła, że nią nie jest i on o tym wie.
Powiedział, że widział ją gapiącą się na innych, młodszych
mężczyzn, z chucią w oczach. To nieprawda, zaoponowała, zaraz
jednak pomyślała, że znów ją uderzy. Przygotowując się na cios,
skuliła ramiona i zasłoniła twarz dłońmi. Nie uderzył. Dygotał
z gniewu, zupełnie bezpodstawnego, a także z powodu wyrzutów
sumienia – taką przynajmniej miała nadzieję. Ale nie uderzył
ponownie.
Wypadł za drzwi, osiodłał Cukierka, ładnego ośmioletniego
wałacha, bułanka z czarną grzywą, i odjechał. Przyłożyła palce do
policzka, zadziwiona jego ciepłem. Czyżby krew gromadziła się pod
skórą? Na pewno spuchnie, to nieuniknione. Cieszyła się, że byli
sami. Zakręciło jej się w głowie ze wstydu. Podniosła jego kubek,
dotknęła zimnym mosiądzem skóry w miejscu uderzenia, po czym
usiadła na krześle. Zastanawiała się, dlaczego czuje się upokorzona,
skoro nikogo z nią nie ma. Przecież to wymaga widowni.
***
Strona 18
Cztery lata później mąż Mary Deerfield leżał obok niej w łóżku,
pochrapując. Przed innymi ukrywał twarz hałaśliwego i ordynarnego
pijaka, prawdopodobnie dlatego nigdy nie ukarano go żadną
grzywną ani nie zakuto w dyby. Gniew okazywał tylko w domu,
rzadko (może wcale) pozwalał sobie na wybuchy w obecności ich
młodej służącej Catherine albo podczas odwiedzin dorosłej córki.
Mary wydało się teraz, że słyszy, jak dziewczyna chodzi na dole, jest
w pobliżu kominka, nie miała jednak pewności. Może to tylko wiatr.
Brat tej biedaczki umierał. Był bliźniakiem Catherine, od zawsze
słabowitym i kruchym. Mieli osiemnaście lat. Chłopak zapewne nie
dożyje końca jesieni. Pełnił tu służbę na kontrakt, podobnie jak jego
siostra. Catherine wspomniała wieczorem, że skubnął coś na kolację
i przełknął odrobinę mięsa, lecz jego stan był zły, więc kilka
kawałków wieprzowiny nie mogło zatrzymać procesu gaśnięcia.
Kiedy mąż Mary wrócił dziś z gospody, udała, że śpi. Wyjątkowo
długo nie kładł się do łóżka. Czuła, jak się w nią wpatruje, świadoma,
że jej nie zbudzi, aby przeprosić za tamtą napaść (i z pewnością nie
przyglądał się jej dlatego, że rozważał ewentualność odbycia
stosunku; nie było na to szansy, przede wszystkim ze względu na
poziom jego upojenia alkoholowego). Na przestrzeni lat wszystko
zaczęło się układać według schematu. Pił, bił ją, a potem wychodził,
żeby znowu pić. Nazajutrz mówił, jak mu przykro. Przypuszczała, że
gdyby ją teraz uderzył, przeprosiłby rano. Przed pójściem do kościoła
Strona 19
stale podkreślał własną grzeszność. Pamiętała, o co się posprzeczali:
że ogród wygląda na zapuszczony, pełen chwastów, co podobno źle
na niego wpływa. Przynajmniej tak to się zaczęło. Wiedziała, że
dręczą go też inne demony, wbijają w niego zęby ostre jak nóż.
Thomas miał czterdzieści pięć lat, blisko dwa razy więcej od niej.
Była jego drugą żoną. Pierwsza – świętej pamięci Anne Drury –
zmarła osiem lat temu, niedługo po tym, jak rodzina Mary przybyła
do tej kolonii. Koń Thomasa kopnął Anne w szczękę i złamał jej kark.
Tejże nocy właściciel zastrzelił zwierzę, choć należało do potulnych,
nie licząc owego strasznego w skutkach wieczoru. Małżonkom
urodziło się troje dzieci, z czego dwoje zmarło wcześnie, trzecie,
Peregrine, było już dorosłe. Peregrine wyszła za mąż ledwie kilka
tygodni przed zaślubinami Mary z jej ojcem. Dlatego obie kobiety
nigdy nie mieszkały pod jednym dachem, a biorąc pod uwagę, że
były rówieśnicami, nowa pani Deerfield bardzo się z tego cieszyła. Bo
przecież, będąc w tym samym wieku co dziewczyna, została jej
macochą: nie mogła sobie wyobrazić dyscyplinowania równolatki,
a córkę męża postrzegała bardziej jako siostrę przyrodnią niż
pasierbicę. Aczkolwiek taką, która – jak Mary podejrzewała – niezbyt
ją lubiła z tej prostej przyczyny, iż nie była Anne. Obecnie Peregrine
miała własne dzieci, co oznaczało, że Mary, zaledwie
dwudziestoczteroletnia, została babcią. Świadomość ta budziła
w niej czasem smutek i przerażenie.
Zamknęła oczy i nasłuchiwała odgłosów jesiennej nocy. Na
drzewach, które nie zostały przetrzebione jak te przy placu
Strona 20
targowym i na błoniach, utrzymywały się jeszcze liście, lecz wkrótce
i one miały spaść. Wraz z nadejściem pełni księżyca spodziewano się
tęgich mrozów. Druga kwarta już dawno minęła. Mary dotknęła
miejsca na twarzy, w które trafił Thomas, świadoma, że ludzie będą
ją pytać o siniec. Zastanawiając się nad realistyczną wersją
wydarzeń, jaką im poda, zapadła nagle w głęboki sen.