Blekitne kregi - VARGAS FRED

Szczegóły
Tytuł Blekitne kregi - VARGAS FRED
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Blekitne kregi - VARGAS FRED PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Blekitne kregi - VARGAS FRED pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Blekitne kregi - VARGAS FRED Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Blekitne kregi - VARGAS FRED Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

VARGAS FRED Blekitne kregi FRED VARGAS Przelozyla KrystynaSzezynska-Mackowiak Tytul oryginalu UHOMME AUX CERCLES BLEUS Copyright (C) Editions Viviane Hamy, 1996 Ali Rights ResenredProjekt okladki Maciej Sadowski Redakcja Jacek Ring Redakcja techniczna Malgorzata Kozub Korekta Grayna Nawrocka Lamanie Malgorzata Wnuk ISBN 83-7469- I 82-4 Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garaowa 7 Druk i oprawa ABEDDC S.A. 61-311 Poznan, ul. Luganska 1 Matylda siegnela po notes i zapisala: "Facet, ktory siedzi po lewej, nabija sie ze mnie". Wypila lyk piwa i jeszcze raz zerknela na sasiada, poteznego mezczyzne, ktory od dziesieciu minut bebnil palcami w blat stolika. Po chwili dopisala: "Siedzi tak blisko, jakbysmy sie znali, chociaz nigdy dotad go nie widzialam. Jestem pewna, ze wczesniej go nie spotkalam. Niewiele mozna powiedziec o tym gosciu w ciemnych okularach. Siedze na tarasie Cafe Saint-Jacques, zamowilam male jasne. Wlasnie je pije. Probuje skupic sie wylacznie na tym. W tej chwili nie mam ciekawszego zajecia". Sasiad Matyldy nadal bebnil w stol. -Stalo sie cos? - zapytala w koncu. Matylda miala niski, ochryply glos. Mezczyzna domyslil sie, ze jest kobieta i ze kopci papierosy jak komin. -Nie. Dlaczego pani pyta? - odpowiedzial pytaniem. -Bo chyba zaczyna mnie draznic to walenie w stol. Zreszta dzis wszystko dziala mi na nerwy. Matylda dopila piwo. Nie bylo najlepsze, zreszta w ogole niedziela nie nalezala do jej ulubionych dni. 5 Matylda pomyslala, ze bolesniej od innych odczuwa to, co nazwala choroba dnia siodmego.-Przypuszczam, ze ma pani okolo piecdziesiatki? - odezwal sie mezczyzna, ani troche sie nie odsuwajac. -Moze i tak - mruknela Matylda. Poczula sie urazona. Dlaczego ten typ wtyka nos w nie swoje sprawy? W tej samej chwili zauwazyla, ze struzka wody z fontanny naprzeciwko poddala sie naporowi wiatru i splywala po ramieniu rzezbionego aniola, ktory stal ponizej. Moze to wlasnie byla jedna z waznych chwil wiecznosci. A ten facet probowal zepsuc jej jedyna chwile wiecznosci dnia siodmego! Poza tym wszyscy dawali jej o dziesiec lat mniej. Powiedziala mu o tym. -Co z tego? - odparl. - Nie potrafie oceniac wedlug kryteriow innych. Ale wydaje mi sie, ze jest pani dosc ladna. Mam racje? -Nie podoba sie panu cos w mojej twarzy? Bo mowi pan bez szczegolnego przekonania - obruszyla sie. -Przeciwnie - rzekl mezczyzna. - Wydaje mi sie, ze jest pani ladna, ale nie dalbym za to glowy. -Niech pan mysli, co sie panu zywnie podoba - skwitowala Matylda. - Za to ja, jesli pan sobie zyczy, moge przysiac, ze jest pan przystojny. Wlasciwie kazdy z nas sobie tego zyczy. Lepiej juz sobie pojde. Jestem dzis zbyt rozdrazniona, zeby prowadzic pogawedki z takimi jak pan. -Ja tez nie jestem w najlepszym nastroju. Zamierzalem obejrzec mieszkanie do wynajecia, ale ktos mnie ubiegl. A pani? -Pozwolilam uciec komus, na kim mi zalezalo. -Przyjaciolce. 6 -Nie, kobiecie, ktora sledzilam w metrze. Zrobilam juz sporo notatek, a ona nagle zniknela mi z oczu. Potrafi pan spojrzec na to tak jak ja?-Nie, na nic nie potrafie spojrzec. -Widocznie sie pan nie stara, w tym caly problem. -Oczywiscie, ze sie nie staram. -Okropny z pana czlowiek. -O tak, jestem okropny. A w dodatku slepy. -Boze drogi - szepnela Matylda - tak mi przykro. Mezczyzna zwrocil na nia twarz wykrzywiona w zgryzliwym usmiechu. -Dlaczego mialoby byc pani przykro? - zadrwil. -Przeciez to nie pani wina. Matylda pomyslala, ze powinna przestac tyle gadac. Ale wiedziala, ze to niemozliwe. -A czyja to wina? - zapytala. Przystojny slepiec, jak zdazyla nazwac go w mysli, lekko sie przechylil. -Lwicy, ktora poddalem sekcji, usilujac zrozumiec, jak dzialaja narzady ruchu wielkich drapieznych kotow. Co nas wlasciwie obchodzi, jak ruszaja sie wielkie drapiezniki! Czasami mowilem sobie, ze to cos fantastycznego, kiedy indziej myslalem: psiakrew, lwy chodza, cofaja sie, skacza, i tyle, wiecej nie musimy wiedziec. Pewnego dnia wykonalem ten fatalny ruch skalpela... -I trysnelo. -No wlasnie. Skad pani wie? -Byl kiedys czlowiek, ten, ktory zbudowal ko lumnade Luwru. Zabil go zdechly wielblad ulozony na stole. Ale to bylo dawno temu, no i chodzilo o wielblada. W sumie sytuacja wygladala zupelnie inaczej. 7 -Tak, ale rozklad zwlok pozostaje rozkladem. Zgnilizna tego rozkladu trysnela mi w oczy. Pograzylem sie w ciemnosciach. To byl koniec, nic juz nie widzialem. Cholera!-Paskudna lwica. Zetknelam sie kiedys z takim zwierzakiem. Dawno sie to stalo? -Jedenascie lat temu. Pewnie teraz ta lwica natrzasa sie ze mnie. Coz, sam czasami sie z siebie smieje. Ale wtedy nie bylo mi do smiechu. Po miesiacu poszedlem do laboratorium i wszystko zniszczylem, wszedzie rozlalem zgnilizne, chcialem, zeby wszystkim pryskala do oczu, zniweczylem prace calego zespolu, ktory zajmowal sie badaniem, jak poruszaja sie wielkie koty. Oczywiscie, wcale mi nie ulzylo. Pograzylem sie jeszcze bardziej. -Jakiego koloru byly panskie oczy? -Czarne jak wegiel, czarne jak nocne niebo. -A jakie sa teraz? -Nikt nie odwazyl sie mi ich opisac. Przypuszczam, ze sa czarno-czerwono-biale. Ludziom na ich widok slowa wiezna w gardle. Dlatego mysle, ze wygladaja odrazajaco. Nigdy nie zdejmuje ciemnych okularow. -Jezeli naprawde chce sie pan dowiedziec, jakie teraz sa, chetnie sie im przyjrze - zaproponowala Matylda. - Nie boje sie odrazajacych widokow. -Wszyscy tak mowia. A potem placza. -Pewnego dnia, kiedy nurkowalam, rekin ugryzl mnie w noge. -To tez niezbyt mily widok. -Za jakim widokiem najbardziej pan teskni? -Dobija mnie pani tymi pytaniami. Nie bedziemy chyba przez caly dzien gledzili o lwach, rekinach i innych paskudnych bestiach. -Ma pan racje. 8 -Tesknie za widokiem dziewczat. To takie banalne.-Dziewczeta odeszly po tej historii z lwica? -Tak bywa. Nie powiedziala mi pani, dlaczego sledzila te kobiete w metrze? -Bez powodu. Widzi pan, ja sledze wiele osob. Po prostu nie moge sie powstrzymac. -Czy pani kochanek odszedl po tej historii z rekinem? -Odszedl, a potem pojawili sie inni. -Niezwykla z pani kobieta. -Dlaczego pan tak uwaza? - zdziwila sie Matylda. -Z powodu pani glosu. -Co potrafi pan wyczytac z glosu? -No nie, tego nie moge pani powiedziec! Coz by mi wtedy pozostalo? Na Boga, niechze pani pozostawi cos slepcowi - powiedzial, usmiechajac sie. Wstal, zamierzajac odejsc. Nie dopil swojego piwa. -Prosze zaczekac. Jak pan sie nazywa? - zapytala Matylda. Mezczyzna odpowiedzial po chwili wahania: -Karol Reyer. -Dziekuje. Ja mam na imie Matylda. Przystojny slepiec przyznal, ze to ladne imie i ze krolowa Matylda panowala w Anglii w XII wieku, a potem odszedl, podazajac wzdluz sciany, po ktorej wiodl palcem. Matylda nie byla zainteresowana tym, co dzialo sie w XII wieku. Marszczac brwi, dopila piwo z kufla niewidomego. Dlugo, przez cale tygodnie, wloczac sie po ulicach, Matylda rozgladala sie w nadziei, ze znow spotka przystojnego slepca. Nie odnalazla go. Dalaby mu okolo trzydziestu pieciu lat. 9 Zostal mianowany komisarzem w Paryzu, w piatej dzielnicy. Juz po raz dwunasty szedl pieszo do swego nowego biura.Na szczescie przypadl mu Paryz. Bo Paryz byl jedynym miastem w kraju, ktore mogl pokochac. Dlugo przekonywal sam siebie, ze nie ma znaczenia, gdzie mieszka, co je, jakie otaczaja go meble ani w co sie ubiera - chocby to byly ciuchy, ktore ktos mu dal, ktore odziedziczyl albo znalazl Bog wie gdzie. Ale miejsce zamieszkania to nie taka prosta sprawa. Jan Baptysta Adamsberg przemierzyl boso skaliste dolne Pireneje. Tam mieszkal i spal, a potem, juz jako policjant, tam rozpracowywal zabojstwa - zabojstwa w kamiennych wioskach, na kamienistych sciezkach. Znal na pamiec wszystkie odglosy, jakie wydaja przesuwajace sie pod stopami kamienie, i gore, ktora ogarnia, tuli wedrowcow i grozi im jak muskularny starzec. W komisariacie, w ktorym przed dwudziestu pieciu laty stawial pierwsze kroki, mowiono o nim "dziki", moze ze wzgledu na jego upodobanie do samotnosci. Nie wiedzial, co wlasciwie ma oznaczac ten przydomek, i nie uwazal go ani za oryginalny, ani za pochlebny. Zapytal o to kiedys mloda inspektor, swoja bezposrednia przelozona. Marzyl, zeby ja pocalowac, ale byla o dziesiec lat starsza od niego, wiec nie smial. Zaklopotana, odparta: "Niech pan to przemysli, uwaznie spojrzy w lustro, a sam pan zrozumie". Wieczorem z przykroscia, bo lubil jasnoskorych olbrzymow, obserwowal niska, barczysta i smagla postac w lustrze, a nazajutrz powiedzial: "Stanalem przed lustrem i patrzylem, ale wciaz nie rozumiem, o co chodzi". 10 "Adamsberg - mruknela znuzona i zniechecona pani inspektor - czy warto mowic o takich sprawach? Po co zadawac tyle pytan? Mamy teraz na glowie kradziez zegarkow, musimy sie na tym skupic, nie mam zamiaru rozmawiac o pana wygladzie". I dodala: "Nie placa mi za wyklady o panskim wygladzie"."W porzadku - powiedzial Jan Baptysta - niech sie pani tak nie denerwuje". Godzine potem uslyszal, ze maszyna do pisania ucichla. Inspektor wolala go do siebie. Byla wyraznie spieta. "Skonczmy z tym raz na zawsze - zaczela. - Powiedzmy, ze chodzi o sylwetke dzikiego dziecka, i tyle". A on podjal: "Chce pani przez to powiedziec, ze to niezgrabna sylwetka?". Odniosl wrazenie, ze szefowa traci cierpliwosc. "Prosze nie oczekiwac, ze powiem panu, ze jest przystojny. Ale ma pan mnostwo wdzieku, Adamsberg, i radze to dobrze wykorzystac". W jej glosie pobrzmiewalo znuzenie i pewna czulosc, byl tego pewien. Jeszcze dzis, kiedy wspominal te rozmowe, przebiegal go dreszcz, zwlaszcza ze juz nigdy nie rozmawiali ze soba w ten sposob. Wsluchany w bicie wlasnego serca, czekal, co bedzie dalej. Moze go pocaluje, moze podejdzie, ale nic z tego. Nigdy wiecej nie nawiazala do tej rozmowy. Kiedys tylko rzucila z desperacja: "Nie nadaje sie pan do pracy w policji, Adamsberg. Policja nie jest dla dzikich ludzi". Pomylila sie. Przez piec nastepnych lat z powodzeniem przeprowadzil cztery sledztwa w sprawie morderstw, a robil to w sposob, ktory jego koledzy zgodnie uznali za oszalamiajacy, wrecz niesprawiedliwie skuteczny i prowokacyjny. "Nawet nie udajesz, ze sie wysilasz - powtarzali. - Przychodzisz do biura, wloczysz sie, 11 marzysz, patrzysz w sufit, cos sobie szkicujesz, jakbys pozjadal wszystkie rozumy i mial mnostwo czasu, a potem pojawiasz sie i z nonszalancja, ale grzecznie, mowisz ni stad, ni zowad: Trzeba aresztowac proboszcza, to on udusil tego dzieciaka, zeby sie nie wygadal".Po rozwiklaniu tych czterech spraw "dziki" zostal inspektorem, potem komisarzem i wciaz godzinami szkicowal cos na kolanie, opierajac notes na wymietych spodniach. Przed dwoma tygodniami zaproponowano mu prace w Paryzu. Opuscil wiec pokryte graffiti sciany biura, w ktorym przepracowal dwadziescia lat. Do tej pory nie odczuwal monotonii zycia, ale przeciez czasami ludzie potwornie go nudzili! Zbyt czesto wiedzial z gory, co moze od nich uslyszec. Za kazdym razem, gdy zdarzylo mu sie pomyslec: "Teraz facet powie to i to", mial do siebie zal, uwazal, ze zachowuje sie odrazajaco, zwlaszcza jesli facet mowil wlasnie to, co Adamsberg przewidzial. Wtedy cierpial i blagal wszystkich bogow, by obdarzyli go laska niewiedzy. Jan Baptysta Adamsberg siedzial przy kawie w barku na wprost paryskiego komisariatu. Czy teraz wiedzial juz, dlaczego nazwano go "dziki"? Tak, to i owo juz zrozumial, ale tez ludzie uzywaja slow, wypaczajac ich znaczenie. Zwlaszcza on. Z pewnoscia tylko Paryz mogl przywrocic mu skalny swiat, ktorego tak bardzo potrzebowal. Paryz, miasto z kamienia. Co prawda byly tu drzewa, to nieuniknione, ale co tam drzewa, wystarczylo nie zwracac na nie uwagi. Poza tym trzeba bylo omijac skwery i skwerki i wszystko bylo 12 w porzadku. Jesli chodzi o rosliny, Adamsberg zyczliwie odnosil sie tylko do rachitycznych krzewow i warzyw, ktore nad ziemia wysuwaly jedynie skape liscie. Z pewnoscia Adamsberg wcale tak bardzo sie nie zmienil, bo spojrzenia jego nowych kolegow przypomnialy mu, jak dwadziescia lat temu patrzyli na niego policjanci z Pirenejow, ktorzy starali sie ukryc niechec, szeptali cos za jego plecami, kiwali glowami, wykrzywiali sie i bezradnie rozkladali rece. Wszystkie te ciche gesty mowily: co to za czlowiek?!Usmiechal sie lagodnie, delikatnie sciskal ich rece, tlumaczyl i sluchal - Adamsberg zawsze wszystko robil lagodnie. Ale po jedenastu dniach na twarzach podchodzacych do niego wspolpracownikow wciaz dostrzegal wyraz niepewnosci ludzi, ktorzy zastanawiaja sie, z ja-kimz to nowym bytem przyszlo im sie zetknac, jak zywi sie te istote, jak sie z nia rozmawia, jak mozna ja rozbawic, a jak wzbudzic jej zainteresowanie. Od jedenastu dni komisariat w "piatce" szeptal i plotkowal, jakby tajemnicze zjawisko zaklocilo normalny bieg zycia. Obecna sytuacja Adamsberga roznila sie jednak zasadniczo od polozenia debiutanta, ktorym byl cwierc wieku temu w Pirenejach, bo teraz cieszyl sie reputacja, ktora wszystko ulatwiala. Ale nawet ta reputacja nie mogla sprawic, by ludzie zapomnieli, ze jest tu obcy. Wczoraj slyszal, jak najstarszy paryzanin w ekipie mowi polglosem: "Pochodzi z Pirenejow, rownie dobrze moglby przyjechac z konca swiata". Chociaz od pol godziny powinien byc w biurze, wciaz siedzial nad filizanka kawy w barze. 13 Jednak nawet respekt, jakim otaczano czterdziestopiecioletniego dzis Adamsberga, nie upowaznial go do spoznien. Spoznil sie juz jako dwudziestolatek. Nawet z przyjsciem na swiat spoznil sie o szesnascie dni. Adamsberg nie mial zegarka, choc nie potrafilby wyjasnic dlaczego, bo w gruncie rzeczy nie mial nic przeciwko zegarkom. Ani przeciwko parasolom. Ani przeciwko innym rzeczom. I wcale nie pragnal robic wylacznie tego, na co mial ochote, ale po prostu nie potrafil zmusic sie do robienia czegos, co w danej chwili zupelnie nie odpowiadalo jego nastrojowi. Nigdy nie byl do tego zdolny, nawet kiedy tak bardzo chcial sie przypodobac ladnej inspektor. Nawet dla niej. Mowilo sie, ze przypadek Adamsberga jest beznadziejny, i nawet on czasami tak sadzil. Czasami, ale nie zawsze.A dzis mial nastroj do przesiadywania nad filizanka kawy. I bardzo wolno ja mieszal. Trzy dni temu jakis facet dal sie zabic we wlasnym skladzie tkanin. Najwyrazniej prowadzil podejrzane interesy, wiec trzej inspektorzy Adamsberga szperali w kartotece jego kontrahentow i byli niemal pewni, ze znajda wsrod nich zabojce. Adamsberg przestal przejmowac sie ta sprawa, kiedy zobaczyl rodzine zmarlego. Inspektorzy starali sie odnalezc oszukanego klienta i nawet trafili juz na pewien trop, a on przygladal sie pasierbowi ofiary, Patrykowi Vernoux, przystojnemu dwudziesto trzylatkowi, subtelnemu i romantycznemu. Tylko na niego patrzyl. Juz trzykrotnie pod roznymi pretekstami wzywal go do komisariatu i sklanial do mowienia o byle czym: co sadzi o lysinie ojczyma, czy wzbudzala w nim odraze, czy lubil fabryki tekstyliow, co czul podczas strajku elektrowni, 14 co, jego zdaniem, powoduje tak powszechne zainteresowanie genealogia?Ostatnia rozmowa, wczoraj, wygladala mniej wiecej tak: -Uwaza sie pan za przystojnego mezczyzne? - zapytal Adamsberg. -Klamalbym, usilujac zaprzeczyc. -Ma pan racje. -Czy moglby mi pan powiedziec, w jakim celu zostalem tu wezwany? -Oczywiscie. Z powodu ojczyma. Wspomnial pan juz o irytacji, w jaka wprawial pana fakt, ze ojczym sypia z panska matka? Chlopak wzruszyl ramionami. -Tak czy inaczej, nie mialem na to zadnego wplywu, moglbym go tylko zabic, ale nie zrobilem tego. Przyznaje, ze na mysl o jego zwiazku z matka robilo mi sie niedobrze. Ojczym przypominal mi dzika, byl owlosiony az po koniuszki uszu. Przyznaje, ze wzbudzal we mnie odraze. Jak by sie pan czul na moim miejscu? -Nie mam pojecia. Ktoregos dnia zaskoczylem matke w lozku z moim szkolnym kolega. A przeciez biedulka byla raczej wierna. Zamknalem drzwi. Pamietam, ze myslalem wtedy tylko o pieprzyku na jego plecach, i zastanawialem sie, czy mama go zauwazyla. -Nie bardzo rozumiem, po co pan o tym mowi -burknal urazony chlopak. - Moze po prostu jest pan silniejszy ode mnie, ale to nie moja sprawa. -Nie, zreszta to bez znaczenia. Czy panskim zdaniem matka jest przygnebiona? -Jasne, ze tak. -Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Radze nie odwiedzac jej zbyt czesto. A potem pozwolil chlopakowi wyjsc. Adamsberg wszedl do komisariatu. W tej chwili jego ulubiencem wsrod inspektorow byl Adrian Danglard, mezczyzna niezbyt przystojny, doskonale ubrany, o wydatnym brzuchu i rownie okazalym zadku. Sporo pil i wydawalo sie, ze po czwartej, a czasem nawet wczesniej, nie mozna na nim polegac. Ale byl realny, bardzo realny - Adamsberg nie znalazl dotad trafniejszych slow, ktorymi moglby go okreslic. Danglard zostawil mu na biurku analize wykonana na podstawie kartoteki klientow hurtownika tkanin. -Danglard, chcialbym porozmawiac dzis z tym pasierbem, z mlodym Patrykiem Vernoux. -Znowu, panie komisarzu? Czego pan jeszcze chce od tego biedaka? -Dlaczego nazwal go pan "biedakiem"? -Jest niesmialy, potulny, wciaz przeczesuje wlosy, stara sie panu przypodobac, a kiedy siedzi w korytarzu i czeka, nie majac pojecia, o co moze go pan wypytywac, wyglada na tak zbitego z tropu, ze az zal patrzec. Dlatego powiedzialem o nim "biedak". -Nie zauwazyl pan niczego innego? Danglard pokrecil glowa. -Opowiadalem panu juz o wielkim psie, ktory potwornie sie slinil? - zapytal Adamsberg. -Nie, na pewno nie. -Kiedy pan wyslucha tej historii, uzna mnie pan za najbardziej parszywego gline, jakiego zna swiat. Niech pan usiadzie, mowie wolno, trudno mi sie strescic, czasem 16 odchodze od tematu. Jestem chaotycznym czlowiekiem, Danglard. Wyszedlem z wioski wczesnym rankiem, zeby spedzic caly dzien w gorach. Mialem jedenascie lat. Nie lubie psow, jako dziecko tez ich nie lubilem. A ten wielki pies, ktoremu slina ciekla z pyska, stal na srodku sciezki i patrzyl na mnie. Jego slina kapala mi na buty, ciekla po rekach. Psisko bylo potezne, glupie i sympatyczne. Powiedzialem: "Sluchaj, olbrzymie, wybieram sie bardzo daleko, chce sie zgubic, a potem odnalezc, jesli chcesz, mozesz isc ze mna, ale, psiakrew, przestan sie tak slinic, bo robi mi sie niedobrze". Psisko zrozumialo i poszlo za mna.Adamsberg zamilkl, zapalil papierosa i wyciagnal z kieszeni jakas karteczke. Zalozyl noge na noge i pochylil sie, cos szkicujac na tym skrawku papieru rozlozonym na kolanie. Po chwili zerknal na kolege i podjal. -Nawet jezeli to pana nudzi, Danglard, opowiem cala historie o tym wielkim psie. Wielki pies i ja gawedzilismy przez cala droge o konstelacji Malej Niedzwiedzicy i wolowych kosciach, az wreszcie zatrzymalismy sie w opuszczonym szalasie pasterskim. Bylo tam szesciu chlopakow z sasiedniej wioski, dobrze ich znalem, bo czesto sie bilismy. Zapytali: "To twoj kundel?". "Dzis moj", odpowiedzialem. Najmniejszy dzieciak chwycil zwierze za dluga siersc, pies byl stra-chliwy, bezwladny jak wlochaty dywan, i dzieciak powlokl go na skraj urwiska. "Nie lubie twojego glupiego kundla", powiedzial. A wielkie psisko skamlalo, wcale sie nie broniac. Rzeczywiscie, ten pies byl glupi. Smarkacz kopnal go z calej sily w zad i pies runal w przepasc. Wolno odstawilem torbe. Zawsze robie wszystko powoli. 17 Jestem powolny, Danglard.Faktycznie, mial ochote powiedziec Danglard. Zdazylem zauwazyc. Chaotyczny i powolny. Ale Danglard wolal sie powstrzymac, bo Adamsberg byl jego nowym przelozonym. Poza tym szanowal przybysza z Pirenejow. Jak wszyscy, slyszal o najwazniejszych sledztwach Adamsberga, i jak wszyscy podziwial jego geniusz, choc nigdy nie posadzilby o takie zdolnosci czlowieka, ktorego poznal kilkanascie dni temu. Teraz, kiedy patrzyl na niego z bliska, byl zdumiony, jak jego szef wolno sie rusza i mowi, ale przede wszystkim wrecz rozczarowany niska, szczupla, lecz muskularna sylwetka, ktora nie wzbudzala respektu, a takze swego rodzaju niechlujstwem czlowieka, ktory nie przedstawil im sie we wlasciwej chwili, a krawat nosil do wymietej, byle jak wcisnietej w spodnie koszuli. Ale uwodzicielska moc komisarza wzmagala sie jak wiatr przed burza. Zaczelo sie od glosu Adamsberga. Danglard lubil wsluchiwac sie w jego brzmienie, to go uspokajalo, niemal usypialo. "Dziala jak pieszczota", szepnela Florentyna, ale Florentyna to kobieta, ona jedna mogla uzyc tu takich slow. Castreau natychmiast ja ofuknal: "Tylko nie mow, ze jest przystojny". Florentyna wygladala na zaklopotana. "Zaczekaj, musze sie zastanowic". Z natury byla bardzo skrupulatna, na ogol tez nie wypowiadala nieprzemyslanych opinii. Niezbyt pewna siebie, uciekla sie do wybiegu: "Nie, ale ma w sobie jakis wdziek, nie umiem tego dokladnie uchwycic. Zastanowie sie nad tym". Poniewaz ekipa parsknela smiechem, a Florentyna wciaz wygladala na gleboko zamyslona, Danglard powiedzial: "Florentyna ma racje, przeciez to oczywiste". Margellon, 18 mlody policjant, nie przepuscil okazji i nazwal go pedalem. Margellon nigdy nie powiedzial nic madrego. A Danglard potrzebowal inteligencji tak samo jak alkoholu. Wzruszyl ramionami i pomyslal, ze troche szkoda, ze Margellon sie myli, bo mial juz dosc klopotow z kobietami i przypuszczal, ze mezczyzni nie byliby az tak malostkowi. Slyszal wprawdzie, ze mezczyzni sa lajdakami, ze kiedy tylko uda im sie zaciagnac kobiete do lozka, poddaja ja surowej ocenie, ale kobiety sa jeszcze gorsze, poniewaz nie chca sie nawet przespac z facetem, ktory nie calkiem im odpowiada. W ten sposob nie tylko uchylaja sie przed osadzeniem mezczyzny, ale i pozbawiaja go seksu.To smutne. Dziewczyny naprawde sa trudne. A Danglard znal wiele kobiet, ktore go oszacowaly i nie chcialy. Czasami mial ochote wyc z rozpaczy. Tak czy inaczej wiedzial, ze rozwazna Florentyna trafnie ocenia Adamsberga, a on jest pod urokiem przybysza z Pirenejow, ktorego przerasta o dwie glowy. Zaczynal tez rozumiec, ze nieco zaskakujaca chec, by opowiedziec mu o tym czy owym, ogarniajaca rozmowcow Adamsberga, tlumaczyla, dlaczego tylu mordercow w zasadzie przypadkiem opisalo mu swe odrazajace zbrodnie. Robili to, zeby pogawedzic z Adamsbergiem. Danglard, ktory, jak mu mowiono, mial do tego talent, rysowal karykatury kolegow. Przy okazji nauczyl sie uwaznie analizowac twarze i teraz dobrze sie na nich znal. Doskonale uchwycil na przyklad gebe Castreau. Ale wiedzial, ze nigdy nie odwazy sie narysowac twarzy Adamsberga, bo krylo sie w niej szescdziesiat twarzy, ktore walczyly o swe miejsce, by zlozyc sie na to jedno niepowtarzalne oblicze. Poniewaz nos byl zbyt wydatny, 19 usta wykrzywione, ruchliwe, z pewnoscia zmyslowe, oczy malo wyraziste i gleboko osadzone, a zuchwa mocno zarysowana, karykaturowanie tej twarzy pelnej niespojnosci, ktora natura stworzyla, drwiac sobie z wszelkich zasad klasycznej harmonii, wydawalo sie prawie niemozliwe. Mozna by pomyslec, ze Bogu zabraklo surowca, kiedy tworzyl Jana Baptyste Adamsberga, i ze przetrzasal szuflady i polki, wygrzebujac resztki i klejac kawalki, ktore nigdy nie znalazlyby sie obok siebie, gdyby Bog mial tego dnia pod reka wszystko, czego potrzebowal. Jednak w pewnej chwili swiadom problemu Bog postanowil zadac sobie trud, nawet wiele trudu, i dokonal wspanialego czynu, w niepojety sposob przydajac tej twarzy uroku. Danglard, ktory nigdy w zyciu nie natknal sie na taka twarz, uwazal, ze zamykanie jej w trzech zrecznych kreskach byloby zdrada, a jego szkic, zamiast pewnoscia linii wydobyc oryginalnosc oblicza, tylko pozbawilby je swietlistosci.I wlasnie dlatego Danglard zastanawial sie, co tez moze spoczywac na dnie szuflad i w katach szaf Pana Boga. -Czy pan mnie slucha, czy slodko drzemie? - zapytal Adamsberg. - Zauwazylem, ze czasami usypiam ludzi. Naprawde zapadaja w gleboki sen. Moze mowie za cicho, moze zbyt wolno - nie mam pojecia. Pamieta pan, ze opowiadalem o psie, ktory runal w przepasc? Odwiazalem od paska metalowa manierke i zaczalem z calej sily walic nia po glowie tego smarkacza. A potem poszedlem po wielkiego, glupkowatego psa. Zdolalem do niego dotrzec po trzech godzinach, ale on i tak juz nie zyl. Najwazniejsze w calej tej historii jest okrucienstwo tego chlopaka. Od dawna wiedzialem, ze cos jest z nim 20 nie tak. To bylo jego potworne okrucienstwo. Zapewniam pana, ze mial zupelnie normalna twarz, zadnego haczykowatego nosa. Przeciwnie, byl ladnym dzieciakiem, ale bilo od niego okrucienstwo. Niech pan nie oczekuje, ze cos jeszcze zauwazylem, wiem tylko, ze osiem lat potem roztrzaskal zegarem glowe pewnej staruszki. I ze na ogol w wiekszosci zabojstw z premedytacja obok goryczy, ponizenia, choroby psychicznej i tak dalej pojawia sie okrucienstwo, napawanie sie cierpieniem innego czlowieka, radosc, z jaka sprawca pastwi sie nad ofiara i patrzy na jej agonie. Przyznaje, ze nie zawsze widac to okrucienstwo na pierwszy rzut oka, ale wyczuwa sie w takiej osobie cos zbednego, rozbuchanego ponad wszelka miare. Czasami jest to wlasnie okrucienstwo. Rozumie pan, o czym mowie? O rozbuchaniu, o przeroscie, nadmiarze.-Kloci sie to z moimi zasadami - odparl nieco spiety Danglard. - Nie zwyklem twardo obstawac przy zasadach, ale nie wierze, by istnieli ludzie napietnowani stala cecha, tak niezmienna jak pietno, ktore wypala sie bydlu, i zeby kierujac sie wylacznie intuicja, mozna bylo wytropic mordercow. Wiem, ze to, co mowie, brzmi banalnie i nie jest oryginalne, ale przeciez musimy polegac na rozmaitych tropach, a do wydania wyroku potrzebne sa dowody. Przeczucia i wrazenia wzbudzaja we mnie gleboka obawe, bo ulegajac im, godzimy sie na dyktature subiektywizmu i pomylki sadowe. -Wyglosil pan istna rozprawe, Danglard. Nie powiedzialem, ze ludzie maja takie rzeczy wypisane na twarzy, tylko ze wyczuwa sie potwornosc bijaca z glebi czlowieka. To jest jak pot, ktory czasem zrasza czolo. 21 Zdarza mi sie go dostrzec. Widzialem to na wykrzywionych ustach pewnej dziewczyny, jakbym zobaczyl prusaka biegnacego po tym stole. Trudno mi nie dostrzec, ze w kims jest cos niepokojacego, wypaczonego. To moze dotyczyc upodobania do zbrodni, ale i innych, nie tak powaznych sklonnosci. Z niektorych wyziera wylacznie trawiaca ich nuda albo gorycz zawiedzionej milosci, to takze widac, Danglard, i da sie wyczuc, jak grozne jest zjawisko. Wydaje mi sie, ze potrafie tak samo wyczuc zbrodnicze sklonnosci u ludzi, ktorzy rozkoszuja sie przemoca.Danglard uniosl glowe, a jego cialo nabralo w tej chwili dziwnej sprezystosci. -W kazdym razie jest pan przekonany, ze potrafi dostrzec w ludziach to, co niewidoczne, ze dostrzeze pan cale duchowe robactwo, ktore wypelza na ich usta, bierze pan wrazenia za objawienie, mysli pan, ze z czlowieka wyziera cale jego jestestwo, a to nieprawda. Prawda, niestety banalna i prozaiczna, jest nieco inna - sklonnosc do nienawisci jest rownie czesta jak bujne wlosy, jak to, ze kazdy moze potknac sie na schodach i zabic. Jestem tego pewien. Kazdy mezczyzna moze zgwalcic i zamordowac, kazda kobieta moze obciac komus nogi, jak ta z ulicy Guy-Lassac w ubieglym miesiacu. Wszystko zalezy od tego, co przezyl dany czlowiek i jak silna jest w nim chec pograzenia sie w otchlani i pociagniecia za soba innych. Wcale nie trzeba od dziecka ziac nienawiscia do swiata, zeby nagle zapragnac zmiesc wszystkich z powierzchni ziemi, bo na ich widok czlowieka ogarniaja mdlosci. -Danglard, przeciez uprzedzalem, ze kiedy wyslucha pan opowiastki o psie, poczuje pan do mnie odraze - 22 powiedzial Adamsberg, marszczac brwi i przerywajac rysowanie.-Powiedzialbym raczej, ze teraz uwazam pana za niebezpiecznego - mruknal Danglard. - Zle, jezeli ktos tak mocno wierzy we wlasne sily. -Dostrzeganie zgnilizny duchowej nie swiadczy o sile. Nie potrafie wyzbyc sie tego, o czym panu powiedzialem, chociaz wlasnie ta zdolnosc spowodowala niejeden kataklizm w moim zyciu. Ani razu nie pomylilem sie w ocenie czlowieka - zawsze wiedzialem, komu wiedzie sie dobrze, a komu zle, kto jest smutny, inteligentny, sztuczny, rozdarty, obojetny, grozny, niesmialy, ani razu! Nawet pan sobie nie wyobraza, jakie to uciaz-liwe. Czasami blagam w duchu, zeby ktos mnie w koncu zaskoczyl, kiedy zaczynam sie juz domyslac, jak skonczy sie kolejna historia. Przez cale zycie poznawalem, ze tak powiem, tylko poczatki i z nadzieja czekalem na nieprzewidziane zakonczenia. Jednak te zawsze zbyt szybko stawaly mi przed oczyma niczym nudny film, w ktorym tak latwo przewidziec, kto sie zakocha, a kto bedzie mial wypadek. Nawet jesli oglada pan taki film do konca, potwornie sie pan nudzi. -Zalozmy, ze ma pan intuicje - powiedzial Danglard. - Wech doskonalego gliny, na to moge sie zgodzic. Ale i na taki wech nie wolno sie zdawac, to zbyt ryzykowne i zuchwale. Nawet po dwudziestu latach pracy nie zna sie natury ludzkiej. Adamsberg podparl brode reka. Jego oczy lsnily za oblokiem dymu z papierosa. -Niech mnie pan uwolni od tej wiedzy, Danglard. Niech mi pan ja odbierze, o niczym innym nie marze. -Ludzie to nie jakies mrowki - ciagnal Danglard. 23 -Nie. Lubie ludzi, a gwizdze na mrowki, nie obchodzi mnie, czy i co sobie mysla ani czego chca. A przeciez nawet mrowki czegos pragna. Dlaczego mialoby byc inaczej?-Racja - przyznal Danglard. -Zdarzylo sie panu popelnic blad, ktory doprowadzil do oskarzenia niewinnego czlowieka, Danglard? -Przegladal pan moje akta? - zapytal Danglard, zerkajac katem oka na Adamsberga, ktory palil papierosa i rysowal. -Gdybym powiedzial, ze nie, zarzucilby mi pan, ze bawie sie w magika. Ale ich nie czytalem. Co sie wydarzylo? -Chodzi o pewna dziewczyne. Bylo wlamanie do sklepu jubilerskiego, w ktorym pracowala. Z pelnym przekonaniem udowadnialem, ze byla wspolniczka wlamywaczy. Wlasciwie to bylo oczywiste. Jej sposob zachowania, niespojnosc zeznan, dziwactwa, a przede wszystkim moj policyjny wech, rozumie pan? Skazali ja na trzy lata, po dwoch miesiacach odebrala sobie zycie w celi i to w potworny sposob. A wkrotce potem okazalo sie, ze byla calkowicie niewinna, nie miala z tym wlamaniem nic wspolnego. Dlatego teraz przekleta intuicja, te cholerne oznaki, ktore potrafi pan wyczytac z twarzy, to dla mnie tylko grozna bzdura. Od tamtej sprawy zamiast na wrazeniach i wewnetrznych przekonaniach opieram sie na banalnych sladach i typowo ludzkiej niepewnosci. Danglard wstal. -Chwileczke - zatrzymal go Adamsberg. - Niech pan nie zapomni o wezwaniu pasierba Vernoux. Adamsberg przez chwile milczal. Byl zaklopotany. Zle sie stalo, ze po tego rodzaju dyskusji musial poinfor- 24 mowac podwladnego o swej decyzji. Dodal nieco ciszej:-A potem prosze go zatrzymac. -Panie komisarzu, chyba nie mowi pan powaznie? - zdziwil sie Danglard. Adamsberg przygryzl dolna warge. -Jego przyjaciolka go kryje, jestem pewien, ze w dniu zabojstwa nie byli razem na kolacji, chociaz ich zeznania sa zgodne. Prosze jeszcze raz przesluchac oboje - jak dlugo czekali na pierwsze, a potem na drugie danie, czy w sali byl gitarzysta i co gral, gdzie stala na ich stoliku butelka z winem - po prawej czy po lewej stronie, jakie to bylo wino, jaki ksztalt mialy kieliszki, jakiego koloru byl obrus, i tak dalej, az po najdrobniejszy szczegol. Zobaczy pan, ze w koncu sie zaplacza. A potem prosze sporzadzic spis obuwia chlopaka. I niech pan porozmawia ze sprzataczka, ktora oplaca dla niego matka. Najprawdopodobniej brakuje jednej pary, tej, ktora mial na nogach w dniu zabojstwa, bo wokol magazynu teren jest blotnisty, tuz obok trwaja roboty drogowe, a glina jest lepka jak guma. Ten mlody czlowiek jest bystry, na pewno sie ich pozbyl. Na wszelki wypadek prosze przeszukac smietniki i kanaly sciekowe w okolicach jego domu, mogl przejsc ostatni odcinek drogi w skarpetkach, kanal odplywowy dzieli od drzwi jego domu zaledwie kilka metrow. -Jezeli dobrze zrozumialem - wtracil Danglard - wyczuwa pan, ze ten facet cuchnie? -Obawiam sie, ze tak - szepnal Adamsberg. -A czym cuchnie? -Okrucienstwem. -Wydaje sie to panu takie oczywiste? 25 -Tak, Danglard.Ale te slowa wypowiedzial niemal nieslyszalnym glosem. Po wyjsciu inspektora Adamsberg siegnal po przygotowane dla niego gazety. W trzech z nich znalazl to, czego szukal. Gazety nie wyolbrzymialy jeszcze rozmiarow zjawiska, jednak byl pewien, ze to w koncu nastapi. Szybko i niezbyt starannie wycial artykul, ktory go zainteresowal. Zeby naprawde cos przeczytac, musial dobrze sie skoncentrowac, a jesli zdarzylo sie, ze musial czytac na glos, bylo mu znacznie trudniej. Adamsberg byl marnym uczniem, bo nigdy nie rozumial, dlaczego kazano mu chodzic do szkoly, ale staral sie sprawiac wrazenie pilnego i grzecznego, zeby nie zasmucac rodzicow, a przede wszystkim, zeby sie nie zorientowali, ze lekcewazy nauke. Przeczytal: "Zart czy mania niespelnionego filozofa? Na razie wiemy tylko, ze rysowane kreda kregi plenia sie na ulicach stolicy jak zielsko, ktore wyrasta noca, i ogromnie intryguja paryskich intelektualistow. Mnoza sie w coraz wiekszym tempie. Pierwsze zauwazono w dwunastej dzielnicy przed czterema miesiacami. Od tego czasu doliczono sie juz szescdziesieciu trzech. Ta nowa rozrywka, ktora przypomina podchody, stala sie tematem goracych dyskusji miedzy ludzmi, ktorzy nie bardzo wiedza, o czym rozmawiac w kawiarni. A poniewaz kregow jest tak duzo, mowi sie o nich wszedzie...". Adamsberg przerwal, zeby zerknac na nazwisko autora artykuliku. To ten duren, mruknal pod nosem, taki nie wymysli prochu. 26 "...Wkrotce ludzie zaczna sie zakladac, komu przypadnie zaszczyt zauwazenia takiego kregu pod wlasnymi drzwiami, kiedy rankiem bedzie wychodzil do pracy. Tworca tych kregow, moze cyniczny dowcipnis, a moze najprawdziwszy szaleniec, osiagnal swoj cel, jesli jest nim zdobycie slawy. Zapewne przygnebia to kazdego, kto ciezko pracuje przez cale zycie, zeby zyskac renome, bo blekitne kregi dowodza, ze wystarczy kawalek kredy i nocna przechadzka po ulicach, aby stac sie najslawniejsza postacia Paryza roku 1990. Nie watpimy, ze telewizja zaprosi go do udzialu w programie <<Fenomeny kulturowe schylku drugiego tysiaclecia>>, jesli rzecz jasna w koncu uda sie go schwytac. Ale nasz rysownik jest niczym duch. Jeszcze nikt nie przylapal go na rysowaniu duzych, niebieskich okregow na asfalcie. Nie robi tego co noc, a miejsca zdaje sie wybierac zupelnie przypadkowo. Z pewnoscia liczne gromady nocnych Markow tropia go juz dla czystej przyjemnosci. Zyczymy udanych lowow".Nieco glebsze refleksje snul autor artykulu zamieszczonego w gazecie regionalnej. "Paryz w rekach niegroznego maniaka. Zjawisko, choc wszystkich bawi, wydaje sie jednak dziwne. Od przeszlo czterech miesiecy noca ktos, jak sie przypuszcza, mezczyzna, blekitna kreda rysuje na paryskich chodnikach duze, o srednicy dwoch metrow, okregi wokol znalezionych na ulicy smieci. Jedynymi <<ofia-rami>> tej dziwacznej manii sa przedmioty zamykane w kregach, a raczej - zawsze tylko jeden przedmiot. Szescdziesiat kregow daje juz podstawe do sporzadzenia listy tych rzeczy: dwanascie kapsli od piwa, skrzynka po 27 warzywach, cztery spinacze, dwa buty, czasopismo, skorzana torebka, cztery zapalniczki, chustka do nosa, lapka golebia, szklo, ktore wypadlo z okularow, piec kalendarzykow, kosc z jagniecego kotleta, wklad do dlugopisu, kolczyk, psia kupa, odlamek reflektora samochodowego, bateria, butelka po coca-coli, drut, klebek welny, brelok do kluczy, pomarancza, tubka kleju, wymiociny, kapelusz, niedopalki papierosow, dwie ksiazki: <<Metafizy-ka...>> i <<Kuchnia dla leniwych>>, odlamek skaly, rozbite jajko, breloczek z napisem <<Kocham Elvisa>>, peseta, glowa lalki, galaz, podkoszulek, klisza fotograficzna, jogurt waniliowy, swieczka, czepek kapielowy. Ta monotonna wyliczanka pozwala wyobrazic sobie, ile niezwyklych skarbow moze znalezc na wielkomiejskich ulicach ten, kto zechce szukac. Poniewaz tym przypadkiem zainteresowal sie psychiatra Rene Vercors-Laury i probujac go wyjasnic, wprowadzil termin <<przedmiotu wyroznionego>>, a tworca blekitnych kregow stal sie tematem rozmow towarzyskich w calej stolicy, w zapomnienie poszli grafficiarze, ktorzy nie wiedza, jak poradzic sobie z tak ostra konkurencja. Mimo ze problem zaprzata tyle osob, nikt nie wie, co kieruje tworca blekitnych kregow. Najbardziej intrygujacy jest fakt, ze wokol kazdego okregu reka czlowieka - jak wskazuje pochyly, wyrobiony charakter pisma - wyksztalconego pisze slowa wprawiajace w zaklopotanie psychologow: <<Wikto-rze, potworze, co robisz na dworze?>>". Rozmazana fotka ilustrowala tekst. Trzeci artykulik byl najmniej precyzyjny i bardzo krotki, ale informowal o odkryciu z ostatniej nocy - przy ulicy Caulaincourt w duzym, blekitnym kregu lezala rozjechana mysz, a wokol 28 widnial tradycyjny juz napis: "Wiktorze, potworze, co robisz na dworze?".Na twarzy Adamsberga pojawil sie grymas - wlasnie tego oczekiwal. Wsunal wycinki prasowe pod lampke i uznal, ze jest glodny. Nie mial pojecia, ktora moze byc godzina. Wyszedl i dlugo wedrowal ulicami, ktore byly mu jeszcze obce. Kupil kanapki, cos do picia, paczke papierosow i wolnym krokiem wrocil do komisariatu. Przy kazdym ruchu slyszal szelest listu od Krystyny, ktory dostal dzis rano i wsunal do kieszeni. Pisala na grubym, luksusowym papierze. Adamsberg nie znosil takiego papieru. Musial podac jej swoj nowy adres. Moglaby go czesto odwiedzac, bo pracowala w Orleanie. W liscie dala mu jednak do zrozumienia, ze szuka pracy w Paryzu. Ze wzgledu na niego. Pokrecil glowa. Potem sie nad tym zastanowi. Odkad ja znal, zawsze tak bylo - robil, co w jego mocy, zeby myslec o niej "potem". Dziewczyna byla nieglupia, prawde mowiac, bardzo madra, ale zbyt przewidywalna, bo kierowala sie kilkoma niezlomnymi zasadami. Oczywiscie ubolewal nad tym, ale nie za bardzo, bo w sumie musial przyznac, ze to niewielka wada, a trudno bylo oczekiwac cudu. A na cud - blyskotliwosc, nieprzewidywalnosc, jedwabista skore, ciagla zmiennosc - od powagi po frywolnosc - raz juz zdarzylo mu sie trafic. To bylo osiem lat temu z Kamila i jej glupkowata marmozeta, Ryszardem III, ktorego wyprowadzala na spacer, a kiedy przechodnie narzekali, tlumaczyla im: "Ryszard III lubi siusiac na dworze". Malpka, ktora nie wiadomo czemu pachniala pomarancza, chociaz wcale nie jadala tego owocu, lubila 29 siadac na nim i udawac, ze szuka na jego ramionach wszy. Robila wtedy bardzo skupiona minke, a jej ruchy byly staranne i precyzyjne. Kamila, on i Ryszard III, chwytajacy niewidzialna zdobycz na jego barkach. Ale Kamila mu sie wymknela. A on, doswiadczony gliniarz, nie potrafil jej odnalezc, chociaz szukal przez caly rok, bardzo dlugi rok, dopoki nie uslyszal od jej siostry: "Nie masz prawa, zostaw ja w spokoju". Moje kochanie, pomyslal Adamsberg. "Chcialbys ja zobaczyc?" - zapytala siostra, najmlodsza z pieciu, bo pozostale nie chcialy z nim o niej mowic. Usmiechnal sie, jakby mowil: "Z calego serca, chocby przez godzinke, zanim skonam".Adrian Danglard czekal w swoim gabinecie, z plastikowa szklanka bialego wina w reku i mina, ktora zdradzala miotajace nim uczucia. -Panie komisarzu, brakuje jednej pary butow pasier ba Vernoux. Niskich botkow z guzikami. Adamsberg nie odpowiedzial. Chcial uszanowac porazke i niezadowolenie Danglarda. -Dzis rano nie zamierzalem panu niczego udowad niac - powiedzial. - To nie moja wina, ze zabojca jest syn Vernoux. Szukal pan tych butow? Danglard postawil na stole plastikowa torbe. -To one - westchnal. - W laboratorium wykonuja juz analize, ale nawet golym okiem widac, ze na podeszwach jest glina z placu budowy. Jest tak lepka, ze woda z kanalu odplywowego nie zdolala jej wyplukac. Bardzo ladne buty. Szkoda. -Rzeczywiscie rzucil je do kanalu? -Tak, utknely dwadziescia piec metrow od wlotu, ktory znajduje sie tuz przed jego domem. -Szybko pan dziala, Danglard. 30 Mezczyzni zamilkli. Adamsberg zagryzl usta. Siegnal po papierosa, potem wygrzebal z kieszeni krociutki olowek i polozyl na kolanie kartke. Pomyslal: Facet zaraz strzeli mi wyklad, jest obrazony i wstrzasniety, nie powinienem opowiadac mu o psisku, ktore sie slinilo, nie powinienem mowic, ze Patryk Vernoux cuchnie okrucienstwem jak tamten smarkacz z gor.Ale nie. Adamsberg spojrzal na kolege. Dluga, gabczasta sylwetka Danglarda, ktora na krzesle przypominala przechylona butelke, wzywala do ugody. Inspektor wsunal potezne dlonie do kieszeni eleganckiego garnituru, postawil szklanke na podlodze i patrzyl przed siebie, ale nawet teraz Adamsberg musial dostrzec, ze to piekielnie inteligentny facet. Danglard przerwal milczenie: -Gratuluje, panie komisarzu. A potem wstal, tak jak poprzednim razem, najpierw pochylajac tulow do przodu, nastepnie unoszac posladki i wreszcie prostujac sie. -Musze pana uprzedzic - dodal, na pol odwrocony - ze podobno po czwartej nie ma ze mnie wiekszego po zytku. Powinien pan o tym wiedziec. Jezeli chce mi pan cos zlecic, prosze robic to przed poludniem. A jezeli chodzi o poscig, strzelanine, polowanie na czlowieka i inne podobne bzdury, lepiej o mnie zapomniec. Trzesa mi sie rece, uginaja nogi. O innych porach moje nogi i glowa sa calkiem sprawne. Mysle, ze w glowie mam niezle oprogramowanie, nawet jesli bardzo rozni sie od panskiego. Pewien uroczy kolega powiedzial mi kiedys, ze przy tych ilosciach wina, ktore w siebie wlewam, mo ge wciaz byc inspektorem tylko dzieki bezgranicznej zyczliwosci kilku zwierzchnikow, a takze dlatego, ze dwukrotnie dokonalem niezwyklego wyczynu, plodzac 31 bliznieta. W sumie mam wiec czworke dzieci i chowam je sam, odkad moja zona wyjechala z kochankiem badac obyczaje na Wyspach Wielkanocnych. Ja tez, kiedy bylem noworodkiem, to znaczy w wieku dwudziestu pieciu lat, marzylem o napisaniu "Pamietnika z zaswiatow" albo o naglej smierci. Nie zdziwi sie pan, kiedy dodam, ze nie napisalem tego dziela ani nie skonalem. Ale dosc tego. Zabieram buty, musze pogadac z Patrykiem Ver-noux i jego dziewczyna, czekaja obok.-Lubie pana, Danglard - powiedzial Adamsberg, nie przerywajac rysowania. -Tak mi sie wydawalo - rzucil Danglard, podnoszac szklanke. -Niech pan poprosi fotografa, zeby znalazl jutro rano troche czasu, i niech pan z nim jedzie. Chce miec dokladny opis i dobre zdjecia blekitnego kregu, ktory moze sie pojawic tej nocy w Paryzu. -Kregu? Ma pan na mysli te historie z kregami wokol kapsli? "Wiktorze, potworze, co robisz na dworze?". -Wlasnie to mam na mysli, Danglard. Dokladnie to. -Alez to szalenstwo... Co to moze... Zniecierpliwiony Adamsberg pokrecil glowa. -Wiem, Danglard, wiem. Ale bardzo prosze to zro bic. I tymczasem nikomu o tym nie wspominac. A potem Adamsberg skonczyl szkic, nad ktorym pracowal, trzymajac kartke na kolanie. Slyszal podniesione glosy dobiegajace z sasiedniego gabinetu. Dziewczyna Patryka Vernoux zalamala sie. Nie miala nic wspolnego z zabojstwem starego kupca, to bylo oczywiste. Pomylila sie w ocenie czlowieka, ale ten blad mogl ja drogo kosztowac - tak bardzo kochala Vernoux, a moze byla tak 32 potulna, ze zdecydowala sie kryc jego klamstwo. Teraz zapewne mniej bala sie sadu niz swego kochanka, z ktorego okrucienstwa zaczela zdawac sobie sprawe.Probowal sobie przypomniec, co jadl na obiad, ze tak bardzo bolal go zoladek. Na prozno - zapomnial. Podniosl sluchawke, zeby polaczyc sie z psychiatra Rene Vercors'em-Laurym. Sekretarka zaproponowala mu spotkanie nazajutrz o jedenastej rano. Podal nazwisko, Jan Baptysta Adamsberg, i to natychmiast utorowalo mu droge. Nie przywykl jeszcze do popularnosci, choc cieszyl sie nia juz od pewnego czasu. Ale Adamsberg wciaz nie czul zwiazku ze swym publicznym wizerunkiem i traktowal go niczym sobowtora. Poniewaz jednak od dziecinstwa mial wrazenie, ze tkwia w nim dwie osoby -Jan Baptysta i Adamsberg, ktory bacznie obserwowal Jana Baptyste i zlosliwie chichoczac, deptal mu po pietach, teraz uznal, ze dolaczyl do nich trzeci. Byl zatem Jan Baptysta i Adamsberg, i ta postac publiczna, Jan Baptysta Adamsberg. Swieta i rozdarta Trojca. Wstal, zeby przyniesc sobie kawe z sasiedniego pokoju, gdzie stal dystrybutor i gdzie tak czesto widywalo sie Margel-lona. Jednak teraz zebrali sie tu prawie wszyscy, a wsrod nich czyniaca potworny zamet kobieta, ktorej Castreau cierpliwie tlumaczyl: "Musi pani stad wyjsc". Adamsberg wzial swoja kawe i zwrocil oczy na kobiete, ktora mowila cos ochryplym glosem, wyraznie zdenerwowana i smutna. Latwo bylo zauwazyc, ze policjanci ja irytowali. Nosila czarny stroj. Adamsberg uznal, ze ma rysy Egipcjanki, choc moze nalezala do 33 innej narodowosci cechujacej sie tak szlachetnymi, smaglymi twarzami, ktore trudno zapomniec i ktore pozostaja w pamieci jak twarz ukochanej kobiety. Castreau perswadowal:-Przeciez to nie agencja detektywistyczna, prosze pani, niech pani bedzie tak mila i zechce stad wyjsc, prosze juz isc. Nie byla mloda, Adamsberg dalby jej od czterdziestu pieciu do szescdziesieciu lat. Dlonie miala smagle, niezwykle ruchliwe, o krotkich paznokciach. Te rece spedzily swe zycie daleko stad i stale goraczkowo czegos szukaly. -A po co jest policja? - powtarzala kobieta, potrza sajac czarnymi, siegajacymi ramion wlosami. - Jezeli ktorys z was troche sie postara i udzieli mi drobnej rady, to chyba od tego nie umrze?! Ja bede go szukala przez dziesiec lat, a wam zajeloby to moze jeden dzien! Teraz Castreau stracil juz cierpliwosc. -Nic mnie nie obchodza pani historyjki! - krzyknal. - Facet nie figuruje na liscie osob zaginionych, prawda? W takim razie prosze sie wynosic, to nie biuro ogloszen! A jesli zamierza pani dalej zawracac nam glowe, wezwe szefa! Adamsberg stal z tylu, oparty o sciane. -Ja jestem tu szefem - powiedzial, nie ruszajac sie z miejsca. Matylda odwrocila glowe. Ujrzala mezczyzne o ciez-kich powiekach i wyczytala z jego oczu rzadko spotykana lagodnosc. Zwrocila uwage na koszule, ktora po jednej stronie wysunela sie z czarnych spodni, i na szczupla twarz, zupelnie niepasujaca do dloni ukradzionych posagowi Rodina. Zrozumiala, ze teraz zycie stanie sie lepsze. 34 Odsuwajac sie od sciany, Adamsberg otworzyl drzwi swego gabinetu i skinal reka, zapraszajac Matylde.-To prawda - przyznala, siadajac - ze policja nie jest agencja detektywistyczna. Od rana nic mi nie wychodzi. Wczoraj i przedwczoraj tez bylo kiepsko. Fatalna transza tygodnia. Zycze panu, zeby pan mial lepsza transze. -Jaka transze? -Moim zdaniem poniedzialek, wtorek i sroda to transza tygodnia, pierwsza transza. A to, co dzieje sie w transzy pierwszej, zasadniczo rozni sie od tego, co dzieje sie w transzy drugiej. -Czyli we czwartek, piatek, sobote? -Wlasnie. Jesli sie dobrze przyjrzec, okazuje sie, ze wiecej powaznych niespodzianek zdarza sie w transzy pierwszej, a na ogol, podkreslam - na ogol, wiecej pospiechu i wesolosci jest w transzy drugiej. To kwestia rytmu. To sie nigdy nie zmienia, w przeciwienstwie do zasad parkowania na niektorych ulicach, gdzie przez dwa tygodnie mozna stawiac samochody, a przez dwa nastepne nie. Dlaczego? Zeby ulica mogla odetchnac? Zeby uprawiac plodozmian? Kto wie... Tak czy inaczej, zasada transz tygodnia jest niezmienna. Transza pierwsza: zainteresowanie, wiara w rozne rzeczy, dostrzeganie pewnych rzeczy. Transza druga: niemoznosc dostrzezenia czegokolwiek, zerowy poziom zdobywania wiedzy, rozczarowanie zyciem i ludzmi. W transzy drugiej duzo jest byle czego z byle kim, czasem sporo sie wtedy pije, no i oczywiscie transza pierwsza jest znacznie wazniejsza. Praktycznie nie da sie zmarnowac transzy numer dwa, albo raczej zmarnowanie jej nie niesie powazniejszych konsekwencji. Ale kiedy przepadnie transza numer jeden, jak moja w tym tygodniu, trudno sie wydzwignac. 35 Na domiar zlego w restauracji mieli w menu lopatke z soczewica. A lopatka z soczewica zupelnie mnie zalamuje. To juz czysta rozpacz. I na dodatek tuz przed koncem pierwszej transzy. Mialam piekielnego pecha z ta lopatka.-A co z niedziela? -Niedziela to trzecia transza. Ten dzien tworzy odrebna transze, a to swiadczy o jego wyjatkowym znaczeniu. Transza trzecia to kompletne rozprzezenie. Gdyby polaczyc lopatke z soczewica i transze trzecia, pozostaloby tylko palnac sobie w leb. -O czym mowilismy? - zapytal Adamsberg, ktorego nagle ogarnelo calkiem mile wrazenie, ze pogubil sie w tej kobiecie jeszcze bardziej, niz zdarzalo mu sie gubic w swoim troistym jestestwie. -Wlasciwie o niczym. -No wlasnie, ma pani racje, o niczym. -Juz wiem - poprawila sie Matylda. - Poniewaz prawie calkiem zmarnowalam transze pierwsza, przechodzac obok komisariatu, pomyslalam, ze nic mi juz nie zaszkodzi i postanowilam zaryzykowac. Ale jak pan widzi, proby ratowania transzy pierwszej tuz przed jej koncem sa kuszace, jednak nie prowadza do niczego dobrego. A pan mial udana transze? -Nie najgorsza - przyznal Adamsberg. -Moja pierwsza transza ubieglego tygodnia byla wrecz wspaniala. -Co takiego sie stalo? -Nie potrafie ujac tego w paru slowach, musialabym zerknac do notesow. Ale jutro i tak zaczyna sie transza druga, bedzie mozna troche odpuscic. -Na jutro umowilem sie z psychiatra. Czy to dobry poczatek transzy drugiej? 36 -Psiakrew, leczy sie pan u psychiatry? - mruknelaMatylda. - Nie, straszna ze mnie idiotka, przeciez to nie mozliwe. Domyslam sie, z

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!