Black drop - Adelina Tulinska
Szczegóły |
Tytuł |
Black drop - Adelina Tulinska |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Black drop - Adelina Tulinska PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Black drop - Adelina Tulinska PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Black drop - Adelina Tulinska - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Dla tych, które uwielbiały „sparkling” Edwarda.
Strona 4
Książka zawiera drastyczne sceny walk,
które mogą być nieodpowiednie lub niekomfortowe
dla niektórych czytelników.
Strona 5
Playlista
Rag’n’Bone Man – Human
The Postal Service – Such Great Heights
Florence and the Machine – Lover To Lover
Bon Iver – Skinny Love
Paramore – The Only Exception
Johnny Cash – Hurt
Florence and the Machine – I’m Not Calling You a Liar
A Great Big World, Christina Aguilera – Say Something
Mumford & Sons – White Blank Page
Holy Wars, NOCTURN – Tainted Love
Strona 6
1
Judie
P
tak opuszcza gniazdo rodziców, by rozwinąć skrzydła i poznać
świat. Nie mogłam się doczekać, kiedy mnie to spotka, jednocześnie
strasznie się obawiałam tego momentu.
Odkąd pamiętam, mama nie pozwalała mi wychodzić na podwórko
i bawić się z rówieśnikami. Nie musiałam sprzątać, do moich obowiązków
należała tylko nauka. Rodzice zaszczepili mi myśl, że bez tego będę nikim.
W szkole zawsze zabiegałam o najwyższe oceny. Koledzy i koleżanki pukali się
w głowę, kiedy ogłaszałam, że chcę poprawić czwórkę z biologii. Ale ja…
musiałam być najlepsza.
Moją największą miłością okazał się język angielski. Z zapartym tchem
studiowałam dzieła Szekspira, po nocach zaczytywałam w powieściach Jane
Austin, Emily Brontë i wielu innych autorek i autorów.
Zerknęłam na siebie w lustrze. Wielkie okulary w brązowych oprawkach
i wiecznie odstające włosy na czubku głowy. Te ostatnie przygładziłam
i zaczęłam zaplatać sobie warkocz dobierany. To był jedyny sposób, żeby je
ujarzmić. Moje włosy mają dziwny, rzadko spotykany kolor – coś między rudym
i brązem.
Omiotłam spojrzeniem mój pokój nastolatki i westchnęłam z nostalgią.
Łóżko było równiutko zasłane narzutą w drobne kwiatki. Pościel została już
zdjęta przez moją mamę. Nie pozwoliła mi samej tego zrobić, mimo że
nalegałam. Na biurku nadal stał kubek z długopisami i samoprzylepnymi
karteczkami, na których punkcie miałam świra. Regał uginał się od książek,
które układałam alfabetycznie według nazwisk autorów. Zamykałam pewien
etap i ruszałam ku przygodzie. Wielu rówieśników rozklejało się podczas
zakończenia roku, mówili, że będą tęsknić, część z nich wcale nie chciała
wyjeżdżać. Ale nie ja. Miałam zamiar zostawić te średnio szczęśliwe czasy za
Strona 7
sobą i nie oglądać się przez ramię. Chciałam rozwinąć skrzydła i wreszcie…
zacząć żyć. Może niektórych przerażał ogrom nauki na studiach. Mnie jednak
przerażały bardziej inne rzeczy. Liczyłam, że w nowym miejscu znajdę
pokrewne dusze i nawiążę wreszcie jakieś przyjaźnie. Spojrzałam z nostalgią na
szary fotel pod oknem, na którym spędziłam nieskończenie wiele godzin,
przewracając strony książek. Wzruszałam się, śmiałam w głos, uśmiechałam do
bohaterów.
Chwyciłam walizkę w spoconą dłoń i z westchnieniem żalu wyszłam
z pomieszczenia. Opuszczałam bezpieczną przystań. Minęłam pokój rodziców
– w ich ramionach znajdowałam ukojenie, kiedy coś mi nie szło. W oknach
powiewały muślinowe zasłony, we wnętrzu unosił się zapach lawendy. Ta woń
zawsze kojarzy mi się z mamą, bo mama stosuje lawendę do wszystkiego. Pali
nią w kominkach, dodaje do prania, rozpyla w formie sprayu na uprasowane
ubrania. Już teraz wiem, że będzie mi brakować nawet tego, że czasem
miałam dosyć aromatu lawendy.
Zerknęłam jeszcze na stół w jadalni, przy którym wiele razy graliśmy
w szachy i piliśmy zioła zaparzone w imbryku.
Przy drzwiach wejściowych czekali na mnie rodzice z aparatem. Mieli
paskudny zwyczaj robienia mi zdjęć z zaskoczenia. Oczywiście i tym razem
usłyszałam pstryknięcie migawki. Ponieważ nie lubiłam zdjęć, mama i tata
dobrze wiedzieli, że jeśli nie zrobią tego znienacka, to nie będą mieli żadnych
fotografii.
Nie wiem czemu, ale uznali starą pożółkłą tapetę w przedpokoju za
odpowiednie miejsce do uwieczniania wszystkich ważnych momentów
w moim życiu. Jak na przykład ten dzisiejszy.
– Moja kruszynka jedzie na studia – pisnęła mama i wyjęła stare pudełko ze
skóry, po czym je otworzyła.
Moim oczom ukazał się srebrny naszyjnik z sierpem księżyca. Był w naszej
rodzinie od pokoleń. Znałam jego historię na wylot, bo mama przez całe
wakacje opowiadała z przejęciem, że naszyjnik przynosi szczęście kobietom,
które wyprowadzają się z domu. Tata zrobił dwa zdjęcia mojej napiętej miny
podczas rytuału zakładania ozdoby na szyję. Czułam jeszcze większą presję niż
przed minutą. Pochodziłam z rodziny lekarskiej, wszyscy mieli stopnie naukowe
doktora i liczne nagrody. Próbowałam zapanować nad wyrazem twarzy
i wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu.
– Uśmiechnij się ładnie! – polecił mi tata.
Strona 8
Nie miałam siły tego komentować, więc po prostu wciągnęłam buty
i zaczęłam je wiązać. Rodzice często mnie wkurzali, ale wiedziałam, że będę
bardzo za nimi tęsknić.
Pospiesznie założyliśmy jesienne okrycia i wyszliśmy na oświetlony słońcem
podjazd. Naciągnęłam kaptur płaszcza, żeby osłonić się przed jaskrawym
światłem. Stanęłam na schodkach ganku i wzięłam głęboki oddech. Już
wkrótce miałam zrobić pierwszy krok w nieznane. Serce biło mi mocno
i nierówno, kiedy wysunęłam stopę przed siebie. Moją głowę wypełniało
mnóstwo myśli i obaw, odczuwałam zarówno ekscytację, jak i ogromny strach.
Przymknęłam powieki i zrobiłam krok, powtarzając sobie, że zostawiam
niezaradną i nielubianą Judie za progiem.
Tata, sapiąc, wrzucił moje bagaże do auta. Z wymuszonym uśmiechem
opuściłam podjazd naszego niewielkiego domu na przedmieściach Teesside.
Cztery godziny później samolot wylądował w deszczowej Walii. Ciągnęłam
walizkę za sobą, mijając ludzi zebranych na lotnisku. Chyba jeszcze nigdy nie
widziałam tyle osób naraz w jednym miejscu. W wielkiej hali o wysokim suficie
podróżni wyglądali jak spieszące się mrówki z bagażami. Ciążył mi plecak
wypełniony książkami. Z przewieszoną przez ramię dodatkową torbą czułam
się jak wielbłąd w karawanie. Mimo szarości pokrywającej cały świat moje
serce rozgrzewało rozpalone słońce. Może powinnam być przerażona, bo
nowe miasto, nowi ludzie, nowe środowisko. Tymczasem już nie mogłam
doczekać się pierwszych zajęć, które miały się odbyć po weekendzie. Za
taksówkę z lotniska zapłaciłam jak za zboże, więc mój entuzjazm trochę
przygasł. Taksiarz nie był specjalnie szczęśliwy, kiedy zaczęłam się kłócić,
w końcu jednak zgodził się zejść trochę z ceny. Wysiadłam z auta niemile
zaskoczona. Przemiły kierowca wyrzucił moje bagaże na chodnik, złorzecząc
pod nosem.
Spojrzałam z zachwytem na strzeliste budowle w stylu gotyckim,
pobudowane na planie podkowy. To tutaj mieściły się akademiki, między
którymi rozpościerał się zielony plac pełen ławek. Mój wzrok przyciągnęła
wierzba płacząca, rosnąca nieopodal ogromnych wrót wejściowych
okolonych zielenią bluszczu. Zaczynałam odczuwać coraz silniejsze wibracje,
jakby cały uniwersytet był przesiąknięty mistyczną energią. Kamienne łuki
i kolumny wyglądały, jakby były utkane z szarych nici, w okrytych cieniem
kątach zauważyłam delikatny taniec mgieł, subtelnie ukrywających część
ozdób architektonicznych.
Strona 9
Obserwowałam kręcących się tu profesorów – niektórzy z nich dumnie nosili
togi, symbol mądrości i autorytetu, podczas gdy inni wyglądali bardziej
swobodnie w marynarkach. Spacerujący studenci, pełni energii i zapału do
nauki, przemieszczali się między budynkami, wymieniając pozdrowienia.
Zaczerpnęłam głęboko tchu i uśmiechnęłam się szeroko. Czekał mnie
cudowny czas wypełniony obcowaniem z literaturą – będę przekładać
pożółkłe stronice, siedząc przy urokliwym kamiennym kominku. W tych murach
miałam nadzieję poznać prawdziwych przyjaciół, którzy podzielają moją pasję
do literatury angielskiej. Wyobraziłam sobie, że będziemy spędzać wieczory
w bibliotece, gubiąc się w światach literackich arcydzieł.
Być może spotkam przystojnego i kulturalnego studenta, z którym będę
chodzić pod rękę po parkowych ścieżkach, delektując się romantycznymi
chwilami i rozmawiając o Szekspirze. A może odnajdę tu swoją drugą
połówkę?
Taksówkarz ruszył z piskiem opon i ochlapał mnie brudną wodą z kałuży.
Wróciłam myślami do rzeczywistości. Wytarłam twarz, po czym przeklęłam pod
nosem. Chwyciłam mocno bagaże, wzięłam głęboki oddech i powtarzając
sobie, że wszystko będzie dobrze, ruszyłam w kierunku dziekanatu. Mimo
początkowych drobnych nieprzyjemności byłam gotowa wkroczyć w nowy
rozdział mojego życia krokiem pełnym entuzjazmu i optymistycznym
nastawieniem.
Niektórzy studenci ciągnęli za sobą ciężkie walizki, inni po prostu spędzali
czas na dziedzińcu, korzystając z tego, że na pięć minut wyszło słońce. Szłam,
podziwiając wspaniałości architektury, kiedy…
Auć! Dostałam piłką, którą przerzucało się kilku umięśnionych studentów.
Torba zsunęła mi się z ramienia, a ja głośno syknęłam z bólu.
– Ej ty, marshmallow, podaj piłkę! – Usłyszałam.
Spojrzałam na blondyna z szeroką szczęką, który kiwał na mnie palcem.
Miał na sobie koszulkę uniwersyteckiej drużyny z numerem jeden w kolorach
zieleni, na nogach przetarte dżinsy. Co to, do cholery, miało być?
Pomasowałam obolałe ramię.
– Marshmallow? – zapytałam, unosząc brwi. Kucnęłam, żeby podnieść
książkę, która wysunęła się i wpadła w błoto. Z wyraźnym niezadowoleniem
zaczęłam czyścić okładkę palcami.
– Podaj, kurwa, piłkę! – dobiegł mnie zniecierpliwiony głos palanta. Facet
zaczął robić przy tym nieprzyjemną minę.
Strona 10
Zrozumiałam, że nadal wysyłam sygnały mięczaka. Nadal będę
najsłabszym ogniwem. Ledwie postawiłam stopę na terenie akademików,
a już drapieżnik mnie wyczuł. Co za cham! Postanowiłam, że tym razem nie
dam się potraktować jak popychadło.
– Nie rozumiesz po angielsku, gapo? – zadrwił blondyn, ponaglając mnie
ręką.
Ach, tak? Nerwowym gestem wsunęłam książkę do torby i uniosłam na
niego wkurzony wzrok.
– Co? Mam rzucić piłkę? – Uniosłam ją do góry.
– Tak – odparł tamten mięśniak niemal z litością.
– Proszę bardzo! – powiedziałam i odrzuciłam ją w zupełnie drugim
kierunku. No dobra, może to nie było zbyt dojrzałe, ale nie miałam zamiaru
dawać się rozstawiać po kątach!
Twarz nieznajomego wykrzywił grymas. Byłam zbyt zajęta przerażeniem
odczuwanym na widok tego nienormalnego człowieka, który teraz szedł
w moim kierunku, plując śliną z wściekłości i machając rękami, by zauważyć,
że ktoś złapał piłkę. Blondyn zbliżał się niebezpiecznie szybko, a mnie zdjął taki
strach, że krew niemal skrzepła mi w żyłach. Kazał mi natychmiast przynieść
mu piłkę w zębach.
– Orientuj się, niezdarna kujonko! – wrzasnął, wyciągając w moim kierunku
umięśnione ręce.
Facet był tak przerażający i groźny, że jakaś część mnie chciała potulnie
zrobić w tył zwrot, kiedy nagle piłka ze świstem przeleciała milimetry od mojej
ręki i uderzyła go prosto w brzuch. To musiało boleć, bo dźwięk kojarzył się
z gongiem. Wrzasnęłam z paniką, bo mężczyzna upadł i zrobił się czerwony na
twarzy. Przez ułamek sekundy sądziłam, że wypluje płuca na szary krawężnik.
Na twarzach jego kumpli odmalowała się histeria.
– Orientuj się. – Usłyszałam chłodny głos za plecami. Włoski stanęły mi
dęba.
Odwróciłam się gwałtownie, przekonana, że ktoś stoi tuż za mną, ale
chłopak, który wykonał ten rzut, był daleko. Widziałam tylko jego masywne
plecy odziane w skórzaną kurtkę z nadrukiem węża oraz zarys ciemnej
czupryny, kiedy szybkim krokiem odchodził od miejsca zdarzenia.
Koledzy podbiegli do blondyna, który nadal nie mógł wydusić słowa
i trzymał się za obolały brzuch. Zieleń jego koszulki mocno kontrastowała
Strona 11
z czerwienią skóry. Pod włosami na czole dostrzegłam perlisty pot, a na
skroniach mocno widoczne żyły. Odwróciłam wzrok od dręczyciela.
– Czekaj! – krzyknęłam za chłopakiem, który mi pomógł.
Zatrzymał się na chwilę i odwrócił głowę tak, że zobaczyłam zarys jego
profilu. Był już bardzo daleko, koło wierzby rosnącej na drugim końcu trawnika.
Uniósł rękę na dwie sekundy, a potem ją opuścił. Mogłam biec za nim
z walizkami przez trawnik i wrzeszczeć jak wariatka, ale nie miałam zamiaru
robić z siebie widowiska. Prędzej czy później na siebie wpadniemy i wtedy mu
podziękuję.
Jeśli oczywiście nie zdenerwuję się na tyle, by zapomnieć języka w gębie.
To mi się zdarzało zdecydowanie zbyt często. Chwyciłam rączkę walizki
i pognałam w kierunku wejścia, bo znowu zaczęło padać. Możliwe, że po
drodze posłałam piłkę kopniakiem na drugi koniec dziedzińca. Ostatni raz
zerknęłam na leżącego mężczyznę, dookoła którego zebrali się koledzy.
Jeden z nich chyba dzwonił po pogotowie.
Poprawiłam pasek torby na ramieniu i ruszyłam w kierunku wejścia z wielką
archiwoltą, na której przedstawiono kręgi piekieł. Cieszyłam się, że wśród
studentów są i tacy, którzy stają w obronie słabszych. To w końcu porządny
uniwersytet, gdzie studiują dojrzali i oczytani ludzie. Ten neandertalczyk musiał
być tak zwanym wyjątkiem od reguły.
Weszłam do środka przez masywne drzwi. Po raz kolejny mnie zamurowało.
Znalazłam się w wysokim holu, zalanym kolorowym światłem przesączającym
się przez okna z witrażami. Wysmukłe kolumny wznosiły się ku łukowatemu
sklepieniu. Na posadzce z ciemnego marmuru odbijało się migotliwe światło
z elektrycznych kandelabrów, co nadawało temu miejscu majestatu. Na
starych ławkach pod ścianami siedziało kilkoro studentów z opasłymi
tomiszczami na kolanach, a na ścianach wisiały malarskie portrety wybitnych
profesorów i naukowców.
Nie zdążyłam podejść do drzwi recepcji, żeby się zameldować, kiedy
poczułam, że ktoś mnie bierze pod rękę.
– Mów mi Maddie. Co to, do diaska, było? – Pucołowata blondynka
pospiesznie wyrzucała z siebie słowa. Różowy kardigan i podarte dżinsy, które
miała na sobie, nie pasowały do tego miejsca. W dodatku włosy związała
grubą puchatą frotką – taką z piórkiem. Na białych zębach, między wargami
błyszczącymi od perłowego błyszczyku, dostrzegłam aparat.
– Nie mam…
Strona 12
– Zaczepiło cię najgorętsze ciacho w historii tego akademika! – zapiszczała
mi do ucha. – Jaki jest twarzą w twarz?
Przypomniałam sobie kolesia, który zmieszał mnie z błotem.
– Czerwony – odparłam bez zastanowienia.
– Co? – Maddie posadziła mnie na twardym siedzisku, jednocześnie
podając mi podkładkę z długopisem, na którym dostrzegłam logo Mooxford
University zapisane gotykiem. Spojrzałam na formularz. Na górze widniał ten
sam symbol. – Podpisz tu, tu i tu. A tutaj wpisz swój numer telefonu i adres
mailowy.
Prawdę mówiąc, trochę kręciło mi się w głowie. Trzęsącą się od emocji
ręką podpisałam się na dokumentach. Podkładka zniknęła z moich dłoni
zastąpiona kluczem.
– Dziękuję, Harry! – Maddie machnęła do portiera i znowu wzięła mnie pod
łokieć.
Facet pogroził jej palcem.
– Tak naprawdę nie ma na imię Harry, ale taką mu nadaliśmy ksywę. No
wiesz, Harry Portier.
Parsknęłam śmiechem, podczas gdy Maddie ładowała moje bagaże
i mnie samą do wąskiej drewnianej windy.
Dotarłam do swojego pokoju tylko dlatego, że nowa koleżanka znała
drogę i włożyła klucz do zamka. Ale co teraz? Omiotłam spojrzeniem surowe
wnętrze wyłożone dębową klepką.
Dwa łóżka zasłane lnianą pościelą stały w przeciwległych rogach
pomieszczenia. Szeroki parapet okna pomiędzy nimi zachęcał, by położyć na
nim koc, kilka poduszek i oddać się lekturze przy blasku zachodzącego słońca.
Położyłam plecak na biurku, którego nie powstydziłby się jakiś znany
adwokat, rozpięłam go, po czym zaczęłam wyciągać książki i ustawiać je na
regale z ciemnej politury.
– Jestem starościną – ogłosiła Maddie, przypominając o swojej obecności.
– No więc… jaki on jest?
Dopiero teraz udało mi się jej dokładniej przyjrzeć. Piegi pokrywały prawie
każdy centymetr jej twarzy w kształcie serca, niebieskie oczy błyszczały od
emocji. Jej dziwne zainteresowanie tym nieprzyjemnym mięśniakiem zaczynało
być niepokojące. Usiadła na parapecie i zdjęła tę niedorzeczną gumkę
z głowy, jasne włosy rozsypały jej się na ramiona.
Strona 13
– Był bardzo niekulturalny – odparłam, poprawiając okulary, które zjechały
mi z mokrego nosa. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać wiadomość do
rodziców, że jestem już w akademiku.
– Ale jest gorący! – zachwycała się dalej Maddie, od nowa czesząc się
w kok.
Wyraźnie zignorowała moją odpowiedź. Gorący? Możliwe, że miał jakieś
tam mięśnie, oczy i tak dalej, ale nie zwróciłam uwagi na ten aspekt jego
osoby.
– A kim był ten drugi? – zapytałam.
– Jaki drugi? – zapytała Maddie. – Rudy z kolczykiem w uchu?
Pokręciłam głową.
– Brązowowłosy adonis z tatuażem?
Kolejne zaprzeczenie.
– Chłopak w kurtce z wężem.
– Ach, ten. To straszny dziwak, podobno jest dziedzicem hrabiego jakiegoś
tam.
Podłączyłam telefon do ładowarki, bo bateria była już na wyczerpaniu.
– Jakim cudem udało ci się dowiedzieć tych wszystkich rzeczy jeszcze przed
rozpoczęciem roku?
– Żartujesz?
Uniosłam brew.
Maddie się rozpromieniła. Założyła frotkę na zawinięte w supeł włosy, z jej
nowego koka już zdążyło uciec kilka kosmyków.
– Sprawdziłam listę przyjętych w internecie, a potem zaczęłam wyszukiwać.
Victor jest enigmą, nie ma żadnego konta w socialach. Znalazłam jego
nazwisko w książce o szlachcie z dziewiętnastego wieku.
– Aha.
Niektórzy chyba nie mają swojego życia. Przyznaję się bez bicia, również
miałam wysokie oczekiwania wobec nowych znajomych. Na szczęście nie
pogięło mnie na tyle, żeby googlować ludzi z roku.
– No więc. Kevin Jones. – Tęczówki Maddie niemalże zaczęły zamieniać się
w serduszka. – Kapitan drużyny w liceum, stypendium sportowe, prawdziwy
talent.
Nie byłam zaskoczona. Wyjrzałam przez okno. Na trawniku już pojawili się
ratownicy medyczni, którzy badali brzuch poszkodowanego. Kiedy podnieśli
mu koszulkę, mignął mi ogromny siniak. Ten drugi chłopak nieźle mu przywalił.
Strona 14
– Ale on jest dzielny, nawet nie jęknął – stwierdziła Maddie z zachwytem,
który zaczął poważnie działać mi na nerwy.
– Bo nie mógł z siebie wydusić słowa.
– Prawdziwy bohater – zapiała, składając ręce na sercu i nadal
wyglądając przez okno.
Tak, to chyba jakaś wariatka.
Nie miałam ochoty dłużej mieć z nią do czynienia, więc uprzejmie
wyprosiłam ją na zewnątrz.
– Muszę się położyć. Strasznie boli mnie głowa. Koszmar – pożaliłam się,
otwierając szeroko drzwi i teatralnie kładąc rękę na czole.
– Zrobi ci się lepiej, jak się przewietrzysz. Może skoczymy na piwo?
Zrozumiałam, że żadna wymówka nie zadziała, więc złapałam ją za łokieć
i wyprowadziłam na korytarz.
– Nie. Na razie! – Zamknęłam drzwi, uniemożliwiając jej dalszy ciąg
wypowiedzi.
Opadłam na miękkie poduszki i ukryłam twarz w dłoniach. Absolutnie nic
się nie zmieniło. Nadal nie lubię ludzi, sprawiają, że czuję się niekomfortowo.
Albo jak nic niewarty śmieć. Jak ten cały Kevin mógł od razu tak bezczelnie
mnie ocenić! Nawet nie zamienił ze mną słowa, a już przylepił mi łatkę kujonki.
To Mooxford, na Boga, tu dostają się same kujony! Najlepsi z najlepszych. Czy
to przez okulary? Zdjęłam je i przyjrzałam się oprawkom. Nie mieliśmy kasy,
żeby wymienić je na coś modnego. Nosiłam stary model, na który rodzice się
zdecydowali, bo był w promocji.
O szyby łukowatego okna zaczął zacinać deszcz. Cieszyłam się ciszą
i spokojem niecałe dwie godziny. Ktoś zapukał do drzwi. Usłyszałam
trajkotanie Maddie na korytarzu. Naciągnęłam na twarz poduszkę, udając, że
mnie nie ma.
Niestety osoba po drugiej stronie miała klucz.
– A to twoja nowa współlokatorka, Judie! – powiedziała Maddie do nowo
przybyłej.
Dziewczyna zdjęła kapelusz, ukazując obcięte na jeżyka włosy, i spojrzała
na mnie niechętnie. Zagryzła wargi pomalowane na ciemny granat.
– To Hannah – kontynuowała Maddie. – No dalej, Judie, przywitaj się
z naszą nową psiapsiółą.
Nieznajoma najwyraźniej nie podzielała jej entuzjazmu. Nadmuchała balon
z gumy, po czym weszła, tupiąc glanami o podłogę. Pod siatką kabaretek
Strona 15
dostrzegłam zawiłe tatuaże oplatające jej uda.
– Gapisz się? – zapytała, gromiąc mnie wzrokiem przez ramię.
– Yyy… nie.
– I co, Judie? Lepiej się czujesz? – zapytała Maddie troskliwie, przysiadając
na moim łóżku. – Podobno Kevinowi nic nie będzie, ale musi zawiesić treningi.
Mnie też dziś strasznie bolała głowa, ale wzięłam tabletkę…
– Naprawdę kiepsko się czuję – odparłam. Łopatkami uderzyłam
o materac i zamknęłam oczy, czekając, aż Maddie sobie pójdzie.
Ona jednak nadal siedziała twardo na moim łóżku.
– Pomyślałam, że możemy sobie zrobić dzisiaj babski wieczór – zagaiła tym
swoim wkurwiająco radosnym tonem. – Zamówimy pizzę i w piżamach
pooglądamy Przyjaciół na laptopie.
Po moim trupie. Z mojego gardła wydobył się jęk.
– Wolę iść do pubu – bąknęła Hannah, wrzucając swoje ubrania na półki.
Jej tiulowe spódnice i dziwne buty z brokatem zajęły prawie całą szafę.
– Do pubu? – spytałam.
– Tak. Takie miejsce, gdzie podają piwo i takie irytujące dziewczyny jak wy
robią się bardziej znośne – powiedziała.
– Sama jesteś irytująca – odparłam.
– Zgadza się. – Strzeliła balonem z gumy i wskazała drzwi. – Idziemy, czy
będziemy zamulać w pokoju jak ostatnie przegrywy?
– Ja nie jestem przegrywem – zaprotestowała Maddie.
Bunt zaiskrzył także w moim wnętrzu.
– Owszem, jesteś – stwierdziła Hannah. Otrzepała pyłek ze stylowego
kapelusza i umieściła go na głowie, po czym wetknęła dłonie w kieszenie
płaszcza.
Westchnęłam przeciągle i wstałam z łóżka. Maddie najwyraźniej nie miała
ochoty się zamknąć ani zmyć, więc żywiłam nadzieję, że kiedy napiję się piwa,
to jej towarzystwo przestanie mi przeszkadzać.
Pół godziny później siedziałyśmy w zatłoczonym pubie o wdzięcznej nazwie
Katakumby. Lokal znajdował się w piwnicy jednej z kamienic i wzbudzał we
mnie uczucie dyskomfortu. Z sufitu oświetlonego migającym światłem świec
zwisały prawdziwe pajęczyny, a stoły miały kształt trumien. Maddie dla żartu
zapukała w pokrywę. Hannah przyniosła nam po kuflu zimnego złocistego
piwa. Usiadła na beczce, uśmiechając się figlarnie.
– Fajne miejsce, nie?
Strona 16
Potaknęłam bez przekonania. Nad głową Hannah powieszono czerep
zombiaka, na który starałam się nie patrzeć. Tylko tutaj znalazłyśmy wolny
stolik. Ciekawe dlaczego. Rozmowa ewidentnie kulała. Maddie zasypywała
nas swoimi opowiastkami dotyczącymi studentów. Słuchając jej jednym
uchem, przyłożyłam szkło do ust.
Po pierwszym łyku się skrzywiłam.
– Nie lubisz pszenicznego? – zapytała Hannah.
– Nigdy nie piłam piwa – przyznałam się.
– No co ty?! – Hannah spojrzała na mnie, jakbym oznajmiła, że na zewnątrz
czeka na nas rakieta, którą polecimy na Marsa. – Wolisz wino? Coś
mocniejszego?
– Próbowałam tylko szampana w dniu, kiedy ogłoszono wyniki egzaminów.
Koleżanki przyglądały mi się z niedowierzaniem.
– Dobre – skłamałam, podnosząc kufel do toastu. – Zdrówko.
Po kilku łykach piwo zaczęło mi smakować. A może inaczej: jego smak
przestał mi przeszkadzać. Po wypiciu połowy kufla zrobiłam się wesoła. Bawiło
mnie wszystko, co powiedziała Maddie. Dosłownie wszystko.
– O, hrabia – wymruczała znienacka, na co wybuchnęłam kolejnym
głośnym śmiechem.
Podążyłam za jej wzrokiem i dosłownie zderzyłam się z ciemnym jak węgiel
spojrzeniem mężczyzny w skórzanej kurtce. Zabrakło mi tchu w piersi. Ciemne
włosy, wilgotne i zmierzwione, okalały symetryczną twarz, nozdrza idealnie
równego nosa się rozszerzyły, nadając mu groźny wygląd. Obserwowałam
jego palce, kiedy powiódł nimi po meszku zarostu. A on wbijał skupiony wzrok
we mnie. Czułam się rozkładana na czynniki pierwsze, analizowana. Miałam
nadzieję, że między nami nawiązała się nić porozumienia, że on widzi we mnie
kogoś więcej niż nudną kujonkę w niemodnych okularach. Facet odwrócił się
do baru, żeby zamówić piwo.
Gapiłam się z otwartą buzią na tył jego czaszki.
– Judie – szepnęła Maddie.
Nie zareagowałam.
– Judie! – Nacisk w jej głosie był wyczuwalny. Szarpnęła za rękaw mojego
burego swetra, sprowadzając mnie na ziemię.
Z trudem oderwałam wzrok od tego intrygującego mężczyzny.
– Co?
Strona 17
– Co: co? Wyglądasz żałośnie z otwartą gębą i tym maślanym wzrokiem. –
Teraz to Hannah się odezwała.
Ściągnęłam brwi, obiecując sobie, że nie będę już tak się w niego
wgapiać.
Odsunęłam od siebie kufel, po alkoholu mogłam stracić kontrolę i zrobić
coś głupiego. Wcześniej pomyślałam, żeby do niego podejść, ale… teraz
wydawało mi się to abstrakcyjne. Mężczyzna okazał się tak oszałamiający, że
krew krzepła mi w żyłach na myśl o rozmowie z nim. Byłam żałosna, nigdy nie
odważę się do niego zagadać.
Deszcz znowu bębnił o szyby, do środka wchodziło coraz więcej ludzi.
Hrabia zajął miejsce na tyłach pubu i przyglądał się wszystkim czujnym
wzrokiem. Jego piwo stało nietknięte, wodził jedynie smukłym palcem po
spotniałym szkle. Nie żebym mu się przyglądała. Rzuciłam tylko szybkie
spojrzenie w drodze do łazienki.
Maddie nie powstrzymywała się tak jak ja i piła jeden kufel za drugim.
– Po dziedzińcu wczoraj kręcił się jakiś wariat – opowiadała jedną ze swoich
niestworzonych historii. – Mówię wam. Kazał nam wszystkim otworzyć oczy i się
opamiętać, nim będzie za późno.
– Ja też go dziś widziałam – mruknęła Hannah. – Paplał o tym, że wszyscy
zginą. W końcu jeden z profesorów się wkurzył i go wyprowadził.
– Wariat – powtórzyła Maddie, kręcąc kółka palcem na czole, a potem
wybuchnęła śmiechem.
Piwo w jej kuflu szybko się kończyło i mogłam się założyć, że już kręciło jej
się w głowie. Miała ewidentny problem z utrzymaniem pionu w drodze do
baru.
Kiedy zaczęła cytować z pamięci dialogi z Przyjaciół, stwierdziłyśmy
zgodnie, że nadszedł na nas czas. Zakładałyśmy płaszcze przy drzwiach, gdy
włoski na karku stanęły mi dęba. Zaryzykowałam spojrzenie przez ramię
i zamarłam. Mężczyzna w skórzanej kurtce nadal siedział sam przy stoliku
i przyglądał mi się znad kufla niebezpiecznie spokojnym wzrokiem. Może
czekał, aż do niego podejdę i mu podziękuję? Z jakiegoś powodu nie miałam
na to ochoty. Serce waliło mi jak oszalałe pod jego przeszywającym
spojrzeniem. Ten koleś patrzył na mnie tak, jak jeszcze nigdy żaden mężczyzna.
Nie widział we mnie nudnej kujonki, tylko dziewczynę, którą darzył
zainteresowaniem. I to mnie bardzo zestresowało. Poza tym było coś
niebezpiecznego w jego spojrzeniu, co wzbudzało we mnie dyskomfort.
Strona 18
Maddie otworzyła skrzypiące drzwi i chłodne powietrze owiało moje
gorące policzki. Kiedy drzwi się zamknęły, odgradzając mnie od tego
intensywnego spojrzenia, zalała mnie fala ulgi.
Wyszłyśmy na wilgotny po deszczu chodnik. Latarnie rzucały blade trupie
światło na ulice, po których spacerowali weseli studenci. Może nie będzie tak
źle? Może uda mi się z nimi zaprzyjaźnić?
Z trudem ciągnęłam Maddie, bo jej ciało było bezwładne i ciężkie.
– Muszę do toalety – zakwiliła, prawie mnie przewracając.
– Tam! – Hannah wskazała drewniane drzwi ze złotym napisem.
Wtoczyłyśmy się do środka innego pubu i zaczęłyśmy się przepychać
w kierunku łazienek. W przeciwieństwie do Katakumb było tu na swój sposób
przytulnie. Złote światło otulało wnętrze wyłożone boazerią. Na ścianach
wisiały karykatury i satyryczne rysunki.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy Maddie zastała wolną kabinę. Hannah
przytrzymała jej włosy, kiedy moja nowa koleżanka przechyliła się w kierunku
sedesu. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk wymiotowania. Zamknęłam butem
pokryte napisami i rysunkami drzwi, żeby nowo przybyłe dziewczyny nie
zobaczyły Maddie w takim stanie. Popatrzyłam na siebie w lustrze
i przeczesałam rozwichrzone włosy palcami. Hannah pomogła Maddie się
obmyć w umywalce obok.
Kiedy znowu przepychałyśmy się w stronę wyjścia, usłyszałam znajomy głos.
– Ej, marshmallow! Podejdź.
Kevin Jones we własnej osobie świętował początek roku razem
z przyjaciółmi. Siedzieli na miękkiej kanapie wyściełanej czerwonym
aksamitem. Pomachał do mnie jak najlepszy przyjaciel i zaprosił mnie gestem
do stolika, pośrodku którego stał wielki dzban piwa z pianą na wierzchu.
Matko jedyna, ile on wypił? A może od leków przeciwbólowych
pomieszało mu się w głowie? Odmachałam mu sztywno, ale zaraz jego goryle
wstali i chwycili mnie pod łokcie. Ich mięśnie wypełniały ciasno takie same
zielone koszulki z numerami graczy. Jones zdążył się przebrać po incydencie
z piłką. Teraz miał na sobie czarną koszulę z krótkim rękawem i naszywką
znanej marki.
Bliźniacy, którzy mnie podtrzymywali, kojarzyli mi się z dwoma wężami, które
wykonują bezwzględnie rozkazy swojego pana. Nawet mieli ulizane do tyłu
włosy. Ich paciorkowate oczy błyszczały nieprzyjaźnie. Zostałam siłą
zaprowadzona przed oblicze tego pacana. Blondynka z grubą kitą siedziała
Strona 19
obok niego i przyglądała mi się kpiąco. Zauważyłam, że miała bardzo mocno
zaakcentowane makijażem usta i brwi. Czerwona bluzka ze złotym napisem
„Born Perfect” opinała jej zgrabne ciało. Zmierzyła mnie spojrzeniem.
Wiedziałam, że jestem surowo oceniana. Wspomnienie nieprzyjemnych uczuć,
kiedy popularne dziewczyny drwiły ze mnie w licealnej toalecie, uderzyło mnie
niczym cios pięścią w żołądek. Byłam przedmiotem kpin średnio raz
w tygodniu.
– Posłuchaj, chciałem przeprosić za tamto – rzekł z szerokim uśmiechem
Kevin i wyciągnął dłoń przez stół.
O proszę, a może jednak warto wierzyć w ludzi. Nie wszyscy są takimi
świniami, na jakich wyglądają. Naiwnie wierząc w jego szczere intencje,
ujęłam oferowaną dłoń.
– Spoko.
Poczułam silny uścisk. Koleś pociągnął mnie w swoim kierunku. Zachwiałam
się i oparłam o kant stołu brzuchem.
– Powiedz swojemu fagasowi, że jeszcze się policzymy – wyszeptał,
niemalże miażdżąc mi dłoń.
Poczułam zimną ciecz spływającą po mej głowie i szyi. Panna Born Perfect
wylała mi piwo na włosy. Próbowałam się wyrwać, ale ten palant trzymał
mnie, dopóki kufel nie został opróżniony. Słysząc szydercze śmiechy i drwiny,
poczułam się jak w liceum. Zdegradowana do roli podczłowieka, kogoś, kto
żyje tylko po to, by z niego szydzić. Ostatkiem sił udało mi się uderzyć go
dokładnie w siniak. Jęknął i złapał się za brzuch. Odsunęłam się gwałtownie,
nadal czując smród jego oddechu na policzku. Piwo ściekało mi po twarzy,
złote krople zawędrowały pod kołnierzyk. Przetarłam twarz dłonią.
– Trzymajcie się ode mnie z daleka – warknęłam, co wywołało kolejny
wybuch śmiechu.
Ze zlepionymi od piwa włosami musiałam wyglądać żałośnie. I tak się
czułam. Serce waliło mi jak szalone, a żołądek zakręcał w supeł ze strachu
i upokorzenia. Stwierdziłam jednak, że nie dam im tej satysfakcji i nie pokażę
po sobie, jak mi przykro.
– To dopiero początek! – obiecała blondynka oślizgłym tonem, zaplatając
ręce na piersi i patrząc na mnie z pogardą.
Zadarłam brodę i odwróciłam się na pięcie.
Przy akompaniamencie złośliwych komentarzy opuściłyśmy z przyjaciółkami
to okropne miejsce.
Strona 20
Gwałtownym krokiem uciekałam w kierunku autobusu, który miał nas
zawieźć do akademika. Chciało mi się ryczeć, bo to wszystko do złudzenia
przypominało mój pierwszy dzień w liceum. Tylko wtedy jedna z wrednych
dziewczyn wysmarowała mi twarz pasztetem z tekstem „Swój ciągnie do
swego”. Moje życie było pasmem beznadziejnych wydarzeń i upokorzeń.
Nagle zderzyłam się z twardą klatką piersiową. Uniosłam wzrok i utonęłam
w dzikim spojrzeniu. Moje serce zatrzepotało z przerażenia, bo okazało się, że
przede mną stoi nikt inny jak właśnie chłopak w skórzanej kurtce z wężem.
– Co ci powiedział? – odezwał się satynowym głosem.
Otworzyłam usta, zapominając o wszystkim innym. Nie pamiętałam nawet,
jak się nazywam.