Binchy Maeve - Głogowy gaj(1)

Szczegóły
Tytuł Binchy Maeve - Głogowy gaj(1)
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Binchy Maeve - Głogowy gaj(1) PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Binchy Maeve - Głogowy gaj(1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Binchy Maeve - Głogowy gaj(1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 GŁOGOWY GAJ Przełożyła Ewa Horodyska Prószyński i S-ka Strona 2 Droga, lasy i studnia — 1 Ksiądz Brian F l y n n , w i k a r i u s z parafii Świętego A u g u s t y n a w Rossmore, nienawidził Dnia Świętej A n n y z pasją wręcz nie­ zwykłą j a k na katolickiego kapłana. Z drugiej strony jednak, o ile w i e d z i a ł , był j e d y n y m księdzem na świecie, który posia­ dał w swej parafii popularną studnię Świętej Anny, sanktu­ a r i u m wątpliwego pochodzenia. Miejsce, g d z i e g r o m a d z i l i się w i e r n i , by prosić matkę Marii P a n n y o w s t a w i e n n i c t w o w roz­ maitych sprawach, głównie intymnych i osobistych. Do tych sfer życia prosty wiejski ksiądz nie miał dostępu. Były to takie kwestie, j a k z n a l e z i e n i e narzeczonego albo m ę ż a , a następnie obdarzenie z w i ą z k u potomkiem. R z y m j a k zwykle pomijał studnię mało p o m o c n y m m i l c z e ­ niem. Prawdopodobnie R z y m w ten sposób się z a b e z p i e c z a , m y ­ ślał ponuro ksiądz F l y n n . M u s z ą się tam cieszyć, że w coraz bardziej zeświecczonej Irlandii uchowała się j a k a k o l w i e k reli­ gijna praktyka, i nie chcą ludzi do niej zniechęcać. C z y j e d n a k R z y m nie wydał j u ż oświadczenia, że na pogańskie rytuały i przesądy nie ma miejsca w zbiorze zasad w i a r y ? Osobliwa rzecz, j a k m a w i a ł Jimmy, sympatyczny młody lekarz z wioski Doon odległej o kilka kilometrów. Powiedział, że dokładnie to samo dzieje się w medycynie: człowiek nigdy nie z n a j d o w a ł w s k a z ó w e k , kiedy ich potrzebował, tylko w ó w c z a s gdy wcale nie były mu potrzebne. 7 Strona 3 Co roku 26 lipca odbywała się uroczystość, na którą wierni przyjeżdżali z daleka i bliska, by się pomodlić i przystroić stud­ nię g i r l a n d a m i i k w i a t a m i . N i e z m i e n n i e proszono księdza F l y n n a o p o w i e d z e n i e kilku słów, co za k a ż d y m r a z e m przy­ sparzało mu udręki. Nic mógł oznajmić ludziom, że to coś bar­ dzo bliskiego bałwochwalstwa, gdy tłumy wiernych pchają się do o d r a p a n e g o posągu w grocie t u ż obok starej studni pośrod­ ku Głogowego G a j u . S ą d z ą c z tego, co sam przeczytał i przestudiował, święta A n ­ na, podobnie j a k jej m ą ż , święty Joachim, była postacią z a g a d ­ kową. P r z y p u s z c z a l n i e mylono ją w opowieściach z H a n n a h ze Starego Testamentu, co do której u w a ż a n o , że na zawsze po­ zostanie bezdzietna, lecz w końcu urodziła S a m u e l a . Cokol­ w i e k mogła jeszcze uczynić przed dwoma tysiącami lat, z pew­ nością nie odwiedziła Rossmore w Irlandii i nie znalazła miejsca w lesie, by powołać tam do istnienia święte źródło, któ­ re nigdy nie wysycha. To jedno raczej nie ulegało wątpliwości. Ale gdyby Brian spróbował przekonywać o tym niektórych mieszkańców Rossmore, wpadłby w tarapaty. Dlatego stawał przed nimi co roku, mamrotał cząstkę różańca, co nie mogło ni­ kogo urazić, i wygłaszał krótkie kazanie o dobrej woli, toleran­ cji i życzliwości wobec sąsiadów, na ogól trafiające w próżnię. Ksiądz Flynn myślał często, że ma wystarczająco dużo włas­ nych z m a r t w i e ń i nie musi dodawać do nich świętej A n n y z jej wiarygodnością. Zdrowie jego matki coraz bardziej s z w a n k o ­ wało i szybkimi krokami zbliżał się dzień, gdy chora nie bę­ dzie j u ż dłużej mogła mieszkać sama. Jego siostra Judy napi­ sała w liście, że być może Brian upodobał sobie samotne życie w celibacie, ale ona na pewno nie. W pracy miała do c z y n i e ­ nia w y ł ą c z n i e z żonatymi m ę ż c z y z n a m i albo g e j a m i . Agencje m a t r y m o n i a l n e okazały się pełne psychopatów, a na kursach w i e c z o r o w y c h spotykała cierpiących na depresję n i e u d a c z n i ­ ków; z a m i e r z a ł a więc przyjechać do Rossmore i poprosić świę­ tą A n n ę , by zajęła się jej sprawą. Strona 4 Jego brat Eddie porzucił żonę Kitty z czwórką dzieci, by od­ naleźć siebie. Brian wyruszył na p o s z u k i w a n i e Eddiego - któ­ ry uwił sobie w y g o d n e g n i a z d k o z N a o m i , d z i e w c z y n ą młod­ szą od o p u s z c z o n e j żony o dwadzieścia lat - i nie doczekał się za swą troskę zbyt w y l e w n y c h podziękowań. - To, że ty sam nie jesteś n o r m a l n y m mężczyzną, nie o z n a ­ cza, że cała reszta musi złożyć śluby czystości - rzucił Eddie, śmiejąc mu się w twarz. B r i a n F l y n n o d c z u w a ł w i e l k i e z n u ż e n i e . W istocie u w a ż a ł się za n o r m a l n e g o m ę ż c z y z n ę . Oczywiście pożądał kobiet, ale z a w a r ł p e w n ą u m o w ę . Z g o d n i e z o b o w i ą z u j ą c y m i w tej chwili r e g u ł a m i , jeśli miał być księdzem, musiał z r e z y g n o w a ć z m a ł ż e ń s t w a , dzieci i porządnego, n o r m a l n e g o życia ro­ dzinnego. Ksiądz Flynn z a w s z e sobie powtarzał, że ten n a k a z pewne­ go dnia ulegnie z m i a n i e . Nawet Watykan nie mógł stać z boku i b e z c z y n n i e patrzeć na tylu ludzi rezygnujących z posługi ka­ płańskiej za sprawą reguły wprowadzonej przez człowieka, nie p r z e z Boga. Za życia Jezusa wszyscy apostołowie byli żonaci, zasady g r y z m i e n i o n o z n a c z n i e później. No i wreszcie wszystkie te kościelne skandale musiały uświa­ domić zacofanym, konserwatywnym kardynałom, że d w u d z i e ­ sty p i e r w s z y w i e k w y m a g a pewnych dostosowań. L u d z i e nie s z a n o w a l i j u ż a u t o m a t y c z n i e Kościoła i d u ­ chownych. Wręcz przeciwnie. Powołania do kapłaństwa stały się teraz rzadkością. Brian Flynn i James 0 ' C o n n o r byli jedynymi wyświęconymi księżmi w diecezji od ośmiu lat. A James O'Connor odszedł z Kościo­ ła, oburzony tym, w jaki sposób chroniono p e w n e g o starszego księdza napastującego nieletnich, który dzięki z a t u s z o w a n i u sprawy mógł u n i k n ą ć leczenia i kary. Brian F l y n n jeszcze się trzymał, ale ledwo, ledwo. Jego matka zapomniała, kim on w ogóle jest, brat nim po­ g a r d z a ł , a siostra Judy zamierzała teraz przyjechać z L o n d y - 9 Strona 5 nu, by odwiedzić starą pogańską studnię, i zastanawiała się, czy skutek będzie pewniejszy w D z i e ń Świętej A n n y Proboszczem księdza F l y n n a był łagodny staruszek, ka­ nonik Cassidy, który z a w s z e chwalił młodego w i k a r e g o za ciężką pracę. - Zostanę tu, Brianie, dopóki będę mógł, aż wreszcie u z n a ­ ją, że jesteś j u ż w o d p o w i e d n i m w i e k u , by powierzyć ci para­ fię - powtarzał często kanonik. Miał dobre chęci i bardzo prag­ nął oszczędzić księdzu Flynnowi upokorzenia, j a k i m byłoby z w i e r z c h n i c t w o aroganckiego i trudnego obcego proboszcza. C h w i l a m i j e d n a k Brian F l y n n z a d a w a ł sobie pytanie, czy nic należałoby podporządkować się prawom natury, w y p r a w i ć ka­ n o n i k a C a s s i d y ' e g o do d o m u opieki dla e m e r y t o w a n y c h d u ­ c h o w n y c h i pozyskać kogoś, kogokolwiek, do pomocy w obo­ w i ą z k a c h duszpasterskich. W p r a w d z i e do kościoła przychodziło teraz o w i e l e m n i e j osób niż w czasach jego młodości, ale nadal musiał udzielać chrztów i pierwszych k o m u n i i , słuchać spowiedzi, d a w a ć ślu­ by i odprawiać pogrzeby. J e d n a k czasami, na przykład latem, gdy przyjeżdżał w cha­ rakterze pomocnika ksiądz z Polski, Brian Flynn dochodził do w n i o s k u , że może lepiej dałby sobie radę sam. W ubiegłym ro­ ku polski ksiądz spędził kilka tygodni na przygotowywaniu gir­ land dla świętej Anny i jej studni. N i e d a w n o ksiądz Flynn odwiedził młodsze klasy podsta­ wówki Świętej Ity i zapytał, czy któreś z uczennic chciałyby zo­ stać z a k o n n i c a m i , kiedy dorosną. Pytanie zupełnie na miejscu w katolickiej szkole dla dziewczynek. Były zaskoczone. Żadna nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Wreszcie jedna zrozumiała. — To znaczy, tak jak w filmie „Sister Act"? Ksiądz F l y n n poczuł, że ziemia u s u w a mu się spod nóg. C z a s a m i , kiedy budził się rano, widział przed sobą nieskoń­ czenie długi, ogłupiający dzień. Musiał jednak jakoś żyć dalej, brał więc prysznic i próbował przygładzić rude włosy, które za­ w s z e sterczały mu w nastroszonych kosmykach wokół głowy. 10 Strona 6 Potem szykował filiżankę herbaty z m l e k i e m i g r z a n k ę z m i o ­ d e m dla k a n o n i k a Cassidy'ego. Stary proboszcz z a w s z e okazywał mu tyle wdzięczności, że ksiądz Flynn czul się wynagrodzony. Rozsuwał zasłony, popra­ wiał poduszki i wygłaszał jakąś pogodną u w a g ę na temat świa­ ta za o k n e m . Później szedł do kościoła i odprawiał codzienną m s z ę dla w c i ą ż malejącej liczby wiernych. Po mszy wstępował do matki, z a s t a n a w i a j ą c się z niepokojem, w j a k i m zobaczy ją stanie. N i e o d m i e n n i e siedziała przy k u c h e n n y m stole, sprawiając w r a ż e n i e z a g u b i o n e j i b e z w o l n e j . T ł u m a c z y ł , jak z a w s z e , że jest jej s y n e m , k s i ę d z e m w tutejszej parafii, i przyrządzał śnia­ d a n i e składające się z owsianki i jajka na m i ę k k o . Następnie z ciężkim sercem przemierzał Castle Street, kierując się do kios­ ku S k u n k s a Slattery'ego, gdzie kupował dwie gazety: jedną dla k a n o n i k a i jedną dla siebie. To z a z w y c z a j oznaczało taką lub inną potyczkę intelektualną ze S k u n k s e m na temat wolnej woli, predestynacji albo tego, jak kochający Bóg m o ż e dopuścić do t s u n a m i czy klęski głodu. Po powrocie na p l e b a n i ę zasta­ wał t a m Josefa, pochodzącego z Łotwy opiekuna, który p o m a ­ gał kanonikowi wstać, umyć się i ubrać i słał jego łóżko. Ka­ n o n i k j u ż siedział, czekając na swoją gazetę. Później Josef zabierał go na p r z e c h a d z k ę do kościoła Ś w i ę t e g o A u g u s t y n a , g d z i e staruszek modlił się z z a m k n i ę t y m i o c z y m a . Proboszcz Cassidy lubił zjeść zupę na lunch i c z a s a m i opie­ k u n zabierał go do małej restauracyjki, p r z e w a ż n i e j e d n a k pro­ w a d z i ł drobnego, kruchego staruszka z powrotem do d o m u , gdzie żona Josefa A n n a podawała jakąś domową potrawę; w za­ m i a n k a n o n i k uczył A n n ę nowych angielskich słów i zwrotów. Bez ustanku interesował się ojczyzną Josefa i Anny, prosił o pokazywanie zdjęć Rygi i powtarzał, że to piękne miasto. Jo- sef miał jeszcze trzy inne zajęcia: sprzątał kiosk Skunksa Slat- lery'ego, zabierał ręczniki od fryzjera do pralni samoobsługowej i załatwiał pranie, a trzy razy w tygodniu jechał autobusem do Nolanów i pomagał N e d d y ' e m u Nolanowi w opiece nad ojcem. Strona 7 A n n a r ó w n i e ż pracowała w kilku miejscach: czyściła m o ­ siężne e l e m e n t y w drzwiach banku oraz biurowych gmachów, na których w y w i e s z a n o d u ż e , imponujące tabliczki, z m y w a ł a n a c z y n i a po ś n i a d a n i u w hotelowych kuchniach, rozpakowy­ wała przysyłane do kwiaciarni z targowisk kwiaty i wstawiała je do d u ż y c h w i a d e r z wodą. Josef i A n n a byli oszołomieni bo­ g a c t w e m i m o ż l i w o ś c i a m i oferowanymi przez Irlandię. Mogli tu odłożyć masę pieniędzy. Mieli swój plan pięcioletni, jak powiedzieli kanonikowi C a s - s i d y ' e m u . Oszczędzali, żeby kupić sklepik na obrzeżach Rygi. - M o ż e ksiądz nas tam odwiedzi? - spytał raz Josef. - Będę na w a s spoglądał i błogosławił wasze dzieło - odparł k a n o n i k r z e c z o w y m tonem, oczekując wszystkiego, co n a j l e p ­ sze na t a m t y m świecie. C z a s a m i ksiądz F l y n n m u zazdrościł. S t a r u s z e k nadal żył w świecie rzeczy pewnych, w miejscu, g d z i e kapłan był kimś w a ż n y m , s z a n o w a n y m i g d z i e na z a d a ­ ne pytanie każdy otrzymywał odpowiedź. Za czasów probosz­ cza C a s s i d y ' e g o księża mieli codziennie dziesiątki różnych za­ jęć. I nie wystarczało im na nie czasu. Ksiądz był upragnionym, w y p a t r y w a n y m i n i e z b ę d n y m uczestnikiem wszelkiego rodza­ ju w y d a r z e ń w życiu parafian. Teraz musiałeś czekać, aż cię zaproszą. K a n o n i k Cassidy zawitałby nieproszony i bez uprze­ d z e n i a do k a ż d e g o d o m u w parafii. Ksiądz Flynn nauczył się w i ę k s z e j powściągliwości. We współczesnej Irlandii, nawet w takiej mieścinie jak Rossmore, wiele osób niechętnie w i d z i a ­ łoby w swych progach koloratkę. Dlatego dzisiaj Brian Flynn miał przed sobą zaledwie kilka spraw do załatwienia. Musiał spotkać się z pewną polską rodzi­ ną e m i g r a n t ó w i w y z n a c z y ć datę chrztu ich bliźniąt na najbliż­ szą sobotę. Rodzice pytali go, czy ceremonia nie mogłaby się od­ być przy studni. Brian z trudem opanował rozdrażnienie. Nie, odbędzie się przy chrzcielnicy w kościele Świętego Augustyna. Potem odwiedził w areszcie więźnia, który wcześniej prosił o wizytę. A i d a n Ryan był agresywnym mężczyzną, a jego żo- Strona 8 na po latach przerwała milczenie i w y z n a ł a , że ją bił. N i c oka­ zywał s m u t k u ani skruchy, opowiadał tylko rozwlekle, że to wszystko jej w i n a , bo przed laty sprzedała ich dziecko jakie­ m u ś p r z y p a d k o w e m u przechodniowi. Ksiądz F l y n n wstąpił też z N a j ś w i ę t s z y m S a k r a m e n t e m do d o m u spokojnej starości na obrzeżach Rossmore, o grotesko­ w e j n a z w i e Paprocie i Wrzosy. K i e r o w n i c z k a u z n a ł a , że w w i e l o k u l t u r o w e j Irlandii byłoby s y m p a t y c z n i e j nie n a z y w a ć w s z y s t k i e g o i m i o n a m i świętych. P e n s j o n a r i u s z e powitali k s i ę d z a z radością i pokazali mu n a j r o z m a i t s z e o g r o d n i c z e p r z e d s i ę w z i ę c i a . Kiedyś, d a w n o temu, wszystkie podobne z a ­ kłady podlegały z a k o n o m , ale obecna k i e r o w n i c z k a , pielęg­ n i a r k a Poppy, j a k się pkazało, świetnie d a w a ł a sobie ze w s z y s t k i m radę. B r i a n miał do dyspozycji stary, z d e z e l o w a n y samochód, r z a d k o j e d n a k korzystał z niego w obrębie samego Rossmore, g d z i e jeździło się fatalnie, a parkowało jeszcze g o r z e j . Pojawi­ ły się pogłoski o budowie d u ż e j obwodnicy, szerokopasmowej drogi, która przejmie ruch ciężarówek. Już teraz l u d z i e prze­ ż y w a l i rozterkę. Jedni mówili, ze to pozbawi okolicę żywotno­ ści, inni twierdzili, że przywróci Rossmore p r z y n a j m n i e j w czę­ ści d a w n y charakter. Kolejna wizyta księdza F l y n n a wypadała w d o m u Nolanów. Bardzo lubił tę rodzinę. Jej nestor, Marty, dziarski staruszek, opowiadał nieustannie historie z przeszłości; mówił o swej zmarłej żonie tak, jakby nadal żyła, i często w s p o m i n a ł księ­ d z u Flynnowi o jej c u d o w n y m wyleczeniu za przyczyną m o ­ dlitw przy studni Świętej Anny, dzięki której zyskała d w a d z i e ­ ścia cztery lata dobrego życia. Jego syn był bardzo p o r z ą d n y m człowiekiem - i on, i synowa Clare z a w s z e chętnie go witali. Ksiądz F l y n n przed kilkoma laty asystował kanonikowi przy ich ślubie. C l a r e była nauczycielką w szkole Świętej Ity. Powiedziała księdzu, że wszyscy dyskutują o nowej drodze, która ma po­ wstać wokół Rossmore. Zadała nawet u c z e n n i c o m pracę do- 13 Strona 9 mową na ten temat. Niezwykłe było to, że droga miała zostać p o p r o w a d z o n a właśnie tędy, przez ich działkę. - C z y dostaniecie za to wysoką rekompensatę? - spytał ksiądz Flynn z odcieniem podziwu. Miło było popatrzeć na do­ brych ludzi, którzy w życiu doczesnym otrzymują nagrodę. - O c h , p r o s z ę k s i ę d z a , nie p o z w o l i m y , żeby p r z e b i e g a ł a przez naszą ziemię - zapewnił Marty Nolan. - Nigdy w życiu. Brian F l y n n był zaskoczony. Z a z w y c z a j drobni farmerzy modlili się o takie nieoczekiwane z r z ą d z e n i e losu. O majątek z y s k a n y dzięki przypadkowi. - W i d z i ksiądz, gdyby droga szła tędy, toby oznaczało z n i s z ­ czenie Głogowego Gaju - wyjaśnił N e d d y N o l a n . - No i koniec studni Świętej A n n y - dodała C l a r e . N i e m u ­ siała n a d m i e n i a ć , że ta studnia pozwoliła jej świętej pamięci teściowej żyć ćwierć w i e k u dłużej. N i e w y p o w i e d z i a n e słowa wisiały w powietrzu. Ksiądz F l y n n z ciężkim sercem wrócił do swego skromne­ go auta. Ta idiotyczna studnia mogła teraz ponownie podzie­ lić społeczność. Będzie więcej g a d a n i a na ten temat, roztrzą­ sania wartości, a także pretensji i roszczeń. Westchnął głęboko, pragnąc, by w nocy przyjechały buldożery i zrównały Głogo­ wy Gaj z ziemią. Zaoszczędziłoby to mnóstwa kłopotów. Pojechał z wizytą do swojej bratowej. Starał się odwiedzać Kitty przynajmniej raz w tygodniu, żeby wiedziała, że nie cała rodzina ją opuściła. Porzucił ją tylko Eddie. Kitty nie była w dobrym nastroju. - Pewnie chciałbyś coś zjeść - rzuciła niechętnie. Brian F l y n n rozejrzał się po niechlujnej kuchni, w której piętrzyły się n i e p o z m y w a n e po śniadaniu naczynia, dziecięce u b r a n i a na krzesłach i rozmaite rupiecie. Nie był to zbyt przy­ tulny d o m . - Nie, nic mi nie potrzeba - odparł, szukając krzesła, na któ­ r y m mógłby usiąść. - Rzeczywiście lepiej, żebyś nie jadł, karmią cię chyba jak Strona 10 wystawowego w i e p r z k a w tych wszystkich domach, po których c h o d z i s z . Nic d z i w n e g o , że przybrałeś na w a d z e . Brian F l y n n zastanawiał się, czy Kitty z a w s z e była taka zgorzkniała. Nie pamiętał. M o ż e po prostu ucieczka Eddiego z atrakcyjną młodą N a o m i tak ją odmieniła. - Byłem u m a m y - powiedział z w a h a n i e m . - Usłyszałeś od niej choć słowo? - Kilka, ale niewiele i niezbyt sensownych. - W jego głosie pobrzmiewało znużenie. N i e zyskał j e d n a k współczucia Kitty. - No cóż, nie możesz ode mnie oczekiwać, że będę nad nią wylewała łzy, Brian. Kiedy miała jeszcze wszystkie klepki w po­ rządku, nigdy nie byłam dość dobra dla jej wspaniałego synka Eddiego, więc teraz niech sobie radzi beze mnie. Takie jest m o ­ je zdanie. - Kitty przybrała zawzięty w y r a z twarzy. Miała na so­ bie poplamiony rozpinany sweter, włosy jej zwisały w strąkach. Przez krótką chwilę ksiądz Flynn czuł, że trochę rozumie bra­ ta. Jeżeli m o ż n a było wybierać spośród licznego grona kobiet, a Eddie najwyraźniej mógł, Naomi wydawała się lepszą i bar­ dziej atrakcyjną możliwością. Ale zaraz przypomniał sobie o obowiązkach, dzieciach i przysiędze, więc odpędził tę myśl. - M a t k a nie m o ż e dłużej mieszkać sama, Kitty. P o w i n n o się sprzedać dom i umieścić ją w zakładzie o p i e k u ń c z y m . - No cóż, i tak nic spodziewałam się niczego w z w i ą z k u z tym d o m e m , więc jeśli o m n i e chodzi, m o ż e s z się nie krępo­ wać. - P o r o z m a w i a m z Eddiem i Judy, d o w i e m się, co o tym są­ dzą - powiedział. - Judy? O, czyżby jej wysokość tam w Londynie czasami od­ bierała telefony? - Przyjeżdża do Rossmore za dwa tygodnie - odparł ksiądz Flynn. - Niech tylko nie myśli, że zatrzyma się tutaj. - Kitty zabor­ czo popatrzyła wokół. - To mój dom, wszystko, co m a m , i nie życzę sobie krewnych Eddiego jako dzikich lokatorów. Strona 11 - W żadnym razie nie przypuszczam, by chciała... h m . . . spra­ wiać ci kłopot. - Miał nadzieję, iż jego ton nie dawał do zrozu­ mienia, że Judy przenigdy nie zatrzymałaby się w takim miejscu. - W i ę c g d z i e będzie nocowała? Przecież nie u ciebie i ka­ nonika. - Z a p e w n e w którymś hotelu. - C ó ż , lady Judy na to stać, w przeciwieństwie do reszty ro­ d z i n y - prychnęła Kitty. - Z a s t a n a w i a ł e m się nad przeniesieniem m a m y do Paproci i Wrzosów. Byłem tam dzisiaj, mieszkańcy wydają się bardzo zadowoleni. - To protestancki dom, Brian. Ksiądz nie może posłać włas­ nej matki do protestanckiego zakładu. Co by ludzie na to po­ wiedzieli? - To nie jest protestancki dom, Kitty. - Ksiądz F l y n n starał się p r z e m a w i a ć łagodnie. - P r z y j m u j e osoby różnych w y z n a ń i bez w y z n a n i a . - Na jedno w y c h o d z i - burknęła. - Tak się składa, że wcale nie. Byłem tam wczoraj z k o m u ­ nią. W przyszłym tygodniu otwierają oddział dla chorych na a l z h e i m e r a . Pomyślałem, że gdyby któreś z was chciało podje­ chać i rzucić o k i e m . . . - Jego z n u ż o n y głos odzwierciedlał sa­ mopoczucie. Kitty nieco zmiękła. - N i e jesteś złym człowiekiem, Brian, nie sam z siebie. To życie jest ciężkie, teraz, kiedy nikt j u ż nic szanuje księży ani nic. - Chciała w ten sposób wyrazić coś w rodzaju współczu­ cia i on to r o z u m i a ł . - N i e k t ó r z y okazują odrobinę szacunku - odpowiedział z b l a d y m u ś m i e c h e m , zbierając się do odejścia. - Dlaczego ciągle w tym tkwisz? - spytała, podchodząc do drzwi. - P o n i e w a ż się zaciągnąłem, zapisałem, czy jakkolwiek to n a z w i e s z , i od czasu do czasu robię coś pożytecznego. - Miał żałosną m i n ę . (6 Strona 12 - Ja w k a ż d y m razie zawsze rada cię w i d z ę - zapewniła po­ zbawiona w d z i ę k u Kitty Flynn, dając n i e d w u z n a c z n i e do zro­ z u m i e n i a , że jest najprawdopodobniej jedyną osobą w Ross­ more, która choć trochę cieszy się na jego widok. Obiecał Lilly Ryan, że ją odwiedzi i opowie, jak jej m ą ż A i d a n radzi sobie w w i ę z i e n i u . W c i ą ż go kochała i często ża­ łowała, że z e z n a w a ł a przeciw n i e m u . Ale nie było wyjścia - ciosy stały się ostatnio tak dotkliwe, że wylądowała w szpita­ lu, a musiała u t r z y m a ć troje dzieci. Nie czul się w nastroju, by z nią rozmawiać. Ale odkąd to na­ strój miał z tym cokolwiek wspólnego? Wjechał w boczną uliczkę. Najmłodszy syn, Donal, kończył w tym roku katolicką szko­ łę Braci. O tej porze nie było go w d o m u . - N a p r a w d ę m o ż n a na księdzu polegać. Lilly w y d a w a ł a się zachwycona, że go w i d z i . M i m o że nie miał dla niej dobrych wiadomości, to, że m o ż n a na n i m pole­ gać, brzmiało p r z y n a j m n i e j pocieszająco. Jej k u c h n i a wyglą­ dała zupełnie inaczej niż ta, którą niedawno opuścił. Na okien­ n y m p a r a p e c i e kwitły kwiaty, na ścianach połyskiwały m i e d z i a n e rondle i patelnie; w kącie stał stolik, przy którym Lilly wymyślała krzyżówki, zarabiając w ten sposób skromne p i e n i ą d z e . W s z y s t k o było jak należy. Postawiła na stole talerz z k r u c h y m i ciasteczkami. - D z i ę k u j ę , lepiej nie - powiedział z ż a l e m . - W ostatnim d o m u usłyszałem, że jestem gruby jak świnia. - N i e w i e r z ę . - Zupełnie nie zwracała na niego u w a g i . - A zresztą czy ksiądz nie zrzuci całej tej wagi, chodząc po n a ­ szych lasach? No więc, jak on się dzisiaj m i e w a ? I ksiądz Flynn, z całą dyplomacją, na jaką potralił się zdo­ być, próbował przetworzyć poranne spotkanie z A i d a n e m Rya- nem w r o z m o w ę niosącą choćby iskierkę pociechy żonie, któ­ rą m ą ż kiedyś bił, a teraz nie chciał się z nią zobaczyć. Żonie, która - w co jej m ą ż święcie wierzył - sprzedała przechodnio- wi z ulicy najstarsze dziecko. 17 Strona 13 Ksiądz Flynn przejrzał gazety sprzed ponad dwudziestu lat, kie­ dy to córeczka Ryanów zniknęła z wózka stojącego pod sklepem. Nigdy jej nie odnaleziono. Ani ż y w e j , ani m a r t w e j . Brian zdołał nadać rozmowie optymistyczny ton, uciekając się do wytartych k o m u n a ł ó w : Bóg jest dobry, nigdy nie w i a d o ­ m o , co nas czeka, n a j w a ż n i e j s z e to się nie poddawać. - C z y ksiądz w i e r z y w świętą A n n ę ? - zagadnęła Lilly, nie­ o c z e k i w a n i e przełamując smutny nastrój. - No cóż, o w s z e m , to znaczy, oczywiście wierzę, że istniała i tak d a l e j . . . — wybąkał, zastanawiając się, do czego ta kobie­ ta z m i e r z a . - A l e czy ksiądz u w a ż a , że ona tam stoi przy studni i słu­ c h a ? - drążyła Lilly. - W s z y s t k o jest w z g l ę d n e , Lilly, to znaczy, studnia jest od wieków uświęconym miejscem, co samo w sobie ma pewną w a ­ gę. No i, oczywiście, święta Anna przebywa w niebie, gdzie, jak wszyscy inni święci, wstawia się za n a m i . . . — W i e m , proszę księdza, ja też nie wierzę w tę studnię - p r z e r w a ł a Lilly. - Ale byłam tam w zeszłym tygodniu i, słowo daję, to z a d z i w i a j ą c e . Ze w tych czasach przychodzą tam ta­ kie tłumy l u d z i . Ksiądz Flynn usiłował przywołać na twarz w y r a z miłego za­ skoczenia, j e d n a k niezbyt mu się to udało. - W i e m , c z u ł a m kiedyś to samo co ksiądz. C h o d z ę tam co roku, w okolicach urodzin Teresy. Mojej córeczki, która zagi­ nęła na długo przed księdza p r z y j a z d e m . Zwykle to nic ma z n a c z e n i a , ale tydzień temu spojrzałam na tę sprawę jakoś ina­ czej. Zupełnie jakby święta A n n a naprawdę mnie słuchała. Opowiedziałam jej o wszystkich kłopotach, jakie z tego wynik­ ły, i że biedny A i d a n j u ż nigdy potem nie doszedł do siebie. Ale przede w s z y s t k i m prosiłam, aby mi przekazała, że Teresa ma się dobrze, g d z i e k o l w i e k przebywa. Mogłabym to jakoś znieść, g d y b y m w i e d z i a ł a , że żyje szczęśliwie. Ksiądz F l y n n patrzył na Lilly w m i l c z e n i u , niezdolny do ż a d n e j konstruktywnej reakcji. Strona 14 - Tak czy inaczej w i e m , że l u d z i e co r u s z widzą chodzące posągi, mówiące święte obrazy i tym podobne bzdury, ale coś się zdarzyło, proszę księdza, coś się n a p r a w d ę zdarzyło. N a d a l brakowało mu słów, kiwał tylko głową, zachęcając Lilly, żeby mówiła dalej. - Było tam ze dwadzieścia osób, k a ż d a jakby opowiadała własną historię. Jakaś kobieta mówiła głośno, że k a ż d y ją sły­ szał: „O święta A n n o , spraw, by nie odnosił się do m n i e tak zimno, by nic odwracał się więcej ode m n i e . . . ". Wszyscy mogli dowiedzieć się, o co jej chodzi. Ale tak n a p r a w d ę nikt z nas tego nie słuchał. K a ż d y myślał o sobie. I nagle p o c z u ł a m , że z Teresą wszystko w porządku, dwa lata temu h u c z n i e obcho­ dziła d w u d z i e s t e pierwsze urodziny, czuje się dobrze i jest szczęśliwa. Zupełnie jakby święta A n n a kazała mi się dłużej nie martwić. W i e m , proszę księdza, że to śmieszne, ale bardzo mi pomogło, i w końcu co w tym złego? Żałuję tylko, że bied­ ny A i d a n nie mógł tam ze mną być, kiedy to powiedziała albo pomyślała, albo przekazała mi do głowy czy cokolwiek to by­ ło. Przyniosłoby mu spokój ducha. Ksiądz F l y n n wykręcił się licznymi z a p e w n i e n i a m i o nie­ z b a d a n y c h wyrokach Bożych i dorzucił nawet cytat z Szekspi­ ra, że więcej jest rzeczy w niebie i na ziemi, n i ż się ich śniło filozofom. Później wyszedł z małego d o m k u i podjechał na skraj Głogowego G a j u . Idąc p r z e z las, odpowiadał na p o z d r o w i e n i a l u d z i space­ r u j ą c y c h z psami i biegających w dresach - którego to ćwi­ c z e n i a , z d a n i e m bratowej, on sam r ó w n i e ż potrzebował. Kobiety popychały przed sobą w ó z k i i przystawał, by p o z a ­ c h w y c a ć się d z i e ć m i . K a n o n i k zwykł m a w i a ć , że ż a r t o b l i w e „A kogo my tu m a m y ? " najlepiej ratuje sytuację, g d y chodzi o n i e m o w l ę t a w w ó z e c z k a c h . Załatwiało się w ten sposób kwestię płci oraz braku pamięci do imion. Rodzice dodawali szczegóły i m o ż n a było k o n t y n u o w a ć p o g a w ę d k ę , r z u c a j ą c : „co za wspaniały chłopak", albo: „czy nie śliczna z niej d z i e w ­ czynka?". f9 Strona 15 Spotkał C a t h a l a Chambersa, kierownika lokalnego oddzia­ łu banku. Powiedział, że spaceruje po lesie, aby rozjaśnić umysł. Do b a n k u napływały tłumy klientów pragnących pożyczyć p i e n i ą d z e i kupić z i e m i ę w okolicy, by ją następnie sprzedać z o g r o m n y m z y s k i e m , gdy ruszy b u d o w a nowej drogi. Bardzo t r u d n o było przewidzieć, jak należy postąpić. C e n t r a l a orzek­ ła, że C h a m b e r s jako miejscowy przedstawiciel powinien trzy­ mać rękę na pulsie. Ale jak tu trzymać rękę na pulsie w takich okolicznościach? C a t h a l dodał, że Myles Barry, radca prawny, znalazł się w podobnie kłopotliwym położeniu. Trzy różne osoby z w r ó ­ ciły się do niego, by złożył ofertę Nolanom dotyczącą k u p n a ich małego gospodarstwa. Była to czysta zachłanność, speku­ lacja i zachłanność, nic innego. Ksiądz F l y n n z a u w a ż y ł , że to krzepiące spotkać bankiera, który myśli takimi kategoriami, lecz Cathal odparł, iż w cen­ trali zapatrują się na te sprawy zupełnie inaczej. S k u n k s Slattery, który wyprowadzał swoje d w a charty, zbli­ żył się do nich z d r w i ą c y m u ś m i e s z k i e m . No i proszę, przyszedł ksiądz do pogańskiej studni, z na­ dzieją że d a w n i bogowie dokonają tego, czego nie potrafi do­ konać dzisiejszy Kościół - przemówił szyderczym tonem, pod­ czas gdy jego chude psy zadrżały, jakby z irytacji. - Tak jest, S k u n k s , oto cały ja, zawsze ułatwiałem sobie ży­ cie - m r u k n ą ł ksiądz Flynn przez zaciśnięte zęby. Odczekał z p r z y k l e j o n y m u ś m i e c h e m kilka minut, dopóki S k u n k s nie wyładował na n i m złości i nie pociągnął dygocących chartów naprzód. Ksiądz F l y n n także ruszył naprzód, z p o n u r y m w y r a z e m twarzy, bo pierwszy raz sam z siebie odwiedzał studnię Świę­ tej Anny. Zaglądał tu wcześniej w ramach parafialnych obo­ wiązków, z a w s z e z urazą, zagubiony, ale nigdy nie obwieszczał w s z e m wobec swoich opinii. D r e w n i a n e znaki, wyrzeźbione przez miejscowych wiernych w minionych latach, prowadziły do studni, która znajdowała się 20 Strona 16 w d u ż e j , skalistej, przepastnej grocie. Było tam wilgotno i z i m ­ no; s t r u m y k spływający ze wzgórza okalał studnię i w miejscu, gdzie wierni nalewali wodę starą żelazną chochlą, gromadziło się błoto. Teraz, przed południem i w środku tygodnia, nie mogło się lam przecież zebrać zbyt wielu ludzi. Krzaki głogu przed grotą były przyozdobione - tak, to sło­ wo wydało się księdzu Flynnowi odpowiednie - przyozdobio­ ne k a w a ł k a m i tkaniny, karteczkami i w s t ą ż k a m i . Wisiały tam też medaliki i poświęcone leki, niektóre z a p a k o w a n e w plastik albo celofan. Były także prośby zanoszone do świętej, składane u niej ży­ czenia, a c z a s a m i p o d z i ę k o w a n i a za otrzymaną łaskę. „Nie pije j u ż trzy miesiące, święta A n n o , d z i ę k u j ę Ci i pro­ szę, byś dała mu siłę. albo: „ M ą ż mojej córki rozważa u n i e w a ż n i e n i e małżeństwa, jeśli ona wkrótce nie z a j d z i e w c i ą ż ę . . . ", albo: „Boję się iść do lekarza, ale pluję krwią, proszę, święta A n ­ no, w s t a w się za mną u Pana naszego, żebym w y z d r o w i a ł . Że­ by to było tylko przeziębienie, które z a r a z p r z e j d z i e . . . ". Ksiądz F l y n n stał i czytał, i płonęły mu policzki. To był dwudziesty pierwszy wiek w kraju, który ulegał postę­ pującej sekularyzacji. Skąd się brały te wszystkie przesądy? C z y przychodzili tutaj tylko starzy ludzie? Powrót do p r y m i t y w n i e j - szych czasów? Ale nawet tego przedpołudnia spotkał wiele mło­ dych osób, które uznały, że studnia posiada moc. Jego własna sio­ stra powracała z Anglii, by się pomodlić o męża, młode polskie małżeństwo chciało tu ochrzcić dzieci. Lilly Ryan, której się wy­ dawało, że słyszy, jak posąg mówi, iż jej zaginiona przed laty cór­ ka ma się dobrze, zaledwie przekroczyła czterdziestkę. Były to rzeczy niepojęte. W s z e d ł do groty, gdzie odwiedzający zostawiali kule, łaski, a nawet o k u l a r y jako symbole nadziei, że zostaną uleczeni 21 Strona 17 i zdołają obejść się bez nich. Leżały tam również dziecięce bu­ ciki i skarpetki - kto wie, co mogły oznaczać? Pragnienie po­ siadania d z i e c k a ? Prośbę o uleczenie chorego m a l e ń s t w a ? A w cieniu stała wielka figura świętej Anny. Z biegiem lat święta była o d m a l o w y w a n a i o d n a w i a n a , jej policzki coraz bardziej przypominały różowe jabłuszka, brą­ zowa opończa nabierała głębszej barwy, kosmyk blond włosów wyzierający spod kremowego welonu wydawał się jeszcze świet- listszy. Jeżeli święta A n n a w ogóle istniała, była drobną c i e m n o w ł o ­ są kobietą z ziemi palestyńskiej i izraelskiej. Z pewnością nie w y g l ą d a ł a jak i r l a n d z k a dziewoja z reklamy topionego serka. M i m o to przed studnią klęczeli zupełnie normalni l u d z i e . Uzyskiwali tu więcej n i ż kiedykolwiek w kościele Świętego Au­ g u s t y n a w Rossmore. Była to otrzeźwiająca, a z a r a z e m przygnębiająca myśl. Posąg spoglądał s z k l a n y m w z r o k i e m - co sprawiło księdzu F l y n n o w i pewną ulgę. Gdyby zaczął sobie wyobrażać, że figu­ ra z w r a c a się do niego osobiście, n a p r a w d ę dałby za wygraną. O d z i w o jednak, choć święta nie odezwała się do niego, ksiądz F l y n n odczuł potrzebę, by przemówić do niej. Popatrzył na młodą, zatroskaną twarz córki Mylesa Barry'ego, dziewczy­ ny, która ku w i e l k i e m u żalowi ojca nie dostała się na studia p r a w n i c z e . O co tak się modliła z z a m k n i ę t y m i oczami i sku­ pioną m i n ą ? Zobaczył Jane, wytworną siostrę Poppy, kierowniczki d o m u spokojnej starości. Jane, która - nawet dla n i e w p r a w n e g o oka księdza F l y n n a - nosiła najmodniejsze stroje, szeptała coś do świętej. Był tam też młody człowiek, który prowadził na targu stoisko ze zdrową żywnością. Poruszał bezgłośnie ustami. S p o j r z a w s z y ostatni raz na to, co u w a ż a ł za całkowicie nie­ o d p o w i e d n i e wyobrażenie matki Najświętszej M a r y i Panny, ksiądz F l y n n pożałował, że nie może zapytać posągu, czy któ­ rekolwiek z tych modlitw zostały wysłuchane. I co święta ro­ bi, jeśli d w i e osoby zanosiły sprzeczne prośby? 22 Strona 18 Ale to była prosta droga do urojeń i szaleństwa. A on nie z a ­ mierzał się w coś takiego wplątywać. Wychodząc z groty, pogładził k a m i e n n e , wilgotne ściany z w y d r a p a n y m i na nich napisami. Minął k r z e w y głogów gęsto rosnące u wejścia, krzewy, których nikt nie wyciął, p o n i e w a ż zbyt w i e l e wiązało się z nimi nadziei, modlitw i próśb różnych ludzi. N a w e t na starej d r e w n i a n e j bramie wisiała przypięła kartka z napisem: „Święta A n n o , wysłuchaj mojej prośby". W s z ę d z i e wokół ksiądz Flynn niemal słyszał głosy. W z y w a ­ jące, zanoszące prośby i błagania z otchłani lat. I usłyszał włas­ ną cichą m o d l i t w ę : „Proszę, pozwól mi poznać głosy p r z e m a w i a j ą c e do C i e b i e i dowiedzieć się, do kogo należą. Jeśli m a m tu dokonać czegoś dobrego, daj mi znać, co mówią ludzie i czego sobie życzą, by­ śmy to usłyszeli i uczynili dla n i c h . . . ". Strona 19 Najostrzejszy nóż w szufladzie Część 1 - Neddy Słyszałem, j a k l u d z i e mówią o m n i e : „O, Neddy N o l a n ! No cóż, nie jest to najostrzejszy nóż w tej s z u f l a d z i e . . . ". Ale, w i ­ dzicie, ja nigdy nie chciałem być najostrzejszym n o ż e m w szu­ fladzie. Przed laty mieliśmy w kuchni taki ostry nóż i wszyscy z a w s z e mówili o n i m ze strachem. „Połóż ten ostry nóż na górnej półce, z a n i m któreś z dzieci utnie sobie palec" - mawiała m a m a , a tata dodawał: „Sprawdź, czy ostry nóż jest odwrócony do ściany, tak żeby trzonek wysta­ wał. N i e chcemy, żeby ktoś się pokaleczył". Obawiali się jakie­ goś strasznego w y p a d k u i w i d o k u kuchni spływającej krwią. P r a w d ę m ó w i ą c , żałowałem tego ostrego noża. To nie była jego w i n a . N i e z a m i e r z a ł straszyć l u d z i , tylko tak go po pro­ stu zrobiono. Ale nie m ó w i ł e m n i k o m u , co czuję, bo l u d z i e po prostu z n o w u by powiedzieli, że jestem m i ę c z a k i e m . M i ę c z a k Neddy, tak m n i e nazywają. Dlatego że nie potrafię słuchać pisków myszy schwytanej w pułapkę i płakałem, kiedy obok naszego domu przeszło po­ lowanie z nagonką, a ja zobaczyłem oczy uciekającego lisa i po­ pędziłem go w g ą s z c z Głogowego G a j u . Tak, p r z y p u s z c z a m , że inni u z n a l i to za miękkie i n i e m ą d r e z a c h o w a n i e , ale z m o ­ jego p u n k t u w i d z e n i a m y s z się nie prosiła, żeby przyjść na świat w p o m y w a l n i z a m i a s t w s z c z e r y m polu, gdzie mogłaby Strona 20 spokojnie dożyć sędziwego mysiego wieku w szczęściu i powo­ d z e n i u . A śliczny r u d y lis z pewnością nie zrobił nic, by roz­ d r a ż n i ć te wszystkie psy gończe, konie i ludzi ubranych na c z e r w o n o , którzy gonili go z tak wielką zajadłością. Nie u m i e m jednak tłumaczyć takich spraw zbyt szybko i jas­ no, więc z a z w y c z a j daję sobie z tym spokój. I nikt nie oczekuje zbyt wiele od M i ę c z a k a Neddy'ego, dlatego mój sposób patrze­ nia na różne rzeczy m n i e j więcej uchodzi mi na sucho. M y ś l a ł e m , że będzie inaczej, kiedy dorosnę. Dorośli l u d z i e nie wygłupiali się i nie żałowali różnych stworzeń. Byłem pe­ w i e n , że ze mną też się tak stanie. Ale to trwało bardzo długo. Gdy m i a ł e m siedemnaście lat, pewnego razu cała nasza gro­ m a d a - ja, mój brat Kit i jego k u m p l e - pojechała furgonetką na tańce, spory kawałek drogi, aż za jeziora. Była tam p e w n a d z i e w c z y n a o mocno kręconych włosach. Wyglądała zupełnie inaczej n i ż pozostałe, które nosiły sukienki na ramiączka, mia­ ła na sobie grubą bluzę swetrową z golfem i spódnicę, a na no­ sie o k u l a r y - i nikt nie prosił jej do tańca. No więc ją poprosiłem, a ona wzruszyła ramionami i odparła: - C ó ż , przynajmniej zyskałam dziś wieczór choć jeden taniec. W i ę c poprosiłem ją znowu, a później jeszcze r a z i na koniec powiedziałem: - Zyskałaś dziś wieczór czternaście tańców, Noro. - Pewnie oczekujesz wspólnej jazdy do d o m u - ona na to. - Jazdy do d o m u ? - powtórzyłem. - Podwózka za zalecanki - odrzekła b e z n a m i ę t n y m , zrezyg­ n o w a n y m tonem. Taką cenę skłonna była zapłacić k o m u ś , kto poprosił ją do tańca czternaście razy. Wyjaśniłem, że jesteśmy z drugiej strony jezior, z okolic Ross­ more, i w r a c a m y r a z e m do domu furgonetką. N i e mogłem się zorientować, czy Nora poczuła ulgę, czy rozczarowanie. Koledzy natrząsali się ze mnie w furgonetce. - N e d d y jest zakochany! - wyśpiewywali przez całą drogę do d o m u . 25