Betty Mahmoody - Tylko razem z córką -

Szczegóły
Tytuł Betty Mahmoody - Tylko razem z córką -
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Betty Mahmoody - Tylko razem z córką - PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Betty Mahmoody - Tylko razem z córką - PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Betty Mahmoody - Tylko razem z córką - - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 BETTY MAHMOODY Tylko razem z corką Strona 3 BETTY MAHMOODY Tylko razem z córką Przełożyła z angielskiego Maria Kwiatkowska WYDAWNICTWO TENTEN TYTUŁ ORYGINAŁU NOT WITHOUT MY DAUGHTER ILUSTRACJA NA OKŁADCE JANUSZ OBŁUCKI OPRACOWANIE GRAFICZNE I TYPOGRAFICZNE GRAŻYNA I ANDRZEJ BARECCY REDAKCJA HANNA JANKOWSKA KOREKTA MARIA MAGDALENA MATUSIAK COPYRIGHT © 1987 BY BETTY MAHMOODY „ALL RIGHT RESERVED" ® COPYRIGHT FOR THE POLISH EDITION BY TENTEN PUBLISHING HOUSE WARSZAWA 1992 ISBN 8-85477-36-5 FOTOTYPE, MILANÓWEK, Strona 4 Moja córka drzemała przy oknie w samolocie British Airways. Kasztanowe loki, nigdy nie podcinane, okalały jej twarz i swobodnie opadały na ramiona. Był 3 sierpnia 1984 roku. Moje kochane dziecko było znużone tą długą podróżą. Wyjechaliśmy z Detroit w środę rano, a teraz, kiedy zbliżaliśmy się do końca ostatniego etapu naszej drogi, słońce wstawało i był już piątek. Mudi, mój mąż, podniósł wzrok znad książki spoczywającej na jego wydatnym brzuchu. Zsunął okulary na łysiejące czoło i powiedział: - Powinnaś się przygotować. Odpięłam pas, wzięłam torebkę i zaczęłam się przeciskać przez wąskie przejście do toalety w tyle samolotu. Stewardessy zbierały już nakrycia i czyniły inne przygotowania przed lądowaniem. To był błąd, mówiłam do siebie. Gdybym tak mogła wysiąść teraz z tego samolotu... Zamknęłam się w toalecie i spojrzawszy w lustro zobaczyłam kobietę bliską paniki. Skończyłam dopiero co trzydzieści dziewięć lat. Kobieta w tym wieku powinna panować nad własnym życiem. Jak mogłam stracić kontrolę? Poprawiłam makijaż starając się uzyskać jak najkorzystniejszy wygląd, żeby się tylko czymś zająć. Nie chciałam się tutaj znaleźć, ale się znalazłam, trzeba więc robić wszystko, żeby sprawy ułożyły się jak najlepiej. Może te dwa tygodnie szybko miną. Kiedy będziemy z powrotem w Detroit, Mahtab zacznie chodzić do przedszkola przy szkole Montessori* na przedmieściu. Mudi zajmie się pracą. Zaczniemy budować wymarzony dom. Żeby tylko jakoś przebrnąć przez te dwa tygodnie. Wydobyłam z torby grube, czarne rajstopy, które Mudi polecił mi * Szkoła o systemie pedagogicznym, zakładającym spontaniczny rozwój aktywności dziecka; naturalizm pedagogiczny (przyp. tłum.). Strona 5 kupić. Naciągnęłam je i wygładziłam z wierzchu spódnicę skromnego, ciemnozielonego kostiumu. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, walcząc z chęcią przyczesania włosów. Po co ta fatyga? Nałożyłam na głowę grubą zieloną chustę. Mudi powiedział, że będę musiała zawsze ją nosić poza domem. Zawiązana pod brodą, nadawała mi wygląd starej chłopki. Zawahałam się, czy włożyć okulary. Bez nich, jak mi się wydawało, wyglądałam korzystniej. Zachodziło jednak pytanie, czy bardziej zależy mi na wywarciu wrażenia na rodzinie Mudiego, czy też chcę zobaczyć ten niespokojny kraj. Zostałam w okularach, zdając sobie sprawę, że chusta i tak już wystarczająco popsuła moją prezencję. Wróciłam na swoje miejsce. - Właśnie myślałem - powiedział Mudi - że musimy schować nasze amerykańskie paszporty. Jeśli je znajdą, zabiorą nam. - Co powinniśmy zrobić? Mudi zawahał się. - Twoją torbę przeszukają, bo jesteś Amerykanką. Daj mi je. Mniejsze jest prawdopodobieństwo, że zrewidują mnie. Było to zapewne prawdą, jako że mój mąż wywodził się ze sławnego w tym kraju rodu, co znajdowało wyraz nawet w jego nazwisku. Perskie imiona mają całe warstwy znaczeń. Każdy Irańczyk mógłby wiele wydedukować z pełnego nazwiska i imienia Mudiego: Sajjid Bozorg Mahmudi. Sajjid to tytuł religijny, oznaczający pochodzenie w prostej linii, po mieczu i po kądzieli, od proroka Mahometa. Mudi posiada na dowód tego całe drzewo genealogiczne wypisane po persku. Rodzice nadali mu przydomek „Bozorg" w nadziei, że kiedy dorośnie, zasłuży w pełni na to miano, oznaczające kogoś, kto jest wielki, czcigodny, szanowany. Nazwisko rodowe brzmiało Hakim, ale Mudi urodził się w czasach, kiedy szajch wydał dekret zakazujący używania tego rodzaju muzułmańskich nazwisk, ojciec zmienił więc rodowe miano na „Mahmudi", o bardziej perskim niż muzułmańskim brzmieniu. Pochodzi ono od imienia Mahmud, co oznacza „pochwalony". Strona 6 Poza nazwiskiem, prestiżu dodawało mu "wykształcenie. Chociaż rodacy Mudiego nienawidzą Amerykanów, szanują bardzo amerykański system edukacyjny. Jako lekarz wykształcony w Ameryce, z odbytą tam praktyką, Mudi z całą pewnością zostałby zaliczony do uprzywilejowanej elity swojego ojczystego kraju. Sięgnęłam do torby, wyjęłam paszporty i podałam Mudiemu. Wsunął je do wewnętrznej kieszeni marynarki. Samolot zaczął podchodzić do lądowania. Silniki wyraźnie zwolniły obroty, dziób pochylił się ostro w dół. - Musimy się szybko zniżać, ponieważ miasto otaczają góry -wyjaśnił Mudi. Wszyscy na pokładzie odrzutowca drżeli z napięcia. Mahtab obudziła się, nagle zaniepokojona, i ścisnęła mnie za rękę. Spojrzała na mnie, szukając otuchy. - Wszystko w porządku - powiedziałam - zaraz będziemy lądować. Co też ja robię najlepszego przybywając jako Amerykanka do kraju, który zajmuje najbardziej antyamerykańskie stanowisko na całym świecie? Dlaczego przywiozłam córkę do kraju pogrążonego w tragicznej wojnie z Irakiem? Chociaż się starałam, nie mogłam pozbyć się niejasnych obaw, które towarzyszyły mi od chwili, kiedy siostrzeniec Mudiego Mammal Ghodsi zaproponował tę podróż. Dwa tygodnie urlopu można wytrzymać wszędzie, jeśli ma się w perspektywie powrót do wygodnej normalności. Ale mnie męczyło przeczucie - irracjonalne, jak zapewniali przyjaciele - że skoro Mudi ściągał Mahtab i mnie do Iranu, spróbuje zatrzymać nas tu na zawsze. Przyjaciele zapewniali, że nigdy by tego nie zrobił. Jest całkowicie zamerykanizowany. Mieszka w Stanach od dwudziestu lat. Wszystko, co posiadał, jego praktyka lekarska, cała teraźniejszość i przyszłość, były związane z Ameryką. Dlaczego miałby myśleć o powrocie do dawnego życia? Argumenty te, jeśli ująć je racjonalnie, były przekonywające, ale nikt tak jak ja nie znał złożonej osobowości Mudiego. Był kochającym mężem i ojcem, ale potrafił na zimno lekceważyć potrzeby i pragnienia własnej rodziny. Jego umysł Strona 7 był połączeniem błyskotliwej inteligencji i ciemnego nieładu. Pod względem kulturowym stanowił mieszankę Wschodu i Zachodu, sam nie wiedział, co w jego życiu przeważało. Miał wszelkie powody, żeby po dwutygodniowym urlopie zabrać nas z powrotem do Stanów. Miał też wszelkie powody, żeby nas zmusić do pozostania w Iranie. Dlaczego zgodziłam się na przyjazd, narażając się na taką, mrożącą krew w żyłach, ewentualność? Mahtab. Przez pierwsze cztery lata była szczęśliwym, rozszczebiotanym dzieckiem, pełnym radości życia, przywiązanym do mnie, do ojca i do swego pluszowego królika; taniego, sfatygowanego już królika wysokości prawie czterech stóp, w białe kropki na zielonym tle. Miał tasiemki u łap, Mahtab mogła przywiązywać go do swoich stopek i tańczyć razem z nim. Mahtab. W farsi, urzędowym języku Islamskiej Republiki Iranu, słowo to oznacza „światło księżyca". Ale dla mnie Mahtab jest słonecznym blaskiem. Kiedy koła odrzutowca dotknęły pasa startowego, spojrzałam na Mahtab, potem na Mudiego i wiedziałam już, dlaczego przyjechałam do Iranu. 7 Wysiedliśmy z samolotu prosto we wszechogarniający, ciężki upał teherańskiego lata, który zdawał się przygniatać nas fizycznie do ziemi, kiedy szliśmy przez płytę lotniska do autobusu, co miał nas zawieźć do terminalu. A była dopiero siódma rano. Mahtab przylgnęła do mojej ręki. Jej piwne oczy chłonęły ten obcy świat. - Mamusiu - szepnęła - muszę do ubikacji. - Dobrze, zaraz jakiejś poszukamy. Strona 8 Kiedy weszliśmy do budynku terminalu, w wielkiej hali przylotów uderzyło nas kolejne nieprzyjemne zjawisko: wszechobecny odór ludzkiego potu, potęgowany przez upał. Miałam nadzieję, że szybko stąd wyjdziemy, ale sala była przepełniona pasażerami z kilku samolotów naraz, a wszyscy tłoczyli się i przepychali do jedynego stanowiska odprawy paszportowej, jedynego wyjścia z tej sali. Musieliśmy walczyć o swoje torując sobie łokciami drogę przez tłum. Trzymałam Mahtab przed sobą w objęciach chroniąc ją od ścisku. Rozgadane skrzekliwe głosy rozlegały się wokół nas. Ociekałyśmy potem. Wiedziałam, że od kobiet w Iranie wymaga się, żeby zakrywały ramiona, nogi i czoła, ale zaskoczył mnie widok pracownic lotniska i większości pasażerek, które były prawie całkiem owinięte w coś, co, jak mi powiedział Mudi, nazywa się czador. Jest to kawał tkaniny w kształcie półkola, którą zarzuca się na głowę i ramiona. Okala ona czoło i podbródek odsłaniając tylko oczy, nos i usta. Przypomina to w efekcie zakonny habit z dawnych czasów. Najpobożniejsze Iranki zostawiały tylko jedno oko odsłonięte. Kobiety rozbiegane po lotnisku targały ciężkie pakunki w jednej ręce, bo drugą musiały przytrzymywać czador pod brodą. Długie zamaszyste płachty falowały ze wszystkich stron. Najbardziej mnie zdumiało, że przecież czador wcale nie był obowiązujący. Reszta ubrania spełniała surowe wymogi kodeksu dotyczącego stroju, ale te muzułmańskie kobiety z własnej woli nosiły jeszcze czador na tym wszystkim, pomimo koszmarnego upału. Dziwiło mnie, że tak wielką władzę ma nad nimi społeczeństwo i religia. Pół godziny zajęło nam utorowanie sobie drogi przez tłum do odprawy paszportowej, gdzie ponury funkcjonariusz spojrzał na nasz irański paszport, wspólny dla wszystkich trojga, przystawił pieczęć i machnął ręką, żebyśmy przechodzili. Mahtab i ja poszłyśmy za Mudim po schodach, za róg, i znalazłyśmy się przy odprawie bagażu, w kolejnej wielkiej sali nabitej ludźmi. - Mamusiu, muszę do ubikacji - powtórzyła Mahtab wiercąc się niespokojnie. Mudi zapytał po persku odzianą w czador kobietę, dokąd iść. Pokazała odległy koniec sali i pospiesznie się oddaliła, zajęta własnymi sprawami. Zostawiłam Mudiego, żeby czekał na bagaż. Znalazłyśmy Strona 9 8 ? toaletę, ale kiedy zbliżyłyśmy się do wejścia, poraził nas niesamowity smród. Weszłyśmy z niechęcią. Rozejrzałyśmy się po ciemnym pomieszczeniu szukając sedesu, ale znalazłyśmy tylko dziurę w cementowej podłodze, okoloną owalną fajansową miską. Podłoga była zafajdana rojącymi się od much kupami ekstrementów, bo ludzie nie trafiali do dziury albo ją ignorowali. - Tu strasznie śmierdzi - powiedziała płaczliwie Mahtab odciągając mnie. Pobiegłyśmy z powrotem do Mudiego. Mahtab wyraźnie się męczyła, ale nie miała ochoty szukać innej publicznej toalety. Wolała poczekać, aż znajdziemy się w domu ciotki, siostry Mudiego, o której mówił zawsze z najwyższym uznaniem. Sara Mahmudi Ghodsi matkowała całej rodzinie, wszyscy z głębokim szacunkiem zwracali się do niej „Amme Bozorg" - Czcigodna Ciotko. Wszystko będzie dobrze, jak tylko się znajdziemy w domu Amme Bozorg - myślałam sobie. Mahtab była bardzo zmęczona, ale nie miała gdzie usiąść. Od-pakowaliśmy więc wózek spacerowy przywieziony dla nowo narodzonego dziecka któregoś z krewniaków Mudiego. Mahtab rozsiadła się wygodnie. Kiedy czekaliśmy na bagaż, który nie miał zamiaru się zjawiać, usłyszeliśmy, że ktoś głośno woła w naszym kierunku: - Da' idżan\ - wrzeszczał - da' idżanl Słysząc, że ktoś krzyczy po persku „Drogi wujku", Mudi odwrócił się i radośnie zawołał na powitanie biegnącego do nas człowieka. Padli sobie w objęcia. Kiedy zobaczyłam łzy w oczach Mudiego, ogarnęło mnie nagle poczucie winy na myśl, że byłam tak niechętna tej podróży. To przecież jego rodzina. Jego korzenie. Nacieszy się nimi przez dwa tygodnie, a potem wrócimy do domu. - To Zia - powiedział Mudi. Zia Hakim serdecznie uścisnął mi dłoń. Strona 10 Był jednym z tych niezliczonych młodych krewnych płci męskiej, których Mudi określał wygodnym wspólnym mianem „bratankowie". Maluk, siostra Zii, była żoną Mustafy, trzeciego z kolei syna starszej siostry Mudiego. Matka Zii była siostrą matki Mudiego, a ojciec był bratem jego ojca, a może odwrotnie. Nigdy nie było to dla mnie jasne. Określenie „bratanek" było najłatwiejsze w użyciu. Zia był podekscytowany tym pierwszym spotkaniem z amerykańską żoną Mudiego. Niezłą angielszczyzną powitał mnie w Iranie. - Tak się cieszę, że przyjechałaś - powiedział - tak długo na to czekaliśmy! Porwał Mahtab na ręce i obsypał pieszczotami i pocałunkami. Był przystojnym mężczyzną o charakterystycznych arabskich rysach i zniewalającym uśmiechu. Górował wzrostem nad większością 9 otaczających nas krępych Irańczyków, jego urok osobisty i wyrafinowanie widać było od pierwszego wejrzenia. Spodziewałam się, że rodzina Mudiego będzie właśnie taka. Kasztanowe włosy Zii były modnie ostrzyżone. Miał na sobie elegancki, dobrze skrojony garnitur i wyprasowaną koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. A przede wszystkim był czysty. - Masa ludzi czeka na was na zewnątrz - powiedział promieniejąc z radości - są tam już od paru godzin. - Jak się dostałeś do sali odpraw celnych? - zapytał Mudi. - Mam kolegę, który tu pracuje. Twarz Mudiego rozjaśniła się. Ukradkiem wydostał z kieszeni nasze amerykańskie paszporty. - Co z nimi zrobić? - zapytał. - Nie chcemy, żeby je skonfiskowali. - Zajmę się nimi - powiedział Zia. - Masz jakieś pieniądze? - Tak. Mudi odliczył kilka banknotów i podał je Zii razem z naszymi amerykańskimi paszportami. Strona 11 - Zobaczymy się na zewnątrz - powiedział Zia znikając w tłumie. Zrobił na mnie wrażenie. Wygląd Zii i poczucie, że ma wpływy, potwierdzały to, co Mudi mówił o swojej rodzinie. Większość z nich była wykształcona, wielu miało dyplomy wyższych uczelni. Byli lekarzami, jak Mudi, albo ludźmi ze świata biznesu. Kilku tych „bratanków" spotkałam, kiedy odwiedzali nas w Stanach Zjednoczonych, wszyscy wyglądali na ludzi o pewnym statusie społecznym. Tułaj Lecz nawet Zia, jak się wydawało, nie był w stanie przyspieszyć tempa bagażowych. Wszyscy poruszali się bezładnie i bez przerwy gadali, ale mało z tego wynikało. W rezultacie staliśmy w tym upale ponad trzy godziny, najpierw czekając na bagaż, a potem w nie kończącej się kolejce do odprawy celnej. Mahtab zachowywała się cicho i spokojnie, chociaż wiedziałam, jak bardzo musi się męczyć. W końcu dostaliśmy się na początek kolejki, z przodu Mudi, za nim ja, Mahtab i wózek. Celnik dokładnie przeszukał każdą sztukę bagażu, zatrzymując się przy walizce pełnej lekarstw wydawanych na receptę. Wdali się z Mudim w ożywioną dyskusję po persku. Mudi wyjaśnił mi po angielsku, że powiedział celnikowi, iż jest lekarzem i przywiózł te lekarstwa w darze dla tutejszego stowarzyszenia medycznego. Celnik, który nabrał podejrzeń, zadawał wciąż nowe pytania. Mudi wiózł niezliczone prezenty dla rodziny. Każdy trzeba było odpakować i pokazać do sprawdzenia. Funkcjonariusz otworzył naszą walizkę z ubraniami i natknął się na królika Mahtab, zapakowanego w ostatniej chwili. Był to weteran naszych podróży, towarzyszył nam do Teksasu, Meksyku i Kanady. Kiedy już wychodziliśmy z domu w Detroit, Mahtab zdecydowała, że nie pojedzie do Iranu bez swojego najlepszego przyjaciela. Celnik pozwolił nam zabrać walizkę z ubraniem i - ku uldze 10 Mahtab - królika. Powiedział, że resztę bagażu odeślą nam później, po dokładnym sprawdzeniu. Strona 12 Tak więc bez zbytniego obciążenia wyszliśmy na zewnątrz w jakieś cztery godziny po wylądowaniu. Mudi został natychmiast otoczony przez tłum w długich szatach i zasłonach. Wpili się w jego wyjściowy garnitur i podnieśli pełną podniecenia wrzawę. Ponad setka krewniaków tłoczyła się wokół krzycząc, płacząc, potrząsając mu dłoń, obejmując go i obsypując pocałunkami, całując mnie i Mahtab. Wszyscy chyba mieli kwiaty, którymi nas z Mahtab zasypali. Za chwilę miałyśmy ich pełne ręce. Dlaczego właściwie mam na sobie tę idiotyczną chustę? Włosy przyklejały mi się do głowy. Ociekając potem pomyślałam, że muszę teraz śmierdzieć jak i oni wszyscy. Mudi rozpłakał się z radości, kiedy Amme Bozorg przytuliła się do niego. Była spowita we wszechobecny tu ciężki, czarny czador, ale mimo to rozpoznałam jej twarz widzianą przedtem na zdjęciach. Tego zakrzywionego nosa nie można było pomylić z innym. Grubokoścista, szeroka w ramionach kobieta, starsza od czterdziestosiedmioletniego Mudiego, porwała brata w ciasny uścisk, zarzucając mu ramiona na szyję, odbijając się stopami od ziemi i otaczając go nogami, jakby chciała na zawsze zatrzymać go przy sobie. W Ameryce Mudi był anestezjologiem i dyplomowanym osteopatą *, szanowanym specjalistą o dochodzie około stu tysięcy dolarów rocznie. Tutaj był znowu jedynie małym chłopczykiem Amme Bozorg. Rodzice Mudiego, oboje lekarze, umarli, kiedy miał sześć lat, i siostra wychowała go jak własnego syna. Jego powrót po blisko dziesięcioletniej nieobecności takie wywarł wrażenie na Amme Bozorg, że pozostali krewni musieli w końcu odrywać ją od Mudiego siłą. Mudi przedstawił nas sobie. Rzuciła się na mnie ciasno obejmując, zasypując pocałunkami, gadając cały czas coś po persku. Nos miała tak wielki, że wydawał się nierzeczywisty. Sterczał z jej twarzy poniżej zielonopiwnych oczu, błyszczących od łez. Zęby miała krzywe i pełne plam. Mudi przedstawił mi też męża siostry, Baba Hadżdżi. Powiedział, że to imię oznacza „ojca, który był w Mekce". Niski nachmurzony mężczyzna, odziany w workowaty szary garnitur, którego luźne spodnie prawie zakrywały obcasy płóciennych pantofli. Nie odezwał się ani słowem. Wzrok miał utkwiony w Strona 13 ziemię gdzieś przede mną, jego oczy, głęboko osadzone w ogorzałej, pomarszczonej twarzy, nie spotkały się z moimi. Jego siwa spiczasta broda była dokładną kopią brody ajatollaha Chomej niego. * Osteopatia: leczenie niektórych chorób za pomocą ręcznego stymulowania mięśni i kości; także chiropraktyka lub terapia manualna (przyp. tłum.). 11 Nagle poczułam, że włożono mi przez głowę ciężką girlandę z kwiatów, większą chyba ode mnie, która spoczęła mi na ramionach. Musiał to być jakiś sygnał, bo wszyscy naraz rzucili się jak jeden mąż w stronę parkingu. Biegnąc na wyścigi do jednakowych małych, białych samochodów o kanciastym kształcie zaczęli się w nich upychać - po sześcioro, po ośmioro, nawet po dwanaścioro w jednym. Zewsząd sterczały ramiona i nogi. Naszą trójkę - Mudiego, Mahtab i mnie - poprowadzono uroczyście do honorowego samochodu, wielkiego chevroleta w kolorze twrk\xs,o^m, 7. począ\ku \?? siedemdziesiątych. \Jmieszczono nas na tylnym siedzeniu. Z przodu siadła Amme Bozorg ze swym synem Hosejnem, który jako jej najstarszy męski potomek dostąpił zaszczytu wiezienia nas. Zohre, najstarsza niezamężna córka, usiadła między matką a bratem. W samochodzie przystrojonym kwiatami jechaliśmy z lotniska na przedzie hałaśliwej kawalkady. Po chwili okrążyliśmy ogromną wieżę Szajad wznoszącą się na czterech zgrabnych łukowatych podstawach. Szara, wysadzana turkusową mozaiką, błyszczała w słońcu południa. Została zbudowana przez szacha jako wspaniały przykład perskiej architektury. Mudi powiedział mi, że Teheran słynął z tej imponującej wieży, która jak strażnik pełniła wartę na przedmieściach stolicy. Minąwszy wieżę wjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu, gdzie Hosejn przycisnął gaz do deski, zmuszając starego chevroleta do wyciągnięcia osiemdziesięciu mil na godzinę, co było niemal granicą osiąganej przez niego prędkości. Kiedy ruszyliśmy z impetem do przodu, Amme Bozorg odwróciła się i wręczyła mi paczkę ozdobnie opakowaną jak prezent. Było to ciężkie. Popatrzyłam pytająco na Mudiego. Strona 14 - Otwórz to - powiedział. W środku znalazłam szeroki płaszcz, na oko sięgający mi prawie do kostek. Nie był w ogóle dopasowany, nie miał ani śladu talii. Mudi powiedział, że jest uszyty z drogiej wełny, ale w dotyku sprawiał wrażenie nylonowego czy nawet plastikowego. Tkanina była cienka, ale o tak gęstym splocie, że z pewnością potęgować będzie letni upał. Brudnooliwkowy kolor był brzydki. Znalazłam też długą, ciemnozieloną chustę, o wiele grubszą od tej, którą miałam na głowie. Uśmiechając się, uradowana własną hojnością, Amme Bozorg powiedziała coś, a Mudi przetłumaczył: - Ten płaszcz nazywa się manto. My to nosimy. Chusta nazywa się rusari. W Iranie musisz zakładać na siebie płaszcz i chustę, gdy wychodzisz na ulicę. Nie byłam na to przygotowana. Kiedy Mammal, czwarty syn Amme Bozorg i Baba. Hadżdżi, podczas pobytu u nas w Michigan, zaproponował spędzenie urlopu w Iranie, powiedział: 12 - Wychodząc na ulicę będziesz musiała nosić ubiór z długimi rękawami, chustę i ciemne pończochy. Nie było jednak mowy o noszeniu długiego, ciężkiego płaszcza w piekielnym upale lata. - Nie przejmuj się - powiedział Mudi - to prezent. Będziesz musiała go zakładać wychodząc z domu. Przejmowałam się. Kiedy Hosejn skręcił z drogi szybkiego ruchu, zaczęłam przyglądać się kobietom drepczącym po zatłoczonych trotua-rach Teheranu. Były okryte od stóp do głów, większość nosiła czarne czadory na płaszczach i chustach, manto i rusari, takich, jakie mi właśnie podarowano. Wszystko to było w ponurych kolorach. Co mi zrobią, jeśli tego nie założę? Aresztują? Zapytałam Mudiego, który całkiem po prostu odpowiedział: Strona 15 - Tak, aresztują. Szybko przestałam się jednak martwić miejscowymi przepisami dotyczącymi ubioru, bo Hosejn wpadł w miejski ruch. Wąskie ulice były zatkane samochodami ocierającymi się o siebie. Każdy z kierowców wypatrywał kawałka wolnej przestrzeni, a zobaczywszy ją, naciskał równocześnie na gaz i na klakson. Zniecierpliwiony kolejnym czekaniem Hosejn dał do tyłu i ocierając się o inne samochody pojechał wstecz ulicą jednokierunkową. Zobaczyłam skutek: pogięte zderzaki, kierowców i pasażerów, którzy wysiedli krzycząc na siebie, doszło też do wymiany ciosów. Z pomocą Mudiego Amme Bozorg wyjaśniła mi, że przeważnie w piątki ruch jest niewielki. Piątek to muzułmańska niedziela, rodziny zbierają się w domu najstarszego z krewnych i spędzają wolny czas na modlitwie. Ale teraz zbliżała się pora piątkowego kazania, które w centrum miasta wygłaszał jeden z najświętszych ze świętych mężów islamu. Najczęściej tę religijną powinność spełniał hodżatul-islam prezydent Sajjid Ali Chamenei (nie mylić z ajatollahem Ruhollahem Chomejnim, który, jako przywódca religijny, ma wyższą rangę od samego prezydenta), a asystował mu przewodniczący parlamentu hodżatul- islam Ali Akbar Haszemi Rafsandżani. Na piątkowe modły przybywały miliony ludzi - nie tysiące, lecz miliony, podkreśliła Amme Bozorg. Mahtab spokojnie przypatrywała się tej scenie ściskając swojego królika. Szeroko otwartymi oczami pochłaniała nowy, obcy świat, zdumiona widokami, dźwiękami i zapachami. Zdawałam sobie sprawę, że bardzo się męczy, że musi do toalety. Po godzinie takiej jazdy, podczas której nasze życie znajdowało się w niepewnych rękach Hosejna, zatrzymaliśmy się wreszcie przed domem naszych gospodarzy, Baba Hadżdżi i Amme Bozorg. Mudi pochwalił się, że dom położony jest w dobrym sąsiedztwie w północnej części Teheranu; o dwa budynki stąd znajdowała się chińska ambasada. Od 13 ulicy oddzielało go ogrodzenie z zielonych żelaznych prętów ciasno osadzonych koło siebie. Przez dwuskrzydłową żelazną bramę weszliśmy na wybetonowane podwórze. Strona 16 Mahtab i ja wiedziałyśmy, że w domu nie nosi się butów. Biorąc wzór z Mudiego zdjęłyśmy je i zostawiłyśmy na podwórzu. Przybyło już tylu gości, że w jednym z kątów wznosiła się cała sterta różnorodnego obuwia. Na podwórzu stały też trzy gazowe grille obsługiwane przez wynajętych na tę okazję kelnerów. W samych pończochach weszłyśmy do dużego betonowego domu o płaskim dachu. Hall był co najmniej dwa razy większy niż duży amerykański living room. Ściany i drzwi z solidnego orzecha ozdabiała kolorowa wykładzina z tego samego drewna. Grube perskie dywany, ułożone w dwóch lub trzech rzędach zachodzących na siebie, pokrywały prawie całą podłogę. Na nich rozłożone były ozdobne sofry, ceratowe serwety w jaskrawe kwiaty. W pokoju nie było żadnych mebli z wyjątkiem małego telewizora w jednym rogu. Przez okna w końcu pokoju dostrzegłam basen na tyłach domu wypełniony jasnobłękitną wodą. Chociaż nie lubię pływać, dzisiaj zimna woda wyglądała wyjątkowo zachęcająco. Nowe grupy radośnie rozgadanych krewnych wyładowywały się z samochodów i wchodziły za nami do hallu. Mudi wyraźnie pękał z dumy z powodu amerykańskiej żony. Cały promieniał, kiedy jego krewni obskakiwali Mahtab. Amme Bozorg pokazała nam nasz pokój w skrzydle oddalonym nieco od reszty domu, na lewo od hallu. Było to małe kwadratowe pomieszczenie z dwoma zsuniętymi łóżkami o zapadniętych w środku materacach. Jedynym meblem była wielka wolno stojąca drewniana szafa. Odnalazłam szybko ubikację dla Mahtab, zaraz na końcu korytarza, przy którym była nasza sypialnia. Kiedy otworzyłam drzwi, obie odskoczyłyśmy na widok biegających po kamiennej posadzce karaluchów, największych, jakie kiedykolwiek w życiu widziałyśmy. Mahtab nie chciała wejść do środka, ale było to już naprawdę konieczne. Pociągnęła mnie za sobą. Tutaj znajdowała się przynajmniej toaleta w amerykańskim stylu, a nawet bidet. Ale zamiast papieru toaletowego wisiał na ścianie szlauch z wodą. Czuć było stęchlizną, a kwaśny odór zalatywał przez okno otwarte na sąsiednią perską toaletę, lecz w porównaniu z urządzeniami sanitarnymi na lotnisku było tu dużo lepiej. Mahtab nareszcie mogła się spokojnie załatwić, przy mojej asyście. Strona 17 Wróciłyśmy do hallu, gdzie czekał na nas Mudi. - Chodźcie, chcę wam coś pokazać - powiedział. Wyszłyśmy za nim przez frontowe drzwi na podwórze. Mahtab aż krzyknęła. Kałuża świeżej, jaskra woczerwonej krwi oddzielała nas od ulicy. Mahtab odwróciła twarz. Mudi spokojnie wyjaśnił, że rodzina kupiła barana od ulicznego 14 sprzedawcy, który zarżnął zwierzę na naszą cześć. Powinno to być zrobione przed naszym przybyciem, żebyśmy mogli przekroczyć kałużę krwi wchodząc po raz pierwszy do domu. Teraz musimy wejść jeszcze raz, przestępując przez krew. - No dobrze, zrób to - powiedziałam - ja nie chcę wyczyniać takich idiotyzmów. - Mudi spokojnie ale stanowczo oznajmił: - Musisz to zrobić. Musisz okazać szacunek. Mięso zostanie rozdane ubogim. Pomyślałam, że to jakaś dzika tradycja, ale nie chciałam nikogo urazić, więc niechętnie zgodziłam się. Mahtab ukryła twarz na moim ramieniu, kiedy ją podniosłam. W ślad za Mudim okrążyłam kałużę krwi, a potem przekroczyłam ją od strony ulicy. Krewni zaintonowali modlitwę. Mieliśmy za sobą oficjalne powitanie. Rozdano podarunki. Jest w Iranie zwyczaj, że panna młoda dostaje od rodziny męża złotą biżuterię. Nie byłam już panną młodą, ale wystarczająco wiele wiedziałam o obyczajach tych ludzi, żeby przy pierwszym z nimi spotkaniu spodziewać się złota. Amme Bozorg nie zastosowała się jednak do tradycji. Podarowała Mahtab dwie złote bransoletki, ale dla mnie biżuterii nie było. Był to wyraźny przytyk. Wiedziałam, jak zirytowało ją małżeństwo Mudiego z Amerykanką. Podarowała też Mahtab i mnie ozdobne czadory do noszenia po domu. Mój był w kolorze jasnokremowym w brzoskwiniowe kwiaty. Mahtab dostała biały w różowe pączki róż. Strona 18 Mruknęłam coś w podziękowaniu. Wokół krzątały się córki Amme Bozorg, Zohre i Fereszte, podając co znaczniejszym gościom papierosy na tacy i częstując wszystkich herbatą. Wrzeszczące dzieciaki biegały po całym pomieszczeniu. Dorośli nie zwracali na nie uwagi. Było wczesne popołudnie. Goście rozsiedli się na podłodze wielkiego hallu, kobiety wniosły tace z jedzeniem i postawiły na sofrach rozłożonych na dywanach. Były tam półmiski sałatek, ozdobionych rzodkiewkami, powycinanymi w prześliczne różyczki, i marchewkami ponacinanymi tak, że przypominały sosnowe gałązki. Były misy z jogurtem i tace z chlebem w kształcie płaskich placków, kawałki ostrego sera, wysokie piramidy owoców. Jaskrawy zestaw kolorów uzupełniały tace z zieleniną - sabzi - świeżą bazylią, miętą i młodymi porami. Kelnerzy wynieśli półmiski z domu na dziedziniec, gdzie układano na nich dania zamówione w restauracji. Tutaj były rozmaite wariacje w jednym temacie. Wypełniający dwa kotły ryż - w jednym biały, normalny, w drugim zaś zielony, gotowany z sabzi i dużym grochem przypominającym limony - przyrządzony był na sposób irański, którego Mudi dawno mnie nauczył. Ryż najpierw się gotuje, a potem zalewa oliwą i odparowuje, aż na powierzchni utworzy się chrupiąca skórka. 15 To podstawowe danie irańskiego jadłospisu uzupełnia się rozmaitymi sosami zwanymi choresz - z jarzyn, z dodatkiem przypraw, często z kawałkami mięsa. Kelnerzy rozłożyli ryż na półmiski. Biały ryż posypali czymś w rodzaju małych borówek albo polali roztworem szafranu. Wnieśli półmiski do hallu i dostawili do innych tac pełnych jedzenia. Na tę okazję przygotowano dwa rodzaje sosu choresz. Jeden, ulubione w naszym domu danie, składał się z bakłażanów, pomidorów i kawałków baraniny. Drugi zrobiony był z baraniny, pomidorów, cebuli i żółtego grochu. Głównym daniem była kura, rzadki w Iranie rarytas, najpierw duszona z cebulą, a potem obsmażana na oleju. Strona 19 Rozsiadłszy się po turecku na podłodze albo przyklęknąwszy na jednym kolanie, Irańczycy rzucili się na jedzenie jak horda dzikich, wygłodniałych zwierząt. Ze sztućców podano tylko wielkie jak warząch-wie łyżki. Niektórzy używali ich razem z rękami albo pomagali sobie kawałkami zwiniętego chleba, inni nie zawracali sobie głowy żadnymi łyżkami. Za chwilę wszędzie było pełno jedzenia. Wpychali je do rozgadanych ust, z których kapało i kruszyło się na sofry, na dywany, czasem z powrotem do półmisków. Tej nieapetycznej scenie towarzyszył gwar w języku farsi. Każde niemal zdanie kończyli formułą Insz Allah - jak Allah zechce. Nie widzieli nic gorszącego we wzywaniu świętego imienia Allaha przy jednoczesnym pluciu dookoła jedzeniem. Nikt nie mówił po angielsku. Na Mahtab i na mnie nikt nie zwracał uwagi. Próbowałam jeść, ale trudno mi było pochylać się i sięgać do półmisków zachowując równocześnie równowagę i skromność. Obcisła spódnica mojego kostiumu nie była skrojona do spożywania posiłków na podłodze. Jakoś jednak udało mi się napełnić talerz. Mudi nauczył mnie gotować sporo irańskich potraw. Mahtab i ja zasmakowałyśmy nie tylko w kuchni irańskiej, ale i w specjalnościach wielu krajów muzułmańskich. Skosztowawszy jednak tego odświętnego posiłku przekonałam się, że jedzenie jest niesamowicie tłuste. Oliwa - nawet olej do smażenia - stanowi w Iranie oznakę bogactwa. Ponieważ okazja była niecodzienna, wszystko wprost pływało w ogromnych ilościach tłuszczu. Ani Mahtab, ani ja nie zdołałyśmy wiele przełknąć. Poskubałyśmy trochę sałatek, ale apetyt nam przeszedł. Łatwo nam było ukryć odrazę do tego jedzenia, ponieważ Mudi był głównym obiektem pełnej uwielbienia uwagi swojej rodziny. Rozumiałam, godziłam się z tym, ale czułam się samotna i wyizolowana. Niecodzienne zdarzenia tego nie kończącego się dnia pomogły mi jednak złagodzić trochę obawę, że Mudi mógłby przedłużyć nasz pobyt ponad dwa tygodnie, po upływie których mieliśmy rezerwację. To prawda, że pałał żądzą zobaczenia swojej rodziny, ale to życie nie było Strona 20 16 w jego stylu. Był lekarzem. Znał wartość higieny i doceniał zdrową dietę. Miał o wiele subtelniejszy charakter niż ci tutaj. Bardzo też cenił komfort, lubił pogawędki lub popołudniową drzemkę w swoim ulubionym obrotowym fotelu na kółkach. Tutaj, na podłodze, wiercił się niespokojnie nie przyzwyczajony do siedzenia w kucki. Doszłam do wniosku, że w żadnym razie nie przedłożyłby Iranu nad Amerykę. Wymieniłyśmy z Mahtab spojrzenia czytając nawzajem swoje myśli. Ten urlop był krótką przerwą w naszym normalnym amerykańskim życiu. Mogłyśmy to znieść, ale nie musiało się nam podobać. Od tej chwili zaczęłyśmy liczyć dni do powrotu do domu. Uczta ciągnęła się. Podczas gdy dorośli wciąż się opychali, dzieci zaczęły być niespokojne. Wybuchły kłótnie. Dzieci obrzucały się jedzeniem i wrzeszczały przeraźliwie, biegały po sofrach, a ich brudne bose stopy lądowały co jakiś czas w półmiskach z potrawami. Zauważyłam, że niektóre dzieci miały wady wrodzone albo inne deformacje. Kilkoro miało szczególny, debilowaty wyraz twarzy. Zastanowiło mnie, czy nie są to przypadkiem rezultaty zawierania małżeństw w obrębie rodziny. Mudi próbował mnie przekonać, że w Iranie nie ma to szkodliwych następstw, ale ja wiedziałam, że wiele par małżeńskich zgromadzonych w tym pokoju to kuzyni i kuzynki. Skutki było widać po dzieciach. Po jakimś czasie Reza, piąty syn Baba Hadżdżi i Amme Bozorg, przedstawił mnie swojej żonie Essej. Znałam go dobrze. Mieszkał jakiś czas u nas w Corpus Christi w Teksasie. Chociaż dał mi się wtedy we znaki i w końcu, co nie było w moim stylu, postawiłam Mudiemu ultimatum, żeby się go pozbył z domu, tutaj i teraz był jakąś przyjazną twarzą, jednym z niewielu, którzy odezwali się do mnie po angielsku. Essej studiowała w Anglii i mówiła po angielsku znośnie. W ramionach trzymała niemowlę. - Reza tak dużo opowiadał mi o tobie - powiedziała - jest tak wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobiliście. Zapytałam o dziecko. Essej nachmurzyła się. Mahdi przyszedł na świat ze zdeformowanymi wykręconymi do tyłu stopkami. Główkę też miał