Bell Ted - Car
Szczegóły |
Tytuł |
Bell Ted - Car |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bell Ted - Car PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bell Ted - Car PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bell Ted - Car - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Ted Bell
HAWKE
Strona 3
LEWIATAN
SKRYTOBÓJCA
S ZP IEG
Strona 4
TED BELL
CAR
„Nie potrafię przewidzieć działań Rosji. To
zagadka owiana tajemnicą, ukryta wewnątrz enigmy."
Winston Churchill, 1939
Strona 5
PROLOG
Październik 1962
Koniec świata był bliski: rakiety wyrastały na kubańskich polach trzciny cukrowej, amerykańskie i
radzieckie okręty wojenne krążyły po południowym Atlantyku. Młody prezydent Stanów
Zjednoczonych, John Fitzgerald Kennedy, miał cholernie ciężki tydzień.
Kreml słał wściekłe groźby, sytuacja wymykała się gwałtownie spod kontroli. Moskwa i Waszyngton
bombardowały się wojowniczymi oświadczeniami, po obu stronach puszczały nerwy. Zabiegi
dyplomatyczne dawno przestały skutkować, stare sprawdzone reguły zimnej wojny już nie
obowiązywały.
Nie było już zasad, żadnych, odkąd radziecki premier Nikita Chruszczow oznajmił ambasadorom
państw zachodnich: „Pogrzebiemy was!", waląc butem w mównicę w siedzibie ONZ-u, a sto
czterdzieści pięć kilometrów od Miami, na Kubie, odkryto radzieckie międzykontynentalne pociski
balistyczne sprowa-dzone przez Fidela Castro.
Niezwyciężona dotąd twierdza Camelot, bogate, spokojne państwo przystojnego młodego króla i jego
pięknej małżonki, zaczęła się kruszyć i pękać.
Jack Kennedy wiedział, że wciąż poszerzająca się szczelina to droga do piekła.
Obaj główni przeciwnicy wycelowali w siebie łącznie ponad piętnaście ty-sięcy głowic jądrowych.
Na granicy Europy Zachodniej stało dziewięćdziesiąt radzieckich dywizji gotowych do ataku. W
amerykańskich wojskach lądowych, marynarce wojennej i eskadrach bombowców Dowództwa
Strategicznych Sił
Powietrznych po raz pierwszy w historii zarządzono drugi stopień gotowości obronnej. Wojna
światowa wisiała na włosku. Trwało to cały tydzień.
Dwa bezradne olbrzymy bały się odetchnąć.
Aż do tej chwili.
W to deszczowe popołudnie późnego października 1962 roku Jack Kennedy zrozumiał, że nuklearna
zagłada świata nie jest tylko koszmarnym snem, ale może nastąpić lada chwila.
Szybciej niż nadejdą święta Bożego Narodzenia.
Strona 6
7
W Białym Domu panował ponury nastrój. Każdy, kto pracował przy Pennsylvania Avenue 1600,
starał się funkcjonować jeszcze przez godzinę, przez dzień, w cieniu zbliżającej się nieuchronnie
katastrofy. Ustawione na biurkach opra-wione w kolorowe ramki zdjęcia radosnych dzieci,
ulubionych zwierząt domo-wych i ukochanych osób nie pozwalały jednak zapomnieć, co można
stracić w każdej chwili.
Stany Zjednoczone miały tylko trzydzieści pięć minut na reakcję w wypadku ataku radzieckich rakiet,
rozmieszczonych na Kubie. Nieliczni szczęściarze spośród personelu Białego Domu i wysocy rangą
generałowie mieli siedem minut na zajęcie miejsc w helikopterach odlatujących do Skały,
supertajnego pod-ziemnego bunkra, wydrążonego wewnątrz pewnej góry w Maryland.
Pozostali musieliby po prostu złapać fotografie, zamknąć oczy i dać nura pod biurka jak uczniowie w
reklamach telewizyjnych obrony cywilnej. Biurko przeciw bombie. Chore.
Jack Kennedy wszedł do zaciemnionego pokoju w Zachodnim Skrzydle i zażył dwa percodany.
Dokuczała mu choroba Addisona, miał stargane nerwy i bolały go plecy. Jego brat Bobby czekał na
niego w nienaruszalnym sanktuarium prezydenta, Gabinecie Owalnym, ruszył więc w kierunku
schodów.
Właśnie przed chwilą wyszedł z Sali Sytuacyjnej po kolejnym gorącym spotkaniu z szefami
połączonych sztabów. Pentagońskie jastrzębie chciały dokonać wyprzedzającego uderzenia
nuklearnego w samo serce Rosji. Kennedy nie ustąpił. Obstawał przy tym, że blokada morska Kuby
to największa nadzieja Stanów Zjednoczonych na to, by zmusić Chruszczowa do pokazania kart i
zapobiec wojnie światowej.
Za zamkniętymi drzwiami Gabinetu Owalnego, przed płonącym kominkiem, Kennedy pozbył się
oficjalnej miny. Ta prywatna twarz prezydenta wyra-
żała niepokój i grymas bólu.
- Słyszałeś o tej cholernej „czerwonej pałce", Jack? - spytał Bobby starszego brata.
- Tak, tamci tylko o tym chcą teraz rozmawiać. Znaleźli kij na mnie i zamierzają go użyć.
- Co takiego?
- Pentagon ocenia, że przy obecnej szybkości rosyjskiego konwoju sowieckie okręty dotrą do naszej
zewnętrznej linii obrony za niecałe trzy doby. Ale według najświeższych informacji, które dostajemy
od wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej, sprawy mogą przybrać niebezpiecznie korzystny obrót
dla rosyjskich eskortowych okrętów podwodnych.
- Dlaczego?
- Ruscy mająjakiś nowy podwodny system akustyczny, SOFAR, który słu-
Strona 7
ży do określania pozycji i odległości dźwięku, zaawansowaną technicznie boję sonarową o
kryptonimie „Czerwona Pałka". Podobno mogą wyłapać odgłosy śruby naszego okrętu podwodnego z
odległości tysiąca mil morskich. Jezu, 8
Bobby, jeśli to prawda, to w naszej blokadzie jest pełno dziur. Po prostu jest do niczego. O tym mnie
przekonują od wielu dni szefowie połączonych sztabów.
Bobby, z rękami głęboko w kieszeniach, przygarbiony zmęczeniem i nie-pokojem, stał przy oknie i
patrzył na mokry od deszczu ogród różany. Nie wiedział, ile jeszcze złych wiadomości może znieść
jego brat. Uśmiechnął się i od-wrócił do Jacka.
- Słuchaj, tym się zajmują Angolę. My robimy wszystko, co w tej chwili możemy zrobić.
- Nie odzywali się? Od świtu czekamy na informacje z ich okrętu podwodnego. Nie kontaktują się z
nami zbyt często.
- Centrala wywiadu morskiego w Londynie właśnie dzwoniła do naszego Departamentu Obrony.
Brytyjski okręt podwodny „Dreadnought" płynie z maksymalną szybkością do Szkocji po jednego z
ich najlepszych agentów. Facet nazywa się Hawke. Okręt ma dotrzeć do wyspy Scarp na Hebrydach
o szóstej czasu Greenwich. Hawke zostanie przerzucony w pobliże sowieckiej arktycznej bazy
„Czerwona Pałka" sześć godzin później. Jeśli przeniknie do środka i wycofa się stamtąd żywy,
będziemy wiedzieli coś pewnego o parametrach „czerwonej pał-
ki", jej zasięgu, czułości akustycznej, możliwościach telekomunikacyjnych i...
- Do diabła z czułością akustyczną! Muszę wiedzieć, ile jest tych cholernych urządzeń i gdzie są
zlokalizowane! Jeśli gdzieś blisko teatru naszych dzia-
łań wojennych, chcę też wiedzieć, jak szybko możemy je unieszkodliwić.
- Angole obiecują, że dostaniemy informacje za dwanaście godzin.
- Dwanaście godzin? Bobby, do cholery, te informacje są potrzebne natychmiast. Jeśli Ruscy
rozmieścili „czerwone pałki" na południowym Atlantyku, to znaczy, że śledzą każdą operację, jaką
prowadzą tam siły podwodne admirała Dennisona.
- Podobno Hawke to ich najlepszy człowiek. Jeśli w ogóle można coś zrobić, to tylko on to potrafi.
- W Bogu nadzieja, że się nie mylą. - Kennedy opadł na ulubiony bujany fotel z wiklinowym
siedziskiem i żółtym obiciem na drewnianym oparciu.
Kołysał się, patrzył w ogień i rozpaczliwie starał pogodzić z faktem, że nagle powierza los świata
jakiemuś cholernemu Anglikowi, o którym nigdy nie słyszał.
Przetarł zaczerwienione oczy i podniósł wzrok na Bobby'ego.
Strona 8
- Hawke? Kto to jest, do diabła?
Z karabinem zawieszonym na plecach i pojedynczym nabojem w kieszeni Hawke, bezlitosny żołnierz
zimnej wojny, która nagle zrobiła się gorąca, zabijał
czas przed kolejnym zadaniem, tropiąc ogromnego jelenia na mokrych wrzosowiskach wyspy Scarp.
Władca Shalloch wymykał mu się od lat. Ale dziś palec na spuście mówił mu, że to może być dzień,
gdy człowiek i zwierzę w końcu się spotkają.
9
Gdy tak maszerował z uniesioną głową wzdłuż nadmorskiego urwiska, sam przypominał czujnego
jelenia. Był 1962 rok. Hawke miał dwadzieścia siedem lat i spore doświadczenie w pracy agenta
wywiadu marynarki wojennej. Po wielu miesiącach patrolowania wód brytyjskich na pokładzie
niszczyciela Królewskiej Marynarki Wojennej w poszukiwaniu radzieckich okrętów podwodnych
sam poczuł zasięg sowieckiej potęgi i zagrożenie z jej strony. Miał
zwyczaj oddawać cios. Wyglądało na to, że teraz nadarza się okazja, by przelać trochę rosyjskiej
krwi.
Przybył na zapomnianą przez Boga i ludzi wyspę Scarp dwa dni przed planowanym zabraniem go
stąd przez okręt podwodny Królewskiej Marynarki Wojennej. Jego zadanie, operacja „Czerwona
Pałka", było tak tajne, że w szczegóły miał być wprowadzony dopiero na pokładzie „Dreadnoughta"
podczas rejsu na północ od koła podbiegunowego. Na norweskiej wyspie Svalbard znajdowała się
jakaś tajna rosyjska stacja nasłuchowa. Tylko tyle wiedział.
Reszty mógł się domyślić. Dostanie rozkaz przeniknięcia do placówki, ustalenia, co się w niej dzieje,
i zniszczenia jej. Na odprawie nie dowie się, jak stamtąd uciec. Wszystko to będzie bardzo
niebezpieczne.
No nie. Jeszcze żyje. Okręt pojawi się dopiero za kilka godzin. Wielki jeleń jest gdzieś na
wrzosowiskach lub na urwisku poniżej. Na pojedynczym pocisku w kieszeni Hawke wygrawerował
jego imię. Zaczął schodzić ostrożnie w dół. Czuł
przenikliwe zimno. Od morza nadciągała mgła, nie widział właściwie nic.
Wśród wrzasku mew i rybitw wyróżnił dziwny dźwięk. Spojrzał w górę. Do licha, to zabrzmiało jak
strzał z karabinu dużego kalibru!
Czyżby ktoś jeszcze tropił władcę Shalloch? Niemożliwe. Na tej nędznej wyspie mieszkają tylko
owce i farmerzy. Nie wybraliby się na polowanie w taki paskudny dzień...
Chryste! Skurwiel znów strzelił. Tym razem nie było wątpliwości, do kogo.
Hawke dał nura za wypiętrzenie skalne. Czekał z walącym sercem, z trudem zachowując spokój.
Pocisk gwizdnął mu tuż nad głową. A potem następny.
Strona 9
Dostrzegł błysk promieni słońca gdzieś powyżej, pewnie światło odbiło się od szkieł lornetki
tamtego. Mężczyzna wspinał się, a Hawke był niebezpiecznie odsłonięty. Rozejrzał się gorączkowo
w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Jeśli tamten wdrapie się jeszcze wyżej, będzie go widział jak na
dłoni. Kępa drzew na skalnej półce w dole wygląda bardzo dobrze.
Hawke oderwał się od bezużytecznej już skalnej osłony i skoczył. Wylądo-wał na półce i przetoczył
się między drzewa. Trzydzieści metrów pod nim rozbijało się o skały zimne i zamglone morze.
Kolejnych pięć strzałów. Pociski trafiały w pnie brzozy nad jego głową, rozrywały liście,
odłamywały gałęzie, zasypywały go kawałkami drewna. Strzelec celował na ślepo, wiedział, że teraz
sam jest odsłonięty.
Hawke wyjął z kieszeni pojedynczy nabój o czerwonym wierzchołku, wsunął go do komory karabinu
i zaryglował zamek.
10
Wziął głęboki oddech, zatrzymał na chwilę powietrze w płucach, odprężył
się psychicznie i fizycznie. Był wyszkolonym snajperem. Wiedział, jak to zrobić. Odległość do celu -
jakieś sto siedemdziesiąt metrów; kąt padania - mniej więcej trzydzieści siedem stopni; wilgotność -
sto procent; szybkość wiatru -pięć do dziesięciu kilometrów na godzinę, z lewej strony pod kątem
czterdziestu pięciu stopni. Jeden nabój, jeden strzał. Trafisz albo nie.
Jelenie szczęśliwie nie odpowiadają ogniem, jeśli się chybi.
Przycisnął mocno kolbę do ramienia i przywarł do niej policzkiem. Przy-
łożył oko do lunety i zobaczył cel na przecięciu krzyżujących się linii. Zagiął
palec na spuście z naciskiem dokładnie dwóch trzecich kilograma, ani grama więcej. Trzymaj go
lekko... teraz odetchnij głęboko... zwolnij do połowy...
czekaj.
Krzyżujące się linie spoczęły na twarzy przeciwnika. Dokładnie tam trzeba trafić. Między oczy.
Pocisk musi przebić tę część czaszki, to spowoduje natychmiastową śmierć.
Strzelił.
Pojedynczy pocisk utkwił w celu.
Przeciwnik leżał twarzą w dół, pod tym, co zostało z jego głowy, rosła ka-
łuża ciemnej krwi. Był w stroju myśliwskim, mocno znoszonej nieprzemakalnej kurtce i spodniach z
diagonalu. Hawke spojrzał na buty mężczyzny i zobaczył, że są identyczne jak jego, zrobione na
zamówienie u Lobba w Saint James. Anglik? Przeszukał kieszenie spodni martwego faceta. Kilka
Strona 10
funtów, amerykańska zapalniczka marki Zippo, kartonik zapałek z Savoy Grill z londyńskim nume-
rem telefonu, nabazgranym wewnątrz kobiecą ręką.
W wewnętrznych kieszeniach starej kurtki tylko amunicja i mapa turystyczna Hebrydów
Zewnętrznych, niedawno kupiona. Hawke ściągnął trupowi buty i podważył nożem myśliwskim
obcasy. W lewym znajdowała się profesjonalnie zrobiona skrytka.
Hawke wyjął z niej mały ceratowy pakiet. W środku znalazł cienki skórzany portfel ze znajomą
odznaką KGB przedstawiającą miecz i tarczę. Dobrze wiedział, co symbolizują: tarcza broni
wielkiej rewolucji, miecz gromi jej wrogów. W portfelu były też dokumenty napisane cyrylicą,
najwyraźniej wystawio-ne przez Komitet Bezpieczeństwa Państwowego, KGB.
W portfelu tkwiło też całkiem dobre zdjęcie Hawke'a, zrobione niedawno w ogródku pewnej
paryskiej restauracji. Towarzyszyła mu piękna amerykańska aktorka z Luizjany, Kitty. Chwilę po
zrobieniu tego zdjęcia poprosił ją o rękę.
Czy to tylko zaplanowana próba zamachu z powodu jego dawnych grzechów, czy też KGB wie o
operacji „Czerwona Pałka"? Jeśli wie, to jest spalony.
Rosjanie na mroźnej arktycznej wyspie czekają na niego. Utrata elementu zaskoczenia zawsze
sprawia, że zadanie staje się bardziej ryzykowne.
Hawke patrzył na martwego Rosjanina i w jego głowie zaświtał pomysł.
Whitehall mógłby natychmiast wysłać zaszyfrowaną fałszywą wiadomość na kanale monitorowanym
regularnie przez Rosjan.
„Okręt dotarł do punktu spotkania o szóstej. Na miejscu znaleziono dwa ciała: brytyjskiego agenta i
zamachowca z KGB. Najwyraźniej pozabijali się nawzajem podczas walki. Operacja odwołana".
Warto spróbować.
Miał w plecaku składaną łopatkę. Zsunął z ramion parciane pasy, wyjął sa-perkę i znacznie
podniesiony na duchu przyłapał się na tym, że pogwizduje Gdy słowiki śpiewały na Berkeley
Square...,raz za razem wbijając łopatkę w zlodo-waciałą ziemię.
Czasem człowiek po prostu musi pogrzebać swoją przeszłość i iść dalej.
Strona 11
I
BŁĘKITNE DNI
Strona 12
1
Bermudy, czasy współczesne
Wojna i pokój. Hawke wiedział z doświadczenia, że życie zwykle sprowadza się do jednego albo
drugiego. Podobnie jak jego nieżyjący ojciec, również Alexander, podczas zimnej wojny bohater,
odznaczany wielokrotnie za odważne akcje przeciwko Sowietom, Hawke wolał pokój, ale po
mistrzowsku opanował sztukę prowadzenia wojny. Ilekroć gdzieś na świecie były potrzebne jego
nietypowe umiejętności, chętnie tam wyruszał. Jak w filmie płaszcza i szpady bez wahania rzucał się
w wir walki. Miał trzydzieści trzy lata, nie za mało i nie za dużo według jego własnej oceny. To
dobry wiek, młodość i doświadczenie w równowadze.
Promieniowała z niego siła. Atak był dla niego czymś naturalnym, od razu cały się zapalał. Krótko po
wrzaskliwych narodzinach bardzo angielski ojciec Aleksa powiedział do jego równie amerykańskiej
matki: - Wiesz, Kitty, ten chłopiec przyszedł na świat gotów na wszystko. Zastanawiam się tylko, co
zrównoważy tę krwiożerczość.
Krew w żyłach Hawke'a, zwykle opanowanego i raczej obojętnego, bardzo szybko osiągała stan
wrzenia. Dziwne, postronny obserwator nie umiałby go rozgryźć. Ktoś, kto spotkałby go
przypadkiem, powiedzmy podczas wieczornego spaceru na Berkeley Square, uznałby go za
przyjaźnie usposobionego, wręcz radosnego faceta. Alex mógł nawet pogwizdywać piosenkę o
słowikach czy coś w tym rodzaju. Zachowywał się z wdziękiem i wesołą nonszalancją, dzięki czemu
ludzie czuli się przy nim swobodnie.
Ale to przede wszystkim zniewalający uśmiech Hawke'a sprawiał, że żadna kobieta i większość
mężczyzn nie mogli się oprzeć jego urokowi.
Alex przyciągał uwagę. Mierzył ponad metr osiemdziesiąt, miał bujną kru-czoczarną czuprynę,
wysokie czoło, niebieskie oczy, prosty nos i mocno zary-sowany podbródek. W kącikach kształtnych
ust czaił się cień okrucieństwa, na twarzy o regularnych rysach odcisnęły piętno przeżycia. Dużo
ćwiczył i utrzymywał się w doskonałej formie.
W codziennym życiu prezentował beztroską minę, ale potrafił szybko spoważnieć i nagle nadać nawet
zwykłej sprawie nowe doniosłe znaczenie.
Strona 13
15
Mężczyźni chętnie stawiali mu drinki, choć kobiety wolały go w pozycji horyzontalnej.
Zdrzemnął się na nieskazitelnie czystej bermudzkiej plaży prawie godzinę.
Dzień był gorący, niebo błękitne. Lekkie ruchy powiek i uśmiech na suchych od soli wargach
Hawke'a zdradzały, co mu się śni. Obudził go nagły dźwięk w gó-
rze, przypominający pisk delfina. Może to petrel bermudzki z długim ogonem.
Hawke uniósł jedną powiekę, potem drugą i uśmiechnął się na myśl seksualnej rozkoszy, która
jeszcze pozostała gdzieś głęboko w zakątku jego mózgu.
Pulchne, różowo-kremowe nimfy z erotycznej wizji szybko zniknęły, gdy uniósł głowę i spojrzał
czujnie zmrużonymi niebieskimi oczami na jasność rze-czywistego świata. Niemal na linii raf łopotał
biały żagiel i halsował ku zawietrznej. Po chwili mały zgrabny slop znów skręcił pod wiatr i Hawke
usłyszał
ponad wodą daleki trzask wydymanego wiatrem żagla.
Tak, to dobre miejsce i dobry czas w moim życiu, pomyślał, patrząc na łagodne fale przyboju. Mój
błękitny raj.
Na słonecznej środkowoatlantyckiej wyspie panował pokój. Wreszcie nadeszły „błękitne dni", do
których tak tęsknił. „Czerwony" okres w jego życiu, z szaleńcem nazywanym Papą Topem i armią
żołnierzy Hezbollahu ukrytą głę-
boko w Amazonii, szczęśliwie zamazywał się w pamięci. Każdy nowy błękitny dzień odsuwał
przerażające wspomnienia w głąb świadomości. Hawke był za to naprawdę wdzięczny.
Odwrócił się na plecy. Czuł na nagiej skórze ciepło piasku podobnego do różowawego talku.
Najwyraźniej zasnął po ostatnim pływaniu. Hm. Złączył
dłonie pod głową i oddychał głęboko, napełniając płuca świeżym słonym powietrzem.
Słońce stało wysoko na lazurowym bermudzkim niebie.
Uniósł rękę, żeby spojrzeć leniwie na zegarek do nurkowania. Druga po po-
łudniu. Uśmiechnął się na myśl o tym, jak spędzi resztę dnia. Nie miał żadnych planów na wieczór,
poza kolacją o ósmej ze swoim najlepszym przyjacielem Ambrose'em Congreve'em i jego narzeczoną
Dianą Mars. Zlizał z warg suchą sól, zamknął oczy i pozwolił słońcu grzać nagie ciało.
Za schronienie służyła mu zatoczka o krystalicznie czystej turkusowej wodzie. Drobne fale zalewały
różowawy piasek, cofały się i znów omywały brzeg.
Strona 14
Zatoczka miała jakieś sto metrów szerokości i była niewidoczna z nadmorskiej szosy. South Road
wydrążono w koralowcach i wapieniu wieki temu i poprowa-dzono wzdłuż wybrzeża do Somerset i
stoczni Królewskiej Marynarki Wojennej.
Otoczony bujną zielenią półkolisty raj Hawke'a nie różnił się od innych niezliczonych zatoczek,
ciągnących się na wschód i zachód wzdłuż południowego wybrzeża Bermudów. Miały one dostęp
tylko z morza. Po miesiącach od-wiedzania zatoczki, gdzie nikt go nigdy nie niepokoił, Hawke zaczął
ją uważać za swoją i nazwał Bezimienną Zatoką.
16
Hawke starannie wybrał Bermudy. Uznał je za idealne miejsce do leczenia ran i psychiki. Archipelag
leży na środkowym Atlantyku mniej więcej w takiej samej odległości od Waszyngtonu i Londynu.
Wyspy są ucywilizowane, mają ciepły klimat i zadowolonych z życia mieszkańców. Poza tym
niewielu jego znajomym, zarówno przyjaciołom, jak i wrogom, przyszłoby do głowy, by go szukać
właśnie tu.
Rok wcześniej, podczas pełnego przygód pobytu w amazońskiej dżungli, Hawke nabawił się kilku
chorób tropikalnych i omal nie przypłacił tego życiem.
Ale po sześciu miesiącach pławienia się w ciepłym morzu i słońcu stwierdził, że nigdy w życiu nie
czuł się lepiej. Mimo codziennych niewielkich porcji eliksiru pana Goslinga, zwanego przez
tubylców „czarnym rumem", udało mu się zrzucić wagę do „bokserskich" osiemdziesięciu dwóch
kilogramów przy stu osiemdziesięciu paru centymetrach wzrostu. Był opalony, miał płaski brzuch i
czuł się po prostu świetnie, jakby niedawno przekroczył dwudziestkę, a nie trzydziestkę.
Mieszkał w małym, nieco zaniedbanym domu przy plaży, starym młynie do mielenia trzciny cukrowej.
Stał on - ktoś mógłby powiedzieć, nieco niebezpiecznie - nad morzem, kilka kilometrów na zachód
od , jego" zatoczki. Hawke miał zdrowy obyczaj codziennego pływania na tę odludną plażę.
Pokonywanie pięciu kilometrów dwa razy dziennie nie było dla niego nadmiernym wysiłkiem i
stanowiło dobry dodatek do ćwiczeń składających się z kilkuset pompek i podciągnięć na drążku, a
także podnoszenia ciężarów.
Mając zaś zapewnioną prywatność, zdejmował spodenki kąpielowe po przybyciu na miejsce i
wieszał je na gałęzi pobliskiego namorzynu. Potem opalał się kilka godzin au naturel, jak mawiają
Francuzi. Był człowiekiem przyzwoitym, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności czucia chłodnego
wiatru i słońca na tych częściach ciała, które zwykle są zasłonięte. Tak się do tego przyzwyczaił, że
sam pomysł noszenia spodenek w zatoczce wydawał się niedorzeczny. 1... A to co?
Patrzył z niedowierzaniem.
Co to jest, do cholery?
Strona 15
2
Uwagę Hawke'a przykuł mały prostokąt czegoś niebieskiego, leżący na piasku kilka metrów na prawo
od niego. Oparł się na łokciach i przyjrzał tej dziwnej rzeczy. Czy morze to wyrzuciło? Nie, na
pewno nie. Wyglądało na to, że kiedy spał spokojnie w swoim sanctum sanctorum, jakiś intruz
rozłożył na plaży niebieski ręcznik.
Strona 16
17
Tajemniczy przybysz rozciągnął go starannie na piasku prostopadle do przyboju i przytrzymał na
rogach czterema różowymi konchami. Pośrodku ciemno-niebieskiego ręcznika widniała fantazyjnie
wyhaftowana błyszczącą złotą nicią litera K. Nad inicjałem Hawke rozpoznał znajomy symbol
dwugłowego orła.
Plażowy ręcznik bogacza.
I ani śladu właściciela. Gdzie się podział bezczelny pan K.? Pewnie pływa.
Dlaczego zarzucił kotwicę akurat tutaj? Jest tyle innych miejsc. Chyba widok śpiącego spokojnie na
piasku nagiego mężczyzny powinien, na litość boską, zniechęcić intruza, tego K., kimkolwiek jest, do
diabła, i skłonić do poszukania sobie innej odludnej plaży?
Ale najwyraźniej tak nie było.
I właśnie wtedy pojawiła się kobieta. Nie jakaś tam kobieta, tylko najcudowniejsza piękność, jaką
Hawke kiedykolwiek widział. Wyszła z morza, ociekając wodą. Wysoka, długonoga, opalona na
jasny odcień kawy z mlekiem. Nie była całkiem naga. Miała jasnoniebieską maskę do nurkowania
zsuniętą na wysokie czoło i małe trójkątne białe majteczki, ale pełne piersi w idealnym kształ-
cie, z różowymi sutkami, były odsłonięte.
Mokre pukle złocistych włosów opadały na brązowe ramiona. Hawke nigdy jeszcze nie widział
takiego naturalnego piękna. Obecność nadchodzącej kobiety przyprawiła go o zawrót głowy.
Zatrzymała się w pół kroku i przyglądała mu przez chwilę taksująco. Potem skrzywiła pełne wargi w
uśmiechu, którego znaczenia Hawke nie umiał rozszy-frować. Rozbawienie z powodu jego
kłopotliwego położenia?
Zerknął ostrożnie na krzew, rosnący jakieś dziesięć metrów od niego. Spłowiałe czerwone spodenki
kąpielowe zwisały z nagiej gałęzi wśród grubych, okrągłych zielonych liści. Kobieta powiodła
wzrokiem za jego spojrzeniem i się uśmiechnęła.
- Nie przejmowałabym się strojem pływackim - powiedziała. Szeroko rozstawione zielone oczy
zalśniły w słońcu.
- Dlaczego?
- Bo koń i tak już wyszedł ze stajni.
Hawke patrzył na nią przez dłuższą chwilę i parsknął śmiechem.
- Co pani robi na mojej plaży?
- Pańskiej plaży?
Strona 17
- No tak.
- A na co wygląda to, co robię?
Trzymała przezroczystą plastikową torbę ściąganą sznurkiem. W środku były różowe muszelki i inne
rzeczy. Hawke zauważył też linkę wokół talii, na której wisiało kilka rybek. Za bardzo zaprzątało go
wspaniałe ciało dziewczyny, by mógł dostrzec harpun w jej prawej dłoni.
- Niech pani posłucha - zaczął - wzdłuż tego wybrzeża jest mnóstwo ta kich samych zatoczek. Chyba
mogła pani wybrać...
18
- Tutaj są wyjątkowe muszle - odparła i uniosła torbę, w której odbiło się słońce. - Te nazywają się
„różowy Chińczyk".
- Coś takiego - odparł Hawke. - Czerwoni też się zdarzają?
- Chińczycy? Dowcipniś z pana.
Roześmiała się, bezskutecznie próbując zachować poważną minę.
Hawke po raz pierwszy usłyszał słowiański akcent w jej skądinąd doskonałej angielszczyźnie.
Rosjanka? Na pewno, pomyślał, gdy przypomniał sobie dwugłowego orła nad monogramem, dawny
symbol carskiej Rosji.
Kobieta nadal patrzyła na jego nagie ciało. Poruszył się z zażenowaniem.
Intensywność jej nieruchomego spojrzenia wywoływała znajomą reakcję. Miał
ochotę zasłonić się rękami, ale zdał sobie sprawę, że jest już za późno i że wy-glądałby jeszcze
śmieszniej. Mimo to chciał, żeby przestała mu się przyglądać.
Czuł się jak owad przyszpilony do tablicy.
- Ma pan niezwykle piękne ciało - oznajmiła, jakby stwierdzała fakt naukowy.
- Naprawdę?
- W interesujący sposób przyciąga światło.
- A to co znaczy? - zapytał Hawke, marszcząc brwi. Ale ona odwróciła się na pięcie.
Podeszła wdzięcznie po piasku do niebieskiego ręcznika i usiadła na nim.
Oszczędność ruchów sugerowała, że jest tancerką lub akrobatką. Skrzyżowała długie nogi przed sobą
w stylu jogi, otworzyła torbę i wyjęła paczkę papierosów Marlboro. W jej dłoni pojawiła się wąska
Strona 18
złota zapalniczka. Stary dunhill, pomyślał Hawke. Bogata dziewczyna, dodał do swojej skąpej bazy
danych. Zapaliła papierosa i wypuściła smużkę dymu.
- Cudownie. Chce pan? - spytała, spoglądając na niego spod oka.
Jasne, że chciał. I to bardzo.
- Chyba nie zauważyła pani znaku - zakaz palenia, który ustawiłem w fa lach przyboju.
Nie odpowiedziała. Wyciągnęła z torby jedną z wściekle różowych muszli, rzuciła na piasek obok
siebie i zaczęła ją rysować w małym kołonotatniku.
Pogwizdywała cicho i sprawiała takie wrażenie, jakby zupełnie zapomniała o Hawke'u.
Ponieważ uważał, że skąpe białe majteczki dają jej nieuczciwą przewagę, od-wrócił się na brzuch,
położył głowę na przedramieniu i obserwował dziewczynę.
Chętnie zapaliłby papierosa albo zrobił cokolwiek, żeby się uspokoić. Przyłapał
się na tym, że nie może oderwać od niej oczu. Pochylała się teraz do przodu, wydmuchiwała dym,
łokcie opierała na kolanach, sterczące pełne piersi z koralowymi sutkami unosiły się i kołysały lekko,
gdy zaciągała się papierosem.
Za każdym razem, gdy dziewczyna wykonywała ruch, by poprawić muszlę lub strząsnąć popiół,
Hawke czuł, jak jego serce zamiera, a potem tłucze się w klatce piersiowej, uciskając ją coraz
bardziej.
19
Dokończyła papierosa, nie zwracając na niego uwagi, i spoglądała w zamy-
śleniu na morze. Potem znów wyciągnęła ołówek i wróciła do rysowania. Jak zahipnotyzowany
Hawke ledwo usłyszał, że dziewczyna mówi do niego.
- Jestem tu co dzień - rzuciła niedbale przez ramię. - Zwykle bardzo wcześnie rano, bo wtedy mam
dobre światło. Dziś się spóźniłam, bo... nieważne dlaczego. Po prostu. A pan?
- Mam popołudniową zmianę.
- Aha. A kim pan jest?
- Anglikiem.
- To oczywiste. Turystą?
- Tymczasowym mieszkańcem.
Strona 19
- Gdzie pan mieszka?
- Mam skromną kwaterę na cyplu przy zatoce Hungry.
- Naprawdę? Myślałam, że są tam tylko paskudne czepiaki, co trajkoczą wśród dzikich bananowców.
- Został jeden domek. Nazywa się Teakettle Cottage. Zna go pani?
- Tak. To dawny młyn cukrowy. Myślałam, że został zmieciony z powierzchni ziemi trzy huragany
temu.
- Nie, nie, ocalał - odparł Hawke. Z niewiadomego powodu przyjął pozycję obronną w sprawie
swojego skromnego siedliska.
- Pewnie mieszka pan tam nielegalnie. To szczęście, że policja jeszcze pa-na nie wyrzuciła.
Włóczędzy bardzo psują wizerunek Bermudów.
Hawke puścił tę uwagę mimo uszu. Znów patrzyła na niego natarczywie, pożerała go wzrokiem.
Unikał spojrzenia szmaragdowych błyszczących oczu, przyglądał się morzu, badał horyzont, szukając
tam Bóg wie czego.
- Ma pan strasznie dużo blizn jak na plażowego leniucha. Co pan robi?
- Uprawiam zapasy z aligatorami i ujeżdżam pantery.
Nie roześmiała się.
- Jeśli tak bardzo się pan wstydzi, niech pan pójdzie po swoje spodenki.
Nie będę patrzyła.
- To bardzo uprzejme. - Hawke się nie ruszył.
- Jak się pan nazywa? - zapytała nagle ostrym tonem.
- Hawke.
- Ładnie. Krótko i do rzeczy.
- A pani?
- Korsakowa.
- Jak ten słynny rosyjski kompozytor, Rimski-Korsakow?
- Jesteśmy lepiej znani z podboju Syberii.
- A na imię?
Strona 20
- Anastazja. Ale mówią do mnie Azja.
- Niezwykle kontynentalnie.
- To pewnie świetny dowcip w pańskich kręgach, panie Hawke.