Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami

Szczegóły
Tytuł Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Baum Vicki Ostrzega się przed sarnami Strona 3 CZĘŚĆ PIERWSZA - Dobry Boże! -westchnęła szczupła, starsza pani na widok wysokich stopni, na które trzeba się było wspiąć, aby dostać się do wagonu. Jej na wpół humorystyczna, na wpół rozpaczliwa bezradność sprawiały, że te trzy zwykłe stopnie urastały do rozmiarów poważnej przeszkody. Stojący na najwyższym stopniu oficer odwrócił się, poznał panią Ambros i pośpieszył z troskliwą pomocą. - Jestem panu niezmiernie wdzięczna, majorze Ryerson - rzekła. - Cóż za miła niespodzianka, że jedzie pan tym samym pociągiem! To naprawdę śmieszne, ale zrobiłam się zupełnie do niczego, odkąd cierpię na te niemądre ataki słabości... Drobną i wąską dłoń w eleganckiej, zamszowej rękawiczce przyłożyła do serca. W rezygnacji, z jaką ręka pani Ambros opadła bezsilnie z powrotem, podczas gdy twarz opromieniał uśmiech, krył się cały wdzięk starszej pani: ironiczny stosunek do własnej osoby i godne dźwiganie brzemienia starości. Dokąd się pan wybiera, majorze? Do Waszyngtonu; mam tam pewne sprawy do załatwienia, a poza tym... Jakże się cieszę oświadczyła pani Ambros. - Ale gdzież Strona 4 się podziała moja córka? Zawsze mi się to niemądre dziecko zawierusza. Właśnie w tej chwili szybkim krokiem zbliżyła się panna Ambros. - Wybacz, mamo, ale chciałam kupić gazety, o które prosiłaś - powiedziała, przepuszczając podróżnych. Była wysoka i chuda, ani młoda, ani stara, obładowana naręczem gazet, torbą podróżną, walizą, staroświeckim pledem w kratę i dwoma trenczami, swoim i macochy. - Chodźmy, mamo, musimy poszukać naszych miejsc - powiedziała i ruszyła w kierunku przedziału. - Dobry Boże! - westchnęła znowu pani Ambros, widząc, ze wagon jest pełen żołnierzy oraz ich młodych żon z niemowlętami. - Taki tłok. Właściwie nie powinnam była wybierać się w tę podróż. - Słusznie. Właściwie nie powinnaś - odparła pasierbica, nie patrząc na nią. Przed rozłożeniem gazety pani Ambros rzuciła szybkie, ostre spojrzenie na chudą, zamkniętą twarz pasierbicy. Mimo bezradnej kruchości jej drobna postać zachowała w sobie coś młodzieńczego, podczas gdy Joy Ambros miała twarz opaloną i zahartowaną, usta wciśnięte między ostre bruzdy i głęboko osadzone, mroczne oczy, trochę jakby zaczerwienione. Panna Ambros powiesiła płaszcze na haczyku po swojej stronie. - Wygodnie ci, mamo? - spytała, zanim usiadła na swoim miejscu. - Żeby tylko nie było tak zimno! Co się dzieje z tym ogrzewaniem? - odparła pani Ambros tonem skargi. Joy rozłożyła pled i przykryła nim jej kolana. Zgiełk na dworcu narastał w gwałtownym crescendo: ochrypłe szczekanie głośników, nawoływania konduktorów Proszę wsiadać! - Peron, mury, żelazne słupy, schody i wymachujący rękami funkcjonariusze kolejowi, wszystko to Strona 5 zaczęło się jakby cofać powoli, potem coraz prędzej, aż wreszcie pociąg wyrwał się na swobodę. Joy zamknęła oczy, żeby na dłużej zachować obraz miasta, które pozostało za nimi, po drugiej stronie zatoki: te niezliczone, zachodzące na siebie obrazy San Francisco. Ale pani Ambros znowu poruszyła się niespokojnie. - Teraz zrobiło się za gorąco - zaczęła utyskiwać. - Powietrze jest wprost nie do zniesienia. Naprawdę nie wiem, jak wytrzymam trzy dni w tym pociągu? Joy nie od razu odpowiedziała. - Daj mi swoje palto - zwróciła się wreszcie do macochy i pomogła jej się rozebrać. Było to futro z nurków, wprawdzie nie ostatniej mody, ale świetnie skrojone. Joy miała na sobie tanią imitację bobrów; kupiła ją na wyprzedaży w domu towarowym. * Zaledwie pociąg wyjechał z Oakland, kelner, uzbrojony w gong, ogłosił pierwszą turę kolacji; po czym powolny, nieprzerwany strumień wygłodniałych pasażerów zaczął płynąć w stronę wagonu restauracyjnego. Wprawdzie ładunek uprzejmości w tym zatłoczonym pociągu nie był zbyt wielki, ale cały jej zapas został zaofiarowany drobnej, pełnej wdzięku starszej pani. Ludzie przywierali plecami do ścian korytarza, wciągali brzuchy, aby nie hamować jej niewzruszonego marszu naprzód. Usłużne ręce pomagały jej przebrnąć przez dygocące wnętrza harmonijek, łączących wagony, a młodzi żołnierze, którzy na wojnie oduczyli się dobrych manier, przypomnieli je sobie na widok starszej pani i otwierali przed nią ciężkie drzwi. Im bliżej było do restauracyjnego wagonu, tym większy panował tłok. Pani Ambros wynurzyła się z tłumu, drżąca, wyczerpana, omdlała, budząc wokoło współczucie i chęć okazania pomocy. Stara, energiczna pielęgniarka zbadała jej Strona 6 puls, a młody podporucznik z obandażowaną głową ustąpił swego miejsca przy stole. Pani Ambros miała pewne doświadczenie w sztuce pokonywania omdleń, robiła to dyskretnie i z wdziękiem. - Och, najmocniej pana przepraszam za to zamieszanie... ale naprawdę, nie chciałam... Wszystko przez to moje głupie serce...Nie, naprawdę, panie poruczniku, nie może pan sobie przeszkadzać w kolacji. Absolutnie nie zgadzam się na to... - Drobiazg, proszę pani... Myśmy już właściwie zjedli, prawda, siostro? - Nie powinnam była w ogóle wybierać się w podróż, lekarz stanowczo mi tego odradzał. Ale mój syn wraca z wojny, nie widziałam go od dwóch lat, a my, matki, jesteśmy trochę zwariowane. Och, serdecznie panu dziękuję, to niesłychanie uprzejmie z pana strony! - z tymi słowami pani Ambros rozsiadła się na krześle. - A teraz - zwróciła się do pasażerów - może ktoś byłby łaskawy odnaleźć moją córkę... Pannę Ambros przepuszczano nie bez pomruków niezadowolenia. Kiedy matka i córka skończyły kolację, inni wciąż jeszcze stali w kolejce. Przez cały czas trwania posiłku obie panie nie zamieniły ze sobą ani słowa, chociaż Joy obsługiwała macochę z nienaganną uprzejmością, napełniała jej szklankę wodą, podawała chleb, osłodziła jej herbatę i dolała mleka, wreszcie zapłaciła rachunek. - Pozwolisz, że zapalę? - zapytała w końcu i dopiero, kiedy starsza pani skinęła głową, wyjęła z kieszeni płaszcza papierośnicę i otworzyła wieczko. Była to złota męska papierośnica, duża, masywna i staroświecka. Wewnątrz wyryta była mała korona i parę słów wypisanych zamaszystym charakterem. Spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się nad tym niemodnym, dziwnym przedmiotem. - Powinnaś ją właściwie ofiarować bratu na powitanie, moje dziecko - powiedziała pani Ambros. - Ma do niej prawo. Ostatecznie była to papierośnica ojca. Strona 7 - Właśnie dlatego ją zachowam - odparła Joy. Zatrzasnęła wieczko, zapaliła papierosa i głęboko wciągnęła dym. - Może ustąpimy miejsca innym i przejdziemy do salonki? W salonce było szaro od dymu i od męskich ubrań. Kiedy pani Ambros z wahaniem stanęła w wejściu, podobna do kruchej figurki z miśnieńskiej porcelany, absolutnie nie pasująca do tego męskiego otoczenia, na drugim końcu wagonu podniósł się major Ryerson i zaofiarował jej swojej miejsce obok zażywnego starszego pana. - Bardzo proszę, może pani zechce usiąść tutaj. Pani zna mojego przyjaciela, prawda? George'a Wattsa? Adwokat podniósł wzrok znad gazety, miał czujny wyraz oczu i obwisłe policzki starego buldoga. - Ależ oczywiście znamy się, kto w San Francisco nie zna naszego drogiego George'a? Pracowaliśmy razem w Czerwonym Krzyżu i we wszelkich możliwych komitetach dobroczynnych. Doprawdy nie wiem, co byśmy poczęli bez George'a. Jakich ten człowiek używał sztuczek, żeby zdobyć pieniądze na dobry cel! - Bardzo jesteś łaskawa, Anno - powiedział Watts. - Halo, Joy, zawsze się cieszę, kiedy cię widzę. Znasz Toma, majora Ryersona? Pociąg pokonywał właśnie ostry zakręt i wagon zakołysał się mocno. Pani Ambros, szukając oparcia, uczepiła się klapy marynarki Wattsa, jakby to był uchwyt w tramwaju. Uśmiechnęła się do niego podnosząc wzrok w górę, a on spoglądał na nią w dół, tak jak mężczyźni zawsze spoglądali na jej drobną i kruchą postać, czując się przy tym zwykle wyżsi, silniejsi i bardziej męscy, niż byli w rzeczywistości. Pozostałaś wciąż taka sama, Anno - powiedział, układając fałdy buldogowatych policzków w sztuczny uśmiech. Pani Ambros chwilę stała wsparta o jego masywne ciało, potem opuściła ręce i odsunęła się od niego. Przyjmuję to jako wielki komplement, zwłaszcza z twoich ust, George - odrzekła półgłosem. Strona 8 Joy stała obok z osobliwie czujnym, a zarazem roztargnionym wyrazem twarzy. Zaciągnęła się raz jeszcze papierosem i zgasiła go gwałtownym ruchem w chromowanej popielniczce. - Proszę, niech panowie siadają, nie mam zamiaru pozbawiać was miejsca - powiedziała pani Ambros ze swoim najbardziej rozbrajającym uśmiechem. - Chodźmy, moje dziecko, posiedzimy sobie chwilę na platformie, jeśli ci nie będzie za zimno. Tutaj nie można w ogóle oddychać. O, George, czy mógłbyś mi otworzyć drzwi, są takie ciężkie... dziękuję, stokrotnie dziękuję i do zobaczenia wkrótce. Ryerson zamknął drzwi za obiema paniami. - Czy ona nie jest czarująca? - zapytał. - Naprawdę wyjątkowo urocze stworzenie. - Drogi Tomie, Joy jest znacznie więcej niż uroczym stworzeniem. - Joy? Aha, masz na myśli córkę? Ale przecież nie mówiłem o niej. Chodziło mi o matkę. W tej kobiecie jest jakiś ponadczasowy wdzięk, coś, co dzisiejsze dziewczęta zupełnie zatraciły. Jest ona co prawda starszą osobą, ale ma w sobie tyle kobiecości, jakby była stworzona z jakiegoś delikatnego materiału. Obecne młode pokolenie nie będzie się tak dobrze trzymało, zbyt szybko się zużywa. - Obecnemu pokoleniu usunął się grunt spod nóg i młodzi ludzie diabelnie mocno się potłukli. Zresztą ziemia dotychczas jeszcze kołysze się pod nimi; nasze dziewczęta mają być może ważniejsze rzeczy na głowie niż dbanie o swą kobiecość, urok i grację. Gdzie poznałeś panią Ambros? - W lazarecie". Przychodziła regularnie, pisała nam listy, czytała głośno i w ogóle starała się umilić nam czas. - Acha. Widziałeś ją w aureoli, a ja ją znam bez tej ozdoby. Na tym polega różnica. - Dobrze znasz panią Ambros? - Dość dobrze i... dość długo. W okresie mojego dzieciństwa byliśmy, że tak powiem, sąsiadami; rodzina Ballardów miała mały letni domek w Belvedere - jest to śliczny półwysep Strona 9 po drugiej stronie zatoki - a mój ojciec prowadził gospodę w rybackiej wiosce Tiburon. - Teraz zaczyna mi coś świtać, George. Kochałeś się w niej, a ona wyszła za innego. Adwokat wyglądał na ubawionego. - To zbyt kiepski żart, drogi chłopcze. Weź łaskawie pod uwagę, że Anna była kobietą zamężną, kiedy ja dostałem pierwsze długie spodnie. Anna nienawidzi mnie jak zarazy. Nasza znajomość polega na tym, że jako radca prawny towarzystwa ubezpieczeniowego musiałem rozpatrywać roszczenia Anny, ilekroć popadała w tarapaty, a nieraz jej się to zdarzało. Nigdy mi nie przebaczyła, że z urzędu musiałem wtykać nos w jej sprawy osobiste. - Dowiedz się jeszcze, że Joy nie jest córką Anny, tylko jej siostrzenicą - kontynuował George Watts. - Dziwisz się? Otóż prawdziwą matką Joy była druga panna Ballard, siostra Anny, Maud. Biedna Maud, bardzo ją lubiłem. Kiedy umarła, bardzo wcześnie, nie miała jeszcze trzydziestu lat - Anna przejęła po niej wszystko hurtem: dom, dziecko i męża. Sławnego Floriana Ambrosa, z jego sławnymi skrzypcami... Ale to są stare dzieje. - Słyszałem o tym. Pił, prawda? - Ależ skąd! Pił jej pierwszy mąż, Clyde Hopper. W gruncie rzeczy niezły chłopak, jednak istotnie pił za dużo. Ha, jeżeli dzisiaj uważasz Annę za kobietę czarującą, to szkoda, żeś jej nie widział jako młodej wdowy w żałobie! Ambros co najwyżej sączył po kropelce najlepszą starą sherry albo francuski szampan. Dziwny typ - Europejczyk, artysta, właściwie nigdy nie udało mu się dopasować do naszego miasteczka, chociaż bardzo się o to starał i chociaż my pyszniliśmy się, że wśród nas przebywa. No, i najpierw spalił im się dom, potem Ambros nagle umarł, a w rok później Anna straciła na giełdzie całe jego ubezpieczenie na życie, do ostatniego centa. Z drugiego małżeństwa pozostała jej tylko Joy. Wierz mi, Tom, Joy jest wspaniałą dziewczyną. Strona 10 - Czy panna Ambros jest podobna do matki? - Zewnętrznie nie; wdała się raczej w ojca, ale jest równie bezinteresowna jak Maud. Bardzo lubiłem Maud... - Cóż poza bezinteresownością pozostaje osobie pozbawionej wdzięku tak, jak panna Ambros? - Przycisz łaskawie głos, bo właśnie nadchodzi Joy. A gdybyś kiedyś nie miał nic lepszego do roboty, to proszę przyjrzyj się dokładniej tej dziewczynie. Halo, Joy, co się stało? - O, panowie jeszcze tutaj? - odparła Joy z roztargnieniem, ale przystanęła, obracając w palcach zgasłego papierosa' Kiedy pochyliła się nad płomyczkiem zapałki, którą Ryerson jej podał, major przyjrzał się jej, tak jak mu Watts radził. Rzeczywiście, pomyślał trochę zdziwiony, ona nie jest nieinte-resująca; ale nie można tego nazwać wdziękiem. Nie miała w sobie żywego ciepła kobiety, raczej kamienną piękność marmurowego posągu; jej rysy były zbyt ostre, czoło za wysokie, brwi za szerokie. Uroda, której surowość nie pozwalała nazwać Joy ładną. - Idę do przedziału po futro matki; na platformie jest okropnie zimno. - To nie jest miejsce dla matki pani, grozi jej poważne przeziębienie. - Pan ją przecież zna; nie może znaleźć sobie miejsca w pociągu. - Dokąd panie jadą? Do Nowego Jorku? - Najpierw tak, a potem do Bostonu. Oddział mojego brata ma tam wylądować w przyszły poniedziałek. - No to doskonale. Nic dziwnego, że matka jest rozdygotana. A Zuzanna, młoda pani Ambros? Czemu nie jedzie z wami? - Zuzanna? Musiała zostać z dziećmi. Wie pan przecież, jak trudno teraz o pomoc domową... W dodatku mała Maxina tydzień temu zaraziła się odrą. Nie, Zuzanna nie będzie przy powitaniu... tylko matka. - No i pani, Joy. Jestem pewien, że to będzie dla Karola ważniejsze niż cała ta pompa, z jaką witają naszych chłopców. Strona 11 - Ja? Och, ja jestem przecież tylko jego siostrą - odparła Joy. Jej spojrzenie powędrowało ku oknu i dalej, w wieczorny mrok, w którym migały pojedyncze światełka. Major Ryerson odczuł jakieś nieokreślone współczucie dla dziewczyny, kiedy odchodziła, patrzył za nią poprzez dym ze swojej fajki. Parę minut przed dziesiątą Ryerson wyszedł na korytarz z przedziału, który dzielił z adwokatem. Stał kołysząc się w rytm jadącego pociągu, zapatrzony w czarną noc za oknem, i usiłował nie myśleć o niczym. Ocknął się pod wrażeniem cichego szelestu i zapachu lawendy. Zjawiła się pani Ambros; miała na sobie haftowane chińskie kimono, w którego szerokich rękawach niby w mufce ukryła małe dłonie. - O, czyżby i pani nie mogła zasnąć? - Nawet nie próbuję, bo byłoby to i tak bezcelowe. Nigdy nie potrafiłam spać w pociągu. Te okropne przepełnione wagony sypialne przerażają mnie. Naprawdę, wcale nie żartuję. I w dodatku tak strasznie trzęsą, że natychmiast dostaję moich bólów głowy. Mówiła o „swoich" bólach głowy, tak jakby one stanowiły jej specjalną prywatną własność. Moje bóle głowy. Moje futro z nurków. Moja córka. Dawniej tym tonem mówiła: mój mąż. - Już wolę stać całą noc w korytarzu, niż leżeć za tymi wstrętnymi zielonymi zasłonami. Wiem, że to głupie i śmieszne, ale kiedy wchodzę do takiej koi, wydaje mi się, że to trumna. A czego się człowiek nie napatrzy w takim sypialnym wagonie - ciągnęła. - Naprawdę nie jestem wcale pruderyjna, niech się pan nie uśmiecha, majorze, zresztą może mnie pan nawet uważać za przewrażliwioną, ale po prostu niedobrze mi się robi, kiedy muszę patrzeć na dziesiątki owłosionych żołnierskich nóg i zarośniętych twarzy... Dlaczego nie wzięła pani osobnego przedziału? Drogi majorze, zapomina pan, że ja nie należę do osób wpływowych. Osobne przedziały są zarezerwowane dla ofice- Strona 12 rów... Ach, mój Boże, nie miałam na myśli pana, naprawdę proszę mi wierzyć, zresztą wcale się nie skarżę. Majorowi Ryersonowi nie pozostało nic innego, jak zaproponować pani Ambros przedział, który dzielił z Wattsem Adwokat, juz rozebrany i zatopiony w lekturze jakiejś powieści kryminalnej, me był zachwycony żywiołową rycerskością Ryersona, ale me dał nic po sobie poznać, wezwał konduktora i załatwił sprawę zamiany miejsc. Dokonano więc przeprowadzki, nie bez pewnego zamieszania w ogólnym wagonie sypialnym. Była to jedna z właściwości pani Ambros, że mimo całej subtelności, skromności i urzekającego wdzięku, stawała się ośrodkiem zamieszania, incydentów i zbiegowisk. Joy, poprawna w swojej sportowej brązowej sukni, pomagała w milczeniu taszczyć, wlec i przenosić, a na zakończenie powiedziała tylko chłodno: - Dziękuję i dobranoc. - Pani Ambros natomiast powtarzała wciąż bezradnie, że to naprawdę zbyt wiele uprzejmości ze strony obu panów. Wreszcie jednak wszyscy zostali ulokowani, panie Ambros zajęły osobny przedział, a obaj panowie powędrowali wraz ze swymi teczkami do ogólnego wagonu sypialnego. - Chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę? Twoja czarująca starsza pani po prostu nas wykantowała - oświadczył Watts Był niezręczny i ociężały, tak że z największym trudem zdołał się rozebrać w ciasnym kojcu. Kiedy jednak Ryerson wdrapał się po drabince na górne łóżko, usłyszał z dołu cichy śmiech przyjaciela. - Co cię tak rozbawiło? - zapytał. - Właściwie nic szczególnego. Przypomniała mi się pewna tablica ostrzegawcza, którą widziałem w Anglii Czy byłeś kiedy w Bushey Park? Między Richmond i Hampton Court? Tam właśnie, w rezerwacie dla dzikich zwierząt, umieszczono tę tablicę z napisem: OSTRZEGA SIĘ PRZED SARNAMI' Tak, właśnie to: - Wdzięczne, płochliwe stworzenia o długich disneyowskich rzęsach i tablica wołająca ogromnym napisem na całą okolicę: OSTRZEGA SIĘ PRZED SARNAMI! Strona 13 NINIEJSZYM ZWRACA SIĘ UWAGĘ P.T. PUBLICZNOŚCI, ŻE ZBLIŻANIE SIĘ DO ZWIERZĄT JEST NIEBEZPIECZNE. PORĄ SZCZEGÓLNIE GROŹNĄ JEST OKRES GODÓW, i tak dalej, i tak dalej. Za każdym razem , kiedy spotkam Annę Ambros, przypomina mi się owa tablica. No, dobranoc, niech ci się tam na górze przyjemnie śpi, rycerzu pięknej damy - powiedział George Watts i zaciągnął firanki. Joy Ambros leżała na górnym łóżku osobnego przedziału i nie mogła zasnąć. Zażyła proszek nasenny i czuła się trochę oszołomiona, ale zasnąć nie mogła. „Ostrożnie ze środkami nasennymi, bardzo łatwo się do nich przyzwyczaić" - przestrzegał ją doktor Bryant. Z początku nie rozumiała sensu tych słów, ale teraz wiedziała, co miał na myśli. Człowiek ufał poczciwej małej pastylce, która chroniła przed myślami, jeśli stawały się zbyt bolesne, i był wdzięczny za zapomnienie, w jakie się pod jej wpływem zapadał. Znajdował jeszcze uspokojenie we śnie, choćby tylko na parę godzin. Wkrótce zaczynał budzić się o wiele za wcześnie, przed brzaskiem, i leżał z otwartymi, piekącymi oczami. Potem okazywało się, że jeden proszek już nie działa, zażywało się więc dwa, wkrótce i dwa traciły swą magiczną siłę. A potem stawała przed oczami buteleczka po lekarstwie, znaleziona tamtego ranka na nocnym stoliku ojca obok otwartej papierośnicy, i wtedy człowiek staczał swój samotny bój, zbierał całą siłę woli, wyrzucał resztę proszków, stawiał czoło udręce długich, bezsennych nocy. Dzisiejszej nocy rozmyślała o Karolu, o Zuzannie i o dzieciach czteroletnim Florianie i prawie już sześcioletniej Maxinie i o tym, że trzeba koniecznie coś zrobić, aby ich ratować, i że to od niej zależy. Brat, bratowa, ich domek zaprojektowany przez Karola, dziecinny pokój pomalowany przez Zuzannę, wesołe zwierząt- Strona 14 ka wykonane przez nią dla malców, salonik, którego żółte ściany nawet w deszczowe dnie dawały złudzenie słonecznego blasku, grządki kwiatowe w maleńkim ogródku, dziecinne książeczki i kołysanki, pisane przez Zuzannę. Kochana, wesoła, mądra Zuzanna! Nie, myślała Joy po raz tysięczny, nie może im się stać nic złego, ja do tego nie dopuszczę. Pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji bez nazwy i nastąpiły dwa gwałtowne wstrząsy. Pani Ambros poruszyła się na dolnym łóżku, obudziła się i zapaliła światło. - Joy? Śpisz? - Niezupełnie, mamo. Po paru szarpnięciach pociąg ruszył. Pozostały za nimi główna ulica nieznanego miasteczka, majacząca wśród nocy stacja, parę latarń, kilka samochodów drzemiących w ich blasku. - Joy? - Słucham, mamo. - Jeśli ci to nie sprawi zbyt wielkiego kłopotu, daj mi proszę łyk wody. Joy zeszła po drabince na dół, odnalazła karafkę i napełniła szklankę letnią wodą. Zaciągnęła firankę i ciasna klitka zamknęła się wokół niej jeszcze ciaśniej. - Och, nie rób tego, moje dziecko, i tak nie mogę prawie oddychać. Przyłóż rękę do mojego serca. Tłucze się jak szalone. Czy to nie byłoby straszne, gdybym w drodze dostała ataku? - Na pewno do tego nie dojdzie, bądź spokojna, mamo - odparła Joy i wdrapała się z powrotem na swoje łóżko. Matka jednak zaczynała się ubierać. - Nie mogę już dłużej wytrzymać - szeptała. - Jeżeli pozostanę tu jeszcze chwilę, umrę. Nie przejmuj się mną, moje dziecko. Wyjdę sobie na platformę i łyknę trochę świeżego powietrza. Joy zeszła ze swojego łóżka i pomogła jej włożyć pończochy, Strona 15 pantofle, jedwabną halkę, wreszcie suknię i futro z nurków. Sama narzuciła trencz na piżamę i wzięła stary pled podróżny. - Gotowe? - zapytała. - Naprawdę nie potrzebujesz ze mną iść, moje dziecko, jeśli nie masz ochoty. W razie czego - konduktor będzie mógł mi chyba pomóc... Obie wiedziały, że są to frazesy. Joy otworzyła przed macochą drzwi i poprowadziła ją przez uśpiony pociąg. Teraz dopiero poczuła oszołomienie, w jakim proszek nasenny pogrążył jej umysł, nadając wszystkim przedmiotom piętno nierzeczywistości. Pociąg kołysał się, dudniąc poprzez noc wciąż w tym samym rytmie, przeszywając mrok ochrypłym, przeciągłym gwizdem lokomotywy. Wędrowały kolejno przez wiele wagonów, wszyscy podróżni spali, śnili. Trasa tej wędrówki rozbrzmiewała całą polifonią oddechów i Joy wydawało się pod koniec, że idą wciąż przez ten sam wagon, podobnie jak w złych snach człowiek wciąż wraca na tę samą ulicę. . . Wreszcie dotarły do salonki, która sprawiała wrażenie o wiele za jasnej i za trzeźwej po tej sennej wędrówce. Siedziało tam jeszcze paru grających w karty, obaj konduktorzy pili piwo, starsza pielęgniarka pisała list, a barman przyglądał się partii szachów, rozgrywanej przez dwóch młodych oficerów. Wszyscy podnieśli głowy, kiedy Joy i jej matka wkroczyły do wagonu, a pani Ambros uśmiechnęła się z najbardziej urzekającym wdziękiem. Joy otworzyła drzwi, wiodące na małą, otwartą platformę. Nocne powietrze uderzyło ją w twarz, niby lodowato zimna ręka, smagało po nogach, szarpało nogawkami piżamy. Poza tym to zimne powietrze otrzeźwiło ją i wyrwało z mglistej nierzeczywistości, w jakiej się dotąd poruszała. Prawda, że tu jest lepiej? - zapytała pani Ambros, siadając na jednej z dwóch wąskich ławeczek. Joy instynktownie usiadła na przeciwległej ławce, tak ze dzieliły je drzwi wiodące do wnętrza wagonu. Chociaż tu, na Strona 16 zewnątrz, dudnienie pociągu słychać było o wiele wyraźniej, to jednak było jakoś ciszej niż w wagonie. Nocna ciemność była czarna i głęboka, cieniutki skrawek księżyca przesuwał się śpiesznie między przezroczystymi, strzępiastymi chmurami. Firanki po wewnętrznej stronie drzwi były zsunięte, odgradzały znajdujący się za nimi jasny świat od nocy. - Joy, czy zabrałaś pled? Zmarzły mi nogi - jęknęła pani Ambros. - Oczywiście, mamo - odparła Joy i przyklękła, aby owinąć nogi starszej pani. - Czasem przypominasz mi twego ojca; on mi także owijał nogi pledem, kiedy czułam się źle w czasie naszych podróży. Wiesz, ile razy przemierzyliśmy z twoim ojcem Atlantyk? - zapytała pani Ambros. Joy wiedziała, ale pozwoliła jej mówić dalej. - Cóż to był za niespokojny człowiek! A ja, nieszczęsne stworzenie, musiałam mu towarzyszyć podczas wszystkich jego tournées, tułać się po hotelach. Nigdy nie zdołałam się do tego przyzwyczaić. Możesz mi wierzyć, życie żony sławnego człowieka nie zawsze jest usłane różami. Ale ja, mimo to, lubiłam je. Joy wróciła na swoje miejsce po drugiej stronie drzwi i skrzyżowała ręce na plecach. Ruch ten również odziedziczyła po ojcu. - Co ci się stało, moje dziecko? Dlaczego się w ogóle nie odzywasz? - Cóż mam ci powiedzieć mamo. Wszystko, co ja wiem, wiesz i ty. - Wczoraj żegnałaś się przez telefon z Zuzanną; słyszałam waszą rozmowę. - No i co z tego? - Czy ona... jakby to powiedzieć... czy nie wydawało ci się, że ona coś ukrywała? Joy wzruszyła niechętnie ramionami. - Jeśli już chcesz tak dokładnie wiedzieć, to Zuzanna nie Strona 17 była szczególnie uradowana, że ty powitasz Karola zamiast niej - powiedziała wolno, jeszcze mocniej splatając ręce, tak że czuła każdą ich kostkę. Mignęło im przed oczami parę pogrążonych we śnie małych domków, szklana klatka nastawni rozświetliła na chwilę szyny, trzy wielkie ciężarówki wspinały się cierpliwie na wznoszącą się stromo szosę, która biegła wzdłuż torów. Potem znów zapadła ciemność. I nagle zjawił się na platformie hamulcowy, otworzył małą furtkę na barierce i niemal z przerażeniem spojrzał na obie panie, które wydobyło na jaw światło jego latarki. - Czy panie nie marzną? - zapytał uprzejmie. Joy starała się nie słuchać odpowiedzi matki; znów była tam mowa o słabym sercu, o bólach głowy, o niemożności wytrzymania przez całą noc w przedziale. Widziała, jak hamulcowy zabezpieczał furtkę jakimś kołkiem czy zasuwą. - Mamy dwadzieścia dwie minuty spóźnienia, ale niedługo je nadrobimy - powiedział. - Dobranoc paniom i radzę za długo tu nie siedzieć, bo katar murowany. Otworzył drzwi do oświetlonego wnętrza wagonu i kiedy je za sobą zamknął, noc stała się jeszcze ciemniejsza, niż przedtem. Joy rozluźniła zaciśnięte palce i wyjęła z kieszeni płaszcza papierośnicę i zapałki. - Czy mogę zapalić, mamo? - Jeżeli koniecznie chcesz... Zaciągnęła się dymem, gorzki smak w gardle podziałał na nią jak wzmacniające lekarstwo. - Mamo - odezwała się. Siedziała bardzo sztywno, mocno przyciskając kręgosłup, kark i tył głowy do zimnego drzewa ławki. - Posłuchaj mnie, mamo. Ta podróż może ci zaszkodzić. Jutro rano będziemy w Ogden. Wysiądziemy tam i wrócimy do San Francisco. Jeśli ten dziwny projekt przeraził panią Ambros, to nie dała tego po sobie poznać. Nie uważam, żeby to był dobry pomysł, moje dziecko Strona 18 - odparła spokojnie. - Postanowiłam spotkać się z Karolem pierwsza, a powinnaś mnie znać na tyle, aby wiedzieć: kiedy raz sobie coś postanowię... - O, tak, mamo, znam cię. Ale tym razem i ja sobie coś postanowiłam. - Wiem, że tylko ze względu na mnie masz te zastrzeżenia, obawiasz się, czy podróż nie zaszkodzi mojemu zdrowiu. Ale ja nigdy nie cofałam się przed ofiarami, powinnaś o tym wiedzieć lepiej niż inni. I wiesz doskonale, dlaczego muszę pomówić z Karolem, zanim dowie się o wszystkim od obcych. Ostatecznie jest moim synem... - Do diabła, przede mną możesz się nie popisywać swoimi wzruszającymi opowiastkami. Dajmy tym razem spokój tej całej obłudnej gadaninie. Nie mogę dopuścić do tego, żebyś pojechała do Bostonu i koniec. Joy drżała z hamowanego podniecenia, ale pani Ambros nie straciła równowagi. - Uspokój się, Joy, nie powinnaś wyładowywać na mnie gwałtownego temperamentu Ambrosów. Weź się w garść. - Słuchaj, mamo, porozmawiajmy dzisiaj bez wszelkiego upiększania. To, co mówię, nie ma nic wspólnego z moimi nerwami, ani z moim temperamentem. Powtarzam, na zimno i zdecydowanie: nie pozwolę, żebyś zrujnowała życie Karola, tak jak zrujnowałaś życie moje i życie wszystkich, którzy się z tobą zetknęli. Dość już złego zrobiłaś i nie dopuszczę do tego, żebyś rozbiła małżeństwo Karola. Jutro rano wysiądziesz z tego pociągu, choćbym cię miała z niego wywlec za twoje wypielęgnowane siwe włosy. Zrozumiałaś? - To rzeczywiście dobry żart! Więc ja rozbijam małżeństwo Karola. A osoba, z którą się ożenił, jest biała jak śnieg? Chyba oszalałaś, jeśli przypuszczasz, że pozwolę, aby mój syn stał się pośmiewiskiem całego San Francisco. Wszyscy wiedzą, co łączy Zuzannę z tym okropnym Larry'm Grantem. Nie mogę nie ostrzec mojego Karola, zanim się pogrąży w tym bagnie, to wykluczone. Naprawdę, Joy. Strona 19 - Nie kłam, mamo, na miłość boską nie kłam, tu przecież chodzi o istnienie całej rodziny. Cokolwiek łączy Zuzannę z Larry'm, nie powinno cię to obchodzić, i tak byś tego nie zrozumiała. Dotyczy to zresztą ich życia i ich problemów! Zuzanny, Karola i Larry'ego. Zabraniam ci wtrącać się w ich życie. Tym razem ja tobie zabraniam. - Patrzcie państwo, ty mi zabraniasz! To ja zabronię Karolowi robić z siebie durnia, kiedy wróci. Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób chcesz mnie powstrzymać od poinformowania Karola o tym, co robiła jego żona, kiedy on za nas walczył. Właśnie: w jaki sposób ją od tego powstrzymać? To pytanie przetaczało się tam i z powrotem po otumanionej głowie Joy. W jaki sposób można powstrzymać Annę Ambros od spowodowania nieszczęścia? Nie pomogą perswazje, ani odwoływanie się do jej rozsądku, a już najmniej - apelowanie do poczucia przyzwoitości. Czy wobec tego użyć przemocy? Doprowadzić do skandalu? Czy popełnić samobójstwo, tak jak ojciec? Ale czy macochę to od czegokolwiek powstrzyma? Nie, po stokroć nie! Joy zerwała się i zaczęła krążyć po niewielkiej platformie, jak po klatce, dwa kroki naprzód i dwa kroki z powrotem. Rzuciła papierosa - nikła iskierka zakreśliła świetlisty łuk w ciemnościach. Joy usiłowała skupić się. Dziwna rzecz, ale ta ostatnia rozmowa z macochą doprowadziła ją do krańcowej rozpaczy. Pochylając się nad panią Ambros powiedziała: A jednak powstrzymam cię od tego, choćbym miała to życiem przypłacić. Napisałam do Karola list i wszystko mu wyjaśniłam. Zabiję się, mamo, i dzięki temu on nam uwierzy. Uwierzy mnie, Zuzannie i Larry'emu, a nie tobie, o... nie, nie tobie... Ty chyba naprawdę zwariowałaś - powiedziała pani Ambros, uśmiechając się z niedowierzaniem. - Jesteś szalona, Joy, i słowo daję, że mi ciebie żal, naprawdę mi cię żal. Pociąg jechał ter az jeszcze prędzej. Dudnienie kół zmieniało Strona 20 się w miarę zbliżania się do mostu. Zagłada, zagłada, zagłada - śpiewał pociąg, pędząc przez stalową pajęczynę; mgły unosiły się ponad głębią, zabarwione czerwonawym blaskiem tylnego światła pociągu, a w dole spoczywała rzeka, czarna i cicha, otchłań nieznana, niewidoczna przepaść pośród nocy. Ręce Joy, skrzyżowane na plecach dotknęły bariery, znalazły kołek, który ją zamykał, i zaczęły go szarpać. Może to prawda, może ja zwariowałam - myślała - może doprowadziłaś mnie do szaleństwa, mnie także, a teraz chcesz zniszczyć życie Karola. Ale ja do tego nie dopuszczę. Nie dopuszczę! Nagle kołek ustąpił i krata się otworzyła. Pani Ambros zerwała się i usiłowała odciągnąć Joy od niebezpiecznej bariery. Joy była mocna, ale delikatna pani Ambros też miała siłę, zdumiewającą siłę. - Ja do tego nie dopuszczę, nie dopuszczę... - szeptała Joy, zdawało jej się, że krzyczy, choć naprawdę ze ściśniętego gardła dobywał się tylko zdławiony szept. - Zabiłaś moją matkę i ojca. Zniszczyłaś moje życie, a teraz chcesz zniszczyć życie Karola. Aleja do tego nie dopuszczę, nie dopuszczę, nie dopuszczę, raczej się zabiję. Raczej ciebie zabiję, ale nie pozwolę, żebyś zrobiła krzywdę Karolowi... Zmagały się ze sobą, napierały na siebie wzajem, ciężko dysząc, jęcząc. Nigdy jeszcze Joy nie widziała twarzy macochy z tak bliska, nigdy nie malował się na niej wyraz takiego zdecydowania i zdziwienia zarazem. Podczas gdy palce Joy wpijały się coraz mocniej w ramiona starej kobiety, usta pani Ambros otworzyły się szeroko, przenikliwie wzywając pomocy. Jej krzyk zagłuszył jednak głośniejszy, ochrypły gwizd lokomotywy. Joy przycisnęła rękę do tych krzyczących ust, poczuła, jakie są wilgotne, miękkie i odrażające i nagle przeniknął ją ostry, krótki ból, kiedy zęby macochy wbiły się w jej dłoń. A potem odczuła bezgraniczną ulgę. Coś ustąpiło, zostało wyrzucone w nicość i przestało istnieć, ale zdarzyło się to już o wiele dawniej, zdarzało się często, może tylko w snach...