Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami |
Rozszerzenie: |
Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Baum Vicki - Ostrzega się przed sarnami Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Baum Vicki
Ostrzega się przed sarnami
Strona 3
CZĘŚĆ PIERWSZA
- Dobry Boże! -westchnęła szczupła, starsza pani na widok wysokich
stopni, na które trzeba się było wspiąć, aby dostać się do wagonu. Jej
na wpół humorystyczna, na wpół rozpaczliwa bezradność sprawiały, że
te trzy zwykłe stopnie urastały do rozmiarów poważnej przeszkody.
Stojący na najwyższym stopniu oficer odwrócił się, poznał panią
Ambros i pośpieszył z troskliwą pomocą.
- Jestem panu niezmiernie wdzięczna, majorze Ryerson - rzekła. -
Cóż za miła niespodzianka, że jedzie pan tym samym pociągiem! To
naprawdę śmieszne, ale zrobiłam się zupełnie do niczego, odkąd
cierpię na te niemądre ataki słabości...
Drobną i wąską dłoń w eleganckiej, zamszowej rękawiczce
przyłożyła do serca. W rezygnacji, z jaką ręka pani Ambros opadła
bezsilnie z powrotem, podczas gdy twarz opromieniał uśmiech, krył się
cały wdzięk starszej pani: ironiczny stosunek do własnej osoby i godne
dźwiganie brzemienia starości.
Dokąd się pan wybiera, majorze?
Do Waszyngtonu; mam tam pewne sprawy do załatwienia, a poza
tym...
Jakże się cieszę oświadczyła pani Ambros. - Ale gdzież
Strona 4
się podziała moja córka? Zawsze mi się to niemądre dziecko
zawierusza.
Właśnie w tej chwili szybkim krokiem zbliżyła się panna Ambros.
- Wybacz, mamo, ale chciałam kupić gazety, o które prosiłaś -
powiedziała, przepuszczając podróżnych.
Była wysoka i chuda, ani młoda, ani stara, obładowana naręczem
gazet, torbą podróżną, walizą, staroświeckim pledem w kratę i dwoma
trenczami, swoim i macochy.
- Chodźmy, mamo, musimy poszukać naszych miejsc - powiedziała i
ruszyła w kierunku przedziału.
- Dobry Boże! - westchnęła znowu pani Ambros, widząc, ze wagon
jest pełen żołnierzy oraz ich młodych żon z niemowlętami. - Taki tłok.
Właściwie nie powinnam była wybierać się w tę podróż.
- Słusznie. Właściwie nie powinnaś - odparła pasierbica, nie patrząc
na nią.
Przed rozłożeniem gazety pani Ambros rzuciła szybkie, ostre
spojrzenie na chudą, zamkniętą twarz pasierbicy. Mimo bezradnej
kruchości jej drobna postać zachowała w sobie coś młodzieńczego,
podczas gdy Joy Ambros miała twarz opaloną i zahartowaną, usta
wciśnięte między ostre bruzdy i głęboko osadzone, mroczne oczy,
trochę jakby zaczerwienione.
Panna Ambros powiesiła płaszcze na haczyku po swojej stronie.
- Wygodnie ci, mamo? - spytała, zanim usiadła na swoim miejscu.
- Żeby tylko nie było tak zimno! Co się dzieje z tym ogrzewaniem? -
odparła pani Ambros tonem skargi.
Joy rozłożyła pled i przykryła nim jej kolana.
Zgiełk na dworcu narastał w gwałtownym crescendo: ochrypłe
szczekanie głośników, nawoływania konduktorów
Proszę wsiadać! - Peron, mury, żelazne słupy, schody i
wymachujący rękami funkcjonariusze kolejowi, wszystko to
Strona 5
zaczęło się jakby cofać powoli, potem coraz prędzej, aż wreszcie
pociąg wyrwał się na swobodę.
Joy zamknęła oczy, żeby na dłużej zachować obraz miasta, które
pozostało za nimi, po drugiej stronie zatoki: te niezliczone, zachodzące
na siebie obrazy San Francisco. Ale pani Ambros znowu poruszyła się
niespokojnie.
- Teraz zrobiło się za gorąco - zaczęła utyskiwać. - Powietrze jest
wprost nie do zniesienia. Naprawdę nie wiem, jak wytrzymam trzy dni
w tym pociągu?
Joy nie od razu odpowiedziała.
- Daj mi swoje palto - zwróciła się wreszcie do macochy i pomogła
jej się rozebrać.
Było to futro z nurków, wprawdzie nie ostatniej mody, ale świetnie
skrojone. Joy miała na sobie tanią imitację bobrów; kupiła ją na
wyprzedaży w domu towarowym.
*
Zaledwie pociąg wyjechał z Oakland, kelner, uzbrojony w gong,
ogłosił pierwszą turę kolacji; po czym powolny, nieprzerwany
strumień wygłodniałych pasażerów zaczął płynąć w stronę wagonu
restauracyjnego. Wprawdzie ładunek uprzejmości w tym zatłoczonym
pociągu nie był zbyt wielki, ale cały jej zapas został zaofiarowany
drobnej, pełnej wdzięku starszej pani. Ludzie przywierali plecami do
ścian korytarza, wciągali brzuchy, aby nie hamować jej
niewzruszonego marszu naprzód. Usłużne ręce pomagały jej przebrnąć
przez dygocące wnętrza harmonijek, łączących wagony, a młodzi
żołnierze, którzy na wojnie oduczyli się dobrych manier, przypomnieli
je sobie na widok starszej pani i otwierali przed nią ciężkie drzwi.
Im bliżej było do restauracyjnego wagonu, tym większy panował
tłok. Pani Ambros wynurzyła się z tłumu, drżąca, wyczerpana,
omdlała, budząc wokoło współczucie i chęć okazania pomocy. Stara,
energiczna pielęgniarka zbadała jej
Strona 6
puls, a młody podporucznik z obandażowaną głową ustąpił swego
miejsca przy stole.
Pani Ambros miała pewne doświadczenie w sztuce pokonywania
omdleń, robiła to dyskretnie i z wdziękiem.
- Och, najmocniej pana przepraszam za to zamieszanie... ale
naprawdę, nie chciałam... Wszystko przez to moje głupie serce...Nie,
naprawdę, panie poruczniku, nie może pan sobie przeszkadzać w
kolacji. Absolutnie nie zgadzam się na to...
- Drobiazg, proszę pani... Myśmy już właściwie zjedli, prawda,
siostro?
- Nie powinnam była w ogóle wybierać się w podróż, lekarz
stanowczo mi tego odradzał. Ale mój syn wraca z wojny, nie
widziałam go od dwóch lat, a my, matki, jesteśmy trochę zwariowane.
Och, serdecznie panu dziękuję, to niesłychanie uprzejmie z pana
strony! - z tymi słowami pani Ambros rozsiadła się na krześle. - A teraz
- zwróciła się do pasażerów - może ktoś byłby łaskawy odnaleźć moją
córkę...
Pannę Ambros przepuszczano nie bez pomruków niezadowolenia.
Kiedy matka i córka skończyły kolację, inni wciąż jeszcze stali w
kolejce. Przez cały czas trwania posiłku obie panie nie zamieniły ze
sobą ani słowa, chociaż Joy obsługiwała macochę z nienaganną
uprzejmością, napełniała jej szklankę wodą, podawała chleb, osłodziła
jej herbatę i dolała mleka, wreszcie zapłaciła rachunek.
- Pozwolisz, że zapalę? - zapytała w końcu i dopiero, kiedy starsza
pani skinęła głową, wyjęła z kieszeni płaszcza papierośnicę i otworzyła
wieczko.
Była to złota męska papierośnica, duża, masywna i staroświecka.
Wewnątrz wyryta była mała korona i parę słów wypisanych
zamaszystym charakterem. Spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się nad
tym niemodnym, dziwnym przedmiotem.
- Powinnaś ją właściwie ofiarować bratu na powitanie, moje dziecko
- powiedziała pani Ambros. - Ma do niej prawo. Ostatecznie była to
papierośnica ojca.
Strona 7
- Właśnie dlatego ją zachowam - odparła Joy. Zatrzasnęła wieczko,
zapaliła papierosa i głęboko wciągnęła dym. - Może ustąpimy miejsca
innym i przejdziemy do salonki?
W salonce było szaro od dymu i od męskich ubrań. Kiedy pani
Ambros z wahaniem stanęła w wejściu, podobna do kruchej figurki z
miśnieńskiej porcelany, absolutnie nie pasująca do tego męskiego
otoczenia, na drugim końcu wagonu podniósł się major Ryerson i
zaofiarował jej swojej miejsce obok zażywnego starszego pana.
- Bardzo proszę, może pani zechce usiąść tutaj. Pani zna mojego
przyjaciela, prawda? George'a Wattsa?
Adwokat podniósł wzrok znad gazety, miał czujny wyraz oczu i
obwisłe policzki starego buldoga.
- Ależ oczywiście znamy się, kto w San Francisco nie zna naszego
drogiego George'a? Pracowaliśmy razem w Czerwonym Krzyżu i we
wszelkich możliwych komitetach dobroczynnych. Doprawdy nie
wiem, co byśmy poczęli bez George'a. Jakich ten człowiek używał
sztuczek, żeby zdobyć pieniądze na dobry cel!
- Bardzo jesteś łaskawa, Anno - powiedział Watts. - Halo, Joy,
zawsze się cieszę, kiedy cię widzę. Znasz Toma, majora Ryersona?
Pociąg pokonywał właśnie ostry zakręt i wagon zakołysał się mocno.
Pani Ambros, szukając oparcia, uczepiła się klapy marynarki Wattsa,
jakby to był uchwyt w tramwaju. Uśmiechnęła się do niego podnosząc
wzrok w górę, a on spoglądał na nią w dół, tak jak mężczyźni zawsze
spoglądali na jej drobną i kruchą postać, czując się przy tym zwykle
wyżsi, silniejsi i bardziej męscy, niż byli w rzeczywistości.
Pozostałaś wciąż taka sama, Anno - powiedział, układając fałdy
buldogowatych policzków w sztuczny uśmiech.
Pani Ambros chwilę stała wsparta o jego masywne ciało, potem
opuściła ręce i odsunęła się od niego.
Przyjmuję to jako wielki komplement, zwłaszcza z twoich ust,
George - odrzekła półgłosem.
Strona 8
Joy stała obok z osobliwie czujnym, a zarazem roztargnionym
wyrazem twarzy. Zaciągnęła się raz jeszcze papierosem i zgasiła go
gwałtownym ruchem w chromowanej popielniczce.
- Proszę, niech panowie siadają, nie mam zamiaru pozbawiać was
miejsca - powiedziała pani Ambros ze swoim najbardziej
rozbrajającym uśmiechem. - Chodźmy, moje dziecko, posiedzimy
sobie chwilę na platformie, jeśli ci nie będzie za zimno. Tutaj nie
można w ogóle oddychać. O, George, czy mógłbyś mi otworzyć drzwi,
są takie ciężkie... dziękuję, stokrotnie dziękuję i do zobaczenia
wkrótce.
Ryerson zamknął drzwi za obiema paniami. - Czy ona nie jest
czarująca? - zapytał. - Naprawdę wyjątkowo urocze stworzenie.
- Drogi Tomie, Joy jest znacznie więcej niż uroczym stworzeniem.
- Joy? Aha, masz na myśli córkę? Ale przecież nie mówiłem o niej.
Chodziło mi o matkę. W tej kobiecie jest jakiś ponadczasowy wdzięk,
coś, co dzisiejsze dziewczęta zupełnie zatraciły. Jest ona co prawda
starszą osobą, ale ma w sobie tyle kobiecości, jakby była stworzona z
jakiegoś delikatnego materiału. Obecne młode pokolenie nie będzie się
tak dobrze trzymało, zbyt szybko się zużywa.
- Obecnemu pokoleniu usunął się grunt spod nóg i młodzi ludzie
diabelnie mocno się potłukli. Zresztą ziemia dotychczas jeszcze
kołysze się pod nimi; nasze dziewczęta mają być może ważniejsze
rzeczy na głowie niż dbanie o swą kobiecość, urok
i grację. Gdzie poznałeś panią Ambros?
- W lazarecie". Przychodziła regularnie, pisała nam listy, czytała
głośno i w ogóle starała się umilić nam czas.
- Acha. Widziałeś ją w aureoli, a ja ją znam bez tej ozdoby. Na tym
polega różnica.
- Dobrze znasz panią Ambros?
- Dość dobrze i... dość długo. W okresie mojego dzieciństwa
byliśmy, że tak powiem, sąsiadami; rodzina Ballardów miała mały
letni domek w Belvedere - jest to śliczny półwysep
Strona 9
po drugiej stronie zatoki - a mój ojciec prowadził gospodę w
rybackiej wiosce Tiburon.
- Teraz zaczyna mi coś świtać, George. Kochałeś się w niej, a ona
wyszła za innego.
Adwokat wyglądał na ubawionego.
- To zbyt kiepski żart, drogi chłopcze. Weź łaskawie pod uwagę, że
Anna była kobietą zamężną, kiedy ja dostałem pierwsze długie
spodnie. Anna nienawidzi mnie jak zarazy. Nasza znajomość polega na
tym, że jako radca prawny towarzystwa ubezpieczeniowego musiałem
rozpatrywać roszczenia Anny, ilekroć popadała w tarapaty, a nieraz jej
się to zdarzało. Nigdy mi nie przebaczyła, że z urzędu musiałem
wtykać nos w jej sprawy osobiste.
- Dowiedz się jeszcze, że Joy nie jest córką Anny, tylko jej
siostrzenicą - kontynuował George Watts. - Dziwisz się? Otóż
prawdziwą matką Joy była druga panna Ballard, siostra Anny, Maud.
Biedna Maud, bardzo ją lubiłem. Kiedy umarła, bardzo wcześnie, nie
miała jeszcze trzydziestu lat - Anna przejęła po niej wszystko hurtem:
dom, dziecko i męża. Sławnego Floriana Ambrosa, z jego sławnymi
skrzypcami... Ale to są stare dzieje.
- Słyszałem o tym. Pił, prawda?
- Ależ skąd! Pił jej pierwszy mąż, Clyde Hopper. W gruncie rzeczy
niezły chłopak, jednak istotnie pił za dużo. Ha, jeżeli dzisiaj uważasz
Annę za kobietę czarującą, to szkoda, żeś jej nie widział jako młodej
wdowy w żałobie! Ambros co najwyżej sączył po kropelce najlepszą
starą sherry albo francuski szampan. Dziwny typ - Europejczyk,
artysta, właściwie nigdy nie udało mu się dopasować do naszego
miasteczka, chociaż bardzo się o to starał i chociaż my pyszniliśmy się,
że wśród nas przebywa. No, i najpierw spalił im się dom, potem
Ambros nagle umarł, a w rok później Anna straciła na giełdzie całe
jego ubezpieczenie na życie, do ostatniego centa.
Z drugiego małżeństwa pozostała jej tylko Joy. Wierz mi, Tom, Joy
jest wspaniałą dziewczyną.
Strona 10
- Czy panna Ambros jest podobna do matki?
- Zewnętrznie nie; wdała się raczej w ojca, ale jest równie
bezinteresowna jak Maud. Bardzo lubiłem Maud...
- Cóż poza bezinteresownością pozostaje osobie pozbawionej
wdzięku tak, jak panna Ambros?
- Przycisz łaskawie głos, bo właśnie nadchodzi Joy. A gdybyś kiedyś
nie miał nic lepszego do roboty, to proszę przyjrzyj się dokładniej tej
dziewczynie. Halo, Joy, co się stało?
- O, panowie jeszcze tutaj? - odparła Joy z roztargnieniem, ale
przystanęła, obracając w palcach zgasłego papierosa' Kiedy pochyliła
się nad płomyczkiem zapałki, którą Ryerson jej podał, major przyjrzał
się jej, tak jak mu Watts radził. Rzeczywiście, pomyślał trochę
zdziwiony, ona nie jest nieinte-resująca; ale nie można tego nazwać
wdziękiem. Nie miała w sobie żywego ciepła kobiety, raczej kamienną
piękność marmurowego posągu; jej rysy były zbyt ostre, czoło za
wysokie, brwi za szerokie. Uroda, której surowość nie pozwalała
nazwać Joy ładną.
- Idę do przedziału po futro matki; na platformie jest okropnie zimno.
- To nie jest miejsce dla matki pani, grozi jej poważne przeziębienie.
- Pan ją przecież zna; nie może znaleźć sobie miejsca w pociągu.
- Dokąd panie jadą? Do Nowego Jorku?
- Najpierw tak, a potem do Bostonu. Oddział mojego brata ma tam
wylądować w przyszły poniedziałek.
- No to doskonale. Nic dziwnego, że matka jest rozdygotana. A
Zuzanna, młoda pani Ambros? Czemu nie jedzie z wami?
- Zuzanna? Musiała zostać z dziećmi. Wie pan przecież, jak trudno
teraz o pomoc domową... W dodatku mała Maxina tydzień temu
zaraziła się odrą. Nie, Zuzanna nie będzie przy powitaniu... tylko
matka.
- No i pani, Joy. Jestem pewien, że to będzie dla Karola ważniejsze
niż cała ta pompa, z jaką witają naszych chłopców.
Strona 11
- Ja? Och, ja jestem przecież tylko jego siostrą - odparła Joy.
Jej spojrzenie powędrowało ku oknu i dalej, w wieczorny mrok, w
którym migały pojedyncze światełka. Major Ryerson odczuł jakieś
nieokreślone współczucie dla dziewczyny, kiedy odchodziła, patrzył
za nią poprzez dym ze swojej fajki.
Parę minut przed dziesiątą Ryerson wyszedł na korytarz z
przedziału, który dzielił z adwokatem. Stał kołysząc się w rytm
jadącego pociągu, zapatrzony w czarną noc za oknem, i usiłował nie
myśleć o niczym. Ocknął się pod wrażeniem cichego szelestu i
zapachu lawendy. Zjawiła się pani Ambros; miała na sobie haftowane
chińskie kimono, w którego szerokich rękawach niby w mufce ukryła
małe dłonie.
- O, czyżby i pani nie mogła zasnąć?
- Nawet nie próbuję, bo byłoby to i tak bezcelowe. Nigdy nie
potrafiłam spać w pociągu. Te okropne przepełnione wagony sypialne
przerażają mnie. Naprawdę, wcale nie żartuję. I w dodatku tak
strasznie trzęsą, że natychmiast dostaję moich bólów głowy.
Mówiła o „swoich" bólach głowy, tak jakby one stanowiły jej
specjalną prywatną własność. Moje bóle głowy. Moje futro z nurków.
Moja córka. Dawniej tym tonem mówiła: mój mąż.
- Już wolę stać całą noc w korytarzu, niż leżeć za tymi wstrętnymi
zielonymi zasłonami. Wiem, że to głupie i śmieszne, ale kiedy
wchodzę do takiej koi, wydaje mi się, że to trumna. A czego się
człowiek nie napatrzy w takim sypialnym wagonie - ciągnęła. -
Naprawdę nie jestem wcale pruderyjna, niech się pan nie uśmiecha,
majorze, zresztą może mnie pan nawet uważać za przewrażliwioną, ale
po prostu niedobrze mi się robi, kiedy muszę patrzeć na dziesiątki
owłosionych żołnierskich nóg i zarośniętych twarzy...
Dlaczego nie wzięła pani osobnego przedziału? Drogi majorze,
zapomina pan, że ja nie należę do osób wpływowych. Osobne
przedziały są zarezerwowane dla ofice-
Strona 12
rów... Ach, mój Boże, nie miałam na myśli pana, naprawdę proszę
mi wierzyć, zresztą wcale się nie skarżę.
Majorowi Ryersonowi nie pozostało nic innego, jak zaproponować
pani Ambros przedział, który dzielił z Wattsem Adwokat, juz
rozebrany i zatopiony w lekturze jakiejś powieści kryminalnej, me był
zachwycony żywiołową rycerskością Ryersona, ale me dał nic po sobie
poznać, wezwał konduktora i załatwił sprawę zamiany miejsc.
Dokonano więc przeprowadzki, nie bez pewnego zamieszania w
ogólnym wagonie sypialnym. Była to jedna z właściwości pani
Ambros, że mimo całej subtelności, skromności i urzekającego
wdzięku, stawała się ośrodkiem zamieszania, incydentów i
zbiegowisk.
Joy, poprawna w swojej sportowej brązowej sukni, pomagała w
milczeniu taszczyć, wlec i przenosić, a na zakończenie powiedziała
tylko chłodno: - Dziękuję i dobranoc. - Pani Ambros natomiast
powtarzała wciąż bezradnie, że to naprawdę zbyt wiele uprzejmości ze
strony obu panów. Wreszcie jednak wszyscy zostali ulokowani, panie
Ambros zajęły osobny przedział, a obaj panowie powędrowali wraz ze
swymi teczkami do ogólnego wagonu sypialnego.
- Chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę? Twoja czarująca starsza pani
po prostu nas wykantowała - oświadczył Watts
Był niezręczny i ociężały, tak że z największym trudem zdołał się
rozebrać w ciasnym kojcu. Kiedy jednak Ryerson wdrapał się po
drabince na górne łóżko, usłyszał z dołu cichy śmiech przyjaciela.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytał.
- Właściwie nic szczególnego. Przypomniała mi się pewna tablica
ostrzegawcza, którą widziałem w Anglii Czy byłeś kiedy w Bushey
Park? Między Richmond i Hampton Court? Tam właśnie, w rezerwacie
dla dzikich zwierząt, umieszczono tę tablicę z napisem: OSTRZEGA
SIĘ PRZED SARNAMI' Tak, właśnie to: - Wdzięczne, płochliwe
stworzenia o długich disneyowskich rzęsach i tablica wołająca
ogromnym napisem na całą okolicę: OSTRZEGA SIĘ PRZED
SARNAMI!
Strona 13
NINIEJSZYM ZWRACA SIĘ UWAGĘ P.T. PUBLICZNOŚCI, ŻE
ZBLIŻANIE SIĘ DO ZWIERZĄT JEST NIEBEZPIECZNE. PORĄ
SZCZEGÓLNIE GROŹNĄ JEST OKRES GODÓW, i tak dalej, i tak
dalej.
Za każdym razem , kiedy spotkam Annę Ambros, przypomina mi się
owa tablica. No, dobranoc, niech ci się tam na górze przyjemnie śpi,
rycerzu pięknej damy - powiedział George Watts i zaciągnął firanki.
Joy Ambros leżała na górnym łóżku osobnego przedziału i nie mogła
zasnąć. Zażyła proszek nasenny i czuła się trochę oszołomiona, ale
zasnąć nie mogła. „Ostrożnie ze środkami nasennymi, bardzo łatwo się
do nich przyzwyczaić" - przestrzegał ją doktor Bryant. Z początku nie
rozumiała sensu tych słów, ale teraz wiedziała, co miał na myśli.
Człowiek ufał poczciwej małej pastylce, która chroniła przed myślami,
jeśli stawały się zbyt bolesne, i był wdzięczny za zapomnienie, w jakie
się pod jej wpływem zapadał. Znajdował jeszcze uspokojenie we śnie,
choćby tylko na parę godzin. Wkrótce zaczynał budzić się o wiele za
wcześnie, przed brzaskiem, i leżał z otwartymi, piekącymi oczami.
Potem okazywało się, że jeden proszek już nie działa, zażywało się
więc dwa, wkrótce i dwa traciły swą magiczną siłę. A potem stawała
przed oczami buteleczka po lekarstwie, znaleziona tamtego ranka na
nocnym stoliku ojca obok otwartej papierośnicy, i wtedy człowiek
staczał swój samotny bój, zbierał całą siłę woli, wyrzucał resztę
proszków, stawiał czoło udręce długich, bezsennych nocy.
Dzisiejszej nocy rozmyślała o Karolu, o Zuzannie i o dzieciach
czteroletnim Florianie i prawie już sześcioletniej Maxinie i o tym, że
trzeba koniecznie coś zrobić, aby ich ratować, i że to od niej zależy.
Brat, bratowa, ich domek zaprojektowany przez Karola, dziecinny
pokój pomalowany przez Zuzannę, wesołe zwierząt-
Strona 14
ka wykonane przez nią dla malców, salonik, którego żółte ściany
nawet w deszczowe dnie dawały złudzenie słonecznego blasku,
grządki kwiatowe w maleńkim ogródku, dziecinne książeczki i
kołysanki, pisane przez Zuzannę. Kochana, wesoła, mądra Zuzanna!
Nie, myślała Joy po raz tysięczny, nie może im się stać nic złego, ja do
tego nie dopuszczę.
Pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji bez nazwy i nastąpiły dwa
gwałtowne wstrząsy. Pani Ambros poruszyła się na dolnym łóżku,
obudziła się i zapaliła światło.
- Joy? Śpisz?
- Niezupełnie, mamo.
Po paru szarpnięciach pociąg ruszył. Pozostały za nimi główna ulica
nieznanego miasteczka, majacząca wśród nocy stacja, parę latarń, kilka
samochodów drzemiących w ich blasku.
- Joy?
- Słucham, mamo.
- Jeśli ci to nie sprawi zbyt wielkiego kłopotu, daj mi proszę łyk
wody.
Joy zeszła po drabince na dół, odnalazła karafkę i napełniła szklankę
letnią wodą. Zaciągnęła firankę i ciasna klitka zamknęła się wokół niej
jeszcze ciaśniej.
- Och, nie rób tego, moje dziecko, i tak nie mogę prawie oddychać.
Przyłóż rękę do mojego serca. Tłucze się jak szalone. Czy to nie byłoby
straszne, gdybym w drodze dostała ataku?
- Na pewno do tego nie dojdzie, bądź spokojna, mamo - odparła Joy i
wdrapała się z powrotem na swoje łóżko.
Matka jednak zaczynała się ubierać.
- Nie mogę już dłużej wytrzymać - szeptała. - Jeżeli pozostanę tu
jeszcze chwilę, umrę. Nie przejmuj się mną, moje dziecko. Wyjdę
sobie na platformę i łyknę trochę świeżego powietrza.
Joy zeszła ze swojego łóżka i pomogła jej włożyć pończochy,
Strona 15
pantofle, jedwabną halkę, wreszcie suknię i futro z nurków. Sama
narzuciła trencz na piżamę i wzięła stary pled podróżny.
- Gotowe? - zapytała.
- Naprawdę nie potrzebujesz ze mną iść, moje dziecko, jeśli nie masz
ochoty. W razie czego - konduktor będzie mógł mi
chyba pomóc...
Obie wiedziały, że są to frazesy. Joy otworzyła przed macochą drzwi
i poprowadziła ją przez uśpiony pociąg. Teraz dopiero poczuła
oszołomienie, w jakim proszek nasenny pogrążył jej umysł, nadając
wszystkim przedmiotom piętno nierzeczywistości. Pociąg kołysał się,
dudniąc poprzez noc wciąż w tym samym rytmie, przeszywając mrok
ochrypłym, przeciągłym gwizdem lokomotywy. Wędrowały kolejno
przez wiele wagonów, wszyscy podróżni spali, śnili. Trasa tej
wędrówki rozbrzmiewała całą polifonią oddechów i Joy wydawało się
pod koniec, że idą wciąż przez ten sam wagon, podobnie jak w złych
snach człowiek wciąż wraca na tę samą
ulicę. . .
Wreszcie dotarły do salonki, która sprawiała wrażenie o wiele za
jasnej i za trzeźwej po tej sennej wędrówce. Siedziało tam jeszcze paru
grających w karty, obaj konduktorzy pili piwo, starsza pielęgniarka
pisała list, a barman przyglądał się partii szachów, rozgrywanej przez
dwóch młodych oficerów. Wszyscy podnieśli głowy, kiedy Joy i jej
matka wkroczyły do wagonu, a pani Ambros uśmiechnęła się z
najbardziej urzekającym wdziękiem.
Joy otworzyła drzwi, wiodące na małą, otwartą platformę. Nocne
powietrze uderzyło ją w twarz, niby lodowato zimna ręka, smagało po
nogach, szarpało nogawkami piżamy. Poza tym to zimne powietrze
otrzeźwiło ją i wyrwało z mglistej nierzeczywistości, w jakiej się dotąd
poruszała.
Prawda, że tu jest lepiej? - zapytała pani Ambros, siadając na jednej z
dwóch wąskich ławeczek.
Joy instynktownie usiadła na przeciwległej ławce, tak ze dzieliły je
drzwi wiodące do wnętrza wagonu. Chociaż tu, na
Strona 16
zewnątrz, dudnienie pociągu słychać było o wiele wyraźniej, to
jednak było jakoś ciszej niż w wagonie. Nocna ciemność była czarna i
głęboka, cieniutki skrawek księżyca przesuwał się śpiesznie między
przezroczystymi, strzępiastymi chmurami. Firanki po wewnętrznej
stronie drzwi były zsunięte, odgradzały znajdujący się za nimi jasny
świat od nocy.
- Joy, czy zabrałaś pled? Zmarzły mi nogi - jęknęła pani Ambros.
- Oczywiście, mamo - odparła Joy i przyklękła, aby owinąć nogi
starszej pani.
- Czasem przypominasz mi twego ojca; on mi także owijał nogi
pledem, kiedy czułam się źle w czasie naszych podróży. Wiesz, ile razy
przemierzyliśmy z twoim ojcem Atlantyk? - zapytała pani Ambros. Joy
wiedziała, ale pozwoliła jej mówić dalej.
- Cóż to był za niespokojny człowiek! A ja, nieszczęsne stworzenie,
musiałam mu towarzyszyć podczas wszystkich jego tournées, tułać się
po hotelach. Nigdy nie zdołałam się do tego przyzwyczaić. Możesz mi
wierzyć, życie żony sławnego człowieka nie zawsze jest usłane różami.
Ale ja, mimo to, lubiłam je.
Joy wróciła na swoje miejsce po drugiej stronie drzwi i skrzyżowała
ręce na plecach. Ruch ten również odziedziczyła po ojcu.
- Co ci się stało, moje dziecko? Dlaczego się w ogóle nie odzywasz?
- Cóż mam ci powiedzieć mamo. Wszystko, co ja wiem, wiesz i ty.
- Wczoraj żegnałaś się przez telefon z Zuzanną; słyszałam waszą
rozmowę.
- No i co z tego?
- Czy ona... jakby to powiedzieć... czy nie wydawało ci się, że ona
coś ukrywała?
Joy wzruszyła niechętnie ramionami.
- Jeśli już chcesz tak dokładnie wiedzieć, to Zuzanna nie
Strona 17
była szczególnie uradowana, że ty powitasz Karola zamiast niej -
powiedziała wolno, jeszcze mocniej splatając ręce, tak że czuła każdą
ich kostkę.
Mignęło im przed oczami parę pogrążonych we śnie małych
domków, szklana klatka nastawni rozświetliła na chwilę szyny, trzy
wielkie ciężarówki wspinały się cierpliwie na wznoszącą się stromo
szosę, która biegła wzdłuż torów. Potem znów zapadła ciemność. I
nagle zjawił się na platformie hamulcowy, otworzył małą furtkę na
barierce i niemal z przerażeniem spojrzał na obie panie, które
wydobyło na jaw światło jego latarki.
- Czy panie nie marzną? - zapytał uprzejmie.
Joy starała się nie słuchać odpowiedzi matki; znów była tam mowa o
słabym sercu, o bólach głowy, o niemożności wytrzymania przez całą
noc w przedziale. Widziała, jak hamulcowy zabezpieczał furtkę jakimś
kołkiem czy zasuwą.
- Mamy dwadzieścia dwie minuty spóźnienia, ale niedługo je
nadrobimy - powiedział. - Dobranoc paniom i radzę za długo tu nie
siedzieć, bo katar murowany.
Otworzył drzwi do oświetlonego wnętrza wagonu i kiedy je za sobą
zamknął, noc stała się jeszcze ciemniejsza, niż przedtem. Joy
rozluźniła zaciśnięte palce i wyjęła z kieszeni płaszcza papierośnicę i
zapałki.
- Czy mogę zapalić, mamo?
- Jeżeli koniecznie chcesz...
Zaciągnęła się dymem, gorzki smak w gardle podziałał na nią jak
wzmacniające lekarstwo.
- Mamo - odezwała się. Siedziała bardzo sztywno, mocno
przyciskając kręgosłup, kark i tył głowy do zimnego drzewa ławki. -
Posłuchaj mnie, mamo. Ta podróż może ci zaszkodzić. Jutro rano
będziemy w Ogden. Wysiądziemy tam i wrócimy do San Francisco.
Jeśli ten dziwny projekt przeraził panią Ambros, to nie dała tego po
sobie poznać.
Nie uważam, żeby to był dobry pomysł, moje dziecko
Strona 18
- odparła spokojnie. - Postanowiłam spotkać się z Karolem pierwsza,
a powinnaś mnie znać na tyle, aby wiedzieć: kiedy raz sobie coś
postanowię...
- O, tak, mamo, znam cię. Ale tym razem i ja sobie coś
postanowiłam.
- Wiem, że tylko ze względu na mnie masz te zastrzeżenia, obawiasz
się, czy podróż nie zaszkodzi mojemu zdrowiu. Ale ja nigdy nie
cofałam się przed ofiarami, powinnaś o tym wiedzieć lepiej niż inni. I
wiesz doskonale, dlaczego muszę pomówić z Karolem, zanim dowie
się o wszystkim od obcych. Ostatecznie jest moim synem...
- Do diabła, przede mną możesz się nie popisywać swoimi
wzruszającymi opowiastkami. Dajmy tym razem spokój tej całej
obłudnej gadaninie. Nie mogę dopuścić do tego, żebyś pojechała do
Bostonu i koniec.
Joy drżała z hamowanego podniecenia, ale pani Ambros nie straciła
równowagi.
- Uspokój się, Joy, nie powinnaś wyładowywać na mnie
gwałtownego temperamentu Ambrosów. Weź się w garść.
- Słuchaj, mamo, porozmawiajmy dzisiaj bez wszelkiego
upiększania. To, co mówię, nie ma nic wspólnego z moimi nerwami,
ani z moim temperamentem. Powtarzam, na zimno i zdecydowanie: nie
pozwolę, żebyś zrujnowała życie Karola, tak jak zrujnowałaś życie
moje i życie wszystkich, którzy się z tobą zetknęli. Dość już złego
zrobiłaś i nie dopuszczę do tego, żebyś rozbiła małżeństwo Karola.
Jutro rano wysiądziesz z tego pociągu, choćbym cię miała z niego
wywlec za twoje wypielęgnowane siwe włosy. Zrozumiałaś?
- To rzeczywiście dobry żart! Więc ja rozbijam małżeństwo Karola.
A osoba, z którą się ożenił, jest biała jak śnieg? Chyba oszalałaś, jeśli
przypuszczasz, że pozwolę, aby mój syn stał się pośmiewiskiem całego
San Francisco. Wszyscy wiedzą, co łączy Zuzannę z tym okropnym
Larry'm Grantem. Nie mogę nie ostrzec mojego Karola, zanim się
pogrąży w tym bagnie, to wykluczone. Naprawdę, Joy.
Strona 19
- Nie kłam, mamo, na miłość boską nie kłam, tu przecież chodzi o
istnienie całej rodziny. Cokolwiek łączy Zuzannę z Larry'm, nie
powinno cię to obchodzić, i tak byś tego nie zrozumiała. Dotyczy to
zresztą ich życia i ich problemów! Zuzanny, Karola i Larry'ego.
Zabraniam ci wtrącać się w ich życie. Tym razem ja tobie zabraniam.
- Patrzcie państwo, ty mi zabraniasz! To ja zabronię Karolowi robić z
siebie durnia, kiedy wróci. Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób chcesz
mnie powstrzymać od poinformowania Karola o tym, co robiła jego
żona, kiedy on za nas walczył.
Właśnie: w jaki sposób ją od tego powstrzymać? To pytanie
przetaczało się tam i z powrotem po otumanionej głowie Joy. W jaki
sposób można powstrzymać Annę Ambros od spowodowania
nieszczęścia? Nie pomogą perswazje, ani odwoływanie się do jej
rozsądku, a już najmniej - apelowanie do poczucia przyzwoitości. Czy
wobec tego użyć przemocy? Doprowadzić do skandalu? Czy popełnić
samobójstwo, tak jak ojciec? Ale czy macochę to od czegokolwiek
powstrzyma? Nie, po stokroć nie!
Joy zerwała się i zaczęła krążyć po niewielkiej platformie, jak po
klatce, dwa kroki naprzód i dwa kroki z powrotem. Rzuciła papierosa -
nikła iskierka zakreśliła świetlisty łuk w ciemnościach. Joy usiłowała
skupić się. Dziwna rzecz, ale ta ostatnia rozmowa z macochą
doprowadziła ją do krańcowej rozpaczy. Pochylając się nad panią
Ambros powiedziała:
A jednak powstrzymam cię od tego, choćbym miała to życiem
przypłacić. Napisałam do Karola list i wszystko mu wyjaśniłam. Zabiję
się, mamo, i dzięki temu on nam uwierzy. Uwierzy mnie, Zuzannie i
Larry'emu, a nie tobie, o... nie, nie tobie...
Ty chyba naprawdę zwariowałaś - powiedziała pani Ambros,
uśmiechając się z niedowierzaniem. - Jesteś szalona, Joy, i słowo daję,
że mi ciebie żal, naprawdę mi cię żal. Pociąg jechał ter az jeszcze
prędzej. Dudnienie kół zmieniało
Strona 20
się w miarę zbliżania się do mostu. Zagłada, zagłada, zagłada -
śpiewał pociąg, pędząc przez stalową pajęczynę; mgły unosiły się
ponad głębią, zabarwione czerwonawym blaskiem tylnego światła
pociągu, a w dole spoczywała rzeka, czarna i cicha, otchłań nieznana,
niewidoczna przepaść pośród nocy.
Ręce Joy, skrzyżowane na plecach dotknęły bariery, znalazły kołek,
który ją zamykał, i zaczęły go szarpać. Może to prawda, może ja
zwariowałam - myślała - może doprowadziłaś mnie do szaleństwa,
mnie także, a teraz chcesz zniszczyć życie Karola. Ale ja do tego nie
dopuszczę. Nie dopuszczę! Nagle kołek ustąpił i krata się otworzyła.
Pani Ambros zerwała się i usiłowała odciągnąć Joy od
niebezpiecznej bariery. Joy była mocna, ale delikatna pani Ambros też
miała siłę, zdumiewającą siłę.
- Ja do tego nie dopuszczę, nie dopuszczę... - szeptała Joy, zdawało
jej się, że krzyczy, choć naprawdę ze ściśniętego gardła dobywał się
tylko zdławiony szept. - Zabiłaś moją matkę i ojca. Zniszczyłaś moje
życie, a teraz chcesz zniszczyć życie Karola. Aleja do tego nie
dopuszczę, nie dopuszczę, nie dopuszczę, raczej się zabiję. Raczej
ciebie zabiję, ale nie pozwolę, żebyś zrobiła krzywdę Karolowi...
Zmagały się ze sobą, napierały na siebie wzajem, ciężko dysząc,
jęcząc. Nigdy jeszcze Joy nie widziała twarzy macochy z tak bliska,
nigdy nie malował się na niej wyraz takiego zdecydowania i
zdziwienia zarazem. Podczas gdy palce Joy wpijały się coraz mocniej
w ramiona starej kobiety, usta pani Ambros otworzyły się szeroko,
przenikliwie wzywając pomocy. Jej krzyk zagłuszył jednak
głośniejszy, ochrypły gwizd lokomotywy.
Joy przycisnęła rękę do tych krzyczących ust, poczuła, jakie są
wilgotne, miękkie i odrażające i nagle przeniknął ją ostry, krótki ból,
kiedy zęby macochy wbiły się w jej dłoń. A potem odczuła
bezgraniczną ulgę. Coś ustąpiło, zostało wyrzucone w nicość i
przestało istnieć, ale zdarzyło się to już o wiele dawniej, zdarzało się
często, może tylko w snach...