Bardugo Leigh - Alex Stern (1) - Dziewiąty Dom
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Bardugo Leigh - Alex Stern (1) - Dziewiąty Dom |
Rozszerzenie: |
Bardugo Leigh - Alex Stern (1) - Dziewiąty Dom PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Bardugo Leigh - Alex Stern (1) - Dziewiąty Dom pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Bardugo Leigh - Alex Stern (1) - Dziewiąty Dom Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Bardugo Leigh - Alex Stern (1) - Dziewiąty Dom Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Spis treści
Od autorki
Prolog. Początek wiosny
1. Zima
2. Zeszła jesień
3. Zima
4. Zeszła jesień
5. Zima
6. Zeszła jesień
7. Zima
8. Zima
9. Zima
10. Zeszła jesień
11. Zima
12. Zima
13. Zeszła jesień
14. Zima
15. Zima
16. Zima
17. Zima
18. Zeszła jesień
19. Zeszłe lato
20. Zima
21. Zima
22. Zima
23. Zima
24. Zima
25. Zima
26. Zima
27. Zima
28. Początek wiosny
29. Początek wiosny
30. Początek wiosny
31. Początek wiosny
32. Wiosna
Domy Zasłony
Strona 4
Podziękowania
O autorce
Plan – Uniwersytet Yale
Strona 5
Tytuł oryginału: Ninth House
Copyright © 2019 by Leigh Bardugo. All rights reserved
Copyright for the Polish translation © 2020 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Sylwia Sandowska-Dobija
Korekta: Magdalena Górnicka
Ilustracja na okładce: Dark Crayon
Zainspirowane oryginalnym projektem: Keith Hayes
Opracowanie grafizne okładki: Piotr Chyliński
Mapa: Rhys Davies i WB
ISBN 978-83-66712-81-2
Wydanie II
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 228 134 743
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o. o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. 22 733 50 10
www.dressler.com.pl
Wersję elektroniczną wykonano w systemie Zecer firmy Elibri
Strona 6
Hedwig, Nimie, Em i Les – za wielokrotny ratunek
Strona 7
Od autorki
Stowarzyszenia na Uniwersytecie Yale i ich wybitni wychowankowie to rzecz
jak najbardziej prawdziwa, ale postaci i wydarzenia opisane na tych stronach to
owoc wyobraźni autorki i o ile mi wiadomo, nikt nigdy nie posłużył się magią,
żeby ustawiać wyniki wyborów.
Strona 8
Ay una moza y una moza que nonse espanta de la muerte
porque tiene padre y madre y sus doge hermanos cazados.
Caza de tre tabacades y un cortijo enladriado.
En medio de aquel cortijo havia un mansanale
que da mansanas de amores en vierno y en verano.
Adientro de aquel cortijo siete grutas hay fraguada.
En cada gruta y gruta ay echado cadenado…
El huerco que fue ligero se entró por el cadenado.
La Moza y El Huerco
Jest taka dziewczyna, która nie boi się śmierci
Bo ma ojca i matkę, i dwunastu braci myśliwych,
Dom z trzema piętrami i zagrodę,
A pośrodku farmy jabłoń, co rodzi jabłka miłosne zimą i latem.
Na farmie jest siedem pieczar,
A każda z nich zamknięta na kłódkę…
Śmierć była światłem i zakradła się przez dziurkę od klucza.
Śmierć i dziewczyna,
ballada sefardyjska
Strona 9
Prolog
POCZĄTEK WIOSNY
Zanim Alex zdołała pozbyć się krwi ze swojego porządnego wełnianego
płaszcza, zrobiło się za ciepło na jego noszenie. Wiosna nadeszła niechętnie;
bladoniebieskim porankom nie udawało się nabrać intensywności, zamiast tego
od razu przechodziły w wilgotne, posępne popołudnia, uporczywy mróz obrębiał
drogę wysokimi, brudnymi bezami. Jednak gdzieś w połowie marca kawałki
trawnika między kamiennymi ścieżkami Starego Kampusu zaczęły wynurzać się
spod topniejącego śniegu wilgotne, czarne i pokryte kępkami zmierzwionej
trawy, a Alex złapała się na tym, że tkwi na siedzisku w oknie w jednym
z pokojów ukrytych na ostatnim piętrze budynku nr 268 przy York Street i czyta
Sugerowane wymagania dla kandydatów do Domu Lete.
Słyszała tykanie zegara na kominku oraz dźwięki dzwonka, gdy klienci
wchodzili do sklepu odzieżowego na dole i z niego wychodzili. Tajne pokoje nad
sklepem członkowie Lete nazywali czule Klitką, zaś w lokalu poniżej w różnych
okresach mieścił się sklep obuwniczy, sklep ze sprzętem myśliwskim
i turystycznym oraz czynny całodobowo minimarket Wawa z okienkiem Taco
Bell. Pamiętniki członków Lete z tego okresu pełne są narzekania na smród
odsmażanej fasoli i grillowanej cebuli przesiąkający z dołu – aż do 1995 roku,
kiedy ktoś zaczarował Klitkę oraz tylną klatkę schodową prowadzącą do zaułka,
żeby zawsze pachniały płynem do zmiękczania tkanin i goździkami.
Alex odkryła broszurkę z zaleceniami dla Domu Lete w czasie tych mętnych
tygodni po incydencie w rezydencji przy Orange Street. Od tamtego czasu tylko
raz sprawdziła swoją pocztę na starym komputerze w Klitce – zobaczyła długi
łańcuszek wiadomości od dziekana Sandowa i zaraz się wylogowała. Pozwoliła,
żeby bateria w jej telefonie rozładowała się, ignorowała zajęcia i patrzyła, jak
gałęzie wypuszczają pączki liści na knykciach niczym kobieta przymierzająca
pierścionki. Wyjadła całe jedzenie ze spiżarki i zamrażarki – najpierw
Strona 10
delikatesowe sery i wędzonego łososia, a potem puszki z fasolką
i z brzoskwiniami w syropie z pudełek opisanych jako żelazne racje. Kiedy i one
się skończyły, zaczęła gorączkowo zamawiać jedzenie na wynos, obciążając za
wszystko wciąż aktywne konto Darlingtona. Zejście schodami i powrót były dla
niej dostatecznie męczące, żeby musiała odpocząć, zanim rzucała się na lunch
albo obiad. Czasem w ogóle nie zawracała sobie głowy jedzeniem i po prostu
zasypiała na siedzisku w oknie albo na podłodze obok plastikowych toreb
i zawiniętych w folię pojemniczków. Nikt nie przyszedł sprawdzić, co u niej. Nie
został nikt, kto mógłby to zrobić.
Broszurkę wydrukowano tandetnie, spięto w skoroszycie z czarno-białym
obrazkiem przedstawiającym Harkness Tower na okładce i napisem „Jesteśmy
pasterzami” poniżej. Wątpiła, żeby założyciele Domu Lete mieli na myśli
Johnny’ego Casha, gdy wybierali motto, ale za każdym razem, gdy widziała te
słowa, myślała o okresie Bożego Narodzenia, gdy leżała na starym materacu
u Lena w Van Nuys, pokój się kręcił, niedojedzona puszka sosu żurawinowego
stała obok niej na podłodze, a Johny Cash śpiewał: „Jesteśmy pasterzami,
przewędrowaliśmy przez góry. Zostawiliśmy nasze stada, gdy pojawiła się nowa
gwiazda”. Myślała o Lenie, który obrócił się do niej, wsunął rękę pod jej
koszulkę i zamruczał jej do ucha: „Do bani ci pasterze”.
Wytyczne dotyczące kandydatów do Domu Lete umieszczono pod koniec
broszurki i ostatnim razem uaktualniano je w 1962 roku.
Wysokie osiągnięcia akademickie, w szczególności w historii
i chemii.
Zdolności językowe i praktyczna znajomość łaciny i greki.
Dobre zdrowie fizyczne i higiena osobista. Mile widziane oznaki
regularnej dbałości o sprawność fizyczną.
Widoczne przejawy statecznego charakteru i zamiłowanie do
dyskrecji.
Zainteresowanie wiedzą tajemną nie jest dobrze widziane, ponieważ
często stanowi wskaźnik skłonności do bycia „wyrzutkiem”.
Brak nadmiernej wrażliwości, gdy w grę wchodzą realia ludzkiej
anatomii.
MORS VINCIT OMNIA.
Alex, której znajomość łaciny była dalece niezadowalająca, musiała
sprawdzić znaczenie tej sentencji: „Śmierć wszystko zwycięża”. Jednak na
Strona 11
marginesie ktoś nabazgrał irrumat nad vincit, niemal całkowicie zamazując
oryginalne słowo niebieskim długopisem.
Pod wymaganiami Lete widniał dopisek: „Wymogi wobec kandydatów
obniżono w dwóch wypadkach: Lowella Scotta (licencjat z literatury angielskiej,
1909) i Sinclaira Bella Bravermana (bez dyplomu, 1950) z mieszanymi
skutkami”.
Dopisano tam też drugą adnotację na marginesie, kanciastymi jak zapis EKG
bazgrołami, niewątpliwie należącymi do Darlingtona: „Alex Stern”. Pomyślała
o nasiąkającym krwią dywanie w starej rezydencji Andersona. Pomyślała
o dziekanie, który pobielał na widok wystającej mu z nogi kości udowej,
i o smrodzie dzikich psów wypełniającym powietrze.
Alex odstawiła pojemnik z folii aluminiowej z zimnym falafelem
z Mamoun’s, otarła ręce o dres Domu Lete. Pokuśtykała do łazienki, otworzyła
fiolkę z zolpidemem i włożyła jedną pigułkę pod język. Podsunęła złożoną dłoń
pod kran i patrzyła, jak woda opływa jej palce, słuchała ponurego bulgotu
dobiegającego z odpływu. „Wymogi wobec kandydatów obniżono w dwóch
wypadkach”.
Po raz pierwszy od tygodni spojrzała, jak posiniaczona dziewczyna
w obryzganym wodą lustrze podciąga podkoszulkę. Ropa poplamiła bawełnę na
żółto. Rana w boku Alex była głęboką wklęsłością pokrytą zakrzepłą czernią.
Ugryzienie zostawiło widoczny łuk, o którym wiedziała, że źle się zagoi, o ile
w ogóle. Jej mapa się zmieniła, linia brzegowa się przekształciła. Mors irrumat
omnia. Śmierć dyma nas wszystkich.
Alex delikatnie dotknęła rozpalonej czerwonej skóry wokół śladów zębów.
Rana była zakażona. To ją trochę martwiło, umysł próbował obudzić jej instynkt
samozachowawczy, ale myśl o sięgnięciu po telefon i pojechaniu do przychodni
dla studentów – o sekwencji działań, jakie każde nowe działanie zapoczątkuje –
była przytłaczająca, a przytępione ciepłe rwanie w ciele, które wzniecało
w sobie pożar, stało się niemal kojące. Może dostanie gorączki i zacznie mieć
zwidy.
Obrzuciła spojrzeniem łuk żeber. Niebieskie żyłki pod blednącymi siniakami
przypominały zrzucone druty wysokiego napięcia. Jej usta wyglądały jak pokryte
puchem z powodu spierzchniętej skóry. Pomyślała o swoim imieniu i nazwisku
wypisanych na marginesie broszurki – trzeci przypadek.
– Skutki są zdecydowanie mieszane – powiedziała i zdziwiła się, jak
zgrzytliwie brzmi jej własny głos.
Roześmiała się i odniosła wrażenie, że odpływ umywalki jej zawtórował.
Może już miała gorączkę.
Strona 12
W silnym jarzeniowym świetle lamp łazienkowych złapała brzegi ugryzienia
i wbiła palce w ranę, szczypiąc ciało przy szwach, aż ból okrył ją niczym
peleryna i wyczekiwana ciemność gwałtownie napłynęła.
To była wiosna. Jednak kłopoty zaczęły się nocą w samym środku ciemnej
zimy, kiedy Tara Hutchins umarła, a Alex wciąż myślała, że wszystko jej się
upiecze.
Strona 13
Czaszka i Kości, najstarsze ze stowarzyszeń rezydencjalnych, pierwszy
z ośmiu Domów Zasłony, założony w 1832 roku. Kościeje mogą szczycić się
większą liczbą prezydentów, wydawców, magnatów przemysłowych i członków
rządu niż jakiekolwiek inne stowarzyszenie (pełna lista wychowanków znajduje
się w Aneksie C) i być może słowo „szczycić się” jest tu najwłaściwsze.
Kościeje są świadomi swoich wpływów i oczekują szacunku ze strony delegatów
Lete. Powinni jednak pamiętać własne motto: „Bogaci i biedni – wszyscy są
równi w obliczu śmierci”. Zachowujcie się powściągliwie i postępujcie
dyplomatycznie, jak nakazuje wasz urząd i związek z Lete, ale zawsze
pamiętajcie, że naszym obowiązkiem nie jest umacniać najlepszych
i najbystrzejszych z Yale w ich próżności, ale stać między żywymi i umarłymi.
z Życie Lete: procedury i protokoły Dziewiątego Domu
Kościeje uważają się za tytanów pośród prostaczków i to może wnerwiać.
Jednak kim jestem, żeby się czepiać, kiedy drinki są mocne, a dziewczęta
śliczne?
Pamiętnik George’a Petita z czasów w Lete
(Saybrook College ’56)
Strona 14
1
ZIMA
Alex przemierzała pośpiesznie rozległą, nieziemską płaszczyznę Beinecke Plaza,
jej buty łomotały na płaskich kwadratach czystego betonu. Gigantyczny sześcian
ze zbiorem ksiąg rzadkich wydawał się szybować nad parterem. Za dnia jego
panele jarzyły się bursztynowo jak wypolerowany złoty ul; bardziej przypominał
świątynię niż bibliotekę. Nocą wyglądał po prostu jak grobowiec. Ta część
kampusu nie pasowała do reszty Yale; brakowało tu szarego kamienia
i gotyckich łuków, małych buntowniczych ostańców w postaci budynków
z czerwonej cegły, które – jak wyjaśnił jej Darlington – nie były naprawdę
kolonialne, a jedynie miały tak wyglądać. Wymienił powody, dla których
Bibliotekę Beinecke zbudowano właśnie w taki sposób – budynek miał być
zwierciadłem dla pozostałych budowli i dzięki temu wpasować się
w architekturę kampusu, ale dla niej nadal wyglądał jak coś rodem z filmów
fantastyczno-naukowych z lat siedemdziesiątych. Łapała się na tym, że studenci
powinni tam nosić trykoty albo za krótkie tuniki, pić coś, co się nazywa
Ekstraktem, i spożywać jedzenie w postaci pigułek. Nawet wielka metalowa
rzeźba, która – jak teraz wiedziała – była dziełem Alexandra Caldera,
przypominała jej ogromną lampę lawę w negatywie.
– To Calder – mruknęła pod nosem.
W taki sposób ludzie mówili tutaj o sztuce. Nic nie było tu czyimś dziełem.
Ta rzeźba to jest Calder. Ten obraz to Rothko. Ten dom to Neutra.
A Alex była spóźniona. Zaczęła wieczór z najlepszymi intencjami.
Postanowiła sobie wziąć się solidnie za esej na zajęcia ze współczesnej powieści
brytyjskiej i wyjść odpowiednio wcześnie, żeby mieć mnóstwo czasu na dotarcie
na wieszczenie. Zasnęła jednak w jednej z czytelni w Bibliotece Sterlinga
z egzemplarzem Nostromo w wiotkiej ręce i stopami opartymi o przewód
grzewczy. O wpół do jedenastej obudziła się raptownie ze śliną ściekającą jej po
Strona 15
policzku. „Psiakrew”, które jej się wyrwało, poniosło się w ciszy biblioteki jak
wystrzał ze strzelby. Schowała twarz w szaliku, zarzuciła torbę na ramię
i chyłkiem uciekła.
Teraz szła na skróty przez Jadalnię i pod rotundą, gdzie głęboko
wyżłobionymi w marmurze literami wypisano nazwiska poległych w wojnie.
Czuwały tam kamienne posągi, personifikacje Pokoju, Poświęcenia, Pamięci
i wreszcie Odwagi, która miała hełm, tarczę i niewiele więcej i zawsze kojarzyła
się Alex bardziej ze striptizerką niż żałobnikiem. Alex zbiegła po schodach
i przemknęła przez skrzyżowanie College Street i Grove Street.
Kampus miał skłonność do zmieniania twarzy z godziny na godzinę i wraz
z kolejnymi przecznicami, przez co Alex wiecznie miała wrażenie, że widzi go
po raz pierwszy. Tego wieczoru wyglądał jak lunatyk, który oddycha głęboko
i spokojnie. Ludzie, których mijała po drodze do SSS, sprawiali wrażenie
zamkniętych we śnie, patrzyli łagodnie, twarze mieli zwrócone ku sobie
nawzajem wśród pary unoszącej się z kubków z kawą, trzymanych w dłoniach
w rękawiczkach. Ogarnęło ją upiorne wrażenie, że śnią o niej – o dziewczynie
w ciemnym płaszczu, która zniknie, gdy oni się obudzą.
Sheffield-Sterling-Strathcona Hall też drzemał, sale wykładowe były
szczelnie zamknięte, korytarze zalane energooszczędnym półświatłem. Alex
weszła schodami na pierwsze piętro i usłyszała hałas niosący się echem z jednej
z sal wykładowych. Yale Social wyświetlał tam w czwartkowe wieczory filmy.
Mercy przyczepiła pinezkami program do ich drzwi w akademiku, ale Alex nie
zawracała sobie głowy jego czytaniem. Była zajęta w czwartki.
Tripp Helmuth garbił się przy ścianie obok drzwi do sali wykładowej. Skinął
do niej głową, patrząc spod ciężkich powiek. Nawet w słabym świetle widziała,
że ma przekrwione oczy. Niewątpliwie palił, zanim przyszedł tu dziś wieczorem.
Może dlatego starsi Kościeje postawili go przy drzwiach, żeby pilnował wejścia.
A może zgłosił się na ochotnika.
– Spóźniłaś się – powiedział. – Już zaczęli.
Alex udała, że go nie słyszy. Obejrzała się przez ramię, żeby mieć pewność,
że korytarz jest pusty. Nie musiała tłumaczyć się Trippowi, zresztą wyszłaby na
słabeusza, gdyby spróbowała. Przycisnęła kciuk do ledwie widocznego nacięcia
w boazerii. Ściana powinna otworzyć się gładko, ale jak zawsze się zacięła. Alex
popchnęła ją mocno ramieniem i potknęła się, gdy przejście niespodziewanie się
otworzyło.
– Spokojnie, kozaku – powiedział Tripp.
Alex zatrzasnęła za sobą drzwi i przepchnęła się wąskim przejściem
w ciemności.
Strona 16
Niestety Tripp miał rację. Wieszczenie już się zaczęło. Alex weszła do
dawnej sali operacyjnej najciszej, jak zdołała.
To była sala pozbawiona okien, wciśnięta między salę wykładową i salę
lekcyjną, w której doktoranci spotykali się na seminariach. To była zapomniana
pozostałość dawnej szkoły medycznej, której zajęcia odbywały się tutaj, w SSS,
zanim przeniosła się do własnych budynków. Zarządcy fundacji, która założyła
stowarzyszenie Czaszki i Kości, na stałe zamknęli wejście do sali i ukryli pod
nową boazerią około 1932 roku. Wszystkie te fakty Alex poznała dzięki lekturze
kompendium Lete: Spuścizna, chociaż pewnie powinna czytać w tym czasie
Nostromo.
Nikt nawet nie zerknął w jej stronę. Wszyscy patrzyli na haruspika, jego
szczupła twarz była ukryta za maseczką chirurgiczną, bladoniebieski strój był
zbryzgany krwią. Jego obleczone w lateksowe rękawiczki dłonie poruszały się
metodycznie we wnętrznościach… pacjenta? Badanego obiektu? Ofiary? Alex
nie bardzo wiedziała, jakim terminem określić mężczyznę na stole. Nie „ofiara”.
„Ten człowiek powinien przeżyć” – pomyślała. Dopilnowanie tego to część jej
zadania. Zadba, żeby przebrnął przez tę ciężką próbę i wrócił bezpiecznie na
szpitalny oddział, z którego go zabrano. „A co będzie za rok? – zastanawiała się.
– Za pięć lat?”.
Zerknęła na mężczyznę na stole. Michael Reyes. Czytała jego teczkę dwa
tygodnie temu, kiedy wybrano go do rytuału. Płaty skóry na brzuchu rozchylono
mu stalowymi klamrami i jego wnętrzności wyglądały jak rozkwitła, pulchna
różowa orchidea, pluszowa i czerwona pośrodku. „Powiedzcie mi, że nie
zostanie po tym ślad”. Musiała jednak martwić się o własną przyszłość. Reyes
jakoś sobie poradzi.
Alex odwróciła wzrok, starała się oddychać przez nos, kiedy żołądek jej się
burzył i ślina o miedzianym posmaku wypełniła jej usta. Widziała mnóstwo
potwornych obrażeń, ale zawsze na martwych. Było coś znacznie gorszego
w żywej ranie, ludzkim ciele trzymającym się życia jedynie za pomocą
miarowego, metalicznego pikania monitora. Miała w kieszeni słodzony imbir na
mdłości – jedna z rad od Darlingtona – ale nie mogła zmusić się, żeby go wyjąć
i odwinąć z papierka.
Zamiast tego zawiesiła wzrok gdzieś w przestrzeni, podczas gdy haruspik
wypowiadał serię cyfr i liter – symbole akcji i giełdowych kursów firm, które
weszły na nowojorską giełdę pieniężną. Później tego wieczoru przejdzie do
NASDAQ, Euronextu i rynków azjatyckich. Alex nie zawracała sobie głowy ich
rozszyfrowywaniem. Polecenia, żeby kupować, sprzedawać lub zachować,
podawano w nieprzeniknionym języku holenderskim, języku handlu, pierwszej
giełdy papierów wartościowych, starego Nowego Jorku i w oficjalnym języku
Strona 17
Kościejów. Kiedy zakładano stowarzyszenie Czaszki i Kości, zbyt wielu
studentów znało grekę i łacinę. Działalność stowarzyszenia wymagała czegoś
trudniejszego do przeniknięcia.
– Wymowa w języku holenderskim jest trudniejsza – wyjaśnił jej wcześniej
Darlington. – Poza tym Kościeje mają dzięki temu pretekst, żeby odwiedzać
Amsterdam.
Oczywiście Darlington znał łacinę, grekę i holenderski. Mówił też po
francusku, chińsku i względnie przyzwoicie znał portugalski. Alex właśnie
zaczęła hiszpański na drugim poziomie. Spodziewała się, że dzięki lekcjom
w podstawówce i miszmaszowi babcinych powiedzonek w ladino zajęcia okażą
się proste do zaliczenia. Niestety nie wzięła pod uwagę takich rzeczy jak tryb
łączący. Potrafiła jednak zapytać, czy Gloria miałaby ochotę pójść jutro
wieczorem na dyskotekę.
Seria stłumionych strzałów dobiegła zza ściany, z sali, gdzie wyświetlano
film. Haruspik podniósł wzrok znad oślizgłego, różowego chaosu jelita
cienkiego Michaela Reyesa, nie kryjąc irytacji.
„Człowiek z blizną” – zdała sobie sprawę Alex, kiedy muzyka stała się
głośniejsza i hałaśliwe głosy zagrzmiały chóralnie: „Chcecie sobie ze mną
pogrywać? W porządku. Chcecie zabawić się ostro?”. Widownia skandowała
dialogi, jakby to był Rocky Horror. Alex obejrzała Człowieka z blizną z setkę
razy. To był jeden z ulubionych filmów Lena. Był pod tym względem
przewidywalny: lubił wszystko, co ostre – jakby zamówił sobie pocztą zestaw
„Jak zostać gangsterem”. Kiedy spotkali w pobliżu deptaka w Venice Hellie
o złotych włosach okalających spektakl jej niebieskich oczu, Alex natychmiast
pomyślała o Michelle Pfeiffer w jej satynowej sukience. Brakowało jej tylko
gładkiej kurtyny grzywki. Alex nie chciała jednak myśleć o Hellie tego
wieczoru, kiedy w powietrzu unosił się smród krwi. Len i Hellie to jej dawne
życie. Yale to nie miejsce dla nich. Z drugiej strony nie było to też miejsce dla
Alex.
Mimo tych wspomnień Alex była wdzięczna za hałas, który zagłuszał
mlaskanie i chlupot, kiedy haruspik grzebał w trzewiach Michaela Reyesa. Co on
tam widział? Darlington twierdził, że wieszczenie nie różni się od czytania
przyszłości z kart tarota albo garści zwierzęcych kości. Z pewnością jednak
inaczej to wyglądało. I brzmiało o wiele konkretniej. „Tęsknisz za kimś.
Znajdziesz szczęście w nowym roku”. Wróżbici mówili tego typu rzeczy –
ogólnikowe, pocieszające.
Alex przyjrzała się Kościejom w szatach i kapturach, tłoczących się wokół
ciała na stole. Jakiś studenciak wyznaczony na Skrybę zapisywał
przewidywania, które zostaną przekazane zarządcom funduszy inwestycyjnych
Strona 18
i prywatnym inwestorom na całym świecie, żeby zapewnić Kościejom
i wychowankom stowarzyszenia bezpieczeństwo finansowe. Byli prezydenci,
dyplomaci, przynajmniej jeden dyrektor CIA – to wszystko byli Kościeje. Alex
pomyślała o Tonym Montanie, moczącym się w jacuzzi i perorującym: „Wiesz,
co to jest kapitalizm?”. Alex zerknęła na rozciągnięte ciało Michaela Reyesa.
„Tony, nie masz zielonego pojęcia” – pomyślała.
Wychwyciła jakiś ruch na ławkach nad salą operacyjną. Sala miała dwoje
swoich własnych Szarych, którzy zawsze siedzieli na tych samych miejscach,
kilka rzędów od siebie. Pacjentkę psychiatryczną, której usunięto jajniki i macicę
w ramach histerotomii w 1926 roku, za co miała otrzymać sześć dolarów, jeśli
przeżyje, oraz studenta medycyny. Zamarzł na śmierć w palarni opium tysiące
mil stąd około 1880 roku, ale siadywał na swoim dawnym miejscu w szkole
i patrzył na to, co uchodziło za życie w tej sali. Wieszczenie odbywało się w sali
operacyjnej tylko cztery razy w roku, z początkiem każdego kwartału fiskalnego,
ale najwyraźniej jemu to wystarczało.
Darlington lubił mawiać, że zadawanie się z duchami jest jak jeżdżenie
metrem: „Nie nawiązuj kontaktu wzrokowego. Nie uśmiechaj się. Nie interesuj
się. Bo w przeciwnym wypadku nigdy nie wiadomo, co polezie za tobą do
domu”. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, kiedy jedyną inną rzeczą w sali, na którą
można popatrzeć, jest mężczyzna bawiący się wnętrznościami drugiego
człowieka, jakby to były tabliczki do madżonga.
Pamiętała wstrząs, jaki przeżył Darlington, kiedy zdał sobie sprawę, że nie
dość, iż Alex widzi duchy bez pomocy żadnej mikstury czy zaklęcia, to jeszcze
widzi je w kolorze. Był tym przedziwnie rozsierdzony. To jej sprawiło
przyjemność.
– Jakiego rodzaju są te kolory? – zapytał, zdejmując nogi ze stolika
kawowego, a jego ciężkie czarne buty zadudniły o parkiet w salonie Il Bastone.
– Po prostu kolory. Jak na polaroidzie. Dlaczego pytasz? Co ty widzisz?
– Są szarzy – warknął. – Dlatego nazywamy ich Szarymi.
Alex wzruszyła wtedy ramionami, wiedząc, że jej nonszalancja tylko jeszcze
bardziej rozzłości Darlingtona.
– To nic takiego – powiedziała.
– Dla ciebie – mruknął i wyszedł, głośno tupiąc.
Resztę dnia spędził w sali treningowej, wypacając z siebie złość.
Alex była wtedy zadowolona z siebie, cieszyła się, że nie wszystko
przychodzi Darlingtonowi z łatwością. Teraz jednak, gdy przesuwała się po
obwodzie sali operacyjnej i sprawdzała drobne znaki kredą na każdym
z kierunków róży wiatrów, czuła się roztrzęsiona i nieprzygotowana. Takich
właśnie uczuć doznawała, odkąd postawiła pierwsze kroki w kampusie. Nie,
Strona 19
nawet wcześniej. Od chwili, kiedy dziekan Sandow usiadł obok jej szpitalnego
łóżka, popukał w kajdanki na jej rękach żółtymi od nikotyny palcami
i powiedział: „Mamy dla ciebie propozycję”. To jednak była stara Alex. Alex od
Hellie i Lena. Alex z Yale nigdy nie nosiła kajdanek, nigdy nie wdała się
w bójkę, nigdy nie zerżnęła nieznajomego w łazience, żeby zarobić na działkę
dla swojego chłopaka. Alex z Yale z trudem sobie radziła, ale nie narzekała. Była
dobrą dziewczyną, która stara się nadążać.
„I nie udaje jej się” – pomyślała. Powinna była przyjść tu wcześniej
i obserwować rysowanie znaków, przypilnować, żeby krąg był bezpieczny.
Szarzy tak starzy, jak ci nad nią, błąkający się po wznoszących się stopniowo
ławkach, nie sprawiali zwykle kłopotów, nawet kiedy przyciągała ich krew.
Wieszczenie jednak to potężna magia i zadaniem Alex było pilnowanie, żeby
Kościeje trzymali się stosownych procedur i zachowywali ostrożność. Tyle że
ona tylko udawała. Poprzedniej nocy zakuwała, próbując wyuczyć się na pamięć
właściwych znaków oraz proporcji kredy, węgla i kości. Na miłość boską,
zrobiła sobie nawet fiszki do nauki i zmusiła się do przeglądania ich
w przerwach w zmaganiach z prozą Josepha Conrada.
Pomyślała, że znaki wyglądają w porządku, ale znała się na symbolach
ochronnych równie dobrze jak na współczesnej brytyjskiej powieści. Czy kiedy
brała udział w jesiennym wieszczeniu z Darlingtonem, naprawdę uważała? Nie.
Była zbyt zajęta ssaniem imbirowego cukierka, w głowie jej się kręciło
z powodu dziwności całej sytuacji i modliła się, żeby nie narobić sobie wstydu
i nie zwymiotować. Myślała, że będzie miała mnóstwo czasu na naukę, kiedy
Darlington będzie zerkał jej przez ramię. Jednak oboje mylili się w tej sprawie.
– Voorhoofd! – zawołał haruspik i jeden z Kościejów śmignął do przodu.
Melinda? Miranda? Alex nie pamiętała imienia rudzielca, wiedziała tylko, że
należy do zespołu składającego się z samych dziewczyn i śpiewającego
a cappella, który nazywał się Whim’n Rhythm. Dziewczyna otarła haruspikowi
czoło białą ściereczką i zniknęła z powrotem w grupie.
Alex starała się nie patrzeć na mężczyznę na stole, ale i tak jej wzrok padł na
jego twarz. Michael Reyes, lat czterdzieści osiem, zdiagnozowana schizofrenia
paranoidalna. Czy Reyes będzie coś z tego pamiętał po przebudzeniu? Czy kiedy
będzie próbował komuś o tym opowiedzieć, to zostanie po prostu uznany za
wariata? Alex doskonale wiedziała, jak to jest. Równie dobrze to ona mogła
wylądować na tym stole.
– Kościeje wybierają sobie tych najbardziej stukniętych – powiedział jej
wcześniej Darlington. – Uważają, że to sprzyja lepszemu wieszczeniu.
Kiedy zapytała go dlaczego, odparł tylko:
– Im bardziej victima jest szalona, tym bliżej Boga stoi.
Strona 20
– To prawda?
– „Tylko poprzez tajemnicę i szaleństwo zostaje odsłonięta dusza” –
zacytował Darlington, a potem wzruszył ramionami. – Stan ich kont
najwyraźniej to potwierdza.
– I nam to nie przeszkadza? – zapytała go wtedy. – Że rozpruwa się ludzi,
żeby Chauncey mógł odnowić sobie letni dom?
– Nigdy nie poznałem żadnego Chaunceya – odparł. – Ale nie tracę nadziei.
– Potem zamilkł, stając w zbrojowni z poważną miną. – Nic tego nie
powstrzyma. Zbyt wielu potężnych ludzi polega na tym, czego mogą dokonać
stowarzyszenia. Przed pojawieniem się Lete nikt nad tym nie czuwał. Możesz
więc albo wydawać z sobie daremne pobekiwania protestu i stracić stypendium,
albo możesz tu zostać, wykonywać swoje zadanie i zdziałać jak najwięcej
dobrego.
Nawet wtedy zastanawiała się, czy to nie jest tylko część prawdy, czy
pragnienie Darlingtona, żeby dowiedzieć się dosłownie wszystkiego, wiązało go
z Lete równie mocno jak poczucie obowiązku. Siedziała jednak cicho
i zamierzała siedzieć cicho także teraz.
Michaela Reyesa znaleziono w jednym z łóżek szpitala uniwersyteckiego.
Dla świata zewnętrznego wyglądał jak każdy inny pacjent: bezdomny z rodzaju
tych, którzy krążą między oddziałami psychiatrycznymi, pogotowiami
i więzieniami, raz będąc na lekach, innym razem nie. Miał brata w New Jersey,
którego podał jako najbliższego krewnego i który wyraził zgodę na coś, co miało
być rutynowym zabiegiem koniecznym z powodu zrostów jelita.
Reyesem zajmowała się wyłącznie jedna pielęgniarka, która nazywała się
Jean Gatdula i która pracowała trzy noce z rzędu. Nawet nie mrugnęła okiem
i nie podniosła rabanu, kiedy okazało się, że najwyraźniej doszło do pomyłki
w grafiku i wpisano ją na dwie kolejne noce na oddziale. W tym tygodniu jej
koledzy mogli zauważyć, że przychodziła do pracy z ogromniastą torebką.
Znajdowało się w niej małe naczynie chłodzące, w którym nosiła posiłki dla
Michaela Reyesa: serce gołębicy dla klarowności, korzeń geranium, potrawę
z gorzkich ziół. Gatdula nie miała pojęcia, jak działało to jedzenie ani jaki los
czekał Michaela Reyesa, tak samo jak nie wiedziała, co się dzieje z innymi
„specjalnymi” pacjentami, którymi się zajmowała. Nie miała nawet pojęcia, dla
kogo pracuje, wiedziała tylko, że raz w miesiącu otrzymuje bardzo potrzebny
czek, równoważący długi hazardowe, jakich narobił jej mąż, grając w oczko
w Foxwoods.
Alex nie była pewna, czy to jej wyobraźnia, czy naprawdę czuje zapach
mielonej pietruszki z wnętrzności Reyesa, ale jej własny żołądek znowu szarpnął
się ostrzegawczo. Desperacko potrzebowała świeżego powietrza i pociła się pod