Arabski książę - Penny Jordan

Szczegóły
Tytuł Arabski książę - Penny Jordan
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Arabski książę - Penny Jordan PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Arabski książę - Penny Jordan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Arabski książę - Penny Jordan - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROZDZIAŁ PIERWSZY Katrina stała posrodku gwarnego, mieniacego sie kolorami, arabskiego bazaru, kiedy go ujrzała. Własnie targowała sie ze sprzedawca o haftowany jedwab, gdy cos zmusiło ja do odwrócenia głowy. Stal po przeciwnej stronie waskiej alejki, ubrany w tradycyjna biała galabije. Promienie słonca migotały, odbijajac sie od przypietego do pasa ostrego, niebezpiecznie wygladajacego no.a. Straganiarz. widzac, .e przestała zwracac na niego uwage, obszedł ja i pobiegł wzrokiem za jej spojrzeniem. - Pochodzi ze szczepu Tuaregów - poinformował uprzejmie. Katrina nic nie odpowiedziała. Przed przyjazdem do Zuranu przeczytała, .e Tuaregowie byli dzikim, wojowniczym plemieniem, które w ubiegłych wiekach wynajmowano i dobrze opłacano za przeprowadzanie karawan przez pustynie. Do dzis zachowali niezale.nosc, preferujac tradycyjny, nomadzki styl .ycia. W odró.nieniu od wielu odzianych w galabije me.czyzn, jakich dotychczas widywała, ten był czysty i schludnie ogolony. Obrzucił ja wyniosłym spojrzeniem błyszczacych, ciemnych oczu. Przywodził jej na mysl wspaniałe, dzikie, drapie.ne zwierze, którego nie mo.na oswoic ani zamknac w klatce miejskiej cywilizacji. Prawdziwy człowiek pustyni, .yjacy według własnego kodeksu moralnego. W rysach jego twarzy i sposobie bycia była widoczna wywołujaca lek, a jednoczesnie skupiajaca uwage arogancja. Miał niebezpiecznie namietne usta! Przeszył ja niekontrolowany, zmysłowy dreszcz. Nie przyjechała przecie. do pustynnego królestwa Zuranu interesowac sie me.czyznami o namietnych ustach. Przybyła tu z grupa naukowców zajmujacych sie badaniem miejscowej flory i fauny, upomniała sie w duchu. Nadal nie mogła jednak oderwac od niego wzroku. Najwidoczniej nieswiadomy jej zainteresowania, rozgladał sie uwa.nie po ruchliwym bazarze. To była scena jak z arabskiej basni, pomyslała. Gdyby usłyszał to jej szef, Richard Walker, wysmiałby pogardliwie te fantazje. Nie miała ochoty jednak teraz o nim myslec. Pomimo .e w jasny sposób dala mu do zrozumienia, .e nie jest nim zainteresowana, nie dawał jej spokoju. Za ka.dym razem, kiedy odrzucała jego zaloty, stawał sie nieprzyjemny i złosliwy. Poza tym miał przecie. .one. Samo wspomnienie umizgów Richarda wystarczyło, aby sprowadzic ja na ziemie. Skuliła sie w cieniu straganu, gdzie natychmiast odnalazło ja spojrzenie nieznajomego. Jego wzrok spoczał na niej, co spowodowało, .e wycofała sie głebiej, w cien, nie zastanawiajac sie, dlaczego to robi. Grupa idacych główna aleja kobiet, odzianych w czarne hid.aby, na moment zasłoniła nieznajomego. Kiedy oddaliły sie, ujrzała go ponownie, ale ju. stracił zainteresowanie. Odwrócił sie i chwytajac luzny koniec chusty w kolorze indygo, która miał okrecona wokół głowy, naciagnał na twarz, pozostawiajac tylko szpare na oczy. Było to tradycyjne nakrycie głowy me.czyzn z plemienia Tuaregów. Po chwili odwrócił sie do niej plecami i otworzył znajdujace sie przed nim drzwi. Katrina zauwa.yła, .e miał szczupłe, opalone dłonie o smukłych palcach i zadbanych paznokciach. Zmarszczyła w zadumie czoło. Wiele wiedziała o plemionach nomadów zamieszkujacych pustynie. Znała ich historie i zwyczaje. Dlatego tym bardziej uderzył ja fakt, .e me.czyzna z plemienia Tuaregów, wbrew wielowiekowej tradycji, odsłonił publicznie twarz. Zdziwiło ja, .e przedstawiciel dzikiego szczepu, rozpoznawalnego po charakterystycznych strojach w kolorze indygo, okreslanego mianem „błekitnych jezdzców", miał dłonie, których nie powstydziłby sie .aden arystokrata czy europejski biznesmen. Nie była chyba na tyle niemadra i naiwna, .eby wierzyc, .e ka.dy interesujacy nieznajomy ubrany w galabije jest arabskim ksieciem z bajki. Jednoczesnie, w głebi duszy, skrywała fantazje o namietnym seksie z takim własnie me.czyzna. Kiedy zniknał za drzwiami, wypusciła z ulga wstrzymywany od dłu.szego czasu oddech. - Bierze pani? To wspaniały jedwab. Najwy.szej jakosci. I w bardzo dobrej cenie. Posłusznie spojrzała na materiał. Był cieniutki i delikatny, jasnobłekitnym odcieniem idealnie pasował do jej jasnej karnacji i blond włosów. Poniewa. była teraz sama w miejscu publicznym, dla bezpieczenstwa miała włosy dokładnie upiete pod kapeluszem z szerokim rondem. Suknia z tak zwiewnego materiału podkreslałaby kuszaco kragłosci jej ciała. Mogłaby rozpuscic włosy, a wtedy me.czyzna z oczami lwa spojrzałby na nia i... Katrina wypusciła z rak jedwab, jakby nagle zaczał parzyc. Sprzedawca podniósł go ura.ony. W głównej alei bazaru pojawiła sie grupa umundurowanych me.czyzn, na ich widok gwarny tłum zaczał sie rozstepowac. Wojskowi zdzierali ze straganów zasłony, trzaskali otwartymi drzwiami. Najwyrazniej kogos szukali, nic przejmujac sie, .e niszcza kupcom towar i .e moga skrzywdzic kogos z otaczajacego tłumu. Katrina nic bardzo rozumiała, co sie dzieje, ale jej wzrok powedrował w kierunku drzwi, za którymi zniknał nieznajomy. Umundurowani zrównali sie z nia. W budynku, po przeciwnej stronie uliczki, otworzyły sie drzwi i na ulice wyszedł me.czyzna. Wysoki, ciemnowłosy, ubrany po europejsku, w spodniach khaki i lnianej koszuli. Katrina od razu go rozpoznała. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nieznajomy z plemienia Tuaregów nagle stał sie Europejczykiem. Odwrócił sie i ruszył główna aleja. Własnie mijał stragan, przy którym stała, kiedy jeden z wojskowych zauwa.ył go i przepchnał sie obok niej. wołajac do niego po angielsku i zuransku: - Stój! Zauwa.yła, jak spojrzenie me.czyzny nabiera hardosci. a jego oczy czujnie badaja okolice, jakby czegos szukały. Nagle jego wzrok spoczał na niej. - Tu jestes, kochanie! Ostrzegałem cie, .ebys sie nic oddalała. Chwycił ja mocno za nadgarstek, jego dłon zsuneła sie ni.ej, po czym splótł długie palce z jej palcami, stwarzajac pozory intymnosci, jaka łaczy trzymajacych sie za rece zakochanych. Przez cały czas mocno sciskał, nie pozwalajac jej wyrwac dłoni. Na jego twarzy w miejsce wczesniejszego aroganckiego wyrazu pojawił sie sztuczny usmiech. Zrobił krok w jej kierunku. - Co pan... - wydusiła zaskoczona. - Zacznij isc - wyszeptał, czarujac ja magnetycznym spojrzeniem, które mogłoby zniewolic niejedna kobiete. Jej błekitne, łagodne oczy spochmurniały. Jak to mo.liwe, .e wykonywała bezwolnie polecenia obcego me.czyzny Przysunał sie do niej i poczuła w goracym, przesyconym wonia przypraw i orientalnych perfum powietrzu, subtelny zapach drogiej wody kolonskiej o cytrusowej nucie. Cała główna aleja wypełniła sie wojskowymi przeszukujacymi stoiska i okoliczne budynki. ?ołnierze przewracali stragany, niszczyli bezmyslnie towary, bez skrupułów demolowali wszystko, co stało im na drodze. Zniknał nastrój gwarnej radosci. Wokół rozbrzmiewały ostre, podniesione głosy oraz jeki taranowanych przekupniów i kupujacych. Zapanowała atmosfera leku. Na główna aleje, rozganiajac tłum. wtoczył sie du.y terenowy samochód z przyciemnianymi szybami, po czym zatrzymał sie posrodku. Otworzyły sie drzwi i z auta wysiadł umundurowany me.czyzna z obstawa. Katrina rozpoznała ministra spraw wewnetrznych Zuranu, kuzyna władcy panstwa. Targana sprzecznymi uczuciami, z. niepokojem spojrzała na swego porywacza. Sadzac po zachowaniu, niewatpliwie miał niejedno do ukrycia.. Prawdopodobienstwo, .e uzbrojeni, groznie wygladajacy me.czyzni w głównej alei zainteresuja sie jej osoba, a tym samym i nim, było raczej nikłe. Przestraszyła sie raczej własnych podejrzen. Nieznajomy miał w sobie tajemniczy, kuszacy urok. Zdecydowanym szarpnieciem postanowiła mu sie wyrwac. Wyczuł jej ruch, wzmocnił uscisk i pociagnał ja dalej, w odległy zacieniony koniec alejki, gdzie było tak wasko i tłoczno, .e mimowolnie została przycisnieta do jego ciała. Nie wiem, o co tu chodzi, ale... - zaczeła odwa.nie. - Cicho! - rzucił jej do ucha pozbawionym emocji głosem. Katrina zadr.ała, co wytłumaczyła sobie szokiem i ogarniajacym ja lekiem. Absolutnie nie miało to zwiazku z bliskoscia silnego, doskonale zbudowanego me.czyzny. Usłyszała głosne, przyspieszone bicie jego serca, jakby za chwile miało wyskoczyc mu z piersi. Czuła na skórze ka.de uderzenie, zagłuszajace delikatny rytm jej własnego serca. Saczyła sie w nia jego energia, jak gdyby jego serce pompowało sile .yciowa dla nich obojga. Nagle przeszył ja dobrze znany ból. Wróciły wspomnienia. Taka była miłosc miedzy jej rodzicami, bezgraniczna, niezmierzona, a. do smierci. Wydala z siebie cichy jek, nieartykułowany wyraz osobistego, emocjonalnego leku. Jego reakcja była natychmiastowa i zdecydowana. Chwycił ja za szyje, zasłonił głowa jej twarz, a jego usta uciszyły słowa protestu, zanim zda.yła nabrac powietrza, aby je wykrzyczec. Smakował upałem i pustynia, tysiacem obcych, nieznanych rzeczy. Nieznanych i niepokojaco podniecajacych. Z odraza musiała sama przed soba przyznac, .e jej ciało, wbrew woli, poddało sie władzy instynktów. Rozchyliła usta. Poczuła przyspieszone bicie jego serca, a zaraz potem fale rozkoszy, kiedy rzucił sie na nia jak drapie.nik, wykorzystujac przyzwolenie. Jego wargi przywarły mocno do jej ust, rozniecajac w niej nieopisany .ar. Jego pocałunek stawał sie coraz głebszy, .adał odpowiedzi. Katrina nigdy wczesniej nie pomyslała, .e mogłaby publicznie całowac sie z me.czyzna w tak intymny sposób. A ju. na pewno nie z obcym. Prawie nie słyszała, jak odje.d.a terenowy samochód ministra. Nieznajomy nie przerywał namietnego pocałunku. Kiedy nagle wypuscił ja z objec, o mało sie nie przewróciła. Podtrzymał ja i po chwili bez słowa zniknał w tłumie, pozostawiajac ja zagubiona i zszokowana. - Wasza wysokosc... - dało sie słyszec powitania, którym towarzyszyły niskie, pełne szacunku ukłony, kiedy przechodził przez pałac królewski, zmierzajac na spotkanie ze starszym przyrodnim bratem. Uzbrojeni stra.nicy, stojacy w progu sali audiencyjnej, otworzyli przed nim pozłacane dwuskrzydłowe drzwi, pokłonili sie i wycofali. Xander stanał przed obliczem swego brata, składajac głeboki ukłon. Choc mieli tego samego ojca i choc wszyscy wiedzieli, jak ciepłym uczuciem władca darzył swego młodszego brata, w oficjalnych sytuacjach, takich jak audiencja u króla, zawsze przestrzegali protokołu. Władca, widzac krewnego, natychmiast wstał i dał znak, aby ten równie. powstał i zbli.ył sie do niego. - Ciesze sie, .e wróciłes. Słyszałem o tobie wiele dobrego od przywódców wiekszosci panstw, bracie. Goraco chwala cie te. przedstawiciele ambasad. - Wasza wysokosc jest zbyt łaskawy. Jestem szczerze wdzieczny za zaufanie, jakim zostałem obdarzony, i za powierzenie mi zaszczytnego zadania, jakim było dobranie odpowiedniego, promujacego demokracje personelu w naszych ambasadach. To dla mnie prawdziwy zaszczyt móc słu.yc... Otworzyły sie drzwi i wszedł lokaj, a za nim dwaj słu.acy z taca aromatycznej, swie.o zaparzonej kawy. Obaj me.czyzni odczekali, a. ceremonia dobiegnie konca. - Chodzmy pospacerowac po parku - zaproponował król, kiedy w koncu zostali sami. - Tam bedziemy mogli spokojnie rozmawiac. Na patio, na tyłach sali audiencyjnej, za cie.ka ozdobna kotara znajdował sie porosniety bujna roslinnoscia kameralny ogród, o.ywiany szumem wody pluskajacej w licznych fontannach. Bracia, ubrani w nieskazitelnie białe galabije, ruszyli po wyło.onej kolorowa mozaika scie.ce. - Tak jak podejrzewalismy - powiedział cicho Xander. kiedy zatrzymali sie przy małym stawie z rybami. Przykucnał, ze stojacej na brzegu misy wział garsc pokarmu i wrzucił do wody. - Nazir spiskuje przeciw tobie. - Masz niepodwa.alne dowody? - Jeszcze nie. ~ Xander zaprzeczył ruchem głowy. - Jak wiesz, udało mi sie przeniknac do dowodzonej przez El Khalida bandy rabusiów i renegatów. - Nedzny zdrajca! Zamiast byc tak pobła.liwym, ju. dawno powinienem był wsadzic go do wiezienia na reszte .ycia - parsknał ze złoscia. - El Khalid nigdy nie wybaczył ci. .e odebrałes mu ziemie i majatek, kiedy odkryłes jego oszustwa. Podejrzewam, .e Nazir obiecał mu. .e jesli pomo.e mu cie obalic, zwróci mu jego dobra. Domyslam sie równie., .e Nazirowi chodzi o to, aby to El Khalida wiazano z buntem. On sam nie mo.e sobie pozwolic, aby łaczono go w jakikolwiek sposób z twoim zabójstwem. Musisz byc ostro.ny - dodał, marszczac brwi. Mam doskonala ochrone, nie boje sie, Nazir nienawidzi mnie od czasów, kiedy bylismy dziecmi, ale nie osmieli sie mnie jawnie zaatakowac. - Szkoda, .e nie mo.esz go wygnac na zesłanie. - Nie mamy prawa nic zrobic bez konkretnych dowodów, bracie - odparł władca. - Jestesmy panstwem demokratycznym, po czesci dzieki twojej matce. Musimy przestrzegac prawa. Wspomnienie matki wywołało na twarzy młodego me.czyzny lekki grymas. Została zatrudniona w pałacu jako guwernantka obecnego króla, a jego przyrodniego brata. Była niezwykła kobieta o liberalnych pogladach, które przekazała swemu uczniowi. Zakochała sie w jego ojcu. który odwzajemnił jej miłosc. Xander był owocem tego zwiazku, nigdy nie było mu dane poznac matki. Zmarła w miesiac po jego urodzeniu. Bedac na ło.u smierci, wymogła na jego ojcu obietnice, .e wychowa ich syna w szacunku i w zgodzie z dziedzictwem kulturowym, jakie wniosła od ich rodziny. Słowo zostało dotrzymane. Zanim Xander objał posade ambasadora Zuranu, był kształcony w Europie i w Ameryce. - Nara.asz sie na du.e ryzyko - ostrzegł władca. - Jako twój brat, a zarazem król, otwarcie mówie, .e mi sie to nie podoba. Xander wzruszył lekcewa.aco ramionami. - Przecie. ustalilismy, .e nie mamy nikogo, komu moglibysmy w pełni zaufac. Poza tym niebezpieczenstwo wcale nie jest tak wielkie. El Khalid przyjał mnie, kupujac historyjke o tym, .e jestem odrzuconym przez własne plemie Tuaregiem, skazanym na wieczny ostracyzm. Udowodniłem mu moje umiejetnosci. W zeszłym tygodniu napadlismy na karawane kupiecka i zrabowalismy cały towar. - Kim oni byli? spytał król, marszczac czoło. Musze dopilnowac, aby zrekompensowano im straty choc dziwne, .e nikt nie zwrócił sie do mnie ze skarga, .e został ograbiony. Jestem przekonany, .e tego nie zrobia. Zatrzymalismy ich na pustkowiu, za granica Zuranu, niedaleko bazy El Khahda. Wiezli fałszywe pieniadze! - To wyjasnia wszystko. El Khalid chełpi sie, ze pracuje dla bardzo wa.nej osobistosci. Jednak dotychczas nie zauwa.yłem, aby Nazir lub ktokolwiek z jego ludzi sie z nim kontaktował. Jesli jest tak, jak podejrzewam, i Nazir bedzie chciał zamordowac cie podczas publicznego wystapienia podczas obchodów narodowego swieta, beda musieli sie wkrótce spotkac. El Khalid rozgłasza, .e organizuje wa.ne zebranie, na które wszyscy mamy sie stawic. Nie mówi tylko, kiedy i gdzie ma sie ono odbyc. - Uwa.asz, .e Nazir sie pojawi? - Prawdopodobnie. To on układa plan. Chce miec pewnosc, .e osoby, które beda pomagały Khalidowi w wypełnieniu misji, sa godne zaufania. Nie zaryzykuje wysłania własnych ludzi, wiec jestem przekonany, .e sie pojawi na zgromadzeniu. Oczywiscie i ja tam bede. - Nie obawiasz sie, .e cie rozpozna? - W przebraniu Tuarega? - Xander potrzasnał głowa. - Watpie. Zakrywanie twarzy to w koncu ich obyczaj. Czy jestes usatysfakcjonowany postepami w budowie nowego kompleksu hotelowego? Odwiedzajac nasze ambasady, otrzymałem wiele pochlebnych opinii dotyczacych poziomu naszej infrastruktury turystycznej - zmienił temat Xander. rzucajac bratu ostrzegawcze spojrzenie, gdy dojrzał, .e ktos sie do nich zbli.a cichym krokiem. Rozchyliła sie sciana zieleni i pojawił sie znienacka niewysoki, przysadzisty, .wawy me.czyzna, o którym przed chwila rozmawiali. Na palcach obu dłoni miał liczne złote, bogato inkrustowane pierscienie. Jego jadowite, pełne niecheci oczy spoczeły najpierw na Xandrze, a nastepnie na władcy. Ignorujac młodszego z braci, przybysz pokłonił sie sztywno królowi. - Có. cie tu sprowadza, Nazirze? Tak rzadko zdarza sie, abys mógł sie oderwac od licznych obowiazków ministra i odwiedzic nas tutaj - powiedział król. - To fakt, jestem bardzo zajety, panie - przyznał, puszac sie. - Słyszałem, .e miałes jakies problemy na bazarze - mruknał Xander. Nazir rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. - Nic takiego. Drobny złodziejaszek wprowadził troche zamieszania. - Skoro drobny, to po co ty tam przyjechałes? Byłem w okolicy. Zreszta, nie twoja sprawa, jak wypełniam moje obowiazki słu.bowe. Moja, jako reprezentanta swiadomej postawy obywatelskiej - odparł beznamietnie ksia.e. Nazir, zaciskajac usta ze złosci, odwrócił sie do niego plecami i zwrócił sie do króla: - Rozumiem, .e wasza wysokosc zlekcewa.ył moje rady i nie .yczy sobie podczas uroczystosci uzbrojonej eskorty zło.onej z mojej osobistej gwardii. - Jestem ci wdzieczny za troske, kuzynie, ale zawsze na pierwszym miejscu powinnismy stawiac obowiazek wobec ludu. Nasi zagraniczni goscie, w szczególnosci ci wspierajacy rozwój turystyki w naszym kraju, nie uwierza w stabilna sytuacje w Zuranie, jesli zobacza, .e władca nic mo.e poruszac sie swobodnie wsród własnego narodu podczas tak radosnego swieta. Gdyby król sie zgodził, zastanawiam sie, kto zajałby sie pilnowaniem ochrony przerwał napieta cisze Xander. Nazir rzucił mu pełne nienawisci spojrzenie. Jesli sugerujesz, .e... zaczał ostrym tonem. Nic nie sugeruje przerwał mu chłodno. Jedynie stwierdzam fakt. - Fakt? - Udowodniono, .e obecnosc uzbrojonych po zeby ochroniarzy mo.e spowodowac, .e nawet mały incydent wymknie sie spod kontroli. - Jestem przekonany, .e nikt nic miałby ochoty tłumaczyc ambasadorowi obcego panstwa, .e jeden z jego rodaków został zastrzelony przez nadgorliwego ochroniarza. Wrócimy jeszcze do tego tematu na osobnosci, kuzynie. Nazir, z ponura mina, całkowicie ignorujac Xandra. przekazał władcy wszystkie wiadomosci, po czym ukłonił sie i odszedł. Król zmarszczył czoło i wymienił znaczace spojrzenie z. przyrodnim bratem. - Nasz, kuzyn zapomina, co ci jest winien - powiedział ze złoscia. Xander wzruszył ramionami. - Nigdy nie krył niecheci do mnie i do mojej matki. A do ojca? Nasz ojciec był najwiekszym władca w historii tego kraju. Warto, .eby Nazir o tym pamietał. Nazir był dla ciebie okrutny, kiedy byłes dzieckiem, wiem o tym. Ale wtedy ani ja, ani ojciec nie mielismy o niczym pojecia. - Poradziłem sobie z tym i z nim te. sobie poradze. - On i jego ojciec nienawidzili twojej matki. Nie mogli scierpiec. .e miała na króla taki du.y wpływ. A potem kiedy poslubił ja... - Mnie mo.e i nie lubi, ale to ciebie chce pozbawic tronu zauwa.ył sucho Xander, - Musze wracac na pustynie, zanim moja nieobecnosc zwróci czyjas uwage. Obawiałem sie, .e Nazir zacznie mnie podejrzewac po tym, jak jego ludzie przeszukali bazar, ale nagle zdałem sobie sprawe, .e oni szukaja Tuarega. - Oficjalna wersja mówi, .e wróciłes do Zuranu na bardzo krótko i .e dzis w nocy wyje.d.asz na zasłu.ony odpoczynek. Szkoda, .e nie masz czasu kierowac naszymi nowymi spółkami. Twoja hodowa klaczy wcia. powieksza sie o nowe zrebaki, Zbli.a sie do konca pierwszy etap rozbudowy przystani. Xander usmiechnał sie szeroko, pokazujac białe zeby kontrastujace z opalona skóra twarzy. Wracajac do pałacu, władca zatrzymał sie na moment i stanał twarza w twarz z Xandrem. - Mam du.e watpliwosci, czy powinienem ci na to wszystko pozwalac - zwrócił sie do niego powa.nie. - Wiele dla mnie znaczysz. Wiecej, ni. potrafisz to sobie wyobrazic. Twoja matka była mi bliska jak własna. Otworzyła przede mna nowe horyzonty wiedzy. To pod jej wpływem ojciec zaczał myslec o zbudowaniu wielkiej przyszłosci dla naszego kraju. Kiedy umarła, stracił wole .ycia. Naraz straciłem ich oboje. Nie chce teraz stracic i ciebie - Ani ja ciebie - oswiadczył Xander, obejmujac go. Witaj, kotku! Mo.e wyjdziemy gdzies dzis wieczorem? Słyszałem, .e król organizuje wielkie przyjecie na rozpoczecie sezonu wyscigów. Mo.e potem skoczymy do jakiegos klubu? Katrina usmiechneła sie na .artobliwa propozycje kolegi pracujacego w zespole jako fotograf. Tom Hudson był kawalerem, a zarazem bezwstydnym flirciarzem. Nie mo.na było go nie lubic. Pokiwała wesoło głowa. Zanim zda.yła odpowiedziec, wtracił sie ostro Richard: - Jestesmy tu w pracy, a nie na spotkaniu towarzyskim. Lepiej, .ebys o tym pamietał. Poza tym jutro zaczynamy wczesnie rano - przypomniał. Po nagłym wybuchu kierownika zapadła krepujaca cisza. Tom wykrzywił twarz, robiac zabawna mine za plecami szefa. Choc Richard był doskonałym specjalista, nie był lubiany przez pracowników. Najbardziej cierpiała przez niego Katnna. - On jest oblesny - oswiadczyła z niesmakiem Beverly Thomas, przysiadajac wieczorem na brzegu łó.ka przyjaciółki. Była to druga kobieta w zespole badawczym. Naukowcy mieszkali w du.ej, luksusowej, prywatnej willi, zbudowanej w tradycyjnym arabskim stylu Budynek podzielony był na dwie czesci: oddzielnie pokoje dla me.czyzn i osobno te przeznaczone dla kobiet. Dodatkowo dysponował kilkoma pokojami goscinnymi. Z poczatku Katrine peszył fakt. .e były z Beverly zamykane na noc w osobnej czesci domu. Ale pózniej, na skutek niechcianych awansów Richarda, była nawet zadowolona, .e zmuszono je do przyjecia miejscowych zwyczajów. - Naprawde współczuje jego .onie - wyznała Katrina. - Ja równie.. Wiesz, .e stajesz sie jego obsesja? Widzac na twarzy kole.anki wyraz niepokoju, dodała łagodniej: - Z ta obsesja troche przesadziłam, ale pewne jest. .e chce zaciagnac cie do łó.ka. - Mo.e i chce. ale mu sie to nie uda - zapewniła stanowczo. - Poradze sobie z jego zalotami, martwi mnie jednak fakt, .e wykorzystuje swoja pozycje, aby mnie ukarac za odrzucenie. To moja pierwsza praca, jestem dopiero na okresie próbnym. - Unikaj go - poradziła Beverly, ziewajac. - Ide spac. To był długi dzien, a jutro wstajemy o swicie. Katrina rozesmiała sie. Nie mogła doczekac sie wyprawy na pustynie. Mieli zbadac wyschniete koryto rzeki, czyli wadi. Powinna ju. spac. Od ponad godziny le.ała w łó.ku, przewracajac sie z boku na bok. Za ka.dym razem kiedy zamykała oczy, pojawiał sie niepokojacy obraz me.czyzny o ciemnych oczach. Pozostało w pamieci wspomnienie cudownych dreszczy, jakie ogarneły jej ciało, kiedy jej dotknał Jakby czyjes silne palce zagrały na strunach liry. To zupełnie niedorzeczne. Dwudziestoczteroletnia kobieta z doktoratem z biochemii nie powinna ulegac prymitywnym instynktom seksualnym i tak reagowac na zupełnie obcego me.czyzne lub - co gorsza - na przestepce. Koniuszkami palców musneła delikatne kragłosci warg, starajac sie przypomniec sobie dotyk jego ust. Wyobraznia nieomylnie odtworzyła wszystkie uczucia, które ogarneły ja pod wpływem jego namietnego pocałunku. Rodzice Katriny byli para naukowców bezgranicznie sobie oddanych. ?yli tylko dla siebie nawzajem i umarli razem, kiedy zawalił sie na nich strop odkopywanego stanowiska. Katrina miała wtedy siedemnascie lat. Nie była ju. dzieckiem. ale te. jeszcze nie osoba dorosła. Jej rodzice, którzy byli jedynakami, nie mieli .adnych krewnych. Zostawili ja sama. tak bardzo pragnaca, aby ktos ja pokochał, wypełnił jej .ycie. Ból po stracie zrodził w niej głeboki lek przed uczuciami, pewien rodzaj bezbronnosci i nadwra.liwosci. Ukryła je wiec w najgłebszym zakamarku duszy, zbyt niedojrzała i zbyt przera.ona, aby stawic im czoło. Uciekajac przed nimi. skupiła sie na nauce. Uwa.nie dobierała przyjaciół, nie pozwalajac nikomu zbytnio sie zbli.yc. W wieku dwudziestu czterech lat uznała, .e jest dojrzała emocjonalnie i wystarczajaco rozsadna, ale teraz... To. co czuła w stosunku do nieznajomego, całkowicie temu przeczyło. Przeanalizuj to, co sie wydarzyło - pomyslała Z determinacja. Jestes w kraju nale.acym do obcego kregu kulturowego. W panstwie, które zawsze cie fascynowało. Dlatego tak bardzo pragnełas tu przyjechac. Dlatego nauczyłas sie miejscowego jezyka. Nagle znalazłas sie w nietypowej sytuacji. Zadziałała adrenalina. Jak to jednak mo.liwe. ..e jej ciało a. tak mocno zareagowało na obcego me.czyzne? Me.czyzne którego zdecydowanie powinna sie wystrzegac. Ka.dy w koncu ma prawo do błedów, pocieszyła sie w duchu. Poza tym istniało bardzo małe prawdopodobienstwo, .e go jeszcze kiedys spotka. Jednoczesnie bala sie sama przed soba przyznac, jak ja ta mysl przygnebiała. ROZDZIAŁ DRUGI Słonce zaczynało powoli wspinac sie nad horyzont. Spod willi w kierunku pustyni ruszył konwój nowoczesnych, doskonale wyposa.onych terenówek. Richard zmusił Katrine, aby pojechała z nim jednym samochodem, który on bedzie prowadził. - Bedzie ci ze mna o wiele wygodniej, jedziemy jako pierwsi - oswiadczył, usmiechajac sie. - Ci za nami beda dusili sie od kurzu - dodał nieuprzejmie. Faktycznie, przy predkosci, z jaka przemierzał pustynie, wzbijał sie za nimi cie.ki tuman piachu. Mimo wszystko Katrina chetnie zamieniłaby sie z kims, kto jechał za nimi. - Zamknij oczy i odpre. sie - zaproponował przymilnie. - Przespij sie troche. Czeka nas długa droga. Najpierw jednak wypij łyk wody. Pamietasz zasady, trzeba bardzo uwa.ac, .eby sie nie odwodnic. Posłusznie wzieła od niego butelke z woda i napiła sie. Mo.e to dobry pomysł z ta drzemka, pomyslała, ziewajac szeroko po pietnastu minutach monotonnej jazdy. Poczuła nieodparta chec, by zamknac oczy. Jesli w ten sposób uniknie koniecznosci podtrzymania rozmowy z Richardem. Z wolna morzył ja sen. Pewnie dlatego, .e wiekszosc nocy spedziła fantazjujac o nieznajomym. Odpływajac w objecia Morfeusza. czuła, jak samochód nabiera predkosci. Obudziło ja wpadajace przez przednia szybe popołudniowe słonce. Kiedy zdała sobie sprawe z tego ile spała, usiadła gwałtownie, zerkajac z zakłopotaniem na Richarda. - Powinienes był mnie obudzic powiedziała z wyrzutem. - Daleko jeszcze do celu? Mineło dobrych kilka sekund, zanim jej odpowiedział. Kiedy odwrócił głowe i spojrzał na nia, wyraz jego oczu ja zaniepokoił. - Nie jedziemy do wadi. Wybieramy sie w bardziej odosobnione, romantyczne miejsce - odparł z zadowoleniem. - Gdzies, gdzie bede miał cie tylko dla siebie. Gdzie bede mógł ci pokazac... nauczyc cie... Katrina wpatrywała sie w niego z przera.eniem, majac nadzieje, .e zle go zrozumiała Wyraz jego twarzy mówił jednak cos innego. Nie mo.esz sie tak zachowywac! Musimy jechac do wadi. Beda tam na nas czekac niepokoic sie! Wiedza, ze zawrócilismy - odparł spokojnie. - Powiedziałem im, .e sie zle czujesz. Miałem doskonały pomysł z ta woda. Rozpusciłem w niej tabletki nasenne. Katrina poczuła sie jak w filmie grozy. - Nie badz niedorzeczny. Zaraz zadzwonie po kogos i... - Obawiam sie. .e ci sie to nie uda - usmiechnał sie z zadowoleniem. - Mam twoja komórke. Wyjałem ci ja z torby, kiedy zatrzymalismy sie. .eby powiedziec grupie, .e wracamy. Katrina nie mogła uwierzyc, .e to sie naprawde dzieje. - To czyste szalenstwo. Jedzmy stad, dołaczmy do ekspedycji, zapomnijmy... - Nie! - uciszył ja. - Wybieramy sie do oazy. Od dawna planowałem, jak porwac cie tylko dla siebie. Własnie nadarzyła sie doskonała okazja, a oaza to idealne miejsce. Poło.ona jest w rzadko odwiedzanej czesci pustyni, istne odludzie. Takiej wielbicielce historii regionu jak ty na pewno sie spodoba. Dawniej zatrzymywały sie tu karawany wielbładów. Katrina utkwiła w nim pełne paniki spojrzenie. Zaschło jej w gardle, serce zaczeło walic z przera.enia. Nie tyle bała sie, .e ja skrzywdzi, ile po prostu nagle zdała sobie sprawe, .e stała sie jego obsesja, dokładnie tak jak przewidziała Beverly. - Spójrz, przed nami oaza - poinformował Richard, gdy zakurzona droga skreciła pomiedzy skały, skad widac było kepe palm oraz bujnej roslinnosci, zza których przeswitywała błekitna tafla migocacej w słoncu wody. Kiedy samochód zatrzymał sie. Katrina przyznała, .e w innych okolicznosciach miejsce, gdzie sie znalezli, urzekłoby ja i zafascynowało. Roslinnosc porastajaca oaze była wyjatkowo bujna, szczególnie na przeciwległym brzegu jeziora. Kiedys musiała tedy przepływac rzeka, która wyrze.biła głebokie koryto w stromej skalistej skarpie. Byc mo.e był tu nawet kiedys wodospad. Musiało znajdowac sie tu podziemne zródło, mo.e nawet podziemna rzeka. Krajobraz był przepiekny, Katrina nie potrafiła sie nim jednak cieszyc. Była przekonana, .e nie uda jej sie wyperswadowac Richardowi jego planu. Jedynym wyjsciem była ucieczka. Aby mogła sie powiesc, musiałaby na dłu.szy moment odwrócic jego uwage, zabrac niepostrze.enie kluczyki terenówki i odjechac, zanim zda.y ja powstrzymac. - Zabrałem namiot i wszystkie niezbedne rzeczy. Jestes dobrze zorganizowany - odparła, udajac podziw.- Ja tu posiedze, a ty w tym czasie wszystko rozpakujesz, zgoda? - Przykro mi, ale to niemo.liwe powiedział. - Nie po to zadałem sobie tyle trudu, .ebys teraz i to zepsuła, robiac cos głupiego, na przykład uciekajac Richard spróbował zmusic Katrine, aby wysiadła z samochodu. Ani drgneła, oswiadczajac, .e nigdzie sie nie ruszy. Po chwili jednak zdała sobie sprawe. .e zle oceniła jego zamiary i .e zdolny jest posunac sie do wszystkiego. W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru, kochanie - oswiadczył, wyciagajac z kieszeni kajdanki. Nie sadziłem, .e to bedzie konieczne, ale skoro odmawiasz współpracy, bede zmuszony przykuc cie do drzwi. Musze zaczerpnac swie.ego powietrza - poprosiła. Mo.e mogłabym posiedziec w cieniu palm. a ty w tym czasie rozpakujesz rzeczy? Oczywiscie, kochanie - odparł z usmiechem. Chodz, znajdziemy ci jakies wygodne miejsce. Nie mo.esz tracic nadziei - starała sie dodac sobie troche otuchy. Richard odprowadził ja nad wode. Przez cały czas zachowywał sie bardziej jak stra.nik wiezienny ni. jak przyszły kochanek. Tu bedzie dobrze - oswiadczył, wskazujac miejsce pod jedna z palm. Katrina ruszyła we wskazanym kierunku. Richard przytrzymał ja. Usłyszała za soba ostrzegawczy szczek metalu. Bez trudu odgadła, .e to kajdanki, które wczesniej jej pokazywał. Niewiele myslac, wyrwała sie i zaczeła biec przed siebie. Wiedziona strachem, pedziła do przodu, kierujac sie w strone przełeczy pomiedzy stromymi skałami, nie zwa.ajac na dochodzace stamtad odgłosy cie.kich samochodów jadacych po nierównym podło.u oraz okrzyki. Kiedy zdała sobie sprawe z dobiegajacych hałasów, była ju. w wawozie, stajac twarza w twarz z banda przestepców. Na ich czele stał El Khalid. Pierwszy dostrzegł Katrine młody kierowca. Aby ja wyminac, skrecił mocno land-roverem, o mało go nie przewracajac. Po chwili za nia pojawił sie Richard. Oceniajac z przera.eniem sytuacje, rzucił sie do odwrotu, zostawiajac Katrine na pastwe losu. Pobiegł do d.ipa i odjechał. Katrina nawet nie zwróciła uwagi, .e ja porzucił i uciekł. Wokół niej wzbił sie duszacy tuman kurzu. Ostatnie promienie słonca odbijały sie od przeje.d.ajacego obok niej samochodu. Przez okno wychylił sie kierowca. Jedna reka trzymał kierownice, druga wyciagnał w jej kierunku, starajac sie ja chwycic. Na jego twarzy pojawił sie lubie.ny usmieszek. Katrina rzuciła sie do ucieczki. Pomyslała, .e łatwiej poradziłaby sobie z niechcianymi zalotami Richarda ni. z tym, co ja tu czekało. Z przera.eniem stwierdziła, ze droge odwrotu odciał jej me.czyzna na koniu. Starała sie go wyminac, ale on na nia natarł, nie wypuszczajac z pułapki. Tetent i odgłosy konskich kopyt wymieszały sie z okrzykami okra.ajacych ja me.czyzn. Jeden z jezdzców podjechał tak blisko, .e poczuła na skórze goracy oddech konia. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Me.czyzna wychylił sie z siodła, zrównał sie z nia, wyciagnał reke, jednym wprawnym ruchem podniósł ja i posadził przed soba na grzbiecie konia. Była jego wiezniem. Bez tchu, z ledwie bijacym sercem i twarza przycisnieta do jego szorstkiej galabiji, poczuła przez materiał delikatny cytrusowy zapach. Nagle zesztywniała. Nieomylnie rozpoznała wode kolonska... Starała sie odwrócic, .eby spojrzec nieznajomemu w twarz. Udało jej sie ujrzec jedynie jego oczy. Kiedy spojrzała w nie, serce podskoczyło jej w piersi. Odwróciła głowe, w oddali dostrzegła znikajaca terenówke Richarda. Do oczu napłyneły jej łzy, jedna spłyneła po policzku, padajac na opalona reke trzymajaca lejce. Me.czyzna zacisnał usta i strzasnał ja. Mruknał cos do konia, który posłusznie obrócił sie i ruszył w kierunku grupy przygladajacych im sie jezdzców. Nagle jakby znikad pojawił sie d.ip jadacy z zawrotna predkoscia prosto na nich. Na miejscu kierowcy siedział Arab. który wczesniej próbował ja schwytac. Pomachał zacisnieta piescia w ich strone, wykrzykujac cos w nieznanym jej dialekcie, po czym odjechał, dołaczajac do ludzi przygladajacych sie scenie z. przodu konwoju. Katrinie cisneły sie na usta tysiace pytan. Zanim jednak zda.yła sie odezwac, porywacz pociagnał za cugle wierzchowca, zatrzymujac sie przed gestykulujacym, mocno zbudowanym me.czyzna. Zadr.ała, widzac przewieszona przez ramie pote.na strzelbe. Na biodrach miał pas z amunicja oraz groznie wygladajacy, tradycyjny zakrzywiony sztylet. U jego boku pojawił sie jej przesladowca z d.ipa. Wskazywał na nia. wymachiwał rekoma, cos wykrzykujac. Z jego przemowy zrozumiała zaledwie pare słów. Porywacz skinał delikatnie głowa w strone Araba. Katrina wywnioskowała, .e me.czyzna ze strzelba był przywódca grupy. - Dlaczego pozwoliłes uciec temu me.czyznie? - za.adał wyjasnien wsciekłym głosem. Zapadła chwila ciszy, zanim jej porywacz udzielił mu odpowiedzi. -To pytanie powinienes skierowac do innych, El Khalidzie. Jak człowiek na koniu, nawet najszybszym, jak ten pochodzacy ze stajni władcy, mógłby dogonic d.ipa z napedem na cztery koła? Suliman mógł puscic sie za nim w poscig, ale wybrał łatwiejszy łup. - Odebrał mi moja nagrode i teraz stara sie mnie skompromitowac. - Słyszysz, Tuaregu. co mówi Suliman? Co mu odpowiesz? Katrina musiała mocno zacisnac usta, aby nie zaczac błagac porywacza, .eby nie pozwolił jej oddac Sulimanowi. Przywódca nazwał go Tuaregiem, u.ywajac jedynie nazwy szczepu, z którego pochodził. Do Sulimana mówił po imieniu. Czy oznaczało to. .e przychyli sie do prosby tego drugiego? Na sama mysl o tym poczuła mdłosci. Dlaczego on nic nie odpowiada? Czuła, .e sie jej przyglada, ale nie smiała odwrócic głowy i odpowiedziec spojrzeniem. Bała sie tego. co mo.e ujrzec w jego oczach. - Odpowiem mu. .e ja mam dziewczyne, a on nie. Kiedy wróce do Zuranu, wezme za nia spory okup. - Nikt nie opusci obozu, dopóki na to nic pozwole - padło ostre stwierdzenie. - Zebrałem was tu do wypełnienia specjalnej misji. Jesli odniesiemy sukces, wszyscy staniemy sie bardzo bogaci. Skoro obaj roscicie sobie prawo do kobiety, walczcie o nia. Arab skinał głowa i dwóch uzbrojonych, dziko wygladajacych me.czyzn sciagneło ja z konia i odprowadziło na bok. Niespokojna, zdołała jeszcze odwrócic głowe i ujrzec, jak El Khalid rzuca jej porywaczowi sztylet. Na moment wstrzymała oddech. Z ulga zauwa.yła, .e złapał bron w locie. Me.czyzni staneli naprzeciw siebie, powoli okra.ajac sie. Suliman trzymał w dłoni podobny sztylet i natychmiast rzucił sie na przeciwnika. Pojedynkujacych sie otoczyła szczelnie grupa ciekawskich. Katrina widziała tylko krótkie fragmenty walki. Tym razem jednak miała powa.ny powód, .eby poznac jak najszybciej zwyciezce. Rywale zrzucili galabije, odsłaniajac nagie torsy. Walczyli boso, ale w nakryciach głowy. Zrobił sie wieczór i zapalono latarnie. Dziewczyna czuła sie, jakby znalazła sie w innym swiecie. Blask lamp odbijał sie od sztyletów, słychac było odgłosy walki. Usłyszała jek bólu. Zebrany tłum me.czyzn zawył z aprobata. Ponad głowami zgromadzonych dojrzała dłon trzymajaca w górze sztylet. W niewyraznym swietle widac było spływajace po nim krople krwi. Poczuła silne mdłosci. Czy me.czyzna o ciemnych oczach został zraniony? W sytuacji, w jakiej sie znalazła, absurdalnie bardziej bala sie o niego ni. o siebie. Gdyby tylko mogła, natychmiast pobiegłaby, aby przy nim byc. Usłyszała kolejny jek i ryk aplauzu. Walka wydawała sie ciagnac w nieskonczonosc. W Katrinie narastała coraz wieksza odraza na mysl o tak prymitywnym okrucienstwie. Nigdy nie potrafiła zaakceptowac .adnej formy fizycznej przemocy. Wczesniejsze pragnienie przygladania sie pojedynkowi ustapiło miejsca uczuciu ulgi, .e oszczedzono jej uczestniczenia w tak haniebnym spektaklu. Chwile pózniej walka zakonczyła sie. Pilnujacy ja Arabowie zaciagneli ja przed oblicze El Khalida Katrine interesował tylko jeden z trzech me.czyzn stojacych obok siebie. ?oładek podchodził jej do gardła. Poczuła silne mdłosci, a zarazem wielka ulge. gdy usłyszała, jak tłum skanduje: Tu-a-reg! Jej porywacz trzymał w podniesionych rekach dwa sztylety. Obok stał pokonany przeciwnik ze zgnebiona mina. Kiedy zwyciezca odwrócił sie, straciła na moment dech w piersi. Na jego ciele widoczne były rany. Jedna znajdowała sie na twarzy, niebezpiecznie blisko oka. druga powy.ej serca, a trzecia na ramieniu, z tej obficie saczyła sie krew. Katrina poczuła zawrót głowy. Ignorujac mdłosci, odwróciła wzrok od błyszczacego od potu. umiesnionego meskiego torsu. Suliman nie miał na ciele .adnych ran, co ja zaskoczyło, gdy. to Tuareg został zwyciezca. - Oto twoja nagroda, wez ja - usłyszała slow a El Khalida. Zwyciezca skina głowa w kierunku przywódcy. W gescie tym Katrina dostrzegła wiecej cynizmu ni. szacunku, a przynajmniej tak jej sie wydawało. Me.czyzna odrzucił sztylet i schylił sie po le.aca na ziemi galabije. Nagle katem oka dostrzegła, jak Suliman niespodziewanie rzuca sie rozjuszam na przeciwnika, zaciskajac sztylet w podniesionej dłoni. Katrina usłyszała mimowolnie wydobywajace sie z jej piersi ostrze.enie. Cos jednak musiało wczesniej zaalarmowac Tuarega. gdy. okrecił sie w mgnieniu oka i błyskawicznym ruchem, za którym jej oczy nie były w stanie nada.yc, silnym kopnieciem wytracił sztylet z reki Sulimana. Natychmiast trzej inni me.czyzni obezwładnili napastnika i odciagneli go na bok. Zwyciezca, zupełnie jakby nic sie nie stało, niezbyt uprzejmym gestem nakazał Katrinie, aby za nim poszła. Miała trudnosci, aby za nim nada.yc. Gdy sie z nim zrównała, zatrzymał sie i odwrócił, aby na nia spojrzec. - Masz isc za mna - oswiadczył zimno. Katrina nie mogła uwierzyc własnym uszom. Chyba pozwala sobie na zbyt wiele Wsciekła z powodu ura.onej dumy. zapomniała o wczesniejszej traumie. - Mowy nie ma - zaprotestowała. - Nie jestem twoja własnoscia. Poza tym w Zuranie kobiety maja prawo chodzic u boku swych partnerów. - Jestesmy na pustyni, a nie w Zuranie. A ty jestes moja zdobycza i moge zrobic z toba, co zechce. Nie pozostawiajac jej czasu na riposte, odwrócił sie i ruszył szybkim krokiem w strone namiotów, które wtapiały sie w skalny krajobraz. Przed niektórymi płoneły niewielkie ogniska, krzatały sie tam kobiety odziane w czadory. mieszały w garnkach strawe. Intensywny zapach gotowanego jedzenia uswiadomił Katrinie, jak dawno nie miała nic w ustach Tak jak sie spodziewała, namiot Tuarega znajdowal sie na uboczu. Obok stał zaparkowany zdezelowany samochód terenowy. Na tyłach przywiazany był kon, z zadowoleniem skubiacy siano i dogladany przez młodego chłopaka. Zanim Katrina zdołała przyjrzec sie lepiej okolicy, poczuła na ramieniu cie.ka dłon, która popchneła ja do namiotu. Widziała ju. podobne namioty na edukacyjnej wystawie w miescie Zuran, nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, .e kiedys sama w takim bedzie mieszkac. We wnetrzu płoneło delikatnym swiatłem kilka lamp, oswietlajacych przestrzen mieszkalna z kolorowymi, wzorzystymi dywanami oraz kanapa. Na ziemi le.ało kilka poduszek. Na srodku pomieszczenia znajdował sie niski drewniany stolik, na którym stał dzbanek. Nagle dotarła do niej prawda. Pusciły emocje i wybuchneła głosnym płaczem. - Dlaczego płaczesz? Martwisz sie o swojego kochanka? Oceniajac po szybkosci, z jaka uciekał, nie sadze, .eby uronił po tobie choc jedna łze. - Richard nie jest moim kochankiem! - rzuciła ze złoscia. - Jest .onaty i,.. - To wyjasnia, dlaczego zabrał cie w tak odlegle i odosobnione miejsce przerwał z cynicznym usmiechem. - Nie chciałam tu przyjechac. Zmusił mnie! Oczywiscie - zakpił. Katrina uniosła głowe i spojrzała na niego wyzywajaco. - Dlaczego udajesz Tuarega. skoro na pierwszy rzut oka widac, .e nim nie jestes? - Cicho! - rozkazał ze złoscia. - Nie bede cicho! Pamietam cie z bazaru w Zuranie. Zda.yła jeszcze wydac stłumiony okrzyk, kiedy zakrył jej dłonia usta. W jego oczach migotał gniew. - Badz cicho - powiedział łagodnie, zbli.ajac do niej twarz. Katrina miała dosc. Porwano ja, zastraszono, gro.ono jej i teraz jeszcze to... Z wsciekłoscia ugryzła go w dłon. Przera.ona swym czynem, poczuła na ustach słonawy smak jego krwi. Me.czyzna odepchnał ja od siebie. - Ty .mijo! - syknał, spogladajac na slady po zebach, tu. pod kciukiem. - Nie licz, .e zatrujesz mnie swoim jadem. Oczysc mi rane! Katrina wpatrywała sie w niego z niedowierzaniem. Płoneła jej twarz. Ura.ona i wsciekła dr.ała na całym ciele. Ku własnemu zaskoczeniu ogarneły ja. ukryte dotad gdzies w głebi, odurzajaco niebezpieczne, zmysłowe mysli. Mysli odzwierciedlajace jej pragnienia. Pragnienia, które błagały o spełnienie. Wzieła szmatke, która jej podał, zamoczyła w miseczce z woda i przemyła rane. Niespodziewanie puscił ja i odsunał sie. - Nie dam ci sposobnosci, abys wyrzadziła jeszcze wieksze szkody - oswiadczył szorstkim głosem - Dlaczego tak dziwnie sie zachowujesz? - spytała. - Kim jestes? Na bazarze wygladałes na Europejczyka. - Nie wolno ci mówic takich rzeczy! Nic o mnie nie wiesz! - krzyknał gwałtownie. W jego głosie wyczuwało sie wrogosc. - Wiem. .e nie jestes Tuaregiem - powtórzyła z uporem. - Niby skad? - spytał szyderczo. - Wiem, poniewa. studiowałam historie i kulture Zuranu - odparła smiało. - Prawdziwy Tuareg nigdy nie pokazałby twarzy w miejscu publicznym. - Na twoim miejscu zapomniałbym o tym, co widziałas w Zuranie - powiedział spokojnym, lecz groznym głosem. - Powiesz mi. kim jestes? - Nie ma znaczenia, kim jestem. Wa.ne, co robie. Wszyscy, którzy zło.ylismy przysiege wiernosci El Khalidowi. mamy ku temu powody. ?yjemy poza prawem i lepiej o tym pamietaj. - Jestes przestepca? Zbiegiem? - Zadajesz zbyt wiele pytan. Zapewniam cie, .e wolałabys nie wiedziec, kim jestem i co robie. - Przynajmniej powiedz, jak ci na imie ,jak mam do ciebie mówic? Nie mo.esz chciec, abym nazywała cie Tuaregiem. Ja wolałabym, .ebys nie mówił do mnie: Angielko. Ku jej zaskoczeniu rozesmiał sie. - No dobrze. Mów do mnie... Nie mógł jej podac prawdziwego imienia Alexander. Było zbyt charakterystyczne. W obozie rebeliantów respektowano anonimowosc. Wszyscy znali go tu jako „Tuarega". Nie miał jednak ochoty, .eby ona tak go nazywała. - Mo.esz mówic do mnie Xander. - Było to zdrobnienie od jego pełnego imienia. U.ywali go tylko jego najbli.si. Jego brat przyrodni i bratowa. Było wiec mało prawdopodobne, aby ktos go rozpoznał. - Xander? Bardzo rzadkie imie. Nigdy wczesniej sie z nim nie spotkałam - powiedziała, marszczac czoło. - Wybrała je moja matka - oswiadczył szorstko. - A jak ty masz na imie? - Jestem Katrina Blake - przedstawiła sie. - Kiedy bede mogła wrócic do Zuranu? - spytała z wahaniem w głosie. - Nie wiem. El Khalid wydał rozkaz, .e nikt nie mo.e opuscic oazy. dopóki on nie da pozwolenia. Przez chwile miała ochote zapytac go. po co tu przyjechał, ale z czystej ostro.nosci wolała nie dra.yc tematu. - Bardzo roztropnie - powiedział chłodno, jakby odgadł jej mysli. - Zostan tu. Nie wolno ci opuszczac namiotu. - Dokad idziesz? - spytała z panika w głosie kiedy ruszył do wyjscia. - Ide sie przebrac - odparł spokojnie. Aha... - wyszeptała, rumieniac sie. - A twoje rany? Ktos powinien je opatrzyc - zasugerowała z poczuciem winy. - To tylko zadrapania, same szybko sie zagoja odrzekł, wzruszajac ramionami. - Dlaczego Suliman przegrał walke, skoro ty otrzymałes wiecej ran? - Zwyciezca zostaje nie ten. kto zada wiecej ran, lecz ten, kto rozbroi przeciwnika - odpowiedział obojetnie. Spojrzała w kierunku wyjscia. - Stad do Zuranu dzieli nas ponad trzysta kilometrów pustyni - oznajmił niepytany. Ta beznamietnie wypowiedziana informacja wywołała nieprzyjemny dreszcz leku. Poczuła ogarniajaca ja rozpacz. Pustynia stanowiła swoisty rodzaj wiezienia, była naturalna stra.niczka uniemo.liwiajaca ucieczke. Zdeterminowana, postanowiła stanac z nim twarza w twarz. - Richard zaalarmuje władze i... - Jestesmy na ziemi niczyjej, poza zasiegiem władz i twojego kochanka - odparł. - Richard nie jest moim kochankiem, jest moim szefem - wykrztusiła. - Dlaczego przyjechaliscie sami do oazy? Z drugiej strony nie dziwi mnie. .e wypierasz sie znajomosci z nim po tym, jak cie zostawił. - Widocznie uznał, .e rozsadniej bedzie ruszyc po pomoc, ni. .ebysmy oboje zostali zakładnikami - rzuciła. - Rozsadniej? Oczywiscie, jestes Europejka! - zadrwił. - Tu, na pustyni, uznałbym to raczej za lekkomyslnosc. W stosunkach z płcia przeciwna my kierujemy sie emocjami. Jesli jestesmy zwiazani z kobieta, to bezgranicznie sie jej oddajemy. Oczywiscie w waszej kulturze nic ceni sie takiej postawy. Ja raczej pozwoliłbym sobie wyrwac .ywcem serce z piersi, ni. opuscił kobiete, nara.ajac ja na zniewage lub niebezpieczenstwo. Kartina dostała gesiej skórki. Poczuła nieprzyjemne pieczenie w oczach. Jego słowa przywołały w jej wyobrazni intymne obrazy, które pobudzały fantazje, odbywajac najskrytsze marzenia. Czy. nie pragneła od zawsze takiego własnie me.czyzny, takiej miłosci? Zawsze powtarzała sobie, .e szuka nieistniejacego ideału. Starała sie odrzucic niemadre mrzonki i starac sie przyjac .ycie takim, jakie jest. - Idz. jesli chcesz - powiedział niedbale. - Jesli Suliman cie nie schwyta, zginiesz na pustyni. Katrina nic nie odpowiedziała. Niewatpliwie miał racje. Choc stała do niego tyłem, wyczuła, .e wyszedł do czesci sypialnej namiotu. Opadła adrenalina, która wczesniej dodawała jej odwagi. Poczuła sie słaba i zaczeła dr.ec na całym ciele. Znalazła sie w wiezieniu, które jednoczesnie było jej schronieniem. Nie wolno jej jednak zapominac, kim był ten me.czyzna. Przeczytała kiedys, .e zakładnik mo.e sie uzale.nic emocjonalnie od porywacza. Ona nie mo.e do tego dopuscic. Nawet nie zauwa.yła, kiedy znowu sie pojawił. Miał na sobie czysta, biała galabije, był bosy i nie mial nakrycia głowy. Miał mokre włosy. Kiedy sie do niej zbli.ył, poczuła zapach czystej skóry i subtelna won wody kolonskiej. Jej serce wykonało salto. Czuła sie skrepowana. On był taki czysty i swie.y, a ona zmeczona i brudna. Przyznała w głebi duszy, .e i bez lego czuła sie przy nim nieswojo. Rozpaczliwie starała sie odwrócic spojrzenie od jego ciemnej dłoni zapinajacej guziki galabiji. - Jak długo zamierzasz mnie tu trzymac? - zapytała, starajac sie ukryc uczucia. - Tak długo, jak bede musiał - odparł, rzucajac jej zimne, aroganckie spojrzenie. - Co zamierzasz... zrobic? - wycedziła, obawiajac sie. .e usłyszy w jej głosie niepokój. - Zrobic? - spytał drwiaco, spogladajac na nu badawczo. - No tak. to znaczy... - Urwała, z trudem przełykajac sline. - To znaczy... jak dasz znac ekspedycji...? - Zadajesz zbyt wiele pytan! Macie w Anglii takie powiedzenie na temat ciekawosci, pamietasz? - ?e ciekawosc to pier