Andriej Lewicki - Łowca z lasu
Szczegóły |
Tytuł |
Andriej Lewicki - Łowca z lasu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Andriej Lewicki - Łowca z lasu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Andriej Lewicki - Łowca z lasu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Andriej Lewicki - Łowca z lasu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Seria Fabryczna Zona:
Michał Gołkowski – Otowiany świt
Michał Gotkowski – Drugi Brzeg
Michał Gotkowski – Droga donikąd
Wiktor Noczkin – Ślepa plama
Wiktor Noczkin – Czerep mutanta
Wiktor Noczkin – Wektor zagrożenia (w
przygotowaniu)
Bartek Biedrzycki – Kompleks 7215
Andriej Lewicki – Łowca z Lasu
Strona 5
Nawet jeśli wszyscy są przeciwko
tobie – nie znaczy to, że nie masz racji.
Hugh Laurie
Strona 6
Strona 7
Rozdział pier wszy
O ludziach
i mutantach
T
ylko u ludzi bywa,
że im głośniej ktoś
krzyczy, tym
słabiej bije. U zwierząt
przeważnie jest na
odwrót – im głośniej
ryczą, tym mocniej
gryzą. Dziki ryczą
wyjątkowo głośno, a już
ten to mnie prawie że ogłuszył. Akurat
zdążyłem wbić w dno wilczego dołu trzeci
zaostrzony pal, gdy zwierz zwalił się do jamy,
niemalże prosto na moją głowę.
Dziki mutanty nazywa się u nas garbusami
– wielkie stwory, o garbach twardych jak
kamień i łbach upstrzonych ostrymi
kościanymi naroślami. W sumie to czysty fart,
Strona 8
że dzik spadł nie na mnie, a właśnie na pal.
Niefartem było to, że nie zdążyłem go
porządnie umocować – od uderzenia
zaostrzony kół pochylił się i przewrócił.
Ale swoje zadanie zdążył wypełnić, bo
brzuszysko garbusowi rozdarł jak się patrzy…
co nie przeszkodziło mutantowi rzucić się do
ataku. Dziki są wyjątkowo wredne, z reguły
starają się stratować i rozszarpać wszystko,
co tylko się porusza i oddycha, a dowolną
istotę innego gatunku postrzegają jako
natychmiastowe zagrożenie, które należy
wdeptać w glebę po same uszy. Cisnąwszy mu
w ryj nożem, rzuciłem się ku ścianie jamy,
będącej w zasadzie głębokim, szerokim
leśnym zapadliskiem. Nieco podcięliśmy jego
brzegi za pomocą łopaty, z dna wybraliśmy
liście i suche gałęzie. Przede mną wisiała
przywiązana do drzewa na górze lina.
Podskoczyłem, złapałem za nią, zacząłem się
wspinać – i w tym momencie szabla odyńca
wbiła mi się w nogę.
Dzika twoja rogata mać, za jakie grzechy?!
Ja tu przecież nic złego nie chciałem robić,
tylko zwabić go do dziury, poczekać, aż się
wykrwawi, odrąbać mu głowę i obedrzeć ze
Strona 9
skóry! Czysty biznes, nic osobistego!
Świat zawirował z bólu, palce ześliznęły się
po linie. Aj, trzeba było założyć swoje
specjalne rękawiczki!
Na górze ukazała się siwa głowa.
– Trzym się! – Michaił złapał mnie za rękę.
Garbus szalał, rzucał łbem i ryczał.
Podkurczyłem nogi, czując, jak krew strużką
ścieka mi do lewego buta.
Michaił chwycił mnie drugą ręką, zawisł
wychylony za krawędź jamy. Spod
rozchełstanej koszuli wysunął się jego wisior –
płaskie metalowe puzderko wielkości pudełka
zapałek, dyndające na tytanowym łańcuszku.
Mój partner natężył się i sapiąc głośno, powoli
wciągnął mnie na górę. W dole odyniec
prychał, chrumkał i kręcił się w kółko,
zachlapując ściółkę krwią.
– W dupę mutanta z takim życiem! –
wydyszałem, siadając pod drzewem i ostrożnie
podwijając nogawkę. – Skąd się ten palant
wziął?! Miał tu przyleźć za minimum pół
godziny, nie wcześniej! Przecież jeszcze nawet
zanęty nie położyliśmy!
Rolę zanęty pełnić miało pół worka zgniłych
jabłek, w których się lubują dziki garbusy.
Strona 10
One to w ogóle zeżrą wszystko jak leci:
żołędzie, orzechy, nasiona, owoce, mięcho…
Nawet człowieka bez większego problemu
opierdzielą. Ale z jakiegoś powodu zgniłe
jabłka są dla nich wyjątkowym delikatesem.
Jamę mieliśmy jeszcze przykryć uprzednio
przyszykowanymi długimi żerdziami, potem
narzucać na to chrustu i liści, a na wierzchu
tego wszystkiego ułożyć jabłka. Zlecenie na
dzika dostaliśmy od mieszkańców Oriechowki.
Od jakiegoś czasu nękał ich, ryjąc po polach,
strasząc kobiety i dzieci, a niedawno zabił
pastucha i rozegnał stado chuderlawych
wiejskich kóz.
Michaił schował wisior za pazuchę.
Pochodzenie tej błyskotki było jego zazdrośnie
strzeżoną tajemnicą. Nieraz już próbowałem
go o to wypytać – co to za wisior, co takiego
oznacza, ale partner był nieugięty i nawet po
pijaku nie puszczał pary z gęby, aż w końcu
odpuściłem. Coś tam ukrywa – jego prywatna
sprawa. Już dawno zrozumiałem, że w
przeszłości Michaiła były rozdziały, o których
nie miał zamiaru nikomu opowiadać.
Mój towarzysz dawno już przekroczył
półwiecze, ale trzymał się naprawdę porządnie
Strona 11
i w ogóle był z niego silny chłop. Solidne bary,
umięśniony, żylasty, zupełnie jak atleta na
emeryturze. No i czuć było w nim wojskową
szkołę. Przywykł do dyscypliny, codziennie
urządzał gimnastykę, a co drugi dzień sparing
ze mną: a to boks, a to zapasy, to znów na
noże. Byłem od niego o pół głowy wyższy,
dobre dziesięć kilo szczuplejszy i ze dwa razy
młodszy, a mimo to zdarzało się, że z trudem
nadążałem za nim podczas długich marszy
przełajowych.
Marsze takie urządzamy sobie dość często,
dzięki czemu zdążyliśmy zwiedzić już prawie
całe dostępne terytorium. Las okrążał
zabójczym zielonym oceanem stosunkowo
niedużą wysepkę, na której wypadło nam
mieszkać. A czy gdzieś na Ziemi były inne,
podobne wysepki…? Byłem pewien, że muszą
być, ale stąd nie było szans do nich dotrzeć. Ja
w każdym razie nie słyszałem o ekspedycji,
która wróciłaby z głębin Lasu.
– Ranę trzeba szybko opatrzyć – powiedział
Michaił.
– Opatrzę, tylko najpierw zatłukę tę świnię
rogatą.
Sięgnąłem po mój krótkolufowy „ogryzek”,
Strona 12
czyli TOZ-106. Strzelba leżała na kurtce,
narzuconej na przygotowane do ułożenia na
pułapce żerdzie. Mój TOZ miał samorobny
magazynek na pięć nabojów, a w składaną
kolbę wspawane mocowanie, w którym można
było trzymać drugi, zapasowy.
– Nie wygłupiaj się – odparł mój partner. –
Idź ty swoim burżujskim obrzynem wróble
straszyć. To zwykłego dzika strzelać trzeba
pod łopatkę albo w szyję, a żeby ubić garbusa,
to tylko jak w oko albo w brzuch trafisz. W
oko stąd nie strzelisz, a w brzuch to już w
ogóle.
– Takiś mądry? To daj swojego karabinka.
Na ramieniu Michaiła wisiał sztucer Tigr,
który mój towarzysz ładował wzmocnioną
wojskową amunicją. Do strzelania garbusów
jak znalazł.
– Nie-a. – Pokręcił głową. – Tygryska ci nie
dam. Nie ma sensu przeciwpancernych
marnować na dzika, on i tak sam się zaraz
zawinie. I w ogóle to przestań mi tu się
emocjonować jak baba. Nauczysz się wreszcie
kiedyś…?
Zatrzymaliśmy krwawienie, przemyliśmy
ranę wodą utlenioną, założyliśmy opatrunek.
Strona 13
W tym samym czasie garbusowi zdecydowanie
zaczynało już brakować sił – w końcu jemu
nie miał kto zatamować walącej z brzucha
juchy, więc słabł z minuty na minutę.
Usiedliśmy na skraju jamy, żeby chwilę
odetchnąć, ale wtedy Michaił trącił mnie w
bok, uśmiechnął się, od czego na policzkach
zrobiły mu się nieduże dołeczki, i zagaił:
– Dowcip mi się przypomniał. Wpadły raz
do jamy cztery mutanty: lis mutant, wilk
mutant, zając mutant i Świnia. No i Świnia
się odzywa… Co, opowiadałem już? – Musiał
domyślić się po mojej minie.
Niekiedy nie mogę się mojemu partnerowi i
zarazem przyjacielowi nadziwić. Spokojnie
mógłby być moim ojcem – kawał chłopa,
dorosły, w latach już, były żołnierz,
doświadczony w boju, z niejednego chleba piec
jadł. Nauczył mnie całej masy przydatnych
rzeczy: sztuki przeżycia w głuszy, taktyki
walki, planowania, walki wręcz, strzelania,
przekazał mnóstwo zwykłej, praktycznej
mądrości życiowej… A przecież od czasu do
czasu łapie go taka dziecinada, żeby nie
powiedzieć, że zdziecinnienie: dowcipy
zaczyna opowiadać, żartować sobie i w ogóle…
Strona 14
Ale ostatecznie świat dziesięć lat po Pandemii,
która pochłonęła większość rodzaju ludzkiego,
jest krwawy, brutalny, niebezpieczny i
mroczny; każdy radzi sobie z tym po swojemu,
więc Michaił bierze się za dowcipy i
krotochwile, jak dzieciak. Nasze stosunki też
zresztą są mocno nietypowe: ani nauczyciel i
uczeń, ani partnerzy, ani przyjaciele… Nie
trafisz za tym.
Wyciągnąłem kapciuch z resztką machorki,
skręciłem cygaretkę. W ogóle to nie palę dużo,
chyba że w stresie albo po kielichu. Michaił
kopci nałogowo, więc chronicznie brakuje mu
deficytowego tytoniu, co przekłada się na
ciągły głód nikotynowy. Podpaliłem,
zaciągnąłem się i od razu podałem papierosa
towarzyszowi. Ten złapał kilka głębokich
machów, powiedział:
– A ja się przespaceruję.
Odebrałem skręta, zaciągnąłem się ze
smakiem i też się podniosłem. Ostrożnie
przeniósłszy ciężar ciała na ranną nogę,
zastanowiłem się nad odczuciami. Zrobiłem
krok, drugi… Nie jest źle. To znaczy
oczywiście, że jest źle, w końcu jak mogłoby
być dobrze z taką dziurą, ale da się
Strona 15
wytrzymać. Mogło być gorzej.
Garbus w jamie nagle zaryczał wielkim
głosem i rzucił się do ataku na ścianę.
Dziabnął ją centralnym rogiem, sterczącym
spod dolnej szczęki, rzucił łbem, prując
gliniastą ziemię, podskoczył, obrócił się w
miejscu i znów zaczął się miotać.
Michaił wyprostował się, poruszył
ramionami. Był ubrany dokładnie w takie
same, jak ja, kamuflażowe spodnie,
wpuszczone w cholewy wysokich butów, i
szarą kurtkę myśliwską. Moja, zielona, leżała
na żerdziach. Te dwie kurtki razem ze
spodniami, butami, namiotem i
trzystugramową sztabką srebra dostaliśmy
rok temu w zamian za to, że pod Białą
Cerkwią pomogliśmy grupie nieszczęśników
odbić ich schron z artefaktami z łap bandy,
która nadciągnęła z południa.
– No dobra, nasza robota skończona –
oświadczył Michaił. – Idź do obozu, bo jeszcze
ktoś się napatoczy i nam zwinie namiot,
przygotuj kolację. Ja tu poczekam, aż nasz
garbus wyzionie ducha, urżnę mu łeb i
przyciągnę.
– Mnie przecież dziabnął! – zaoponowałem.
Strona 16
– Ja go chcę zabić. Mało, że chcę, marzę o
tym!
Partner podrapał się po plasterku
naklejonym na prawym policzku – wczoraj
wieczorem zaciął się po ciemku podczas
golenia.
– Ależ ty czasem namolny jesteś, Stas.
Mówię ci, żebyś do obozu poszedł, bo bez
namiotu zostaniemy.
– Zemścić się chcę – naciskałem. – Tam
przy komórkach i tak nikt nie chodzi, tylko
my. Zemsta jest dobra i przyjemna.
– Zemsta dobrze robi na zdrowie
psychiczne, nie przeczę. Ale w tym wypadku
masz do czynienia nie z człowiekiem, a z
nierozumną bestią. Wiesz, jak to powiedział
kiedyś ktoś mądry? Że wybaczać należy tylko
tym, którzy zemsty są niegodni. Ot, i ten
rogaty prosiak właśnie nie jest godny.
Przecież on nawet nic nie rozumie.
– Sam mówiłeś, że garbusy mają zalążki
intelektu.
– Otóż to: tylko zalążki.
Nie odpuszczałem:
– Łeb takiego samca musi ważyć ze
trzydzieści kilo, jak nie więcej. Plus do tego
Strona 17
trzeba go oprawić, mięso może i łykowate, ale
co, chyba nie chcesz go tutaj zostawić?
Straszne marnotrawstwo by było. Uwędzić,
zasolić…
Może część Sigizmundowi przerzucić albo
sprzedać tutejszym. No i co, jak to wszystko
sam przeniesiesz? Mieliśmy przecież zrobić
włóki. Sam nie dasz rady.
– A ty już tym bardziej z twoją nogą.
Michaił popatrzył w zadumie na niebo.
Południe dawno już minęło, w koronach drzew
szumiał wiatr, szeleszcząc liśćmi. Była
wczesna jesień – robiło się chłodno, ale jeszcze
nie przyszły przymrozki, nocami spaliśmy bez
ogniska. Od niedużej dąbrowy, gdzie
rozłożyliśmy pułapkę, były jakieś trzy
kilometry na południowy zachód do
Oriechowki. A na wschodzie rozciągała się
duża połać Lasu. Właśnie stamtąd, z
zabójczego dla ludzi zmutowanego
matecznika, wyłaził ten odyniec garbus, który
tak dał się we znaki tutejszym.
Miałem swój pomysł na rozwiązanie tej
sytuacji, ale mój towarzysz obwieścił go
pierwszy:
– Trzeba będzie obóz przenieść tutaj.
Strona 18
Komórki, jasna rzecz, lepsze, ale… Dobra, to
ty zostań tutaj, poczekaj, aż garbus zdechnie.
Ja wezmę płachtę, plecak i jedzenie. Weź no
popatrz na mnie…
Popatrzyłem. On przypatrzył mi się
uważnie i zapytał:
– W głowie ci się nie kręci? Rzygać się nie
chce?
– Gdzie tam, wszystko gra. Rana jak rana,
nie pierwszy raz przecież, dobrze jest.
– Dobra, to czekaj, a ja niezadługo będę.
Michaił wziął ode mnie cygaretkę, zaciągnął
się ostatni raz, oddał mi i poszedł.
Dopaliłem, naciągnąłem kurtkę. Pogroziłem
garbusowi kułakiem. Tamten prychał, tupał
ciężko na dnie jamy, od czasu do czasu stawał
i rzucał łbem. Szyi jako takiej te stwory
praktycznie nie mają, korpus przechodzi od
razu w kanciasty łeb ze sterczącymi na
wszystkie strony rogami. Oczu nie widać,
tylko ciemne szczelinki w fałdach twardej,
szczeciniastej skóry.
Strona 19
Strona 20
– Zastrzelić by cię, brzydalu! – warknąłem
wściekle, nadal zły na siebie i dzika za to, że
w tak prostej operacji dorobiłem się dziury w
łydce i bólu dupy… znaczy się nogi, na dobre
półtora tygodnia.
Garbus w odpowiedzi zahuczał i przewrócił
się na bok; zobaczyłem, że całe brzucho ma
utytłane krwią. Podniósł się z wysiłkiem,
znów zaczął łazić dokoła jamy. Nie było mi go
szkoda ani na gram – litościwi w naszych
czasach żyją krótko. Mutant przyczynił się do
śmierci co najmniej jednej osoby, przez niego
mieszkańcy Oriechowki stracili kilka kóz, co
dla mieszkańców chutoru mogło oznaczać
perspektywę rychłego głodu i kolejnych
śmierci. Krótko mówiąc: w wilczym dole pode
mną kręcił się pomiot Lasu, który należało bez
wahania tępić. Tyle, i ani słowa więcej. Za tę
robotę przyobiecano nam dwadzieścia nabojów
do tigra, trzy dziesiątki do mojego obrzyna,
dużą paczkę zapałek sztormówek i pięć
sporych puszek konserw. W naszych czasach
podstawową i powszechnie akceptowaną
walutą stały się stare monety jedno i
dziesięciorublowe oraz sztabki srebra i złota.
Walutą równoległą można było nazwać