Anderson Louise - Uchyliłam zasłonę śmierci

Szczegóły
Tytuł Anderson Louise - Uchyliłam zasłonę śmierci
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Anderson Louise - Uchyliłam zasłonę śmierci PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Anderson Louise - Uchyliłam zasłonę śmierci PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Anderson Louise - Uchyliłam zasłonę śmierci - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Spis treści KARTA TYTUŁOWA PODZIĘKOWANIA PROLOG ☾1☽ ☾2☽ ☾3☽ ☾4☽ ☾5☽ ☾6☽ ☾7☽ ☾8☽ ☾9☽ ☾ 10 ☽ ☾ 11 ☽ ☾ 12 ☽ ☾ 13 ☽ ☾ 14 ☽ ☾ 15 ☽ ☾ 16 ☽ ☾ 17 ☽ ☾ 18 ☽ ☾ 19 ☽ ☾ 20 ☽ Strona 3 ☾ 21 ☽ ☾ 22 ☽ ☾ 23 ☽ ☾ 24 ☽ ☾ 25 ☽ ☾ 26 ☽ ☾ 27 ☽ ☾ 28 ☽ ☾ 29 ☽ ☾ 30 ☽ Strona 4 LOUISE ANDERSON UCHYLIŁAM ZASŁONĘ ŚMIERCI (PERCEPTION OF DEATH) PRZEŁOŻYŁA: ANNA KŁOSIEWICZ VIZJA PRESS&IT 2006 Strona 5 PODZIĘKOWANIA Do powstania tej książki przyczyniło się wiele osób, którym chciałabym podziękować za pomoc i zrozumienie okazane mi w tym długim przedsięwzięciu. Najserdeczniejsze podziękowania dla całego zespołu Darley Anderson Literary Agency, zwłaszcza dla moich agentów, Darleya Andersona i Lucie Whitehouse. Jestem również niezmiernie wdzięczna pracownikom wydawnictwa Random House, przede wszystkim wspaniałemu redaktorowi, Paulowi Sideyowi, za wyjątkową cierpliwość i wsparcie oraz Tiffany Stansfield, adiustatorce Jacqueline Krendel i korektorowi Neville’owi Gomesowi. Johnowi Connollyemu dziękuję za jego inspirujący i godny pozazdroszczenia talent. Nieocenionym wsparciem byli również moi wspaniali przyjaciele: Caroline Sutherland i Nick Wilkes, Catriona i David Harris, Ceinwen i Mark Lombardi, Eileen i Robert Skinner, Sheila i Douglas Kinnaird, Lynn i Paul Newman, Fiona i Russ Crawford, Krysia i Terry Brennan, Jennifer i Mark Watson. Uściski i ucałowania także dla June McGeachy, Kate Lough, Dorothy Ritchie, Ann Girvan, Liz McRobb, Beth Thornton, Irene Martin i Davida Hendersona. Słowa wdzięczności niech zechcą przyjąć również pracownicy Strona 6 firmy księgowej Martin, Aitken & Co., a zwłaszcza Jim Mclnroy, Jim Copeland i Adrienne Airlie. To oni uświadomili mi, że księgowość może być świetną zabawą! Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich ciotek, wujków i kuzynów, zbyt licznych, aby ich tu wymieniać z osobna. Każdy z was z pewnością otrzyma egzemplarz na Gwiazdkę! Na wyjątkowe podziękowania zasłużyli również moi rodzice: David (Papa) i Elizabeth (Nanny) oraz wspaniałe, ukochane rodzeństwo Marty i Simi. Dziękuję także gorąco mojemu mężowi, który okazał się świętym człowiekiem oraz naszym chłopcom. Przepraszam wszystkie osoby, których tu nie wymieniłam, a które przyczyniły się do powstania tej książki. Wam wszystkim również składam podziękowania. Strona 7 PROLOG Suche fakty nie są ważne. Tak naprawdę liczy się to, w jaki sposób je postrzegamy. Jesteśmy świadkami tych samych wydarzeń, ale widzimy je odmiennie, z naszej perspektywy. Nawet jeśli przeżywamy właśnie najgorszy dzień w całym życiu, zdajemy sobie też sprawę, że w tym samym czasie miliony ludzi stają w obliczu prawdziwej tragedii. Mamy świadomość, że gdzieś na świecie co chwila dochodzi do katastrofy: trzęsienia ziemi pustoszą Eurazję, nastolatki strzelają do swoich kolegów w szkole, a afrykańskie dzieci umierają z głodu, jednak nie poświęcamy temu zbyt wiele uwagi. Wrzucamy drobne do puszki żebraka i popieramy działania organizacji charytatywnych, tyle że świat jest zbyt wielki, byśmy mogli ogarnąć ogrom ludzkiej niedoli. Koncentrujemy się dopiero na nieszczęściu, które spadło na nasz dom. Nie znaczy to wcale, że losy świata są mi całkiem obojętne, ale bardziej obchodzą mnie moi bliscy niż ludzie, których nawet nie znam. Nasze życie ma porządek linearny. Kiedy ja biorę prysznic, ty myjesz zęby, a gdy mój sąsiad smaruje masłem kromkę chleba, ja ubieram się właśnie w kostium. Chłopiec roznoszący każdego ranka gazety biegnie na lekcje, podczas gdy mężczyzna zajmujący się przeprowadzaniem dzieci przez przejście dla Strona 8 pieszych w pobliżu szkoły, pije herbatę. Nasze życie jest linią prostą, biegnącą równolegle do losów innych ludzi - tysięcy cienkich nitek ściśniętych razem tak mocno, że nie sposób dostrzec granic pomiędzy nimi. W czasie, kiedy Alex pieprzył panią McCaffer, a ja nalewałam sobie świeżo zaparzonej kawy do filiżanki, Lucy Grant wydawała ostatnie tchnienie. To idealnie zsynchronizowany układ wydarzeń na pozór odrębnych, ale oddziałujących na siebie nawzajem z każdym nowym krokiem czy zmianą tempa. ...rana szarpana szyi, uszkodzenie tchawicy, przełyku i krtani... po przecięciu wędzidełka usunięto język... otarcia, siniaki i stłuczenia w okolicach wzgórka łonowego i warg sromowych... ofiara została zgwałcona... zabezpieczono próbki materiału genetycznego sprawcy... Zawsze, odkąd byłam dzieckiem, niecierpliwie wyczekiwałam piątku, końca kolejnego tygodnia. Momentu, kiedy będę mogła wreszcie oderwać się od codziennej rutyny. Poprzysięgłam sobie kiedyś przestrzegać żelaznej reguły, że dni powszednie poświęcam wytężonej pracy, a w weekendy wypoczywam, ale skończyło się tylko na pobożnych życzeniach. Im bardziej przykładałam się do swoich obowiązków, tym więcej bzdurnych spraw spoczywało na moich barkach. Zawsze kompetentna i sumienna, po prostu musiałam naprawiać skutki niedbalstwa innych. Wcale nie zamierzałam przepracowywać się, ale rozpaczliwie starając się udowodnić, że potrafię dorównać facetom, zupełnie nieświadomie stałam się w firmie założonej przez mojego dziadka osobą, która chętnie zajmie się każdym problemem i niedokończoną sprawą. Moja rodzina też nie umiałaby już sobie radzić beze mnie. A przynajmniej tak mi się wydawało. Strona 9 Doskonale zdawałam sobie sprawę, że wielu ludzi drażni mój bezceremonialny i napastliwy sposób bycia, choć gdybym była mężczyzną, określono by mnie po prostu jako osobę bezpośrednią i stanowczą. Nie bez znaczenia był też fakt, że przyszłam na świat w rodzinie nie tylko zamożnej, ale wręcz nieprzyzwoicie bogatej. Dzień, w którym zgwałcono i zamordowano Lucy Grant odmienił całe moje życie, choć wcale nie chodzi o to, że nagle uświadomiłam sobie, jak kruche jest nasze istnienie. Tego ranka nie wybiegłam nagle z domu w poszukiwaniu swego „ja”, jak zrobiło to wiele innych trzydziestopięcioletnich kobiet, do tej pory zajętych swoją karierą. Nie wybrałam się do banku spermy, aby przez kolejnych dziewięć miesięcy poświęcić się wyrabianiu na drutach ciepłych kaftaników. Nie zdecydowałam się też obciąć na krótko włosów i przyłączyć do wolontariuszy pracujących w krajach trzeciego świata. Żadnych radykalnych posunięć. Zachowałam zimną krew. Wydarzenia tego piątkowego ranka na początku października, kiedy zginęła Lucy Grant, zderzyły linię mojego życia z losami innych ludzi. Wytrąceni z kolein codzienności w końcu musieliśmy się uważnie przyjrzeć samym sobie. To nie był przyjemny widok. W życiu każdego człowieka są sprawy, o których lepiej nie wiedzieć - rzeczy, które powinno się zostawić w spokoju. Strona 10 ☾1☽ Pogoda tego poranka była wspaniała, toteż z ochotą ruszyłam do oddalonego o dziesięć minut drogi biura. Przykryty cienką warstwą szronu świat tonął w ostrym blasku słońca. W taki dzień z łatwością mogłam pofolgować swojej skrytej namiętności i wyobrażać sobie, że idę ulicami Bostonu czy Nowego Jorku. Nowo otwarte bary kawowe sieci Starbucks były w tej zabawie bardzo pomocne. Samochodem jeździłam do biura tylko wtedy, gdy pogoda była naprawdę paskudna. Przydzielono mi co prawda miejsce parkingowe, ale jazda przez centrum była prawdziwą torturą. W całej swej mądrości władze miejskie uszczęśliwiły nas mnóstwem ścieżek rowerowych i pasów tylko dla autobusów. Być może takie rozwiązanie sprawdziłoby się w jakiejś europejskiej metropolii o nieco łagodniejszym klimacie i z dobrze funkcjonującym transportem publicznym, ale w Glasgow nie zmniejszyło to wcale natężenia ruchu, dodatkowo spowalniając jeszcze jazdę. Ostatnimi czasy notorycznie spóźniałam się do pracy. Powodem tej doprowadzającej mnie do szału i godnej politowania opieszałości był mój chłopak. Wychodziłam do biura, dopiero kiedy upewniłam się, że on też wybiera się do Strona 11 pracy. Związałam się z przystojnym, wykształconym facetem z dobrej rodziny, któremu brakowało odrobiny motywacji do pracy. Mówiąc wprost, okazał się śmierdzącym leniem. Przez pierwszych kilka miesięcy naiwnie wierzyłam, że mój chłopak ma w sobie jakiś potencjał i nawet załatwiłam mu po znajomości posadę w agencji pośrednictwa pracy. Co prawda Alex nie miał odpowiedniego wyszkolenia, ale moim zdaniem nie było to zbyt skomplikowane zajęcie. Chodziło tylko o przeprowadzanie w imieniu pracodawców rozmów z potencjalnymi pracownikami. To chyba nic trudnego? Wydawało się już nawet, że Alex w końcu się ustatkuje, ale ostatnio dochodziły mnie słuchy o jego trwających cztery godżiny lunchach, wolnych dniach i ogólnym olewaniu obowiązków. Miałam go dość. Spod pozłoty zaczynało się wyłaniać zupełnie nieciekawe wnętrze. Zdaje się, że on też czuł się mną rozczarowany. Od czasu ukończenia studiów pracowałam w kancelarii adwokackiej założonej przez mojego dziadka, ale czułam dumę wstępując po kamiennych schodach i gdy mijając wspaniałe georgiańskie filary, wkraczałam do wyłożonego marmurem holu Paterson Building. Budynek wybudowano w 1875 roku dla mojego prapradziadka, jednego z magnatów tytoniowych Glasgow. Obecnie mieściła się w nim kancelaria adwokacka Paterson, Paterson & Co. Odpowiedziałam na uprzejme powitanie portiera, który otworzył przede mną drzwi i natychmiast sprowadził windę. William pracował w naszej firmie od czterdziestu lat i dobrze wiedział, że nie warto próbować wciągać mnie w niezobowiązującą pogawędkę. Potrzebowałam tych kilku Strona 12 cennych chwil na zastanowienie się, czy o niczym nie zapomniałam i przemyślenie strategii działania. Nie czułam się skrępowana naszym milczeniem - powtarzalność tego porannego rytuału działała na mnie uspokajająco. Mój gabinet, należący niegdyś do mojego ojca, znajdował się na ostatnim piętrze, tuż obok sali posiedzeń. Z windy wychodziło się wprost do pozbawionego ścianek działowych pomieszczenia biurowego, które o tej porze tętniło już życiem. Przywitawszy się z pracownikami, skierowałam się prosto do swojego gabinetu. Piątek ma w sobie coś dziwnego. Kolejny dzień roboczy, będący jednocześnie zakończeniem całego tygodnia pracy, w którym zbiegały się dwie sprzeczności: świadomość zamykania wszystkich spraw na czas weekendu i nadzieja na owocną pracę. Byłam jednak odosobniona w tej pewności, że w piątek można zdziałać równie wiele, jak w każdy inny dzień. W wypchanej po brzegi torebce nie mogłam znaleźć szczotki do włosów. Uznałam więc, że najwyższa pora na generalne porządki. Zawsze staram się zachować nienaganny wygląd. Niecierpliwie wysypałam zawartość torebki do koszyka na korespondencję. Oczywiście, szczotka znajdowała się na samym dnie, pod palmtopem, portfelem, kosmetyczką, komórką i czterema kompletami kluczy: od mojego mieszkania, od domu rodziców, od biura i od samochodu. Poprawiłam fryzurę i poszłam do biurowej kuchenki po kawę. Nigdy nie wierzyłam w nadprzyrodzone znaki i podobne bzdury, ale kiedy kuchenne okno otworzyło się gwałtownie, ze strachu aż podskoczyłam, boleśnie parząc sobie rękę gorącym napojem. Włożyłam dłoń pod strumień zimnej wody i przybrałam poważny, rzeczowy wyraz twarzy. Moi koledzy wiedzieli już z doświadczenia, że kiedy mam taką minę, lepiej ze mną nie Strona 13 zadzierać. Wróciłam z kawą do swojego gabinetu i usiadłam przy biurku. Zabierałam się właśnie za przeglądanie wysypanych z torebki śmieci, kiedy usłyszałam pukanie. - Dzień dobry, Erin - w drzwiach stał Michael McCabe. Wkraczał na moje terytorium, starał się więc zachowywać przyjaźnie. - Dzień dobry - mruknęłam, nie siląc się zbytnio na uprzejmość. - Udało ci się wczoraj dopracować szczegóły ugody w sprawie Murphy kontra Broadwood? - Wszystko gotowe. - Masz zamiar zgodzić się na pięćset tysięcy? Poruszyłam się niespokojnie na krześle. Odkąd Michael interesował się moimi sprawami? - Raczej tak. - Świetnie. Będą tu o dziesiątej. - Wiem. - To chyba oczywiste, skoro sama zorganizowałam to spotkanie. Michael ociągał się z wyjściem, więc uniosłam pytająco brew: - Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? - Nie, nie. Życzę szczęścia - odparł jowialnym tonem, w którym brzmiała jednak nieszczera nuta i w końcu poszedł. Szczęście nie miało tu nic do rzeczy. Po prostu byłam dobrą prawniczką. Cholernie dobrą prawniczką. Odrobiłam swoje zadanie domowe. Michael zachowywał się dziwacznie, ale z drugiej strony w moim towarzystwie zawsze był trochę dziwny. Staraliśmy się schodzić sobie z drogi - przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe w przypadku dwojga starszych wspólników i dawnych kochanków. Z czasem wzajemną adorację i Strona 14 romantyczne zainteresowanie zastąpiły nieufność i niechęć. Michael to głupek, ale jest też świetnym prawnikiem, nie chciałam więc, żeby odszedł z naszej kancelarii, nawet jeśli osobiście bardzo by mi to odpowiadało. To jego nagłe zainteresowanie ciągnącą się od trzech lat sprawą było jednak zastanawiające. Pięćset tysięcy funtów nie wydawało mi się wystarczającą sumą za utratę męża i ojca, ale tyle zazwyczaj płacono w przemyśle za podobne śmiertelne wypadki. Pan Murphy zmarł w wyniku domniemanego zaniedbania ze strony Broadwood Ltd. Otworzyłam aktówkę i przerzuciłam teczki z dokumentami, aby upewnić się, że nie zapomniałam o niczym ważnym. Hammersmith kontra Duguid & Masters Ltd., Morris kontra Donald, McGowan kontra Francinelli & Sons. Brakowało akt sprawy Murphy kontra Broadwood Ltd. Przejrzałam papiery jeszcze raz, zatrzasnęłam aktówkę i spojrzałam na zegarek. Za pięć dziewiąta. Powinnam zdążyć wpaść do domu, zabrać potrzebne dokumenty i wrócić do kancelarii w ciągu pół godziny. W tym pośpiechu przewróciłam kubek, wylewając kawę na biurko i klawiaturę. Odetchnęłam głęboko i chwyciwszy klucze i płaszcz przeciwdeszczowy, ruszyłam w stronę windy. - Karen, muszę wyjść - zwróciłam się z westchnieniem do swojej asystentki. - Rozlałam kawę na biurko i klawiaturę. Poproś kogoś, żeby to posprzątał. - Oczywiście, panno Paterson. Kiedy możemy się pani spodziewać z powrotem? - zawołała za mną Karen. - Za pół godziny. Dobrze wiedziałam, że jestem dla niej zbyt opryskliwa, ale naprawdę nie miałam dzisiaj czasu na wymianę uprzejmości. Strona 15 Na ulicach kłębiły się tłumy spieszących do pracy urzędników, ekspedientów i fryzjerów. Z trudem przedzierałam się przez to morze ludzi, zmuszona rozpychać się łokciami i co chwila powtarzać „przepraszam”. Dotarłam w końcu do wylotu ulicy, skąd było już widać kamienicę, w której mieszkałam. Promienie słońca odbijały się w szybach okien, nadając fasadzie z jasnego piaskowca ciemniejszy odcień. Był to piękny, emanujący ciepłem budynek - wyremontowany wiktoriański magazyn, stojący nad brzegiem przywróconej do życia rzeki, płynącej przez serce odrestaurowanego miasta. Wykonano tu kawał dobrej roboty, zwłaszcza w przypadku apartamentów na najwyższym piętrze, z których jeden należał do mnie. Kamienica była ekskluzywna - mieściła tylko dwanaście mieszkań, zajmowanych wyłącznie przez ludzi wolnych zawodów. Staraliśmy się nie wchodzić sobie w drogę, ale byliśmy na tyle dobrze wychowani, że tworzyliśmy złudną atmosferę wspólnoty. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i wyciągnęłam klucze od domu rodziców. Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień. Nacisnęłam guzik przy nazwisku naszej dozorczyni, pani McCaffer. Bez rezultatu. Zniechęcona, zadzwoniłam do wszystkich mieszkań, oprócz dwóch apartamentów na samej górze, ale tak jak przypuszczałam, nikogo nie było w domu. Odetchnęłam głęboko i w końcu nacisnęłam guzik sąsiadującego z moim mieszkaniem apartamentu. Z jednej strony wolałabym nikogo nie zastać, jednak z drugiej musiałam się przecież jakoś dostać do budynku. - Słucham? - Cześć, tu Erin Paterson. Zapomniałam kluczy, a pani Strona 16 McCaffer nie ma w domu. Mógłbyś mnie wpuścić? Nastąpiła chwila dziwnego milczenia. To typowe dla Paula Gabriela, mojego najbliższego sąsiada, który uważał się chyba za kogoś w rodzaju komika. - Dobra, ale muszę cię uprzedzić, że winda jest zepsuta - odezwał się w końcu. - Dzięki - mruknęłam pod nosem, jednak na wszelki wypadek upewniłam się, że winda rzeczywiście nie działa. Taki szczeniacki żart byłby bardzo w stylu Paula. Popatrzyłam na schody. Nienawidzę wysiłku fizycznego, kiedykolwiek i pod każdą postacią. Ćwiczenia to dla mnie prawdziwy idiotyzm. Jestem gotowa zrobić wiele, byle ich tylko uniknąć. Nie uśmiechało mi się wyciskanie siódmych potów na siłowni i udawanie przy tym, że świetnie się bawię, podczas gdy jedyną rzeczą, o której tak naprawdę marzę, jest kieliszek wina. Żeby zachować idealną figurę w rozmiarze 36, stosowałam po prostu rewolucyjną dietę. Jadłam mniej. Rozpoczęłam wspinaczkę na piąte piętro, ale już na trzecim dostałam zadyszki. Czułam drobne kropelki potu, które zbierały mi się u nasady włosów. Zrzuciłam z ramion płaszcz i zostawiwszy go na podeście, podjęłam desperacki wysiłek pokonania biegiem dwóch ostatnich pięter. Z doświadczenia wiedziałam, że szybciej wracam do siebie po krótkim, intensywnym wysiłku. Nikomu o tym nie mówiłam z obawy, że otaczający mnie nudziarze, którzy bez przerwy rozprawiają o ćwiczeniach fizycznych, zamęczą mnie naszpikowanymi szczegółami wykładami na temat tempa regenerowania się systemu krążenia. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam przeskakiwać po dwa stopnie na raz. I to był błąd. Kiedy skręcałam na czwarte piętro, Strona 17 zahaczyłam o coś pantoflem od Gucciego i urwałam obcas. W końcu dotarłam na górę, klnąc pod nosem na czym świat stoi. Na domiar złego - na korytarzu czekał na mnie Paul Gabriel. Nie rozumiałam, dlaczego w ogóle się fatygował, bo z całą pewnością nie miałam mu nic do powiedzenia. Stał oparty o framugę drzwi swojego mieszkania i przybrał pozę, która w jego mniemaniu miała zapewne sprawiać wrażenie swobodnej i beztroskiej. Nie można zaprzeczyć, naprawdę interesujący mężczyzna: tuż po czterdziestce, z włosami przyprószonymi gdzieniegdzie siwizną, wysoki - dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu - i w świetnej formie. W każdym tego słowa znaczeniu. - Wszystko w porządku? - Tak, dzięki - wysapałam. Przyglądał mi się uważnie, kiedy kuśtykając mijałam jego mieszkanie, najwytworniej, jak się dało, biorąc pod uwagę brak pięciocentymetrowego obcasa. Wyjęłam zapasowe klucze, schowane w doniczce z dużą paprotką, ustawionej pomiędzy naszymi mieszkaniami. Pomyślałam, że powinnam chyba przerwać to niezręczne milczenie, choć sytuacja nie wymagała raczej wyjaśnień. - Zapomniałam kluczy. W odpowiedzi skinął tylko z wyższością głową. Bogaci nowojorczycy dobrze to sobie jednak wymyślili. Jedynym minusem tej kamienicy było to, że zasiedziali lokatorzy nie mieli prawa głosu w sprawie swoich ewentualnych sąsiadów. Nie mieściło mi się w głowie, jak tego podejrzanego pismaka stać było na mieszkanie tutaj. - Dzięki, że mnie wpuściłeś - dodałam, otwierając drzwi. - Może wstąpisz do mnie na kawę? - zaproponował nagle Paul. Strona 18 - Propozycja spędzenia z tobą dnia jest niezwykle kusząca, ale niektórzy przecież pracują. Dziękuję, ale muszę odmówić. - Nie jesteś już chyba zła o tamten kawałek w prasie? - Ależ skąd - odparłam, wzruszając ramionami. - Wolność prasy i tak dalej. Paul Gabriel napisał artykuł o nierzetelnych prawnikach zajmujących się odszkodowaniami, którzy zapewniają swoich klientów, że pobierają honoraria tylko w przypadku wygrania sprawy, ale żądają niebotycznych kwot w ramach zabezpieczenia. I miał czelność zacytować mnie jako prawniczkę specjalizującą się właśnie w sprawach o odszkodowanie. Co prawda, nie nazwał mnie osobą pozbawioną skrupułów, ale wystarczyło, że wymienił moje nazwisko. Pracowałam w jednej z najbardziej renomowanych kancelarii prawniczych w Szkocji, która z całą pewnością nie działała w ten sposób. Pobieraliśmy po prostu określony procent wygranej kwoty. - Wtedy mówiłaś co innego - powiedział z uśmiechem. - Nazwałaś mnie złośliwym, niedoinformowanym, marnym pismakiem! Zamrugałam niemądrze powiekami. - Przepraszam. Jestem już naprawdę spóźniona. - Zgódź się - nalegał Paul. - Napijemy się kawy i w końcu zakopiemy topór wojenny. Miałam wielką ochotę wytłumaczyć mu obrazowo, gdzie może sobie wsadzić takie propozycje, ale powiedziałam tylko stanowczo: - Dziękuję, ale nie. Jestem już spóźniona na spotkanie. Muszę pędzić. - Może jednak dasz się skusić? - Nie rozumiesz prostego „nie”? Strona 19 - Czyżbym wyczuwał w twoim głosie wrogość? - Cieszę się, że jesteś taki spostrzegawczy. Nie. Nie chcę napić się kawy. Weszłam do mieszkania i próbowałam zatrzasnąć drzwi, ale złośliwie odbiły się od framugi i znów otwierały. Na szczęście Paul nie skorzystał z okazji i nie wepchnął się za mną do środka. Zrzuciwszy z nóg nieszczęsne buty, ruszyłam w stronę komputera, nie udało mi się jednak znaleźć akt sprawy Murphy kontra Broadwood. Rozejrzałam się z irytacją po salonie. Panował tu zaduch, powietrze było niemal parne. Całą południową ścianę w moim mieszkaniu zajmowały drzwi balkonowe, prowadzące na spory taras. W chwilach zmęczenia, frustracji czy złego nastroju, które zdarzały mi się bardzo często, wychodziłam tam, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Teraz też otworzyłam drzwi i stanęłam boso na wyłożonej terakotą podłodze tarasu. Wsparta o balustradę, patrzyłam na panoramę miasta, oddychając przy tym głęboko i próbując się ogrzać w promieniach jesiennego słońca. Kiedy w końcu zerknęłam na zegarek, zaklęłam. Dwadzieścia po dziewiątej. Wróciłam do salonu i ze złością zabrałam się za szukanie akt. Wreszcie znalazłam je pod jakimś czasopismem. Dałabym głowę, że tam ich nie kładłam. Pieczołowicie odłożyłam teczkę na komputer i pomknęłam do sypialni po nową parę butów. Widok, który tam zastałam, wprawił mnie w osłupienie. Naga, siedząca okrakiem na Aleksie kobieta zeskoczyła z niego z wrzaskiem. Pani McCaffer. Stałam w drzwiach, mrugając ze zdziwieniem oczami, podczas gdy oni wili się w łóżku, nerwowo próbując okryć prześcieradłami swoją nagość. Strona 20 - Wynoście się - zdołałam wydusić. - Erin, to nie tak, jak myślisz... - Co takiego? - prychnęłam z niedowierzaniem. Pani McCaffer potknęła się i zupełnie przypadkiem nadziała na niego? - Wynoście się oboje - wysyczałam i weszłam do garderoby, choć nogi uginały się pode mną. Oparłam się o półkę, próbując nieco ochłonąć. Serce waliło mi jak młotem. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Muszę szybko wybrać jakieś buty. Alex i pani McCaffer? Kto by pomyślał? Muszę znaleźć inne buty. Muszę znaleźć odpowiednią parę butów. To była sztuczka, stosuję w trudnych chwilach. Skupiam się na jakiejś prozaicznej czynności i staram się oderwać myśli od tego, co mnie otacza. Moja terapeutka, doktor Eunice McKay, pewnie spadłaby ze swojej krytej skórą kanapy, gdyby dowiedziała się, że stosuję taką metodę odwracania uwagi. „Musisz zmierzyć się ze swoimi emocjami”, przekonywała zawsze. Ale takie zepchnięcie ich w głąb było bezpieczniejszym rozwiązaniem, bo pozwalało zachować nad wszystkim kontrolę. Buty miałam starannie poukładane według fasonów i kolorów, dlatego odszukanie kolejnej pary czarnych pantofli na wysokich obcasach było dziecinnie proste. Aż za bardzo. - Erin, musimy o tym porozmawiać. To nie jest moja wina - dobiegł mnie głos Aleksa. Usiadłam na krześle i włożyłam buty. Czułam przyśpieszone bicie serca. Na ustach zebrały mi się drobne kropelki potu. Przymknęłam oczy na ułamek sekundy, starając się myśleć tylko o biednej pani Murphy i jej dwóch synkach, którzy od trzech lat wychowywali się bez ojca. Ze względu na nich powinnam dzisiaj zaprezentować najlepszą formę. Za to właśnie biorę pieniądze.