Alex Cross 06 - Roze sa czerwone - PATTERSON JAMES
Szczegóły |
Tytuł |
Alex Cross 06 - Roze sa czerwone - PATTERSON JAMES |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Alex Cross 06 - Roze sa czerwone - PATTERSON JAMES PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Alex Cross 06 - Roze sa czerwone - PATTERSON JAMES PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Alex Cross 06 - Roze sa czerwone - PATTERSON JAMES - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAMES PATTERSON
Alex Cross 06 - Roze saczerwone
Przelozyl: MACIEJ PINTARA
Wydanie polskie: 2001
PROLOG
Z prochu powstales...
I
Brianne Parker nie wygladala na taka, ktora obrabia banki, ani na morderczynie - jej pulchna, dziecieca buzia mogla zmylic kazdego. Ale wiedziala, ze tego ranka jest gotowa zabic, jesli bedzie musiala. Miala sie o tym przekonac dziesiec po osmej.Dwudziestoczteroletnia Brianne nosila spodnie khaki, jasnoniebieska kurtke Uniwersytetu Maryland i biale, sportowe buty Nike. Niezauwazona przez nikogo przeszla od swojej bialej, poobijanej hondy acura ku gestej kepie drzew, gdzie sie ukryla.
Znalazla sie przy Citibanku w Silver Spring w stanie Maryland tuz przed osma. Filie banku powinni otworzyc za dziewiecdziesiat sekund. Supermozg powiedzial jej, ze to wolno stojacy budynek przy dwoch przelotowych ulicach. Otaczaja go - jak to okreslil - wielkie, pudelkowate sklepy: Target, PETsMART, Home Depot i Circuit City.
Punkt osma Brianne wyszla z kryjowki za drzewami pod kolorowym billboardem reklamujacym sniadania McDonalda. Kasjerka, ktora wlasnie otworzyla szklane drzwi frontowe i na moment wyszla na zewnatrz, nie mogla jej zobaczyc.
Kilka krokow od wejscia Brianne wciagnela gumowa maske prezydenta Clintona - jedna z najbardziej popularnych w Ameryce i pewnie najtrudniejsza do wytropienia. Znala nazwisko kasjerki. Wyjela rewolwer i przystawila jej do plecow.
-Do srodka, panno Jeanne Galetta. Potem odwroc sie i z powrotem zamknij na klucz drzwi frontowe. Pojdziemy do twojej szefowej, pani Buccieri.
Te krotka kwestie wyglosila dokladnie slowo po slowie, tak jak zostala napisana. Supermozg powiedzial, ze ma to decydujace znaczenie, by cala akcja przebiegala zgodnie z okreslonymi ustaleniami.
-Nie chce cie zabic, Jeanne. Ale zrobie to, jesli nie bedziesz poslusznie wykonywala moich polecen. Teraz twoja kolej, kochanie; powiedz, zrozumialas wszystko, co powiedzialam?
Jeanne Galetta pokiwala glowa tak energicznie, ze omal nie spadly jej okulary.
-Zrozumialam. Prosze nie robic mi krzywdy - wykrztusila.
Miala krotkie, ciemne wlosy, dobiegala trzydziestki i byla dosyc atrakcyjna. Ale niebieski spodnium ze sztucznego wlokna i wysokie obcasy postarzaly ja.
-Idziemy do szefowej. Ruszaj sie, Jeanne. Jesli nie wyjde stad za osiem minut, zginiecie obie: ty i pani Buccieri. Mowie powaznie. Nie mysl, ze was nie zabije, bo jestem kobieta. Zastrzele was jak psy.
II
Brianne podobalo sie, ze nagle ma wladze. Poprowadzila drzaca kasjerke przez hol z bankomatami, potem przez sale. Liczyla cenne sekundy, ktore juz zuzyla. Supermozg ciagle podkreslal, ze napad musi byc przeprowadzony dokladnie wedlug planu. W kolko powtarzal, ze wszystko zalezy od precyzji.
LICZA SIE MINUTY, BRIANNE
LICZA SIE SEKUNDY
LICZY SIE NAWET TO, ZE WYBRALISMY AKURAT TEN BANK
Napad musial byc perfekcyjny. Rozumiala to, rozumiala... Supermozg zaplanowal go wedlug swojej skali numerycznej na 9,9999 z 10.
Brianne lewa reka wepchnela kasjerke do gabinetu szefowej. Uslyszala cichy szum komputera. Potem zobaczyla Betsy Buccieri za wielkim, dyrektorskim biurkiem.
-Codziennie otwieracie sejf o osmej piec... - wrzasnela - wiec teraz otworzcie go dla mnie! Ale juz!
Kierowniczka filii patrzyla na nia szeroko otwartymi oczyma.
-Nie moge otworzyc skarbca - zaprotestowala. - Otwiera sie automatycznie na sygnal z komputera w centrali na Manhattanie. Nigdy o tej samej porze.
Brianne pokazala swoje lewe ucho. Skinela palcem na Betsy Buccieri, zeby sluchala. Czego?
-Piec, cztery, trzy, dwa... - odliczyla Brianne i siegnela po sluchawke telefonu na biurku. Zadzwonil. Doskonala koordynacja.
-To do ciebie - powiedziala. Gumowa maska prezydenta Clintona tlumila troche jej glos. - Sluchaj uwaznie.
Podala sluchawke szefowej filii. Wiedziala, kto jest przy telefonie i co powie.
Supermozg nie zamierzal grozic. Wymyslil cos lepszego.
-Betsy, tu Steve. W naszym domu jest jakis mezczyzna. Trzyma mnie pod lufa. Ostrzega, ze jesli ta kobieta w twoim gabinecie nie wyjdzie z banku z pieniedzmi dokladnie o osmej dziesiec, zastrzeli Tommy'ego, Anne i mnie.
-Jest osma cztery.
Polaczenie zostalo przerwane. W sluchawce zapadla cisza.
-Steve? Steve! - zawolala Betsy, lzy zaczely splywac jej po policzkach. Spojrzala na zamaskowana kobiete. Nie mogla uwierzyc, ze to sie dzieje naprawde. - Prosze nie robic im krzywdy. Blagam. Juz otwieram skarbiec.
Brianne powtorzyla wiadomosc.
-Osma dziesiec. Ani sekundy pozniej. I zadnych glupich sztuczek. Zadnych cichych alarmow. Zadnej farby na banknotach.
-Oczywiscie. Prosze za mna.
Betsy Buccieri przestala prawie myslec. W glowie dzwieczaly jej tylko trzy imiona: Steve, Tommy, Anna.
O osmej piec podeszly do skarbca Moslera.
-Otwieraj, Betsy. Czas leci. Twoja rodzina moze umrzec.
Drzwi z pieknie polerowanej stali mialy tloki jak lokomotywa. Otwarcie ich zajelo Betsy Buccieri niecale dwie minuty. Prawie na wszystkich polkach lezaly paczki banknotow. Brianne w zyciu nie widziala tyle forsy. Zaczela wpychac pieniadze do dwoch brezentowych toreb sportowych. Pani Buccieri i Jeanne Galetta przygladaly sie temu w milczeniu. Brianne podobal sie strach i szacunek dla niej, malujacy sie na ich twarzach.
Ladujac swoj lup, zgodnie z instrukcja odliczala minuty. Osma siedem... Osma osiem... Wreszcie skonczyla.
-Zamykam was obie w skarbcu. Ani slowa, bo zostawie tu wasze trupy.
Podniosla torby.
-Nie robcie krzywdy mojemu mezowi i dziecku - powiedziala blagalnym tonem Betsy Buccieri. - Przeciez zrobilysmy, co pani...
Brianne zatrzasnela jej przed nosem ciezkie metalowe drzwi.
Byla spozniona. Przeszla przez hol, otworzyla drzwi frontowe i wyszla. Zerwala maske ze spoconej twarzy. Miala wielka ochote pobiec pedem do samochodu, ale szla spokojnie, jakby nic ja nie obchodzilo w ten piekny, wiosenny poranek. Z przyjemnoscia wyciagnelaby spluwe i przestrzelila te wielka, gowniana reklame pieprzonego McKaczora.
Przy hondzie popatrzyla na zegarek. Osma dziesiec i piecdziesiat dwie sekundy. Celowe spoznienie roslo; tak mialo byc. Usmiechnela sie.
Nie zadzwonila do domu Buccierich, gdzie Errol trzymal pod lufa Steve'a, Tommy'ego i jego opiekunke Anne. Nie zawiadomila, ze ma pieniadze i jest bezpieczna.
Supermozg jej zabronil.
Zakladnicy mieli umrzec.
CZESC PIERWSZA
ZABOJSTWA
ROZDZIAL 1
Praca detektywa nauczyla mnie cenic madrosc starego porzekadla: "Nie mysl, ze skoro woda jest spokojna, nie ma w niej krokodyli".Tego wieczoru woda na pewno byla spokojna. Moja niesforna corka Jannie trzymala kotke Rosie za przednie lapy i tanczyla z nia. Czesto tak sie bawily.
-"Roze sa czerwone, fiolki niebieskie" - spiewala Jannie wesolym, slodkim glosikiem. Nigdy nie zapomne tego obrazu i tego dnia. Do naszego domu na Piatej ulicy schodzili sie przyjaciele, krewni i sasiedzi na przyjecie z okazji chrztu mojego synka. Bylem w prawdziwie swiatecznym nastroju.
Babcia przygotowala przepyszne jedzenie: marynowane krewetki, zapiekane malze, szynke, cebulki na ostro i dynie. Pachnialo kurczakiem w czosnku, zeberkami wieprzowymi i czterema rodzajami chleba domowego. Zrobila nawet moj przysmak - sernik smietankowy z malinami.
Na lodowce wisiala jedna z jej notatek:
W czarnych ludziach tkwi niewiarygodna sila i magia, ktorych nikt nie potrafi zniszczyc. Ale kazdy probuje. - Toni Morrison.
Usmiechnalem sie na mysl o niewiarygodnej sile i magii mojej ponad osiemdziesiecioletniej babci.
Bylo wspaniale. Jannie, Damon, malutki Alex i ja witalismy wszystkich na ganku. Trzymalem Aleksa na rekach. Byl bardzo towarzyski. Usmiechal sie radosnie do kazdego, nawet do mojego partnera, Johna Sampsona. Dzieci boja sie go z poczatku, bo jest wielki i groznie wyglada. Ma ponad dwa metry wzrostu i wazy prawie sto czternascie kilo.
-Maly najwyrazniej lubi balangi - zauwazyl Sampson i wyszczerzyl zeby.
Alex usmiechnal sie do niego szeroko.
Sampson wzial go ode mnie. Dziecko niemal utonelo w jego lapskach. Rozesmial sie i zaczal szczebiotac do malucha.
Z kuchni wyszla Christine. Przylaczyla sie do nas trzech. Na razie ona i Alex junior nie mieszkali ze mna, babcia, Jannie i Damonem. Mielismy nadzieje, ze sie do nas wprowadza i bedziemy jedna duza rodzina. Chcialem, zeby Christine byla moja zona, nie tylko kochanka. Chcialem rano budzic malego Aleksa, a wieczorem klasc go spac.
-Przejde sie po domu z Aleksem w ramionach - powiedzial Sampson. - Uzyje go bezwstydnie do poderwania jakiejs pieknosci.
Po czym odszedl.
-Myslisz, ze on sie kiedykolwiek ozeni? - zapytala Christine.
-Maly Alex? Nasz chlopiec? Oczywiscie.
-Mowie o twoim partnerze. Czy on kiedykolwiek zalozy rodzine?
Nie wygladalo na to, zeby jej przeszkadzalo, ze my zyjemy na kocia lape.
-Kiedys - na pewno. Mial zly model rodziny. Ojciec odszedl, kiedy John mial zaledwie rok, w koncu umarl z przedawkowania. Matka tez byla narkomanka. Jeszcze kilka lat temu mieszkala w Southwest. Sampsona wlasciwie wychowywala moja ciotka Tia z pomoca mojej babci.
Patrzylismy, jak Sampson krazy wsrod gosci z Aleksem na rekach. Zaczepil bardzo ladna babke. De Shawn Hawkins. Pracowala razem z Christine.
-On naprawde podrywa na dziecko - zdumiala sie Christine i zawolala do kolezanki: - Uwazaj, De Shawn.
Rozesmialem sie.
-Mowi, co zrobi i robi, co mowi.
Przyjecie zaczelo sie okolo drugiej po poludniu. O wpol do dziesiatej wieczorem trwalo w najlepsze. Wlasnie spiewalem w duecie z Sampsonem Skinny Legs and All Joe Teksa. Wylismy jak diabli. Wszyscy sie smiali i nabijali z nas. Sampson zaczal spiewac "Jestes pierwsza i ostatnia, jestes dla mnie wszystkim...".
Wtedy przyjechal Kyle Craig z FBI. Moglem wszystkim powiedziec, zeby szli do domu - koniec imprezy.
ROZDZIAL 2
Kyle niosl kolorowa paczke przewiazana wstazka, prezent dla dziecka. Mial nawet balony! Nie zmylil mnie. To dobry kumpel i swietny gliniarz, ale nie jest towarzyski i unika przyjec jak zarazy.-Tylko nie dzis, Alex - ostrzegla Christine. Wygladala na zaniepokojona, moze nawet zla. - Nie daj sie wrobic w jakies kolejne koszmarne sledztwo. Prosze cie. Nie w dniu chrztu.
Wzialem sobie to do serca. Moj dobry nastroj prysnal.
Cholerny Kyle Craig.
Podszedlem do niego i skrzyzowalem palce wskazujace.
-Nie, nie i jeszcze raz nie - powiedzialem. - Zjezdzaj stad.
-Ja tez sie cholernie ciesze, ze cie widze - odparl i usmiechnal sie promiennie. Potem objal mnie mocno i szepnal: - Wielokrotne zabojstwo, stary.
-Przykro mi. Zadzwon jutro albo pojutrze. Dzis mam wolne.
-Wiem, ale to wyjatkowo paskudna sprawa, Alex.
Kyle wyjasnil, ze zostaje w Waszyngtonie tylko na jedna noc i bardzo potrzebuje mojej pomocy. Jest pod straszna presja. Znow odmowilem, ale zignorowal to calkowicie. Obaj wiedzielismy, ze do moich obowiazkow nalezy takze pomaganie FBI w skomplikowanych dochodzeniach. Poza tym, bylem mu winien przysluge lub dwie. Kilka lat temu wlaczyl mnie do sledztwa w sprawie porwania i morderstwa w Karolinie Polnocnej, kiedy moja siostrzenica zniknela z Uniwersytetu Duke'a.
Kyle znal Sampsona i kilku moich kumpli detektywow. Podeszli i gadali z nim, jakby wpadl z wizyta towarzyska. Ludzie go lubili. Ja tez, ale nie teraz, nie tego wieczoru. Powiedzial, ze musi spojrzec na malego Aleksa, zanim przejdziemy do spraw zawodowych.
ROZDZIAL 3
Poszedlem z nim do pokoju babci. Malec spal w lozeczku dziecinnym wsrod kolorowych misiow i pilek. Tulil do siebie swego ulubionego niedzwiadka Pinky'ego.-Biedny chlopczyk - szepnal Kyle. - Co za straszna historia... Jest bardziej podobny do ciebie niz do Christine. A przy okazji, jak tam u was?
-W porzadku - sklamalem.
Po rocznej nieobecnosci Christine w Waszyngtonie nie ukladalo nam sie tak, jak sie spodziewalem. Brakowalo mi ogromnie intymnosci miedzy nami. Zabijalo mnie to. Ale nikomu o tym nie mowilem, nawet Sampsonowi i babci.
-Zostaw mnie dzis w spokoju, Kyle - poprosilem.
-Zaluje, ale to nie moze czekac, Alex. Jestem w drodze powrotnej do Quantico. Gdzie mozemy pogadac?
Pokrecilem glowa i poczulem, jak narasta we mnie zlosc. Zaprowadzilem go na oszklona werande. Stalo tam stare pianino, ktore wciaz gralo mniej wiecej tak dobrze jak ja. Usiadlem na trzeszczacym stolku i wystukalem kilka taktow Odwolajmy to wszystko Gershwina.
Kyle rozpoznal melodie i wyszczerzyl zeby w usmiechu.
-Przykro mi.
-Nie widac tego - odparlem. - Do rzeczy.
-Slyszales o napadzie na filie Citibanku w Silver Spring i o zabojstwach w domu szefowej banku? - zapytal. - O zamordowaniu jej meza, trzyletniego synka i jego opiekunki?
Spojrzalem na niego, potem odwrocilem wzrok.
-Trudno, zebym nie slyszal.
Brutalne, bezsensowne morderstwa byly tematem dnia we wszystkich gazetach i telewizji. Wstrzasnely nawet waszyngtonskimi gliniarzami.
-Nie rozumiem tego. Co sie, u diabla, stalo w domu tej kobiety? Bandyci dostali pieniadze, tak? Wiec dlaczego zabili zakladnikow? Przyjechales mi to wyjasnic, zgadza sie?
Kyle przytaknal.
-Byli spoznieni. Kobieta z gangu miala wyjsc z banku z forsa dokladnie o osmej dziesiec. Alex, ona wyszla niecala minute pozniej! Niecala minute! I dlatego zamordowali trzydziestotrzyletniego ojca, trzyletniego chlopca i opiekunke do dziecka. Miala dwadziescia piec lat i byla w ciazy. Potrafisz to sobie wyobrazic?
Poruszylem ramionami i pokrecilem szyja. Czulem, jak narasta we mnie napiecie. Wyobrazilem to sobie. Jak mogli zabic tamtych ludzi bez zadnego powodu?
Ale naprawde nie bylem w nastroju do policyjnej roboty. Mimo ze chodzilo o tak ponura i pilna sprawe.
-I dlatego cie tu przynioslo w dniu chrztu mojego syna?
Kyle usmiechnal sie nagle i odprezyl.
-Do diabla, Alex! Musialem wpasc i zobaczyc to dobrze zapowiadajace sie dziecko. Niestety, ta sprawa jest naprawde wazna. Mozliwe, ze sa to tutejsi bandyci. A jesli nawet sa spoza Waszyngtonu, ktos tutaj moze ich znac. Musisz znalezc tych zabojcow, zanim znow kogos zamorduja. Czujemy, ze to nie byl pojedynczy wyskok. Swoja droga, masz piekne dziecko.
-Ty tez jestes piekny, Kyle. Slowo daje, nikt nie moze sie z toba rownac.
-Trzyletni chlopiec, ojciec i opiekunka - powtorzyl raz jeszcze Kyle, zanim wyszedl z przyjecia. Na progu werandy odwrocil sie.
-Jestes odpowiednim facetem do tej roboty, Alex. Zamordowali rodzine.
Gdy tylko zniknal, zaczalem szukac Christine, ale juz jej nie bylo. Serce mi zamarlo. Zabrala Aleksa i wyniosla sie bez slowa.
ROZDZIAL 4
Supermozg niechetnie zaparkowal na ulicy i poszedl w strone opuszczonego osiedla polozonego niedaleko rzeki Anacostia. Ksiezyc w pelni oswietlal bladym, upiornym blaskiem kilka niszczejacych, dwupietrowych domow z oknami bez szyb. Supermozg poczul sie nieswojo.-Dolina smierci - szepnal.
W dodatku, jak sie okazalo, kryjowka Parkerow znajdowala sie w domu polozonym najdalej ze wszystkich od ulicy. W "przytulnym gniazdku" na trzecim pietrze mieli tylko poplamiony materac i zardzewiale krzeselko ogrodowe. Na podlodze walaly sie opakowania z KFC i McDonalda.
Wchodzac do pokoju, Supermozg uniosl dwa pudelka goracej pizzy i papierowa torbe.
-Chianti i pizza! - zawolal. - Jest co swietowac.
Brianne i Errol natychmiast rzucili sie na jedzenie. Ledwo cos mrukneli na powitanie. Supermozg uznal to za brak szacunku. Rozlal wino do plastikowych kubkow, podal je Parkerom i wzniosl toast.
-Za zbrodnie doskonala.
Errol zmarszczyl brwi i pociagnal dwa solidne lyki.
-Jesli mozna tak nazwac to, co sie stalo w Silver Spring. Trzy niepotrzebne morderstwa.
-Mozna ja tak nazwac - odparl Supermozg. - Absolutna perfekcja. Przekonacie sie.
Jedli i pili w milczeniu. Parkerowie mieli ponure, wrecz wrogie miny. Brianne zerkala na niego ukradkiem. Nagle Errol potarl szyje i zakaszlal kilkakrotnie. Potem zaczal gwaltownie lapac powietrze i cos wychrypial. Palilo go w gardle i plucach. Nie mogl oddychac. Probowal wstac, ale natychmiast upadl.
-Co ci sie stalo? - zawolala przerazona Brianne.
Potem ona tez chwycila sie za gardlo. Czula ogien w gardle i piersiach. Zerwala sie z materaca. Upuscila kubek i obiema rekami zlapala sie za szyje.
-Co to jest, do cholery?! - wrzasnela do Supermozga. - Co sie z nami dzieje? Co nam zrobiles?
-Czy to nie oczywiste? - odrzekl lodowatym, dobiegajacym jakby gdzies z daleka glosem.
Pokoj wirowal Parkerom w oczach. Errol dostal drgawek, Brianne przegryzla sobie jezyk. Oboje wciaz trzymali sie za gardla. Dusili sie, nie mogli oddychac. Ich twarze przybraly ciemny odcien.
Supermozg stal w drugim koncu pokoju i patrzyl. Trucizna stopniowo sparalizowala organizm, powodujac ogromny bol. Zaczynalo sie to od miesni twarzy, potem proces siegal krtani, wreszcie docieral do drog oddechowych. Duza dawka anektyny powodowala zatrzymanie serca.
Po niecalych pietnastu minutach Parkerowie nie zyli. Poniesli smierc tak okrutna, jak ich ofiary w Silver Spring w Marylandzie. Lezeli z rozpostartymi rekami i nogami na podlodze. Supermozg byl pewien, ze sa martwi, ale na wszelki wypadek sprawdzil to. Mieli przerazliwie wykrzywione twarze i wykrecone ciala. Wygladali, jakby spadli z duzej wysokosci.
-Za zbrodnie doskonala - powiedzial Supermozg nad groteskowo wygietymi zwlokami.
ROZDZIAL 5
Nastepnego ranka probowalem dodzwonic sie do Christine, ale wlaczyla automatyczna sekretarke i nie odbierala telefonu. Nigdy mi tego nie robila i bolalo mnie to. Kiedy bralem prysznic i ubieralem sie, wciaz o tym myslalem. W koncu wyszedlem do pracy. Czulem sie zraniony, ale tez bylem troche zly.Sampson i ja wyruszylismy na ulice przed dziewiata. Im wiecej czytalem i myslalem o napadzie na Citibank w Silver Spring, tym bardziej mnie niepokoila cala sprawa, zwlaszcza przebieg wydarzen. To nie mialo sensu. Zamordowano trzy niewinne osoby - z jakiego powodu? Bandyci mieli juz pieniadze. Jacys psychole? Po co zabili ojca, dziecko i opiekunke?
Mielismy z Sampsonem ciezki i frustrujacy dzien. O dziewiatej wieczorem wciaz jeszcze pracowalismy. Znow probowalem dodzwonic sie do Christine. Nadal nie podnosila sluchawki albo nie bylo jej w domu.
Mam kilka wystrzepionych, czarnych notesow z nazwiskami informatorow. Zdazylismy juz pogadac z ponad dwunastoma. Zostalo nam ich jeszcze mnostwo na jutro, pojutrze i nastepny dzien. Sledztwo juz mnie wciagnelo. Dlaczego w domu szefowej banku zamordowano trzy osoby? Za co zabito niewinna rodzine?
-Krecimy sie wokol czegos - powiedzial Sampson.
Jechalismy przez Southeast moim starym samochodem. Wlasnie skonczylismy rozmowe z drobnym kombinatorem, ktory nazywal sie Nomar Martinez. Slyszal o napadzie na bank w Marylandzie, ale nie wiedzial, kto to zrobil. W radiu spiewal wielki, niezyjacy juz Marvin Gaye. Myslalem o Christine. Chciala, zebym rzucil prace w policji. Mowila powaznie. Nie bylem pewien, czy moglbym przestac byc detektywem. Lubilem te robote.
-Mnie tez sie tak zdaje - przyznalem. - Moze nalezalo przycisnac Nomara? Byl wyraznie zdenerwowany. Czegos sie boi.
-W Southeast kazdy sie czegos boi - odrzekl Sampson. - Pytanie tylko, kto bedzie chcial z nami gadac?
-Moze tamten parszywy kundel? - Wskazalem wylot nastepnej przecznicy. - Wie o wszystkim, co sie tu dzieje.
-Zauwazyl nas - powiedzial Sampson. - Jasna cholera, ucieka!
ROZDZIAL 6
Skrecilem ostro w lewo i zahamowalem z poslizgiem. Moj porsche z gluchym lomotem wpadl na chodnik. Wyskoczylismy obaj i puscilismy sie pedem za Cedrikiem Montgomerym.-Stac! Policja! - krzyknalem.
Bieglismy waskim, kretym zaulkiem. Montgomery dzialal jako miesniak do wynajecia bez szczegolnych sukcesow, byl jednak rzeczywiscie twardzielem. Stanowil niezle zrodlo informacji, lecz nie byl kapusiem, po prostu wiedzial o roznych rzeczach. Mial niewiele ponad dwadziescia lat, a my obaj - Sampson i ja - niedawno przekroczylismy czterdziestke. Ale cwiczylismy bieganie systematycznie i bylismy wystarczajaco szybcy - tak sie nam przynajmniej wydawalo.
Montgomery odsadzil sie jednak od nas calkiem niezle i jego sylwetka ledwie majaczyla w oddali.
Sampson dotrzymywal mi kroku.
-To tylko sprinter, stary... - wysapal. - My jestesmy dlugodystansowcy.
-Policja! - wrzasnalem znowu. - Dlaczego uciekasz, Montgomery?
Pot okryl mi kark i plecy. Kapal z wlosow. Piekly mnie oczy. Ale bieglem dalej.
-Dorwiemy go - rzucilem i przyspieszylem. To bylo wyzwanie dla Sampsona. Bawilismy sie tak od lat. Damy rade. Kto, jak nie my?
Zblizylismy sie do Montgomery'ego. Obejrzal sie. Nie chcial uwierzyc, ze juz go doganiamy. Mial za soba dwie pedzace lokomotywy i nie mogl uciec z torow.
-Pelny gaz, stary! - zachecil mnie Sampson. - I wysun zderzak.
Ciagle bieglismy rowno. W naszym prywatnym wyscigu Montgomery byl linia mety.
Dopadlismy go jednoczesnie i wzielismy miedzy siebie. Dostal dwa ciosy i zwalil sie na ziemie. Balem sie, ze juz nie wstanie. Ale on przekoziolkowal kilka razy, jeknal i wybaluszyl oczy calkowicie oszolomiony.
-O, kurwa! - wyszeptal z niedowierzaniem.
Uznalismy to za komplement i skulismy go kajdankami.
Dwie godziny pozniej spiewal w komendzie na Trzeciej ulicy. Przyznal, ze cos slyszal o napadzie na bank i morderstwach w Silver Spring. Chetnie poszedl z nami na uklad: informacje za przymkniecie oczu na pol tuzina dzialek, ktore przy nim znalezlismy.
-Wiem, kogo szukacie - powiedzial. Sprawial wrazenie pewnego siebie. - Ale nie spodoba wam sie to, co uslyszycie.
Mial racje. Wcale mi sie to nie spodobalo.
ROZDZIAL 7
Nie wiedzialem, czy moge wierzyc Montgomery'emu, lecz podsunal mi dobry, pewny trop, ktorym musialem podazyc. W jednym sie rzeczywiscie nie mylil: jego wskazowka stawiala mnie w troche niezrecznej sytuacji. Slyszal, ze jednym z tych, co obrobili bank w Silver Spring, byl Errol Parker, przyrodni brat mojej niezyjacej zony Marii.Przez caly nastepny dzien szukalismy z Sampsonem Errola. Nie znalezlismy go w domu ani w zadnym z miejsc w Southeast, gdzie zwykle bywal. Jego zona Brianne tez gdzies przepadla. Nikt nie widzial Parkerow przynajmniej od tygodnia.
Okolo piatej trzydziesci po poludniu zatrzymalem sie przy szkole Przybysza Przynoszacego Prawde, zeby sprawdzic, czy Christine jeszcze tam jest. Myslalem o niej stale. Nadal nie odbierala telefonow i sie nie odzywala.
Christine Johnson poznalem dwa lata temu. Mielismy sie juz wlasnie pobrac, kiedy zdarzylo sie nieszczescie, za ktore wciaz sie winilem: porwal ja seryjny morderca z Southeast i trzymal prawie rok jako zakladniczke. Dlatego, ze spotykala sie ze mna. Uznano, ze zaginela i nie zyje.
Kiedy ja znaleziono, miala juz dziecko - naszego synka Aleksa. Ale uprowadzenie zmienilo ja. Nie rozumiala, co sie z nia dzieje, i nie mogla sobie z tym poradzic. Probowalem jej pomoc, tak jak umialem. Od miesiecy nie sypialismy ze soba. Odsuwala sie coraz dalej ode mnie. Teraz Kyle Craig jeszcze pogorszyl sprawe.
Kiedy Christine pracowala w szkole, dzieckiem opiekowala sie moja babcia. Potem Christine zabierala malego Aleksa do swojego domu w Mitchellville. Tak sobie zyczyla.
Wszedlem do budynku bocznymi, metalowymi drzwiami przy sali sportowej. Uslyszalem znajome odglosy pilki do koszykowki, smiechy i wesole okrzyki dzieciakow. Christine siedziala w swoim gabinecie przed komputerem. Byla dyrektorka szkoly. Jannie i Damon ucza sie tutaj.
-Alex? - zdziwila sie na moj widok. Przeczytalem haslo umieszczone na scianie: "Chwal glosno, win cicho". Czy Christine potrafi w ten sposob postepowac wobec mnie? - Juz prawie skonczylam - powiedziala. - Za chwile bede gotowa.
Chyba nie jest przynajmniej zla za tamten wieczor z Kylem Craigiem, pomyslalem. Nie kazala mi sie wynosic.
-Odprowadze cie do domu - zaproponowalem i usmiechnalem sie. - Bede nawet niosl twoje ksiazki. W porzadku?
-Chyba tak - odrzekla. Ale nie odwzajemnila usmiechu i wydawala sie bardzo daleka.
ROZDZIAL 8
Kilka minut pozniej zamknelismy szkole i poszlismy ulica Szkolna do Piatej. Dzwigalem neseser Christine. Bylo tam chyba tuzin ksiazek. Sprobowalem zazartowac.-Nie mowilas, ze kule do kregli tez mam niesc.
-Uprzedzalam cie, ze ksiazki sa ciezkie. Wiesz, ze duzo czytam. Ciesze sie, ze przyszedles.
-Nie moglem sie powstrzymac.
Powiedzialem prawde. Chcialem ja objac albo chociaz wziac za reke, ale zrezygnowalem. Wydawalo mi sie dziwne i smutne, ze jest tak blisko, a jednoczesnie tak daleko ode mnie. Pragnalem az do bolu przytulic ja do siebie.
-Musimy porozmawiac, Alex - odezwala sie w koncu i spojrzala mi prosto w oczy. Jej mina nie wrozyla nic dobrego. - Mialam nadzieje, ze nie przejme sie twoim nowym sledztwem, Alex. Ale przejmuje sie. Doprowadza mnie do szalenstwa. Boje sie o ciebie, o dziecko i o siebie. Nie potrafie inaczej po tym, co sie stalo na Bermudach. Od powrotu do Waszyngtonu zle sypiam.
Sluchalem jej slow i pekalo mi serce. Czulem sie strasznie z powodu tego, co ja spotkalo. Ale tak bardzo sie zmienila. Wygladalo na to, ze nie jestem w stanie pomoc jej w jakikolwiek sposob. Staralem sie od miesiecy i nic z tego nie wychodzilo. Balem sie, ze strace nie tylko ja, ale rowniez malego Aleksa.
-Pamietam niektore z moich ostatnich snow. Sa tak pelne brutalnosci, Alex. I takie realistyczne. Pewnej nocy znow scigales Lasice i on cie zabil. Stal spokojnie i strzelal do ciebie wielokrotnie. Potem przyszedl zamordowac dziecko i mnie. Obudzilam sie z krzykiem.
Zdecydowalem sie wziac ja za reke.
-Geoffrey Shafer nie zyje, Christine.
-Nie wiesz tego na pewno! - rozzloscila sie i wyrwala dlon.
Szlismy w milczeniu brzegiem rzeki Anacostia. Potem powiedziala mi o swoich innych snach. Wyczulem, ze nie chce, zebym je interpretowal. Mialem tylko sluchac. Snily jej sie cierpienia i morderstwa znajomych i kochanych osob.
Zatrzymala sie na rogu Piatej ulicy niedaleko mojego domu.
-Musze ci jeszcze cos powiedziec, Alex. W Mitchellville chodze do psychiatry, do doktora Belaira. Pomaga mi.
Patrzyla mi w oczy.
-Nie chce cie wiecej widziec, Alex. Mysle o tym od tygodni. Rozmawialam z doktorem Belairem. Nie zmienie tej decyzji i bede wdzieczna, jesli zostawisz mnie w spokoju.
Wziela ode mnie neseser i odeszla. Nie dala mi dojsc do slowa, ale i tak nie wiedzialbym, co powiedziec. W jej oczach wyczytalem smutna prawde - nie kochala mnie juz. Niestety, ja ja nadal kochalem. I kochalem oczywiscie naszego malego synka.
ROZDZIAL 9
Nie mialem wyboru, wiec na kilka dni pograzylem sie bez reszty w sledztwie dotyczacym napadu na bank i wielokrotnego morderstwa. Gazety i telewizja wciaz pelne byly sensacyjnych opowiesci o niewinnych ofiarach: ojcu, dziecku i niani. Zdjecie trzyletniego Tommy'ego Buccieri widzialo sie wszedzie. Czy zabojca chcial moze wzbudzic w nas oburzenie? - zastanawialem sie.Sampson i ja poswiecilismy wiekszosc nastepnego dnia na poszukiwania Errola i Brianne Parker. Wspolpracowalismy z FBI. Wygladalo na to, ze Parkerowie prawdopodobnie co najmniej od roku obrabiali male banki w Marylandzie i Wirginii. Ale napad w Silver Spring roznil sie od poprzednich. Jesli to byla ich robota, to zupelnie zmienili styl. Stali sie brutalnymi, bezlitosnymi mordercami. Tylko dlaczego?
Okolo pierwszej zatrzymalismy sie z Sampsonem przy Boston Market na lunch. Moglismy wybrac lepsze miejsce, ale to bylo po drodze, a olbrzym twierdzil, ze umiera z glodu. Ja potrafilbym funkcjonowac dalej bez jedzenia.
-Myslisz, ze Parkerowie sie wyniesli i szykuja nastepny skok? - zapytal Sampson, kiedy zabralismy sie za paszteciki z miesem, kukurydze i puree z ziemniakow.
-Jesli to oni napadli na bank w Marylandzie, to pewnie sie przyczaili. Wiedza, ze zrobilo sie goraco. Errol wyskakuje czasem na ryby do Karoliny Poludniowej. Kyle wyslal tam juz federalnych.
-Widujesz sie z Errolem? - zainteresowal sie Sampson.
-Tylko na spotkaniach rodzinnych, ale on rzadko na nich bywa. Kiedys pojechalem z nim na ryby. Cieszyl sie jak dziecko z kazdego zlowionego okonia czy zebacza. Maria zawsze go lubila.
-Czesto o niej myslisz?
Wcisnalem sie glebiej w siedzenie. Nie mialem teraz raczej ochoty na zwierzenia.
-Przypominaja mi o niej rozne rzeczy. Zwlaszcza niedziele. Czasem sypialismy do poludnia i jedlismy cos dobrego na sniadanie. Albo chodzilismy nad staw z kaczkami niedaleko rzeki St. Tony's. Dlugie spacery po parku Garfield. To smutne, ze umarla tak mlodo, John. Boli mnie dodatkowo fakt, ze nie rozwiazalem zagadki jej morderstwa.
Sampson zadal mi kolejne pytanie. Czasem tak robi.
-A jak ci sie uklada z Christine?
-Zle - wyznalem w koncu, ale nie bylem w stanie wyjawic calej prawdy. - Nie moze zapomniec o Geoffeyu Shaferze. A ja nie jestem nawet pewien, czy Lasica naprawde nie zyje. Skonczylismy?
Sampson wyszczerzyl zeby.
-Co? Jedzenie czy przesluchanie?
-Jedziemy. Trzeba wreszcie znalezc Parkerow i wyjasnic sprawe napadu na bank. Reszte dnia bedziemy mieli wtedy dla siebie.
ROZDZIAL 10
Okolo siodmej wieczorem postanowilismy z Sampsonem zrobic przerwe na kolacje. Przewidywalismy, ze bedziemy pracowac do pozna, pewnie dluzej niz do polnocy. Ta sprawa tego wymagala. Pojechalem do domu, zeby cos zjesc z dziecmi i babcia.Chwalilem, to co przyrzadzila, ale nawet nie czulem smaku. Nie moglem przestac myslec o Christine. Zbyt madre to nie bylo.
Umowilismy sie z Sampsonem na dziesiata wieczorem. Zamierzalismy przesluchac paru typow, ktorych latwiej znalezc po zmroku. Pietnascie po dziesiatej znow jechalismy moim samochodem przez Southeast.
Sampson zauwazyl naszego znajomego kapusia - drobnego handlarza prochami. Darryl Snow sterczal z kolesiami przed barem z grillem, ktory ciagle zmienial nazwe. Teraz nazywal sie "Tak bylo".
Wyskoczylismy z Sampsonem z porsche i podbieglismy do Snowa. Nie mial dokad uciec. Jak zwykle, byl odstawiony w swoim dealerskim stylu: purpurowe, nylonowe szorty na niebieskich, nylonowych spodniach, koszulka polo, kurtka od Tommy'ego Hilfigera i ciemne okulary od Oakleya.
-Czesc, balwanie - powital go swoim basem Sampson. - Roztapiasz sie.
Kumple Snowa wybuchneli smiechem. Darryl mial okolo metra osiemdziesieciu wzrostu, a nie wazyl chyba wiecej niz piecdziesiat piec kilogramow. Nawet w swoich ciuchach z markowymi metkami.
-Przejdzmy sie, Darryl - powiedzialem. - Musimy pogadac. I bez dyskusji.
Potrzasnal glowa jak maskotka na desce rozdzielczej samochodu, ale poszedl ze mna.
-Nie chce z toba gadac, Cross.
-Co wiesz o Errolu i Brianne Parker? - zapytalem, kiedy oddalilismy sie od jego towarzystwa.
Popatrzyl na mnie i zmarszczyl brwi. Glowa nadal mu podskakiwala.
-Ty chajtnales sie z jego siostra czy ja? Wiec dlaczego pytasz mnie, czlowieku? Czego sie ciagle czepiasz?
-Errol juz nie widuje sie z rodzina. Nie ma czasu, pruje banki. Gdzie on jest, Darryl? W tej chwili Sampson i ja nie jestesmy ci nic winni. A krecisz sie w niebezpiecznej okolicy.
Spojrzal w swiatla lamp ulicznych.
-Mnie to pasuje.
Zlapalem go za kurtke.
-Do czasu, Darryl. Dobrze o tym wiesz.
Snow pociagnal nosem i zaklal cicho.
-Slyszalem, ze Brianne ma mete w tym starym osiedlu przy Pierwszej Alei. W tych ruinach ze szczurami. Ale nie wiem, czy jeszcze tam jest. To tyle, slowo.
Uniosl otwarte dlonie.
Sampson podkradl sie do niego z tylu i krzyknal: Bu!
Darryl prawie skoczyl w gore.
-Pomogl nam? - zapytal Sampson. - Troche jakby nerwowy.
-Pomogles nam? - spytalem Snowa.
Skrzywil sie zalosnie.
-Powiedzialem, gdzie moze byc Brianne Parker, czy nie? Pojedzcie i sprawdzcie. I odwalcie sie ode mnie. Nie straszcie ludzi. Wy dwaj jestescie jak The Blair Witch Project, czlowieku. Albo jeszcze gorsi.
Sampson wyszczerzyl zeby.
-Duzo gorsi, Darryl. Blair Witch to tylko film. My jestesmy prawdziwi.
ROZDZIAL 11
-Nie cierpie tego calego nocnego gowna - poskarzyl sie Sampson, kiedy dotarlismy na piechote do osiedla przy Pierwszej Alei. Przed nami majaczyly opuszczone domy czynszowe, w ktorych mieszkali bezdomni i cpuny. Jezeli w stolicy Ameryki mozna to nazwac mieszkaniem.-Noc zywych trupow - wymruczal Sampson.
Mial racje. Typy wokol nas wygladaly jak zombie.
-Errol Parker? Brianne Parker? - mowilem cicho, mijajac ponurych mezczyzn o zapadlych, nie ogolonych twarzach. Nikt sie nie odzywal. Wiekszosc nawet nie patrzyla na mnie i Sampsona. Wiedzieli, ze jestesmy glinami.
-Dzieki za pomoc. Bog z wami - powiedzial w koncu Sampson.
Zaczelismy przeszukiwac kazdy budynek, pietro po pietrze, od piwnicy po dach. Ostatni wygladal na zupelnie pusty, co wcale nie dziwilo: byl najbrudniejszy i rozsypywal sie.
-Ty pierwszy - warknal Sampson. Bylo pozno i stracil humor.
Mialem latarke, wiec ruszylem przodem. I tym razem najpierw zeszlismy do piwnicy. Poplamiona, betonowa podloga, wszedzie gesty kurz i pajeczyny. Otworzylem noga drewniane drzwi. Uslyszalem gwaltowne drapanie gryzoni. Miotaly sie jak w pulapce. Oswietlilem wnetrze. Tylko kilka szczurow.
-Errol? Brianne? - zawolal do nich Sampson. Zapiszczaly w odpowiedzi.
Przeszukujac tak jak poprzednio kolejne pietra, dotarlismy wreszcie na ostatnie. W budynku bylo wilgotno, smierdzialo moczem, kalem i plesnia. Fetor nie do wytrzymania.
-Znam lepsze Holiday Inn - powiedzialem i Sampson w koncu sie rozesmial.
Pchnalem jakies drzwi i poznalem po odorze, ze znalezlismy zwloki. Skierowalem latarke w dol i zobaczylem Brianne i Errola. Juz nie wygladali jak ludzie. W budynku bylo cieplo i proces rozkladu postepowal szybko. Ocenilem, ze nie zyja co najmniej od dwudziestu czterech godzin, byc moze dluzej.
Obejrzalem Errola, potem jego zone. Westchnalem ciezko. Maria lubila swojego przyrodniego brata. Moj syn Damon, kiedy byl maly, nazywal go wujkiem.
Rogowki oczu Brianne wygladaly jak przy katarakcie. Miala szeroko otwarte usta i obwisla szczeke. Errol tak samo. Pomyslalem o rodzinie zamordowanej w Silver Spring. Z jaka kategoria zabojcow mamy do czynienia? Dlaczego zabili Parkerow?
Brakowalo gornej czesci ubrania Brianne. Nigdzie w pokoju jej nie zauwazylem. Dzinsy sciagnieto do polowy - widac bylo czerwone majtki i uda.
Zastanawialem sie, co to znaczy. Zabojca zabral czesc jej rzeczy? Po mordercy zjawil sie tu ktos inny? Dobral sie do martwej Brianne? A moze zrobil to morderca?
Sampson mial niepewna mine. Sprawial wrazenie zaintrygowanego.
-To nie wyglada na przedawkowanie - stwierdzil. - Za gwaltowna smierc. Musieli cierpiec.
-Chyba ich otruli, John - odrzeklem cicho. - Moze ktos chcial, zeby cierpieli.
Zadzwonilem do Kyle'a Craiga i powiedzialem mu o Parkerach. Rozwiazalismy czesc sprawy napadu na bank w Silver Spring. Ale przynajmniej jeden zabojca nadal byl na wolnosci.
ROZDZIAL 12
Pospieszna autopsja potwierdzila moje podejrzenia: Parkerow otruto. Potezna dawka anektyny spowodowala gwaltowny skurcz miesni i zatrzymanie serca. Trucizne zmieszano z chianti. Brianne zostala zgwalcona po smierci. Co za szambo.Spedzilismy z Sampsonem kilka nastepnych godzin na rozmowach z wloczegami, bezdomnymi i cpunami mieszkajacymi w opuszczonym osiedlu. Nikt nie przyznal sie do znajomosci z Parkerami. Nikt nie widzial zadnych obcych w budynku, gdzie ukrywala sie zamordowana para.
W koncu pojechalem do domu, zeby sie troche przespac. Ale nie moglem zasnac. Ciagle myslalem o Christine i malym Aleksie. Wstalem i zszedlem na dol. Byla czwarta rano.
Na drzwiach lodowki zobaczylem nowa notatke babci: "Nigdy nie pragnela byc biala, by zaistniec; marzyla tylko o tym, zeby byc ciemniejsza". Wyjalem z lodowki piwo korzenne Stewart i wyszedlem z kuchni. W glowie tlukly mi sie slowa z kartki babci.
Wlaczylem i wylaczylem telewizor. Siadlem do pianina i zagralem najpierw Crazy For You, potem troche Debussy'ego. Pozniej Moonglow. Ten kawalek przypomnial mi najlepsze czasy z Christine. Zastanawialem sie, jak moglibysmy wszystko naprawic. Od jej powrotu do Waszyngtonu staralem sie, jak umialem. Odpychala mnie. Lzy naplynely mi do oczu, otarlem je. Odeszla. Musze zaczac od nowa. Tylko nie bylem pewien, czy potrafie.
Zaskrzypiala podloga. W progu stala babcia z dwiema parujacymi filizankami na tacy.
-Uslyszalam Clair de Lune. Zagrales to bardzo ladnie.
Podala mi kawe, usiadla w wiklinowym fotelu bujanym obok pianina i zaczela powoli saczyc swoja.
-Rozpuszczalna? - zapytalem dla zartu.
-Jak znajdziesz w mojej kuchni kawe rozpuszczalna, dam ci ten dom.
-Jest moj - przypomnialem jej.
-To ty tak uwazasz, chlopcze. Koncert o wschodzie slonca? Z jakiej okazji?
-Przed wschodem slonca - poprawilem ja. - Nie moge spac. Mam koszmary. Kiepska noc i kiepski poranek, jak na razie. Ale dobra kawa.
-Mhm... - mruknela. - Co dalej?
-Pamietasz Errola, przyrodniego brata Marii? Dzis w nocy w osiedlu przy Piatej Alei znalezlismy z Sampsonem jego zwloki.
Babcia wydala z siebie dzwiek podobny do cmokniecia i pokrecila glowa.
-To smutne. Co za wstyd, Alex. Taka dobra rodzina, tacy mili ludzie.
-Musze ich dzisiaj zawiadomic. Moze dlatego nie moge spac. Denerwuje sie.
-Co jeszcze? Zwierz sie swojej babci, Alex.
Dobrze mnie znala, a jej obecnosc uspokajala mnie.
-Chodzi o Christine - wyznalem w koncu. - Miedzy nami chyba wszystko skonczone. Powiedziala, ze nie chce mnie wiecej widziec. Nie wiem, co bedzie z malym Aleksem. Robilem wszystko, co moglem, przysiegam.
Babcia odstawila filizanke i objela mnie chudym ramieniem. Wciaz byla bardzo silna. Przytulila mnie mocno.
-Skoro robiles, co mogles, to wiecej nie mogles zrobic.
-Nie otrzasnela sie z tego, co stalo sie na Bermudach - szepnalem. - Nie chce zyc z detektywem z wydzialu zabojstw. Nie wytrzymalaby. Nie chce byc ze mna.
-Za duzo bierzesz na siebie, Alex - odrzekla cicho babcia. - Winisz sie o to, o co nie powinienes. To cie przygniata i mozesz sie zalamac. Wierz mi.
-Wierze.
-Nie.
-Zawsze ci wierze.
-Nigdy - parsknela. - I wiesz, ze mnie nie przegadasz. A to dowodzi, ze mam racje.
Babcia zawsze musi miec ostatnie slowo. Jest najlepszym psychologiem w domu. W kazdym razie ciagle mi to powtarza.
ROZDZIAL 13
Jeszcze tego samego ranka wybuchla bomba - napad na bank w Falls Church w Wirginii, okolo pietnastu kilometrow od Waszyngtonu.Dobrze utrzymany, zbudowany w stylu kolonialnym dom dyrektora filii stal w ladnej okolicy, gdzie sasiedzi naprawde sie lubili. O tym, ze tu kochano dzieci, swiadczyly liczne zabawki, rowerki, placyk do minikoszykowki, hustawki, prowizoryczne stoisko z lemoniada. Byl tez piekny ogrod pelen kwitnacych krzewow. Dach garazu zdobil dziwaczny wiatrowskaz - czarownica na miotle - na ktorym siedzialo stadko ptakow. Tego ranka niemal slyszalo sie chichot wiedzmy.
Supermozg powiedzial swoim nowym ludziom, co zastana i jak maja postepowac. Dokladnie zaplanowal kazdy ruch i starannie sprawdzil ich przygotowanie.
Wiedzial, ze sa duzo lepsi od Parkerow. Kosztowali go polowe sumy zrabowanej w Citibanku, lecz byli tego warci. Pomiedzy soba nazywali sie panem Czerwonym, panem Bialym, panem Niebieskim i panna Zielona. Nosili dlugie wlosy i wygladali jak zespol heavymetalowy, ale znali sie doskonale na swojej robocie.
Tuz po otwarciu drzwi filii First Union w Falls Church do banku weszli pan Niebieski i panna Zielona. W kaburach ukrytych pod kurtkami mieli bron polautomatyczna.
Pan Czerwony i pan Bialy pojechali do domu dyrektora. Katie Bartlett uslyszala gong przy drzwiach wejsciowych i myslala, ze to opiekunka do dzieci. Kiedy otworzyla, zbladla i nogi sie pod nia ugiely na widok dwoch zamaskowanych, uzbrojonych facetow w sluchawkach i z mikrofonami pod broda.
-Do srodka! Ruszaj sie! - wrzasnal Czerwony i wycelowal lufe w jej twarz.
Napastnicy zaprowadzili matke i troje malych dzieci do salonu na parterze z wlaczonym kinem domowym wideo. Panoramiczne okno wychodzilo na male jezioro i z lodzi byloby widac wnetrze domu. Ale tego ranka nikt nie plywal.
-Teraz nakrecimy sobie film rodzinny - powiedzial niemal przyjaznym tonem pan Czerwony.
-Nie robcie nam krzywdy - poprosila pani Bartlett. - Bedziemy posluszni. Blagam was, odlozcie bron.
-Rozumiem cie, Katie. Ale musimy pokazac twojemu mezowi, ze nie zartujemy i ze naprawde jestesmy w waszym domu z toba i z dzieciakami.
-One maja dwa, trzy i cztery lata - odrzekla matka i rozplakala sie. Potem sprobowala wziac sie w garsc. - Sa jeszcze malutkie.
Pan Czerwony wsunal bron do kabury.
-Uspokoj sie. Nic im sie nie stanie. Obiecuje.
Na razie wszystko szlo dobrze i byl zadowolony. Katie wygladala na rozsadna, a dzieci nie sprawialy klopotu. Mila rodzina ci Bartlettowie, pomyslal. Dokladnie tak, jak mowil Supermozg.
-Zaklej dzieciom usta ta tasma - polecil matce i wreczyl jej gruba rolke.
-Nie beda halasowac, przysiegam - powiedziala. - Sa grzeczne, naprawde.
Zrobilo mu sie jej zal. Byla ladna i elegancka. Przypomnial sobie pare i dziecko z filmu Zycie jest piekne.
-Pobawimy sie ta tasma - zaproponowal dzieciom. - Bedzie super.
Dwoje spojrzalo na niego wrogo, ale trzyletnie usmiechnelo sie szeroko.
-A jak sie pobawimy? - zapytalo.
-Mamusia zaklei wam wszystkim buzie tasma, a potem nakrecimy film dla tatusia, zeby zobaczyl, jak wygladacie.
-A potem? - zainteresowal sie nagle czteroletni Dennis. - Zakleimy buzie mamusi?
Pan Czerwony rozesmial sie. Nawet pan Bialy usmiechnal sie krzywo. Fajne dzieciaki. Mial nadzieje, ze nie bedzie musial ich zastrzelic za kilka minut.
ROZDZIAL 14
Za kilka minut ktos mial zginac. Byla osma dwanascie. Napad na bank First Union w Falls Church trwal. Nie mozna bylo tego zatrzymac.Panna Zielona celowala z szybkostrzelnej broni w dwie przerazone kasjerki. Obie mialy po dwadziescia pare lat.
Pan Niebieski byl w gabinecie dyrektora filii. Wyjasnial Jamesowi Bartlettowi i jego asystentce zasady gry "prawda albo konsekwencje".
-Nikt nie ma na sobie cichego alarmu? - zapytal. Celowo mowil szybko i wysokim glosem, bo chcial sprawic wrazenie, ze jest zdenerwowany i moze za chwile stracic panowanie nad soba. - To bylby duzy blad, a nie moze byc zadnych bledow - ostrzegl.
-Nie mamy takich urzadzen - odparl dyrektor banku. - Powiedzialbym panu, gdybysmy mieli.
Sprawial wrazenie rozsadnego i gotowego do uleglosci.
-Sluchacie tasm szkoleniowych Amerykanskiego Towarzystwa Ochrony Przemyslowej? - spytal Niebieski.
-Niestety nie - odparl nerwowo dyrektor.
-W czasie napadu zalecaja przede wszystkim wspolprace, zeby nikt nie ucierpial.
Dyrektor przytaknal gorliwie.
-Zgadzam sie z tym. Bede z panem wspolpracowal.
-Calkiem nieglupi z ciebie facet, jak na dyrektora banku. Wszystko, co ci powiedzialem o twojej rodzinie, to absolutna prawda: sa zakladnikami. I chce, zebys ty tez mi zawsze mowil prawde. Bo inaczej beda przykre konsekwencje. Zadnych alarmow, farby na banknotach, ukrytych kamer i innych numerow. Jesli jestem teraz filmowany, masz mi powiedziec.
-Slyszalem o napadzie na Citibank w Silver Spring - odrzekl dyrektor. Jego szeroka, kwadratowa twarz byla czerwona jak burak. Z czola kapaly mu wielkie krople potu. Bez przerwy mrugal duzymi piwnymi oczami.
Pan Niebieski wskazal lufa komputer.
-Spojrz na monitor. Przyjrzyj sie.
Dyrektor zobaczyl na ekranie fragment filmu. Jego zona zaklejala dzieciom usta tasma. Popatrzyl na stojacego przy nim mezczyzne w masce narciarskiej.
-O, moj Boze! Wiem, ze dyrektorka banku w Silver Spring spoznila sie. Pospieszmy sie. Moja rodzina jest dla mnie wszystkim.
-Wiemy - przytaknal Niebieski.
Odwrocil sie do asystentki dyrektora i wycelowal w nia bron.
-Nie jest pani bohaterka, prawda, panno Collins?
Potrzasnela przeczaco miekkimi, rudymi lokami.
-Nie, prosze pana. Pieniadze banku to nie moje pieniadze. Nie warto za nie umierac. I nie sa warte zycia dzieci pana Bartletta.
Pan Niebieski usmiechnal sie pod maska.
-Wyjela mi to pani z ust.
Odwrocil sie z powrotem do dyrektora.
-Obaj mamy dzieci. I nie chcemy, zeby stracily ojcow, prawda? Do roboty.
Tekst o dzieciach ulozyl Supermozg. Calkiem niezly, dobrze dziala, pomyslal Niebieski.
Zeszli szybko do skarbca. Drzwi mialy podwojna kombinacje i Bartlett musial je otworzyc razem z asystentka. Uporali sie z tym w niecale szescdziesiat sekund.
Pan Niebieski pokazal im srebrzyste, metalowe urzadzenie. Przypominalo pilot do telewizora.
-To skaner policyjny - wyjasnil. - Jesli tylko gliny albo federalni rusza tutaj, natychmiast bede o tym wiedzial. Wtedy zginiecie wy i obie kasjerki. Czy w skarbcu sa jakies ukryte alarmy?
-Nie, prosze pana - zapewnil skwapliwie dyrektor. - Daje na to slowo.
Pan Niebieski znow sie usmiechnal pod maska.
-Wiec idziemy po moje pieniazki. Ruszac sie!
Juz prawie konczyl ladowanie gotowki, gdy nagle skaner policyjny odebral alarm: "Napad na bank First Union w srodmiesciu Falls Church!".
Niebieski odwrocil sie do Jamesa Bartletta i strzelil. Potem wpakowal kule w czolo panny Collins.
Tak jak to przewidywal plan.
ROZDZIAL 15
Na dachu mojego samochodu wyla syrena.Moje cialo tez.
Mozg takze.
Przyjechalem do banku First Union w Falls Church w Wirginii prawie w tym samym momencie co Kyle Craig i jego druzyna z FBI.
Czarny helikopter siadal wlasnie na niemal pustym parkingu centrum handlowego, tuz za bankiem. Kyle i trojka agentow wyskoczyli z maszyny, pochylili sie i podbiegli do mnie szybkim truchtem. Przypominali mnichow spieszacych do kaplicy. Nosili niebieskie kurtki FBI, zeby wszyscy widzieli, ze w sledztwo zaangazowane jest Biuro. Po ostatnich morderstwach chcieli uspokoic ludzi, ze wzieli sprawy w swoje rece.
-Byles juz w srodku? - wysapal Kyle. Wygladal, jakby tez nie spal cala noc.
-Dopiero przyjechalem. Zobaczylem waszego ladujacego belljeta i domyslilem sie, ze to ty albo Darth Vader. Chodzmy.
-Starsza agentka Betsey Cavalierre - przedstawil Kyle.
Drobna kobieta dobrze po trzydziestce miala lsniace, czarne wlosy i bardzo ciemne oczy. Nosila za duza kurtke FBI, bialy T-shirt, spodnie khaki i sportowe buty. Nie byla piekna, ale calkiem ladna.
-I reszta pierwszego zespolu - ciagnal Kyle. - Agenci Michael Doud i James Walsh. A to Alex Cross, oficjalny lacznik miedzy policja waszyngtonska i nami. To on znalazl zwloki Errola i Brianne Parker.
Szybkie, uprzejme "czesc" i usciski dloni zakonczyly prezentacje. Zauwazylem, ze agentka Cavalierre szacuje mnie wzrokiem. Moze dlatego, ze przyjaznilem sie z jej szefem, a moze dlatego, ze bylem oficerem lacznikowym. Kyle wzial mnie za lokiec i odprowadzil na bok. Weszlismy za zolta tasme policyjna, trzepoczaca glosno na poludniowo-wschodnim wietrze.
-Jesli sprawcy pierwszego napadu nie zyja... - powiedzial - to kto, do cholery, zrobil ten skok? Kiepska sprawa. Rozumiesz, dlaczego wlaczylem cie do tego sledztwa?
-Bo nieszczescia chodza parami - odparlem.
W holu banku dostalem skurczu zoladka. Na podlodze lezaly dwie kasjerki w granatowych kostiumach poplamionych krwia. Obie nie zyly. Rany w glowach swiadczyly, ze strzaly oddano z bliskiej odleglosci.
-To jakas egzekucja! Jasna cholera! - powiedziala agentka Cavalierre, kiedy stanelismy nad zwlokami. Technicy z FBI natychmiast zaczeli filmowac i fotografowac miejsce zbrodni. Poszlismy do skarbca.
ROZDZIAL 16
Znalezlismy tam dwie nastepne ofiary: mezczyzne i kobiete. Strzelano do nich kilka razy. Ubrania byly podziurawione kulami. Ich takze ukarano? - zastanawialem sie. Jakie grzechy popelnili? Dlaczego to sie stalo, do diabla?-To zupelnie bez sensu - powiedzial Kyle i rozmasowal twarz obiema rekami. Jego znajomy tik przypomnial mi rozne, liczne dochodzenia, ktore prowadzilismy razem. Czasem narzekalismy na siebie, ale zawsze dobrze nam sie wspolpracowalo.
-Przy napadach na banki zwykle nie ma trupow - zauwazyla agentka Cavalierre. - Zawodowcy nie zabijaja. Wiec skad ta jatka?
-Tutaj tez trzymali rodzine dyrektora jako zakladnikow? - zapytalem. - Jak w Silver Spring?
Niemal balem sie uslyszec odpowiedz.
Kyle spojrzal na mnie i skinal glowa.
-Zone i trojke dzieci. Na szczescie nic im sie nie stalo. Wiec dlaczego zabili tych tutaj? Gdzie tu jest jakis logiczny schemat?
Na razie nie wiedzialem. Kyle mial racje: to bylo bez sensu. Albo moze raczej nie potrafilismy zrozumiec sposobu myslenia zabojcow.
-Cos moglo nie wyjsc - powiedzialem. - Jesli ten napad laczy sie z tamtym z Silver Spring.
-Musimy przyjac, ze tak - odrzekla Cavalierre. - W Silver Spring zabito rodzine, bo dyrektorka zostala ostrzezona, ze jesli bandyci nie wyjda z banku w okreslonym czasie, zakladnicy zgina. Z bankowej kasety wideo wynika, ze spoznili sie o niecale trzydziesci sekund.
Kyle jak zwykle wiedzial wiecej niz reszta z nas.
-Ktos zawiadomil tutejsza policje. Sadze, ze to bylo przyczyna tych czterech morderstw. Probujemy ustalic, skad dzwonil informator.
-A skad bandyci wiedzieli o alarmie w policji? - zapytalem.
-Pewnie mieli skaner policyjny - odparla Cavalierre.
Kyle przytaknal.
-Agentka Cavalierre to specjalistka od napadow na banki i wlasciwie prawie od wszystkiego.
Lekki usmiech pojawil sie na jej twarzy.
-Chce wygryzc Kyle'a - oznajmila.
Postanowilem trzymac ja za slowo.
ROZDZIAL 17
Pojechalem z Kyle'em i jego druzyna do centrali FBI w srodmiesciu Waszyngtonu. Wszyscy bylismy wstrzasnieci zbrodnia. Agentka Cavalierre duzo wiedziala o napadach na banki, pamietala, miedzy innymi, kilka dokonanych na Srodkowym Zachodzie, ktore przypominaly skoki na Citibank i First Union.Gdy znalezlismy sie w biurze, wyciagnela wszystkie informacje, jakie w pospiechu udalo sie jej znalezc. Przeczytalismy wydruki o dwoch narwancach. Jeden nazywal sie Joseph Dougherty, drugi Terry Lee Connor. Zastanawialem sie, czy dwa ostatnie napady byly wzorowane na ich robocie. Obaj obrobili kilka bankow na Srodkowym Zachodzie. Zwykle najpierw brali rodziny dyrektorow jako zakladnikow. Pewna rodzine trzymali trzy dni - przez caly swiateczny weekend - a w poniedzialek okradli bank. Ale nigdy nie zrobili nikomu krzywdy.
-To jednak zasadnicza roznica - powiedziala C