Adamczewski Leszek, Piątkiewicz Paweł - Podziemny skarbiec Rzeszy

Szczegóły
Tytuł Adamczewski Leszek, Piątkiewicz Paweł - Podziemny skarbiec Rzeszy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Adamczewski Leszek, Piątkiewicz Paweł - Podziemny skarbiec Rzeszy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Adamczewski Leszek, Piątkiewicz Paweł - Podziemny skarbiec Rzeszy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Adamczewski Leszek, Piątkiewicz Paweł - Podziemny skarbiec Rzeszy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Spis treści Zamiast wstępu, czyli pułapka na myszy Zaufani ludzie NSDAP Z perspektywy Londynu Kierunek Hochwalde Ucieczka doktora Zimmermanna Sprawozdanie kustosza Maya Wagon do Grasleben Tajemniczy Alfons K. Skrzynie z Królewca Zamknięci w garażach Po nitce do skarbca Pociąg wojskowy numer 177/4162 W wyrobiskach kopalni soli Przesłuchanie Sidorowa Linia Hindenburga Skarby wracają ze Wschodu Zagadki podmiędzyrzeckich podziemi Strona 4 Zamiast wstępu, czyli pułapka na myszy Rosjanie byli już bardzo blisko. Do Kalau, Starpel, Paradies i okolicznych wiosek od kilkudziesięciu godzin dochodziły odgłosy szybko zbliżającego się frontu. Nikt z mieszkańców nie przewidywał nawet w najczarniejszych myślach, że znad Wisły i Narwi Armia Czerwona tak szybko dotrze nad Obrę, do wschodnich powiatów tak zwanej starej Rzeszy. Ostatni pociąg, odjeżdżający ze Starpel w kierunku zachodnim, był przepełniony do granic możliwości. A jednak porzucając walizki, tobołki i rowery do jadącego już pociągu wskakiwali ostatni pasażerowie. Byli to ci, którzy nie pochodzili z tych okolic, ale zostali skierowani do pracy przy rozbudowie tutejszych potężnych fortyfikacji, zwanych dziś Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym (MRU), lub do działającej niemal do ostatniej chwili, częściowo podziemnej, fabryki zbrojeniowej. Przymusowi robotnicy cudzoziemscy nie mieli powodu do ucieczki. Została też miejscowa ludność. Do Kalau pierwsze patrole czerwonoarmistów dotarły 29 stycznia 1945 roku. Tego dnia, wieczorem zjawiła się tu szpica głównych sił 44. Brygady Pancernej Gwardii, wyposażona w czołgi i samobieżne działa pancerne. I to ona w nocy, docierając szosą z Kalau do wioski Hochwalde, przełamała główne umocnienia Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry - Warty (Festungsfront OderWartheBogen), o który tu i ówdzie przez dwa następne dni toczyły się walki. Fortyfikacje, na których budowę Niemcy wydali miliony marek i które miały przez co najmniej kilkanaście dni zatrzymać Armię Czerwoną na głównym berlińskim kierunku natarcia, nie spełniły pokładanych w nich nadziei. A jednak na krótko przyhamowały one marsz Rosjan i pozwoliły Niemcom umocnić się na przyczółkach na wschodnim brzegu Odry pod Frankfurtem i Kostrzynem. Po zajęciu Kalau przez czerwonoarmistów mieszkańcy wioski przeszli przez piekło gwałtów, rabunków, podpaleń i zbrodni. Jak później obliczono, w tych pierwszych dniach Rosjanie zabili trzydziestu mieszkańców Kalau: dwoje dzieci, pięć kobiet i dwudziestu trzech mężczyzn. Pozostałych stłoczono w pięciu gospodarstwach. Rozpoczęły się też wywózki młodych i zdrowych kobiet do obozów pracy gdzieś w głębi Strona 5 ZSRR... Siedem lat wcześniej życie mieszkańców Kalau, Hochwalde i okolicznych wiosek toczyło się wprawdzie utartymi koleinami, ale jednak trudno było je uznać za normalne, nawet według nazistowskich standardów. Mieszkańcy podmiędzyrzeckich wiosek znajdowali się bowiem pod dyskretną obserwacją hitlerowskich słb specjalnych. Wszak w pobliżu ich domostw budowano potężne fortyfikacje, które władze Trzeciej Rzeszy chciały ukryć dziś wiemy, że nieskutecznie przed wywiadem polskim. Ojciec Leonharda Hoffmanna musiał być majętnym na tamte czasy człowiekiem. Codziennie bowiem przewoził samochodem swe dzieci z Hochwalde do Kalau, gdzie wsiadały do pociągu, którym jechały do szkoły w pobliskim Meseritz. I tak też było tamtego majowego dnia 1938 roku. Jedenastego lub dwunastego” napisał po latach Leonhard Hoffmann w monografii Hochwalde. Ein Dorfin der Grenzmark Posen Westpreussen, wspominając ten dzień. Oddajmy mu zatem głos: „Ojciec wiózł nas swoim samochodem na stację w Kalau, żebyśmy pociągiem pojechali do Meseritz. To musiało się wydarzyć o godzinie 7 rano, zanim podjechaliśmy Strona 6 na wzniesienie Lemberg na drodze HochwaldeKalau. Z naprzeciwka pojawiła się kolumna samochodów. Jadący z jej przodu samochód zmusił nas do zjechania na pobocze i zatrzymania się. Ciekawskim wzrokiem patrzyliśmy na przejeżdżającą kolumnę. W pierwszym odkrytym samochodzie rozpoznaliśmy Adolfa Hitlera. To spotkanie było naturalnie głównym tematem rozmów dnia, zarówno w szkole, jak i we wsi”. Czyli w Hochwalde, która to wioska nazywa się dziś Wysoka. Dla jasności podajmy jeszcze polskie odpowiedniki nazw innych wymienionych wyżej miejscowości. Kalau to Kaława, Starpel to Staropole, Paradies to Gościkowo, a Meseritz to Międzyrzecz. Wróćmy jednak do daty tego niecodziennego spotkania na szosie. Po latach Hoffmann pisał, że prawdopodobnie było to 11 lub 12 maja 1938 roku. Dziesiątego maja Hitler wraz z liczną świtą dygnitarzy nazistowskich, zarówno ministrów swego rządu, jak i prominentnych działaczy NSDAP powrócił do Berlina z tygodniowej, oficjalnej wizyty we Włoszech, złożonej na zaproszenie króla Wiktora Emanuela m. Jest zatem mało prawdopodobne, by Führer już następnego dnia, i to wczesnym rankiem, przebywał w okolicach Meseritz. Z przebiegiem budowy Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry - Warty Hitler raczej zapoznał się więc 12 maja. Jego adiutant lotniczy, wówczas kapitan Nicolaus von Below, po latach wspominał, że do tej inspekcji doszło w maju 1938 roku, nie wymieniając konkretnej daty. Napisał jednak, że wodzowi Trzeciej Rzeszy towarzyszyli: generał Walther von Brauchitsch naczelny dowódca wojsk lądowych i generał Otto Wilhelm Forster z Inspektoratu Saperów i Fortyfikacji. „Hitler oglądał wszystko bardzo dokładnie i z zainteresowaniem napisał Below. Jego milczenie przy tej inspekcji było przygnębiające. Wszystkie te urządzenia były przestarzałe, nadziemne kopuły schronów uzbrojone były tylko w karabiny maszynowe. Tym nie można było zatrzymać żadnych czołgów. Długo też nie trwało, jak Hitler z Brauchitschem i Forsterem odsądził się nieco od swej świty i zdenerwowany usilnie ich na coś namawiał. Późniejsze rozmowy z Hitlerem pozwoliły mi zrozumieć jego przerażenie. Na podstawie dawnych meldunków Blomberga myślał, że w międzyrzeczu Odry i Warty chodzi o nowoczesne do pewnego stopnia urządzenia obronne”. Strona 7 „W czasie przeprowadzonej wizytacji piszą J.E. Kaufmann i R. Jurga w pracy Twierdza Europa Hitler uznał, że było to ogromne marnotrawstwo sił i środków, przede wszystkim dlatego, że dwanaście połączonych tunelami GW [grup warownych] wyposażono jedynie w lekkie uzbrojenie. Faktycznie zaplanowano kilka dużych baterii pancernych, które miały być zamontowane w schronach typu A składających się z trzech osobnych bloków; każdy z nich wyposażony byłby w wieżę z pojedynczą armatą kalibru 105 milimetrów. Projektowano zbudowanie siedmiu takich baterii w sektorze centralnym, który miał również mieć cztery podobne baterie haubic 150 mm”. Wspomniany przez Nicolausa von Belowa feldmarszałek Werner von Blomberg od końca stycznia 1933 roku do pierwszych dni lutego 1938 był ministrem zrazu do spraw Reichswehry, a później wojny w rządzie Hitlera. I to on w końcu października 1935 roku wraz z generałem Forsterem oprowadzał Führera po terenie, gdzie rozpoczynała się budowa potężnego pasa umocnień, wzorowanego na francuskiej Linii Maginota. Ów front ufortyfikowany, przebiegający od Warty na północy, do Odry na południu, od okolic Schwerina a/Warthe (Skwierzyny) po rejon Züllichau (Sulechowa), miał chronić terytorium Rzeszy na głównym berlińskim kierunku natarcia... Wojska Polskiego. Tak, Wojska Polskiego, bo fortyfikacje międzyrzeckie, jak umownie się je dzisiaj nazywa, Strona 8 rozpoczęto budować ze strachu przed Polakami. Ale w maju 1938 roku Wielkoniemiecka Rzesza już się Polski nie obawiała. To Europa zaczynała naprawdę bać się Hitlera i jego agresywnej polityki. Wszak kilka tygodni wcześniej Niemcy wchłonęły niepodległą Austrię, a cztery miesiące później rozpoczął się finał rozgrywki, której celem była niepodległa Czechosłowacja. Rzucając wyzwanie Europie, Hitler nie zamierzał kryć się w fortyfikacjach. Przyszłą wojnę wyobrażał sobie jako działania szybkich jednostek zmotoryzowanych, w tym pancernych, a także lotnictwa. I stąd też wkrótce po inspekcji fortyfikacji międzyrzeckich wydal decyzję o przerwaniu wszelkich inwestycji w rejonie Meseritz. Za ogromne sumy, które od kilku lat pochłaniała budowa Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry - Warty, można byłoby wyekwipować i uzbroić kilka dywizji. To przemawiało do wyobraźni Hitlera. Inspektorat Saperów i Fortyfikacji protestował, ale na nic to się zdało. Führer był nieubłagany. W swej monografii wioski Hochwalde Leonhard Hoffmann cytuje nawet słowa Hitlera, który po inspekcji systemu korytarzy podziemnych i schronów bojowych centralnego odcinka fortyfikacji międzyrzeckich miał się o nich wyrazić: „Bezwartościowe pułapki na myszy, bez siły ognia, z jedną lub dwiema malutkimi wieżyczkami z karabinami maszynowymi. To twierdza, która służy do konserwowania przeciwników walki”. Nie wiemy, skąd Hoffmann wziął ten cytat, ale Hitler rzeczywiście tak myślał. I tak mógł powiedzieć. Strona 9 Tej gigantycznej budowy nie można było przerwać z dnia na dzień. Ostatecznie stanęło na tym, że wykonawcy skoncentrują się na pracach wykończeniowych obiektów mocno zaawansowanych w budowie, co dla Inspektoratu Saperów i Fortyfikacji było wygodnym pretekstem do skrytego kontynuowania budowy. Dowiedział się o tym Hitler i zareagował błyskawicznie. W trybie natychmiastowym zwolniono generała Forstera z zajmowanego przezeń stanowiska, a kierownictwo budowy przejęła Organizacja Todta z kategorycznym poleceniem natychmiastowego zakończenia inwestycji. Adolf Hitler okazał się wyjątkowo mściwym człowiekiem. Nie zapomniał o generale Forsterze i zlekceważeniu polecenia przerwania budowy fortyfikacji międzyrzeckich. Po pierwszych niepowodzeniach w wojnie ze Związkiem Radzieckim, dawny szef Inspektoratu Saperów i Fortyfikacji, który objął następnie podrzędne stanowisko dowódcze w oddziałach liniowych, został przez Hitlera po raz drugi zdymisjonowany. Przeżył jednak wojnę. Strona 10 Przerywając budowę fortyfikacji międzyrzeckich, musiano wcześniej wykonać interesujący nas drobny fragment systemu podziemnego, który kilka lat później władze hitlerowskie przekształciły w ogromny skarbiec. O tym, co w nim ukryto oraz jak doszło do jego odkrycia przez Armię Czerwoną, będzie mowa na następnych stronach. Udało się nam bowiem dotrzeć do nierzadko bardzo szczegółowych relacji i utajnionych lub zapomnianych do niedawna dokumentów, które uzupełnią naszą wiedzę o ten mało znany epizod z ostatnich miesięcy drugiej wojny światowej w Europie. Spróbujemy również w labiryncie ciągnących się kilometrami tuneli odszukać ten fragment systemu podziemnego Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, gdzie Rosjanie znaleźli najprawdziwsze skarby. Strona 11 Zaufani ludzie NSDAP Sołacz, willowa dzielnica Poznania. Tu, obok Parku Sołackiego, stoi wyremontowana na przełomie lat 2002/2003 duża willa. W czasach drugiej wojny światowej, gdy ulica ta nosiła nazwę Masurenalle, w tym domu, oznaczonym numerem 6., mieszkał doktor filozofii Siegfried Rühle. Z wykształcenia był jednak historykiem sztuki. Na uniwersytetach w Berlinie i Marburgu studiował nie tylko historię, ale także germanistykę i języki starożytne. Jak zatem widać, Rühle był człowiekiem wszechstronnie wykształconym. Dziwi przeto nie tyle może nawet wulgarny język, co rubaszny styl jego obszernej pracy Ein Museum baut auf, zamieszczonej w wydawanym w okupowanym Poznaniu czasopiśmie „Wartheland” (1941 nr 1). W tym antypolskim artykule roi się od określeń w rodzaju „świński chlew” czy „głupi są ci Polacy”. Rühle urodził się 19 października 1887 roku w Gdańsku. Po studiach, w 1914 roku zgłosił się ochotniczo do wojska i służył w stopniu podporucznika jako obserwator w eskadrze myśliwskiej. Po pierwszej wojnie światowej przez pięć lat pracował jako nauczyciel w Gimnazjum Miejskim w Danzig, by w 1926 roku zostać kustoszem w utworzonym w tym właśnie roku Państwowym Muzeum Historii Gdańska (Staatlichen Landesmuseum fur Danziger Geschichte), gdzie był bliskim współpracownikiem dyrektora tej placówki Ericha Keysera. Na krótko przed wybuchem kolejnej wojny światowej został zastępcą dyrektora. Przez trzynaście lat pracował w Pałacu Opatów w GdańskuOliwie, gdzie owo muzeum miało swą siedzibę. Pracując w Gdańsku i będąc uznanym znawcą jego dziejów, Rühle poznał prezydenta Senatu Wolnego Miasta Arthura Greisera. I Greiser o nim nie zapomniał, gdy z woli Adolfa Hitlera został namiestnikiem Rzeszy na ziemiach Wielkopolski, Kujaw i części Mazowsza formalnie włączonych do Niemiec jako zrazu Okręg Rzeszy Posen, nieco później przemianowany na Kraj Warty (Reichsgau Wartheland). Doktor Rühle objął dyrekcję Muzeum Cesarza Fryderyka w okupowanym Poznaniu. Międzywojenne Muzeum Wielkopolskie wróciło zatem do nazwy KaiserFriedrich Strona 12 Museum, którą ta placówka nosiła w czasach zaborów. Dla porządku dodajmy w tym miejscu, że identyczną nazwę nosiło też muzeum w Berlinie. „Gdy na początku październiku 1939 roku, po zakończeniu działań wojennych, wróciłem się do pracy w Muzeum Wielkopolskim, które znowu nazywało się KaiserFriedrich Musem opowiadał w grudniu 1995 roku Przemysław Michałowski, wówczas emerytowany pracownik Muzeum Narodowego w Poznaniu, obecnie już nieżyjący doktor Siegfried Rühle akurat przejmował od Nikodema Pajzderskiego obowiązki komisarycznego wtedy jeszcze dyrektora. Rühle miał wówczas około pięćdziesięciu lat. Przyjechał z Gdańska. Był człowiekiem, takie przynajmniej odniosłem wrażenie, uprzejmym. Przywitał się ze mną mile i zachęcił do pracy. Przede wszystkim zależało mu, aby muzeum szybko wróciło do że tak powiem normalności. Polecił spakowane przez nas tuż przed wojną zbiory wyjąć ze skrzyń i powiesić na swych dawnych miejscach. Wkrótce jednak zmieniłem zdanie o nowym dyrektorze, ponieważ sekretarka dała mi do przeczytania napisany przez Rühlego protokół, w Strona 13 którym przedstawiał stan, w jakim zastał muzeum. Był to antypolski paszkwil. Do dzisiaj pamiętam zdanie, w którym Rühle stwierdzał, że wprawdzie w muzeum był elektroluks, ale Polacy nie umieli się nim posługiwać. Po dwóch tygodniach porzuciłem więc pracę. Po prostu któregoś dnia nie poszedłem do muzeum i aż do lutego 1945 roku moje nogi nie przekroczyły progu gmachu muzeum przy alejach Marcinkowskiego. Wkrótce dowiedziałem się, że dyrektor Pajzderski został aresztowany i przewieziony do Fortu VII”. Strona 14 Ostatniego przedwojennego dyrektora Muzeum Wielkopolskiego Nikodema Pajzderskiego gestapowcy zamordowali 6 stycznia 1940 roku w obozie koncentracyjnym (Konzentrationslager Posen) urządzonym w tym starym forcie pruskich fortyfikacji Poznania. KaiserFriedrich Museum było w okupowanym Poznaniu nie tylko zwykłą placówką Strona 15 muzealną. Z jednej strony gromadziło ono dzieła sztuki rabowane z wielu wielkopolskich kolekcji prywatnych, kościołów i lokalnych muzeów, z drugiej zaś było placówką w swej działalności wystawienniczej eksponującą głównie nazistowskie treści propagandowe, chociaż jak zauważył profesor Czesław Łuczak w jednej z prac o Kraju Warty zorganizowano tu także kilka ekspozycji o bezspornych walorach artystycznych, choćby wystawę niektórych dziel Wita Stwosza w 1941 roku i prac plastyków fińskich w 1944 roku. Siegfried Rühle uważany był za zaufanego człowieka czołowych nazistów. Jesienią 1984 roku o czym będzie jeszcze mowa tygodnik „Die Zeit” pisał o nim jako o człowieku Martina Bormanna, sekretarza Adolfa Hitlera i szefa Kancelarii NSDAP. A z biegiem czasu, gdy na „dworze” Führera zaczęły maleć wpływy choćby marszałka Rzeszy Hermanna Gőringa czy ministra do spraw uzbrojenia i amunicji Alberta Speera, reichsleiter Bormann stał się najpotężniejszym człowiekiem nazistowskich Niemiec. I jeśli prawdą jest, że doktor Rühle był jego człowiekiem, to skromnemu dyrektorowi poznańskiego muzeum można było powierzyć nawet największe sekrety Trzeciej Rzeszy. Strona 16 Natomiast w opinii hitlerowskich władz Kraju Warty inna nominacja kadrowa okazała się niewypałem. Dyrekcja Pruskiego Tajnego Archiwum Państwowego w BerlinieDahlem na pierwszego dyrektora Reichsarchiv Posen, utworzonego na bazie międzywojennego Archiwum Państwowego w Poznaniu, powołała archiwistę wrocławskiego, doktora Hermanna Golluba. Do okupowanego Poznania przyjechał on 27 października 1939 roku i chyba nie w pełni zrozumiał swą „cywilizacyjną misję na odzyskanych ziemiach niemieckiego Wschodu”. Po latach historyk, profesor Marian Wojciechowski, wspominał tamte czasy i swego ojca Zygmunta, pisząc między innymi: „Udało się Ojcu bezpieczne jak się okazało ulokowanie jego biblioteki. Przejął ją w depozyt (Depositum Wojciechowski) doktor Hermann Gollub, znany Ojcu sprzed wojny archiwista wrocławski, wówczas dyrektor Reichsarchiv Posen. Gollub powiedział: «Po wojnie bibliotekę Pan sobie odbierze». Tak też się stało. Gollub był dyrektorem archiwum poznańskiego do 1943 roku, potem poszedł na front Zmarł w 1958 roku. Jego następca wyrzucił wszystkie polskie depozyty (śladem Ojca poszło jeszcze kilku profesorów poznańskich) z Strona 17 archiwum na Górze Przemysława do dolnego kościoła Świętego Michała przy ulicy Stolarskiej”. Marian Wojciechowski dodał, że ów kościół spłonął podczas walk o Poznań zimą 1945 roku, ale biblioteka jego ojca ocalała. Zaginęły tylko zbiory dotyczące historii sztuki i pierwsze wydanie Mein Kampf Adolfa Hitlera. Naprawdę pożar ogarnął kościół Świętego Michała podczas amerykańskiego bombardowania Poznania w drugi dzień Zielonych Świątek, 19 maja 1944 roku. Spłonęło wówczas kilka milionów książek skonfiskowanych Polakom w Kraju Warty, bez ładu i składu złożonych w górnym kościele, w tym liczące około 200 000 woluminów zbiory biblioteki Archiwum Archidiecezjalnego. Książki złożone w dolnym kościele ocalały. Marian Wojciechowski popełnił również drugi błąd. Otóż doktor Hermann Gollub był dyrektorem Reichsarchiv Posen tylko do marca 1941 roku. Został odwołany z tego stanowiska po denuncjacji niemieckiego pracownika archiwum o dobrym traktowaniu Polaków. Strona 18 Ciekawe, że fanatyczni hitlerowcy postawili podobny zarzut latem 1940 roku doktorowi Siegfriedowi Ruhlemu, o czym jeszcze wspomnimy. Dyrektora KaiserFriedrich Museum wybronił gauleiter Greiser, Gollub musiał odejść. Jednocześnie dyrektor generalny Pruskiego Tajnego Archiwum Państwowego wysiał pisma do podległych mu archiwów znajdujących się na ziemiach włączonych do Rzeszy. Otrzymali je doktor Ulrich Wendland, szef archiwum gdańskiego i nowy dyrektor Reichsarchiv Posen, przybyły z Królewca doktor Erich Sandow. Naczelny szef z Berlina pouczył ich, aby „informacje o sprawie, a także udzielanie rad ograniczyć do minimum w kontaktach z Polakami oraz unikać rozmów i gestów, które mogłyby być interpretowane jako przyjazne wobec Polaków". Doktor Erich Sandow nie zagrzał długo miejsca w Poznaniu. Po dziesięciu miesiącach urzędowania na stanowisku dyrektora Reichsarchiv Posen został zastąpiony przez berlińskiego archiwistę, doktora Ericha Weisego. Od początku okupacji do końca 1941 roku Weise był dyrektorem archiwów dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa. O doktorze Weise krążą różne opinie, nie zawsze prawdziwe. Na pewno nie był Polakożercą, ani nawet fanatycznym nazistą. Swego dyrektora dobrze poznał kustosz Adam Kaletka, jeden z nielicznych Polaków, których Niemcy pozostawili w Strona 19 Reichsarchiv Posen. W jego opinii, Weise byt typowym archiwistą, doceniającym wartość wszystkich starych dokumentów i czynił wiele, by nie uległy one zniszczeniu. Jak się później okazało, obaj dyrektorzy Rühle i Weise rzeczywiście zrobili wiele, aby ocalić unikatowe skarby kultury. Doktor Erich Weise przebywał jeszcze w Warszawie, gdy ludzie odpowiadający za zabezpieczenie dóbr kultury zgromadzonych w okupowanym Poznaniu otrzymali poważne ostrzeżenie. Pierwsze i ostatnie. Oto w nocy z 8 na 9 maja 1941 roku na stojące przy ulicy Śniadeckich budynki mieszkalne spadła bomba o sporej sile rażenia. Jeden budynek został całkowicie zmieciony z powierzchni ziemi, dwa stojące obok zostały zniszczone mniej więcej w połowie, a kilkanaście innych doznało znacznych uszkodzeń. W sporej części miasta z okien wypadły szyby” wspominała ponad pół wieku później Zdzisława Krystek, która tę majową noc spędziła w pobliżu wybuchu bomby, w budynku na narożniku ulic Głogowskiej i Śniadeckich, gdzie „zakluczone drzwi zostały siłą podmuchu wyrwane i rzucone w głąb mieszkania”. Krystek użyła współczesnych nazw obu ulic, które wtedy nazywały się: Glogauerstrasse i Herderstrasse. W sporządzonym 9 maja raporcie inspektora Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa SS mowa jest o 2730 zabitych, wśród których miało być 18 Niemców. Według władz wojskowych, w tę noc zginęło 46 osób. Historykom tych liczb nie udało się zweryfikować, Strona 20 ale większość z nich jest zgodna, że zginęło zaledwie 3 Polaków, a pozostali uznani przez inspektora za Polaków byli volksdeutschami. Natomiast Zdzisława Krystek twierdziła, że w zniszczonych budynkach, po wcześniejszym wysiedleniu z nich Polaków, mieszkali głównie Niemcy nadbałtyccy. Był to przypadek, ostrzeżenie czy może nieudana próba zniszczenia jakiegoś ważnego obiektu w Posen? zastanawiano się w następnych dniach w Urzędzie Namiestnika Rzeszy Kraju Warty, starając się wyjaśnić cel zrzucenia na miasto przez samolot Królewskich Sił Powietrznych Wielkiej Brytanii tylko jednej bomby.