9932

Szczegóły
Tytuł 9932
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9932 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9932 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9932 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Gunn Zamkni�ty �wiat Prze�o�y�a: Anna Mikli�ska Data wydania polskiego: 1988 ...Gdziekolwiek jeste�, gdziekolwiek s�owa te zani�s� �lepy los, czytasz je w�r�d okruch�w Drugiego Imperium. Wyjd� dzi� wieczorem i sp�jrz w niebo. Sp�jrz na rozproszone gwiazdy, samotne, odleg�e, oddzielone od siebie przepa�ci� nienawi�ci, nieufno�ci i prawami w w�adzy. Zobacz, jakie s� naprawd� - wielkie, szare twierdze, otoczone fosami przestrzeni, z zast�pami wartownik�w, strzeg�cymi ich przed galaktyk�. Drugie Imperium. Powiedz to g�o�no. Niech rozpali wyobra�ni�. Niech dotrze do dna duszy. Imperium. W nim niezliczone planety, zjednoczona, zamieszka�a galaktyka. Takie jest znaczenie tego s�owa. Ale jak wygl�da imperium w rzeczywisto�ci? Jak je scalono? Jak �agodzono konflikty, unikano wojen? Nie wiemy. Nigdy nie b�dziemy wiedzie�. Przetrwa�a do naszych czas�w tylko nazwa. Pami�tamy j�, pami�tamy jak przez mg�� z�oty wiek, czasy wolno�ci, obfito�ci i pokoju. I czasem p�aczemy za tym, co min�o i nigdy nie wr�ci. Drugie Imperium, To znaczy tez, �e by�o kiedy� pierwsze, o kt�rym nie pami�tamy wcale. Drugie Imperium. Czy kiedy� b�dzie trzecie? Marzymy, mamy nadziej�, ale w g��bi jeste�my prze�wiadczeni, �e z�oty wiek odszed� na zawsze i nie mo�emy przywo�a� go z powrotem. Drugie Imperium rozpad�o si� i jego fragmenty oddalaj� si� od siebie tak bardzo, �e nic ju� ich nie po��czy. Ju� nie jeste�my lud�mi. Jeste�my cieniami, ta�czymy taniec cieni w mrocznej twierdzy, a z�oty wiek sko�czy� si�... �Dynamika W�adzy Galaktycznej� I Bieg�em przez nie ko�cz�c� si� ciemno��, samotny i przera�ony. Ba�em si�, bo by�em sam i by�em ranny, cho� me wiedzia�em, gdzie. Nie mog�em tego sprawdzi�, bo bieg�em, nie mog�c si� zatrzyma� z powodu tego strachu. Z ty�u dobieg� mnie tupot st�p �cigaj�cych mnie niewidocznym korytarzem, a kroki te by�y lekkie i prawie bezszelestne, bo nie mia�y cia�a, i korytarz by� czarny i niepoznawalny, bo zagubiony by� w czasie i przestrzeni tak jak ja bezdomny. Najgorsza by�a cisza, ca�kowita cisza otaczaj�ca mnie jak ciemno��, ale straszniejsza ni� ciemno��, bo moje pragnienie, by m�wi� i s�ucha� by�o silniejsze ni� pragnienie, by zobaczy� i gdybym m�g� przerwa� t� cisz�, znikn�aby ciemno�� i nie musia�bym ju� biec. Kroki zbli�y�y si� mimo mojego po�piechu. I panika, kt�ra gna�a mnie coraz szybciej przez ciemno�� i cisz�, bo stopy te nie mia�y ci�kiego jak o��w cia�a, kt�re by je powstrzymywa�o. Powoli u�wiadomi�em sobie, sk�d pochodzi b�l. To moja d�o�, moja d�o� bola�a, bo trzyma�em w niej roz�arzony w�gielek. Nowy spazm strachu, strachu po��czonego ze wstydem. Rozwar�em d�o� i pozwoli�em, by wypad� z niej w�gielek. I umilk� za mn� tupot st�p, opu�ci� mnie strach, chocia� zamiast niego ogarn�a mnie rozpaczliwa samotno��, bo znik� nawet korytarz i by�em ca�kowicie sam. Unosi�em si� w ciemno�ci bez �adnego punktu zaczepienia i zupe�nie bezdomny. M�j umys� szuka� w pustce, ciszy i ciemno�ci, szuka� jakiej� innej �ywej istoty w tej niesko�czono�ci, ale nie by�o nic, me by�o �adnej istoty do kt�rej mo�na by si� odezwa�, a gdyby by�a, i tak nie istnia� spos�b, w jaki mo�na by si� porozumie�. I obudzi�em si�, odruchowo si�gaj�c r�k� do kieszeni, z�by si� upewni�, ale kamyka nie by�o, a ja wiedzia�em dlaczego i przypomnia�em sobie. Przypomnia�em sobie, jak strach po raz pierwszy wtargn�� do mojego �wiata. S�owa liturgii brzmia�y mi jeszcze w uszach, kiedy dostrzeg�em dziewczyn� przechodz�c� przez z�oci�cie l�ni�c� p�przezroczysto�� Bariery. By�a przera�ona. ... tw�j B�g jest tutaj... Przera�enie! Rozpozna�em to uczucie i me wiedzia�em, sk�d je znam. Ca�e �ycie sp�dzi�em w klasztorze. Mury klasztoru s� szerokie i mi�dzy mmi jest spok�j �wiata. Mury klasztoru s� wysokie i cierpienie �wiata nigdy me mo�e ich pokona�. Za tym murem by�em zadowolony i spokojny, zadowoleniem napawa�a mnie �wiadomo��, �e �ci�le okre�lony styl �ycia nigdy me wywiedzie mnie poza te mury. Nie pami�tam �ebym kiedykolwiek by� na zewn�trz. Nie pami�ta�em mego ojca ani matki, ani ich imion, ani tego jak umarli, ale to nie mia�o znaczenia, bo Ko�ci� by� dla mnie ojcem i matk�, i me potrzebowa�em nic wi�cej. Uczucia kt�re zna�em, by�y nieliczne i proste silna wiara Opata, g��bokie, czasem �arliwe pragnienie poznania naukowych prawd, kt�rym ogarni�ty by� Brat Jan, kontemplacja Ojca Konka, zdarzaj�ce si� od czasu do czasu mistyczne uniesienia Ojca Michaelisa Ale przera�enie by�o uczuciem mi obcym. Tak jak inne burz�ce niepok�j duszy nami�tno�ci, nie mog�o przekracza� Bariery, podobnie jak przedmioty materialne. ... poza zas�on� niewiedzy i zw�tpienia musisz Mnie szuka�, bo jestem tam, tak jak i tu, je�li pragniesz Mnie ujrze�... Tu, w katedrze, by�o troch� inaczej, ale dopiero dwa razy pe�ni�em tu s�u�b�. Ludzie przychodzili do miejsca, kt�re by�o dla nich przeznaczone, miejsca kontaktu z �yciem Ko�cio�a, w poszukiwaniu tego, czego mieli�my tak wiele - spokoju. Przechodzili przez Barier� obarczeni swymi k�opotami i smutkami, a wychodzili spokojni, pojednani z Wszech�wiatem. Poznawa�em ich zmartwienia i wsp�czu�em im, i odczuwa�em zadowolenie, kiedy mo�na ich by�o pocieszy�. Ale tym razem wiedzia�em, �e uczucia, kt�re odbiera�em w sali kontrolnej, by�y tylko marnym i niepe�nym przekazem. Przera�enie dziewczyny tworzy�o wok� niej specyficzn� otoczk�. Dotkn�o mnie zimnymi palcami, skoczy�o do moich oczu z ekranu, do moich palc�w z r�kawic. Spojrza�em na zegar. Czas ju� min��. Wyci�gn��em r�k�, wcisn��em wy��cznik i nastawi�em ga�k�. Rozproszenie musia�o nast�pi� gwa�townie. Gdyby Opat si� dowiedzia�... W dole mg�a zacz�a znika�, odp�ywa� pasmami i z czarnej g��bi przestrzeni wy�oni�a si� zamglona twarz. Wierni dope�niali jej rysy wed�ug w�asnych pragnie�. Wiedzia�em o tym. Bywa�em na dole podczas naszych nabo�e�stw i widzia�em to, co oni widzieli, czu�em to, co czuli i s�ysza�em to, co s�yszeli. ... bo jestem spokojem, gdzie jestem, tam jest spok�j, tam, gdzie jest spok�j znajdziecie Mnie, nieustaj�cy spok�j... Ponownie skierowa�em wzrok na ekran, na dziewczyn�. Sta�a tam nadal, tu� przy Barierze, i r�wnie dobrze jak to, �e jest przera�ona, widzia�em, �e jest pi�kna. Przez g�ow� przebieg�a mi my�l, czy to aby nie jest kuszenie. Ale by�a to tylko przelotna my�l. Wystarczy�o, �e mia�em dwadzie�cia lat, a ona by�a pi�kna i przera�ona. Nie pasowa�a do ludzi zebranych tam, na dole. To miejsce odwiedzali plebejusze i niewolnicy, a czasem ch�opi przygnani do Stolicy Imperium jak�� konieczno�ci�. Katedr� zwano Katedr� Niewolnik�w. Widzia�em ich wielu, odzianych n�dznie lub bogato w zale�no�ci od maj�tno�ci ich pana, ale wszyscy mieli ko�nierze z imitacji metalu z�ota, srebra, �elaza. Dziewczyna najwyra�niej nale�a�a do arystokracji. Mia�a delikatne, regularne rysy twarzy. Sta�a wyprostowana, wysmuk�a i dumna. Jej sk�ra nie by�a zniszczona d�ugimi godzinami sp�dzanymi pod roz�arzonym niebem ani powolnym dzia�aniem kurzu nios�cego �mier� w marnych izdebkach. Jej grzbiet nigdy nie pochyla� si�, by poruszy� upart� ziemi�. Jej str�j by� bogaty. Jedwabisty p�aszcz przetyka�y metalowe nitki, sp�dnica otula�a mi�kkimi falami d�ugie, smuk�e nogi. ... do tego miejsca stworzonego po to, by�cie poj�li prawd� nie mo�e wtargn�� nic, co nie mo�e przyj�� Mnie i Mego daru dla ludzi... Oddycha�a z trudem. Jedn� d�o� zacisn�a w pi��, drug� przyciska�a do piersi, jakby chcia�a uciszy� trzepoc�ce w niej serce. Obejrza�a si� w stron� Bariery. Zesztywnia�a wstrzymuj�c oddech. Potem powoli odetchn�a. ... bo tu jest �wi�tynia, do kt�rej tylko pok�j mi�uj�cy ma wst�p, a z�o nigdy nie przekroczy jej progu... Prze��czy�em na ekran zewn�trzny. Przed Barier� sta�o czterech m�czyzn, patrzyli na d�ugie schody wiod�ce do Katedry, na z�ocist� paj�czyn� wej�cia. Ubrani byli jednakowo, ale nie poznawa�em ich uniform�w. W kr�lestwie kolor�w oni byli odziani w czer�. Nie byli cz�onkami Zwi�zku Kosmonaut�w, kt�rych czarne mundury by�y rozja�nione srebrnymi pasami. Nie wygl�dali r�wnie� na arystokrat�w ani na Przewo�nik�w, ani te� na najemnik�w. Zadr�a�em. Przypominali czarne chmury w s�oneczny dzie�, cienie z�a, cienie tu, gdzie nie powinno by� cieni. Przypomnia�em sobie kim byli. Kiedy� jaki� przyjezdny ksi�dz wspomnia� o nich. Ojciec Konek wzruszy� ramionami, ale ja s�ucha�em uwa�nie. Byli najemnikami, kt�rzy nie nosili uniform�w swoich zwierzchnik�w. Nale�eli do tych bystrzejszych, kt�rzy pos�ugiwali si� umys�em na r�wni z broni�, kt�rzy przemykali si� bezg�o�nie ulicami miast tu i w innych �wiatach, wype�niaj�c swe tajne i ponure misje. Mieli �miertelny jad, jak w�e i jak w�e mieli specjalne prawa. �aden cz�owiek nie wa�y� si� ich tkn�� w obawie przed k�ami. Dostrzeg�em r�wnie� inne szczeg�y: niewielkie wypuk�o�ci po bokach gdzie ukryt� mieli bro�. Oboj�tny, niemal�e ospa�y wyraz twarzy. Czy �ycie by�o im tak oboj�tne, jak to powiedzia� �w ksi�dz? Czy doprawdy zabijali tak �atwo i zabijanie nie mia�o dla nich �adnego znaczenia? Jednej twarzy przyjrza�em si� dok�adniej. By�a �niada, zuchwa�a i malowa�o si� na niej rozbawienie, zimne czarne oczy, rozdzielone ogromnym, stercz�cym nosem, nadawa�y jej wygl�d groteskowy, ale nie zabawny. By�a przera�aj�ca. Zadr�a�em zn�w i prze��czy�em ekran z powrotem na obraz wn�trza. ... �ycie jest chaosem, �ycie jest g�odem, b�lem, nieko�cz�cym si� zmaganiem, �ycie jest �mierci�, ale �mier� jest �yciem... Dziewczyna nie zwraca�a uwagi na nabo�e�stwo. Ignorowa�a sceny, ukazuj�ce si� przed jej oczami, s�owa, kt�re musia�y rozbrzmiewa� w jej umy�le, tak jak rozbrzmiewa�y w moim. Mo�e by�a takim sceptykiem jak wi�kszo�� arystokracji, akceptuj�cej korzy�ci dane przez Ko�ci�, ale drwi�cej z jego dogmat�w, toleruj�cej jego istnienie ze wzgl�du na rol� jak� odgrywa w uspokajaniu ludno�ci... �Toleruj�cej?� Odetchn��em g��boko. To niemal�e herezja. Moje my�li zbli�y�y si� do niebezpiecznej kraw�dzi. Na dnie przepa�ci za Klasztorem bieli�y si� niezliczone ko�ci nieostro�nych my�licieli. Nikt nie tolerowa� Ko�cio�a: on by�, istnia� przez swoj� si�� duchow�, �y� dzi�ki sile wiary i si�om fizycznym ramienia tej wiary. Sk�d to s�owo przysz�o mi do g�owy? ... twe �ycie, kt�re jest �mierci�, oddaj w r�ce tych, kt�rym dano w�adz� nad tob�, bo jest ono niczym. Twoja �mier�, kt�ra jest �yciem, nale�y do ciebie i do Mnie, i b�dziesz �y� tak d�ugo, jak d�ugo nale�y ona do Mnie... Mo�e przera�enie dziewczyny o�lepi�o jej oczy i umys� tak, �e nie dotar�o do niej Pos�anie. Prawdziwy sceptyk nie m�g�by przekroczy� Bariery, chyba ze szuka�by schronienia. Schronienie by�o tutaj, je�li tego w�a�nie po��da�a. W�r�d mur�w chronionych przez pok�j Ko�cio�a mog�a pozosta� na zawsze, je�li zechce po�wi�ci� si� dzia�alno�ci zwi�zanej z �yciem Ko�cio�a lub je�li zapragnie po prostu spokoju, spokoju i zapomnienia, teraz i na zawsze. Wystarczy, �e przejdzie przez Portal, podobny do Bariery, tylko b��kitny i nieprzejrzysty. Znajduje si� dok�adnie pod Objawieniem. �Wybierz Portal!� - pomy�la�em. - �Przera�enie zniknie i nigdy wi�cej nie zadr�ysz.� Ale by�a to tylko przelotna my�l. Nie wiedzia�em dlaczego, ale czu�em, �e zbyt silna by�a w tej dziewczynie wola �ycia i nie pragn�a �mierci. Nigdy nie mog�aby przekroczy� Portalu, nawet gdyby chcia�a. Ale rozgl�da�a si� gor�czkowo po Katedrze, jakby w g�adkich �cianach i pod�odze szuka�a kryj�wki. Niespokojna, przesun�a si� do przodu, w stron� twardych kl�cznik�w, w kt�rych z pokor� pochylali si� wierni. Zatrzyma�a si� niezdecydowanie i jeszcze raz, przez z�ocist� zas�on� Bariery, spojrza�a na m�czyzn stoj�cych na ponurej ulicy. Nie mogli tu wej��, ale ona nie mog�a opu�ci� Katedry, by nie stan�� oko w oko z nimi i ich zamiarami. Obie r�ce mia�a opuszczone, d�onie zaci�ni�te w pi�ci, jedn� nieco wi�ksz� od drugiej, ramiona zgarbione. Jej d�onie na pewno s� zimne, pomy�la�em. Moje te� by�y zimne, nawet w r�kawicach. ... ksi�om Moim da�em si�� dokazywania cud�w w Moim imieniu... Z poczuciem winy przypomnia�em sobie o moich obowi�zkach. Ju� drugi raz pozwoli�em, by my�li moje odbieg�y od ustalonego toru. Odpowiedzialno�� za nabo�e�stwo odprawiane w Katedrze by�a szczeg�lnym zaszczytem dla nowicjusza, ale gdyby dowiedziano si� o jakichkolwiek moich uchybieniach, moje �wi�cenia op�ni�yby si� o jeszcze jeden rok. I tak by�em ju� sp�niony. Poprawi�em czapk� i r�kawy. W szarym, szorstkim habicie, z pochylon� g�ow�, twarz� ukryt� w cieniu anonimowo�ci wyszed�em na zaciemnione podwy�szenie. I mimo �e obraz ten by� tylko z�udzeniem, sprawia� wra�enie autentycznego i tr�jwymiarowego. �agodnie i powoli rozpocz�� si� Cudowny Epizod. Rozwija� si� stopniowo, a� przeszed� w grzmi�ce triumfem wezwanie i zamilk� cichym b�ogos�awie�stwem. Na pocz�tku obrazy by�y rytualne i zwyczajne. Moje odbicie z�o�y�o r�ce. Wyr�s� z nich jasnoczerwony kwiat. Moje d�onie cofn�y si� i kwiat zawis� w powietrzu. By� to p�k, kt�ry rozkwita� i r�s�; jego kolor ja�nia� i l�ni�, a� zanik�y kontury p�atk�w. I teraz by� s�o�cem, nie bia�ym, kt�re znali�my, ale ��tym, ogrzewaj�cym rodzin� planet. Okr��a�y je, wiruj�c w ciemno�ci, a kiedy pojawi�a si� trzecia planeta, s�o�ce zacz�o bledn�c. B��kitno- zielona trzecia planeta powi�ksza�a si� i wreszcie jej kulisto�� rozla�a si� w p�aski, sielankowy l�d, zielony l�d pokoju i obfito�ci. ... by dba� o Moje stworzenia... Puszyste czworono�ne zwierz�tka spokojnie skuba�y zielon� muraw�, ale ich pasterzem nie by� zwyczajny zakapturzony mnich. Nag�e natchnienie nada�o mu posta� dziewczyny w zwiewnej bia�ej sukience, dziewczyny, kt�r� przera�enie sk�oni�o do szukania schronienia w Katedrze. Tutaj nie n�ka� jej strach, tutaj by�a spokojna, pogodzona ze sob� i �wiatem, a jej jasne oczy patrzy�y bez niepokoju na �agodny krajobraz. Tutaj by�a pi�knem pi�kniejszym ni� rzeczywisto��. Sz�a �cie�k� u st�p zielonego wzg�rza. Przed ni� wyr�s� bia�y budynek z pi�knym p�kolistym dachem. Przesz�a przez sklepione wej�cie pozbawione drzwi, do pokoju niemal ca�kowicie zastawionego p�kami, z kt�rych ka�da wype�niona by�a rz�dami plastykowych ta�m pami�ci albo starych, zniszczonych ksi��ek. ... by chroni� wiedz�... Obraz by� dok�adny, bo zna�em to wszystko tak dobrze. By�o to Archiwum Historyczne. Zakonnicy pracowali, s�uchali i studiowali w ma�ych, pozbawionych ozd�b i sprz�t�w kabinach umieszczonych wzd�u� �ciany. Dziewczyna przep�yn�a przez ten pok�j do nast�pnego, gdzie ci�gn�y si� niesko�czone szeregi przezroczystych gablot ukazuj�cych oczom swe tajemnice. ... histori� ludzko�ci, bo wszyscy ludzie s� jedno�ci�... By�o to muzeum sztuki staro�ytnej, z wystaw� dziwnych narz�dzi, maszyn i broni, odnowionych i zrekonstruowanych, zebranych z setek �wiat�w. Ale wielka sala r�wnie� zosta�a za nami i dziewczyna wesz�a do nast�pnej. ... pi�kna... Pi�kno - pok�j nim a� o�lepia�: pos�gi, obrazy, gra �wiate�, delikatne rze�by, tkaniny, sztuczne stymulatory do koniuszk�w palc�w, zamkni�te we flakonach, ale i wytwarzane tutaj zapachy o niezwyk�ej s�odyczy i ostro�ci, niezliczone instrumenty muzyczne... Lecz nawet w�r�d tych wskrzeszonych arcydzie� tysi�cy zapomnianych geniuszy, ona by�a najpi�kniejsza... Kiedy wreszcie wysz�a na zewn�trz, by�a ju� noc. Wielki, l�ni�cy satelita rzuca� blade, srebrzyste �wiat�o na twarz, kt�r� unios�a ku wysadzanemu klejnotami niebu. Roz�o�y�a szeroko ramiona, obejmuj�c nimi niebo w ge�cie jedno�ci z wszech�wiatem. Jej cia�o by�o mi�o�ci�, jej twarz - nadziej�, jej gest - jedno�ci�, mistyczn� jedno�ci�, niesko�czonym kr�giem, kt�ry obejmuje wszystko co istnieje, ale nie ogranicza niczego. Widok ponad ramionami dziewczyny zacz�� bledn�c i roztapia� si� w intensywnej czerni przestrzeni, a� wreszcie wierni zn�w zobaczyli twarz swego Boga. ... piecz� nad tymi rzeczami powierzy�em ksi�om, by zachowali je dla ludzko�ci, gdy� s� one przejawem poszukiwania przez cz�owieka wiecznej prawdy... Moja rola sko�czy�a si�. Zda�em sobie spraw� z tego, co zrobi�em. Innowacja! To graniczy�o z buntem. Nie chcia�em si� buntowa�. By�em szcz�liwy. By�em bezpieczny. Po�wi�ci�em si� dla �ycia, kt�re by�o tego warte i z kt�rym moje �ycie by�o splecione, w kt�rym mog�o znale�� sw�j najpe�niejszy wyraz. Bunt? Przeciw czemu mia�bym si� buntowa�? I wtedy na ekranie zobaczy�em dziewczyn� i ju� wiedzia�em. Nie �ycie, ale �ycie - nie w znaczeniu szczeg�lnym, ale og�lnym. �ycie, kt�re sprawia�o, �e ludzie przychodzili tu, do Katedry, niemal�e og�upiali. Kt�re zostawia�o ich tutaj na kr�tki moment bezmy�lnego spokoju. To �ycie sk�oni�o zn�kan� przera�eniem dziewczyn� do szukania tutaj schronienia. Zrozumia�em, �e jest wa�niejszy obowi�zek, lepszy spos�b spe�nienia go ni� bezmy�lne pos�usze�stwo. Zastanawia�em si�, czy potrafi� by� taki jak przedtem. Da�em co� tej dziewczynie - nie potrafi�bym powiedzie� dok�adnie co - przekazane bez s��w pos�anie o pi�knie, nadziei, wierze - i mi�o�ci. Kl�cza�a w jednej z tylnych �awek, z twarz� zwr�con� w stron� Objawienia, z nik�ym u�miechem na ustach i oczami b�yszcz�cymi od �ez. By�em zadowolony. Jak�kolwiek b�d� musia� zap�aci� za to cen�, wiedzia�em, �e nigdy tego nie b�d� �a�owa� i nic nie zatrze w mojej pami�ci wspomnienia jej twarzy, ciep�ego, s�odkiego uczucia mi�o�ci danej bez nadziei na wzajemno��. ... tylko ci, kt�rzy szukaj�, mog� znale��, tylko ci, kt�rzy daj�, zostan� obdarowani... Dziewczyna wsta�a powoli. Wolna od strachu, podesz�a do przodu, w stron� Objawienia. Jej r�ka zawis�a na moment nad tac� na dary, jakby dziewczyna zastanawia�a si� po raz ostatni, ale ju� podj�a decyzj�. Rozwar�a d�o�. Dar spad� na tac�, zamigota� i znik�. Odwr�ci�a si� i ruszy�a tam, sk�d przysz�a. Ale nie przygniata� jej ju� teraz �aden ci�ar. Sz�a spr�ystym krokiem, lekka i beztroska. Mo�na by�o pomy�le�, �e idzie na zabaw� w�a�ciw� jej m�odo�ci, tam, gdzie �miech b�dzie wzbija� si� w powietrze jak srebrzyste ptaki... Przed Katedr� czekali m�czy�ni - czarne cienie z�a. Nie zawaha�a si�. Siedzia�em w pokoju kontrolnym i walczy�em z pokus�. Z Katedry by�y tylko dwa wyj�cia - Bariera i Portal. Ale zastanawia�em si�, czy przypadkiem nie ma jakiego� trzeciego - gdybym spr�bowa�, mia� odwag� jeszcze raz interweniowa�. Opat nigdy by si� na to nie zgodzi�. Co m�g�bym z ni� zrobi�? Jak mog�em Jej pom�c? Mo�e uleg�bym pokusie, ale ona odwr�ci�a si� tu� przed Barier� i spojrza�a do g�ry. Przez szalon�, ulotn� chwil� jej b��kitne oczy zdawa�y si� patrze� na mnie, tak jakby dostrzeg�a moj� brzydk� twarz i jakby spodoba�o jej si� to, co zobaczy�a. Jej wargi poruszy�y si� w bezg�o�nej pro�bie. Pochyli�em si�, jakbym wierzy�, �e mog� j� us�ysze� i wtedy, zanim zd��y�em cokolwiek zrobi�, odwr�ci�a si� i przesz�a przez Barier�, poza granic� mojej w�adzy. Jej prze�ladowcy ruszyli do przodu, niedba�ym krokiem depcz�c py� uliczny, ale ta niedba�o�� maskowa�a jedynie zr�czne manewrowanie, kt�re uniemo�liwia�o wymkni�cie si� ofiary. Scena ta na zawsze mia�a pozosta� w mojej pami�ci, razem ze stanowi�cymi jej t�o slamsami, otaczaj�cymi Katedr�: domem czynszowym podobnym do rozpadaj�cej si� klatki na kr�liki, opuszczonym, chyl�cym si� ku upadkowi sk�adem, ksi�garni� z odnowion� �cian� frontow�... Czeka�a na nich u�miechaj�c si�. W d�oniach ciemnego m�czyzny pojawi� si� karabin o grubej lufie. Dziewczyna powiedzia�a co� do niego i u�miechn�� si�. Ale przechodz�cy ch�opi i niewolnicy odwracali oczy i oddalali si� pospiesznie, tak jakby zaprzeczali istnieniu z�a przez samo ignorowanie go. W udr�ce oczekiwania siedzia�em jak przygwo�d�ony do krzes�a. A tam, na ulicy, ciemnosk�ry cienkim strumieniem ognia ze swego karabinu, odci�� jej stopy tu� przy kostkach jakby nigdy nic, u�miechaj�c si� uprzejmie jak przy powitaniu. Trysn�a krew i zanim dziewczyna run�a na ziemi�, dw�ch pozosta�ych uj�o j� za ramiona. Dziewczyna u�miechn�a si� drwi�co i zemdla�a. Zrobi�o mi si� niedobrze. Ostatni� rzecz�, kt�r� zobaczy�em, by�y w�skie, bia�e stopy, pozostawione na chodniku przed Katedr�. Ostatnimi s�owami, kt�re us�ysza�em, by�o ciche i smutne b�ogos�awie�stwo i bezg�o�ny szept... ... jedno tylko s�owo istnieje dla ludzi, jedno tylko s�owo, a s�owo to - wybieraj... II Podnios�em r�k�, �eby zapuka� do pokoju Opata, zawaha�em si� i opu�ci�em j�. Stara�em si� my�le� jasno, ale przychodzi�o mi to z trudem. Prze�ycia tych ostatnich chwil wyczerpa�y moje cia�o i umys�. Nigdy przedtem nie podejmowa�em wa�nych decyzji. �ycie w klasztorze toczy�o si� wed�ug ustalonego od wiek�w schematu: o pi�tej pobudka i poranna modlitwa, dziesi�� minut na ka�dy, spo�ywany w milczeniu posi�ek, sze�� godzin modlitwy i medytacji, sze�� godzin pracy w klasztorze, w Katedrze lub przy Barierze, sze�� godzin nauki i �wicze�, modlitwa wieczorna, sen. Takie by�o moje �ycie. W�o�y�em r�k� do woreczka ukrytego w fa�dach sukni i w�r�d niewielu osobistych drobiazg�w moje palce natrafi�y na to co�. By�o tam nadal, rozpozna�em dotykiem g�adki, wypolerowany kawa�ek kryszta�u, kt�ry znalaz�em w skrzynce na ofiary, gdzie l�ni� matowym blaskiem w�r�d drobnych monet. Wyj��em go i obejrza�em jeszcze raz. Kszta�tem przypomina� jajko, chocia� mniejszy by� od kurzego jaja. Przezroczysty by� jak woda, bez �adnej rysy i naci�cia. Nic me zak��ca�o jego idealnej przezroczysto�ci, nic me szpeci�o g�adkiej powierzchni, nic me wskazywa�o, do czego s�u�y�, o ile w og�le do czego� s�u�y�. Z jego powodu dziewczyna pozna�a co to strach. Z jego powodu szuka�a schronienia, a kiedy go odda�a, z tego samego powodu - na pewno dlatego! Jaki inny m�g� by� pow�d? - posz�a ze �lep� ufno�ci� na spotkanie losu, kt�ry, wiedzia�a, �e czeka� j� na brudnej ulicy. Czeka� z u�miechem na ciemnej twarzy, czeka� z zimnymi, czarnymi oczami i karabinem w r�ku, czeka�, by odci�� dwie bia�e stopy tu� przy kostkach. Przypominaj�c to sobie wci�gn��em gwa�townie powietrze i jakby szloch �cisn�� mi gard�o i przypomnia�em sobie, jak wymiotowa�em w pokoju kontrolnym. Wiedzia�em, �e powinienem zapomnie�, ale wspomnienie wci�� uparcie wraca�o. Znowu postawi�em sobie pytanie: �Co mog� zrobi�?� Nie mia�em do�wiadczenia, nie wiedzia�em nic o �wiecie zewn�trznym. Czy mia�em w�tpliwo�ci co do okrucie�stwa �ycia, m�dro�ci Ko�cio�a? Odrzuci�em je. Schowa�em je g��boko w sobie. Opat by� dobry i m�dry. To nie ulega�o w�tpliwo�ci. Zapuka�em cicho. - Prosz� wej�� - rozleg� si� g��boki, d�wi�czny g�os Opata. Otworzy�em drzwi i zatrzyma�em si� na progu. Opat nie by� sam. Siedzia� w fotelu. By�o to jedyne ust�pstwo na rzecz jego wieku i siwych w�os�w, w tym pokoju umeblowanym r�wnie sk�po i skromnie jak moja cela. Obok niego sta� jeden z m�odszych akolit�w, jeszcze niemal�e dziecko, o g�stych, z�ocistych w�osach, czerwonych ustach i jasnej, delikatnej sk�rze. Rumieniec zabarwi� mu policzki. - William Dane, Ojcze - powiedzia�em bez zastanowienia - Akolita. Chcia�bym porozmawia� z Ojcem bez �wiadk�w. Na w�adczej twarzy Opata tylko jedna bia�a brew unios�a si� do g�ry i to by�o wszystko. Si�a jego pobo�no�ci zdawa�a si� wype�nia� pok�j, unosi� nad zniszczonym krzes�em i rozchodzi� niepowstrzymanymi fa�ami. W odpowiedzi na ni� czu�em, �e wzbiera we mnie mi�o�� do tego, kt�rego uznawa�em za swego prawdziwego ojca, ojca mojej duszy, niezale�nie od tego, kto by� odpowiedzialny za moje przyj�cie na �wiat. �Zw�tpienie? Czy kiedykolwiek w�tpi�em?� - Zaczekaj w pokoju obok - poleci� ch�opcu - Sko�czymy p�niej nasz� rozmow�. Ch�opiec otworzy� drzwi i znikn��, zamykaj�c je cicho za sob�. Opat siedzia� spokojny i cierpliwy, patrz�c na mnie wszystkowidz�cymi, br�zowymi oczami i zastanawia�em si�, czy ju� wie, co mnie do mego sprowadza. - Ojcze - powiedzia�em oddychaj�c z trudem - Co nowicjusz powinien zrobi�, kiedy ma w�tpliwo�ci? Dotycz�ce sprawiedliwo�ci na �wiecie i �wiata w og�le? W�a�nie przyszed�em z Katedry i... - Czy pierwszy raz odprawia�e� nabo�e�stwo? - Nie, Ojcze. Ju� dwa razy pe�ni�em s�u�b� w Katedrze. - I za ka�dym razem trapi�y ci� w�tpliwo�ci? - Tak, Ojcze. Ale dzisiaj by�o gorzej. - To cudowne objawienie, jak s�dz� - powiedzia� w zamy�leniu, jakby do siebie - Ludzie uwa�aj� je za �ywe �wiadectwo istnienia Boga i jego troski o ich dobrobyt i stan dusz. A �wiadomo��, �e s� one jedynie z�udzeniem wywo�anym za pomoc� wyszkolonego umys�u operatora, ruch�w guzik�w i przycisk�w - ta �wiadomo�� narusza twoj� wiar� - By�o to stwierdzenie, a nie pytanie. - Tak, Ojcze, ale... - A czy wiesz, jak to z�udzenie powstaje? Czy mo�esz powiedzie�, jakie to si�y tworz� tr�jwymiarowy obraz tak doskonale imituj�cy rzeczywisto��, �e trzeba by go dotkn��, �eby przekona� si�, �e jest to jedynie z�udzenie, obraz istniej�cy jedynie w umy�le operatora? Czy wiesz w jaki spos�b my�li przekazywane s� z jednego umys�u do drugiego, a przedmioty materialne przenoszone z miejsca na miejsce, przez �ciany, dlaczego Bariera i Portal przepuszczaj� tylko tych, kt�rzy naprawd� pragn� tu wej�� i kt�rym potrzebna jest nasza pomoc? Zastanowi�em si� - Nie wiem. Ojcze. - Ani ja tego nie wiem - powiedzia� �agodnie Opat - I nie wie tego nikt na �adnej z planet. Kiedy zepsuje si� jaka� maszyna, nie zawsze potrafimy j� naprawi�. Nie wiemy nic o dzia�aj�cych w niej si�ach. M�g�bym ci powiedzie�, �e s� to sprawy cudowne i nadprzyrodzone. �e potrafimy o�ywia� te dziwne, boskie si�y, nie znaj�c zasad nimi rz�dz�cych, aby g�osi� Prawd� i �e jest to dar Boga, kt�ry powierzy� nam opiek� nad niewielk� cz�stk� swej wszechw�adnej pot�gi. Tak m�g�bym wyt�umaczy� nasz� zdolno�� wywo�ywania cudownych obraz�w i by�aby to prawda. - Tak, Ojcze. Przygl�da� mi si� bacznie - Ale by�aby to kazuistyka Nie pos�u�� si� ni�, by wyja�ni� twoje w�tpliwo�ci, gdy� urz�dzenia, kt�re mamy w Katedrze, s� dzie�em ludzi, nawet je�li do stworzenia ich natchnieni zostali przez Boga. Znasz Archiwum. Wiesz, �e czasem znajdujemy tam plany, kt�re odszyfrowujemy, przerysowujemy i sprawdzamy. My�l�, �e kiedy� cz�owiek by� m�drzejszy i pot�niejszy ni� dzisiaj. I mo�e, je�li wytrwamy w naszych wysi�kach i wierze, kiedy� my te� zrozumiemy si�y, kt�rymi si� pos�ugujemy. - Tak, Ojcze. Opat przenikliwym wzrokiem zdawa� si� bada� moje my�li - Jest jeszcze jedna rzecz, o kt�rej nie wspomnia�em. Zwykle porusza si� ten temat dopiero po przyj�ciu �wi�ce�, a i wtedy nie ka�dy zostaje wtajemniczony. Pochlebia�y mi te s�owa i zarumieni�em si� - Je�li to co�, czego me powinienem... Uciszy� mnie ruchem mocnej, bia�ej d�oni - O tym, Williamie - powiedzia� spokojnie - ja decyduj�. Wielka jest twoja potrzeba i dlatego, a tak�e z powodu twoich w�tpliwo�ci, twoja osoba wa�na jest dla nas i s�u�by bo�ej. Inni, kt�rych �atwo uspokoi�, zadowalaj� si� mniejszymi obowi�zkami i skromniejsz� rol�. Kt�rego� dnia, jestem pewien, ty zostaniesz Opatem, lub nawet - u�miechn�� si� - kim� znaczniejszym. Mo�e nawet Arcybiskupem. - O nie. Ojcze - zaprotestowa�em. - Nie mam takich ambicji... - Mo�e nie. Nigdy nie wiadomo, jaki los nas czeka. Ale chcia�bym, �eby si� nad czym� zastanowi�. Ludzie - niewolnicy, ch�opi, wyzwole�cy, najemnicy, Przewo�nicy, nawet arystokracja - wszyscy �yj� w �wiecie chaosu, osaczeni niezliczonymi wra�eniami, n�kani k�opotami, kt�re budz� w nich zw�tpienie w bosk� m�dro��. Ich �ycie nie jest �atwe, cz�sto pe�ne goryczy i nie powinno nas dziwi�, �e sama wiara nie znajduje w nich w�a�ciwego odzewu. Masy ludzi domagaj� si� dowodu, ci�g�ego, codziennego dowodu obecno�ci Boga i jego pot�gi. Czy dawanie im tego, czego pragn�, jest oszustwem? Nie. To �aska. - Rozumiem, Ojcze. - Ale my tutaj, w klasztorze, �yjemy skromnie. Znajdujemy schronienie przed chaosem, a nawet przed samym sob�. Mamy czas na nauk� i rozmy�lania. �yjemy w pobli�u Boga. Czy potrzebujemy podpiera� nasz� wiar�, tak jak inni ludzie? - Nie, Ojcze. Nie. Pod wp�ywem przekonywaj�cych s��w Opata zapomnia�em o wszystkim innym i przez chwil� czu�em, �e jestem blisko istoty wiary i prawdy. - To, �e nie potrzebujemy cud�w umacniaj�cych nasz� wiar� jest - m�wi� dalej Opat - darem ko�cio�a, kt�ry otrzymujemy w zamian za odrzucenie przyjemno�ci �wieckiego �ycia. �yjemy w warunkach najbardziej sprzyjaj�cych rozwojowi duchowemu. Ale ci, kt�rych B�g obdarzy� szczeg�ln� �ask� - tacy, jak ty, Williamie - maj� r�wnie� szczeg�lny obowi�zek. Nasza wiara mo�e wznie�� si� ponad �wiadomo��, �e spos�b, w jaki przekazujemy Pos�anie, to tylko fizyczne z�udzenia. Im bardziej dr�cz� nas w�tpliwo�ci, tym gor�tsza i g��bsza powinna by� nasza wiara. Nie ka�dy potrafi dostrzec niedoskona�o�� �rodk�w i wierzy� w wy�sz� prawd�, kt�ra si� za nimi kryje. Ty masz t� szans�, Williamie, tak jak kiedy� ja mia�em, by widzie� i mimo wszystko wierzy�, mie� oczy szeroko otwarte, tak, by Prawda mog�a do ciebie dotrze� - naga i czysta. Je�li uda ci si� to osi�gn��, wierz mi, nagroda b�dzie wielka, wi�ksza ni� mo�esz sobie wyobrazi�. Dr��cy upad�em na kolana, by uca�owa� r�bek jego szorstkiej szarej szaty. - Potrafi� to osi�gn��. Ojcze. Potrafi�. - Niech ci� B�g b�ogos�awi, synu - szepn�� Opat i zrobi� r�k� znak ko�a. Wsta�em oczyszczony i pe�en natchnienia, kiedy nagle wr�ci�a pami�� o potwornym i przera�aj�cym zdarzeniu. W moim �wiecie zn�w pojawi�a si� para ma�ych, bia�ych st�p; ich obecno�� sprawi�a, �e �wiat spokoju i uduchowienia rozpad� si� na kawa�ki. �Ocal moj� wiar�!� Zadr�a�em, ale tym razem nie w nabo�nym uniesieniu. �Zachowaj we mnie t� niewinno�� i si��, wiedz� i uniesienie!� Zblad�em, a moje czo�o pokry�o si� kropelkami potu. �Uchro� mnie od zw�tpienia!� - Ojcze - zacz��em. S�ysza�em sw�j g�os jakby z oddali, pos�pny i jakby zduszony wspomnieniem z�a - dzi� po po�udniu... w Katedrze... wesz�a dziewczyna... - Pi�kna? - zapyta� �agodnie Opat. - Tak, Ojcze. - Rozkosze cielesne s� dla nas zakazane, Williamie, bo zbyt s�abe s� nasze dusze. Ale kiedy jeste�my m�odzi, rozmarzone westchnienia to mo�e grzech, ale raczej nie ci�ki. Sam Arcybiskup... - Dziewczyna by�a przera�ona... - Przera�ona? - Po raz pierwszy widzia�em z bliska kogo� z arystokracji. - Patrycjuszka i przera�ona... - powt�rzy� Opat pochylaj�c si� ku mnie. Opanowa� zaciekawienie i przybra� oboj�tny wyraz twarzy. - M�w dalej, Williamie. - �ledzili j� jacy� m�czy�ni - m�j g�os ci�gle brzmia� ponuro. - Czterej. Czekali na ni� na ulicy przed Barier�. Najemnicy bez mundur�w. To ich si� ba�a. - Wolni agenci. I co dalej? - Czekali a� wyjdzie, a� zm�czy j� chwilowe schronienie w Katedrze. Pod koniec mszy podesz�a do tacy ofiarnej i co� po�o�y�a. Potem wysz�a z Katedry. Przesz�a przez Barier� prosto na nich, a oni odci�li jej stopy. Opat pos�pnie skin�� g�ow�, nie okazuj�c zdziwienia. - Robi� to cz�sto. Zar�wno z psychologicznych, jak i praktycznych wzgl�d�w. Nie zwr�ciwszy uwagi na jego reakcj�, m�wi�em dalej. Wyrzuca�em z siebie koszmarne wspomnienia. - U�miechali si� przy tym. Jak takie z�o mo�e istnie� na �wiecie? U�miechali si� obcinaj�c jej stopy i nikogo to nie obchodzi�o. - Widocznie pope�ni�a jakie� przest�pstwo. - Przest�pstwo! - podnios�em g�ow�. - Jakie przest�pstwo mog�a pope�ni�? Opat westchn��. - Baronowie i Imperator wiele rzeczy uwa�aj� za przest�pstwo... - Jakie wykroczenie mo�e - upiera�em si� - usprawiedliwi� to, co jej zrobili? Nie mogli by� pewni, �e jest winna. Nie oddali jej pod s�d. Nie pozwolili przem�wi� w swojej obronie. Je�li teraz tak j� okaleczyli, co stanie si� potem? - W �yciu doczesnym - powiedzia� smutno Opat - sprawiedliwo�� jest surowa i rzadko jest �agodzona przez lito��. Kiedy cz�owiek co� ukradnie, odcinaj� mu r�k�. Za wiele przest�pstw grozi kara �mierci. Mo�liwe, �e t� dziewczyn� pos�dzono o zdrad� stanu. - Cuda s� z�udzeniami - powiedzia�em z gorycz� - ale te wydarzenia s� prawdziwe, realne. B�l, g��d, przemoc, niesprawiedliwo��. Tylko tu, w klasztorze jest spokojnie i bezpiecznie. A ja ukrywam si� przed �wiatem. - To nie lito�� - g�os Opata zabrzmia� surowo - to wypaczenie, niemal�e herezja. St�um to w sobie, synu! Niech moc twej wiary pokona takie my�li! Tu, na Brancusi, B�g da� w�adz� Baronom i Imperatorowi. Da� im prawo wymierzania sprawiedliwo�ci i rozporz�dzania �yciem poddanych. Je�li s� niesprawiedliwi i okrutni, powinni�my wsp�czu� im, nie ich wasalom i poddanym, gdy� to w�adcy zamykaj� sobie drog� do wiecznego spokoju bo�ego. S�usznie, �e wsp�czujemy doczesnym cierpieniom ludzi, ale nie powinni�my zapomina�, �e �ycie fizyczne jest takim samym z�udzeniem jak te, kt�re wywo�ujemy w Katedrze. W tym �yciu �mier� jest realna i wieczna. - Tak, Ojcze, ale... - A je�li chodzi o nasze przebywanie w klasztorze, to nie jest ono ucieczk� od �ycia, ale po�wi�ceniem si� dla lepszego �ycia. Powiniene� to wiedzie�, Williamie! Znasz nasze obowi�zki, cele i d��enia. - Przerwa� i westchn��. - Ale nie powinienem by� surowy. Jeste� uczuciowy. I te uczucia zwiod�y ci� z w�a�ciwej drogi. - B�d� si� modli� o w�a�ciwe rozumowanie. Ojcze - zapewni�em z za�enowaniem. Opat pochyli� g�ow�. Kiedy zn�w spojrza� na mnie, mia� nieodgadniony wyraz twarzy. - Powiedzia�e�, �e z�o�y�a ofiar�. Co to by�o? Zawaha�em si�. - Nie wiem. Ojcze. - Nie patrzy�e�? - Taki by�em przej�ty, �e nie zwr�ci�em na to uwagi. - Czy jeste� pewien, �e nie masz tego przy sobie? - zapyta� �agodnie Opat. Omal nie drgn��em. - Nie mam, Ojcze. - Cokolwiek to jest, Williamie, powinno by� przekazane w�adzom �wieckim. Dla nas nie ma to �adnej warto�ci, o ile w og�le jest co� warte. A poza tym, nie powinni�my nigdy nara�a� si� w�adzom. Ko�ci� i rz�d dzia�aj� i istniej� obok siebie, bo nasze cele nie s� sprzeczne. Nasza fizyczna i duchowa si�a mog�aby nie wystarczy� do obrony przed wrogimi si�ami �wieckimi. Ko�ci� musi zawsze my�le� o swojej przysz�o�ci. - Ale ona da�a to w ofierze... - Nic nie da�a - przerwa� mi ostro Opat. - To, co przynios�a, nie nale�a�o do niej, skoro j� �cigano. A jej cierpienie by�o skutkiem jej z�ego post�pku. Na pewno liczy�a na to, �e przyniesie jej to jakie� korzy�ci. - Tak, Ojcze - niech�tnie przyzna�em mu racj�. - Ale nie jest to temat do dyskusji - m�wi� dalej Opat, ju� �agodniejszym tonem. - Z za�o�e� polityki Ko�cio�a wynika, �e wszystko, do czego w�adze �wieckie roszcz� sobie prawo, powinno by� im oddane jak najszybciej. Przedmiot nie mo�e tu znale�� schronienia. Opat wsta� powoli. By� wysoki, tak wysoki jak ja, ale masywniej zbudowany. Jego silna osobowo�� op�ywa�a mnie jak g�sta mg�a. - Id� i przynie� to - powiedzia� twardo. - Przynie� mi, �ebym m�g� zwr�ci� to prawowitym w�a�cicielom. - Tak, Ojcze, - powiedzia�em potulnie. Wtedy nie wyobra�a�em sobie nawet, �e mog� sprzeciwi� si� jego woli. Id�c do drzwi my�la�em intensywnie. Nigdy przedtem nie sk�ama�em. Dlaczego teraz nie powiedzia�em Opatowi prawdy? A on wiedzia�, �e k�ami�. Nie wierzy� mi. Mog�em uzyska� jego przebaczenie, gdybym zrezygnowa� z kamienia. Ten kawa�ek kryszta�u nie mia� �adnej warto�ci. Nawet je�li co� znaczy�, nigdy nie dowiedzia�bym si� co. Ju� na progu odwr�ci�em si�, si�gaj�c do woreczka pod habitem. Ale Opat znikn�� ju� w s�siednim pokoju, zamykaj�c drzwi za sob�. Wyszed�em cicho. Przez kilka godzin spacerowa�em korytarzami klasztoru. Gdybym wr�ci� do Opata i powiedzia�, ze nie mog� znale�� przedmiotu, kt�ry zostawi�a dziewczyna - nie by�oby to dobrze. Nie uwierzy�by mi. Kaza�by mi opu�ci� klasztor, a ja musia�bym to zrobi�. Czy mog�em to zrobi�? Komu pom�g�bym w ten spos�b? Jak bym �y�? Jedyne co wiedzia�em o �yciu na zewn�trz, to by�o to, czego dowiedzia�em si� tego dnia. Postanowi�em, �e oddam kryszta�. Postanawia�em to kilka razy. Raz doszed�em nawet do drzwi Opata i podnios�em r�k�, �eby zapuka�. Ale nie mog�em tego zrobi�. Dziewczyna zaufa�a mi. To by�o dziwne, niezwyk�e. Zna�a mnie tylko poprzez cudowne obrazy, kt�re dla niej wywo�a�em, cho� by�o to niewiele, a jednak wystarczy�o. �lepo mi zaufa�a. Jak mog�em zawie�� tak� ufno��? Nie chcia�em nikogo widzie�. Dwa razy schroni�em si� w pustych pokojach, by unikn�� spotkania z mnichami id�cymi szybko korytarzem. By�oby mi l�ej, gdybym m�g� si� komu� zwierzy�, ale nie mia�em do kogo si� zwr�ci�. Brat John zainteresowa�by si� kamieniem, ale nie dba�by o to, co si� z nim stanie. Ojciec Konek zacz��by niecierpliwie wyja�nia� mi niew�a�ciwo�� mojego post�powania. A Ojca Michaelisa ogarn�oby przera�enie na my�l o niepos�usze�stwie. Sp�dzi�em troch� czasu w Archiwum, ale w�r�d ca�ej zebranej tam m�dro�ci nie by�o odpowiedzi na dr�cz�ce mnie pytanie. Popracowa�em troch� w sali �wicze�, jak zwykle ka�dego dnia. Ojcowie m�wili, �e to dobrze robi na m�odzie�cz� gor�czk�, ale tym razem nie mog�o mi pom�c. Zatrzyma�em si� na p� godziny w sali sztuki, wys�ucha�em swego ulubionego utworu na �wiat�o i d�wi�k, skomponowanego przez dawno zapomnianego artyst�. Ale utw�r si� sko�czy� i zanim znalaz�em nast�pny, do sali wesz�o kilku mnich�w, wi�c wymkn��em si� bocznym korytarzem. Wreszcie zm�czony, zniech�cony i nadal nie znaj�cy rozwi�zania problemu, ruszy�em do swojej celi. Mo�e modlitwa i sen przynios� odpowied�, kt�rej daremnie szuka� m�j znu�ony umys�. Zbli�aj�c si� do swoich drzwi, zauwa�y�em, �e w�a�nie wszed� przez nie mnich, a za nim jeszcze trzech. �Musia�em pomyli� pokoje�, pomy�la�em zaskoczony. Ale wiedzia�em, �e to nie by�a pomy�ka. Moj� twarz skrywa� cie� kaptura. Podszed�em bli�ej. Pierwszy mnich podni�s� g�ow�. Zawaha�em si� u�amek sekundy, zanim zda�em sobie spraw�, �e zgrzebna, szara szata nie okrywa mnicha ani nowicjusza. Nie wierzy�em w�asnym oczom. Twardo i zuchwale patrzy�y na mnie oczy ciemnosk�rego m�czyzny, tego, kt�ry czeka� przed katedr� na dziewczyn� i kt�ry odci�� jej stopy. III Zdradzony! Ta my�l przeszy�a moj� g�ow� jak upiorne bia�e �wiat�o rakiety. Domys�y pali�y m�j umys�, piek�c jak p�omienie. Wydany tym, kt�rzy zabijaj� i niszcz� i... Dlaczego? Bo widzia�em - Nie. Pow�d m�g� by� tylko jeden... Kawa�ek kryszta�u. Ukryty w woreczku przy pasku, jak rozpalony w�giel. G�upot� by�o zatrzymanie go przy sobie... Kto� chcia� go mie�, bardzo chcia�. Wynaj�li trzech ludzi - tych morderc�w, �eby go dosta� - odebra�... Zdradzony - przez kogo? Przypomnia�em sobie m�odego akolit�. M�g� wypapla�, �e kryszta�ek jest tutaj i akolita Dane wie, gdzie on jest. Ale - nie m�g� ich wpu�ci�. Kto� musia�by mu pom�c w uniesieniu Bariery, kto� do�wiadczony. Kto� musia�by mu pom�c w zdobyciu dla nich habit�w i przeprowadzeniu ich. Nie m�g�by tego zrobi� sam. To znaczy�o - na sam� my�l ugi�y si� pode mn� nogi - to znaczy�o, �e dzia�a�a zorganizowana grupa. W�r�d zakonnik�w byli ludzie, kt�rych mo�na by�o kupi� jak najemnik�w, dla kt�rych �lubowanie i obowi�zki nic nie znaczy�y, istnia�a grupa, kt�ra potrafi�a zdradzi� Ko�ci� i ujawni� w�adzom �wieckim jego tajemnice. A ja - Bo�e chro� Ko�ci�! - nie mog�em nic na to poradzi�. M�j Problem wymaga� natychmiastowego rozwi�zania i sta� si� bardziej niebezpieczny. Grupka fa�szywych mnich�w sta�a pod moimi drzwiami szepcz�c co�. Nie mog�em zawr�ci� nie budz�c podejrze�. Mia�em tylko jedno wyj�cie. Musia�em i�� dalej, w nadziei, �e mnie me zatrzymaj�, nie dostrzeg� mojej twarzy, me b�d� wiedzieli, kim jestem. Musia�em oszuka� tych bystrookich mistrz�w oszustwa. Gdyby mi si� me uda�o, zap�aci�bym za to �yciem. Serce wali�o mi jak m�ot, nogi mia�em jak z waty. - Dane - ciemnow�osy powiedzia� g�osem mi�kkim jak �apka kota, zanim wysun� si� z niej ostre pazury - ten nowicjusz. Moje serce zatrzyma�o si� na moment - i znowu zacz�o �omota�. To by�o pytanie. Nie wiedzieli, �e stoj� pod moj� cel�, nie byli pewni, czy dobrze trafili. Odwr�ci�em si� bez wahania, kryj�c twarz w cieniu kaptura i wskaza�em drzwi w korytarzu, kt�rym przyszed�em. Potem powoli ruszy�em w przeciwn� stron�. Wiele kosztowa�o mnie utrzymanie tego powolnego kroku. Chcia�em biec. Ale instynktownie czu�em, �e obejrzenie si� i puszczenie biegiem sko�czy�oby si� tragicznie. Mia�em kilka sekund, zanim przekonaj� si�, �e wskazana przeze mnie cela jest pusta. Musia�em je wykorzysta� Trzy cele po tej stronie co moja by�y ju� od dawna puste. Starzy mnisi, do kt�rych nale�a�y, umarli jeden po drugim. Nie zna�em ich zbyt dobrze, ale spos�b, w jaki odeszli z tego �wiata zrobi� na mnie du�e wra�enie. A teraz, je�li nie uda mi si� dotrze� do pierwszego bocznego korytarza, odejd�, me tak jak oni, ale w rozkwicie �ycia i przera�ony. Od korytarza dzieli�o mnie dwadzie�cia krok�w. Pi�tna�cie. Wstrzyma�em oddech. Dziesi�� Mo�e mi si� uda. - Ej, ty! - krzykn�� jeden z nich. Uda�em, �e nie s�ysz�. Jeszcze pi�� krok�w. Cztery. Trzy. Dwa. - Dane! - zn�w ten aksamitny g�os. Skr�ci�em. Cienka, �wietlistoniebieska strza�ka przemkn�a obok mnie, ze �wistem przecinaj�c ciemno��. Poczu�em zimny dreszcz. Unios�em habit i ruszy�em biegiem. Z ty�u us�ysza�em uderzenie, st�umione przekle�stwo i tupot n�g. Godziny sp�dzone w sali �wicze� teraz mi si� przyda�y. Mimo zm�czenia mog�em biec, a �cigaj�cy mnie m�czy�ni sp�tani byli strojem, do kt�rego nie nawykli. Nie znali te� korytarzy. Wi�c bieg�em. Korytarz rozdwaja� si�. Skr�ci�em. Nast�pny korytarz i zn�w zakr�t. Mia�em szans� ich zgubi�. Klasztor przypomina� labirynt, nieregularn� pl�tanin� sal i korytarzy zawartych w kilku budynkach. Ale tupot but�w na kamiennej pod�odze pod��a� za mn� nieustannie. Byli zbyt szybcy, bym m�g� ich zgubi�. Dok�d mog�em p�j��? Gdzie si� schowa�? Mordercy byli w �rodku.. Klasztor przesta� by� schronieniem. Nawet tu znale�li si� ludzie, kt�rzy wpu�cili morderc�w. Opat? Gdybym teraz odda� kryszta�ek, to i tak sk�d pewno��, czy b�dzie m�g� mnie jeszcze obroni�? �e b�dzie chcia� to zrobi�. Ok�ama�em go. I ten kryszta� - i jeszcze dziewczyna. Pogo� wci�� by�a za mn�. S�ysza�em odg�os biegn�cych st�p. Przy ka�dym oddechu powietrze z trudem przeciska�o si� do moich p�uc, krew pulsowa�a w skroniach. �Dwie stopy�, pomy�la�em na wp� ob��kany. �Tylko dwie To stopy dziewczyny biegn� za mn�, stopy odci�te przy kostkach. Chc� upomnie� si� o kamie�. Przez chwil� mia�em ochot� rzuci� kamie� za siebie, jak kosmonauta z legendy, kt�ry goni�cemu go niestrudzenie potworowi przestrzeni rzuci� w�asne dziecko. Mo�e wtedy stopy zatrzymaj� si� i pozwol� mi odej��. Ale przywidzenie min�o. St�p zn�w by�o wi�cej, bieg�y ci�ko i nieub�aganie. Wydosta� si� st�d? Czy mog� wyj�� poza mury klasztoru? Zadr�a�em. Poza nimi b�d� zgubiony. W tym stroju, bez pieni�dzy, a przede wszystkim bez znajomo�ci �wiata - i to by�o najgorsze - by�bym sam i wyr�nia�bym si� w t�umie. Mordercy pochodzili z zewn�trz. W tym morzu chaosu potrafili porusza� si� niemal niedostrzegalnie, a ja przedziera�bym si� przez wiry obcych w�d, dop�ki by mnie nie dopadli. Na zewn�trz by�em bezbronn� ofiar�, kt�r� mogli schwyta� kiedy zechc�, zrobi� z ni� co zechc� i pozby� si� jej po osi�gni�ciu celu. A tutaj! - och, Bo�e, nie by�o dla mnie ucieczki, domu, nadziei. M�j �wiat wyda� mnie na pastw� bog�w z�a. Widzia�em przed sob� rozwart� paszcz� z k�ami ociekaj�cymi krwi�. �Niech ich diabli� - krzykn��em cicho biegn�c ciemnymi korytarzami, a strach nie opuszcza� mnie ani na chwil� �Niech ich wszystkich diabli porw�!� Nie mia�em gdzie uciec, nie mia�em gdzie si� schroni� i ju� brakowa�o mi tchu. Z trudem orientowa�em si�, gdzie jestem. Gdzie� na prawo powinno by� Archiwum. Na lewo by�a jadalnia. Na dole sala �wicze�. Ale nigdzie nie mog�em skry� si� na d�u�ej ni� na chwil�, a stopy bieg�y tu� za mn�. Nie mog�em zawr�ci�. Przede mn� znajdowa�a si� Katedra. Lepiej zgin�� tu, ni� zbezcze�ci� Katedr� moj� krwi�. Ale... Zaskoczony my�l�, kt�ra przysz�a mi do g�owy, omal si� nie przewr�ci�em. To m�j �wiat. Jeszcze nadal by� to m�j �wiat. Mordercy byli tutaj, w moim �wiecie i je�li nie potrafi� tego wykorzysta�, to zas�uguj� na dostanie si� w ich r�ce. Je�li nie potrafi� skierowa� przeciwko nim si�y tego �wiata, je�li nie zmusz� ich do zap�acenia ceny, jakiej nie oczekiwali, to niech zrobi� ze mn� co zechc�. Na wprost mnie znajdowa�a si� Katedra. W jej kontrolnym studiu - si�y, o kt�rych im si� nawet nie �ni�o Musia�em si� po�pieszy�. Szybciej. Takiego tempa me wytrzymam d�u�ej ni� kilka sekund, ale te sekundy by�y bezcenne. Kiedy dostrzeg�em przed sob� b��kitn� po�wiat� Portalu, odg�osy po�cigu zag�uszy� tupot moich w�asnych st�p. Chwila oczekiwania przed pozornie jednolit� �cian� korytarza i wreszcie p�yta odsun�a si�. Zanim wej�cie otworzy�o si� do po�owy, ju� by�em w �rodku i p�yta zamkn�a si� za mn�. Bez tchu gna�em po schodach. Usiad�em na krze�le przed pulpitem, w��czy�em zasilanie, w�o�y�em he�m na g�ow�, wsun��em d�onie w r�kawice. Ekran poszarza�, zab�ysn��, zamigota� i poja�nia�. Zgodnie z moimi przewidywaniami Katedra by�a o tej porze pusta. Potem - jeden, drugi, trzeci - wszyscy czterej fa�szywi mnisi przedarli si� przez b��kitn� zas�on� Portalu i znale�li si� w pu�apce. Ow�adn�o mn� szale�stwo. Po raz pierwszy w �yciu poczu�em, co to znaczy mie� w�adc�. Czu�em, jak si�a pulsuje pod moimi palcami, wype�nia moje cia�o i umys�. Do mnie nale�a�a w�adza. Dla tego male�kiego fragmentu wszech�wiata ja by�em Bogiem. Ja by�em s�dzi�. Do mnie nale�a�y �ycie i �mier�. Ale najpierw musia�em zamkn�� moje kr�lestwo. Przez Portal mogli wej��, ale nie mogli przeze� wr�ci� na tamt� stron�. Tylko Bariera otwiera�a drog� na ulic�. Nacisn�wszy guzik, zmieni�em pole. Nie mogli mi uciec. W czasie po�cigu zrzucili z siebie habity. Wygl�dali jak czarne cienie, cienie w obcis�ych spodniach, koszulach i kurtkach, z p�katymi, brzydkimi karabinami w d�oniach. Trzej gor�czkowo, z narastaj�c� w�ciek�o�ci� i zdumieniem, w�r�d kl�cznik�w szukali zbiega, kt�ry me wiadomo gdzie znikn��. Czwarty, ten ciemny, sta� na �rodku Katedry przygl�daj�c si� w zamy�leniu g�adkim �cianom z twarz� wykrzywion� zagadkowym u�miechem. Wreszcie ci trzej podnie�li g�owy. By�em naprzeciwko nich - z cienia wy�oni�a si� moja wysoka posta� w zgrzebnym, szarym habicie, z twarz� zas�oni�t� kapturem. Wyci�gni�ta r�ka wskazywa�a na nich jakby oskar�aj�c. Wyjd�cie z Katedry! - w ich g�owach rozleg� si� szept. - Jadowite robactwo, podst�pni tch�rze, p�atni mordercy, szumowiny wszech�wiata! Wyno�cie si�! Zanim wymiot� was jak �wi�tokradcze brudy z tego przybytku �wi�to�ci. W odpowiedzi �wietlisty pocisk, ognisty p�omie� osmali� �cian� za zakapturzonym cieniem. Nast�pny strza� i jeszcze jeden rozdar�y mrok Katedry. Bezkszta�tne cienie chwiejnie toczy�y si� ku �cianom i oddala�y od nich jakby niesione niewidzialn� fal�. I tylko posta� przed nimi sta�a niewzruszona z za�o�onymi r�kami. - Idioci! - zagrzmia� pe�en pogardy bezd�wi�czny g�os. - Wasza bro� jest tu bezradna jak zabawka do straszenia dzieci. Wy, kt�rzy zaprzedali�cie dusze, uzale�nili�cie wasze dusze od takich zabawek, ale tutaj nie zdadz� wam si� na nic. Jeste�cie bezbronni w obliczu Boga! Nieziemski �miech rozdziera� ich m�zgi, op�ta�czy �miech szale�ca. Id�cie! Id�cie! P�ki lito�� mnie powstrzymuje. Jeden z nich nie wytrzyma�. Trz�s�c si� ze strachu odwr�ci� si� i pobieg� w stron� Bariery. Ale w ostatniej chwili uczucie z�owieszczego mrowienia powstrzyma�o go od fatalnego kroku. Odwr�ci� poblad�� twarz w stron� zakapturzonej postaci. Co? Nie idziesz? Wi�c zosta� i poznaj m�j gniew. Sprzedali�cie si�. Dla pieni�dzy zabijacie, torturujecie i przera�acie. Dla kilku monet dr�czycie s�abych, by zadowoli� silniejszych? Chcecie pieni�dzy? To bierzcie! Forsa, forsa, forsa, forsa, forsa... W powietrzu pojawi�y si� strumienie monet, deszcz kawa�k�w metalu, z si�� spadaj�cy na ich g�owy jak okrutne zaczarowane pociski. Zanim zd��yli zas�oni� si� r�kami, porani�y im twarze, a jeden straci� oko. Kln�c sta� tam z jedn� d�oni� przyci�ni�t� do krwawi�cego oczodo�u, ale nowa chmara monet zmusi�a go, by, jak pozostali, schroni� si� za kl�cznikami. Nagle moje szale�stwo min�o. Dr�a�em. Zobaczy�em jego pusty oczod� i krew na policzkach. By�em przy zdrowych zmys�ach, pusty i pragn��em, �eby zn�w ogarn�� mnie ten nieziemski sza�. Stara�em si� pozbiera� my�li. To nie mog�o trwa� d�ugo. Tak jak szale�stwo nie mog�o trwa�. Nawet gdyby uda�o mi si� utrzyma� tych czterech w Katedrze, czy nawet - Bo�e, zmi�uj si� nade mn�! - zabi� ich, wcze�niej czy p�niej zakonnicy przyszliby tu zobaczy�, co si� dzieje. Nie mog�em u�y� swej broni przeciwko nim. To musi si� sko�czy�. Jedno musia�em zrobi� na pewno. Nie pozwoli�, �eby kryszta� dosta� si� w ich r�ce. Tak bardzo chcieli go mie�. Nigdy nie przestan� go szuka�. To bezwzgl�dne typy, nie spoczn�, p�ki go nie odnajd�. Wyci�gn��em kamie� i po�o�y�em przed sob� na konsoli. Mrugn�� do mnie jak nieme szklane oko. Wyci�gn��em r�k�. Nie m�g�bym znie�� rozstania z nim. Kim bym zosta�, gdybym go nie straci�? Niczym. Gorzej ni� niczym. Zda�em sobie spraw�,