9913

Szczegóły
Tytuł 9913
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9913 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9913 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9913 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIES�AW WERNIC Colorado Ilustrowa� STANIS�AW ROZWADOWSKI CZYTELNIK� WARSZAWA� 1974 Tak si� zacz�o Przebudzi�em si�. W pokoju by�o ciemno. Na tle niewidocznej �ciany pol�niewa�y dwa w�ziutkie pasemka szaro�ci. To szpary w okiennicy przepuszcza�y pierwszy dzienny brzask. Siennik zachrz�ci�. Podnios�em si� ostro�nie, aby nie zbudzi� towarzysza �pi�cego po przeciwleg�ej stronie izby. Zbli�y�em si� na palcach do okna, wolno, wolniutko odsun��em �elazny haczyk przytrzymuj�cy szerok�, ledwie oheblowan� desk� i lekko j� pchn��em. Zawiasy zaskrzypia�y piskliwie, kto� poruszy� si� i us�ysza�em senny g�os Karola: � Co tam robisz, Janie? � Oddycham �wie�ym powietrzem. �pij, jeszcze nie ranek. Mrukn�� co� w odpowiedzi, s�oma zachrz�ci�a i znowu zapad�a cisza. Opar�em si� o poprzeczn� belk� i wyjrza�em. Pode mn� rozci�ga� si� czarny pas ziemi ogrodzonej palisad� z bali, wysok� na p�tora chyba cz�owieka, z bram� o dwu skrzyd�ach zamkni�t� na g�ucho, podpart� d�ugimi tykami. Za bram� w cieniu ust�puj�cej nocy wida� by�o niezmierzon�, pust� przestrze�. Na jakich� odleg�ych kra�cach, gdzie przeczuwa� nale�a�o horyzont, czernia�a nieregularna, zamazana linia � dalekie pasmo G�r Skalistych. Spojrza�em w lewo. Tam toczy�a sw�j p�ytki nurt niewidoczna rzeka. Za ni� ci�gn�a si� taka sama p�aszczyzna, ograniczona z jednej strony atramentow� �cian� lasu. Si�gn��em po lornetk�. Przestrze� rozros�a si� w jej szk�ach, g�ry sta�y si� bli�sze i jeszcze gro�niejsze, las pos�pniej rysowa� si� czarnym konturem. Tylko wody nadal nie dojrza�em. Musia�a p�yn�� w dolinie, bezg�o�na w tej ciszy. Skierowa�em szk�a prosto przed siebie i wyda�o mi si�, i� dostrzegam jaki� ruchomy punkt. Czy by�a to antylopa biegn�ca do wodopoju, czy jaki� drapie�nik powracaj�cy z nocnych �ow�w � nie mog�em stwierdzi�. Szarza�o coraz bardziej, tumany mgie� przewala�y si� r�wnin�. W�wczas us�ysza�em lekkie skrzypienie piasku w dole. Kto� podni�s� si� z ziemi, z ciemnego k�cika utworzonego przez dwie krzy�uj�ce si� �ciany ogrodzenia. Przetar�em zaspane oczy: Colorado! Oczywi�cie on. Dziwny cz�owiek. � Ja mam spa� pod dachem? O nie, d�entelmeni! To ujdzie w zimie, jak �nieg zawali ziemi�, ale nie teraz... Colorado! Dostrzeg�em, jak wspi�� si� na p�k� biegn�c� w po�owie wysoko�ci palisady i wyjrza� za ogrodzenie. Sta� nieruchomo przez chwil�, potem lekko zeskoczy� i znikn�� w mroku. Pewnie wr�ci� do swego legowiska. Spotkali�my go przed dwoma dniami w pustej okolicy. Mieli�my ju� w�wczas za sob� spory szmat przebytej drogi. Skrajem ja�owcowego lasku, potem poprzez krzaki pachn�cej sza�wi jechali�my prosto, jak strzeli�, a� nagle podnios�a si� kurtyna lasu, drzewa odbieg�y w prawo i lewo ods�aniaj�c nagi, ob�y wzg�rek. Na jego szczycie sta� samotny je�dziec z kolb� rusznicy wspart� na ��ku siod�a, nieruchomy i wspania�y w swej nieruchomo�ci. Wygl�da� jak pomnik albo jak aktor na scenie uwolnionej z czarnozielonej zas�ony. Mimo woli �ci�gn��em cugle. S�o�ce migota�o na lufie broni, a przejrzyste powietrze pozwala�o dostrzec ka�dy szczeg� ubrania nieznajomego. By�o bajecznie kolorowe. � Jak w teatrze � szepn��em do Karola. � Albo jak w cyrku... Kt� to jest, u licha? Pytanie by�o usprawiedliwione: je�dziec mieni� si� barwami t�czy. Od b��kitu kapelusza, poprzez krwaw� czerwie� okr�caj�cego szyj� szala (kt�rego ko�ce spada�y sztywno i ci�ko, jakby zrobione z o�owiu), poprzez cytrynow� kurt�, a� do spodni zielonego koloru. Stali�my, dop�ki pos�g nie o�y� nagle. Podni�s� bro� i zjecha� galopem z pag�rka. Zatrzyma� si� tu� przed nami tak gwa�townie, �e ko� wyrzuci� kopytami chmurk� kurzu i przysiad� na zadzie. � Witam podr�nych. � G�os mia� nieco chropawy, ale przyjemny dla ucha. � Witam � powt�rzy�. � Dok�d to dobre czy z�e bogi prowadz�? Karol w milczeniu wykona� ruch r�k�: za i przed siebie. Przez t� kr�tk� chwil� przyjrza�em si� nieznajomemu. Z bliska nie wydawa� si� ju� tak bajecznie kolorowy: b��kitny kapelusz jakby poszarza�, czerwie� szala zblad�a, cytrynowa kurta �wieci�a wyblak�ymi plackami �ysin, zielone spodnie, pe�ne �at i cer, przybra�y barw� szarozgni��. Jedynie buty wygl�da�y solidnie. � Jestem Colorado � rzek� je�dziec. Skin��em g�ow�. Kiedy�my przed trzema dniami opuszczali malutkie miasteczko o hiszpa�skiej nazwie Santa Rosa � pami�tka z czas�w konkwistador�w � gospodarz obskurnej tawerny powiedzia�: � W tych okolicach �atwo zab��dzi�. � Tu popatrza� na nasze a� zbyt schludnie wygl�daj�ce sylwetki (nowicjusze?) i doda�: � Przed wami wyjecha� Colorado. Jak dobrze pop�dzicie koni, to go dognacie. On si� nie spieszy. � A kto to jest? � zagadn�� Karol. � Nie byli�my nigdy w tych stronach. � Obrzuci� nas pogardliwym spojrzeniem: � Tak w�a�nie my�la�em. Kto to jest? Zapytaj si� pan lepiej, kto to nie jest. Chocia� i na to pytanie nie odpowiem. Colorado jest wszystkim po trochu, a jednocze�nie... niczym. Po tym niezrozumia�ym wyja�nieniu zebra� puste kufle po piwie i odwr�ci� si� do nas plecami. A wi�c mieli�my przed sob� Colorado. Nie trzeba by�o odgadywa�, �e jest to po prostu przezwisko. Kolorado � to imi� wielkiej rzeki maj�cej swe �r�d�a w G�rach Skalistych, a uj�cie w Zatoce Kalifornijskiej. Na terytorium Nowego Meksyku, na Dzikim Zachodzie � jak okre�lano te ziemie � przedstawia� si�, kto chcia�, kiedy chcia� i jak chcia�, albo nie czyni� tego wcale. � Ach, Colorado... � powt�rzy�em. � S�yszeli�cie o mnie? � W Santa Rosa powiedzieli nam, �e je�li pognamy konie, to dop�dzimy Colorado, bo on si� nie spieszy. U�miechn�� si�. � To prawda. �ycia nie przegonisz. W Santa Rosa siedzi w gospodzie �El Paso" jaki� niby Hiszpan, niby Metys o strasznie d�ugim nazwisku, ale wielki cymba�. Na pewno on was tak obja�ni�. Zdzierus! Ch�tnie wska�� gospod� lepsz� ni� �El Paso" i znacznie ta�sz�, bo... bezp�atn�. Zawr�ci� konia. � No, d�entelmeni, je�eli to panom odpowiada, ruszajmy. Nie wiedzia�em, czy �miechem, �artem, czy te� w pe�ni powagi mamy przyj�� to niespodziewane zaproszenie. Karol rozstrzygn�� spraw�: � Bezp�atna gospoda... rzecz nie do pogardzenia. W Santa Rosa zdarto z nas dziesi�t� sk�r�. Wi�c je�li droga wiedzie na po�udnie... � A wiedzie, wiedzie. Ruszyli�my strzemi� w strzemi�. Ja�owy step stanowi� najszerszy go�ciniec �wiata. Colorado okaza� si� niezwykle rozmowny, ale ile w jego s�owach tkwi�o prawdy, a ile fantazji � nie spos�b odgadn��. � Tak, tak, koledzy � m�wi� � przyjemna jest konna jazda. Przedk�adam j� ponad inne, chocia� i kolej to dobry wynalazek. Oczywi�cie, jak si� komu� spieszy. Ale mnie si� nie spieszy, wam chyba r�wnie�? Pierwszy raz tutaj? A na nasze potwierdzenie rzek� jakby od niechcenia: � W wagonie poci�gu jest znacznie bezpieczniej. � Napady? � zagadn�� Karol. � Zdarza si�. Apacze, Koma�cze, Indianie Pueblo, no i oczywi�cie dobrana partia obibok�w spod ciemnej gwiazdy, czyli... przyby�ych ze wschodu. Musieli�cie tak� drog� wybra�? Wygl�dacie na nowicjuszy. Ubranka jak z ig�y... � A pan dawno tutaj? � zapyta�em. � Ho, ho! Widzia�em ja ju�, jak wbijano srebrne �wieki w Promptory Point... Ile�, u licha, m�g� mie� lat? Kiedy w Promptory Point, pod Ogden, wbijano uroczy�cie srebrne haki w ostatni podk�ad tor�w pierwszej na �wiecie linii kolejowej ��cz�cej Atlantyk z Pacyfikiem, by� rok 1869. Przed pi�tnastu laty! � Bawi� pan tam z rodzicami? � zapyta�em niewinnie. Spojrza� na mnie przenikliwie. Jaki� skurcz przebieg� mu po twarzy. Przez trzy lata pracowa�em przy budowie tej linii i zar�czam, �e nie by�a to robota na si�y ch�opca. Ale dajmy temu spok�j. Lepiej popatrzcie, jak preria zielenieje. Jedyna to pora roku, podczas kt�rej nieco wilgoci zbiera si� w tej ziemi. Przyjemnie oddycha�. Potem robi si� piekielnie gor�co, a wiatr podnosi tumany kurzu, �e �wiata nie wida�. Wy tego nie znacie. � Byli�my w zesz�ym roku w Arizonie � wtr�ci�em. Wstrzyma� na sekund� konia i popatrza� na nas uwa�nie. Wyda�o mi si�, �e mnie �widruje na wylot swym spojrzeniem. Nieprzyjemne uczucie. � Nie wygl�dacie na blagier�w � stwierdzi� po chwili milczenia. � Arizona? Ho, ho! To jeszcze dziki kraj. Prawie jak ten. � Czy to oznacza, �e Nowy Meksyk jest w�a�nie dziki? Znowu zerkn�� na mnie: � W tych stronach nigdy nie by�o spokojnie. Pami�tam pierwsze powstanie Apacz�w w 1857, potem... chyba od 1861, przez dziesi�� lat sta�e walki z napieraj�cym od wschodu osadnictwem. Potem pr�by zgromadzenia Apacz�w na jednym terytorium, w rezerwacie. Genera�owi Crookowi uda�o si� wprawdzie �ci�gn�� garstk� czerwonosk�rych i osadzi� na wyznaczonym obszarze, ale reszta w�druje sobie, dok�d chce i kiedy chce. Raz spaceruj� po Nowym Meksyku, raz po Arizonie, kiedy indziej odwiedzaj� nawet Meksyk, przekraczaj�c Rio Grand� * albo posuwaj� si� z biegiem Kolorado i... szukaj wiatru w polu. Co robi� dzisiaj, co zrobi� jutro... kt� odgadnie? Na dodatek �r� si� mi�dzy sob�: Apacze Mescalero, Apacze Tonto, Apacze Lipan, Apacze Zachodni... kto ich tam zliczy? Tak, tak, moi panowie. Je�li wybrali�cie si� na krajoznawcz� wycieczk�, trzeba by�o uda� si� w inne strony. Chyba �e macie wa�ne sprawy do za�atwienia. Zreszt�, nie moja rzecz. Wszystko to powiedzia� jakim� nieprzyjemnym tonem, bez cienia u�miechu. Wola�em wi�c nie pyta�. A Karol? Karol milcza� przez ca�y czas jak zakl�ty w kamie�. Jechali�my w miar� pr�dko, w miar� wolno, preria z rzadka poros�� trawami. Czarny lasek pozosta� daleko za nami, a teraz ca�a przestrze� migota�a w s�o�cu barwami kwiat�w, kt�rych �odygi chwia�y si� w podmuchach ciep�ego wiatru i z suchym szelestem bi�y po ko�skich nogach. Te barwy cieszy�y pocz�tkowo wzrok, ale wkr�tce ogarn�o mnie znu�enie. Jak�e jednostajny krajobraz! Z nud�w pocz��em przygl�da� si� broni naszego nowego towarzysza. Popatrzy�em na d�uga�n� rusznic�. Jak na cz�owieka nieco obeznanego z broni� wra�enie by�o wstrz�saj�ce! Powiem kr�tko: to by�a zupe�nie haniebna bro�, nie przynosz�ca w�a�cicielowi zaszczytu. Nie wierzy�em w�asnym oczom: lufa jakby nieco krzywa, a na dobitk� w dwu miejscach przytwierdzona do �o�yska drutem! Kurek � jak w muszkietach z ubieg�ego stulecia. Chyba to �co�" nale�a�o nabija� od przodu. Jak z takiego muzealnego eksponatu mo�na strzela�? A kolba? Kolba barwy nieokre�lonej, o nier�wnej powierzchni. Wygl�da�o na to, i� wielokrotnie musia�a zast�powa�... m�otek. O broni kr�tkiej niewiele mog�em rzec. Z bardzo g��bokich i zniszczonych futera��w pasa stercza�y tylko czarno l�ni�ce uchwyty. Przed samym po�udniem zatrzymali�my si� nad srebrzystym strumykiem, gdzie Rio Grand� del Norte � rzeka stanowi�ca w swej dolnej cz�ci granic� pa�stwow� mi�dzy USA a Meksykiem, zwana r�wnie� Rio Bravo. trawa ros�a g�ciej, a malutki ja�owcowy zagajnik rzuca� nieco cienia. Obaj z Karolem powiedli�my konie nad strug�. Ale Colorado post�pi� inaczej. Obszed� najpierw oba brzegi strumyka, z kilkana�cie chyba jard�w, potem znikn�� w�r�d ja�owc�w, by wreszcie wy�oni� si� z g�szczu, lekko pogwizduj�c. � W porz�dku � o�wiadczy�. � Stary Colorado wszystko dobrze przepatrzy�. Na przysz�o�� radz� wam na�ladowa� go, je�li nie chcecie straci� pewnego dnia swego pi�knego uw�osienia g��w lub zwi�kszy� ci�aru cia�a o wag� jednej kuli. Zaj�� si� rozsiod�aniem konia. Ten monolog uzna�em za pr�b� zastraszenia nowicjuszy. Za takich nas przecie� uwa�a�. Spojrza�em wymownie na Karola i wzruszy�em ramionami. Colorado musia� dostrzec ten ruch, bo nie przerywaj�c swej czynno�ci, dorzuci�: � Mo�ecie w to wierzy� albo nie, nie trzeba jednak lekcewa�y� cz�owieka, kt�ry zna Nowy Meksyk jak w�asn� kiesze�. � I nie trzeba si� te� obra�a� � pr�bowa� go udobrucha� Karol. � M�j przyjaciel na pewno nie ma takiego do�wiadczenia, ale przecie� co� nieco� �wiata ogl�da�. � Pewnie chodzi o t� Arizon�. Ogl�dan� z okien dyli�ansu, eee... gdzie tam! Pr�dzej z okna kolejowego wagonu. Odwr�ci�em si� gwa�townie, aby odpowiedzie� na z�o�liwo��. M�j towarzysz tr�ci� mnie w rami�. � Zbyt powierzchownie ocenia pan ludzi, Colorado � powiedzia� spokojnie. � Nasza podr� przez Arizon� w niczym nie przypomina�a jazdy kolej�. � Mo�e... Chocia� co� za bardzo, nie obra�ajcie si�, wygl�dacie na zasiedzia�ych mieszczuch�w, kt�rzy wybrali si� na letni� wycieczk�. Wasz ubi�r, wasza bro�... Zreszt�, co mi do tego? Lepiej rozpalmy ognisko. Nie znosz� zimnego jedzenia w najgor�tsze nawet dni. Roze�mia� si�, jak z dobrego �artu, po czym z osmolonym, pogi�tym garnkiem, kt�ry wydoby� z juk�w, pow�drowa� po wod�. � Nieprzyjemny typ � mrukn�� Karol. � Raczej dziwny � odpar�em p�g�osem i pocz��em �cina� ja�owcowe ga��zki. Kiedy zgromadzi�em ich spor� nar�cz, cisn��em na miejsce, z kt�rego Karol usun�� my�liwskim no�em traw�. Tak post�powali�my zawsze podczas obozowania na prerii. Karol by� pod tym wzgl�dem pedantem. Niegdy� �artowa�em z takiej ostro�no�ci, ale jeden widok po�aru stepu zmieni� m�j pogl�d. Colorado powr�ci� i z aprobat� pokiwa� g�ow�. Potem ukl�k�, zgarn�� nieco chrustu i wydoby� z g��bin przepastnej kieszeni najprawdziwsze krzesiwo. Z trudem powstrzyma�em u�miech. Z kolei Colorado wyj�� blaszane pude�eczko z hubk�. Szcz�kn�� krzemie� o metal, b�ysn�y iskierki, uni�s� si� szary s�upek dymu, a w chwil� p�niej buchn�� p�omie�. � Gotowe � stwierdzi� i postawi� bokiem do ognia pogi�te naczynie. Post�pili�my podobnie. Gdy woda pocz�a bulgota�, wsypali�my zmielonej na py� kawy, a Colorado nie odm�wi� jej przyj�cia. Natychmiast odwzajemni� si� wr�czaj�c ka�demu z nas po sporej gar�ci pemikanu � suszonego, zmielonego mi�sa, wspania�ej potrawy, przyrz�dzanej od wiek�w przez wszystkie chyba plemiona india�skie P�nocnej Ameryki. Do�o�yli�my do tego nieco suchar�w zabranych na drog� jeszcze w Milwaukee i uczta wypad�a znakomicie. Kiedy wreszcie nabili�my fajki tytoniem, zapyta�em: � Nie u�ywa pan zapa�ek? � Nigdy. �atwo nasi�kaj� wilgoci�. Mo�na co prawda pr�bowa� dwoma kawa�kami drewna... � Raczej ko�kiem i deseczk� � wtr�ci�em; � O, znacie ten spos�b? � zdziwi� si�. � Znamy � stwierdzi� Karol. � Jest jednak zawodny. Kiedy� po ulewnym deszczu �aden z wojownik�w Czarnych St�p nie m�g� wykrzesa� ani iskierki. � W�a�nie, w�a�nie. Nie masz jak krzesiwko. S�u�y mi od wielu lat i nie psuje si�. Hm... ale gdzie� to ogl�dali�cie Czarne Stopy? W cyrku? � Colorado � odezwa� si� m�j przyjaciel � lepiej rozsta�my si�. Wol� straci� bezp�atn� gospod� ni� wys�uchiwa� pa�skich z�o�liwo�ci. My�la�em, �e traper wybuchnie gniewem. Ale nie. Twarz mu si� tylko skurczy�a nieprzyjemnie. � Z�o�liwo�ci? � powt�rzy�. � Tacy jeste�cie dra�liwi. Kto lubi z�o�liwo�ci? Ale ja mam zwyczaj gada�, co chc� i kiedy chc�. � Colorado! � krzykn��em podra�niony. � Rozsta�my si� w spokoju. Ani ja, ani Wielki B�br nie przyjechali�my tu szuka� zwady. � Co? � spojrza� na nas uwa�nie. � Wielki B�br? Niby: kto? Wskaza�em palcem na Karola: � To jego przezwisko. Znane jest dobrze w Kanadzie, ale nie tylko tam... Traper podni�s� si� wolno od ogniska. Wstali�my r�wnie�. � Ludzie � powiedzia� jakby wzruszonym g�osem � czy to prawda? � Ale uparty � mrukn��em. � Je�li to prawda � ci�gn�� pomijaj�c milczeniem moj� uwag� � to wy dwaj zlikwidowali�cie przed rokiem jak�� band� w Arizonie, tak? S�ysza�em co� o tym. Karol skin�� g�ow�, a ja doda�em: � By�o nas tam wi�cej..: � Wielki B�br! Marzy�em, �eby was spotka�. Prawdziwych westman�w coraz mniej na �wiecie. Przyjdzie czas, �e po preriach ugania� si� b�d� ju� tylko hodowcy byd�a. A pan � zwr�ci� si� do mnie � musi by� tym lekarzem, kt�ry pomaga� Wielkiemu Bobrowi. Je�li chocia� �wier� prawdy jest w tym, co mi o was opowiadano, jeste�cie zuchy, co si� zowie! Zmyli� mnie wasz wygl�d. � Nasze nowe ubrania? � zapyta�em z�o�liwie. � i nasza bro�, kt�ra nie rozpada si� w kawa�ki? Spojrza� na mnie ostro, ale zaraz u�miechn�� si�. � To przytyk. Nie obra�� si�. Niekt�rzy twierdz�, �e ubi�r o niczym nie �wiadczy. To zale�y kiedy. Str�j to cz�stka cz�owieka, co� o nim m�wi. A co si� tyczy broni, hm, jeszcze zobaczymy, kt�ra celniej strzela. Klepn�� si� po udach i znowu siad�. Uznali�my sp�r za zlikwidowany. � Co pan tam wyw�szy� w lasku i nad strumieniem? � zapyta�em zajmuj�c miejsce przy ogniu. � Mog� ci na to odpowiedzie� � wtr�ci� si� Karol. � Colorado odnalaz� czyje� tropy, ale mocno ju� zatarte, dlatego teraz zachowuje si� tak beztrosko. � Rzeczywi�cie. Zatarte �lady. Kto� tu obozowa�, je�li si� nie myl�. I odjecha�, ot tam � wskaza� r�k�. � Jak pan na to wpad�? � Przypadkowo. Mam niez�y wzrok. Ale uzna�em, i� jedno sprawdzenie wystarczy. Dlatego da�em spok�j poszukiwaniom. Mrukn�� co� do siebie, a p�niej poinformowa�: � Trzech ich by�o tutaj. � Czerwonosk�rzy? � zapyta�em. � Nie. Konie podkute i buty z obcasami. Nocowali w lasku. Dwa razy s�o�ce od tamtej pory zasz�o, je�li si� nie myl�. A poza tym... jeden ko� st�pa� bardzo dziwnie. To rzadko si� trafia. Musia� by� kradziony, a z�odziej nie pozna� si� w czas. Zaskoczy� mnie taki nieoczekiwany wniosek. � Dlaczego? � Wyt�umacz� panu, doktorze. Pan pozwoli, �e b�d� u�ywa� tego tytu�u. � Prosz�... � Powiedzia�em, �e ko� kradziony, bo nikt, kto wybiera si� na preri�, takiego wierzchowca nie kupi. Chyba �lepy! Pan wie przecie�, jak ko� chodzi: lewa noga przednia i prawa noga tylna, potem: prawa przednia i lewa tylna. Ale niekiedy trafia si� takie zwierz�, kt�re posuwa si� bokami. � Jak to? � Tak, �e najpierw stawia dwie lewe nogi, potem dwie prawe. Zupe�nie jak wielb��d. Powiadaj� w�wczas, �e chodzi kroczem albo skroczem, albo �e ma skrocza... Mniejsza z tym. Takie konie s� bardzo szybkie. � No wi�c! � Ba, to nie s� konie dla westman�w. Zostawiaj� tak inne �lady, �e nie spos�b nie zwr�ci� na nie uwagi. Jednego takiego konia bez trudu rozpozna� by mo�na w ca�ym tabunie. Kto si� zna na koniach, nie kupi takiego zwierz�cia na preri�. Spojrza�em pytaj�co na Karola. Skin�� g�ow�. � No w�a�nie. Wielki B�br wie, ale z pana, doktorze, to �aden koniarz. Przyzna�em, �e koniarzem �adnym nie jestem, chocia� potrafi� na oko odr�ni� chabet� od dobrego wierzchowca. � Ba � podj�� zn�w Colorado. � S� inne, jeszcze gorsze, ale pozna� si� na nich mo�na dopiero podczas jazdy. Takie zdradliwe bestie. Trzeba panu wiedzie�, �e istniej� wierzchowce, kt�re w galopie uderzaj� tylnymi kopytami o przednie. Je�li je�dziec w por� si� nie zorientuje i nie b�dzie mocno �ci�ga� cugli, konik przekozio�kuje. Najcz�ciej nie podniesie si� wi�cej. Ani on, ani je�dziec. O takich koniach m�wi�, �e si� ��cigaj�". To fachowe okre�lenie. � Pan si� chyba wychowywa� z ko�mi, Colorado? � Tylko przez pewien czas. Ale opowiedzcie lepiej, jak tam by�o w Arizonie. Ju� otwiera�em usta, ale Karol wpad� mi w s�owo: � Mo�e p�niej, to d�uga historia. Colorado nie nalega�. Spojrza� w niebo, si�gn�� do kt�rej� z licznych kieszeni swego przyodziewku i wydoby� z niej najprawdziwszy zegarek. To by�o dla mnie zaskoczenie. Jaki� westman nosi zegarek? Ten delikatny przyrz�d, tak ma�o odporny na wstrz�sy i wilgo�. Traper czy westman reguluj� sw�j dzie� wed�ug po�o�enia s�o�ca, a noc wed�ug gwiazd i zar�czam wam, i� nawet ja nie odczuwa�em braku jakiegokolwiek innego czasomierza! Zegarek by� solidny, wielki, metalowy, mocno porysowany i b�yszcz�cy od sta�ego zapewne wycierania. Colorado otworzy� solidn� kopert� i spojrza� na tarcz�. � Ju� po pierwszej. Je�li na wiecz�r mamy stan�� w zagrodzie Sama O'Brien, zbierajmy si�. To m�j imiennik � doda� � ja jestem r�wnie� Samuel. No, szybko, szybko. Po nocy jecha� nieprzyjemnie. Mo�na wpa�� w jak�� dziur� albo wprost w ramiona Mescaler�w, Lipan�w, Tant�w, czy jak tam jeszcze si� wabi�, innymi s�owy: Apacz�w. Mnie co prawda skalp nie grozi, ale wy obaj macie do�� bujne czupryny. Tak gadaj�c zabra� si� do siod�ania konia. Ruszyli�my za jego przyk�adem. � Colorado, czy�by pana ju� raz oskalpowano? � zapyta�em. � Mnie? � wrzasn�� dopinaj�c popr�gu. � To im si� nie uda�o i nigdy nie uda! Sp�jrzcie! Zerwa� kapelusz z g�owy � by�a naga jak kolano. � W m�odo�ci przechodzi�em jak�� paskudn� chorob� � wyja�ni� � a po niej wszystkie w�osy mi wypad�y. � Tyfus plamisty � stwierdzi�em. � Mo�e i tak. Doktor lepiej si� na tym zna. � Mia� pan szcz�cie, Colorado � zauwa�y�em. � Tanim kosztem si� pan wykr�ci�. Najcz�ciej to si� umiera. � Nie b�d� zaprzecza�. No, jak tam? Gotowe? Uderzyli�my wierzchowce cuglami i ruszyli k�usem, a potem galopem. Colorado dobrze oceni� odleg�o��, bo nim s�oneczna tarcza dobieg�a horyzontu, zgrzani, zakurzeni i szcz�liwi na widok ludzkiego domostwa, wje�d�ali�my w bram� wysokiej palisady. Za ni�, na obszernym podw�rcu, wznosi�a si� budowla zbita z grubych bali, z w�skimi okienkami i dachem spadzistym, pochylonym w jednym kierunku. Na nasz widok wybieg� podrostek ze strzelb� w gar�ci. � Jak si� masz, George? � zawo�a� Colorado. � Od�� t� pukawk�. Gdzie ojciec? � Ach, to wy! W tej chwili druga posta� ukaza�a si� na podw�rzu. By� to starszy m�czyzna, z odkryt� g�ow�, z w�osami lekko przypr�szonymi siwizn�, o ruchach energicznych i twarzy spalonej na br�z. � Halo, Sam! � krzykn�� znowu nasz przewodnik. � Sprowadzi�em go�ci. � Halo, Sam! Witaj! Zejd�cie z koni, panowie. Prosz� w moje niskie progi. George, zawiadom matk� � a kiedy ch�opak oddali� si�, zacz�� wypytywa� Colorado: � Gdzie� si� kr�ci�? Chyba rok ciebie nie ogl�da�em. � Ani ja ciebie, stary nied�wiedziu. Nie by�em pewien, czy ta buda stoi jeszcze na swoim miejscu. � A dlaczego� nie mia�aby sta�? � Ba, du�o jeszcze wody pop�ynie w Rio Grand�, zanim w tych stronach domy rozpada� si� b�d� tylko ze staro�ci. Ale mnie ju� w�wczas tutaj nie znajdziesz. � Pleciesz g�upstwa, Sam. Pozw�lcie, panowie � zwr�ci� si� do nas. Przez w�ziutk� sionk� wprowadzi� nas do nieco mrocznego wn�trza. Malutkie otwory okienne sk�po przepuszcza�y �wiat�o, a na dworze pocz�o zmierzcha�. � Siadajcie! Zdj�li�my kapelusze, bro� odstawili do k�ta i opadli na ci�kie, ledwo oheblowane �awy, z czterech stron otaczaj�ce r�wnie prymitywny st�. � Colorado od czasu do czasu lubi straszy� � u�miecha� si� gospodarz � ale tu kraj spokojny i nie ma si� czego obawia�. � Obawia�! A to dobre! Popatrz na nich, Sam, popatrz dobrze. Oni i obawa! Palec Colorado wskazywa� raz na Karola, raz na mnie. Nie mogli�my poj��, o co mu chodzi. � S�ysza�e� o tej hecy w Arizonie? Na pewno s�ysza�e�. �eby� wiedzia�, �e to w�a�nie oni. Te dwa zuchy da�y rad� ca�ej bandzie. O'Brien spojrza� na nas pytaj�co. Kiwn��em g�ow�, ale doda�em: � Przesada. Tam by�o nas dobrych kilka dziesi�tek. Farmer roze�mia� si�: � Co za skromno��! S�ysza�em o was, pewnie, �e s�ysza�em. M�wiono, �e zrobili�cie porz�dek w Arizonie. Sami czy nie sami... niewa�ne. Rozmow� przerwa� George, kt�ry wni�s� trzy zapalone �wiece w prymitywnych lichtarzach, a po chwili gospodyni postawi�a na stole zimne i gor�ce mi�so i zaj�a miejsce obok nas, u�cisn�wszy ka�demu r�k�. Tak oto mia�em przed sob� typow� rodzin� osadnicz�, przedstawicieli wielkiej masy drobnych rolnik�w, jacy od dziesi�tk�w lat parli na zach�d, szukaj�c urodzajniejszych, a przede wszystkim obszerniejszych od dotychczas uprawianych teren�w. Jeszcze w roku 1861 niezmierzone ziemie rozci�gaj�ce si� mi�dzy dolin� Missisipi a Kaliforni� stanowi�y kraj prawie dziewiczy. �y�o tu nie wi�cej ni� p� miliona ludzi, a po pustych obszarach w�drowali swobodnie Indianie, kt�rych liczba si�ga�a trzystu tysi�cy. Na p�nocy Siuksowie (a raczej � prawid�owo � Dakoci), na zachodzie Czejenowie i Arapahowie, na po�udniu Apacze, Koma�cze i szereg mniejszych plemion. W trzy lata p�niej, w roku 1864, co najmniej 150 tysi�cy os�b wyw�drowa�o z teren�w le��cych nad Missouri na Daleki Zach�d. Jak obliczano, w jednym tylko roku przez Omaha przesz�o 75 tysi�cy ludzi z 75 tysi�cami sztuk byd�a, 30 tysi�cami koni i mu��w, 22 tysi�cami ton baga�u za�adowanego na wielkie wozy. Wielu z nich d��y�o w g�ry szuka� �skarb�w", wielu by�o w��cz�gami, ale pot�n� grup� stanowili ludzie pragn�cy zaora� i obsia� niczyje dot�d i nie tkni�te p�ugiem stepy. Teraz, w 1884 roku, na dawnych pustkowiach ros�a pszenica, ogromnia�y stada domowego byd�a i wznosi�y si� b�yszcz�ce �wie�o�ci� �ciany zagr�d. Jednak�e kraj by� wielki, wi�c ci�gle jeszcze w jego po�udniowych i po�udniowo�zachodnich partiach cz�ciej spotyka�o si� p�ow� zwierzyn� czy india�skiego wojownika ni� farmera. W takim kraju znajdowali�my si� obecnie: Karol i ja, a chocia� siedzieli�my za sto�em przy blasku luksusowych pod�wczas �wiec, wiedzia�em dobrze, �e o mil� dalej, poza lini� p�l i pastwisk O�Briena, rozci�ga si� pierwotna g�usza, nie zbadana jeszcze przestrze� las�w i step�w, przeci�ta rzeczkami o nie ustalonych nazwach, poprzedzielana pasmami g�rskimi o szczytach, na kt�re nikt jeszcze si� nie wspina�. 'Takim by� Nowy Meksyk, obszar nie posiadaj�cy praw stanowych, rzadko zaludniony i pe�en niespodzianek witaj�cych podr�nego. W�a�nie jedna z nich ukaza�a si� teraz w p�mroku nadci�gaj�cego �witu, gdy wychylony przez okno obserwowa�em dalek� przestrze�, podw�rze otoczone p�otem i Sama�Colorado le��cego tu� przy ogrodzeniu. Przy�o�y�em znowu lornetk� do oczu. Za rzek� b�ysn�y r�owo pierwsze zorze. W ich � �agodnym blasku dostrzeg�em trzech je�d�c�w galopuj�cych otwart� p�aszczyzn�. Dopadli doliny rzeki, znikn�li na chwil�, a potem ukazali si� znowu na drugim brzegu. Odj��em szk�a od oczu, wychyli�em si� jeszcze bardziej przez otw�r i powiedzia�em p�g�osem w kierunku �pi�cej na dole postaci. G�os m�j w porannej ciszy zabrzmia� czysto i wyra�nie: � Colorado, wstawaj! Indianie� Tropy nad wod� A teraz � nieco wyja�nie�. Od paru lat sta�o si� moim zwyczajem w okresie wiosny opuszcza� miasto, w kt�rym sp�dza�em zim�. Nauczy� mnie tego Karol Gordon, znakomity traper, nosz�cy r�wnie� przydomek Wielkiego Bobra, nadany mu przez plemi� Czarnych St�p zamieszkuj�ce kanadyjsk� preri�. Karol Gordon w wyniku nieszcz�liwego wypadku (spotkania z szarym nied�wiedziem) odni�s� powa�ne rany. W efekcie � trafi� na oddzia� chirurgiczny szpitala w Milwaukee nad jeziorem Michigan. To by� rok 1880, a ja pe�ni�em w tym w�a�nie szpitalu funkcj� zast�pcy naczelnego chirurga. Reszty �atwo si� domy�li�. Karol sta� si� moim nieod��cznym towarzyszem i on to w�a�nie wiosn� 1881 roku nam�wi� mnie na wypraw� w g��b kanadyjskiej prerii, by odwiedzi� plemi� Czarnych St�p. Z tej wyprawy wr�ci�em dopiero jesieni�, pe�en energii i zachwytu nad wspania�ym pejza�em tamtego kraju. Wiosn� nast�pnego roku wyruszy�em w te same strony. W�wczas to czarodziej Czarnych St�p nada� mi imi� Orlego Pi�ra. Jak by�em z tego dumny � nie spos�b opisa�. �eby wreszcie zako�czy� te wspominki, dodam, i� w roku ubieg�ym (to znaczy 1883) bawili�my na terenie Arizony, dok�d Karol uda� si� ze specjaln� misj� maj�c� na celu za�egnanie niepokoj�w, a nawet zbrojnych wyst�pie� najwi�kszego z tamtejszych plemion czerwonosk�rych, Nawaj�w. W wyniku tego przedsi�wzi�cia zawarli�my znajomo�� z szeregiem interesuj�cych os�b, mi�dzy innymi z don Pedro Gonzalesem, hacjenderem przyby�ym wraz z c�rk� z Meksyku. On to zobowi�za� nas do odwiedzenia go przy najbli�szej okazji. Okazja � oczywi�cie � nie zdarzy�a si� i nic nie wskazywa�o na to, by kiedykolwiek mog�a si� zdarzy�. Bo jaki� interes do za�atwienia mog�em mie� w tak odleg�ej krainie? Postanowili�my wi�c z Karolem rzecz ca�� odwr�ci�: jecha� do Gonzalesa, a po drodze zwiedzi� Nowy Meksyk. Dlaczego w�a�nie Nowy Meksyk? Widz� � wbrew swym pragnieniom. � i� sprawy nie da si� jednak stre�ci� w paru zdaniach. Wybaczcie! Ot� w roku ubieg�ym poznali�my wodza Apacz�w Mescalero, imieniem Pehnulte, co znaczy w j�zyku tego narodu: Wielki Jele�. Nie tylko poznali�my, ale � Karol i ja � wypalili�my z nim kalumet, czyli fajk� pokoju. Jakie to ma znaczenie we wzajemnych stosunkach mi�dzy Indianami a bia�ymi, nie potrzebuj� chyba wyja�nia�. Ale na tym sprawa si� nie zako�czy�a. Bo oto, znowu we dw�jk�, zdo�ali�my Apacza wyci�gn�� z samego �rodka paszczy �mierci. Sta�o si� to r�wnie� w Arizonie, w ponurej, na odludziu le��cej ja�owej dolinie. W niej dopadli�my po d�ugiej pogoni niebezpiecznego z�oczy�c�, prowadz�cego od lat podw�jny �ywot: raz w�a�ciciela gospody w ma�ym miasteczku, raz przyw�dcy bandy rabusi�w. Dzi�ki szcz�liwemu zbiegowi okoliczno�ci, kt�remu nieco pomogli�my, herszt bandy zosta� zdemaskowany. Jako gospodarz saloonu �y� pod nazwiskiem Toma Lessera. Czy by�o ono prawdziwe, czy nie � to sprawa oboj�tna. Lesser w ostatniej chwili zdo�a� nam umkn�� i teraz buja gdzie� po �wiecie. Najprawdopodobniej przedosta� si� do Meksyku, granicz�cego z Arizon�. Wspominam o nim dlatego, �e podczas po�cigu Apacz o ma�o si� nie zabi�. Sta�o si� to we wspomnianej ju� przeze mnie dolinie, kt�ra nosi nazw� Doliny �mierci. Lesser ucieka� z niej jad�c konno w�ziutk�, skalist� perci�, stopniowo wznosz�c� si� w g�r� po zboczu. Gnali�my za nim we tr�jk�: Pehnulte, Karol Gordon i ja. Lecz Apacz dosiada� naj�ciglejszego konia, wyprzedzi� nas znacznie i by�by z wszelk� pewno�ci� schwyta� Lessera, gdyby nie obsun�� si� nagle spory kawa� ska�y. Ko� stoczy� si� na samo dno doliny. Je�dziec potrafi� uchwyci� si� wyst�pu stromego zbocza. W ostatniej chyba sekundzie zdo�ali�my rzuci� lasso i wci�gn�� wisz�cego na �cie�k�. Pami�tam s�owa, z kt�rymi w�wczas Apacz do nas si� zwr�ci�: � Gdyby nie moi biali bracia, le�a�bym tam � wskaza� na widniej�c� pod nami na g��boko�ci kilkudziesi�ciu jard�w przepa��. � Pehnulte nigdy im tego nie zapomni. I tak zyskali�my sobie wiernego sprzymierze�ca. Teraz, wybrawszy si� w drog� do siedziby don Pedro, postanowili�my najmniej nam znan� jej cz�� przeby� konno. Wyjecha�em poci�giem z Milwaukee wraz z Karolem Gordonem pewnego wczesnowiosennego dnia, wioz�c ze sob� bro� i uprz��. Wierzchowce mieli�my naby� p�niej. I tak te� si� sta�o. Obrali�my marszrut� wiod�c� poprzez tereny Arizony, kt�r� zamierzali�my przeci�� po linii uko�nej, aby jak najkr�tsz� drog� dotrze� do granicy Meksyku i Stan�w. Kolej� przebyli�my Illinois i Kansas, d���c wprost na po�udniowy zach�d a� do miejsca, w kt�rym tory skr�ca�y w kierunku Los Angeles. Tam po�egnali�my si� z szynami i rozpocz�li w�dr�wk� przez obszar Nowego Meksyku. Teren olbrzymi, s�abo jeszcze zaludniony i prawie pozbawiony dr�g. Dlaczego wi�c tak� wybrali�my tras� zamiast jecha� dalej w wygodnym wagonie? Dlatego, �e pragn�li�my odwiedzi� Pehnulte. Wiedzieli�my, i� Apacze Mescalero kr�c� si� gdzie� po Nowym Meksyku. W�a�nie � gdzie�. To jest chyba najbli�sze prawdy okre�lenie. To znaczy: mo�emy ich spotka� wsz�dzie lub nigdzie. Indianie w�drowali tu i tam, pojawiali si� w najmniej spodziewanym czasie i miejscu. Po opuszczeniu poci�gu na ma�ej stacyjce min�li�my domek z werand�, przez nikogo nie zamieszkany, opatrzony (na wielkiej tablicy) napisem: �Blue Water": Poszli�my szuka� tej �niebieskiej wody". Odkryli�my j� bez trudu w postaci ma�ej rzeczki weso�o bulgoc�cej po dnie z ��ciutkiego piasku. Nie by�a zreszt� bardziej niebieska ni� wszystkie inne rzeki Ameryki P�nocnej. Autor napisu musia� mie� sporo fantazji. Widok wody bardzo mnie ucieszy� � okazja do zmycia z siebie kurzu drogi. Jeszcze wi�ksz� nasz� rado�� spowodowa� widok znad brzegu: wznosz�ce si� w pobli�u zabudowania. � Tego nam najbardziej potrzeba � zauwa�y� Karol. � Tego oczekiwa�em, chocia� informatorzy cz�sto si� myl�, a budynki w tych stronach potrafi� szybciej gin��, ni� si� je wznosi. Mamy przed sob� czyje� gospodarstwo. A jak gospodarstwo, to i konie. � Ciekaw jestem, co by� pocz��, gdyby okaza�o si�, i� �Blue Water" to pustkowie? � Nie wyznacza si� przystank�w kolejowych w szczerej pustyni. Bo i po co? Nikt nie wsi�dzie, nikt nie wysi�dzie. Towarzystwa kolejowe wiedz�, co czyni�. Idziemy. Pomaszerowali�my skrajem rzeczki, potem w bok, wydeptan� w rzadkiej trawie steczk�. Zawiod�a nas prosto przez otwart� na �cie�aj bram� na podw�rze, na kt�re w�a�nie wytaczano w�z ze stoj�cej w g��bi szopy. Dwu ludzi w rozpi�tych koszulach i poplamionych spodniach ci�gn�o za dyszel, a trzeci, nieco schludniej odziany, prowadzi� konia wlok�cego za sob� d�ug� uzd�. Ujrzawszy nas zestawi� zwierz� i podszed�. Nasz wygl�d musia� natychmiast zorientowa� go w sytuacji: nie�li�my na plecach siod�a, derki i ca�� reszt� uprz�y. Stanowi�o to ci�ar niema�y i chocia� na niebie zaledwie wsta� ranek � raczej ch�odny � by�em mokry od potu. � Szukacie koni? � i nie czekaj�c na odpowied� doda�: � Chod�cie ze mn�, co� wam poka��. Ruszyli�my bez s�owa. Jakie� sto jard�w w bok znajdowa� si� corral. Tak w tych stronach � z hiszpa�ska � zwano zagrod� dla koni. By�a to budowla bez dachu, ogrodzenie zbite z grubych belek, si�gaj�ce piersi cz�owieka. Tworzy�o spory kwadrat, po�rodku kt�rego pas�o si� pi�� wierzchowc�w. Cisn��em � z westchnieniem ulgi � sw�j �adunek na ziemi�, przysi�gaj�c nie d�wiga� go ani przez minut� d�u�ej. Karol uczyni� podobnie. Zdaje si�, �e i jemu dopiek�o. � A teraz, d�entelmeni, sp�jrzcie! Ka�de zwierz� innej ma�ci. Mo�ecie wybiera�, je�li tylko posiadacie got�wk�. Istotnie, by�o w czym wybiera�. Najbardziej przypad� mi do gustu ko� czarny jak smo�a, z bia�� plamk� na czole. G�o�no wyrazi�em sw�j zachwyt, by� mo�e zbyt �arliwie, bo Karol tr�ci� mnie �okciem w bok. Ba� si�, �e w ten spos�b podbij� cen�. Farmer popatrza� na mnie przeci�gle i zapyta�: � A pan dobrze je�dzi? � No, nie najgorzej... chyba. � Nie najgorzej? Nie radz� bra� tego konia. Jest troch� narowisty, potrzebuje silnej r�ki i bardzo dobrego je�d�ca. Przynajmniej przez pierwsze kilka tygodni. P�niej si� przyzwyczai. � Ale�... � usi�owa�em zaprotestowa�, bole�nie dotkni�ty w swej je�dzieckiej dumie. � Daj spok�j, Janie � przerwa� mi Karol � je�dzisz zupe�nie nie�le, ale ten ko� wygl�da nieco gro�nie. To raczej nie dla ciebie. � Jak uwa�asz � mrukn��em ura�ony. � Doskonale, Janie. Zdaj si� na mnie. Wzruszy�em ramionami. Karol wybra� dwa wierzchowce, ale nie by�o w�r�d nich karosza. Kiedy przysz�o do ustalenia ceny, okaza�a si� zbyt wyg�rowana, jak na nasze mo�liwo�ci. W�wczas wybra� dwa inne, lecz i tym razem nie by�o w�r�d nich karego. Znowu farmer za��da� zbyt wiele. � Ha � westchn�� m�j towarzysz � nie b�dzie handlu. Idziemy, Janie, dalej... Zmartwia�em. Perspektywa dalszego marszu z siod�em na karku by�a przera�aj�ca. Ale c� mog�em pocz��? Zarzuci�em na plecy �adunek, kt�ry wyda� mi si� jeszcze ci�szy, i ruszyli�my w kierunku bramy. Chwilk� trwa�a cisza, a potem: � Poczekajcie panowie! Przecie� jako� dojdziemy do �adu. Stan�li�my: � We�cie karego: � Jak to! � krzykn��em: � Sam pan odradza�..: � Bo to nie ko� dla ka�dego, ale pa�ski towarzysz da sobie z nim rad�. Ja znam si� na ludziach. Teraz dopiero zacz�� si� targ. Kiedy dzi� o nim wspominam, wygl�da nawet zabawnie, ale w�wczas nie by�o mi do �miechu. L�ka�em si�, i� transakcja znowu nie dojdzie do skutku. Co prawda tym razem gospodarz a� trzykrotnie obni�a� cen�, ale ci�gle pod warunkiem nabycia karosza. A Karol zgadza� si� na ka�dego innego konia, byle nie na tego. W ko�cu uleg� i ze zniech�con� min� przyst�pi� do szczeg�owych ogl�dzin naszych nabytk�w: karego i przeznaczonego dla mnie gniadosza. Potem za�o�yli�my uprz�� i wskoczyli na siod�a. Gniady zachowywa� si� spokojnie jak normalny, przyzwoity wierzchowiec. Ale ko� Karola! Najpierw stan�� d�ba, potem rzuci� si� prosto na ogrodzenie corralu, wreszcie usi�owa� rozci�gn�� si� na ziemi. Mia�em okazj� podziwia�, jak doskonale dawa� sobie rad� m�j przyjaciel. Zabawa trwa�a przesz�o godzin�. Czarny konik l�ni� od potu, z pyska spada�a p�atami piana, a nogi mu dr�a�y. Dopiero w�wczas Karol opu�ci� siod�o, ci�ko oddychaj�c. � Co� mi si� chyba... nale�y za... uje�d�enie... tego diab�a � powiedzia� przerywanym g�osem. Farmer roze�mia� si�: � Zuch z pana. Zapraszam was obu na dobre jedzenie i dobre spanie. Chyba nie odjedziecie przed jutrem? Gospodarz zaprasza� tak gor�co, �e ust�pili�my. Zaraz te� poznali�my czterech syn�w i ma��onk� pana Gilberta Freemana. Wymieniaj�c swe nazwisko farmer z humorem zauwa�y�, i� ono to w�a�nie doprowadzi�o go do celu: teraz istotnie czuje si� wolnym cz�owiekiem *� Z d�ugiej rozmowy prowadzonej przy obficie zastawionym stole wynik�o, i� Freeman przed paru laty by� dzier�awc� skromnego gospodarstwa w okolicach Nowego Jorku, �e zebra� nieco pieni�dzy i przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji pow�drowa� na zach�d szuka� szcz�cia. Od przedsi�biorstwa kolejowego naby� spory szmat ziemi tu� przy torach, w zamian za co wyznaczono tu przystanek, kt�remu on sam � jak si� chwali� � nada� nazw� �Blue Water". Takie miano nosi� strumie�, nad kt�rym mieszka� w stanie Nowy Jork. Stara nazwa przyw�drowa�a wraz z osadnikiem na nowe miejsce. Zapyta�em, jak si� czuje na tym gospodarstwie i czy nie by� niepokojony przez Indian. W odpowiedzi us�ysza�em ch�ralny �miech. Gospodarz natychmiast wyja�ni�, i� odk�d tu przebywaj�, nie widzieli ani jednego czerwonosk�rego. W przeciwie�stwie do bia�ych! � To znaczy, i� w s�siedztwie znajduj� si� jeszcze inne gospodarstwa � stwierdzi� Karol. � Ale� nie! � No to sk�d si� bior� tutaj osadnicy? � Nie ma osadnik�w. Ci biali to po prostu pasa�erowie poci�g�w zatrzymuj�cych si� w Blue Water. Nie wiem, dlaczego tu w�a�nie opuszczaj� wagony. Chcia�bym, aby jechali jak najdalej, na wsch�d czy na zach�d, to oboj�tne. Byle nie do Blue Water, bo z tego wynikaj� tylko k�opoty. � Kradn�? � Ot� to. Pr�buj� kra��. Ka�dy gwizd parowozu czy turkot k� po szynach stawiaj� nas na nogi. To jest alarm, moi panowie. Najgorsza rzecz z tym, �e jeden z poci�g�w zatrzymuje si� na d�ugo przed �witem. Gdyby nie m�j czujny sen, nie m�g�bym wam sprzeda� ani jednego konia. Niedawno przep�dzili�my ich, jak to si� m�wi, w ostatniej chwili. � Kogo? � Tr�jk�. By�o jeszcze dobrze ciemno i nie bardzo mog�em przyjrze� si� twarzom. Zreszt� i czasu nie starczy�o, uciekali do�� szybko. � Konno? � Gdzie tam! Konie mieli zamiar znale�� dopiero u mnie. Pewnie liczyli, i� trafi� na samotnego farmera. Srodze si� zawiedli. Ka�dy z moich syn�w umie Fr e e m a n (ang.) � dos�ownie: wolny cz�owiek (free man). trafi� w podrzucon� dziesi�ciocent�wk�. � By�a strzelanina? � zapyta� Karol. � W niebo, prosto w chmury. Dla postrachu. Poskutkowa�o, ale p�niej przez trzy kolejne noce pilnie baczyli�my na okolic�. Rozumiecie, panowie, w�drowali pieszo, nie mogli daleko odej��. � Mieli bro�? � A jak�e. Jednak nie o�mielili si� jej u�y�. � Oczywi�cie sprawdzili�cie �lady � wtr�ci� si� Karol. � �lady? A po co? Kto by je zreszt� odnalaz�? Wystarczy, �e przez kilka godzin powieje wiatr. Wszystko si� wyg�adzi r�wniutko. � To wielka nieostro�no��. Farmer popatrza� na nas uwa�nie: � Nie �artujecie? Przecie� od tamtego wypadku min�o... zaraz... � zastanowi� si� chwil�. � Dziesi�� dni � przypomnia� jeden z syn�w. � W�a�nie, dziesi�� dni. Musieli dawno odej�� albo odjecha�, albo... umrze� z g�odu, bo ze zwierzyn� tu trudno. Zreszt� nie s�yszeli�my �adnych strza��w. � Hm � mrukn�� Karol � z tego mo�e wynika�, �e s� teraz do�� daleko od Blue Water, radz� jednak na przysz�o�� dok�adniej �ledzi�, dok�d udaj� si� tacy nieproszeni go�cie. Chyba... chyba, �e zamierza pan z powrotem przenie�� si� pod Nowy Jork. � O, nie! Pod Nowy Jork? Ja tu jestem wolny cz�owiek, a z koniokradami damy sobie rad�. Po sko�czonym posi�ku oprowadzono nas po okolicy. Farmer chcia� pochwali� si� sw� orn� ziemi�. Przechadzka nie by�a zbyt ciekawa. Krajobraz monotonny. Z ulg� wi�c udali�my si� na zas�u�ony spoczynek na pachn�cym sianie w stodole. W gospodarstwie wstawano bardzo wcze�nie, dzi�ki temu wskoczyli�my na siod�a, zanim zgas�y ranne zorze. G�o�no �egnani, pognali�my konie. Karosz mego przyjaciela znowu pr�bowa� bryka�, ale Karol szybko da� sobie z nim rad�. By�a to ostatnia pr�ba krn�brno�ci wierzchowca, bo p�niej sta� si� �agodny jak baranek. Jednak�e tylko w stosunku do swego pana. Innym nie dawa� si� dosi���. M�j gniadosz natomiast nie zdradza� �adnych narow�w. Kiedy odjechali�my od farmy tak ju� daleko, �e nas nikt ani s�ysze�, ani widzie� nie m�g�, Karol klepn�� mnie po ramieniu: � Ale zrobili�my interes, Janie! � Co za interes? � Trzeba by� �lepym, by nie dostrzec, �e m�j kary to najprawdziwszy india�ski mustang. � Przecie� nie chcia�e� go kupi�? � W�a�nie! Gdybym zdradzi� swe zamiary, farmer za�piewa�by cen� nie na nasze kieszenie. A tak sytuacja si� odwr�ci�a. Kiedy us�ysza�em, �e ko� jest narowisty, nabra�em podejrzenia, a ono zamieni�o si� w pewno��. India�skie konie nie znosz� bia�ych i farmer musia� mie� sporo z nim k�opot�w. Nic dziwnego, ze wola� si� go pozby� za ka�d� cen�. � Ale sk�d on takiego mustanga wytrzasn��? � Musia� od kogo� kupi�. Nie ma ju� w tych stronach dzikich koni, wi�c nie schwyta�. To jasne. Jechali�my teraz wzd�u� tego samego strumienia, jaki napotkali�my przy kolejowym przystanku. Pewnie wyp�ywa� gdzie� z po�udniowego zachodu, a wi�c jego bieg zgodny by� z kierunkiem obranej przez nas jazdy. Posuwali�my si� bez przerwy a� do chwili, w kt�rej s�o�ce dosi�g�o szczytu nieba. W�wczas urz�dzili�my kr�tki popas. Przestrze� by�a otwarta ze wszystkich stron i tylko na zachodzie ogranicza�o j� pasmo zamglonych wzg�rz. Nikt wi�c nie m�g� nas tutaj zaskoczy�. Rozkulbaczyli�my wierzchowce, �ci�gn�li z siebie kurty, koszule i ca�� reszt� odzie�y, aby w p�ytkim strumieniu zanurzy� si� i orze�wi�. � Musimy korzysta� z okazji � gada� Karol k�ad�c si� raz na lewym, raz na prawym boku w p�yciutkim nurcie. Ja szorowa�em si� czystym, ��tym piaskiem, uznaj�c to za wspania�y spos�b przywracaj�cy sprawno�� mi�niom, a dobre samopoczucie sercu i g�owie. Karol wydziwia� nad tym moim zwyczajem twierdz�c, i� �prawdziwi" traperzy i westmani nie myj� si� miesi�cami, a zawsze s� rze�cy, do p�nych lat. Odpar�em na to, i� wida� nie jestem prawdziwym westmanem i tropicielem �lad�w, mimo �e w�a�nie dostrzegam bardzo wyra�ny odcisk buta na przeciwleg�ym brzegu, tu� przy linii wody. � Tego oczywi�cie nie zauwa�y�e� � doda�em ze z�o�liw� satysfakcj�. � Zapewne myjesz si� zbyt cz�sto. � Co tam? � zainteresowa� si�. Wskaza�em r�k� i pocz��em sp�ukiwa� z siebie piasek. Karol, jak sta�, wybieg� z wody i pocz�� kr��y� po brzegu z pochylon� g�ow�. Na koniec wyprostowa� si�. � To jedyny znak, jaki si� zachowa�. Tu jest gliniasty grunt. Dalej trawa zd��y�a si� ju� wyprostowa�, chocia� ostatnio nie pada� deszcz. Mo�emy g�o�no gwizda� na takie tropy. Cz�owiek, kt�ry je pozostawi�, dawno st�d odszed�. Ale na wszelki wypadek, popatrzmy jeszcze. Karol by� zaiste znakomitym tropicielem, jakich ju� coraz mniej na kurcz�cych si� preriach i w trzebionych puszczach tego kontynentu. Nie pami�tam, aby kiedykolwiek si� pomyli�. Przemaszerowali�my wi�c wzd�u� brzegu, on w jedn�, ja w drug� stron�. Po chwili dostrzeg�em czarn� plam� wypalonej darni, a wok� niej troch� okruch�w suchar�w, ogryzek cygara i nieco kostek i pi�r jakiego� ptaka. Ukl�k�em nad sam� wod�. Tu natrafi�em na kolejne �lady: odcisk obcasa, nieco dalej � zastyg�a w mule forma podeszwy, tu� obok � zag��bienie kszta�tu ca�ego spodu buta. Nigdzie jednak nie doszuka�em si� najdrobniejszego nawet odcisku ko�skiego kopyta. Cz�owiek bez konia na takim odludziu? Rzecz przedstawia�a si� zagadkowo. A mo�e by� tu kto� z farmy? Wyprostowa�em si� i pomacha�em r�k�. � Ognisko! � krzykn��em. Wzruszy� ramionami: � Jak b�dziemy szuka� wszystkich starych �lad�w, nigdy nie dotrzemy do Meksyku. Ale zaraz pocz�� kr��y� wok� wypalonej trawy, jak pies go�czy wietrz�cy za tropem. No � powiedzia� wreszcie � albo ja jestem �lepy, albo ci ludzie w�drowali pieszo. � Ludzie? � Tak. To nie by� samotny cz�owiek. � Gdzie masz na to dowody? � Przypatrz si� tym szcz�tkom � wskaza� palcem na kup� rzuconych w jednym miejscu kosteczek. � Dziki indyk � stwierdzi�em. � Zacz�a si� pora w�dr�wek ptactwa. Nic w tym dziwnego. � Oczywi�cie, ale rzecz w tym, �e najwi�kszy nawet �ar�ok nie zje czterech indyk�w podczas jednego posi�ku. � Sk�d wiesz, �e zjedzono cztery? � Bo �aden ptak, jak mi wiadomo, nie posiada czterech par n�g. Popatrz uwa�nie. � Do licha... � zawstydzi�em si�. Teraz widzia�em wyra�nie osiem ptasich n�g, indyczych. Sam ju� odnalaz�em cztery g�owy, co mnie we w�asnym mniemaniu nieco zrehabilitowa�o, bo Karol w�a�nie tych g��w nie dostrzeg�. Nie da�em jednak za wygran�. � Nieznajomy � powiedzia�em � m�g� upiec cztery ptaki, ale mi�so dwu lub trzech zabra� z sob� na drog�. � Zbyt du�o tu ko�ci, ale przypu��my, �e masz racj�. Chod�, co� ci poka��. Powi�d� mnie w bok, do miejsca, na kt�rym widnia�y jeszcze dwa, nie zauwa�one przeze mnie odciski st�p. � Przyjrzyj si� dok�adnie, Janie. Nie potrzebowa�em si� przygl�da�. Wystarczy� jeden rzut oka. Oba �lady stanowi�y odbicie dwu r�nych; but�w, obu z prawej nogi. Jeden z nich posiada� ostro zako�czony szpic, drugi � p�asko �ci�ty. � Jak widzisz, w�drowc�w by�o dwu. Moim zdaniem... nawet trzech. �lad obcasa przez ciebie odkryty j nie pasuje jako� do �adnego z tych but�w. No, ale dosy� z tym. Bierzmy si� do jedzenia. Mia� racj�. C� nas mog�y obchodzi� te tropy sprzed paru dni? Zauwa�y�em wi�c tylko: � Przypuszczam, �e s� to ci sami trzej ludzie, kt�rzy usi�owali okra�� Freemana. � Na pewno, je�li farmer nie blagowa�. Po zako�czeniu posi�ku, umyciu naczy� i dok�adnym zagaszeniu �aru osiod�ali�my konie i ruszyli w drog�. Po dwu dniach podr�y zatrzymali�my si� w Santa Rosa. Co dalej nas spotka�o � ju� wspomnia�em. Dodam tylko, �e gdyby�my wiedzieli, czyje to tropy odkryli�my nad strumieniem Blue Water, kierunek naszej jazdy uleg�by zmianie. Ale wtedy... nie mia�bym o czym dalej pisa�. Tropy po raz drugi � Colorado, wstawaj! � powt�rzy�em. W przedrannym blasku dostrzeg�em, jak spod palisady d�wign�� si� szary cie�. Jednocze�nie w g��bi pokoju zachrz�ci�a s�oma i ozwa� si� senny g�os Karola: � Co m�wisz, Janie? Kogo tam diabli nios�? Aaach... ja si� chyba nigdy nie wy�pi�. Bose stopy zatupota�y po deskach. Karol wysun�� rozczochran� g�ow� przez okno i przy�o�y� do oczu lornetk�. Patrza� przez ni� tak d�ugo, �e go�ym okiem mog�em dostrzec sylwetki ludzi i koni. � Ubieraj si�, Janie. Wydaje si�, �e jest ich trzech, ale nigdy nic nie wiadomo. Je�li to s� w�a�nie Apacze... Patrz, gospodarz ju� wyszed� na podw�rko. Ten ma; czujny sen! Odzia�em si� z po�piechem, naci�gn��em buty, chwyci�em sztucer i skoczy�em do okna. O'Brien i Colorado stali na p�ce biegn�cej wzd�u� palisady. Po chwili przy��czy� si� do nich syn gospodarza. � Co o tym s�dzicie? � zapyta�em wychylaj�c si� przez okno. � Czy mamy zej��? � Halo, doktorze! Zobaczymy, jak kij pop�ynie. Sam powiada, �e nigdy go nie napastowali, wi�c pewnie chodzi im o co� innego. To wygl�da na poselstwo, Colorado. Ale na wszelki wypadek zosta�cie lepiej na g�rze. Z pukawk� pod r�k�. Odwr�ci� si� i znowu zapad�a cisza przerywana odg�osami krz�tania si� mego towarzysza. Na koniec Karol stan�� obok mnie, akurat w chwili, gdy trzej konni zatrzymali si� przed zawart� bram�. Dostrzeg�em, jak Samuel O�Brien wytkn�� g�ow� ponad ogrodzenie. Czerwonosk�rzy podnie�li prawice dobrze mi ju� znanym gestem, oznaczaj�cym pokojowe zamiary. Potem pad�y jakie� s�owa, kt�rych nie zrozumia�em. Colorado podbieg� do bramy i uchyli� nieco jedn� jej po�ow�. Ujrza�em, jak Indianie zeskoczyli z koni i wiod�c zwierz�ta za cugle wkroczyli w obr�b ogrodzenia. � Zejd�my, Karolu. � Przecie� Colorado prosi�, �eby�my zostali na g�rze. � Chcia�bym si� przyjrze� wojownikom... � Nie. Nie ruszajmy si�. Colorado wie lepiej. � M�wisz, jakby� nigdy nie bawi� na prerii. � M�wi�, jakbym bawi�... Nie mo�e decydowa� pi�� os�b jednocze�nie. Jeste�my w tym domu obcy, a ponadto nie znamy tych Indian. Nie wiemy, co ich ��czy czy dzieli z O�Brienem. Dlatego w�a�nie trzeba si� zastosowa� do polece� Colorado. � Czy to Apacze? � Oczywi�cie. � Okazja, �eby si� zapyta�, gdzie przebywa Pehnulte. � Mo�na to uczyni� i z tego miejsca. Tkwi�em wi�c w oknie, a Karol zawo�a�: � Colorado! G�owy stoj�cych na podw�rzu obr�ci�y si� w nasz� stron�. � Colorado � powt�rzy� Karol � zapytaj, gdzie teraz znajduje si� Pehnulte? � Kto? � Pehnulte, Wielki Jele�.. Zanim Colorado zdo�a� powt�rzy� pytanie, jeden z india�skich wojownik�w, najwy�szy wzrostem, z s�pim pi�rem wpi�tym w w�ze� czarnych, na czubku g�owy skr�conych w�os�w, zwr�ci� si� do Karola: � Kto ty jeste�? � Czarne Stopy nada�y mi imi� Wielkiego Bobra. Jestem bratem * Wielkiego Jelenia. � Dowied� tego! Mimo woli wzruszy�em ramionami: jak mo�na by�o dowie�� tej oczywistej prawdy w�a�nie tutaj, w�r�d obcych ludzi? � To jest Wielki B�br � odezwa� si� Colorado. � Ja go znam. � Ile wiosen sp�dzi� Colorado z tym cz�owiekiem? Czerwonosk�ry powiedzia� �Colorado", a wi�c nasz przypadkowy towarzysz nie by� kim� nie znanym Indianom. � Ja poznaj� ludzi od pierwszego spojrzenia. Taka odpowied� nie zadowoli�a wojownika. Przesta� spogl�da� ku oknu i wda� si� w rozmow� z O�Brienem. Nie mog�em zrozumie�, o co w niej sz�o, mimo �e dyskusj� prowadzono w india�sko�angielskiej gwarze, u�ywanej powszechnie na zachodnim pograniczu i przyst�pnej nawet dla nowego w tych stronach przybysza. Dodam, i� Apacze pos�uguj� si� dialektem podobnymi do j�zyka Nawaj�w, kt�ry zdo�a�em pozna� przed rokiem. Wszystko to na nic mi si� teraz zda�o, poniewa� rozmowa toczy�a si� p�g�osem, a do moich uszu dobiega�y tylko strz�pki zda�. Wreszcie ujrza�em, jak Apacze wskakuj� na konie i znikaj� za bram�. � Hej, d�entelmeni, chod�cie tu do nas! � zabrzmia� g�os Colorado. W sekund� znale�li�my si� na dole. � To tylko pokojowa misja, nie ma strachu � wyja�ni� traper. � Sprawa handlowa. � Handlowa!? � wrzasn�� gospodarz. � To jest zwyk�a napa��. Chyba nie opu�cicie mnie w potrzebie? � Na pewno nie � odpar� Karol � ale o co chodzi? W j�zykach Indian s�owo �brat" oznacza przyjaciela. Brata w naszym rozumieniu, okre�la si� jako �syna mego ojca". � Te czerwone sk�ry domagaj� si�, abym im zap�aci� za ziemi�. S�yszeli�cie kiedy o czym� podobnym? To przecie� bezczelno��! Kto� ich musia� podm�wi�, bo pi�� lat ju� tu siedz� i nigdy tego ode mnie nie ��dano. Nie dam ani centa, ani jednego z�amanego centa! Ma�o si� tu napracowa�em? I jeszcze mam