9912

Szczegóły
Tytuł 9912
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

9912 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 9912 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9912 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

9912 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

WIES�AW WERNIC ZNIKAJ�CE STADO ILUSTROWA� S. ROZWADOWSKI CZYTELNIK 1982 WARSZAWA � Copyright by Wies�aw Wernic, Warszawa 1982 �Czytelnik�. Warszawa 1982. Wydanie i. Nak�ad 60320 egz. Ark. wyd. 16; ark. druk. 19. Papier druk. m/g�. kl. IV, 65 g. 82 x 104. Oddano do sk�adania 26 IX 1980 r. Podpisano do druku 20 V 1981 r. Druk uko�czono w kwietniu 1982 r. Drukarnia Wydawnicza w Krakowie Zam. wyd. 65; druk. 2444/81 L-22. Cena z� 80.- Printed in Poland Czego l�ka si� Ben Halley �wita�o. Cisza okry�a ziemi�, wiatr zwin�� skrzyd�a. �a�osny g�os sowy rozp�yn�� si� bez echa. Dalekie, przeci�g�e wo�anie niewidocznego drapie�nika urwa�o si� w p�d�wi�ku. Gwiazdy przygas�y, a mrok poja�nia�. Tylko w g��bi pos�pnego matecznika �wierk�w � tajemniczej wyspy w�r�d bezle�nej r�wniny � nadal k��bi�a si� czer� nocy. Potem wsch�d zap�on�� purpur�. Dr��ce igie�ki czerwieni pojawi�y si� ponad lini� horyzontu i po chwili r�bek s�onecznej tarczy d�wign�� si� nad ziemi�. �cie�ka jasno�ci pobieg�a chy�o, znacz�c sw�j szlak rodz�cymi si� cieniami drzew, krzew�w, pag�rk�w i dolin. W zielonej g�stwinie za�piewa� pierwszy ptak, na �odygach traw rozb�ys�y krople rosy. Rodzi� si� dzie�. Chwyci�em luf� winczestera, zimn� i mokr�. Kolb� przesun��em �arz�ce si� polano bli�ej �rodka ogniska. Po jego drugiej stronie, na skraju zagajnika, spa� otulony w pasiaste koce Karol Gordon. Nie opodal nasze dwa kasztany, puszczone na d�ugich linkach, potrz�sa�y �bami, szczypi�c rzadk� traw�. Tupot ich kopyt przyjemnie brzmia� w ciszy poranka. Nieco dalej p�cznia�a p�okr�g�a p��cienna buda wozu, kryj�ca nasze baga�e oraz wo�nic�. Chrapa� g�o�no, co �wiadczy�o o dobrym samopoczuciu i g��bokiej drzemce. Za wozem ko�czy�a si� �ciana lasu. Dalej, ku p�nocy, r�wnina bieg�a �agodn� pochy�o�ci� a� ku odleg�ym skalistym pag�rkom, a ziele� traw nabiera�a zgni�ego odcienia, znak, i� pod cienk� warstewk� gleby kryje si� nigdy nie wysychaj�ca otch�a� bagien. Stwierdzili�my ten fakt jeszcze poprzedniego dnia, nim zmierzch uniemo�liwi� dok�adn� obserwacj�. Ponura to by�a okolica i pe�na dziwnych odg�os�w, kt�re niepokoi�y nas przez pierwsze godziny minionej nocy. Jakie� pluski, �wisty, mlaskania dobiega�y z kra�ca moczar�w, jak gdyby tapla�y si� w nich pot�ne jaszczury, kt�rych szkielety znajdowali w ziemi i w skalnych jaskiniach archeolodzy. S�dz�, �e d�wi�ki te wydawa� gaz (mo�e metan?) powstaj�cy z fermentacji zgni�ych szcz�tk�w ro�lin i zwierz�t, kt�ry stopniowo wydobywa� si� na powierzchni�. Dlaczego jednak s�ycha� go by�o tylko w nocy? Mo�e powstawa� w wyniku r�nicy temperatur? Nasz wo�nica, kt�ry wyda� mi si� na pierwszy rzut oka cz�owiekiem rozwa�nym i �mia�ym, dosta� napadu dr��czki, gdy Karol postanowi� zatrzyma� si� na nocleg w�a�nie tutaj. Halley, tak brzmia�o nazwisko strachaj�y, �arliwie nas namawia� do dalszej w�dr�wki, mimo pogarszaj�cej si� widoczno�ci i szybko nadci�gaj�cej nocy. Namawia� jednak bezskutecznie. Widzia�em, jak mu si� trz�s�y r�ce, gdy zdejmowa� uprz�� z ko�skich kark�w, r�wnie� gdy w chwil� p�niej, przy trzaskaj�cym ognisku, popija� kaw� z blaszanego kubka, ale obaj z Karolem uznali�my, �e miejsce to jest najlepsze na obozowisko. Tego, co gada� Halley, nie mo�na by�o przecie� traktowa� powa�nie. Twierdzi�, �e na moczarach �yj� �aby wielko�ci sporych ps�w oraz w�e porywaj�ce �mia�k�w podchodz�cych zbyt blisko do bagien. O�wiadczy� wreszcie, �e rezygnuje ze snu w tak niebezpiecznym miejscu i ukryje si� w g��bi zagajnika. Uspokoi� si� dopiero wtedy, gdy Karol obieca�, �e we dw�jk� czuwa� b�dziemy nad w�asnym i zwierz�t bezpiecze�stwem. Tak te� post�pili�my. Oczywi�cie nie ze wzgl�du na gigantyczne rzekomo �aby i w�e, lecz na inne, realne gro�by: mo�liwo�� niespodziewanego pojawienia si� czworono�nych drapie�nik�w, a, kto wie, mo�e i dwuno�nych? Rzecz jasna nale�a�o zrezygnowa� z pomocy Halleya. Zapewne budzi�by nas przy lada szele�cie. Z zadowoleniem przyj�� wykluczenie go z kolejki wart (zapisa�em mu to na minus) i zaraz po kolacji zagrzeba� si� w derkach, w g��bi wozu. Pope�nili�my chyba b��d godz�c si� na takiego przewodnika, ale kt� m�g� przewidzie� jego zaskakuj�ce zachowanie. Dorzuci�em drug� szczap� do ognia, a gdy obj�� j� leniwy p�omie�, metalowy tr�jn�g ustawi�em nad ogniskiem. Z kocio�kiem trzeba by�o pow�drowa� do dziwnej dziury, kt�r� Mulicy pokaza� nam w kilka minut po przybyciu na miejsce. I era by�em przekonany, �e �a�owa� swego post�pku. Bowiem �r�d�o na skraju lasu by�o jedynym zbiornikiem wody w okolicy (oczywi�cie nie licz�c bagien). To ono w�a�nie przes�dzi�o o rozbiciu tu biwaku. Nie wiadomo, czy kto� umy�lnie wykopa� dziur�, aby malutki ponik, s�cz�cy si� g��bi zagajnika, mia� si� gdzie zbiera�, czy te� woda sama wyp�uka�a zag��bienie. Do��, �e dobrze s�u�y�a niejednym w�drowcom. Kocio�ek plusn�� o wod�. Zabulgota�a wype�niaj�c go po brzegi. Zawiesi�em naczynie na metalowym haku pod tr�jnogiem, do�o�y�em do ogniska trzeci� szczap�. Buchn�y iskry, p�omie� pocz�� liza� dno garnka. Zab�bni�em pi�ci� w bud� wozu. Poruszy�o si�, podnios�a si� p��cienna p�achta. Najpierw ujrza�em nogi, p�niej tors, wreszcie reszt� naszego wo�nicy. � Ju� czas, Halley! � rzuci�em nieco poirytowany. � Przepraszam � st�kn��. � To pewnie te opary z bagien. � Opary z bagien? � A tak, chyba dzia�aj� usypiaj�co. Wzruszy�em ramionami. � Co� ci si� przywidzia�o, Halley. Czas napoi� konie. � Dobrze, dobrze... � przytakn�� skwapliwie. Si�gn�� w g��b wozu, wydoby� sk�rzany w�r. Ponik nie nadawa� si� do bezpo�redniego pojenia zwierz�t, zag��bienie by�o zbyt ma�e. Nale�a�o wi�c nape�ni� worek przy pomocy mniejszego naczynia i dopiero w�wczas pos�u�y� si� nim jako pojnikiem. K�opotliwy spos�b, lecz nie by�o lepszego. Obserwowa�em ruchy wo�nicy. Ukl�k� przy �r�dle i wchlustywa� wod� w czarny otw�r worka. Czyni� to niezwykle sprawnie. Rzecz graniczy�a z cudem, bo �adna kropla nie upad�a na ziemi�. Halley (jak�e mu na imi�... aha, Ben!) musia� by� jednym z tych do�wiadczonych pastuch�w, kt�rzy ongi� gnali tysi�ce sztuk byd�a z prerii Teksasu a� do Dogde City w Kansas lub jeszcze dalej na p�noc, do Deadwood w Po�udniowej Dakocie i Bozeman w Montanie. Rozbudowa sieci kolejowej oraz g�stniej�ce osadnictwo na pustych ongi� trasach przep�du po�o�y�y kres w�dr�wkom i pozbawi�y pracy wielk� rzesz� kowboj�w. Wysoki, dobrze zbudowany m�czyzna nieokre�lonego wieku wygl�da� na potrafi�cego stawi� czo�a niejednemu m�odzikowi, chocia� siwizna przypr�szy�a mu skronie, a twarz poora�y zmarszczki. Jego spos�b wyra�ania si� tr�ci� nieco staro�wieckim stylem dawnych hacjender�w Po�udnia, gdzie hiszpa�ska elegancja w wys�awianiu si� i francuska lekko�� w prowadzeniu konwersacji pozostawi�y trwa�e �lady w�r�d mieszka�c�w Teksasu i Luizjany. By�em pewien, �e Halley wiele lat sp�dzi� na tamtych terenach. W sumie, na pierwszy rzut oka czyni� bardzo sympatyczne wra�enie. Nieco p�niej, w czasie w�dr�wki wozem, wra�enie to jeszcze si� pog��bi�o, gdy obserwowa�em sprawnego fizycznie, energicznego cz�owieka. Dlatego nie potrafi�em zrozumie�, czemu odg�osy trz�sawiska nagle zmieni�y naszego wo�nic� w p�misek dr��cej galarety. Czy poprzednie zachowanie by�o jedynie pozorem, czy te� obecne przera�enie jest udane? A mo�e Ben Halley, mimo og�ady i rozs�dku, w rzeczywisto�ci nale�a� do ciemnych, zabobonnych, przes�dnych kowboj�w nie daj�cych si� nastraszy� pop�ochem w�r�d w�druj�cego stada ani strza�� wypuszczon� z india�skiego �uku, ani widokiem rewolwerowej lufy, lecz bzdurn� gadanin�, baj�dami o duchach prerii i niesamowitych zwierz�tach, wobec kt�rych cz�owiek ma mniejsze szans� ni� mucha atakowana przez wr�bla. Kto mu nagada� g�upstw o �abach wielko�ci ps�w i w�ach porywaj�cych ludzi? Obserwowa�em go, jak nape�nia� w�r, a p�niej, jak poi� konie. Ruchy mia� �mia�e, krok pewny, d�o� niezawodn�. To by� Ben Halley z poprzedniego ranka, z poprzednich dni, w niczym niepodobny do strachaj�y szukaj�cego schronienia we wn�trzu wozu. Konie podnosi�y �by, parska�y kropelkami wody l�ni�cymi w s�o�cu r�owo i z�oci�cie. � Za�atwione, prosz� pana. Halley podni�s� w�r spodem do g�ry, wytrz�saj�c ze� resztki wilgoci, wyprostowa� go i dok�adnie zwin�� w grub� i kr�tk� rolk�. Wszystko, co czyni�, by�o systematyczne i celowe. � Czy upieczemy indyki? Zosta�y jeszcze trzy. � Tak � odmrukn��em rozmy�laj�c nad dziwnymi sprzeczno�ciami harakteryzuj�cymi naszego wo�nic�. � P�jd� poszuka� gliny. Poprzedniego dnia trafili�my na stado w�druj�cych dzikich indyk�w. Sze�� pad�o ofiar� naszych strzelb. Z tego trzy zjedli�my prawie natychmiast. Upieczone w �arze ogniska, oblepione glin� i nadziane nie znanym mi zielem, kt�re Halley wyszuka� na ��ce. Gdy glina pocz�a r�owie� � piecze� by�a gotowa. Patykiem odsun��em j� poza obr�b ogniska, a gdy nieco ostyg�a, rozbi�em skorup� trzonkiem no�a. Odlecia�a wraz z pi�rami ptaka, pozostawiaj�c czyste mi�so, gor�ce, soczyste, o woni, z kt�r� nie da si� por�wna� zapach w inny spos�b przyrz�dzonego. Tak pieczone indyki jad�em niejeden raz, lecz te, przygotowane r�k� Halleya, by�y najlepsze z najlepszych. Ile� ten cz�owiek posiada� umiej�tno�ci! Bo i strzelcem by� niez�ym, wo�nic� znakomitym, a o jego orientacji w terenie �wiadczy� fakt, i� podczas podr�y ani razu nie zawaha� si� w wyborze drogi; a sygnalizowane przez niego dziwy krajobrazu ukazywa�y si� nam zawsze w zapowiedzianym terminie. � Za jak�� godzink�, prosz� pan�w, natkniemy si� na k�p� drzew otaczaj�cych g�az. Powiadaj�, i� znajduje si� pod nim gr�b trapera, kt�ry zgin�� stratowany przez bizony. Powiadaj�, �e by� wielkim przyjacielem Indian Kri, �e uratowa� ich przed wielkim g�odem, gdy bizony pewnej jesieni obra�y sobie inny szlak dorocznej w�dr�wki. Nikt ju� nie pami�ta, jak si� nazywa�. Stare to dzieje i niestare jednocze�nie, bo czas tu up�ywa na skrzyd�ach wiatru. Zabrzmia�o to zadziwiaj�co poetycznie w ustach cz�owieka, kt�ry (jak podejrzewa�em) nie umia� ani czyta�, ani pisa�. � Podobno ten traper, prosz� pan�w, zawsze powiada� czerwonosk�rym, �e chce by� pochowany na prerii w cieniu drzew i pod wielkim g�azem. Sama fantazja, prosz� pan�w! Przecie� jak drzewa, to nie preria, gdzie� na r�wninie szuka� ska�? A jednak Kri spe�nili jego �yczenie. Na travois1 przytaszczyli z dalekich stron pot�ny kamie� i odszukali k�p� drzew. Musia�o ich to kosztowa� niema�o pracy. A� dziw, �e podj�li si� takiego trudu. A p�niej, gdy przywalono gr�b g�azem, odby�y si� india�skie ta�ce, bicie w b�bny i czary szaman�w przep�dzaj�cych z�e duchy od miejsca, w kt�rym spocz�� �bia�y brat�. Czysto poga�ski pogrzeb, lecz dla trapera by�o to ju� oboj�tne... W nieca�� godzin� p�niej zeskoczyli�my z wozu przy k�pie drzew wyros�ej kaprysem przyrody w�r�d bezle�nej r�wniny. Pot�ny g�az le�a� w samym �rodku tej k�py. Na �wiadectwo prawdy s��w Halleya. Czy rzeczywi�cie spoczywa�y tu doczesne szcz�tki nieznanego trapera, czy te� by�a to jedna z wielu legend, jakie rodz� si� w�r�d wielkich przestrzeni pierwotnej przyrody? Nikt tego nigdy nie pozna. Innego dnia, gdy Halley niezawodnie okre�li� po�o�enie ma�ego jeziorka, o dwie mile od miejsca, w kt�rym w�wczas byli�my, zagadn��em: � Chyba uczy�e� si� orientacji w terenie od czerwonosk�rych? � Samo mi wesz�o w g�ow�. Tyle lat tu jestem. Od Indian raczej trzymam si� z daleka. � Nie lubisz ich? � Ani lubi�, ani nie lubi�. Wiem tylko tyle, �e s� okropnie brudni i kradn�. � Co takiego?! � oburzy� si� Karol, trafiony w najczulsze miejsce. S�ysza�em, �e jest pan my�liwym raczej dla rozrywki ni� z potrzeby, a ja w swym �yciu wydepta�em sporo �cie�ek w�r�d g�uszy. Je�li pan s�dzi, �e oni si� w og�le myj�, to, przepraszam, ale jest pan w b��dzie. � A jednak myj� si�. To obrzydliwe k�amstwo twierdzi� inaczej � zdenerwowa� si� m�j przyjaciel. � Obrzydliwe k�amstwo wymy�lone przez r�ne typy, kt�re nie wysun�y nawet nosa poza miejskie granice. S�ysza�e� kiedy, Halley, o india�skich �a�niach? � A jak�e, a jak�e. Sza�as, w kt�rym le�� gor�ce kamienie. Polewa si� je wod� i India�ski nagus wypaca w parze swe brudy. Lecz, za pozwoleniem pana, oni korzystaj� z par�wki niezwykle rzadko, musi by� jaka� ku temu specjalna okazja lub nakaz czarownika. Prawd� powiedziawszy, w takim przypadku szoruj� si� od zewn�trz i od �rodka. Bowiem przed par�wk� pij� przeczyszczaj�ce napary. Mo�e to i racja, mo�e to i s�uszne, lecz czy taki zabieg mo�e zast�pi� myd�o i codzienn� k�piel? U�miechn��em si� na ten wyw�d, bo przecie� i w�r�d ..bladych twarzy� nie brakuje brudas�w, mimo �e znacznie im �atwiej utrzyma� czysto�� osobist�. � No, bo � Halley znowu podj�� temat � czy�by w przeciwnym razie tak okropnie cuchn�li? I mieli wszy? A oni maj�! � �atwo ci gada� � oburzy� si� Karol. � Spr�buj chocia� przez p� roku koczowa� przy ognisku, spa� w ubraniu, poci� si� w skwarze podczas dalekich w�dr�wek, a b�dziesz r�wnie �mierdzia� dymem, potem, zje�cza�ym t�uszczem i �le wyprawion� sk�r�. A myd�a rzeczywi�cie nie znaj�. Powiedz mi, Halley, czy poszed�by� do rzeki my� si� przy dziesi�ciu stopniach2 i porywistym wietrze? � Nie poszed�bym, nawet gdyby w og�le nie wia�o. � A wymagasz tego od Indian. Takie to rozm�wki prowadzili�my w czasie naszej podr�y, a� do dzisiejszego dnia. � Karolu, hej! Siad� natychmiast, a jego d�o� automatycznym ruchem si�gn�a po winczester. Ile� to razy obserwowa�em ten odruch nabyty latarni do�wiadcze�? Karol, gdy go wyrwano ze snu, nie wpada� w panik�, nie przeciera� oczu, nie pyta� bezsensownie o pow�d zbudzenia, nie ziewa�, nie przeci�ga� si�, lecz natychmiast spogl�da� bystro doko�a. Uczyni� tak i tym razem. � P�no ju�, Janie � zauwa�y� podnosz�c si�. � Gdzie Halley? Wyja�ni�em pow�d oddalenia si� wo�nicy. � Jak on dzi� wygl�da? � Normalnie. � Nie trz�sie si�? � Nie. � Pojmujesz co� z tego, Janie? Musia�em przyzna�, �e nic nie pojmuj�. � Chyba... � doda�em � chyba �e kiedy� prze�y� co� okropnego w zwi�zku z jakim� bagnem. Taki uraz zapada g��boko w psychice cz�owieka i budzi si� nieoczekiwanie z byle powodu. Drobna rzecz, drobna sprawa, podobny widok mo�e wyzwoli� ukryte przera�enie. Tak twierdzi medycyna? � zapyta� Karol weso�o. � Tak twierdzi � surowo przytakn��em. � Hm... kto wie? Mo�e to jednak tylko udawanie? � My�la�em i o tym, a r�wnie� o zabobonnych, starych kowbojach, kt�rym w g�owach utkwi�y niesamowite legendy Dzikiego Zachodu. � Ben Halley nie wygl�da na takiego. No, ale woda ju� wrze. Skoczy�em do wozu po puch� zmielonej kawy. Jak daleko potrafi� si�gn�� pami�ci�, nigdy nie byli�my tak zaopatrzeni w �ywno��, jak obecnie. Na przyk�ad cukier. Wielkie nieba! Nigdy nie zabiera�em cukru w drog�. Rozsypuje si�, wilgotnieje, roztapia. Ile� go zreszt� nale�y zabra�, aby starczy�o chocia� na miesi�c? A koce, a tr�jn�g do gotowania nad ogniskiem i z tuzin garnk�w! To by�o dobre dla wyprawy greenhorn�w, lecz nam psu�o opini�. Chocia� w�a�nie takie mniemanie o nas sprzyja�o osi�gni�ciu ostatecznego celu. Zdj��em kocio�ek z tr�jnoga, wsypa�em do� cztery gar�cie ciemnobr�zowego py�u. Powierzchnia wody sp�cznia�a pian� i buchn�� znajomy zapach. Trzymaj, Karolu. Siad�em obok. Blaszany kubek parzy� palce, wrz�tek parzy� wargi, lecz poczu�em w �o��dku i ca�ym ciele przyjemne ciep�o. Ranek by� rze�wy i zimny, niebo zapowiada�o pogod�, a przed ch�odem zabezpiecza� p�omie� ogniska. Kurzyli�my fajeczki. Siwy dymek unosi� si� pionowo. Halley przycz�apa� z pot�n� bry�� gliny, pozdrowi� Karola. Wymiesi� glin� z wod� niby ciasto i zaj�� si� oblepianiem indyk�w. W ko�cu rozgarn�� popi�, u�o�y� ptaki, nakry� je w�gielkami. � Za p� godziny b�d� gotowe � oznajmi�. W kocio�ku jest gor�ca kawa � poinformowa�em. � Rozgrzej si�. Podzi�kowa� bardzo elegancko i grubym patykiem pocz�� zeskrobywa� resztki gliny z d�oni. Potem wytar� je o spodnie. Ano c�, dla wielu w�drowc�w prerii, g�r i las�w spodnie s� nie tylko cz�ci� odzie�y, lecz i... �cierk�. Nasycone z up�ywem czasu kurzem, potem, krwi� upolowanej zwierzyny, staj� si� nieprzemakalne i sztywne jak blacha. Siad� kilka krok�w od nas i zaj�� si� zawarto�ci� kubka. Zachowywa� dystans. Ktokolwiek inny, oboj�tnie kto, kowboj, traper, nie m�wi�c ju� o niedzielnych westmanach (my�liwych snobizuj�cych si� w jedno lub dwudniowych wyprawach na reklamowane tereny �owieckie), po prostu spocz��by tu� obok mnie czy Karola, chocia�by tylko po to, aby porozmawia�. Ben Halley zawsze trzyma� si� na uboczu. Dlaczego? Czy by� to nawyk wdro�ony mu przez pracodawc�, czy te� oznaka nieufno�ci do nas? A mo�e taki spos�b bycia wi�za� si� z przesz�o�ci� Halleya? Ze s�u�b� u nad�tego hacjendera, niby �askawego dla podw�adnych, lecz surowo przestrzegaj�cego hierarchii spo�ecznej dziel�cej zwyk�ego vaquero, czyli pastucha, od posiadacza tysi�cy akr�w ziemi. Tradycje hiszpa�skie g��boko zapu�ci�y swe korzenie na ziemiach Teksasu i Florydy. Nie potrafi�y ich wypleni� bardziej republika�skie zwyczaje jankes�w przyby�ych tam przed i po wojnie domowej, kt�ra zdruzgota�a feudaln� gospodark� Po�udnia, lecz niewiele zmieni�a w starych uk�adach spo�ecznych. Ben Halley, podejrzewa�em, z tego Po�udnia pochodzi�. Tak sobie my�la�em �mi�c fajeczk� do chwili, w kt�rej zamiast dymu poci�gn��em ju� tylko ciep�e powietrze, a Halley zawiadomi�: � Piecze� gotowa, prosz� pan�w. Wygarn�li�my skorupy z �aru i ochoczo zaj�li si� opr�nianiem ich zawarto�ci. � A teraz � odezwa� si� Karol wycieraj�c t�uste d�onie o traw� � udamy si� na ma�� przechadzk�. Masz tu na nas czeka�, Halley. By� mo�e wr�cimy z jak�� zak�sk�. Zabierz winczester, Janie. Poszli�my. Nie widzia�em, lecz czu�em, �e Ben Halley obserwuje kierunek naszego marszu. Czy�by go na nowo opad�a dr��czka? Pod��ali�my najkr�tsz� drog� ku moczarom. Ci�gn�y si� nie dalej ni� p� mili od naszego biwaku. Dzie� by� jasny, powietrze przejrzyste, wi�c w szk�ach lornetki odcina�y si� ostro od reszty prerii jesienne barwy zielonoszarej trawy. Szaro�� nik�a, jej miejsce zajmowa� kolor �niedzi. Nieco dalej stercza�y kostropate wzniesienia g�az�w i litej ska�y. Poprzez prze��cze pag�rk�w wida� by�o niesko�czon� dal traw, oczeret�w i czarnych jak smo�a malutkich jeziorek � ponurej topieli dost�pnej chyba tylko dla �osi, gad�w i p�az�w. Widok by� odpychaj�cy. Ju� wczoraj pokr�tce spenetrowali�my t� okolic�, lecz obecnie Karol zapragn�� dok�adniej przyjrze� si� topielisku. - A wi�c to tak wygl�da w �wietle ranka � pokiwa� g�ow�, gdy zatrzymali�my si� w do�� niebezpiecznej odleg�o�ci od granicy grz�skiego gruntu. Pod podeszwami mych but�w obrzydliwie zabulgota�a woda. Jeszcze krok lub dwa, a zapad�bym si� po kolana, je�li nie po pas. Brrr! � Si�gnij, Janie, po lornetk�. Mo�e ujrzysz co� interesuj�cego. Uczyni�em, jak sobie �yczy�. On sam wodzi� szk�ami to w lewo, to w prawo. � Co widzisz? � zagadn�� nie zaprzestaj�c obserwacji. � Nic � Hm... ja r�wnie� nic. Gdyby tak mo�na by�o dotrze� do kt�rego� z tamtych pag�rk�w... St�d widzimy jedynie fragmenty bagien, a z wysoko�ci tamtej ska�y... � Ale nie mo�na dotrze� � przerwa�em mu w po�owie zdania, poniewa� projekt w�dr�wki ku linii wzg�rz uzna�em za samob�jczy. � Tak twierdzisz? Ech, gdyby�my mieli kilka szerokich desek, mogliby�my doj�� nieco dalej. Bagno w tym miejscu nie wydaje si� specjalnie grz�skie. � Z�udzenie � zaopiniowa�em energicznie. � T�dy nikt nie przejdzie pr�cz ��wia, jaszczurki lub w�a. Wybij to o sobie z g�owy, Karolu. Nie mamy tu czego szuka�. Opu�ci� lornetk�, poprawi� kapelusz na g�owie. � Nie jestem taki pewien. Pomaszerujmy kawa�ek w bok. Wzruszy�em ramionami. M�j, towarzysz zauwa�y� ten odruch. � Tw�j sceptycyzm, Janie, opiera si� na powierzchownej obserwacji. Nie b�d� uparty. Chod�, sprawdzimy. Nie wiedzia�em, w jaki spos�b chce sprawdzi� g��boko�� bagna. Jednak ruszy�em za nim. Nasza droga wypad�a niezwykle kr�to. Bowiem grz�zawisko raz tu, raz tam si�ga�o swymi mackami w g��b prerii. J�zory zgni�ej zieleni wdziera�y si� w suchy grunt zmuszaj�c nas do bacznej uwagi i do �mudnego omijania niebezpiecznych miejsc. Prawdopodobnie przed tysi�cem lat obecne bagnisko by�o jeziorem o bardzo rozcz�onkowanych brzegach. Sprzyjaj�ce warunki klimatyczne spowodowa�y bujny rozrost ro�linno�ci wodnej i zaro�ni�cie ca�ego akwenu. Wiatr przynosi� tu tumany kurzu i nasiona traw, wi�c powsta�a na powierzchni wody grubiej�ca z ka�dym rokiem pokrywa. Min� jeszcze setki czy tysi�ce lat, a p�aszczyzna moczar�w stwardnieje, upodobni si� do okolicznej prerii. Karol przystan��. � Patrz! Jego wskazuj�cy palec kaza� mi spojrze� na zamazan� granic� bagna i suchej ��ki. Bieg�y tu, ku ponurym pag�rkom, g��bokie odciski racic. � �osie � powiedzia�em. � Tylko �osie potrafi�yby t�dy w�drowa�. U�miechn�� si�. � Oczywi�cie, �e potrafi�. Lecz to nie by�y �osie. � Karibu? � I nie karibu. Krowy, Janie, najzwyklejsze krowy. � To znaczy, �e trafili�my na �lady znikaj�cych stad wykrzykn��em. � Chyba si� nie mylisz � zamy�li� si�. � A skoro przesz�y t�dy krowy, przejdziemy i my. Ruszy� pierwszy, ja za nim, przekonany o s�uszno�ci wniosku. Najpierw nogi pocz�y si� zapada� po kostki, p�niej po �ydki, wreszcie po. kolana. Przy ka�dym st�pni�ciu czu�em pod podeszwami but�w gro�ne drgania trz�sawiska. Doprawdy trz�s�o si�. - Do licha, Karolu! Byd�o, kt�re przed nami w�drowa�o, chyba nic nie wa�y�o albo kto� zaopatrzy� je w �nie�ne rakicty3. Nie zatrzymuj si�, Janie. Ju� blisko. A co si� tyczy rakiet, s�dz�, �e istotnie nadaj� si� do chodzenia po moczarach. Musz� to wypr�bowa�. Nie zatrzyma�em si�. Jakakolwiek bowiem przerwa w mars/u mog�a mnie pogr��y� w b�ocie po pas. Wreszcie poczu�em pod stopami tward� gleb�. � Ju� po k�opocie � weso�o skonstatowa� m�j towarzysz wchodz�c na �agodn� pochy�o�� pag�rka. Westchn��em z ulg�. Ze szczytu wzniesienia, na kt�re wspi�li�my si� bez trudu, d�wiga�a si� czarna ska�a. Obeszli�my j�. Teraz objawi�a si� mym oczom dalsza partia bezkresnych bagien. Przez szk�a lornetki nie dostrzeg�em jednak na nich �adnego ruchu, �adnej �ywej istoty. Gdzie� wi�c podzia�y si� krowy, kt�rych tropy zawiod�y nas tutaj? Obeszli�my doko�a niewielk� przestrze� wzniesienia. Z lewej strony ��czy�o si� malutk� prze��cz� z nast�pnym, bli�niaczo podobnym, lecz, jak sprawdzili�my, by�a ona mocno podmok�a. Nigdzie ani jednego odcisku kopyt. � Nie rozumiem � wyzna�em. � Gdzie� podzia�y si� twoje krowy, Karolu? Wesz�y w bagno i uton�y? �I ja nie pojmuj�. Mo�na podejrzewa�, �e by�o to stampede4 i stado w oszala�ym biegu run�o w bagnist� otch�a�. Siedz�c z trop�w, krowy musia�y doj�� do tego wzg�rka, lecz gdyby pobieg�y dalej, ,to na samej granicy moczar�w musia�yby pozostawi� jakie� �lady! A tu ich nie widz�. Wygl�da na to, �e wyros�y im skrzyd�a i unios�y si� w powietrze. Poszukajmy jeszcze raz. Szukali�my bez �adnego rezultatu. Wielce markotni dokonali�my odwrotu. Tym razem szcz�cie mniej mi dopisa�o. Zapad�em w b�oto powy�ej kolan i gdyby nie natychmiastowa pomoc Karola, tkwi�bym tam po dzi� dzie�. Na suchym l�dzie obejrza�em z niesmakiem buty i spodnie. � Halley od razu odgadnie, gdzie byli�my � stwierdzi�em z gorycz�. � No to co? Mo�e dojrza�e� �osia albo bezmy�lnie przekroczy�e� granic� trz�sawiska? To przecie� bardzo prawdo podobne. Halley niczego nie mo�e podejrzewa�. � Istotnie � nad�sa�em si�. � B�dzie mia� o mnie opini� nieostro�nego idioty. � Tak ci zale�y na opinii Halleya? Gwi�d� na to. � Jednak... c� z nas za my�liwi, je�li w��czymy si� bez celu? Uzyskamy s�aw� sko�czonych niedo��g�w. � Zapomnia�e�, Janie, �e za takich w�a�nie mamy uchodzi�, zgodnie z umow�. Jednak got�w jestem nieco poprawi� nasz� reputacj�, je�li tylko wska�esz mi obiekt godny strza�u. � Skromne ��danie � burkn��em. � Gdzie� znajdziesz czworonoga u wodopoju o tej porze? � Nie ma tu �adnych wodopoj�w. Rozbili�my legowisko nad jedynym w okolicy �r�d�em. Jeszcze raz si�gn��em po lornetk�. D�ugo wodzi�em ni� po linii horyzontu, a� szk�a przypadkowo trafi�y na stadko pomykaj�cych czworonog�w. Po ich p�ynnych ruchach rozpozna�em antylopy. C� z tego? Nawet gdyby�my mieli konie, nic nie wysz�oby z polowania. Te zwinne zwierz�ta s� niezwykle czujne i potrafi� prze�cign�� wierzchowca w galopie. Jedyny na nie spos�b, to zaczai� si�, gdy o �wicie lub o zmierzchu gromadz� si� przed jakim� zbiornikiem wody. Ben Halley �mi� fajeczk� oparty o pie� drzewa. Wyda�o mi si�, �e w jego oczach zamigota�y iskierki weso�o�ci. Nic dziwnego. W opinii wo�nicy musieli�my wygl�da� jak para greenhorn�w. Powsta� jednak natychmiast i z wielkim uszanowaniem zapyta�, czy pragniemy rusza� w dalsz� drog�. � Tak � odpar� Karol. � Poza antylopami nie dostrzeg�em tu innej zwierzyny. Cie� u�miechu przemkn�� po twarzy Halleya. W chwil� p�niej wpakowa� na w�z wszystko, co mia� do wpakowania, przyprz�g� oba konie i wskoczy� na kozio� �aw� z oparciem obitym mi�kk� sk�r�. Normalnie nie stosowano w wozach tego typu siedze� dla wo�nicy, by� to wyj�tek uczyniony dla mnie i dla Karola. Dla wygody oczywi�cie, mimo i� �aden z nas nie prosi� o takie ulepszenie. �awa-fotel by�a szeroka, swobodnie mog�y na niej siedzie� trzy osoby. Zaj�li�my miejsca po prawej stronie wo�nicy. Przed wieczorem zagrodzi� nam drog� p�ytki, szeroko rozlany strumie�. Szemra� sennie mi�dzy z�ocistymi �achami, k�pami krzak�w i pniami drzew, kt�re musia�a zwali� wiosenna pow�d� lub, wcze�niej jeszcze, huraganowy wiatr zimy. Po obu brzegach ci�gn�� si� ��ciej�cy szpaler brz�z i olch. Ruszy�em wraz z Karolem zielonym szlakiem drzew i traw. P�ycizn� przebyli�my zaledwie mocz�c stopy. Po przeciwnej stronie rzeczki natrafili�my na bardzo wyra�ne, �wie�e �lady czterokopytnych. Bez trudu odr�ni�em odciski kopytek antylop od trop�w jeleni, wapiti, a nawet � a� trudno uwierzy� � karibu. Gdy Karol potwierdzi� wynik mych obserwacji, wyrazi�em zdziwienie, �e ten ro�lino�erca dalekiej p�nocy zaw�drowa� tak g��boko na po�udnie. � Zdarza si�. Musisz wiedzie�, Janie, �e to wspania�e zwierz� zaliczane jest do najbardziej rozpowszechnionych w Kanadzie. �yje w wielkich stadach, od p�nocnej tundry a� po lasy po�udnia i od ja�owych pag�rk�w Nowej Funlandii na wschodzie po podn�a g�r zachodu. Jutro o �wicie urz�dzimy sobie zabaw�, jaka nie ka�demu my�liwemu si� trafia. Lecz teraz poszukajmy �lad�w byd�a domowego. Ostatecznie, w tym przecie� celu przybyli�my tutaj. Szukanie nie da�o rezultat�w. Ani wzd�u� brzegu, ani w g��b dalekiej i pustej r�wniny. Nale�a�o wraca�, bo ju� tylko czerwony skrawek s�o�ca stercza� nad ziemi�, a mrok szybko nadci�ga� ze wschodu, niby chmura czarnego py�u p�dzonego wiatrem. Na zielonej trawie prerii dostrzeg�em drgaj�c�, d�ug� smug� � z�ocist� �cie�k� blasku. Ciemna posta� uwija�a si� na tle ogniska. Podeszli�my w chwili, w kt�rej Ben Halley zdejmowa� z metalowego tr�jnoga kocio�ek z ukropem. Pachnia�o kaw� i jeszcze czym� bardzo apetycznym. Zw�aszcza dla cz�owieka, kt�ry zd��y� zapomnie� o �niadaniu. Nie jedli�my nic od �witu, Halley nawet nie mrukn�� na ten temat w czasie kr�tkiego postoju po drodze. Mo�e, z�o�liwiec, liczy�, �e b�dziemy go prosi� chocia� o kawa�ek suchara? Je�li tak, zawi�d� si�. Niejeden ju� raz, w�druj�c przy boku Karola przez arizo�skie pustynie czy bezludzia G�r Skalistych, zadowala� si� musia�em dwoma tylko posi�kami na dzie�. Zauwa�y�em przyczyn� smakowitych zapach�w: trzy otwarte puszki z mi�sem i fasol�, lizane p�omieniem sta�y na skraju ogniska. Kilka krok�w dalej le�a� ma�y stosik r�wno poci�tych polan. To go�cinny i zapobiegliwy gospodarz zaopatrzy� nas (wbrew protestom i �miechom) w opa� na drog�. � B�dziecie jecha� bezle�n� preri� � t�umaczy� � a noce s� ju� bardzo ch�odne. I tak wie�li�my na wozie spory zapas paliwa. Nic dziwnego, �e Halley (by�em tego pewien) musia� uwa�a� nas za greenhorn�w. Z zawarto�ci� puszek uporali�my si� szybko, z kaw� r�wnie�. Halley pojada� jak zwykle w pewnej odleg�o�ci od nas. Przedziwny cz�owiek! Jako� min�a mu bagienna dr��czka, poniewa� sam zaproponowa� wzi�cie udzia�u w nocnej kolejce wart. Tak zreszt� dzia�o si� podczas wszystkich nocy, z wyj�tkiem tej ostatniej. Czy mogli�my ufa� cz�owiekowi o tak zmiennych nastrojach? Waha�em si� z odpowiedzi�, Karol milcza�, pewnie �ywi� te same w�tpliwo�ci. � Halley... � zdoby�em si� na odwag� � wczoraj chyba czu�e� si�... hm... jako� s�abo, co? � Tak, prosz� pana. Ale ju� mi przesz�o. � Na pewno? Na pewno. Bardzo mi przykro. Te bagna maj� z�� s�aw�, prosz� pana. I... i... ja zawsze czuj� si� �le w ich pobli�u � Dlaczego?! � Samemu mi trudno to zrozumie�, ale... tak w�a�nie si� dzieje. Zaniecha�em dalszych pyta�. Albo Halley k�ama�, albo le� (co jednak wyda�o mi si� ma�o prawdopodobne) jego organizm dziwacznie reagowa� na normalne zjawiska przyrody. Poniewa� poprzedniej nocy sprawowa�em wart� przed-rann�, Karol zgodzi� si�, abym czuwa� do p�nocy. Moje miejsce mia� zaj�� Halley. Trzeci�, ostatni� zmian� obejmowa� Karol. M�j przyjaciel zerwa� mnie o przedrannym zmroku, obudzili�my Halleya, zabrali bro� i pomaszerowali �wilczym chodem� wzd�u� rzeczki. Wiatru nie by�o, lecz od wody ci�gn�� dotkliwy ch��d. Wybrali�my- odpowiednie miejsce. By�a nim k�pa krzew�w otaczaj�ca nie zaro�ni�ty, p�okr�g�y placyk � miejsce wystarczaj�ce na schronienie dla dwu szczup�ych m�czyzn, os�oni�te z boku i z ty�u, natomiast posiadaj�ce w�ski prze�wit nad sam� wod�, co pozwala�o na swobodn� obserwacj� przeciwleg�ego brzegu. Ten przeciwleg�y brzeg, gdzie indziej g�sto poro�ni�ty �oz�, tu, na przestrzeni paru jard�w, by� nagi. Teraz nale�a�o uzbroi� si� w cierpliwo��. Ciemno�� wisia�a nad ziemi�, lecz stopniowo ju� przemienia�a si� w szaro��, u w tej szaro�ci leniwy nurt poczyna� srebrzy�cie b�yszcze�. Sw�j winczester po�o�y�em tak, �eby kolba dotyka�a ramienia. Up�ywa�y minuty za minutami, wreszcie w ciszy przed�witu lekko zatupota�y kopyta. Przed nami, na przeciwleg�ym brzegu, wysun�a si� smuk�a sylwetka zwierz�cia z kr�tkim poro�em. Antylopa wid�oroga. Za ni� cztery jej towarzyszki, pierwsza zatrzyma�a si� na skraju rzeczki, spogl�daj�c prosto na nas. To by�a decyduj�ca sekunda. Je�li nas dojrzy � zniknie natychmiast. Nic dojrza�a. Pochyli�a g�ow� ku wodzie, a za jej przyk�adem pochyli�y si� cztery �udz�co do siebie podobne g�owy. Zerkn��em na Karola. Podni�s� ostrzegawczo palec prawej d�oni. Wiedzia�em, �e ten gest oznacza: nie strzela�! Na co czeka�? Odpowied� nadesz�a natychmiast � wspania�y jele� wirginijski, nie zwracaj�c uwagi na s�siadki, wkroczy� w wod� budz�c srebrne bryzgi. Pochyli� �eb i pi�. M�j towarzysz opu�ci� palec. Strzelby zagada�y ch�rem. Antylopa podskoczy�a i pad�a. Jele� zd��y� wykona� p� obrotu, gdy drugi strza� Karola osadzi� go na miejscu. Grupka p�owych czworonog�w znikn�a z pola widzenia tak szybko jak zjawy. Przeszli�my przez p�ycizn�. � No tak... � zamrucza� Karol ogl�daj�c g�ow� jelenia � moja pierwsza kula zrykoszetowa�a na ko�ci czo�owej, ale si� nie wstydz�. To by� trudny strza�. Co poczniemy z tak� g�r� mi�sa? Halley uzna nas za g�upc�w i... b�dzie mia� racj�. � Wi�c po co� strzela�? � zapyta�em bardzo dumny ze swego sukcesu. � Strzelili�my r�wnocze�nie. Ba�em si�, �e chybisz, Janie. � Dzi�kuj� za s�owa uznania � by�em nieco dotkni�ty tak� ocen� mych umiej�tno�ci my�liwskich. � Przy nast�pnej okazji nawet nie dotkn� spustu. Zobaczy�em Halleya. Ukaza� si� na przeciwleg�ym brzegu z d�ug� tyk� w r�ku. Przebrn�� rzeczk�. Kawa�kami sznura (bo i o nim nie zapomnia�) skr�powa� tylne i przednie ko�czyny antylopy, przesun�� pod nimi tyk� i wraz z Karolem d�wign�� ten spory ci�ar, kt�ry oceni�em na jakie� sto funt�w5. Po�o�yli ko�ce tyki na ramionach i wolno ruszyli w stron� obozowiska. Zosta�em na stra�y, pilnuj�c jelenia a� do powrotu towarzyszy. Tym razem czeka�a nas trudniejsza przeprawa. Jele� by� prawie dwa razy wi�kszy od antylopy, a wi�c chyba dwa razy ci�szy. Nie pomyli�em si�. Halley, chocia� ch�op na schwa�, poczerwienia� na twarzy podnosz�c koniec dr�ga, do kt�rego uwi�zali�my trofeum. Pomog�em Karolowi, lecz gdy ko�ce tyki spocz�y na naszych barkach, ugi�li�my si�. Marsz hamowa�o pot�ne poro�e zwierz�cia, wlok�ce si� po ziemi. Kiedy wreszcie, po licznych odpoczynkach, do^ wlekli�my si� do obozowiska i zwalili ci�ar na/ muraw�, �aden z nas nie by� w stanie wykrztusi� s�owa. Pad�em na ziemi� dysz�c ci�ko, niby ryba wyj�ta z wody. Pierwszy odzyska� si�y Halley. Zagadn�� nas swym us�u�nym tonem: � Co panowie ka�� zrobi� z tak� mas� mi�sa? Nim up�yn� trzy dni, stanie si� nie do zjedzenia. � Nie zdejmuj sk�ry z jelenia, a z antylopy wytnij trzy befsztyki � zadecydowa� Karol. � Wracamy. � Tak jest, prosz� pana. Zanim pierwsza smuga r�owego blasku rozja�ni�a trawy i krzewy, ka�dy z nas trzyma� na kolanach cynowy talerz z pachn�cym, nieco krwistym kawa�em mi�sa. P�niej Halley sprawnie za�adowa� na w�z wszystko, co by�o do za�adowania, ��cznie z upolowan� zwierzyn�, zaprz�g� konie, a my zaj�li�my miejsca na ko�le-fotelu. Wehiku� potoczy� si� na wsch�d trawiastym bezdro�em. Nast�pnego dnia w samo po�udnie, by zwierz�ta mog�y odpocz��, rozbili�my biwak w cieniu samotnego drzewa. W kilka godzin p�niej ujrza�em znowu stado �aciatych kr�w pas�ce* si� pod stra�� kowboj�w, dalej tabunek koni, jeszcze dalej � corrale, zabudowania gospodarcze, a na koniec � dom mieszkalny. Nasza podr� dobieg�a ko�ca. Pomys� porucznika Mitchella Nigdy dot�d nawet jednym s��wkiem nie wspomnia�em o tej historii. Wydawa�a mi si� zbyt b�aha. A poza tym r�wnie� i dlatego, �e po raz pierwszy przysz�o mi odegra� rol� nie � jak zwykle dot�d � beztroskiego my�liwca, lecz dziwnego tropiciela �lad�w, jakie mia�y doprowadzi� do odkrycia przest�pcy, czy przest�pc�w. Znakomita rola do odegrania dla szeryfa lub te� kanadyjskiego funkcjonariusza P�nocno-Zachodniej Konnej Policji. Przecie� nie dla mnie! A jednak podj��em si� tak niecodziennego zadania. Nie bez energicznej zach�ty Karola Gordona. Lecz o tym � p�niej. Z ko�cem lata 1890 roku powr�ci�em wraz ze swym towarzyszem (w�a�nie � Karolem Gordonem) do rodzinnego Milwaukee nad jeziorem Michigan. W domowe pielesze przywioz�em wonie dalekich przestrzeni i wo� dymu ognisk, przy jakich warzy�o si� straw�. Odzie� moja tak przesi�k�a egzotycznymi dla mieszczucha zapachami, �e usun�� je by�e trudno nawet wielokrotnym praniem. W tym roku zwiedzali�my �owieckie tereny stanu Kolorado,, r�wnocze�nie do�wiadczaj�c nieoczekiwanych skutk�w tej w�dr�wki6. Lecz najbardziej nieoczekiwane czeka�o na mnie w Milwaukee, na biurku w gabinecie lekarskim. By� to list. Kanadyjski znaczek pocztowy przylepiony na kopercie zaskoczy� mnie. Nie mia�em w tamtym kraju ani za�y�ych przyjaci�, ani nawet znajomk�w, z kt�rymi zazwyczaj utrzymuje si� listowne kontakty. Siad�em za biurkiem i no�ykiem do rozcinania papieru rozpru�em kopert�. Wewn�trz znajdowa�o si� sporo zapisanych kartek. Pierwsza z nich zaczyna�a si� od s��w: �Drogi doktorze�. Odczyta�em je g�o�no. � Na pewno kt�ry� z twoich pacjent�w � zauwa�y� Karol. � Podaj mi puszk� z tytoniem i oszcz�d� sobie g�o�nego czytania, medyczne sprawy ma�o mnie interesuj�. � �aden z moich pacjent�w nie mieszka w Kanadzie. � Odwr�ci�em zapisan� �wiartk�, aby znale�� podpis, i wrzasn��em : � Gary Mitchell! � Co takiego?! � zdumia� si� Karol. � Porucznik Mitchell? A mo�e to kto� inny o takim samym nazwisku? Czytaj! � �Drogi doktorze� � powt�rzy�em. � �Zwracam si� do pana i do Karola Gordona, kt�remu prosz� pokaza� ten list. Mimo usi�owa� nie zdo�a�em ustali� jego adresu pocztowego, je�li w og�le gdziekolwiek mieszka!� Oderwa�em na chwil� wzrok od pisma i spojrza�em na nabijaj�cego fajk� Karola. � Jestem pewien � rzek�em � i� chodzi tu o ciebie, Karolu, a ja mam by� jedynie po�rednikiem. � By� mo�e. Czytaj dalej � mrukn�� Karol beznami�tnie. � �Sprawa, z kt�r� zwracam si� do Pana, wyda si� dziwn�, lecz uwa�am po d�ugim zastanowieniu si�, i� udzia� w niej Pana oraz Karola stanowi obecnie jedyn� szans� sukcesu�. Znowu spojrza�em na przyjaciela. � Podejrzewam � zauwa�y�em � �e Mitchell zamierza nas obu, a przede wszystkim ciebie, wci�gn�� w nie lada tarapaty. � To prawdopodobne, o wa�no�ci sprawy �wiadczy sam fakt wys�ania listu. Jak mi wiadomo, Mitchell nie lubuje si� w pisaninie. Czytaj! � �Prosz� was obu o pomoc. W okr�gu Saskatchewan Terytori�w P�nocno-Zachodnich, niezbyt daleko od miasta Regina (w kt�rym istnieje nasza g��wna kwatera), le�y spora posiad�o�� Jonathana Caldwella. Znam go od lat jako cz�owieka prawego i nie l�kaj�cego si� przeciwno�ci. Jest farmerem, lecz raczej hodowc� ni� rolnikiem. Zaopatruje w mi�so ca�y nasz okr�g, a r�wnie� wysy�a je na po�udnie i wsch�d. Caldwell jeszcze nikomu nie odm�wi� pomocy. W roku rebelii Ludwika Riela7 ocali� dziesi�tki ludzi od �mierci g�odowej. Pisz� o tym, aby�cie obaj wiedzieli, jakiego cz�owieka dotyczy sprawa i dlaczego chc� mu pom�c i zwracam si� do Pana, doktorze, i do Karola. Od czasu gdy ostatnie �niegi stopnia�y, dziwne historie dziej� si� w gospodarstwie Jonathana Caldwella. Ginie byd�o � podstawa jego egzystencji. Zapewne pomy�li Pan, doktorze, i� krowy bardzo cz�sto od��czaj� si� od stada, �e padaj� od wilczych czy nied�wiedzich k��w lub podczas stampede �ami� sobie karki na stromych zboczach kanion�w. Gdyby tak si� sprawa mia�a ze stadami Caldwella, nigdy nie o�mieli�bym si� zwraca� do Pana. Jednak rzecz przedstawia si� ca�kowicie odmiennie. Nie podaj� szczeg��w, przeka�� je ustnie, je�li zechce Pan wraz z Karolem odwiedzi� mnie w Reginie. Generalnie traktuj�c spraw� stwierdzam, i� krowy Caldwella gin� bez �ladu. Zupe�nie jakby im wyros�y skrzyd�a, na kt�rych frun� nie wiadomo dok�d. Brzmi to �miesznie, lecz Caldwellowi nie jest do �miechu. Alarmowa� mnie parokrotnie, parokrotnie bawi�em w jego posiad�o�ci. Jedno tylko mog� powiedzie�: niekiedy po kilkadziesi�t sztuk byd�a ginie bez �ladu w ci�gu nocy. Mo�e gdybym otoczy� teren kordonem swych ludzi, nie zgin�aby ani jedna krowa, lecz � sam Pan przyzna � by�by to bezsens. Przy szczup�o�ci naszych si�, na tak olbrzymiej przestrzeni nie mog� zatrudnia� policjant�w wy��cznie do pilnowania w�asno�ci jednej osoby. Mamy pe�ne...� � Zawsze by� z niego gadu�a � przerwa� mi Karol � s�dzi�em, �e przy pisaniu b�dzie bardziej oszcz�dny w s�owach, zw�aszcza i� nie lubi pisa�. � �Mamy pe�ne r�ce roboty � wr�ci�em do czytania listu � i bez pilnowania kr�w Caldwella. Przysz�o mi do g�owy, �e dobry traper i tropiciel �lad�w m�g�by �atwiej od nas wykry� sprawc�w, je�li oczywi�cie s� nimi ludzie z krwi i ko�ci�. � Mitchell staje, si� przes�dny � mrukn�� Karol. � �Bardzo nam przeszkadza rozg�os, jaki towarzyszy pojawieniu si� �czerwonych kurt�, ostrzegaj�c z�odzieja. Natomiast kto� obcy i nie znany m�g�by zdzia�a� wi�cej od policji. Obaj posiadacie do�wiadczenie, odwag�, rozum i dobre oczy...� Ha! � u�miechn��em si� � co za pochwa�y! To znaczy, i� sprawa musi by� diablo trudna, �...i dobre oczy � powt�rzy�em szukaj�c przerwanego w�tku � a wi�c wszystkie szans� sukcesu. Dlatego zaproponowa�em Caldwellowi, aby Was zaprosi�, pokrywaj�c r�wnocze�nie wszystkie koszta Waszej wycieczki. Ostrzeg�em, aby nikomu nie wspomina� o tym projekcie, a je�li projekt stanie si� rzeczywisto�ci�, �eby rekomendowa� Was znajomym jako my�liwych szukaj�cych �atwego sukcesu. Zwierzyny jest tu sporo. Na tym ko�cz�. Za��czam list Caldwella i pilnie oczekuj� odpowiedzi, lub � lepiej jeszcze � wizyty w Reginie. Kolej funkcjonuje znakomicie, a jesie� zapowiada si� d�uga i ciep�a. Nie zabierajcie niczego ze sob� poza broni� my�liwsk�. U Caldwella znajdzie si� wszystko, co Wam b�dzie potrzebne. Wspominam o tym za jego zgod�. Wasz Gary Mitchell�. Co ty na to, Karolu? � Nim odpowiem, chcia�bym pozna� list Caldwella. � S�usznie, lecz ja odgaduj�, co w nim jest. Na pewno mniej informacji, a za to wi�cej pr�b. Zabawnie wygl�da zako�czenie listu Mitchella w zestawieniu z jego pocz�tkiem. Zauwa�, �e cho� zaczyna: �Drogi doktorze� to ko�czy: �Oczekuj� Waszej odpowiedzi� oraz: �Wasz Gary Mitchell�. � No to co z tego ? � To, �e w istocie rzeczy pismo zosta�o skierowane do ciebie, Karolu, i by� mo�e moja obecno�� w posiad�o�ci pana Caldwella b�dzie zbyteczna. Nie bardzo chce mi si� gdziekolwiek rusza�. W�dr�wka po Kolorado nieco mnie zm�czy�a. � Podejrzewam, Janie, �e poczu�e� si� lekko ura�ony. S�dzisz, i� porucznik lekcewa�y tw� osob� traktuj�c ci� jako pos�a�ca maj�cego przekaza� list w�a�ciwemu adresatowi. Wzruszy�em ramionami udaj�c oboj�tno��. � Mylisz si�, Janie. Wiem bardzo dobrze, jak Mitchell ci� ceni. Nie tylko jako lekarza, lecz przede wszystkim jako tropiciela �cie�ek. Nie zaprzeczaj i zabierz si� do listu tego hodowcy byd�a � doda� Karol widz�c m�j gest. Pismo Caldwella by�o znacznie mniej wyra�ne od eleganckich zawijas�w policjanta. Niekiedy utyka�em na trudnych do odcyfrowania bazgro�ach. � �Szanowny Panie Doktorze � zaczyna�a si� pierwsza kartka. � Nigdy nie o�mieli�bym si� zwraca� do Pana o pomoc, gdyby nie zach�ta ze strony porucznika. Opowiada� mi o Panu i Pa�skim przyjacielu tyle wspania�ych rzeczy, i� nabra�em odwagi. Jak napisa� porucznik, znalaz�em si� w krytycznej sytuacji: od pierwszych dni wiosny a� po dzie� dzisiejszy straci�em prawie jedn� trzeci� stada. Nim jesie� dobiegnie ko�ca, strac� po�ow�, a je�li nie, zima wyko�czy mnie do reszty�. � Myli si� � mrukn�� Karol. � Co takiego? � Powiadam, �e si� myli. Je�li potrafi dotrwa� do zimy, zachowa pozosta�e krowy. � Czemu� to? � Proste. W zimie, gdy �nieg spadnie, �lady s� bardzo wyra�ne i trudno je zatrze� w spos�b niedostrzegalny. Co pisze dalej? �To jest bardzo dziwna, wr�cz tajemnicza historia. Nim przyby�a policja, sam ze swymi lud�mi stara�em si� dociec prawdy. Nic z tego nie wysz�o. Wiem, �e Pan, Doktorze, i Pa�ski przyjaciel jeste�cie bardzo zaj�ci. Potraktujcie wi�c moj� propozycj� jako finansowy interes. Powitam Was w moim domu jako go�ci, a poza tym za stracony czas rozliczymy si�, bez wzgl�du na to czy odkryjecie przyczyn� znikania mych stad, czy nie. Je�li zdecydujecie si� zawita� w moje progi, nigdy Warn tego nie zapomn�. Nie zabierajcie z sob� niczego poza broni�. O tym, jak do mnie trafi�, poinformuje Was w Reginie porucznik Mitchell. Pozostaj�, pe�en nadziei, Jonathan Caldwell�. Po�o�y�em papier na biurku. � S�dz�c ze stylu � stwierdzi�em � list zosta� napisany pod dyktando Mitchella. Ciekawe, dlaczego mu tak zale�y na naszym przybyciu? � �atwo odgadn��. Konna Policja okry�a si� nies�aw�, a porucznik jest bardzo czu�y na ludzkie opinie... � Przypu��my. Lecz w jaki spos�b my dwaj mamy t� opini� poprawi�? � Odnajduj�c sprawc�w kradzie�y. Wtedy Mitchell rozg�osi, i� to on nas �wynalaz��, przypisuj�c sobie w ten spos�b co najmniej po�ow� zas�ugi. � Rozumiem. Jednak nie mam zamiaru ratowa� niczyjej opinii. Przecie� jestem lekarzem, a nie pracownikiem Agencji Pinkertona8 ani prywatnym detektywem. � Nie b�d� taki uparty. � Uparty? � oburzy�em si�. � Dlaczego mam ratowa� z k�opot�w nieznajomego cz�owieka? Gdyby� to by� biedak zas�uguj�cy na wsp�czucie, ale pan Caldwell jest, jak wynika z listu Mitchella, bardzo zamo�ny i sta� go na wynaj�cie kilku tuzin�w najlepszych wywiadowc�w. Dla ciebie, Karolu, to na pewno dobra okazja dla dodatkowego zarobku, lecz po mnie nic tam. � Oczywi�cie, oczywi�cie � odpowiedzia� nieco �artobliwym tonem. � Nie b�d� namawia�, mimo �e taka wycieczka to czysta frajda. Zreszt�... i ja nie pal� si� do wyjazdu. � Dlaczego? Je�li to przyjemno��, jak twierdzisz... � Przed trzema godzinami wr�cili�my z Kolorado, ja r�wnie� czuj� w ko�ciach tamten szmat drogi, zw�aszcza jazd� kolej�. M�wi� prawd�. Po sprzedaniu wierzchowc�w przesiedli�my si� do wagonu, by szybciej dotrze� do domowych pieleszy. By�a to najkr�cej trwaj�ca cz�� naszej podr�y, ale te� najnudniejsza, a nic tak nie m�czy jak nuda. � To odpisz� Mitchellowi, aby na nas nie czeka� � zaproponowa�em. � Nie spiesz si�. Mo�e jutro za�wita w mej g�owie jaki� genialny pomys�? Przysta�em na to. Ostatecznie, czy porucznik otrzyma m�j list za dwa czy za pi�� dni � c� za r�nica! Tego popo�udnia nie poruszali�my wi�cej sprawy Jonathana Caldwella i jego kr�w, za to wspominali przygody prze�yte w Kolorado. Teraz wyda�y si� nam bardzo zabawne. Czas, chocia� kr�tki, zatar� ju� w naszej wyobra�ni niebezpiecze�stwa, jakie nam w�wczas grozi�y, a uwypukli� ich cechy komiczne. A takich nie brakowa�o. Lecz ju� wieczorem przerwali�my interesuj�c� pogaw�dk�, bo zm�czenie coraz silniej dawa�o si� nam we znaki. Nazajutrz Karol opu�ci� mnie na kilka godzin, aby, jak twierdzi�, przyjrze� si� na nowo miastu. W rzeczywisto�ci odwiedzi� jeden ze sklep�w z broni� dla uzupe�nienia zapas�w amunicji do swego winczestera. W tym czasie ja zaj��em si� porz�dkowaniem wn�trz szuflad biurka a� do chwili, w kt�rej Katarzyna (moja gospodyni od lat) zakomunikowa�a, i� przyszed� , jaki�� pacjent. By� to przypadek, poniewa� swych sta�ych klient�w poinformowa�em, �e dopiero we wrze�niu rozpoczn� na nowo normaln� praktyk�. Oko�o drugiej po po�udniu wr�ci� Karol, bardzo zadowolony z siebie, �artobliwie narzekaj�cy na uliczne ha�asy, od kt�rych zd��y� odwykn��. W kilkana�cie minut p�niej siedzieli�my za pi�knie zastawionym sto�em, spo�ywaj�c sw�j pierwszy, po miesi�cach w�dr�wek, lunch w mej jadalni. P�niej usadowi�em przyjaciela w fotelu przed kominkiem i podpali�em kilka szczapek sosnowych, raczej dla stworzenia nastroju ni� z ch�odu. Ostatnie dni sierpnia nie zapowiada�y jeszcze zbli�aj�cej si� jesieni. Nadal panowa�y letnie upa�y. Si�gn��em po fajk� i pud�o z tytoniem i zaj��em drugi fotel. P�omie� trzaska� cichutko, przez zamkni�te okna dobiega� daleki przyt�umiony szum miasta, a my dwaj trwali�my w milczeniu, pogr��eni w misterium palenia fajek. Nagle Karol powiedzia� dobitnie: � Twierdz�, Janie, i� nie doceniasz swych mo�liwo�ci. Drgn��em. � O czym my�lisz? � O tych wszystkich wydarzeniach, jakie si� nam przytrafi�y i z kt�rych nie wyszliby�my zwyci�sko, gdyby nie twoja pomoc. Wytrzeszczy�em oczy, otworzy�em usta. Karol by� zwykle skromny w pochwa�ach, teraz zaskoczy� mnie nieoczekiwanym i niczym nie sprowokowanym o�wiadczeniem. � Sk�d ci to przysz�o do g�owy? I to w�a�nie teraz! � Pomy�la�em o wczorajszej rozmowie. Jestem pewien, i� twoja pomoc, gdyby�my wys�uchali pr�b Caldwella, b�dzie dla mnie niezb�dna. � Zmieni�e� zdanie? � zdumia�em si�. � Zamierzasz ruszy� do Kanady? � Zgad�e� � odpowiedzia� mrugaj�c zabawnie. � Nie patrz na mnie tak surowo, Janie. Zmiana pogl�du nie jest wyst�pkiem. � Nie jest, lecz ja zdania nie zmieni�em. � Czemu jeste� taki uparty? Twoja nieobecno�� w Milwaukee nie przeci�gnie si� ponad miesi�c. � Sk�d taka pewno��? � nieopatrznie wda�em si� w dyskusj�. � Bo w pa�dzierniku spadnie pierwszy �nieg i kradzie�e byd�a ustan�. Albo wi�c spraw� doprowadzimy do szcz�liwego ko�ca we wrze�niu, albo z niej zrezygnujemy. � Jestem zm�czony. � Przesadzasz! Ile� to razy wracali�my ze swych wypraw dopiero z ko�cem wrze�nia? � Lecz tym razem z ko�cem sierpnia � odpar�em oschle. � I to mi wystarczy. A� do przysz�ego roku. � Pogoda zapowiada si� pi�kna � ci�gn�� dalej tym samym tonem, jakby do jego uszu nie dotar� m�j sprzeciw. � Podr� niezbyt daleka, a o koszty mo�emy nie dba�. Nie chcia�by� znowu ujrze� Mitchella? Mimo woli parskn��em �miechem. � Brakuje ci argument�w, Karola. Mitchella ogl�da�em zaledwie przed rokiem, a nie jest to cz�owiek tak bardzo poci�gaj�cy, bym potrafi� umiera� za nim z t�sknoty. � Jednak... Mniejsza z tym � machn�� r�k�. � Czuj�, i� szybko da si� wykona� zlecone nam zadanie, a ty prze�yjesz jeszcze jedn� przygod�. � Do licha, Karolu! � krzykn��em. � Stajesz si� nudny. Jed�, je�li tak ci� korci, lecz mnie zostaw w spokoju. Przepraszam � doda�em po chwili. � Zdenerwowa�e� mnie. Zaj��em si� czyszczeniem fajki. M�j przyjaciel potrafi� by� uparty i cz�sto ulega�em temu uporowi. Jak dot�d, to on wybiera� trasy naszych letnich eskapad i zawsze umia� mnie przekona� co do trafno�ci swego wyboru. Tylko jeden raz uzna� moje racje, lecz w�wczas nie przewidziane okoliczno�ci przewa�y�y szal� na m� korzy��9. Kropla wody wydr��y najtwardsz� ska��. Powtarzaj�ce si� do znudzenia argumenty i namowy Karola, gdyby je zamieni� w wod�, przewierci�yby blok stali, nie tylko cz�owieka, cho�by najbardziej odpornego. Jednak postanowi�em nie za�ama� si�. Obra�em metod� sta�ego zmieniania tematu rozmowy, gdy tylko z jego ust pada�o s�owo �Kanada�. Raz zaci�gn��em przyjaciela do cyrku, by skierowa� jego my�li w inn� stron�. Innego dnia odwiedzili�my zak�ad fotograficzny, by na kawa�ku b�yszcz�cego papieru uwieczni� nasze podobizny. Fotografia poczyna�a wchodzi� w mod�. Niekt�rzy twierdzili, i� ten wynalazek z biegiem lat stworzy now� dziedzin� sztuki, wyprze obraz i rysunek10. Uzna�em ten pogl�d za bzdur�, bo nawet najlepsza fotografia nie odda nastroju, jaki wyczarowuje p�dzel lub o��wek utalentowanego malarza. Dwukrotnie zaci�gn��em przyjaciela (ku niezadowoleniu Katarzyny) na lunch w bardzo eleganckiej restauracji. Wszystkie te i mn�stwo innych rozrywek nie zdo�a�y jednak wypleni� z g�owy uparciucha my�li, kt�rej si� uczepi� niczym ton�cy brzytwy. Ju� nie potrafi�em spokojnie wys�uchiwa� jego nagabywa� i podst�pnych pyta� stawianych przy lada okazji lub bez niej i kt�rego� dnia � ku w�asnemu zdziwieniu � ust�pi�em! Najpierw z ci�kim westchnieniem i pe�en najgorszych przeczu�. P�niej jako

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!