9881

Szczegóły
Tytuł 9881
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9881 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9881 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9881 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Korzeniowski Wtorek i pi�tek Przesz�ej jesieni, po o�mnastu latach ci�g�ej nie-bytno�ci, by�em w Warszawie, jak si� o tym czytelnicy moi musieli dowiedzie� z ,,Kurierka", kt�rego numer na r�owym papierze, zamykaj�cy chlubny dla mnie anons, otrzyma�em z r�k grzecznego redaktora. Podzi�kowawszy zacnemu weteranowi naszej literatury i sztuki dramatycznej za tak mi�y podarunek, poszed�em do Saskiego Ogrodu; by� bowiem dzie� pi�kny, i ja, maj�c tego� dnia po raz pierwszy w �yciu widzie� swoj� sztuk� na scenie, by�em cokolwiek niespokojnym i potrzebowa�em �wie�ego powietrza. Pod kolumnami pa�acu niegdy� Saskiego spotka�em si� z dawnym koleg� szkolnym, dobrym znajomym i przyjacielem, kt�ry r�wnie jak ja wybra� si� na przechadzk�. Poszli�my wi�c razem, przypominaj�c dawne czasy: spacery w Krzemie�cu po G�rze Zamkowej i Czorczy; gaw�dy szkolne o Cho�sczyznie, �uczy�skim i Jargowskim na Tarpejskiej Skale; potem w��cz�gi nasze po alejach warszawskich, po cichych i oddalonych uliczkach za Lesznem; wyprawy wod� na Bielany; rozmaite przygody m�odo�ci, a potem coraz powa�niejsze przygody i nasze, i nie nasze, nareszcie o �onach i dzieciach. Tak rozmawiaj�c, przeszli�my kilka razy �rodkow� alej� i doszed�szy do bramy zwr�cili�my si� na lewo. Chcia�em obej�� t� boczn� i mi�� uliczk�, po kt�rej tyle rank�w schodzi�em, na kt�r� patrza�em ci�gle lat kilka ze swojego okna w pa�acu Zamoyskich, na kt�rej czyta�em po raz pierwszy Gra�yn� i spostrzeg�em jedn�, mi�ego mi dot�d wspomnienia twarzyczk�. W�a�nie byli- �my ju� naprzeciw mojego niegdy� okna, gdy�my spostrzegli id�cego ku nam m�czyzn�, z g�ow� schylon� i zatopionego w my�lach. Us�yszawszy, wida�, nasz g�os, podni�s� g�ow�, spojrza� na mojego przyjaciela, odwr�ci� si� i poszed� nazad. - Zejd�my na bok - rzek� do mnie m�j kolega - jest to odludek, dla kt�rego spotkanie znajomego jest rzecz� bardzo przykr�. Zeszli�my wi�c na prawo; lecz uderzony wyrazem tej twarzy niegdy� pi�knej, dzi� pokrytej blado�ci� i napi�tnowanej ci�kim smutkiem, zapyta�em mego towarzysza, czy zna tego pana. - Znam go dobrze - odpowiedzia� - byli�my niegdy� w jednym biurze i w kilku zdarzeniach odda�em mu niewielkie przys�ugi. Od lat siedemnastu biedny ten cz�owiek porzuci� urz�d i �yje zupe�nie samotnie. Co to dzi� mamy? - Pi�tek - odpowiedzia�em. - A, to jego dzie� - rzek� m�j towarzysz. - Ka�dy wtorek i pi�tek od godziny jedenastej do ciemnej nocy przep�dza na tej ulicy i to ca�a jego rozrywka. - Dlaczego� tylko w te dni? - zapyta�em. - Z tym si� ��czy smutna historia, kt�ra stanowczo na jego �ycie wp�yn�a. - Czy ci ona wiadoma? - zapyta�em znowu. - Znam j� dobrze - odpowiedzia� - i ze wszystkimi szczeg�ami. S�ysza�em j� nieraz z ust tego biedaka i czyta�em opisan� przez niego samego, gdy si� t�umaczy� przed s�dem kryminalnym. - Aj! - krzykn��em uradowany - si�d�my pod tym kasztanem i opowiedz mi to. - Kiedy bo wam autorom niebezpiecznie powierza� takie rzeczy. Co tylko pochwycicie, zaraz czym pr�dzej rzucacie na papier, a potem z mokrym jeszcze r�kopismem biegniecie do drukarni i... - zatrzyma� si� i u�miechn�� si� z�o�liwie. - I psujemy - rzek�em. - Czy to chcia�e� powiedzie�? - Zgad�e� - odpowiedzia�. - Rzadko kt�ry z was umie opowiada� tak, �eby by�o nie wida� waszych w�asnych �atek, kt�rymi szpecicie jednostajn� materi�, dostarczon� wam przez natur�. Wam si� zdaje, �e trzeba koniecznie rzeczy nadzwyczajnych, jakichci� wypadk�w niespodziewanych; kiedy tymczasem �ycie jest to rzecz niezmiernie prosta, a wszystko, co nas w jego obrazie interesuje, zamyka si� w g�owie i w sercu ludzi, kt�rych malujecie. - Jest w tym cokolwiek prawdy, ale wi�cej przesady -odpowiedzia�em. - Trzeba, �eby i osnowa by�a troch� obudzaj�ca ciekawo��. Na takiej kanwie wyszywaj� usposobienia moralne i uczucia os�b dzia�aj�cych. Nie lubi� ja i sam owych mniemanych sekret�w komedyjnych i niespodzianych, tote� i �aj� mnie za to wi�cej, ni� zas�uguj�; wszak�e wybieram zawsze takie przedmioty, kt�re by mi da�y pow�d odkry� jak�� interesuj�c� stron� serca lub umys�u. Historia tego pana musi j� mie� tak�e, kiedy� o niej wspomnia�. Inaczej nie zrobi�by� by� �adnej wzmianki. - To prawda - rzek� m�j towarzysz. - Opowiedz wi�c j�, prosz� ci�. - Ale nie b�dziesz pisa�? - rzek�, patrz�c mi w oczy. - Za to nie r�cz� - odpowiedzia�em. - Mog� ci wszak�e da� s�owo, �e nic nie dodam i tak napisz�, jak opowiesz. Przysta� na ten warunek m�j towarzysz. Usiedli�my w miejscu ustronnym, sk�d wida� by�o ow� ulic� i przechadzaj�cego si� po niej cz�owieka, kt�rego cz�� �ycia mia�em us�ysze�, i oto jest opowiadanie mojego towarzysza, wiernie i bez �adnych dodatk�w spisane: - Ten pan nazywa si� Micha� Studnicki. Ma on wielki dom na Lesznie, kt�ry mu przynosi doch�d znaczny i a� nadto wystarczaj�cy na jego utrzymanie. Wkr�tce po przyje�dzie naszym z Krzemie�ca pozna�em si� z nim, gdy� weszli�my do jednego biura. Nie byli�my z pocz�tku wielkimi przyjaci�mi, zbli�yli�my si� jednak dosy�, mo�e przez kontrast naszych charakter�w. Ja, zawsze zimny matematyk, jak wiesz, widzia�em na �wiecie same tylko liczby. U�miechy �adnych ustek, wejrzenia �licznych oczek, uk�ony grzecznych pan�w, zimne skinienia g�ow� naczelnik�w, nawet u�ciski koleg�w redukowa�em zawsze na liczby wi�ksze lub mniejsze, kt�re si� dawa�y sumowa� lub odci�ga�. Pan Micha� by� zupe�nie inny. Ka�d� my�l macza� wprz�d, �e tak powiem, w sercu, nim j� odzia� w s�owa. Wszak�e nie s�d�, aby to by� mazgaj p�aksiwy i tch�rzliwy. Owszem, gdy tego by�a potrzeba, dzia�a� z wytrwa�o�ci� i odwag�, w�a�ciw� takim g��bokim i melancholicznym charakterom. W�a�nie ta wytrwa�o�� i ten up�r w uczuciach i postanowieniach przyprowadzi� go do tego stanu, w jakim go widzisz; bo gdy co raz wesz�o do jego g�owy i serca, ju� tam zosta�o na zawsze. Gdy sobie postanowi� co zrobi� lub si� czego nauczy�, p�ty si� m�czy�, p�ki nie doszed� do nadzwyczajnej bieg�o�ci. I tak na przyk�ad gdy by� jeszcze w szko�ach, podoba�o mu si�, �e stryj jego, do kt�rego je�dzi� na wakacje, wystrzeliwa� asy. Pan Micha� p�ty si� m�czy�, p�ty psu� proch i kule, p�ki nie doszed� do takiej pewno�ci r�ki i oka, �e kilka kul w jeden punkt wbija�. Chodz�c raz nad rzek�, spostrzeg� kilku �o�nierzy niezmiernie zr�cznie p�ywaj�cych po Wi�le. Zaj�o go to. Poszed� wi�c do oficera szko�y p�ywania, naszego niegdy� kolegi, zacz�� si� uczy� i przez jedno lato lepiej p�ywa� ni� oni wszyscy. To samo mu si� zdarzy�o z angielskim j�zykiem. Pokaza�em mu tylko, jak si� wymawiaj� niekt�re litery; w rok potem lepiej umia� po angielsku ode mnie. Rozci�gn��em si� cokolwiek nad tymi okoliczno�ciami, poniewa� one ci wyt�umacz� wypadki jego �ycia. W kt�rym to roku po raz pierwszy opu�ci�e� Warszaw�? - W 1823 - odpowiedzia�em. - Ju� wi�c ciebie tu nie by�o; a widzia�by� by� ze swego okna pocz�tek tej historii; bo w�a�nie na tej ulicy rzecz si� zawi�za�a. W roku 1824, w sierpniu podobno, pan Micha�, kt�ry zawsze lubi� samotno��, przechodzi� w�a�nie t�dy i spostrzeg� na tej oto �aweczce pod kasztanem, gdzie i pan m�j podobno tak�e oczekiwa� na r�owy kapelusik, spostrzeg�, m�wi�, twarzyczk� �liczn�, ale blad� i smutn�. By�a to brunetka, maj�ca mo�e lat dziewi�tna�cie. Oczy mia�a czarne nadzwyczajnej pi�kno�ci; spod czarnego kapelusza, wychodzi�y b�yszcz�ce czarne loki; szlafroczek tak�e by� czarny; s�owem, wszystko na niej by�o czarne, opr�cz twarzy, kt�ra by�a blada, i szyi, kt�ra by�a jak �nieg bia�a. Ta twarzyczka, ta kszta�tna i wysmuk�a figurka, ta drobna r�czka ciemn� odziana r�kawiczk� i trzymaj�ca zgrabny parasolik, ta wystawiona cokolwiek, delikatna i w�ska n�ka, odziana z elegancj� warszawsk�, wszystko to zosta�o od razu w my�li i w sercu melancholicznego pana Micha�a. Ja by�bym t� blad� twarz i czarne ubranie, i wystawion� n�k� zredukowa� na liczby, u�miechn�� si�, poszed� dalej i zapomnia�; pan Micha� przeszed�szy raz wr�ci� si�, co czyni� p�ty, p�ki panienka siedzia�a na �aweczce. A gdy wsta�a i posz�a, on szed� za ni� i przypatrywa� si� jej figurze, jej lekkiemu chodowi, jej ruchom pe�nym gracji i powagi. - Czy by�a sama? - zapyta�em. - Oho! Ju� widz�, �e b�dziesz pisa� - odpowiedzia�. - Nie, nie by�a sama. By� z ni� powa�ny staruszek w granatowym surducie, z amarantowymi wy�ogami, ale bez szlif. Wida� stary dymisjonowany oficer, cokolwiek przygarbiony, z siwym w�sem, ale tak�e smutny. Szed� wi�c za nimi pan Micha�; spostrzeg�, �e blada twarzyczka par� razy obr�ci�a si� i wejrzenie jej czarnych ocz�w obla�o go jak gor�c� wod�. By�by szed� tak dalej i odprowadzi� ich z daleka a� do mieszkania; ale na nieszcz�cie spotka� go szef naszego biura, uk�oni� si� i zacz�� rozmow�. Niegrzecznie by�o porzuci� szefa biura, kt�ry mia� ochot� pogada�; rozmawia� wi�c z nim pan Micha� cokolwiek roztargniony, a tymczasem granatowy surdut i czarny szlafroczek zgin�y w t�umie. Gdy by� znowu sam, pobieg�, ogl�da� si�, szuka�, ale ju� ich znale�� nie m�g�. Na drugi dzie� oczywi�cie pan Micha� chodzi� samotny po tej ulicy tam i nazad, a gdy si� zbli�a� do swojej �aweczki, wzdycha� i przypomina� sobie czarny szlafroczek i blade lice. Ale t� raz� wzdycha� i chodzi� na pr�no, bo zmrok pad�, zacz�o si� robi� ciemno i nikt nie przyszed�. Smutniejszy ni� zwykle wr�ci� do domu i nazajutrz w biurze do nikogo s�owa nie przem�wi�. Tak przesz�o dni kilka; ka�dego wieczora pan Micha� przechadza� si� po ogrodzie i ka�dego wieczora coraz smutniejszy powraca� do domu. Nareszcie przysz�a nie- dziela. Od samego rana pu�ci� si� pan Micha� po ko�cio�ach, spodziewaj�c si�, �e gdziekolwiek spotka prze�liczne widziad�o, kt�re mign�o przed jego dusz�, wst�pi�o raz tylko w jego serce i zostawi�o na zawsze �lad delikatnej swej stopki. By� u Fary, u Dominikan�w, u Pijar�w, u Kapucyn�w, u Bernardyn�w, u �-go Krzy�a; tu zm�wi� pacierz, tam zapomnia� i prze�egna� si�, a nigdzie nie znalaz� obrazka, kt�rego w�a�ciwie szuka� i do kt�rego chcia� pomodli� si�. Nareszcie wracaj�c ju� zdesperowany od Misjonarz�w, spostrzeg� na Krakowskim Przedmie�ciu ko�ci� Karmelit�w. Pi�kny i ponury front tej �wi�tyni uderzy� go. Dawno ju� w niej nie by�, co� mu szepn�o, �eby wst�pi�. Wszed� wi�c, ale t� raz� ju� nie szuka� ziemskiego obrazka, straciwszy zupe�nie nadziej� znalezienia go kiedykolwiek. Wszed� ze szczer� ch�ci� pomodlenia si�; chcia� ofiarowa� Bogu m�ki swego serca i odda� sw�j los jego opiece. Nie patrz�c, co si� wko�o niego dzieje, ukl�k� przy bocznym o�tarzu i szczerze si� modli�. Gdy sko�czy� modlitw� i podni�s� oczy, spostrzeg�, �e przy drugim o�tarzu kl�cza�a osoba w czarnym szlafroczku, w czarnym kapeluszu i jeszcze gor�cej si� modli�a. Nie widzia� tej twarzy, ale kibi� by�a ta sama, te same drobniutkie i bia�e r�czki pobo�nie z�o�one, ta sama male�ka n�ka wygl�da�a spod szlafroczka. �piewano w�a�nie suplikacje. Przenikaj�ca nuta pie�ni: "�wi�ty Bo�e, �wi�ty mocny, �wi�ty nie�miertelny", rozchodzi�a si� po ko�ciele. Panu Micha�owi �zy si� w oczach zakr�ci�y, a gdy spostrzeg�, �e jego pi�kna rzewnie p�aka�a, zawo�a� z westchnieniem: - Zmi�uj si� nade mn� i nad ni�! Powsta� wi�c i stan�� tak, aby jej z oka nie spu�ci� i wyj�� razem, i �ledzi�, dok�d p�jdzie. Par� razy obejrza� si�, czy nie ma gdzie szefa biura; ale szefowie rzadko chodz� do ko�cio�a, zaspokoi� si� i czeka� cierpliwie. Suplikacje si� sko�czy�y, suma si� zacz�a. Czarna posta� kl�cza�a, a pan Micha� sta� i czeka�. Nareszcie pob�ogos�awi� ksi�dz lud pobo�ny i wszyscy rzucili si� do drzwi. Powsta�a i ona. By�a to ta sama twarz, ale jeszcze bledsza, jeszcze pi�kniejsza ni� w ogrodzie. Wida� �zy przynios�y jej ulg� i modlitwa pokrzepi�a dusz�. Przypadkiem spojrza�a w t� stron�, gdzie sta� nasz bohater, i czarne jej oczy pozna�y twarz pana Micha�a i odgad�y zapewne, co si� dzia�o w jego sercu, bo rumieniec przesun�� si� po jej licu i znik� tak pr�dko jak para oddechu ze stali polerowanej. Pr�dszym krokiem rzuci�a si� w t�um i obejrza�a par� razy, czy pan Micha� idzie. Pan Micha� by� tu� za ni�; pcha� si� jak student do wielkiego o�tarza, kiedy biskup celebruje. Nie poznawa� znajomych, by�by nawet uda�, �e nie pozna� swego szefa biura, gdyby szefowie biura chodzili cz�ciej do ko�cio�a. Wszak�e mimo wszelk� usilno�� odsun�a si� od niego dalej, ni�by ��da�, i by�a ju� na placu przed ko�cio�em, gdy pan Micha� by� dopiero we drzwiach. Na otwartszym miejscu m�g�by j� dop�dzi�, ale nie chcia�; uwa�a� bowiem, �e si� ogl�da�a i im bli�ej go spostrzeg�a, tym pr�dzej i zr�czniej n�ki jej dotyka�y si� kamieni. Ju� byli na Krakowskim Przedmie�ciu naprzeciw Bernardyn�w; nagle obejrzawszy si� raz jeszcze i spostrzeg�szy, �e pan Micha� idzie z okiem wyt�onym na swoj� zdobycz, poskoczy�a skokiem �ani na kilka schod�w i wbieg�a do kamienicy Rezlera. Pami�tasz zapewne, �e to kamienica przechodnia i prowadzi na ulic� Senatorsk�, a stamt�d na Miodow�. Wbieg� pan Micha� na drugi korytarz, stamt�d na dziedziniec, stamt�d na drugi, dalej pod bram� podjazdow�; obejrza� si� po ulicy Senatorskiej na prawo i na lewo, wsz�dzie pe�no ludzi, ale dla niego by�y pustki, bo jej nie by�o. Wr�ci� wi�c nazad, przeszed� raz jeszcze dziedziniec i korytarz, na pr�no. Pyta� str�a, nie wiedzia�. Kaza� si� zaprowadzi� do rz�dcy domu, wypytywa� go, czy nie mieszka tu jaki stary oficer dymisjonowany, maj�cy c�rk�, kt�ra chodzi w czarnym szlafroczku, ma czarne oczy i twarz blad�. Ruszy� ramionami t�usty i zatabaczony rz�dca, u�miechn�� si� widz�c gorliwo�� pana Micha�a, ale odpowiedzia�, �e takiego lokatora w ca�ej kamienicy nie ma. Poszed� wi�c pan Micha� powoli do domu, zmartwiony i sfatygowany, i zacz�� serio my�le� o wyp�dzeniu z g�owy niepotrzebnego go�cia. Ale t� raz� postanowienie jego nie by�o do�� silne i nie dotrzyma�o placu; bo gdy si� zbli�y� wiecz�r, znowu czarny szlafroczek l�ni� si� przed jego my�l�, a ma�e n�ki tupta�y mu w sercu. Wzi�wszy wi�c kapelusz, poszed� znowu do ogrodu. Zaraz na zawrocie od �elaznej Bramy spostrzeg� czarny szlafroczek i granatowy surdut. Uszcz�liwiony szed� ostro�nie i z wolna, aby ich nie sp�oszy�, i unika� troskliwie wszystkich znajomych, boj�c si�, aby mu kt�ry przy wychodzie do wy�ledzenia ich pomieszkania nie przeszkodzi�. Usiedli znowu na �aweczce, a pan Micha� przeszed� raz i drugi i nieznacznie, ukradkiem spogl�da� na t� twarz blad�, zawsze pi�kn�, na te czarne oczy, kt�re go nie unika�y, ale owszem zdawa�y si� za nim skierowywa�. Gdy si� ju� czwarty raz przybli�a� do �aweczki, spostrzeg�, �e do owego staruszka przyst�pi� jaki� wojskowy, tak�e ju� niem�ody, ale jeszcze w czynnej s�u�bie. Tak� mi�dzy nimi us�ysza� rozmow�: - Jak si� masz, majorze - rzek� oficer ze szlifami. - �le si� mam, jak zwykle - odpowiedzia� stary z westchnieniem. - Niepotrzebnie si� martwisz, majorze; chod�, mam ci co� powiedzie�. Major powsta�, obr�ci� si� do c�rki i rzek�: -Posied� tu, Maryniu, ja zaraz przyjd�. Wzi�wszy si� pod r�k�, obaj weterani poszli ulic�, a Marynia zosta�a sama jedna. Panu Micha�owi przysz�a heroiczna my�l; przybli�y� si� i usiad� na drugim ko�cu �aweczki. Serce mu bi�o gwa�townie i oddech zatrzymywa� si� w piersiach. Marynia siedzia�a ze spuszczonymi oczyma, udaj�c, �e go nie widzi, i rysowa�a na ziemi jakie� znaczki parasolikiem. Gdy pan Micha� spostrzeg�, �e major odszed� dosy� daleko, �e b�dzie m�g� cokolwiek z ni� pom�wi�, a przynajmniej us�yszy jej g�os, prze�egna� si� w duchu, jak gdyby mia� wskoczy� do Wis�y i j� przep�yn��, i rzek� przysuwaj�c si� nieznacznie: - Niech mi pani daruje, �e nieznajomy �miem do niej przem�wi�; ale boj� si�, �eby mi si� ta zr�czno�� nie wymkn�a, kt�rej ju� od niejakiego czasu szukam. B�d� si� stara� by� zwi�z�ym i powiem otwarcie, co my�l�. Czy pani raczysz mnie pos�ucha�? - O c� idzie? m�w pan - rzek�a Marynia i podnios�a na niego �liczne czarne oczy. Jej g�os d�wi�czny, z�bki bia�e i czyste, kt�re si� przy tych s�owach pokaza�y, a nade wszystko te oczy i to wejrzenie tak zmi�sza�y pana Micha�a, �e przez chwil� nie m�g� przyj�� do s�owa. Patrza� tylko na ni� z wyrazem pe�nym mi�o�ci i by�by d�ugo jeszcze patrza�, gdyby si� by�a nie odezwa�a: - S�ucham pana.- St�umi� wi�c w sobie westchnienie, obejrza� si�, jak daleko major, i rzek� pr�dko: - Nazywam si� Micha� Studnicki; jestem urz�dnikiem w Komisji Spraw Wewn�trznych. Mam dom na Lesznie, kt�ry mi zapewnia niezale�no��. Nie wiem, kto pani jeste�; widz� tylko, �e� m�oda, pi�kna, �e� c�rka oficera. Widzia�em pani� kilka dni temu w ogrodzie; szuka�em ci� potem co dzie�, dzi� spotka�em pani� w ko�ciele. Modli�a� si� gor�co i p�aka�a�. Je�eli� pani nieszcz�liwa, je�eli� wolna, pozw�l mi da� si� pozna� bli�ej. Mo�e mi B�g dopomo�e, �e w sercu moim znajdziesz dla siebie pociech�, je�li jej potrzebujesz. Ja b�d� a� nadto szcz�liwym, gdy mi nie odbierzesz cho� dalekiej nadziei. - Umilk� pan Micha� i ona milcza�a. Potem doda� dr��cym g�osem: - Czym pani� rozgniewa�? - S�owa pana - odpowiedzia�a cokolwiek zmi�szana i okryta prze�licznym rumie�cem - maj� charakter prawdy i szczero�ci. Gniewa� si� za nie nie mog�, dziwi� si� tylko, �e pan wystawiasz si� na taki hazard, czyni�c tak stanowcze ofiary kobiecie nieznajomej. A gdybym te� je przyj�a? - Toby� pani uczyni�a najszcz�liwszym cz�owieka, kt�ry od kilku dni nie ma snu i spokoju - rzek� pan Micha� z o�ywion� twarz�. - A gdyby si� pokaza�o - rzek�a znowu - �em tych ofiar niegodna? - O! To by� nie mo�e - odpowiedzia� pan Micha�. - R�czy mi za to pani twarz, mundur jej ojca i ta gor�ca modlitwa, kt�r�� dzi� posy�a�a do nieba. - Dzi�kuj� panu za to o mnie mniemanie - rzek�a z wyrazem, kt�ry twarz jej zrobi� dziwnie pi�kn�, wyci�gn�a do niego drobn� r�czk�, tak �e pan Micha� m�g� �cisn�� delikatne paluszki. Potem doda�a, spuszczaj�c oczy: - Nie odrzucam znajomo�ci zacnego cz�owieka, jakim mi si� pan wydajesz. Ale przyjmiesz�e jeden warunek? - Ka�dy, cho�by najci�szy - rzek� pan Micha�. - Dzi� - rzek�a z u�miechem - musia�am przed panem ucieka�. Nie r�b mi pan nigdy tej przykro�ci. Nie staraj si� pozna� naszego mieszkania ani mojego nazwiska. Czy zgoda? - Wykonam �wi�cie ten rozkaz pani, chocia� nie taj�, ile mnie to b�dzie kosztowa�. Ale gdzie� i kiedy b�d� m�g� pani� widzie�? Je�eli pani nie odrzucasz mojej znajomo�ci, to znaczy, �e pozwalasz, abym ci� kocha�, abym ci to m�wi�. Nie jestem m�odzik, nie jestem trzpiot niesta�y i zmienny. Zanadto serio patrz� na �wiat i brzydz� si� wszelk� p�ocho�ci�. K�amliwe i zimne grzeczno�ci, kt�re si� m�wi kobietom bez my�li lub w celu wyst�pnym, nie skala�y dot�d ust moich. Pani pierwsza opanowa�a� moje serce, a uczucia moje musz� by� g��bokie i silne, kiedy przy pierwszej zr�czno�ci odwa�y�em si� je wyrazi�. Daj si� pani ub�aga�. Przez ca�y ten czas patrzy�a mu w oczy z uwag� i zaj�ciem. Po chwili doda�a: - O! Jak� mi pan bole�� sprawiasz. - Moim szczerym wyznaniem? - rzek� pan Micha�. - O! Nie - odpowiedzia�a pr�dko- swoj� pro�b�. - Umilk�a, lecz postrzeg�szy, �e twarz pana Micha�a poblad�a na te jej s�owa, doda�a ciszej: - We wtorek i w pi�tek o godzinie jedenastej b�d� tu zawsze. A teraz id� pan; jak pan mnie lepiej poznasz, mo�e nie b�dziesz mia� ochoty zabiera� znajomo�ci z moim ojcem, kt�ry si� przybli�a. - Wracasz mi pani �ycie i spok�j. - Powsta�, spojrza� raz jeszcze na t� twarz, kt�rej si� nie m�g� napatrze�, i poszed�. Gdy powraca� do domu, by� szcz�liwy i smutny razem. Jakie� w�tpliwo�ci zacz�y powstawa� w jego sercu, jak lekkie mg�y zaciemniaj�ce horyzont; lecz wkr�tce �liczna twarz jej wynurza�a si� jak s�o�ce i rozp�dza�a je zupe�nie. My�la� du�o i o tym spotkaniu, i o swojej z ni� rozmowie, a rezultat tych my�li by� zawsze korzystny dla Maryni; kontent by�, �e na jego otwarto�� i szczero�� odpowiedzia�a otwarto�ci� i szczero�ci�, �e nie udawa�a niewini�tka i dowiod�a rozumu, poznawszy z jego twarzy i s��w, �e m�wi� serio i by� przeniknionym. Zak�opota�a go cokolwiek obietnica przyj�cia do ogrodu; lecz gdy przypomnia� sobie, jak si� przerazi� jej odm�wieniem, jak zapewne musia� pobledn�� i zmi�sza� si�, widzia� w tym jej przyrzeczeniu dow�d jej dobrego serca i lito�ci nad swoim stanem. Jeden tylko szkopu�, o kt�ry okr�t nios�cy pi�kne nadzieje pana Micha�a zadziera� si� cokolwiek mocniej, to jest, dlaczego nie chcia�a mu pozwoli� pozna� si� z ojcem i ucz�szcza� do ich domu. Wszak�e po d�ugim biedzeniu si� i to zagadnienie rozwi�za�. ,,Musz� by� bardzo biedni - pomy�la� - i wstydz� si� swego ub�stwa". Uradowany tym wynalazkiem, jak Archimedes, uspokoi� si� pan Micha� i z biciem serca wygl�da� wtorku. We wtorek o p� do pierwszej wraca� z ogrodu, szed� krokiem �mia�ym i pewnym, kapelusz ni�s� w r�ku, nie uwa�aj�c, �e s�o�ce piek�o jak ogniem. Pi�tek jeszcze mu wi�cej da� weso�o�ci i dobrego humoru. Takim sposobem od wtorku do pi�tku, od pi�tku do wtorku, szcz�cie pana Micha�a podnios�o si� do wysokich pot�g. A przecie� nic szczeg�lnego nie zasz�o. Chodzili z sob� po tej ulicy lub siedzieli na tej �aweczce, ale zawsze z daleka, z uszanowaniem. Pan Micha� nie �mia� si� przysun��, wzi�� jej r�ki i przycisn�� do piersi; ale pan Micha� kocha� j� nad wszystko, ale widzia� w niej oznaki �yczliwo�ci, ale lubi� jej skromno��, jej wychowanie, jej rozum. Do�� mu by�o widzie� j� i s�ysze�, i mie� dalek� nadziej�, kt�r� ona zr�cznie wi�c coraz dalej odsuwa� umia�a. Gdy raz we wtorek pan Micha� zacz�� niby narzeka�, gdy chcia� przynajmniej dowiedzie� si�, jak si� jej ojciec nazywa, Marynia rzek�a: ,,To ja ju� w pi�tek nie przyjd�"; i s�owom tym towarzyszy� wyraz twarzy tak mi�y, wejrzenie tak s�odkie, �e panu Micha�owi �al si� zrobi�o pi�tku; umilk�, nie nalega� i czeka� dalej. Tak przesz�o kilka tygodni. Nadszed� pa�dziernik. A chocia� wtorki i pi�tki by�y jeszcze pi�kne, ale mia��e z�o�y� sw�j los, swoje szcz�cie w r�ce pogody jesiennej? Ta my�l przyprowadza�a go czasem do rozpaczy. Jednego pi�tku, gdy si� zeszli o samej jedenastej, Marynia u�miechn�wszy si� mile rzek�a: - Jak pan akuratny! Jeszczem ni razu nie czeka�a na pana ani chwili. - Czy� to pani� dziwi? - odpowiedzia�. - Jeszcze� mi pani nie wierzysz, �e j� kocham nad wszystko w �wiecie? Ka�dy ranek we wtorek i w pi�tek kosztuje mniej wiele zdrowia. Wstaj� ze �witem, chodz�, niecierpliwi� si�, wygl�dam tej jedenastej i doczeka� si� jej nie mog�. - A gdy nadejdzie? - rzek�a, spojrzawszy na� z wdzi�czno�ci�. - O! Gdy nadejdzie, gdy pani� obacz�, gdy si� u�miechniesz, s�owo wym�wisz, spojrzysz tylko, zapominam o wszystkim, com wycierpia�. Jestem szcz�liwym, ale... - Ale - powt�rzy�a Marynia. - Ale mo�e� to trwa� d�ugo? - doda� pan Micha�. - Jesie� si� przybli�a, zima nadejdzie. B�dziesz�e pani mog�a przychodzi� jak dot�d? Ja sam wyrzekn� si� tego szcz�cia, je�eli mam je otrzymywa� kosztem jej zdrowia. Je�eli r�ka pani wolna, je�eli pani masz dla, mnie cho� cokolwiek �yczliwo�ci, zechcesz�e mnie wystawi� na tak� m�czarni�? Jakie mog� by� przyczyny, kt�re pani� wstrzymuj�, poj�� nie mog�. Dlaczego� nie znam dot�d nazwiska jej ojca ani nazwiska pani, ani jej domowych okoliczno�ci? Mog�a� pani mie� wstr�t objawi� to obcemu, ale godzi� si� kry� przede mn�, kt�rego maj�tek, r�ka, imi� i �ycie nawet po�wi�cone i oddane pani od tej chwili, gdym j� raz pierwszy obaczy�? Poniewa� pani tego ��dasz, szanuj� i szanowa� b�d� jej sekret, wszak�e pewny jestem, �e on nie jest takim, za kt�ry by� mia�a potrzeb� si� rumieni�. Za to mi r�czy �wi�ty wyraz, kt�ry czytam w twarzy pani. Je�eli ca�a rzecz w tym, �e� pani biedna i wstydzisz si� swego ub�stwa, jak�e bolesn� krzywd� wyrz�dzasz memu sercu. To powiedziawszy, westchn�� pan Micha� i umilk�. Marynia milcza�a tak�e: wida� by�o w twarzy walk� jej duszy. Czasem spojrza�a na niego okiem pe�nym �yczliwo�ci, to znowu schyli�a je ku ziemi. Nareszcie zatrzyma�a si�, wzi�a jego r�k�, �cisn�a w swojej i rzek�a: - We wtorek ju� nie przyjd�. Stan�� pan Micha� jak os�upia�y; a gdy podni�s� g�ow�, ju� by�a daleko. Dziwne uczucia powsta�y w jego sercu; sam nie wiedzia�, czemu przypisa� ten up�r. Ju� mu nawet przychodzi�o do g�owy, czy nie ma ona m�a? Czy si� nie kryje przed nim? Czy nie jest to intryga naganna, mog�ca go doprowadzi� do wyst�pku, kt�rym si� brzydzi�? Ale gdy sobie znowu przypomnia� anielski i czysty wyraz tej twarzy, wszystkie rozmowy pe�ne skromno�ci, w kt�rych nie by�o najmniejszego �ladu kokieterii; gdy mu przysz�a na my�l ta niedziela i ta modlitwa, w�r�d kt�rej j� odszuka�, wszystkie podejrzenia znika�y, mi�o�� silniejsza ni� pierwej opanowa�a jego serce i postanowi�... C� postanowi�? Gdyby� opisywa� t� histori�, c� by u ciebie teraz pan Micha� postanowi�? - Naturalnie, pobieg�by za ni�, odszuka�by, wy�ledzi� jej mieszkanie, dowiedzia�by si� od s�siad�w albo raczej od s�siadek, bo lepiej wszystko wiedz�, kto ona? I je�liby by�o warto, poszed�by prosto i upad�szy do n�g... - By�oby to po francusku - przerwa� mi kolega. - Nie darmo ci zarzucaj�, �e� si� rzuci� do francuskich pisarz�w i przenosisz z nich wszystko �ywcem do swoich dramat�w, nawet pierwej, nim kt�ry z nich co napisze, jak ci si� to zdarzy�o z Pi�kn� kobiet� i Katarzyn� Howard. Ot� nie zgad�e�, m�j �askawco: najprz�d dlatego, �e pan Micha� nie Francuz, a potem, �e da� s�owo, i� jej �ledzi� nie b�dzie, i nie �ledzi�. Gdy znik�a z jego oczu, poszed� z wolna do domu, smutny, zdesperowany, i postanowi� czeka� wtorku. Ale min�� wtorek, min�� pi�tek, a Marynia do ogrodu nie przysz�a. W niedziel� modli� si� gor�co u Karmelit�w, przy tym samym o�tarzu; ale na stopniach drugiego o�tarza, gdzie niegdy� rysowa�a si� pi�kna posta�, sk�d podnosi�o si� tyle rzewnych my�li do nieba, nie by�o nikogo. Niepocieszony wyszed� z ko�cio�a pan Micha�. Reszt� dnia i ca�y nast�pny poniedzia�ek chodzi� z jednej ulicy na drug�, z jednego ogrodu do drugiego, z jednej alei w drug�, zawsze w nadziei, �e j� gdzie spotka. Kilka mil zrobi� przez te dwa dni, wszak�e nie na pr�no. - Znalaz� j�? - zawo�a�em. - Nie - odpowiedzia� mi towarzysz - ale sfatygowa� si� okropnie i gdy w poniedzia�ek w wiecz�r rzuci� si� na ��ko, spa� ca�� noc jak zabity. - Ruszy�em ramionami, a m�j towarzysz spostrzeg�szy to, u�miechn�� si� i tak dalej m�wi�: - Nie by� to wszak�e sen pokrzepiaj�cy. Obudzi� si� na drugi dzie� pan Micha� z mocnym b�lem g�owy i czu� w ca�ym ciele bij�ce pulsa. Lecz �e to by� wtorek, przed jedenast� jeszcze poszed� do ogrodu. Usiad� samotny na �aweczce i opar�szy �okie� na kolano, a na d�oni po�o�ywszy twarz smutn� i blad�, zaduma� si�; wtem poczu�, �e delikatna r�czka dotkn�a si� jego ramienia. Podni�s� g�ow�, by�a to Marynia. Ale twarz jej, bledsza ni� kiedykolwiek, mia�a wyraz g��boki powagi i smutku. Wzi�� jej r�k� pan Micha�, pierwszy raz przycisn�� j� do ust, potem tul�c do serca rzek�: - Zlitowa�a� si� nareszcie nade mn� - i dwie �zy potoczy�y si� po jego twarzy. Ona, widocznie rozrzewniona, �cisn�a jego r�k� i odpowiedzia�a: - Wi�c pan nie mo�esz mnie zapomnie�? Inna kobieta pyszni�aby si� takim przywi�zaniem zacnego cz�owieka, a mnie sprawia ono niewys�owion� bole��. - To znaczy, �e mnie nie kochasz. Nie masz�e dla mnie ani odrobiny �yczliwo�ci, ani przyja�ni? - Czy�bym tu przychodzi�a? - rzek�a, rumieni�c si� z lekka. - O! Droga pani - odezwa� si� z zapa�em pan Micha� - dlaczego� mnie dr�czysz? - Chod� pan ze mn� - odpowiedzia�a smutno. Porwa� si� z miejsca. Ona opar�a si� na jego ramieniu i poszli dosy� spiesznie. Prawie ca�� drog� nic do siebie nie m�wili; nie wiedzia�, czy go czeka�o szcz�cie, czy jaki cios niespodziewany; raz trwoga �ciska�a jego serce, to znowu, gdy spojrza� na ni� id�c� obok siebie, gdy poczu� jej magnetyczne zbli�enie, by� szcz�liwym i pe�nym nadziei. Ju� byli na ulicy Freta i przy samym jej ko�cu weszli do jednej niepoka�nej kamienicy. Na schodach serce okropnie bi�o w piersiach pana Micha�a i pulsa rozrywa�y mu skronie; musia� si� zatrzyma� i odetchn��. Weszli wreszcie do mieszkania na drugim pi�trze. Pokoiki by�y ma�e, ale czysto i gustownie nawet ubrane. Wsz�dzie wida� by�o r�k� kobiety, kt�ra lubi�a porz�dek, mia�a ch�� i cierpliwo�� zajrze� do ka�dego k�cika. Obejrza� si� pan Micha�; nie by�o nikogo i cicho�� zupe�na. - Gdzie� ojciec pani? - zapyta�, spojrzawszy na pa�asz, kt�ry sta� w k�cie. - Mego ojca nie ma teraz w domu - odpowiedzia�a. - Usi�d� pan tu i odpocznij, ja zaraz przyjd�. Wysz�a do trzeciego pokoiku, zamkn�a drzwi za sob� i wkr�tce us�ysza� pan Micha� st�umione szlochanie. Sam nie wiedzia�, jak to sobie wyt�umaczy� i czego si� mia� spodziewa�, ale czu�, �e si� serce w nim kraja�o. Zerwa� si�, chcia� wej�� i do n�g si� jej rzuci�, ale jaka� dziwna obawa wstrzyma�a go na miejscu. Po chwili drzwi si� otwar�y i Marynia z zap�akanymi oczami, z twarz� okropnie blad�, wysz�a i da�a mu znak, aby wszed� za ni�. Wszed� wi�c pan Micha� dr��c ca�y, w oczach mu si� �mi�o, ledwie m�g� sta� na nogach. By� to jej sypialny pokoik; ale obok jej ��ka sta�o drugie ��eczko, zakryte delikatn� i bia�� firank�. Przyst�pi�a Marynia wp� �ywa, podnios�a zas�on� i pan Micha� obaczy� dzieci� dwuletnie, pogr��one we �nie. Rumieniec zdrowia tli� si� na pulchnej twarzyczce, bia�e w�oski wi�y si� po delikatnej skroni; czysta i cienka bielizna je okrywa�a; wszystko pokazywa�o, �e to �liczne dzieci� by�o jedynym celem �ycia matki. Os�upia� melancholiczny pan Micha� na ten widok, et vox faucibus haesit. A pami�tasz, jak nam ksi�dz Osi�ski to miejsce t�umaczy�? - A daj �e mi pok�j - rzek�em zniecierpliwiony - m�w dalej! U�miechn�� si�, jak zwykle, i tak dalej m�wi�: - Pan Micha� sta� oniemia�y; Marynia, opar�szy si� o ��eczko, milcz�c, pogl�da�a na niego z wyrazem dziwnej jakiej� i jakby dumnej spokojno�ci. Nareszcie rzek�a: - Oto jest moje dzieci�, a ja nie mam m�a. Czy pan mnie chcesz teraz? Zimny pot obla� pana Micha�a. Zdawa�o mu si�, �e sufit le�y na jego g�owie i ci�nie go do ziemi. Nie m�g� znale�� s��w do odpowiedzi i w rzeczy samej trudno by�o odpowiedzie�. Wszystkie iluzje, wszystkie marzenia, kt�rymi zdobi� swoj� przysz�o��, odbieg�y go nagle. Zosta� tylko sam na sam z gorzk� prawd�, kt�ra mu pokaza�a twarz such�, bez rumie�ca, bez u�miechu, podobn� do pi�tego zadania pierwszej ksi�gi geometrii Euklidesa. Postrzeg�a stan jego Marynia; zasun�a firaneczk�, kt�ra okrywa�a jej skarb, i wysz�a do drugiego pokoju. Pan Micha� machinalnie wyszed� za ni�, ona wr�ci�a nazad, stan�a we drzwiach i rzek�a: - Chcia�e� pan wiedzie�, wiesz teraz. Szanuj� tw�j charakter, ceni� wysoko twoj� mi�o�� do mnie i wyznaj�, �e przy tobie mo�e by moje oczy osch�y z p�aczu i serce od�y�oby i otworzy�o si� szcz�ciu ziemi. Mog�abym by�a ukry� m�j wstyd, ale nie chcia�am pana oszukiwa�. Namy�l si� wi�c dobrze, czy mo�esz by� m�em dziewczyny biednej i zwiedzionej; czy mo�esz by� ojcem i opiekunem tego dziecka, kt�re ci co dzie� b��d m�j przypomina� b�dzie, a kt�re ja kocham wi�cej ni� �ycie. Pojutrze o godzinie jedenastej czekam pana. To powiedziawszy, zamkn�a drzwi i klucz dwa razy obr�cony w zamku stukn�� przera�liwie. Panu Micha�owi zda�o si�, �e le�y w trumnie spuszczonej ju� do grobu i s�yszy nad sob� stuk tych grudek ziemi, kt�re najprz�d ksi�dz, potem krewni, dalej znajomi i nieznajomi zrzucaj� na wieko. - Ciekawa by�aby rzecz wiedzie� - doda� po chwili m�j towarzysz - co sobie my�la� Napoleon, gdy opu�ciwszy plac boju pod Waterloo rzuci� si� do karety i lecia� p�dem strza�y przez Francj�, kt�ra mu si� spod n�g wysun�a i nie by�a ju� jego w�asno�ci�. - Ale�e� skoczy�! - rzek�em. - Nie tak bardzo, jak ci si� zdaje - odpowiedzia� - i m�g�bym ci tego dowie��; ale wr��my do pana Micha�a. Przygnieciony swoim dziwnym po�o�eniem, usiad� i zakrywszy sobie twarz obiema r�kami, my�la� o czym? O tym samym, o czym my�la� Napoleon, wracaj�c spod Waterloo, to jest o wszystkim i o niczym. Opowiada� mi potem, �e nawet biuro przychodzi�o mu na my�l i mnie widzia� przy stoliku u�miechaj�cego si� do papier�w. Jak d�ugo tak siedzia�, nie pami�ta. Nagle us�ysza� w drugim pokoju p�acz dziecka. Przera�ony tym krzykiem, jak gdyby kamienica mia�a si� zwali� na jego g�ow�, zerwa� si�, chwyci� za kapelusz i uciek�. Bieg� tak bez pami�ci przez r�ne ulice. Wsz�dzie go �ciga� ten p�acz niewinnego dziecka. Widzia� t�um ludzi, ale �adnej twarzy rozr�ni� nie m�g�. Czu�, �e mu si� mi�sza w g�owie, �e �adna my�l sta� nie chce na miejscu, ale wszystkie razem pl�cz�c si� z sob� i harcuj�c woko�o, najdziwaczniejsze wyprawiaj� koz�y. Wreszcie, po d�ugiej gonitwie, znalaz� si�, sam nie wiedz�c jak i kiedy, w �azienkach. Wycie�czony, bezsilny, z gorej�c� g�ow�, rzuci� si� na ch�odn� ziemi� i le�a� tak do wieczora. Szcz�ciem �o�nierz jaki� przechodzi� tamt�dy, zbli�y� si� i poznawszy, �e cz�owiek chory, pom�g� mu powsta�, posadzi� na �aweczce, a sam pobieg� poszuka� doro�ki. W godzin� przyjecha� poczciwy wiarus, pom�g� panu Micha�owi wej�� do koczyka, podzi�kowa� za dwuz�ot�wk�, kt�r� dosta� za fatyg�, i wkr�tce potem pan Micha� by� ju� u siebie i w ��ku. Cia�o jego trz�s�o si� od zimna, a g�owa p�on�a jak ogie�. Przestraszony s�u��cy, nie wiedz�c, co robi�, przybieg� do mnie. Pojecha�em natychmiast i zasta�em go w gor�czce. Ca�otygodniowa m�czarnia, gdy s�dzi�, �e ju� jej nie znajdzie, gwa�towne wstrz��nienia dnia tego, fatyga i przezi�bni�cie przyprowadzi�y go do tego stanu. Uda�em si� do doktora M., kt�rego imi� by�o ju� w�wczas g�o�ne; szcz�ciem zasta�em go w domu i przywioz�em z sob�. Dzielne i umiej�tne �rodki i odpoczynek przywr�ci�y wkr�tce zdrowie panu Micha�owi. Ju� trzeciego dnia gor�czka zosta�a przerwana, ale nie m�g� jeszcze wsta� z ��ka. W tydzie� dopiero m�g� wyj�� z domu. Mia� wi�c dosy� czasu do namys�u; jako� namy�li� si� i postanowienie jego by�o niezachwiane. Cho� nie zna� okoliczno�ci, jakie towarzyszy�y jej b��dowi, wiedzia� przecie� dobrze, �e tylko m�odo�� i niedo�wiadczenie, nie zepsucie, mog�o by� jego przyczyn�. Czu� przy tym, �e mu bez niej �y� niepodobna, a przynajmniej, �e �ycie takie nie mia�oby ani jednego u�miechu, ani jednego kwiatka. Ten �liczny anio�ek, kt�rego p�acz tak go niedawno przerazi�, teraz do niego wyci�ga� r�czki, on go w my�li tuli� do serca, a oczy matki patrzy�y na� z niewys�owion� wdzi�czno�ci� i mi�o�ci�. Rozmarzony tymi obrazami, ubra� si� i pojecha� na ulic� Freta. Gdy wszed� na schody, us�ysza� na drugim pi�trze niezwyk�� jak�� wrzaw�. Gniewny g�os kobiety, ale takiej, kt�ra lubi gospoda- rowa� g�o�no, krzyk ludzi wynosz�cych meble, stuk m�otka uderza� jego uszy. Nie pojmuj�c, co by to mog�o znaczy� tam, gdzie niedawno by�o tak cicho, pobieg� pr�dzej. Gruba jaka� imo�� z p�kiem klucz�w wydawa�a rozkazy; wszystkie drzwi by�y otwarte i sto�ki, stoliki, kanapa, sta�y na �rodku, jakby przygotowane do wyniesienia. - Co to znaczy? - zapyta� pan Micha� przel�kniony. - Albo to jegomo�� nie masz ocz�w i nie widzisz, co to znaczy - odpowiedzia�a gruba pani. - Wynosz� meble, kt�re musia�am wzi�� za to, co mi si� od nich nale�a�o. Du�o mnie, m�j jegomo��, kosztuj� te graty, z kt�rymi nie wiem, co zrobi�. Ale c� by�o robi�? Ludzie biedni, Pan B�g mi to nagrodzi. Ale c� jegomo�� tak na mnie patrzysz? Czy to ja nieprawd� m�wi�, czy co? - Wi�c oni ju� tu nie mieszkaj�? Przenie�li si� gdzie indziej, co? - rzek� pan Micha� i czuj�c, �e si� pod nim zginaj� kolana, usiad� na krze�le. - Ij, gdzie za� przenie�li si�- odpowiedzia�a. - Oni zupe�nie wyjechali z Warszawy. - A widz�c, �e pan Micha� okropnie poblad�, zawo�a�a: - A s�owo sta�o si� cia�em! Co to jegomo�ci? - Dok�d wyjechali? - zapyta� pan Micha� cichym g�osem. - A czy ja wiem, m�j jegomo��? - odpowiedzia�a ruszaj�c ramionami. Pan Micha� posiedzia�, pomy�la�, zap�aci� pi��set z�otych gospodyni, kt�re si� jej nale�a�y od majora; kaza� meble nazad poznosi� i naj�� to pomieszkanie na dwa miesi�ce. A gdy ludzi odprawi�, zaprosi� gospodyni� do pokoju, usiad� i zacz�� namy�la� si� co powiedzie�. Twarz jego by�a strasznie blada, usta dr�a�y, r�ce si� trz�s�y. Poprawia� sobie w�osy co chwila, podnosi� je r�k� na czole, kt�re tar� niemi�osiernie, i tak siedzia� i milcza�. Gospodyni patrza�a na� d�ugo, potem u�miechn�a si� pomy�lawszy, �e zgad�a przyczyn� jego zmartwienia, i rzek�a: - Ju� ja to widz�, oni i jegomo�ci winni. To �le, ale c� pocz��? Martw si�, jegomo��, nie martw, a pieni�dze jegomo�ci przepadn�, bo nikt nie wie, dok�d pojechali. Trzy dni temu wieczorem zasz�a �ydowska bryka, spakowali rzeczy, mnie oddali za d�ug wszystkie te graty; stary major p�aka�, a biedna panienka, otuliwszy swoje dziecko, blada jak trup, wysz�a najprz�d i usiad�a w bryczce. O m�j jegomo��! Co to za anio�, ta nieszcz�liwa dziewczyna, kt�r� niewdzi�cznik jaki�, �eby go B�g ci�ko skara�, pozbawi� losu i zdrowia. Jak ona to dzieci� swoje chowa�a, jak jakie pani�tko, a jedne tylko mieli s�ug�, a trzeba by�o widzie�, m�j jegomo��, jak to u nich wszystko by�o czysto i porz�dnie. - Jak si� nazywa stary major? - zapyta� wreszcie pan Micha�. - To jegomo�� nie wie, jak si� nazywa major? A po�ycza� im pieni�dzy i jeszcze teraz zap�aci� za nich pi��set z�otych? - Nie mog�o si� to pomie�ci� w g�owie gospodyni; nareszcie, po r�nych jej uwagach dowiedzia� si� pan Micha�, �e major nazywa si� Jakub Groi�ski. Kto za� by� ten niegodziwy, kt�ry nadu�y� zaufania m�odziutkiej panienki i sta� si� przyczyn� jej nieszcz�cia, o tym nie wiedzia�a gospodyni. O tym podobno i ojciec nie wiedzia�, cho� d�ugo m�czy� i bi� biedn�, aby mu odkry�a zdrajc�. Westchn�� g��boko pan Micha�, zakry� sobie twarz i tak siedzia�. Gospodyni patrza�a na� d�ugo, kiwa�a g�ow� i pomy�la�a sobie: "Oto gospodarny cz�owiek! Jak �a�uje straconego grosza!" - Nareszcie pan Micha� powsta� i odprawi� j�. Gdy zosta� sam, zamkn�� si� na klucz, poustawia� wszystko, jak by�o, pochodzi�, popatrzy�, czy nie znajdzie jakiego �ladu, jakiego listu, wsz�dzie by�o pusto. Po dw�ch godzinach wr�ci� do domu. Na progu odda� mu s�u��cy list, przyniesiony przez weterana z Mokotowskich rogatek. Rozpiecz�towa� go i znalaz� te s�owa; "Wiedzia�am o tym, �e nie przyjdziesz. Chocia� wierz� w szlachetno�� twego serca i w twoje przywi�zanie do mnie, nie mam ci jednak za z�e, �e� mnie zostawi� memu losowi. Czuj� to sama, �em nie warta ofiary, jak� by� mi by� przyni�s�, pokrywaj�c swoim imieniem m�j b��d i moj� ha�b�. By�aby to niezas�u�ona nagroda za wyst�pek, kt�ry wart kary. Uciekam st�d, gdzie mi wszystko przypomina i chwil� ci�kiego zapomnienia, i bolesny czas mojej pokuty, i godziny s�odkiej pociechy, jak� czerpa�am w twojej rozmowie, drogi m�j przyja- cielu i w tym przekonaniu, �e znalaz�a si� jeszcze cho� jedna istota, kt�ra sk�oni�a my�l i serce swoje ku mnie, bo ju� mnie wi�cej nie obaczysz. W nieznanym zak�cie kraju zagrzebi� kr�tk� reszt� dni, kt�re mi Stw�rca przeznaczy�. B�d� zdr�w, m�j drogi ca�� dusz� wdzi�czna ci - Maria". Gdy s�u��cy wszed� do pokoju, us�yszawszy jaki� stuk, zasta� swego pana na ziemi, bez zmys��w. Podni�s� go, zacz�� trze�wi�, przyprowadzi� do przytomno�ci i po�o�y� w ��ko, z kt�rego biedny pan Micha�, przy najusilniejszych staraniach doktora M., ledwie w miesi�c potem powsta�. Wszak�e wypadek ten uderzy� za mocno jego melancholiczny umys�. Gdy zupe�nie przyszed� do zdrowia, nie odzyska� ju� i tej odrobiny weso�o�ci, kt�r� mia� dawniej. Mnie nie unika�, owszem, opowiedzia� mi ca�� t� histori�, prosi� tylko, abym si� nie u�miecha�, gdy b�dzie m�wi�. Podziela�em jego strapienie, nie u�miecha�em si�, bo i nie by�o powodu, i odt�d pan Micha� przywi�za� si� do mnie daleko wi�cej, bo ze mn� tylko m�g� o niej m�wi�, bo cho� mi dziesi�� razy powtarza� wszystkie szczeg�y swojej kr�tkiej z ni� znajomo�ci, ja zawsze s�ucha�em cierpliwie. - I nie szuka� jej? - zapyta�em. - Widno, �e piszesz dramata - odpowiedzia� m�j towarzysz z wiecznym u�miechem - i czym pr�dzej d��ysz do ko�ca, jak gdyby� mia� przed sob� kilkuset g�odnych spektator�w, kt�rzy nie czekaj�c rozwi�zania powstan� i wyjd�. W opowiadaniu to co innego. Powie�� czyta si� zwykle do poduszki lub po obiedzie, kiedy �o��dek pe�ny i nie mo�na powa�niejsz� rzecz� zajmowa� g�owy. Wtenczas czytelnik nie �pieszy i owszem gniewa si�, gdy wszystko leci do ko�ca piorunem. - Masz racj� - rzek�em - ale wr��, prosz� ci�, do Pana Micha�a. - Ot� wracaj�c do pana Micha�a, powiem d, �e w takim stanie melancholii i smutku przeby� ca�� zim�. Gdy nadesz�a wiosna, odzyska� prawie zupe�nie zdrowie, ale razem z si�ami fizycznymi powr�ci�a mi�o�� z ca�� gwa�towno�ci� i ��dz� obaczenia Maryni, cho�by raz jeszcze w �yciu. Jako urz�dnicy Komisji Spraw Wewn�trznych, mieli�my wi�cej sposobno�ci ni� kto inny do robienia poszukiwa�. Rozpisali�my wi�c do wszystkich miast i miasteczek, do jednych z pro�b�, do innych z poleceniem. D�ugo nie by�o �adnej odpowiedzi lub przychodzi�y nie zaspokajaj�ce. Nareszcie, jednego dnia, zdaje mi si� na pocz�tku czerwca, odebra� pan Micha� list od burmistrza miasta Hrubieszowa, w kt�rym mu donosi, �e od niejakiego czasu osiad� w ustronnym domku na przedmie�ciu major Groi�ski, z jak�� wdow� m�od�, ale chor�, kt�rej nikt jeszcze nie widzia�. Czy to by�a jego c�rka, czy jaka inna, tego z pewno�ci� nie wie, bo nie mia� �adnego powodu tak srogo egzaminowa� zas�u�onego oficera, kt�ry �yje zamkni�ty, nikogo nie zna i nikomu �adnej krzywdy nie robi. �atwo si� domy�lisz, �e na drugi dzie� po odebraniu tego listu pan Micha� ju� by� w drodze. Pi�tego dnia, oko�o godziny czwartej po po�udniu, obaczy� przed sob� dziedzictwo naszego filozofa, z kt�rego sk�pstwa �miano si�, p�ki �y�, a kt�rego mi�o�ci ludzi i dobra publicznego nikt nie na�ladowa�. Wjecha� na przedmie�cie i spostrzeg� na ulicy t�um zebranego ludu. Przed jednym z czystych dom�w miasteczka powiewa�y chor�gwie i z daleka ulic� zbli�ali si� tam�e ksi�a, z krzy�em, kt�ry ich poprzedza�. Wyskoczy� pan Micha� z bryczki, rozpar� t�umnie zbitych ludzi, zbli�y� si� i przede drzwiami domku ujrza� siedz�cego na �aweczce dymisjonowanego oficera z siwymi w�osami, ale z zakryt� twarz�. Ko�o niego na lewo by� przed oknami male�ki ogr�dek, otoczony sztachetami i nape�niony mn�stwem kwiat�w; okna by�y otwarte, a przez li�cie akacji, przez b��kitne p�ki dokwitaj�cych ju� bz�w, przez bukiety r� zagl�daj�ce do okien, b�yska�y �wiece, kt�re otacza�y katafalk. Pan Micha� przeszed� pr�dko obok siedz�cego przy drzwiach oficera, rozepchn�� �ci�ni�tych w sieniach ludzi i stan�� przy tym uroczystym �o�u, kt�re si� raz tylko dla ka�dego z nas za�ciela. Le�a�a na nim m�oda i �liczna kobieta. Bia�a suknia spada�a po bokach z katafalka; male�kie n�ki, w delikatnej po�czoszce, zwi�zane by�y bia�� wst��eczk�; w czarne jej w�osy wpleciony by� wianek z bia�ych r�, a na marmurowej jej twarzy czer- ni�y si� tylko brwi i rozlewa� si� delikatny cie� d�ugich jej rz�s�w. W r�ku mia�a krzy�yk drewniany, a poduszka jej obrzucona by�a woko�o kwiatami. By�a to Marynia, r�wnie pi�kna jak za �ycia, ale na czole jej nie by�o my�li, w oczach nie by�o duszy, w ustach nie by�o g�osu, kt�ry tak przenika� pana Micha�a. Zbli�y� si� on z wolna, patrza� d�ugo w twarz tak mu dobrze znajom�, ale nawet westchnieniem ani j�kiem, ani �z�, ani �adnym ruchem nie okaza�, �e rozpacz w jego sercu, �e �ycie i szcz�cie jego wkr�tce zamkn� do stoj�cej obok trumny. Bo milczenie jest najwy�szym wyrazem r�wnie dla wielkiego szcz�cia, jak dla niesko�czonej bole�ci. W �mierci najwidomiej objawia si� nam B�g i Jego wszechmocna pot�ga. G�upi tylko nie umie upokorzy� si� przed majestatem katafalku i krzykiem i �zami chce podnie�� t� g�ow�, kt�r� r�ka Stw�rcy przycisn�a na wieki do �miertelnej poduszki. Gdy to m�wi� m�j kolega, pan Micha� przeszed� przed nami ulic�, stan�� przed �aweczk�, patrza� tam d�ugo i poszed� dalej. Nie mog�em si� wstrzyma� od mimowolnego rozrzewnienia; �za zakr�ci�a si� w moich oczach, postrzeg� to m�j towarzysz, u�miechn�� si� i tak dalej m�wi�: - Gdy pan Micha� odprowadzi� Maryni� na cmentarz i rzuci� grudk� ziemi na jej trumn�, wtenczas dopiero rozmierzy� ca�� g��bi� swego �alu, kt�ry mia� by� r�wnie niesko�czonym, jak nieszcz�cie jego by�o wielkie i bez miary. Nie mia� ju� co robi� w Hrubieszowie; napisawszy wi�c kilka s��w do majora wsiad� do powozu i pojecha� nazad. List jego by� takiej tre�ci: "Majorze! Kocha�em c�rk� twoj� nad �ycie. Nie mog�em os�odzi� jej niedoli i zatrzyma� j� d�u�ej na ziemi. Je�eli ty, majorze, lub jej dziecko czegokolwiek potrzebowa� b�dziecie, oto m�j adres. Wszystko, co mam, jest na wasze us�ugi". We trzy lata potem powraca� pan Micha� z Hrubieszowa, dok�d co roku je�dzi, i stan�� na popas w Krasnymstawie. Poszed� do traktierni, chc�c si� czymkolwiek posili�, i usiad� sobie spokojnie przy ustronnym stoliku. Na �rodku pokoju sta� st� okr�g�y i przy nim siedzia�o siedmiu czy o�miu oficer�w od u�an�w. Ju�, wida�, byli po obiedzie, bo butelka kr��y�a pr�dko i rozmowa stawa�a si� coraz g�o�niejsz�, coraz trudniejsz�. Przechwalali si� m�odzi �o�nierze swymi dzie�ami na polu mi�o�ci i ka�dy z nich, zaczynaj�cy opowiadanie, stara� si� przesadzi� swego poprzednika. Nie szcz�dzili nawet nazwisk tych pa� i panien, kt�re zawierzy�y ich zepsutemu sercu. Pan Micha� mia� jeszcze w my�li cmentarz, na kt�rym ca�y wczorajszy dzie� przesiedzia� w dumaniu; marmurowy pomnik, kt�ry postawi� Maryni, i prosty napis: "M�dlcie si� za jej dusz�", kt�ry kaza� wyry�, sta� jeszcze �ywo przed jego oczami. Nie m�g� wi�c s�ucha� bez obrzydzenia tych rozm�w i nie sko�czywszy obiadu chcia� wyj��, gdy zacz�te opowiadanie jednego z oficer�w zatrzyma�o go na miejscu. - Wszystkie wasze kontesy i Ka�ki - rzek� �w oficer - s� to wory sieczki w por�wnaniu z moj� Maryni�, kt�ra mi kilka lat temu siedmnastoletnie skarby swoje otworzy�a. - Zapewne jaka p�aksiwa blondynka z czerwonymi pyszczkami? - rzek� inny. - Mylisz si�, rotmistrzu! - odpowiedzia� pierwszy.- Naj�liczniejsza brunetka, jakiej ju� potem nigdy nie widzia�em. - Kiedy� to by�o? - zapyta� rotmistrz. - Za�o�� si�, �e si� chwali. - W roku 1822 - odpowiedzia� - w Warszawie, na Podwalu, w bawialnym pokoju mojej ciotki!... - tu doda� wi�cej szczeg��w, kt�rych ci nie powt�rz� i kt�re pan Micha� wymawia�, zgrzytaj�c z�bami. - Wielki mi tryumf - rzek� inny - zapewne garderobianka twojej ciotki. - Pleciesz! - odpowiedzia� pierwszy - kt� rachuje i pami�ta grzeczno�ci garderobianek? To by�a panienka edukowana, �liczna, z gor�cym sercem; ale jedn� niezno�n� mia�a wad�. -Co? Ci�ki oddech? - rzek� rotmistrz, �miej�c si� g�o�no. Na te s�owa pan Micha� uderzy� no�em o talerz tak, �e si� rozbryzn�� na drobne kawa�ki. Spojrzeli na� wszyscy, a narrator tak dalej m�wi�: - Przeszkodzi� nam ten niezgrabny pan, kt�ry t�ucze talerze. Ot� powiadam wam, �e mia�a jedn�, niezno�n� wad�, to jest, �e mnie kocha�a i chcia�a koniecznie, �ebym si� z ni� o�eni�. - Czego� naturalnie nie zrobi� - rzek� jeden z oficer�w, podkr�caj�c siwe w�sy. - Nie g�upim - odpowiedzia� pierwszy. - �ona to t�umok za ci�ki. - Gdzie� ona teraz? - zapyta� rotmistrz. - O! Czy ja wiem? A mnie co do tego? Sze�� lat temu, b�jcie si� Boga! - I nie �al ci jej? - �al mi, �em tylko jeden wiecz�r rozkoszny z ni� przep�dzi�. Pozna�em j� u mojej ciotki, gdzie przez niejaki czas bawi�a. By�a �liczna i pe�na �ycia. Przez trzy miesi�ce udawa�em mi�o��, a ona zakocha�a si� doprawdy. Razu jednego moja ciotka pojecha�a na teatr, a ona zosta�a w domu dla b�lu g�owy. Stan��em we drzwiach krzese�, a obaczywszy, �e moja ciocia w lo�y sama jedna, cofn��em si�, �eby mnie nie dojrza�a, i p�dem strza�y na Podwale. Zasta�em Maryni� w bawialnym pokoju. Byli�my sami, g�owa jej p�on�a... i... ale dajcie� mi pok�j, jeszcze si� wstydz�, �e to by� wiecz�r jeden i jedyny. - Kt� temu winien? - zapyta� inny. - Ja i nie ja - odpowiedzia� pierwszy. - Na drugi dzie� Marynia ju� powr�ci�a do ojca. �adne pro�by mojej ciotki zatrzyma� jej nie mog�y. A ja odebra�em... zgadnijcie co? Ale nie zgadniecie. Oto odebra�em bilecik prawie w tych s�owach: ,,Karolu! Zgubi�e� mnie. M�j ojciec pozwoli., przychod�, nie opuszczaj nieszcz�liwej". Parskn��em ze �miechu i pojecha�em konno na Nowy �wiat. We trzy miesi�ce odebra�em drugi bilecik takiej podobno tre�ci: "Karolu! jestem matk�, m�j ojciec wie o wszystkim, m�czy mnie i katuje, abym mu odkry�a sprawc� mojego nieszcz�cia; milcz� i milcze� b�d�. Opu�cisz�e mnie, Karolu? Przychod�, on ci przebaczy i ja ci przebacz�". - Pewny by�em, �e k�amie, �e to by�a �apka, nic wi�cej; przy tym pani R*** czeka�a mnie w Ogrodzie Saskim, nie mia�em wi�c czasu d�ugo nad tym medytowa�. - A potem�e co? - zapyta� rotmistrz. - A potem? - odpowiedzia� m�ody cz�owiek, wstaj�c i opieraj�c si� na por�czy krzes�a - pani R***