9850
Szczegóły |
Tytuł |
9850 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9850 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Ziemia�ski
Zapach szk�a
2004
Zapach szk�a
Trawa nagle zacz�a traci� kolor. Nie, wcale nie wi�d�a. Wprost przeciwnie - bujnia�a,
falowa�a, jakby �d�b�ami porusza�y jakie� podmuchy wiatru, kt�rych ludzie wok� nie byli w
stanie wyczu�. Po prostu traci�a kolor. Szarza�a b�yskawicznie, i to tak, �e trudno by�o na ni�
patrze�: idealnie jednolita, szara powierzchnia, bez cieni, bez b�ysk�w stoj�cego wysoko
s�o�ca. Ktokolwiek tylko spojrza� w centrum zmian, mia� spore k�opoty z akomodacj� oczu.
- Co to jest? - spyta� starszy, oty�y pan w �dynam�wkach� ledwie trzymaj�cych si� na
ogromnym brzuchu. - Czy pa�stwo widzicie to, co ja?
- O m�j Bo�e - m�oda kobieta ubrana w kostium k�pielowy, typowy dla lat
siedemdziesi�tych (ogromne majty, zakrywaj�ce wszystko, co tylko mog�y zakry�, i r�wnie
wielki biustonosz) unios�a si� z koca roz�o�onego tu� przy ganku pensjonatu. - Co to jest?
Wielka, szara plama powi�ksza�a si� powoli, coraz wolniej i wolniej, tworz�c niezbyt
regularny, poszarpany okr�g. Trudno by�o oceni� jego �rednic� z powodu problem�w z
akomodacj� oczu. Prawdopodobnie trzydzie�ci metr�w. Chwil� p�niej zacz�y szarze�
drzewa. Tak jakby co� wysysa�o ziele� i br�z. Sama szaro��.
Kilkana�cie os�b, wakacyjnych mieszka�c�w pensjonatu �Porada�, nie mog�o
oderwa� wzroku od strefy szaro�ci. By�o w tym co� niepokoj�cego, ale jeszcze nikt nie
odczuwa� strachu. Zjawisko by�o zbyt dziwne, zbyt niecodzienne, �eby tak od razu si�
przestraszy�. Dwie studentki, w jakich� koszmarnych p��ciennych kostiumach k�pielowych w
kwiatki, ledwie podnios�y g�owy z poduszek opartych na wezg�owiach drewnianych le�ak�w.
Zas�ania�y d�o�mi oczy od s�o�ca.
- Czy to si� rozszerza? - spyta� starszy pan o profesorskim wygl�dzie, poprawiaj�c
okulary.
- Nie wiem - odpar� ten w �dynam�wkach�. - Chyba ju� nie.
- Trzeba zawo�a� milicj�! - powiedzia�a kobieta, kt�ra przygotowywa�a kanapki na
werandzie.
- Niby po co?
- No... no trzeba zawo�a� milicj�.
- I co powiemy? �e trawa jest szara?
- No, to mo�e jest, no... no jakie� zatrucie. Albo co�.
- Zatrucia �rodowiska, prosz� pani, to s� na Zachodzie - popisa� si� swoj� wiedz�
�profesor�. - U nas, w socjalizmie, jest czysto.
- Niestety - doda� �prywaciarz�, albo wr�cz �badylarz�, s�dz�c po fordzie taunusie,
kt�rym che�pi� si� bezlito�nie, parkuj�c go tu� przy wej�ciu do pensjonatu, �eby wszystkich
k�u� w oczy.
- Co, niestety?
- �Niestety� w sensie, �e w socjalizmie jest �czysto�. Bo tutaj si� nic nie dzieje.
- Chcia�by pan mie� zatrute pla�e, jak we W�oszech?
Jaka� kobieta, prowadz�ca za r�k� dziecko ubrane w nieudoln� samor�bk�, udaj�c�
�marynarski mundurek�, stan�a w drzwiach pensjonatu.
- I przesta� nareszcie trze� te oczy - krzycza�a na ch�opczyka. - �lepy chcesz by�?!
Chcesz sobie wyd�uba� oko?! S�ysza�e�, co m�wi� pan doktor? To trzeba powstrzyma� si��
woli!
Ch�opak mia� pecha. Prze�om lat sze��dziesi�tych i siedemdziesi�tych by� okresem,
gdy nie istnia�y praktycznie �adne lekarstwa na alergi�. Najcz�ciej te� nie diagnozowano tej
choroby. Dzieci uczulone na py�ki lekarze wysy�ali w lecie na wie�, �eby �zmieni�y
powietrze�, prosto w najwi�ksz� koncentracj� alergen�w. Ju� zdo�owane dzieciaki, odsuni�te
przez otoczenie i w�asn� rodzin� - z powodu wiecznego �zawienia, kaszlu, kichania,
ciekni�cia z nosa - masowo przerabiano w ten spos�b na kaleki, prowokuj�c rozw�j choroby
a� do astmy oskrzelowej.
- No i co ty robisz?! - wrzeszcza�a kobieta. - M�wi�: nie trzyj tych oczu!!! -
zatrzyma�a si� nagle i popatrzy�a na wysp� idealnej szarzyzny, kilkana�cie krok�w dalej. -
O... A co to za dziwna plama?
- Jej tu nie ma - zakpi� prywaciarz. - Zatrucia �rodowiska s� tylko na Zachodzie.
- I akurat pan si� b�dzie wypowiada�! - �profesor� wzi�� do r�ki d�ugi patyk, na
kt�rym kto� wczoraj piek� kie�bas� przy ognisku. Zdecydowanym krokiem podszed� do
granicy szarej strefy. Przez chwil� przygl�da� si� uwa�nie, a potem pogrzeba� patykiem w
trawie. - Ona nie jest spalona. To nie popi�.
- To dlaczego nie mo�na skoncentrowa� wzroku? - spyta�a jedna ze studentek.
- Nie wiem. Jakby nie by�o cienia.
�Profesor� wyj�� zza gumki �dynam�wek� chustk�, z�o�y� j�, przytkn�� do ust i
kucn��, dalej grzebi�c kijem.
- Przecie� nawet od �d�b�a musi by� cie� - powiedzia�a jedna ze studentek.
- No, nie wiem - ledwie rozumieli g�os t�umiony chustk� przy ustach. - Je�li co� jest
idealnie szare...
- No, ale to si� sta�o tak nagle. To...
Ch�opak z nierozpoznan� alergi�, uwolniony na chwil� spod kontroli nadopieku�czej
matki, wyrwa� do przodu. Podbieg� do profesora i zerwa� gar�� szarej trawy.
- Zostaw!!!
- W ty�, smarkaczu!
- Nie dotykaj tego!
Ch�opak podni�s� do oczu swoj� zdobycz. �Profesor� usi�owa� wytr�ci� mu j� kijem,
ale po chwili szamotaniny zrezygnowa�. Sam nachyli� si� nad ma�� d�oni�, a po chwili
wahania nawet wzi�� do r�ki ma�y, szary patyczek.
- Zostawia cie� na mojej d�oni.
Obie studentki i prywaciarz r�wnie� podeszli bli�ej. Ostro�nie, jakby bali si�
oparzenia, zerwali po kilka gar�ci szarej trawy.
- To trzeba zmy� wod�! - desperowa�a matka ch�opca, kt�ry w�a�nie znowu zacz��
przeciera� oczy. W�a�nie dzi�ki wywiezieniu na wie�, �na powietrze�, jego choroba
pog��bia�a si�. W mie�cie, w zamkni�tym pomieszczeniu, o kt�re zawsze prosi� rodzic�w,
mia�by si� du�o lepiej. Ale kto w latach siedemdziesi�tych s�ucha�by bachor�w? Przecie�
wiadomo, �e dzieciak musia� w lecie �wyjecha� na powietrze�. I w�a�nie to powietrze powoli
go zabija�o. - Trzeba do lekarza!
- Trzeba zawo�a� milicj� - powt�rzy�a kobieta w wielkim kostiumie k�pielowym.
Kilka kolejnych os�b podesz�o do poszarpanego, szarego kr�gu. Kto� dotkn�� go
butem, kto� inny po chwili wahania wszed� na szar� traw�, usi�uj�c rozetrze� j� podeszwami.
Ci�gle wydawa�o si�, �e jest spalona. Nie by�a.
- Czy jest tu jaki� telefon? - �profesor� te� odwa�y� si� podej�� do zszarza�ego drzewa.
Od�ama� ma�� ga��zk�. Zrezygnowa� z chustki przy ustach. Nie czu� �adnego zapachu, sw�du,
opar�w...
- Jest chyba w pensjonacie.
- Jest - potwierdzi�a jedna ze studentek. - Ale s�abo s�ycha�.
- W�a�ciwie to nic nie s�ycha� - doda�a druga. - No i gospodyni chce jak za zbo�e.
- No przecie� nie we�mie pieni�dzy, je�li zadzwonimy na milicj�.
- Kto j� tam wie - prywaciarz zerwa� kilka szarych li�ci. - Daj� cie� - przytrzyma�
jeden nad swoj� d�oni�. - A tu a� trudno patrze�. Nie mog� skupi� wzroku.
- Idealna szaro��. Albo co�... - doda� �profesor�. - Trudno�ci z akomodacj� - zawaha�
si� przez chwil�. - Prosz� pa�stwa, dzwoni� na milicj�.
- Nareszcie kto� si� zdecydowa� - oty�a w typowo polski spos�b kobieta poprawi�a
ogromny biustonosz.
Ca�a scena mia�a jeszcze jednego �wiadka. Ma�y, niespe�na pi�cioletni ch�opczyk le�a�
ukryty w chaszczach, jakie� trzydzie�ci krok�w dalej. Koledzy przykryli go mchem, darni� i
drobnymi ga��zkami. By� dobrze schowany, nikt nawet nie podejrzewa� jego obecno�ci.
Ch�opczyk mia� przesrane. Te cholerne �prawie� pi�� lat! Jego trzej koledzy, z
kt�rymi przyjecha� na wakacje, byli znacznie starsi. No i z tego powodu zawsze przegrywa�.
Jak si� bawili w �Czterech Pancernych�, to on musia� by� Grigorijem, tylko od prowadzenia
zbudowanego z ga��zi wozu. Gdy tworzyli zast�p harcerski, to w�a�nie jemu przypada�a rola
zwiadowcy. Koledzy ewidentnie chcieli pozby� si� go z bandy. By� po prostu dla nich za
ma�y. Co chwil� wymy�lali jakie� zadania dla ma�olata, tylko po to, �eby si� go pozby�, �eby
nie przeszkadza� w zagadywaniu dziewczyn lub tajnym paleniu papieros�w. By� w grupie
nikim. I w�a�nie teraz wyznaczono mu kolejne zadanie, �eby uwolni� si� od tego �prawie
pi�ciolatka�.
Koledzy ukryli go starannie tu� przy �konkurencyjnym� pensjonacie. �wie�o po
obejrzeniu filmu nakr�conego wed�ug powie�ci Broszkiewicza �Wielka, wi�ksza i
najwi�ksza�, wm�wili mu, �e na pewno dzisiaj pojawi� si� tu przybysze z innej planety. A on
ma wszystko wy�ledzi� i potem zda� relacj�. Mimo swoich �prawie� pi�ciu lat nie bardzo
wierzy� w tych kosmit�w. Ale teraz...
Ma�y ch�opczyk z otwartymi ustami obserwowa� powstawanie dziwnej plamy
szaro�ci. Widzia� szok u letnik�w, nieudolne pr�by sprawdzenia, co to takiego. Widzia�
przyjazd wezwanego przez telefon milicjanta. Ten te� nie bardzo wiedzia�, co si� dzieje:
odstawi� sw�j motocykl pod �cian� budynku, a potem, dla pewno�ci, wylegitymowa� tych,
kt�rzy stali najbli�ej, zapisuj�c wszystkie dane w notesie. Wida� by�o, �e nie ma poj�cia, co
powinien zrobi�. Milicyjna radiostacja ustawiona na jego motocyklu nie dzia�a�a poprawnie,
wi�c skorzysta� z telefonu, chc�c zawiadomi� prze�o�onych o dziwnej, szarej plamie.
Matysik wcisn�� gaz nowiutkiego radzieckiego GAZ-a. Pieprzony samoch�d! Tak
nimi telepa�o na wybojach, �e Tomecki mia� spore trudno�ci w trafieniu do ust w�asn�
kanapk� z jajkami na twardo, kt�r� przygotowa�a mu �ona. Jajka, umieszczone pomi�dzy
dwiema kromkami chleba, wzbogacono nie tylko chrzanem, ale, niestety, tak�e czosnkiem,
dlatego Tomecki rozsiewa� wok� siebie zapach, kt�rego moc obalaj�ca z �atwo�ci�
pokonywa�a nawet iperyt.
- I co? - spyta�, zasypuj�c kolana okruchami chleba.
- Spr�buj� wjecha� na to wzg�rze - Matysik wskaza� niewielkie wzniesienie. - Mo�e
tam radiostacja nareszcie zadzia�a.
Na szcz�cie by�y to okolice Bydgoszczy, pe�ne pag�rk�w i dolin. Nie to co Wroc�aw
- piekielna r�wnina, na kt�rej �adne radiostacje nigdy nie dzia�a�y jak trzeba. Doda� jeszcze
gazu, potem zjecha� z nier�wnego asfaltu i zatrzyma� si� po�r�d sosen, na �asze piasku.
Podni�s� do ust mikrofon.
- Patrol siedem do �Pysk�wki�. S�yszysz mnie?
- G�o�no i wyra�nie - dobieg� ich zniekszta�cony aparatur� W.Cz. g�os m�odej kobiety.
�Pysk�wka� mia�a oczywi�cie inn� nazw� kodow� - �Wis�a 3� - ale wszyscy, kt�rzy
do�wiadczyli jej trajkotania, p�yn�cego z g�o�nika, nigdy nie u�ywali oficjalnej nazwy. Pani
Beata te� zreszt� szybko przyzwyczai�a si� do nowego kryptonimu.
- �Pysk�wka� do patrolu siedem. Dlaczego mnie nie odbieracie? Odbi�r.
- Wszystkie pretensje prosz� kierowa� do producenta tych pier... pieprzonych
radiostacji. Odbi�r.
- �Pysk�wka� do si�demki. Ja was w og�le nie mam. Dlaczego mi znikacie? Odbi�r.
- Odebrali�my zniekszta�cony sygna�. Dopiero teraz znalaz�em jakie� wzg�rze, �eby
si� po��czy�. Odbi�r.
- �Pysk�wka� do si�demki, powtarzam przekaz. Mamy Efekt w waszej okolicy.
Odbi�r z potwierdzeniem.
Tomecki zakl�� tak brzydko, �e Matysik zacz�� si� cieszy�. Przycisk nadawania nie
by� w��czony. Obserwowa�, jak kolega wyrzuca przez okno niedojedzon� kanapk� z jajkami i
ociera usta.
- Kurwa jebana w dup� ma�! - powiedzia� Tomecki ju� bardziej po ludzku, zion�c
zapachem czosnku.
- Patrol siedem. Potwierdzam dotarcie komunikatu o Efekcie - powiedzia� Matysik. -
Odbi�r.
- �Pysk�wka� do si�demki. Pieczyska. Powtarzam: Pieczyska. To w waszej okolicy,
panowie. Odbi�r.
- Ale nas jest tylko dw�ch - Matysik nie wytrzyma� nerwowo, zaraz jednak przeszed�
na przynajmniej cz�ciowo oficjaln� procedur�. - Si�demka do �Pysk�wki�. Jest nas tylko
dw�ch. Chryste! Odbi�r.
�Pysk�wka� zrezygnowa�a z procedury.
- Panie Felku! Pode�l� wam co� z Bydgoszczy, ale to dopiero za jakie� dwie godziny.
Ekipa z Warszawy b�dzie mo�e wieczorem. Nie mam nic. Nie mam nic, panie Felku. Odbi�r.
- Pani Beato, nas jest tylko dw�ch!!! Odbi�r.
Tomecki wyj�� map� ze schowka. Kl�� tak, �e uszy powinny wi�dn��.
- Panie Felku, kilkana�cie os�b. Pensjonat odseparowany od reszty. Dzwoni� jaki�
milicjant. Efekt maksymalny. Zr�bcie co�. Prosz�, panie Felku. Odbi�r.
- �Pysk�wka�... Nas jest tylko dw�ch!!! Nie rozumiesz? Tylko dw�ch! Jezu... Bo�e,
Bo�e, Bo�e... Odbi�r.
- Panie Felku, przecie� wiem. Jezu, no nic nie wymy�l�... Chryste! Dam wam
Bydgoszcz za jakie� dwie godziny, mo�e. Jak dobrze p�jdzie. Wsp�czuj�. Odbi�r.
- �eby ci� szlag trafi�, stara kurwo - mrukn�� Tomecki, ocieraj�c pot z czo�a. Na
szcz�cie przycisk nadawania by� znowu wy��czony. Jego palec b��dzi� po mapie i w�a�nie
dotar� do w�a�ciwego punktu.
- No, ale tak nie mo�e by�!!! Odbi�r. Kur... zapia�!
- Ale co ja poradz�, panie Felku? Jezu, no nic nie mog�. Odbi�r.
- Pani Beato, Efekt i kilkana�cie os�b, a nas dw�ch?! A zabezpieczenie terenu, a
ochrona, obstawa? Co my mo�emy zrobi�? Odbi�r.
Musia� j� wkurzy�. Zapanowa�a d�u�sza cisza, przerywana trzaskami w g�o�niku.
- �Pysk�wka� do si�demki. Prosz� o potwierdzenie Efektu i zastosowanie procedury.
Odbi�r - odezwa�a si� oficjalnie.
- Potwierdzam Efekt. Nie bior� odpowiedzialno�ci. Prosz� o zapisanie, �e jest nas
tylko dw�ch. Odbi�r.
- �Pysk�wka� do si�demki. Potwierdzam zapisanie liczebno�ci patrolu. Potwierdzam
rozkaz o procedurze wyj�tkowej. Potwierdzam... - zawaha�a si�. - Panie Felku - zmieni�a
nagle ton. - Naprawd� wsp�czuj�. Przy�l� ekip� bydgosk� za jakie� dwie godziny. Stan� na
g�owie, �eby to zrobi�. Warszawa wieczorem, mo�e... Odbi�r i koniec.
- Bez odbioru - potwierdzi� Matysik.
- Kurwa jebana w dup� ma�! - Tomecki zacytowa� sam siebie i wskaza� palcem jaki�
punkt na mapie.
�Prawie pi�cioletni� ch�opczyk w zaro�lach widzia� wszystko. Najpierw podjecha�
ruski gazik. Wykona� dwa okr��enia wok� pensjonatu �Poruda�, omijaj�c starannie szar�
plam�, zupe�nie jakby pasa�erowie terenowego samochodu chcieli sprawdzi� sytuacj� wok�
bez nara�ania si� na kontakt z kimkolwiek. Potem, sypi�c spod k� piaskiem, gazik zatrzyma�
si�, blokuj�c jedyn� drog� prowadz�c� do szosy na Bydgoszcz. Wysiad�o z niego dw�ch
szeroko u�miechni�tych m�czyzn. Od razu rozwin�li sznurek i wbili w ziemi� dwa paliki.
- Dzie� dobry pa�stwu - powiedzia� jeden z nich.
- Dzie� dobry pa�stwu - powiedzia� Matysik, zawi�zuj�c sznurek wok� palika.
Najwa�niejsze, to odgrodzi� si� od �kontaktu�. Sznurek by� jedyn� skuteczn� metod�. Inaczej
wszyscy podejd� bli�ej i... - Jeste�my z sekcji likwidowania wyciek�w - wskaza� na tablice z
odpowiednimi napisami, przymocowane do burt samochodu. - Prosz�, �eby wszyscy zebrali
si� w holu pensjonatu...
- A po co? - zapyta� �profesor�.
Bo�e... Polski nar�d. Jakby to byli Niemcy, Anglicy, Amerykanie czy Rosjanie,
wszystko posz�oby sprawnie. A tu zawsze kto� musia� zapyta�: �A po co?�. Tu zawsze kto�
nie stosowa� si� do procedur, zadawa� pytania. Wszyscy roz�azili si�, nie by�o �adnej
dyscypliny - to po prostu Polacy. Nie by�o i nie b�dzie dla nich �adnych autorytet�w, �adnej
w�adzy, kt�rej nale�a�oby s�ucha�, �adnych przepis�w niemo�liwych do z�amania.
Opanowanie grupy letnik�w tylko we dw�ch zakrawa�o na cud. W Ameryce wystarczy�by
pewnie jeden policjant. Tam ludzie wsp�pracowali z w�adz�. Tu nie. Nigdy. I pod �adnym
pozorem. Ka�dy wiedzia� swoje lepiej ni� jakakolwiek w�adza. Na szcz�cie po kilkunastu
poprzednich wpadkach procedur� opracowano do�� dobrze.
Nauka na w�asnych b��dach. Cholernie kosztowna nauka.
- Prosz� pa�stwa - Matysik u�miechn�� si� jeszcze szerzej. - Wybi� ruroci�g biegn�cy
pod ziemi�. Prosz� nie podchodzi� do naszego samochodu. Mamy tam bardzo niebezpieczne
chemikalia z Be�chatowa - recytowa� zdania z Instrukcji Post�powania. - Auto jest ska�one.
Przyjechali�my prosto z akcji w kopalni.
Nikt nie skojarzy� odleg�o�ci Pieczysk i Be�chatowa. �Be�chat�w� to by�o s�owo-
klucz. Czysto psychologiczny trick. T� nazw� zna� ka�dy. Tyle �e, oczywi�cie, zachowanie
Polak�w by�o, jak zwykle, ma�o przewidywalne.
- Jaki ruroci�g tutaj? - odezwa�a si� jedna ze studentek. - Ja studiuj� budownictwo
wodne. Jaki kretyn m�g� wymy�li� ruroci�g pod jeziorem? - wskaza�a na majacz�c� za
sosnami b��kitn� tafl�.
- Ja tam nie wiem, jakie idiotyzmy si� u nas robi - odpar� niezra�ony Matysik. W
�idiotyzmy� oczywi�cie wszyscy uwierzyli. - Ja mam swoj� map� i wiem, co si� sta�o.
- Co si� sta�o? - powt�rzy� jak echo �profesor�.
- Wybi� ruroci�g, prosz� pana. Wszyscy powinni si� zebra� w holu pensjonatu.
- A po co?
Najtrudniejszy moment. Kurewsko trudny. Jak przekona� Polak�w, �eby zebrali si� w
jednym miejscu, a nie roz�azili wok�? Na szcz�cie ch�opcy od pisania procedury dali z
siebie wszystko.
- Musz� wszystkich pa�stwa spisa� z dowod�w. To podstawa do wyp�aty
odszkodowa�. Absolutnie wszyscy musz� by� spisani.
- B�d� odszkodowania? A za co?
Nikt w Polsce nie uwierzy�by w jakiekolwiek odszkodowania wyp�acane za
cokolwiek. Cho� same pieni�dze mami�y, to jednak nikt nie by� naiwny. Ale spece od
procedury naprawd� byli najlepsi...
- Prosz� pa�stwa, normalnie nikt nie zap�aci za zepsuty urlop, ale dostali�my
niesamowite kredyty z ministerstwa. Jak ich nie wydamy przed ko�cem roku, to w przysz�ym
nie dostaniemy nowych. Dlatego wyp�acamy odszkodowania gdzie si� da, bo musimy wyda�
t� fors�. Inaczej nici z przysz�orocznego dofinansowania.
W to uwierzyli. Kilka os�b nawet posz�o w stron� pensjonatu, co zakrawa�o na cud.
Reszta sta�a w miejscu, patrz�c na dw�ch przybyszy. Milicjant rozmy�la� nad powa�n�
kwesti�: wylegitymowa� ich czy nie?
Drugi cholernie trudny moment. Obaj z Tomeckim podeszli do baga�nika i wyj�li
dwie wielkie torby. Spece od procedury byli jednak genialni. Obaj, Matysik i Tomecki,
zacz�li narzeka�.
- Co za idiotyczne przepisy...
- Jaki kretyn to by� w stanie napisa�?
- Bo�e, �eby sprawdzi� plam� z brudnej ropy trzeba wk�ada� OP-1.
- Przecie� si� ugotujemy w tym upale.
�Profesor� by� jednak podejrzliwy.
- A po co wam kombinezony przeciwchemiczne? - zapyta�.
- No bo wie pan - Matysik si�owa� si� z opornym strojem wykonanym z grubej gumy.
- Bo inaczej po premii nam polec�. Takie przepisy durne. Wystarczy, �e kto� z pa�stwa
zadzwoni do naszej firmy i b�dzie po premiach. Z torbami p�jdziemy, bo jaki� idiota napisa�
nam taki regulamin.
To r�wnie� zrozumieli.
- Ale� przecie� nikt nie zadzwoni.
- Dobra, dobra... - Matysik sko�czy� si� ubiera� i zawi�zywa� wszystkie paski. Cho�
wygl�da�o to na cud, to nikt, widz�c dw�ch facet�w w bojowych ubraniach
przeciwchemicznych, ani nie ucieka�, ani nawet nie by� niespokojny. Wszystko dzi�ki
�cis�emu przestrzeganiu procedury. - Ja nic nie sugeruj�. Tylko z czego ja utrzymam �on� i
dzieci bez premii?
- Ale nic nam nie grozi? - spyta�a jedna ze studentek.
- Najazd Marsjan - warkn�� Tomecki.
- Grozi, grozi... - doda� Matysik. - Ja pani dam do przeczytania nasz regulamin.
Trzysta stron drukowanych maczkiem. Zaraz pani osiwieje przy lekturze.
Obaj na�o�yli maski przeciwgazowe i zawi�zali na nich gumowe kaptury. Praktycznie
stracili mo�liwo�� porozumiewania si� z otoczeniem. G�os z wn�trza maski by� tak
niewyra�ny, �e mo�na by�o �piewa� hymn, a s�uchacze s�yszeli to jako �Litwo, ojczyzno
moja...�.
Kolejny trudny moment. Teraz trzeba by�o dzia�a� cholernie szybko.
�Prawie pi�cioletni� ch�opczyk, ukryty w krzakach tu� obok, widzia� wszystko jak na
d�oni. Jeden z m�czyzn poszed� na ty� gazika i wyj�� automat Ka�asznikowa. W ukryciu
zacz�� przykr�ca� do lufy ogromny t�umik. Drugi m�czyzna otworzy� drzwiczki i wyj�� ze
skrytki pistolet maszynowy. Ch�opczyk nie wiedzia�, �e to P-63, zwany Rakiem.
- Prosz� pa�stwa, prosz� przygotowa� dowody osobiste. Zaraz zaczniemy spisywa�.
Tomecki wyszed� zza burty samochodu, trzymaj�c ka�acha z t�umikiem za plecami.
- Prosz� pa�stwa, prosz� przygotowa� dowody osobiste. Zaraz zaczniemy spisywa�.
Dwie osoby mia�y dowody przy sobie. Matysik zarepetowa� P-63, Tomecki tak�e
odci�gn�� suwad�o zamka. Jakie� dziecko wyci�gn�o z kieszeni kilka z�otych.
- Mamo, mog� pobiec po lody do wsi?
- Id�, id�... Ja tu musz� zosta�, bo b�d� spisywa� do odszkodowa�.
Jezu, jak �le si� celuje w masce przeciwgazowej! Przez te dwa cholerne, okr�g�e, ma�e
szkie�ka. Jak zgra� przyrz�dy celownicze? Tomecki by� jednak mistrzem. Z ka�acha
obci��onego t�umikiem zastrzeli� ch�opca jednym pociskiem.
Letnicy stali nieruchomo, zbyt zszokowani, �eby zdoby� si� na jak�kolwiek reakcj�.
Tomecki zastrzeli� matk� ch�opca, zanim ta zdo�a�a otworzy� usta do wrzasku, a Matysik
milicjanta, kt�ry nawet nie zd��y� si�gn�� do kabury. Byle tylko nie nacisn�� za mocno
spustu i nie przej�� na ogie� automatyczny. Wysun�� r�koje�� spod lufy. Celowa�, celowa�,
celowa�! Nic na �ywio�.
Tomecki zastrzeli� �profesora� i kobiet� w monstrualnym kostiumie k�pielowym, a w
tym czasie Matysik zdj�� obie studentki. Ale do dupy si� celuje w tej kurewskiej masce! Nie
mo�na porz�dnie zgra� przyrz�d�w celowniczych...
�Prawie pi�cioletni� ch�opak, le��cy w krzakach opodal, patrzy� z otwartymi ustami.
Dw�ch m�czyzn w kosmicznych strojach, z jakimi� rurami stercz�cymi z ust, w�a�nie
zabija�o wczasowicz�w. B�yskawicznie. Szybko. Sprawnie. Potem obaj pobiegli do wn�trza
pensjonatu. Jeden si� potkn��, obaj zderzyli si� w drzwiach. Ch�opczyk s�ysza� z wn�trza
ciche �prrrryt� ka�acha. I g�o�ne �bum-bum-bum� Raka.
Po chwili wybiegli z powrotem. Jeden skoczy� do gazika i zacz�� rozk�ada� takie
dziwne co� z boku auta - wygl�da�o jak prysznic. Drugi chodzi� wok�, penetruj�c okoliczne
zaro�la.
Ch�opak zamkn�� usta. Nie m�g� uwierzy� w to, co widzi. Jego wiedza, nik�a w
por�wnaniu z do�wiadczeniami doros�ego cz�owieka, nie podsuwa�a mu �adnego
rozwi�zania. Czy to mu si� tylko �ni? Czy to tylko sen? Jaka� zabawa? Co to jest? Co to jest?
Co to jest?!
Ch�opczyk zacisn�� powieki dok�adnie w momencie, gdy ros�y m�czyzna w
przeciwchemicznym OP-1 rozchyli� nad nim ga��zie i wycelowa� z maszynowego Raka.
Hofman obudzi� si� z g�o�nym westchnieniem, s�ysz�c dzwonek telefonu. Zasn�� przy
biurku? No szlag! Chyba tak. Ostatnia noc rzeczywi�cie by�a ci�ka. K��tnia z �on�, niezbyt
skuteczne prochy nasenne, potem koszmary. By� wypluty. I, co gorsza, zazi�biony.
Teoretycznie w lipcu ci�ko si� zazi�bi�, ale Hofman potrafi� dokona� nawet tego. Wytar� nos
jednorazow� chusteczk�, potem podni�s� kom�rk� i odebra� po��czenie.
- Tak? - nie by� pewien swojego g�osu. - Tak, s�ucham? - powt�rzy� g�o�niej.
- Panie Marku - us�ysza� g�os m�odej kobiety. - Bagno.
- O Chryste... nie dzi�. Plisssss...
- Dostali�my zg�oszenie drog� radiow� - oszcz�dzi�a mu przynajmniej g�upich uwag
na temat domniemanego kaca. Od razu przesz�a na tryb s�u�bowy. - Mamy strzelanin�. Go��
zastrzeli� z tetetki trzech ludzi z ka�achami.
Alka prim. Alka prim... gdzie� musia� by� w biurku. Tylko gdzie? Hofman
przeszukiwa� szuflady.
- Panie Marku? Jest pan tam?
- Jestem...
Alka prim nie by�o. Znalaz� za to star� paczk� jednorazowych chusteczek. Skwapliwie
rozwin�� jedn� z nich.
- Dziwna sprawa. Na pocz�tku posz�o normalnie, przecie� pan wie, jaka jest
procedura. Jak dostali�my wezwanie przez radio, dy�urny SWD skierowa� na miejsce
zdarzenia ludzi z sekcji kryminalnej, powiadomi� dy�urnego z sekcji dochodzeniowo-�ledczej
i �ci�gn�� technika z kryminalistyki.
Mog�a sobie oszcz�dzi� tego wyk�adu. Hofman dok�adnie wiedzia�, co by�o dalej.
Grupa z kryminalnej pojecha�a na miejsce zdarzenia. Kto� powiadomi� dy�urnego z komendy
wojew�dzkiej oraz samego komendanta. Na miejscu by�a ju� pewnie analogiczna grupa z
komisariatu, na kt�rego terenie mia�a miejsce strzelanina. SWD, czyli Stanowisko
Wspomagania Dowodzenia (czyli po prostu ludzie siedz�cy pod telefonami 997 i 112 oraz
Dy�urny Komendy Miejskiej), czuwa�o, mog�c w ka�dej chwili dostarczy� wsparcie. SWD
mia�o pod sob� wszystkich dy�urnych komisariat�w oraz wozy patrolowe i ruchu drogowego,
wyposa�one w terminale komputerowe.
- No i zawiadomili�my prokuratora - kontynuowa�a - ale... Sta�o si� co� dziwnego.
- Co si� sta�o?
- Na pocz�tku nic. Ch�opaki zwin�y sprawc�, zrobi�y ogl�dziny. Ewidentny napad,
chocia� nie wiadomo o co chodzi. I... zacz�y si� schody.
- Co si� zacz�o?
- No, nie wiem dok�adnie. W ka�dym razie oficer dochodzeniowo-�ledczy pope�ni�
samob�jstwo.
- O �esz...
- Jaki� straszny pech. Dw�ch podoficer�w zgin�o w wypadku samochodowym. I
Jagielski umar� na zawa�, i...
- Co to jest? Jaka� mafia? - rozpaczliwie potrzebowa� dw�ch pastylek alka prim, i
tylko to go obchodzi�o.
- Nieeee... wszystko naturalne przypadki. No, ale w ka�dym razie pan przejmuje
spraw�.
- O Jezuuuuu...
Gdzie s� te cholerne pastylki?! Przecie� pami�ta�, �e je mia�. Wys�uchawszy, gdzie s�
akta sprawy i wszystkie papiery, oraz �e pacjent jest jeszcze na do�ku, ale prorok zaraz go
wypu�ci, bo to oficer Wojska Polskiego, przycisn�� klawisz roz��czaj�cy kom�rk�. Podszed�
do okna, otworzy� je i d�u�sz� chwil� patrzy� na majestatyczne hitlerowskie budynki przy
ulicy ��kowej. Obecnie mie�ci�a si� w nich komenda wroc�awskiej policji.
Ponad trzydzie�ci lat wcze�niej �prawie pi�cioletni� ch�opczyk gna� przez las, brocz�c
krwi�. Becza� na ca�y g�os, a �zy ledwie pozwala�y mu dostrzec cokolwiek. Co to by�o? Co to
by�o? Co to by�o?!
Wypad� na niewielk� polan�. Chwiej�c si� na nogach skr�ci� w w�sk�, piaszczyst�
�cie�k�, wij�c� si� w�r�d sosen. Po chwili dobieg� do willi, w kt�rej rodzice wynajmowali
pok�j.
Zauwa�ono go od razu - tak g�o�no becza�. Najpierw trzech koleg�w - �Janek�,
�Gustlik� i �Tomek� z za�ogi czo�gu Rudy - potem matka i reszta wczasowicz�w.
- Jezus Maria!!! - wrzasn�a matka. - Ty jeste� ca�y we krwi!
- Mama... mama...
- Jezus Maria!!! Pomocy!!! Synku!!!...
Kilku wczasowicz�w rzuci�o si�, �eby wzi�� ch�opca w ramiona. Kto� skoczy� po
apteczk�; inny, bardziej rozs�dny, krzykn��, �e biegnie do telefonu, �eby wezwa� pogotowie.
I �e wie, w kt�rym domu jest telefon. To tylko dwa kilometry...
- Co si� sta�o? - matka nie�wiadomie powtarza�a pytanie syna. - Co si� sta�o?
- Uderzy�em si� w drzewo. Jak bieg�em.
- Co si� sta�o?!
Letnicy usi�owali zdj�� z malca zakrwawion� koszul�. Kto� wyj�� z apteczki jodyn�,
pioktanin� i banda�e.
- Przylecia�o UFO!!! - dar� si� ch�opczyk. - Przybysze z kosmosu!!!
- Waln�� w s�k albo jak�� u�aman� ga��� - wtr�ci� m�czyzna, kt�ry najlepiej gra� w
badmintona. - Ale rana... Jak od postrza�u.
- Jezus Maria! Jezus Maria!!! - zawodzi�a matka.
- Przylecieli przybysze z kosmosu. Najpierw wszystko sta�o si� szare. Taka kula
szarego. Takie co�. A potem oni wysiedli z takiego pojazdu, co mia� z boku taki prysznic. I
oni byli przebrani za ludzi. A potem w�o�yli swoje skafandry kosmiczne...
- Jezus Maria! Jezus Maria! Bo�e, Bo�e, Bo�e... Synku!
- To szok. Trzeba go przewie�� na pogotowie.
- Matko �wi�ta, ma�y zaraz si� wykrwawi. No zr�bcie co�!
- I oni mieli takie rury, co im wychodzi�y z ust. I tak g�o�no oddychali. I zabili
wszystkich ludzi! Zabili ich!!!
- Nie ma sensu czeka� na pogotowie - krzykn�� pan, kt�ry najlepiej gra� w
badmintona. - Owi�cie go czym� i pakujcie do mojej syrenki. Jedziemy do Bydgoszczy!
- Zaaaaabiliiiii wszystkich ludzi! Mieli takie rury, co im wychodzi�y z ust!!! Mieli
rury!
- Bo�e! Zr�bcie co� wreszcie!
- Owi�cie ma�ego banda�em i do syrenki. Mama jedzie z nami. I kto� jeszcze, dla
pewno�ci.
- Ja pojad� - zg�osi� si� m�czyzna o wygl�dzie adwokata. - To najlepszy pomys�. Za
p� godziny b�dziemy w Bydgoszczy. W jakim� porz�dnym szpitalu.
- Oni mieli ruryyyyy!!! Oni mieli rury, kt�re wychodzi�y im z ust...
Trzech starszych ch�opc�w ostro�nie oddali�o si� od zbiegowiska. Spogl�dali po
sobie, czuj�c coraz wi�kszy strach.
- No... chyba przesadzili�my z tymi opowie�ciami o kosmitach - mrukn�� �Gustlik�,
chowaj�c zaczytany egzemplarz �Wielkiej, wi�kszej i najwi�kszej�, kt�ry nosi� za paskiem.
- Szlag - powiedzia� cicho �Janek�. - Wyda si�?
�Tomek� sprawdzi�, czy paczka papieros�w �Sport� jest dobrze ukryta w kieszeni.
- B�dziemy mieli rodzicielskie przes�uchanie. Na mur. Pozb�d�my si� wszystkich
fajek.
- A jak nas dadz� na milicj�?
- Popluj przez lewe rami�!
Hofman bezmy�lnie grzeba� w policyjnych papierach. Sytuacja wydawa�a si� by�
czysta. Pan Felicjan Matysik, wiek siedemdziesi�t dwa lata, emerytowany oficer Wojska
Polskiego, zabra� z domu legaln� tetetk� i pojecha� z rodzin� na grilla, do lasu. �ona (stara,
delikatnie m�wi�c), c�rka, zi��, wnucz�ta. Ot tak... Ka�dy przecie� je�dzi z tetetk� na grilla.
To zupe�nie normalne, nie? W trakcie sma�enia zwierz�cej tkanki podesz�o do nich czterech
ludzi. Trzech mia�o automaty Ka�asznikowa, czwarty nie mia� �adnej broni. Spyta� tylko, czy
Matysik to Matysik. Nast�pnie wypadki zacz�y toczy� si� szybciej. Ten czwarty, bez broni,
powiedzia�, �e mu przykro z powodu obecno�ci rodziny, ale Matysik przecie� sam powinien
wiedzie�... Na co emerytowany oficer Wojska Polskiego wyj�� tetetk� i zastrzeli� tych trzech
z ka�achami. Aaaaa... i czym tu si� zajmowa�? Umys� Hofmana, na kacu i po nieprzespanej
nocy, nie dzia�a� tego dnia najlepiej. I czym tu si� zajmowa�? Normalne polskie grillowanie w
lesie. Wnuk wyrwa� jednej z ofiar automat Ka�asznikowa i zacz�� pru� do uciekaj�cego
cywila, jedynego ocala�ego z masakry. Wystrzeli� trzydzie�ci dwa naboje, ale jedynie trafi� w
kostk� pana, kt�ry pi��dziesi�t metr�w dalej zmienia� ko�o w matizie. Uciekiniera nie
znaleziono, ofiary nie mia�y dokument�w, odcisk�w nie zidentyfikowano w kartotece.
Ot, zwyk�y niedzielny poranek. Trzy trupy, jeden ranny, emeryci i dzieci strzelaj� do
wszystkiego, co si� rusza... Normalka.
Hofman napi� si� wody mineralnej.
- Jezu - powiedzia� na g�os. - Kto napisa� te brednie? Co to za bzdury s�, do jasnej
cholery? Co to jest?!
Ofiary: trzy plus jeden. Go�� z policyjnej ekipy powiesi� si�, dw�ch zgin�o w
wypadku, czwarty mia� zawa�. Co to jest? Co to jest?!
Zagryz� wargi. Przypomnia� sobie koszmar z dzieci�stwa. Usi�owa� uspokoi�
rozedrgane nagle r�ce. Popatrzy� jeszcze raz w akta. �Czy pan to Felicjan Matysik?� - spyta�
napastnik bez broni. �Tak� - brzmia�a odpowied�.
Grill nie by� zbyt udany. Podwroc�awskie lasy, cz�sto patrolowane przez inspektor�w
w s�u�bowych maluchach, same w sobie wystarczaj�co zniech�ca�y do tej formy niedzielnego
wypoczynku. A w dodatku te chmury, gro��ce mo�liwo�ci� niespodziewanego prysznica.
Matysik jeszcze raz sprawdzi� bro�. ON si� nigdy nie myli�. ON sta� teraz pod drzewem -
mglista sylwetka niewidoczna dla innych - i �mia� si� bez przerwy. Siedemdziesi�ciodwuletni
emerytowany oficer wiedzia� jednak swoje. Wsta� ci�ko, ignoruj�c pytania wnuk�w, czy
idzie sika�, oraz pytanie c�rki, czy mu pom�c.
Teraz. To wydarzy si� teraz.
Czterech m�czyzn wysz�o zza drzew. Trzech mia�o ka�achy, trzymane tak, �eby m�c
ich szybko u�y�. Debilizm. Komandosi z jednostki specjalnej. Tacy cholernie wyszkoleni
ludzie, kt�rych cz�sto widzia�o si� w telewizji, jak szli g�siego, ka�dy z r�k� na ramieniu
kolegi z przodu i z broni� gotow� do strza�u. Strasznie gro�nie wygl�dali w telewizji. Ich
problemem by�o tylko to, �e nigdy w �yciu nikogo nie zabili. Tylko �wiczenia. Zero trup�w.
- Czy pan Felicjan Matysik? - spyta� ten czwarty bez broni.
- Tak.
- Przykro mi, �e w obecno�ci rodziny, ale... sam pan wie.
- Wiem.
Matysik wyj�� z kabury prze�adowan� zawczasu tetetk� i strzeli� jednemu z
komandos�w w g�ow�. Prawie z przy�o�enia. Kieruj�c bro� na drugiego musia� ju� zgra�
przyrz�dy celownicze. Nie przejmowa� si� krwi�, kt�ra bryzn�a mu na twarz. Strza�.
Przeniesienie linii celowania na trzeciego. Oddech. Strza�. Pocisk 7,62 Tokariewa idealnie
przeszed� przez czaszk�. �adnej reakcji u kt�rejkolwiek z ofiar. Oni byli naprawd� dobrze
wyszkoleni, tylko nikt nie nauczy� ich zabija�. Nie mieli w tym �adnej praktyki.
Matysik opu�ci� bro�. Podszed� do tego czwartego.
- Tak? S�ucham pana.
- Aaaaaaaaaaaa... - powiedzia� cywil g�o�no i wyra�nie.
- Nie do ko�ca rozumiem.
- Aaaaaaaaaaaa... - powt�rzy� cywil i prze�kn�� �lin�.
- No tak. Teraz wszystko jasne - zakpi� Matysik. - Nie mog� ci� zastrzeli�, gnojku, bo
sprawa o przekroczenie granic obrony koniecznej b�dzie trwa�a w s�dzie trzy lata.
Cywil prawdopodobnie nie uwierzy�. Odwr�ci� si� i zacz�� ucieka�. I wtedy sta�a si�
rzecz nieplanowana. Wnuk Matysika, jedenastoletni ch�opak, chwyci� Ka�asznikowa jednej z
ofiar i wypru� ca�� seri�. Trzydzie�ci dwa naboje. �aden nie trafi� w uciekiniera. Jak mu
poderwa�o bro�, to w�a�ciwie wali� po wszystkim wok�. G��wnie dziurawi� chmury, i to
chyba skutecznie, bo w�a�nie zacz�� pada� deszcz. Jaki� bardziej realny efekt jednak osi�gn��
- facet, kt�ry pi��dziesi�t metr�w dalej naprawia� matiza, zacz�� nagle wrzeszcze� i ku�tyka�.
Z kostki prawej nogi wali�a mu krew.
Matysik zerkn�� na mglist� sylwetk�, �miej�c� si� pod drzewem. ON mia� zawsze
racj�. Felicjan nauczy� si� to ceni�.
Trzydzie�ci lat wcze�niej ekipa dochodzeniowa, z�o�ona z letnik�w i trzech
w�cibskich ch�opc�w, posz�a wyja�nia�, co tak naprawd� sta�o si� w pensjonacie �Poruda� w
Pieczyskach. Co sprawi�o, �e �prawie pi�cioletni� ch�opczyk znalaz� si� w jednym z
bydgoskich szpitali w totalnym szoku i z okropn� ran� na ramieniu.
Niestety, ju� jakie� trzysta metr�w od willi, w kt�rej mieszkali, detektywom
zagrodzi�a drog� stara, zdezelowana nyska, zaparkowana w poprzek piaszczystej drogi. Dwaj
m�czy�ni i kobieta u�miechn�li si� na ich widok.
- Dzie� dobry - powiedzia�a kobieta. - Jeste�my z bydgoskiego pogotowia gazowego.
Dalej nie mo�ecie pa�stwo przej��.
- Dlaczego?
- Awaria. A w�a�ciwie katastrofa - m�oda kobieta wskaza�a na k��b dymu unosz�cy si�
nad wierzcho�kami drzew. - Noooo... tak si� ko�czy nieumiej�tne obs�ugiwanie butli z gazem.
- S� jakie� ofiary wybuchu?
- Ja tam nie wiem, prosz� pana. Nam kazali tylko pilnowa� drogi.
- Ale co si� sta�o?
- Nieee wieeeem... - ziewn�a. - Hukn�o, a� si� zapali� kawa�ek lasu. Ja tu tylko
pilnuj�, �eby wi�cej ofiar nie by�o. A tam stra� gasi.
- Bo wie pani, my�my si� strasznie denerwowali - wczasowicz o wygl�dzie mecenasa
by� nieust�pliwy. - Przybieg� stamt�d jeden ch�opczyk i opowiada�, ha, ha, o przybyszach z
kosmosu w skafandrach i...
- A jak si� ten ch�opczyk nazywa? - m�oda kobieta odrzuci�a dopiero co zapalonego
papierosa i wyj�a z kieszeni notes.
- Mareczek. Mareczek Hofman.
Zapisa�a.
- Bo wie pan, musz� wiedzie�. Bo my b�dziemy wyp�aca� odszkodowania. Normalnie
si� tego nie robi, ale dostali�my ogromne kredyty z ministerstwa i, wie pan, jak nie wydamy
tych pieni�dzy do ko�ca roku, to nam przepadn� i w przysz�ym nie dostaniemy nowych.
Rozumie pan przecie�...
- Zamknij si� �Pysk�wka�! - warkn�� jeden z milcz�cych dot�d m�czyzn, ubrany w
drelich z napisem �Bydgoskie pogotowie gazowe�.
- Eeeeeee... kto by tam s�ucha� pi�cioletniego dzieciaka? - wczasowicz-mecenas tylko
machn�� r�k�.
- To m�wi pan �Hofman�? Marek Hofman? Przez dwa �n�, dwa �r?
- �Pysk�wka�, zamknij si�!
Wczasowicze byli troch� zniesmaczeni tak chamskim odnoszeniem si� do kobiety.
Ale wiadomo... robotnicy. Jak kto� ma za sob� jedynie szko�� podstawow�, to nie mo�e
wiedzie�, co to kultura i atencja wobec kobiet...
Tymczasem w bydgoskim szpitalu ratowano �prawie pi�cioletniego� Marka Hofmana
(przez jedno �n� i jedno �f�). Ch�opiec nie wiedzia�, �e po odwrocie wczasowicz�w z
nieudanego zwiadu w radiostacji zdezelowanej nyski rozleg� si� z�owr�bny komunikat:
�Rozszerza si�. Wszyscy do mnie!!!�. Malutki Hofman nie m�g� nawet mie� poj�cia, �e
swoje �ycie zawdzi�cza potwornemu pechowi �Pysk�wki�, i temu, �e spalono j� w
rozerwanym na plecach kombinezonie OP-1 wraz z notesem, kt�ry mia�a w kieszeni.
Ka�dy policjant ma swoje nieoficjalne �r�d�a informacji, ale to by�o zupe�nie
wyj�tkowe. Nazywa� je ��r�de�ko�. ��r�de�ko� mia�o na imi� Ania i prze�y�o dwadzie�cia
siedem wiosen. Kiedy� byli w sobie w�ciekle zakochani, potem jako� si� popsu�o, a raczej
wypali�o. Jednak, co si� przecie� rzadko zdarza w takich zwi�zkach, zostali serdecznymi
przyjaci�mi. Pomagali sobie wzajemnie, wspierali si�, �wiadczyli drobne us�ugi. Przyjaciel i
przyjaci�ka. Bliscy, serdeczni. W�a�ciwie w ka�dej chwili mogli wkroczy� z powrotem na
�cie�k� mi�o�ci. Przyzwyczaili si� do siebie, rozumieli wzajemnie, nie byli zazdro�ni o byle
co. Ale uk�ad, w kt�rym w tej chwili byli, zadowala� obydwoje. Ona dawa�a mu wszystkie
informacje, kt�rych potrzebowa�. On za�atwia� wszystko, co by�o jej potrzebne, a dobry
policjant mia� w tej sprawie du�e mo�liwo�ci.
��r�de�ko� by�o �ci�le zakonspirowane. Nikt, opr�cz Hofmana, nie wiedzia� nawet, �e
ma na imi� Ania, cho� wiele os�b widzia�o j� codziennie w komendzie. Nawet jego ostatnia
kochanka, jak sam m�wi� �kobieta jego �ycia�, z kt�r� ��czy� bardzo powa�ne plany, nie
wiedzia�a, kim jest ��r�de�ko�. Tej tajemnicy strzeg� bardziej, ni� czegokolwiek na �wiecie.
��r�de�ko� by�a asystentk� samego Big Bossa do spraw kontakt�w z innymi
s�u�bami. Ania mia�a wi�c dost�p, i to z najwy�szego pu�apu, do wszystkich danych,
archiw�w i kartotek - nie tylko policji, ale tak�e wywiadu, kontrwywiadu, s�u�b cywilnych i
wojskowych, Centralnego Biura �ledczego, Agencji Bezpiecze�stwa Wewn�trznego, Stra�y
Granicznej, armii, Sekcji S�u�b Specjalnych, Biura Ochrony Rz�du, agent�w celnych, Stra�y
Po�arnej (tak�e ochotniczej), pogotowia ratunkowego, Instytutu Pami�ci Narodowej i
wszystkich s�u�b zajmuj�cych si� archiwizacj� informacji. Ona by�a bezcenna. By�a genialna.
By�a te� �wietnym informatykiem. Jak sama twierdzi�a, nie pozostawia�a �adnych �lad�w
swoich odwiedzin w r�nych kartotekach i archiwach. I Hofman szczerze jej wierzy�. Dlatego
nikt nigdy nie dowiedzia� si�, kim jest tajemnicze ��r�de�ko�. Nikt nigdy.
Teraz jednak Ania zawiod�a. Chyba po raz pierwszy, odk�d si� poznali.
- No nic nie ma! Felicjan Matysik, lat 72. Wzorowa s�u�ba wojskowa, kt�r� uko�czy�
w stopniu kapitana. Bro� ma legaln�, kilka egzemplarzy. �adnych wypadk�w, �adnych
notatek s�u�bowych. Jaki� taki dziwny idea�... Sprawdzi�am wszystko w �l�skim Okr�gu
Wojskowym i w Warszawie. No... nie wierz� w�asnym oczom, ale dos�ownie nic. Nic! Jakby
go�� nie istnia�. Jakby go w og�le nie by�o na �wiecie.
- Co� musi by�.
- Ale nic nie ma.
- Chryste! Co� musi by�! Daj mi jego zdj�cie.
Z tym akurat ��r�de�ko� nie mia�a k�opotu. Twarz siedemdziesi�cioletniego
m�czyzny zaj�a ca�y ekran.
- Cholera... mam wra�enie, �e ju� go kiedy� widzia�em.
- Da� ci wcze�niejsze zdj�cie?
- Jakby� mog�a.
Odg�os szybkiego stukania w klawisze. Po kr�tkiej chwili na ekranie pojawia si� twarz
czterdziestoletniego m�czyzny w mundurze.
- Masz, mistrzu - Ania u�miechn�a si� i zatar�a r�ce. - Pasuje?
�Prawie pi�cioletni� ch�opak, le��cy w krzakach opodal, patrzy� z otwartymi ustami.
Dw�ch m�czyzn w kosmicznych strojach, z jakimi� rurami stercz�cymi z ust, w�a�nie
zabija�o wczasowicz�w. B�yskawicznie. Szybko. Sprawnie. Potem obaj pobiegli do wn�trza
pensjonatu. Jeden si� potkn��, obaj zderzyli si� w drzwiach. Ch�opczyk s�ysza� z wn�trza
ciche �prrrryt� ka�acha. I g�o�ne �bum-bum-bum� Raka.
Po chwili wybiegli z powrotem. Jeden skoczy� do gazika i zacz�� rozk�ada� takie
dziwne co� z boku auta - wygl�da�o jak prysznic. Drugi chodzi� wok�, penetruj�c okoliczne
zaro�la.
Ch�opak zamkn�� usta. Nie m�g� uwierzy� w to, co widzi. Jego wiedza, nik�a w
por�wnaniu z do�wiadczeniami doros�ego cz�owieka, nie podsuwa�a mu �adnego
rozwi�zania. Czy to mu si� tylko �ni? Czy to tylko sen? Jaka� zabawa? Co to jest? Co to jest?
Co to jest?!
Ch�opczyk zacisn�� powieki dok�adnie w momencie, gdy ros�y m�czyzna w
przeciwchemicznym OP-1 rozchyli� nad nim ga��zie i wycelowa� z maszynowego Raka.
To nie by� sen, to nie by�y majaki. To nie by�y fantazje nakarmionego niesamowitymi
opowie�ciami ch�opczyka. To by�a jawa. Jawa! Jawa! Jezus Maria!
- Marek! Marku? Co� ci si� sta�o? - ��r�de�ko� trzyma�a go za r�k�, wyra�nie
przestraszona. - Marek, co si� dzieje?
Prze�kn�� �lin�.
- To nie by� sen. To nie by� sen... Chryste!
- Marek. Mareczku... Wezwa� lekarza?
Z Hofmanem dzia�o si� co� dziwnego, m�czyzna wr�cz dygota� ze strachu. Przecie�
ju� sobie to wszystko zracjonalizowa�! To tak samo, jak kiedy�, gdy, te� jako dziecko,
zobaczy� na ulicy kombajn. Wielk�, czerwon�, nieprawdopodobn� konstrukcj�. Wydawa�o
mu si�, �e taka maszyna nie mo�e istnie�. By�a za du�a. Ale patrzy� uwa�nie na twarze
przechodni�w wok� i nie widzia� oznak strachu. �To zwyk�y kombajn� - kto� mu wyja�ni�,
widz�c konfuzj� ch�opca.
I tak samo by�o z t� opowie�ci�. Przez lata da� si� przekona�, �e to zwyk�e fantazje.
Nie by�o �adnych kosmit�w zabijaj�cych letnik�w w Pieczyskach. Zwyk�y wybuch gazu.
�Prawie pi�� lat� to stanowczo za ma�o, �eby obserwowa� �wiat racjonalnie. Przy�ni�o mu
si�. Za du�o nas�ucha� si� od koleg�w fantastycznych opowie�ci. Udar s�oneczny, po�ar, gaz,
huk i fantastyka naukowa, serwowana w filmie. Rami� rozwali� sobie, biegn�c przez las, bo
nabi� si� na u�aman� ga��� jakiego� drzewa. Nie by�o kosmit�w zabijaj�cych ludzi w
Pieczyskach. Nie by�o istot z rurami stercz�cymi z twarzy, strzelaj�cych do ludzi. Nie by�o
ich!!!
Jezus Maria. Byli!!!
Hofman patrzy� w twarz m�czyzny, kt�ry odgarn�� krzaki i wycelowa� do niego z
maszynowego Raka. Ju� nie mia� maski z d�ug� rur� do poch�aniacza. Twarz dok�adnie
zapami�tana z ka�dego koszmaru, kt�ry �ni� mu si� przez setki nocy.
Bo�e! Dlatego zosta� policjantem, w�a�nie z powodu koszmar�w. Pami�ta�
zastrzelonego milicjanta, pami�ta�, �e tamten nawet nie zd��y� si�gn�� do kabury z broni�.
Hofman by� lepszy - zawsze mia� przy sobie dwa pistolety i malutki rewolwer. Ten koszmar
wp�yn�� na ca�e jego �ycie. Tylko dlatego zosta� policjantem: �eby m�c si� broni�. Jako g�upi
szczeniak zaci�gn�� si� nawet do najemnik�w w Czadzie, podczas francuskiej interwencji.
Wprawdzie do niczego ich wtedy nie u�yto, ale przynajmniej nauczono go zabija�. M�g�
walczy� wszystkim: no�em, pi�ciami, z�bami, szyde�kiem swojej �ony, nawet jej koronkow�
po�czoch�.
Nie m�g� obroni� si� przed koszmarami, cho� ca�y czas t�umaczy� sobie, �e to
nieprawda. To tylko zwyk�e sny.
A teraz koszmar okaza� si� prawd�. Wi�cej, by� kurewsko realny! Patrzy� w twarz,
kt�ra �ni�a mu si� podczas setek nocy. Pami�ta� j� dobrze.
Jezu Chryste... To nie z�y sen. To prawda! Zabijali ludzi w Pieczyskach! Ten facet.
Ten, kt�ry ju� bez przeciwgazowej maski ods�oni� r�k� krzaki, kt�re go ukrywa�y. W drugiej
r�ce mia� maszynowego Raka ze zgranymi przyrz�dami celowniczymi.
- Marku? Marku, co si� dzieje? - powtarza�a ��r�de�ko�. - Marek! Ocknij si�!
Ukry� twarz w d�oniach. Pr�bowa� si� otrz�sn��.
- Masz troch� wody?
- Jezu, a mo�e wezwa� lekarza? Odwioz� ci� na pogotowie, co?
- Nie - wypi� kilka �yk�w z podanej szklanki. - Wiesz, dlaczego nic nie znalaz�a� na
jego temat? - usi�owa� znowu by� racjonalny.
- Dlaczego? - by�a wyra�nie zaciekawiona.
- Zrobili�my b��d, szukaj�c danych we Wroc�awiu i w Warszawie.
- To gdzie mam szuka�? - zaintrygowana upi�a kilka �yk�w z jego szklanki. Wiedzia�a,
a raczej czu�a, �e trafili na co� zupe�nie niecodziennego.
Hofman u�miechn�� si� blado.
- Szukaj w Bydgoszczy. Konkretnie w Pieczyskach. To jakie� trzydzie�ci kilometr�w
obok. Spr�buj skojarzy� te dwie miejscowo�ci i tego faceta. Wczesne lata siedemdziesi�te.
- Dlaczego akurat w Bydgoszczy? Sk�d o tym wiesz?
U�miechn�� si�, tym razem bardziej twardo.
- Tak si� sk�ada, �e jestem jedynym oficerem policji w Polsce, kt�ry wie, gdzie szuka�
danych na temat tego faceta. Tak si� po prostu sk�ada...
Matysika wyprowadzi� z �do�ka� posterunkowy. Z pewn� atencj� traktowa�
siedemdziesi�ciodwuletniego staruszka. I w dodatku by�ego oficera. Zaprowadzi� go do
pokoju oficera dochodzeniowego.
Za biurkiem siedzia� ros�y, chudy facet. W jego fizjonomii mo�na by�o dostrzec
pewien dziwny szczeg� - m�czyzna mia� zupe�nie nieruchome, zimne oczy. Oczy w�a.
Matysikowi przez moment nawet wydawa�o si�, �e ju� kiedy� go widzia�... Ale to tylko ulotna
chwila. Mia� doskona�� pami�� do twarzy i z ca�� pewno�ci� nie zna� oficera o oczach
zimnych jak l�d.
Tamten podni�s� si� z krzes�a.
- Jestem Marek Hofman - wyci�gn�� r�k�. - Witam pana.
Matysik potrz�sn�� lekko d�oni�. Siadaj�c przed biurkiem ju� wiedzia�, dlaczego
tamten wydawa� mu si� podobny do kogo� z przesz�o�ci. �On po prostu ma takie same oczy,
jak ja� - u�miechn�� si� do siebie w my�lach. - �Oczy w�a�. Przecie� sam widzia� je
codziennie w lustrze, przy goleniu.
��r�de�ko� dobrze odwala�a swoj� robot�. Niestety, podsumowanie wynik�w tej
ci�kiej pracy mo�na by�o okre�li� jednym s�owem: g�wno, g�wno, g�wno! Felicjan
Matysik. Pieczyska. Bydgoszcz. Zerkn�a na pozostawion� przez Hofmana kartk�.
�Pysk�wka�, pensjonat �Poruda�. Nic, nic, po prostu nic! Si�gn�a po telefon. Kiedy� ten
numer by� zapisany wy��cznie w notesie Big Bossa - z powodu najwy�szego stopnia
utajnienia. Kiedy�...
- Cze��, dupka.
- No, cze�� laska - odpowiedzia�a Kasia, jej odpowiednik w bydgoskiej komendzie
policji. - W czym pom�c ci?
- Mam b�l. Lata siedemdziesi�te, wczesne. Pieczyska, Bydgoszcz. Felicjan Matysik.
Rozpierducha. Tajne sprawy. Znajdziesz co�, dupko �liczna? Aha, i s�owa: �Pysk�wka�,
�Poruda�.
- Oki doki. Zaraz oddzwoni� - kr�tkie westchnienie. - A przy okazji: jaki� go��
zapierdoli� TIR-a z fajkami. M�j Big Boss si� w�cieka. Daj mi jakiego� recydywist� z
Wroc�awia, �ebym go mog�a pod�o�y�.
- Oki doki. Zaraz ci wyszukam z kartoteki.
- Bosko, laska. Do us�yszyska.
Hofman zapali� papierosa.
- Mo�e mi pan wyja�ni� pewn� spraw�? By� pan oficerem Wojska Polskiego?
- Tak. By�em.
- I zrobili z pana snajpera?
- Nie rozumiem?
- Wystrzeli� pan trzy pociski. Mamy trzy trupy. Pa�ski wnuk wyrwa� automat
Ka�asznikowa z r�k jednej z ofiar. Wystrzeli� trzydzie�ci dwa pociski i trafi� jedynie w kostk�
faceta, kt�ry zmienia� ko�o w matizie.
- No przecie� to jeszcze dziecko. On nie umie strzela� - zakpi� Matysik.
- Pan umie?
- Ja wiem... W ko�cu jest si� tym oficerem.
- Przeci�tnie oddawali�cie po sze�� strza��w rocznie. W ramach �wicze�. A pan? Trzy
strza�y, trzy trupy. Sk�d ta fachowo��?
- Nie demonizujmy. Jednego waln��em z przy�o�enia. Dw�ch z odleg�o�ci kilku
krok�w.
- Zawsze zabiera pan tetetk� na grilla z rodzin�?
- Nie. Tylko wtedy, kiedy napada mnie trzech facet�w z ka�achami.
Hofman zgasi� papierosa. U�miechn�� si� lekko.
- Nie, no... Chcia�bym, �eby to by�a zwyk�a rozmowa. Nie ma sensu zamienia� tego w
pysk�wk�...
Dwie pary cholernie zimnych oczu spotka�y si� momentalnie. Patrzyli na siebie
kurewsko d�ugo. �Nie ma sensu zamienia� tego w pysk�wk�. �Pysk�wk�. Shit!
Matysik po raz pierwszy pomy�la� powa�nie o oficerze prowadz�cym �ledztwo.
Hofman natomiast zrozumia�, �e niczego z niego nie wyci�gnie.
��r�de�ko� podnios�a s�uchawk� telefonu. Tego czarnego - specjalnego znaczenia.
Komenda mia�a stary sprz�t, wi�c wystarczy�o, �eby palcem przytrzyma� jedn� ze szpul
wielkiego magnetofonu, i ju� nic si� nie nagrywa�o.
- Cze��, laska.
- No co jest, dupka? - odpowiedzia�a ��r�de�ko�, ci�gle trzymaj�c palcem szpul�.
- Sprawa ma numer SWW/12382/72. Tajne, specjalnego znaczenia. Ni chuja nie
rozumiem. Nic prawie nie napisali, ale mam dla ciebie film, laska. Amatorsk� �semk�.
Prze�l� ci kurierem.
- Dzi�ki.
- No nie ma sprawy. Dzi�ki za recydywist�.
- Nie ma problema. Rzu� co� jeszcze na ta�m�.
- Nic nie mam, bez jaj. Skontaktuj si� z t� lasencj� ze stolicy, podrzuci�am ci jej
telefon.
- Oki doki. Stej in tacz.
- No pewnie. Pogrzebi� jeszcze, ale skontaktuj si� z towarem z Warszawy. Ona b�dzie
wi�cej kumata.
- Ekstra. Thanks!
- No problemo, laska. Numer sprawy ju� masz. Pozdr�wka!
- Pozdr�wka, dupo.
- Hej, hej!
Matysik zerkn�� na mglist� posta�, kt�ra pojawi�a si� przy drzwiach pokoju
przes�ucha�. Cho� wyraz jego twarzy nie zmieni� si�, Hofman pochwyci� spojrzenie. Te�
zerkn�� w lewo, w bok. Nic. �ciana oklejona papierami do za�atwienia, drzwi, lekko
odrapane, stare linoleum. Po kr�tkiej chwili dwa zimne spojrzenia znowu si� spotka�y. Oczy
Matysika nie by�y ju� jednak tak spokojne, jak wcze�niej.
- Mo�e mi pan wyja�ni� pewne zdarzenie? - Hofman zapali� drugiego papierosa. -
Ot� powiesi� si� jeden z oficer�w dochodzeniowych badaj�cych pa�sk� spraw�.
- Nie wygl�da mi pan na kogo�, kto si� dzisiaj powiesi - przerwa� mu Matysik. Wyj��
z kieszeni jednorazow� chusteczk� i dok�adnie wytar� lekko �zawi�ce oczy.
- Dw�ch cz�onk�w ekipy zgin�o w wypadku samochodowym, inny zmar� na zawa�...
- Nie wygl�da mi pan na zawa�owca.
- Aaaaa... wi�c wypadek? To jaka� mafia?
- My�l�, �e dobrze pan prowadzi auto. Nie s�dz�, �eby uleg� pan wypadkowi.
Hofman strzepn�� popi� do przepe�nionej popielniczki. U�miechn�� si� wrednie.
- A gdybym tak zgad�, co mi grozi?
Matysik zerkn�� na mglist� posta� przy drzwiach.
- Nie zgadnie pan. Kompletnie nie ma takiej mo�liwo�ci.
- Cholera... nasza rozmowa chyba zamienia si� w tak� kulturaln� i cich�, ale jednak
pysk�wk�.
Matysik znowu przetar� oczy. �Pysk�wka�. Zacz�� docenia� oficera naprzeciw. Nat�ok
wspomnie�. Czy on co� naprawd� wie? Nie, nie ma takiej mo�liwo�ci. Ale co� czai.
Ewidentnie. Ile zdo�a� si� dowiedzie�? I czego? To bez znaczenia. Nie grozi� mu ani zawa�,
ani wypadek, ani na pewno w�asnor�cznej roboty szubienica. By� twardy. Ale przecie� nie
m�g� mie� poj�cia, co mu tak naprawd� grozi�o, bo nie prowadzi�by rozmowy w ten spos�b.
Sk�d wi�c uszczkn�� jaki� strz�p informacji? Jak skojarzy� przes�uchiwanego ze spraw�?
Kurde balans... Zaczyna�o to wygl�da� gro�nie...
��r�de�ko�, przytrzymuj�c palcem szpul� magnetofonu, wykona�a kolejny telefon.
- Cze��, towarek.
- Cze��, laska. O co ci biegajet w stolycy?
- Daj mi wszystko co masz o SWW/12382/72. Oki?
- Oki doki, laska. Zaraz masz na terminalu. Big Boss pyta�?
- Nie, na priva lec�.
- Oki doki. Mi tam wsio rawno. Co, tw�j ch�opak potrzebuje danych?
- No.
- No...? No to spoko! Zaraz b�dziesz mia�a. Skolko ugodno - chwila ciszy. -
Dzieciaku...
- No?
- To jest kurewsko tajne! Specjalnego znaczenia!
- No to dawaj na lini�.
- No to ci daj�. Hi, hi, hi... Ale fajne dane. �ycz� du�o dobrego seksu z ch�o