983

Szczegóły
Tytuł 983
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

983 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 983 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

983 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Danielle Steel Palomino PWZN "Print 6" Lublin 1995 Adaptacja na podstawie ksi��ki pod tym samym tytu�em. UWAGA! Brakuje pocz�tkowych rozdzia��w. Tekst zaczyna si� mniej wi�cej w po�owie rozdzia�u sz�stego. Galopowa�a przez pola na najwspanialszym wierzchowcu, jakiego mog�a sobie wyobrazi�, i jej twarz opromieni� u�miech. Czu�a si� absolutnie wolna, gdy p�yn�li razem w�r�d p�l, ko� i je�dziec zespoleni w jedn� ca�o��. Zdawa�o jej si�, �e min�y godziny, kiedy zwalniaj�c, zawr�ci�a ku stajniom. Zamierza�a normalnie pracowa� i galop na Black Beauty odby�a kosztem �niadania, teraz musia�a wr�ci� i do��czy� do grupy. Znajdowa�a si� o �wier� mili od g��wnych zabudowa�, gdy uleg�a pokusie, by skoczy� przez w�ski strumyk. Ko� pokona� go z �atwo�ci�. Zauwa�y�a nie opodal Tate'a Jordana, kt�ry jecha� na swoim czarno-bia�ym pinto i obserwowa� j�. �ci�gn�a nieco wodze i skr�ci�a ku niemu. Korci�o j�, by go dogoni� i udowodni�, jak dobrze je�dzi. Zamiast tego pogalopowa�a swobodnie w jego kierunku, mocno siedz�c w siodle. Zwolni�a do k�usa i Black Beauty ta�czy� pod ni� rado�nie, gdy dotarli do Tate'a. - Dzie� dobry! Przejedzie si� pan z nami kawa�ek? - spyta�a, patrz�c na niego zwyci�sko. Jego oczy p�on�y w�ciek�o�ci�. - Co pani, do diab�a, robi na tym koniu? - Karolina pozwoli�a mi na nim je�dzi� - odpali�a opryskliwym tonem. Zwolni�a nieco i Tate zr�wna� si� z ni�. Pami�ta�a wszystko, co wczoraj powiedzia�, i upaja�a si� chwil� triumfu, podczas gdy on kipia� ze z�o�ci. - Wspania�y, nieprawda�? - O, tak. A gdyby potkn�� si� przy strumieniu, mia�by wspaniale po�amane nogi. Nie pomy�la�a pani o tym, kiedy wypuszcza�a go pani do skoku? Nie widzia�a pani tych kamieni na brzegu, do diab�a? Nie wie pani, jak �atwo m�g� si� po�lizgn��? - Jego g�os odbija� si� echem w porannej ciszy. Samantha spojrza�a na niego z irytacj�. - Wiem, co robi�, Jordan. - Na pewno? - Spojrza� z hamowan� furi�. - W�tpi�. Pani zwyczajnie si� popisuje i je�dzi tak g�upio, jak tylko pani potrafi. W ten spos�b mo�e pani zmarnowa� wiele koni. Nie m�wi�c ju� o tym, co pani mo�e zrobi� sobie. Mia�a ochot� krzycze�. - Pan naprawd� my�li, �e wszystko wie lepiej?! - Mo�e wiem przynajmniej tyle, �eby nie pr�bowa�. To jest ko� wy�cigowy. Nie powinien by� na ranczo. Nie powinien by� uje�d�any przez kogo� takiego jak pani, ja czy pani Karolina. Powinien by� uje�d�any przez fachowc�w albo wcale. - Powiedzia�am ju� panu. Wiem, co robi�. - W jej g�osie zabrzmia� jednak niepok�j. Bez ostrze�enia Tate z�apa� jej wodze. Zatrzymali si� prawie r�wnocze�nie. - Powiedzia�em ci wczoraj, �eby� na nim nie je�dzi�a. Zniszczysz go albo sama si� zabijesz. - No i co? - zapyta�a gniewnie. - Zabi�am si�? - Mo�e nast�pnym razem. - Nie chcesz przyzna�, �e kobieta je�dzi r�wnie dobrze, jak ty! To ci� boli, tak? - Id� do diab�a! G�upia miejska panienko, przyje�d�asz tu, by sp�dzi� mi�o czas i udawa� przez kilka tygodni dziewczyn� z rancza, je�dzisz na takim koniu, skaczesz przez przeszkody. Do jasnej cholery, nie wiesz, dlaczego ludziom si� nie podoba, �e jeste� tu, gdzie jest ich miejsce?! To nie twoje miejsce! Nie rozumiesz tego? - Rozumiem doskonale. A teraz pu�� mojego konia. - Trzymaj, do cholery. Rzuci� jej wodze i odjecha�. Samantha ruszy�a do stajni, ale ju� spokojniej. Mia�a niejasne wra�enie, �e wi�cej przegra�a, ni� zyska�a. Te s�owa zrani�y j�, cho� nie bardzo jeszcze rozumia�a, dlaczego. W jego kazaniu by�o ziarno prawdy. Zrobi�a b��d, skacz�c na �eb, na szyj� przez strumie�. Nie zna�a terenu, a przynajmniej nie na tyle, by bra� takie przeszkody. Z drugiej strony jednak to cudowne uczucie, p�dzi� na koniu szybko jak wiatr, nie potrafi�a si� powstrzyma� - ani �a�owa�, �e to zrobi�a. Ujrza�a m�czyzn zbieraj�cych si� na podw�rzu i po�pieszy�a odstawi� Black Beauty. Zamierza�a nakry� go pledem i zostawi�. Chcia�a podzi�kowa� mu wieczorem. Gdy dotar�a do boksu, czeka� tam ju� Tate Jordan, z oczyma jak szmaragdowe ognie i zaci�t� twarz�. Wydawa� si� wy�szy i przystojniejszy ni� inni kowboje i przemkn�a jej przez g�ow� ob��kana my�l o reklamie samochod�w dla agencji. By�by doskona�y jako model-kowboj. Ale to nie reklam�wka, nie Nowy Jork... - Co pani teraz zamierza zrobi� z tym koniem? - zabrzmia� silny, niski g�os. - Rozciera� go chwil� i okry�. - I to wszystko? - S�uchaj... - Jej twarz sp�on�a rumie�cem. - Wr�c� p�niej i zajm� si� nim. - Kiedy? Za dwana�cie godzin? Do diab�a, jak si� pani nim zajmie, panno Taylor? Je�li chce pani je�dzi� na takich koniach, radz� pani nauczy� si� odpowiedzialno�ci. Pospacerowa� z nim, �eby och�on��, pog�aska�, uspokoi�. Rozmasowa� mu mi�nie. Nie chc� pani widzie� przez nast�pn� godzin�. Jasne? Wiem, �e pani nie jest sk�onna do s�uchania rad. To jest rozkaz. Rozumie pani? Mia�a ochot� go uderzy�. Co za znienawidzony typ! Lecz by� to cz�owiek, kt�ry kocha� konie i, niestety, mia� racj�. Mia� cholern� racj�. - Tak jest. Zrozumia�am. - Spu�ci�a oczy, wzi�a wodze i przygotowa�a konia do spaceru. - Jest pani pewna? - Tak, do cholery! Tak! - Odwr�ci�a si�, krzycz�c na niego. Dziwnie patrz�c, skin�� jej g�ow�. Przywi�za�a wodze Black Beauty do jednego z zewn�trznych s�upk�w i si�gn�a po wiechcie s�omy, �eby rozetrze� dr��ce mi�nie konia. - A swoj� drog�, gdzie b�dziecie dzi� pracowa�? - Nie wiem - rzuci�, przechodz�c obok niej. - Znajd� nas. - Jak? - Po prostu przegalopuj przez ranczo. Przecie� to uwielbiasz. - U�miechn�� si� drwi�co i odjecha�. Samantha zacz�a �a�owa�, �e nie jest m�czyzn�. Strzeli�aby go w twarz, ale by�o ju� za p�no. Zreszt�, musia�a zaj�� si� koniem. Odnalezienie grupy zaj�o jej dwie godziny. Dwie godziny b��dzenia po zaro�lach, pod��ania za znajomymi �ladami, gubienia si� na innych. Zacz�a si� nawet zastanawia�, czy Tate rozmy�lnie nie wybra� pracy w bardziej oddalonych miejscach, by nie mog�a ich odnale��. W ko�cu znalaz�a. Pomimo grudniowego powietrza by�o jej ciep�o w delikatnym zimowym s�o�cu, rozgrza�a j� ta jazda po pastwiskach, wsz�dzie, gdzie tylko przysz�o jej do g�owy ich szuka�. Znalaz�a jeszcze dwie inne grupy, jedn� wi�ksz�, lecz nie by�o tam Tate'a. Czeka� na ni� w jej grupie. - Przyjemnie si� je�dzi? - zapyta� rozbawiony, kiedy si� zatrzyma�a. Navajo bi� kopytem w ziemi�. - Czaruj�co, dzi�kuj� - odpar�a. Nie czu�a rado�ci zwyci�stwa, cho� ich znalaz�a i cho� zn�w patrzy�a w migocz�ce w s�o�cu zielone oczy. Bez s�owa przy��czy�a si� do innych. Kilka minut P�niej zeskoczy�a z konia, by pom�c innym nie�� nowo narodzone ciel� w ko�ysce sporz�dzonej z derki. Jego matka zdech�a jakie� dwie godziny temu i ciel� wygl�da�o tak, jakby wybiera�o si� w jej �lady. Jeden z pracownik�w ulokowa� ma�e, ledwie oddychaj�ce stworzonko przed sob� na siodle i pojecha� do obory, by pod�o�y� je innej krowie w nadziei, �e zast�pi mu matk�. P�niej Samantha pierwsza spostrzeg�a nast�pne ciel�tko, jeszcze mniejsze ni� poprzednie. Matka zapewne pad�a kilka godzin wcze�niej. Tym razem zrobi�a ko�ysk� sama i umie�ci�a ciel�tko na siodle z pomoc� m�odego kowboja, kt�ry by� zreszt� zbyt zafascynowany Samanth�, by by� naprawd� u�ytecznym. Nie czekaj�c na instrukcje, skierowa�a si� ostro�nie w stron� g��wnej obory. - Poradzisz sobie sama? - Zaskoczona ujrza�a Tate'a Jordana podje�d�aj�cego do niej. Smuk�y czarno-bia�y pinto tworzy� �adn� par� z jej br�zowo-bia�ym appaloosa. - Chyba tak. - Spojrza�a na zwierz�tko na przedzie siod�a. My�lisz, �e ono prze�yje? - W�tpi� - odpar� oboj�tnie. - Ale zawsze warto spr�bowa�. - Skin�a g�ow� i pojecha�a dalej. Tate Jordan zawr�ci�. Dotar�a do obory i przekaza�a osierocone ciel�tko w r�ce specjalisty, kt�ry trudzi� si� nad nim ponad godzin�, lecz ciel� pad�o. Kiedy wraca�a do Navajo czekaj�cego cierpliwie na zewn�trz, czu�a piek�ce �zy w oczach, i gdy wsiad�a na siod�o, ogarn�� j� gniew, �e go nie uratowali. Biedne, ma�e stworzonko. Wiedzia�a, �e s� jeszcze inne ciel�ta, kt�rych matki zmar�y po porodzie w zimn� noc. Wprawdzie pracownicy starali si� pom�c zwierz�tom b�d�cym w opa�ach, ale kilka sztuk, kt�re oddzieli�y si� od stada, zwykle co roku gin�o. Dla ciel�t, kt�re rodzi�y si� w zimie, zawsze istnia�o ryzyko. Inni godzili si� z tym, ale nie Samantha. Osierocone ciel� sta�o si� dla niej symbolem dziecka, kt�rego ona sama nie mog�a mie�, i z zaciek�� determinacj� wr�ci�a do grupy, by ratowa� nast�pne. Tego dnia przywioz�a do obory jeszcze trzy owini�te w koce ciel�tka, galopuj�c jak szatan. M�czy�ni patrzyli z podziwem na t� pi�kn� kobiet�, pochylon� nisko nad ko�skim karkiem, kt�ra je�dzi�a tak jak �adna inna kobieta na ranczo, lepiej nawet ni� Karolina Lord. Gdy patrzyli na jej galop przez wzg�rza, Navajo wydawa� im si� tylko br�zow� smug�, kt�ra nikn�a na horyzoncie. Widzieli, �e by�a dobra, �e by�a z�yta z ko�mi. Kiedy razem wracali ze stajni, kowboje �artowali i rozmawiali z ni� przyja�nie jak nigdy przedtem. - Zawsze tak je�dzisz? - spyta� Tate Jordan. Ciemne w�osy falowa�y, oczy l�ni�y, rondo Stetsona ocienia�o twarz przed �un� zachodz�cego s�o�ca. Typ urody zazwyczaj zmusza� kobiety do zatrzymania si� na jego widok, jakby przez chwil� nie mog�y z�apa� tchu. Samantha nie cierpia�a na t� dolegliwo��. Dra�ni� j� spos�b, w jaki si� porusza�, bo ukazywa� wielk� pewno�� siebie Tate'a Jordana. Po chwili milczenia skin�a g�ow� z lekkim u�miechem. - Je�li mam wa�ny pow�d. - A dzisiaj rano? - "Dlaczego si� znowu czepia?", zastanawia�a si�, O co mu chodzi. - Rano te� mia�am wa�ny pow�d. - Mia�a�? - Zielone oczy patrzy�y badawczo. Tym razem Samantha popatrzy�a nie niego spokojnie i powiedzia�a szczerze: - Tak, mia�am. Dzi� rano powr�ci�am do �ycia, panie Jordan. Nie czu�am si� tak od tysi�ca lat. Czy pan to potrafi zrozumie�? Bez s�owa skin�� g�ow�. Nie by�a pewna, czy j� zrozumia�, czy w og�le by� w stanie poj�� co� takiego. Min�� j�, i ruszy� ostrym galopem. --------------------------- Rozdzia� si�dmy Nie b�dziesz dzisiaj je�dzi� na Black Beauty? Omal si� na niego nie rzuci�a. Przek�ada�a w�a�nie nog� nad Navajo i sadowi�a si� w siodle, gdy Tate podjecha� do niej. Znowu si� czepia! Ale nagle u�miechn�a si� do niego. - Nie, chyba dam mu dzisiaj odpocz��. Co pan na to? - Nie je�d�� na thoroughbredach, panno Taylor. - U�miechn�� si�. Jego �liczny pinto ta�czy� pod nim. - Nie znam si� na nich tak jak pani. - Mo�e powinien pan. S� tego warte. Nie odpowiedzia�. Odjecha�, by poprowadzi� pracownik�w na odleg�e pastwiska. Ich grupa by�a wi�ksza ni� inne, dzi� nawet Karolina i Bill je�dzili z nimi, lecz Samantha ledwie dostrzega�a ludzi. Bez reszty by�a poch�oni�ta robot�, kt�r� jej wyznaczono. Jednak zauwa�y�a, �e pracownicy zaczynaj� j� akceptowa�, cho� gdyby by im dawniej kto� powiedzia�, �e polubi� bab� na ranczu nie uwierzyliby. Ale Samantha by�a naprawd� dzielna, pracowa�a i je�dzi�a przez nie ko�cz�ce si� godziny, ratuj�c osierocone ciel�ta. Pracowa�a tak sumiennie, �e tego ranka us�ysza�a po raz pierwszy "Hej, tam!... Sam!... Hej, Sam, cholera... teraz". Ju� nie "pani Taylor", nie zdawkowe "psz� pani". Pracuj�c bez opami�tania, zupe�nie straci�a poczucie czasu. Dopiero przy kolacji zatrzyma�a si�, by porozmawia� z Karolin�. - Wiesz, Sam, jeste� cudo. - Karolina nala�a fili�ank� kawy dla Samanthy i usiad�a na wygodnym kuchennym krze�le. Mog�aby� by� teraz w Nowym Jorku, siedzie� za biurkiem, tworzy� absurdalne reklam�wki i mieszka� w apartamencie, kt�rego, jak wiesz, wszyscy ci zazdroszcz�. Zamiast tego jeste� tutaj, ganiasz krowy, nosisz chore ciel�tka, brn�c po kolana w b�ocie, naprawiasz p�oty razem z moimi lud�mi i wykonujesz rozkazy m�czyzn, kt�rzy maj� pi�� klas podstaw�wki. Wstajesz o �wicie i uganiasz si� konno po polach ca�y dzie�. Wiesz, niewielu ludzi jest w stanie to zrozumie�. - "Pomijaj�c ten drobiazg, �e by�a� kiedy� �on� jednego z najbardziej uwielbianych facet�w z telewizji", doda�a w my�li. - Co o tym s�dzisz? Samantha u�miechn�a si�. - My�l�, �e po raz pierwszy od d�u�szego czasu robi� co� sensownego. Uwielbiam to. A poza tym - u�miechn�a si� dziewcz�co - my�l�, �e je�li pob�d� tu dostatecznie d�ugo, znowu pojad� kiedy� na Black Beauty. - Podobno Tate Jordan nie odni�s� si� do tego zbyt przychylnie? - Ja my�l�, �e on w og�le nie odnosi si� do mnie zbyt przychylnie. - Chyba ci� nie�le przestraszy�, Samantho. - Prawie. Tacy aroganci jak on na og� mnie przera�aj�. - Nie s� gro�ni. Ale z tego, co wiem, to on uwa�a, �e ty umiesz je�dzi�. Naprawd�. - Domy�lam si� tego od rana, ale on pr�dzej da�by si� zabi�, ni�by to powiedzia�. - Tak jak reszta. To jest ich �wiat, Samantho, nie nasz. Na ranczu kobieta jest obywatelem drugiej kategorii, przynajmniej przez wi�kszo�� czasu. Oni s� tu panami. - I to ci� nie dra�ni? - Samantha popatrzy�a na ni� zaintrygowana. Karolina zamy�li�a si� i jakby rozmarzy�a. - Nie, ja to lubi�. - Jej g�os brzmia� dziwnie �agodnie. U�miechn�a si� do Samanthy, wygl�da�a bardzo m�odo. W u�amku sekundy wyja�ni�o si�, co ��czy j� z Billem Kingiem. W pewnym sensie mia� nad ni� w�adz� i ona to kocha�a. Od wielu lat. Szanowa�a jego si��, m�sko��, opinie w sprawach dotycz�cych rancza i spos�b kierowania lud�mi. By�a w�a�cicielk� rancza, ale za ni� sta� Bill, kt�ry jej pomaga� i kt�ry wraz z ni� trzyma� wodze �wietnego konia, jakim by�o to ranczo. Robotnicy j� szanowali jako kobiet� i w�a�cicielk�, nie jako kowboja. To Bill zmusza� ich do dyscypliny. A teraz zwolna zast�powa� go w tym Tate Jordan. To by� �wiat pierwotny, nale��cy do m�czyzn. Sam, kobieta nowoczesna, chcia�aby mu si� oprze�. Ale czy potrafi�a? Urok tej m�skiej w�adzy by� bardzo silny. - Lubisz Tate'a Jordana? - Lubi� go? Nie s�dz�, �ebym mog�a. - Wiedzia�a, �e Karolinie nie o to chodzi�o. Siedzia�a na krze�le i �mia�a si� cichym, srebrzystym �miechem. - Jest dobry w tym, co robi. Chyba go szanuj�. Nie s�dz�, �eby mnie lubi�. Naturalnie jest atrakcyjny, je�li o to ci chodzi, ale i odpychaj�cy. To dziwny cz�owiek, ciociu Karo. - Karolina bez s�owa skin�a g�ow�. Kiedy� powiedzia�a prawie to samo o Billu Kingu. - Dlaczego o to pytasz? Pracowali razem ca�y dzie� i Karolina zd��y�a zauwa�y� ich wzajemny stosunek. - Nie wiem, po prostu odnosz� wra�enie, �e on ci� lubi odpowiedzia�a z prostot�. - W�tpi� - rzek�a Samantha sceptycznie. Wygl�da�a na rozbawion� takim przypuszczeniem. Po chwili doda�a stanowczo: Ale w �adnym wypadku nie po to przyjecha�am. Mam ju� za sob� zwi�zek z m�czyzn� i nie potrzebuj� drugiego jako lekarstwa. I na pewno nie potrzebuj� nikogo st�d. - Dlaczego tak m�wisz? - Karolina spojrza�a na ni� zdziwiona. - Bo jeste�my dla siebie nawzajem cudzoziemcami. Jestem obca dla nich i podejrzewam, �e oni s� w pewien spos�b obcy dla mnie. Ja nie rozumiem ich du�o bardziej ni� oni mnie. Nie westchn�a. - Jestem tu po to, by pracowa�, ciociu Karo, a nie flirtowa� z kowbojami. Karolina roze�mia�a si� i potrz�sn�a g�ow�. - W taki spos�b wszystko si� zaczyna. Nikt nigdy nie ma zamiaru... Przez chwil� Samantha zastanawia�a si�, czy Karolina nie pr�bowa�a jej czego� powiedzie�, czy przede wszystkim nie zamierza�a si� tym razem przyzna� do romansu z Billem Kingiem. Karolina jednak wsta�a, w�o�y�a naczynia do zlewu i zacz�a gasi� �wiat�a w kuchni. Lucia-Maria dawno ju� posz�a do domu. Samantha zacz�a �a�owa�, �e nie sk�oni�a Karoliny do zwierze�. Ale Karo chyba nie mia�a na nie ochoty. - Wiesz, ciociu Karo, prawda jest taka, �e jestem zakochana w kim� innym. - Naprawd�? - Starsza pani znieruchomia�a, zaskoczona. Nie mia�a poj�cia, �e Samantha ju� si� zaanga�owa�a. - Tak. - Czy to by�oby niegrzeczne, zapyta�, w kim? - Nie, wcale. - Sam u�miechn�a si� �agodnie. - Jestem zakochana po uszy w twoim thoroughbredzie. Roze�mia�y si� obie i �yczy�y sobie dobrej nocy. I tym razem Samantha nas�uchiwa�a znanego ju� stukni�cia zamykanych drzwi. By�a pewna, �e to Bill King przyszed�, by sp�dzi� noc z Karolin�, i ciekawi�o j�, dlaczego si� nie pobrali, skoro byli ju� ze sob� tak d�ugo, jak przypuszcza�a. Mo�e mieli swoje powody. Mo�e Bill by� ju� �onaty. Zastanawia�a si� te�, dlaczego Karolina zesz�a na temat Tate'a Jordana. Czy podejrzewa, �e on j� interesuje? Ale on jej nie interesuje. Poza tym, on jej nie lubi�. A mo�e lubi�? Zacz�a rozwa�a� t� kwesti�. By� przystojny, jak superfacet z reklamy... jak kto� ze snu. Cho� nie w jej gu�cie. U�miechn�a si�, my�li wr�ci�y do Johna Taylora... pi�knego, z�ocistego Johna, z d�ugimi nogami, o wielkich, niemal szafirowych oczach. Byli tak doskona�� par�, szcz�liwi, wszystko robili razem... wszystko... Z wyj�tkiem zakochania si� w Liz Jones. To ju� John zrobi� sam. Och, dobrze, �e cho� na troch� zapomnia�a o nim i nie ogl�da�a wiadomo�ci. Przynajmniej nie wiedzia�a, jak przebiega ci��a i nie s�ucha�a podzi�kowa� dla tysi�cy widz�w od Liz za ma�e buciki zrobione na drutach, szyde�kowe kocyki czy "s�odkie, ma�e r�owe kapelusiki". To wszystko by�o nie do zniesienia. W Nowym Jorku nie mog�a si� powstrzyma�, by nie obejrze� telewizji. Nawet je�li pracowa�a do p�na. By�o to silniejsze od niej, jakby budzik w jej wn�trzu kaza� jej sprawdzi�, czy ju� jest sz�sta i nieub�aganie zmusza�, by w��czy�a telewizor. Tu o tym nie my�la�a. W przysz�ym tygodniu b�dzie Gwiazdka i je�li j� prze�yje - pierwsz� Gwiazdk� bez Johna, pierwsz� od jedenastu lat - potem b�dzie coraz �atwiej. Na razie musi pracowa� od rana do nocy razem z kowbojami, je�dzi� po dwana�cie godzin dziennie na Navajo, szuka� zagubionych cielaczk�w i ratowa� je od �mierci. Dzie� po dniu, miesi�c po �smy miesi�cu. Wiedzia�a ju�, �e b�dzie �y� normalnie. Pogratulowa�a sobie decyzji przyjazdu na ranczo, przymkn�a oczy i zapad�a w sen. Tym razem opr�cz Liz Jones, Johna, Harveya Maxwella zjawili si� w jej �nie i inni: Karolina rozpaczliwie pr�buj�ca co� jej powiedzie�, czego Sam nie mog�a dos�ysze�, roze�miany Josh i wysoki, ciemnow�osy m�czyzna na pi�knym koniu z bia�� gwiazdk� na czole i dwiema bia�ymi skarpetkami. Jechali st�pa noc�, Sam siedzia�a za nim i obejmowa�a go ciasno. Nie wiedzia�a, dok�d jad� ani sk�d przybyli, lecz czu�a si� doskonale bezpieczna. A kiedy przebudzi�a si� o p� do pi�tej, by�a dziwnie wypocz�ta. Tylko zupe�nie nie mog�a sobie przypomnie�, co si� jej �ni�o tej nocy. --------------------------- Rozdzia� �smy Zbli�a�a si� pora lunchu. Tate Jordan da� znak i grupa pracownik�w z okrzykiem zadowolenia skierowa�a si� w stron� domu. W�r�d nich Sam �artowa�a z Joshem na temat jego �ony i dzieci, a dwaj kowboje dokuczali Samancie. Jeden oskar�a� j�, �e prawdopodobnie uciek�a od narzeczonego, kt�ry j� bi�, drugi za� twierdzi�, �e Sam jest matk� jedena�ciorga dzieci, a poniewa� by�a zbyt leniwa, by gotowa�, zosta�a wyrzucona z domu. - Masz racj�. - Sam �mia�a si� wraz z nimi. Mieli tego rana �atw� prac� i chcieli sko�czy� wcze�niej, by p�j�� na lunch. By� dwudziesty czwarty grudnia i na wiecz�r szykowano w �wietlicy wielkie przyj�cie �wi�teczne, uwielbiane przez wszystkich. Zaproszono �ony, dzieci, nawet przyjaci�ki. Wszyscy czuli si� jedn� wielk� rodzin�, po��czon� wsp�ln� mi�o�ci� do rancza. - Prawda jest taka, �e mam pi�tna�cioro dzieci i wszystkie mnie bij�, wi�c uciek�am. Co ty na to? - Co, nie ma narzeczonego? - Stary kowboj rycza� ze �miechu. - Taki �adny, ma�y palomino i nie ma ch�opaka, uuuu! Wszyscy ju� nazywali j� "Palomino", lecz Sam tak kocha�a konie �e bra�a to za komplement. Naprawd� zreszt� ca�a by�a w kolorze ma�ci palomino: jej d�ugie srebrzyste w�osy jeszcze bardziej zja�nia�y na s�o�cu, twarz pokry�a z�ota opalenizna. Z�oty ko� z bia�� grzyw�. Taka kombinacja rzuca si� od razu kowbojom w oczy, tote� szybko przylgn�o do niej nowe imi�. - Nie gadaj, �e nie masz faceta, Sam. Stary kowboj upar� si� dzi� przy temacie, kt�ry wi�kszo�� z nich wa�kowa�a, gdy jej nie by�o w pobli�u. - Nie mam. By�o oczywi�cie pi�tnastu ojc�w pi�tna�ciorga nie�lubnych dzieci, ale teraz roze�mia�a si� i wzruszy�a ramionami. Wje�d�aj�c do stajni rzuci�a im przez rami�: - Nie nadaj� si� na �on�. Cz�owiek, kt�ry jecha� najbli�ej Josha, pochyli� si� ku niemu i zapyta�: - Jak jest z ni� naprawd�, Josh? Ma dzieci? - Nic o tym nie wiem. - A m�a? - Ju� nie - odpar� kr�tko. Zdawa� sobie spraw�, �e Samantha powiedzia�aby im sama, gdyby chcia�a. Poza tym sam te� nic wi�cej nie wiedzia�. - My�l�, �e przyjecha�a tu, by uciec od czego� - wyrwa� si� m�odziutki kowboj i natychmiast sp�on�� rumie�cem. - Mo�liwe - powiedzia� Josh i ruszy� naprz�d. Nie chcia� dzi� o tym rozmawia�. By�a Gwiazdka, niech my�l� o swoich �onach i dzieciach, a poza tym by�a to przede wszystkim sprawa Samanthy. Mimo plotek, kt�re istniej� przecie� w ka�dej spo�eczno�ci, Samantha cieszy�a si� w�r�d nich uznaniem. Zbyt szanowali w�asn� prywatno��, by posun�� si� do zwyk�ego w�cibstwa. Rozmowy koncentrowa�y si� g��wnie wok� inwentarza i Sam czu�a si� bezpiecznie. Nikt nie zamierza� pyta� o Johna, Liz, dlaczego nie mia�a dzieci i jak si� czu�a po rozwodzie: "...Prosz� powiedzie�, pani Taylor, teraz, kiedy m�� zostawi� pani� dla innej kobiety, jak si� pani czuje..." Przesz�a przez to w Nowym Jorku. A teraz, tutaj, by�a wolna. - Do zobaczenia P�niej! - zawo�a�a weso�o do Josha, id�c do du�ego domu. Zamierza�a wzi�� prysznic, przebra� si� w czyste d�insy i wr�ci�. Obieca�a, �e pomo�e ubiera� choink�. W �wietlicy pracowa�y ju� specjalne "komisje" zajmuj�ce si� wszystkim: od �piewania kol�d po pieczenie ciast. Gwiazdka na ranczu Lord by�a wydarzeniem najwy�szej wagi. Wesz�a do du�ego domu. Karolina z marsem na czole rozmy�la�a nad wielk� ksi�g� rachunkow�. Samantha zakrad�a si� na palcach i znienacka mocno j� u�cisn�a. - Och! Przestraszy�a� mnie. - Dlaczego troch� nie odpoczniesz? Jest Gwiazdka. - Nie mam czasu. Od dawna ju� nie mia�am prawdziwych �wi�t - Karolina od�o�y�a ksi�g� na bok i zamy�li�a si� nad czasami Hollywood i r�nymi swoimi ekstrawaganckimi, szalonymi Gwiazdkami. Samancie wystarczy�o jedno spojrzenie, by zrozumie�, o czym my�li. - Nadal za tym t�sknisz? - W�a�ciwie mia�a na my�li: "Czy nadal t�sknisz za swoim m�em?" Pytanie zabrzmia�o smutno jakby chcia�a si� dowiedzie�, ile taka t�sknota za m�em mo�e trwa�. - Nie - odpar�a Karolina. - Nie jestem nawet pewna, czy kiedykolwiek t�skni�am. Mo�e na pocz�tku. Moja droga, to ranczo jest moim domem i jestem tutaj szcz�liwa. Przez d�ugie lata nie wiedzia�am, za czym naprawd� t�skni�, ale zrozumia�am od razu, kiedy tu przyjecha�am. - Wiem. Tak mi si� zawsze wydawa�o. - Sam pozazdro�ci�a nagle Karolinie. Bo Samantha nie znalaz�a jeszcze swojego miejsca na ziemi. Mia�a tylko mieszkanie w Nowym Jorku, lecz tam wszystko by�o wci�� wsp�lne. Nic nie nale�a�o wy��cznie do niej. - Bardzo t�sknisz za Nowym Jorkiem? Potrz�sn�a g�ow�. - Nie, nie za Nowym Jorkiem. Brakuje mi kilku moich przyjaci�: Charliego, jego �ony Melindy i ich trzech syn�w. Jeden z nich to m�j chrze�niak. - Ogarn�o j� nagle uczucie osamotnienia. - T�skni� za moim szefem, Harveyem Maxwellem. By� dla mnie jak ojciec. Tak, jego r�wnie� mi brakuje. Znowu pomy�la�a o Johnie: pierwsze Bo�e Narodzenie bez niego. Odwr�ci�a oczy wilgotne od �ez, ale Karolina zauwa�y�a to i wzi�a j� za r�k�. - W porz�dku. Rozumiem. Przyci�gn�a j� do siebie. Pami�tam, co si� ze mn� dzia�o, gdy straci�am m�a. Dla mnie te� by� to trudny okres. - Po chwili doda�a: - Ale potem jest �atwiej. To po prostu wymaga czasu. Sam opar�a g�ow� na ramieniu Karoliny i zacz�a szlocha�. Po chwili poci�gn�a nosem i odsun�a si�. - Przepraszam. - U�miechn�a si� zak�opotana. - Zachowuj� si� jak mazgaj. - Bo s� �wi�ta, a ty przez tyle lat by�a� jego �on�. To zupe�nie normalne. Na Boga, czego ty si� spodziewasz? - Po raz setny poczu�a z�o�� na Johna. Jak m�g� zostawi� t� wspania�� kobiet� dla tej ma�ej, zimnej dziwki? Pewnej nocy obejrza�a ukradkiem wiadomo�ci, by j� zobaczy�, by zrozumie�, co si� sta�o, dlaczego John wybra� j� zamiast Samanthy? Jedynym powodem mog�o by� dziecko, ale dlaczego ca�kowicie oszala� i rzuci� Sam? Nie mog�a zrozumie�. - Mog�aby� jednak przesta� p�aka� i pom�c w ubieraniu choinki. Sam u�miechn�a si� s�abiutko. - Obieca�am te�, �e upiek� ciasteczka. Nie gniewasz si� na mnie? Oni mi dokuczaj�, �e kobieta, kt�ra umie je�dzi� tak jak ja, na pewno nie umie gotowa�. Najgorsze jest to, �e maj� racj�. Roze�mia�y si� obie. Samantha poca�owa�a ciotk� Karo i jeszcze raz j� u�cisn�a. - Dzi�kuj� - szepn�a gor�co. - Za co? Nie b�d� g�uptasem. - Za to, �e jeste� moim przyjacielem. Oczy Karoliny zrobi�y si� lekko wilgotne. - G�upia dziewczyno, nie dzi�kuj mi za to, �e jestem twoj� przyjaci�k�. Bo nie b�d�! - Pr�bowa�a nada� sobie wygl�d osoby bardzo zagniewanej, ale zupe�nie to jej si� nie uda�o, wypchn�a wi�c Samanth� za drzwi. P� godziny P�niej Sam tkwi�a ju� na szczycie wysokiej drabiny w �wietlicy i zawiesza�a na choince bombki srebrne, zielone, czerwone, niebieskie i ��te. Ni�sze ga��zie ozdabia�y dzieci, najm�odsze wiesza�y ma�e papierowe ozdoby, kt�re same zrobi�y. Grupka starszych �uska�a kukurydz� i �urawiny. M�czy�ni i kobiety stroili sal� i robili przy tym wi�cej ha�asu ni� dzieci. Kobiety roznosi�y te� miski pra�onej kukurydzy i talerze rozmaitych ciasteczek, wypieczonych na ranczu lub przys�anych z dom�w pracownik�w. Ca�a ta szcz�liwa gromada pracowa�a w radosnym, gwiazdkowym nastroju. Pojawi� si� nawet Tate Jordan i jako najwy�szy z m�czyzn zgodzi� si� umocowa� gwiazd� na czubku drzewka. Powiesi� sw�j czarny kapelusz przy drzwiach i umie�ci� sobie na ramionach dw�jk� dzieci. Dopiero gdy dotar� do drzewka, zobaczy� Samanth�. U�miechn�� si� do niej i postawi� dzieci na ziemi. Tym razem by�a wy�sza od niego. - Kazali ci pracowa�, Sam? - Oczywi�cie - odpar�a weso�o. Tate komenderowa�, w kt�rym miejscu ustawi� drabink�, po czym wspi�� si� na ni� szybko i zawiesi� wielk� z�ot� gwiazd�. Doda� kilka anio��w i par� jasnych bombek przy wierzcho�ku drzewka. Przygotowa� jeszcze lampki, zszed� na d� i pom�g� Samancie wdrapa� si� ponownie na drabin�. - Bardzo �adnie - oceni� swoje dzie�o. - S� jednak pewne korzy�ci z bycia wysokim. Chcesz fili�ank� kawy? - zapyta� tak naturalnie, jakby od zawsze byli przyjaci�mi. U�miechn�a si� do niego. - No pewnie. Wr�ci� z dwiema fili�ankami kawy i paroma ciastkami, po czym wr�czy� jej nast�pn� porcj� ozd�b. Samantha popija�a od czasu do czasu �yk kawy i przegryza�a ciastko, a Tate wskazywa�, gdzie powinna powiesi� nast�pn� bombk�. Kiedy pokaza� jej, gdzie ma umie�ci� ma�ego srebrnego anio�a, nie wytrzyma�a. - Prosz� mi powiedzie�, panie Jordan, czy pan zawsze wy��cznie rozkazuje? Pomy�la� przez chwil� i skin�� g�ow�. - Tak, chyba tak. Przygl�da�a mu si� badawczo, popijaj�c kaw�. - Czy nie s�dzi pan, �e to m�cz�ce? - Nie. - Spojrza� na ni� uwa�nie. - Wed�ug pani... rozkazywanie m�czy, tak? - Wyczuwa� w niej pewn� w�adczo��, no, odrobin� despotyzmu. Chcia�a sama decydowa� przynajmniej o sobie. - Tak. Bardzo - odpar�a bez wahania. - I dlatego pani jest tutaj? - Pytanie by�o bardzo bezpo�rednie i przez chwil� przygl�da�a mu si�, zanim odpowiedzia�a. - Cz�ciowo. Zastanowi� si�, czy Samantha nie przesz�a za�amania nerwowego. Mia� wra�enie, �e to by� prawdziwy pow�d jej przyjazdu na ranczo. Pewne natomiast by�o, �e nie jest zwyk�� kur� domow�, kt�ra zwia�a od m�a. Nie wygl�da�a te� na wariatk�. Nie wiedzia�, co o tym wszystkim s�dzi�. - Samantho, co ty robisz, kiedy nie pracujesz na ranczu w Kalifornii? Nie chcia�a mu opowiada� wszystkiego, ale spodoba�a jej si� jego szczero��. Nie chcia�a popsu� rodz�cej si� przyja�ni, nie chcia�a go odstraszy� odpowiedziami g�adkimi, lecz nieszczerymi. Lubi�a go coraz bardziej i coraz bardziej szanowa�a, cho� jeszcze czasem j� dra�ni�; uwa�a�a go te� za dobrego fachowca. Po co mia�aby teraz gra� z nim w ciuciubabk�? - Pisz� reklam�wki. - By�o to wprawdzie du�e uproszczenie, ale dobre na pocz�tek. To dziwne, ale pomy�la�a o sobie jako o zast�pcy zarz�dcy firmy "Crane, Harper i Laub". Roze�mia�a si�. - Co w tym zabawnego? - Patrzy� na ni� zaintrygowany. - Nic. Pomy�la�am sobie tylko, �e nasze funkcje s� podobne. W agencji reklamowej, gdzie pracuj�, jest taki facet, kt�ry nazywa si� Harvey Maxwell. To jest kto� w rodzaju Billa Kinga. Nied�ugo ma odej�� na emerytur� i... - Nagle zacz�a �a�owa�, �e to powiedzia�a. Na pewno pomy�li, �e ona chce wkroczy� na m�skie terytorium i przestanie j� lubi�. Lecz Tate tylko si� u�miechn��, gdy ko�czy�a monolog. - No, dalej, powiedz to. - Co powiedzie�? - Zmiesza�a si�. - �e prawdopodobnie obejmiesz jego stanowisko. - Dlaczego tak s�dzisz? - Spurpurowia�a pomimo �wie�ej opalenizny. - Ja tego nie powiedzia�am. - Nie musia�a�. Powiedzia�a�, �e nasze funkcje s� podobne. Tak wi�c jeste� zast�pc� zarz�dcy, prawda? - Nie mog�a zrozumie�, dlaczego wygl�da� na rozbawionego. - To bardzo ciekawe. Lubisz to, co robisz? - Czasami. A kiedy indziej nie znosz�. - Przynajmniej nie musisz je�dzi� w deszczu po dwana�cie godzin na dob�. - No w�a�nie. - U�miechn�a si� w odpowiedzi. Intrygowa� j� ten du�y, �agodny m�czyzna, tak szorstki i w�adczy przez pierwsze dni jej pobytu, tak w�ciek�y, gdy je�dzi�a na Black Beauty. Teraz, gdy pili kaw� i pojadali ciastka przy choince, wydawa� jej si� kim� zupe�nie innym. Przyjrza�a mu si� dok�adniej i zdecydowa�a go jednak zapyta�. Czu�a, �e nie ma nic do stracenia. Zreszt� wydawa�o si� niemo�liwe, by m�g� si� teraz zirytowa� albo rozz�o�ci�. Powiedz mi, dlaczego by�e� taki w�ciek�y, kiedy je�dzi�am na Black Beauty? Przez chwil� sta� milcz�c, potem opu�ci� fili�ank� z kaw� i spojrza� jej g��boko w oczy. - Poniewa� s�dzi�em, �e to dla ciebie niebezpieczne. - Poniewa� s�dzi�e�, �e nie je�d�� wystarczaj�co dobrze? Nie by�o to ju� wyzwanie. By�o to proste pytanie i da� jej prost� odpowied�. - Nie. Ju� pierwszego dnia wiedzia�am, �e jeste� dostatecznie dobra. Widzia�em, jak siedzia�a� na tej starej szkapie. Jeste� naprawd� dobra. Ale to nie wystarczy, �eby je�dzi� na Black Beauty. On wymaga czujno�ci i si�y, a nie jestem pewien, czy je masz. Obawiam si�, �e nie. Pewnego dnia ten ko� kogo� zabije. Nie chcia�bym, �eby zabi� ciebie. - G�os mu zachryp�. Po chwili doda�: - Pani Karolina nie powinna by�a go kupowa�. To z�y ko�, Sam. - Spojrza� na ni� dziwnie. - Mam takie przeczucie. On mnie przera�a. - Zdziwi�o j�, �e �ciszy� g�os. - Nie chc�, �eby� za nim je�dzi�a. - W milczeniu odwr�ci�a wzrok. - Ale to do ciebie niepodobne. Nie podj�� wyzwania, nie zaryzykowa�? Zw�aszcza teraz. - Co przez to rozumiesz? - zapyta�a zaskoczona. Znowu spojrza� jej prosto w oczy. - Mam wra�enie, �e co� straci�a�, co� bardzo cennego... albo kogo�, bo to jedyne, co naprawd� cenimy. Teraz nie dbasz o siebie tak, jak powinna�. To nie jest odpowiednia chwila na jazd� na takim demonie. Jed� na ka�dym innym koniu, byle nie na tym. Chocia� nie podejrzewam, by� przesta�a je�dzi� na thoroughbredzie tylko z tego powodu, �e ja ci to odradzam. Nie by�a pewna, co ma odpowiedzie�. W ko�cu schrypni�tym g�osem odpar�a: - Masz racj� w wielu sprawach, Tate. - Jego imi� zabrzmia�o nieco dziwnie w jej ustach. Podnios�a na niego oczy i powiedzia�a ciep�o: - G�upio zrobi�am, jad�c na nim, przynajmniej w taki spos�b. Bra�am du�o przeszk�d... - Po chwili zamy�lenia doda�a: Nie obiecuj�, �e nigdy ju� na nim nie pojad�. Ale mog� ci obieca�, �e b�d� ostro�na: przy dziennym �wietle i na terenie, kt�ry znam. I nie b�d� skaka� przez w�wozy i strumienie, kt�re ledwo wida�. - M�j Bo�e, co za rozs�dek! - Spojrza� na ni� z u�miechem. - Niesamowite! - Dra�ni� si� z ni�. - Pewnie! Nawet sobie nie wyobra�asz, co ja wyprawia�am na koniach przez tyle lat. Dzi�ki tobie stan� si� wreszcie bardzo rozs�dn� osob�. - Przesta� ple�� g�upstwa, Sam. Taka jazda niewarta jest ceny, jak� mo�esz zap�aci�. - Oboje zamilkli. Pami�tali o wypadkach, kt�re zdarza�y si� innym, o kalekach, sp�dzaj�cych reszt� �ycia w w�zku inwalidzkim, poniewa� zaryzykowali szalony skok i spadli. - Nie widz� sensu w tym wariackim skakaniu na Wschodzie. Na Chrystusa, przecie� mo�na si� zabi�, Sam. Czy to warto? - A czy to ma jakie� znaczenie? Patrzy� na ni� d�ugo, w ko�cu rzek� twardo: - Teraz to dla ciebie nie ma znaczenia. Ale mo�e kiedy� b�dzie mie�. Nie zr�b czego� g�upiego, Sam, bo nie mo�na b�dzie zmieni� tego, co ju� si� sta�o. Samantha pokiwa�a g�ow�. Dziwny cz�owiek. Zauwa�a�a zalety, kt�rych nie dostrzeg�a od razu. Z pocz�tku widzia�a w nim tylko tyrana, cho� i zdolnego pomocnika zarz�dcy. Teraz zobaczy�a cz�owieka o wielkiej wra�liwo�ci. Lata, kt�re sp�dzi� mi�dzy ranczerami i kowbojami, pracuj�c dop�ty, dop�ki nie pada� ze zm�czenia na nos, nie by�y zmarnowane. Nauczy� si� dobrze fachu, ale r�wnocze�nie nauczy� si� czyta� w ludziach, a to sztuka nie�atwa. - Chcesz jeszcze kawy? - zapyta�. Samantha potrz�sn�a g�ow�. - Nie, dzi�kuj�, Tate. - Tym razem �atwiej jej przysz�o wypowiedzie� jego imi�. - Powinnam ju� i��. Mam piec ciastka. A ty? Zbli�y� usta do jej ucha. - Jestem Miko�ajem - wyszepta� z mieszanin� zak�opotania i zachwytu. - S�ucham? - spyta�a po chwili konsternacji. Nie by�a pewna, czy z niej nie �artuje. - Jestem Miko�ajem - powt�rzy� niemal samymi wargami, po czym pochylaj�c si� nad ni� ni�ej, wyja�ni�: - Co roku przebieram si� w kostium, a pani Karolina daje mi ogromny w�r zabawek dla dzieci. Gram �wi�tego Miko�aja. - Och, Tate, ty? - Do cholery, w ko�cu jestem tu najwy�szy. To bardzo wa�ne. - Pr�bowa� m�wi� zwyczajnie, ale wida� by�o, �e si� cieszy. - Naprawd� warto powyg�upia� si� dla dzieci. - Spojrza� na ni� pytaj�co. - Masz dzieci? Potrz�sn�a g�ow�, ale jej oczy nie zdradza�y tej pustki, kt�r� czu�a. - A ty? - Szybko zapomnia�a o plotkach, zas�yszanych od Josha. - Mam syna. Pracuje na ranczu niedaleko st�d. To dobre dziecko. - Wygl�da tak jak ty? - Nie, wcale. Jest drobny i rudy jak jego matka. - U�miechn�� si�. My�la� o ch�opcu z widoczn� dum�. - Jeste� bardzo szcz�liwym cz�owiekiem - rzek�a zachrypni�tym g�osem. - Te� tak my�l�. - U�miechn�� si�, po czym zni�y� g�os do czu�ych ton�w. - Ale nie martw si�, ma�a Palomino, kiedy� i ty b�dziesz szcz�liwa. Dotkn�� delikatnie jej ramienia i wyszed� ze �wietlicy. --------------------------- Rozdzia� dziewi�ty Miko�aju! Miko�aju! Chod� tutaj! - Za chwil�, Sally. Poczekaj, a� do was dojd�... - Tate Jordan z wielk� bia�� brod� i w czerwonym aksamitnym p�aszczu obchodzi� powoli sal�, obdarowuj�c ka�de dziecko d�ugo oczekiwanym prezentem. Wtyka� im w r�czki kawa�ki sma�onego w cukrze tataraku i inne s�odycze, poklepywa� po policzku, obejmowa�, ca�owa�. Niewielu zna�o Tate'a Jordana z tej strony, ci tylko, kt�rzy widzieli go ju� w gwiazdkowy wiecz�r. Naprawd� mo�na by�o uwierzy� w �wi�tego Miko�aja widz�c, jak chichota� i wyci�ga� coraz to inn� niespodziank� z wielkiego worka. Samantha nie pozna�aby go wcale, gdyby nie powiedzia� jej wcze�niej. Nawet jego g�os brzmia� inaczej, gdy �mia� si� i upomina� dzieci, by by�y pos�uszne swoim mamusiom i tatusiom, by nie by�y z�o�liwe dla m�odszego rodze�stwa, odrabia�y lekcje i nie dokucza�y psom i kotom. Wydawa�o si�, �e wie wszystko o ka�dym. Dzieci wpada�y w ekstaz� i nawet Samanth� zafascynowa�o jego miko�ajowe "Ho, ho, ho". Wydawa�o si�, �e przedstawienie b�dzie trwa�o godzinami, ale po zjedzeniu talerza ciastek i wypiciu sze�ciu szklanek mleka, z ostatnim "ho, ho, ho" Miko�aj znikn�� w mroku w pobli�u stajni, by pojawi� si� dopiero za rok. P�niej, ju� bez makija�u, wielkiego brzucha, bia�ej peruki i czerwonego p�aszcza pojawi� si� zn�w na sali, nie zauwa�ony przez t�um podziwiaj�cy zabawki, gaworz�ce i drocz�ce si� dzieci. Szybko podszed� do Samanthy, Karoliny i Billa. Samantha dzi� lu�no spi�a w�osy i zwi�za�a je czarn� aksamitk�, za�o�y�a �liczn�, bia�� koronkow� bluzk� i prost�, czarn� aksamitn� sp�dnic�. Po raz pierwszy od czasu przyjazdu na ranczo zrobi�a delikatny makija�. - Czy to ty, Sam? - za�artowa� Tate. Zd��y� ju� wzi�� szklank� ponczu i gor�co podzi�kowa� Karolinie. - Mog�abym ciebie zapyta� o to samo. - Po czym doda�a �agodnie: - Wiesz, to by�o wspania�e. Co roku jeste� taki dobry? - Coraz lepszy - zapewni� z u�miechem. Rola �wi�tego Miko�aja stanowi�a dla niego najmilsz� cz�� Gwiazdki. - Tw�j syn te� jest tutaj? - Nie - odpar� szybko. - Szef Jeffa nie jest tak wspania�omy�lny jak m�j i ch�opak musi dzi� pracowa�. - To niedobrze - zmartwi�a si� Samantha. - Zobacz� si� z nim jutro. W�a�ciwie tak powinno by�. Jest doros�y i nie ma czasu dla swojego staruszka. - Nie wydawa� si� jednak tym przygn�biony. Bawi� si� raczej obserwowaniem, jak jego syn staje si� m�czyzn�. A teraz patrzy�, jak Samantha zach�annie przygl�da si� dokazuj�cym dziewczynkom i ch�opcom i przez chwil� chcia� spyta�, dlaczego nie ma dzieci. Zdecydowa� jednak, �e to pytanie zbyt osobiste, i zamiast tego zapyta� o Nowy Jork. - Wprawdzie tam jest ch�odniej, ale nie spotka�am nigdzie tak �wi�tecznej atmosfery. - To nie jest kwestia po�o�enia geograficznego, Sam. To jest wy��czna zas�uga Karoliny Lord. - Samantha pokiwa�a g�ow� z u�miechem i przez d�u�sz� chwil� patrzyli sobie w oczy, po raz pierwszy rozumiej�c si� doskonale. Par� minut P�niej Samantha pozna�a �on� Josha i jego dw�jk� dzieci z rodzinami. Wielu ludzi, z kt�rymi pracowa�a od tygodni, przyprowadza�o teraz do niej ufnie swoje �ony, narzeczone, syn�w, c�rki, siostrzenice i bratank�w. Po raz pierwszy od przyjazdu Samantha poczu�a si� jak w domu. - I co, Sam? Troch� to inne ni� zwyk�e Bo�e Narodzenie? Karolina u�miecha�a si� do niej, Bill sta� jak zwykle w pobli�u. - Zupe�nie inne. Cudowne. - Ciesz� si�. Kilka minut wcze�niej Karolina obj�a j� serdecznie i �yczy�a weso�ych �wi�t. Nagle Sam stwierdzi�a, �e Karolina znikn�a, przepad� gdzie� r�wnie� stary zarz�dca. Zastanawia�a si�, czy kto� jeszcze to zauwa�y�. Na ranczu nie s�ysza�a nigdy ani jednej plotki na ich temat. Mo�e jednak wyci�gn�a b��dne wnioski? - Zm�czona? - Us�ysza�a nad sob� g�os Tate'a Jordana i odwr�ci�a si� do niego. - W�a�nie mia�am wraca� do domu. Szukam cioci Karo, ale chyba ju� posz�a. - Ona zawsze wychodzi tak cicho, �eby nie popsu� nikomu zabawy - powiedzia� z szacunkiem. - Chcesz ju� i��? - Kiwn�a g�ow� i bez powodzenia pr�bowa�a ukry� ziewanie. - Chod�, �piochu, odprowadz� ci� do domu. - Co ja poradz�, �e pracuj� u poganiacza niewolnik�w. Dziwi� si�, �e nie spad�am z konia ze zm�czenia. - Raz czy dwa - u�miechn�� si� - my�la�em, �e spadniesz. Roze�mia� si� na g�os. - Ale pierwszego dnia, Sam, my�la�em, �e umrzesz w siodle. - O ma�o nie umar�am. Josh prawie zani�s� mnie do domu. - A potem wsiad�a� na Black Beauty. Jeste� szalona! - Je�li chodzi o tego konia... tak! - Spojrza� na ni� niezadowolony, wi�c zmieni�a temat. Zatrzymali si�, patrz�c w mro�n� noc. - Mam wra�enie, �e b�dzie pada� �nieg. - Tak, to mo�liwe, chocia� ma�o prawdopodobne... - Spojrza� w niebo, ale Sam wydawa�o si�, �e my�li o czym innym. Dotarli do du�ego domu, w kt�rym mieszka�a Samantha. Waha�a si� przez chwil�, po czym otworzy�a drzwi, wesz�a do �rodka i popatrzy�a na ciemnow�osego draba o g��boko zielonych oczach. - Masz ochot� na szklank� wina albo fili�ank� kawy, Tate? - Potrz�sn�� szybko g�ow�, jakby proponowa�a mu co� nieprzyzwoitego, czego nie m�g� zaakceptowa�. - Obiecuj� - doda�a z u�miechem - �e nie b�d� si� na ciebie rzuca�. Usi�d� na innej kanapie. Parskn�� �miechem. Zupe�nie nie wygl�da� na cz�owieka, z kt�rym wojowa�a od dw�ch tygodni. - Nie o to chodzi. To sprawa tutejszej etykiety. To jest dom pani Karoliny i nie by�oby stosowne... trudno to wyja�ni�... - Mam j� obudzi�, by mog�a ci� zaprosi� osobi�cie? Spu�ci� oczy. - Nie, ale dzi�kuj� za zaproszenie. Innym razem. - Tch�rz - powiedzia�a z min� ma�ej dziewczynki. Roze�mia� si�. --------------------------- Rozdzia� dziesi�ty Nast�pnego ranka Samantha wsta�a o p� do pi�tej, przyzwyczajona ju� do tak wczesnej pory. Udawa�a! przed sob�, �e chce jej si� spa�. Le�a�a godzin� z zamkni�tymi oczyma i r�ne my�li galopowa�y jej po g�owie. W ko�cu wsta�a. Na zewn�trz by�o jeszcze ciemno i �wieci�y gwiazdy, wiedzia�a jednak, �e za oko�o godzin� na ranczu zacznie si� normalne �ycie. �wi�to, czy nie �wi�to, zwierz�ta si� obudz�, ludzie b�d� krz�ta� si� przy koniach, nawet je�li nikt nie pojedzie dzi� na wzg�rza. Samantha podrepta�a boso do kuchni, w��czy�a ekspres do kawy i usiad�a. Rozmy�la�a o wczorajszym wieczorze, o cudownym Bo�ym Narodzeniu sp�dzonym z tymi lud�mi, jak w ogromnej rodzinie. Wszyscy czuli si� ze sob� zwi�zani, wszyscy si� o siebie wzajemnie troszczyli, dzieci ha�asowa�y rado�nie, zaprzyja�nione ze wszystkimi, biega�y i ta�czy�y wok� �licznie ozdobionej choinki. Nagle pomy�la�a o synach Charliego i Melindy. Po raz pierwszy nie przys�a�a im prezent�w na Bo�e Narodzenie. Obieca�a to wprawdzie Charliemu, ale w pobli�u rancza nie by�o sklep�w. Nagle poczu�a si� bardzo samotna w pustej kuchni i jej my�li bezwiednie pow�drowa�y w stron� Johna. Jakie by�y jego �wi�ta? Jak si� czuje jako m�� kobiety, kt�ra jest w ci��y? Czy zam�wili ju� opiekunk�? Poczu�a niezno�ny b�l i odruchowo si�gn�a po s�uchawk�. Nie zastanawia�a si�, co robi, chcia�a tylko us�ysze� przyjazny g�os. Wykr�ci�a numer i chwil� p�niej us�ysza�a w s�uchawce s�odki g�os Charliego Petersona, kt�ry wy�piewywa� w najlepsze piosnk� "Jingle Bells". Dopiero w po�owie drugiej zwrotki uda�o jej si� wykrzycze� swoje imi�. - Kto "Other the fields we go..." - Zamknij si�, Charlie! To ja, Sam. - Och... cze��, Sam... "Dashing all the wayyyy..." - Charlie! - �miej�c si� pr�bowa�a go przekrzycze�, ale mimo to czu�a b�l samotno�ci i straszliwego oddalenia. Chcia�a by� teraz z nimi, a nie na ranczu o trzy tysi�ce mil stamt�d. Na razie jednak musia�a poczeka�, a� Charlie sko�czy �piewa�. - Weso�ych �wi�t! - Ju� sko�czy�e�? Nie za�piewasz mi "Cichej nocy?" - Nie zamierza�em, ale na twoj� specjaln� pro�b�, Sam, na pewno m�g�bym... - Charlie, prosz�! Chc� porozmawia� z Melind� i ch�opcami. Ale najpierw - prze�kn�a szloch - powiedz mi, co si� dzieje w biurze. - Pilnowa�a si�, �eby nie zadzwoni�. Harvey praktycznie zabroni� jej tego. Mieli jej numer telefonu na wypadek, gdyby by�a im potrzebna, Harvey uwa�a� jednak, �e powinna zapomnie� o nich, je�li b�dzie to tylko mo�liwe. Dlatego nie dzwoni�a. Do dzi�. - Jak si� maj� moje projekty? Pewnie zd��y�e� ju� je pogubi�? - Wszystkie. - Charlie promienia� dum�. Zapali� cygaro i spojrza� na zegarek. - Co ty robisz o tej porze? Przecie� jest... co? Tam nie ma jeszcze sz�stej rano! Gdzie ty w�a�ciwie jeste�? Przysz�o mu nagle do g�owy, �e Samantha wr�ci�a do Nowego Jorku. - Jestem na ranczu. Po prostu nie mog� spa�. Wstawa�am o p� do pi�tej i teraz nie wiem, co ze sob� zrobi�. Czuj� si�, jak w po�udnie. - Mo�e troch� przesadzi�a, ale by�a ju� zupe�nie rozbudzona. - Jak dzieci? - Wspaniale. - Lekkie wahanie zabrzmia�o w jego g�osie i szybko zapyta�, jak si� czuje. - Pohasa�a� sobie na koniu, mam nadziej�? - Oczywi�cie. Charlie, powiedz, co si� dzieje w biurze. Chcia�a wiedzie� wszystko, od biurowych plotek po obawy, �e kto� ukradnie ich projekty, by je sprzeda� konkurencyjnej firmie. - Nic takiego, koteczku. Nowy Jork nie zmieni� si� tak bardzo w ci�gu dw�ch tygodni. Co u ciebie? - spyta� ponownie. - Jeste� tam szcz�liwa, Sam? Wszystko w porz�dku? - Czuj� si� �wietnie. - Po czym doda�a z westchnieniem: To by� dobry pomys�, przyznaj� z niech�ci�. Chyba potrzebowa�am tak radykalnej zmiany. Od tygodnia nie ogl�da�am wiadomo�ci o sz�stej. - To ju� co�. Je�li wstajesz o p� do pi�tej, to prawdopodobnie o sz�stej wieczorem jeste� ju� troch� �pi�ca. - Nie ca�kiem, ale prawie. - A twoja przyjaci�ka Karolina i te wszystkie konie? M�wi� jak nowojorczyk, co j� rozbawi�o. Wyobrazi�a go sobie robi�cego "puf, puf!" cygarem, w pi�amie i szlafroku. Mo�e dzieci da�y mu na gwiazdk� czapk� baseballow� albo r�kawice, lub par� czerwono-��tych elastycznych skarpetek. - Wszyscy czuj� si� doskonale. Daj mi Mellie - poprosi�a. Melinda nie zrozumia�a znak�w dawanych przez Charliego i niemal od razu oznajmi�a Sam radosn� nowin�: by�a w ci��y. Odkry�a to w tym tygodniu, a dziecko mia�o si� urodzi� w lipcu. Przez u�amek sekundy trwa�a dziwna cisza, po czym Samantha zasypa�a j� gratulacjami. Charlie zamkn�� oczy i j�kn��. - Dlaczego jej to powiedzia�a�? - wyszepta� do �ony ochryp�ym g�osem, kiedy pr�bowa�a rozmawia� dalej z Sam. - Dlaczego mia�am nie m�wi�? I tak dowiedzia�aby si� po powrocie - odszepn�a Melinda, k�ad�c d�o� na s�uchawce. Zdj�a j� i kontynuowa�a rozmow�. - Dzieci? Wszystkie m�wi�, �e chc� jeszcze jednego brata, ale je�eli tym razem b�dzie dziewczynka... Charlie niecierpliwie wymachiwa� r�kami, pozwalaj�c jej tylko na szybkie po�egnanie, po czym zebra� s�uchawk�. - Dlaczego mi nie powiedzia�e�, z�otko? - Sam usi�owa�a nada� g�osowi nonszalanckie brzmienie. Zawsze jednak, kiedy s�ysza�a podobne wiadomo�ci, a szczeg�lnie ostatnio, rozj�trza�y w jej duszy ran� star�, lecz bolesn�. - Ba�e� si�, �e mog� �le to przyj��? Nie jestem rozhisteryzowana, wiesz. Jestem po prostu rozwiedziona. To nie jest to samo. - A kogo ci��a Meli mo�e w og�le obchodzi�? - G�os Charliego brzmia� smutno. - Ciebie - odpar�a �agodnie. - I Melind�. I mnie. Jeste�cie moimi przyjaci�mi. Dobrze zrobi�a, �e mi powiedzia�a. Nie krzycz na ni�, kiedy od�o�ysz s�uchawk�. - Czemu nie? - Roze�mia� si� przekornie. - Musz� j� kr�tko i trzyma�. - W pewnym sensie trzymasz j� kr�tko, Peterson. Wiesz, to jednak dobrze, �e jeste� najbardziej przep�acanym dyrektorem artystycznym w tym interesie. Przynajmniej twoje dzieci nie umr� z g�odu. Mo�esz mie� sz�stk� nawet. - Taak - mrukn�� z zadowoleniem. - To dobrze. - I po d�u�szej chwili doda�: - No ju�, b�d� dobra dla swoich koni i zadzwo�, je�li b�dziesz nas potrzebowa�. I s�uchaj, Sam. Zapad�a ci�ka cisza. - My�limy du�o o tobie i strasznie za tob� t�sknimy. Wiesz o tym, czy nie, moje dziecko? G�os uwi�z� jej w gardle, oczy nape�ni�y si� �zami. - Tak, wiem - wykrztusi�a w ko�cu. - Ja te� t�skni� za wami. Weso�ych �wi�t! - U�miechn�a si� przez �zy, pos�a�a mu ca�usa i od�o�y�a s�uchawk�. Siedzia�a jeszcze p� godziny nad fili�ank� zimnej kawy, ze wzrokiem wbitym w st�, my�lami i sercem oddalona st�d o trzy tysi�ce mil. Potem rozejrza�a si� i spostrzeg�a, �e powoli wstaje dzie�, a noc rozja�nia si�, przechodz�c od ciemnego granatu do bladej szaro�ci. Wsta�a i podesz�a z fili�ank� do zlewu. Wiedzia�a ju� dok�adnie, czego chce. Pewnym krokiem posz�a do swojego pokoju i w�lizgn�a si� w ubranie. Opatuli�a si� dwoma ciep�ymi swetrami i kurtk�, za�o�y�a kowbojski kapelusz po�yczony przed kilkoma dniami od Karoliny, sprawdzi�a jeszcze, czy nikt si� nie kr�ci na podw�rzu, i po cichutku zesz�a na d�. Dotarcie do stajni zaj�o jej kilka chwil. Zatrzyma�a si� przy jego boksie. Nie wydobywa� si� stamt�d �aden d�wi�k, wi�c pomy�la�a, �e jeszcze �pi, to olbrzymie, l�ni�ce jak heban zwierz�, na kt�rym musia�a, po prostu musia�a pojecha�. Otworzy�a ostro�nie drzwiczki i wesz�a do �rodka. Pieszczotliwie przesun�a r�k� po jego szyi i bokach, przemawiaj�c �agodnie, jak do dziecka. Nie spa�. Wygl�da� tak, jakby czeka� na jej przybycie. Spojrza� na ni� z zainteresowaniem spod jedwabistych czarnych rz�s. Samantha u�miechn�a si� do niego i posz�a po siod�o i uzd�. W stajni opr�cz niej nie by�o nikogo. Kilka minut p�niej wyprowadza�a go za g��wn� bram�. By� wczesny �wi�teczny ranek i w promieniu kilku jard�w nie zobaczy�a �ywej duszy. Podeszli do najbli�szego pie�ka i Samantha wdrapa�a si� na siod�o. Usadowi�a si� wygodnie, mocno �ci�gn�a wodze i ruszy�a w kierunku znajomych ju� teraz wzg�rz. Wiedzia�a dok�adnie, gdzie chce pojecha�. Kilka dni temu zauwa�y�a drog� mi�dzy drzewami. Najpierw jecha�a st�pa, lecz czuj�c, �e ogromna bestia spina si�, by przyspieszy�, pozwoli�a mu ruszy� szalonym galopem ku s�o�cu, ku przeznaczeniu. Czu�a si� wspaniale. Przyciska�a kolana do jego bok�w, a on bez wysi�ku przedziera� si� przez niskie krzewy i w�ski strumyk, kt�ry przeskoczy�a jad�c na Black Beauty po raz pierwszy. Dzi� nie chcia�a bra� �adnych przeszk�d. Chcia�a tylko sta� si� cz�ci� duszy Black Beauty, uciele�nieniem staro�ytnego mitu, india�skiej legendy. Zwolni�a, podje�d�aj�c pod wzg�rze, i patrzy�a w s�o�ce, kt�re zaczyna�o w�a�nie codzienn� w�dr�wk� przez niebo. W tym momencie us�ysza�a za sob� stukot kopyt. Obr�ci�a si� zaskoczona, pojmuj�c nagle, �e kto� j� �ledzi�. Ujrza�a znajom� sylwetk� na czarno-bia�ym pinto. Tate Jordan pojawi� si� jak nieod��czna cz�� le