9828

Szczegóły
Tytuł 9828
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9828 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9828 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9828 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C. J. Cherryh Wykopaliska Wahad�owiec spad� na smagan� wiatrem r�wnin�. L�dowanie nie nale�a�o do przyjemno�ci. W kombinezonie, ob�adowany sprz�tem regulacji biologicznej, Desan zeskoczy� z�platformy i�rozko�ysanym krokiem wszed� w�obcy �wiat. Op�dza� si� od us�u�no�ci niewielkich, paj�kowatych robot�w. - T�dy, obywatelu. Ostro�nie, obywatelu. Prosimy chroni� skafander, rozdarcie jest niebezpieczne. Mali s�u�alcy. Desan nie znosi� ich. Z�pewno�ci� przys�a� je szef operacji, w�towarzystwie jednego o�mioko�owego transportera SI, kt�ry zaparkowa� si� a� o�pi��set krok�w od strefy odrzutu wahad�owca, co zapowiada�o m�cz�cy spacer przez pyln� r�wnin� w�skrzypi�cym, obci��onym ekwipunkiem skafandrze tlenowym. Desan obr�ci� si�, by spojrze� z�rozterk� na statek o�zakrzywionym dziobie, kt�ry czeka� na wspornikach: srebrny klin wbity pomi�dzy niebo jak z�br�zu a�krajobraz w�odcieniach ochry i�rdzy. Na widok nieba poczu� dreszcz. Z�rozdra�nieniem podda� siebie i�skromny baga� obs�udze robot�w, powolnym, ko�ysz�cym si� krokiem zmierza� do czekaj�cego transportera SI. - Dzie� dobry - SI powiedzia�a bezmy�lnie i�otworzy�a drzwi. - Lordzie Desanie, w�mojej kabinie powietrze nie jest czyste, czy zrozumia�e�, panie? - Tak, tak. - Desan wdrapa� si� do �rodka i�usiad� w�przednim fotelu. Amortyzatory podda�y si� lekko. Z�owadzi� ostro�no�ci� roboty uwija�y si�, delikatnie k�ad�c baga�e w�a�nie tak, a�nie inaczej. Poprawia�y, w�k�ko poprawia�y, a� u�o�enie pasowa�o do ich szablonowego poj�cia perfekcji. Irytuj�ce. Typowa dok�adno�� robot�w. Desan klepn�� siedzenie wyposa�one w�czujnik ci�nienia. - No to jedziemy, dobrze? SI porozumia�a si� ze swymi g�upszymi kuzynami: pojedynczy pisk poderwa� je do ucieczki. - Uwaga na drzwi, obywatelu. Pokrywa zsun�a si� i�zamkn�a. SI uruchomi�a sw�j ha�a�liwy silnik. - Czy obywatel �yczy sobie zaciemni� okna? - Nie, zostaw. Chc� widzie� krajobraz. - Z�przyjemno�ci�, Lordzie Desanie. Istotnie, by�a to dla SI przyjemno��. Do stacji czeka�a ich d�uga jazda przez r�wnin�, w�coraz drobniejszym pyle, kt�ry unosi� si� z�ty�u, przes�aniaj�c widoczno��. Od czasu do czasu d� wydr��ony przez wiatr w�mi�kkim piasku wygina� cielsko transportera. - Prosz� mi wybaczy�, obywatelu. Czy ci wygodnie? - Ca�kiem, ca�kiem. Jeste� bardzo dobra. - Dzi�kuj�, obywatelu. Nareszcie co� urozmaici�o p�ask� powierzchni� terenu. Pojawi�y si� nieznaczne garby i�jaka� nietypowa g�ra: d�ugi, masywny wa�, jak mur, kt�ry wyrasta� z�mg�y i�nabiera� regularnych kszta�t�w tu� przed lekko br�zowymi fa�dami wzg�rz, ledwie zas�uguj�cymi na to miano. G�ra. Z�daleka wygl�da�a jak formacja wulkaniczna lub ska�a osadowa. Uparcie wystaj�ca ha�da, anomalia na tle nagiej r�wniny, gdzie wszystko wok� uleg�o entropii i�wtopi�o si� w�p�aski bezmiar. Gdy SI przeje�d�a�a obok, na zboczu wida� jednak by�o szwy i�spojenia; �lady wskazywa�y, �e g�r� z�b u�d o�w a�n o. Desan wiedzia�, czym by�a w�istocie; mimo to, gdy mija� dzie�o r�k Staro�ytnych, odczu� niepok�j w�swej duszy podr�nika. Na tle zwietrza�ych wzg�rz ukaza�a si� stacja: p�kule budynk�w, jaskrawozielone w�br�zowym, martwym �wiecie. Lecz Desan kiedy� ju� widzia� takie kopu�y i�co innego budzi�o jego zainteresowanie. Tylko SI maj�c za �wiadka obr�ci� si� w�fotelu i�przytkn�� mi�kk� kul� he�mu do podw�jnej szyby. Wpatrywa� si� w�pracowicie u�o�one kamienne bloki, dop�ki nie zosta�y w�tyle, by znikn�� za pyln� zas�on�. - To ju� tutaj, Lordzie - powiedzia�a wiecznie radosna SI. - Jeste�my prawie na miejscu. Stacja jest troch� wy�ej, wjad� tam bez problemu. Zgi�cie, podparcie, zako�ysanie i�zwrot. W�ekranie przedniej szyby kopu�y zbli�y�y si� �ukowatym skokiem, silnik zaskowycza�. - By�o mi bardzo mi�o ci s�u�y�. - Dzi�kuj� - mrukn�� Desan. Wiedzia�, �e zn�w czeka go spacer: wspinaczka po plastykowej kracie do komory powietrznej. Ani �ladu komitetu powitalnego. Chmara robot�w pospieszy�a w�ich kierunku, gdy tylko transporter stan�� i�pod�ar� si� z�pneumatycznym sapni�ciem. - Dzi�kuj�, Lordzie Desanie. Prosz� chroni� he�m. Os�ania� przewody regulacji biologicznej. Ostro�nie, py� jest �liski. - Dzi�kuj�. Nie by�o ucieczki przed troskliwo�ci� SI. - To ja dzi�kuj�, Lordzie. Pokrywa pow�drowa�a w�g�r�. Desan uwolni� si� z�fotela, by zej�� na piaszczyst� powierzchni�. Wychodzi� os�aniaj�c aparat tlenowy przed uderzeniem w�obramowanie drzwi. Sapa� przy tym g�o�no, nienawyk�y do takiej si�y ci�ko�ci. Roboty przenosi�y baga�e, podczas gdy Desan z�trudem wspina� si� po kracie z�plastyku, wprost do jaskrawozielonych, p�kulistych budowli. Plastyk. Na takim pustkowiu. Produkowano go na statkach, z�nadwy�ek biomasy. Tutaj wszystko by�o martwe, przera�aj�ca nico��. Nawet sygna�, kt�ry sprowadzi� go na to dno jeziora, pochodzi� od robota, podobnie jak zawiadomienie o�czekaj�cym transporterze. Drzwi komory powietrznej rozwar�y si� przed nim i�nareszcie ujrza� �yw� obs�ug�. D�ugo na to czeka�. Trzy osoby w�kombinezonach podesz�y, by go nale�ycie powita�. Lecz mimo tej g�ry z�kamieni, mimo jasnozielonych budowli i�robot�w badawczych potwierdzaj�cych dane w�raportach Desan wyczuwa� wok� powiew �mierci. Powl�k� si� naprz�d; po drodze dotkn�� wyci�gni�tych r�k w�r�kawicach, wymieni� gesty powitania i�dalej zmierza� ku wej�ciu. Czu� ch��d do szpiku ko�ci. Tu, gdzie si� znajdowa�, nic nie by�o jasne, jak we �nie, kt�ry potwornie zniekszta�ca dobrze znane szczeg�y. Sto lat podr�owa� od chwili, gdy ujrza� �w �wiat po raz pierwszy, a�i to jedynie z�orbity, zdaj�c si� na raporty z�trzeciej r�ki. Sto lat po�wi�cone badaniu tej planety poprzedzi�o kr�tk� podr� z�portu do o�rodka naukowego le��cego pod z�owrogim niebem, opodal g�ry, kt�ra niegdy� by�a tam� na nieistniej�cym ju� jeziorze. By�y, oczywi�cie, pewne odkrycia na ksi�ycu. Kilka artefakt�w. Tkanina symboliczna. Prymityw, niewyobra�alny prymityw. Pierwsza zapowied� tajemnic tego wyschni�tego, rdzawobr�zowego �wiata. Wraz z�komitetem powitalnym Desan wszed� do komory powietrznej w�g��wnej p�kuli, odczeka� pe�ny cykl i�odetchn�� z�ulg�, gdy �wiat�a sygnalizatora zmieni�y kolor z�bia�ego na pomara�czowy, a�drzwi wewn�trzne wpu�ci�y ich do �rodka. Desan ruszy� naprz�d, zdj�� he�m i�nabra� w�p�uca powietrza, kt�re niespodziewanie okaza�o si� nie�wie�e. Hall w�centralnej p�kuli mia� wygl�d roboczy: plastykowe �ciany, nie os�oni�te przewody. W�donicy ustawionej na �rodku kilka ro�lin walczy�o o�przetrwanie. Z�przodu wida� by�o czarn� kolumn� i�do�� popularny emblemat: dwie nagie, obce postacie i�schemat systemu gwiezdnego, wiernie odtworzone co do jednego zadrapania. Zwyk�a tabliczka; w�innym miejscu mo�e usz�aby uwadze. Tutaj nabiera�a specjalnego znaczenia. Przes�anie od Staro�ytnych pochodzi�o z�tego w�a�nie �wiata. - Lord Desan? - dobieg� go kobiecy g�os. Odwr�ci� si� niezgrabnie, skr�powany kombinezonem. Profesor Gothon we w�asnej osobie: starsza kobieta, ubrana w�b��kitn� tog�. Zaszczyt oszo�omi� go i�przes�oni� wszystkie dotychczasowe uchybienia go�cinno�ci. Wyci�gn�a r�k� na powitanie. Zaskoczony poda� d�o� w�r�kawicy i�zaraz cofn��, by naprawi� gaf�. Uprzejmy gest zbi� go z�tropu; czu� si� jak sko�czony g�upiec, gdy dotkn��, a�raczej odwzajemni� mocny u�cisk zgrubia�ej, wiekowej d�oni legendarnej uczonej. D�o� by�a twarda i�jednocze�nie zwiotcza�a; �wiadczy�a o�d�ugim �yciu i�wielkiej sile. Nie umia� znale�� w�a�ciwych s��w; ca�kiem onie�mielony przypomina� sobie, po co tu przyby�. - Prosz� do �rodka, Lordzie Desanie. Z�raz uwolni� ci� od tego kombinezonu. Czy masz ochot� odpocz�� po podr�y? Mo�e fili�ank� herbaty? Roboty zanios� baga� do twego pokoju. Nie znajdziesz tu luksus�w, lecz my�l�, �e b�dzie ci wygodnie. Coraz wi�cej uprzejmo�ci. �atwo si� zagubi�, gdy niezwyk�a serdeczno�� otacza i�rozbraja, a�w�asne zak�opotanie nie pozwala stawi� jej oporu. - Przyjecha�em, by co� zobaczy�. Chcia�bym zrobi� to teraz. - Desan rozpi�� skafander, zdj�� go i�z�o�y� w�wyczekuj�ce r�ce. Wyg�adzi� ubranie. Mo�e to zbytnia obcesowo��, niewybaczalny po�piech? - Nie potrafi�bym wypoczywa�, Profesorze. Zd��y�em zazna� wyg�d w�wahad�owcu. Pragn� przynajmniej zwiedzi� to miejsce, je�li kto� z�twoich pracownik�w si� mn� zajmie... - Oczywi�cie, oczywi�cie. Raczej si� tego spodziewa�am. Prosz� wi�c za mn�, oprowadz� ci�. Obja�ni� wszystko, o�ile potrafi�. Mo�e ci� przekonam. Od pocz�tku czu� si� przyt�oczony: spodziewa� si� spotka� kogo� wa�nego, mo�e szefa operacji, ale nie sam� Gothon. Profesor mija�a student�w i�ni�szych rang� pracownik�w, jakby zsy�aj�c b�ogos�awie�stwo. Desan szed� o�p� kroku za jej przygarbion� sylwetk�. �Spotka�em J��� - m�wili wtedy na statku m�odzi, przyciszonym g�osem, kiedy Gothon przechodzi�a w�zamy�leniu korytarzem, w�czasie swoich niecz�stych przebudze�. �Spotka�em J���. W�ich g�osach brzmia�o niemal nabo�e�stwo. Budzono j� rzadko, wystarcza�o pomniejszych naukowc�w dla wi�kszo�ci �wiat�w. Desan by� Pi�tym Lordem Nawigatorem, czwartym z�kolei urodzonym w�podr�y. Ledwie drobina czasu: pi��dziesi�t dwa lata �ycia w�przebudzeniu i�zaledwie dwa tysi�ce lat w�podr�y - wobec eon�w u�pionego �ycia Gothon. By� do szpiku ko�ci wzruszony �askawo�ci� d�ugowiecznej, przygarbionej uczonej o�plamistej cerze, wytrwa�ej tropicielki nieodczytanych tajemnic wszech�wiata. Poczu� �al i�b�l. Jak�e cierpie� musia�a Gothon zamkni�ta w�ciszy, kt�rej nie wolno zak��ca�. Za�ogi statk�w obowi�zywa� surowy zakaz wst�pu tam, gdzie pracowa� jej umys�. Studenci poderwali si�, by otworzy� im drzwi; cofn�li si� pod �cian� u�atwiaj�c przej�cie do kolejnych sal w�g��bi labiryntu p�kul. Desan mija� r�ce, kt�re dotyka�y jego r�kawa: powitanie Lorda Nawigatora. Odwzajemnia� uprzejme gesty, na ile pozwala�o mu w�asne strapienie. Jego serce pracowa�o w�warunkach zwi�kszonej grawitacji; nozdrza chwyta�y wo� plastyku, wyziewy uzdatniaczy i�zapach wielu cia� przebywaj�cych pod wsp�lnym dachem. Samo powietrze by�o ci�kie, gorzkie, jakby pe�ne �adunk�w elektrycznych lub suchego py�u. Przysz�o mu do g�owy, �e dach mo�e by� nieszczelny; niepokoj�ca my�l. U�wiadomi� sobie mo�liwe niebezpiecze�stwa i�zapragn�� odlecie� st�d jak najpr�dzej. Podczas gdy Desan wci�� podr�owa�, Gothon mieszka�a tutaj ju� si�dmy rok z�jej �ycia, kt�rego zostawa�o coraz mniej. Budzono j� czterokrotnie; obecnie, po raz czwarty, pozostawa�a aktywna od pi�ciu lat: najd�u�ej jak dot�d. Znalaz�a wreszcie dane, dla kt�rych nie szkoda czasu, wi�c zu�ywa�a go nieprzerwanie. Uwierzy�a. Gotowa by�a umrze� w�pogoni za sobie wiadom� prawd�. Desan poczu� dreszcz, gdy weszli przez hermetyczne drzwi do kolejnego pomieszczenia pod kopu��; przera�enie skurczy�o mu �o��dek. Po obu stronach sta�y p�ki, wype�nione szeregiem ��tych czaszek. D�ugie rz�dy wytrzeszczonych, czarnych oczodo��w i�wyszczerzonych z�b�w. Niekt�re g�owy mia�y d�ugie nosy, niekt�re nie. Ma�e, beznose czaszki posiada�y k�y, co nadawa�o im inteligentny wygl�d. Jak mali ludzie, jak dzieci o�rysach doros�ych - taka musia�a by� pierwsza reakcja ka�dego, kto widzia� hologramy lub konkretne egzemplarze przywiezione do orbituj�cych laboratori�w. Jednak pojemno�� takiej czaszki by�a zbyt ma�a. Prawdziwy sapient zajmowa� dalsze p�ki: wypuk�o sklepione czaszki, z�p�askimi z�bami wyszczerzonymi w�permanentnej zgrozie, przera�a�y swoich odkrywc�w tu, na tym pustkowiu. Gothon zatrzyma�a si�, wybra�a ma�� czaszk� sapienta, w�du�ej mierze zrekonstruowan�: Desan umia� odr�ni� prawdziw� ko�� od plastykowej. Czaszka by�a o�wiele delikatniejsza od pozosta�ych, mia�a mniejsz� szcz�k�. Dwa przednie z�by zrekonstruowano. I�jeden boczny. - To by�o dziecko - powiedzia�a Gothon. - Nazywamy j� Panieneczka. Pierwsze znalezisko w�tej okolicy, na wzg�rzach przy brzegu strumienia. Nie mia�a st�p, ale poza tym jest nieuszkodzona. Znaleziono j� w�a�ciwie sam�, tylko w�ramionach �ciska�a jakie� ma�e zwierz�. Trzymamy je razem z�ni�. Niewa�ne, �e to nie wed�ug katalogu. - Z�p�ki na g�rze wzi�a inn�, mocno zrekonstruowan� czaszk�. By�a kruchej budowy i�mia�a k�y. - Nawet archeolodzy maj� swoje sentymenty. - Rozumiem... Nie wypada�o inaczej: Desan zmusi� si� do pog�askania czaszki palcem. - Id�cie spa�. - Gothon czule u�o�y�a eksponaty z�powrotem na p�ce, strzepn�a z�palc�w kurz i�posz�a dalej. Desan pod��y� za ni�, przez zwyk�e drzwi do zat�oczonej sali ze sto�ami zastawionymi mn�stwem przedmiot�w. Pracownicy w�nag�ym przestrachu porzucili odkurzanie. - Nie, nie, prosz� sobie nie przeszkadza� - cicho powiedzia�a Gothon. - Zaraz st�d p�jdziemy. Tutaj, czy widzisz, Lordzie Desanie? - Ostro�nie si�gn�a ponad ramieniem badacza i�podnios�a wyd�u�on� butelk� z�pionowymi rowkami, pokryt� opalizuj�c� patyn� z�powodu d�ugiego przebywania w�ziemi. - Znajdujemy tego bardzo du�o. Produkcja masowa. Przemys�. Nie tylko na tym kontynencie. Taka sama butelka wyst�puje wsz�dzie, na ca�ym �wiecie, w�najwy�szych warstwach. Ten sam wz�r. Zrobiona nied�ugo przed kataklizmem. Na podstawie takich ma�ych przedmiot�w badamy powi�zania i�kontakty handlowe. Od�o�y�a butelk� i�si�gn�a po garnek. Posklejany, niemal kompletny. - Zawsze naczynia. Garnki i�butelki: to �lady, po kt�rych tropimy ich przez wieki. Bardzo wiele warstw. Mieli d�ug� i�z�o�on� przesz�o��. Desan wyci�gn�� r�k�, by dotkn�� brunatnej, skorodowanej powierzchni naczynia. Odkry� na niej pojedyncz� resztk� niebieskiej emalii i�szary nalot od le�enie w�ziemi. - Jak d�ugo, ile trwa rozk�ad do takiego stopnia? - To zale�y od rodzaju gleby, jej wilgotno�ci, zakwaszenia. Ten garnek znaleziono niedaleko st�d. Gothon ostro�nie odstawi�a przedmiot i�odesz�a. W�t�a, przygarbiona sylwetka, pomi�dzy resztkami przesz�o�ci. - D�ugo, bardzo d�ugo trwa� proces niszczenia. Prawie nic nie zosta�o. Metal utlenia si�, plastyk ulega rozk�adowi, tkaniny szybko gnij�. Papier i�drewno przechowuj� si� bardzo d�ugo w�klimacie pustyni, ale te� w�ko�cu butwiej�. Wilgo� zaciera rze�b�. Tylko metale szlachetne nie zmieniaj� w�a�ciwo�ci. Nacisk warstw ziemi odkszta�ca nawet kamie�, kruszy metal. Garnki znajdujemy w�postaci �amig��wki kawa�k�w. Te z�natury delikatne przedmioty trwaj� jednak d�u�ej, ni� pomniki: tak d�ugo, jak ziemia, kt�ra je nosi. Przechowuj� si� w�suszy i�w wilgoci, nawet na dnie morza, o�ile nie istnieje tam podwodne �ycie. Butelka i�garnek s� tak samo godne podziwu, jak ta wielka tama. Ci, kt�rzy je wykonali, nie spodziewali si� tego. - Ale... - Desanowi zakr�ci�o si� w�g�owie na wspomnienie wielkiej r�wniny, naniesionego osadu i�g��boko pod nim ukrytych tajemnic. - Ale? - Mo�e jaki� wa�ny szczeg� uszed� twojej uwadze. Mia�a� ca�y �wiat do zbadania. Jakie� znalezisko mog�o zasugerowa� ci b��dn� interpretacj�. - Tak, to si� zdarza. Jednak�e wiele znajdujemy tam, gdzie si� spodziewamy i�to wa�na wskaz�wka, Lordzie Desanie. Potwierdza, �e wystarczy tylko podejrzewa�, w�kt�rym miejscu warto prowadzi� poszukiwania. Najpierw ustalamy, co rokuje najwi�ksze nadzieje. Mo�e to by� obszar zatopiony albo wybrzuszony, widoczny na zdj�ciach, kt�re bierzemy z�orbiter�w. Ale najwa�niejsze jest przeczucie; lepiej si� sprawdza, ni� mechaniczne pr�bniki. Pod ciemnymi oczami Gothon pog��bi�y si� zmarszczki: my�li uczonej pod��a�y w�nieodgadnione. Desan sta� zagubiony, przyt�oczony jej osobowo�ci�. Czym zajmowa� si� umys� w�tym wieku? W�drowa�? A�mo�e wybitna Profesor popad�a w�mistycyzm? Raport o�tym rozwi�za�by jeden problem. Ale taki przykry obowi�zek... - To wyczucie �ywych istot, Lordzie Desanie. Trzeba stan�� w�jakim� miejscu i�zastanowi� si�: dawno, dawno temu, gdybym mia� budowa� czy prowadzi� handel, dok�d bym poszed�? Gdzie mieszkaliby moi s�siedzi? Desan dyskretnie zakas�a� chc�c sprowadzi� rozmow� na temat fakt�w. - Oczywi�cie dane zebrane przez roboty znajduj� zastosowanie? - Sondy s� tylko urz�dzeniami bez duszy. Robot mo�e posiada� wspania�e umiej�tno�ci, ale nie ma prawdziwego wyczucia terenu. Badacz, kt�ry zdalnie steruje sond�, nie dostrzega wielu istotnych element�w... Lecz ty urodzi�e� si� dla Kosmosu. Mo�e do ciebie to nie przemawia, Lordzie Desanie. - Wierz� twoim s�owom - rzek� Desan z�powag�. Na plecach czu� o�owiany ci�ar nieba, kt�re jak straszna, ska�ona pokrywa oddziela�o ich od gwiazd i�samotnego ksi�yca. Gothon pami�ta�a �wiat przodk�w. Ojczyst� planet�. Ju� wtedy by�a s�awn� specjalistk�. Powiedzia�a, �e potrafi umiejscowi� pewne rzeczy nawet w�krajobrazie pustki. Widzia�a wi�cej, ni� mog�y dostrzec oczy robota, i�my�la�a podobnie jak istoty, po kt�rych zosta�y tylko zakurzone czaszki. Jak dawno temu? - Szukamy kopc�w - ci�gn�a Gothon, przechodz�c drobnym kroczkiem pomi�dzy sto�ami. Mija�a pochylone g�owy i�nie�mia�e spojrzenia pracownik�w i�student�w zaj�tych �mudn� prac�. Towarzyszy� im odg�os igie� elektronicznych, kt�re ods�ania�y zaskorupia�e powierzchnie staro�ytnych przedmiot�w. - Oni budowali ogromne konstrukcje. Wielkie drapacze chmur. Niekt�re z�nich z�pewno�ci� przetrwa�y tysi�clecia, ale wreszcie zacz�y chyli� si� ku upadkowi. Zawali�y si� tworz�c rumowiska gruzu. Wody rzek ��obi�y nowe koryta wok� ruin, wi�y wiatry. Ros�a pokrywa osadu naniesionego przez czynniki atmosferyczne. Rumowiska zapada�y si� pod w�asnym ci�arem. To utrudni�o nasz� prac�. Gothon zn�w przerwa�a; stan�a przy stole z�hologramami. Na jej znak ukaza� si� krajobraz: serpentyna muru na dnie doliny. - Widzisz, panie? Muru nie zbudowano w�ten spos�b; zdeformowa�y go nacisk i�ruchy gleby. By� pogrzebany, dop�ki go nie odkryli�my. Dlatego wiatr i�deszcz nie zniszczy�y go przed wiekami. Teraz pewnie si� rozsypie, je�li czas nie pogrzebie go powt�rnie. - A�ta wielka kamienna g�ra - Desan wyci�gn�� r�k� chc�c wskaza� w�kierunku tamy, ale poczu� si� zdezorientowany. - Jak dawno zbudowana? - Jest tak stara, jak jezioro, kt�re stworzy�a. - Na kr�tko przed katastrof�? - Tak. Czy wiesz, �e ta wielka masa mo�e przetrwa� zanik gwiazd? Podobnie jak kilka podobnych budowli i�piramidy, kt�re znajdujemy w�r�nych cz�ciach �wiata. Mo�na tylko zgadywa� ich wiek. One s� trwalsze od wszystkiego, co wyrasta z�powierzchni ziemi, pr�cz naturalnych g�r. - Bez �ycia. - No, niezupe�nie. - Przecie� �ycie zanika. - Nie, wcale nie zanika. Na znak uczonej ukaza� si� nast�pny hologram. Ka�u�a, ca�a zielona od k��czy wij�cych si� fali�cie. - Ksi�yc wci�� chroni ten �wiat przed entropi�. Istnieje woda - co prawda nie w�takiej ilo�ci, by tama mog�a zn�w spe�nia� sw� funkcj�. Ta w�a�nie ro�linka jest nadziej� dla tego �wiata. Ma�e formy �ycia: organizmy lataj�ce i�pe�zaj�ce, porosty i�inne �ywe twory wyst�puj�ce na r�wninach. - Ale nic takiego, co o�n i�znali? - Nie. �ycie ewoluuje w�innych warunkach. Zaczyna od nowa. - Niewiele ma na pocz�tek. - Niewiele. Nad tym problemem pracuje profesor Bothogi: czy wystarczy czasu rodz�cemu si� �yciu, czy nie nast�pi zbyt szybkie wyczerpanie niezb�dnych zasob�w. Ale my sobie, a��ycie sobie. Bardzo si� obawiamy ska�enia, jednak to nieuniknione. I�mo�e wyj�� na dobre. Profesor Gothon ruchem r�ki w��czy�a kolejny hologram. Pod�u�ne stworzenie o�sze�ciu nogach w�pop�ochu ucieka�o po skrawku suchego mchu. Zapami�tale porusza�o czu�kami i�prawie nie posuwa�o si� naprz�d. - Spadkobiercy �wiata. Rozpacz zmrozi�a Desana do szpiku ko�ci. - Ale ka�de pokolenie tych ma�ych stworze� to niekwestionowany sukces. Cz�� musia�a zgin�� w�kataklizmie, ale one o�tym nie wiedz�. �wiadomo�� dopiero mo�e si� pojawi� za oko�o p� miliarda lat. Je�eli gwiazda nie zga�nie: jest ju� pod koniec swej drogi. Ukaza� si� nowy hologram: pustynia i�podmuchy piasku obok obrazu zielonych k��czy w�stawie. - �ycie buduje �ycie. Ta ro�lina pomaga przysz�ym organizmom: akumuluje zasoby, kt�rymi �ywi� si� b�d� nowi przedstawiciele gatunk�w. Tak �ycie sobie radzi, zdobywa przestrze� na planecie. Jest to oczywi�cie proces nie zamierzony, przypadkowy. Desan spojrza� na ni� z�ukosa. - No tak, biomasa, petrochemia. Zmagazynowana ogromna energia, kt�ra czeka na �wiadome wykorzystanie. Je�eli powstanie inteligencja, zdominuje �wiat, gdy� jej funkcj� jest lepsza organizacja �ycia. Jednak �wiadomo�� to niebezpieczna rzecz, Lordzie Desanie. Jest jak wyzwolony komputer na us�ugach tej ma�ej ro�linki: miliardy takich komputer�w pracuj�, szybciej i�szybciej, zmieniaj�c cechy w�asne i�otoczenia. A�je�li na pocz�tku by� nieznaczny b��d w�oprogramowaniu? - Nie wierzysz w�to. Nie mo�esz por�wnywa� nas do czego� takiego. Desan zw�tpi�. To nieprawda, �e ta dobra kobieta jest niezr�wnowa�ona. Zachwia�a si� tylko wiara tego zdumiewaj�cego umys�u. Wybitna uczona o�wielkim sercu sta�a si� wreszcie cyniczna, w�swoim niesamowicie podesz�ym wieku. Pi��dziesi�cioletni ��todzi�b pr�bowa� si� przeciwstawi�. - Ale� nie jest to �aden dow�d, Profesorze. To m�g� by� naturalny kataklizm. - O�tak, uderzenie meteorytu. Profesor przeskoczy�a kilka hologram�w i�zatrzyma�a si� na orbitalnym zdj�ciu ogromnego krateru. Wyra�ne by�o odkszta�cenie globu - jedna z�cech rozpoznawczych, szokuj�co widoczna z�Kosmosu. - Przecie� ten uk�ad s�oneczny nosi wiele podobnych �lad�w. Jest wieloplanetarny, a�gwiazda wci�� napotyka r�ne od�amki w�drodze przez galaktyk�. Sp�jrz na cia�a bez atmosfery: ksi�yce. Zastan�w si�, ile meteoryt�w robi w�nich kratery. Odpowiedz, kosmiczny w�drowcze, czy nie mam racji? Desan z�ulg� nabra� powietrza; zadowolony, �e mo�e wypowiedzie� si� na dobrze znany temat. - Oczywi�cie, uk�ad nara�ony jest na podobne ciosy, ale ten krater to przypadek ekstremalny... - Gdyby meteoryt uderzy� w�czasie, gdy istnieli sapienci. Ale ten cios spad� na wymar�y �wiat. Wpatrywa� si� w�krater, stopion� skorup� jego brzeg�w, wiekami ��obion� przez piasek. - Istnieje dow�d? - Warstwy. Naczynia. Ciekawe - oni bardzo obawiali si� takiego przypadku. Mo�na by s�dzi�, �e mieli przeczucie nieszcz�cia. Wiedzieli, co sta�o si� z�ich ksi�ycem, rozumieli mechanik� uk�adu s�onecznego. By� mo�e wcze�niej, w�bardziej prymitywnej epoce, byli �wiadkami podobnych uderze� meteoryt�w - i�pami�tali. Czasem jakby chwytamy w�przelocie my�l, kt�ra z�tego miejsca si�ga�a gwiazd. Co j� pobudza�o? Czego szuka�a? - C� my mo�emy wiedzie�? Pr�bujemy naszymi umys�ami zg��bi� ich oczekiwania... - Desan umilk� speszony. Prawie herezja. Omal nie pope�ni� karygodnej nieostro�no�ci. Lordowie Jury�ci w�stacji orbitalnej dowiedzieliby si� o�tym przed wieczerz� i�na wieki mia�by popsut� opini�. - Stoimy w�ich �wiecie, ich ko�ci spoczywaj� w�naszych �ywych d�oniach i�usi�ujemy my�le� w�ich systemie poj��. Pod gro�nym niebem. Co uczynimy? - Trzeba spr�bowa� ucieczki. Wydosta� si� z�tego �wiata. Im si� uda�o. Przedmioty znalezione w�Kosmosie... - Archeologia kosmiczna to �atwa praca. Mija milion lat, dwa miliony, a�wszystko b�yszczy, jak nowe. Ka�dy napis da si� odczyta�. Barwy ja�niej� pierwotn� wyrazisto�ci�, gdy dosi�gnie ich promie� �wiat�a. Jedna strona prze�arta mikropy�em, ale druga nietkni�ta, jakby kto� j� przed chwil� stworzy�. Pytasz mnie o�wiek tych ruin. Przecie� go znamy, podejrzenie przenika nas do szpiku ko�ci. Wiemy, kiedy wszystko ucich�o. - To nie mog�o by� wtedy! - Chod�, Lordzie Desanie. Na znak Gothon zgas�y hologramy. Profesor otworzy�a drzwi prowadz�ce jeszcze dalej. - Tak wiele trzeba skatalogowa�. Na tym polega wi�kszo�� pracy w�tej sali. Robi� to przewa�nie studenci. Odtwarzaj�, co mog�, numeruj�, robi� spis. Praca bibliotekarza: zna� miejsce danej rzeczy w�katalogu. Za pi��set lat intensywnego odtwarzania i�spisywania mo�e b�dziemy znali Staro�ytnych na tyle, by mie� wgl�d w�ich umys�y. Mimo to najpewniej nie znajdziemy innych zabytk�w pi�miennictwa, ni� te odkryte na ksi�ycu. Jest jednak pewne cudowne miejsce. Stale zdarzaj� si� tam nowe cuda - w�pracy profesora Bothogiego. Ma�e algi rozpoczynaj� dzie�o od pocz�tku, mo�e po raz kolejny. Interesuj�ce, prawda? - Czy to znaczy... Desan dogoni� uczon�. W�w�skim, sterylnym korytarzu rozleg�y si� jego szybkie kroki. - To znaczy, �e zanim powsta� sapient, by�y inne kataklizmy, inne pocz�tki? - Tak. Na d�ugo przedtem. O�dreszcz przyprawia my�l, jak niewiarygodnie uparte jest tutejsze �ycie i�jak uporczywie powtarzaj� si� kosmiczne kataklizmy. Najpierw algi, potem to, co pe�za i�bardzo powolne d��enie do supremacji. - Pra-sapient? - Interesuj�ca kwestia. Ale nie tylko sapient potrafi zdominowa� �wiat, Lordzie Desanie. Si�a. Skuteczno��. Wiele �wiat�w jest tego dowodem. Rozwini�ta inteligencja to rzadki skarb. Wiele sukces�w ko�czy si� kl�sk�. P�etwy zamiast r�k. Brak aparatu g�osowego. Chyba, �e wierzysz w�telepati�; zapewniam ci�, �e ja - r~ie. Wokalizacja jest konieczna. Jaki� spos�b porozumiewania si� na odleg�o��. B�yski �wiat�a, d�wi�k, co� w�tym rodzaju. W�przeciwnym razie jednostki b��dz� dokonuj�c samotnych, powtarzaj�cych si� odkry�. Powielanie wysi�k�w. Wiele gatunk�w posiada�o ten rzadki atrybut - �wiadomo�� - a�jednak zabrak�o im czego� wa�nego. Albo jaki� niedostatek zatrzyma� ich rozw�j przed cywilizacj�, przed technik�... - Przed odlotem z�planety. Ale oni to zrobili. Rzadki przypadek. Bez nich... - Tak. Bez nich. Gothon zwr�ci�a dobre, �agodne oczy w�jego stron�, patrz�c z�bliska. Przez moment Desan czu� bezruch, jakby grobowy. - Koniec dzieci�stwa. Tak czy owak, koniec. Zaniem�wi�; sta� jak sparali�owany. W�my�lach kot�owanina: Zamruga� powiekami i�ruszy� jak dziecko w��lady Gothon; bezbronny i�bez wyboru. Chc� odpocz��, my�la�. Zapomnijmy o�tym pocz�tku i�tym dniu; chc� i�� gdzie�, usi���, napi� si� czego� ciep�ego, wyp�dzi� ch��d ze szpiku ko�ci i�wtedy zaczniemy deszcze raz. Mo�e przejdziemy do fakt�w zamiast fantazji... Nie dane mu by�o odpocz��. Obawia� si�, �e nie ma tu miejsca na spoczynek; �e gdy tylko przestanie si� porusza�, dosi�gnie go ci�ar nieba: �mierciono�ny, wr�cy zag�ad� w�ca�ej historii wymar�ego gatunku. Poczuje w�ko�ciach wiek tej ziemi, ujrzy w�koszmarnych snach. Takiego wra�enia nie zrobi�y na nim kosmiczne otch�anie. Przez wszystkie lata w�drowa�em, Profesorze. Ca�e �ycie poszukiwa�, od gwiazdy do gwiazdy. Wzgl�dno�� uczyni�a z�nas sieroty. �wiat ci� u�wi�ci. Mnie nie pozna� nigdy. Za �wier� miliona lat zapomn�. Profesorze Gothon, ty wiesz lepiej ode mnie, jak �wiat si� starzeje. Widzia�a� �wier� miliona lat - i�oboje jeste�my sierotami. Ja - klonowany bez ko�ca. Ty, w�twoim d�ugim �nie, twoje klony �pi�, czekaj�c. Odtworzymy ci�, Profesorze. I�nigdy naprawd� ciebie. Jak ja nie jestem Desanem Pierwszym. Jestem tylko Pi�tym Lordem Nawigatorem. Za �wier� miliona lat, je�eli rozw�j gatunku na nas si� zatrzyma, mo�e oni naucz� si� podr�owa� szybciej i�odnajd� nas - dalekich, zagubionych prekursor�w. Ale tak si� nie stanie, nigdy si� nie poznamy, Profesorze, bo my jeste�my jak czo�o mkn�cej fali. Nikt nas nie dogoni, nie wyprzedzi. Za �wier� miliona lat mo�e i�na nas spadnie kataklizm, a�nasz �wiat przybierze takie same rdzawe barwy �mierci. Jeste�my klonami, dzie�mi klon�w. Genetyczne skamieliny, wynaturzenie rozwoju. Czym jeste�my dla nich, czym oni dla nas? Szukamy Staro�ytnych, kt�rzy zbudowali i�wystrzelili ten pr�bnik. My�li Desam wirowa�y; zwykle potrafi� bez trudu przeprowadzi� kalkulacje wzgl�dno�ci czasu, zna� si� na gwiezdnych bezmiarach. Teraz zachwia�a si� pewno�� jego umys�u - z�wysi�kiem znajdowa� drog� przez korytarz, kt�rym szli oboje. Jeszcze raz wyd�u�y� krok, by dogoni� Gothon przed kolejnymi drzwiami. - Profesorze - zatrzyma� j� wyci�gni�t� r�k� i�zamilk�. Wystraszy� si� w�asnego pytania, o�krok od herezji, i�pokusy s��w Gothon. - Czy nie masz w�tpliwo�ci? Nie mo�esz by� nieomylna. Oni po prostu mogli opu�ci� ten �wiat, gdy nast�pi� kataklizm. I zn�w niszcz�cy cios �agodnego spojrzenia. - Powiedz, odpowiedz mi, Lordzie. Podczas wszystkich twych podr�y do bliskich gwiazd, w�czasie stuletniej w�dr�wki, czy znalaz�e� �lady? - Nie. Ale oni mogli polecie�... - Nie zostawiwszy nigdzie �lad�w z�wyj�tkiem ksi�yca? - Mogli przetrwa�. Zesp� badawczy na czwartej planecie... - Nie znalaz� nic. - Sama twierdzisz, �e trzeba spojrze� ich oczami i�wyobrazi� sobie ich my�li. Mo�e profesor Ashodt dotar� do niew�a�ciwego wzg�rza, niew�a�ciwej doliny... - Je�eli nawet gdzie� indziej le�� zakopane jakie� przedmioty, jest ich niewiele. Powiem ci, sk�d wiem. Chod�, p�jd� za mn�. Gothon da�a znak r�k� i�rozwar�y si� drzwi kolejnego laboratorium. Desan wszed�. Wola�by raczej wyj�� na ska�on� powierzchni�, ni� zd��a� przez te drzwi do prawdy, kt�r� obieca�a Gothon. Kierowa� nim obowi�zek, przyzwyczajenie, konieczno��. Nie mia� innego celu w��yciu. Lord Nawigator, pi�ta inkarnacja Desana Dasa. Znalaz� si� w�miejscu zwyczajnym i�dziwnym do tego stopnia, �e nie mog�o by� tworem zdrowych zmys��w. By�o zwyczajne sterylne, jak ka�de laboratorium, i�rz�si�cie o�wietlone; nad sto�ami pochylali si� badacze. By�o dziwne, gdy� setki czaszek i�ko�ci le�a�y stertami na p�kach przy �cianie - milcz�cy �wiadkowie. Kompletny szkielet wisia� w�swoim naturalnym kszta�cie. Na jednym ze sto��w ko�ciec ma�ego zwierz�cia makabrycznie pr�y� si� do skoku. Zatrzyma� si�. Wzrokiem powi�d� dooko�a, przez chwil� zagubiony pod spojrzeniami pustych oczodo��w w�zwietrza�ej ko�ci. - Pozw�l, przedstawi� ci moich wsp�pracownik�w. S�owa dotar�y do Desana z�op�nieniem i�mruga� bezradnie, gdy Gothon wymienia�a jednym tchem imiona. Jednym z�wymienionych by� zoolog Bothogi: m�odszy ni� wi�kszo�� - siedemnasta inkarnacja - spala� si�, rozrzutnie wykorzystuj�c kolejne lata, podobnie jak wszystkie inkarnacje Bothogiego Nana. Pozosta�e imiona prze�lizn�y si� Desanowi mimo uszu: nieznajomi, rodzone c�rki i�synowie podr�y. Czu� si� zagubiony w�r�d ich spojrze�, jak w�wczas, gdy patrzy� w�oczy czaszkom. Za tymi spojrzeniami kry�a si� prawda o�cieniach i�popio�ach, tajemnica i�herezja. Oni go znali, on nic nie wiedzia� o�nich, nawet o�Lordzie Bothogim. Odczu� sw� samotno��; jego przekonania by�y bezbronne, pogrzebane w�pyle i�ciszy. - Kagodte - Gothon zwr�ci�a si� do garbatego m�czyzny z�bia�ymi uszami. - Kagodte, Lord Desan pragnie zobaczy� tw�j model. - Och! - powieki starca trzepota�y nerwowo. - Poka� mu, prosz�, Profesorze Kagodte. Zgarbiony m�czyzna podszed� do sto�u i�roz�o�y� r�ce. Ukaza� si� hologram. Desan zamruga�, spodziewaj�c si� czego� okropnego, jakiej� konfrontacji z�rekonstrukcj�. Zamiast tego w�powietrzu zafalowa�y zielone i�niebieskie kolumny s��w. Liczby, oznaczone i�pomno�one. Wstrz��ni�ty Desan zgubi� pocz�tek i�nie pojmowa� ich sensu. - Nie rozumiem... - Operujemy danymi statystycznymi - powiedzia�a Gothon. - Ubieramy nasze herezje w�formu�y matematyczne. Desan odwr�ci� si� i�spojrza� na ni� z�przestrachem. - Nie chc� mie� nic wsp�lnego z�herezj�, Profesorze. Zajmuj� si� faktami. Przyby�em, by pozna� fakty. - Usi�d� - rzek�a �agodnie Profesor. - Usi�d�, Lordzie Desanie. Tutaj, tak, odsu� te ko�ci, ich w�a�cicielom to nie przeszkadza. Desan opad� na taboret przy bia�ym stole laboratoryjnym. Podni�s� wzrok w�zamy�leniu. Jego oczy napotka�y umieszczony na �cianie kamie� z�zamazanym wizerunkiem twarzy, zwietrza�y. zmatowia�y od up�ywu czasu. Zestawienie wizerunku ze stert� ko�ci by�o przygn�biaj�ce. Dwa nagie cia�a wyryte na emblemacie. Rze�ba. I�rz�dy nagich czaszek. �mier�. �wiat zdruzgotany meteorytem, prymitywne formy �ycia pr�buj� walki. �mier�. - Ach, tamto - powiedzia�a Gothon. Desan spostrzeg�, �e teraz Profesor patrzy na �cian�. - Tak. Znajdujemy bardzo niewiele rze�b. Rzadkie skarby. Czasami upadek kamienia ratuje jego powierzchni�. Potwierdzenie. Istotnie. Ale czaszki �wiadcz� o�tym samym. Z�naszymi metodami pomiar�w i�holografi� mo�emy je uciele�ni�. Mo�emy je uczyni� jeszcze bardziej �ywymi. Czy chcesz zobaczy�? Usta Desana poruszy�y si�: - Nie. Ma�e s��wko, wyraz tch�rzostwa. - P�niej. Wi�c to jedyna planeta. Wci�� nie jeste� w�stanie przekona� mnie, Profesorze, przykro mi. - �wiat pocz�tku. Wielowarstwowy. Ostatnie pok�ady zawieraj� przedmioty z�jednego okresu, wsp�lnej, �wiatowej kultury. Potem nic. Zag�ada gatunk�w. Kolejne warstwy pustki. Milion lat historii geologicznej. Gothon obesz�a st� i�usiad�a naprzeciw. �okcie opar�a w�r�d porozrzucanych ko�ci. Jej zielone oczy po�yskiwa�y wodni�cie w�rozjarzonym �wietle; wok� ust mia�a drobne zmarszczki, jak rysy w�starej, wysuszonej glinie. - Statystyka, Lordzie Desanie. Suche dane m�wi� nam wszystko. O��rodkach produkcji przemys�owej, takich jak nasze. O�mieszankach sk�adnik�w - Staro�ytni znali tylko tak� technologi�, nie by�o rozwini�tej produkcji materia��w wy�szego rz�du, kt�re dla nas s� czym� zwyczajnym, ani metali, jakie przetrwa�yby... Ale by� mo�e opanowali jaki� nowy proces wytwarzania substancji, kt�re uleg�y biodegradacji. Informacje przechowywali prawdopodobnie w�postaci bardzo nietrwa�ej. By� mo�e substancje te pochodzi�y z�Kosmosu. Technologia ma kolejne stopnie. Suche liczby, koncentracja i�zasi�g znajdowanych przedmiot�w. Liczby - i�naczynia. Zawsze te garnki, Lordzie Desanie. I�niezniszczalne kamienie. Oraz fakt, �e spada�y meteoryty. Czy� nie potrafili�my odwr�ci� katastrofy naszego w�asnego �wiata? Nie zrobili�my tego, na p� wieku przed odlotem? - Z�pewno�ci� pami�tasz, Profesorze. Masz t� przewag� nade mn�. Ale... - Widzisz dowody. I�wci�� kurczowo chwytasz si� nadziei. Pozostaje tylko jedno pytanie. W�a�ciwie dwa. Czy to s� w�a�nie istoty, kt�re wys�a�y pr�bnik? Tak. W�du�ej mierze za spraw� ewolucji i�przypadku. Czy to jedyny �wiat, jakie zamieszkiwa�y? Bez w�tpienia. Je�li istnia�y �lady na czwartej planecie, zosta�y zmiecione przez burze, pogrzebane, stracone. - Wci�� mog� tam by�. - Najpewniej w�niewielkiej ilo�ci. Brak n�o w�y c�h o�d k�r y��, Lordzie Desanie. A�to sprawa kluczowa. Nie ma nic poza tymi substancjami, tymi materia�ami. To nie by�a cywilizacja gwiezdnych w�drowc�w. Wypuszczali swoje powolne pr�bniki bez za��g, za to z�kamerami - oczami robot�w. Nie dla nas. Zawsze wiedzieli�my o�tym. Jeste�my odbiorcami p�ywaj�cych szcz�tk�w, wrak�w wyrzucanych na brzeg. - To mia�o sw�j cel! - sykn�� Desam dr��cy, otoczony, samotny. Jeden wierny po�r�d cichych heretyk�w. - Profesorze Gothon, twoja wybitna pozycja budzi zaufanie. Czy wiesz, jaki efekt ma nadu�ycie... - Pr�bujesz mi grozi�, Lordzie Desanie? Czy przyby�e�, by mnie uciszy�? Desan rozpaczliwie omi�t� wzrokiem sal�. Zapad�a cisza, usta�o ciche tykanie. Czu� na sobie spojrzenia. - B�agam. - Spojrza� w�ty�. - Przyjecha�em, by zebra� dane. Spodziewa�em si� kilku roboczych spotka�, spokojnych rozwa�a�... - Bole�nie ci� zawiod�am. My�lisz pewnie, co b�dzie, gdy por�ni� si� z�Lordami Jurystami. Doskonale wiem, �e jestem instytucj�. Pami�tam Desam Dasa. Pami�tam wystrzelenie pi�ciu pierwszych statk�w. W�czasie moich przebudze� pozna�am wszystkie twoje inkarnacje, pr�cz jednej. Nie wspominaj�c o�licznych inkarnacjach Lord�w Juryst�w. - Nawet tobie nie wolno ich lekcewa�y�! Pozw�l mi wstawi� si� za tob�, Profesorze Gothon, miej dla nas cierpliwo��. - Desanie Pi�ty, nie ucz mnie cierpliwo�ci Dygota� ca�y, nawet gdy Gothon u�miechn�a si� �agodnie, rozbrajaj�co. - Powinna� dostarczy� mi fakt�w, Profesorze, nie opowie�ci o�mistycznym obcowaniu ze �rodowiskiem. Lordowie Jury�ci dopuszczaj�, �e to jest �wiat pocz�tku. Inaczej nie po�wi�ciliby tyle czasu budowie bazy w�tym miejscu. - Ej�e, Lordzie. Systemy energetyczne pr�bnika, dawno nieczynne, by�y przeznaczone do bada� bliskiego zasi�gu. Przyznaj� to nawet ortodoksi. A�c� znajduje si� bli�ej, ni� ich w�asny uk�ad s�oneczny? Ja widzia�am na w�asne oczy i�pr�bnik, i�oryginaln� tabliczk�, dotyka�am ich w�asnymi r�kami. To by�o prymitywne przedsi�wzi�cie, zaplanowany przelot automatu przez system s�oneczny, czego sami nie potrafili dokona�. Desan zamruga� oczami. - Ale cel... - Ach, tak - cel. - M�wisz, �e potrafisz popatrze� na ten �wiat i�pozna� ich my�li. Dlaczego nie u�� y�j e�s z�swoich umiej�tno�ci? Co zamierzali Staro�ytni? Dlaczego wys�ali w�Kosmos informacj�? Spokojne, g��bokie oczy zab�ys�y b�lem. - By�a to wieloznaczna wiadomo��, Lordzie Desanie. Wys�ana w�ciemn� przysz�o��, bez celu. Bez odpowiedzi i�bez nadziei na ni�. Znamy ca�kowity czas podr�y sondy. Osiem milion�w lat. Oni przem�wili wtedy do ca�ego wszech�wiata. Wystartowa� pr�bnik, a�wkr�tce potem ich �wiat si� sko�czy�. Pylne dno tego jeziora, Lordzie Desanie, liczy sobie osiem milion�w dwie�cie pi��dziesi�t tysi�cy lat. - Nie wierz�. - Osiem i��wier� miliona lat temu spad� na nich kataklizm, globalna i�ca�kowita zag�ada. W�sto lat, mo�e dziesi�� od momentu wystrzelenia pr�bnika. Mo�e katastrofa przysz�a z�nieba, ale najwyra�niej by�a to reakcja atomowa, przez nich samych spowodowana. Osi�gn�li �w niebezpieczny poziom rozwoju. Zniszczenie wielkich o�rodk�w nast�pi�o w�jednakowy spos�b. Atak na obszary g�sto zaludnione. Siadowe ilo�ci pierwiastk�w - t� w�a�nie informacj� zawieraj� liczby. Atom, Lordzie Desanie. - Nie mog� si� z�tym pogodzi�! - Powiedz, gwiezdny w�drowcze, czy znasz dzia�anie czynnik�w atmosferycznych. Py� radioaktywny skutecznie dokona� tego, co mog�y uczyni� meteoryty. Nie chodzi o�promieniowanie, kt�re u�mierci�o miliony, ani o�zniszczenie o�rodk�w w�adzy. M�wimy o�katastrofie globalnej. S�o�ce za�mione py�em. Zduszone �ycie w�jeziorach i�oceanach. Fotosynteza zanika z�braku s�o�ca podczas wiecznej zimy. Zamiera biologiczny �a�cuch �ywno�ciowy, pocz�wszy od najprostszych organizm�w... - Nie masz dowodu! - Jednakowe zniszczenia wszystkich obszar�w o�du�ej populacji. Prawdopodobnie byliby zdolni zapobiec uderzeniu meteorytu. Mo�na si� o�to spiera�. Ale jestem ca�kowicie przekonana, �e jednoczesne unicestwienie g��wnych skupisk ludno�ci wskazuje na u�ycie energii j�drowej. Statystyka, garnki i�suche cyfry skazuj� nas na takie rozwi�zanie. Oto odpowied�. Nie by�o potomnych, nie by�o ucieczki z�tamtego �wiata. Zniszczyli samych siebie, zanim dosi�gn�� ich meteoryt. Desan opar� usta na splecionych d�oniach. Bezradnie wpatrywa� si� w�Gothon. - K�amstwo. Czy to masz na my�li? �yli�my w�pogoni za k�amstwem? - Czy to wina tamtych, �e tak bardzo ich potrzebowali�my? Desan wsta� gwa�townie, morderczym wysi�kiem utrzyma� si� na nogach. Gothon siedzia�a wpatruj�c si� w�niego ciemnymi, przera�aj�cymi oczami. - Co uczynisz, Lordzie Nawigatorze? Uciszysz mnie? Stara kobieta zacz�a wreszcie sprawia� k�opot. Obudzisz potem m�j klon i�powiesz mu, co Lordowie Jury�ci uznaj� za stosowne? Omiot�a sal� ruchem r�ki, wskazuj�c swych wsp�pracownik�w: dwana�cie �ywych par oczu pomi�dzy martwymi. - I�Bothogiego te�, tych z�nas, kt�rzy maj� klony? Ale co z�reszt� badaczy? Ile czasu zajmie ci uciszanie nas wszystkich? Desan rozejrza� si� dooko�a. - Profesorze Gothon... - opar� r�ce na stole, by na ni� spojrze�. - Mylisz si�. Bierzesz mnie za innego, ni� jestem. Lordowie Jury�ci maj� racj�, ale moje s� statki z�za�ogami. Niczego podobnego nie zamierzam. Wr�ci�em do domu... Niezwyk�e s�owo utkwi�o mu w�gardle, zastanowi� si�, zwa�y�, wreszcie zaakceptowa� je, przynajmniej emocjonalnie. - Do domu, Profesorze. Po stuletnich poszukiwaniach. By odkry� ten sp�r, t� r�nic� zda�. - Zarzut herezji... - Nie odwa�� si� oskar�y� o�to c�i e�b i�e - wybuch gorzkiego �miechu. - Przeciw t�o b�i e�nie maj� �adnych argument�w. Dobrze o�tym wiesz, Profesorze. - Ale ja nie obroni� si� przed ich przemoc�. - To nieprawda - powiedzia� profesor Bothogi. Desan odwr�ci� si�. Przeskoczy� wzrokiem z�twardych zielonych oczu na co� twardszego: Bothogi mia� w�r�ku kamie�. Desan rzuci� si� r�kami na st�, nie pr�buj�c os�ania� plec�w. - Profesorze Gothon! B�agam! Nie jestem wrogiem. - Gdyby o�mnie chodzi�o, nie podejmowa�abym �adnej obrony - o�wiadczy�a Gothon. - Jak sam powiedzia�e�, nie maj� przeciw mnie argument�w. Czyli konieczna jest og�lna katastrofa i�Lordowie Jury�ci musz� uciszy� wszystkich, prawda? Nic nie mo�e pozosta� na miejscu tej bazy. Mo�liwe, �e nakierowali ju� cichcem ze dwa asteroidy. Pod pretekstem pomy�ki robota zgasz� na zawsze ten biedny, stary �wiat. I�mnie, i�inne relikty. Bezpieczniej jest okazywa� szacunek utraconym reliktom i�dalekim zmar�ym. - To absurd! - Pewnie dzia�aj� w�jeszcze wi�kszym po�piechu teraz, gdy twoje statki s� tutaj, a�ich os�d poddano w�w�tpliwo��. Oni dysponuj� energi� j�drow�, Lordzie Nawigatorze. Ognist� wi�zk� zdo�aj� unieszkodliwi� tw�j wahad�owiec. Ciebie po prostu wpisz� na list� ofiar, oskar�onego o�herezj�. Mo�e uderz� z�zupe�nie innej strony - kto wie? W�ko�cu wszystkich lord�w mo�na powieli�. Kapitanowie czekaj� na rozkazy Lord�w Juryst�w tych, kt�rzy s� obudzeni. Mam racj�? Je�li mo�na zagrozi� takiej instytucji jak ja, gdzie jest w�ich planach miejsce dla Lorda Nawigatora? A�owe plany b�d� szybko dojrzewa�. Desan zamruga� powiekami. - Profesorze Gothon, zapewniam ci�... - Je�eli jeste� moim przyjacielem, Lordzie Desanie, mam nadziej�, �e prze�yjesz. Roboty nie s� nasze - rozumiesz? Maj� zasilacze wystarczaj�ce do przekazu informacji do SI bazy. Z�o�rodka ��czno�ci nast�pi transmisja przez satelity do stacji Lord�w Juryst�w. Ale w�tym pokoju nie ma pods�uchu. Zadbali�my o�to. Nie us�ysz� ci�. - Nie wierz� podobnym podejrzeniom, nie mog� si� zgodzi�... - Morderstwo to taka nowo��? - Wi�c chod�cie ze mn�, do wahad�owca; zmierzymy si� z�nimi. - Transport do portu nie jest nasz. Nie pozwoli na to. Pojazdy SI stawi� op�r. Samoloty maj� elementy SI. Mo�emy nigdy nie dotrze� do portu. - M�j baga�! Profesorze, m�j nadajnik! - Serce mu zamar�o. - O�n i�go maj�! Gothon pos�a�a mu rozbawiony u�mieszek. - O, gwiezdny w�drowcze, zebra�o si� tylu naukowc�w i�mieliby�my nie zmajstrowa� tak prostej rzeczy? Mamy stacj� nadawczo-odbiorcz�. Tu, w�tej sali. Zepsuli�my jeden aparat, potem drugi. W�rejestrze figuruj� jako uszkodzone. C� znaczy jeden wi�cej �mie� na tej ubogiej planecie? Mieli�my zamiar porozumie� si� ze statkami, z�tob�, Lordzie Nawigatorze, po tym, jak wr�ci�e�. Oszcz�dzi�e� nam k�opotu. Spad�e� jak grom z�jasnego nieba. Jak skrzydlaty drapie�nik na zdobycz; ptak, kt�rego nigdy nie widzia�e�, synu Kosmosu. Musia�e� wywo�a� niez�y po�piech tam, w�stacji. O�ile si� nie myl� co do zamiaru Lord�w Juryst�w. Moje gratulacje. Teraz wiesz, �e mamy nadajnik, czeka tw�j wahad�owiec, kruchy jak ta budowla. Co zrobisz, Lordzie, skoro oni kontroluj� przeka�nik satelitarny? Desan opad� na krzes�o. Przygl�da� si� Gothon. - Nie mieli�cie zamiaru mnie zabi�. Uknuli�cie ca�� spraw�, �eby mnie wci�gn��. - �ywi�am tak� nadziej�, owszem. Zna�am twoich poprzednik�w. Jest mi te� wiadoma opinia o�tobie: spalasz swoje lata, jakby� mia� ich niesko�czenie wiele przed sob�. Odwrotnie ni� poprzednicy. Kim jeste�, Lordzie Nawigatorze? Fanatykiem ogarni�tym obsesj�? Gdzie twoje miejsce w�tym wszystkim? - Na co... - zachrypia� - na co chcesz mnie nawr�ci�, Profesorze? - Na wybawienie od Lord�w Juryst�w. Ratowanie prawdy. - Prawdy! - Desan rozpaczliwie machn�� r�k�. - Nie wierz� ci. Nie mog� uwierzy�. Opowiadasz mi o�intrygach tak fantastycznych, jak twoje badania. Chcesz wmiesza� mnie w�swoj� polityk�. Ja - staram si� odnale�� drog�, kt�r� wybrali Staro�ytni. Jeden �lad, jaki� przedmiot, naprowadzi�by nas... - Nowa tabliczka? - Szydzisz ze mnie. Cokolwiek. Wskaz�wka, dok�d polecieli. Polecieli na pewno. Nie przekonasz mnie swoimi liczbami. Nieprzewidziane i�nie przepowiedziane nie znalaz�o si� w�twoich statystykach. - B�dziesz wi�c szuka�, by nigdy nie znale��. W�s�u�bie Lord�w Juryst�w. Z�pewno�ci� oni p�jd� na wsp�prac� z�tob�. Zaaprobuj� twoje poszukiwania. I�zostawi� ten �wiat... po wielkiej katastrofie. Po kataklizmie, kt�ry zmiecie nas - i�wszystkie �wiadectwa. Asteroidy. Przecie� to robot wyznacza ich kurs. Kto wie, jak blisko znajduj� si� w�tej chwili? - Wszyscy dowiedz� si� o�morderstwie! Oni tego nie ukryj�. - Powiem ci co�, Lordzie Desanie. Stoisz w�jakim� miejscu, patrzysz wok� i�pytasz: co by�oby naturalne dla tego otoczenia? Widzisz �wiat pokryty kraterami, zdewastowany, w�chaotycznym, pe�nym od�amk�w uk�adzie s�onecznym. Nie �atwiej uwierzy� w�przypadkowy b��d programu �owcy asteroid�w ni� w�atak atomowy? Gdy tw�j wahad�owiec l�dowa�, zastanawiali�my si�, czy czasem nie pracujesz dla Lord�w Juryst�w. Czy nie masz w�baga�u broni, kt�rej umy�lnie nie wykryj� ich roboty. Ale ja ci ufam, Lordzie Nawigatorze. Jeste� w�pu�apce, jak my. Jedynie z�nadajnikiem oraz. kontrolowanym przez nich satelit� przeka�nikowym. Co uczynisz? Przekonasz Lord�w Juryst�w o�swojej wierno�ci? Poprosisz o�pomoc w�twojej nast�pnej wyprawie - w�zamian za poparcie? Mo�e ci� wys�uchaj� i�pozwol� odlecie�. - Oczywi�cie, �e wys�uchaj�. - Desan odetchn�� g��boko i�przeni�s� wzrok z�Gothon na reszt� zgromadzonych, potem zn�w na uczon�. - Wahad�owiec jest m�j. Ja zaprogramowa�em roboty na jego pok�adzie. Potrzebny mi wasz nadajnik. Profesorze Gothon, pro� m�n i�e o�wstawiennictwo, je�li uwa�asz je za konieczne. Zaufaj mi. Albo nie wierz nikomu, zaczekamy tu wszyscy, by pozna� prawd�. Gothon si�gn�a do kieszeni i�wyj�a dziwny, metalowy przedmiot. U�miechn�a si�; oczy zab�ys�y w�sieci zmarszczek. - To antyk, Lordzie. Dzi� m�wimy �klucz� i�mamy na my�li ca�kiem co� innego. Lecz ja sama te� jestem takim reliktem przesz�o�ci. Ten przyrz�dzik kompletnie rozstraja roboty. Pod��cz anten�, Bothogi, otw�rz skrytk�. Zobaczymy, co potrafi� Lord Nawigator i�jego wahad�owiec. - Us�ysza� ci�? - spyta� Bothogi. Na jego m�odej twarzy odmalowa�a si� szczera, ch�opi�ca troska. Wci�� �ciska� kamie�, jakby o�nim zapomnia�. Mo�e ba� si� robot�w. Albo mia� zamiar u�y� go w�razie wykrycia zdrady. - Ruszy�? - Zapewniam ci�, �e wystartowa� - oznajmi� Desan i�wy��czy� nadajnik. Westchn�� g��boko, zamkn�� oczy i�ujrza�, jak wahad�owiec si� d�wiga: srebrny klin rozpo�cieraj�cy skrzyd�a, by lecie� do domu. �mierciono�ny - je�li zaatakuj�. Nie zaatakuj�, nie mog� tego zrobi�; wpierw spytaj� nas, dlaczego odlecia� wahad�owiec, i�dowiemy si�, �e to wszystko jest szalonym nieporozumieniem. Popatrzy� w�dal. - Przeka�niki od��czone: n�i c�go nie zatrzyma. Posiada niez�y system obrony. Lordowie Nawigatorzy nie s� g�upcami, drodzy obywatele. Nasze wahad�owce badaj� dla nas nowe �wiaty i�nie zwykli�my ich traci�. Odwr�ci� si� twarz� do Gothon i�jej wsp�pracownik�w. - Wiadomo�� nadana. Jako m�� roztropny, chcia�bym wiedzie�, czy wystarczy kombinezon�w dla wszystkich. Radz� je przygotowa�, na wszelki wypadek. - Alarm - odpowiedzia�a natychmiast Gothon. - Neoth, w��cz alarm. Jeden ze starszych pracownik�w oddali� si�. - Stan pogotowia: gro�ba spadku ci�nienia pod kopu��. To zdezorientuje roboty - wyja�ni�a. - Za�oga w�kombinezonach, roboty szukaj� uszkodzenia. Zgoda, co do kombinezon�w. Niech wszyscy je w�o��. Rozleg� si� alarm: przerywany gwizd dochodz�cy z�wysoka. Desan instynktownie spojrza� na monotonn� biel sufitu. ... powy�ej - ciemno��. Tam wahad�owiec dotar� do cienkiej, b��kitnej granicy Kosmosu. Teraz ju� stacja wie, �e sprawa wymkn�a im si� z�r�k. Zaraz zrobi� wywiad, wy�l� na planet� sygna� z�zapytaniem... Otwarto drug� skrytk�. Wyci�gano kombinezony. Zamiast spodziewanych dw�ch lub trzech, do cel�w ewakuacji z�uszczelnianej sali - ciasno spakowany tob�. Laboratorium wygl�da�o jak schron, jak potajemnie przygotowana twierdza. Konspiracj� czu� by�o w�ca�ej bazie - wszyscy w�spisku... Desan zamruga� powiekami, gdy podano mu kombinezon; jego uszy przeszywa� �widruj�cy gwizd syreny. Spojrza� w�oczy Bothogiego, kt�ry wr�cza� mu ubi�r. Nie b�dzie sygna�u od Lord�w Juryst�w, �adnych zapyta�. Wyczyta� to z�zachowania tych ludzi o�pe�nych blasku oczach - wcale nie ob��kanych intrygant�w. Prawda. Odkryli przed nim prawd�, w�kt�r� wszyscy wierzyli, ca�a baza, a�kt�r� Lordowie Jury�ci nazwali herezj�. Serce zn�w bi�o mu r�wno. Wszystko odzyska�o sens. R�ce z�wpraw� zapina�y kombinezon. - W�biurze kontroli jest SI - powiedzia� jaki� starszy pracownik. - Mam klucz. - Co oni zrobi�? - niemal w�panice spyta� kto� m�odszy. Czy dosi�gnie nas atak ze stacji? - Odleg�o�� jest zbyt du�a dla akcji naty