9824
Szczegóły |
Tytuł |
9824 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9824 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9824 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9824 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RAYMOND CHANDLER
CZYSTA ROBOTA
PRZE�O�Y� ROBERT GINALSKI
TYTU�Y ORYGINA��W ANGIELSKICH: PEARLS ARE A NUISANCE, NEVADA GAS, PICK�UP ON NOON STREET, SMART�ALECK KILL, SPANISH BLOOD, THE KING IN YE�LOW
PER�Y TO TYLKO K�OPOT
1.
Nie da si� ukry�, �e od samego rana nie robi�em nic, tylko kontemplowa�em czyst� kartk� wkr�con� w maszyn� do pisania, zbieraj�c si� do sp�odzenia listu. Nie da si� tak�e ukry�, �e z rana zwykle nie mam nic szczeg�lnego do roboty. Ale to jeszcze nie pow�d, �ebym mia� zawraca� sobie g�ow� szukaniem naszyjnika z pere� staruszki Penruddock. Tak si� sk�ada, �e nie jestem policjantem.
Jednak�e zadzwoni�a do mnie Ellen Macintosh, co � naturalnie � zmienia�o posta� rzeczy.
��Jak si� masz, kochanie? � spyta�a. � Zaj�ty?
��I tak, i nie � odpowiedzia�em sztywno. � W�a�ciwie nie. Mam si� doskonale. O co chodzi tym razem?
��Ty mnie chyba nie kochasz, Walterze. A w og�le to powiniene� znale�� sobie co� do roboty. Masz stanowczo za du�o pieni�dzy. Kto� ukrad� per�y pani Penruddock i chc�, �eby� je odzyska�.
��S�dzi pani zapewne, �e rozmawia z posterunkiem policji � odpar�em zimno. � Tu rezydencja Waltera Gage. Pan Gage przy aparacie.
��Wobec tego niech pan przeka�e panu Gage od panny Ellen Macintosh, �e je�eli nie zobacz� go tu za p� godziny, to otrzyma przesy�k� polecon� zawieraj�c� pier�cionek zar�czynowy z brylantem, sztuk jeden.
��I du�o mi z niego przysz�o � burkn��em. � Ta stara krowa b�dzie �y�a jeszcze przez nast�pne pi��dziesi�t lat.
Jednak�e Ellen odwiesi�a ju� s�uchawk�, wobec czego nasadzi�em kapelusz, wyszed�em i odjecha�em Packardem. Je�eli obchodz� was takie rzeczy, by� pi�kny poranek pod koniec kwietnia. Pani Penruddock mieszka�a przy szerokiej, spokojnej ulicy w Carondelet Park. Jej dom wygl�da� zapewne dok�adnie tak samo, jak przed pi��dziesi�ciu laty, lecz �adna to dla mnie pociecha wobec perspektywy, �e Ellen Macintosh mo�e sp�dzi� w nim najbli�sze p� wieku, chyba �e staruszka Penruddock umrze wcze�niej i nie b�dzie ju� potrzebowa�a piel�gniarki. Pan Penruddock opu�ci� ziemski pad� przed kilku laty, zostawiaj�c w miejsce testamentu gruntownie powik�ane sprawy maj�tkowe i list� emeryt�w d�ug� jak kolejka po darmow� zup�.
Przycisn��em dzwonek u frontowych drzwi i po d�u�szej chwili otworzy�a mi drobna starowina w fartuszku pokoj�wki, o siwych w�osach zebranych w ciasny kok na czubku g�owy. Obrzuci�a mnie takim spojrzeniem, jak gdyby widzia�a mnie po raz pierwszy w �yciu, a i teraz nie mia�a ochoty ogl�da�.
��Pan Walter Gage do panny Ellen Macintosh � powiedzia�em.
Poci�gn�a nosem, odwr�ci�a si� bez s�owa i zapu�cili�my si� w zat�ch�e zakamarki domostwa, wychodz�c ostatecznie na przeszklon� werand� pe�n� trzcinowych mebli i zapach�w rodem z egipskich grobowc�w. Poci�gn�wszy nosem raz jeszcze, zostawi�a mnie tam i znikn�a.
Wkr�tce drzwi otworzy�y si� ponownie i wesz�a Ellen Macintosh. By� mo�e nie podobaj� wam si� wysokie dziewczyny o w�osach koloru miodu i cerze jak pierwsza brzoskwinia, kt�r� sprzedawca ukradkiem odk�ada dla siebie. Je�li tak, to �al mi was.
��Kochanie, a jednak przyjecha�e�! � zawo�a�a. � To bardzo �adnie z twojej strony. Usi�d�, zaraz ci wszystko opowiem.
Usiedli�my.
��Walterze, pani Penruddock skradziono naszyjnik z pere�.
��M�wi�a� mi o tym przez telefon. Temperatur� mam wci�� normaln�.
��Anormaln�, przewlekle obni�on�, je�li wybaczysz mi t� profesjonaln� uwag� � zawyrokowa�a. � Chodzi o sznur czterdziestu dziewi�ciu r�owych pere�, dobranych odcieniem, kt�re pani Penruddock dosta�a w prezencie od m�a na z�ote gody. Ostatnio rzadko kiedy je nosi�a, mo�e jedynie podczas �wi�t Bo�ego Narodzenia albo obiad�w ze starymi przyjaci�kami, je�eli pozwala� jej na to stan zdrowia. No i co roku w Dniu Dzi�kczynienia wydaje obiad dla wszystkich emeryt�w, przyjaci� i by�ych pracownik�w pana Penruddocka, kt�rych zostawi� jej na g�owie, i w�wczas tak�e je zak�ada�a.
��Gramatyka ci si� cokolwiek popl�ta�a, ale og�lna idea jest przejrzysta � rzek�em. � M�w dalej.
��Ot�, Walterze � ci�gn�a Ellen, obrzucaj�c mnie spojrzeniem okre�lanym niekiedy jako figlarne � per�y skradziono. Tak, wiem, �e powtarzam ci to ju� trzeci raz, ale to dziwnie tajemnicza sprawa. Przechowywano je w sk�rzanym futerale w starym sejfie, kt�ry prawie zawsze by� otwarty, ale nawet gdyby by� zamkni�ty, moim zdaniem silny m�czyzna potrafi�by go otworzy� go�ymi r�kami. Dzi� rano musia�am p�j�� po gazet� i zajrza�am do pere�, ot tak, �eby si� z nimi przywita�
��Mam nadziej�, �e nie kr�cisz si� ko�o pani Penruddock licz�c na to, �e ci zostawi naszyjnik � wtr�ci�em oschle. � Per�y s� dobre dla staruszek i t�ustych blondynek, ale dla wysokich, smuk�ych�
��Oj, b�d��e cicho, kochanie � przerwa�a mi Ellen. � Naturalnie, �e nie liczy�am na te per�y� poniewa� by�y sztuczne.
G�o�no prze�kn��em �lin� i wlepi�em w ni� wzrok.
��Tam, do kata! � powiedzia�em u�miechaj�c si� �ajdacko. � S�ysza�em, �e stary Penruddock potrafi� czasami wyci�� lepszy numer, ale sprezentowa� �onie lipne per�y na z�ote gody to ju� szczyt wszystkiego.
��Przesta� si� wreszcie wyg�upia�, Walterze! Wtedy by�y jak najbardziej prawdziwe. Rzecz w tym, �e pani Penruddock sprzeda�a je i zleci�a wykonanie imitacji. Zaj�� si� tym jeden z jej starych przyjaci�, pan Lansing Gallemore z Firmy Jubilerskiej Gallemore, oczywi�cie dyskretnie, poniewa� zale�a�o jej, �eby si� nikt nie dowiedzia�.W�a�nie dlatego nie wezwali�my policji. Odzyskasz dla niej te per�y, Walterze, powiedz?
��Jak? I dlaczego je sprzeda�a?
��Dlatego, �e pan Penruddock umar� nagle, nie zapisawszy ani grosza tym wszystkim ludziom, kt�rych utrzymywa�. P�niej nast�pi� kryzys i z pieni�dzy prawie nic nie zosta�o. Wystarcza ich zaledwie na prowadzenie domu i op�acanie s�u�by, kt�ra pracuje tu od tylu lat, �e pani Penruddock wola�aby przymiera� g�odem, ni� odprawi� cho�by jedn� osob�.
��A, to co innego � rzek�em. � Chyl� przed ni� czo�o. Ale jak, u diaska, mam je odzyska� i po co� skoro s� sztuczne?
��No c�, te per�y � to znaczy ich imitacja � kosztowa�y dwie�cie dolar�w. Wykonano je na specjalne zam�wienie w Czechach, co trwa�o kilka miesi�cy, a obecnie sprawy tak si� maj�, �e chyba ju� nigdy nie b�dzie jej sta� na drug� tak �wietn� kopi�. Poza tym przera�a j� my�l, �e kto� mo�e si� dowiedzie� o imitacji albo �e z�odziej dowiedziawszy si�, �e s� fa�szywe, zacznie j� szanta�owa�. Widzisz, kochanie, ja wiem, kto ukrad� ten naszyjnik.
��H�? � wyrwa�o mi si�. S�owa tego u�ywam nadzwyczaj rzadko, nie zaliczam go bowiem do s�ownictwa d�entelmena.
��Kierowca, kt�ry pracowa� u nas przez kilka miesi�cy, Walterze� odra�aj�cy, wielki dr�gal. Nazywa si� Henry Eichelberger. Przedwczoraj porzuci� nagle prac�, bez najmniejszego powodu. Pani Penruddock nikt nigdy nie porzuca. Jej poprzedni kierowca by� ju� bardzo leciwy i umar�. Ale Henry Eichelberger odszed� bez s�owa i jestem pewna, �e to on ukrad� per�y. Kiedy� pr�bowa� mnie poca�owa�, Walterze.
��Czy mnie uszy myl�? � powiedzia�em ca�kiem innym tonem. � Pr�bowa� ci� poca�owa�, tak? Nie wiesz przypadkiem, gdzie jest ta bry�a mi�sa, kochanie? Ma�o prawdopodobne, �eby stercza� na rogu, czekaj�c, a� mu rozkwasz� nos.
Ellen zerkn�a na mnie, opuszczaj�c d�ugie jedwabiste rz�sy, ja za� w takich wypadkach mi�kn� jak prze�uta guma.
��On nie uciek�. Na pewno wiedzia�, �e per�y s� sztuczne i �e mo�e bezpiecznie szanta�owa� pani� Penruddock. Zadzwoni�am do agencji, kt�ra go tu skierowa�a, i okaza�o si�, �e wr�ci� tam i znowu wpisa� si� na list� oczekuj�cych na posad�. Ale o�wiadczyli mi, �e podanie jego adresu by�oby sprzeczne z zasadami firmy.
��A dlaczego nie mia�by ukra�� tych pere� kto inny? Na przyk�ad w�amywacz?
��Nikt inny nie wchodzi w rachub�. S�u�ba jest poza wszelkim podejrzeniem, dom co wiecz�r zamykamy szczelnie jak lod�wk� i nie by�o �adnych �lad�w w�amania. No i Henry Eichelberger wiedzia�, gdzie le�� per�y, bo widzia�, jak chowa�am je ostatnim razem, kiedy pani Penruddock mia�a je na sobie� to znaczy wtedy, gdy zaprosi�a dwie serdeczne przyjaci�ki na obiad, w rocznic� �mierci m�a.
��Ubaw by� pewnie po pachy � mrukn��em. � Zgoda, pojad� do tej agencji i zmusz� ich, �eby mi dali jego adres. Gdzie to jest?
��Agencja Po�rednictwa Pracy Ady Twomey, mie�ci si� przy Drugiej Wschodniej, w bardzo nieprzyjemnym s�siedztwie.
��To jeszcze nic w por�wnaniu z tym, jak nieprzyjemne b�dzie moje s�siedztwo dla Henry�ego Eichelbergera � zapowiedzia�em. � A wi�c pr�bowa� ci� poca�owa�, tak?
��Per�y, Walterze � przypomnia�a mi �agodnie Ellen. � One s� najwa�niejsze. Oby tylko nie odkry�, �e s� sztuczne, i nie wyrzuci� ich do oceanu.
��W razie czego zmusz� go, �eby zanurkowa� po nie osobi�cie.
��On ma metr dziewi��dziesi�t wzrostu i jest bardzo wielki i silny, Walterze � powiedzia�a nie�mia�o Ellen. � Ale oczywi�cie nie tak przystojny jak ty.
��Akurat moja waga � stwierdzi�em. � To b�dzie sama przyjemno��. Do zobaczenia, kochanie.
Przytrzyma�a mnie za r�kaw.
��Jeszcze jedno, Walterze. Nie mam nic przeciwko ma�ej b�jce, bo to rzecz m�ska. Ale nie wolno ci wywo�a� awantury, kt�ra sprowadzi�aby policj�, pami�taj. Poza tym, mimo �e jeste� du�y i silny, a w szkole sia�e� postrach na boisku, masz jedn� s�abostk�. Obiecaj mi, �e nie we�miesz do ust ani kropli whisky.
��Ten Eichelberger to jedyny trunek, jakiego mi trzeba.
2.
Agencja Po�rednictwa Pracy Ady Twomey przy ulicy Drugiej Wschodniej reprezentowa�a sob� wszystko to, czego mo�na si� by�o spodziewa� po jej nazwie i lokalizacji. Wo� przedpokoju, w kt�rym przez pewien czas zmuszony by�em czeka�, nie nale�a�a do przyjemnych. Agencj� kierowa�a kobieta w �rednim wieku, o zaci�tej twarzy, kt�ra powiadomi�a mnie, �e Henry Eichelberger figuruje w ich rejestrze jako reflektant na posad� kierowcy i �e mo�e um�wi� go ze mn� na telefon albo wezwa� tu, do biura, na rozmow�. Kiedy jednak po�o�y�em przed ni� na biurku banknot dziesi�ciodolarowy, zaznaczaj�c, �e jest to tylko dow�d czystych intencji, bez uszczerbku dla wszelkich prowizji nale�nych ewentualnie jej agencji, ust�pi�a i da�a mi jego adres w zachodniej cz�ci miasta, przy bulwarze Santa Monica, w pobli�u dzielnicy zwanej Sherman.
Pojecha�em tam bez zw�oki, w obawie, �e Henry Eichelberger mo�e zadzwoni� do agencji i dowiedzie� si� o mojej wizycie. Okaza�o si�, �e pod wskazanym adresem kryje si� obskurny hotel, dogodnie usytuowany w pobli�u trasy autobus�w dalekobie�nych, maj�cy wsp�lne wej�cie z chi�sk� pralni�. Mie�ci� si� na pi�trze, schody za� tu i �wdzie pokrywa�y strz�py sparcia�ej gumowej wyk�adziny, do kt�rej przy�rubowano nieregularne kawa�ki za�niedzia�ego mosi�dzu. Zapachy z chi�skiej pralni dociera�y mniej wi�cej do po�owy schod�w, gdzie zast�powa� je od�r nafty i zaduch pomieszcze� sypialnych. Wsz�dzie le�a�y niedopa�ki i przesi�kni�te t�uszczem papierowe torby. U szczytu schod�w na drewnianej p�ce znajdowa� si� rejestr go�ci. Ostatni wpis, dokonany o��wkiem, nosi� dat� sprzed trzech tygodni, a nabazgra�a go wyj�tkowo dr��ca r�ka. Wywnioskowa�em z tego, �e kierownictwo hotelu nie odznacza si� przesadn� skrupulatno�ci�.
Obok ksi�gi znajdowa� si� dzwonek i wywieszka, informuj�ca: �Dyrektor�. Zadzwoni�em i czeka�em. Wkr�tce w g��bi korytarza uchyli�y si� drzwi i kto� szuraj�c nogami bez po�piechu ruszy� w moj� stron�. Ukaza� si� m�czyzna w rozcz�apanych pantoflach i spodniach nieokre�lonego koloru, kt�rych dwa g�rne guziki by�y rozpi�te, aby zostawi� wi�cej swobody peryferiom obszernego brzucha. Nosi� on ponadto czerwone szelki, koszul� mia� pociemnia�� pod pachami, i nie tylko, a twarz gwa�townie domaga�a si� myd�a i brzytwy.
��Mamy pe�no, kolego � odezwa� si� i prychn�� drwi�co.
��Nie szukam pokoju � odpar�em. � Szukam niejakiego Eichelbergera, kt�ry, jak mnie powiadomiono, mieszka tutaj, cho� widz�, �e nie wpisa� si� do pa�skiego rejestru. To za�, jak panu oczywi�cie wiadomo, jest sprzeczne z prawem.
��M�drala. � Grubas znowu prychn��. � W ko�cu korytarza, kolego. Dwie�cie osiemna�cie. � Skin�� kciukiem koloru i wielko�ci przypalonego ziemniaka.
��Zechce pan z �aski swojej pokaza� mi drog� � poprosi�em.
���askawca, jak pragn� zdrowia! � parskn�� i zacz�� potrz�sa� brzuchem. Jego ma�e oczka znikn�y w zwa�ach ��tego t�uszczu. � Sie robi, kolego. Chod� pan.
Weszli�my w mroczn� otch�a� korytarza na ty�ach budynku i zatrzymali�my si� przed drewnianymi drzwiami na samym ko�cu. Okienko nad nimi by�o zamkni�te. Grubas zagrzmoci� w drzwi t�ust� r�k�. Bez skutku.
��Wyszed� � o�wiadczy�.
��Zechce pan z �aski swojej otworzy� drzwi � powiedzia�em. � Chcia�bym wej�� i zaczeka� na Eichelbergera.
��Ucho od �ledzia! � warkn�� grubas gro�nie. � Zdaje ci si�, �e co� ty za jeden, p�taku?
Rozgniewa�em si�. By� wprawdzie s�usznego wzrostu, mierzy� dobry metr osiemdziesi�t, ale za bardzo przepe�nia�y go wspomnienia piwa. Rozejrza�em si� po ciemnym korytarzu. Wygl�da�o na to, �e ca�y przybytek jest kompletnie wyludniony.
Zaprawi�em grubasa w ka�dun.
Siad� na pod�odze, czkn��, a jego prawe kolano gwa�townie nawi�za�o kontakt ze szcz�k�. Zakaszla� i z oczu trysn�y mu �zy.
��Jezusie, Maryjo, kolego! � zaskomla�. � Masz nade mn� dwadzie�cia lat przewagi. Tak si� nie godzi.
��Otw�rz drzwi � poleci�em. � Nie mam czasu na dyskusje.
��Dolara! � zakwili�, wycieraj�c oczy koszul�. � Dwa dolce i nie dam cynku.
Wyci�gn��em z kieszeni dwa dolary i pomog�em mu d�wign�� si� na nogi. Z�o�y� banknoty i wyj�� zwyk�y klucz uniwersalny, jaki m�g�bym kupi� za pi�� cent�w.
��Wiesz, jak bi�, bracie � powiedzia� z uznaniem. � Gdzie�e� si� tego nauczy�? Wi�kszo�� du�ych facet�w ma mi�nie do niczego.
Otworzy� drzwi.
��Gdyby� us�ysza� p�niej jakie� ha�asy, nie wtr�caj si� � przykaza�em. � Za ewentualne szkody otrzymasz sowit� zap�at�.
Skin�� g�ow�, a ja wszed�em do pokoju. Zamkn�� za mn� drzwi i jego kroki oddali�y si�. Zapad�a cisza.
Pokoik by� ma�y, urz�dzony skromnie i bez gustu. Nad ciemn� komod� wisia�o ma�e lustro, a ponadto sta�o tam zwyk�e drewniane krzes�o, drewniany bujak i jednoosobowe ��ko z odpryskuj�c� farb�, przykryte wielokrotnie cerowan� bawe�nian� narzut�. Zas�ony w pojedynczym oknie by�y upstrzone przez muchy, a �aluzjom brakowa�o dolnej listewki. W rogu znajdowa�a si� umywalka, obok kt�rej wisia�y dwa cienkie jak papier r�czniki. �azienki, ma si� rozumie�, nie by�o, podobnie jak i szafy, kt�rej funkcj� pe�ni� zwisaj�cy z p�ki strz�p ciemnego wzorzystego materia�u. Znalaz�em za nim szary garnitur najwi�kszego z dost�pnych na rynku rozmiar�w, czyli w sam raz na mnie, gdyby nie to, �e nie mam w zwyczaju nosi� gotowych ubra�. Na pod�odze ujrza�em par� czarnych but�w z juchtowej sk�ry, numer co najmniej dwana�cie. Sta�a tam r�wnie� tania walizka z fibry, kt�r� � rzecz jasna � przeszuka�em, bo nie by�a zamkni�ta.
Przejrza�em te� zawarto�� komody i ze zdziwieniem stwierdzi�em, �e panuje w niej �ad, czysto�� i porz�dek. Ale niewiele tam tego by�o. Przede wszystkim za� nie by�o pere�. Przeszuka�em r�wnie� wszystkie mniej lub bardziej podejrzane zakamarki pokoju, lecz nie znalaz�em nic ciekawego.
Przysiad�em na skraju ��ka i czekaj�c zapali�em papierosa. Teraz ju� by�o dla mnie jasne, �e Henry Eichelberger jest albo niewiarygodnie g�upi, albo ca�kiem niewinny. Jego pok�j, a tak�e wyra�ny �lad, jaki za sob� zostawi�, nie wskazywa�y na cz�owieka, dla kt�rego kradzie�e naszyjnik�w z pere� to chleb powszedni.
Wypali�em cztery papierosy, czyli wi�cej ni� zwykle w ci�gu ca�ego dnia, a� wreszcie us�ysza�em zbli�aj�ce si� kroki. By�y lekkie i szybkie, ale nie ukradkowe. Kto� wsun�� klucz w zamek, przekr�ci� i drzwi otworzy�y si� niedbale. Kto� stan�� w progu i spojrza� na mnie.
Mam metr dziewi��dziesi�t wzrostu i wa�� prawie sto kilo. Ten nieznajomy by� wysoki, ale na oko l�ejszy. Nosi� niebieski garnitur z popeliny, z tych, kt�re z braku lepszego s�owa okre�la si� mianem �gustowny�. Mia� g�ste, sztywne jak drut blond w�osy, kark niczym pruski kapral z karykatury, nad podziw szerokie bary i wielkie, silne d�onie, a do kompletu twarz, kt�ra swego czasu nie raz zebra�a ci�gi. Jego ma�e zielonkawe oczka b�ysn�y ku mnie z � jak mi si� w�wczas zdawa�o � zjadliwym humorem. Od razu stwierdzi�em, �e z tym cz�owiekiem nie ma �art�w, ale wcale si� go nie ba�em. Dor�wnywa�em mu wzrostem i si�� oraz � co do tego nie mia�em cienia w�tpliwo�ci � przewy�sza�em go inteligencj�.
Spokojnie wsta�em z ��ka i odezwa�em si�:
��Szukam niejakiego Eichelbergera.
��Jake� tu wszed�, kole�? � Jego g�os brzmia� weso�o i cho� tubalny, mi�o wpada� w ucho.
��Wyja�nienie tej kwestii mo�e poczeka� odpar�em sztywno. � Szukam niejakiego Eichelbergera. Czy to pan?
Ha! � rzuci� tamten. � Pajac. Komediant. Zaczekaj, a� popuszcz� pasa. � Zrobi� dwa kroki w g��b pokoju, a ja tyle� samo w jego stron�.
��Nazywam si� Walter Gage � powiedzia�em. � Czy Eichelberger to pan?
��Dasz miedziaka, to ci powiem.
Pu�ci�em to mimo uszu.
��Jestem narzeczonym panny Ellen Macintosh � poinformowa�em go zimno. � O ile mi wiadomo, pr�bowa� j� pan poca�owa�.
Zrobi� jeszcze jeden krok w moim kierunku, a ja jeszcze jeden ku niemu.
��Co znaczy �pr�bowa�em�? � parskn��.
Wyprowadzi�em chytrze prawy sierpowy, kt�ry wyl�dowa� precyzyjnie na jego podbr�dku. Wydawa�o mi si�, �e to ca�kiem solidny cios, lecz Eichelberger nawet nie drgn��. Nast�pnie przy�o�y�em mu silnie dwa razy lew� r�k� w kark i zdzieli�em go kolejnym prawym sierpowym dok�adnie w bok szerokiego nosa. Prychn�� i wyr�n�� mnie w splot s�oneczny.
Zgi��em si� wp�, obur�cz schwyci�em pok�j i zakr�ci�em nim. A gdy ju� pi�knie wirowa�, jeszcze raz zakr�ci�em nim zamaszy�cie i uderzy�em si� w ty� g�owy pod�og�. To sprawi�o, �e na chwil� straci�em r�wnowag�, kiedy za� rozmy�la�em nad tym, jak by j� odzyska�, mokry r�cznik zacz�� mnie klepa� po twarzy. Otworzy�em oczy. Twarz Henry�ego Eichelbergera, przysuni�ta do mojej, wyra�a�a niejakie zatroskanie.
��Kole�, tw�j brzuch jest s�aby jak herbata u Chi�czyka � powiedzia� jego g�os.
��Brandy! � wychrypia�em. � Co si� sta�o?
��Potkn��e� si� o dziur� w dywanie, kole�. Naprawd� trzeba ci trunku?
��Brandy! � wychrypia�em ponownie i zamkn��em oczy.
��Mam nadziej�, �e nie pop�yn� zn�w w kurs � rzek� jego g�os.
Drzwi otworzy�y si� i zamkn�y. Le�a�em bez ruchu, usi�uj�c powstrzyma� md�o�ci. Czas mija� powoli, za d�ugim, szarym welonem. Wreszcie drzwi raz jeszcze otworzy�y si� i zamkn�y, a po chwili co� twardego przywar�o do moich ust. Rozchyli�em wargi i do gard�a sp�yn�� mi trunek. Zanios�em si� kaszlem, ale pal�cy p�yn zacz�� kr��y� mi w �y�ach, natychmiast stawiaj�c mnie na nogi. Usiad�em.
��Dzi�kuj�, Henry � powiedzia�em. � Czy mog� si� tak do ciebie zwraca�?
��Bez podatku, kole�.
D�wign��em si� i stan��em przed nim. Przygl�da� mi si� z zaciekawieniem.
��Wygl�dasz w porz�dku � orzek�. � Czemu� nie m�wi�, �e� chory?
A niech ci� diabli, Eichelberger! � krzykn��em i z ca�ej si�y zaprawi�em go z boku w szcz�k�. Potrz�sn�� g�ow�, a w oczach b�ysn�o mu co� na kszta�t gniewu. Nim sko�czy� potrz�sa� g�ow�, ulokowa�em trzy dalsze ciosy na jego policzkach i szcz�ce.
��Wi�c idziesz na ca�ego! � rykn��, porwa� ��ko i rzuci� nim we mnie.
Uchyli�em si�, ale zabra�em si� do tego ciut za szybko, straci�em r�wnowag� i wbi�em g�ow� dobre dziesi�� centymetr�w w listw� pod�ogi pod oknem.
Mokry r�cznik zacz�� mnie klepa� po twarzy. Otworzy�em oczy.
��S�uchaj, ma�y. Zosta�y ci dwa serwy, a zabrak�o krzepy. Przerzu� ty si� mo�e na l�ejsz� rakiet�.
��Brandy! � wychrypia�em.
��Dostaniesz �yta! � o�wiadczy� stanowczo i przycisn�� mi szklank� do ust. Wypi�em �apczywie, a po chwili zn�w si� d�wign��em.
Ku mojemu zdziwieniu ��ko sta�o tam, gdzie przedtem. Przysiad�em na nim. Henry Eichelberger usiad� obok i poklepa� mnie po ramieniu.
��Mogliby�my si� dogada�, ty i ja � powiedzia�. � Nigdy nie poca�owa�em twojej dziewczyny, chocia� nie twierdz�, �e nie mia�em ochoty. Czy tylko to ci� gryzie?
Nala� sobie p� szklanki �ytniej whisky z p�litr�wki, po kt�r� wcze�niej wyszed�. W zamy�leniu prze�kn�� trunek.
��Nie, jest jeszcze jedna sprawa � odpar�em.
��To strzelaj. Ale z m��ck� koniec. S�owo?
Da�em s�owo, cho� nie bez opor�w.
��Dlaczego rzuci�e� prac� u pani Penruddock? � spyta�em.
Zerkn�� na mnie spod krzaczastych brwi. Potem przyjrza� si� butelce, kt�r� trzyma� w r�ku.
��Nazwa�by� mnie przystojniakiem? � zapyta�.
��No c�, Henry�
��Tylko mnie nie bajeruj! � warkn��.
��Nie, Henry, nie powiem, �eby� by� szczeg�lnie przystojny. Ale nie ulega w�tpliwo�ci, �e jeste� bardzo m�ski.
Zn�w nala� mi p� szklanki whisky.
��Twoja kolej.
Nie bardzo zdaj�c sobie spraw� z tego, co robi�, wypi�em do dna. Kiedy przesta�em kaszle�, Henry wyj�� mi szklank� z d�oni i jeszcze raz nape�ni�. Popija� w zamy�leniu. Butelka by�a ju� prawie pusta.
Wyobra� sobie, �e� si� zabuja� w babce z nogami do samej szyi i reszt� te� jak trzeba. Z tak� g�b� jak moja. Taki facet jak ja, facet, co w szkole rolniczej ostro zagrywa� na lewym skrzydle i zostawi� urod� i wykszta�cenie na tablicy wynik�w. Facet, co wojowa� ze wszystkimi i wszystkim pr�cz wieloryb�w i krokodyli � to po twojemu podno�niki hydrauliczne � i do�o�y� ka�demu, cho� czasem sam te� musia� oberwa�. No i dostaj� robot�, gdzie ogl�dam to cudo na okr�g�o dzie� w dzie� i wiem, �e nie dla psa kie�basa. To co by� ty zrobi� na moim miejscu? Bo ja to rzuci�em posadk�, i tyle.
��Henry, chcia�bym u�cisn�� ci d�o� � o�wiadczy�em.
Apatycznie potrz�sn�� moj� r�k�.
��No to wzi��em sobie wolne. Bo i co mog�em zrobi�? � zako�czy�. Podni�s� butelk� i obejrza� j� pod �wiat�o. � Tw�j b��d, ch�opie, �e� mnie po to pos�a�. Jak zaczynam pi�, to id� w kurs na ca�ego. Starczy ci szmalu?
��Naturalnie. Dostaniesz whisky, Henry, skoro tego pragniesz. Mam ca�kiem sympatyczne mieszkanko w alei Franklina w Hollywood, tote� nie rzucaj�c kalumnii na twoj� skromn� i niew�tpliwie tymczasow� siedzib�, proponuj� przenie�� si� teraz do mojego apartamentu, kt�ry jest znacznie wi�kszy i pozwala cz�owiekowi swobodnie rozprostowa� ko�ci � powiedzia�em, beztrosko wymachuj�c r�k�.
��A niech mnie, zala�e� si�! � rzek� Henry z podziwem w ma�ych zielonych oczkach.
��Nie jestem jeszcze pijany, Henry, chocia� istotnie odczuwam ju� dzia�anie whisky, zreszt� wcale przyjemne. Nie zwracaj uwagi na m�j spos�b wys�awiania si�, gdy� jest to cecha indywidualna, podobnie jak tw�j zwi�z�y i tre�ciwy styl wypowiedzi. Jednak�e pozostaje jeszcze jeden, drobny w sumie szczeg�, kt�ry chcia�bym z tob� przedyskutowa�, zanim wyjdziemy. Upowa�niono mnie, abym postara� si� o zwrot pere� pani Penruddock. Jak zrozumia�em, niewykluczone, i� to ty je ukrad�e�.
��Ryzykujesz jak jasny gwint, synu � powiedzia� �agodnie.
��To czysto handlowa transakcja, Henry, dlatego te� najlepiej b�dzie szczerze sobie wszystko wyja�ni�. Te per�y s� sztuczne, a zatem bez trudu powinni�my doj�� do porozumienia. �ycz� ci jak najlepiej, Henry, i jestem ci d�u�ny za zorganizowanie whisky, ale interes interesem. Czy przyjmiesz pi��dziesi�t dolar�w w zamian za zwrot pere� bez �adnych pyta�?
Henry wybuchn�� kr�tkim, nieweso�ym �miechem, lecz w jego g�osie nie by�o ani �ladu urazy, kiedy powiedzia�:
��Wi�c my�lisz, �e gwizdn��em te kulki, a teraz siedz� tu i czekam, a� wparuj� gliny i mnie przyskrzyni�?
��Nie zawiadomiono policji, Henry, a ty mia�e� prawo nie wiedzie�, �e per�y s� sztuczne. Nalej trunku.
Nala� mi wi�kszo�� z tego, co zosta�o w butelce, a ja wypi�em do dna. Humor dopisywa� mi jak rzadko kiedy. Cisn��em szklank� w lustro, niestety chybi�em i grube, liche szk�o spad�o na pod�og�, nie t�uk�c si�. Henry Eichelberger roze�mia� si� serdecznie.
��Co ci� tak bawi, Henry?
��Nic � odpar�. � Tak sobie tylko my�la�em, jak kto� tu wyjdzie na jelenia� z tymi kulkami.
��Chcesz przez to powiedzie�, Henry, �e nie ukrad�e� tych pere�?
Zn�w si� roze�mia�, tym razem pos�pnie.
��Tak � powiedzia�. � Znaczy si�, nie. Powinienem ci przy�o�y�, ale po kiego? Ka�demu mo�e odbi�. Nie, kolego, ja tam nie r�bn��em �adnych pere�. Lipnymi nie zawraca�bym sobie g�owy, a je�liby by�y takie, jak te, kt�re widzia�em na szyi starszej pani, to na pewno nie kiblowa�bym w jakiej� tandetnej dziurze w Los Angeles i nie czeka�, a� zjad� si� po mnie blacharze.
Ponownie u�cisn��em mu d�o�.
��To wszystko, czego chcia�em si� dowiedzie� � stwierdzi�em rado�nie. � Nareszcie jestem spokojny. Udamy si� teraz do mojego apartamentu i rozwa�ymy sposoby odzyskania pere�. We dw�ch powinni�my stworzy� zesp�, kt�ry stawi czo�o ka�demu przeciwnikowi.
��Nie robisz mnie w konia?
Wsta�em i na�o�y�em kapelusz� do g�ry nogami.
��Nie, Henry. Proponuj� ci prac�, kt�rej, jak rozumiem, potrzebujesz, i tyle whisky, ile zdo�asz wypi�. Chod�my wi�c. Czy mo�esz prowadzi� samoch�d w takim stanie?
��Diab�a tam, to� przecie� nie jestem pijany � zaprotestowa�, wyra�nie zdziwiony.
Wyszli�my z pokoju i ruszyli�my mrocznym korytarzem. Z mglistego cienia wychyn�� znienacka gruby kierownik hotelu i zagrodzi� nam drog�. Masuj�c brzuch, �ypa� na mnie wyczekuj�co ma�ymi, chciwymi oczkami.
��Wszystko gra? � zapyta� prze�uwaj�c nad�art� z�bem czasu wyka�aczk�.
��Daj mu dolara � rzek� Henry.
��Za co?
��Bo ja wiem? Normalnie, daj mu dolara.
Wyci�gn��em banknot z kieszeni i poda�em go grubasowi.
��Dzi�ki, stary � powiedzia� Henry. D�gn�� grubasa w jab�ko Adama i zr�cznie wysup�a� banknot z jego palc�w. � To za gorza�k� � dorzuci�. � Nie znosz� �ebra� o szmal.
Kiedy rami� w rami� schodzili�my po schodach, kierownik hotelu usi�owa� wykrztusi� z prze�yku wyka�aczk�.
3.
O pi�tej po po�udniu tego� dnia ockn��em si� z drzemki i stwierdzi�em, �e le�� we w�asnym ��ku w Ch�teau Moraine przy alei Franklina, r�g Ivar, w Hollywood. Przekr�ci�em obola�� g�ow� i ujrza�em, �e obok mnie le�y Henry Eichelberger, w spodniach i podkoszulku. Uprzytomni�em sobie w�wczas, �e sam jestem r�wnie sk�po przyodziany. Na pobliskim stoliku sta�a prawie pe�na litrowa butelka �ytniej whisky Old Plantation, na pod�odze za� le�a�a ca�kiem pusta butelka tej samej wybornej marki. Wsz�dzie wala�y si� cz�ci garderoby, a na oparciu jednego z krytych brokatem foteli widnia�a wypalona papierosem dziura.
Obmaca�em si� troskliwie. W brzuchu mia�em obola�y w�ze�, a szcz�k� jakby nieco spuchni�t� z jednej strony. Ale na tym obra�enia si� ko�czy�y. Gdy wsta�em z ��ka, k�uj�cy b�l przeszy� mi skronie, lecz nie bacz�c na nic, ruszy�em wprost do butelki na stoliku i podnios�em j� do ust. Poci�gn�wszy spory �yk wody ognistej, poczu�em si� o niebo lepiej. Ogarn�� mnie serdeczny, radosny nastr�j i by�em got�w na ka�d� przygod�. Wr�ci�em do ��ka i energicznie potrz�sn��em Henry�ego za rami�.
��Wstawaj, Henry � powiedzia�em. � Zach�d s�o�ca za pasem. Drozdy �wierkaj�, wiewi�rki chrobocz� i pow�j sk�ada si� do snu.
Jak wszyscy ludzie czynu, Henry Eichelberger obudzi� si� z zaci�ni�tymi pi�ciami.
��Co to za mowa � trawa? � warkn��. � A, to ty. Sie masz, Walter. �yjesz?
��Czuj� si� wspaniale. Wypocz��e�?
��Jasne. � Opu�ci� bose stopy na pod�og� i zmierzwi� palcami g�ste jasne w�osy. � Sz�o nam bosko, p�ki ci si� film nie urwa�. No to si� przekima�em. Nigdy nie pij� solo. Zdr�w i ca�y?
��Tak, Henry. Istotnie, czuj� si� znakomicie. Ale czeka nas praca.
��To byczo. � Ruszy� do butelki, poci�gn�� z niej zdrowo i pomasowa� brzuch otwart� d�oni�. Jego zielone oczka b�yszcza�y przyja�nie. � Jestem chory, musz� za�y� lekarstwo � wyja�ni�, odstawi� butelk� na stolik i zlustrowa� pok�j. � Kurcze, wstawili�my si� tak szybko, �e nawet nie obejrza�em tej meliny. Masz tu �adne gniazdko, Walter. O kurcze, bia�a maszyna do pisania i bia�y telefon! Co jest grane, ma�y, wr�ci�e� od komunii?
��To tylko taki g�upi kaprys � wyja�ni�em, beztrosko wymachuj�c r�k�.
Henry podszed� do biurka i obejrza� maszyn� i stoj�cy obok telefon, a tak�e zestaw oprawnych w srebro przybor�w do pisania, znaczonych moimi inicja�ami.
��Nie�le� ustawiony, co? � rzek� zwracaj�c na mnie zielone spojrzenie.
��Ca�kiem zno�nie, Henry � odpar�em skromnie.
��No dobra, stary, i co dalej? Masz jaki� pomys�, czy �ykniemy po ma�peczce?
��Owszem, Henry, mam pewien pomys�. Uwa�am, �e z pomoc� cz�owieka twojego pokroju uda si� wcieli� go w czyn. Odnosz� wra�enie, �e musimy, jak to si� m�wi, trafi� po nitce do k��bka. Wie�� o kradzie�y sznura pere� natychmiast rozchodzi si� w�r�d przest�pc�w. Per�y trudno jest sprzeda�, zwa�ywszy, �e � jak czyta�em � nie mo�na ich poci��, a zatem specjali�ci mog� je zidentyfikowa�. W �wiatku przest�pczym b�dzie wrza�o jak w ulu. Znalezienie osoby, kt�ra da zna�, komu trzeba, �e jeste�my sk�onni godziwie zap�aci� za zwrot naszyjnika, nie powinno nastr�czy� nam trudno�ci.
��Jak na faceta pod much�, gadasz ca�kiem do rzeczy � stwierdzi� Henry, si�gaj�c po butelk�. � Ale czy� ty nie zapomnia�, �e te kulki s� lipne?
��Tak czy inaczej, ze wzgl�du na pewne sentymenty, got�w jestem zap�aci� za ich zwrot.
Henry poci�gn�� nieco whisky, smakuj�c j� z wyra�nym upodobaniem. Wypi� jeszcze troch� i uprzejmie wyci�gn�� do mnie butelk�.
��Jak na razie, szafa gra � powiedzia�. � Ale ten ca�y �wiatek przest�pczy, co to ma niby wrze� jak w ulu, nie b�dzie wrza� tylko dlatego, �e kto� zakosi� sznurek paciork�w. A mo�e mam nie po kolei pod sufitem?
��My�la�em, Henry, �e przest�pcy te� maj� poczucie humoru i �e �miech p�jdzie w �wiat.
��Co� w tym jest � przyzna�. � Jaki� oprych s�yszy, �e pani Penruddock ma kup� mamony w owocach ostrygi, wi�c elegancko robi kas� i dra�uje do pasera. A ten zrywa boki ze �miechu. To by si� mog�o rozej�� po ferajnie, nie powiem, wiara mia�aby o czym gada�. No i klawo. Ale nasz kasiarz pchnie te kulki byle szybciej, bo wie, �e towar jest trefny, nawet je�li jest wart tylko miedziaka plus podatek. Kradzie� z w�amaniem to odsiadka, Walter.
��A jednak, Henry, nie uwzgl�dni�e� pewnego czynnika. Nie ma on, oczywi�cie, wi�kszego znaczenia, je�eli ten z�odziej jest g�upi. Ale je�li jest cho� troch� inteligentny, to co innego. Pani Penruddock jest niezwykle dumna i mieszka w bardzo ekskluzywnej dzielnicy. Gdyby rozesz�o si�, �e nosi�a sztuczne per�y, a przede wszystkim, gdyby w gazetach pojawi�a si� cho�by wzmianka o tym, �e w�a�nie ten naszyjnik dosta�a w prezencie od m�a na z�ote gody� no c�, Henry, sam chyba rozumiesz.
��Kasiarze g��wkowa� nie lubi� � stwierdzi�, pocieraj�c kamienny podbr�dek. Uni�s� kciuk i przygryz� go w zamy�leniu. Spojrza� na okna, na przeciwleg�y r�g pokoju, wreszcie na pod�og�. W ko�cu zerkn�� na mnie z ukosa. � Szanta�, co? � mrukn��. � Kto wie? Chocia� w ferajnie ka�dy pilnuje swojej dzia�ki. Ale go�� m�g� co� szepn��, komu trzeba. Zawsze to jaka� szansa, Walter. Nie postawi�bym na to swoich z�otych plomb, ale szansa jest. Ile my�lisz odpali�?
��Sto dolar�w by�oby a� nadto, ale got�w jestem da� nawet dwie�cie, to znaczy dok�adnie tyle, ile kosztowa�a imitacja.
Henry potrz�sn�� g�ow� i zaj�� si� butelk�.
��E tam. Na tak� fors� to on nie poleci. Niewarta ryzyka. Wywali kulki i b�dzie czysty.
��W ka�dym razie mo�emy spr�bowa�.
��Jasne. Ale gdzie? Poza tym gorza�ka si� ko�czy. Lepiej wskocz� w buty i znikam, co?
W tej samej chwili, jak gdyby w odpowiedzi na moj� niem� modlitw�, od drzwi dolecia� g�uchy stuk. Otworzy�em je i podnios�em ostatnie wydanie popo�udni�wki. Zamkn��em drzwi i wr�ci�em z gazet� do pokoju, rozk�adaj�c j� po drodze. Dotkn��em jej palcem wskazuj�cym i u�miechn��em si� do Henry�ego z pewno�ci� siebie.
��Prosz�. Zak�adam si� o ca�y litr Old Plantation, �e odpowied� znajdziemy na kolumnie kryminalnej tej gazety.
��Nie ma �adnej kolumny kryminalnej � zarechota�. � Jeste�my w Los Angeles. To ja wybywam.
Kiedy otwiera�em gazet� na trzeciej stronie, r�ce mi dr�a�y, bo wprawdzie czekaj�c w Agencji Po�rednictwa Pracy Ady Twomey czyta�em w porannym wydaniu artyku�, kt�rego teraz szuka�em, ale nie by�em pewien, czy w popo�udni�wce zamieszcz� go w pe�nej wersji. Moja wiara zosta�a jednak nagrodzona � zajmowa� on, tak jak poprzednio, �rodek trzeciej szpalty. By� to jeden kr�tki akapit, zatytu�owany: �Lou Gandesi przes�uchiwany w zwi�zku z kradzie�ami bi�uterii�.
��Pos�uchaj, Henry � rzek�em i odczyta�em na g�os:
�Wczoraj wieczorem, na skutek donosu anonimowego informatora, policja zatrzyma�a Louisa G. (Lou) Gandesiego, w�a�ciciela znanego lokalu przy Spring Street. Zatrzymanego poddano wielogodzinnym przes�uchaniom w zwi�zku z niedawn� seri� napad�w dokonanych w ekskluzywnych dzielnicach naszego miasta. Szacuje si�, �e �upem bandyt�w pad�a bi�uteria warto�ci ponad dwustu tysi�cy dolar�w, skradziona pod gro�b� u�ycia broni kobietom bawi�cym na eleganckich przyj�ciach. Gandesi, zwolniony w p�nych godzinach nocnych, odm�wi� dziennikarzom wszelkich komentarzy. Stwierdzi� jedynie: �Nigdy nie kapuj� glinom�. Kapitan William Norgaard z policji miejskiej wyrazi� przekonanie, �e Gandesi nie mia� nic wsp�lnego z tymi napadami, a donos by� po prostu aktem zemsty z pobudek osobistych�.
Z�o�y�em gazet� i rzuci�em j� na ��ko.
��Twoje na wierzchu, szefie � przyzna� Henry i poda� mi whisky. Wypi�em solidny �yk i odda�em mu butelk�. � Wi�c co robimy? � zapyta�. � Przyci�niemy Gandesiego i wymaglujemy drania?
��On mo�e by� niebezpieczny, Henry. S�dzisz, �e podo�amy temu zadaniu?
Prychn�� z pogard�.
��Te� co�! To zwyk�y gnojek ze Spring Street. Jaki� t�u�cioch z lipnym rubinem na paluchu. Wywr�cimy grubasa na lew� stron� i wyci�niemy mu w�trob�. Ale trunku co� ma�o. B�dzie tego g�ra p� literka. � Obejrza� butelk� pod �wiat�o.
��To nam na razie wystarczy.
��A co, czy kto� tu jest wstawiony? �ykn��em u ciebie tylko siedem razy, no, mo�e dziewi��.
��Naturalnie, �e nie jeste�my pijani, Henry, ale twoje �yki s� raczej spore, a mamy przed sob� ci�ki wiecz�r. My�l�, �e ju� najwy�szy czas ogoli� si� i ubra�, a poza tym s�dz�, �e powinni�my w�o�y� smokingi. Mam tu zapasowy, kt�ry powinien le�e� na tobie jak ula�, skoro jeste�my tego samego wzrostu i budowy. Czy� to nie prawdziwy omen, �e dw�ch takich du�ych m�czyzn po��czy si� we wsp�lnym przedsi�wzi�ciu? Stroje wizytowe budz� u m�t�w spo�ecznych nale�ny respekt, Henry.
��Byczo. Wezm� nas za silnor�kich jakiej� szychy. Ten ca�y Gandesi ze strachu po�knie w�asny krawat.
Uzgodnili�my, �e zrobimy tak, jak m�wi�em. Przygotowa�em ubranie dla Henry�ego, a kiedy poszed� wyk�pa� si� i ogoli�, zadzwoni�em do Ellen Macintosh.
��Jak�e si� ciesz�, �e dzwonisz, Walterze! � zawo�a�a. � Dowiedzia�e� si� czego�?
��Jeszcze nie, kochanie. Ale mamy pewien pomys�. Henry i ja zamierzamy w�a�nie wcieli� go w czyn.
��Henry, Walterze? Co za Henry?
��Jak to? Henry Eichelberger, skarbie, to przecie� oczywiste. Czy�by� tak szybko o nim zapomnia�a? Henry i ja zaprzyja�nili�my si� serdecznie i�
��Walterze, ty pi�e�, przyznaj si�! � przerwa�a mi lodowatym tonem.
��Sk�d�e znowu, najdro�sza. Henry jest abstynentem.
W s�uchawce wyra�nie us�ysza�em, jak gwa�townie poci�ga nosem.
��Czyli �e Henry nie ukrad� pere�? � zapyta�a po wymownej przerwie.
��Henry, aniele? Oczywi�cie, �e nie. Zrezygnowa� z pracy dlatego, �e si� w tobie zakocha�.
��Co te� ty opowiadasz, Walterze! Ten goryl? Jestem pewna, �e pijesz na um�r! Nie pokazuj mi si� wi�cej na oczy! �egnam.
I od�o�y�a s�uchawk� tak raptownie, �e w uchu pozosta�o mi bolesne uk�ucie.
Z butelk� Old Plantation w r�ku przysiad�em na krze�le, zastanawiaj�c si�, czy powiedzia�em co�, co mo�na by poczyta� za obraz� lub niedyskrecj�. Pocieszaj�c si� zawarto�ci� butelki, siedzia�em tak do chwili, gdy Henry wyszed� z �azienki. W mojej koszuli z gorsem i ko�nierzykiem do fraka oraz czarnej muszce prezentowa� si� niezwykle elegancko.
Kiedy opuszczali�my mieszkanie, by�o ju� ciemno. Z nas dw�ch przynajmniej ja by�em pe�en wiary i nadziei, cho� nieco przygn�biony tym, jak Ellen Macintosh potraktowa�a mnie przez telefon.
4.
Bez trudu odnale�li�my przybytek pana Gandesi, wskaza� nam go bowiem pierwszy taks�wkarz na Spring Street, przywo�any rykiem Henry�ego. Lokal, sk�pany w nieprzyjemnym niebieskim �wietle, nazywa� si� �B��kitna laguna�. Henry i ja weszli�my do �rodka dziarskim krokiem, do czego przyczyni�a si� kolacja � tylko cz�ciowo p�ynna � kt�r� skonsumowali�my w �Karaibskiej grocie� Mandy�ego, zanim wyruszyli�my na poszukiwanie pana Gandesi. W jednym z moich najlepszych smoking�w, czarnym filcowym kapeluszu zsuni�tym na ty� g�owy (tylko troch� wi�kszej od mojej) i z bia�ym, wyko�czonym fr�dzlami szalikiem przewieszonym przez rami� oraz butelk� whisky w ka�dej bocznej kieszeni p�aszcza m�j towarzysz by� nieomal przystojny.
W barze �B��kitnej laguny� panowa� t�ok, ale przeszli�my na ty�y lokalu, do ma�ej, mrocznej sali. Podszed� do nas jaki� m�czyzna w brudnym smokingu. Gdy Henry zapyta� o Gandesiego, wskaza� nam samotnego grubasa przy stole w rogu sali. Ruszyli�my za wyci�gni�tym palcem.
Grubas siedzia� nad szklaneczk� czerwonego wina i powoli obraca� na palcu wielki zielony kamie�. Nie spojrza� na nas. Przy stole nie by�o wolnych krzese�, wi�c Henry opar� si� �okciami o blat.
��Jeste� Gandesi? � odezwa� si�.
Nawet teraz W�och nie zaszczyci� nas spojrzeniem. �ci�gn�� tylko g�ste czarne brwi i odpar� drewnianym g�osem:
��Si. Tak.
��Mamy z tob� do pogadania na osobno�ci � rzek� Henry. � Tak, �eby nam nie przeszkadzano.
Tym razem Gandesi podni�s� wzrok. Z jego matowych, czarnych migda�owych oczu przebija�o �miertelne znudzenie.
��Tak? � b�kn��, wzruszaj�c ramionami. � A w jakiej sprawie? � dorzuci� z silnym w�oskim akcentem.
��W sprawie pere� � wyja�ni� Henry. � Czterdziestu dziewi�ciu r�owych, dobranych odcieniem pere� na jednym sznurku.
��Chcecie sprzeda� czy kupi�? � zapyta� Gandesi. Jego broda zacz�a si� trz���, jak gdyby co� go rozbawi�o.
��Kupi� � odpar� m�j towarzysz.
Grubas przy stole spokojnie zakrzywi� palec i u jego boku pojawi� si� olbrzymi kelner.
��On jest pijany � stwierdzi� W�och apatycznie. � Wyrzu� ich.
Olbrzym chwyci� Henry�ego za rami�. M�j wsp�lnik niedbale wyci�gn�� r�k�, �cisn�� jego d�o� i wykr�ci�. W niebieskim �wietle twarz kelnera przybra�a kolor, kt�rego nie potrafi� opisa�, w ka�dym razie zdecydowanie niezdrowy. S�ysz�c cichy j�k, Henry pu�ci� jego r�k� i zwr�ci� si� do mnie:
��Po�� paczk� na stole.
Wyci�gn��em portfel i wyj��em jedn� z dw�ch studolar�wek, w kt�re przezornie zaopatrzy�em si� u kasjera w Ch�teau Moraine. Gandesi wlepi� wzrok w banknot i da� znak kelnerowi, kt�ry odszed�, masuj�c przyci�ni�t� do piersi d�o�.
��Za co to? � spyta� W�och.
��Za pi�� minut sam na sam z tob�.
��On jest bardzo zabawny, bardzo. Zgoda, bior�. � Gandesi wzi�� banknot, z�o�y� go starannie i schowa� do kieszonki kamizelki. Potem opar� si� obur�cz o blat sto�u i d�wign�� z wysi�kiem. Nie patrz�c na nas, ruszy� przed siebie.
Lawiruj�c mi�dzy zaj�tymi stolikami, Henry i ja wyszli�my za nim przez drzwi w boazerii do w�skiej, ciemnej sieni. Na ko�cu korytarza Gandesi otworzy� drzwi do o�wietlonego pokoju i przytrzyma� je, przepuszczaj�c nas przodem. Na jego smag�ej twarzy b��ka� si� pos�pny u�miech. Wszed�em pierwszy.
W chwili gdy Henry mija� W�ocha, ten z zadziwiaj�c� zr�czno�ci� wyci�gn�� ma�� b�yszcz�c� pa�k� z czarnej sk�ry i z ca�ej si�y uderzy� Henry�ego w g�ow�. M�j towarzysz osun�� si� na kolana. Nadspodziewanie szybko, jak na cz�owieka swej postury, Gandesi zatrzasn�� drzwi i opar� si� o nie, trzymaj�c pa�k� w lewej r�ce. W jego prawej d�oni pojawi� si� znienacka kr�tki, p�katy rewolwer.
��On jest bardzo zabawny � rzek� uprzejmie i zachichota� pod nosem.
To, co si� potem wydarzy�o, umkn�o nieco mojej uwagi. W pewnym momencie Henry znalaz� si� na czworakach, zwr�cony plecami do W�ocha. W nast�pnej, a mo�e nawet w tej samej chwili co� zakot�owa�o si� niczym wielka ryba w wodzie i Gandesi j�kn��. Ujrza�em w�wczas, jak jasnow�osa, twarda g�owa Henry�ego znika w brzuszysku grubasa, a jego wielkie d�onie zaciskaj� si� na ow�osionych nadgarstkach t�u�ciocha. Henry wyprostowa� si� i Gandesi, z rozdziawionymi z napi�cia ustami i nabieg�� krwi� twarz�, zawis� w powietrzu, balansuj�c na czubku g�owy Henry�ego. Zdawa�o si�, �e m�j towarzysz otrz�sn�� si� lekko i W�och zwali� si� na ziemi� z potwornym �oskotem. Le�a� na plecach, �apczywie chwytaj�c powietrze. Nast�pnie w zamku przekr�ci� si� klucz, a Henry sta� oparty o drzwi, w lewej r�ce trzymaj�c pa�k� i rewolwer, a praw� niespokojnie macaj�c kieszenie, w kt�rych nosi� nasz zapas whisky. Wszystko to rozegra�o si� tak szybko, �e opar�em si� o �cian�, powstrzymuj�c md�o�ci.
��Pajac � wycedzi� Henry. � Komediant. Zaczekaj, a� popuszcz� pasa.
Gandesi przeturla� si� na brzuch; walcz�c z b�lem, powolutku stan�� o w�asnych si�ach i chwiej�c si�, przesuwa� d�o�mi po twarzy. Ca�y by� zakurzony.
��To jest kicha � obja�ni� Henry, pokazuj�c mi ma��, czarn� pa�k�. � Tym mi przy�o�y�, dobrze m�wi�?
��Jak to, Henry, czy�by� sam nie wiedzia�? � zdziwi�em si�.
��Chcia�em si� tylko upewni� � odpar�. � Tak si� nie traktuje Eichelberger�w.
��Dobra jest, ch�opaki, o co biega? � odezwa� si� nagle Gandesi, ju� bez �ladu w�oskiego akcentu.
��M�wi�em ci, zakuta pa�o.
��My si� chyba nie znamy, ch�opcy � powiedzia� grubas, ostro�nie sadzaj�c cielsko na drewnianym krze�le za sfatygowanym biurkiem. Przetar� twarz i szyj�, po czym obmaca� si� tu i �wdzie.
��Bierzesz nas za kogo innego, Gandesi. Dwa dni temu w Carondelet Park �wisn�li jednej babce naszyjnik z czterdziestu dziewi�ciu pere�. Robota dla kasiarza, ale �atwizna. Nasza firma ubezpiecza te kulki. A tamt� st�w� zabieram.
Henry zbli�y� si� do W�ocha, kt�ry czym pr�dzej wy�owi� banknot z kieszonki i poda� go mojemu przyjacielowi. Ten z kolei przekaza� go mnie. Schowa�em pieni�dze do portfela.
��Nie przypominam sobie, �ebym o tym s�ysza� � powiedzia� ostro�nie Gandesi.
��Zrobi�e� mnie na kich� � rzek� Henry. � Rusz �epetyn�.
Grubas potrz�sn�� g�ow� i skrzywi� si� z b�lu.
��Ja nie nadaj� roboty kasiarzom � stwierdzi�. � Nie wysy�am ch�opak�w na w�am. Trafili�cie pod z�y adres.
��Rusz �epetyn� � powt�rzy� cicho Henry. � Mo�e sobie przypomnisz. � Dwoma palcami prawej r�ki zako�ysa� przed sob� czarn� pa�k�. Przyma�y kapelusz, teraz ju� nieco pognieciony, wci�� siedzia� mu na g�owie.
��Wygl�da na to, Henry, �e dzi� wiecz�r ca�� prac� przej��e� na siebie � wtr�ci�em si�. � Nie s�dzisz, �e to niesprawiedliwe?
��Dobra, we� go w obroty � odpar�. � Takie grubasy w siniakach to co� �licznego.
Gandesi odzyska� tymczasem wzgl�dnie naturalny kolor twarzy i wlepi� w nas wzrok.
��Wy z ubezpiecze�? � mrukn�� z pow�tpiewaniem.
��A jak ci si� zdaje, zakuta pa�o?
��Melachrino � rzek� nagle Gandesi. � Pr�bowali�cie?
��Ha! � rzuci� Henry ochryple. � Pajac. Kome� � ale przerwa�em mu bez pardonu.
��Chwileczk�, Henry � powiedzia�em i zwr�ci�em si� do W�ocha: � Czy Melachrino to osoba?
Grubas ze zdumienia wyba�uszy� oczy.
��Jasne� taki jeden go��. Nie znacie go, co? � W jego czarnych jak smo�a oczach zrodzi� si� b�ysk podejrzliwo�ci, lecz znikn�� szybciej, ni� si� pojawi�.
��Dzwo� do niego � rozkaza� Henry, wskazuj�c aparat stoj�cy na sfatygowanym biurku.
��Telefon nie wychodzi na zdrowie � zaprotestowa� Gandesi w zamy�leniu.
��Kicha te� nie.
W�och westchn��, odwr�ci� swoje cielsko na krze�le i przysun�� sobie aparat telefoniczny. Wybra� numer palcem poplamionym atramentem. Przez chwil� s�ucha� w milczeniu.
��Joe? � odezwa� si� w ko�cu. � Lou. Mam tu dw�ch z ubezpiecze�, chc� si� dogada� w sprawie roboty w Carondelet Park� Tak� Nie, kulki� Nic ci si� nie obi�o o uszy?� To na razie, Joe.
Odstawi� telefon i z powrotem odwr�ci� si� na krze�le. Przyjrza� nam si� badawczo sennym wzrokiem.
��Nici. Dla jakiej firmy robicie, ch�opaki?
��Daj mu wizyt�wk� � rzek� Henry.
Ponownie wyci�gn��em portfel, a z niego wizyt�wk�. Na karcie wyt�oczone by�o tylko nazwisko. Wobec tego o��wkiem dopisa�em pod spodem: Ch�teau Moraine Apartments, aleja Franklina, r�g Ivar. Pokaza�em kartonik Henry�emu i poda�em go W�ochowi.
Gandesi obejrza� wizyt�wk� i w milczeniu przygryz� kciuk. Nagle rozpromieni� si�.
��Zajd�cie, ch�opaki, do Jacka Lawlera � doradzi�.
Henry przygl�da� mu si� uwa�nie. W�och patrzy� teraz bez zmru�enia powieki, b�yszcz�cym, szczerym wzrokiem.
��Co to za jeden? � spyta� m�j wsp�lnik.
��Prowadzi klub �Pingwin�. Na Bulwarze Zachodz�cego S�o�ca, osiemdziesi�t sze�� czterdzie�ci cztery, czy jako� tak. Je�eli kto� co� wie, to tylko on.
��Dzi�ki � rzek� Henry spokojnie. Zerkn�� na mnie. � Wierzysz mu?
��Prawd� m�wi�c, Henry, przypuszczam, �e by�by zdolny pokala� usta k�amstwem � odpar�em.
��Ha! � wyrwa� si� Gandesi. � Pajac! Kome�
��Stul pysk! � warkn�� Henry. � To moja �piewka. Nie zalewasz, Gandesi, co? Z tym Jackiem Lawlerem?
W�och energicznie pokiwa� g�ow�.
��Nie zalewam, s�owo daj�. Przez niego przechodzi ka�dy towar z klas�. Ale nie�atwo si� z nim zobaczy�.
��Niech ci� o to g�owa nie boli. Dzi�ki, Gandesi.
Henry rzuci� pa�k� w k�t pokoju i otworzy� b�benek rewolweru, kt�ry przez ca�y czas trzyma� w lewej r�ce. Wyj�� kule, nachyli� si� i pchn�� bro� tak, �e znikn�a pod biurkiem. Przez chwil� bezmy�lnie podrzuca� naboje, a� wreszcie rozsypa� je po pod�odze.
���egnaj, Gandesi � powiedzia� zimno. � I nie pakuj nochala, gdzie nie trzeba, bo go znajdziesz pod ��kiem.
Otworzy� drzwi. Wyszli�my szybko i nie zatrzymywani przez nikogo z personelu, opu�cili�my �B��kitn� lagun�.
5.
M�j samoch�d sta� niedaleko. Kiedy wsiedli�my, Henry opar� r�ce na kierownicy i markotnie zapatrzy� si� w dal.
��I co o tym my�lisz, Walter? � zapyta� po chwili.
��Je�eli pytasz mnie o zdanie, Henry, uwa�am, �e pan Gandesi uraczy� nas wyssan� z palca bajeczk�, �eby si� nas pozby�. Co wi�cej, nie wierz�, �e wzi�� nas za agent�w ubezpieczeniowych.
��Ja te�. Ma�o tego, po mojemu takich facet�w jak ten Melachrino czy Jack Lawler w og�le nie ma. Ten ca�y Gandesi zadzwoni� pod pierwszy lepszy numer i uci�� sobie d�t� gadk�. Powinienem wr�ci� i powyrywa� mu r�czki i n�ki. �eby tak p�k�, t�u�cioch jeden! � To by� najlepszy plan, jaki nam przyszed� do g�owy, i przeprowadzili�my go na miar� naszych mo�liwo�ci. Proponuj� wi�c, �eby�my wr�cili teraz do mnie. Spr�bujemy wymy�li� co� innego.
��I ubzdryngolimy si� � dorzuci� Henry, zapuszczaj�c silnik i odrywaj�c samoch�d od kraw�nika.
��Mo�emy sobie chyba pozwoli� na odrobin� alkoholu � przyzna�em.
��Blagier! � parskn�� nagle Henry. � Kogo� kryje. Powinienem wr�ci� i rozwali� mu bud�.
Na skrzy�owaniu przyhamowa�, mimo �e o tej porze sygnalizacja �wietlna ju� nie dzia�a�a, i podni�s� do ust butelk� whisky. W tym momencie z ty�u nadjecha� drugi samoch�d i zderzy� si� z naszym, na szcz�cie niegro�nie. Henry zakrztusi� si� i opu�ci� butelk�, rozlewaj�c nieco alkoholu na ubranie.
��Co� t�oczno w tym mie�cie! � warkn��. � Cz�owiek sobie nawet �ykn�� nie mo�e, �eby mu si� jaki� palant nie wtryni� na odcisk.
Kierowca za nami uparcie naciska� klakson, albowiem nie ruszali�my z miejsca. Henry gwa�townym szarpni�ciem otworzy� drzwi, wysiad� i przeszed� na ty� samochodu. Us�ysza�em podniesione g�osy, przy czym zdecydowanie wybija� si� g�os Henry�ego. Po chwili m�j przyjaciel wr�ci�, usiad� za kierownic� i odjechali�my.
��Powinienem rozkwasi� mu ry�o, ale zmi�k�em � wyja�ni�.
Przez reszt� drogi do Hollywood i Ch�teau Moraine prowadzi� szybko, a kiedy ju� znale�li�my si� w moim apartamencie, usiedli�my z wielkimi szklankami w r�kach.
��Mamy ponad p�tora basa � oznajmi�, spogl�daj�c na dwie butelki, kt�re ustawi� na stole obok innych, z dawien dawna pustych. � Powinno starczy� na dobry pomys�.
��Je�li zabraknie, Henry, to wiemy, gdzie zdoby� dalsze zapasy. � Co rzek�szy, rado�nie wychyli�em szklank�.
��Tak w og�le, to r�wny z ciebie go�� � orzek�. � Ale co jest, �e zawsze tak �misznie gadasz?
��Niestety, nie potrafi� zmieni� sposobu wys�awiania si�. Moi rodzice byli zatwardzia�ymi purystami wychowanymi w tradycji nowoangielskiej i mowa potoczna nigdy nie przechodzi�a mi przez gard�o, nawet w szkole.
Henry usi�owa� przetrawi� t� uwag�, ale widzia�em, �e stan�a mu na �o��dku.
Przez pewien czas rozprawiali�my o Gandesim i jego w�tpliwej radzie. W ten spos�b up�yn�o nam mniej wi�cej p� godziny, a� tu znienacka zadzwoni� bia�y telefon na moim biurku. Odebra�em czym pr�dzej, z nadziej�, �e to Ellen Macintosh przesta�a si� gniewa�. Okaza�o si� jednak, �e g�os nale�y do m�czyzny, w dodatku zupe�nie mi obcego. M�wi� szybko, nieprzyjemnym, metalicznym tonem.
��Walter Gage?
��Przy aparacie.
��To uwa�aj pan, panie Gage. S�ysza�em, �e reflektujesz pan na b�yskotki?
Mocniej �cisn��em s�uchawk� i odwr�ci�em si�, robi�c miny do Henry�ego. On jednak melancholijnie nalewa� sobie kolejn� solidn� porcj� Old Plantation.
��Istotnie � powiedzia�em do rozm�wcy, staraj�c si� panowa� nad g�osem, cho� podniecenie mnie rozpiera�o. � Je�eli przez b�yskotki rozumie pan per�y.
��Czterdzie�ci dziewi�� na jednym sznurku, brachu. Za jedyne pi�� patoli.
��Ale� to czysty absurd! � zach�ysn��em si�. � Pi�� tysi�cy dolar�w za te�
��S�ysza�e�, brachu � przerwa� mi bezceremonialnie g�os w s�uchawce. � Pi�� patoli. We� �ap� i policz palce. Nie mniej, nie wi�cej. Przemy�l to sobie. Jeszcze zadzwoni�.
Us�yszawszy suchy trzask, dr��c� r�k� od�o�y�em s�uchawk� na wide�ki. Ca�y dygota�em. Wr�ci�em do fotela, usiad�em i wytar�em twarz chusteczk�.
��Henry, a jednak poskutko