982
Szczegóły |
Tytuł |
982 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
982 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 982 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
982 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Danielle Steel
Pier�cionki
Wydawnictwo "Ksi��nica"
Katowice , 1966
Prze�o�y�a z angielskiego
Maria Karolina Andrzejewska
Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski
Rozdzia� I
Kassandra von Gotthard siedzia�a w swobodnej pozie na brzegu
jeziora w parku Charlottenburger, spogl�daj�c, jak po wodzie
rozbiegaj� si� falki spowodowane przez kamyk, kt�ry przed chwil�
cisn�a. D�ugie smuk�e palce uj�y nast�pny g�adki kamyczek,
zastyg�y na sekund�, a potem mimochodem pos�a�y w stron� tafli
jeziora kolejny miniaturowy pocisk.
By� upalny dzie� p�nego lata i s�o�ce migota�o na z�ocistych
w�osach Kassandry, sp�ywaj�cych g�adk� fal� na ramiona i
przytrzymywanych z jednej strony twarzy grzebykiem z ko�ci
s�oniowej. �w drobny akcent by� r�wnie doskona�y i pe�en wdzi�ku
jak ca�a sylwetka i rysy m�odej kobiety. Jej ogromne oczy o
kszta�cie migda��w mia�y ten sam g��boki b��kit co zdobi�ce park
klomby kwiat�w; by�y to oczy sk�onne do �miechu, a zarazem
szepcz�ce co� czu�ego, oczy w jednej chwili przepe�nione
pieszczot� lub kpin�, a ju� w nast�pnej - zadumane, jakby ogl�da�y
jaki� fantastyczny pejza� r�wnie odleg�y od rzeczywisto�ci, jak
zgie�kliwe miasto od wypi�trzonego na drugim brzegu jeziora zamku
Charlottenburger. Majestatyczny gmach zdawa� si� wpatrywa� w
Kassandr�, jakby nale�a�a raczej do jego czas�w ni�li do swoich.
Kassandra sprawia�a wra�enie postaci z osiemnastowiecznego p��tna,
kiedy leniwie wyci�gni�ta na brzegu, przeczesywa�a smuk�ymi
palcami traw� w poszukiwaniu jeszcze jednego kamyka. W pobli�u
stadko kaczek wmaszerowywa�o do wody, co dw�jka dzieci kwitowa�a
radosnym klaskaniem w �apki. Po chwili odbieg�y, odprowadzane
przez Kassandr� zadumanym spojrzeniem.
- O czym pani teraz my�la�a? - wyrwa� j� z mrzonek m�ski g�os. Z
u�miechem zwr�ci�a si� w stron� towarzysza.
- O niczym - odpar�a wyci�gaj�c w jego stron� d�o�, przy czym
zamigota�y w s�o�cu brylanciki zdobi�ce misterny sygnet, kt�ry
mia�a na palcu. M�czyzna jednak nie zwr�ci� najmniejszej uwagi na
przepi�kny pier�cie�, klejnoty nie mia�y dla� �adnego znaczenia.
Intrygowa�a go wy��cznie Kassandra, b�d�ca w jego oczach
uciele�nieniem odwiecznej tajemnicy �ycia i pi�kna. By�a pytaniem,
na kt�re nigdy do ko�ca nie znajdzie odpowiedzi, darem, kt�ry
nigdy w ca�o�ci nie b�dzie do niego nale�e�.
Poznali si� minionej zimy na przyj�ciu z okazji ukazania si�
drugiej jego powie�ci, zatytu�owanej "Der Kuss", utworu
szokuj�cego zuchwa�ym erotyzmem, a zarazem przepe�nionego g��bok�
wra�liwo�ci�. Ta ksi��ka odnios�a r�wnie wielki sukces jak
pierwsza i definitywnie zapewni�a autorowi miejsce na Parnasie
wsp�czesnej literatury niemieckiej.
By� kontrowersyjny, awangardowy, czasem skandalizuj�cy, ale przede
wszystkim bardzo, bardzo utalentowany. W wieku trzydziestu lat
Dolff Sterne znalaz� si� u szczyt�w s�awy. I wtedy spotka� swoje
marzenie.
W wiecz�r pierwszego spotkania jej uroda zapar�a mu dech w
piersiach. S�ysza� o niej ju� wcze�niej; zna�a j� ca�a berli�ska
socjeta. Sprawia�a wra�enie nieziemskiej i nieosi�galnej, a
zarazem a� przera�aj�co kruchej.
Kiedy j� ujrza� ubran� w obcis��, przetykan� z�ot� nitk� jedwabn�
sukni�, w miniaturowej czapeczce, spod kt�rej sp�ywa�a burza
l�ni�cych w�os�w, z przerzuconym przez rami� sobolowym futrem,
do�wiadczy� czego� na kszta�t uk�ucia dojmuj�cego b�lu. Nie
oszo�omi�o go jednak z�oto ani sobole, lecz ona sama - jej
odmienno��, jej milczenie w�r�d zgie�ku sali, a wreszcie jej oczy.
Kiedy na� popatrzy�a z u�miechem, poczu� si� jak cz�owiek
umieraj�cy.
- Gratuluj� panu.
- Czego? - zapyta� kompletnie zdezorientowany. Wpatrywa� si� w ni�
przez d�u�sz� chwil�, czuj�c, jak ubywa mu lat, i to w takim
tempie, �e z trzydziestu trzech rych�o zosta�o zaledwie
dziesi��... a� wreszcie poj��, �e i ona jest mocno zdenerwowana.
Stanowi�a ca�kowite zaprzeczenie jego wyobra�e�: by�a
dystyngowana, lecz pozbawiona wszelkiej wynios�o�ci; �ywi�
podejrzenia, i� ha�a�liwy t�um i w�cibskie oczy napawaj� j�
l�kiem. Jak Kopciuszek umkn�a bardzo wcze�nie, kiedy wci�� by�
zaj�ty witaniem nowych go�ci. Korci�o go, by za ni� pobiec,
odnale�� j� i raz jeszcze, cho�by na kr�tk� chwil�, spojrze� w te
fio�kowe oczy...
Dwa tygodnie p�niej spotkali si� ponownie, w�a�nie tu, w parku.
Przypatrywa� si�, jak z u�miechem spogl�da na zamek i p�ywaj�ce po
jeziorze kaczki.
- Cz�sto tu pani przychodzi? - Stali rami� przy ramieniu, a wysoka
ciemna sylwetka Dolffa uderzaj�co kontrastowa�a z porcelanow�
urod� Kassandry. Mia� w�osy koloru jej soboli i oczy, kt�re
przywodzi�y na my�l dwa onyksy.
Skin�a g�ow� i przyoblek�a twarz w ten sw�j zagadkowy, na po�y
dziecinny u�miech.
- W dzieci�stwie bywa�am tu znacznie cz�ciej.
- Pochodzi pani z Berlina? - G�upie pytanie, ale nie przysz�o mu
do g�owy nic lepszego.
Roze�mia�a si� bez z�o�liwo�ci.
- Tak, a pan?
- Z Monachium - odpar�. Potem stali w milczeniu, a Dolff
zastanawia� si�, ile lat mo�e liczy� Kassandra. Dwadzie�cia dwa?
Dwadzie�cia cztery? Trudno by�o powiedzie�.
Niespodziewanie parskn�a krystalicznym �miechem na widok trojga
dzieci, kt�re podczas zabawy z psem wymkn�y si� spod opieki
nia�ki i w �lad za swoim ulubie�cem zap�dzi�y po kolana do wody.
- Kiedy� i ja zrobi�am co� podobnego - powiedzia�a. - Potem przez
miesi�c niania nie zabra�a mnie do parku.
Potrafi� sobie wyobrazi� t� scen�: opiekunka w nakrochmalonym
mundurku gromi z brzegu niepos�uszn� rozdokazywan� dziewczynk�.
Kiedy mog�o si� to wydarzy�? W 1920? 1915 roku? Ca�e wieki
temu. Jak�e odmiennie wygl�da�o w tamtych czasach jego �ycie!
Musia� godzi� prac� z nauk�, dni zatem sp�dza� w szkole, poranki
za�, ca�e popo�udnia i wieczory - w piekarni rodzic�w. Jego �wiat
stanowi� ca�kowite zaprzeczenie �wiata tej z�ocistej istoty.
Od poznania jej bywa� w parku regularnie, wmawiaj�c sobie, �e po
wielogodzinnym pisaniu potrzebuje �wie�ego powietrza i ruchu.
Doskonale jednak pojmowa�, jakie s� jego prawdziwe motywy - szuka�
tej twarzyczki, oczu, z�otych w�os�w... i na koniec je znalaz�.
Kassandra te� sprawia�a wra�enie radej z ponownego spotkania. I
wkr�tce zapanowa� mi�dzy nimi rodzaj nie wypowiedzianego
porozumienia - Dolff po pracy wyrusza� na spacer, a je�li
w�a�ciwie wyliczy� moment, Kassandra ju� czeka�a.
Stali si� duchowymi stra�nikami zamku i zast�pczymi rodzicami
dzieci bawi�cych si� na brzegu jeziora, chciwie czerpali szcz�cie
ze wszystkiego, co ich otacza�o, dzielili si� wspomnieniami z
dzieci�stwa i odkrywali przed sob� marzenia. Kassandra, co zapewne
przepe�ni�oby jej ojca zgroz�, pragn�a zwi�za� �ycie z teatrem.
�wiadoma, �e ten sen nigdy si� nie spe�ni, fantazjowa�a jednak
czasem, i� pewnego dnia napisze przynajmniej sztuk�. Fascynowa�y
j� monologi Dolffa o tworzeniu, o uczuciu, jakie staje si�
udzia�em autora, kiedy jego dzie�o odnosi sukces. S�awa zreszt�
wci�� wydawa�a si� Dolffowi - i mo�e zawsze b�dzie si� wydawa� -
czym� niezupe�nie rzeczywistym. Min�o siedem lat, odk�d przeni�s�
si� z Monachium do Berlina, pi��, odk�d tak udanie zadebiutowa�,
trzy od chwili, gdy sprawi� sobie bugatti, dwa za� od kupna
pi�knego starego domu w Charlottenburgu. Mimo to nadal postrzega�
to wszystko jako co� na kszta�t snu. Mo�e w�a�nie dzi�ki temu
zachowywa� m�odzie�czo�� i ten wiecznie dostrzegalny w jego oczach
wyraz zachwytu i zdumienia. Tak, Dolff Sterne nie by� jeszcze
cz�owiekiem zblazowanym - ani w stosunku do �ycia, ani swojego
pisarstwa, a przede wszystkim w stosunku do Kassandry.
Jego opowie�ci o ksi��ce zawsze s�ucha�a oczarowana, maj�c
wra�enie, �e fabu�y nabieraj� �ycia, bohaterowie za� staj� si�
lud�mi z krwi i ko�ci; ba, towarzystwo Dolffa sprawia�o, �e jej
samej krew szybciej kr��y�a w �y�ach. On natomiast dostrzega�, jak
z ka�dym spotkaniem s�abnie l�k przyczajony w jej oczach. Od
chwili kiedy si� poznali, w Kassandrze zago�ci�o co� zupe�nie
nowego, co� beztroskiego - m�odzie�czego i apetycznego.
- Czy zdaje sobie pani spraw�, jak bardzo pani� lubi�, Kassandro?
- zapyta� �artobliwie pewnego dnia, kiedy muskani aromatycznym
wiosennym wietrzykiem okr��ali spacerkiem jezioro.
- Czy�by w zwi�zku z tym zamierza� pan napisa� o mnie ksi��k�?
- A powinienem?
Na moment opu�ci�a fio�kowe oczy, potem pokr�ci�a g�ow�.
- Chyba nie. Bo o czym mia�by pan pisa�? Nie odnosi�am w �yciu
triumf�w, nie mia�am sukces�w ani osi�gni��. �adnych, ale to
�adnych.
Przez kilka sekund oczy fio�kowe i czarne m�wi�y sobie co�, czego
jeszcze nie �mia�y sformu�owa� usta.
- Tak pani s�dzi?.
- Taka jest prawda. Urodzi�am si� do swojego �ycia i umieraj�c
rozstan� si� ze swoim �yciem. �yciem, kt�rego tre�� stanowi� i
b�d� stanowi� dziesi�tki eleganckich sukien, tysi�ce oficjalnych
kolacji i nienagannie wykonanych oper... nic wi�cej, drogi
przyjacielu.
Mia�a dopiero dwadzie�cia dziewi�� lat, a mog�o si� zdawa�, i�
straci�a wszelk� nadziej�, �e w jej losach nast�pi jakakolwiek
odmiana.
- Pozostaje ta sztuka, kt�r� zamierza pani napisa�.
Wzruszy�a ramionami. Oboje znali odpowied�. By�a wi�niem
zamkni�tym w diamentowej klatce. Po chwili jednak roze�mia�a si�
serdecznie.
- No c�, w panu jedyna nadzieja, �e zdob�d� s�aw�. Pod warunkiem,
rzecz jasna, �e uczyni mnie pan bohaterk� kt�rej� ze swoich
ksi��ek, przemieni w swej wyobra�ni w jak�� egzotyczn� posta�.
Ju� to zrobi�, chocia� nie mia� �mia�o�ci jej o tym powiedzie�.
Zamiast tego podj�� rozmow� w �artobliwej tonacji.
- Zgoda, ale w takim razie musz� uzyska� pani aprobat�. Kim
chcia�aby pani zosta�? Jaka posta� wydaje si� pani odpowiednio
egzotyczna? Szpiega? Lekarki? Kochanki wybitnej osobisto�ci?
Z udanym niesmakiem skrzywi�a usta.
- Ale�, Dolffie, to okropne, c� za brak wyobra�ni! Nie,
pomy�lmy... - Usiad�a na trawie, zdj�a szerokoskrzyd�y kapelusz
s�omkowy i wstrz�sn�a sw� z�ocist� grzyw�. - Chyba aktorki...
m�g�by mnie pan zrobi� gwiazd� scen londy�skich, a potem... -
przechyli�a g�ow�, nawijaj�c na smuk�y palec kosmyk l�ni�cych
w�os�w. - A potem wys�a� do Ameryki, gdzie te� bym podbi�a
widowni�.
- Do Ameryki? To ogromny kraj, prosz� u�ci�li�.
- Do Nowego Jorku.
- By�a pani w tym mie�cie?
Skin�a g�ow�.
- Tak, z ojcem, kiedy sko�czy�am osiemna�cie lat. By�o cudownie.
Czu�am, �e... - urwa�a nagle. Zamierza�a powiedzie�, i� w Nowym
Jorku byli go��mi Astor�w, w Waszyngtonie za� przyj�� ich sam
prezydent, w ostatniej jednak chwili zda�a sobie spraw�, �e by�oby
to b��dem. Nie chcia�a imponowa� Dolffowi, zbyt go lubi�a, aby
prowadzi� z nim takie rozmowy. Mimo sukces�w i s�awy nie mia�
szans przekroczy� prog�w jej �wiata. Oboje zdawali sobie z tego
spraw� i zgodnie przemilczeli ten temat.
- Czu�a zatem pani, �e... - powiedzia� patrz�c jej w oczy.
- �e zakocha�am si� w Nowym Jorku. - Westchn�a i t�sknie
spojrza�a na jezioro.
- Czy przypomina Berlin?
�ywo pokr�ci�a g�ow� i zmru�y�a oczy, jak gdyby pragn�a wymaza� z
nich obraz charlottenburskiego zamku.
- Nie, jest cudowny... nowoczesny, ruchliwy i podniecaj�cy.
- W przeciwie�stwie do nudnego prowincjonalnego Berlina? - Mia�
ochot� parskn�� �miechem. Dla niego Berlin wci�� by� takim
miastem, jakim Kassandrze jawi� si� Nowy Jork.
- Kpi pan sobie ze mnie - powiedzia�a z przygan�, kt�rej jednak
wcale nie wyra�a�o jej spojrzenie. Uwielbia�a towarzystwo Dolffa,
uwielbia�a rytua� ich popo�udniowych spacer�w. Coraz cz�ciej
zrywa�a dla tych spacer�w wi�zy swych codziennych ogranicze� i
powinno�ci.
- Istotnie, pokpiwam z pani sobie, Kassandro - odpar� �agodnie. -
Czy ma mi to pani za z�e?
Wolno pokr�ci�a g�ow�.
- Ale� sk�d... Mam wra�enie - doda�a po chwili - �e znam pana
lepiej ni� kogokolwiek na �wiecie.
Niepokoj�ce, �e odczuwa� tak samo. Ale nadal pozostawa�a jego
marzeniem, u�ud� zupe�nie dla� - poza wsp�lnymi spacerami w parku
- nieuchwytn�.
- Rozumie pan, co mam na my�li?
- Oczywi�cie - przytakn�� nie bardzo wiedz�c, co ma odpowiedzie�.
Nie chcia� jej nieopatrznie sp�oszy�. Nie chcia�, by ich spotkania
urwa�y si� gwa�townie. A rozumia� znaczenie lepiej, ni� s�dzi�a.
Naraz w porywie szale�stwa uchwyci� smuk�e kruche d�onie
Kassandry. - Czy nie zechcia�aby pani wpa�� do mnie na herbat�?
- Teraz? - zapyta�a czuj�c, �e jej serce trzepocze si� jak motyl.
Chcia�a... nie by�a jednak pewna... nie s�dzi�a, �e...
- Tak, teraz. A mo�e ma pani inne zobowi�zania?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Nie, �adnych. - Mog�a wprawdzie sk�ama�, �e idzie gdzie� na
podwieczorek, jest z kim� um�wiona, lecz nie sk�ama�a. Obr�ci�a
tylko na Dolffa swoje wielkie fio�kowe oczy i wyszepta�a: - Bardzo
ch�tnie.
Szli rami� przy ramieniu, usi�uj�c beztrosk� rozmow� i �miechem
pokry� zak�opotanie: po raz pierwszy opuszczali wrota swojego
raju. Nagle ogarn�o ich zniecierpliwienie, jakby do tej w�a�nie
chwili przygotowywali si� przez wszystkie miesi�ce wsp�lnych
spacer�w w parku.
Ci�kie bogato rze�bione drzwi uchyli�y si� powoli i Kassandra
znalaz�a si� w przestronnym holu o marmurowej posadzce, gdzie nad
biedermeierowskim biurkiem wisia� wielki i bardzo �adny obraz.
- A wi�c to tutaj mieszka s�awny pisarz!...
Dolff u�miechn�� si� nerwowo i rzuci� kapelusz na blat biurka.
- Dom jest znacznie s�awniejszy ni� ja. Od siedemnastego wieku,
kiedy to wzni�s� go jaki� baron, bywa� w r�kach os�b o wiele
wybitniejszych.
- Jest przepi�kny, Dolffie - powiedzia�a ze szczerym zachwytem
Kassandra, spogl�daj�c na zdobione wspania�� snycerk� rokokowe
sklepienie.
Wyci�gn�� r�k�.
- Prosz� za mn�, poka�� pani reszt�.
Owa reszta - wysokie rze�bione sufity, cudowne mozaiki parkiet�w,
kryszta�owe kandelabry i smuk�e eleganckie okna daj�ce widok na
ukwiecony ogr�d - spe�nia�a wszystkie obietnice, jakie dom sk�ada�
przy wej�ciu. Na parterze znajdowa� si� g��wny salon i nieco
mniejszy pok�j, wykorzystywany przez Dolffa jako gabinet; na
pierwszym pi�trze by�a kuchnia, jadalnia i s�u�b�wka, gdzie
gospodarz trzyma� rower i trzy pary nart, na drugim za� dwie
przestronne sypialnie z widokiem na zamek i park. Obydwie mia�y
zgrabne balkony, z k�ta wi�kszej w�skie spiralne schody prowadzi�y
na g�r�.
- Co tam jest? - spyta�a zaintrygowana Kassandra. Dom by� naprawd�
wspania�y i s�usznie nape�nia� Dolffa dum�.
- Moja wie�a z ko�ci s�oniowej. Tam zawsze pracuj�.
- S�dzi�am, �e pisze pan w gabinecie na dole.
- Nie, w nim podejmuj� tylko przyjaci�, bo salon wci�� mnie
troszk� przyt�acza. Pracuj� tylko tam - powiedzia� wyci�gaj�c
rami� w stron� spiralnych schod�w.
- Czy mog� zerkn��?
- Oczywi�cie, je�li tylko nie utonie pani w papierzyskach
porozrzucanych wok� biurka.
Nic jednak nie by�o porozrzucane ani na starannie uporz�dkowanym
biurku, ani wok� niego. Pok�j by� niewielkim pomieszczeniem o
pi�knych proporcjach, z kt�rego rozpo�ciera� si� widok na
wszystkie strony �wiata; zgrabny sympatyczny kominek obiecywa�
ciep�o, w ka�dym za� mo�liwym k�cie i zak�tku pi�trzy�y si�
ksi��ki. Kassandra z westchnieniem usadowi�a si� w ogromnym fotelu
obitym czerwon� sk�r�.
- C� za cudowne, doprawdy cudowne miejsce - powiedzia�a,
spogl�daj�c marzycielsko na zamek.
- Chyba w�a�nie dlatego kupi�em ten dom. Dla mojej wie�y z ko�ci
s�oniowej i widoku.
- Rozumiem pana, chocia� i ca�a reszta jest pi�kna. - Podwin�a
nog� i patrz�c na Dolffa, mia�a na twarzy wyraz takiego spokoju,
jakiego nigdy dot�d u niej nie widzia�. - Wie pan co, Dolffie?
Czuj� si� tak, jakbym wreszcie wr�ci�a do domu, jakby nast�pi�a
chwila, na kt�r� czeka�am ca�e �ycie - rzek�a nie odrywaj�c wzroku
od jego oczu.
- Mo�e... - odpowiedzia� ledwie s�yszalnym szeptem. - Mo�e ten dom
r�wnie� czeka� na pani� przez wszystkie te lata... tak samo jak
ja.
Przera�enie febrycznym dreszczem przepe�z�o po ca�ym jego ciele.
Nie chcia� tego powiedzie�. Oczy Kassandry nie wyra�a�y jednak
gniewu.
- Przepraszam, zagalopowa�em si� troch�.
- Nie ma za co, Dolffie. - Wyci�gn�a do niego r�k�, przy czym
brylantowy sygnet na jej palcu roziskrzy� si� w s�o�cu.
Dolff delikatnie uj�� d�o� Kassandry i bez namys�u powoli
przyci�gn�� j� w swoje ramiona. Tuli� j�, zda si�, przez ca��
wieczno��, rozpalany coraz silniej �apczywo�ci� i nami�tno�ci� jej
poca�unk�w. Kiedy wreszcie oderwa� si� od niej, w jego oczach
szcz�cie sz�o o lepsze z udr�k�.
- Kassandro...
Odwr�ci�a si� od niego i popatrzy�a na park.
- Przesta� - szepn�a. - Nie m�w tylko, �e �a�ujesz. Nie chc� tego
s�ysze�... Nie umia�abym... - Gwa�townie obr�ci�a si� na pi�cie i
unios�a p�on�ce oczy ku jego twarzy. - Pragn� ci� od tak dawna!
- Ale... - Brzydzi� si� swego wahania, musia� to jednak
powiedzie�, chocia�by w jej imieniu.
Unios�a d�o�, �eby mu przerwa�.
- Rozumiem. Kassandra von Gotthard nie m�wi takich rzeczy, to
zapewne masz na my�li? - Jej spojrzenie stwardnia�o. - Racja. Ale
chcia�am to powiedzie�. Dobry Bo�e, jak bardzo chcia�am... Dopiero
przed chwil� ostatecznie to poj�am. Przedtem nie zdawa�am sobie z
tego sprawy. �y�am dot�d tak, jak tego po mnie oczekiwano. I
wiesz, co mi z tego przysz�o, Dolffie? Nic. Czy wiesz, kim jestem?
Nikim. Jestem pusta. Liczy�am... - urwa�a czuj�c, �e �zy jak
mgie�ka przy�miewaj� jej wzrok. - Liczy�am, �e ty wype�nisz
tre�ci� moj� dusz�. - Zn�w odwr�ci�a si� do niego plecami. -
Wybacz.
Zbli�y� si� do niej i od ty�u obj�� ramionami jej kibi�.
- Nigdy wi�cej nie m�w, �e jeste� nikim. Bo dla mnie jeste�
wszystkim. Od naszego pierwszego spotkania pragn��em tylko pozna�
ci� lepiej, by� z tob�, da� ci jak�� cz�stk� siebie i jak��
cz�stk� ciebie otrzyma� w zamian. A zarazem nie chcia�em ci�
zrani�, Kassandro. Wci�� nie chc� wci�ga� ci� w m�j �wiat, bo
wi��e si� to z ryzykiem, �e stracisz zdolno�� �ycia we w�asnym.
Nie mam prawa tego robi�. Nie mam prawa zabiera� ci� tam, gdzie
mog�aby� by� nieszcz�liwa.
- Co? - Odwr�ci�a si� i popatrzy�a na Dolffa z niedowierzaniem. -
S�dzisz, �e mog�abym by� z tob� nieszcz�liwa? Chocia�by przez
chwil�?
- W�a�nie o to mi chodzi. Jak d�ugo mo�e trwa� nasze szcz�cie?
Godzin�? Dwie? Ca�e popo�udnie?
- To wystarczy. Nawet chwila z tob� jest w moim �yciu czym�
bezcennym. - Pochyli�a g�ow� i z jej dr��cych ust sp�yn�� szept: -
Kocham ci�, Dolffie... Kocham ci�... Ja...
Zamkn�� jej usta poca�unkiem, po czym wolno zeszli po w�skich
schodach na drugie pi�tro; tu przystan�li, a Dolff wzi�� Kassandr�
za r�k� i wprowadzi� j� do sypialni. Kassandra dr�a�a z lekka, gdy
delikatnie zdejmowa� z niej szar� jedwabn� sukni�, kremow� halk� z
at�asu, misterne koronkowe drobiazgi...
A potem le�eli wtuleni w siebie przez wiele godzin, ich usta za�,
d�onie, cia�a i serca stapia�y si� w jedno.
Od tego dnia min�y cztery miesi�ce romansu, kt�ry odmieni� ich
oboje. W oczach Kassandry pl�sa�y iskry, kiedy usadowiona po
turecku na wielkim rze�bionym �o�u Dolffa dowcipkowa�a,
przekomarza�a si� i �artobliwie relacjonowa�a wydarzenia
poprzedniego dnia. Co si� za� tyczy Dolffa, to jego tw�rczo��
nabra�a nowego impetu, nowej g��bi, nowej si�y, p�yn�cej,
rzek�by�, z najdalszych zakamark�w duszy autora. Dzielili co�, co
w ich przekonaniu nie by�o dot�d dane nikomu innemu, tworzyli
w�asny �wiat z do�wiadcze� swoich dw�ch tak r�nych �wiat�w: z
jego uporczywej, twardej walki, by odnie�� sukces, i jej s�abego
trzepotu, by wyzwoli� si� ze z�otych wi�z�w.
Niekiedy, chocia� ostatnimi czasy znacznie rzadziej, chodzili
jeszcze na spacery po parku i wtedy Dolff dostrzega�, �e Kassandr�
ogarnia smutek. Bo by�o tam zbyt wiele ludzi - nianiek z dzie�mi,
innych par - kt�rzy przypominali Kassandrze, i� poza �cianami domu
Dolffa istnieje jaki� inny �wiat. Nie chcia�a, by jej o tym
przypominano.
- Chcesz ju� wraca�? - zapyta� podczas jednej z takich
przechadzek.
Obserwowa� Kassandr� przez d�u�szy czas: we wdzi�cznej pozie
siedzia�a na trawie, fa�dy jasnobe�owej sukni okrywa�y nogi,
s�o�ce krzesa�o iskry ze z�ocistych w�os�w. Jej szyj� zdobi�
ci�ki sznur pere�, w pobli�u le�a� be�owy kapelusz, zamszowe
r�kawiczki i jedwabna zamszowa torebka, kt�rej zameczek z ko�ci
s�oniowej mia� t� sam� barw� co po�czochy i pantofelki.
- Tak, chc� ju� wraca�. - Poderwa�a si� z radosnym u�miechem na
twarzy. - W co si� wpatrywa�e� z takim nabo�nym skupieniem?
- W ciebie.
- Dlaczego?
- Bo jeste� niewiarygodnie pi�kna. Czy wiesz, �e gdybym postanowi�
ci� opisa�, pewno zabrak�oby mi s��w?
- Wi�c po prostu napisz, �e jestem szpetna, gruba i g�upia.
Parskn�li �miechem.
- A takie rozwi�zanie sprawi�oby ci przyjemno��?
- Bezgraniczn� - odpar�a przekornie.
- Przynajmniej nikt nie m�g�by si� wtedy domy�li�, �e pisa�em o
tobie.
- A naprawd� zamierzasz mnie opisa�?
- Pewnego dnia opisz� - odrzek� po d�u�szym namy�le. - Ale jeszcze
nie teraz.
- Dlaczego?
- Bo wci�� jestem tob� zbyt odurzony, �eby napisa� co� sp�jnego.
Tyle �e - u�miechn�� si� do niej z wy�yn swego wzrostu - to
odurzenie mo�e si� okaza� stanem przewlek�ym.
Ich wsp�lne popo�udnia by�y dla obojga �wi�to�ci� i tylko cz�sto
doznawali rozterki, czy sp�dza� je w ��ku, czy te� na d�ugich
rozmowach w "wie�y z ko�ci s�oniowej". Kassandra by�a dla Dolffa
kobiet�, na kt�r� czeka� ca�e �ycie, w Dolffie za� Kassandra
znalaz�a kogo�, kto by� jej zawsze tak rozpaczliwie potrzebny -
m�czyzn� zdolnego poj�� najbardziej zawik�ane meandry jej duszy,
wszelkie t�sknoty, niezdefiniowane uczucia, bunt wobec samotno�ci
i zakaz�w narzucanych przez jej �wiat. Osi�gn�li pe�ne
zrozumienie. I oboje zdawali sobie spraw�, �e - przynajmniej
chwilowo - nie maj� innego wyboru.
- Napijesz si� herbaty, kochanie? - Cisn�a kapelusz i r�kawiczki
na biedermeierowskie biurko w holu, wyj�a z torebki grzebie�. By�
wyk�adany onyksem i ko�ci� s�oniow�, pi�kny i jak wszystko, co
nale�a�o do Kassandry, bardzo drogi. Poprawi�a fryzur�, schowa�a
grzebyk i z szerokim u�miechem odwr�ci�a g�ow� w stron� Dolffa. -
Przesta� szczerzy� do mnie z�by, g�uptasie... Herbaty?
- Hmm... s�ucham? Tak. To jest, chcia�em powiedzie�, nie. Dajmy
sobie z tym spok�j, Kassandro. - Stanowczym gestem uj�� jej d�o�.
- Chod�my na g�r�.
- Chcesz mi pokaza� nowy rozdzia�? - zapyta�a przewrotnie.
- Oczywi�cie. Mam nawet ca�� ksi��k�, kt�r� chcia�bym z tob� jak
najobszerniej przedyskutowa�.
Godzin� p�niej ze �zami w oczach spojrza�a na �pi�cego Dolffa i
ostro�nie wy�lizn�a si� z ��ka. Nienawidzi�a rozsta�, ale by�a
ju� prawie sz�sta wieczorem. Na dziesi�� minut znikn�a w
wielkiej, wy�o�onej bia�ym marmurem �azience, a kiedy z niej
wysz�a, by�a kompletnie ubrana i bardzo smutna. Przystan�a ko�o
��ka, Dolff za�, jak gdyby wyczuwaj�c jej blisko��, otworzy�
oczy.
- Wychodzisz? - zapyta�.
Skin�a g�ow�. Oboje mieli teraz w oczach taki sam wyraz
cierpienia.
- Kocham ci�.
- Ja te� ci� kocham. - Usiad� na ��ku i wyci�gn�� do niej
ramiona. - Do zobaczenia jutro, najdro�sza.
U�miechn�a si�, poca�owa�a go w usta i stoj�c ju� w drzwiach,
pos�a�a mu jeszcze jeden poca�unek. Dopiero wtedy zbieg�a po
schodach.
Rozdzia� 2
Jazda z Charlottenburga do Grunewaldu zajmowa�a Kassandrze
niespe�na p� godziny; ju� dawno opracowa�a najkr�tsz� tras� i
mog�aby w�a�ciwie dotrze� na miejsce w kwadrans, gdyby przez ca��
drog� przyciska�a gaz do deski, zmuszaj�c swojego granatowego
fordzika do najwi�kszego wysi�ku. Z biciem serca zerkn�a na
zegarek.
By�a dzi� troch� sp�niona, ale powinno starczy� jej czasu na
zmian� ubrania. Irytowa�o j� w�asne zdenerwowanie. To absurdalne,
�e czuje si� jak pi�tnastolatka, kt�ra mo�e nie zd��y� do domu
przed zapadni�ciem zmroku.
Pojawi�y si� przed ni� i szybko zacz�y zbli�a� w�skie, kr�te
uliczki Grunewaldu, po prawej za� stronie leg�a nieskazitelnie
zwierciadlana g�ad� jeziora Grunewaldsee. Flankuj�ce szos� ogromne
rezydencje majestatycznie trwa�y za sza�cami bram, ogrodze� i
drzew; pokoj�wki zapewne pomaga�y ju� swym paniom przebra� si� do
kolacji. Ale Kassandra wci�� mia�a nieco czasu, jeszcze nie by�o
za p�no.
Zatrzyma�a w�z przed bram�, wysiad�a, wsun�a klucz w masywny
mosi�ny zamek, pchn�a ci�kie skrzyd�a i wjecha�a na teren
posiad�o�ci, nie zawracaj�c sobie g�owy zamykaniem bramy. Wy�le
kogo�, �eby to zrobi�, ona nie ma czasu. Jad�c, omiata�a dom
czujnym spojrzeniem. Zbudowany w stylu zbli�onym do francuskiego,
ci�gn�� si� z pozoru bezkre�nie w lewo i prawo od g��wnego
wej�cia, mia� trzy kondygnacje z szarego, do�� surowego kamienia,
a pod kszta�tnym dachem jeszcze mansard� przeznaczon� dla s�u�by.
W tej chwili jarzy�y si� wszystkie okna na drugim pi�trze, tylko
jedno na pierwszym - gdzie znajdowa�y si� apartamenty Kassandry i
jej m�a, dwie urocze biblioteki i kilka pokoi go�cinnych - i zn�w
wszystkie na parterze. Zastanawia�a si� przez moment, dlaczego
pozapalano �wiat�a w jadalni, g��wnym salonie i niewielkiej
palarni, a potem mimowolnie poderwa�a d�o� do ust.
- Dobry Bo�e... och, nie!
Z �omotem serca wyskoczy�a z samochodu, a kiedy wbiega�a po
schodach, wypiel�gnowane trawniki zdawa�y si� s�a� jej karc�ce
spojrzenia oczyma wielobarwnych klomb�w. Jak mog�a zapomnie�? Co
powie m��?... �ciskaj�c w d�oni kapelusz i r�kawiczki, torebk� za�
pod pach�, zaatakowa�a kluczem g��wne drzwi, te jednak otworzy�y
si� wcze�niej i oto przed Kassandr� stan�� lokaj Berthold -
surowy, nienaganny w bia�ym fraku i muszce, po�yskuj�cy �ys�
czaszk�; jego oczy by�y tak zimne, �e nie wyra�a�y �adnych uczu�,
nawet dezaprobaty, i tylko beznami�tnie spogl�da�y na Kassandr�.
Za jego plecami sun�a przez g��wny hol pokoj�wka w czarnym
mundurku i bia�ym koronkowym fartuszku.
- Dobry wiecz�r, Bertholdzie.
- Dobry wiecz�r, prosz� pani.
Drzwi zamkn�y si� za Kassandr� dok�adnie w chwili, kiedy Berthold
stukn�� obcasami i pochyli� g�ow�.
Kassandra nerwowo rozejrza�a si� po salonie. Dzi�ki Bogu, wszystko
by�o przygotowane. Zupe�nie wylecia�o jej z g�owy, �e zaprosili na
kolacj� szesna�cie os�b. Na szcz�cie wczorajszego ranka wszystko
szczeg�owo om�wi�a z gospodyni�. Frau Klemmer jak zwykle panowa�a
nad sytuacj�. Id�c spiesznie na g�r�, Kassandra ubolewa�a, �e ze
wzgl�du na obecno�� s�u�by nie mo�e pokonywa� po kilka stopni na
raz, tak jak u Dolffa, kiedy biegn� do ��ka... Do ��ka... To
s�owo wywo�a�o na jej ustach cie� u�miechu.
Przystan�a na pi�trze i rozejrza�a si� po d�ugim korytarzu
utrzymanym w szaroper�owej tonacji - taki kolor mia�y grube
chodniki, jedwab na �cianach, pluszowe zas�ony w oknach. Na
pode�cie sta�y dwie zdobne przepi�kn� markieteri� i zwie�czone
marmurowymi blatami komody w stylu Ludwika XV, pomi�dzy za�
rozrzuconymi co p�tora metra kinkietami o �ar�wkach w kszta�cie
p�omyk�w wisia�y niewielkie ryciny Rembrandta, stanowi�ce od
niepami�tnych czas�w w�asno�� rodziny. Drzwi ci�gn�y si� d�ugimi
szeregami w lewo i w prawo od Kassandry, ale tylko spod jednych na
korytarz przes�cza�o si� �wiat�o.
Dociera�a do swojego apartamentu, kiedy si� otwar�y, uwalniaj�c w
dyskretny p�mrok korytarza ca�� pow�d� blasku.
- Kassandro? - G�os, kt�ry dobieg� zza jej plec�w, zabrzmia�
surowo, lecz nie by�o szczypty surowo�ci w lodowatob��kitnych
oczach m�czyzny, kt�ry na ni� patrzy�. Wysoki, spr�ysty mimo
pi��dziesi�tego �smego roku �ycia, mia� proste szerokie ramiona,
przetykane siwizn� p�owe w�osy i przystojn� twarz w rodzaju tych,
jakie widuje si� na starych germa�skich portretach.
- Tak mi przykro... nic nie mog�am poradzi�... Jestem okropnie
sp�niona. - Stali przez d�u�sz� chwil� patrz�c sobie w oczy. Nie
m�wili ze sob� o wielu sprawach.
- Rozumiem. - W istocie nie mia�a poj�cia, jak wiele rozumie jej
m��. - Zd��ysz ze wszystkim? By�oby niezr�cznie, gdyby� si�
sp�ni�a.
- B�d� gotowa na czas. Obiecuj�. - Popatrzy�a na m�a ze smutkiem,
kt�ry jednak nie mia� nic wsp�lnego z tym, �e zapomnia�a o
przyj�ciu. Po ��cz�cym ich niegdy� szcz�ciu tylko �w smutek
pozosta�. Dziel�ca ich w tej chwili przestrze� korytarza zdawa�a
si� symbolem otch�ani, jaka rozdzieli�a te dwa �ywoty.
- Pospiesz si�, z �aski swojej. Aha, Kassandro... - urwa�, a ona
ze �ciskaj�cym krta� nag�ym poczuciem winy poj�a, co zamierza
powiedzie�. - By�a� ju� na g�rze?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Nie, jeszcze nie, ale wpadn� tam, zanim zejd� na d�.
Walmar von Gotthard skin�� g�ow� i cicho zamkn�� za sob� drzwi
apartamentu - sk�adaj�cego si� z sypialni umeblowanej niemieckimi
i angielskimi antykami, gabinetu, kt�ry by� niedost�pnym dla
innych sanktuarium pana domu, garderoby i �azienki - Kassandra za�
pospiesznie wpad�a do swojego i rzuci�a kapelusz na okrywaj�c�
�o�e r�ow� at�asow� kap�. Jej prywatne pokoje w takim samym
stopniu przypomina�y w�a�cicielk�, w jakim surowy i prosty
apartament m�a przypomina� Walmara.
Tu, u niej, wszystko by�o mi�kkie i g�adkie, przesycone r�em i
ko�ci� s�oniow�, pe�ne at�as�w i jedwabi, udrapowane i przytulne,
skryte przed ca�� reszt� �wiata. Garderoba - szpaler szaf
wype�nionych najelegantszymi sukniami, rz�dami bucik�w robionych
na miar� i stosami kapeluszy w pud�ach - dor�wnywa�a rozmiarem
sypialni; zawieszony na �cianie impresjonistyczny obraz kry� sejf,
w kt�rym Kassandra przechowywa�a bi�uteri�. Do apartamentu nale�a�
jeszcze salonik z widokiem na jezioro; sta� w nim szezlong,
odziedziczony przez Kassandr� po matce, i ma�y damski sekretarzyk.
By�o tu wiele ksi��ek, kt�re dawno przesta�a czyta�, i blok
rysunkowy, kt�rego nie tkn�a od marca. Mog�o si� zdawa�, �e ju�
tu nie mieszka. Naprawd� �y�a tylko wtedy, kiedy Dolff bra� j� w
ramiona.
Kopni�ciem zrzuci�a pantofelki, zacz�a rozpina� lawendow� sukni�,
a jednocze�nie studiowa� zawarto�� dw�ch szaf, kt�re otworzy�a na
o�cie�, w pewnej chwili jednak zastyg�a czuj�c, �e nagle zabrak�o
jej powietrza w piersiach. C� ona wyrabia? W jak�� rozpaczliw�
sytuacj� zabrn�a? Czy� mo�e mie� nadziej�, �e kiedykolwiek
zacznie wie�� u boku Dolffa prawdziwe �ycie? By�a �on� Walmara -
na zawsze. Wiedzia�a o tym teraz tak samo jak w chwili, kiedy
maj�c dziewi�tna�cie lat wychodzi�a za tego
czterdziestoo�mioletniego w�wczas m�czyzn�. Wydawa� si� idealn�
parti�. By� bliskim znajomym ojca, szefem siostrzanego banku,
ma��e�stwo zatem praktycznie prowadzi�o do fuzji dw�ch powa�nych
instytucji finansowych. A to dla ludzi pokroju Kassandry i Walmara
wydawa�o si� rozwi�zaniem najbardziej sensownym. Obracali si� w
tych samych kr�gach, prowadzili �ycie w tym samym stylu, ba, ju�
kilkakro� w przesz�o�ci wi�zy matrymonialne po��czy�y cz�onk�w ich
rodzin. Wszystkie elementy �lubnej uk�adanki doskonale do siebie
pasowa�y. Nie mia�o znaczenia, �e Walmar jest od oblubienicy
znacznie starszy; nie mia�oby to znaczenia, nawet gdyby by�
starcem na �o�u �mierci. By� jednak - i ten stan rzeczy nie uleg�
zmianie po dziesi�ciu latach ma��e�stwa - m�czyzn� nieodparcie
poci�gaj�cym. Co wi�cej, rozumia� �on�, rozumia� jej kruch�
odmienno��, wiedzia�, w jak cieplarnianych warunkach j� chowano i
by� got�w broni� Kassandry przed wszystkim, co na �wiecie brutalne
i odra�aj�ce.
�ycie Kassandry zosta�o wi�c przykrojone i ukszta�towane przez
r�ce sprawniejsze w tej sztuce ni� jej w�asne i tradycj�
silniejsz� ni� jej wola. Musia�a tylko post�powa� tak, jak po niej
oczekiwano, maj�c pewno��, �e Walmar ochroni j�, poprowadzi i nie
dopu�ci do rozerwania kokonu, kt�ry tkano wok� niej od dnia
narodzin. Kassandra von Gotthard nie mia�a powod�w, aby si�
czegokolwiek ze strony m�a obawia�, ba! nie musia�a si� ba�
niczego i nikogo - z wyj�tkiem mo�e samej siebie. Teraz zdawa�a
sobie z tego spraw� znacznie lepiej ni� dot�d.
Wywierci�a jedn� ma�� dziurk� w swym kokonie ochronnym i umkn�a z
niego, cho� by�a to raczej ucieczka duszy ni� cia�a. Wci�� trzeba
by�o wraca� wieczorami, podejmowa� rol�, by� tym, kim by� powinna:
�on� Walmara von Gottharda.
- Prosz� pani?...
Kassandra obr�ci�a si� nerwowo na d�wi�k g�osu.
- A, to ty, Anno... Dzi�kuj�, nie jeste� mi potrzebna.
- Fraulein Hedwig prosi�a, �eby pani powiedzie�... - O Bo�e, tylko
nie to! Kassandra ze �wie�ymi wyrzutami sumienia odwr�ci�a si� od
pokoj�wki. -... �e dzieci chcia�yby si� z pani� zobaczy� przed
p�j�ciem do ��ka.
- Zajrz� do nich, jak tylko si� przebior�. Dzi�kuj�, Anno.
Ton g�osu pani powiedzia� pokoj�wce, �e natychmiast powinna
znikn��. Kassandra perfekcyjnie opanowa�a wszelkie modulacje g�osu
- w�a�ciwe intonacje i w�a�ciwe s�owa mia�a we krwi; nie bywa�a
niegrzeczna, gniewna, grubia�ska, by�a dam� w ka�dym calu,
doskona�� przedstawicielk� swojego �wiata.
Po wyj�ciu pokoj�wki jednak ci�ko opad�a na krzes�o w garderobie
i poczu�a, �e do oczu nap�ywaj� jej �zy: �zy bezradno�ci, niemocy,
wewn�trznego rozdarcia. Tak, �y�a w swoim �wiecie, bo tak j�
wychowano, spe�nia�a obowi�zki, kt�rych spe�nianie by�o jej
powinno�ci�. A zarazem codziennie ucieka�a z tego �wiata w ramiona
Dolffa.
Jej rodzin� by� Walmar. Walmar i dzieci. Nie mia�a si� do kogo
zwr�ci�. Ojciec nie �y�, matka umar�a dwa lata po nim... Czy by�a
w �yciu r�wnie samotna? To pytanie Kassandra mog�a kierowa� tylko
w pustk�, bo nie zna�a nikogo, kto potrafi�by jej udzieli�
prawdziwej odpowiedzi.
Od pierwszych dni ma��e�stwa trzymali si� od siebie na dystans, a
pomys� osobnych sypialni podsun�� sam Walmar. Oczywi�cie sp�dzali
niekiedy w jej buduarze wieczory z ch�odzonym szampanem, kt�re
ko�czy�y si� w ��ku, odk�d jednak w dwudziestym czwartym roku
�ycia Kassandra wyda�a na �wiat drugie dziecko, wieczory takie
nale�a�y do rzadko�ci. Podczas porodu niezb�dne by�o cesarskie
ci�cie i Kassandra ledwo usz�a z �yciem. W�a�nie od tej chwili
szampan ch�odzi� si� coraz rzadziej. Od marca nie ch�odzi� si� w
og�le. Walmar zreszt� nie zadawa� pyta� i wym�wki przychodzi�y
Kassandrze z �atwo�ci� - wystarczy�o napomknienie o wizycie u
lekarza, drobnej niedyspozycji, chorobie, b�lu g�owy. Wszystko
gra�o, Walmar rozumia�. W gruncie rzeczy jednak wracaj�c do domu -
do swojego apartamentu w jego domu - zdawa�a sobie spraw�, �e w
zasadzie nie gra nic. Jak powinna post�pi�? Czy tak w�a�nie a� do
ko�ca b�dzie wygl�da� jej �ycie? Zapewne. A przynajmniej do
chwili, kiedy Dolffa znudzi ta zabawa. Bo go znudzi wcze�niej czy
p�niej, nawet je�li w tej chwili oburzy�by si� na tak� supozycj�.
Ale Kassandra wiedzia�a. I co potem? Nast�pny kochanek? I jeszcze
jeden? Albo �aden?... Patrz�c w lustro czu�a, jak odp�ywa z niej
ca�a pewno�� siebie. Kobiet�, kt�rej jeszcze dzi� po po�udniu
sp�dzonym w charlottenburskim domu nie trapi�o nic, teraz
w�tpliwo�ci opad�y jak szara�cza. Wiedzia�a tylko, �e dopu�ci�a
si� zdrady wobec m�a i swojego �wiata.
G��boko zaczerpn�a powietrza i zn�w podesz�a do szaf. Musia�a si�
teraz ubra� bez wzgl�du na dr�cz�ce j� rozterki. Zrobi dla Walmara
przynajmniej tyle, �e b�dzie godziwie prezentowa� si� przy
kolacji. Go��mi mieli by� bankierzy z ma��onkami; w takim
towarzystwie Kassandra zawsze by�a najm�odsza, niemniej umia�a
zachowywa� si� z powag� i dostoje�stwem.
Przez moment doznawa�a pokusy, by pozatrzaskiwa� drzwi szaf i
pobiec na g�r� do dzieci - cudownych istotek ukrytych przed ni� na
drugim pi�trze. Dzieci bawi�ce si� nad jeziorem w Charlottenburgu
zawsze przypomina�y jej o w�asnych i wtedy z dojmuj�cym uk�uciem
b�lu Kassandra u�wiadamia�a sobie, �e jednych i drugich w�a�ciwie
nie zna. Matk� jej dzieci by�a, jest i b�dzie Fraulein Hedwig.
Kassandra czu�a si� jak obca w towarzystwie c�rki i syna, tak
bardzo podobnych do Walmara i tak ma�o do niej...
- Ale� to absurdalny pomys�, Kassandro. Nie mo�esz zajmowa� si�
ni� osobi�cie - powiedzia� Walmar nazajutrz po narodzinach Ariany.
- Ale chc�. - Ze smutkiem popatrzy�a na m�a. - Jest moja.
- Nie twoja, lecz nasza - odpar� i u�miechn�� si� dobrotliwie
widz�c w oczach �ony �zy. - Czy�by� mia�a ochot� nie spa� po
ca�ych nocach i zmienia� pieluszki? Po dw�ch dniach pada�aby� z
n�g. To nies�ychane, to... to nonsensowne.
Przez kr�tk� chwil� sprawia� wra�enie lekko poirytowanego. Ale to
przecie� nie by� nonsens. Kassandra naprawd� pragn�a zajmowa� si�
dzieckiem, pojmuj�c zarazem, �e nigdy jej na to nie pozwol�.
Niania pojawi�a si� w dzie� po powrocie Kassandry ze szpitala i
uprowadzi�a male�k� Arian� na drugie pi�tro; wieczorem surowo
zgromi�a Kassandr�, gdy ta przysz�a odwiedzi� c�rk�. Niemowl�
nale�y przynosi� do matki, utrzymywa� Walmar, wycieczki zatem na
drugie pi�tro s� ca�kowicie zb�dne. Arian� jednak przynoszono
tylko raz dziennie, rano, a kiedy Kassandra wpada�a do pokoj�w
dziecinnych p�niej, piastunka o�wiadcza�a nieodmiennie, �e ma�a
�pi, gor�czkuje, psoci, jest w z�ym humorze... Kassandrze
pozostawa�o wi�c leniuchowa� w swoich apartamentach.
- Poczekaj, a� malutka podro�nie - mawia� Walmar. - Wtedy b�dziesz
mog�a bawi� si� z ni� do woli.
Ale "wtedy" by�o ju� za p�no. Kassandra jawi�a si� dziecku jako
osoba praktycznie nieznajoma. Niania odnios�a zwyci�stwo. Kiedy
za� trzy lata p�niej urodzi� si� syn, Kassandra by�a zbyt
os�abiona, aby podejmowa� walk�. Cztery tygodnie hospitalizacji i
cztery tygodnie le�enia w domu. A potem cztery miesi�ce bezdennej
depresji... Kiedy dosz�a wreszcie do siebie, poj�a ostatecznie,
�e jest skazana na kl�sk�. Jej pomoc by�a niepotrzebna, tak samo
jak towarzystwo, mi�o�� czy czas. By�a ledwie pi�kn� pani�, kt�ra
ubrana w pi�kne suknie, roztaczaj�c aromat najdro�szych
francuskich perfum, wpada niekiedy z kr�tkimi wizytami. Przemyca�a
dla dzieci ciasteczka i cukierki, trwoni�a fortun� na wymy�lne
zabawki, tego jednak, czego od niej potrzebowa�y, nie pozwalano
Kassandrze im da�, tym za�, czego ona pragn�a od nich, ju� dawno
obdarowa�y piastunk�.
Z wysi�kiem wzi�a si� w gar��, wyj�a z szafy sukni� i z
dziewi�ciu par czarnych zamszowych pantofelk�w wieczorowych
wybra�a te, kt�re kupi�a ostatnio: mia�y z wierzchu gruszkowate
wyci�cia, ods�aniaj�ce pomalowane jasnym lakierem paznokcie u
st�p. Rozleg� si� cichy szelest, kiedy zdejmowa�a jedwabne
po�czoszki o barwie ko�ci s�oniowej i zast�powa�a je nowymi,
wyj�tymi z at�asowego pud�a. Przebieg�a jej przez g�ow� my�l, �e
post�pi�a rozwa�nie, bior�c k�piel w mieszkaniu Dolffa. Nie do
wiary - my�la�a, wsuwaj�c si� ostro�nie w d�ug� czarn� sukni� - �e
istnieje kto� taki jak Dolff i co� takiego jak �wiat Dolffa. Dom w
Charlottenburgu wydawa� si� fantastyczn� u�ud�. Tu by�a jej
rzeczywisto��. W �wiecie Walmara von Gottharda. Walmara, kt�ry
jest nieodwracalnie i niezaprzeczalnie jej m�em.
Zapi�a sukni� - by�a to uszyta z czarnej krepy si�gaj�ca kostek
w�ska kreacja z d�ugimi r�kawami, st�jk� i dekoltem na plecach.
Wyci�cie mia�o kszta�t wielkiej �zy i obna�a�o alabastrow� sk�r�
Kassandry od karku po kibi�: wygl�da�o to tak, jakby na czarn�
tafl� morza pad�a plama ksi�ycowego blasku.
Narzuciwszy na ramiona jedwabn� pelerynk�, aby os�oni� sukni�,
starannie rozczesa�a w�osy i upi�a je d�ugimi szpilkami o
czarnych koralowych g��wkach. Zadowolona z efektu, zmy�a makija�,
na�o�y�a nowy i wpi�a w uszy kolczyki z brylantami gruszkowatego
kszta�tu. Palce jej d�oni zdobi� wielki szmaragd, kt�ry cz�sto
nosi�a do sukni wieczorowych, i brylantowy sygnet, z kt�rym si�
nie rozstawa�a: by� w rodzinie od czterech pokole�, a male�kie
brylanciki uk�ada�y si� w inicja�y prababki Kassandry.
Raz jeszcze zerkn�a do lustra, upewniaj�c si�, �e jak zwykle
wygl�da zniewalaj�co, cudownie, dostojnie. Nikomu nie przysz�oby
do g�owy, �e pod t� emanuj�c� spokojem fasad� kryje si� udr�ka.
Nikt by nie przypu�ci�, �e ta wynios�a m�oda dama sp�dzi�a
popo�udnie w ramionach kochanka.
Po wyj�ciu na szary cichy korytarz zatrzyma�a si� przy schodach.
Zegar stoj�cy w rogu majestatycznie wybi� godzin� si�dm�. Zd��y�a
wi�c, go�cie mieli przyby� o wp� do �smej. Mo�e sp�dzi� z Arian�
i Gerhardem p� godziny. Trzydzie�ci minut macierzy�stwa. Id�c po
schodach zastanawia�a si�, na jak� cz�stk� �ywot�w dzieci z�o��
si� w sumie te jej wszystkie odwiedziny. Trzydzie�ci minut
pomno�one przez... ile dni? Ale czy� ona sama widywa�a matk�
cz�ciej? Mia�a zupe�n� pewno��, �e nie. Jedynym naprawd�
namacalnym dowodem istnienia matki w jej �yciu by� sygnet z
brylantami.
Zapuka�a do drzwi bawialni, ale w�t�y d�wi�k uton�� w
dobiegaj�cych z pokoju piskach i �miechach. Dzieci zjad�y kolacj�
dawno temu, a teraz s� ju� po k�pieli. Fraulein Hedwig kaza�a im
pozbiera� zabawki, lecz w wykonaniu tej herkulesowej pracy zapewne
musia�a pomaga� pokoj�wka. No, ale przynajmniej s� z powrotem w
domu - wi�ksz� cz�� lata sp�dzi�y na wsi i Kassandra nie widywa�a
ich w og�le. W tym roku po raz pierwszy nie chcia�a na wakacje
wyje�d�a� z Berlina. Z powodu Dolffa. Wa�na akcja dobroczynna
szcz�liwym zrz�dzeniem losu dostarczy�a jej tak rozpaczliwie
potrzebnej wym�wki.
Zapuka�a jeszcze raz i tym razem Fraulein Hedwig powiedzia�a
"Prosz�!" Kiedy Kassandra wesz�a do pokoju, zapanowa�a w nim
cisza: dzieci oderwa�y si� od zabawy i obr�ci�y na matk� sp�oszone
spojrzenia. W�a�nie to by�o Kassandrze najbardziej nienawistne -
zawsze zachowywa�y si� tak, jakby widzia�y j� po raz pierwszy w
�yciu.
- Witajcie, najdro�si - powiedzia�a z u�miechem, wyci�gaj�c
ramiona. Przez chwil� nie ruszy�o si� ani jedno, ani drugie,
wreszcie Gerhard, zach�cony przez niani� lekkim kuksa�cem,
najpierw drgn��, a potem jak pocisk pomkn�� ku matce.
- Gerhardzie, uwa�aj! - rozleg� si� w tym samym momencie
ostrzegawczy g�os Fraulein Hedwig. - Twoja mama jest w stroju
wieczorowym.
- Nic nie szkodzi - powiedzia�a Kassandra, nie opuszczaj�c
ramion, ch�opiec jednak przystan�� jak wryty poza ich zasi�giem.
- Dzie� dobry, mamusiu - wyj�ka�. Mia� wielkie niebieskie oczy
Kassandry, lecz regularne rysy Walmara, w�osy blond i kr�g��, mimo
pi�tego roku �ycia, sylwetk� niemowl�cia. - Zrobi�em sobie dzisiaj
kuku w r�czk� - o�wiadczy� z powag�.
- Zerknijmy - powiedzia�a Kassandra, przyci�gaj�c go do siebie.
- Och, to wygl�da okropnie - doda�a na widok male�kiego dra�ni�cia
i jeszcze mniejszego si�ca. - Na pewno bardzo bola�o.
- Tak - kiwn�� g��wk�. - Ale nie p�aka�em.
- By�e� niezwykle dzielny.
- Wiem - przyzna� szczerze z siebie rad i pomkn�� po jak��
zabawk�, kt�r� zostawi� w drugim pokoju.
Kassandra zosta�a z Arian�, kt�ra wci�� u�miecha�a si� niepewnie,
stoj�c u boku Fraulein Hedwig.
- Czy nie dostan� dzisiaj ca�usa, Ariano?
Dziewczynka - zjawiskowa, krucha, tak �liczna, �e w przysz�o�ci
urod� mog�a nawet przy�mi� matk� - z wahaniem ruszy�a przed
siebie.
- Jak si� miewasz, kochanie?
- Doskonale, dzi�kuj�, mamusiu.
- �adnych siniak�w ani zadrapa�, kt�re mog�abym wyca�owa�?
Ariana pokr�ci�a g�ow� i u�miechn�y si� obie. Ten Gerhard by�
taki zabawny, taki dziecinny i taki odmienny od siostry -
melancholijnej, cichej, nie�mia�ej. Kassandra cz�sto si�
zastanawia�a, czy jej dzieci by�yby takie same, gdyby nie
wychowywa�a ich piastunka.
- Co dzisiaj robi�a�? - zapyta�a.
- Troch� czyta�am i rysowa�am obrazek.
- Mog� zobaczy�?
- Jeszcze nie jest sko�czony. - Jak zwykle.
- To nie ma znaczenia. I tak chc� go zobaczy�.
Ariana wszak�e obla�a si� rumie�cem i �ywo pokr�ci�a g�ow�,
Kassandra za� silniej ni� zwykle poczu�a si� intruzem. Jak�e
pragn�a, aby niania i pokoj�wka znikn�y - cho� na chwil�, cho� w
s�siednim pokoju - pozostawiaj�c j� z dzie�mi sam na sam. Ale
takie sytuacje zdarza�y si� niezmiernie rzadko, bo Fraulein Hedwig
praktycznie ani na chwil� nie spuszcza�a podopiecznych z oka.
- Mamusiu, popatrz, co mam! - wykrzykn�� Gerhard, wbiegaj�c do
bawialni z wielkim pluszowym psem w r�kach.
- Sk�d go wzi��e�?
- Dosta�em od baronowej von Vorlach. Przynios�a mi go dzi� po
po�udniu.
- Naprawd�? - zapyta�a z niedowierzaniem Kassandra.
- Powiedzia�a, �e przysz�a do ciebie na podwieczorek, ale ty
zapomnia�a�.
Kassandra zamkn�a oczy i pokr�ci�a g�ow�.
- Okropne... naprawd� zapomnia�am. B�d� musia�a do niej zadzwoni�
z przeprosinami. Ale pies jest naprawd� pi�kny. Ma ju� imi�?
- Bruno. A Ariana dosta�a wielkiego bia�ego kota.
- Tak?
Nie doczeka�a si� odpowiedzi - Ariana z uporem milcza�a jak
kamie�. Kiedy wreszcie zaczn� si� z ni� dzieli� swoimi my�lami?
Mo�e p�niej, gdy Ariana podro�nie, zostan� przyjaci�kami. W tej
chwili by�o zarazem za p�no i za wcze�nie.
Na dole rozleg�o si� bicie zegara; Gerhard podni�s� na matk�
zasmucon� puco�owat� twarzyczk�.
- Musisz ju� i��?
Kassandra skin�a g�ow�.
- Przykro mi, ale tata wydaje dzi� przyj�cie.
- A ty nie wydajesz? - zainteresowa� si� Gerhard.
- Ale� wydaj�, wydaj� - odpar�a Kassandra z u�miechem. - Tyle �e
go��mi s� osoby z banku taty i z innych bank�w.
- To b�dzie strasznie nudne!
- Gerhardzie! - rozleg� si� natychmiast karc�cy g�os Fraulein
Hedwig.
Lecz Kassandra wybuchn�a �miechem, pochyli�a si� nad synkiem i
wyszepta�a konspiracyjnie:
- B�dzie nudne... tylko nikomu o tym nie m�w. To nasz wsp�lny
sekret.
- Ale i tak wygl�dasz �licznie - stwierdzi�, spogl�daj�c z
aprobat� na matk�, kt�ra w rewan�u poca�owa�a t�ust� �apk�.
- Dzi�kuj� panu. - Przytuli�a synka i poca�owa�a raz jeszcze,
teraz w czubek p�owej g�owy. - Dobrej nocy, male�ki. B�dziesz spa�
z nowym pieskiem?
- Hedwig m�wi, �e nie mog�.
Kassandra wyprostowa�a si� i obdarzy�a masywnie zbudowan� niani�
dobrotliwym u�miechem.
- My�l�, �e jednak mo�e.
- Jak sobie pani �yczy.
Gerhard rozpromieniony pos�a� matce porozumiewawcze spojrzenie,
Kassandra za� popatrzy�a na Arian�.
- Ty te� b�dziesz spa�a z nowym kotem?
- Chyba tak - odpar�a Ariana, przedtem jednak ukradkiem zerkn�wszy
na Fraulein Hedwig. Kassandra zn�w poczu�a, �e co� w niej umiera.
- B�dziesz musia�a mi go jutro pokaza�.
- Dobrze, prosz� pani.
Te s�owa zrani�y Kassandr� w samo serce, lecz nic po sobie nie
pokaza�a, kiedy czule poca�owawszy c�rk� pomacha�a dzieciom na
po�egnanie i zamkn�a drzwi.
Na tyle szybko, na ile pozwoli�a jej w�ska suknia, zesz�a po
schodach i znalaz�a si� w holu akurat wtedy, kiedy Walmar wita�
pierwszych go�ci.
- Ach, jeste�, najdro�sza - powiedzia� kwituj�c u�miechem uznania
wygl�d �ony. Nast�pnie dokona� prezentacji: pierwsz� par�
Kassandra wprawdzie zna�a z rozmaitych oficjalnych spotka� w
banku, nigdy jednak nie go�cili u von Gotthard�w. Kassandra ciep�o
powita�a przyby�ych, po czym id�c pod r�k� z m�em, poprowadzi�a
ich do salonu.
Wiecz�r up�yn�� pod znakiem dystyngowanych rozm�w, obfitego
jedzenia i najlepszych francuskich win. Gwarzono g��wnie o
finansach i podr�ach; o polityce - rzecz osobliwa - prawie nie
wspominano, chocia� by� to rok 1934 i �mier� prezydenta von
Hindenburga usun�a ostatni� przeszkod� stoj�c� na drodze Hitlera
do w�adzy absolutnej. Temat w gruncie rzeczy nie by� wart
wzmianki. Odk�d przed rokiem Hitler zosta� kanclerzem, finansi�ci
niemieccy nie stracili nic ze swego znaczenia. Byli niezb�dni
Rzeszy, mieli swoje wobec niej obowi�zki, Hitler za� mia� swoje.
Bez wzgl�du na to, jak kiepsk� opini� na jego temat mieli
niekt�rzy z nich, istnia�y niewielkie szanse, �e zdo�a wprowadzi�
zam�t w ich mateczniku. �yj i daj �y� innym, oto uniwersalna
zasada. Nie brak�o oczywi�cie i takich, kt�rzy doj�cie Hitlera do
w�adzy powitali z entuzjazmem. Ba, ci byli w znacznej przewadze.
Walmar nie nale�a� do ich grona. Przera�a�o go tempo, z jakim
umacniali si� faszy�ci, cz�sto prywatnie ostrzega� przyjaci�, i�
mo�e doprowadzi� to do wojny. Nie by�o jednak powod�w, by o
podobnych kwestiach dyskutowa� przy kolacji. Crepes flambees i
szampan stanowi�y znacznie wdzi�czniejszy obiekt zainteresowania
ni� Trzecia Rzesza.
Ostatni go�cie wyszli dopiero o wp� do drugiej i znu�ony Walmar z
ziewni�ciem zwr�ci� si� do Kassandry:
- Uwa�am, �e przyj�cie by�o bardzo udane, najdro�sza. Przy czym
kaczka smakowa�a mi bardziej ni� ryba.
- Naprawd�? - Odnotowa�a w pami�ci, by nazajutrz wspomnie� o tym
kucharzowi. Von Gotthardowie wydawali gargantuiczne kolacje,
z�o�one z przystawek, zupy, dania rybnego i mi�snego, sa�atek,
ser�w, deseru i owoc�w. Tego po nich oczekiwano, starali si� wi�c
nie zawie�� go�ci.
- Dobrze si� bawi�a�? - zapyta�, kiedy powoli szli na g�r� po
schodach.
- Oczywi�cie, Walmarze. A ty?
- By�o to u�yteczne spotkanie. Ten belgijski kontrakt, kt�ry�my
omawiali, prawdopodobnie dojdzie w ko�cu do skutku. Wa�ne, �e
przyszed� dzi� Hoffman. Jestem z tego naprawd� ogromnie
zadowolony.
- A wi�c i ja si� ciesz�.
Sennie pod��aj�c za m�em, Kassandra zastanawia�a si�, czy
przypadkiem na tym w�a�nie nie polega jej przeznaczenie i dziejowa
misja: sta� u boku Walmara, kiedy zawiera kolejne "belgijskie
kontrakty", i u boku Dolffa, gdy pracuje nad now� ksi��k�. Czy
chodzi w�a�nie o to, aby biernie pomaga�a osi�ga� m�czyznom ich
�yciowe cele? Ale je�li ma pomaga� im, to dlaczego nie w�asnym
dzieciom? Czy te� - dozna�a nag�ego ol�nienia - samej sobie?
- Hoffmanowa jest bardzo pi�kna.
Walmar wzruszy� ramionami, a chocia� mia� na ustach u�miech, w
jego oczach tai� si� cie� smutku.
- Mnie si� nie podoba. Zepsu�a� mnie do tego stopnia, �e wszystkie
inne uwa�am za brzydkie.
- Dzi�kuj�.
Stan�li na pode�cie, ogarni�ci nag�ym zak�opotaniem. To by� ten
najtrudniejszy moment. Kiedy nie przyjmowali go�ci, rzecz
przedstawia�a si� pro�ciej: Walmar po prostu znika� w gabinecie,
Kassandra sz�a poczyta� ksi��k�. Gdy jednak wracali na g�r� razem,
tak jak dzi�, oboje stawali na rozdro�u coraz bardziej bolesnym,
coraz mocniej u�wiadamiaj�cym obojgu ich samotno��. Kiedy�
milcz�co zak�adali, �e spotkaj� si� jeszcze w sypialni; teraz owym
chwilom rozstania towarzyszy�a aura czego� nieodwracalnego. Za
ka�dym razem m�wili sobie co� wi�cej ni� "dobranoc".
- Ostatnimi czasy wygl�dasz znacznie lepiej, kochanie - stwierdzi�
Walmar. - Oczywi�cie nie mam na my�li urody, lecz stan zdrowia.
Odwzajemni�a jego u�miech.
- I chyba lepiej si� czuj�.
Co� umar�o w jej oczach, kiedy to m�wi�a, natychmiast wi�c
opu�ci�a g�ow�. W nagle zapad�ej ciszy zegar oznajmi�, �e up�yn��
kolejny kwadrans ich wsp�lnego �ycia.
- Zrobi�o si� p�no, id� ju� lepiej do ��ka - powiedzia� cicho
Walmar.
Poca�owa� Kassandr� w czubek g�owy i zdecydowanym krokiem ruszy�
ku drzwiom swojego apartamentu.
Szepcz�c: - Dobranoc - widzia�a tylko plecy m�a.
R