9745

Szczegóły
Tytuł 9745
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9745 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9745 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9745 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE �MIERTELNA KL�TWA I INNE OPOWIADANIA T�UMACZY�A AGNIESZKA BIHL TYTU� ORYGINA�U: MISS MARPLE�S FINAL CASES AZYL �ona pastora wysz�a zza rogu plebanii, nios�c w ramionach p�k chryzantem. Grudki urodzajnej ogrodowej ziemi oblepi�y jej ci�kie buty z niewyprawionej sk�ry, a kilka przyczepi�o si� nawet do jej nosa, z czego zupe�nie nie zdawa�a sobie sprawy. Po kr�tkiej walce zdo�a�a otworzy� zardzewia��, ledwie trzymaj�c� si� na zawiasach bram�. Podmuch wiatru uderzy� prosto w zniszczony filcowy kapelusz, kt�ry i tak siedzia� do�� zawadiacko na jej g�owie. ��A niech to! � wyrwa�o si� Bunch. Pe�ni optymizmu rodzice ochrzcili j� imieniem Diana, ale ju� we wczesnym dzieci�stwie przysz�� pani� Harmon z do�� oczywistych wzgl�d�w nazywano Bunch*. Imi� przylgn�o do niej na sta�e. �ciskaj�c w ramionach kwiaty, wesz�a na cmentarz i zbli�y�a si� do drzwi ko�cio�a. Listopadowe powietrze przesycone by�o ch�odem i wilgoci�. Po niebie mkn�y chmury, ods�aniaj�c czasem skrawek b��kitu. W ko�ciele panowa� mrok i zi�b. Ogrzewanie w��czano tylko w czasie nabo�e�stwa. ��Brrr! � wyrazi�a swe odczucia Bunch. � Lepiej uporam si� z tym jak najszybciej. Nie chc� zamarzn�� na �mier�. Z wpraw� zrodzon� z praktyki zgromadzi�a niezb�dne akcesoria: flakony, wod�, stojaki na kwiaty. ��Szkoda, �e nie mamy lilii � pomy�la�a. � Do�� ju� tych badylastych chryzantem. Zr�cznymi palcami roz�o�y�a kwiaty na stojakach. W jej bukietach nie by�o nic oryginalnego ani artystycznego, gdy� sama Bunch Harmon nie mia�a duszy orygina�a czy artysty. Lecz dekoracje wygl�da�y �adnie i mi�o. Nios�c ostro�nie flakony, sz�a naw� w stron� o�tarza. W�a�nie wtedy zza chmur wyjrza�o s�o�ce. Promienie o�wietli�y do�� surowy, niebiesko�czerwony witra� we wschodnim oknie. By� on darem zamo�nego wiktoria�skiego wiernego. Rozja�nione nagle szybki da�y zaskakuj�cy efekt. ��Wygl�daj� jak klejnoty � pomy�la�a Bunch. Zatrzyma�a si� raptownie, patrz�c przed siebie. Na schodach prezbiterium le�a�a jaka� skulona posta�. Bunch ostro�nie odstawi�a kwiaty na bok, podesz�a do schod�w i schyli�a si�. To by� m�czyzna. Ukl�k�a przy nim i delikatnie obr�ci�a go na plecy. Jej palce odszuka�y puls. S�abe, nier�wne uderzenia i bladozielona twarz nieznajomego pozwala�y domy�li� si� prawdy. Bunch nie mia�a w�tpliwo�ci: m�czyzna umiera�. Wygl�da� na czterdzie�ci pi�� lat. Mia� na sobie ciemny, podniszczony garnitur. Bunch opu�ci�a jego wilgotn� d�o� i spojrza�a na drug�. M�czyzna kurczowo przyciska� j� do piersi. Patrz�c uwa�niej, Bunch do^ strzeg�a, �e jego palce zaciska�y si� na czym�, co przypomina�o k��bek waty albo zwini�t� chustk� do nosa. Wok� zaci�ni�tej d�oni zauwa�y�a zaschni�te plamy br�zowej cieczy. Domy�li�a si�, �e to krew. Przykucn�a i zmarszczy�a brwi. Oczy m�czyzny by�y do tej pory zamkni�te, ale nagle otworzy� je i utkwi� w twarzy Bunch. Jego wzrok nie by� b��dny ani nieprzytomny. Patrzy� �ywo i rozumnie. Poruszy� wargami i Bunch nachyli�a si�, by pochwyci� wypowiadane s�owa. W�a�ciwie by� to tylko jeden wyraz: ��Azyl. Bunch wyda�o si�, �e u�miechn�� si� przy tym lekko. Nie przes�ysza�a si�, gdy� po chwili m�czyzna powt�rzy�: ��Azyl� Potem z cichym, d�ugim westchnieniem zamkn�� oczy. Bunch ponownie odszuka�a jego puls. Bi� jeszcze, ale s�abiej i z d�u�szymi przerwami. Wsta�a, podejmuj�c decyzj�. ��Prosz� si� nie rusza� � powiedzia�a. � Niech pan nawet nie pr�buje. Id� po pomoc. M�czyzna ponownie otworzy� oczy, ale tym razem wydawa�o si�, �e skupia uwag� na barwnych promieniach s�o�ca padaj�cych przez wschodnie okno. Wyszepta� co�, czego Bunch nie dos�ysza�a. Ze zdumieniem pomy�la�a, �e zabrzmia�o to jak imi� jej m�a. ��Julian? � spyta�a. � Szuka� pan Juliana? Lecz odpowied� nie pad�a. M�czyzna le�a� z zamkni�tymi oczami, oddychaj�c wolno i p�ytko. Bunch odwr�ci�a si� i wybieg�a z ko�cio�a. Zerkn�wszy na zegarek, z zadowoleniem pokiwa�a g�ow�. Doktor Griffiths b�dzie jeszcze w swoim gabinecie. To by� zaledwie kilkuminutowy spacer od ko�cio�a. Bunch wesz�a do �rodka nie dzwoni�c ani nie pukaj�c, min�a poczekalni� i wkroczy�a do gabinetu. ��Musi pan natychmiast przyj��! � o�wiadczy�a. � W ko�ciele le�y umieraj�cy cz�owiek. Par� minut p�niej doktor Griffiths podnosi� si� z kolan po pobie�nym badaniu. ��Mo�emy przenie�� go na plebani�? Tam b�d� m�g� zaj�� si� nim dok�adniej. Cho� nie ma to ju� wi�kszego sensu. ��Oczywi�cie � odpar�a Bunch. � P�jd� przodem i przygotuj� wszystko. Zawo�am Harpera i Jonesa, dobrze? Pomog� go przenie��. � Dzi�kuj�. Z plebanii zadzwoni� po karetk�, ale obawiam si�, �e zanim przyjedzie� � nie doko�czy� zdania. ��Krwotok wewn�trzny? Doktor Griffiths skin�� g�ow�. ��Jakim cudem si� tu znalaz�? � zapyta�. ��Chyba by� tu przez ca�� noc � powiedzia�a Bunch z namys�em. � Harper otwiera ko�ci� rano, id�c do pracy, ale zazwyczaj nie wchodzi do �rodka. Jakie� pi�� minut p�niej doktor Griffiths odk�ada� s�uchawk� telefonu na wide�ki. Wr�ci� potem do pokoju, w kt�rym ranny le�a� na kocach roz�cielonych po�piesznie na sofie. Bunch wynios�a misk� z wod� i zacz�a sprz�ta� po przeprowadzonym przez lekarza badaniu. ��To tyle � powiedzia� doktor Griffiths. � Wezwa�em karetk� i zawiadomi�em policj�. Sta� ze zmarszczonym czo�em, spogl�daj�c na pacjenta. M�czyzna mia� zamkni�te oczy; nerwowo szarpa� koc wyci�gni�t� wzd�u� boku r�k�. ��Zosta� postrzelony � wyja�ni� Griffiths. � Z bardzo ma�ej odleg�o�ci. Zwin�� chustk� do nosa w kul� i przytkn�� do rany, �eby powstrzyma� krwawienie. ��Czy m�g� odej�� daleko po tym, jak zosta� ranny? � zapyta�a Bunch. ��Tak, to mo�liwe. S�ysza�em o �miertelnie rannym cz�owieku, kt�ry zdo�a� wsta� i przej�� ulic�, jakby nic si� nie sta�o. Upad� dopiero w pi�� czy dziesi�� minut p�niej. Mo�liwe, �e do tego m�czyzny wcale nie strzelano w ko�ciele, ale zupe�nie gdzie indziej. A mo�e sam si� postrzeli�, upu�ci� bro� i powl�k� si� p�przytomny w stron� ko�cio�a. Cho� nie bardzo rozumiem, dlaczego w�a�nie tam, a nie na plebani�. ��Ja wiem � stwierdzi�a Bunch. � Wyja�ni� to. Powiedzia�: �Azyl�. Doktor popatrzy� na ni�, zaskoczony. ��Azyl? ��Jest Julian � zauwa�y�a Bunch, odwracaj�c g�ow� na dobiegaj�cy z holu odg�os krok�w. � Julian! Przyjd� tutaj. Do pokoju wszed� wielebny Julian Harmon. Wiecznie poch�oni�ty rozprawami naukowymi, wydawa� si� du�o starszy, ni� by� w rzeczywisto�ci. ��Na Boga! � zawo�a� patrz�c z zaskoczeniem na sprz�t chirurgiczny i posta� rozci�gni�t� na sofie. Bunch z typow� dla siebie zwi�z�o�ci� wyja�ni�a sytuacj�: ��Le�a� w ko�ciele. Umiera�. Strzelano do niego. Znasz go, Julianie? Wydawa�o mi si�, �e wymieni� twoje imi�. Pastor podszed� do sofy i spojrza� na rannego. ��Biedny cz�owiek � stwierdzi�. � Nie � potrz�sn�� przecz�co g�ow� � nie znam go. Jestem niemal ca�kowicie pewny, �e nigdy go nie widzia�em. W tej samej chwili umieraj�cy otworzy� oczy. Jego wzrok pow�drowa� od doktora do Juliana Harmona, a potem do jego �ony. Zatrzyma� si� na niej, wpatrzony prosto w jej twarz. Griffiths podszed� bli�ej. ��Gdyby m�g� nam pan powiedzie� � zacz�� �ywo. Lecz m�czyzna, wci�� spogl�daj�c na Bunch, odezwa� si� s�abym g�osem: ��Prosz� prosz� A potem drgn�� lekko i umar�� Sier�ant Hayes po�lini� o��wek i przewr�ci� stron� notesu. ��I to wszystko, co mo�e mi pani powiedzie�, pani Harmon? ��Wszystko � potwierdzi�a Bunch. � A to rzeczy z kieszeni jego p�aszcza. Na stoliku, przy �okciu sier�anta Hayesa le�a� portfel, podniszczony zegarek z inicja�ami W.S. i powrotny bilet do Londynu. Nic wi�cej. � Dowiedzia� si� pan, kto to jest? � spyta�a Bunch. ��Na posterunek zadzwonili ludzie nazwiskiem Eccles. Najwyra�niej by� bratem pani Eccles. Nazywa� si� Sandboume. Od jakiego� czasu chorowa� i cierpia� na rozstr�j nerwowy. Ostatnio mu si� pogorszy�o. Przedwczoraj wyszed� z domu i nie wr�ci�. Zabra� ze sob� rewolwer. ��I przyszed� tu, �eby si� zastrzeli�? � spyta�a Bunch. ��Dlaczego? ��Widzi pani, by� przygn�biony� Bunch przerwa�a mu: ��Nie o to mi chodzi. Pytam: dlaczego tutaj? Poniewa� sier�ant Hayes najwyra�niej nie zna� odpowiedzi, rzuci� w�a�ciwie bez zwi�zku: ��Przyjecha� autobusem o pi�tej dziesi��. ��Tak. Ale dlaczego? � upiera�a si� Bunch. ��Nie wiem, pani Harmon � podda� si� policjant. ��Trudno to wyt�umaczy�. Osoby chore psychicznie� Bunch doko�czy�a za niego: ��Mog� zabi� si� wsz�dzie. Ale nadal uwa�am, �e nie trzeba a� jecha� autobusem do ma�ej wioski. Nie zna� tu nikogo, prawda? ��O ile wiemy, nie � potwierdzi� sier�ant. Zakaszla� przepraszaj�co i wsta�, m�wi�c: ��By� mo�e pa�stwo Eccles przyjad� porozmawia� z pani�� je�li si� pani zgodzi. ��Oczywi�cie, �e si� zgadzam. To przecie� naturalne. Szkoda tylko, �e nie mog� im nic powiedzie�. ��P�jd� ju� � o�wiadczy� policjant. ��Ciesz� si� � m�wi�a Bunch, id�c za nim do drzwi i � �e to nie by�o morderstwo. Do bramy plebanii podjecha� jaki� samoch�d. Sier�ant Hayes spojrza� i zauwa�y�: ��Wygl�da na to, �e pa�stwo Eccles w�a�nie si� zjawili. Bunch zebra�a si� w sobie, by stawi� czo�o trudnemu � jak s�dzi�a � obowi�zkowi. ��Mog� przecie� wezwa� na pomoc Juliana � pomy�la�a. � Duchowny potrafi pocieszy� pogr��onych w smutku ludzi. Bunch nie mog�aby okre�li�, czego si� spodziewa�a po przyby�ych, ale witaj�c ich by�a zaskoczona. Pan Eccles by� t�gim, rumianym m�czyzn�, w normalnych okoliczno�ciach najprawdopodobniej weso�ym i skorym do �art�w. W pani Eccles wyczuwa�o si� pewien fa�sz. Mia�a w�skie, chytre, zaci�ni�te usta. Odezwa�a si� cienkim, piskliwym g�osem: ��Wyobra�a sobie pani, jaki to dla nas szok, pani Harmon. ��Tak, oczywi�cie � odpar�a Bunch. � Prosz� wej�� i usi���. Czy mog� pa�stwa pocz�stowa� Chyba jeszcze za wcze�nie na herbat�? Pan Eccles zamacha� pulchn� d�oni�. ��Nie, nie, nic nie trzeba. To bardzo mi�o z pani strony. Chcieli�my tylko� c� Co biedny William powiedzia�, zanim�? ��Sp�dzi� d�ugi czas za granic� � zacz�a pani Eccles. ��Mia� jakie� bardzo przykre do�wiadczenia. Po powrocie sta� si� cichy i przygn�biony. Mawia�, �e nie spos�b �y� na tym �wiecie i �e nie ma na co czeka�. Biedny Bill, zawsze ulega� nastrojom. Bunch obserwowa�a ich bez s�owa. ��Zabra� rewolwer m�a � ci�gn�a pani Eccles. ��Bez naszej wiedzy. Potem najwyra�niej przyjecha� tu autobusem. To mi�e z jego strony. Na pewno nie chcia� tego zrobi� u nas w domu. ��Biedak � podj�� pan Eccles, wzdychaj�c. � Nie nam go os�dza�. Po kolejnej pauzie pan Eccles zapyta�: � Czy zostawi� jak�� wiadomo��? Ostatnie s�owa? Jego bystre �wi�skie oczka wpatrywa�y si� w Bunch. Pani Eccles pochyli�a si� do przodu, r�wnie ciekawa odpowiedzi. ��Nie � odpar�a Bunch cicho. � Wszed� do ko�cio�a, szukaj�c azylu. Pani Eccles powt�rzy�a, zaskoczona: ��Azylu? Chyba nie ca�kiem rozumiem� Wtr�ci� si� pan Eccles: ��Chodzi�o mu o �wi�te miejsce, moja droga �wyja�ni� niecierpliwie. � Pastorowa to mia�a na my�li. Samob�jstwo jest grzechem, jak sama wiesz. Pewnie chcia� dosta� rozgrzeszenie. ��Usi�owa� co� powiedzie� tu� przed �mierci� �odezwa�a si� Bunch. � M�wi�: �Prosz�, ale nie zdo�a� doko�czy�. Pani Eccles przy�o�y�a chusteczk� do oczu i poci�gn�a nosem. ��Och, m�j Bo�e � powiedzia�a. � Jakie to przygn�biaj�ce. ��Spokojnie, Pam � pociesza� j� m��. � Nie bierz tego tak do serca. Na te rzeczy nic nie mo�na poradzi�. Biedny Willie. No, ale teraz spoczywa w pokoju. C�, bardzo pani dzi�kujemy, pani Harmon. Mam nadzieje, �e w niczym pani nie przeszkodzili�my. Wiemy, �e �ona pastora ma du�o zaj��. Po�egnali si�, �ciskaj�c jej r�k�. Wychodz�c pan Eccles odwr�ci� si� raptownie. ��Och, jeszcze jedna sprawa. Ma pani chyba jego p�aszcz, prawda? ��Jego p�aszcz? � Bunch zmarszczy�a w skupieniu brwi. ��Chcieliby�my odebra� wszystkie jego rzeczy � odezwa�a si� pani Eccles. � Ze wzgl�d�w uczuciowych. ��W kieszeniach mia� zegarek, portfel i bilet kolejowy � powiedzia�a Bunch. � Odda�am te rzeczy sier�antowi Hayesowi. ��W takim razie wszystko w porz�dku � stwierdzi� pan Eccles. � Pewnie je nam przeka�e. Dokumenty powinny by� w portfelu. ��W portfelu by� tylko banknot jednofuntowy �rzuci�a Bunch. � Nic poza tym. ���adnych list�w? Bunch potrz�sn�a przecz�co g�ow�. ��C�, jeszcze raz dzi�kujemy, pani Harmon. A p�aszcz� te� jest u sier�anta? Bunch usi�owa�a sobie przypomnie�. ��Nie � powiedzia�a wreszcie. � Nie s�dz�. Niech si� zastanowi�. Zdj�li�my mu z doktorem p�aszcz, �eby obejrze� ran�. Rozejrza�a si� niepewnie po pokoju. � Musia�am zanie�� go na g�r�, razem z r�cznikami i miednic�. ��Je�li si� pani zgodzi, chcieliby�my otrzyma� go z powrotem. Rozumie pani, to ostatnia rzecz, kt�r� mia� na sobie. Moja �ona jest do�� sentymentalna. ��Oczywi�cie. Czy odda� go najpierw do czyszczenia? Obawiam si�, �e jest� poplamiony. ��Och, nie, nie. Nic nie szkodzi. Bunch zamy�li�a si�. ��Ciekawe, gdzie� Przepraszam na chwil�. Posz�a na g�r�. Wr�ci�a dopiero po paru minutach. ��Tak mi przykro � odezwa�a si�, z trudem �api�c oddech. � Sprz�taczka musia�a od�o�y� go z innymi rzeczami do pralni. Odszukanie go zaj�o mi troch� czasu. Oto i on. Zawin� go w papier. Zrobi�a to, lekcewa��c ich protesty. Ecclesowie odjechali, po raz drugi �egnaj�c si� wylewnie. Bunch wolnym krokiem przeci�a korytarz i wesz�a do gabinetu. Wielebny Julian Harmon podni�s� wzrok, a jego oblicze rozja�ni�o si�. Uk�ada� kazanie i mia� powa�ne obawy, czy nie zanadto zag��bi� si� w polityczne stosunki ��cz�ce Jude� i Persj� za czas�w Cyrusa. ��Tak, kochanie? � spyta�. ��Julian � zacz�a Bunch � co w�a�ciwie azyl ma wsp�lnego z ko�cio�em? Julian Harmon z ulg� odsun�� kazanie na bok. ��Ot� w greckich i rzymskich �wi�tyniach pos�g boga sta� w pomieszczeniu nazywanym cell�. �aci�ska nazwa o�tarza, ara, oznacza r�wnie� schronienie. Kontynuowa� uczonym tonem: ��W trzysta dziewi��dziesi�tym dziewi�tym roku naszej ery chrze�cija�stwo ustanowi�o prawo azylu w miejscu �wi�tym. Najwcze�niejsza wzmianka o jego zastosowaniu w Anglii znajduje si� w Kodeksie praw Ethelberta, z roku sze��set� Ci�gn�� wyk�ad jeszcze przez jaki� czas, ale jak zwykle z toku my�li wytr�ci� go spos�b, w jaki �ona przyj�a jego wyw�d. ��Kochanie � powiedzia�a � jeste� s�odki. Nachyli�a si� i uca�owa�a go w czubek nosa. Julian poczu� si� jak piesek, kt�rego chwalono za sprytn� sztuczk�. ��Byli tu Ecclesowie � podj�a Bunch. Pastor zmarszczy� brwi. ��Ecclesowie? Nie pami�tam� ��Nie znasz ich. To siostra i szwagier m�czyzny z ko�cio�a. ��Powinna� mnie by�a zawo�a�, moja droga. ��Nie by�o potrzeby. Nie szukali pocieszenia. Zastanawiam si�, czy� � zamy�li�a si�. � Poradzisz sobie, je�li rano w�o�� potrawk� do piekarnika? Powinnam pojecha� do Londynu poszale� po sklepach. ��Szale? � m�� patrzy� na ni� zdezorientowany. � Wydawa�o mi si�, �e mamy do�� szalik�w w szafie. Bunch roze�mia�a si�. ��Ale� nie, kochanie. U Barrowsa i Portmana jest wyprzeda�. No wiesz: prze�cierad�a, obrusy, r�czniki, �ciereczki do naczy�. Ciekawe, co wyrabiamy z naszymi, �e tak szybko si� niszcz�. Po chwili doda�a z namys�em: ��A poza tym powinnam odwiedzi� cioci� Jane. Panna Jane Marple, przemi�a starsza dama, na dwa tygodnie przenios�a si� do Londynu. Podzi wi a�a uroki metropolii, mieszkaj�c wygodnie w pracowni swego bratanka. ��Tak sympatycznie ze strony Raymonda � opowiada�a. � Razem z Joan wyjecha� na czterna�cie dni do Ameryki. Nalegali, �ebym przyjecha�a tu i rozerwa�a si�. A teraz powiedz mi, kochanie, co ci� trapi. Bunch by�a ulubion� chrzestn� c�rk� panny Marple. Starsza pani popatrzy�a na ni� serdecznie. Bunch zsun�a z czo�a sw�j najlepszy filcowy kapelusz i zacz�a opowie��. Przedstawi�a fakty jasno i zwi�le. Kiedy sko�czy�a, panna Marple pokiwa�a g�ow�. ��Rozumiem � powiedzia�a. ��Dlatego uwa�a�am, �e musz� ci� zobaczy�. Widzisz, nie jestem zbyt m�dra� ��Ale� jeste�, kochanie. ��Nie. Nie jestem tak m�dra, jak Julian. ��Julian jest oczywi�cie bardzo inteligentny � przyzna�a panna Marple. ��No w�a�nie � powiedzia�a Bunch. � Julian jest inteligentny, ale, z drugiej strony, ja jestem rozs�dna. ��Jeste� bardzo rozs�dna, Bunch, i bardzo inteligentna. � Nie wiem, co powinnam zrobi�. Nie mog� zapyta� Juliana, bo� Julian jest tak prostolinijny i prawy� Panna Marple zrozumia�a j� doskonale. ��Wiem, o co ci chodzi, kochanie. Z nami, kobietami, jest inaczej. Opowiedzia�a� mi, co si� sta�o � ci�gn�a � ale najpierw chcia�abym si� dowiedzie�, co sama o tym my�lisz. ��Nic do siebie nie pasuje � zacz�a Bunch. � M�czyzna w ko�ciele wiedzia� o prawie azylu. Powiedzia� to dok�adnie tak, jak uj��by to Julian. To znaczy, �e by� oczytany i wykszta�cony. Gdyby si� postrzeli�, nie wl�k�by si� do ko�cio�a i nie ��da� schronienia. Wed�ug starego prawa je�li �cigany znalaz� si� w ko�ciele, by� bezpieczny. Napastnicy nie mogli go tkn��. Dawniej nawet s�d nie m�g�by go ruszy�. Spojrza�a pytaj�co na pann� Marple. Staruszka skin�a g�ow� i Bunch podj�a opowiadanie: ��Ecclesowie nale�� do zupe�nie innego gatunku. To ignoranci i prostacy. I jeszcze co�. Zegarek zmar�ego. Na kopercie by�y inicja�y W.S. Ale kiedy go otworzy�am, znalaz�am w �rodku male�ki napis: �Walterowi od ojca�, i dat�. A wi�c Walter. A Ecclesowie m�wili o nim William albo Bill. Panna Marple chcia�a co� wtr�ci�, ale Bunch szybko ci�gn�a dalej: ��Oczywi�cie wiem, �e nie zawsze u�ywa si� imienia nadanego na chrzcie. Rozumiem, �e na Williama mo�na wo�a� �led� albo Marchewka. Ale siostra nie m�wi�aby do brata William albo Bill, gdyby nazywa� si� Walter. ��To znaczy, �e to nie jego siostra? ��Jestem tego pewna. I m��, i �ona byli okropni. Przyjechali na plebani�, �eby odebra� jego rzeczy i dowiedzie� si�, czy nie powiedzia� czego� przed �mierci�. Kiedy przyzna�am, �e nie, zobaczy�am na ich twarzach ulg�. Uwa�am � zako�czy�a Bunch � �e to Ecclesowie go zastrzelili. ��A wi�c to morderstwo? ��Tak. Morderstwo. Dlatego do ciebie przyjecha�am. Nie wtajemniczonemu s�uchaczowi decyzja Bunch mog�aby wyda� si� dziwna. Lecz w pewnych kr�gach panna Marple s�yn�a ze zdolno�ci detektywistycznych. ��Powiedzia� �prosz�, zanim umar� � doda�a Bunch. � Chcia�, �ebym co� dla niego zrobi�a. Tylko �e ja naprawd� nie mam poj�cia, co. Panna Marple rozmy�la�a przez chwil�, a potem skoncentrowa�a si� na kwestii, kt�ra ju� wcze�niej trapi�a Bunch. ��Dlaczego tam si� znalaz�? � spyta�a starsza pani. ��No w�a�nie � powiedzia�a Bunch. � Kto�, kto szuka azylu, m�g�by wej�� do ka�dego ko�cio�a. Nie ma potrzeby wsiada� w autobus kursuj�cy tylko cztery razy dziennie i przyje�d�a� do takiej samotni jak nasza. ��Musia� mie� w tym jaki� cel � my�la�a g�o�no panna Marple. � Na pewno chcia� si� z kim� spotka�. Bunch, Chipping Cleghorn nie jest du�� miejscowo�ci�. Mo�e przysz�o ci do g�owy, kogo m�g�by odwiedzi�? Bunch przypomnia�a sobie w my�lach wszystkich mieszka�c�w wioski i potrz�sn�a z pow�tpiewaniem g�ow�. ��W�a�ciwie � stwierdzi�a � to m�g� by� ka�dy. ��Nie wspomnia� �adnego nazwiska? ��Powiedzia� �Julian�, tak mi si� wydawa�o. R�wnie dobrze mog�a to by� Julia. O ile wiem, w Chipping Cleghorn nie mieszka �adna Julia. Zmru�y�a oczy, usi�uj�c przywo�a� w pami�ci scen� w ko�ciele. M�czyzna le�a� na stopniach prezbiterium, promienie s�o�ca wpada�y przez kolorowe szybki, skrz�ce si� niczym klejnoty. ��Klejnoty � powiedzia�a panna Marple z namys�em. ��Docieramy do najwa�niejszej sprawy � ci�gn�a Bunch. � M�wi� o prawdziwej przyczynie mojego przyjazdu. Ecclesowie narobili sporo zamieszania, dopominaj�c si� o jego p�aszcz. Zdj�li�my go, kiedy doktor bada� rannego. To by� stary, poprzecierany p�aszcz i nikt by go nie chcia�. Ecclesowie udawali, �e ma warto�� ze wzgl�d�w sentymentalnych, ale to bzdura. ��W ka�dym razie � opowiada�a dalej Bunch � posz�am poszuka� go na g�r�. Id�c po schodach przypomnia�am sobie, �e ten cz�owiek porusza� wci�� d�oni�, jakby szpera� w kieszeni. Wi�c kiedy znalaz�am p�aszcz, obejrza�am go uwa�nie. W jednym miejscu podszewk� przyszyto inn� nici�. Oderwa�am materia� i w �rodku znalaz�am skrawek papieru. Wyj�am go, znalaz�am pasuj�c� nitk� i przyszy�am podszewk� z powrotem. Bardzo si� stara�am i Ecclesowie chyba niczego nie zauwa�yli. Chocia� nie mog� by� pewna. Znios�am p�aszcz na d� i przeprosi�am, �e to trwa�o tak d�ugo. ��A ten skrawek papieru? � spyta�a panna Marple. Bunch otworzy�a torebk�. ��Nie pokaza�am go Julianowi, bo powiedzia�by, �e mam go zwr�ci� Ecclesom. Wola�am go pokaza� tobie. ��Kwit z przechowalni baga�u � stwierdzi�a panna Marple. � Z dworca Paddington. ��W kieszeni mia� bilet powrotny do Paddington � doda�a Bunch. Wymieni�y spojrzenia. ��To wymaga dzia�ania � stwierdzi�a �wawo panna Marple. � Ale m�drze b�dzie zachowa� ostro�no��. Zauwa�y�a� mo�e, kochanie, czy kto� ci� dzi� �ledzi�? ���ledzi�! � wykrzykn�a Bunch. � Nie s�dzisz chyba� ��To ca�kiem mo�liwe � powiedzia�a panna Marple. ��A w takim wypadku powinny�my podj�� pewne �rodki ostro�no�ci. Wsta�a energicznie. ��Przyjecha�a� tu oficjalnie na wyprzeda�. Dlatego te� s�dz�, �e powinny�my obie wybra� si� na zakupy; Przed wyj�ciem co� jeszcze za�atwimy. Raczej nie b�dzie mi w tej chwili potrzebny stary c�tkowany p�aszcz z bobrowym ko�nierzem � doda�a niezbyt zrozumiale. P�torej godziny p�niej obie panie, zm�czone i sponiewierane, ale z paczkami ci�ko zdobytych tekstyli�w, zasiad�y w ma�ej, odosobnionej kawiarence o nazwie �Ga��zka Jab�oni�. Zamierza�y odzyska� si�y posilaj�c si� stekiem, puddingiem z nerek, a na deser � szarlotk� z kremem. ��R�cznik do twarzy przedwojennej jako�ci � powiedzia�a panna Marple, powoli odzyskuj�c oddech. ��Jest na nim nawet wyhaftowane �J�. Jak dobrze si� sk�ada, �e �ona Raymonda ma na imi� Joan. Schowam r�czniki, dop�ki naprawd� nie b�d� mi potrzebne. A je�li umr� wcze�niej, ni� si� spodziewam, b�d� jak znalaz� dla niej. ��Bardzo potrzebowa�am �ciereczek do naczy� � wyzna�a Bunch. � S� �miesznie tanie, cho� nie tak tanie jak te, kt�re wyrwa�a mi ta ruda baba. Do �Ga��zki Jab�oni� wesz�a wystrojona m�oda kobieta. Mia�a mocno umalowane policzki i usta. Rozejrzawszy si� niepewnie, podesz�a spiesznie do ich stolika i po�o�y�a przed pann� Marple kopert�. ��Prosz� � powiedzia�a �ywo. ��Dzi�kuj�, Gladys � odpar�a panna Marple. � Bardzo dzi�kuj�. ��Ciesz� si� zawsze, ilekro� mog� pani pom�c �powiedzia�a Gladys. � Ernie ci�gle mi powtarza: �Wszystkiego, co dobre, nauczy�a� si� od tej panny Marple, u kt�rej s�u�y�a��. Zawsze jestem gotowa pani pom�c. ��To taka s�odka dziewczyna � zauwa�y�a panna Marple, kiedy Gladys wysz�a. � Skora do pomocy i mi�a. Zajrza�a do koperty i wr�czy�a j� Bunch. ��B�d� teraz ostro�na, kochanie. A przy okazji, czy w Melchester jest jeszcze ten sympatyczny m�ody inspektor? ��Nie wiem � odpar�a Bunch. � Pewnie tak. ��Je�li nie � m�wi�a panna Marple z namys�em � zadzwoni� do komisarza. Powinien mnie pami�ta�. ��Na pewno ci� pami�ta � powiedzia�a Bunch. � Ka�dy by ci� zapami�ta�. Jeste� wyj�tkowa. Podnios�a si�. Dotar�szy na dworzec Paddington, Bunch posz�a prosto do przechowalni baga�u i przedstawi�a kwit. W chwil� potem podano jej star�, zniszczon� walizk�, z kt�r� wesz�a na peron. Podr� do domu min�a jej bez przyg�d. Wsta�a, kiedy poci�g doje�d�a� do Chipping Cleghorn, i wzi�a walizk�. Gdy wysz�a z wagonu, na peron wbieg� jaki� m�czyzna, wyrwa� jej walizk� z r�ki i zacz�� ucieka�. ��St�j! � krzykn�a Bunch. � Zatrzymajcie go! Ukrad� moj� walizk�! Konduktor wiejskiej stacji, przyzwyczajony, �e nie ma si� po co �pieszy�, zacz�� w�a�nie m�wi�: ��Hej, s�uchaj pan, nie wolno tak robi� Z�odziej uderzy� go w pier�, spychaj�c z drogi, i wypad� z dworca. Pobieg� do czekaj�cego samochodu. Wrzuci� do �rodka walizk� i ju� wsiada�, kiedy na rami� opad�a mu czyja� d�o�. ��Co si� tu dzieje? � zapyta� posterunkowy Abel. Nadbieg�a Bunch, ledwie dysz�c. ��Zabra� moj� walizk�. W�a�nie wysiada�am z poci�gu. ��Bzdura � rzuci� m�czyzna. � Nie mam poj�cia, o czym ta pani m�wi. To moja walizka. Dopiero co przyjecha�em. Zmierzy� Bunch oboj�tnym wzrokiem. Nikt by nie zgad�, �e w wolnym czasie posterunkowy Abel sp�dza� z pani� Harmon d�ugie chwile, omawiaj�c dobroczynny wp�yw nawozu i ko�ci na r�ane krzewy. ��A wi�c twierdzi pani, �e to pani walizka? � zapyta�. ��Tak � odpar�a Bunch. � Z ca�� pewno�ci� moja. ��A wed�ug pana? ��Walizka nale�y do mnie. M�czyzna by� wysoki, ciemnow�osy, dobrze ubrany. Zachowywa� si� wynio�le, z naciskiem wymawiaj�c s�owa. Ze �rodka samochodu rozleg� si� damski g�os: ��Ale� oczywi�cie to twoja walizka, Edwinie. Nie wiem, o co chodzi tej kobiecie. ��B�dziemy musieli to wyja�ni� � zadecydowa� posterunkowy Abel. � Je�li walizka nale�y do pani, prosz� powiedzie�, co jest w �rodku. ��Ubrania �. odpar�a Bunch. � D�ugi c�tkowany p�aszcz z bobrowym ko�nierzem, dwa we�niane swetry i para but�w. ��To wystarczy � oceni� posterunkowy Abel i zwr�ci� si� do m�czyzny. ��Szyj� kostiumy dla teatru � oznajmi� z wy�szo�ci� ciemnow�osy m�czyzna. � W walizce znajduj� si� kostiumy teatralne, kt�re przywioz�em na przedstawienie amatorskie. ��W porz�dku, prosz� pana � powiedzia� posterunkowy. � Wobec tego zajrzymy do �rodka i sprawdzimy, dobrze? Mo�emy p�j�� na posterunek, ale je�li si� pa�stwo �piesz�, wr�cimy z walizk� na dworzec i tam j� otworzymy. ��To mi odpowiada � zgodzi� si� m�czyzna. � A przy okazji, nazywam si� Moss. Edwin Moss. Posterunkowy z walizk� w r�ce wszed� na dworzec. ��We�miemy j� do przechowalni baga�u � zawo�a� w stron� konduktora. Po�o�y� walizk� na ladzie przechowalni i odpi�� klamry. Walizka nie by�a zamkni�ta na zamek. Bunch i Edwin Moss stan�li po obu jego stronach, zerkaj�c na siebie m�ciwie. ��Ach! � wykrzykn�� policjant, podnosz�c wieko. W �rodku le�a� schludnie z�o�ony p�aszcz z bobrowym ko�nierzem. By�y te� dwa swetry i para p�but�w. ��Dok�adnie jak pani m�wi�a � posterunkowy zwr�ci� si� do Bunch. Nikt nie m�g�by zarzuci� panu Mossowi, �e nie umia� si� znale��. Wspaniale odegra� przera�enie i skruch�. ��Po stokro� przepraszam � powiedzia�. � Bardzo mi przykro. Prosz� mi wierzy�, droga pani, naprawd� niezmiernie mi przykro. Moje zachowanie by�o niewybaczalne. Zerkn�� na zegarek. ��Musz� p�dzi�. Moja walizka najpewniej pojecha�a dalej poci�giem. Unosz�c kapelusz powiedzia�, rozp�ywaj�c si� w przeprosinach: ��Prosz�, b�agam, niech mi pani wybaczy. I wypad� p�dem z przechowalni baga�u. ��Pozwoli mu pan uciec? � spyta�a konspiracyjnym szeptem Bunch. Posterunkowy powoli zmru�y� oko. ��Nie odejdzie daleko, prosz� pani � powiedzia�. ��To znaczy bez kogo�, kto by na niego uwa�a�, je�li domy�la si� pani, o czym m�wi�. ��Och � Bunch odetchn�a z ulg�. ��Dzwoni�a do nas ta starsza pani � ci�gn�� posterunkowy Abel. � Ta, kt�ra mieszka�a niedaleko par� lat temu. Bystra osoba, prawda? Mieli�my dzi� sporo zamieszania. Nie zdziwi�bym si�, gdyby inspektor albo sier�ant wpadli do pani jutro rano. Rankiem zjawi� si� inspektor. By� to ten sam inspektor Craddock, kt�rego zapami�ta�a panna Marple. Powita� Bunch, u�miechaj�c si� jak stary przyjaciel. ��I zn�w mamy zbrodni� w Chipping Cleghorn �o�wiadczy� rado�nie. � Nie brak tu pani sensacji, co, pani Harmon? ��Oby�abym si� bez nich � odpar�a Bunch. � Przyszed� pan przes�ucha� mnie czy dla odmiany pan mi co� opowie? ��Najpierw co� opowiem � powiedzia� inspektor. � Na pocz�tek, pa�stwo Eccles od jakiego� czasu byli �ledzeni. Mamy powody podejrzewa�, �e s� zamieszani w kilka okolicznych rabunk�w. Druga sprawa: chocia� pani Eccles naprawd� ma brata nazwiskiem Sandbourne, kt�ry niedawno wr�ci� z zagranicy, cz�owiek, kt�rego znalaz�a pani wczoraj w ko�ciele, na pewno nim nie jest. ��Wiedzia�am � powiedzia�a Bunch. � Przede wszystkim na imi� mia� Walter, a nie William. Inspektor skin�� g�ow�. ��Nazywa� si� Walter St John. Czterdzie�ci osiem godzin wcze�niej zbieg� z wi�zienia Charrington. ��Oczywi�cie � powiedzia�a do siebie Bunch � �ciga�o go prawo i szuka� schronienia. Spyta�a inspektora: ��Co zrobi�? ��Musz� si� sporo cofn�� w przesz�o��. To do�� skomplikowana historia. Kilka lat temu w music�hallach wyst�powa�a pewna tancerka. Raczej nie mog�a pani o niej s�ysze�. Specjalizowa�a si� w ta�cu arabskim. Nosi� tytu� Aladyn w Jaskini Skarb�w. Ta�czy�a ubrana w naszyjniki z g�rskich kryszta��w. W�a�ciwie tylko w nie. Nie mia�a wielkiego talentu, jak s�dz�, ale by�a bardzo� atrakcyjna. Zauroczy�a jakiego� azjatyckiego ksi�cia. Podarowa� jej, opr�cz innych prezent�w, wspania�y naszyjnik ze szmaragd�w. ��Klejnoty koronne? � spyta�a podekscytowana Bunch. Inspektor Craddock rozkaszla� si�. ��Raczej ich bardziej wsp�czesn� wersj�, szanowna pani. Sam zwi�zek nie trwa� d�ugo. Zerwali, kiedy uwag� naszego milionera zwr�ci�a filmowa gwiazda o nie tak skromnych ��daniach. Zobeida (tak brzmia� jej pseudonim sceniczny) zatrzyma�a naszyjnik, kt�ry wkr�tce skradziono. Znikn�� z jej garderoby. W�adze podejrzewa�y, �e mog�a sama upozorowa� kradzie�. Robiono takie rzeczy dla reklamy albo i z mniej uczciwych powod�w. Nigdy go nie odnaleziono. W toku �ledztwa uwag� policji przyci�gn�� Walter St John. Pochodzi� z dobrej rodziny, by� wykszta�cony, ale stacza� si� coraz ni�ej i wreszcie zatrudni� si� w do�� podejrzanej firmie jubilerskiej. Podobno przechodzi�y przez ni� skradzione klejnoty. Mamy dowody, �e naszyjnik znalaz� si� w jego r�kach. Jednak�e przed s�d trafi� w zwi�zku z inn� kradzie��. Udowodniono mu win� i skazano na wi�zienie. Ko�czy� ju� odsiadywa� wyrok, wi�c jego ucieczka by�a sporym zaskoczeniem. ��Ale dlaczego przyjecha� tutaj? � spyta�a Bunch. ��Bardzo chcieliby�my to wiedzie�, pani Harmon. Najpierw pojecha� do Londynu. Nie odwiedzi� swoich dawnych koleg�w. Zobaczy� si� ze starsz� kobiet� nazwiskiem Jacobs. Dawniej by�a garderobian� w teatrze. Nie chcia�a powiedzie�, po co przyjecha�. Inni lokatorzy domu zauwa�yli, �e wyszed� z walizk�. ��Rozumiem � powiedzia�a Bunch. � Zostawi� j� w przechowalni na dworcu Paddington i przyjecha� tutaj. ��Wtedy ju� na jego �lad wpadli Eccles i cz�owiek, kt�ry przedstawi� si� jako Edwin Moss. Szukali walizki. Widzieli, jak wsiada� do autobusu. Wyprzedzili go samochodem i czekali na niego, kiedy wysiad�. ��I zabili go? ��Tak. Zastrzelili. Rewolwer nale�a� do Ecclesa, ale wed�ug mnie strzela� Moss. A teraz, pani Harmon, chcieliby�my dowiedzie� si�, gdzie jest walizka zostawiona przez Waltera St Johna na dworcu Paddington. Bunch u�miechn�a si�. ��W tej chwili jest ju� chyba u cioci Jane � powiedzia�a. � To znaczy u panny Marple. Zgodnie z jej planem. Wys�a�a na dworzec swoj� dawn� pokoj�wk� z walizk� zawieraj�c� ubrania. Zamieni�y�my kwity. Ja odebra�am jej walizk� i przywioz�am ze sob� poci�giem. Ciocia uwa�a�a, �e kto� spr�buje mi j� ukra��. Tym razem u�miechn�� si� inspektor. ��Tak powiedzia�a mi przez telefon. Jad� do niej do Londynu. Chce pani te� pojecha�, pani Harmon? ��No c� � Bunch zastanowi�a si�. � W�a�ciwie dobrze si� sk�ada. Zesz�ej nocy rozbola� mnie z�b. Powinnam odwiedzi� w Londynie dentyst�, nie s�dzi pan? ��Oczywi�cie � odpar� inspektor Craddock. Panna Marple przenios�a wzrok z twarzy inspektora Craddocka na podekscytowan� Bunch. Walizka le�a�a na stole. ��Oczywi�cie nie otwiera�am jej � powiedzia�a. � Nie �mia�abym tego zrobi�, dop�ki nie zjawi si� przedstawiciel w�adzy. A poza tym � doda�a w prawdziwie wiktoria�skim stylu, ��cz�c w u�miechu psot� i powag� � jest zamkni�ta na klucz. � Domy�la si� pani, co jest w �rodku? � zapyta� inspektor. ��Chyba nie teatralne kostiumy Zobeidy � odparta panna Marple. � Potrzebuje pan pilnika, inspektorze? Pilnik szybko rozwi�za� problem. Kiedy wieko odskoczy�o, obie kobiety gwa�townie z�apa�y oddech. Wpadaj�ce przez okno s�o�ce roz�wietli�o co�, co wygl�da�o na nieprzebrany stos b�yszcz�cych klejnot�w: czerwonych, niebieskich, zielonych i ��tych. ��Jaskinia Aladyna � zauwa�y�a panna Marple. � B�yszcz�ce klejnoty, w kt�rych ta�czy�a Zobeida. ��Aha � potwierdzi� inspektor Craddock. � Jak pani s�dzi, co jest w nich a� tak cennego, �e zabito dla nich cz�owieka? ��To by�a pewnie sprytna dziewczyna � odpar�a panna Marple z namys�em. � Nie �yje ju�, prawda, inspektorze? ��Zmar�a trzy lata temu. ��Mia�a naszyjnik ze szmaragd�w � ci�gn�a panna Marple w zadumie. � Kaza�a wyj�� kamienie z oprawy. Przyszy�a je do swojego kostiumu, gdzie ka�dy wzi��by je za zwyczajne, kolorowe szkie�ka. Potem zam�wi�a kopi� naszyjnika i to kopi� w�a�nie ukradziono. Nic dziwnego, �e nikt nie pr�bowa� jej sprzeda�. Z�odziej szybko przekona� si�, �e kamienie s� fa�szywe. ��Tu jest koperta � zauwa�y�a Bunch, odsuwaj�c na bok l�ni�ce klejnoty. Inspektor wzi�� j� do r�ki i wyj�� ze �rodka dwa dokumenty. Przeczyta� na g�os: ��wiadectwo �lubu Waltera St Johna i Mary Moss�. � Tak brzmia�o prawdziwe nazwisko Zobeidy. ��A wi�c byli ma��e�stwem � powiedzia�a panna Marple. � Rozumiem. ��A drugi dokument? � spyta�a Bunch. ���wiadectwo urodzenia c�rki o imieniu Jewel*. ��Jewel? � wykrzykn�a Bunch. � Ale� oczywi�cie! Jewel! Jill! Teraz rozumiem, po co przyjecha� do Chipping Cleghorn. To w�a�nie usi�owa� mi powiedzie�. Jewel. Chodzi o pa�stwa Mundy. Z Laburnum Cottage. Opiekuj� si� czyj�� c�reczk�. Bardzo s� do niej przywi�zani. Traktuj� j� jak w�asn� wnuczk�. Przypominam sobie, rzeczywi�cie ma na imi� Jewel. Tyle �e oni nazywaj� j� Jill. Pani Mundy mia�a wylew jaki� tydzie� temu, a starszy pan jest ci�ko chory na zapalenie p�uc. Oboje mieli i�� do szpitala. Stara�am si� znale�� inn� rodzin� dla Jill. Nie chcia�am, �eby oddano j� do sieroci�ca. Jej ojciec musia� o tym us�ysze�. Uciek� z wi�zienia i odebra� walizk� od dawnej garderobianej, u kt�rej on lub jego �ona j� zostawili. Je�li klejnoty rzeczywi�cie nale�a�y do matki Jill, dziewczynka mo�e je teraz wykorzysta�. ��Tak s�dz�, pani Harmon. O ile s� tutaj. ��Na pewno s� � stwierdzi�a panna Marple weso�o. ��Jak dobrze, �e wr�ci�a�, kochanie � powiedzia� wielebny Julian Harmon, witaj�c �on� serdecznie. Westchn�� zadowolony. � Pani Burt bardzo si� stara, kiedy ci� nie ma, ale na lunch poda�a mi bardzo dziwne rybne paluszki. Nie chcia�em zrani� jej uczu�, wi�c da�em je Pileserowi, lecz nawet on ich nie chcia�. Musia�em wyrzuci� je za okno. ��Tiglath Pileser � zauwa�y�a Bunch, g�aszcz�c mrucz�cego przy jej nodze kota � jest bardzo wybredny, je�li chodzi o ryby. Cz�sto mu powtarzam, �e ma arystokratyczny �o��dek. ��A jak z twoim z�bem, moja droga? Wyleczony? ��Tak � odpar�a Bunch. � Odwiedzi�am znowu ciocie Jane� ��Kochana staruszka � powiedzia� Julian. � Mam nadziej�, �e nie traci si�. ��Ani troch� � stwierdzi�a Bunch z u�miechem. Nast�pnego ranka Bunch zanios�a do ko�cio�a �wie�e chryzantemy. Promienie s�o�ca zn�w wpada�y przez wschodnie okno. Bunch stan�a w barwnym �wietle rozja�niaj�cym schody prezbiterium. Wyszepta�a ciep�o: ��Twoja ma�a c�reczka b�dzie mia�a si� dobrze. Dopilnuj� tego, obiecuj�. U�o�y�a kwiaty i na koniec ukl�k�a w �awce, by zm�wi� modlitw� przed powrotem na plebani�. Czeka�o j� mn�stwo obowi�zk�w, zaniedbanych przez ostatnie dwa dni. DZIWNY �ART* ��A oto panna Marple! � powiedzia�a Jane Helier, ko�cz�c prezentacj� go�ci. Jane by�a aktork� i doskonale wiedzia�a, jak wywrze� wra�enie na swoich widzach. To mia� by� najwa�niejszy punkt programu, wielki fina�. Jej g�os zabarwiony by� r�wn� doz� pe�nego boja�ni szacunku i triumfu. Dziwi�o jedynie, �e osoba zapowiedziana z tak� pomp� okaza�a si� dobroduszn�, leciw� star� pann�, w tej chwili nieco zak�opotan�. W oczach dwojga m�odych ludzi, dla kt�rych Jane przygotowa�a sw�j wyst�p, pojawi�o si� niedowierzanie i konsternacja. Wygl�dali sympatycznie. Szczup�a i ciemnow�osa dziewczyna nazywa�a si� Charmian Stroud, a jasnow�osy, przyja�nie nastawiony do �wiata olbrzym nosi� nazwisko Edward Rossiter. Charmian przem�wi�a pierwsza, j�kaj�c si� lekko: ��Och! Mi�o nam pani� pozna� � jej wzrok wyra�a� pow�tpiewanie. Rzuci�a szybkie, pytaj�ce spojrzenie na Jane Helier. ��Kochanie � odezwa�a si� Jane, odpowiadaj�c na nieme pytanie m�odej dziewczyny � ona jest wprost cudowna. Na pewno wam pomo�e. Powiedzia�am, �e j� tu sprowadz�, i uda�o si�. Zwr�ci�a si� do panny Marple: ��Wiem, �e pani to za�atwi. Dla pani to nic trudnego. Panna Marple skierowa�a swe �agodne, jasnob��kitne oczy na pana Rossitera. ��Nie powie mi pan � spyta�a � o co chodzi? ��Jane jest nasz� przyjaci�k� � wtr�ci�a si� niecierpliwie Charmian. � Wpadli�my z Edwardem w tarapaty. Jane powiedzia�a, �e je�li zjawimy si� na jej przyj�ciu, przedstawi nas komu�, kto m�g�by� potrafi�by� Edward po�pieszy� jej na ratunek. ��Jane powiedzia�a nam, �e jest pani najlepszym detektywem, panno Marple! Starsza pani zamruga�a oczami i zaprotestowa�a skromnie: ��Ale� sk�d! To nie tak. Po prostu, je�li �yje si�, tak jak ja, w ma�ej wiosce, mo�na dobrze pozna� ludzk� natur�. W ka�dym razie zaciekawili�cie mnie. Co w�a�ciwie si� sta�o? ��Obawiam si�, �e nasz problem jest straszliwie banalny. Chodzi po prostu o zakopane skarby � powiedzia� Edward. ��Naprawd�? Ale� to brzmi ekscytuj�co! ��Wiem. Jak Wyspa Skarb�w. Tyle �e nasza sprawa nie jest tak romantyczna. Nie ma w niej punktu na mapie oznaczonego trupi� czaszk� i piszczelami ani wskaz�wek typu �cztery kroki w lewo na p�nocny zach�d�. Jest wr�cz przera�liwie prozaiczna. Po prostu nie wiemy, gdzie kopa�. ��A pr�bowali�cie ju�? ��Przekopali�my ze dwa akry! Mo�na by tam za�o�y� ogr�d warzywny. W�a�nie zastanawiamy si�, czy sadzi� dynie, czy ziemniaki. Charmian przerwa�a mu gwa�townie: ��Naprawd� mo�emy o tym opowiedzie�? ��Oczywi�cie, kochanie. ��Znajd�my sobie jaki� spokojny k�t. Chod�, Edwardzie. Wyprowadzi�a ich z zat�oczonego i zadymionego pokoju. Weszli po schodach do ma�ego saloniku na drugim pi�trze. Kiedy usiedli, Charmian zacz�a energicznie: ��Sprawa wygl�da nast�puj�co: Wszystko zacz�o si� od wuja Mathew, naszego wsp�lnego stryja, a w�a�ciwie stryjecznego pradziadka. By� bardzo stary i nie mia� innych krewnych opr�cz mnie i Edwarda. Lubi� nas i zawsze powtarza�, �e zostawi nam swoje pieni�dze. Zmar� w zesz�ym roku w marcu. Ca�y maj�tek zapisa� mnie i Edwardowi do podzia�u. To, co powiedzia�am, brzmi do�� grubosk�rnie, ale nie znaczy wcale, �e ciesz� si� z jego �mierci. Bardzo go lubili�my, lecz wuj ju� od dawna chorowa�. Problem w tym, �e w�a�ciwie nic nie zostawi�. A to, szczerze m�wi�c, by�o dla nas dotkliwym ciosem, prawda, Edwardzie? Edward pokiwa� g�ow�. ��Widzi pani � zacz�� � liczyli�my na ten spadek. Kiedy cz�owiek wie, �e otrzyma spory maj�tek, nie� nie wysila si�, by go zdoby� samodzielnie. Ja s�u�� w wojsku �yj� z go�ej pensji, a Charmian nie ma ani grosza. Jest re�yserem w teatrze objazdowym. To interesuj�ca praca, Charmian bardzo j� lubi, ale nie spos�b si� z niej utrzyma�. Chcemy si� pobra�. Nie martwili�my si� nigdy o pieni�dze, bo oboje wiedzieli�my, �e pewnego dnia b�dziemy bogaci. ��A teraz okazuje si� � wtr�ci�a Charmian � �e wcale nie jeste�my! Co wi�cej, prawdopodobnie trzeba b�dzie sprzeda� Ansteys, rodzinn� posiad�o��, kt�r� oboje kochamy. Trudno nam si� z tym pogodzi�, ale je�li nie znajdziemy pieni�dzy wuja Mathew, nie damy rady jej utrzyma�. ��Wci�� nie doszli�my do najwa�niejszego punktu, Charmian � zauwa�y� Edward. � To opowiadaj dalej. Edward zwr�ci� si� do panny Marple. � Wraz z wiekiem wuj robi� si� coraz bardziej podejrzliwy. Nikomu nie ufa�. ��Bardzo m�drze z jego strony � oceni�a panna Marple. � Ludzka natura potrafi by� nieprawdopodobnie zdeprawowana. ��Mo�e i ma pani racj�. W ka�dym razie wuj Mathew tak w�a�nie uwa�a�. Jeden z jego przyjaci� straci� pieni�dze w banku, a innego prawnik doprowadzi� do ruiny, a potem zwia�. Wuj sam straci� troch� pieni�dzy w nieuczciwej firmie. Odt�d utrzymywa�, �e jedynym bezpiecznym i rozs�dnym sposobem jest kupi� sztaby z�ota i zakopa�. ��Ach tak � wtr�ci�a panna Marple. � Zaczynam rozumie�. ��W�a�nie. Przyjaciele sprzeczali si� z nim, t�umaczyli, �e traci procent, ale wuj twierdzi�, �e to nie ma wi�kszego znaczenia. Powtarza�, �e ca�� kwot� nale�y �trzyma� w pudle pod ��kiem albo zakopa� w ogrodzie�. To jego w�asne s�owa. Charmian podj�a w�tek: ��Nie zostawi� prawie �adnych papier�w warto�ciowych, chocia� by� bardzo bogaty. Przypuszczamy wi�c, �e pieni�dze gdzie� ukry�. ��Odkryli�my, �e sprzeda� akcje � wyja�ni� Edward � i wycofa� wszystkie oszcz�dno�ci z banku. Nikt nie wie, co z nimi zrobi�. Ca�kiem mo�liwe, �e post�pi� wed�ug swoich zasad i naprawd� kupi� z�oto i zakopa�. ��Nie zdradzi� nic przed �mierci�? Nie zostawi� �adnego listu? ��Nie. I to jest najgorsze. Przez par� dni le�a� nieprzytomny. Ockn�� si� tu� przed �mierci�, spojrza� na nas i zachichota�. Cicho, z trudem. Potem powiedzia�: �B�dzie si� wam dobrze wiod�o, moje go��bki�. Dotkn�� palcem prawej powieki i mrugn�� okiem. A potem umar�. Biedny, stary wuj Mathew. ��Dotkn�� palcem powieki � powt�rzy�a z namys�em panna Marple. Edward spyta� niecierpliwie: ��Czy to co� pani m�wi? Mnie kojarzy si� z opowiadaniem o Arsenie Lupin, z tym o skarbie ukrytym w szklanym oku. Ale wuj nie mia� sztucznego oka. Panna Marple potrz�sn�a przecz�co g�ow�. ��Nie. W lej chwili nic nie przychodzi mi na my�l. Charmian, rozczarowana, rzuci�a: ��A Jane m�wi�a, �e pani natychmiast wska�e, gdzie kopa�! Panna Marple u�miechn�a si�. ��Nie jestem wr�k�, kochanie. Nie zna�am waszego wuja. Nie wiem, jaki mia� charakter, nigdy nie widzia�am jego domu ani reszty posiad�o�ci. ��A je�liby je pani zobaczy�a? � spyta�a Charmian. ��W takim wypadku zagadka by�aby prosta, prawda? ��Prosta! � wykrzykn�a Charmian. � Niech pani przyjedzie do Ansteys i przekona si�, czy to takie proste! Mo�liwe, �e nie my�la�a powa�nie o zaproszeniu, lecz panna Marple powiedzia�a �ywo: ��Bardzo to mi�o z twojej strony, kochanie. Zawsze marzy�am o szukaniu zakopanych skarb�w. I to jeszcze takich � doda�a, patrz�c na nich z niewinnym u�mieszkiem � z kt�rymi wi��e si� mi�o��. ��No i sama pani widzi! � powiedzia�a Charmian, rozk�adaj�c teatralnie r�ce. W�a�nie zako�czyli wycieczk� po posiad�o�ci. Obejrzeli gruntownie przekopany ogr�d warzywny. Przeszli si� laskiem, gdzie obkopano ka�de wi�ksze drzewo. Ze smutkiem przyjrzeli si� niegdy� g�adkiemu trawnikowi, teraz usianemu wzg�rkami ziemi. Weszli na strych pe�en wywr�conych do g�ry dnem starych skrzy� i kufr�w. Byli w piwnicach, gdzie kamienne p�yty z trudem wyrwano z cementu. Zmierzyli i opukali �ciany. Pannie Marple pokazano wszystkie antyki, kt�re mog�yby zawiera� tajne skrytki. Na stole w pokoju �niadaniowym le�a� stos papier�w. By�y to wszystkie dokumenty, jakie pozostawi� po sobie zmar�y Mathew Stroud. Niczego nie zniszczono. Charmian i Edward przegl�dali je co kilka dni, wertuj�c uwa�nie rachunki, zaproszenia i korespondencj� handlow� w nadziei, �e znajd� tam przeoczon� wcze�niej wskaz�wk�. ��Gdzie jeszcze mogliby�my zajrze�? Ma pani jaki� pomys�? � spyta�a z nadziej� Charmian. Panna Marple potrz�sn�a przecz�co g�ow�. ��Byli�cie bardzo dok�adni, kochanie. Mo�e nawet, je�li mog� zauwa�y�, a� za bardzo. Zawsze uwa�a�am, �e najwa�niejszy jest plan. To mi przypomina histori� mojej znajomej, pani Eldritch. Mia�a mi�� pokoj�wk�, wprost �wietnie czy�ci�a posadzki. By�a bardzo dok�adna i troch� za cz�sto polerowa�a pod�og� w �azience. Raz, kiedy pani Eldritch wychodzi�a z wanny, korkowa mata wy�lizn�a jej si� spod st�p; upad�a tak nieszcz�liwie, �e z�ama�a sobie nog�. Drzwi �azienki by�y oczywi�cie zamkni�te, wi�c ogrodnik musia� przystawi� drabin� i wej�� przez okno. By�o to okropnie kr�puj�ce dla pani Eldritch, osoby bardzo skromnej i wstydliwej. Edward poruszy� si� niecierpliwie. ��Och, wybaczcie mi � powiedzia�a natychmiast panna Marple. � Cz�sto zbaczam z tematu. Ale jedna sprawa zwykle przywodzi na my�l drug�. Czasami to pomaga. Chodzi�o mi jedynie o to, �e je�li spr�bujemy si� skupi� i zastanowi� nad prawdopodobnym miejscem� Edward przerwa� jej z irytacj�: ��To pani si� skupi, panno Marple. Nasze m�zgi s� ju� kompletnie puste. ��Och, m�j Bo�e. To rzeczywi�cie musia�o by� dla was m�cz�ce. Je�li si� zgodzicie, przejrz� to wszystko � wskaza�a le��ce na stole kartki. � O ile nie ma w nich nic prywatnego. Nie chcia�abym by� w�cibska. ��Ale� sk�d. Chocia� obawiam si�, �e nic pani nie znajdzie. Panna Marple usiad�a przy stole i zacz�a metodycznie przegl�da� stos dokument�w. Odk�adaj�c na bok przeczytane kurtki, automatycznie dzieli�a je na schludne kupki. Kiedy sko�czy�a, na chwil� zapatrzy�a si� przed siebie. ��I co, panno Marple? � zapyta� Edward, troch� z�o�liwie. Panna Marple raptownie powr�ci�a my�lami do rzeczywisto�ci. ��Przepraszam was. Bardzo mi to pomog�o. ��Znalaz�a pani cos istotnego? ��Nie, nic takiego. Ale teraz wiem ju�, jakiego rodzaju cz�owiekiem by� wuj Mathew. Troch� przypomina mojego wujka Hcnry�cgo. Lubi� raczej oczywiste �arty. By� starym kawalerem. Ciekawe, dlaczego. Mo�e jakie� rozczarowanie w m�odo�ci? Metodyczny, ale nie chcia� si� z nikim wi�za�. Zreszt� niewielu kawaler�w ma na to ochot�. Charmian da�a znak Edwardowi za plecami panny Marple. Mia� znaczy�: �Pomiesza�o si� jej w g�owie�. Panna Marple rado�nie ci�gn�a opowie�� o wuju Henry�m. ��Uwielbia� s�owne �arty. Niekt�rych wyprowadza to z r�wnowagi. C�, rzeczywi�cie gra s��w mo�e by� irytuj�ca. By� te� bardzo podejrzliwy. Uwa�a�, �e s�u�ba go okrada. Zdarza�o si� to czasami, oczywi�cie, ale przecie� nie bez przerwy. Biedak, czu� si� coraz gorzej. Pod koniec �ycia podejrzewa�, �e podaj� mu zatrute jedzenie i odm�wi� przyjmowania czegokolwiek poza gotowanymi jajkami. M�wi�, �e nikt nic mo�e dobra� si� do jajka w skorupce. Drogi wujek Henry, dawniej by� takim weso�ym cz�owiekiem� Uwielbia� poobiedni� kaw�, �To kawa firmy Wi�cej� � mawia�. To mia�o znaczy�, �e prosi o dolewk�. Edward poczu�, �e oszaleje, je�li us�yszy co� jeszcze o wujku Henrym. ��Lubi� m�odzie� � ci�gn�a panna Marple � ale ch�tnie si� z ni� dra�ni�, je�li jasno si� wyra�am. K�ad� torebki ze s�odyczami tam, gdzie dziecko nie mog�o dosi�gn��. Charmian odezwa�a si�, rezygnuj�c z uprzejmo�ci: ��Musia� by� okropny! ��Ale� nie, kochanie. By� po prostu starym kawalerem, nie przywyk� do dzieci. Naprawd� nie by� g�upi. Trzyma� spore sumy pieni�dzy w domu, w sejfie. Robi� wok� niego sporo zamieszania. Opowiada�, jakie to doskona�e zabezpieczenie. Poniewa� m�wi� tak du�o, pewnej nocy do domu w�amali si� z�odzieje i jakim� chemicznym �rodkiem wypalili dziur� w sejfie. ��Nale�a�o mu si� � zauwa�y� Edward. ��Ale w sejfie nic nie by�o � powiedzia�a panna Marple. � Widzicie, naprawd� trzyma� pieni�dze gdzie indziej. Za tomami kaza� w bibliotece, je�li ju� o tym mowa. Powtarza�, �e takiej ksi��ki nikt z p�ki nie we�mie, Edward wtr�ci� si�, podekscytowany: ��To dobry pomys�. Co z nasz� bibliotek�? Ale Charmian potrz�sn�a g�ow� z pogard�. ��My�lisz, �e na to nie wpad�am? Przejrza�am wszystkie ksi��ki w zesz�y wtorek, kiedy ty pojecha�e� do Portsmouth. Wyj�am ka�d� i wytrz�sn�am. Nic w nich nie by�o. Edward westchn��. Wsta�, zdecydowany wyprosi� uprzejmie go�cia, kt�ry ich tak rozczarowa�. ��To bardzo mi�o z pani strony, �e przyjecha�a pani do nas i usi�owa�a nam pom�c. Szkoda, �e nic z tego nie wysz�o. Mam wra�enie, �e zmarnowali�my pani czas. Wyprowadz� samoch�d, zd��y pani z�apa� poci�g o trzeciej trzydzie�ci� ��Och, ale musimy przecie� znale�� pieni�dze, prawda? � powiedzia�a panna Marple. � Nie wolno si� poddawa�, panie Rossiter. Je�li raz ci si� nie powiedzie, pr�buj od nowa. ��To znaczy, �e chce pani dalej� dalej szuka�? ���ci�le m�wi�c, jeszcze nie zacz�am � odpar�a panna Marple. � �Najpierw z�ap zaj�ca�, jak podaje pani Beaton w swojej ksi��ce kucharskiej� Wspania�a ksi��ka, ale bardzo droga. Wi�kszo�� przepis�w zaczyna si� od �We� kwart� �mietany i tuzin jaj�. O czym to ja m�wi�am? A tak. No c�, z�apali�my ju� naszego zaj�ca. Zaj�c to oczywi�cie wasz wuj Mathew. Teraz pozostaje nam tylko zdecydowa�, gdzie m�g� ukry� pieni�dze. To powinno by� ca�kiem proste. ��Proste? � spyta�a Charmian. ��Ale� tak, kochanie. Jestem pewna, �e wasz wuj wybra� bardzo oczywisty schowek. Moim zdaniem sekretn� szuflad�. Edward stwierdzi� sucho: ��Nie mo�na schowa� sztab z�ota w sekretnej szufladzie. ��Oczywi�cie, �e nie. Ale nie ma powodu wierzy�, �e chodzi o z�oto. ��Zawsze m�wi�� ��Tak jak m�j wuj Henry o sejfie! Podejrzewam, �e ta historyjka mia�a tylko zamydli� oczy. Diamenty zmie�ci�yby si� w szufladzie. � Ale my sprawdzili�my wszystkie tajne skrytki. Op�acili�my stolarza, �eby zbada� meble. ��Zrobili�cie to? Bardzo m�drze z waszej strony. Sugerowa�abym, �e najbardziej prawdopodobnym miejscem jest biurko waszego wuja. Czy to ten wysoki sekretarzyk przy �cianie? ��Tak. Poka�e pani. Charmian podesz�a do biurka. Podnios�a klap�. Pod ni� znajdowa�y si� przegr�dki i szuflady. Otworzy�a ma�e drzwiczki w �rodku i nacisn�a spr�yn� w szufladzie po lewej. Dno schowka wysun�o si� ze szcz�kiem. Charmian wyci�gn�a je, ods�aniaj�c niewielk� wn�k� pod spodem. By�a pusta. ��Czy to nie zbieg okoliczno�ci? � wykrzykn�a panna Marple. � Wuj