9716
Szczegóły |
Tytuł |
9716 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9716 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9716 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9716 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LEONARD CARPENTER
CONAN
�UPIE�CA
CONAN THE RAIDER
Przek�ad:
Robert Lipski
Data wydania oryginalnego: 1986
Data wydania polskiego: 1999
Dla
Jamesa Battersby
I
Zatrute morze
Wysoko w g�rze b��kitne niebo p�on�o niczym pochodnia. Poni�ej rozci�ga�a si� pustynia wschodniego Shemu, rozleg�a, nie zamieszkana po�a�, usiana g�rskimi pasmami i piaszczystymi pustkowiami niczym ko��mi i prochami od dawna martwych gigant�w. Tu jednak ziemia by�a p�aska jak st�, spieczona na bia�o i twarda jak wn�trze pieca do wypalania cegie�. Po niej za�, niczym owad pe�zn�cy po ceg�ach rozgrzanego pieca, przesuwa� si� je�dziec na koniu. Siwa spocona klacz sz�a st�pa, tocz�c z gor�ca pian� z pyska. Otulony fa�dami d�ugiego kaftana, je�dziec siedzia� nieporuszony. Gruba g�sta we�na mia�a powstrzyma� pustynne s�o�ce przed wys�czaniem ostatniej kropli wody z cia�a cz�owieka i wypalenia m�zgu z jego czaszki.
Wypuk�o�ci i fa�dy zakurzonego odzienia zdradza�y, �e je�dziec jest postawnym m�czyzn�, cho� spod materia�u wida� by�o tylko jego oczy. B�yszcza�y b��kitem w szczelinie kaptura, lustruj�c z zaci�to�ci� drapie�nego zwierz�cia rozci�gaj�ce si� przed nim pustkowia. W pewnej chwili je�dziec odwr�ci� si� przepatruj�c horyzont z czujno�ci� zbiega.
Wierzchowiec zwolni� kroku.
- Na Croma! - zakl�� je�dziec. - Trzymaj tempo! Ani mi si� �ni przemierza� pieszo to nawiedzone przez demony pustkowie!
Poklepa� szyj� zwierz�cia wielk�, ogorza�� d�oni� i wyszepta� mu koj�co wprost do ucha:
- Ju� dobrze, male�ka! Po prostu trzymaj tempo. Nasi prze�ladowcy, je�li maj� cho� odrobin� oleju w g�owie, na pewno uznali, �e ju� nie �yjemy. Zr�b to dla mnie i dogo� tego s�dziwego przeci��onego kucyka Juviusa, a wtedy odzyskamy nasz klejnot.
Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e dostrzega przed sob� gorej�cy w powietrzu z�oty pier�cie� z osadzonym w nim wielkim, niebieskim szafirem - Gwiazd� Khorali. Zamruga� niecierpliwie powiekami, aby wizja prys�a; wiedzia�, i� takie majaczenia nie zwiastowa�y niczego dobrego. Spr�bowa� skoncentrowa� wzrok na faluj�cej od �aru linii horyzontu.
- Na sploty Seta, dok�d nas prowadzi ten parszywy �ajdak, Juvius?
W g��bi serca Conan z Cymmerii zna� odpowied� na to pytanie, i wcale go to nie cieszy�o. Z g�r� dwa dni temu od��czy� si� od szlaku karawan, by pod��y� za s�abo widocznymi na pustyni �ladami kopyt. G�ry, faluj�ce i roziskrzone, widoczne hen, na horyzoncie, blade, niemal bia�e w promieniach s�o�ca, mog�y znajdowa� si� o kilka dni lub nawet tygodni drogi, lecz samotny je�dziec nie mia� szans, aby do nich dotrze�. Jak okiem si�gn��, na r�wninie nie by�o �adnych znak�w czy punkt�w ostrzegawczych. Nawet skrawka cienia, gdzie w�drowiec m�g�by zatrzyma� spojrzenie strudzonych, podra�nionych od blasku s�o�ca oczu.
Conan wiedzia�, �e Juvius m�g� prowadzi� go jedynie ku �mierci.
Nic w tym dziwnego. Ten �ajdak spotka� Cymmerianina w pustynnej stanicy w Uwadrze. Okaza� si� wobec niego wyj�tkowo ob�udny i podst�pny. Spi� Conana tamtejszym winem z melon�w, kt�re nader szybko uderza do g�owy, po czym ukrad� mu Gwiazd� Khorali, na jej miejsce za� pod�o�y� kilka skradzionych wcze�niej, bezwarto�ciowych b�yskotek. Jego diabelski plan zak�ada�, i� pozostawi barbarzy�c� najemnikom z miejscowego garnizonu Wazir�w, by powiesili go o �wicie za kradzie� rzeczy, na kt�re Conan nigdy by si� nie po�aszczy�.
W ca�ej swej z�odziejskiej karierze Juvius, mog�cy sk�din�d pochwali� si� niema�ymi wyczynami jak na rzezimieszka z pogranicza, nie mia� wszelako okazji, by wykaza� si� odwag� czy umiej�tno�ciami bojowymi. By� miejskim rabusiem i na spra�onej s�o�cem pustyni czu� si� jak ryba wyj�ta z wody. Gdy ujrza� Conana, kt�ry na skradzionym wierzchowcu z morderczym b�yskiem w oku ruszy� jego �ladem po ucieczce z garnizonu, wpad� w panik�. My�l�c jedynie o ucieczce, g�upiec zjecha� ze szlaku i zapu�ci� si� w g��b bezludnych pustkowi.
W�ciek�y Conan po�pieszy� �ladem klejnotu, a za nim bez wahania pod��y�a rozsierdzona dru�yna stra�y Wazir�w. Teraz za� z�o - dziej zagubi� si� na pustyni, z godziny na godzin� zapuszczaj�c si� coraz dalej w g��b rozpalonego �arem piek�a. �wiadczy�y o tym pozostawiane przeze� kr�te �lady.
- C�, je�eli pustynia go nie zabije, zrobi� to ja - rozmy�la� w g�os Conan. - Ten �ajdak zas�uguje na to, by przypieka� go na wolnym ogniu. Ukrad� moj� w�asno��. - Zamilk�, zastanawiaj�c si� nad problematyczn� kwesti�, kto w�a�ciwie jest prawowitym w�a�cicielem Gwiazdy. W chwil� potem zwr�ci� si� do wierzchowca z wyja�nieniem. - B�d� co b�d� to ja, nie on, pierwszy skrad�em pier�cie� z palca tego z�odziejskiego kr�la!
Z grzbietu s�aniaj�cej si� klaczy Conan lustrowa� spod wp� przymkni�tych powiek rozci�gaj�ce si� przed nim, stopniowo zmieniaj�ce sw�j wygl�d pustynne terytorium. Twarda jak ceg�a ziemia ust�pi�a miejsca sp�kanym glebom osadowym i szczeliny miejscami by�y wystarczaj�ce szerokie, by mog�o w nich uwi�zn�� ko�skie kopyto. Tu i �wdzie z gliny stercza�y postrz�pione kryszta�y sopli solnych, niczym b�yszcz�ce, gnij�ce k�y ozdobione u podstawy nekrotycznymi, sinymi cieniami. Conan zmusi� wierzchowca, aby zwolni� do st�pa.
- Spokojnie, male�ka - mrucza� do klaczy. - Gdyby twoi dawni w�a�ciciele mieli nas dopa��, to w�a�nie tu i teraz. - Gdy jednak spojrza� za siebie, nie dostrzeg� na r�wninie mrocznych sylwetek prze�ladowc�w.
W dali przed nimi fale �aru skrzy�y si� i zniekszta�ca�y horyzont jeszcze bardziej hipnotycznie ni� dotychczas; granica pomi�dzy niebem a ziemi� by�a praktycznie niewidoczna. Mimo to na ziemi wci�� dostrzec mo�na by�o �lady kopyt wierzchowca nale��cego do Juviusa. Ko� nie bacz�c na nic zapuszcza� si� coraz dalej w g��b pos�pnej krainy. W pewnej chwili klacz stan�a d�ba i za nic nie chcia�a p�j�� dalej.
M�czyzna w pelerynie westchn��, zeskoczy� z siod�a i ujmuj�c klacz za uzd�, poprowadzi� j� ostro�nie przez r�wnin� usian� g��bokimi szczelinami, pe�nymi b�otnistych kryszta��w soli.
Wtem m�czyzna zamruga� ze zdziwienia. Na wprost niego znajdowa�a si� okr�g�a sadzawka o g�adkich, glinianych �cianach. Czysta woda skrzy�a si� i migota�a w blasku s�o�ca niczym roztopione szk�o. Podszed� do niej, ukl�k� i nabra� wody na d�o�. By�a ciep�a, a krople na jego sk�rze przypomina�y szklane paciorki. Uchylaj�c doln� cz�� kaptura dotkn�� j�zykiem jednej z kropel. Zaraz potem splun�� siarczy�cie - woda mia�a smak jadu skorpiona. Odpluwaj�c z niesmakiem, poprowadzi� wierzchowca dalej. Wreszcie z wahaniem poci�gn�� �yk z na wp� opr�nionego sk�rzanego worka wisz�cego u ��ku siod�a i op�ukawszy Usta, by pozby� si� obrzydliwego posmaku, wyplu� j� na ziemi�.
Coraz cz�ciej napotyka� na swej drodze sadzawki i m�tne, b�otniste bajorka. Towarzysz�ce im s�one wie�yce si�ga�y barbarzy�cy prawie do pasa. Conan by� przekonany, �e szklista niebieskawa po�wiata, kt�r� widzia� w oddali, oznacza�a znacznie wi�kszy zbiornik wodny. Nie by�o to z pewno�ci� t�tni�ce �yciem morze, niegdy� jednak musia�y �y� w nim jakie� istoty, o czym �wiadczy�y strz�piaste rybie o�ci i skorupy barnakli, wtopione w glin� pod jego stopami. Niekt�re czaszki dor�wnywa�y wielko�ci� ludzkim, wiele spo�r�d nich naje�onych by�o kolcami, niczym maczuga gwo�dziami.
Uni�s� wzrok znad rozsianych doko�a szcz�tk�w i hen, daleko dostrzeg� niedu�y czarny punkcik. Znajdowa� si� niemal tu� przy niebieskiej, roziskrzonej plamie wody, szerszy i czarniejszy ni� blade widma kolumn solnych.
Utkwi� w nim wzrok, przys�aniaj�c od blasku oczy obiema d�o�mi. W miar� jak si� do� zbli�a�, punkcik stopniowo j�� nabiera� kszta�tu. By� to kr�py, barczysty m�czyzna siedz�cy na brzuchu martwego konia.
Juvius zapu�ci� si� w g��b pustyni tak daleko, jak zdo�a� dowie�� go jego rumak. Teraz siedzia� u skraju w�skiego piaszczystego cypla, obmywanego z trzech stron falami s�onego morza. Migocz�ca woda nikn�a w oddali, roztapiaj�c si� w jedno z pofalowanym od �aru powietrzem. Jak oszacowa� Conan, nie mia�a wi�cej ni� trzy, cztery stopy g��boko�ci.
Z�odziej siedzia� obok pad�ego wierzchowca na brzegu martwego morza, wpatruj�c si� w pustyni� i swego prze�ladowc�. Czeka� z odkryt� g�ow�, a jego pot�ne cia�o opiera�o si� o brzuch konia, uj�te z dw�ch stron sztywnymi, wyprostowanymi nogami zdech�ego zwierz�cia. Nie porusza� si�, i dop�ki z�odziej nie uni�s� d�oni ponad poczernia��, spra�on� s�o�cem twarz�, by ocieni� oczy, Conan nie potrafi� powiedzie�, czy m�czyzna �yje, czy jest martwy. To upewni�o barbarzy�c�, �e ma do czynienia z prawdziw� wizj�, nie za� z mira�em wywo�anym przez s�o�ce i pustynne demony.
Conan wpatrywa� si� w swego wroga z wargami wykrzywionymi w gniewnym grymasie. Widok z�odzieja wstrz�sn�� nim do g��bi. M�czyzna by� wr�cz �a�osny, gdy tak siedzia�, niczym kr�l na tronie, oparty o wzd�te cielsko zwierz�cia. Cymmerianin westchn�� i pokr�ci� g�ow�, zdegustowany. Na takiego �a�osnego durnia trudno by�o si� w�cieka�. Zwolni� uzd� swej klaczy, a ta natychmiast stan�a i opu�ci�a �eb. Jednym mchem zdj�� z ramion wschodni kaftan i zarzuci� na siod�o, ods�aniaj�c spra�one s�o�cem na br�z, muskularne cia�o odziane w bia��, jedwabn� koszul�, br�zowy kaftan i sanda�y.
Odwi�za� od juk�w du�y, na wp� pusty buk�ak na wod� i przewiesi� sobie przez rami�. Szepcz�c do spragnionej klaczy, pod�o�y� jej d�o� pod pysk i nala� na u�o�on� w miseczk� r�k� nieco wody. Odwr�ci� si� i ruszy� w stron� z�odzieja.
Gdy poczu�, �e pod stopami p�kaj� mu oproszone sol� barnakle, pokrywaj�ce niedu�y cypel, zawo�a� do siedz�cego, znajduj�cego si� od niego o strza� z �uku:
- Hola, Juviusie! Wygl�da na to, �e twoja w�dr�wka dobieg�a kresu. - Przerwa�, lecz tamten nie odpowiedzia�. - Czy jeste� got�w uk�ada� si� ze mn� o Gwiazd� Khorali?
- Uk�ada� si�, tak. - G�os by� ciep�y, schrypni�ty, gdy spieczone od s�o�ca wargi zacz�y porusza� si� niemrawo. - Juvius zawsze jest got�w si� uk�ada�. Nawet z ��dnym krwi, bezwzgl�dnym barbarzy�c�!
W gard�owym g�osie brzmia�a nuta szale�stwa i Cymmerianin stwierdzi�, �e od upa�u jego ofierze pomiesza�o si� troch� w g�owie. Ruszy� naprz�d.
- Dobrze wi�c - odrzek�. - Powinienem obedrze� ci� �ywcem ze sk�ry i posypywa� obficie ka�d� z ran sol�, a potem zostawi� ci� sp�tanego na �rodku pustyni, by� za sw� zdrad� zdech� jak pies z pragnienia i g�odu. Prawd� m�wi�c, jestem jednak zbyt zm�czony, by si� tym trudzi�. Dlatego proponuj� ci pewien uk�ad.
- Tak, tak, uk�ad - wyzieraj�ce spomi�dzy rozwichrzonej brody wargi Juviusa by�y pop�kane i prawie ca�kiem bia�e. - Podaj mi swoje warunki.
- Pragn� tylko odkupi� to, co mi ukrad�e� - ci�gn�� Conan, przez ca�y czas zbli�aj�c si� do z�odzieja. - M�j pier�cie�, Gwiazd� Khorali, w zamian za troch� wody! - Uni�s� worek, potrz�saj�c nim, by da�o si� s�ysze� g�o�ne plu�ni�cie.
- Woda, tak! Klejnoty za wod�! To uczciwy uk�ad! Pier�cie�... Mam go tutaj... - Chrypi�cy g�os przeszed� w niezrozumia�y be�kot.
Conan zbli�y� si�, i Juvius j�� przetrz�sa� juki, le��ce tu� przy nim. Jego twarz i g�ow� pokrywa�y wielkie, odra�aj�ce, czerwone p�cherze, wargi mia� bia�e i spierzchni�te.
- B�dziesz m�g� wypi� tyle wody, ile zdo�asz, a potem, je�eli si� ci starczy, chwyci� si� ogona mego wierzchowca i i�� za nim, gdy ja w siodle b�d� opuszcza� t� przekl�t� krain�... - zakrzykn�� Conan.
Nie zdo�a� doda� nic wi�cej, bo w tej samej chwili Juvius jednym energicznym ruchem wydoby� z juk�w niedu�� kusz� i wycelowa� w barbarzy�c�. Conan poczu� rozdzieraj�cy b�l w boku, gdzie trafi� go be�t, a potem ciep�� wilgo� sp�ywaj�c� stru�kami po biodrze i udzie.
By� ranny, dosta� w bok, ale �y�! Nie czu� b�lu, mo�e be�t trafi� w cia�o pod k�tem. Po trwaj�cej mgnienie oka chwili wahania, Conan rzuci� si� naprz�d, przytykaj�c do boku d�o� zaci�ni�t� na r�koje�ci kr�tkiego sztyletu i worek z wod�. Od przeciwnika oddziela� go wci�� spory dystans, lecz kr�tszy ni� zasi�g miotaj�cej be�ty kuszy.
- Hej, ho, ale strza�! Przyszpili�em go jak nic! Teraz pora doko�czy� dzie�a! - mamrota� rado�nie Juvius, usi�uj�c gor�czkowo na�adowa� ponownie bro�. - Barbarzy�ca chce odzyska� sw�j pier�cie�! Chce da� mi wody! G�upiec! - Opieraj�c kolb� broni o brzuch, jednym szybkim ruchem grubych �apsk napi�� ci�ciw�. Nie zwracaj�c uwagi na napastnika, kt�ry by� coraz bli�ej, si�gn�� do juk�w po kolejny be�t. Przez ca�y czas ob��ka�czo mamrota� pod nosem. - Czy� nie widzi, �e wody mam, ile dusza zapragnie? Ca�e jezioro, wystarczy si�gn�� r�k�! Po c� mi jego woda? - Z ob��dnym b�yskiem w oku uni�s� kusz�.
Conan znajdowa� si� o dobrych kilka krok�w od niego, lizn�wszy, �e nie zd��y dobiec do� na czas, przystan�� i wk�adaj�c ca�� si�� swego mocarnego ramienia w rzut, cisn�� trzymany w r�ku ci�ki sztylet.
Stal rozb�ys�a w s�o�cu i z g�o�nym �upni�ciem zag��bi�a si� po r�koje�� w piersi Juviusa. Czerwonolicy z�odziej chrz�kn�� i osun�� si� na wzd�te zw�oki wierzchowca. D�o� z kusz� opad�a, a zwolniona ci�ciwa pos�a�a be�t w piasek pla�y, rozpryskuj�c bia�e od soli barnakle.,
Juvius skona�, nie poruszywszy si� wi�cej, ani nie wydawszy z siebie ani jednego d�wi�ku.
Conan wci�� czu� pulsowanie w boku i ciep�� wilgo� �ciekaj�c� po nodze. Przyjrza� si� ranie i stwierdzi�, �e grot be�tu pozostawi� na ciele jedynie p�ytkie zadrapanie. Zdradziecki strza� niemal w ca�o�ci przyj�� na siebie sk�rzany worek, na kt�rym widnia�o teraz spore rozdarcie. Zosta�o w nim wody tylko na kilka �yk�w, reszta wyciek�a, gdy barbarzy�ca bieg�, by ostatecznie rozprawi� si� ze swoim wrogiem.
Kln�c siarczy�cie, Conan zawi�za� worek, by ocali� resztk� �yciodajnego p�ynu. Odwr�ci� si� do trupa Juviusa. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e w niebezpieczny spos�b zlekcewa�y� opryszka. Z�odziej stopniowo popada� w ob��d wywo�any upa�em, a tak�e wypiciem zatrutej wody ze s�onego jeziora.
Brod� Juviusa zdobi�y bia�e kryszta�ki - musia� wypi� sporo g�sto zasolonej wody. Najwyra�niej w og�le nie przejmowa� si� jej wp�ywem na organizm. Kiedy Conan pochyli� si� nad trupem, by odebra� swoj� bro�, ostrze wysun�o si� z piersi zabitego z dziwnym, suchym szelestem. Na ostrzu nie by�o, jak si� spodziewa�, �lad�w krwi, lecz osad z soli, kt�ra zacz�a ju� nad�era� i powodowa� czernienie l�ni�cej, srebrzystej stali.
Najokrutniejsza niespodzianka czeka�a jednak Conana, gdy przetrz�sa� rzeczy z�odzieja w poszukiwaniu skradzionego pier�cienia - Gwiazdy Khorali.
Nigdzie go nie by�o.
Ponownie przeszuka� juki i ubranie trupa, wywracaj�c na lew� stron� wszystkie jego kieszenie i sakiewki. Przejrza� uwa�nie pojemne juki przy siodle pad�ego wierzchowca. Bez rezultatu. Dysz�c z wysi�ku, w potwornym skwarze obr�ci� zw�oki konia i jego je�d�ca, by przeczesa� piasek, na kt�rym le�eli. To r�wnie� nic nie da�o.
Zdezorientowany uni�s� w d�oni sw�j sztylet, przygl�daj�c si� podejrzliwie cia�u Juviusa. Nie - skonstatowa� - pier�cie� z wielkim klejnotem by� zbyt du�y, by nawet tak zach�anny z�odziej jak Juvius m�g� go po�kn��.
Zlustrowa� wzrokiem r�wnin� doko�a, cienki pas bia�ej pla�y, postrz�pione kolumny solne, widniej�ce w oddali sadzawki i otaczaj�ce cypel z trzech stron fale b�yszcz�cej toni zatrutego morza. M�g� przetrz�sn�� ka�dy cal pla�y, gdyby doszed� do wniosku, �e Juvius, wiedziony szale�stwem lub czyst� z�o�liwo�ci�, cisn�� pier�cie� precz. To cacko by�o do�� du�e, by je odnalaz�, gdyby si� do tego przy�o�y�. Potrafi� wypatrzy� pier�cie� nawet w piekielnym labiryncie szczelin i krystalicznych wie�yc.
Ale co z wod�? Czy b�dzie musia� przebagrowa� tak�e dno zatrutego morza? Cho� by�o p�ytkie, a woda krystalicznie czysta, na dnie zalega�a brunatna, g�sta warstwa mu�u. Posmakowa� wody i wyplu� z tak� sam� odraz� jak wcze�niej, przy stawie. Si�gaj�c do sadzawki cisn�� do wody miedziaka i patrzy�, jak moneta zanurza si� wolno w mi�kkim, mulistym dnie.
Wkr�tce potem wsta�, wyprostowa� si� i zakl�� szpetnie, �e przypad�o mu utkwi� w tym spra�onym s�o�cem piekle, na dodatek bez wody i upragnionego drogocennego klejnotu. Wtem k�tem oka do - strzeg� nag�e poruszenie - najwyra�niej morze nie by�o kompletnie wymar�e - pewne formy �ycia zdo�a�y przywykn�� do jego zab�jczego �rodowiska. Wielki, p�aski, trzepocz�cy si� szale�czo stw�r o wielkiej paszczy i z d�ugim, naje�onym kolcami ogonem, ryba lataj�ca albo raj�, �mign�� po roziskrzonej powierzchni, jak ci�ni�ty wprawn� r�k� kamyk. W chwil� potem zn�w znikn�� w g��binie, pozostawiaj�c po sobie tylko rozchodz�ce si� koncentrycznie kr�gi na olei�cie b��kitnej powierzchni wody.
Conan westchn�� cicho do swego boga, Croma, odwr�ci� si� na pi�cie i ruszy� w powrotn� drog�.
II
�upie�cy umar�ych
Pustynny wiatr ch�osta� srodze ziemi� niczym wo�nica zm�czon� koby��, aby przyspieszy�a kroku, ci�gn�c w�z w drodze do domu. Na wy�ynie u zbiegu dw�ch parow�w niesiony wiatrem piach wyrze�bi� ze stercz�cych z ziemi ska� wysokie, spiczaste jak w minarecie wie�yce. Szumia�y teraz g��boko i dono�nie, gdy omiata�y je podmuchy pustynnej kurzawy, wydaj�c osobliwe, jakby ostrzegawcze d�wi�ki.
Spomi�dzy dw�ch wie�yc wy�oni� si� t�py, mrugaj�cy oczami gadzi �eb. Zaraz potem pojawi� si� beczkowaty kad�ub o t�czowym ubarwieniu, t�usty jak dobrze utuczony kurak pod warstw� wszechobecnego brunatnego kurzu. Gad zsun�� si� po skalistej stromi�nie do parowu, gdzie piaszczyste pod�o�e upstrzone by�o br�zowymi sp�achetkami krzew�w.
Conan ze spierzchni�tymi wargami, os�abiony z pragnienia wpe�z� za gadem do parowu. Mia� na sobie strz�py kaftana, nogawki spodni ko�czy�y mu si� na wysoko�ci kolan, reszt� oderwa�, aby �atwiej by�o mu i��. Z ramienia zwiesza� mu si� zwiotcza�y, pomarszczony worek na wod�. Barbarzy�ca ostatni raz gasi� pragnienie krzepn�c� krwi� swojej klaczy, tote� chciwym wzrokiem wypatrywa� jaszczurki.
Porzuciwszy ostro�no��, spe�z� za gadem po kamiennym stoku. Rzuci� si� rozpaczliwie, aby go pochwyci�, przeturla� si� po kamieniach, po czym z g�uchym j�kiem wyl�dowa� na piasku, rozoruj�c sobie cia�o na twardych kolcach pustynnego krzewu. Si�gn�� niezdarnie obiema d�o�mi pod siebie, aby pochwyci� miotaj�ce si�, przy - obleczone w tward� �usk� cia�o, lecz gdy uni�s� je w g�r�, by przyjrze� si� zdobyczy, ujrza� jedynie oderwany, lecz wci�� poruszaj�cy si� ogon jaszczurki. Kiedy uni�s� wzrok, dostrzeg� gada, kt�ry cho� okaleczony, lecz najwyra�niej bez wi�kszej szkody, znik� po chwili w�r�d ska� nieopodal.
Czuj�c pod czaszk� nieprzyjemny, wywo�any pragnieniem szum, przyjrza� si� baczniej ogonowi. By� suchy i ko�cisty. Aby wyssa� ze� resztki wilgoci, przytkn�� do ust okrwawiony kikut.
- Zali to cz�owiek, zapytuj�? - Przepe�niony ironi�, g��boki g�os nale�a� do m�czyzny siedz�cego na garbie wielb��da; zwierz� sta�o pod kamienn� p�k� w parowie o kilka krok�w od barbarzy�cy. - Czy mo�e pustynny troglodyta, rodem z pustynnych pustkowi? - Okutany w p�aszcz podr�ny je�dziec by� kr�py, jasnow�osy i bladosk�ry. Cho� m�wi� z p�ynnym, shemickim akcentem, pochodzi� niew�tpliwie z Pomocy.
- Taa, Otsgarze, je�eli tylko to, co s�ysza�em, jest prawd� - z ty�u podjecha� do� na wielb��dzie drugi, nieco ni�szy je�dziec.
- Powiadaj�, �e du�e ma�py g�rskie przywdziewaj� niekiedy ludzkie odzienie, zw�aszcza gdy zacznie im linie� futro na...
�- Wody - wychrypia� Conan i zabrzmia�o to jak kr�tkie, lecz w�adcze ��danie. Niezdarnie pod�wign�� si� na nogi. Chwiejnym krokiem podszed� do tego, kt�rego nazywano Otsgarem, unosz�c d�o� ku sk�rzanemu, pokrytemu ciemnymi plamami workowi, wisz�cemu u ��ku siod�a.
- Zaczekaj! - zawo�a� Otsgar �ci�gaj�c cugle, by jego niezgrabny wierzchowiec oddali� si� o krok od Conana. - Jak zapewne zauwa�y�e�, woda to w tej okolicy rarytas. - Przyjrza� si� Cymmerianinowi z wystudiowan� wrogo�ci�. - Z zawodu jeste�my handlarzami i nie oddajemy darmo naszych towar�w. Co mo�esz zaoferowa� nam w zamian?
Do Otsgara do��czali kolejni je�d�cy i by�o ich z g�r� tuzin. Garbate wierzchowce sta�y cierpliwie, �uj�c lub leniwie skubi�c kolczaste krzewy. Wi�kszo�� je�d�c�w stanowili k�dzierzawo-w�osi Shemici, m�odsi ni� jasnow�osy, oraz brodacz, kt�ry si� odezwa�. Niekt�rzy z przyby�ych u�miechali si� na widok sponiewieranego Conana i sposobu, w jaki go traktowano, inni natomiast �ypali na� pos�pnie, usi�uj�c, jak to m�odzi, wygl�da� na gro�niejszych ni� byli w rzeczywisto�ci.
- Nie wygl�dasz mi na bogacza - ci�gn�� ich przyw�dca. - Mo�e w zamian za wod� zdo�asz odp�aci� nam inn� monet�... informacj�. Wspomo�esz przez to uczciwych handlarzy, kt�rzy zgubili si� i pro - buja odnale�� w�a�ciw� drog� do celu. Otsgar klepn�� silnie p�katy worek, aby woda wewn�trz g�o�no zachlupota�a. - Powiedz no, czy podczas swych w�dr�wek w tym rejonie nie widzia�e� czasem prastarych ruin? Takie monumenty mog� by� dla nas wa�nymi a u�ytecznymi drogowskazami.
Conan post�pi� jeszcze krok naprz�d, a je�dziec z pomocy zn�w zmusi� swego wierzchowca do cofni�cia si�. Tym razem m�czyzna spojrza� na barbarzy�c� z jawn� wrogo�ci� i opar� d�o� na r�koje�ci sierpowatego tulwara, zwieszaj�cego si� u jego boku. Pozostali cz�onkowie jego dru�yny r�wnie� si�gn�li po bro�.
Conan wsadzi� r�k� za pazuch� w poszukiwaniu r�koje�ci zatkni�tego za pas sztyletu. Nie znalaz� go. Obejrza� si� przez rami� i zamglonym wzrokiem dojrza� n� le��cy w piasku obok porzuconego jaszczurczego ogona.
- Sta�! Znam tego m�czyzn�! - odezwa� si� jeden z Shemit�w, brodacz, kt�ry jako pierwszy do��czy� do herszta bandy i podrwiwa� z niechlujnego wygl�du barbarzy�cy. Zsun�� si� z garbu wierzchowca i podszed�, odkorkowuj�c sw�j worek na wod�.
- Masz stary druhu! Pij, Conanie z Cymmerii! - Poda� mu worek, a Conan spojrza� na� m�tnym acz podejrzliwym wzrokiem. - To godziwa zap�ata za ocalenie mi �ycia, a w ka�dym razie mojej prawej r�ki, przed �apaczami z�odziei z Arenjunu! - Przytrzymuj�c wylot worka przy ustach spragnionego, wyciska� ze� wod� drobnymi �yczkami. Barbarzy�ca opad� na kolana i przytrzymuj�c si� p�aszcza z owczej sk�ry, kt�ry mia� na sobie Shemita, pi� �apczywie.
- Co chcesz przez to powiedzie�, Izajabie? - Otsgar �ypn�� gro�nie na swego kamrata. - Zamierza�em zada� mu jeszcze kilka pyta�.
- To nieistotne. Nie odpowiedzia�by. Ci Cymmerianie s� uparci jak os�y. Albo... jak wy, Vanirowie - doda� od niechcenia Shemita, odbieraj�c worek z r�k barbarzy�cy. - Wystarczy - rzek� p�g�osem. - Niech ta woda wsi�knie w tw�j organizm. Napijesz si� znowu za chwil�.
- Zostaw mu worek i ruszajmy w drog� - burkn�� niecierpliwie Otsgar. - Powinni�my zacz�� szuka� nieco dalej na wsch�d.
Izajab spojrza� na swego przyw�dc�.
- Na tych spra�onych s�o�cem pustkowiach czyn taki nie by�by oznak� mi�osierdzia, Otsgarze. Ta woda przed�u�y�aby jedynie jego konanie i odwlek�a moment �mierci. Powiadam, by�my zabrali go ze sob�. Conan mo�e si� nam przyda�. - Poklepa� barbarzy�c� po ramieniu. Wygl�da�o na to, �e ju� po wypiciu kilku �yk�w wody Cymmerianin nieco si� wyprostowa�. - Tak, zabierzmy go, Otsgarze - rozleg� si� jedwabisty g�os je�d�ca w kapturze, siedz�cego na wielb��dzie tu� za nomadem z P�nocy.
- S�dz�c po jego budowie, zda mi si�, �e b�dzie przydatny przy d�wiganiu i przenoszeniu. - Szczup�a d�o� odgarn�a szal ods�aniaj�c oblicze �niadosk�rej, kruczow�osej kobiety.
Herszt zas�pi� si� przez chwil�, po czym wzruszy� ramionami. I nagle u�miechn�� si� do dw�ch m�czyzn rozbrajaj�co. Wyszczerzy� si�, b�yskaj�c garniturem wype�nionych z�otymi plombami z�b�w.
- Doskonale. Silni m�czy�ni zawsze mog� si� nam przyda�. Witaj w naszej dru�ynie, Conanie.
- Dzi�ki ci, Izajabie - wychrypia� Cymmerianin.
- Nie rozpozna�em ci� z daleka. - Na wp� przyjacielskim gestem, na wp� by si� przytrzyma�, barbarzy�ca opar� d�o� na ramieniu Shemity.
Spojrza� beznami�tnie na Otsgara i pozosta�ych.
- A odpowiadaj�c na twoje pytanie, Vanirze - nie, nie widzia�em w okolicy �adnych ruin ani grobowc�w. - Pu�ci� Izajaba i oddali� si�, by podnie�� z piasku sw�j sztylet.
Tymczasem reszta dru�yny urz�dzi�a ju� post�j, wielb��dy ugi�y przednie nogi, by ich je�d�cy mogli zsi��� na ziemi�. Izajab zn�w poda� Conanowi worek z wod� i gar�� s�odzonych daktyli dla zabicia g�odu. Shemita zapyta�, jak to si� sta�o, �e Cymmerianin pieszo zapu�ci� si� tak daleko na pustkowia, na co barbarzy�ca stre�ci� mu sw� ostatni� przygod�. Niemal szeptem m�wi� o kradzie�y i po�cigu za Gwiazd� Khorali, by opowie�� nie dosz�a do niepowo�anych uszu innych cz�onk�w dru�yny. Izajab wys�ucha� z powag�, wsp�czuj�c druhowi straty cennego klejnotu.
Po kr�tkiej drzemce Conanowi przydzielono kasztanowatego wielb��da z prowizorycznym siod�em. Otsgar, odnosz�cy si� do� odt�d �yczliwie, sam wybra� dla barbarzy�cy jedno ze zwierz�t poci�gowych z karawany, nad kt�r� piecz� sprawowa� jednooki, starszawy Zuagir.
Mocno os�abiony Conan z rado�ci� przyjmowa� ka�d� oferowan� mu pomoc. Mimo to zastanawia� si�, dlaczego tak osobliwa dru�yna zapu�ci�a si� tak daleko w g��b pustyni. W karawanie znajdowa�o si� kilka jucznych, lecz nie obci��onych tobo�ami wielb��d�w, niekt�re za� nosi�y jedynie prowiant, worki z wod�, drewno opa�owe i pobrz�kuj�ce sk�rzane sakwy, pe�ne, jak si� zdawa�o or�a. Ludzie ci wydawali si� kiepsko zorganizowan� dru�yn� - byli to g��wnie m�odzi, niedojrzali m�czy�ni, jedynie Otsgar, Izajab i je - den czy dw�ch innych sprawia�o wra�enie do�wiadczonych i zahartowanych w walce. Conan nigdy nie widzia� podobnej karawany.
Kobieta natomiast, Stygijka, s�dz�c z wygl�du, by�a jakby troch� za szczup�a. Gdy siedzia�a dumnie w cieniu pas�cego si� wielb��da, chroni�c przed s�o�cem �niad� cer� i czesz�c d�ugie, czarne w�osy, nie wygl�da�a na osob� pasuj�c� do tej zgrai pospolitych opryszk�w i podrzynaczy garde�.
W umy�le Conana pojawi�o si� pewne podejrzenie, aczkolwiek pozostawi� przypuszczenia dla siebie. Zanim Otsgar da� rozkaz do wyruszenia w dalsz� drog�, wi�kszo�� dru�yny zachowywa�a niewzruszone milczenie.
Obserwowany bacznie przez pozosta�ych, Conan bez pomocy wspi�� si� na garb swego kl�cz�cego wierzchowca; szybko odzyskiwa� si�y.
Zaj�� w karawanie miejsce za Izajabem i na swym ko�ysz�cym si� wielb��dzie pod��y� w g��b rozszerzaj�cego si� parowu.
Gdy wyszli na otwart� po�a� pustyni, najwyra�niej zgodnie z wcze�niej ustalonym planem je�d�cy zmienili szyk, przyjmuj�c formacj� wachlarza. Kobieta w kapturze pozosta�a blisko Otsgara, podczas gdy inni rozjechali si� na boki, tak jednak, by nie straci� z oczu s�siada. Izajab da� Conanowi znak, by pozosta� przy nim, i wsp�lnie zaj�li pozycje w pobli�u �rodka szyku.
- Dobry spos�b na przeszukiwanie pustyni - rzek� Conan, gdy inni znale�li si� poza zasi�giem jego g�osu. Podjecha� na wielb��dzie do swego wybawcy, zachowuj�c wszelako bezpieczn� odleg�o�� pomi�dzy zwierz�tami.
- To prawda, niemniej widoczno�� nie jest dzi� najlepsza. Wiatr jest silny, a w powietrzu pe�no wiruj�cego piasku. - Izajab podci�gn�� wy�ej pasiasty szal, by os�oni� twarz przed zacinaj�cymi piaskiem podmuchami wiatru. Horyzont w oddali poszarza� gro�nie. Conan wiedzia�, �e ten wiatr m�g� szybciej ni� pal�ce s�o�ce wyssa� z cz�owieka wilgo�, a si�a wichury kruszy�a cia�o ludzkie ze znacznie wi�ksz� �atwo�ci� ni� lita ska�a.
- Tak, poszukiwania b�d� dzi� utrudnione. - Wci�� jecha� blisko Shemiry. - Ale czego w�a�ciwie szukacie? Zab��kanej karawany? Kogo planujecie ograbi�, Izajabie?
- Nikogo, kto m�g�by si� na nas za to poskar�y� - odpar� tamten zerkaj�c na� z tajemniczym u�mieszkiem. - Jedynie tych najbardziej chciwych spo�r�d chciwc�w, kt�rzy zabrali ca�e bogactwo ze sob� tam, gdzie dobra doczesne nie s� im ju� potrzebne. - Tak my�la�em. Jeste�cie rabusiami grob�w. - Conan wzdrygn�� si� mimowolnie.
- To niepochlebne dla nas okre�lenie. Wola�bym miast tego, aby� okre�la� nas mianem �upie�c�w. �upie�c�w pustyni. - U�miechaj�c si�, Izajab ponownie zerkn�� z ukosa na Conana, kt�ry jecha� pod wiatr i bra� na siebie cz�� impetu pustynnej wichury. - Czemu dr�ysz na te s�owa, o kr�lu z�odziei? Czyli� nie stawia�e� czo�a wi�kszym zagro�eniom, wykonuj�c sw�j zaw�d w�r�d �ywych, ni� ja, grabi�c umar�ych?
- Ryzyko mi niestraszne, dobrze o tym wiesz - odpar� Conan i potrz�sn�� g�ow�, zas�piony. - Ale rabowanie grob�w... nie zni�s�bym tych ciasnych korytarzy i panuj�cego w nich smrodu. Pl�drowanie grob�w i przesiewanie gnij�cych ko�ci w celu odnalezienia w�r�d nich b�yskotek! Ohyda! Poza tym nie przepadam za duchami i czarami, a stare grobowce cuchn� wr�cz jednym i drugim!
Zadumany Shemita g�adzi� si� po k�dzierzawej brodzie.
- Pami�tam pewn� histori�, kt�r� kto� mi kiedy� opowiedzia� - zapewne w jakiej� podejrzanej spelunce albo zamtuzie - o m�odym barbarzy�cy z P�nocy, kt�ry zbezcze�ci� grobowiec staro�ytnego kr�la i wyj�� miecz z jego ko�cistych d�oni, mimo i� �w gor�co pragn�� potem odzyska� sw�j or�.
- Tak, to prawda - potwierdzi� Conan. - Ale nie mia�em wyboru. By�em nagi, skostnia�y z zimna i depta�o mi po pi�tach stado wilk�w. Musia�em wej�� do tego grobowca.
- Czy teraz twoja sytuacja przedstawia si� inaczej? - S�owa Izajaba przesz�y jednak bez echa, bo Cymmerianin m�wi� dalej.,
- Tak czy inaczej wasze dzia�ania maj� posmak szale�stwa. Przetrz�sanie pustyni w poszukiwaniu staro�ytnych grobowc�w! Sk�d przypuszczenia, �e cokolwiek tu znajdziecie? - Wyci�gn�� r�k� w kierunku po�aci pustynnej przestrzeni, bowiem grunt pod kopytami wielb��d�w z twardej, zeschni�tej gliny zmieni� si� w sypki piasek, faluj�cy pod wp�ywem podmuch�w silnego wiatru.
- Sk�d przypuszczenia, �e kiedykolwiek ludzie zamieszkiwali t� przekl�t� krain�?
- Co si� tyczy poprzednich mieszka�c�w tych teren�w... sp�jrz tam - Izajab skin�� r�k�, wskazuj�c na p�aski, okr�g�y kamie� wpuszczony w tward� jak ska�a glin� przed nimi. - Bez w�tpienia to podstawa �aren albo prasy do wyciskania winogron, jakich po dzi� dzie� u�ywamy w Shemie. Mo�na j� rozpozna� po otworze po�rodku. - Machn�� r�k� szeroko. - Ongi�, w zamierzch�ych czasach by�a to �yzna kraina, rozci�gaj�ca si� od stoku tamtych g�r po brzegi spokojnego morza.
Pod��aj�c za gestem r�ki przyjaciela, Conan rozejrza� si� doko�a. Przez chwil� niemal by� w stanie wyobrazi� sobie zielone pola nak�adaj�ce si� na piasek, rozpalone s�o�cem alkalia oraz k��biaste bia�e chmury, przetaczaj�ce si� nad b��kitnymi falami w oddali. Oczyma duszy ujrza� port morski z kopu�ami i wie�ycami... Nagle zamruga� i potrz�sn�� g�ow�, by oczy�ci� umys� z m�c�cych go obraz�w.
- Na Croma! - wymamrota�.
- Co si� tyczy tego, jak odnajdujemy bogate grobowce - ci�gn�� Izajab - przyznaj�, �e g�upot� by�oby poszukiwa� ich na chybi� trafi�. Otsgar ma jednak dobry s�uch. - U�miechn�� si� �obuzersko i mrugn�� do Conana. - W Shemie ma w�asn� karczm�, s�ynny karawanseraj... Poniewa� posiada wielu przyjaci� w�r�d je�d�c�w pustyni, jako jeden z pierwszych dowiaduje si� o dokonywanych przez nich odkryciach. Ma r�wnie� koneksje w�r�d kupc�w i arystokrat�w, dzi�ki czemu zyskuje najwy�sze ceny za znajdowane przez nas skarby.
Wykorzystywa� te informacje w przesz�o�ci i da�y one nam wszystkim spore zyski, ja te� nie�le si� przy nim ob�owi�em. - Shemita wzruszy� ramionami. - Wiele grob�w wsp�lnie z�upili�my. Tak wiele, �e ostatnimi czasy trudno znale�� jaki� nie spl�drowany grobowiec. Mam na my�li stare, poga�skie miejsca grzebalne, kt�rych nie chroni�yby nasze w�adze religijne. Wszelako kilka dni temu Otsgar zacz�� zbiera� now� ekspedycj�, du�o wystawniejsz� i liczniejsz� ni� zwykle. Sta�o si� tak za spraw� majacze� starego �owcy klejnot�w, kt�rego bliskiego �mierci ocalili zuagirscy koczownicy. Zanim wyzion�� ducha, zdradzi� im, �e ujrza� przez dryfuj�ce piaski naro�nik prastarego monumentu, kr�lewskiego grobowca, kt�rego istnienia nikt dot�d nie podejrzewa�. Opowiedzia� im tak�e o widocznym, rzekomo kamiennym kamesie, rze�bionym na kszta�t demona o jaszczurzym pysku.
Wie�ci o tym dotar�y do Shemu i Otsgara. M�j pan zap�aci� s�ono, by pozna� bli�sze dane na temat lokalizacji tego miejsca. - Izajab zlustrowa� pos�pnie spra�on� s�o�cem po�a� pustyni. - Teraz jednak zastanawiam si�, czy owe plotki by�y prawdziwe. A je�eli nawet, ca�kiem mo�liwe, �e piaski pustyni na powr�t poch�on�y ten grobowiec.
Conan chrz�kn��.
- I ty nazywasz t� band� nieudacznik�w wytrawnymi �upie�cami grob�w?
- W rzeczy samej. To znaczy mam na my�li Otsgara, siebie, Kothyjczyka Philo i starego poganiacza wielb��d�w - Elohara. Reszta dru�yny to m�odzi opryszkowie z Abaddrah. Tego typu przygody przyci�gaj� rzezimieszk�w i �otrzyk�w z ca�ego Shemu. S� dla nas przydatni, w tym fachu potrzebne s�... mi�nie.
- A co z kobiet�? - Conan zmru�y� powieki, gdy powia� silniejszy wiatr.
- Ach, Zafriti - Izajab roze�mia� si�. - Gdyby jej ufa�, �e nie zdradzi go pod jego nieobecno��, zostawi�by j� w domu. Ale ona nie wiedzie� czemu upar�a si�, �e chce pojecha� z nami. To niezale�na, twarda Stygijka, tancerka z jego zamtuza.
- Izajab u�miechn�� si� znacz�co. - Mizdrzy si� do Otsgara, cho� nic ich w zasadzie nie ��czy.
Zdezorientowany Conan pokr�ci� g�ow�.
- Iz tak� dru�yn� planujecie pl�drowanie staro�ytnych grob�w? Zdajecie sobie spraw�, jakie czyhaj� tam na was niebezpiecze�stwa?
Izajab zby� to pytanie machni�ciem r�ki. - Conanie, miej cho� odrobin� wiary. Terminuj�c przez lata w tym fachu nauczyli�my si� pewnych sztuczek. - Mrugn�� porozumiewawczo. - P�jdzie jak z p�atka, przekonasz si�.
Przybieraj�cy na sile wiatr uniemo�liwi� dalsz� rozmow�, przeto je�d�cy pogr��yli si� w milczeniu. Conan ze swym wielb��dem pozosta� nieco w tyle za towarzyszem.
Zacz�� w�a�nie przysypia�, kiedy krzyk Izajaba wyrwa� go z drzemki. - Musimy kierowa� si� na po�udnie! Na po�udnie! - Shemita zatrzyma� swojego wielb��da i wyci�gn�� r�k� we wskazanym kierunku. - Philo stan��. Sp�jrzcie, macha do nas proporcem! Nadje�d�a Otsgar... p�dzi co si� przez wydmy... Chyba co� wypatrzyli!
III
Mastaba
Je�d�cy pustyni zebrali si� u podn�a wysokiej wydmy. Mru��c lekko powieki pod uk�uciami niesionego wiatrem piasku, Conan dostrzeg� czarny kszta�t wystaj�cy ze zbocza diwny. By� to niewysoki, kanciasty budynek z czarnego bazaltu, prastara mastaba w rodzaju tych, kt�rymi od niepami�tnych czas�w blokowano wej�cia do grobowc�w.
Kamienna chata wygl�da�a dziwnie z�owrogo, pos�pnie i wydawa�a si� odrobin� nie na miejscu po�r�d tego pustynnego krajobrazu. Jej bloki by�y stare, nadgryzione z�bem czasu i warunkami atmosferycznymi, lecz wci�� da�o si� dostrzec na nich wykwintne ornamenty. �by wyszczerzonych przypominaj�cych jaszczurki demon�w zdobi�y wystaj�ce, z nich niczym rogi, trzy ods�oni�te naro�a. Pochy�e �ciany �wi�tyni pokryte by�y meandrycznymi, w�owatymi wzorami. Dach jej wznosi� si� w kszta�cie niskiej, czworobocznej piramidy z demonicznymi stra�nikami, kt�rych d�ugie, gadzie ogony splata�y si� razem, tworz�c brakuj�cy wierzcho�ek budowli.
Gdy tylko tu dotarli, odkryli, �e na wp� pogrzebana �ciana mastaby mo�e stanowi� niez�� os�on� przed zacinaj�cym wiatrem. Wielb��dy os�ania�y przed wiatrem zapadni�te boki, przebieraj�c bez przerwy nogami, by nie przysypa� ich nanoszony wiatrem piach. Na rozkaz Otsgara kilku cz�onk�w dru�yny zaj�o pozycj� na wierzcho�ku wydmy, by wymachuj�c szalami da� sygna�, gdyby pojawili si� jacy� nieproszeni go�cie.
- W sam� por� - rzek� Izajab, odchylaj�c si� w siodle i adresuj�c te s�owa do Conana. - Odnale�li�my nasz cel niemal w ostatniej chwili. Burza piaskowa zacz�a w�a�nie przes�ania� s�o�ce.
W rzeczy samej, ciemne k��by wiruj�cego piasku sprawi�y, �e promienie s�o�ca ze z�ocistych sta�y si� ciemnobr�zowe. Pi�ropusz piachu, sypi�cego si� znad kraw�dzi zbocza, wygl�da� jak regularny, poziomy wodospad. Na szcz�cie podmuchy wiatru, miast pogr��y� mastab� w piaskach pustyni, jeszcze bardziej j� ods�ania�y.
- Sp�ta� wielb��dy! �ywiej tam, do stu diab��w! Z��cie ca�y sprz�t w jednym miejscu, albo go stracicie! - Otsgar krz�ta� si� mi�dzy swoimi lud�mi, wykrzykuj�c rozkazy po�r�d zawodz�cych podmuch�w wiatru. Dwaj rabusie rozpinali sk�rzane p�achty, inni badali ods�oni�te fragmenty grobowca.
Kiedy Conan zsiad� ze swojego wierzchowca, Izajab zakrzykn�� do niego:
- M�dl si� do Ellila, �eby ta zawierucha ucich�a jeszcze przed zmierzchem. Niezale�nie jak pot�na b�dzie ta burza, Otsgar zmusi nas, aby�my zostali tu i przeczekali j�.
- Znalaz�em wej�cie! Jest wej�cie! - rozleg� si� wysoki, ochryp�y g�os jednego z m�odych najemnik�w, grzebi�cych w piasku przy p�ytach mastaby.
- Chod�cie zobaczy�!
Conan do��czy� do pozosta�ych, kt�rzy st�oczyli si� za plecami m�odzie�ca. Najemnik sta� w bezruchu, wymieniaj�c spojrzenia z jednym z bazaltowych stra�nik�w o krokodylim �bie, na wp� startym przez niezliczone piaskowe burze. Nast�pnie omin�� go, ostro�nie wspinaj�c si� pod g�r� po zboczu wydmy.
Zafriti sta�a za mastab�, a kiedy m�odzieniec j� mija�, obsun�a si� niemal do po�owy zbocza i spod sanda��w kobiety posypa�y si� kaskady piasku. Conan chwyci� j� w talii i delikatnie postawi� obok siebie. Jej cia�o by�o spr�yste i gibkie. Br�zowe oczy �ypn�y na niego spod kaptura.
- Ostro�nie, panienko - ostrzeg� barbarzy�ca. Odwr�ci� si� i zobaczy�, �e Otsgar przygl�da mu si� z ponur� min�.
Tyln� �cian� mastaby zdobi�y liczne i wyra�ne p�askorze�by, u�o�one w taki spos�b, �e wskazywa�y na istnienie poni�ej nich ukrytego wej�cia. M�odzieniec zacz�� kopa� w pobli�u hakowatego sklepienia ponad drzwiami, a teraz ukl�k� i odgarniaj�c piach obiema r�kami, po kilku chwilach wyt�onej pracy ods�oni� ciemn� nisz�.
- Sp�jrzcie, nie jest zasypana piaskiem! Popatrzcie, jest otwarta! - Pozby� si� wierzchniego odzienia i pochyliwszy si� do przodu, nie bacz�c na wiatr, j�� kopa� g��biej wewn�trz otworu. Otsgar stan�� przy m�odzie�cu, przygl�daj�c mu si� z milcz�c� uwag�, podczas gdy Zafriti przywar�a do jego boku, z fascynacj� obserwuj�c poczynania najemnika.
Conan otworzy� usta, aby ostrzec �mia�ka.
- Aaa! - M�ody Shemita odskoczy� nagle do ty�u, wpatruj�c si� w obna�one rami�. Zwisa�o ze� p� tuzina zab�jczych, czerwonych skorpion�w, wczepionych w r�k� ch�opaka jadowitymi kolcami ogonowymi. M�odzieniec zacz�� wi� si� po piasku, wrzeszcz�c jak szalony, usi�uj�c uwolni� si� od morderczych stworze�, podczas gdy najemnicy stoj�cy doko�a zabijali pierzchaj�ce skorpiony, depcz�c je pod butami albo przebijaj�c sztyletami.
- Przynie�cie �opaty - rozkaza� w�adczo Otsgar, uwalniaj�c si� z obj�� swej �miertelnie przera�onej pani. - Wybijcie te nocne �cierwa do nogi! I oczy��cie wej�cie z piasku. - Stan�� nad ofiar�, patrz�c pos�pnym wzrokiem, jak targaj�ce cia�em m�odzie�ca spazmatyczne skurcze ustaj�, a jego blade oblicze wykrzywia przera�liwy grymas, kt�ry po chwili z�agodzi� koj�cy spok�j �mierci.
W�dz �upie�c�w odwr�ci� si�, by pokierowa� dzia�aniami kopaczy i nadzorowa� wybijanie przez nich skorpion�w. Prawie nie patrzy� na Zafriti, kt�ra ze zgroz� przygl�da�a si�, jak kilku cz�onk�w dru�yny odci�ga sprzed wej�cia do mastaby zw�oki m�odego najemnika.
Oczyszczenie wej�cia z piasku okaza�o si� �atwe, kopi�cy musieli tylko unosi� �opaty z piaskiem w g�r�, o reszt� zadba� ju� pory - wisty wiatr wiej�cy znad wydmy. Conan i Izajab do��czyli do tych, kt�rzy wbijali zabezpieczenia w piasek, by powstrzyma� �cian� wydmy przed osuni�ciem si� do wykopu. W miar� jednak, jak wiatr przybiera� na sile, wichura zdawa�a si� atakowa� wydm� przy grobowcu z niemal nadnaturaln� moc�. Niebawem w zboczu diwny nad mastab� powsta�a nisza w kszta�cie litery U.
Stopniowo �opaty kopaczy ujawni�y �upie�com now� przeszkod�. Wysokie dwuskrzyd�owe drzwi by�y wyszlifowane do po�ysku po trwaj�cym od stuleci szorowaniem przez ruchome piaski. W przeciwie�stwie do kamiennej �ciany i o�cie�nicy, nie by�y pokryte ornamentami ani p�askorze�bami, a jedynie nabite ci�kimi �wiekami o o�miok�tnych g��wkach. Nie wida� by�o �adnych klamek� ani zawias�w. Otsgar rozkaza�, by przyniesiono mu m�ot, i uderzy� nim z ca�ej si�y we wrota. Niski niczym brzmienie dzwonu odg�os ujawni� grubo�� i solidno�� metalu, z kt�rego wykonano odrzwia.
- St�jcie! Pos�uchajcie! - wykrzykn�� Izajab po�r�d zawodzenia wiatru. - Echo uderze� niesie si� daleko w g��b grobowca, daleko w g��b ziemi!
Wszyscy stoj�cy w pobli�u pokiwali g�owami, z niepokojem ws�uchuj�c si� w ciche, d�wi�czne jak brzmienie gongu odg�osy.
Na gniewne rozkazy Otsgara podano mu sk�rzan� sakw� z narz�dziami. Dwaj ogorzali m�odzie�cy o wygl�dzie wprawnych z�odziei zacz�li gmera� w sakwie, po czym przykl�kli na kamiennym progu. Zabrali si� chwacko do dzie�a i usi�owali rozewrze� skrzyd�a wr�t, wbijaj�c m�otami w szczelin� mi�dzy nimi ko�ce d�ut oraz �om�w i po kilku chwilach jeden z nich spojrza� na Otsgara i rozpromieni� si�.
- Uda�o si�! S�ysza�em szcz�k odmykanego zamka!
�upie�cy jak jeden m�� zebrali si� przy drzwiach. Nawet mocno wystraszona Zafriti, kt�ra odzyska�a nieco zainteresowania polowaniem na skarby, pospieszy�a naprz�d, dop�ki Otsgar uchwyciwszy za r�k�, nie odci�gn�� jej wstecz. Ruch ten przyku� uwag� Conana. Cymmerianin rzuci� spojrzenie na Izajaba, kt�ry sta� tu� obok, i wlepi� wzrok w odrzwia grobowca.
Zaraz potem barbarzy�ca ponownie skupi� uwag� na wej�ciu do mastaby, gdy� dobieg�y go p�yn�ce stamt�d j�ki przera�enia i odg�os g�uchego, przepe�nionego odra�aj�cym chrz�stem �oskotu. Piasek zadr�a� pod jego stopami a nozdrza wype�ni�a fala d�awi�cego odoru, kt�ry jednak zaraz rozwia� si� na wietrze, gdy spi�owe drzwi run�y do przodu, mia�d��c pod sob� dw�ch bezradnych w�amywaczy. Za wrotami zia�a mroczna otch�a�.
Drzwi by�y w rzeczywisto�ci jedn� szerok� p�yt� metalu. Szczelina pomi�dzy skrzyd�ami by�a wy��obionym fa�szywym wg��bieniem, w kt�rym umieszczono sprytnie spreparowan� pu�apk�. Jak wida� zadzia�a�a, z zab�jczym skutkiem dla dw�ch niedosz�ych w�amywaczy.
Wtem da� si� s�ysze� szcz�k spi�owych ogniw i g�o�ny zgrzyt obracaj�cych si� kamieni, jakby wewn�trz grobowca uruchomiony zosta� jaki� wielki mechanizm.
Dwa �a�cuchy umocowane w g�rnych rogach p�yty drzwi napi�y si� i zacz�y podci�ga� j� do g�ry, aby zamkn�� wej�cie, ods�aniaj�c przy tym poni�ej okrwawione szcz�tki dw�ch zmasakrowanych ofiar. Izajab z gromkim okrzykiem rzuci� si� naprz�d i wybiwszy si� w g�r�, zawis� uczepiony kraw�dzi wr�t. Wbi� d�uto w jedno z ogniw �a�cucha w chwili, gdy zacz�� on znika� w szczelinie kamiennego nadpro�a nad wej�ciem. Otsgar rykn�� na ca�e gard�o i post�pi� tak samo, blokuj�c drugi z �a�cuch�w uchwytem obc�g�w.
Obaj m�czy�ni odskoczyli od drzwi. Z wn�trza grobowca jeszcze przez chwil� p�yn�� g�o�ny kamienno-metaliczny chrz�st, a potem, przy wt�rze j�kliwego, pe�nego zgrzyt�w odg�osu, oba �a�cuchy p�k�y, a wielka p�yta wr�t run�a raz jeszcze na zmasakrowane ofiary, mia�d��c je po raz wt�ry. Wewn�trz mastaby rozleg� si� g�o�ny �oskot, jakby gdzie� w mroku oderwa�y si� ogromne przeciwwagi.
Pozostali �upie�cy patrzyli na to przez chwil� w milczeniu, skonsternowani. Otsgar jednak post�pi� naprz�d i u�miechn�� si�, �yskaj�c z�otym z�bem.
- Droga stoi otworem!
Wskaza� triumfalnie na kamienne stopnie, wiod�ce w mrok grobowca, a jego kamraci zarechotali gard�owo. Zapominaj�c o le��cych pod wrotami kompanach, podbiegli do nich i przegramoliwszy si� po zwalonych odrzwiach, j�li z emfaz� poklepywa� swego herszta po plecach. Nawet Zafriti opu�ci�a kaptur i u�cisn�wszy mocno swego wybranka, uca�owa�a go, podczas gdy wok� nich szala�a piaskowa zawierucha, a wiatr zawodzi� przeci�gle.
- Pochodnie! Przynie�cie pochodnie i liny! - zawo�a� Otsgar. - Wkr�tce znajdziemy si� poza zasi�giem tego przekl�tego wiatru!
Jeden z shemickich najemnik�w, milcz�cy go�ow�s, bliski przyjaciel m�odzie�ca, kt�rego po��dli�y skorpiony, zawo�a� z niepokojeni do Otsgara, usi�uj�c przekrzycze� ryk wichury. - Panie, czy nie by�oby lepiej, gdyby�my wpierw doko�czyli rozbijanie obozu? - Spojrza� w g�r� na poczernia�e od wiruj�cego piasku niebo.
- Pracowali�my d�ugo, niebawem nadejdzie noc.
Otsgar spiorunowa� go wzrokiem i wskaza� na ziej�cy otw�r grobowca.
- G�upcze, jakie tam na dole ma znaczenie, czy to dzie�, czy noc? Zarechota� ochryple, rozczesuj�c palcami jasn� brod�.
- W �wiecie podziemi panuje wieczna noc! - Wszyscy �upie�cy wybuchn�li �miechem, a uszy m�odzie�ca wyra�nie poczerwienia�y. Ca�a grupa pokrzepiwszy si�, wkr�tce by�a gotowa do wej�cia do grobowca. Zgodnie z zaleceniami Izajaba uzbroili si�, nie w miecze jednak, a w �omy, haki i m�oty. Conan wybra� dla siebie �om d�ugo�ci r�ki, a przez rami� przerzuci� zw�j grubej liny. Inni zapalali �agwie, wtykaj�c za pasy zapasowe drzewca pochodni. Starego Zuagira wyznaczono do pilnowania wielb��d�w, kt�re zagnano pod jedn� ze �cian mastaby, aby zbite w ciasn� gromadk� mog�y bezpiecznie przetrwa� piaskow� burz�.
- Ale co z bogactwami, kt�re tam znajdziemy? - zapyta�a z nowym zapa�em Zafriti; zdj�a p�aszcz, ukazuj�c pon�tne cia�o, przyobleczone w jedwabn� bluz� i pantalony. Przynios�a stert� sk�rzanych sakw. - We�cie je, aby mie� gdzie pochowa� skarby!
Rozdawa�a �upie�com sakwy, obdarowuj�c ka�dego z m�czyzn u�miechem wilgotnych, l�ni�cych warg i filuternym spojrzeniem. Teraz, gdy zdj�a kaptur, Conan m�g� zlustrowa� wzrokiem jej kszta�tny, proporcjonalny nos i delikatn� lini� �uchwy, b�d�ce symbolami klasycznej stygijskiej pi�kno�ci.
Pod srogim spojrzeniem Otsgara �upie�cy ustawili si� w szeregu. Jeszcze przed chwil� za�enowany, m�odzieniec �cisn�� teraz w d�oni pochodni� i najwyra�niej pr�buj�c odzyska� nadszarpni�t� pozycj�, wysforowa� si� na czo�o kolumny.
Conan spojrza� krytycznie na Otsgara, lecz Vanir nie odes�a� m�odzie�ca do ty�u. Za nim ustawi� si� nast�pny uliczny zabijaka, po nim przybysz z P�nocy imieniem Philo, za kt�rym pod��yli Izajab i Conan. Po nich szli kolejni Shemici z Otsgarem i Zafriti mniej wi�cej w po�owie kolumny.
Wewn�trz zbudowanej w ca�o�ci z kamienia mastaby nie by�o przestronnej komnaty, a jedynie w�skie, opadaj�ce w d� schody. Wysoki korytarz by� tak w�ski, �e z trudem mog�oby wymin�� si� w nim dw�ch m�czyzn, schody za� okaza�y si� przera�liwie strome. Na wp� przy - sypane piaskiem stopnie okaza�y si� zdradliwe, pop�kane, naruszone z�bem czasu i wyg�adzone pod �liskimi drobinami piachu.
- Kap�ani lub wyznawcy musieli przemierza� t� drog� przez ca�e stulecia - wyszepta� Conan do Izajaba. - Mo�e te schody wiod� do jakiej� podziemnej �wi�tyni.
Shemita tylko odburkn�� w odpowiedzi, nawet nie spogl�daj�c na barbarzy�c�.
Conan schodzi� powoli, zapieraj�c si� ramionami o �ciany po obu stronach i nie odrywaj�c wzroku od stopni pod stopami; wola� patrze� na schody i cienie, ni� na �agwie, kt�re unosi�y si� przed nim na wysoko�ci oczu.
Gdy grupa wesz�a w g��b grobowca, zmieni�a si� wyra�nie budowa �cian. Miast kamiennych, topornie ciosanych blok�w, mieli teraz doko�a pylisto-zielon� lit� ska��, nieskazitelnie obrobion� i wyg�adzon�. Sklepienie korytarza pozostawa�o na jednakowej wysoko�ci, bez w�tpienia dla zapewnienia odpowiedniej wentylacji. Nozdrza Conana wype�ni� s�aby, lecz odra�aj�cy od�r, jakim przesycone by�o powietrze w grobowcu. Zawodzenie pustynnego wiatru stopniowo �cich�o do szeptu, gdzie� w g�rze, ponad nimi. Pradawny kurz zast�pi� piach pokrywaj�cy stopnie, cho� nadal by�y one strome i zdradliwe.
Wtem od czo�a kolumny dobieg� g�o�ny okrzyk i cienie zmieni�y kszta�t.
- Schody si� sko�czy�y! � zawo�a� z ekscytacj�, m�odzieniec id�cy na przodzie.
- Na �cianach s� jakie� malowid�a.
Rzeczywi�cie, wkr�tce Conan dotar� do miejsca, gdzie schody przechodzi�y w g�adk� kamienn� pod�og�, lecz i ona nachylona by�a pod k�tem i opada�a jeszcze ni�ej, w d�. �ciany korytarza pobielono gipsem i pokryto malunkami, kt�re mimo kurzu i up�ywu czasu wci�� by�y ca�kiem nie�le widoczne.
Nie przedstawia�y �adnych znanych scen, lecz stanowi�y form� pisma. Nie by�y to litery runiczne, jak u�ywane w krajach hyboryjskich, lecz piktogramy podobne do znak�w, jakimi pos�uguj� si� ludy Stygii i Kitaju. Ci�gn�ce si� poziomymi pasami wzd�u� �cian piktogramy by�y kolorowe i wykonane z prawdziwym artyzmem. Przedstawia�y postaci zwierz�ce i ludzkie, ale nie tylko. Te ostatnie by�y jednak stylizowane i przedstawione w taki spos�b, �e Conan bez pomocy nie zdo�a�by rozszyfrowa� ich znaczenia.
Zwr�ci� uwag� na osobliwo��, kt�ra wzbudzi�a w nim bli�ej niesprecyzowany niepok�j, gdy tak sta� przed �cian�, na kt�rej malowid�a nie zniszczy�y si�, by opa�� p�atami na ziemi�, ani te� nie zasnu�y jej osady nagromadzone przez niezliczone eony czasu.
Cz�ekopodobne istoty na freskach, mimo i� sta�y na dw�ch nogach, nosi�y ubrania i u�ywa�y broni oraz narz�dzi, nieodmiennie przedstawiano z zielon� sk�r� i g�owami podobnymi do wyd�u�onych krokodylich pysk�w. Zachowania i czynno�ci owych postaci by�y zgo�a pospolite i powtarza�y si� wielokrotnie, jednak mimo wyt�onych wysi�k�w barbarzy�ca na pr�no poszukiwa� w�r�d nich prawdziwie ludzkich kszta�t�w.
Izajab spojrza� na Conana.
- Ludzie, kt�rzy wykopali ten grobowiec,