9689
Szczegóły |
Tytuł |
9689 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9689 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9689 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9689 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tim Powers
Data wa�no�ci
Reginie i Brendanowi Powers.
Wspania�ym przyjacio�om
I Cz�onkom rodziny
Nast�puj�ce osoby niech przyjm� moje
serdeczne podzi�kowania:
Chris Arena, Skot Armstrong, Gloria Batsford, Brian Bi�by,
Jim Blaylock, Aaron Dietrich, Phil Dick, Mike Donohue,
Anthony Foster, Kendall Garmon, Tom Gilchrist, Jaq
Greenspoon, Ken Lopez, Joe Machuga, Ed McKie, Denny
Meyer, Dean Moody, David Perry, Sam Riemer, Megan Robb,
Randall Robb, Roger Rocha, Lew Shiner, Fred Spreicher,
Kate Sanborne, Roy Squires, Kiersten Tierney, Ed i Pat
Thomas oraz Dan Volante.
yrazy wdzi�czno�ci dla: Ala, Arta, Billa, Boba, Franka,
Dennisa, Douga, Grega, Jima, Joego, Jody, Joela, Johna, Lew,
Maca, Maria, Michaela, Nicka, Peggy, Toma, Richa oraz reszty
bandy z 1924 - a szczeg�lnie Charliego.
Ksi�ga pierwsza
OTW�RZCIE Z�OT� BRAM�
Trenton, New Jersey - Thomas A. Edison, wynalazca
�ar�wki, kt�rego imieniem nazwano mi�dzy innymi miasto i
wy�sz� uczelni� w stanie New Jersey, otrzyma� w ostatni�
niedziel� tytu� magisterski, sze��dziesi�t jeden lat po swojej
�mierci.
College Stanowy imienia Thomasa Edisona przyzna�
swojemu patronowi honorowy tytu� magistra za ca�okszta�t
dokona�.
"The Associated Press", 26 pa�dziernika 1992,
poniedzia�ek
Rozdzia� 1
Ale ja nie chc� przebywa� po�r�d ob��kanych - zauwa�y�a Alicja.- Och, temu nie
zaradzisz - powiedzia� Kot - wszyscytu jeste�my ob��kani. Ja jestem ob��kany. Ty
jeste� ob��kana.- Sk�d wiesz, �e jestem ob��kana ? - powiedzia�a Alicja.- Na
pewno jeste� - powiedzia� Kot - inaczej nie znalaz�aby� si� tutaj.
Lewis Carroll,
"Przygody Alicji w krainie czar�w"
Kiedy mia� cztery czy pi�� lat, w salonie by�o zawsze ciemno jak w ko�ciele, na
oknach wisia�y szerokie zas�ony, wsz�dzie sta�y ci�kie meble z ciemnego drewna
z ozdobami w kszta�cie stylizowanych li�ci, winnych gron i zakrzywionych
pazur�w. Teraz zas�ony zdj�to, przez okno Kootie widzia� trawnik - bardziej
z�oty ni� zielony w promieniach zachodz�cego s�o�ca, poci�ty wyd�u�aj�cymi si�
cieniami jawor�w - a salon pomalowany by� teraz na bia�o i nie by�o w nim
praktycznie �adnych mebli pr�cz krzese� z jasnego drewna i stolika ze szklanym
blatem.Obramowanie wok� kominka te� by�o teraz bia�e, lecz stare popiersie
Dantego sta�o na nim nadal, jedyna pami�tka dawnych upodoba� dekoratorskich jego
rodzic�w. Zawsze my�la�, �e ten cz�owiek si� nazywa Dante Alegorii.Wychyli� si�
z krzes�a i w��czy� stoj�c� lamp�. Jego niebieski nylonowy plecak le�a� przy
drzwiach wej�ciowych, a na wprost, nieco w g�rze, l�ni�y oczy Dantego niczym
czarne oliwki. Kootie wsta� i podszed� do kominka.Wiedzia�, �e nie wolno mu
dotyka� Dantego. Nigdy go nie korci�o, by z�ama� ten zakaz. Teraz mia�
jedena�cie lat i nie wyobra-
*Wszystkie cytaty z "Przyg�d Alicji w krainie czar�w" i "O tym, co Alicja
odkry�a po drugiej stronie lustra" L. Carrolla w t�umaczeniu Macieja
S�omczy�skiego.
�al ju� sobie, �e pomalowana na czarno g�owa i ramiona po��czo-
ne s� z reszt� cia�a skrytego wewn�trz murowanego kominka -
zdawa� te� sobie spraw�, �e szelesty budz�ce go w nocy to tylko
wiatr poruszaj�cy ga��ziami za oknem sypialni, a nie szepty Dan-
tego mrucz�cego co� do siebie w mrocznym salonie. Dante jednak
nadal by� czym� dziwacznym, ze swoj� skrzywion� min� i puco�o-
watymi policzkami, i lakierem l�ni�cym na wypuk�o�ciach, jakby
kolejne pokolenia uparcie go polerowa�y.
Kootie wyci�gn�� d�o� i dotkn�� jego nosa.
Nic si� nie sta�o. Nos by� ch�odny i �liski. Kootie chwyci�
rze�b� obiema r�kami, podni�s� j� ostro�nie i postawi� na bia�ej
kamiennej p�ycie paleniska.
Usiad� po turecku na pod�odze i pomy�la� o Sydneyu
Green-streecie w "Sokole malta�skim", poc�cym si� w�ciekle i
atakuj�cym scyzorykiem pomalowan� na czarno figurk� ptaka;
Kootie nie mia� poj�cia, co znajduje si� wewn�trz popiersia,
ale zaraz si� dowie. Zobaczy� w�a�nie niepomalowan� bia��
podstaw� Dantego i przekona� si�, �e jest to tylko gips.
Lecz roztrzaskanie go b�dzie krokiem nieodwo�alnym.
Zapakowa� wcze�niej skarpetki, koszule, bielizn�, dres,
wiatr�wk� i czapk� baseballow� do plecaka. Mia� blisko trzysta
dolar�w w dwudziestkach w kieszeni, razem z wielofunkcyjnym
scyzorykiem, lecz nie mo�e uciec, dop�ki nie rozbije popiersia
Dantego.
Dop�ki go nie rozbije i nie zabierze tego, co kryje si� we-
wn�trz. Mia� nadziej�, �e znajdzie z�oto - krugerrandy, na przy-
k�ad, albo takie ma�e sztabki niczym kamienie domina.
Przysz�o mu teraz do g�owy, �e nawet je�li popiersie ma si�
okaza� puste w �rodku, jak czarny sok� Greenstreeta, i tak musi
je rozbi�. Dante by�... symbolem, uosobieniem tego wszystkiego,
w co rodzice pr�bowali Kootiego zamieni�.
Odetchn��, zarazem z ulg� i rozczarowaniem.
Cholerne hokus-pokus, pomy�la�. Medytacja i s�ynny
wielki tunel, przez kt�ry dusze zd��aj� w stron� bia�ego �wiat�a.
Rodzice mieli pe�no rysunk�w na ten temat. Opr�cz tego
piramidy i "Ksi�ga Tota", i reinkarnacja, i wiadomo�ci od tych
"duchowych starc�w" zwanych mahatmami.
Mahatmowie od dawna nie �yli, ale rzekomo mogli
pojawia� si� nadal, by powiedzie� ci, jak by� idealnym
umarlakiem, ta-
kim jak oni. Byli jednak tylko zas�on� dymn� - Kootie nigdy nie
widzia� ani jednego, nawet po d�ugich godzinach siedzenia nieru-
chomo i opr�niania umys�u ze wszystkich my�li, a jego rodzice
te� twierdzili, �e dostrzegali zaledwie zarys �wi�tych starc�w, kt�-
rzy najwyra�niej zawsze wymykali si� przez drzwi kuchenne, je-
�li kto� pr�bowa� si� im zbyt dok�adnie przyjrze�. Zazwyczaj o ich
obecno�ci �wiadczy�y poprzestawiane rzeczy - ksi��ki na p�-
kach, naczynia w kredensie. Je�li zostawi�o si� gar�� drobnych na
kom�dce, znajdowa�o si� je ustawione w kupki, posegregowane
wed�ug nomina��w. Czasem r�wnie� z uwzgl�dnieniem dat na re-
wersie.
Mniej wi�cej w czasie kiedy jego r�wie�nicy dochodzili do
wniosku, �e �wi�ty Miko�aj to oszustwo, Kootie przesta� wierzy�
w mahatm�w i ca�� reszt�. P�niej dozna� wstrz�su, bo dowie-
dzia� si� w szkole, �e naprawd� istnia� Mahatma Gandhi. Na
szcz�cie pewien kolega, kt�ry widzia� film "Gandhi", poinfor-
mowa� Kootiego, �e Gandhi by� zwyk�ym cz�owiekiem, polity-
kiem w Indiach; taki chudy �ysielec, kt�ry przez ca�y czas chodzi�
w pieluchach.
Kootiemu nie wolno by�o chodzi� do kina... ani ogl�da�
telewizji, czy nawet je�� mi�sa, chocia� cz�sto wymyka� si� do
McDonalda na big maca i potem musia� �u� gum�, �eby nie zdra-
dzi� go zapach z ust.
Kootie chcia� by� astronomem, kiedy doro�nie, ale rodzice
nie zamierzali pozwoli� mu na studiowanie. Nie wiedzia� nawet,
czy b�dzie m�g� uko�czy� wszystkie cztery klasy gimnazjum. Po-
wiedzieli mu, �e jest chela, tak jak oni, i jego �yciowym obowi�z-
kiem jest... no c�, w gruncie rzeczy trudno to okre�li�; w ka�-
dym razie mia� stan�� w jednym szeregu z wszystkimi umarlaka-
mi, o kt�rych m�wili. Mia� by� ich "nowym Krishnamurtim" -
zanie�� ich nauk� ca�emu �wiatu. By� przygotowanym na �mier�
i nag�e znalezienie si� w owym wielkim tunelu.
Do tego czasu �adnej telewizji, kina ani mi�sa, a kiedy doro-
�nie, nie powinien �eni� si� ani uprawia� seksu - nie z powodu
AIDS, lecz dlatego �e mahatmowie tego nie polecaj�. C�, my�la�,
nic dziwnego, �e tego nie polecaj�, skoro s� martwi, nosz� pielu-
chy i przez ca�y czas zajmuj� si� tylko przestawianiem fili�anek
w domach innych ludzi.
Lecz najgorsz� rzecz ze wszystkich rodzice uczynili mu w
dniu jego urodzin - nazwali go na cze�� jednego ze swoich
mahatm�w, umarlaka. Mie� jedena�cie lat i nazywa� si� Koot
Hoomie Parga-nas, z nieodwo�alnym przezwiskiem Kootie, to
do�wiadczenie zaiste... c�, widzia� wielu t�u�cioch�w czy
j�ka��w, kt�rych bezlito�nie wy�miewano i przezywano w szkole,
lecz zawsze by� got�w zamieni� si� z ka�dym z nich, byle tylko
mie� normalne imi�, takie jak Steve, Jim czy Bill.
Kootie podni�s� Dantego w obu d�oniach na wysoko��
jakich� dziesi�ciu centymetr�w i upu�ci�. Rozleg� si� g�uchy stuk.
Ale popiersie nie p�k�o.
Wierzy�, �e rodzice oddaj� cze�� Dantemu. Czasem
wstawa� z ��ka i wymyka� si� cichcem z pokoju, zagl�daj�c do
salonu, gdzie rodzice k�aniali si� przed popiersiem i mamrotali
co� melodyjnie. W okre�lone dni w roku - w Bo�e Narodzenie,
na przyk�ad, albo na Halloween, do kt�rego brakowa�o ju� tylko
tygodnia - jego matka szy�a ma�e czapeczki i szaliki dla
Dantego. Zawsze musia�a szy� nowe, nie mog�a u�y�
zesz�orocznych, chocia� zbiera�a je wszystkie.
Poza tym rodzice zawsze przekonywali go - nerwowo,
wydawa�o mu si� - �e poprzedni w�a�ciciel ich domu nazywa� si�
przypadkowo Da� Tay (albo czasem D'Om Tay) i dlatego pijacy
albo wariaci dzwoni�cy czasem w �rodku nocy zdawali si� ��da�
rozmowy z popiersiem.
"Terminator 2". Komedie Pee Wee Hermana. Gry
komputerowe Nintendo. Hamburgery i czasem ukradkowe
zaci�gni�cie papierosem. Potem college, mo�e nawet uko�czenie
szko�y wy�szej. Astronomia. Przyjaciele. Wszystko to, z jednej
strony.
Z drugiej - rajma, khatte chhole, masoor dal, moong dal,
chana dal, za kt�rymi to okre�leniami kry�y si� tylko r�ne
potrawy z gotowanej fasoli. By� razem z mahatmami,
zapocz�tkowa� co� w rodzaju nowego ruchu teozoficznego
(zamiast i�� do college'u) i nie mie� dziewczyny.
Zreszt� kt�ra dziewczyna by go zechcia�a... Na pewno
plotkuj� mi�dzy sob�: "My�lisz, �e to co� strasznego, �e Melvin
wsadzi� ci r�k� pod sp�dnic�? My codziennie musimy ociera� si�
o faceta, kt�ry nazywa si� Kootie!".
Szcz�k� mia� zaci�ni�t� tak mocno, �e bola�y go z�by. �zy
wyp�ywa�y mu spod zamkni�tych powiek. Uni�s� Dantego nad
g�ow� obiema r�kami, zawaha� si�, a potem upu�ci� go na
kamienne palenisko.
Z g�uchym t�pni�ciem popiersie rozpad�o si� na setk� bia-
�ych od�amk�w, z kt�rych kilka posypa�o si� na br�zowy dywan.
Kootie otworzy� oczy i przez kilka sekund, z wal�cym
sercem, wstrzymuj�c oddech, wpatrywa� si� w bia�e, pyliste
rumowisko. Powoli wyci�gn�� r�k�.
Na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e ma przed sob� tylko
kanciaste kawa�ki gipsu; jednak kiedy dr��c� d�oni� rozsun��
od�amki, znalaz� foremn� bry�� w kszta�cie ceg�y, wielko�ci dw�ch
talii kart. Podni�s� j� - by�a ci�ka, a kiedy nacisn�� palcem, jej
powierzchnia ust�pi�a nieco i skorupa gipsu skruszy�a si�, uwal-
niaj�c ob�oczek delikatnego bia�ego py�u.
Zerkn�� za siebie na drzwi wej�ciowe i pr�bowa� sobie wy-
obrazi�, co by zrobili jego rodzice, gdyby weszli teraz do �rodka
i zobaczyli, co si� sta�o. Mogliby dosta� kompletnego �wira.
Zaczai pospiesznie rozrywa� paznokciem wierzchni�
warstw� i kiedy uda�o mu si� odwin�� jeden r�g i zajrze� pod
sp�d, ujrza�, �e jest to jedwabna wzorzysta chustka zalana
gipsem.
Gdy oderwa� r�g, reszta sta�a si� prosta - �ci�gn��
usztywniony materia� i trzyma� teraz w r�ce ma�y szklany
pojemnik. Jego �cianki, z zatopionymi b�belkami powietrza, by�y
po�yskliwie g�adkie, a wn�trze wydawa�o si� m�tne, niby
powierzchnia dymnego kryszta�u.
Kootie podni�s� szklan� cegie�k� do �wiat�a. Powietrze
zawibrowa�o, jakby gigantyczny gong zabrzmia� na niebie,
wstrz�saj�c ziemi� i d�wi�cz�c nut� w rejestrze zbyt niskim, by
mog�o j� us�ysze� ludzkie ucho.
Przez ca�y dzie� gor�cy wiatr przeczesywa� trawy na
zboczach g�r San Bernardino, tocz�c si� na zach�d niczym
powietrzna fala przez opustosza�e, oddalone od siebie o dziesi�tki
kilometr�w pustynne miasteczka, ponad wzg�rzami San Jose, a�
dotar� do kotliny Los Angeles, spychaj�c warstw� smogu ku morzu
i umo�liwiaj�c mieszka�com zobaczenie szczyt�w Mount Wilson i
Mount Baldy, wyra�nych niczym fatamorgana na tle zaskakuj�co
b��kitnego nieba.
Palmy ko�ysa�y si� nad uliczkami osiedli, upuszczaj�c
czasem suche li�cie na zaparkowane samochody; czerwone
dach�wki, obruszane przez letnie deszcze i wiatry, zsuwa�y si� po
pochy�ym dachu, przelatywa�y nad rynn� i roztrzaskiwa�y si� o
podjazd, kt�ry zazwyczaj sk�ada� si� z dw�ch pas�w
pop�kanego betonu przedzielonych lini� trawy. Na tle
nieustaj�cego wycia i �wiszczenia wiatru da�y si� s�ysze�
chrapliwe okrzyki wron pr�buj�cych wznie�� si� ku niebu.
Bli�ej �r�dmie�cia, na ulicach otaczaj�cych wielopi�trowy
rozjazd autostrad, gdzie prowadz�ca na p�noc trasa numer 5 roz-
dziela si� na autostrady Golden State, Santa Monica i Hollywood,
duszny wiatr przez ca�y dzie� potrz�sa� wielkimi powolnymi au-
tobusami, kt�re j�cz�c sun�y po rozpalonym asfalcie, i tego dnia
zwyk�y od�r spalin, ozonu i odleg�y truskawkowo-s�odki zapach
odpad�w zast�pi�o dalekie tchnienie sza�wii i rozpalonej gliny in-
dia�skich domostw.
Przez t� jedn� chwil�, gdy zachodz�ce s�o�ce o�wietli�o na
czerwono drzewa i zbiorniki ropy na zachodnich wzg�rzach wo-
k� Santa Monica, wi�cej ni� zazwyczaj samochod�w na autostra-
dzie zmieni�o nieoczekiwanie pas jazdy, a w mie�cie wjecha�o na
kraw�nik, uderzaj�c w latarni� lub parkometr, albo nie zatrzyma-
�o si� na czerwonym �wietle, mia�d��c zderzak wozu stoj�cego
z przodu; wielu z bezdomnych na ulicach wschodniego Los Ange-
les, Florence i Inglewood skurczy�o si� za zas�on� swoich tekturo-
wych pude� i zacz�o wykrzykiwa� tyrady o Jezusie, FBI, diable
i znanych tylko sobie b�stwach; na Mullho�land Drive wszystkie
samochody zd��aj�ce na zach�d skr�ci�y w prawo, potem w lewo
i ponownie w prawo, jakby wszyscy kierowcy ko�ysali si� do tak-
tu tej samej piosenki puszczanej w radiu.
W zau�ku na ty�ach zapuszczonej kamienicy
czynszowej w Long Beach t�usty p�nagi m�czyzna zadr�a�
nagle i pu�ci� uchwyt w�zka sklepowego, kt�ry pcha� w stron�
otwartego gara�u, a lod�wka, kt�r� wi�z�, spad�a mu na stop�; jego
wrzaski i przekle�stwa przywo�a�y mocno zbudowan� m�od�
kobiet�. Kiedy wsp�lnymi si�ami uwolnili stop� spod lod�wki,
nakaza� jej biec na g�r� i przygotowa� k�piel, koniecznie bardzo
zimn�.
Na Broadwayu zapala�y si� neony przy�miewaj�c
ciemniej�ce niebo - nazwy by�y cz�sto japo�skie i korea�skie,
chocia� napisy w wi�kszo�ci skierowane by�y do ludno�ci
hiszpa�sko j �zycz-nej - i wielu przechodni�w spogl�da�o z
niepokojem na bezgwiezdny firmament. Na chodniku przed
budynkiem starego teatru m�czyzna ubrany w podart�
nylonow� kurtk� i lu�ne wojskowe spodnie zacisn�� usta, by nie
krzykn��, i opiera� si� teraz o jedn� ze starych ozdobnych
latarni.
Jego lewa r�ka, kt�ra przez ca�y dzie� by�a zimna pomimo
upa�u i gor�cego wiatru, rozgrza�a si� teraz i jakby wiedziona w�a-
sn� wol� wskazywa�a na zach�d. Brudn� praw� r�k� m�czyzna
podni�s� daszek baseballowej czapeczki i spojrza� w tamt� stron�,
na �cian� budynku teatralnego, usi�uj�c patrze� przez ni� na wy-
lot i kilometry dalej, poza Hollywood, ku Beverly Hills, szukaj�c
wzrokiem...
...czego�, co nadesz�o, nieznanego i wszechpot�nego
dymu, pulsuj�cego sygna�u, gdzie� tam, gdzie zachodzi�o w�a�nie
s�o�ce.
- O�yw si� - wyszepta� do siebie. - Na Boga, id� i o�yw si�!
Odepchn�� si� od latarni. Niezr�cznie mu by�o i�� z
wyci�gni�t� sztywno r�k� po�r�d t�umu przechodni�w, chocia�
ludzie, kt�rych mija�, nie zwracali na niego uwagi. W autobusie
musia� bokiem przeciska� si� pomi�dzy rz�dami siedze�.
I przez ca�� noc wszystkie �wierszcze milcza�y w ciemnych
zau�kach, w korytarzach pustych biurowc�w i na trawnikach
przydro�nych, jakby ta sama cicha stopa sp�oszy�a je wszystkie.
Rozdzia� 2...a gdy zn�w rzuci�a okiem w ich
stron�, Ryba-Lokaj ju� odszed�, a �w drugi siedzia� na
ziemi w pobli�u drzwi gapi�c si� t�po w niebo.
Lewis Carroll,
"Przygody Alicji w krainie czar�w"
30tie wl�k� si� po ciemnej Loma Vista Drive w stron�
domu. Szed� wolniej ni� kilka minut wcze�niej na Bulwarze
Zachodz�cego S�o�ca i gdy odzyska� oddech, zda� sobie
spraw�, �e kuleje i bardzo go bol� �ebra. Mo�e kt�re� by�o
z�amane.
Wzd�u� kraw�nik�w sta�y du�e zielone pojemniki na
�miecie - najwyra�niej nast�pnego dnia mia�y by� wywiezione.
Domy s�siad�w, kt�re zawsze z pogard� przyr�wnywa� do
japo�skich restauracji z lat pi��dziesi�tych, by�y ukryte za
drzewami, ale wiedzia�, �e pomimo gro�nych napis�w w rodzaju
STRZELAMY DO W�AMYWACZY, o tej porze jest w nich
zupe�nie ciemno. Do �witu brakowa�o ju� niewiele.
Opar� si� o jeden z blaszanych pojemnik�w, pr�bowa� zapo-
mnie� o waleniu serca i o zimnym skurczu w brzuchu, sprawiaj�-
cym, �e d�onie poci�y mu si� i dr�a�y. M�g� twierdzi�, �e do domu
weszli w�amywacze i porwali go, poniewa� ich widzia�, poniewa�
by� �wiadkiem, zidentyfikowa�by ich na policyjnym przes�ucha-
niu; wpadli w panik�, dajmy na to, porwali go i uciekli, nie czyni�c
�adnych innych szk�d poza rozbiciem Dantego. Uda�o mu si�
uciec... po walce, bo trzeba jako� wyt�umaczy� podbite oko i praw-
dopodobnie z�amane �ebro.
Pr�bowa� uwierzy� w histori� o w�amywaczach, kt�r�
b�dzie zapewne musia� opowiedzie� policjantom - pr�bowa�
wyobrazi�
sobie fikcyjnych w�amywaczy, co m�wili, jak wygl�da� ich samo-
ch�d i po kilku sekundach z przera�eniem zda� sobie spraw�, �e
ca�o�� brzmi bardzo dziecinnie, tak jak "koncert na fortepian",
kt�ry skomponowa� rok wcze�niej, pozornie dor�wnuj�cy drama-
tyzmem utworom Czajkowskiego, w gruncie rzeczy jednak tylko
zawi�y i pe�en fa�szywego patosu.
Dziecko po prostu nie potrafi�o dostrzec r�nicy.
Przypomina�o to daltonizm albo faworyzowanie kolorowych
komiks�w ponad stare francuskie obrazy przedstawiaj�ce snopki
siana i ludzi w �odziach �aglowych.
Doros�y zapewne poj��by, �e Lumpy i Daryl nie s� mi�ymi
facetami. C�, Koot, dobry ch�opcze, mo�e zamieszkasz w moim
gara�u - to zaraz obok, �adnych luksus�w, ale mam ��ko i
lod�wk�, a poza tym pomo�esz mi w patroszeniu porzuconych
samochod�w.
Brzmia�o to w porz�dku.
W pewnym momencie za blaszanymi pojemnikami rozleg�
si� nagle jaki� ha�as. Twarde r�ce zacz�y przeszukiwa�
kieszenie Kootiego, kto� �ci�gn�� mu z grzbietu plecak, wyrzucaj�c
wszystkie starannie posk�adane ubrania na za�miecony chodnik i
kilka sekund potem Kootie sta� samotnie na pustej ulicy, krztusz�c
si� i d�awi�c szloch, i wpycha� rzeczy z powrotem do podartego
plecaka.
Szklana cegie�ka wpad�a pod pojemnik na �mieci.
Musia� wczo�ga� si� pod niego z nosem przy ziemi, �eby odzyska�
zgub�.
Przynajmniej wci�� m�g� zwr�ci� swoje trofeum. A
rodzice byliby obowi�zani przyj�� go z powrotem. Niewa�ne, jak
go ukarz�, byle tylko m�g� znale�� si� szybko z powrotem w swoim
pokoju, w swoim ��ku. Zesz�ej nocy �ni�y mu si� studia i "obrona
pracy magisterskiej", co we �nie brzmia�o nawet sensownie. Sen
przepe�ni� go (g�upi�!) determinacj�, by wreszcie zamieni�
(g�upi!) plan ucieczki w (g�upie!) dzia�anie.
Mia� nadziej�, �e ju� nigdy nie b�dzie mu si� nic �ni�o.
Ponownie ruszy� ulic�, ku�tykaj�c od jednej milcz�cej
ka�u�y latarnianego �wiat�a do nast�pnej. Id� spa� i od��
wszystko, do jutra rana, duma� sm�tnie. Mo�e pomy�l�, �e
sp�dzi�em noc w domu Courtney i... Nie. Roztrzaskane
popiersie b�dzie stanowi�o dow�d czego� przeciwnego. Mimo
to lepiej b�dzie w�lizgn�� si� ukradkiem do ��ka i jutro rano
stawi� czo�o wym�wkom.
Kraw�nik przed domem by� pusty. To niepokoj�ce.
Najwyra�niej rodzice s� zbyt w�ciekli, by pami�ta� o obowi�zku
wystawienia �mieci. Ale mo�e s� teraz w samochodzie, je�d�� po
okolicy szukaj�c go i b�dzie m�g�...
Nie. Kiedy wspi�� si� po bia�ym betonowym podje�dzie,
ujrza� ich mercedesa w blasku kuchennego �wiat�a. R�wnie� li�cie
drzewa brzoskwiniowego na prawo od domu by�y o�wietlone na
��to, co oznacza�o, �e �wiat�o pali si� te� w jego sypialni.
Cholera, pomy�la� z rozpacz�. Cholera, cholera, cholera!
Przynajmniej nie ma �adnych samochod�w policyjnych. Na
razie.
Przeszed� po trawniku do gara�u od p�nocnej strony
domu. Przez otwarte drzwi pralni �wiat�o wylewa�o si� na
zewn�trz. Podszed� bli�ej i zajrza� do �rodka.
L�ni�ce prostopad�o�ciany pralki i suszarki, z kolorowymi
opakowaniami proszk�w na p�eczce powy�ej, stanowi�y widok
tak bole�nie znajomy, �e musia� powstrzyma� �zy. Wszed� do �rod-
ka i na palcach ruszy� do kuchni.
Widzia� wn�trze salonu - przy kominku sta�o dwoje
elegancko ubranych ludzi, m�czyzna i kobieta. Dopiero po chwili
rozpozna� rodzic�w.
Ojciec mia� na sobie... czarny smoking i koszul� z
�abotem, a matka ubrana by�a w obszern� bia�� sukni� z
koronkami przy r�kawach i w talii. Oboje stali tam, jak gdyby
nigdy nic, wpatruj�c si� w przeciwleg�e k�ty pokoju.
W pierwszym momencie a� oniemia� ze zdumienia. Czy
mogli si� tak uroczy�cie wystroi�, by powita� go, kiedy wr�ci?
Ojciec mia� przemy�ln� fryzur�, najwyra�niej u�o�on� na mokro
i... jego w�osy by�y teraz zupe�nie czarne, wcale nie siwe.
Kootie wzi�� g��boki oddech.
- Mamo... - powiedzia� cicho.
Matka wygl�da�a na du�o szczuplejsz�. Z
niedowierzaniem spostrzeg�, �e jest umalowana. Jej spokojne
spojrzenie przenios�o si� na sufit.
- Mamo! - powt�rzy�, odrobin� g�o�niej. Nie wiedzia�
czemu,
ale ba� si� odezwa� normalnym tonem.
Ojciec obr�ci� si� w stron� kuchni - i obraca� si� dalej, a� jego
spojrzenie opar�o si� o krzes�o przy �ukowym wej�ciu do przedpokoju.
- Przepraszam - wyszepta� Kootie, przera�ony tym
grotesko-
wym sposobem wymierzenia kary. - Porozmawiajcie ze mn�. Po-
piersie upad�o i st�uk�o si�, wi�c uciek�em, ale mam ten szklany
przedmiot, kt�ry by� w �rodku.
Matka unios�a r�ce i Kootie post�pi� naprz�d, �kaj�c - lecz
ona obraca�a si�, z ramionami wyci�gni�tymi teraz na boki, jakby
ta�czy�a, w zwolnionym tempie. Kootie zatrzyma� si� gwa�townie,
nagle bardzo przestraszony.
- Przesta�cie! - wrzasn�� przenikliwie. - Co wy robicie!
- Kto tu jest? - dobieg� go chrapliwy g�os z przedpokoju.
Kootie us�ysza� ci�kie stukni�cie i odg�os cz�api�cych kro-
k�w w korytarzu - a potem ujrza� przed sob� obszarpa�ca, ulicz-
nego w��cz�g�. By� mocno zbudowany, mia� okr�g�� w�sat� twarz
pod daszkiem brudnej czapki. Zamruga� male�kimi oczkami, wy-
ra�nie zdumiony widokiem poruszaj�cych si� w zwolnionym tem-
pie rodzic�w Kootiego, szybko jednak skupi� uwag� na ch�opcu.
- Chod� tu, ma�y - powiedzia� przest�puj�c przez pr�g
salo
nu. Si�ga� po Kootiego praw� r�k�, bo lewej nie mia�, zamiast niej
wisia� tylko upi�ty pusty r�kaw.
Kootie uskoczy� w lewo do o�wietlonego na zielono atrium,
nieomal przewracaj�c si� na �liskiej marmurowej posadzce, i cho-
cia� zobaczy� dwie postaci siedz�ce na krzes�ach przed drewnia-
n� �ciank� do pn�czy, nie zatrzyma� si�; widzia� postaci zupe�nie
wyra�nie, jednak napar� ca�ym ci�arem cia�a na drzwi do ogro-
du. Drzwi otworzy�y si� i Kootie pop�dzi� przez ciemn� traw� tak
szybko, �e mia� wra�enie, jakby spada� z du�ej wysoko�ci.
R�kami namaca� poziome deski w tylnym ogrodzeniu i ju�
by� po drugiej stronie, przedziera� si� przez zaro�la, wstaj�c, za-
nim jeszcze zd��y� zauwa�y�, �e upad�. Przeskoczy� drewniany
p�ot i pogna� jak�� cich� uliczk�.
Wci�� przed oczami mia� obraz dw�ch postaci siedz�cych
na krzes�ach w atrium, skr�powanych szerok� ta�m� klej�c�.
Oty�a matka i siwow�osy ojciec, z bezz�bnymi ustami
rozdziawionymi w niemym okrzyku, z krwawymi oczodo�ami
zamiast oczu, z rozczapierzonymi d�o�mi �ciskaj�cymi oparcia
krzes�a. Oboje byli w oczywisty spos�b martwi.
Rozdzia� 3 - Zerknij no na drog� i powiedz
mi, czy nie widzisz
kt�rego� z nich?
- Widz�, �e nikogo nie ma na drodze - powiedzia�a Alicja.
- jak�e chcia�bym mie� takie oczy - powiedzia�
Kr�l
strapionym g�osem. - Widzie�, �e Nikogo nie ma na drodze!
I to z takiej odleg�o�ci! Przy tym �wietle zaledwie jestem
w stanie stwierdzi�, �e nie ma tam prawdziwych os�b!
Lewis Carroll,
"O tym, co Alicja odkry�a po drugiej stronie lustra"
Pete Sullivan otworzy� oczy po b�ysku, ale mija�y sekundy, a on
obserwowa� pasmo nieba przez okno furgonetki i nie s�ysza� �ad-
nego grzmotu. Usiad� na w�skim ��ku, zastanawiaj�c si�, czy
milcz�ce b�yski przed oczami s� oznak� zbli�aj�cego si� ataku
serca; by� dzisiaj niewyt�umaczalnie zdenerwowany i pami�ta�
o rozegranej niedawno, zupe�nie nieudanej partyjce bilardu.
My�l o zbli�aj�cym si� ataku serca ju� go nie przera�a�a;
zda� sobie spraw�, �e w gruncie rzeczy by�y to irracjonalne l�ki.
Spu�ci� bose stopy na pod�og� i wsta� - wiele lat wcze�niej
podwy�szy� dach w furgonetce o siedemdziesi�t pi��
centymetr�w, tak �e m�g� sta� we wn�trzu, nie uderzaj�c si� w
g�ow� - po czym opar� si� o obudow� umywalki i wyjrza� przez
otwarte okno w arizo�-sk� noc.
Kotlina Tonto otoczona by�a dzisiaj pier�cieniem
k��biastych chmur. Jeden z cumulus�w zosta� na moment
o�wietlony od wewn�trz; chwil� p�niej rozwidlona b�yskawica
zaja�nia�a bardziej na wsch�d, nad po�udniowymi zboczami
�a�cucha Mogollon.
Sullivan czeka�, lecz grzmot nie nast�pi�.
Wiatr przynosi� zapach kojarz�cy si� z jesiennymi
wieczorami jego dzieci�stwa w Kalifornii, ch�odny aromat
mokrych od deszczu ska�. Nagle od�r niepranych ubra� i gazu z
butli przepe�niaj�cy wn�trze furgonetki sta� si� nienawistny.
Sullivan wci�g-
n�� d�insy i skarpetki, w�o�y� buty z metalowymi czubami i od-
sun�� drzwi.
Kiedy wyszed� na zewn�trz i sta� na wysypanym �wirem
parkingu lokalu O'Hary, jego uszu dobieg�y odg�osy z wn�trza
baru - d�wi�ki piosenki Gartha Brooksa z szafy graj�cej,
stukanie ku� bilardowych, brz�k szklanek i szmer rozm�w.
Post�pi� kilka krok�w przed siebie, na pr�no szukaj�c
wzrokiem gwiazd na pochmurnym niebie, kiedy nagle
zaparkowana obok honda kombi przem�wi�a do niego.
- Ostrze�enie - powiedzia�a. �wiat�a baru odbija�y si� w
ma
sce samochodu. - Znalaz�e� si� zbyt blisko, cofnij si�. - Sullivan
cofn�� si�. - Dzi�kuj� - powiedzia�a honda.
Cholerstwo przemawia�o niezbyt grzecznym tonem.
Sullivan wr�ci� do furgonetki po papierosy i ogie�. Kiedy
znowu wyszed�, honda milcza�a, dop�ki nie pstrykn�� zapalnicz-
k�; wtedy samoch�d ponownie ostrzeg� go, �e znalaz� si� zbyt
blisko.
Zaci�gn�� si� i wypu�ci� ob�ok dymu, uniesiony leniwie
przez wieczorn� bryz�.
- Zbyt blisko na co? - zapyta�.
- Cofnij si� - powt�rzy�a honda.
- Zbyt blisko kogo? Ciebie? A mo�e jest tutaj jaki� inny
sa
moch�d? Mo�e oboje powinni�my si� cofn��.
- Ostrze�enie - m�wi� w�z, przekrzykuj�c go. - Znalaz�e�
si�
zbyt blisko. Cofnij si�.
- Co zrobisz, je�li odm�wi�?
- Zacznie wy� jak syrena stra�acka, Pete - us�ysza� g�os
za
plecami. - Po co k��cisz si� z samochodem?
To by� Morrie, barman, i tutaj, na �wie�ym powietrzu,
Sulli-vanowi wydawa�o si�, �e czuje zapach piwa od jego
zmoczonego fartucha.
- Ona zacz�a, Morrie.
- Co ty gadasz! Jaka ona? Maszyny nie maj� osobowo�ci.
Jest
do ciebie telefon.
Sullivan wyobrazi� sobie, �e podnosi s�uchawk� telefonu
przy barze i s�yszy p�aski mechaniczny g�os, kt�ry ka�e mu si�
cofn��, poniewa� znalaz� si� zbyt blisko.
- Elektrownia?
- Nie mam poj�cia. Mo�e to jaki� tatu� z s�siedztwa,
w�ciek�y, �e kto� figluje z jego c�reczk�.
Morrie ruszy� po chrz�szcz�cym �wirze w stron�
o�wietlonego prostok�ta drzwi, a Sullivan wetkn�� koszul� w
spodnie i pospieszy� za nim. To nie m�g� by� �aden z
mieszka�c�w tego ma�ego pustynnego miasteczka - Sullivan by�
jednym z niewielu samodzielnych elektryk�w, kt�rzy nie upijali
si� co wiecz�r i nie przeznaczali o�miuset dolar�w tygodniowej
wyp�aty na uwodzenie miejscowych dziewcz�t.
Poza tym by� w miasteczku dopiero od tygodnia. W
poprzedni pi�tek uk�ada� kable w elektrowni atomowej Palo
Verde sto pi��dziesi�t kilometr�w st�d na zach�d - a w ci�gu
tego ostatniego tygodnia w tutejszej elektrowni Roosevelt mia�
zbyt wiele pracy, by po wypiciu kilku butelek coca-coli i
rozegraniu paru partyjek bilardu mie� jeszcze czas na cokolwiek
innego.
Blask �wiate� u sufitu i neon�w reklamowych by� tak silny,
�e Sullivan musia� zmru�y� oczy. Podszed� do baru, gdzie Morrie
nalewa� mu ju� coca-col� do plastikowego kubka. Podni�s�
s�uchawk� telefonu.
-Tak?
- Pete? Bo�e, masz �elazne przyzwyczajenia, ka�dego
roku
pracujesz w tych samych miejscach w tym samym czasie.
G�os brzmia� do�� gniewnie. To by�a jego siostra
bli�niaczka. Sullivan zacisn�� d�o� na s�uchawce.
- Sukie, czego...
- Zamknij si� i s�uchaj. Jestem w hotelu w Delaware.
W�a
�nie zadzwonili do mnie z recepcji. Twierdz�, �e kto� stukn�� m�j
samoch�d na parkingu, i chc�, �ebym zesz�a i poda�a im numer mo
jej polisy ubezpieczeniowej. Obudzi�am si�...
- Sukie, nie rozumiem...
- Zamknij si�! Obudzi�am si� w czasie barowym, Pete!
Usia
d�am na ��ku na sekund� przed dzwonkiem telefonu, a potem
poczu�am w r�ku tworzywo s�uchawki, zanim jeszcze jej dotkn�
�am! Czu�am, jak �renice zw�aj� mi si�, chocia� nie zd��y�am
jeszcze zapali� lampy! Nikt nie stukn�� w m�j samoch�d, za�o��
si� o wszystkie pieni�dze! To ona mnie znalaz�a. Znajdzie r�w
nie� ciebie, jej ludzie b�d� czekali na mnie przy recepcji, czeka
j� r�wnie� na ciebie, tam gdzie jeste�, dobrze o tym wiesz.
I wiesz, dlaczego ona nas szuka, chyba �e uda�o ci si� wszystko
zapomnie�. Je�li ci� to w og�le obchodzi, patrz� teraz Komando-
rowi Kosie prosto w oczy; oto wiadomo�� dla ciebie. Wyjd� stam-
t�d, gdziekolwiek jeste�, natychmiast, wsi�d� do samochodu i...
- ten telefon jest ��czony przez centralk� w recepcji, wszystko
s�ysz� - i pojed� tam, gdzie ukryli�my... pewn� rzecz, rozumiesz?
W gara�u. Tego w�a�nie b�dziesz potrzebowa�, je�li ona znowu
nas szuka.
- Nie mog�.
- Czy wiesz, o jakiej rzeczy m�wi�?
- Chyba tak... tam gdzie na chodniku le�y tyle li�ci
palmo
wych, �e prawie nie da si� przej��? Gdzie trzeba czo�ga� si� pod
niskimi ga��ziami? Czy ta... rzecz nadal tam jest?
- Nigdy tego nie rusza�am.
- Ale ja nie mog� tak po prostu st�d odej��, Sukie, musia�bym...
Bo�e, i�� do laboratorium radiologicznego i zmierzy� sobie poziom
promieniowania, to zajmie dwadzie�cia minut, a moja wyp�ata...
- Odejd�, Pete! To tylko posada.
- Pracuj� dla organizacji u�yteczno�ci publicznej stanu Ari
zona - odpar� Sullivan spokojnie - stanowi�cej cz�� koncernu
Edisona, tak jak wszystkie firmy us�ug miejskich w ca�ym kraju.
Na wschodnim wybrze�u wszystko nale�y do Con-Ed, na zacho
dzie jest to California Edison, nawet na p�nocy wi�kszo�� nale
�y do Edisona. Od oceanu po ocean nie ma innego pracodawcy. Ni
gdy ju� nie za�apa�bym si� na posad� w bran�y.
- Wu pe, ch�opie.
- Sukie, mo�e kto� naprawd� stukn�� tw�j samoch�d -
zacz��,
zdaj�c sobie zaraz spraw�, �e m�wi do g�uchego telefonu. Od�o�y�
s�uchawk� i przesun�� aparat w stron� Morriego.
- Kto to jest Sukie? - zapyta� barman.
- Moja siostra. Kto� obt�uk� jej lakier na zderzaku. Chce z
te
go zrobi� spraw� wagi pa�stwowej. - Sullivan przypomnia� sobie,
jak niezr�cznie gra� w bilard wcze�niej tego wieczora, i z rozdra�
nieniem zauwa�y�, �e trz�s� mu si� r�ce. Odsun�� kubek z col�. -
Daj mi miark� wild turkey i piwo na popitk�, dobrze?
Morrie uni�s� brwi, ale nala� whisky, nie komentuj�c faktu,
�e b�dzie to pierwszy prawdziwy drink, jaki Sullivan
kiedykolwiek zam�wi� w barze O'Hary.
Sullivan usiad� na wysokim sto�ku, prze�kn�� whisky i
popi� d�ugim �ykiem zimnego piwa. W efekcie poczu� si� bli�ej
swojej siostry i to sprawi�o, �e nieomal odepchn�� od siebie
szklank� z alkoholem.
Lecz nie ca�kiem. Da� znak Morriemu i poci�gn�� kolejny
�yk piwa.
...Patrz� teraz Komandorowi Kosie prosto w oczy, je�li ci�
to obchodzi.
Komandor Kosa to by�o okre�lenie Sukie na kostuch� -
Sullivan wierzy�, �e wzi�a je z jakiej� dzieci�cej gry, w kt�r�
zawsze przegrywa�a - i by�a to r�wnie� nazwa ka�dego
pistoletu, jaki w danym momencie posiada�a. Przez kilka lat,
dawno temu w Los Angeles, by� to derringer kalibru .45 z dwoma
nabojami dum-dum w b�benku. Komandor Kosa by� z pewno�ci�
czym� r�wnie skutecznym dzisiaj. Sullivan rozwa�a�, czy Sukie
mog�aby si� zabi�, nie schodz�c nawet do recepcji i nie
sprawdzaj�c, czy telefon rzeczywi�cie by� fa�szywy. Mo�e tak.
Mo�e czeka�a, przez wszystkie te lata, na wystarczaj�co dobr�
wym�wk�, by paln�� sobie w �eb. Oczywi�cie nie omieszka�a
wcze�niej do niego zadzwoni�.
.. .1 dobrze wiesz, dlaczego ona nas szuka, chyba �e uda�o ci
si� wszystko zapomnie�.
Na moment Sullivanowi stan�� przed oczami
enigmatyczny obraz z koszmaru nawiedzaj�cego go regularnie w
dzieci�stwie: trzy puszki piwa buraczanego, zakopane do po�owy
w piasku na pla�y, na zawsze zamkni�te... i m�ski g�os m�wi�cy:
"Nie jeste� pastylk� aspiryny...".
Zadr�a� i odepchn�� od siebie t� my�l. Podni�s� szklank� i
poci�gn�� tak pot�ny �yk piwa, �e zabola�o go gard�o, i musia�
siedzie� sztywno, dop�ki nie prze�kn�� wszystkiego do ko�ca.
Wreszcie m�g� znowu oddycha�.
Teraz poczu� nag�e zimno piwa w �o��dku. Ale
przynajmniej wspomnienie znikn�o. Bo�e, pomy�la�, zamieniam
si� w Sukie.
...Wu pe, ch�opie.
Sukie zawsze udawa�a si� jazda po pijanemu po
autostradach Los Angeles - twierdzi�a, �e je�li skr�ci si�
bezwiednie, to trzeba tylko nacisn�� peda� gazu kontruj�c
kierownic� i nikt nie zauwa�y, �e na moment straci�o si�
kontrol�; sta�o si� to jej mottem: Wyprzedzaj problemy, wu pe.
Morrie nala� mu wreszcie drug� miark� whisky; Sullivan po-
dzi�kowa� skinieniem g�owy i poci�gn�� ostro�ny �yk. Nigdy nie by-
�em dobry w bilard, pomy�la�. Albo mo�e zawsze by�em niez�y, tylko
dzi� wieczorem gra�em nerwowo. Nie mog� wyprzedzaj�c pro-
blem�w porzuci� tego miasta, tej pracy. Zapewne Sukie wszystko
wymy�li�a - siedzi sobie teraz chichocz�c, nie w Delaware i wcale
nie z pistoletem w gar�ci - tylko po to, by raz jeszcze zrujnowa� mi
�ycie.
Nie ma mowy.
Poci�gn�� umiarkowany �yk piwa. M�g�bym zrezygnowa� z tej
roboty, pomy�la�. Je�li zg�osz� rezygnacj� majstrowi, nie b�d� mie�
nic przeciwko mnie. Niezale�ni elektrycy dostaj� zawsze "kopa na
pop�d" i ruszaj� dalej. Musia�bym podpisa� podanie o zwolnienie i
podda� si� badaniu radiologicznemu, ubrany w papierow� pi�am�
po�o�y� si� w aluminiowej trumnie, podczas gdy licznik pika�by
nade mn�, mierz�c porcj� rem�w, jak� poch�on��em w tym roku;
nast�pnie uda�bym si� do Kalifornii, odzyska�... mask� i ruszy�
dalej, do Nevady albo podobnego miejsca. Zawsze znajdzie si�
praca elektryka dla kogo�, kto ma czyste konto u Edisona.
Ale je�li Sukie tylko gra mi na nosie, po co mia�bym si� przej-
mowa�?
Ale je�li jest inaczej, pomy�la�, to kto� b�dzie czeka� na moje
pojawienie si� w elektrowni. W gruncie rzeczy, je�li przeciwnik
pods�uchiwa� nasz� rozmow�, na przyk�ad w recepcji jej hipotetycz-
nego hotelu, to s�ysza� s�owa Morriego, zawsze te same przy odbie-
raniu telefonu. "Bar O'Hary w Roosevelt, Morrie przy telefonie".
Z elektrowni Roosevelt do baru O'Hary jest oko�o p�
godziny drogi... chyba �e komu� bardzo si� spieszy.
Morrie doda koszt drink�w do ��cznej op�aty za miejsce par-
kingowe. Sullivan prze�kn�� reszt� whisky i piwa i wyszed� z baru.
Wl�k� si� przez �le o�wietlony parking do furgonetki. M�g�
wsi��� do �rodka, zamkn�� za sob� drzwi, zablokowa� je i u�o�y�
si� wygodnie na sk�adanym ��ku, a nast�pnego dnia o �smej ra-
no przeje�d�a� przez bram� elektrowni, machaj�c przepustk�
stra�nikowi, kt�ry i tak go zna�, a potem rado�nie sp�dzi� ca�y ra-
nek dokr�caj�c rurki izolacyjne, kt�re i tak trzeba b�dzie ode-
rwa� i wymieni�, gdy majster zauwa�y, �e wyznaczona data kon-
troli min�a tydzie� wcze�niej. Spokojna, bezsensowna, gwaran-
towana przez zwi�zek robota p�atna trzydzie�ci dolc�w za godzi-
n�. Gdzie znalaz�by drugi taki fach?
Drgn�� zaskoczony i sekund� p�niej honda powiedzia�a:
- Ostrze�enie! Znalaz�e� si� zbyt blisko. - Poczu� nagle
zimny pot na czole i serce zacz�o mu wali�. - Cofnij si� -
ci�gn�a maszyna. Odst�pi� do ty�u. - Dzi�kuj�.
Czas barowy. To nie by�a tylko niezdarno�� przy stole
bilardowym. Niew�tpliwie ponownie znalaz� si� w czasie
barowym.
...Obudzi�am si� w czasie barowym, Pete!
Tak w�a�nie Sullivanowie nazwali niesamowite zjawisko,
kiedy po raz pierwszy je zauwa�yli, na pocz�tku ich pracy dla
Loret-ty deLaravy w Los Angeles - Sukie pos�u�y�a si� tu analogi�
do kalifornijskich bar�w, kt�rych obs�uga przesuwa wskaz�wki
zegar�w �ciennych o dziesi�� minut do przodu, by mie� czas na
uprz�tni�cie sto��w przed zamkni�ciem o drugiej w nocy, co spra-
wia, �e dla klient�w druga w nocy nadchodzi nieco wcze�niej ni�
w rzeczywisto�ci. Sullivanowie sp�dzali wiele wieczor�w w loka-
lach, chocia� Pete pi� tylko col� i czasem piwo, i pami�ta� Sukie,
w ciemnych okularach, siedz�c� w jakim� mrocznym zakamarku,
zaci�gaj�c� si� papierosem i pytaj�c�: "Wp� do drugiej? Na-
prawd� czy w czasie barowym?".
Sta� teraz przy samochodzie, z r�k� na klamce.
Otworzy� wreszcie drzwi i siad� za kierownic�. Silnik
zaskoczy� od razu. Sullivan pozwoli� mu rozgrza� si� przez kilka
sekund, po czym wrzuci� bieg i wtoczy� si� na drog�, kt�ra mia�a
zaprowadzi� go do Claypool i autostrady numer 60 ci�gn�cej si�
na zach�d.
Niebo ponownie zaja�nia�o, dwukrotnie; chocia� Sullivan
otworzy� okno przeje�d�aj�c obok rz�si�cie o�wietlonego lokalu
O'Hary, nabieraj�c pr�dko�ci na asfaltowej szosie, wci�� nie s�y-
sza� grzmotu.
Nacisn�� peda� hamulca na sekund� przed pojawieniem
si� �wiate� stopu samochodu przed nim; a potem ujrza� nast�pny
zygzak b�yskawicy bardzo wyra�nie, poniewa� zerkn�� wcze�niej
dok�adnie w to miejsce, w kt�rym si� pojawi�a.
Czas barowy, bez w�tpienia. Westchn�� i jecha� dalej.
Ka�dy do�wiadcza czasu barowego, zazwyczaj w
momentach niepe�nej �wiadomo�ci przed za�ni�ciem albo zaraz
po obudzeniu - kiedy ha�as powoduj�cy otworzenie oczu,
b�d�cy zreszt�
cz�sto kolejnym logicznym elementem przerwanego snu, bez
wzgl�du na to, czy jest to dzwonek budzika, okrzyk czy inny
d�wi�k, nast�puje w rzeczywisto�ci dopiero po kilku sekundach;
albo kiedy jaki� ha�as w tle, na przyk�ad szum lod�wki czy wen-
tylatora, staje si� niezno�ny dopiero na sekund� przed ucich-
ni�ciem.
Rodze�stwo Sullivanow sp�dzi�o niezliczone godziny w
czasie barowym w latach osiemdziesi�tych - wydawa�o si�, �e
zawsze si�gaj� po telefon, zanim jeszcze zaczai dzwoni�, a na
fotografiach zawsze mieli zamkni�te oczy, poniewa� przewidzieli
moment b�y�ni�cia flesza. W ko�cu zdali sobie spraw�, �e jest
to tylko jeszcze jeden dziwaczny skutek ich pracy dla Loretty
deLaravy, lecz p�acono im tak dobrze, �e mogli si� tym nie
przejmowa�.
Pieni�dze. Sullivan zerkn�� na wska�nik paliwa,
zastanawiaj�c si�, czy zdo�a kiedykolwiek odebra� swoj�
ostatni� wyp�at� z elektrowni. Zapewne nie, je�li Sukie mia�a
racj� co do tego, �e deLarava ich �ciga. Czy dostanie jeszcze
kiedykolwiek robot� elektryka?
Zapewne nie, je�li deLarava nadal pracuje w bran�y filmowej.
Wspaniale.
B�dziesz si� tym martwi� p�niej, powiedzia� sobie, kiedy
ju� pojedziesz do Hollywood i odzyskasz mask� - je�li wci�� jest
w tym dziwnym gara�u, je�li kto� nie zniwelowa� tamtego wzg�-
rza i nie wybudowa� tam osiedla luksusowych willi.
Nie spuszczaj�c wzroku z drogi, namaca� kaset� w schowku
przy d�wigni bieg�w i wsun�� j� do magnetofonu; kiedy radosne
pierwsze d�wi�ki przeboju "Down Under" australijskiej grupy
Men At Work pop�yn�y z g�o�nik�w, pr�bowa� poczu� si� pewnie
i bu�czucznie. Jestem nieustraszonym podr�nikiem, pomy�la�,
samowystarczalnym nomad�; zawsze w drodze, nie boj� si� kon-
frontacji ani z p�kni�t� uszczelk�, ani z uzbrojonym w n� pija-
kiem w przydro�nym barze; zawsze wpatruj� si� w horyzont spod
przymru�onych,powiek niczym kowboj z reklam Marlboro.
Zadr�a� jednak i obiema r�kami �cisn�� kierownic�. Ca�y
kawa� drogi do Hollywood? Olej w furgonetce nie by� zmieniany
od ponad sze�ciu tysi�cy kilometr�w, a klocki hamulcowe mia�
niemi�osiernie starte.
Sukie cz�sto, i chyba bezwiednie, wymy�la�a
nonsensowne s�owa do r�nych piosenek, i kiedy teraz Sullivan
us�ysza� melodi� starego przeboju "Beverly Hillbillies", zanuci�
u�o�ony napr�dce tekst:
Siostra rzek�a: "Peter, nogi bierz za pas.
Ju� Kalifornia czeka na ci�, jed�",
Wi�c on grata rozp�dzi�, a� znalaz� si� w La Pa�.
W noc swoich szesnastych urodzin po�yczy� samoch�d
ojczyma i je�dzi� na z�amanie karku po pustym o tej porze
parkingu przed wielkim centrum handlowym, potem ochroniarze
gonili go przez wiele kilometr�w w swoim wozie z oznakowaniami
udaj�cymi policyjne, i grozili w�ciekli, �e oskar�� go o wszelkie
mo�liwe zbrodnie; nic z tego nie wynik�o, a jedyny zarzut, jaki
do dzisiaj pami�ta�, brzmia�: "Przekroczenie granicy miasta w
celu unikni�cia zatrzymania".
I oto jecha� teraz, dwadzie�cia cztery lata p�niej, ze
skronia-mi przypr�szonymi siwizn�, zastanawiaj�c si�
nadaremnie, czy tym razem nawet ucieczka poza granice stanu
pomo�e mu uj�� przed k�opotami.
We wstecznym lusterku ujrza� b�ysk. Zaraz po grzmocie,
kt�ry tym razem przetoczy� si� po pustyni, lun�a ulewa.
W��czy� wycieraczki. Naprawd� nazywa�a si� Elizabeth,
ale przezwisko, kt�re sama sobie nada�a, pochodzi�o z piosenki
Bobby Darina "Mackie Majcher" - w tek�cie wspomina si�
pokr�tce o kobiecie imieniem Tandetna Sukie. �zy nap�yn�y
mu do oczu i zap�aka�, gwa�townie i �a�o�nie, nad utracon�
siostr� bli�-niaczk�.
Pod wp�ywem wypitego alkoholu mia� ochot� naciska�
peda� gazu - wu pe, kole� - i rozbija� p�ask� mask� furgonetki
nawa� pustynnego powietrza; potem jednak zda� sobie spraw�, �e
po deszczu droga zrobi si� �liska, i pozwoli� wskaz�wce
pr�dko�ciomierza opa�� do siedemdziesi�ciu kilometr�w na
godzin�.
W ko�cu nie by�o powodu do po�piechu. DeLarava na
pewno zechce wykona� swoj� robot� w Halloween, a do �wi�ta
jeszcze pi�� dni.
Rozdzia� 4 Bardzo �atwo powiedzie�: "Wypij
mnie", ale roztropna ma�a Alicja wcale nie mia�a zamiaru
robi� tego w po�piechu.
- Nie, najpierw si� przyjrz� - powiedzia�a - i sprawdz�,
czy nie zaznaczono na niej "trucizna"...
Lewis Carroll,
"Przygody Alicji w krainie czar�w"
Lumpy i Daryl nie znale�li woreczka z
�wier�dolar�wkami w bocznej kieszonce plecaka Kootiego,
tote� w ca�onocnym sklepie na Fairfax m�g� kupi� sobie ciemne
okulary, �eby zakry� opuchni�te oko. Pozosta�o mu nieco
ponad sze�� dolar�w.
Teraz siedzia� na �aweczce na przystanku autobusowym,
bo nie mia� ju� si�y i��. Mo�e to niewa�ne - mo�e wszystkie
�aweczki w ca�ym mie�cie wygl�daj� tak samo. Albo, co gorsza,
wydaj� si� normalne normalnym ludziom, tylko on w�a�nie
takie widzi.
�awka by�a czarna, z du�� bia�� trupi� czaszk� ze skrzy�owa-
nymi piszczelami i napisem PALENIE PAPIEROS�W TO
�MIER�. W sklepie widzia� papierosy marki �mier�. Opakowa-
nie by�o czarne, z takim samym wizerunkiem trupiej czaszki
i piszczeli. Czy rzeczywi�cie mo�e istnie� taka marka? Co mo�e
by� w �rodku? Ma�e odcinki ko�ci palc�w, pomy�la�, poplamione
na jednym ko�cu krwi� dla oznaczenia filtra.
Trz�s� si� w swojej grubej flanelowej koszuli. Na s�o�cu
by�o ciep�o, ale w cieniu panowa� jeszcze ch��d i bez trudu
wciska� si� pod ubranie. Mo�e kiedy s�o�ce wzniesie si� ponad
dachy budynk�w przy ulicy ta dziwna noc wreszcie si� sko�czy i
na �aweczce wymalowana b�dzie jaka� normalna reklama.
Mo�e b�dzie m�g� p�j�� do domu i jego rodzice tam
b�d�.
Tych dwoje w �lubnych ubraniach to musieli by� jego
prawdziwi rodzice, a nie te cia�a przymocowane ta�m� do
krzese� w atrium, cia�a z krwawymi oczodo�ami...
Dr�a�, odchyli� si� do ty�u, chwytaj�c si� d�o�mi za �okcie i
oddychaj�c z trudem. Mo�e mia� atak serca. To zapewne by�aby
najlepsza rzecz, jaka mog�aby mu si� przydarzy�. Irytowa�o go, �e
stopy dyndaj� mu w powietrzu i nie mo�e postawi� ich na
chodniku.
Na Bulwarze Zachodz�cego S�o�ca, wiele godzin temu,
kiedy niebo by�o jeszcze czarne, kilkakrotnie pr�bowa�
zadzwoni� na policj�. Mo�e za dnia uda mu si� znale��
dzia�aj�cy telefon. Mo�e, mo�e, mo�e.
Dr�enie usta�o. Kootie ostro�nie nabra� powietrza, jakby
sprawdzaj�c, czy atak czkawki wreszcie ust�pi�. Wydychaj�c roz-
lu�ni� si� i odkry�, �e jego nogi si�gaj� jednak ziemi.
Przyg�adzi� czarne kr�cone w�osy i wsta�; kiedy odszed�
kilka krok�w, �eby stan�� na s�o�cu, zda� sobie spraw�, �e jest
g�odny. Sta� go by�o na �niadanie, ale zapewne na niewiele
wi�cej.
- Czekasz na autobus, ch�opcze?
Kootie podni�s� wzrok i zobaczy� starego cz�owieka, kt�ry
do niego m�wi�.
- Nie - odpar� szybko. - Nie, dzisiaj... id� do szko�y na
piecho
t�. - Wetkn�� d�onie w kieszenie i ruszy� na po�udnie, powstrzymu
j�c si� przed rzuceniem za siebie l�kliwego spojrzenia.
Ten facet wygl�da� na normalnego, pomy�la�. M�g� by�
zwyczajnym facetem jad�cym do pracy, zaciekawionym widokiem
samotnego ch�opca o tak wczesnej porze.
Lecz Kootie pami�ta� niekt�rych z ludzi napotkanych w
trakcie tej d�ugiej, przera�aj�cej nocy. Najpierw stara kobieta
pchaj�ca w�zek do zakup�w przez jasno o�wietlony parking
supermarketu wo�a�a do niego, nazywaj�c go Alem, a kiedy
oddali� si� pospiesznie, zacz�a p�aka�; jej �kania by�y o wiele
dono�niejsze od wcze�niejszych krzyk�w, s�ysza� j� ci�gle,
b�d�c ju� o ca�y kwarta� dalej. P�niej, uciekaj�c przed jakim�
starcem, kt�ry zdawa� si� go �ledzi�, wpad� na m�odego w��cz�g�,
ze spodniami �ci�gni�tymi do kolan, wypr�niaj�cego si� za
blaszanym pojemnikiem na �mieci... Potrz�sn�� g�ow�, by
odgoni� ci�gle powracaj�ce wspomnienie kamyk�w i kapsli
wypadaj�cych z ty�ka zak�opotanego ch�opaka i stukaj�cych o
asfalt. Potem jaka� kobie-
ta w l�ni�cym jaguarze XKE podjecha�a do kraw�nika, opu�ci�a
szyb� i zawo�a�a do niego: "Jeste� za m�ody, �eby pali�! Dam sto
dolar�w za twoje cygaro!". Wtedy zacz�� p�aka�, bo chocia� nie ro-
zumia�, czego od niego chce, tak bardzo pragn�� podbiec do ele-
ganckiego samochodu i b�aga� pi�kn� kobiet� o pomoc, lecz jej
oczy, usta i z�by by�y tak l�ni�co jasne, �e uciek� uliczk� zawalon�
blaszanymi pojemnikami i drewnianymi paletami, w kt�r� jej
samoch�d nie zdo�a�by wjecha�.
Za plecami us�ysza� teraz znajome piszczenie hamulc�w i
warkot dieslowskiego silnika. Chwil� p�niej wielki czarno-bia�y
autobus miejski przemkn�� obok ze �wistem. Kootie mia�
nadziej�, �e stary cz�owiek z przystanku jedzie do pracy, kt�r� lubi,
i �e dla niego miasto nadal jest spokojne, bezpieczne, jak dawniej
dla Ko-otiego.
Obserwowa� autobus przepychaj�cy si� zat�oczonymi ulica-
mi - co znajduje si� w tamtej okolicy? Targ rolny, przypomnia�
sobie, i �ydowskie delikatesy, gdzie wysoki m�czyzna za lad� sto-
iska rybnego cz�stowa� go kiedy� kawa�kami w�dzonego �ososia
i w�gorza - i nagle ujrza� samoch�d policyjny skr�caj�cy w jego
stron� z Beverly.
Przed sklepem spo�ywczym na wprost niego znajdowa�y si�
dwa automaty telefoniczne. Kootie skr�ci� w ich stron�, id�c w ta-
kim tempie, by sta� ze s�uchawk� w r�ce, kiedy samoch�d policyj-
ny b�dzie go mija�. Gdy podszed� wreszcie do telefonu, posun�� si�
do tego, �e wrzuci� do otworu jedn� ze swoich drogocennych dwu-
dziestopi�ciocent�wek. Potrzebuj� czasu na zastanowienie, po-
my�la�.
Wyobra�a� sobie, �e zatrzymuje ten radiow�z albo nast�pny,
kt�ry si� pojawi. Uwiesi�by si� po prostu na klamce u drzwi i za-
cz�� p�aka�, i powiedzia�by wszystko policjantom, a potem wszy-
scy pojechaliby do jego domu na Loma Vista Drive. Czeka�by w sa-
mochodzie z jednym z policjant�w, podczas gdy drugi sprawdza�-
by dom. Albo te� przez radio poprosiliby inny patrol o sprawdzenie
domu i zabrali Kootiego na komisariat.
A potem co? Kilka razy w ci�gu tej d�ugiej nocy zatrzymy-
wa� si� i zamyka� oczy, pr�buj�c uwierzy�, �e jego rodzice �yj�, �e
to, co widzia� wtedy w domu, by�o tylko przywidzeniem, ��cznie
z tym jednor�kim w��cz�g� w przedpokoju pr�buj�cym go z�a-
pac; pr�bowa� te� uwierzy�, �e szklana cegie�ka w jego kieszeni
nie ma nic wsp�lnego z lud�mi, na kt�rych si� natyka; i ani razu
nie uda�o mu si� uwierzy� w ani jedn� z tych rzeczy.
Czy uwierzy w nie teraz, kiedy s�o�ce wznios�o si� ponad
dachy budynk�w, a t�umy zwyczajnych, normalnie ubranych
ludzi spieszy�y do pracy?
Postanowi� sprawdzi�. Dr��cym palcem wystuka� numer na
policj�. Wci�� mog� zmieni� zdanie, powiedzia� sobie nerwowo.
Mog� w ka�dej chwili odbiec od tego telefonu - kurcz�, nawet od
niego odej��.
Co� trzasn�o w s�uchawce i zaraz da� si� s�ysze� lekko
be�kotliwy m�ski g�os:
- ...powiedzia�em mu, �eby si� odwali�. Co o tym s�dzisz?
Nie
musz�, cholera...
G�os ucich� i Kootie s�ucha� szumu w tle - �miechu, szmeru
rozm�w, brz�ku szklanek, czyjego� �piewu. Gdzie� w oddali
dzieci�cy g�os recytowa� raz za razem: "W wi�kszo�ci ogrod�w
okopuje si� grz�dki i ziemia jest mi�kka jak ko�derka, wi�c
kwiaty �pi� pod ni� nieustannie".
Kootie czu� ch��d i pustk� w piersiach.
- Halo - powiedzia�, zbyt g�o�no zapewne, gdy� musia�
prze
krzycze� nag�e dzwonienie w uszach. - Halo, chcia�bym rozma
wia� z policj�. -Wszystko mo�e by� nadal w porz�dku, pomy�la�,
telefony w Los Angeles cz�sto �le ��cz�... lecz nawet w jego g�o
wie, nawet nie wypowiedziana, ta my�l nie brzmia�a przekonuj�
co. - Z kim mam przyjemno��?
Przez chwil� s�ycha� by�o tylko odleg�y gwar, a potem g�os
kobiety, d�awi�cy si� i zachrypni�ty.
- Al? Al, dzi�ki Bogu, gdzie si� dzisiaj ze mn� spotkasz?
Zno
wu na tym parkingu przed supermarketem? Al, nogi napuch�y mi
jak kie�baski, musz�...
Kootie odwiesi� s�uchawk� i sekund� p�niej uda�o mu si�
odej�� spokojnie ulic� Fairfax; by� jednak zaskoczony, �e powie-
trze nie g�stnieje w melas�, kt�ra w sennych koszmarach uniemo�-
liwia swobodne stawianie krok�w.
Wszystko by�o rzeczywiste. S�o�ce tkwi�o na niebie, on nie
�ni�, a g�os kobiety w s�uchawce by� g�osem starej wariatki, przed
kt�r� uciek� na parkingu wiele godzin wcze�niej. Jego rodzice by-
li martwi, najwyra�niej dlatego �e pot�uk� Dantego i zabra� szkla-
n� cegie�k�.
To on doprowadzi� do ich �mierci.
I chocia� policjanci nigdy by w to nie uwierzyli, mogli zmusi�
Kootiego do zrobienia pewnych rzeczy - na przyk�ad jakich? Do
przeprowadzenia identyfikacji cia�