9648
Szczegóły |
Tytuł |
9648 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9648 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9648 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9648 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janet Dailey
Cienie przesz�o�ci
Cz�� pierwsza
Wiadomym jest, �e india�ski kraj na zach�d od Arkansas wsp�pracownicy pana Lincolna uwa�aj� za podatny grunt dla abolicjonist�w, partii wolno�ciowych i p�nocnej szarlatanerii. Mamy nadziej�,, �e w pa�skich ludziach znajdziemy sprzymierze�c�w gotowych opowiedzie� si� za Po�udniem.
Henry M. Rector, gubernator stanu Arkansas (z listu do Johna Rossa, wodza Czirokez�w)
Springfield, Massachusetts Maj 1860
rzed dwupi�trowy murowany dom w eleganckiej willowej dzielnicy miasta zajecha� pow�z. Siedz�cy na ko�le stangret w podesz�ym wieku zeskoczy� na ziemi� ze zwinno�ci� m�odzieniaszka i otworzy� drzwiczki przed bardzo urodziw� dziewi�tnastoletni� pann�, ubran� w wizytow� sukni� w dw�ch odcieniach b��kitu, kt�re podkre�la�y z�ocist� barw� jej w�os�w i doskonale harmonizowa�y z kolorem oczu. Dziewczyna opar�a si� na wyci�gni�tej przez stangreta r�ce i wysiad�a z powozu, pospiesznie otwieraj�c parasolk�, by skry� twarz przed promieniami popo�udniowego s�o�ca.
- B�d� tu na panienk� czeka� - powiedzia� stangret z lekkim uk�onem.
- Dzi�kuj� - odpowiedzia�a Diana Parmelee z pe�nym czaru u�miechem. Nast�pnie z wdzi�kiem wesz�a na ganek domu i zapuka�a do drzwi.
Po chwili stan�a w nich irlandzka gospodyni Fletcher�w, Bridget 0'Shaughnessy, w bia�o-szarym czepku na g�owie, kt�ry zlewa� si� z przypr�szonymi siwizn� w�osami.
- Jak si� masz, Bridie? - u�miechn�a si� do niej Diana. Kobieta popatrzy�a na ni� ze zdumieniem.
- �wi�ci pa�scy, to� to Diana. Jak�e wy wszyscy wydoro�leli�cie. To dopiero dzie� pe�en niespodzianek. Czy kapitan jest z tob�?
Tu zerkn�a jej przez rami�.
7
- Nie, ojciec jest na swoim posterunku w Saint Louis.
- Ale co ja najlepszego robi�? Stoj� tu i trajkocz�, zamiast wpu�ci� ci� do �rodka. Prosz�, prosz� wejd�. - Diana z�o�y�a parasolk� i przest�pi�a pr�g domu. - Wiem, �e powinnam zapyta� o twoj� matk�, ale jak o niej pomy�l�, to ogarnia mnie gniew. Nie mnie j� s�dzi�, lecz nie mog� jej wybaczy�, �e rozwiod�a si� z panem kapitanem, by po�lubi� tego bogacza Thomasa Austina. Dla takiego d�entelmena i oficera jak pan kapitan to musia�o by� okropne.
Diana roze�mia�a si� promiennie.
- Nic si� nie zmieni�a�, Bridie - oznajmi�a, nie zra�ona jej ostr� krytyk� pod adresem matki.
Chocia� bola�a nad tym, �e rodzice si� rozwiedli, doskonale zdawa�a sobie spraw� z istniej�cych mi�dzy nimi r�nic, kt�re doprowadzi�y do rozpadu ma��e�stwa. Ojciec kocha� �o�nierskie �ycie i pogranicze, matka za� t�skni�a za lepsz� egzystencj� i sta�ym domem. Tom Austin m�g� jej to zapewni�.
- Za to ty bardzo - o�wiadczy�a gospodyni. - Wyros�a� na pi�kn� pann�. Pani Fletcher wysz�a na spotkanie k�ka bibliotecznego. B�dzie niepocieszona, kiedy si� dowie, �e tu by�a�.
Diana dozna�a uk�ucia zawodu. Bardzo lubi�a pani� Fletcher. Traktowa�a j� jak swoj� powiernic� i przyjaci�k�.
- Mia�am nadziej�, �e j� zastan�. Mieszkam teraz u Wickham�w. Zostawi� jej wiadomo��...
- Nie mo�esz wyj�� bez zobaczenia si� z panem Fletcherem - zaprotestowa�a gospodyni. - Wygarbowa�by mi sk�r�, gdybym ci� pu�ci�a. Chod� ze mn�. Jest teraz w swoim gabinecie.
Ruszy�a korytarzem do podw�jnych drewnianych drzwi, po czym zapuka�a w nie i otworzy�a.
- Prosz� wybaczy�, ale ma pan jeszcze jednego go�cia. Po tych s�owach cofn�a i przepu�ci�a Dian�.
Kiedy pi�kna panna wesz�a do gabinetu, Payton Fletcher natychmiast ruszy� jej na powitanie. By� to korpulentny sze��dziesi�cioletni m�czyzna o pulchnych policzkach i wianuszku siwych w�os�w.
- Diana, c� za radosna niespodzianka. - Wyci�gn�� ku niej obie r�ce. - Co robisz w Springfield?
- Sp�dzam lato w domu s�dziego Wickhama i jego wnuczki Ann Elizabeth, bo matka wyjecha�a do Europy na miesi�c miodowy. Oczywi�cie pierwsz� moj� my�l� po przyje�dzie tutaj by�o z�o�enie wizyty ulubionym rodzicom chrzestnym ojca.
- Jeste�my jego jedynymi rodzicami chrzestnymi - sprostowa� Pay-ton Fletcher, unosz�c ze zdziwieniem brew.
- Naturalnie �e tak - odpar�a Diana z �artobliwym b�yskiem w oku i cmokn�a prawnika w policzek.
- Co takiego? No oczywi�cie �artujesz sobie ze mnie. Wy m�odzi musicie wybaczy� staremu jego powolno��.
Obejrza� si� za siebie. W tym momencie Diana zda�a sobie spraw� z obecno�ci kogo� trzeciego w pokoju i przypomnia�y jej si� s�owa gospodyni: �Ma pan jeszcze jednego go�cia". Zanim zd��y�a odwr�ci� g�ow�, Payton Fletcher zapyta�:
- Zdaje si�, �e wy dwoje ju� si� znacie?
- Rzeczywi�cie - rozleg� si� g��boki m�ski g�os, kt�ry wywo�a� w Dianie dreszcz podniecenia.
Natychmiast go rozpozna�a, cho� by� teraz o ton ni�szy. Staraj�c si� panowa� nad emocjami, odwr�ci�a si� wolno, czuj�c, jak serce jej wali.
Przy oknie sta� Lije Stuart - wysoki, mierz�cy ponad sto osiemdziesi�t centymetr�w wzrostu, o czarnych w�osach mi�kko uk�adaj�cych si� na czole. Ubrany by� w szare spodnie i ciemny surdut, g�adko opinaj�cy szerokie ramiona i szczup�y umi�niony tors. Przystojna twarz nabra�a g��bszego wyrazu od ich ostatniego spotkania przed pi�ciu laty, co przyda�o jej jeszcze urody. Ze �niad� karnacj�, �wiadcz�c� o czirokeskim pochodzeniu, kontrastowa�y intensywnie b��kitne oczy.
Urodzona i wychowana w Fort Gibson na Terytorium India�skim Diana zna�a i podziwia�a Lijego Stuarta od najm�odszych lat. Mia�a czterna�cie, kiedy wojsko zamkn�o Fort Gibson i przenios�o jej ojca na plac�wk� na Wschodzie. Od tego czasu cz�sto zastanawia�a si�, czy kiedykolwiek zobaczy Lijego i czyjej stosunek do niego ulegnie zmianie.
Teraz nie mia�a co do tego w�tpliwo�ci, bo jego widok zapar� jej dech w piersi. Z wystudiowan� poz� przesz�a przez pok�j i wyci�gn�a do Lijego d�o� obci�gni�t� r�kawiczk�.
- Spotkanie z tob� to najwspanialsza niespodzianka - powiedzia�a, nie staraj�c si� nawet ukry� zachwytu w g�osie i w u�miechu.
- Mi�o mi ci� znowu widzie�, Diano - odpowiedzia� z rezerw� wynikaj�c� z dziel�cej ich r�nicy wieku.
Diana Palmeree nie by�a ju� j ednak t� urocz� i niewinn� dziewczynk�, kt�r� zapami�ta�. Sta�a przed nim m�oda kobieta o zachwycaj�cej urodzie, obiekt marze� ka�dego m�czyzny. Zebrane z ty�u w�osy sp�ywa�y jej na ramiona g�st� z�ocist� kaskad�, a w oczach p�on�a rado�� �ycia. Patrzy�y teraz na niego z intensywno�ci�, kt�ra rozpala�a mu krew w �y�ach.
Jak zawsze, kiedy by� blisko niej, poczu�, �e ogarnia go po��danie i jak zwykle je st�umi�. Uj�� wyci�gni�t� d�o�. Delikatne, lecz silne palce zacisn�y si� wok� jego r�ki.
- Ostatni raz widzia�am Lij ego na dorocznym maj owym �wi�cie w Czi-rokeskiej �e�skiej Szkole w Tahle�uah - wyja�ni�a Diana Paytonowi Flet-cherowi. - Kiedy wybrano kr�low� pi�kno�ci, na trawniku przed szko�� zagra�a wojskowa orkiestra z fortu i wszyscy zacz�li ta�czy� z wyj�tkiem mnie. Matka mi nie pozwoli�a. Powiedzia�a, �e czternastoletnie dziewczynki s� za m�ode na ta�ce. By�am zrozpaczona, bo Lije obieca�, �e ze mn� zata�czy, i nie mog�am si� ju� doczeka�. - Rzuci�a Lijemu �artobliwe i zarazem wyzywaj�ce spojrzenie. - Pami�tasz, co mi w�wczas przyrzek�e�?
- �e zata�cz� z tob�, kiedy b�dziesz starsza.
- Mam zamiar wyegzekwowa� od ciebie t� obietnic�, Lije.
- Musz� przyzna�, �e wcale mnie to nie dziwi - odpar� z u�miechem Lije, wyobra�aj�c sobie, jak wiruj�po parkiecie, zapatrzeni w siebie. Ponownie wezbra�o w nim po��danie i ponownie je st�umi�. - Diana zawsze by�a niezwykle zdecydowan� m�od� dam�. Nie spocz�a, p�ki nie dosta�a tego, czego chcia�a.
- Nigdy nie ukrywam swych pragnie� - powiedzia�a, patrz�c mu w oczy.
- Taniec to doprawdy b�ahostka - zauwa�y�.
- Tak, lecz z takich b�ahostek cz�sto rodz� si� wielkie sprawy, prawda, Paytonie? - zwr�ci�a si� ku starszemu panu.
- W rzeczy samej - przyzna�. - W�a�nie m�wi�em Lijemu, �e nauki, kt�re zdoby� w Harvardzie, to krok ku obiecuj�cej karierze.
- Susannah pisa�a mi, �e studiujesz prawo w Harvardzie - odpar�a Diana, maj�c na my�li swoj� przyjaci�k� z dzieci�stwa i zarazem dziewi�tnastoletni� ciotk� Lij ego. - Mia�am nadziej�, �e odwiedzisz nas tej wiosny w Bostonie.
- Twoja matka nie by�aby z tego zadowolona - odpar� z krzywym u�miechem, kt�ry wywo�a� do�eczki w policzkach.
- Nie powinno ci� to powstrzymywa� - rzuci�a z kpin� w g�osie, przyznaj�c tym sposobem, �e matka by�a jednak pewnym problemem. Lecz teraz oddziela� j� od nich ocean.
- Mo�e i nie powinno - przyzna� z lekkim wzruszeniem ramion. -Pi�� lat to szmat czasu. Ludzie si� zmieniaj�.
- Co do mnie to nie jestem ju� t� niezgrabn� czternastolatka z piegami na twarzy.
- O ile sobie przypominam, te piegi mia�a� tylko dlatego, �e nie chcia�a� wk�ada� kapelusza na przeja�d�ki z ojcem. I nigdy nie by�a�
10
niezgrabna. Nawet jako dziecko ja�nia�a� urod�, kt�ra �ama�a serca ka�demu m�czy�nie.
- A teraz? - zapyta�a wstrzymuj�c oddech. Omi�t� j� wzrokiem, po czym spojrza� w oczy.
- A teraz, cho� wydaje si� to niemo�liwe, jeste� jeszcze pi�kniejsza. Dostrzeg�a podziw w jego oczach. Jako dziewi�tnastolatka potrafi�a
ju� rozpozna�, kiedy podoba si� m�czy�nie. A Lijemu si� podoba�a. Mia�a ochot� skaka� z rado�ci.
- To prawda - przyzna� Payton Fletcher. - To najszczersza prawda. Powinienem ju� wcze�niej ci o tym powiedzie�. Will Gordon, dziadek Lijego, twierdzi, �e kobiety nale�y komplementowa� przy ka�dej okazji. Dobrze, �e jego wnuk o tym wie. - Spojrza� na Lijego. - Przeka� dziadkowi moje najszczersze pozdrowienia.
- Dzi�kuj� - odpar� Lije.
- Will i ja chodzili�my razem do szko�y - wyja�ni� Payton Fletcher Dianie.
- Tak, wiem.
Pogr��y� si� we wspomnieniach, nie zwracaj�c uwagi, �e dwoje m�odych przygl�da si� sobie ukradkiem.
- Wiele wsp�lnie prze�yli�my. Bywa�o, �e Will wieczorami musia� mnie nie�� do domu. - Zachichota� i pokr�ci� g�ow�. - Gdyby nie on, w�tpi�, czy sko�czy�bym studia. To on by� tym inteligentniejszym. Serce ro�nie, kiedy widz�, �e wnuk poszed� w �lady dziadka. - Skin�� g�ow� z aprobat�, po czym spojrza� na Dian�. - Lije jest zbyt skromny, by ci to powiedzie�, ale nale�� mu si� gratulacje. W�a�nie sko�czy� Harvard z wyr�nieniem.
- To wspaniale! Gratuluj�.
- Dzi�kuj� - odpar� Lije z lekkim skinieniem g�owy.
- Co zamierzasz teraz robi�?
- Wr�ci� do domu i z po�ytkiem wykorzysta� moj� znajomo�� prawa. Wyje�d�am pod koniec tygodnia.
- Tak szybko? - zapyta�a z �alem w g�osie. - Chyba m�g�by� zosta� jeszcze tydzie� lub dwa.
- Nie by�o mnie w domu cztery lata.
- C� znacz� dwa tygodnie przy czterech latach? - W jej oczach b�ysn�o wyzwanie i... jeszcze co�. - Za dwa tygodnie s�dzia Wickham wydaje swe doroczne letnie przyj�cie. Je�li twoje s�owo co� znaczy, to powiniene� na nie przyj��, by ze mn� zata�czy�.
- Oto odpowied� godna c�rki oficera, kt�ra wie, jak m�czy�ni ceni� sobie honor - za�mia� si� Payton Fletcher. - Nie masz wyboru, Lije, musisz zosta�.
11
- Na to wygl�da - przyzna�, nie spuszczaj�c z niej wzroku i czuj�c, jak przep�ywa mi�dzy nimi niewidzialny pr�d. Nigdy nie potrafi� jej niczego odm�wi�. Teraz, kiedy sta�a si� kobiet�, uzna� to za wr�cz niemo�liwe. Co wi�cej, wcale nie chcia� odmawia�.
Organizowane przez Dian� popo�udniowe spotkania, wyprawy do sklep�w, lunche i herbatki pozwoli�y jej zatrzyma� Lijego przy sobie przez wi�ksz� cz�� dnia. Koniec pierwszego tygodnia, kt�ry min�� stanowczo zbyt szybko, zosta� uhonorowany zaproszeniem Fletcher�w i Lijego na kolacj� do s�dziego Wickhama.
Przyj�cie by�o sztywne i uroczyste i trwa�o prawie dwie godziny. Po kolacji podano kaw� na tarasie. Diana i Lije przeszli na sam jego koniec, by stamt�d podziwia� poro�ni�ty traw� staw i porozmawia� bez �wiadk�w. Pi�kna panna wci�gn�a g��boko ciep�e wieczorne powietrze w p�uca, rozkoszuj�c si� magi� wieczoru i blisko�ci� stoj�cego przy niej m�odego cz�owieka.
- To by�o wspania�e przyj�cie. Wszystko cudownie si� u�o�y�o. -Zerkn�a w stron� uczestnik�w przyj�cia. - Zrobi�e� dobre wra�enie na gospodarzu.
- Kiedy otrz�sn�� si� z szoku, jakim by�a dla niego wiadomo��, �e jestem Czirokezem -rzuci� Lije z lekk�przygan�w g�osie. -Zapomnia�a� mu o tym powiedzie�.
- Zrobi�am to celowo. - Spojrza�a na niego b�yszcz�cymi oczyma. -Nauczy�am si� od ojca nie m�wi� zbyt wiele. Nie chcia�am im niczego sugerowa�, a ewentualne zastrze�enia przeciw tobie us�ysze� dopiero, kiedy ci� poznaj�. By�am pewna, �e odkryj� w tobie inteligentnego i czaruj�cego cz�owieka, kt�ry zachowuje si�, jak na d�entelmena przysta�o. Dzisiejszy wiecz�r dowi�d�, �e mia�am racj�. S�dzia Wickham by� raczej zdumiony ni� zszokowany tym, �e jeste� Czirokezem. My�l� nawet, �e zyska�e� tym sobie jeszcze wi�kszy podziw. Ale widz�, �e nie robi to na tobie wielkiego wra�enia.
- A powinno?- zapyta�, wdychaj�c zapach jej perfum, delikatny, kusz�cy i niebywale kobiecy.
- Tak, powinno. S�dzia Wickham jest niezwykle bogatym i wp�ywowym cz�owiekiem. Pami�tasz, jak przy kolacji rozmawiali�my o twojej plantacji i pani Wickham zapyta�a, jak twoja matka daje sobie rad� z tak wielkim domem? Odetchn�am z ulg�, kiedy wyja�ni�e�, �e podobnie jak ona ma do pomocy s�u��cych. Wickhamowie s� zagorza�ymi abolicjonistami i z przera�eniem przyj�liby wiadomo��, �e twoi rodzice trzymaj� niewolnik�w.
12
- Wielu ludzi z P�nocy zareagowa�oby podobnie. To temat, kt�rego nauczy�em si� unika� przez te cztery lata.
- Odpowied� godna dyplomaty. - U�miechn�a si� ciep�o. - Wci�� my�l� o naszym nieoczekiwanym spotkaniu - doda�a po chwili milczenia. - To by� doprawdy szcz�liwy traf, �e akurat tego dnia z�o�y�am wizyt� Paytonowi Fletcherowi. Gdybym zaczeka�a dzie� lub dwa, wyjecha�by� i nigdy by�my si� nie spotkali. �a�owa�abym tego.
- Naprawd�?
Blask p�on�cy w j ej b��kitnych oczach wystarczy� za ca�� odpowied�.
Ulegaj�c czarowi chwili, Lije chwyci� Dian� za r�ce i przyci�gn�� ku sobie. Od tak dawna pragn�� j� poca�owa�.
Zanim zd��y�a pomy�le�, przywar� do niej gor�cymi wargami, kt�re rozpali�y jej krew w �y�ach. By�o w nim tyle �aru i zaborczo�ci, �e nie mia�a si�y si� sprzeciwa�. Obj�a d�o�mi jego twarz.
To, co odczuwa�a, nie by�o rozpalaj�cym si� wolno ogniem, lecz po��daniem, nami�tnym i gor�cym, jakby ju� byli kochankami. Intymno�� tej chwili zamiast przestraszy� j�, utwierdzi�a tylko w przekonaniu, �e jej serce od dawna nale�y do Lijego.
Przywar� do niej ca�ym cia�em, rozkoszuj�c si� ciep�em, jakim emanowa�a jej sk�ra i mi�kko�ci� warg. Poczu�, �e rozpala si� w nim ��dza tak gwa�towna jak wiatr w dolinach.
Nie by� w stanie o niczym my�le� z wyj�tkiem tej dziewczyny. Wiedzia�, �e Diana ma w sobie moc, wywo�uj�c� w m�czy�nie pragnienie, t�sknot� i b�l, kt�ra mo�e pozbawi� go si�. A on nie m�g� sobie na to pozwoli�. Mia� wa�niejsze sprawy na g�owie i obowi�zki do spe�nienia.
Odsun�� si�, cho� z ca�ego serca pragn�� pozosta� na zawsze w jej ramionach.
Powieki Diany wolno si� unios�y. Spojrza�a mu w oczy i dostrzeg�a w nich t�sknot�, ostro�no�� i uczucie, kt�re do g��bi j� poruszy�o.
- Od tak dawna chcia�am, �eby� to zrobi� - szepn�a. Wci�gn�� g��boko powietrze w p�uca i wypu�ci� je wolno.
- Powinni�my do��czy� do pozosta�ych go�ci.
W tej chwili nie ufa� sobie na tyle, by m�c z ni� pozosta� sam na sam.
- Dlaczego?
Ironiczne b�yski w jej oczach potwierdzi�y, �e zna odpowied�.
- Nie powinienem tego robi�.
- Dlaczego?
- Bo to daje nadziej� na co� wi�cej, a ja wkr�tce wyje�d�am.
- Przynajmniej nie w przysz�ym tygodniu. Najpierw musisz ze mn� zata�czy�. Ju� zapomnia�e�?
13
Nie czekaj�c na odpowied�, wsun�a mu r�k� pod rami� i poprowadzi�a ku go�ciom.
Rz�dy rozwieszonych na sznurach kolorowych lampion�w o�wietla�y taras, wype�niony wiruj�cymi w takt walca parami. Z ustawionego na trawniku namiotu dochodzi�y �miech, brz�k szk�a i odg�osy rozm�w. Jednak dla Lijego liczy�a si� tylko kobieta, kt�r� trzyma� w ramionach, ubrana w bia�� sukni� przybran� b��kitnymi niezapominajkami. Oczy dziewczyny ja�nia�y szcz�ciem.
- Wiesz, �e to m�j ojciec uczy� twoj� matk� ta�czy� walca? - zapyta�a lekkim tonem, staraj�c si� nie zwraca� uwagi na panuj�ce mi�dzy nimi napi�cie.
- Tak, s�ysza�em ju� t� histori�. Zatrzyma�a wzrok na jego ustach.
- Pami�tam, jak ojciec mi o tym opowiada�. By�a w tym jaka� magia. Wtedy w�a�nie pomy�la�am, czy i my odczujemy co� podobnego. -Spojrza�a mu w oczy. - To co� wi�cej ni� magia, Lije. - Powiod�a spojrzeniem po t�umie go�ci. - Wszyscy to widz�. Dlatego na nas patrz�.
Lije pod��y� za jej wzrokiem i dostrzeg� utkwione w nim oczy licznych przedstawicielek p�ci pi�knej, �ledz�ce go znad wachlarzy, oraz niech�tne spojrzenia niekt�rych pan�w. Cz�sto spotyka� si� z podobnymi reakcjami.
- Patrz�, bo s� zgorszeni, �e ta�czysz z Czirokezem, zamiast wybra� bardziej odpowiedniego partnera - odpowiedzia�.
Za�mia�a si� lekko.
- Znam ich lepiej ni� ty. Wi�kszo�� tylko udaje, �e jest zgorszona, kryj�c w ten spos�b zazdro�� lub zranion� dum�. Dotyczy to zw�aszcza kobiet. Patrz� na ciebie i marz� o tym, by znale�� si� na moim miejscu, lecz zbyt si� obawiaj� tego, co powiedz� inni.
- A ty nie? U�miechn�a si� szeroko.
- Komu�, kto wychowa� si� na pograniczu, wi�cej si� wybacza i patrzy przez palce, kiedy pozwala sobie na co�, co zwykle uwa�a si� za niew�a�ciwe. Czasami to si� przydaje.
- Tak jak teraz?
- W�a�nie - odpar�a nie przestaj�c si� u�miecha�. - Podejrzewam, �e po�owa z tych kobiet tylko czeka, by� porwa� mnie na r�ce i zani�s� gdzie� w ustronne miejsce. - Spojrza�a mu z powag� w oczy. - Mam uczucie, �e byliby rozczarowani, gdyby� tego nie zrobi�.
14
- Nie mo�emy do tego dopu�ci�, prawda?
Zacisn�� palce na jej obci�gni�tej r�kawiczk� d�oni. Ogarn�a go fala gor�ca.
- Nie, nie mo�emy - odpar�a schrypni�tym z emocji g�osem.
Orkiestra zako�czy�a walca grzmi�cym fina�em. Lije sk�oni� si� Dianie, po czym wzi�� j�za r�k� i wyprowadzi� z o�wietlonego tarasu. Przez nikogo nie zauwa�eni wymkn�li si� do ogrodu.
Lije poci�gn�� �miej�c� si� Dian� w cie� altanki obro�ni�tej kapry-folium. Kiedy ich oczy si� spotka�y, u�miech zamar� jej na ustach. W jego spojrzeniu p�on�a tak gor�ca nami�tno��, �e z wra�enia zasch�o jej w gardle. Lije pochyli� si� i dotkn�� wargami jej ust. Zaraz jednak z t�umionym j�kiem przyci�gn�� Dian� do siebie i poca�owa� mocno i zach�annie. Jej wargi by�y niczym jedwab, mi�kkie i uleg�e. Po��danie, kt�re przez ca�y wiecz�r go nie opuszcza�o, zap�on�o teraz w nim niczym o�lepiaj�cy p�omie�. Uleg� jego sile, czerpi�c rozkosz z nami�tnego poca�unku, lecz wkr�tce poczu�, �e to mu nie wystarcza. Domy�li� si�, i� Diana r�wnie� do�wiadcza czego� podobnego, bo zadr�a�a gwa�townie. Staraj�c si� zapanowa� nad szalej�cym w nim ogniem, zacz�� pie�ci� jej policzek i p�atek ucha.
- Lije-wyszepta�a mi�kko. -Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragn�am.
- Nie bardziej ni� ja. - Dotkn�� wargami niebieskiej pulsuj�cej �y�y na jej szyi.
- Nie rozumiesz. - Odchyli�a g�ow� i spojrza�a mu w oczy z mieszanin� t�sknoty i po��dania. - Od dziecka ci� uwielbia�am. Kiedy rz�d zamkn�� Fort Gibson i musieli�my wyjecha�, my�la�am, �e serce mi p�knie. -Przerwa�a i u�miechn�a si�, przesuwaj�c palcami wzd�u� linii jego szcz�ki. - To brzmi niem�drze, prawda? C� dziewczynka mog�a wiedzie� o mi�o�ci? Wci�� to sobie powtarza�am. Nigdy jednak nie przesta�am mie� nadziei, �e kt�rego� dnia si� spotkamy. Obawia�am si� tylko, i� kiedy to nast�pi, ty b�dziesz �onaty. Na szcz�cie nie jeste�. - Wsun�a mu palce we w�osy i przyci�gn�a ku sobie. - Poca�uj mnie.
Uleg� jej nami�tnej pro�bie, zatracaj�c si� w poca�unku. Jej wargi by�y cudownie mi�kkie i gor�ce. Wszystko inne przesta�o dla niego istnie�. Ponura przesz�o�� i niepewna przysz�o�� odesz�y gdzie� daleko. Wiedzia�, �e nie wolno mu zapomina� o czekaj�cych go obowi�zkach, lecz z Diany emanowa�a sama s�odycz, moc i nami�tno��. Jej zapach sprawia�, �e kr�ci�o mu si� w g�owie.
- Kocham, ci�, Diano. - Zapragn�� nagle zatrzyma� j� przy sobie do ko�ca �ycia.
15
- I ja ci� kocham - odpar�a dr��cym g�osem, po czym za�mia�a si� cichutko i opar�a mu g�ow� na piersi. - Kto by pomy�la�, �e wszystko si� tak wspaniale u�o�y.
- Diano, wkr�tce wyje�d�am... - zacz�� m�wi� pospiesznie.
- Nie - przerwa�a i spojrza�a mu w oczy z ufno�ci�. - Nie pozwol� ci odjecha�.
- Nie mog� zosta�... - rzuci� z �alem.
- Naturalnie �e mo�esz. S�ysza�am, jak s�dzia Wickham m�wi�, �e senator Frederick szuka bystrego m�odego cz�owieka do pracy w jego biurze w Bostonie. S�dzia Wickham ci� lubi. Przekonam go, by da� ci swoj� rekomendacj�. To dla nas idealne rozwi�zanie: oboje byliby�my w Bostonie.
- Nie, Diano. - Chwyci� j� za ramiona, spojrza� w oczy i powt�rzy�: - Wracam do domu.
- Naturalnie, �e chcesz pojecha� do domu zobaczy� si� z rodzicami - odpar�a po chwili wahania. - Rozumiem to. Ale potem wr�cisz i...
- Nie.
- Nie? - Zesztywnia�a. - Dlaczego? Po co mia�by� tam zostawa�? Tu jest o wiele wi�cej mo�liwo�ci, zar�wno je�li chodzi o stanowiska, jak i o karier�.
- Musz� i chc� wr�ci� do domu.
Nie wiedzia�, j ak uj �� w s�owa trawi�cy go od czterech lat niepok�j, strach, kt�ry nigdy go nie opuszcza�, powracaj�ce obrazy z przesz�o�ci, kt�re sprawia�y, �e pragnienie powrotu do domu sta�o si� konieczno�ci�. Jed� ze mn�, Diano.
- Jecha� z tob�? - powt�rzy�a zaskoczona.
- Chc�, by� zosta�a moj� �on�.
- Tak po prostu? Chyba nie m�wisz powa�nie.
- Najpowa�niej.
W jego oczach pojawi� si� ch��d. Nie mia� zamiaru zabiera� jej z sob�. Nieopatrzne s�owa po prostu wymkn�y mu si� z ust. Ale wydawa�y si� zupe�nie na miejscu.
- Za wcze�nie na rozmowy o ma��e�stwie. Przecie� wiesz, �e moja matka nigdy by si� na to nie zgodzi�a, gdybym tak nagle wyjecha�a na Zach�d.
- Dlatego �e jestem Czirokezem?
- Dlatego �e jeste� Stuartem. Nigdy nie kry�a si� ze swymi uczuciami w stosunku do twojej rodziny.
- To prawda.
- Rozumiesz wi�c, �e to w tej chwili niemo�liwe. Za jaki� czas...
- Rano wyje�d�am.
16
- To nierozs�dne, Lije - rzuci�a gniewnie. - W og�le mnie nie s�uchasz. By�o tak cudownie. Dlaczego musia�e� wszystko zepsu�?
- Trzeba by�o s�ucha� matki, kiedy ci� ostrzega�a, �eby� trzyma�a si� z dala ode mnie - odparowa�, skrywaj�c uraz� pod gniewem.
- Mo�e i powinnam - rzuci�a porywczo.
Spogl�da� na ni� przez chwil�, po czym odwr�ci� si� i znikn�� w mroku. Odprowadzi�a go wzrokiem, kipi�c z w�ciek�o�ci. Zaraz jednak oczy wype�ni�y si� �zami. Ura�ona duma nie pozwoli�a jej pobiec za ukochanym. On wr�ci, pociesza�a si� w duchu. Na pewno wr�ci.
Z
L
Terytorium India�skie lipiec 1860
ije pu�ci� galopem gniadego rumaka. Przez cztery lata sp�dzone na Wschodzie rzadko mia� okazj�, by poje�dzi� konno. Przyjemnie by�o czu� znowu konia pod sob�, ws�uchiwa� si� w t�tent kopyt uderzaj�cych o gliniast� ziemi�, �wist powietrza w uszach, a przed oczami mie� wst�g� drogi.
Zje�d�ony trakt wi� si� teraz w�r�d g�stego lasu, poro�ni�tego d�bami, �liwami daktylowymi, orzechami i cedrami, kt�rych ga��zie tworzy�y nad g�ow� zielone sklepienie. Pomimo panuj�cego upa�u powietrze by�o tu ch�odniejsze. Z g�stych zaro�li dochodzi�y najr�niejsze odg�osy �yj�cych tam stworze�. Krajobraz urzeka� swoj� dziko�ci�.
Lije rozpoznawa� znajome widoki, d�wi�ki, zapachy. Po czterech latach nieobecno�ci obawia� si�, �e b�dzie czu� si� tu obco. Tymczasem mia� wra�enie, jakby nigdy st�d nie wyje�d�a�.
Ta my�l wywo�a�a u�miech na jego wargach. Obejrza� si� na jad�cego z ty�u czarnego s�u��cego imieniem Ike. St�d ju� niedaleko do Oak Hill.
- Tylko kawa�ek - skin�� g�ow� Ike, zr�wnuj�c si� z nim koniem.
Od chwili, kiedy Lije wysiad� z parowca, zamienili ze sob� zaledwie kilka s��w. Ike wiedzia�, �e panicz Lije nie nale�y do ludzi, kt�rzy lubi� d�wi�k swego g�osu. Przedk�ada czyny nad s�owa i wi�cej my�li, ni� m�wi. Skorzysta� wi�c z nadarzaj�cej si� okazji i wiedziony ciekawo�ci� zapyta�:
2 -Cienie przesz�o�ci J J
- Jak tam jest na P�nocy?
- Podobnie jak tu. Du�o drzew, g�ry i farmy. Zimy s� d�u�sze i ostrzejsze, miasta wi�ksze. Jest wi�cej dom�w i ludzi. - Spojrza� spod oka na Ike'a. - Znacznie wi�cej ludzi.
Ike kiwn�� g�ow�. Te informacje pokrywa�y si� z tym, co ju� wiedzia�.
- Matka opowiada�a mi, �e nigdy jeszcze nie widzia�a tylu ludzi w jednym miejscu, jak w�wczas, kiedy pojecha�a na P�noc z pa�skimi rodzicami. Pan Blade pozwoli� moim rodzicom przej�� si� po mie�cie, kiedy byli w Filadelfii. By� pan mo�e w Filadelfii?
- Tylko przejazdem.
- Wi�c nie widzia� pan dzwonu - stwierdzi� z �alem Ike, wspominaj�c opowie�� matki, kt�r� kaza� sobie ci�gle powtarza�. - Ludzie nazywaj� go Dzwonem Wolno�ci. Jest na nim napis: �G�osz� wolno�� dla ca�ej ziemi i wszystkich jej mieszka�c�w". To z Biblii. - Zawaha� si�, po czym zada� to najwa�niejsze dla niego pytanie: - Czy widzia� pan wolnych Czarnych na P�nocy?
- Niewielu. - Lije spojrza� spod zmru�onych powiek na Murzyna, z kt�rym bawi� si� jako dziecko. Wolno��. Wolni Czarni. Te s�owa i t�sknota w g�osie Ike'a ostrzeg�y go, �e s�u��cy my�li o wolno�ci.
- Uwa�aj, co m�wisz, Ike - powiedzia�. - Czasy s� niespokojne. Kto� m�g�by us�ysze�, �e m�wisz o wolno�ci i nabra� podejrze�. M�g�by to jeszcze wykorzysta� przeciw tobie.
Ike spojrza� przed siebie. W oczach b�ysn�a uraza. Najwyra�niej syn Deuteronomy Jonesa nie by� r�wnie wierny rodzinie Stuart�w jak jego ojciec.
- Nic takiego nie my�la�em - mrukn��.
- Mo�e i nie, ale uwa�aj.
Wyjechali z cienia w pe�ne s�o�ce. Lije dostrzeg� drog�, prowadz�c� do plantacji dziadka i pop�dzi� konia. Ike znowu znalaz� si� z ty�u za nim.
Do plantacji Oak Hill wi�d� p�kilometrowy podjazd, kt�rego brzegi porasta�o kapryfolium. Na jego ko�cu wznosi� si� dw�r zbudowany na niewielkim wzg�rzu, ocieniony wysokimi d�bami, z frontem ozdobionym kolumnami. Budowla emanowa�a dostoje�stwem i elegancj�, podobnie jak jej w�a�ciciel. Wed�ug s��w matki Lijego przypomina�a dawny dom Gordon�w w Georgii. Tam w�a�nie urodzi� si� Lije. Nie pami�ta� jednak nic z tych czas�w. By� male�ki, kiedy �o�nierze bagnetami wyp�dzili rodzin� z domu.
Lije nie zd��y� jeszcze zsi��� z konia, gdy drzwi frontowe si� otworzy�y i stan�� w nich smuk�y Murzyn ubrany w czarny surdut, czarne
18
spodnie i bia�� koszul� ze sztywnym ko�nierzykiem. Serdeczny u�miech rozja�ni� jego �agodne oczy.
- Panicz Lije! Wiedzia�em, �e to pan, jak tylko zobaczy�em pana na podje�dzie. Nikt tak nie siedzi na koniu, z wyj�tkiem mo�e pa�skiego ojca.
- Witaj, Shadrach.
Lije u�miechn�� si� do Murzyna, kt�ry od urodzenia nale�a� do Willa Gordona. Przyw�drowa� tu jako ch�opiec wraz z ca�� rodzin� po wygnaniu Czirokez�w z ich terytorium na Wschodzie. Siostra Shadracha, Phoebe, zosta�a podarowana matce Lijego w prezencie �lubnym. Ike by� jej synem.
- Nic si� nie zmieni�e�.
Czas obszed� si� z Shadrachem �askawie. Lije wiedzia� jednak, �e zbli�a si� ju� do czterdziestki.
- A panicz si� zmieni�. Ten college zrobi� z panicza prawdziwego m�czyzn�. Ike, odprowad� konia panicza Lijego do stajni - zwr�ci� si� do swego kuzyna.
Lije odda� mu wodze i ruszy� do drzwi. Shadrach natychmiast je przed nim otworzy�.
- Pani Eliza jest w salonie - doda� jeszcze.
Lije wszed� do �rodka i spostrzeg� id�c� ku niemu drug� �on� dziadka.
- Shadrach, zdaje si�, �e s�ysza�am... - Zatrzyma�a si� gwa�townie i unios�a d�o� do gard�a. - Lije - wyszepta�a zaskoczona.
- Witaj, Elizo.
Podesz�a do niego i uj�a za r�ce.
- Prosz�, prosz�, widz�, �e wyros�e� na przystojnego m�odzie�ca. Jak podr�?
- D�uga i nudna.
- To dobrze - odpar�a tak dobrze mu znanym energicznym g�osem. -Nie s�ysza�am powozu. Jak si� tu znalaz�e�? - Spojrza�a na drzwi. - Gdzie dziadek i rodzice?
- Pojecha�em przodem. Wkr�tce tu b�d�.
- Wspaniale. Chod�my wi�c pogaw�dzi� do salonu. - Wsun�a mu r�k� pod rami� i poprowadzi�a ku zako�czonym �ukowato drzwiom. -Susannah jeszcze si� przebiera na g�rze - poinformowa�a go, maj�c na my�li swoj� c�rk� - ale s� ju� Kipp i Alex.
Lije w jednej chwili zesztywnia� i zerkn�� ku salonowi.
Eliza wyczuwaj�c to, ostrzegawczo zacisn�a d�o� na jego ramieniu.
- To rodzinna uroczysto��, Lije - powiedzia�a z naciskiem. - Wszelkie niesnaski mi�dzy twoim ojcem i Kippem nale�� ju� do przesz�o�ci.
19
Nie wolno dopu�ci�, by k�ad�y si� cieniem na tera�niejszo�ci. Nie zapominaj, �e Kipp jest jedynym bratem twojej matki. Najwy�szy czas wybaczy� to, czego nie mo�na zapomnie�.
- Widz�, �e wci�� usi�ujesz gra� rol� rozjemcy - stwierdzi� z krzywym u�miechem.
- Kto� musi. Niewiele by�o w przesz�o�ci na tyle wa�nych okazji, by zebra� ca�� rodzin�.
Lije domy�li� si�, �e przez ca�� rodzin� Eliza rozumie jego ojca i Kip-pa. Zazwyczaj kt�rego� z nich brakowa�o. Kiedy zdarza�o si�, �e obaj byli obecni, atmosfera stawa�a si� napi�ta.
- I uzna�a�, �e m�j powr�t jest w�a�nie jedn� z nich - stwierdzi� Lije.
- To chyba oczywiste. Wchodzimy? -zapyta�a i nie czekaj�c na jego zgod�, ruszy�a w stron� salonu. Lije jednak pozosta� w miejscu. O co chodzi? - rzuci�a mu zdziwione spojrzenie.
- Nie masz zamiaru zrobi� mi wyk�adu o niewinno�ci Aleksa? -zapyta�, mru��c oczy.
Od dnia urodzin kuzyna, to znaczy od siedemnastu lat, Eliza robi�a wszystko, by konflikt mi�dzy Kippem i ojcem Lijego, Blade'em, nie przeszed� na ich syn�w. Lije jako starszy sta� si� g��wnym obiektem jej wysi�k�w.
Dostrzeg�a b�ysk rozbawienia w jego oczach i zacisn�a gniewnie wargi.
- �artujesz sobie ze mnie.
- Wygl�dasz wspaniale - odpowiedzia�. - Oburzenie przydaje ci blasku. Rozpala p�omie� w oczach i zabarwia policzki.
- C� to za bzdury! - rzuci�a ostrym tonem, ale w g��bi duszy ura-dowa�j aten komplement. Zu�miechem b��kaj�cym si� na wargach wprowadzi�a Lijego do salonu. - Kipp, zobacz, kto przyjecha� - rzuci�a z lekkim tonem.
Stoj�cy przy oknie m�czyzna odwr�ci� si� i Lije spojrza� w twarz wuja, wieloletniego wroga ojca. Pasemka siwizny rozja�nia�y mu skronie, kontrasuj�c z czerni� w�os�w. Wi�kszo�� ludzi uzna�aby, �e przydaj� mu one powagi, ale Lijemu te bia�e smugi przywodzi�y na my�l diabelskie rogi.
Ich widok wywo�a� w nim lawin� obraz�w z przesz�o�ci: Podjazdem nadje�d�a powozik. Siedzi w nim dziadek, Shawano Stuart. D�ugie siwe w�osy opadaj� mu na ko�nierz kurtki. Nagle spomi�dzy drzew wyskakuj� zamaskowani m�czy�ni, chwytaj� starca i �ci�gaj� na ziemi�. Ukochany dziadek znika z oczu pod lawin� b�yskaj�cych w s�o�cu no�y. Kiedy zobaczy� go ponownie, le�a� ju� bez �ycia twarz� do ziemi.
20
Lije by� �wiadkiem tych zdarze�, gdy mia� nieca�e trzy lata. Nigdy nie zapomnia� sceny �mierci, jak r�wnie� towarzysz�cego jej uczucia strachu i bezsilno�ci. Nie zapomnia� te�, �e Kipp Gordon by� jednym z zamaskowanych m�czyzn.
Ludzie r�nie komentowali ten czyn. Ojciec Lijego uzna� go za morderstwo, a Tempie, jego matka, za usankcjonowany wyrok, cho� wykonany w spos�b haniebny.
W 1835 roku, kiedy Lijego nie by�o jeszcze na �wiecie, Shawano Stuart podpisa� traktat, kt�ry przekazywa� rz�dowi Stan�w Zjednoczonych ziemie Czirokez�w na Wschodzie. Wszyscy sygnatariusze tej umowy, w tym r�wnie� Blade, wiedzieli, �e jest ona nielegalna. Zosta�a bowiem podpisana bez zgody narodu i �ama�a prawo krwi, za co grozi�a kara �mierci. W ten desperacki spos�b pragn�li jednak zmusi� przyw�dc�w narodu do podj�cia negocjacji z rz�dem federalnym i przerwa� szykanowanie i poni�anie Czirokez�w przez w�adze Georgii.
Za sw�j czyn Shawano i kilku innych sygnatariuszy zap�acili �yciem. Ojcu Lijego uda�o si� uciec i pozosta� w ukryciu a� do og�oszenia amnestii.
Min�y lata, lecz pami�� o tamtych wydarzeniach pozosta�a. Dowodem na to by�a cisza, jaka zapanowa�a w salonie po wej�ciu Lijego i Elizy.
- Lije pojecha� przodem - poinformowa�a Kippa Eliza, przerywaj�c k�opotliwe milczenie. - Tw�j ojciec i reszta wkr�tce tu b�d�.
Kipp skin�� g�ow� i zmierzy� Lijego ch�odnym spojrzeniem. Nie by�o w nim cienia serdeczno�ci.
- Sta�e� si� bardzo podobny do ojca - oznajmi�, co nie zabrzmia�o jak komplement. - Dziwi mnie, �e zdo�a�e� uko�czy� college. S�dzi�em, �e porzucisz go po pierwszym roku, tak jak tw�j ojciec.
- Najwidoczniej wytrwa�o�� odziedziczy�em po matce - odpar� Lije i odwr�ci� si� w stron� Aleksa.
Siedemnastoletni Alex Gordon obserwowa� t� wymian� zda� z ironicznym u�miechem na twarzy. Mia� takie same jak ojciec czarne w�osy, wydatne ko�ci policzkowe, prosty nos i czarne oczy. Tak jak Kipp by� wysoki i szczup�y.
- Mi�o ci� zn�w widzie�, Alex.
- Witaj, Lije.
U�miechn�� si� szeroko, ukazuj�c wdzi�czne do�eczki w policzkach. Takim w�a�nie zapami�ta� go Lije: pe�nego uroku, nieco lekkomy�lnego i zarazem przebieg�ego m�odzie�ca.
- My�la�em, �e ju� nie przyjedziesz, �e parowiec osiad� gdzie� na mieli�nie - rzuci� lekko.
21
Lije pokr�ci� g�ow�.
- Woda by�a wysoka i p�yn�o si� g�adko.
- Takie ju� moje szcz�cie - stwierdzi� Alex z udanym smutkiem. -Mia�em nadziej�, �e dostanie mi si� tw�j udzia� w przyj�ciu, kt�re zgotowa�a babcia Eliza.
- Jak znam Eliz�, to jedzenia starczy dla wszystkich - stwierdzi� Lije. - St� pewnie a� ugina si� pod ci�arem potraw.
- Boi okazja jest nie byle jaka. Je�li ju� o tym mowa... -Eliza wysun�a d�o� spod ramienia Lijego i odwr�ci�a si� w stron� drzwi. - Sha-drach!
Czarny s�u��cy pojawi� si� w ci�gu kilku sekund.
- S�ucham, prosz� pani.
- Podaj napoje. Lijemu na pewno zasch�o w gardle po tej je�dzie.
- Tak, prosz� pani. - Sk�oni� si� i wyszed�.
Jego kroki zag�uszy� odg�os biegn�cych przez hol innych st�p. Po chwili w drzwiach salonu stan�a m�oda panna ubrana w jedwabn� sukni� ozdobion� koronk�. Burz� bursztynowych lok�w przytrzymywa�y wst��ki zawi�zane na czubku g�owy. Na widok Lijego jej szerok� twarz
0 grubych rysach rozja�ni� u�miech.
- Lije! - wykrzykn�a rado�nie. - By�am pewna, �e to ty.
- Susannah.
- Tak si� ciesz�, �e ju� jeste�. - Rzuci�a mu si� na szyj�. - T�skni�am za tob�. Zreszt� wszyscy t�sknili�my.
- Ja te� za tob� t�skni�em. - Chwyci� j� za ramiona i odsun�� od siebie. - Niech no ci si� przyjrz�. - Cho� by�a jego ciotk�, zawsze traktowa� j� jak m�odsz� siostr�. Sta�a przed nim wysoka dziewczyna, mierz�ca sobie ponad sto siedemdziesi�t centymetr�w. Piwne oczy upstrzone by�y z�otymi plamkami, przywodz�cymi na my�l oczy kota. - Gdzie si� podzia�a ta wysoka ko�cista dziewczynka z patykowatymi r�kami
1 nogami? - Pokr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. - Wyros�a� na pi�kn� pann�. Pewnie nie mo�esz si� op�dzi� od konkurent�w.
- C� ty za bzdury opowiadasz? - rzuci�a ze �miechem Susannah. -�aden m�czyzna nie b�dzie zaleca� si� do kobiety, kt�ra wygl�da niczym d�b. A je�li ju�, to na pewno b�dzie mu chodzi�o o ojca, nie o mnie.
Lije chcia� zaprotestowa�, widzia� jednak, �e zaraz us�ysza�by, i� m�wi tak przez zwyk�� uprzejmo��. Susannah nigdy nie by�a zadowolona ze swego wygl�du. Uwa�a�a, �e jest zbyt wysoka i zbyt chuda, w�osy zbyt jej si� kr�c�, twarz za� ma grube rysy. By�o w niej jednak co�, co przyci�ga�o uwag�, zw�aszcza teraz, kiedy doros�a i znik�a dawna dziewcz�ca kanciasto��.
22
- Nie doceniasz siebie, cioteczko - rzuci� �artobliwie.
- Je�li jeszcze raz tak mnie nazwiesz, dostaniesz po buzi. Zmarszczy�a gro�nie brwi, lecz oczy p�on�y weso�o�ci�.
- Pami�tasz, jak podbi�a� Lijemu oko? - zapyta�a Eliza.
- A jak�e - odpar�a. - Wtedy to po raz ostatni nazwa�e� mnie cio-teczk�.
- Chcia�a� trafi� w usta i chybi�a� - rzuci� ze �miechem.
- Tylko dlatego, �e zrobi�e� unik.
- Przez ca�e tygodnie mia�em czarn� obw�dk� wok� oka.
- Zas�u�y�e� sobie na to. Jestem za m�oda, by by� twoj� ciotk�.
- Ale fakt pozostaje faktem.
- Niech sobie b�dzie faktem, lecz do�� tego - o�wiadczy�a Susan-nah tonem nie znosz�cym sprzeciwu.
- Jak sobie �yczysz. - Sk�oni� si� �artobliwie, unosz�c w g�r� brew. W tej chwili do salonu wszed� Shadrach, nios�c na srebrnej tacy
szklanki z lemoniad�. Lije wzi�� z niej dwie i poda� jedn� kuzynce.
- Mmm, wspania�a - wymrucza�a, delektuj�c si� ch�odnym napojem.
Shadrach podszed� nast�pnie do Elizy, a potem do Kippa.
- Lemoniady, prosz� pana?
- Lemoniady? - Spojrza� pogardliwie na szklank�. - Nie macie w domu nic mocniejszego?
- Je�li pan woli, mog� przynie�� kawy - odpowiedzia� Shadrach z szacunkiem.
- Lemoniada lub kawa, tylko taki masz wyb�r, Kipp - odezwa� si� Lij e. -Chyba nie spodziewa�e� si� dosta� w tym domu co� mocniejszego?
Eliza dzia�a�a w Towarzystwie Abstynent�w zwalczaj�cym handlarzy whisky. Osi�gn�o ono sukces, kiedy zamkni�to Fort Gibson.
- To co robili�my, by�o ze wszech miar s�uszne. �a�uj� tylko, �e zamkni�to fort. - Otworzy�a wachlarz i zacz�a si� nim wachlowa�. -Brak mi tych wszystkich przyj�� i ta�c�w. Wiem te�, �e dziewcz�tom brakuje towarzystwa m�odych oficer�w. Musz� jednak przyzna�, �e wcale nie t�skni� za nad�t� �on� kapitana Parmelee. - Ruchy wachlarza sta�y si� szybsze. - Bardzo lubi�am i szanowa�am Jeda, ale ta jego �ona... Kiedy przypomn� sobie, jak zabroni�a c�rce bawi� si� z tob� i Lije, bo nie chcia�a, by jej dziecko zadawa�o si� z Indianami, krew zaczyna mi si� burzy� w �y�ach.
- Kapitan Parmelee z�o�y� potem przeprosiny - doda�a Susannah.
- Tak - przytakn�a Eliza. - Biedny Jed. By� taki zdenerwowany i skonfundowany. Podejrzewam, �e wiele razy przysz�o mu �a�owa�, i�
23
o�eni� si� z t� pod�� kobiet�. Zadziwiaj�ce, �e Diana wyros�a na urocz� dziewczyn�. Na pewno zawdzi�cza to ojcu.
Susannah spojrza� na Lijego, ciekawa, jak zareaguje na ten komplement. Ostatni list od Diany pe�en by� Lijego. Domy�li�a si� wi�c, �e musieli zapa�a� do siebie afektem. Tote� zdziwi�a si�, widz�c twardy wyraz jego twarzy. Od chwili kiedy rozmowa zesz�a na rodzin� Parme-lee, sta� si� dziwnie milcz�cy.
- Diana pisa�a, �e cz�sto si� ze sob� spotykali�cie - powiedzia�a.
- Doprawdy?
Uni�s� szklank� do ust i jednym haustem wypi� jej zawarto��. Susannah zd��y�a jednak dostrzec ch��d w jego oczach.
- Jak ona si� miewa?
- Sta�a si� prawdziw� pi�kno�ci� - rzuci� z krzywym u�miechem. Co� musia�o mi�dzy nimi zaj��, pomy�la�a Susannah. Ale co to mog�o
by�? Ju� mia�a go o to zapyta�, lecz powstrzyma�a si�. Lije najwyra�niej nie mia� ochoty o tym m�wi�. P�niej znajdzie okazj�, by porozmawia� z nim na osobno�ci i wypyta go o wszystko.
- Bo�e, jak gor�co -powiedzia�a Eliza podchodz�c do okna. - Gdzie� si� podzia� wiatr? - Wyjrza�a przez okno, jakby spodziewa�a si� go tam znale�� i znieruchomia�a. - Kto� do nas jedzie. Zdaje si�, �e to Nathan. -Nagle wst�pi� w ni� nowy duch. - Shadrach, id� po lemoniad� dla wielebnego Cole'a - poleci�a - a ja tymczasem p�jd� go przywita�.
- Ilu jeszcze go�ci Eliza zaprosi�a na obiad? - mrukn�� z niech�ci� Kipp, kiedy wysz�a z pokoju. - Zdaje si�, �e mia�a to by� rodzinna uroczysto��.
- Wielebny Cole jest uwa�any za cz�onka rodziny - przypomnia�a mu Susannah. - Uczestniczy� w niemal wszystkich wa�nych wydarzeniach. Przecie� dawa� �lub moim rodzicom, a tak�e Tempie i Blade'owi.
Nie powiedzia�a, �e pastor Cole dawa� r�wnie� �lub Kippowi i nieca�y rok p�niej odmawia� modlitw� nad grobem jego m�odej �ony, kt�ra umar�a, wydaj�c na �wiat ich syna Aleksa. Lije by� zbyt ma�y, by to pami�ta�, lecz s�ysza�, �e Kipp by� w tym ma��e�stwie szcz�liwy. Po �mierci �ony sta� si� zgorzknia�ym samotnikiem.
Alex uni�s� szklank� do ust i u�miechn�� si� z�o�liwie do Susannah.
- Rozumiem z tego, �e wielebny Cole we�mie r�wnie� udzia� w twoim po�egnalnym przyj�ciu.
- Jakim po�egnalnym przyj�ciu? - Lije spojrza� na ni� zaskoczony. - Dok�d si� wybierasz?
24
- Matka nic ci nie powiedzia�a?
- O czym?
- Na jesieni rozpoczynam nauk� w Mount Holyoke. Rodzice maj� zamiar odwie�� mnie do South Hadley. Wyje�d�amy w sierpniu.
- Ja wr�ci�em, a ty wyje�d�asz.
- Tak. - W jej oczach pojawi� si� smutek. - Chcia�abym...
Nie doko�czy�a, bo w tym momencie do salonu wesz�a Eliza z pastorem Nathanem Cole'em. By� to wysoki chudy m�czyzna o ko�cistej twarzy, zapadni�tych policzkach, �agodnych oczach i nie�mia�ym u�miechu.
- Witaj w domu, Elijah - powiedzia� cicho, jak zwykle zwracaj�c si� do niego pe�nym imieniem. - Dobrze, �e zn�w jeste� w�r�d nas. Brakowa�o nam ciebie.
- Dzi�kuj�, pastorze. Ja r�wnie� ciesz� si�, �e wr�ci�em, chocia� w�a�nie si� dowiedzia�em, �e Susannah nas opuszcza.
Twarz pastora si� rozja�ni�a.
- A wi�c przyj�li ci� do Mount Holyoke - zwr�ci� si� do Susannah.
- Tak. Wyje�d�amy w sierpniu.
- Will i ja j� odwieziemy - wyja�ni�a Eliza. - B�d� w South Hadley po raz pierwszy od czasu, kiedy stamt�d wyjecha�am, by uczy� dzieci czirokeskiej rodziny Gordon�w. Ile to ju� lat min�o, Nathanie? Dwadzie�cia pi��?
- Prawie trzydzie�ci.
- Chyba tak. Mia�am w�wczas dwadzie�cia lat i uwa�a�am, �e moim przeznaczeniem jest nauczanie. Nawet nie przypuszcza�am, jaki czeka mnie los.
- Tak powinno by�. - Poklepa� japo r�ku. - Mo�emy tylko pok�ada� nadziej� w Bogu, �e Susannah sp�dzi tam po�ytecznie i przyjemnie czas.
- Jak zawsze masz racj�. Mi�o b�dzie pokaza� Susannah miejsca mojego dzieci�stwa, zobaczy�, jakie zasz�y tam zmiany. Will chce sp�dzi� troch� czasu z Paytonem Fletcherem. Zatrzymamy si� u niego, kiedy Susannah zainstaluje si� ju� w Mount Holyoke. - U�miechn�a si� do c�rki. - Na pewno ci si� tam spodoba.
- Czy ty te� chodzi�a� do tej szko�y, babciu? - zapyta� Alex.
- Nie. �e�ska szko�a otworzy�a swe podwoje dopiero cztery lub pi�� lat po moim wyje�dzie z South Hadley. To by�o, zdaje si�, pod koniec lat trzydziestych. Ale moja matka w niej uczy�a. Gdyby nie odesz�a przed trzema laty, zobaczy�aby swoj� wnuczk�. - Wszyscy widzieli, �e Eliza bola�a nad tym, i� nie widzia�a matki przed �mierci�. - Teraz jej wnuczka b�dzie chodzi� tymi samymi korytarzami co ona. Bardzo si� z tego ciesz�, chocia� obawiam si�, �e wybieraj�c t� szko�� Susannah nie my�la�a
25
0 babce. Jej ukochana nauczycielka z Czirokeskiej �e�skiej Szko�y sko�czy�a Mount Holyoke i Susannah postanowi�a p�j�� w jej �lady.
- A mo�e zrobi�am to z obu powod�w - powiedzia�a Susannah.
- Bardzo taktowna odpowied� - stwierdzi� z uznaniem wielebny Cole. - T� umiej�tno�� odziedziczy�a� chyba po ojcu, bo takt nigdy nie by� mocn� stron� twej matki.
- Jak mo�esz tak m�wi�? - zaprotestowa�a Eliza.
- Przecie� to prawda - odpar� bez cienia krytycyzmu.
- By� mo�e - przyzna�a i zr�cznie zmieni�a temat. - Cieszymy si�, �e wr�ci�e�, Lije, szkoda jednak, �e twoja nauka nie trwa�a rok d�u�ej, bo by�by� dla Susannah wsparciem w czasie pierwszego roku z dala od domu. Czu�aby si� pewniej. Mo�e jednak w przysz�ym roku do��czy do niej Alex. Kipp chce, by studiowa� na Harvardzie. Najpierw jednak musi poprawi� swoje oceny.
- Babciu, prosz�. - Alex skrzywi� si� z niech�ci�. Wcale nie mia� ochoty wys�uchiwa� kolejnego kazania na sw�j temat. - Nie ka�dy podziela twoje zami�owanie do ksi��ek i nauki.
- Alexandrze Gordon, wykszta�cenie to wa�na rzecz i... Uni�s� w g�r� r�k�.
- Daruj sobie, babciu. S�ysza�em to ju� wiele razy. S� jeszcze inne sprawy w �yciu pr�cz wykszta�cenia.
- Nie, je�li chcesz by� kim�. Sp�jrz na Lijego. On...
- Nie jestem Lije i nigdy nim nie b�d�! - wybuchn��, lecz zaraz si� opami�ta� i u�miechn�� �agodnie. - Wybacz, babciu, ale to prawda.
- Naturalnie �e tak. Nawet przez my�l mi nie przesz�o, by� by� taki jak on. Nie zmienia to jednak faktu, �e wykszta�cenie jest wa�ne.
- Mo�e ja nie chc� jecha� na Wsch�d. Mo�e chc� tu zosta�. Pastor Cole pokiwa� znacz�co g�ow�.
- My�l�, �e m�ody cz�owiek upodoba� sobie kogo�.
Alex ju� chcia� zaprzeczy�, lecz zmieni� zdanie i u�miechn�� si� szeroko.
- Mo�na tak powiedzie�.
- Kim ona jest? - zapyta�a Susannah. - To kto�, kogo znam?
- Widzia�a� j�.
- Jak ona wygl�da? Nie trzymaj nas w niepewno�ci, Alex.
- Niech no pomy�l�. - Uda�, �e si� zastanawia. - Ma najwi�ksze
1 najpi�kniejsze oczy na �wiecie, czarne, l�ni�ce niczym rozgwie�d�one niebo w�osy. Jest m�oda, troch� dzika i uparta, ale...
Tu nie wytrzyma� i prychn�� �miechem.
- To Spadaj �ca Gwiazda - domy�li�a si� Susannah. - Tw�j a nowa klacz.
26
Roze�mia� si� i uchyli�, bo zamachn�a si� na niego r�k�.
- Jest wspania�a, Lije. - W g�osie Aleksa brzmia�a duma. - Szybka jak b�yskawica. Mam nadziej�, �e zd��� j� przygotowa� do jesiennego wy�cigu. Na pewno go wygra. B�dzie najszybszym czirokeskim koniem, a mo�e nawet w ca�ym stanie. Je�dzi�em na niej dzisiaj. Po obiedzie ci j� poka��.
- Ch�tnie zobacz�.
- Wy�cigi - rzuci�a Eliza z wym�wk� w g�osie. - To nie jest odpowiednie zaj�cie, Alex.
- Ale daje wiele przyjemno�ci.
- Jeste� niepoprawny - stwierdzi�a, lecz w jej g�osie nie by�o niech�ci.
Lije domy�li� si�, co poci�ga Aleksa w tym sporcie. Wy�cigi wymaga�y szybko�ci, odwagi i szcz�cia. Nieod��czny dreszczyk przygody i niebezpiecze�stwa odpowiada�y niespokojnej naturze kuzyna. Im wy�sza stawka, tym lepiej.
- Nie chcesz chyba, �ebym by� inny, prawda, babciu? - zapyta� z czaruj�cym u�miechem.
- Nie posuwa�abym si� tak daleko - odpar�a, po czym urwa�a, bo w tej chwili pos�ysza�a jaki� ruch w holu. - Czy�by to by� Will? Nie s�ysza�am, �eby pow�z zajecha�.
Wysun�a r�k� spod ramienia pastora i odwr�ci�a si� w stron� drzwi.
W tym momencie rozleg� si� odg�os biegn�cych st�p i do salonu wpad�a Sorrel, o�mioletnia siostra Lijego. Eliza, jak zawsze na jej widok, dozna�a szoku, patrz�c na ognistoczerwone w�osy dziewczynki. Przypomnia� si� jej portret pierwszego Williama Alexandra Gordona, kt�ry wisia� nad kominkiem w Gordon Glen w Georgii. M�czyzna mia� taki sam kolor w�os�w.
- Jeste�my, babciu. Alex! - wykrzykn�a Sorrel na widok kuzyna. -Nie wiedzia�am, �e te� b�dziesz.
- Nie s�dzi�a� chyba, �e przepuszcz� okazj�, by zobaczy� si� z moj� �liczn� ma�� Sorrel - rzuci� �artobliwie i pog�adzi� j� po g�owie.
- Gdybym wiedzia�a, �e b�dziesz, kaza�abym Pompey jecha� szybciej. Okropnie d�ugo jedzie si� powozem z przystani do Oak Hill. Prosi�am Lijego, �eby ze mn� jecha�, ale nie chcia�. - Rzuci�a bratu pe�ne rozczarowania i niech�ci spojrzenie. - Tak �adnie go prosi�am.
- C� z niego za niewdzi�cznik - powiedzia� Alex, patrz�c na Lijego z rozbawieniem.
- Ty by� ze mn� pojecha�, gdybym poprosi�a, prawda?
- Nigdy nie odrzuci�bym zaproszenia tak pi�knej panny.
27
- Wiedzia�am - rozpromieni�a si�.
- Masz now� sukienk� - zauwa�y�.
- Tak. Podoba ci si�?
Obr�ci�a si�, wprawiaj�c w ruch kraciaste falbanki i ods�aniaj�c koronkowy r�bek halki.
- Bardzo. W tej sukience wydajesz si� naj�adniejsz� ze wszystkich dziewczynek - odpowiedzia�.
W tym momencie w drzwiach salonu poj awi�a si� matka Lij ego w suto marszczonej szafirowoniebieskiej sukni.
- Wola�abym, �eby� nie napycha� jej g�owy komplementami, Alex. Ju� i tak jest do�� zarozumia�a.
Jednak spojrzenie, jakim obrzuci�a c�rk�, pe�ne by�o matczynej mi�o�ci.
W wieku czterdziestu sze�ciu lat Tempie Stuart sta�a si� dojrza�� pi�kno�ci�. Chocia� dawno ju� straci�a tali� osy, nadal by�a szczup�a. Sk�ra zachowa�a g�adko��, z wyj�tkiem przydaj�cych uroku zmarszczek, podkre�laj�cych g��bi� niebywale czarnych b�yszcz�cych oczu.
Jej m��, Blade Stuart, nie spuszcza� czujnego wzroku ze stoj�cego w drugim ko�cu pokoju Kippa. By�a w tym m�czy�nie jaka� surowo��, kt�ra przydawa�a cynizmu kpi�cemu niegdy� u�miechowi. Czarne w�osy mia� poprzetykane srebrnymi nitkami, widocznymi jedynie przy odpowiednim �wietle.
Obok niego pojawi� si� dziadek Lij ego, Will Gordon. Nadal trzyma� si� prosto, cho� wiek zaokr�gli� nieco szerokie ramiona. Sko�czy� ju� sze��dziesi�t lat. Rude w�osy zmieni�y kolor na popielaty, co tylko przyda�o mu powagi.
Po kr�tkim wahaniu Tempie podesz�a przywita� si� z bratem.
- Dobrze wygl�dasz, Kipp.
Do Kippa ledwie dotar�y jej s�owa, bo nie spuszcza� wzroku z Blade^. Lij ego zaskoczy�a wrogo�� maluj�ca si� w spojrzeniu wuja. Po czterech latach nieobecno�ci zapomnia� ju�, jak g��boka jest nienawi�� Kippa do ojca. Zdawa�a si� nap�ywa� falami, a� w ko�cu wype�ni�a ca�y salon. Zapragn�� nagle stan�� przy boku ojca, by chroni� go przed Kip-pem, tak jak to czyni� od chwili, kiedy pozna� uczucia wuja.
Zanim jednak zd��y� zrobi� krok, Will Gordon ju� sta� mi�dzy dwoma m�czyznami.
- A, lemoniada - powiedzia�, kiedy Shadrach wni�s� tac� z napojami. - W�a�nie tego nam trzeba po takiej podr�y. Twoja szklanka jest prawie pusta, Kipp. Napijesz si� jeszcze?
Kipp pokr�ci� g�ow�.
28
- Nie, to mi wystarczy.
Blade ze szklank� w r�ku odszed� w drugi koniec pokoju. Pozostali zacz�li rozmawia�, najwyra�niej nie zdaj�c sobie sprawy z napi�cia panuj�cego w salonie. Za to Lije je wyczu�. Dostrzeg� r�wnie�, �e obaj panowie nigdy nie odwracaj� si� do siebie plecami.
- Ju� zapomnia�em, jak to jest mi�dzy moim ojcem a Kippem. Obiad dobieg� ko�ca i wszyscy pr�cz Elizy, Tempie i pastora poszli
do stajni obejrze� czarn� �rebic� Aleksa. Kiedy Sorrel ujrza�a d�ugonog� klacz o l�ni�cej sier�ci, zacz�a prosi�, by Alex wzi�� j� na siod�o. Uleg� jej pro�bom i wsp�lnie ruszyli na przeja�d�k� po okolicy. Pozostali widzowie wolno poszli w stron� domu.
Will Gordon szed� mi�dzy Kippem i Blade'em, a za nimi Lije, dotrzymuj�c towarzystwa Susannah. Nie spuszcza� przy tym wzroku z obu m�czyzn, nie mog�c oprze� si� wewn�trznemu g�osowi, kt�ry kaza� mu trzyma� si� blisko ojca. Szli, nie spiesz�c si� ze wzgl�du na panuj�cy upa�. Siedz�cy na d�bie ptak przedrze�niacz wy�piewywa� jedn� ze swych arii.
- Gdyby nie ojciec, w�tpi�, czy zgodziliby si� oddycha� tym samym powietrzem albo siedzie� przy jednym stole - zauwa�y�a Susannah.
- To prawda - przyzna� Lije.
Tylko g��boki szacunek, jakim ojciec i wuj darzyli Willa Gordona, trzyma� ich na wodzy. A pan tego domu zdecydowany by� odrzuci� b��dy przesz�o�ci i na nowo zjednoczy� rodzin�.
- Teraz j est lepiej - zauwa�y�a Susannah. - Pami�tasz, j ak po raz pierwszy zebrali�my si� razem? To by�o pi�� lat temu na Bo�e Narodzenie.
- Kr��yli wok� siebie jak dwa naje�one warcz�ce psy.
- Pami�tasz, jak usiedli�my do obiadu i pastor Cole odm�wi� modlitw�?
- I przypomnia� nam, �e Jezus przykaza� mi�owa� swych wrog�w -doko�czy� Lije.
- My�la�am, �e Kipp poderwie si� z krzes�a.
- Albo wskoczy na st�.
- Mama twierdzi, �e Kipp nadal s�dzi, i� tw�j ojciec tylko czeka na okazj�, by pom�ci� �mier� Shawano - powiedzia�a Susannah ze smutkiem.
- Kipp wci�� go prowokuje. Szuka tylko wym�wki, by go zabi�. W jego oczach ojciec na zawsze pozostanie zdrajc�, kt�ry zas�uguje na �mier�.
- Kipp jest moim bratem i zawsze b�d� go