9635
Szczegóły |
Tytuł |
9635 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9635 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9635 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9635 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur C. Clarke
Wyspa Delfin�w
Dolphin Island
Prze�o�y�a: Mira Micha�owska
ROZDZIA� PIERWSZY
Poduszkowiec p�dzi� przez dolin� unosz�c si� nad star� szos� na poduszce powietrza.
Johnny Clinton spa�. Pot�ny ha�as motoru rozbrzmiewaj�cy w nocnej ciszy nie przeszkadza�
mu wcale, by� do niego przyzwyczajony niemal od urodzenia. Dla ka�dego ch�opca
z dwudziestego pierwszego wieku by� to magiczny d�wi�k, kt�ry opowiada� o dalekich
krajach i dziwnych �adunkach, wo�onych przez te pierwsze tego rodzaju wehiku�y,
podr�uj�ce z �atwo�ci� po l�dach i morzach.
Dobrze znajome wycie odrzutowych silnik�w nie budzi�o go, mog�o tylko nawiedza�
jego sny. Teraz jednak umilk�o nagle, w samym �rodku Transkontynentalnej Drogi Numer 21.
To wystarczy�o, �eby Johnny zbudzi� si�. Przecieraj�c oczy usiad� na ��ku i wyt�y� s�uch.
Co si� mog�o sta�?. Czy�by jeden z wielkich liniowc�w rzeczywi�cie zatrzyma� si� tutaj,
sze��set kilometr�w przed najbli�sz� stacj�?
C�, by� tylko jeden spos�b, aby si� upewni�. Johnny waha� si� przez chwil�, gdy� ba�
si� panuj�cego na zewn�trz ch�odu. Po chwili wzi�� na odwag�, owin�� si� w koc, otworzy�
ostro�nie drzwi i wyszed� na balkon.
Noc by�a ch�odna i pi�kna, a znajduj�cy si� niemal w pe�ni ksi�yc o�wietla� wyra�nie
ca�� okolic�. Od po�udniowej strony domu nie wida� by�o szosy, ale balkon obiega� doko�a
staro�wieck� fasad�, tote� w kilka sekund p�niej Johnny znalaz� si� po p�nocnej stronie
budynku. Mijaj�c okna sypialni ciotki i kuzynek zachowywa� si� szczeg�lnie ostro�nie;
wiedzia�, co go czeka�o, gdyby je obudzi�.
Ale mieszka�cy domu spali g��bokim snem w t� zimow�, ksi�ycow� noc i kiedy
przemyka� si� na palcach ko�o ich okien, nikt z nich nawet nie drgn��. Lecz szybko o nich
zapomnia�, przekona� si� bowiem, �e nie �ni� na jawie.
Poduszkowiec opu�ci� szerok� wst�g� szosy i spocz�� na p�askim terenie o kilkaset
metr�w od drogi. �wiat�a mia� zapalone. Johnny domy�li� si�, �e jest to frachtowiec, a nie
statek pasa�erski, gdy� mia� tylko jeden pok�ad obserwacyjny, zajmuj�cy niewielki odcinek
stupi��dziesi�ciometrowej d�ugo�ci pojazdu.
Johnny nie m�g� oprze� si� skojarzeniu, �e statek wygl�da jak olbrzymie �elazko do
prasowania, tyle, �e zamiast uchwytu ma op�ywowy mostek umieszczony na jednej trzeciej
d�ugo�ci od dziobu. Nad mostkiem b�yska�o czerwone �wiat�o sygnalizacyjne, ostrzegaj�ce
inne statki, mog�ce si� znale�� na tej samej drodze.
�To chyba awaria - pomy�la� Johnny - Ciekawe, jak d�ugo b�dzie tak sta�? Czy zd���
pobiec i dobrze mu si� przyjrze�?� Nigdy dot�d nie widzia� z bliska stoj�cego poduszkowca.
A gdy mkn� z szybko�ci� pi�ciuset kilometr�w na godzin�, niewiele da si� zaobserwowa�.
Nie namy�la� si� d�ugo. W dziesi�� minut p�niej, ubrany w najcieplejsz� odzie� jak�
mia�, ostro�nie, by nie robi� ha�asu, odryglowa� kuchenne drzwi. Nie przysz�o mu na my�l,
kiedy wychodzi� w t� mro�n� noc, �e opuszcza �w dom po raz ostatni w �yciu. Ale nawet
gdyby o tym wiedzia�, nie odczuwa�by �alu.
ROZDZIA� DRUGI
Im bli�ej Johnny podchodzi� do poduszkowca, tym wi�kszy mu si� wydawa�.
A przecie� nie by� to jeden ze stutysi�cznotonowych zbiornikowc�w na rop� czy zbo�e, kt�re
czasami przelatywa�y ze �wistem ponad dolina; mia� prawdopodobnie tylko pi�tna�cie czy
dwadzie�cia tysi�cy ton. Na jego dziobie widnia� nieco sp�owia�y napis: SANTA ANNA,
BRAZYLIA. Nawet w s�abym �wietle ksi�yca mo�na by�o zauwa�y�, �e statkowi
przyda�aby si� �wie�a warstwa farby. Je�eli jego maszyny znajdowa�y si� w tym samym
stanie co po�atany i wytarty kad�ub, to pow�d nie planowanego postoju �atwo by�o odgadn��.
Kiedy Johnny obchodzi� nieruchomego potwora doko�a, nie zauwa�y� w nim �ladu
�ycia. Nie zdziwi�o go to jednak; wielkie frachtowce by�y przewa�nie pilotowane
automatycznie, a do obs�ugi statku tej wielko�ci wystarcza� mniej wi�cej tuzin os�b za�ogi.
Je�eli rozumowa� s�usznie, to wszyscy oni znajdowali si� w maszynowni, staraj�c si� znale��
przyczyn� awarii.
Teraz, kiedy silniki odrzutowe ju� nie unosi�y �Santa Anny�, spoczywa�a ona na
wielkich, p�askodennych komorach p�ywakowych, kt�re s�u�y�y do utrzymywania jej na
powierzchni, gdyby opu�ci�a si� na morze. Bieg�y doko�a ca�ego kad�uba i kiedy Johnny
obchodzi� statek, stercza�y nad jego g�ow� niczym �ciany nawisu. W kilku miejscach mo�na
by si� na nie wdrapa�, gdy� z kad�uba wystawa�y uchwyty, wida� te� by�o stopnie,
prowadz�ce do znajduj�cych si� o sze�� metr�w ponad ziemi� luk�w wej�ciowych.
Johnny patrzy� na te w�azy i zastanawia� si�. By�y prawdopodobnie zamkni�te, ale co
by si� sta�o, gdyby jednak dosta� si� na pok�ad? Przy odrobinie szcz�cia uda�oby mu si�
mo�e dobrze rozejrze� doko�a, zanim za�oga zd��y�aby go z�apa� i wyrzuci�. Johnny uzna�,
�e jest to jego �yciowa szansa; wiedzia�, �e je�eli nie wykorzysta jej, nigdy sobie tego nie
wybaczy...
Nie wahaj�c si� wi�c d�u�ej zacz�� wdrapywa� si� po najbli�szych schodkach. Po
jakich� o�miu krokach zatrzyma� si�, �eby si� raz jeszcze zastanowi�. Ale by�o za p�no,
decyzja zosta�a podj�ta za niego. Zupe�nie niespodziewanie wielka, ob�a �ciana, kt�rej czepia�
si� jak mucha, zacz�a drga�. Potworny ha�as, jakby tysi�c grzmot�w hukn�o na raz,
przerwa� nocn� cisz�. Johnny spojrza� na d� i zobaczy� wyrzucane spod statku przez pr�d
powietrza kamienie, kurz i k�py trawy. �Santa Anna� zacz�a si� ci�ko unosi� w powietrze.
Nie by�o ju� dla niego powrotu. Silniki odrzutowe wyrzuci�yby go w g�r� jak pi�rko. Uciec
m�g� tylko w jeden spos�b - powinien si� dosta� do wn�trza statku, zanim ten ruszy na dobre.
Nie chcia� nawet my�le� o tym, co by si� sta�o, gdyby luk by� zamkni�ty.
Mia� jednak szcz�cie. Natrafi� na klamk� wpuszczon� we wg��bienie w metalowych
drzwiach. Nacisn�� j� i drzwi otworzy�y si� do �rodka, ukazuj�c s�abo o�wietlony korytarz. Po
chwili Johnny znalaz� si� wewn�trz �Santa Anny�. Westchn�� z ulg� - by� ju� bezpieczny.
Kiedy zamyka� za sob� klap� luku, ryk silnik�w odrzutowych przeszed� w miarowy grzmot.
W tej samej chwili Johnny poczu�, �e statek si� porusza. P�dzi� w nieznanym kierunku.
Przez kilka minut ch�opiec sta� jak wryty, potem doszed� do wniosku, �e nie ma si�
czego ba�. Wystarczy znale�� drog� na mostek kapita�ski, wyt�umaczy� co si� sta�o,
a zostanie wysadzony na nast�pnym przystanku. W ci�gu kilku godzin policja odstawi go do
domu.
Dom! Ale przecie� on nie mia� domu! Nie by�o takiego miejsca na �wiecie, w kt�rym
czu�by si� jak u siebie. Dwana�cie lat temu, kiedy mia� cztery lata, oboje rodzice zgin�li
w wypadku samolotowym. Od tego czasu mieszka� u siostry matki. Ciotka Marta mia�a
w�asn� rodzin� i nie cieszy�a si� szczeg�lnie z jej powi�kszenia. Dop�ki �y� t�usty, weso�y
wuj James, nie by�o jeszcze tak �le, ale odk�d umar�, Johnny czu� si� coraz cz�ciej
niepo��danym go�ciem.
Po co mia� wi�c wraca� - i do czego? Zostanie tu cho�by na pewien czas. Taka okazja
mo�e si� ju� nigdy nie powt�rzy�. Im d�u�ej o tym my�la�, tym wi�kszej nabiera� pewno�ci,
�e to los zdecydowa� za niego, wskaza� mu drog�, kt�r� powinien i��.
Za swoje pierwsze, najwa�niejsze zadanie uzna� znalezienie kryj�wki. Nie powinno to
by� trudne na wielkim statku. Niestety, nie mia� poj�cia o rozk�adzie pomieszcze� �Santa
Anny�, a wiedzia�, �e je�eli nie b�dzie ostro�ny, to natknie si� na kogo� z za�ogi.
Zdecydowa�, �e zrobi najlepiej, je�eli dotrze do towarowej cz�ci statku, bo przecie� tam nikt
nie b�dzie zagl�da�, dop�ki poduszkowiec znajduje si� w ruchu.
Czuj�c si� jak w�amywacz, Johnny zacz�� szuka� drogi, ale ju� po chwili zgubi� si�
ca�kowicie. Zdawa�o mu si�, �e przemierzy� wiele kilometr�w s�abo o�wietlonych korytarzy,
dziesi�tki przej��, mija� niezliczone ilo�ci drzwi oznaczonych tajemniczymi nazwiskami. Ju�
chcia� otworzy� kt�re� z nich, kiedy wzrok jego pad� na napis �G��wna maszynownia�. Nie
m�g� si� oprze� ch�ci, aby tam zajrze�. Bardzo wolnym ruchem pchn�� stalowe drzwi. Kiedy
si� otworzy�y, zobaczy� pod sob� du�e pomieszczenie wype�nione turbinami i kompresorami.
Olbrzymie przewody powietrzne, tak grube, �e cz�owiek m�g�by si� �atwo przez nie
przecisn��, bieg�y od sufitu do pod�ogi, a ha�as, r�wny grzmotowi stu huragan�w, rozdziera�
mu uszy.
Przeciwleg�a �ciana maszynowni pokryta by�a tarczami instrument�w kontrolnych.
Trzej ludzie przypatrywali im si� z tak napi�t� uwag�, �e Johnny czu�, i� mo�e ich
bezpiecznie podgl�da�. Zreszt� znajdowali si� w odleg�o�ci pi�tnastu metr�w od niego i nie
powinni byli zauwa�y� kilkucentymetrowej szpary w drzwiach.
Wida� by�o wyra�nie, �e naradzaj� si� - g��wnie na migi, poniewa� m�wienie w tym
ha�asie nie mia�o sensu. Johnny zorientowa� si� wkr�tce, �e by�a to raczej k��tnia ni� narada,
poniewa� gestykulowali gwa�townie, wskazywali na zegary i wzruszali ramionami. Wreszcie
jeden z nich uni�s� r�ce do g�ry gestem wskazuj�cym, �e nie chce mie� z tym wszystkim ju�
nic do czynienia, i wybieg� z maszynowni. Johnny pomy�la�, �e �Santa Anna� nie jest chyba
szcz�liwym statkiem.
Po kilku minutach Johnny znalaz� kryj�wk�. By� to niewielki sk�adzik wype�niony
skrzyniami i walizami. Kiedy stwierdzi�, �e wszystkie baga�e zaadresowane s� do
australijskich miejscowo�ci, zrozumia�, �e nie grozi mu odes�anie do domu. Nie by�o powodu,
dla kt�rego ktokolwiek mia�by tu wej��, zanim statek przemierzy Pacyfik i znajdzie si� po
drugiej stronie globu.
Opr�ni� niewielk� przestrze� w�r�d skrzy� i paczek, z westchnieniem ulgi usiad�
i opar� plecy o spor� przesy�k� z napisem: �W�. Zak�ady Chemiczne Bundabery�. Zastanawia�
si� co mo�e znaczy� �W�.�, ale zanim doszed� do wniosku, �e to �w�asno��, zmorzy� go sen.
Osun�� si� na tward�, metalow� pod�og�.
Kiedy si� obudzi�, stwierdzi�, �e poduszkowiec nie rusza si�, �wiadczy�y o tym brak
wszelkiej wibracji i cisza. Spojrza� na zegarek i przekona� si�, �e znajduje si� na statku od
pi�ciu godzin. Przez ten czas �Santa Anna� - zak�adaj�c, �e nie zatrzymywa�a si� po drodze -
mog�a �atwo przemierzy� tysi�c mil. Prawdopodobnie dotar�a do jednego z wielkich port�w
po�o�onych wzd�u� wybrze�a Pacyfiku i gdy sko�czy �adowanie towar�w, wyruszy na ocean.
Johnny wiedzia�, �e je�eli teraz zostanie przy�apany, to jego przygoda szybko si�
sko�czy. Postanowi� wi�c nie rusza� si� z miejsca, dop�ki statek nie znajdzie si� daleko nad
oceanem. Na pewno nie zawr�ci po to, �eby pozby� si� szesnastoletniego pasa�era na gap�.
By� jednak g�odny i spragniony. Wcze�niej czy p�niej b�dzie musia� zdoby� co� do
jedzenia i picia. �Santa Anna� mo�e tak sta� przez kilka dni, a w takim wypadku g��d
wykurzy go z kryj�wki...
Postanowi� nie my�le� o jedzeniu, chocia� by�o to trudne, poniewa� w�a�nie nadesz�a
pora �niadania. Johnny przypomnia� sobie jednak, �e wielcy podr�nicy i badacze
przechodzili znacznie ci�sze pr�by.
Na szcz�cie �Santa Anna� pozosta�a w nie znanym porcie tylko przez godzin�. Ku
swojej wielkiej uldze Johnny poczu�, �e pod�oga kryj�wki zn�w zaczyna wibrowa�, a z oddali
dosz�o go wycie silnik�w odrzutowych. Dozna� charakterystycznego uczucia, gdy
poduszkowiec uni�s� si� nad ziemi�, a potem poczu� szarpni�cie - to statek ruszy� do przodu.
Za dwie godziny znajdzie si� ju� daleko na morzu - je�eli kalkulacje Johnny�ego oka�� si�
s�uszne i innego przystanku na l�dzie ju� nie b�dzie.
Przetrwa� te dwie godziny tak cierpliwie, jak tylko potrafi�, po czym uzna�, �e mo�e
si� ju� bezpiecznie ujawni�. Nieco zdenerwowany wyruszy� na poszukiwanie za�ogi i - jak
mia� nadziej� - czego� do zjedzenia.
Ujawnienie si� nie by�o jednak tak �atwe, jak si� spodziewa�. �Santa Anna�, kt�ra od
zewn�trz zdawa�a si� wielka, od �rodka by�a po prostu olbrzymia. Johnny czu� coraz
silniejszy g��d, ale nadal nie m�g� natrafi� na �aden �lad �ycia.
Znalaz� jednak co�, co poprawi�o mu humor, ma�y iluminator, kt�ry pozwoli� mu
wreszcie wyjrze� na zewn�trz. Jego rama obejmowa�a niewielk� przestrze�, ale to, co mo�na
by�o zobaczy�, wystarczy�o Johnny�emu. Tak daleko jak m�g� si�gn�� okiem, widzia� szare,
wzburzone morskie fale. Ani �ladu l�du - nic, tylko niezmierzona wodna pustynia,
przesuwaj�ca si� z olbrzymi� szybko�ci�.
Johnny po raz pierwszy widzia� ocean - ca�e �ycie sp�dzi� w g��bi l�du, w�r�d
hydroponicznych farm na pustyni Arizony lub w nowych lasach Oklahomy. Widok
niezmierzonych obszar�w wody by� wspania�y, ale te� nieco przera�aj�cy. D�ugo sta� przed
iluminatorem staraj�c si� uzmys�owi� sobie fakt, �e oddala si� od ojczystej ziemi w stron�
kraju, o kt�rym mc nie wie. By�o ju� za p�no, �eby zmieni� decyzj�, wiedzia� to na pewno.
Niespodziewanie znalaz�o si� rozwi�zanie problemu �ywno�ci. Natkn�� si� bowiem na
��d� ratunkow�. By�a to o�miometrowa, ca�kowicie obudowana motor�wka, umieszczona pod
segmentem kad�uba, kt�ry otwiera� si� niczym wielkie okno. ��d� zawieszona by�a na dw�ch
niewielkich d�wigach, s�u��cych do opuszczenia jej na morze.
Johnny nie m�g� oprze� si� ch�ci wdrapania si� do �odzi i natychmiast zauwa�y�
szafk� z napisem �Zapasowe racje �ywno�ciowe�. Walka z sumieniem trwa�a bardzo kr�tko,
po trzydziestu sekundach chrupa� herbatniki i zajada� jakie� sprasowane mi�so. Porcja
zalatuj�cej rdz� wody zaspokoi�a szybko jego pragnienie. Poczu� si� znacznie lepiej. Uzna�,
�e cho� nie b�dzie to luksusowa wyprawa, jej trudy dadz� si� jako� znie��.
Odkrycie to wp�yn�o na zmian� jego plan�w. Nie musia� si� ju� ujawnia�. M�g� si�
nadal ukrywa� i przy odrobinie szcz�cia po prostu zej�� niepostrze�enie na l�d u kresu
podr�y. Nie mia� poj�cia, co zrobi potem. Ale Australia to du�y kontynent i na pewno da
sobie tam jako� rad�.
Powr�ciwszy do swojej kryj�wki z zapasem �ywno�ci na dwadzie�cia cztery godziny
- d�u�ej ta podr� trwa� chyba nie mia�a - Johnny spr�bowa� si� odpr�y�. Chwilami drzema�,
od czasu do czasu spogl�da� na zegarek i pr�bowa� obliczy�, gdzie �Santa Anna� znajduje si�
w danej chwili. Zastanawia� si�, czy zatrzyma si� na Hawajach lub na jednej z innych wysp
Pacyfiku, maj�c jednak nadziej�, �e tych postoj�w nie b�dzie. Niecierpliwi� si�, chcia�
rozpocz�� nowe �ycie jak najszybciej.
Kilka razy wspomnia� ciotk� Mart�. Czy b�dzie jej przykro, �e od niej uciek�? Nie
wierzy� w to, by� te� pewien: kuzyni uciesz� si�, �e si� go pozbyli. Kiedy�, gdy ju� b�dzie
s�awny i bogaty, odwiedzi ich dla samej satysfakcji, jak� mu sprawi� ich miny. To samo
dotyczy�o wi�kszo�ci jego koleg�w szkolnych, zw�aszcza tych, kt�rzy wyszydzali jego niski
wzrost i przezywali go �maluchem�. Poka�e im, �e m�zg i przedsi�biorczo�� znacz� wi�cej
ni� musku�y... W�r�d tych przyjemnych marze� Johnny niepostrze�enie zapad� w g��boki sen.
Spa� jeszcze, kiedy podr� si� sko�czy�a. Obudzi� go g�o�ny huk, a po kilku chwilach
poczu� wstrz�s. To �Santa Anna� uderzy�a o powierzchni� morza. A potem zgas�y �wiat�a
i zrobi�o si� zupe�nie ciemno.
ROZDZIA� TRZECI
Po raz pierwszy w �yciu Johnny poczu� straszny, wprost zwierz�cy strach.
Zesztywnia�, oddycha� z trudem, czu� si�, jak gdyby ci�ar spad� mu na piersi. Wydawa�o mu
si�, �e ju� tonie, co rzeczywi�cie grozi�o mu w wypadku, gdyby nie uda�o mu si� w por�
wymkn�� z tej pu�apki.
Musia� koniecznie znale�� wyj�cie, ale by� otoczony przez skrzynie i pakunki
i przepychaj�c si� mi�dzy nimi straci� ca�kowicie poczucie kierunku. Prze�ywa� na jawie �w
senny koszmar, kiedy to cz�owiek pr�buje uciec od niebezpiecze�stwa, ale nie mo�e. Dopiero
szok i b�l, kt�rych dozna� po zderzeniu si� z jakim� niewidzialnym przedmiotem, uwolni�y go
od uczucia paniki. Zrozumia�, �e nie wolno traci� g�owy i b��dzi� na o�lep w ciemno�ci.
Powinien i�� w jednym kierunku, a� dotrze do �ciany, a nast�pnie posuwa� si� wzd�u� niej,
by natrafi� na drzwi.
Plan by� wspania�y, ale Johnny napotka� tyle przeszk�d na drodze, �e zdawa�o mu si�,
i� wieki min�y, zanim wyczu� pod r�kami g�adko�� metalu i zrozumia�, �e dotar� do �ciany.
Potem wszystko posz�o �atwo, znalaz� drzwi, otworzy� je i wyda� z siebie okrzyk ulgi.
Korytarz, w kt�rym si� znalaz�, nie by� na szcz�cie ciemny. G��wne �wiat�a wprawdzie
zgas�y, ale pali�y si� zast�pcze, niebieskie lampy, o�wietlaj�ce dostatecznie drog�.
Nagle poczu� zapach dymu i zrozumia�, �e �Santa Anna� pali si�. Zauwa�y�, �e
korytarz jest obecnie nachylony w kierunku rufy, gdzie znajdowa�y si� wszystkie maszyny.
Johnny domy�li� si�, �e wybuch wyrwa� dziur� w kad�ubie i woda wlewa si� do wn�trza
statku.
Nie by� pewien, czy statek znajduje si� w niebezpiecze�stwie. Nie podoba�o mu si� to
przechylenie, a jeszcze mniej z�owieszcze trzeszczenie kad�uba. Poduszkowiec ko�ysa� si�
bezradnie, wznosi� si� i opada�, co nieprzyjemnie dra�ni�o �o��dek Johnny�ego. Domy�la� si�,
�e s� to pierwsze objawy choroby morskiej. Pr�bowa� ignorowa� te doznania i skoncentrowa�
si� na sprawie wa�niejszej - uratowania �ycia.
Je�eli statek tonie, to on, Johnny, musi jak najszybciej znale�� drog� do �odzi
ratunkowych, ku kt�rym zmierzaj� teraz prawdopodobnie wszyscy cz�onkowie za�ogi.
Zdziwi� si� zapewne zobaczywszy dodatkowego pasa�era, ale mo�e znajd� i dla niego
miejsce. Gdzie jednak znajdowa�a si� stacja �odzi ratunkowych? By� tam ju� i gdyby mia�
troch� czasu, trafi�by na pewno. Ale w�a�nie czasu mia� bardzo niewiele. W po�piechu
kilkakrotnie pomyli� zakr�ty i musia� zawr�ci�. W pewnej chwili natkn�� si� na stalow�
grod�, kt�rej przedtem na pewno tu nie by�o. Spod jej brzeg�w wydobywa� si� dym, a zza niej
dobiega� trzask p�kaj�cego kad�uba. Johnny zawr�ci� i pobieg� jak m�g� najszybciej
z powrotem s�abo o�wietlonym korytarzem.
By� ju� zm�czony i zrozpaczony, kiedy wreszcie natrafi� na w�a�ciw� drog�. Tak, to
by� ten korytarz, pami�ta� go, na jego ko�cu b�d� schody prowadz�ce do stacji �odzi
ratunkowych. Teraz, skoro by� ju� bliski celu, nie musia� oszcz�dza� si�, ruszy� wi�c naprz�d
ca�ym p�dem.
Pami�� nie zmyli�a go. Znalaz� schody, tak jak si� tego spodziewa�. Ale ��d� znikn�a.
Zr�b kad�uba by� szeroko otwarty, a ramiona podno�nika wysuni�te na zewn�trz.
Puste uchwyty ko�ysa�y si�, jak gdyby naigrawaj�c si� z ch�opca. Silny, porywisty wiatr
wpada� w otw�r kad�uba, przez kt�ry opuszczono ��d� ratunkow�, i rozpryskiwa� doko�a
krople wody. Johnny poczu� w ustach gorzki smak soli. Wkr�tce mia� si� z nim lepiej
zapozna�.
Z ci�kim sercem zbli�y� si� do otworu i spojrza� na tafl� morza. By�a noc, ale
ksi�yc, kt�ry towarzyszy� pocz�tkowi jego przygody, o�wietla� r�wnie� scen� jej
zako�czenia. O kilka metr�w ni�ej rozszala�e fale gwa�townie bi�y w bok statku, a co jaki�
czas podnosi�y si�, tworz�c u st�p Johnny�ego ma�e wiry. Je�eli nawet �Santa Anna� nie
nabiera�a wody w innych miejscach, to ta jej cz�� wkr�tce b�dzie zalana.
Gdzie� w pobli�u rozleg� si� st�umiony wybuch, �wiat�a awaryjne zamigota�y i zgas�y.
S�u�y�y Johnny�emu dostatecznie d�ugo, bez nich nigdy nie znalaz�by wyj�cia. Ale czy to
teraz mia�o jakiekolwiek znaczenie? Znalaz� si� samotny, na ton�cym statku, o setki mil od
l�du.
Ch�opiec wpatrywa� si� w ciemno�� usi�uj�c znale�� jaki� �lad �odzi ratunkowej, ale
morze by�o puste. Mo�e ��d� znajdowa�a si� pod drug� burt� statku i by�a dla� niewidoczna.
Za�oga przecie� nie opu�ci�aby miejsca wypadku, dop�ty, dop�ki �Santa Anna� trzyma�a si�
na powierzchni. Ale z drugiej strony sytuacja by�a powa�na i za�oga nie mia�a czasu do
stracenia. Johnny zastanawia� si�, czy aby �Santa Anna� nie wiezie materia��w wybuchowych
lub �atwo palnych, a je�eli tak, to kiedy nast�pi eksplozja.
Fala zala�a mu twarz, o�lepi�a go pian�; przez ostatnie minuty statek wyra�nie
zanurzy� si� g��biej. Trudno by�o uwierzy�, �e taki du�y obiekt mo�e tak szybko ton��, ale
poduszkowce odznacza�y si� lekk� konstrukcj� i niewielk� wytrzyma�o�ci�. Johnny
zrozumia�, �e najwy�ej za dziesi�� minut woda dojdzie do jego st�p.
Myli� si� jednak. Powolne ko�ysanie statku usta�o nagle, �Santa Anna� bez ostrze�enia
przechyli�a si� na bok i zadr�a�a jak konaj�ce zwierz�, pr�buj�ce po raz ostatni stan�� na nogi.
Johnny nie waha� si�. Instynkt podpowiedzia� mu, �e statek zaraz p�jdzie na dno i �e
powinien znale�� si� mo�liwie jak najdalej od niego.
Przygotowa� si� na nag�e zetkni�cie z zimn� wod� i zgrabnie skoczy� w d�. Nurkuj�c
zdziwi� si�, �e doznaje uczucia ciep�a, a nie ch�odu. Zapomnia�, �e w ci�gu ostatnich kilku
godzin przelecia� ze strefy zimy w stref� lata.
Kiedy wychyn�� na powierzchni�, zacz�� p�yn�� tak szybko, jak m�g� swoim
niezgrabnym, kraulem. S�ysza� za sob� potworne bulgotanie, �omot i trzaski, syk jak gdyby
pary buchaj�cej z gejzera. Wszystkie te ha�asy nagle usta�y; s�ycha� by�o tylko j�k wiatru
i szum fal przewalaj�cych si� obok niego w ciemno�ciach nocy. Zmaltretowany statek
poszed� na dno nie stawiaj�c oporu, nie tworz�c wir�w, kt�rych Johnny ba� si� najbardziej.
Kiedy ju� wiedzia� na pewno, �e jest po wszystkim, zacz�� p�yn�� wolniej i rozgl�da�
si� woko�o. Pierwsz� rzecz�, kt�r� zobaczy�, by�a ��d� ratunkowa znajduj�ca si� o jakie p�
mili od niego. Macha� r�kami i krzycza� z ca�ej si�y, ale bez skutku. ��d� odp�ywa�a i je�eli
nawet kto� z za�ogi patrzy� wstecz, to trudno by�o si� spodziewa�, �e spostrze�e ch�opca.
Przecie� nikt nie wiedzia�, �e by� jeszcze jeden rozbitek do uratowania.
Johnny znalaz� si� wi�c sam na wodzie, o�wietlonej ��tym �wiat�em zachodz�cego
ksi�yca i nieznanych mu gwiazd po�udniowej p�kuli. Postanowi� le�e� spokojnie na
powierzchni morza, mimo �e by�o znacznie bardziej rozko�ysane ni� s�odkowodna zatoka,
w kt�rej uczy� si� p�ywania. Ale nawet gdyby wytrzyma� w tej pozycji przez wiele, wiele
godzin, to w ko�cu musia� zgin��. Nie mia� nawet jednej szansy na milion na uratowanie si�.
Jego ostatnia nadzieja rozwia�a si� wraz z odp�yni�ciem �odzi ratunkowej.
Nagle co� go uderzy�o i to tak mocno, �e wyda� z siebie okrzyk zdziwienia i l�ku. By�
to jednak tylko jaki� szcz�tek kad�uba poduszkowca. Ch�opiec zauwa�y� teraz, �e w wodzie
doko�a niego p�ywa mn�stwo najrozmaitszych przedmiot�w. Odkrycie to poprawi�o mu nieco
humor. Pomy�la�, �e gdyby uda�o mu si� zbudowa� tratw�, to szans� jego wzros�yby
ogromnie. Mo�e nawet dotrze do brzegu, tak samo jak ludzie, kt�rzy niemal przed stu laty
przemierzyli Pacyfik na s�ynnej Kon-Tiki.
Pop�yn�� w stron� podnosz�cych si� i opadaj�cych na wodzie szcz�tk�w. Morze sta�o
si� nag�e znacznie spokojniejsze, to ropa wyp�ywaj�ca z poduszkowca uspokoi�a fale. Nie
sycza�y ju� tak z�owr�bnie jak przedtem, ale po prostu ko�ysa�y si� leniwie. Z pocz�tku ba�
si� ich, tak by�y strome i wysokie, ale teraz, unosz�c si� i opadaj�c wraz z nimi, przekona� si�,
�e nie s� wcale gro�ne. Nawet w obecnej sytuacji cieszy� si�, �e mo�e tak lekko i bezpiecznie
p�yn�� wraz z najwi�ksz� cho�by fal�.
Przemyka� si� pomi�dzy skrzyniami, pustymi butelkami i kawa�kami drewna. �aden
z tych przedmiot�w nie mia� dla� warto�ci; szuka� czego� wystarczaj�co du�ego, czego�, co
mog�oby go unie��. Straci� ju� niemal wszelk� nadziej�, kiedy w odleg�o�ci oko�o pi�tnastu
metr�w od siebie zauwa�y� ciemny prostok�t wznosz�cy si� i opadaj�cy na falach.
Kiedy podp�yn�� bli�ej, zobaczy� z rado�ci�, �e jest to du�a drewniana skrzynia.
Z trudem wdrapa� si� na ni� i z zadowoleniem stwierdzi�, �e wytrzymuje jego wag�. Tratwa
nie by�a zbyt stabilna i mia�a sk�onno�� do przechylania si�, ale tylko do chwili kiedy Johnny
po�o�y� si� na niej w poprzek, odt�d p�yn�a pewniej, ko�ysz�c si� na falach i wystaj�c na
wysoko�� oko�o siedmiu centymetr�w ponad powierzchni� wody. W jasnym �wietle ksi�yca
Johnny odczyta� wypisane na niej s�owa: �Przechowywa� w suchym i ch�odnym miejscu�.
C�, nie by�o to szczeg�lnie suche miejsce, cho� na pewno ch�odne. Zimny wiatr
przenika� przez mokr� odzie� ch�opca. Ale trzeba si� by�o z tym pogodzi�, przynajmniej do
wschodu s�o�ca. Johnny spojrza� na zegarek i bez specjalnego zdziwienia przekona� si�, �e
ten stoi. Ale czy mia�o to jakiekolwiek znaczenie? Przypomnia�o mu si�, �e przekroczy� kilka
stref czasu od chwili, gdy znalaz� si� na pok�adzie nieszcz�snej �Santa Anny�. Jego zegarek,
nawet gdyby chodzi�, spieszy�by si� o co najmniej sze�� godzin.
Dr��c na ca�ym ciele le�a� na swojej ma�ej tratwie, obserwowa� zach�d ksi�yca
i ws�uchiwa� si� w szum - morskich fal. By� nadal pe�en niepokoju, ale paniczny strach
opu�ci� go ju�. Tyle razy uda�o mu si� w ostatnich godzinach uj�� z �yciem, �e nabra�
uczucia, i� nic nie mo�e mu si� sta�. Nie mia� wprawdzie ani �ywno�ci, ani wody, ale
przecie� nie umrze z g�odu w ci�gu kilku dni. Nie chcia�o mu si� si�ga� dalej my�l�
w przysz�o��.
Ksi�yc sta� ju� nisko, a noc doko�a niego stawa�a si� coraz ciemniejsza. Ale w�a�nie
teraz Johnny zauwa�y� ze zdziwieniem, �e morze rozb�yskiwa�o tysi�cami �wiate�ek. Zapala�y
si� i gas�y niczym elektryczne reklamy, tworz�c za jego dryfuj�c� tratw� pasmo migotliwego
blasku. Kiedy zanurzy� d�o� w wodzie iskry zacz�y bi� z koniuszk�w jego palc�w.
Widok ten by� tak wspania�y, �e ch�opiec zapomnia� na chwil� o gro��cym mu
niebezpiecze�stwie. S�ysza� o tym, �e w morzu �yj� �wiec�ce stworzenia, ale nigdy nie
przypuszcza�, �e jest ich a� tyle. Po raz pierwszy zobaczy� jeden z cud�w, jedn� z tajemnic
oceanu, �ywio�u, kt�ry pokrywa� trzy czwarte powierzchni globu ziemskiego i kt�ry teraz
decydowa� o jego �yciu.
Ksi�yc dotkn�� horyzontu, zawis� nad nim przez chwil� i znikn��. Niebo nad
ch�opcem p�on�o od gwiazd. Jedne z nich nale�a�y do prastarych konstelacji, inne, ja�niejsze,
zosta�y umieszczone przez cz�owieka na r�nych orbitach w ci�gu pi��dziesi�ciu lat, kt�re
min�y od czasu jego dotarcia do kosmosu. Ale �adna z nich nie by�a tak �ywa jak te, kt�re
skrzy�y si� pod wod� miliardami, tak �e tratwa zdawa�a si� p�yn�� po jeziorze ognia.
Ch�opcu zdawa�o si�, �e od chwili, gdy ksi�yc zaszed�, up�yn�y wieki, zanim
pojawi�y si� pierwsze oznaki wschodu s�o�ca. Wreszcie dostrzeg� na wschodzie s�ab�
po�wiat�, kt�ra powoli rozszerza�a si� na ca�y horyzont, i poczu� radosne bicie serca. W ci�gu
kilku sekund gwiazdy na niebie i morzu zgas�y, jakby ich nigdy nie by�o. Zacz�� si� dzie�.
Nie by�o jednak dane Johnny�emu cieszy� si� zbyt d�ugo pi�knem poranka, bo nagle
zobaczy� co�, co pozbawi�o go wszelkiej nadziei. Od zachodu, sun�c wprost na niego
z szybko�ci� i zdecydowaniem, kt�re zmrozi�y mu krew w �y�ach, nadci�ga�y dziesi�tki
szarych p�etw o tr�jk�tnych kszta�tach.
ROZDZIA� CZWARTY
Patrz�c na p�etwy, sun�ce w stron� tratwy i przecinaj�ce powierzchni� wody
z nieprawdopodobn� wprost szybko�ci�, Johnny przypomnia� sobie r�ne okropne opowie�ci
o rekinach i zaatakowanych przez nich rozbitkach. Skuli� si�, jak tylko m�g� najbardziej na
swojej skrzyni. Zako�ysa�a si� gro�nie, co u�wiadomi�o ch�opcu, �e nawet ma�e pchni�cie
wystarczy�oby, �eby si� przewr�ci�a. Ku swemu zdziwieniu nie czu� zbyt wielkiego strachu,
raczej �al i nadziej�, �e kiedy nadejdzie to najgorsze, wszystko szybko si� sko�czy. Przykro
mu te� by�o, �e nikt si� nie dowie o jego losie.
Po chwili woda doko�a niego zaroi�a si� od l�ni�cych, szarych cia� wynurzaj�cych si�
raz po raz spod powierzchni wody, poruszaj�cych si� wdzi�cznymi, p�ynnymi ruchami.
Johnny niewiele wiedzia� o morskich stworach, ale by� pewny, �e rekiny p�ywaj� jako�
inaczej. Poza tym zwierz�ta te wdycha�y powietrze w taki sam spos�b jak on; gdy zbli�a�y si�
do niego s�ysza� ich sapanie i widzia� jak nozdrza ich otwieraj� si� i zamykaj�. Ale�
oczywi�cie! To by�y delfiny!
Johnny uspokoi� si� i przesta� si� kuli� na �rodku swojej tratwy. Widywa� delfiny
w kinie lub w telewizji i wiedzia�, �e s� to przyjazne, inteligentne zwierz�ta. Teraz bawi�y si�
jak dzieci w�r�d szcz�tk�w �Santa Anny�, podrzucaj�c je w g�r� d�ugimi, po�yskliwymi
pyskami i wydaj�c przy tym najdziwaczniejsze gwizdy i syki.
W odleg�o�ci kilku metr�w od tratwy jeden z nich wysadzi� g�ow� z wody
i balansowa� desk� na nosie jak wytresowane zwierz� cyrkowe. Zdawa�o si�, �e m�wi do
swoich towarzyszy: - Popatrzcie na mnie, zobaczcie, jaki jestem zr�czny!
Dziwna, wprawdzie nie ludzka, ale jak�e inteligentna g�owa zwr�ci�a si� w stron�
Johnny�ego i delfin odrzuci� swoj� zabawk� gestem wyra�aj�cym zdumienie. Zanurzy� si�
w wodzie piszcz�c z podniecenia. Po chwili Johnny zosta� otoczony przez po�yskliwe,
zaciekawione pyski. Delfiny u�miecha�y si� tak zara�liwie, �e po chwili Johnny zda� sobie
spraw�, i� odwzajemnia im si� u�miechem.
Nie czu� si� ju� samotny, mia� towarzystwo. Cieszy�o go to, chocia� nie by�y to istoty
ludzkie i nie mog�y mu pom�c. Fascynowa� go widok jasnoszarych, jak gdyby
wypolerowanych cia�, poruszaj�cych si� z tak� zwinno�ci� i �atwo�ci� w�r�d szcz�tk�w
�Santa Anny�. Wiedzia�, �e zwierz�ta bawi� si�, baraszkuj�c w morzu niczym m�ode baranki
na wiosennej ��ce.
Delfiny wyskakiwa�y od czasu do czasu z wody i przygl�da�y si� ch�opcu tak, jakby
chcia�y si� upewni�, �e im jeszcze nie uciek�. Przypatrywa�y si� z ciekawo�ci�, gdy
zdejmowa� z siebie przemoczon� odzie� i rozk�ada� j�, �eby wysch�a na s�o�cu. Zdawa�o si�,
�e zastanawiaj� si� powa�nie, gdy Johnny rzuci� im ca�kiem na serio pytanie: �No i co mam
teraz robi�?�
Jedno by�o dla� oczywiste. Musi za wszelk� cen� znale�� schronienie przed
tropikalnym s�o�cem, bo inaczej usma�y si� �ywcem. Na szcz�cie problem ten da� si�
szybko rozwi�za�. Zbudowa� z desek wy�owionych z morza co� w rodzaju daszku. Powi�za�
deski za pomoc� chustki do nosa, a nast�pnie nakry� koszul�. By� dumny ze swojego pomys�u
i mia� nadziej�, �e przygl�daj�ce mu si� delfiny doceniaj� jego spryt.
Nie pozostawa�o mu nic innego, jak le�e� w cieniu, oszcz�dza� si�y i pozwoli� by
wiatr i pr�d nios�y go ku nieznanemu przeznaczeniu. Nie by� g�odny, a cho� mia� bardzo
wysuszone usta, wiedzia�, �e dopiero za kilka godzin pragnienie stanie si� dla niego
powa�nym problemem.
Morze by�o teraz znacznie spokojniejsze, fale unosi�y si� i opada�y �agodnymi,
miarowymi ruchami. Johnny s�ysza� kiedy� zdanie: �Hu�ta� si� na grzbietach fal�. Teraz
wiedzia� ju� dok�adnie, co to znaczy. By� spokojny, odpr�ony, niemal zapomnia� o swojej
rozpaczliwej sytuacji, wpatrywa� si� w b��kit morza, w b��kit nieba, obserwowa� dziwne,
pi�kne zwierz�ta, kt�re baraszkowa�y i pl�sa�y doko�a niego, a od czasu do czasu
wyskakiwa�y wysoko w powietrze powodowane sam� tylko rado�ci� �ycia...
Co� nagle wstrz�sn�o tratw� i Johnny ockn�� si�. Musia� spa� przez kilka godzin, bo
s�o�ce by�o ju� niemal w zenicie. Po chwili tratwa znowu si� zatrz�s�a i Johnny zrozumia�, co
by�o tego przyczyn�.
Cztery delfiny, p�yn�c obok siebie, popycha�y tratw� nosami. Ju� p�yn�a szybciej ni�
potrafi�by cz�owiek, a wci�� nabiera�a rozp�du. Johnny ze zdumieniem patrza� na te dziwne,
p�yn�ce w odleg�o�ci zaledwie kilku centymetr�w od niego zwierz�ta. Czy�by to by�a jaka�
ich nast�pna zabawa?
Ju� w momencie kiedy zadawa� sobie to pytanie, wiedzia�, �e odpowied� brzmi: Nie!
Zachowanie si� delfin�w uleg�o ca�kowitej zmianie. Wydawa�o si� celowe i przemy�lane.
Zabawa sko�czy�a si�. Johnny znajdowa� si� teraz w �rodku du�ej grupy zwierz�t p�yn�cych
w tym samym kierunku. By�y ich dziesi�tki, je�eli nie setki, przed nim, za nim, na prawo i na
lewo od niego, tak daleko, jak si�ga� wzrokiem. Mia� wra�enie, �e p�ynie przez ocean
w centrum oddzia�u wojskowego - brygady kawalerii.
Zastanawia� si�, jak d�ugo zwierz�ta wytrzymaj� to tempo, ale na razie nie zdradza�y
�adnych objaw�w zm�czenia. Od czasu do czasu jedno z nich odp�ywa�o od tratwy i wtedy
inne natychmiast zajmowa�o jego miejsce, tote� szybko�� jazdy nie zmniejsza�a si�. Johnny
nie potrafi� dok�adnie oceni� pr�dko�ci, z jak� si� posuwali, ale przypuszcza�, �e wynosi
powy�ej pi�ciu mil na godzin�. Nie orientowa� si� natomiast zupe�nie, czy p�ynie na p�noc,
po�udnie, wsch�d czy zach�d, gdy� s�o�ce sta�o niemal w zenicie.
Dopiero znacznie p�niej zrozumia�, �e p�yn� na zach�d, bowiem s�o�ce zacz�o kry�
si� za horyzont na wprost niego. Cieszy� si�, �e zbli�a si� noc i ch��d. Dr�czy�o go pragnienie,
mia� spieczone i pop�kane wargi i chocia� n�ci�a go pieni�ca si� doko�a niego woda, wiedzia�,
�e nie wolno jej pi�. Pragnienie by�o tak silne, �e zag�usza�o g��d. Nawet gdyby mia�
�ywno��, nie potrafi�by nic prze�kn��.
Kiedy s�o�ce wreszcie zasz�o, ca�e w aureoli z�ota i purpury, Johnny poczu� ogromna
ulg�. Delfiny wci�� zd��a�y na zach�d. W g�rze zapala�y si� gwiazdy, wschodzi� ksi�yc.
�Je�eli wytrzymaj� to tempo przez ca�� noc - pomy�la� Johnny - to przep�yniemy prawie sto
mil. Musz� zd��a� do okre�lonego celu, ale do jakiego?� Zacz�� mie� nadziej�, �e dotrze do
jakiego� l�du, �e te przyjazne i inteligentne stworzenia prowadz� go tam, ale nie m�g�
zrozumie�, dlaczego podj�y ten trud.
By�a to najd�u�sza noc, jak� kiedykolwiek prze�y�. Rosn�ce wci�� pragnienie nie
pozwala�o mu zasn��. Na dodatek sk�r� mia� spalon� i obola��, wi�c wierci� si� i kr�ci�, przez
ca�y czas daremnie szukaj�c wygodniejszej pozycji. Przewa�nie le�a� p�asko na plecach
i podk�ada� cz�ci odzie�y pod bardziej bolesne miejsca. Ksi�yc i gwiazdy przesuwa�y si� po
niebie szalenie powoli. Co pewien czas ostre �wiat�o jakiego� satelity p�dzi�o z zachodu na
wsch�d szybciej ni� wszystkie gwiazdy i w przeciwnym od nich kierunku. Johnny z�o�ci� si�
na my�l o tym, �e w stacjach kosmicznych siedz� ludzie maj�cy do dyspozycji r�ne
przyrz�dy, za pomoc� kt�rych mogliby go znale�� - gdyby tylko zechcieli go szuka�. Ale
niestety, nie mieli po temu �adnego powodu.
Tym razem Johnny nie ucieszy� si� z nastania dnia. Wiedzia�, jak trudno b�dzie mu si�
obroni� przed tropikalnym s�o�cem. Odbudowa� namiocik, wczo�ga� si� do �rodka i pr�bowa�
nie my�le� o piciu.
By�o to jednak�e niemo�liwe. Wci�� od nowa marzy� o zimnym koktajlu mlecznym,
o szklance ch�odnego soku owocowego albo o szumi�cych strumieniach fontanny. A przecie�
by� na morzu dopiero od trzydziestu godzin; mm rozbitkowie potrafili prze�y� bez wody
znacznie d�u�ej.
Na duchu podtrzymywa�a go jedynie determinacja i energia jego eskorty. Delfiny
sun�y nadal na zach�d pchaj�c tratw� z nie zmniejszaj�c� si� szybko�ci�. Johnny nie
zastanawia� si� ju� nad ich tajemniczym zachowaniem si�. Uzna�, �e zagadka ta albo rozwi��e
si� sama - we w�a�ciwym czasie - albo wcale.
Wreszcie, ju� dobrze po wschodzie s�o�ca, zobaczy� zarysy l�du. Przez d�u�szy czas
obawia� si�, �e jest to tylko ob�ok na horyzoncie - lecz w takim razie by�by to jedyny ob�ok na
niebie, kt�ry w dodatku znalaz� si� na wprost jego oczu. Wkr�tce mia� ju� pewno��, �e to
wyspa. Zdawa�a si� unosi� nad powierzchni� morza, a drganie powietrza sprawia�o, �e mo�na
by�o odebra� wra�enie, i� chyboce si� i balansuje tu� nad horyzontem.
Po up�ywie godziny Johnny widzia� j� ju� wyra�nie. By�a d�uga, p�aska i ca�kowicie
pokryta drzewami. W�skie pasmo o�lepiaj�cego bia�ego piasku okala�o jej brzegi, a dalej
musia� si� ci�gn�� bardzo szeroki pas ska�, bo fale rozbija�y si� w odleg�o�ci jakiej� mili od
l�du.
Johnny zrazu nie dostrzega� �adnego �ladu �ycia, ale wkr�tce ujrza� z rado�ci� cienk�
smug� dymu unosz�cego si� nad �rodkow� cz�ci� wyspy. Tam gdzie jest dym, musz� by�
i ludzie, a tak�e woda, kt�rej domaga� si� ca�y jego organizm.
Znajdowali si� jeszcze w odleg�o�ci kilku mil od wyspy, kiedy delfiny sprawi�y mu
okrutn� niespodziank�. Skr�ci�y ostro, jak gdyby zamierza�y omin�� l�d, do kt�rego by�o tak
blisko. Ale ju� po chwili Johnny zrozumia�, o co im chodzi. Pasmo ska� stanowi�o dla nich
zbyt trudn� przeszkod�, chcia�y j� wi�c omin�� i podp�yn�� do wyspy od innej strony.
Droga okr�na zabra�a im co najmniej godzin�, ale Johnny ju� si� nie niepokoi�,
wiedzia�, �e niebezpiecze�stwo min�o. Kiedy wreszcie tratwa wraz ze swoj� niestrudzon�
eskort� zbli�y�a si� do brzeg�w wyspy od strony zachodniej, dostrzeg� ma�� flotyll�
zakotwiczonych �odzi, nast�pnie kilka niskich, bia�ych budynk�w, wreszcie grup� chat
i jakich� ciemnosk�rych ludzi krz�taj�cych si� pomi�dzy nimi. Na tej samotnej wysepce
Oceanu Spokojnego mieszka�a wida� do�� liczna spo�eczno�� ludzka.
Delfiny zdawa�y si� by� nieco niezdecydowane; Johnny odni�s� wra�enie, �e boj� si�
wp�yni�cia na p�ytk� wod�. Pchn�y tratw� ku zakotwiczonym �odziom i wycofa�y si�, jak
gdyby chcia�y da� do zrozumienia, �e reszta nale�y do niego.
Chcia� im podzi�kowa�, ale mia� zbyt wysuszone usta. Ze�lizgn�� si� wi�c powoli
z tratwy, znalaz� si� po pier� w wodzie i zacz�� brodzi� ku l�dowi.
Ludzie na pla�y zauwa�yli go i biegli ju� ku niemu. �Niech sobie poczekaj�� -
pomy�la�. Odwr�ci� si� w stron� cudownych, wielkich stworze�, kt�re sprawi�y mu t�
niezwyk��, wr�cz nieprawdopodobn� podr�, i pomacha� im r�k�, pragn�c jako� wyrazi� sw�
wdzi�czno��. Ale one ju� odp�ywa�y ku swym domowym pieleszom, w g��b oceanu.
I nagle co� dziwnego sta�o si� z nogami ch�opca. Piasek te� zachowa� si� dziwnie, bo
uni�s� si� i uderzy� go w twarz. I zaraz wszystko doko�a znikn�o z jego �wiadomo�ci wraz
z delfinami i wysp�.
ROZDZIA� PI�TY
Kiedy Johnny si� obudzi�, stwierdzi�, �e le�y na niskim ��ku, w czystym pokoju
o bia�ych �cianach. Nad jego g�owa obraca� si� wentylator, a przez zas�oni�te firank� okno
s�czy�o si� dzienne �wiat�o. Wyplatane krzes�o, ma�y stolik, komoda i umywalka uzupe�nia�y
umeblowanie pokoju. Nawet, gdyby nie poczu� lekkiego zapachu �rodk�w dezynfekuj�cych,
wiedzia�by, �e znajduje si� w szpitalu.
Usiad� na ��ku i natychmiast krzykn�� z b�lu. Zdawa�o mu si�, �e ca�e jego cia�o
stan�o w p�omieniach. Spojrza� na siebie i stwierdzi�, �e ma ogni�cie czerwon� sk�r�,
�uszcz�c� si� ca�ymi p�atami. Wida� zaj�to si� nim ju�, gdy� najgorsze miejsca posmarowane
by�y grubo bia�� ma�ci�.
Johnny zrezygnowa� na razie z poruszania si� i opad� na poduszk� wydaj�c z siebie
kolejny mimowolny okrzyk b�lu. W tej samej chwili otworzy�y si� drzwi i do pokoju wesz�a
ogromna kobieta. Mia�a ramiona grubo�ci palmowych pni, a reszt� cia�a w tej samej mniej
wi�cej skali. Wa�y�a co najmniej sto dwadzie�cia kilo, a jednak nie by�a oty�a, lecz po prostu
wielka.
- Jak si� czujesz, ch�opcze? - zapyta�a. - Dlaczego tak wrzeszczysz? Jak �yj� nie
s�ysza�am takich krzyk�w z powodu g�upiej opalenizny.
Na jej szerokiej, czekoladowej twarzy ukaza� si� weso�y u�miech, co powstrzyma�o
Johnny�ego od ostrej odpowiedzi. Skrzywiwszy wi�c tylko usta w niewyra�nym u�miechu,
pozwoli� zmierzy� sobie gor�czk� i policzy� puls.
- A teraz - powiedzia�a odk�adaj�c termometr - dam ci co� na sen, a kiedy si� obudzisz
nie b�dzie ci� ju� bola�o. Ale przedtem podaj mi adres, �eby�my mogli zawiadomi� twoj�
rodzin�.
Johnny zesztywnia� na ca�ym ciele. Po tym, co przeszed�, nie mia� zamiaru da� si�
odes�a� do domu najbli�szym statkiem.
- Nie mam w og�le rodziny - powiedzia�. - Nie mam nikogo, komu chcia�bym
przekaza� wiadomo��.
Brwi piel�gniarki unios�y si�.
- Hmmm - odezwa�a si� sceptycznym tonem - w takim razie dam ci �rodek nasenny od
razu.
- Chwileczk� - powstrzyma� j� Johnny. - Prosz� mi powiedzie�, gdzie jestem? Czy to
Australia?
Piel�gniarka powoli nala�a nieco przejrzystego p�ynu do szklanej miarki, po czym
odpowiedzia�a mu.
- Tak i nie. Jest to terytorium australijskie, ale odleg�e o sto mil od kontynentu.
Znajdujesz si� na jednej z wysp wchodz�cych w sk�ad Wielkiej Rafy Koralowej. Masz
wielkie szcz�cie, �e uda�o ci si� tu dotrze�. A teraz prze�knij to. Nie ma najgorszego smaku.
Johnny skrzywi� si�, ale okaza�o si�, �e piel�gniarka m�wi prawd�. Po�kn�� lekarstwo,
po czym zada� jeszcze jedno pytanie.
- Jak nazywa si� ta wyspa?
Olbrzymka wyda�a z siebie st�umiony chichot, co zabrzmia�o jak odleg�y grzmot.
- Ty powiniene� to wiedzie� - powiedzia�a. Lekarstwo podzia�a�o jednak�e tak szybko,
�e Johnny ledwie us�ysza� jej odpowied�, zanim zapad� w sen.
- Nazywamy j� Wysp� Delfin�w.
Kiedy Johnny znowu si� obudzi�, by� nieco zdr�twia�y, ale sk�ra ju� go nie piek�a.
Du�a jej cz�� z�uszczy�a si� i przez kilka nast�pnych dni wygl�da�, jakby zmieni� sk�r�
niczym w��.
Piel�gniarka poinformowa�a go, �e nazywa si� Tessie i pochodzi z wyspy Tonga.
Przygl�da�a si� z aprobat�, jak po�era� omlet, kawa� mi�sa z puszki i mn�stwo tropikalnych
owoc�w. Po tym posi�ku Johnny poczu�, �e powr�ci�y mu si�y. Chcia� od razu przyst�pi� do
zbadania terenu.
- Nie b�d� taki niecierpliwy - uspokaja�a go Tessie. - Masz mn�stwo czasu.
Przeszuka�a stos odzie�y i znalaz�a odpowiedni� dla Johnny�ego koszul� i szorty.
- Masz, zmierz to. I we� kapelusz. Trzymaj si� z dala od s�o�ca, dop�ki nie
zahartujesz sk�ry. W przeciwnym razie znajdziesz si� z powrotem u mnie, a tego sobie nie
�ycz�.
- B�d� ostro�ny - przyrzek� Johnny. Doszed� do wniosku, �e lepiej nie nara�a� si�
olbrzymce.
Tessie wsun�a dwa palce w usta i ostro zagwizda�a. Do pokoju niemal natychmiast
wesz�a szczup�a dziewczynka.
- Masz tu swojego ch�opca od delfin�w, Annie - powiedzia�a do niej piel�gniarka. -
Zaprowad� go do biura. Doktor ju� czeka.
Johnny znalaz� si� z ma�� na o�lepiaj�co bia�ej �cie�ce usypanej z kawa�k�w koralu.
S�o�ce pra�y�o. Przechodzili pod roz�o�ystymi drzewami podobnymi do d�b�w, ale
o znacznie wi�kszych li�ciach. Drzewa te nieco rozczarowa�y Johnny�ego, bo zawsze sobie
wyobra�a�, �e tropikalne wyspy s� poro�ni�te palmami.
Nast�pnie weszli na w�sk� drog� prowadz�c� do szerokiej polany i znale�li si� przed
grup� parterowych budynk�w z betonu, po��czonych krytymi przej�ciami. Niekt�re z nich
mia�y du�e okna, za kt�rymi wida� by�o pracuj�cych ludzi, inne by�y ich pozbawione.
Prawdopodobnie mie�ci�y si� w nich maszyny, bo bieg�y do nich rury i kable.
Johnny wszed� za swoj� przewodniczk� po schodach do g��wnego budynku. Kiedy
przechodzi� przed oknami, widzia�, �e znajduj�cy si� za nimi ludzie przygl�daj� mu si�
z zainteresowaniem. Nie mo�na si� temu by�o dziwi�, bior�c pod uwag� spos�b, w jaki
znalaz� si� na wyspie. Johnny zacz�� si� zastanawia�, czy ca�a ta jego podr� nie by�a
wytworem imaginacji - wydawa�a si� zbyt fantastyczna, by mog�a by� prawdziw�. I czy to
miejsce naprawd� nazywa�o si� Wysp� Delfin�w, jak twierdzi�a piel�gniarka Tessie?
Wygl�da�o to na zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczno�ci.
Jego przewodniczka by�a bardzo nie�mia�a albo bardzo przestraszona, bo nie
wypowiedzia�a ani jednego s�owa i po doprowadzeniu Johnny�ego do drzwi z napisem �Dr
Keith - zast�pca dyrektora� znikn�a natychmiast. Johnny zapuka�, odczeka� a� us�yszy:
�Prosz� wej��, pchn�� drzwi i znalaz� si� w du�ym, klimatyzowanym gabinecie,
od�wie�aj�co ch�odnym w por�wnaniu z panuj�cym na zewn�trz upa�em.
Dr Keith, m�czyzna po czterdziestce, wygl�da� jak typowy profesor. Mimo i�
siedzia� za biurkiem, wida� by�o, �e jest wysoki i szczup�y. By� tak�e pierwszym bia�ym
cz�owiekiem, jakiego Johnny widzia� na wyspie.
Wskaza� na krzes�o i powiedzia� nieco nosowym g�osem: - Siadaj, synu.
Johnny nie lubi�, kiedy go nazywano �synem�, nie podoba� mu si� te� australijski
akcent, kt�ry s�ysza� zreszt� po raz pierwszy w �yciu. Ale powiedzia� grzecznie: - Dzi�kuj�
panu - usiad� i czeka� co stanie si� dalej.
Nast�pne s�owa doktora by�y zupe�n� niespodziank�.
- Najpierw opowiedz mi, co si� z tob� dzia�o po zatoni�ciu �Santa Anny�.
Wszystkie plany Johnny�ego rozbi�y si�. Siedzia� i patrzy� z otwartymi ustami na
doktora. Owe plany by�y niezupe�nie jasne, zamierza� jednak, przynajmniej przez pewien
czas, udawa� marynarza, rozbitka, cierpi�cego na zanik pami�ci. Ale skoro doktor wiedzia�
o poduszkowcu, to zapewne wiedzia� tak�e, sk�d Johnny pochodzi, i niew�tpliwie ka�e go
odes�a� do domu.
Zdecydowa� jednak, �e nie podda si� bez walki.
- Nie s�ysza�em o �adnej Santa - czy jak jej tam - powiedzia� z niewinna min�.
- Nie doceniasz naszej inteligencji, synu. Kiedy zjawi�e� si� na tej wyspie w tak
niezwyk�y spos�b, zapytali�my oczywi�cie stra� przybrze�n� drog� radiow�, czy zaton��
w pobli�u jaki� statek. Odpowiedziano nam, �e za�oga poduszkowca �Santa Anna�
wyl�dowa�a w Brisbane i o�wiadczy�a, �e jej statek zaton�� o sto mil na wsch�d od naszego
wybrze�a. Jednak�e stwierdzi�a te�, �e wszyscy, w��cznie z kotem, uratowali si�. Informacja
ta wskazywa�aby na to, �e nie jecha�e� �Santa Ann��, ale wpad�o nam do g�owy, �e mo�e
by�e� pasa�erem na gap�. Potem wystarczy�o ju� tylko sprawdzi� posterunki policyjne na
trasie �Santa Anny�.
Doktor zamilk� na chwil�, wzi�� fajk� z biurka i obejrza� j� tak dok�adnie, jakby j�
widzia� po raz pierwszy w �yciu. W tym momencie Johnny zrozumia�, �e doktor prowadzi
z nim jak�� gr�, i jego pocz�tkowa niech�� do niego wzmog�a si� o kilka stopni.
- Zdziwi�by� si�, gdyby� si� dowiedzia�, ilu ch�opc�w wci�� ucieka z domu - ci�gn��
dalej ten irytuj�cy g�os. - Przez wiele godzin pracowali�my, a�eby doj�� do tego, kim jeste� -
i musz� powiedzie�, �e kiedy po��czyli�my si� z twoj� ciotk� Mart�, nie wyrazi�a szczeg�lnej
wdzi�czno�ci. Nie dziwi� ci si�, �e uciek�e� od niej.
Mo�e doktor Keith wcale nie by� taki z�y.
- Skoro ju� tu jestem, to co macie zamiar ze mn� zrobi�? - zapyta� Johnny. Stwierdzi�
przy tym, �e niestety, g�os za�ama� mu si� nieco, a �zy rozczarowania cisn� si� do oczu.
- Na razie nie mo�emy wiele zrobi� - odpowiedzia� doktor, budz�c natychmiast
nadziej� w Johnny�m. - Nasz statek pop�yn�� na kontynent i wr�ci dopiero jutro. Nie odp�ynie
znowu wcze�niej ni� za tydzie�, mo�esz wi�c liczy� na to, �e pozostaniesz tu przez
nast�pnych osiem dni.
Osiem dni! A wi�c szcz�cie jeszcze go nie opu�ci�o. Wiele rzeczy mo�e si� zdarzy�
w takim okresie, a on ju� si� o to postara!
W ci�gu nast�pnych trzydziestu minut opisywa� dok�adnie sw� podr� z miejsca
katastrofy na wysp�, a doktor Keith robi� notatki i od czasu do czasu zadawa� pytania. Nie
czyni� wra�enia zdziwionego. Kiedy Johnny sko�czy� m�wi�, doktor wyci�gn�� z szuflady
paczk� fotografii. By�y to zdj�cia delfin�w; Johnny nie mia� poj�cia, �e jest a� tak wiele ich
odmian.
- Czy m�g� by� rozpozna� swoich przyjaci�? - zapyta�.
- Spr�buj� - odpowiedzia� ch�opiec, przerzucaj�c odbitki. Wyeliminowa� wi�kszo��
z nich, pozostawiaj�c trzy jako prawdopodobne i dwie jako mo�liwe.
Doktor Keith zdawa� si� by� zadowolony z tego wyboru.
- Tak - powiedzia� - to s� zapewne one. - A potem zada� Johnny�emu bardzo dziwne
pytanie.
- Czy kt�ry� z nich m�wi� co� do ciebie?
Johnny wzi�� to za �art. Ale po chwili stwierdzi�, �e doktor m�wi z pe�n� powag�.
- Wydawa�y r�ne d�wi�ki - gwizdy, piski, szczekania - ale nie by�o w tym nic
takiego, co da�oby si� zrozumie�.
- A mo�e co� w tym rodzaju? - zapyta� doktor. Nacisn�� jaki� guzik w blacie biurka i z
g�o�nika stoj�cego w k�cie gabinetu pop�yn�y d�wi�ki podobne do skrzypienia furtki
o zardzewia�ych zawiasach, potem inne, przypominaj�ce rozrusznik staromodnego silnika
benzynowego, a potem nag�e rozleg�y si� s�owa:
- Dzie� dobry panie doktorze.
S�owa te by�y powiedziane szybciej ni� m�g�by je wym�wi� jakikolwiek cz�owiek, ale
zabrzmia�y zupe�nie wyra�nie. Ju� teraz, podczas tego pierwszego s�uchania delfiniego g�osu
Johnny wiedzia�, �e nie jest to tylko echo ludzkiej mowy, lub jej przedrze�nianie. Zwierz�,
kt�re powiedzia�o �Dzie� dobry panie doktorze�, rozumia�o doskonale, co m�wi.
- Wygl�dasz na zdziwionego - u�miechn�� si� doktor. - Czy nigdy nie s�ysza�e� o tym,
�e delfiny potrafi� m�wi�?
Johnny potrz�sn�� g�ow�.
- Ju� od pi��dziesi�ciu lat wiemy, �e delfiny maj� w�asny, rozwini�ty j�zyk.
Pr�bowali�my si� z nim zapozna�, staraj�c si� jednocze�nie nauczy� zwierz�ta podstaw
naszego j�zyka. Dzi�ki metodzie wypracowanej przez profesora Kazana uzyskali�my niez�e
rezultaty. Poznasz profesora, kiedy wr�ci na wysp� z kontynentu. Bardzo mu zale�y na
wys�uchaniu twojej opowie�ci. Ale poczekaj, musz� znale�� kogo�, kto by si� tob� zaj��.
Doktor Keith znowu nacisn�� guzik i g�o�niczek wewn�trznego telefonu natychmiast
mu odpowiedzia�:
- Tu szko�a. S�ucham, doktorze.
- Czy kt�ry� ze starszych ch�opc�w jest w tej chwili wolny?
- Przy�l� panu Micka.
- Dobrze. Niech przyjdzie tu, do biura.
Johnny westchn��. Pomy�la�, �e nawet na tak ma�ej i odleg�ej wyspie nie mo�na si�
uwolni� od szko�y...
ROZDZIA� SZ�STY
Jako przewodnik po wyspie Mick Nauru mia� tylko jedn� wad� - we wszystkim
przesadza�. Wi�kszo�� jego opowie�ci by�a tak nieprawdopodobna, �e nikt chyba nie wzi��by
ich na serio, ale czasami Johnny nie wiedzia�, czy Mick go nabiera, czy nie. Czy, na przyk�ad,
mo�liwe, �eby piel�gniarka Tessie (�Dwutonowa piel�gniarka�, jak nazywali j� mieszka�cy
wyspy) uciek�a z domu, bo olbrzymie dziewczyny na wyspie Tonga wy�miewa�y j� za to, �e
jest taka drobna? Mick zapewnia� go, �e to szczera prawda. - Zapytaj j� sam, je�eli mi nie
wierzysz - powiedzia� patrz�c na Johnny�ego powa�nie spod wielkiej, czarnej, k�dzierzawej
czupryny.
Na szcz�cie, inne jego informacje dawa�y si� �atwiej sprawdzi�, a w sprawach
powa�nych mo�na mu by�o ca�kowicie ufa�. Kiedy doktor odda� mu Johnny�ego pod opiek�,
Mick zabra� go na kr�tk� wycieczk�, a przy okazji zrobi� mu szybki wyk�ad o historii
i geografii wyspy.
Na jej niedu�ej przestrzeni dzia�o si� bardzo wiele. Dopiero po jakim� czasie Johnny
zacz�� si� swobodnie po niej porusza�. Pierwsza rzecz�, kt�r� od razu zrozumia�, by� fakt, �e
ludno�� Wyspy Delfin�w sk�ada si� z dw�ch grup: jedn� stanowili naukowcy i technicy stacji
badawczej, a drug� rybacy, kt�rzy obs�ugiwali �odzie i �yli z p�od�w morza. Z tej drugiej
grupy pochodzili r�wnie� pracownicy obs�uguj�cy elektrownie, wodoci�gi i zajmuj�cy si�
r�nymi innymi podstawowymi pracami, takimi jak gotowanie, pranie oraz prowadzenie
niewielkiej fermy, z dziesi�cioma przekarmionymi krowami.
- Sprowadzili�my tu krowy - wyja�nia� Mick - po tym jak profesor