963
Szczegóły |
Tytuł |
963 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
963 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 963 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
963 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Irwin Shaw
Pogoda dla bogaczy. T.1
Ksi��nica
Katowice 1991
Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski
Cz�� pierwsza
Rozdzia� I
1945
1
Pan Donnelly, opiekun dru�yny lekkoatletycznej, wcze�niej
zako�czy� tego dnia trening, poniewa� ojciec Fullera przyszed� na
boisko szkolne, aby powiedzie� mu, �e przed chwil� nadesz�a z
Waszyngtonu depesza z wiadomo�ci�, i� brat Fullera poleg� na polu
chwa�y gdzie� w Niemczech. Henry Fuller by� najlepszy z dru�yny w
pchni�ciu kul�. Pan Donnelly pozostawi� mu do�� czasu, by m�g� si�
przebra� w szatni, a nast�pnie p�j�� z ojcem do domu; p�niej
zwo�a� gwizdkiem ch�opc�w i oznajmi�, �e mog� si� rozej��. Przez
delikatno��.
Dru�yna baseballu w najlepsze trenowa�a dalej na boisku, bo
przecie� nikt z tamtych ch�opc�w nie straci� brata.
Rudolf Jordach (dwie�cie dwadzie�cia jard�w przez p�otki) poszed�
do szatni i wzi�� natrysk, chocia� nie biega� tak wiele, by spoci�
si� porz�dnie. W domu brakowa�o zawsze gor�cej wody, a wi�c z
natrysk�w szkolnych korzysta� przy ka�dej sposobno�ci. Szko��
zbudowano w 1927 roku, kiedy wszyscy mieli moc pieni�dzy, tote�
kabiny natryskowe by�y obszerne, suto zaopatrzone w gor�c� wod�.
Znajdowa� si� tam nawet basen i zazwyczaj Rudolf p�ywa� tak�e po
treningach, obecnie jednak odm�wi� sobie tej satysfakcji. Przez
delikatno��.
W szatni ch�opcy rozmawiali cicho i nie robili zwyczajnych w
takich razach psikus�w. Smiley, kapitan dru�yny, wszed� na �awk� i
powiedzia� �e jego zdaniem wszyscy powinni si� z�o�y� i kupi�
wieniec, je�eli oczywi�cie odb�dzie si� nabo�e�stwo �a�obne za
brata Fullera. S�dzi�, �e wystarczy pi��dziesi�t cent�w od osoby.
Po wyrazie twarzy ch�opc�w wida� by�o od razu, kogo z nich sta� na
p� dolara, kogo nie sta�. Rudolf nie m�g� sobie na to pozwoli�,
ale �wiadomie stara� si� o tak� min�, jak gdyby m�g�. Kapitanowi
przytakiwali najskwapliwiej ch�opcy, kt�rych przed pocz�tkiem roku
szkolnego rodzice zabierali do Nowego Jorku i tam zaopatrywali w
garderob�. Rudolfowi kupowano odzie� w rodzinnym mie�cie Port
Philip, w domu towarowym Bernsteina.
Mimo to by� ubrany przyzwoicie - mia� ko�nierzyk i krawat, sweter
pod sk�rzan� wiatr�wk� i br�zowe spodnie od starego garnituru,
kt�rego marynarka poprzeciera�a si� na �okciach. Henry Fuller
nale�a� do ch�opc�w, kt�rych ubierano w Nowym Jorku, lecz jak
pewien by� Rudolf - nie cieszy� si� z tej racji dzisiejszego
popo�udnia.
Rudolf wyszed� z szatni szybko, gdy� nie chcia� wraca� z nikim do
domu i rozmawia� po drodze o poleg�ym bracie kolegi. Wola� nie
sili� si� na wsp�czucie, bo nie �y� blisko z Fullerem, kt�ry - jak
to si� cz�sto zdarza ludziom oty�ym - by� g�upawy.
Szko�a znajdowa�a si� w mieszkalnej dzielnicy miasta, po�o�onej na
p�nocny wsch�d od centrum handlowego. Otacza�y j� bli�niacze
domki jednorodzinne, kt�re powsta�y mniej wi�cej jednocze�nie z
budynkiem szkolnym, gdy miasto rozkwita�o bujnie. Pocz�tkowo
wszystkie by�y jednakowe, lecz z biegiem lat w�a�ciciele,
zabiegaj�c daremnie o jak� tak� odmian�, malowali drzwi i futryny
na rozmaite kolory, a tu i tam doczepiali balkon lub okno
wykuszowe.
Rudolf d�wiga� ksi��ki i maszerowa� pop�kanymi chodnikami tej
dzielnicy. Dzie� wczesnej wiosny by� wietrzny, lecz niezbyt zimny,
a ch�opiec mia� �wi�teczne uczucie zadowolenia z powodu �atwych
zada� domowych i skr�conego treningu na boisku szkolnym. Wi�kszo��
drzew powypuszcza�a ju� m�ode listki, a p�czki wida� by�o
wsz�dzie.
Szko�a sta�a na wzg�rzu, wi�c Rudolf widzia� w dole rzek� Hudson -
zimow� jeszcze i wiej�c� ch�odem - i wie�e miejskich ko�cio��w, a
dalej Zak�ady Cegielnicze Boylana, gdzie pracowa�a jego siostra
Gretchen, oraz biegn�ce wzd�u� rzeki tory kolejowe nale��ce do
kompanii New York Central. Port Philip nie by�o �adnym miastem,
jakkolwiek niegdy� mia�o wiele uroku dzi�ki bia�ym domom w stylu
kolonialnym i po wiktoria�sku solidnym budowlom z kamienia. Ale
pomy�lne lata dwudzieste �ci�gn�y tu wiele nowej ludno�ci -
przewa�nie robotnik�w, kt�rych st�oczone i ciasne domki
rozprzestrzenia�y si� w rozmaitych dzielnicach. P�niej kryzys
pozbawi� pracy prawie wszystkich, wi�c tandetnie budowane siedziby
j�y niszcze� i - jak biada�a nieraz matka Rudolfa - ca�e miasto
zamieni�o si� w slumsy. Twierdzenie to niezupe�nie zgadza�o si� z
prawd�, gdy� p�nocna cz�� Port Philip obfitowa�a nadal w
szerokie, czyste ulice i du�e, �adne, starannie utrzymywane domy.
Nawet w podupad�ych dzielnicach pozostawa�y jeszcze okaza�e
rezydencje, kt�rych trzyma�y si� rodziny dawnych w�a�cicieli -
rezydencje otoczone rozleg�ymi trawnikami i pi�knymi grupami
starych drzew.
Wojna przynios�a miastu nowy okres dobrobytu. Zak�ady Cegielnicze
Boylana i cementownia sz�y znowu ca�� par�, a nawet garbarnia i
fabryka obuwia Byefielda rozkr�ci�y si� dzi�ki wojskowym
zam�wieniom. Jednak�e podczas wojny ludzie mieli na g�owie sprawy
wa�niejsze od troski o zewn�trzne pozory, tote� miasto - je�eli to
mo�liwe - prezentowa�o si� jeszcze bardziej obskurnie ni�
kiedykolwiek dawniej.
Rudolf patrza� na rozpo�cieraj�ce si� przed nim Port Philip -
zabudowane chaotycznie i brzydkie w s�onecznych blaskach
wietrznego popo�udnia - i zastanawia� si�, czy kto� chcia�by odda�
�ycie, by obroni� je lub zdoby�, tak jak brat Henry'ego Fullera
odda� swoje �ycie w boju o jakie� bezimienne miasto w Niemczech.
�ywi� sekretn� nadziej�, �e wojna potrwa jeszcze dwa lata, chocia�
ostatnio wcale na to nie zakrawa�o. Wkr�tce uko�czy siedemna�cie
lat, wi�c w rok p�niej m�g�by zaci�gn�� si� do wojska. Nieraz w
wyobra�ni widywa� siebie ze srebrnymi dystynkcjami porucznika...
Oto z godno�ci� odpowiada na wojskowy uk�on szeregowca albo pod
ogniem karabin�w maszynowych podrywa pluton do natarcia. Prawdziwy
m�czyzna powinien zazna� wra�e� takiego rodzaju. Rudolf ubolewa�,
�e nie ma dzi� kawalerii. To by�oby co� - wymachiwa� obna�on�
szabl� i w pe�nym cwale szar�owa� na niecnego wroga!
W domu nie wa�y� si� m�wi� o podobnych sprawach. Jego matka
popada�a w histeri�, ilekro� kto� napomyka�, �e wojna mo�e
przeci�gn�� si� d�ugo i Rudolf zostanie zmobilizowany. S�ysza� o
ch�opcach, kt�rzy k�amliwie podawali sw�j wiek, by zaci�gn�� si�
do wojska. Opowiadano mu o pi�tnasto- nawet czternastolatkach, co
s�u�yli w piechocie morskiej i zdobywali odznaczenia bojowe. Ale
on nie m�g�by zrobi� czego� podobnego. Przez wzgl�d na matk�.
Jak zwykle nad�o�y� drogi, aby przej�� obok domu, w kt�rym
mieszka�a jego nauczycielka francuskiego, panna Lenaut. Niestety,
nigdzie nie by�o jej wida�!
P�niej w�drowa� przez Broadway, r�wnoleg�� do rzeki g��wn� drog�
Port Philip, a zarazem odcinek wielkiej arterii komunikacyjnej
��cz�cej Nowy Jork z Albany. Patrza� na przemykaj�ce szybko cudze
samochody i marzy� o posiadaniu w�asnego. Gdyby wreszcie mia� w�z,
je�dzi�by na wszystkie weekendy do Nowego Jorku. Nie bardzo
wiedzia�, co m�g�by tam robi�, lecz w ka�dym razie je�dzi�by do
Nowego Jorku.
Broadway, ulic� o nieokre�lonym charakterze, wytycza�y rozmaitego
rodzaju przedsi�biorstwa handlowe st�oczone przypadkowo. Sklepy
rze�nickie i spo�ywcze supermarkety przeplata�y si� z du�ymi
magazynami, w kt�rych sprzedawano odzie� i konfekcj� damsk�, tani�
bi�uteri�, artyku�y sportowe. Jak zwykle Rudolf zatrzyma� si�
przed oknem wystawowym "Army and Navy Store", aby popatrze� na
sprz�t w�dkarski roz�o�ony obok roboczego obuwia, koszulek i
spodenek sportowych, latarek elektrycznych i scyzoryk�w. Gapi� si�
na eleganckie, wiotkie pr�ty w�dek, opatrzone kosztownymi
ko�owrotkami. Ch�tnie �owi� ryby w Hudsonie i podczas sezonu w
og�lnie dost�pnych strumieniach z pstr�gami, ale pos�ugiwa� si�
prymitywnym sprz�tem.
Skr�ci� w kr�tk�, poprzeczn� uliczk�, a nast�pnie w lewo, na
Vanderhoff Street, przy kt�rej mieszka�. By�a to ulica r�wnoleg�a
do Broadwayu i usi�owa�a z ni� wsp�zawodniczy�, lecz robi�a to
�le, niby biedak w zmi�tym garniturze i znoszonych trzewikach,
kt�ry pr�buje udawa�, �e wysiad� z Cadillaca. Sklepy by�y tu ma�e,
a towary w witrynach zakurzone, jak gdyby kupcy zdawali sobie
spraw�, �e w gruncie rzeczy nie warto si� fatygowa�. Niekt�re z
nich - pozamykane w 1930 lub 1931 roku - dotychczas mia�y okna i
drzwi zabite deskami. Kiedy kr�tko przed wojn� zak�adano nowe rury
kanalizacyjne, przedsi�biorstwo prowadz�ce roboty wyci�o drzewa,
kt�re ocienia�y chodniki, nast�pnie za� nikt nie zatroszczy� si� o
posadzenie nowych. By�a to ulica d�uga i im bli�ej domu Jordach�w
tym bardziej n�dzna, jak gdyby posuwanie si� w kierunku
po�udniowym wi�za�o si� w jaki� spos�b z degrengolad�.
Matka Rudolfa by�a na posterunku - w sklepie-piekarni za lad�.
Sta�a tam w szalu zarzuconym na ramiona, poniewa� marz�a zawsze.
Dom by� naro�ny i mia� dwa wielkie okna wystawowe, wi�c pani
Jordach utyskiwa�a stale, �e przy takiej powierzchni szklanej nie
spos�b utrzyma� ciep�a w sklepie. W tej chwili pakowa�a do
papierowej torby dziesi�� bu�ek dla jakiej� ma�ej dziewczynki. W
witrynie od frontu le�a�y ciasta i torty, ale ostatnio ojciec nie
wypieka� ich w suterenie. Na pocz�tku wojny zadecydowa�, �e wi�cej
z tym k�opotu ni� korzy�ci. Obecnie ci�ar�wka z du�ej piekarni
mechanicznej dostarcza�a ka�dego rana wyroby cukiernicze, a Aksel
Jordach wypieka� tylko chleb i bu�ki. Kiedy ciasta odle�a�y si�
trzy dni na wystawie, zabiera� je na pi�tro - do zjedzenia dla
rodziny.
Rudolf wszed� do sklepu i poca�owa� matk�, ta za� pog�aska�a go po
twarzy. Zawsze wygl�da�a na zm�czon� i zezowa�a troch�, poniewa�
pali�a papierosa za papierosem, a dym dra�ni� jej oczy.
- Czemu tak wcze�nie? - zapyta�a.
- Mieli�my dzi� kr�tszy trening - odpowiedzia� nie wyja�niaj�c
przyczyny. - Zostan� w sklepie. Ty, mamo, mo�esz p�j�� na g�r�.
- Dzi�kuj� - westchn�a. - M�j Rudi...
Poca�owa�a go znowu. Dla niego by�a bardzo czu�a. Chcia�, by
czasami ca�owa�a r�wnie� jego brata i siostr�, lecz nie robi�a
tego nigdy. Nie widzia� tak�e, by kiedykolwiek ca�owa�a ojca.
- P�jd� na g�r�. Przygotuj� obiad.
Tylko ona w rodzinie nazywa�a kolacj� obiadem. Najcz�ciej
zajmowa�a si� gotowaniem, a ojciec robi� wi�kszo�� zakup�w.
Twierdzi�, �e jego �ona jest rozrzutna i nie odr�nia dobrych
produkt�w od z�ych.
Ze sklepu wysz�a na ulic�, gdy� nie by�o drzwi ��cz�cych piekarni�
z sieni� i schodami wiod�cymi na dwa g�rne pi�tra, gdzie
zamieszkiwali Jordachowie. Rudolf patrza� na matk�, gdy mijaj�c
witryn� przyozdobion� wyrobami cukierniczymi, wzdrygn�a si� pod
uderzeniem wiatru. Musia� sobie przypomnie�, �e to kobieta
zaledwie po czterdziestce. W�osy mia�a siwe i ci�ko pow��czy�a
nogami - niczym staruszka.
Si�gn�� po ksi��k� i zabra� si� do lektury. Wiedzia�, �e przez
nast�pn� godzin� nie b�dzie w sklepie ruchu. Czyta� zadane z
angielskiego przem�wienie parlamentarne Burke'a* "O pojednaniu z
koloniami". (* Edmund Burke [1729-1797] - post�powy dzia�acz i
pisarz angielski. S�owem i pi�rem wyst�powa� w wielu sprawach,
m.in. by� or�downikiem pojednania z buntuj�cymi si� w Ameryce
trzynastoma koloniami.) By�o przekonywaj�ce, wi�c dziwi� si�, �e
rozumni, jak s�dzi� nale�a�o, d�entelmeni zasiadaj�cy w Izbie Gmin
nie przyznali s�uszno�ci m�wcy. Jak wygl�da�aby dzi� Ameryka,
gdyby Burke zdo�a� ich przekona�? Czy mieliby�my hrabi�w, ksi���t
zamki? Odpowiada�oby to ch�opcu. Rad nosi�by tytu� szlachecki. Sir
Rudolf Jordach, pu�kownik Gwardii Kr�lewskiej z Port Philip!
Jordachowie jadali w kuchni. Ze wzgl�du na godziny pracy ojca
rodzina zasiada�a w komplecie jedynie do wieczornego posi�ku. Tego
dnia by� na kolacj� gulasz jagni�cy. Mimo racjonowania artyku��w
spo�ywczych mieli zawsze mi�sa pod dostatkiem, gdy� Aksel Jordach
�y� w przyja�ni w rze�nikiem, panem Haasem - r�wnie� Niemcem -
kt�ry nie dopytywa� si� o kartki �ywno�ciowe. Rudolf wstydzi� si�
troch�, �e je czarnorynkowe mi�so w dniu, gdy Henry Fuller
dowiedzia� si� o �o�nierskiej �mierci swojego brata. Ale m�g�
tylko poprosi� o ma�� porcj� - g��wnie o marchewk� i ziemniaki -
bo z ojcem nie spos�b by�o m�wi� o podobnych subtelno�ciach.
Jego brat, Tomasz - jedyny blondyn w rodzinie, nie licz�c matki,
kt�r� obecnie trudno by�oby nazwa� blondynk� - nie wstydzi� si�
niczego i o nic nie troszczy�, zajadaj�c z wilczym apetytem. By�
dok�adnie o rok m�odszy od Rudolfa, lecz ju� r�wny mu wzrostem i
znacznie mocniej zbudowany. Gretchen, starsza siostra, dba�a o
lini�, wi�c nigdy nie jad�a du�o. Matka ledwie tkn�a jedzenia.
Ojciec, ci�ki, barczysty m�czyzna bez marynarki, jad� obficie i
od czasu do czasu ociera� g�ste czarne w�sy wierzchem d�oni.
Gretchen nie czeka�a deseru w postaci trzydniowego placka z
wi�niami, gdy� �pieszy�a si� do po�o�onego na kra�cu miasta
szpitala wojskowego, w kt�rym przez pi�� wieczor�w w tygodniu
pracowa�a jako wolontariuszka pomagaj�ca piel�gniarkom. Kiedy
wsta�a od sto�u, ojciec zdoby� si� na cz�sto powtarzany dowcip.
- Pilnuj si�, ma�a - powiedzia�. - Nie pozwalaj �o�nierzom
dobiera� si� do siebie. Nie mamy w domu miejsca na pok�j
dziecinny.
- Tato! - zawo�a�a tonem wyrzutu.
- Ja znam �o�nierzy - odrzek� Aksel Jordach. - Pilnuj si�,
powiadam.
Rudolf pomy�la�, �e Gretchen to �adna, schludna, przyzwoita
dziewczyna, wi�c zrobi�o mu si� przykro, �e ojciec tak j�
traktuje. Ostatecznie tylko ona z ca�ej rodziny przyczynia si�
jako� do zwyci�stwa.
Po kolacji Tom wyszed� r�wnie� - jak ka�dego wieczora. Nigdy nie
odrabia� zada� domowych i w szkole zbiera� okropne stopnie. Mia�
blisko szesna�cie lat i wci�� tkwi� w ni�szych klasach. Nie dba� o
nic i nie s�ucha� nikogo.
Aksel Jordach przeni�s� si� do bawialni, aby poczyta� wieczorn�
gazet� przed nocn� prac� w suterenie. Rudolf pozosta� w kuchni,
gdzie wyciera� naczynia, kt�re zmywa�a matka. Je�eli o�eni� si�
kiedy, my�la�, moja �ona nie b�dzie musia�a zmywa�.
Gdy uporali si� z robot�, pani Jordach rozstawi�a desk� do
prasowania, a Rudolf poszed� na pi�tro do pokoju, kt�ry zajmowa�
wsp�lnie z bratem, i wzi�� si� do odrabiania lekcji. Zdawa� sobie
spraw�, �e je�eli wyzwoli si� kiedy od jedzenia w kuchni,
wycierania �wie�o zmytych naczy�, s�uchania ojca, stanie si� to
wy��cznie dzi�ki ksi��kom. Dlatego zawsze by� uczniem najlepiej z
ca�ej klasy przygotowanym do odpowiedzi.
2
Warto by mo�e, medytowa� Aksel Jordach zaj�ty prac� w suterenie,
zaprawi� raz trucizn� jeden bochenek. Tylko raz, kt�rej� nocy. Bez
powodu. Dla draki. Niech by posz�o komu� na zdrowie. P�niej
okaza�oby si� komu.
Poci�gn�� �yk prosto z butelki, kt�ra pod koniec nocy mia�a by�
prawie pr�na. R�ce a� do �okci mia� um�czone, a tak�e twarz w
miejscach, gdzie ociera� pot. Cholerny ze mnie klaun, my�la�.
Klaun bez cyrku!
Okno by�o otwarte na marcow� noc i re�ski zapach wodorost�w z
pobliskiej rzeki przepe�nia� piwniczn� izb�, jakkolwiek piec
piekarski roz�arza� w niej powietrze. Jestem w piekle, my�la�
Aksel Jordach. Podsycam piekielne ognie, �eby zarabia� na chleb,
�eby chleb wypieka�. Jestem w piekle i trudni� si� pieczeniem
bu�eczek.
Podszed� do okna i odetchn�� g��boko. Mi�nie klatki piersiowej -
mocne, ale ju� z oznakami staro�ci - napr�y�y si� pod przepoconym
podkoszulkiem. Odleg�a o par�set krok�w rzeka, wolna wreszcie od
lod�w, nios�a z sob� tchnienie p�nocy, ostatki zimy, kt�ra ci�ko
i gro�nie sunie wzd�u� obydwu brzeg�w, niby poch�d wojsk
maszeruj�cych w�r�d ch�odu. Ren jest odleg�y o cztery tysi�ce mil.
Wojska i czo�gi przeprawiaj� si� przez niego po zaimprowizowanych
mostach. Jaki� porucznik sforsowa� rzek�, poniewa� most nie zosta�
wysadzony w por�. Inny porucznik, po przeciwnej stronie, stan��
przed s�dem wojennym i plutonem egzekucyjnym, poniewa� mostu nie
wysadzi� w por�, jak mu to rozkazano. Wielkie armie. Die Wacht am
Rhein. Churchill wysiusia� si� ostatnio do tej rzeki. Bajecznej
rzeki. Ojczystych w�d Jordacha. Winnice i rusa�ki. Zamek...
jak�e-mu-tam. W Kolonii stoi nadal katedra i prawie nic wi�cej.
Ojczyzna, ukochana ojczyzna. Stara Kolonia, Zryte ruiny i
niemo�liwy do zapomnienia fetor trup�w rozk�adaj�cych si� pod
zwa�ami gruz�w. To spotka�o Koloni�, najpi�kniejsze z miast.
Jordach przypomnia� sobie dni m�odo�ci i przez okno splun�� w
stron� innej rzeki. Niezwyci�ona armia niemiecka. Ilu poleg�ych?
Jordach splun�� ponownie i obliza� czarne w�sy, kt�re zwisa�y przy
k�cikach ust. Bo�e, b�ogos�aw Ameryk�! Zabi� cz�owieka, by dosta�
si� do tego kraju. Raz jeszcze odetchn�� g��boko blisko�ci� rzeki
i ci�ko poku�tyka� do roboty.
Jego nazwisko widnia�o na szybie wystawowej nad oknem sutereny.
"A. Jordach - piekarni". Dwadzie�cia lat temu, kiedy szyld
zawieszano, napis brzmia�: "Piekarnia", lecz pewnej zimy "A"
odpad�o i Jordach nie zatroszczy� si�, by za�o�y� nowe. Bez "A"
sprzedawa� tyle samo bu�ek.
Kot le�a� blisko pieca, wpatrywa� si� w cz�owieka. Nikt nie
pomy�la�, by nada� imi� zwierz�ciu potrzebnemu do chronienia m�ki
od myszy i szczur�w. Je�eli Jordach musia� zwraca� si� do niego,
m�wi� po prostu "kot". Zapewne kot my�la�, �e to jego imi�. �ywi�
si� miseczk� mleka dziennie i myszami oraz szczurami, jakie uda�o
mu si� upolowa�. Noc po nocy nieustannie obserwowa� czujnie
cz�owieka - obserwowa� tak, �e Jordach odgadywa� pragnienia kota,
kt�ry chcia�by by� dziesi�� razy wi�kszy, tak du�y jak tygrys, aby
skoczy� na niego jakiej� nocy i raz wreszcie na�re� si� do syta.
Piec nagrza� si� wystarczaj�co, wi�c Jordach poku�tyka� w jego
stron� i wsun�� pierwsz� blach� bu�ek. Skrzywi� si�, gdy odemkn��
drzwiczki i w twarz uderzy� go �ar rozpalonego wn�trza.
3
Na pi�trze, w d�ugim, w�skim pokoju, kt�ry zajmowa� wsp�lnie z
bratem, Rudolf szuka� wyrazu w s�owniku angielsko-francuskim.
Uko�czy� w�a�nie odrabianie lekcji. Poszukiwany wyraz brzmia�:
"t�skni�". Rudolf pisa� po francusku list mi�osny do nauczycielki
francuskiego, panny Lenaut. Niedawno przeczyta� Czarodziejsk� G�r�
i ca�a ksi��ka - z wyj�tkiem rozdzia�u opisuj�cego seans - wyda�a
mu si� nudna. Natomiast silne wra�enie wywar� na nim fakt, �e
sceny erotyczne s� po francusku, wi�c z niema�ym trudem t�umaczy�
je na w�asny u�ytek. S�dzi�, �e wyra�anie uczu� mi�osnych po
francusku to co� niezwykle wytwornego. No i z ca�� pewno�ci� nie
ma nigdzie w dolinie Hudsonu drugiego szesnastolatka, kt�ry uk�ada
tego wieczora list mi�osny po francusku.
"Enfin - pisa� starannie, podobnym do druku, czytelnym
charakterem, jaki wyrobi� sobie w ci�gu ostatnich dwu lat - enfin,
je dois vous dire chere Madame, quand je vous vois par hasard dans
les couloirs de l'ecole ou se promenant dans votre manteau
bleu-clair dans les rues, j'ai l'envie - (nic bardziej zbli�onego
do czasownika "t�skni�" nie umia� znale�� w s�owniku) - tres
profond de voyager dans le monde d'ou vous etes sortie et des
visions delicieuses de flaner avec vous a mes c�tes sur les
houlevards de Paris, qui vient d'etre libere par les braves
soldats de votre pays et du mien. Votre cavalier servant,
Rudolf Jordach".
Przeczyta� list po francusku, a nast�pnie po angielsku tak, jak
napisa� go pierwotnie. Stara� si�, by jego angielszczyzna
przypomina�a francuski mo�liwie najdok�adniej: "Wreszcie musz�
wyzna� Ci, Droga Pani, �e gdy widuj� Ci� przypadkowo na
korytarzach szkolnych lub na ulicach, gdzie spacerujesz w swoim
jasnoszafirowym p�aszczu, t�skni� ogromnie, by podr�owa� w
�wiecie, z kt�rego Ty pochodzisz, i miewam rozkoszne wizje, �e
rami� w rami� z Tob� przechadzam si� po bulwarach Pary�a, kt�ry
tak niedawno zosta� wyzwolony przez walecznych �o�nierzy Twojej
ojczyzny, a tak�e i mojej".
Jeszcze raz odczyta� francusk� wersj�. By� zadowolony. Z ca��
pewno�ci� ten j�zyk jest najlepszy, je�eli zale�y komu� na
prawdziwej wytworno�ci. Nast�pnie, nie bez �alu, podar� na drobne
strz�py obydwie kartki. Dobrze zdawa� sobie spraw�, �e nigdy nie
wy�le �adnego listu do panny Lenaut. Ju� dawniej napisa� ich sze��
i zniszczy� wszystkie, bo panna Lenaut pomy�la�aby niezawodnie, �e
oszala�, i najprawdopodobniej poskar�y�aby si� dyrektorowi szko�y.
No i bardzo nie �yczy� sobie, by kto� z domownik�w - ojciec lub
matka, Gretchen lub Tom - znalaz� w jego pokoju listy mi�osne
skre�lone w jakimkolwiek j�zyku.
Mimo wszystko jednak by� zadowolony z siebie. Oto siedzi mi�dzy
nagimi �cianami ma�ego pokoiku nad piekarni� i w odleg�o�ci
paruset krok�w od wartkiej rzeki Hudson pisze mi�osne listy. To
dobra wr�ba na przysz�o��. Kiedy� b�dzie odbywa� d�ugie podr�e i
�eglowa� po tej rzece, i w jakich� nowych j�zykach pisywa� listy
do pi�knych kobiet o szlachetnym charakterze - listy, kt�re
naprawd� b�d� wysy�ane poczt�.
Wsta� i przejrza� si� w ma�ym lusterku wisz�cym nad podniszczon�
d�bow� komod�. Cz�sto przegl�da� si�, szuka� we w�asnej twarzy
zapowiedzi takiego m�czyzny, jakim pragn��by zosta�. Bardzo dba�
o sw�j wygl�d. Proste, ciemne w�osy szczotkowa� pieczo�owicie, od
czasu do czasu wyskubywa� kilka czarnych w�osk�w wyrastaj�cych
niepotrzebnie pomi�dzy brwiami, unika� s�odyczy, �eby na twarzy
mie� jak najmniej pryszczy, pami�ta�, �e nale�y u�miecha� si� -
nie �mia� na g�os - i to nie nazbyt cz�sto. Nader konserwatywnie
dobiera� kolory garderoby i stara� si� chodzi� posuwi�cie, z
gracj�, z wyprostowanymi plecami, by nigdy nie sprawia� wra�enia,
�e �pieszy si� albo jest nadmiernie o�ywiony. Paznokcie obcina�
regularnie, a raz na miesi�c siostra robi�a mu manikiur. Ponadto
unika� boksu, aby z�amany nos nie zdeformowa� mu twarzy lub
opuchlizny na knykciach nie oszpeci�y jego smuk�ych, suchych
d�oni. Form� utrzymywa� trenuj�c biegi w szkolnej dru�ynie
lekkoatletycznej. Dla rozkoszowania si� samotno�ci� i kontaktami z
przyrod� �owi� ryby - na b�yszczki, gdy go kto� obserwowa�, kiedy
indziej na robaki.
Votre cavalier servant - rzuci� pod adresem lusterka.
Pragn��, by jego twarz wygl�da�a po francusku, kiedy pos�uguje si�
tym j�zykiem - tak jak twarz panny Lenaut robi si� nagle
francuska, gdy nauczycielka rozpoczyna przemow� do klasy.
Usiad� przy zast�puj�cym mu biurko, ma�ym stoliku z jasnego d�bu i
roz�o�y� arkusz papieru. Usi�owa� przypomnie� sobie, jak dok�adnie
wygl�da panna Lenaut. Jest dosy� wysoka. Ma szerokie biodra,
cienkie, proste �ydki i wydatny biust zawsze podany do przodu.
Nosi bardzo wysokie obcasy, rozmaite wst��ki i u�ywa szczodrze
szminki do ust. Pocz�� rysowa� j� w ubraniu i chocia� nie osi�gn��
wyra�nego podobie�stwa, uda�y mu si� dwa loczki przed uszami oraz
odpowiednio pe�ne i ciemne wargi. P�niej j�� wyobra�a� sobie, jak
panna Lenaut mo�e wygl�da� rozebrana. Spr�bowa� narysowa� j� nago.
Siedzia�a na sto�eczku i przegl�da�a si� w r�cznym lusterku.
Popatrza� na swoje dzie�o. A niech to diabli! Wstyd mu si�
zrobi�o, wi�c podar� szybko ten wizerunek golizny. Stanowczo
zas�uguje na to, aby mieszka� nad piekarni�! A gdyby tak rodzina
odgad�a lub odkry�a, co on my�li i robi w swoim pokoju na drugim
pi�trze!
Zacz�� rozbiera� si� do snu. By� w skarpetkach, poniewa� wola�, by
matka, kt�ra zajmowa�a pok�j pod nim, nie wiedzia�a, �e on jeszcze
czuwa. Strofowa�a go cz�sto, �e zbyt ma�o sypia, bo ka�dego rana
musia� wstawa� o pi�tej i rozwozi� pieczywo, przystosowan� do tego
celu riksz� rowerow�. Kiedy�, gdy stanie si� wa�ny i bogaty,
b�dzie opowiada�, �e w deszcz czy pogod� zrywa� si� o pi�tej, aby
zaopatrywa� w bu�ki Hotel Stacyjny i jad�odajni� "As", i bar
szybkiej obs�ugi prowadzony przez niejakiego Sinowskiego. Wola�by
mie� na imi� jako� inaczej, nie Rudolf.
4
W kinie "Casino" Errol Flynn masami zabija� Japo�czyk�w. Tom
Jordach siedzia� w�r�d ciemno�ci w g��bi sali i zajada� karmelki z
paczki, kt�r� w poczekalni wydoby� z automatu przy u�yciu
o�owianego kr��ka. By� mistrzem w fabrykowaniu o�owianych kr��k�w
zast�puj�cych monety w automatach.
- Rzu� no jeden, stary - powiedzia� Claude Tinker tonem takim,
jakim filmowy gangster m�g�by poprosi� kumpla o magazynek do
rozpylacza.
Claude Tinker mia� stryja duchownego, wi�c dla zr�wnowa�enia tak
kompromituj�cej paranteli ch�tnie przemawia� g�osem prawdziwego
m�czyzny. Tom rzuci� w powietrze karmelek, a Claude pochwyci� go
i zacz�� cmoka� g�o�no. Siedzieli rozparci w fotelach, nogi
trzymali na wolnych miejscach w rz�dzie przed nimi. Do kina
weszli, jak zawsze, przez obluzowan� krat�, kt�r� wypatrzyli w
poprzednim roku. Krata zabezpiecza�a okno m�skiej toalety
ulokowanej w podziemiu, kiedy wi�c ch�opcy wychodzili stamt�d,
jeden lub drugi miewa� niedopi�ty rozporek, by sprawie nada�
bardziej przekonywaj�cy charakter.
Tom, znudzony filmem, patrza� na Errola Flynna, kt�ry u�ywaj�c
r�norodnej broni rozprawia� si� z japo�skim plutonem.
- Trelandus-morelandus - wycedzi�.
- Jak� mow� pos�uguje si� pan, profesorze? - Claude w��czy� si� do
zabawy.
- To �acina, do cholery.
- Co za zdumiewaj�ce opanowanie wielu j�zyk�w - powiedzia� Claude.
- Sp�jrz tam w prawo - podj�� Tom. - Na tego �o�nierza i jego
cizi�.
Kilka rz�d�w bli�ej ekranu jaki� szeregowy siedzia� spleciony z
dziewczyn�. Sala by�a w po�owie pusta. Nikt nie zajmowa� miejsca w
rz�dzie tamtych dwojga ani te� w rz�dzie za ich plecami. Claude
zmarszczy� czo�o.
- Facet wygl�da na cholernego draba - b�kn��. - Popatrz na jego
kark!
- Generale! - powiedzia� Tom. - I tak uderzymy o �wicie.
- Ha! Odpoczniesz w szpitalu.
- Trzymasz zak�ad? Co?
Tom �ci�gn�� nogi z krzes�a, kt�re mia� przed sob�, wsta� i ruszy�
w stron� przej�cia. W obuwiu na gumowych podeszwach porusza� si�
cicho po wytartym chodniku okrywaj�cym pod�og� kina "Casino".
Zawsze nosi� obuwie na gumowych podeszwach. Uwa�a�, �e cz�owiek
winien pewnie trzyma� si� ziemi i w ka�dej chwili by� gotowym do
raptownego startu. Przygarbi� nieco szerokie, obci�gni�te swetrem
bary. Wci�gn�� brzuch i z przyjemno�ci� poczu� tward�, g�adk�
powierzchni� pod ciasno opinaj�cym go paskiem. By� got�w na
wszystko. U�miecha� si� w�r�d ciemno�ci, gdy� zaczyna�o go
ogarnia� podniecenie, jak zwykle w trakcie przygotowania do akcji.
Claude szed� za nim niech�tnie. By� chuderlawym, w�skim w
ramionach ch�opcem o d�ugim nosie, wiewi�rczym wyrazie twarzy i
wilgotnych, mi�kkich wargach. Mia� kr�tki wzrok i nosi� okulary,
co bynajmniej nie przydawa�o mu urody. By� kombinatorem, postaci�
dzia�aj�c� za scen�; z k�opot�w umia� wywija� si� w por�, niby
rutynowany adwokat, a nauczycieli sk�ania� jako� do wystawiania mu
dobrych stopni, chocia� prawie nigdy nie otwiera� ksi��ki
szkolnej. Nieodmiennie nosi� ciemne garnitury i krawaty, by�
przygarbiony niczym intelektualista, id�c nie�mia�o pow��czy�
nogami, a wi�c sprawia� wra�enie istoty bez znaczenia - pokornej i
z natury ust�pliwej. Mia� bujn� wyobra�ni� i zwraca� j� wy��cznie
w stron� wykrocze� przeciwko porz�dkowi spo�ecznemu. Jego ojciec
sta� na czele ksi�gowo�ci w Zak�adach Cegielniczych Boylana, a
matka, kt�ra uko�czy�a wieczorow� szko�� dla kobiet,
przewodniczy�a lokalnej komisji rekrutacyjnej. Z tej przyczyny, a
tak�e dzi�ki stryjowi duchownemu oraz w�asnej skromnej i
odra�aj�cej powierzchowno�ci, Claude lawirowa� bezkarnie w �wiatku
swoich intryg.
Ch�opcy przesun�li si� wzd�u� rz�du pr�nych krzese� i usiedli za
�o�nierzem i dziewczyn�. �o�nierz trzyma� d�o� pod bluzk�
dziewczyny, metodycznie ugniataj�c jej piersi. Nie zdj�� fura�erki
i ta stercza�a stromo i wysoko nad jego czo�em. R�ka dziewczyny
nikn�a w mroku - gdzie� pomi�dzy udami �o�nierza. Obydwoje z
uwag� spogl�dali ku ekranowi, wi�c �adne nie zwr�ci�o uwagi na
pojawienie si� dwu wyrostk�w.
Tom usiad� za dziewczyn�. Pachnia�a przyjemnie, bo by�a suto
skropiona jak�� wod� kwiatow�, a ponadto spowija� j� mleczny,
smakowity zapach dobywaj�cy si� z torebki irys�w, kt�rymi posila�a
si� para. Claude zaj�� miejsce za plecami �o�nierza. Ten mia�
niedu�� g�ow�, ale by� wysoki i szeroki w barach, wi�c jego czapka
zas�ania�a prawie ca�y ekran. Claude musia� przechyla� si� z boku
na bok, ilekro� chcia� sprawdzi�, jak rozwija si� akcja filmu.
- S�uchaj no - szepn��. - Powiadam ci, �e za du�y. Na pewno wa�y
co najmniej sto siedemdziesi�t funt�w.
- Nie martw si� - odszepn�� Tom. - Zaczynaj.
M�wi� pewnym siebie tonem, lecz w ko�cach palc�w i pod pachami
odczuwa� przelotne dreszczyki niepokoju. �wiadczy�y one o l�ku i
wahaniu, by�y mu dobrze znane i tym bardziej zaostrza�y mu smak
oczekiwania oraz przydawa�y uroku ko�cowemu starciu.
- Jazda! - rzuci� ochryp�ym szeptem towarzyszowi. - Nie mamy czasu
do rana.
- Ty jeste� wodzem - odrzek� Claude; pochyli� si� do przodu i
dotkn�� ramienia �o�nierza. - Bardzo przepraszam, sier�ancie -
rozpocz��. - Czy nie zechcia�by pan zdj�� czapki? Zas�ania mi
ekran.
- Nie jestem sier�antem - odpowiedzia� �o�nierz nie odwracaj�c
g�owy.
Nie zdj�� te� czapki. W dalszym ci�gu pilnie �ledzi� rozw�j filmu
i pracowicie ugniata� piersi dziewczyny.
Ch�opcy siedzieli cicho przez dobr� minut�. Prowokowanie uprawiali
wsp�lnie tak cz�sto, �e obchodzili si� bez sygna��w
porozumiewawczych. Wreszcie Tom pochyli� si� do przodu i ci�k�
d�o� spu�ci� na rami� �o�nierza.
- M�j kolega zwr�ci� si� do pana z uprzejm� pro�b� - powiedzia�. -
Psuje mu pan przyjemno�� ogl�dania filmu. Je�eli nie zdejmie pan
czapki, b�dziemy zmuszeni odwo�a� si� do obs�ugi kina.
�o�nierz wyra�nie rozdra�niony, poruszy� si� na krze�le i
odwr�ci�.
- Macie dwie�cie wolnych miejsc. Niech tw�j kolega przesi�dzie si�
gdzie indziej, je�eli �le st�d widzi - powiedzia� i wr�ci� do
swoich dwu zainteresowa�: seksu i sztuki.
- Jest na dobrej drodze - szepn�� Tom towarzyszowi. - R�b swoje.
Tym razem Claude klepn�� przeciwnika po ramieniu.
- Cierpi� na rzadko spotykane niedomaganie wzroku - zacz�� znowu.
Widz� film wy��cznie z tego miejsca. Na ka�dym innym mam przed
sob� tylko mg��. Nie potrafi� powiedzie�, kto jest teraz na
ekranie, Errol Flynn czy mo�e Loretta Young.
- Id� do okulisty - odburkn�� tamten.
Dziewczyna roze�mia�a si� z dowcipu. Roze�mia�a si� tak, jak gdyby
w gardle zabulgota�a jej woda. �o�nierz te� parskn�� �miechem.
Chcia� pokaza�, �e nale�ycie docenia w�asn� osob�.
- To nie�adnie szydzi� z cudzego kalectwa - powiedzia� Tom.
- Zw�aszcza teraz, podczas wojny - podchwyci� Claude - kiedy
spotyka si� tylu kalekich bohater�w.
- Co z was za Amerykanie? - Tom podni�s� g�os patriotycznie. -
Chcia�bym zapyta�, co z was za Amerykanie?
Dziewczyna odwr�ci�a g�ow�.
- Odczepcie si�, szczeniaki - sykn�a.
- Pozwol� sobie zwr�ci� panu uwag� - przem�wi� znowu Tom - �e
czyni� pana osobi�cie odpowiedzialnym za wszystko, co powie
towarzysz�ca panu dama.
- Nie zwracaj na nich uwagi, Angelo. - �o�nierz mia� g�os wysoki,
tenorowy.
Ch�opcy umilkli zn�w na chwil�. Nast�pnie Tom przem�wi� falsetem,
na�laduj�c japo�ski akcent.
- Dzi� wieczorem umrzesz, ameryka�ski kundlu. Dzi� wieczorem ur�n�
ci jaja.
- Jak si� wyra�asz, �obuzie? - rzuci� �o�nierz zwr�ciwszy si� w
jego stron�.
- Trzymam zak�ad - podj�� Tom - �e facet jest dzielniejszy ni�
Errol Flynn. - Na pewno ma w domu pe�n� szuflad� medali, ale
skromno�� nie pozwala mu ich nosi�.
�o�nierz zaczyna� by� naprawd� zirytowany.
- Nie mogliby�cie siedzie� cicho, ch�opcy? - rzuci�. - Przyszli�my
tutaj, �eby ogl�da� film.
- A my przyszli�my, �eby si� kocha� - podchwyci� Tom i
ostentacyjnie pog�aska� policzek kolegi. - Prawda, kurewko? -
zwr�ci� si� do niego.
- Mocniej, kochanie! �ciskaj mnie mocniej! - zapiszcza� Claude. -
Twardniej� mi sutki.
- Jestem w ekstazie. Sk�r� masz g�adk� jak ty�eczek niemowl�cia.
- Wsu� mi j�zyk do ucha - podchwyci� Tom. - O tak, kochanie! A� mi
s�abo!
- Dosy� tego! - rzuci� �o�nierz i ostatecznie wyci�gn�� d�o� zza
bluzki dziewczyny. - Jazda st�d, do wszystkich diab��w!
Odezwa� si� g�o�no, gniewnym tonem, wi�c kilka os�b siedz�cych
bli�ej ekranu pocz�o zwraca� g�owy w t� stron�, syka� karc�co.
- �yw� got�wk� zap�acili�my za miejsca - zacz�� zn�w Tom. - Nie
przesi�dziemy si� nigdzie.
- To si� oka�e! - �o�nierz podni�s� si�; mia� blisko sze�� st�p
wzrostu. - Zawo�am biletera.
- Spokojnie, Sidney. Siadaj - zabra�a g�os dziewczyna. - Nie
pozw�l wyprowadzi� si� z r�wnowagi tym ch�ystkom.
- Sidney! - zawo�a� Tom. - Pami�taj, �e jeste� osobi�cie
odpowiedzialny za wszystko, co m�wi towarzysz�ca ci dama. To
ostatnie ostrze�enie.
- Bileter! - krzykn�� �o�nierz na ca�� sal�, w kt�rej g��bi, pod
�wiat�em oznaczaj�cym wyj�cie, drzema� bileter w szamerowanym
z�otem uniformie.
- Szszaa! Szszaa! - zabrzmia�o z rozmaitych punkt�w sali.
- Prawdziwy wojak z niego - powiedzia� Claude. - Wzywa posi�ki.
- Siadaj, Sidney. - Dziewczyna poci�gn�a go za r�kaw. - To
jakie� �obuziaki.
- Zapnij bluzk�, Angelo - sykn�� Tom. - Wida� ci cycki.
Wsta� r�wnie� na wypadek, gdyby �o�nierz chcia� rozpocz�� b�jk�.
- Prosz� usi��� - przem�wi� uprzejmie Claude, gdy bileter zbli�a�
si� �rodkowym przej�ciem. - To najlepsza cz�� filmu. Za nic nie
chcia�bym jej straci�.
- O co tu chodzi? - zapyta� bileter, oty�y, mniej wi�cej
czterdziestoletni m�czyzna o znudzonej minie, kt�ry na dziennej
zmianie pracowa� w fabryce mebli.
- Niech pan ich wyrzuci - odrzek� �o�nierz. - U�ywaj�
nieprzyzwoitych s��w w obecno�ci tej pani.
- Ja poprosi�em tylko, �eby pan zdj�� czapk� - obruszy� si�
Claude. - Nie m�wi�em nic wi�cej. Prawda, Tom?
- Tak, prosz� pana - podchwyci� Tom zwracaj�c si� do biletera. -
On nic wi�cej nie m�wi�. Cierpi na rzadko spotykan� chorob� oczu.
- Co takiego? - zdziwi� si� bileter.
- Mo�e doj�� do awantury, je�eli pan nie wyrzuci �obuz�w - zawo�a�
�o�nierz.
- Dlaczego, ch�opcy, nie przesi�dziecie si� na inne miejsca? -
podj�� bileter.
- On to wyt�umaczy� - odpowiedzia� Claude. - Cierpi� na rzadko
spotykan� chorob� oczu.
- �yjemy w wolnym kraju - podchwyci� Tom. - Cz�owiek p�aci za
wej�cie i siada, gdzie mu si� podoba. A on co sobie my�li? �e jest
kim? Mo�e to Adolf Hitler, no nie? Wielka szyszka! Tylko dlatego,
�e ma na sobie mundur! Ale na pewno nie by� nigdy bli�ej
Japo�czyk�w ni� w Kansas City w Missouri. Przychodzi tutaj, daje
z�y przyk�ad ameryka�skiej m�odzie�y, publicznie maca dziewczyn�.
W mundurze!
- Zlej� �obuz�w, je�eli pan ich nie wyrzuci - zagrozi� �o�nierz
zaciskaj�c pi�ci.
- Ty u�ywasz brzydkich wyraz�w - zaatakowa� bileter Toma. -
S�ysza�em na w�asne uszy. Gdzie indziej. Nie w tym kinie. Zmiataj
st�d.
Tymczasem ca�a widownia zacz�a ju� szemra�. Bileter nachyli� si�,
chwyci� za sweter Toma, kt�ry poczu� na sobie ci�k� r�k� i
zrozumia�, �e temu przeciwnikowi nie da rady.
- Idziemy, Claude - powiedzia� wstaj�c i zaraz zwr�ci� si� do
biletera: - Ju� dobrze, prosz� pana. Niech b�dzie. Nie chcemy
robi� zamieszania. Zwr�ci nam pan pieni�dze za bilety i p�jdziemy.
- Jeszcze czego! - zawo�a� bileter.
Tom usiad� znowu.
- Znam swoje prawa! - oznajmi� tak g�o�no, �e jego okrzyk
zag�uszy� strzelanin� z ekranu. - No! Niech mnie pan uderzy!
Prosz�! Niech mnie pan pobije!
- Spok�j... Spok�j - westchn�� bileter. - Zwr�c� wam pieni�dze.
Zbierajcie si�.
Ch�opcy wstali. Tom u�miechn�� si� do �o�nierza.
- Ostrzeg�em ci�, Sidney. Czekam przed kinem.
- Id� do diab�a i popro� mamusi�, �eby ci zmieni�a pieluszki -
odburkn�� tamten i ci�ko opad� na fotel.
W poczekalni bileter wyp�aci� ch�opcom po trzydzie�ci pi�� cent�w
z w�asnej kieszeni i za��da� od nich pokwitowania, aby przedstawi�
je w�a�cicielowi kina. Tom skre�li� nazwisko swojego nauczyciela
algebry, Claude - prezesa banku, w kt�rym jego ojciec mia� konto.
- I �ebym nie widzia� was tu wi�cej - powiedzia� bileter.
- To miejsce publiczne - zaoponowa� Claude. - Jak pan nas zaczepi,
dowie si� o tym m�j ojciec.
- A kto jest twoim ojcem? - zaniepokoi� si� tamten.
- To si� oka�e. We w�a�ciwym czasie - rzuci� Claude tonem
pogr�ki.
Ch�opcy opu�cili poczekalni� z godno�ci�, lecz na ulicy zacz�li
klepa� si� nawzajem po plecach i wybuchn�li �miechem. By�o
wcze�nie. Film mia� sko�czy� si� dopiero za p� godziny, wi�c
przeszli na drug� stron� ulicy i w jad�odajni wydali pieni�dze
biletera na kaw� i paszteciki z mi�sem. Radio stoj�ce za bufetem
by�o w��czone. Spiker m�wi� o sukcesach, jakie armia ameryka�ska
osi�gn�a tego dnia w Niemczech oraz o prawdopodobie�stwie, �e
niemieckie naczelne dow�dztwo zorganizuje ostatni� redut� obronn�
w Alpach Bawarskich.
Tom s�ucha� tego z wyrazem niesmaku na okr�g�ej twarzy
przypominaj�cej buzi� ma�ego dziecka. Wojna nudzi�a go
�miertelnie. Nie mia� nic przeciwko samym walkom, ale robi�o mu
si� niedobrze od ustawicznych bredni o idea�ach, po�wi�ceniach i
naszych bohaterskich ch�opcach. By� pewien, �e jego nikt i nigdy
nie zaci�gnie do wojska.
- Prosz� pani! - zawo�a� pod adresem kelnerki, kt�ra siedzia�a za
bufetem i polerowa�a paznokcie. - Nie da�oby si� pu�ci� troch�
muzyki?
Patriotyzmu mia� dosy� w domu - dzi�ki siostrze i bratu.
- Nie ciekawi�cie ch�opcy, kto wygrywa wojn�? - odpowiedzia�a
sennie.
- My mamy kategori� F - powiedzia� Tom. - Cierpimy na rzadko
spotykan� chorob� oczu.
- Ach, moja rzadko spotykana choroba oczu! - westchn�� Claude
pochylony nad fili�ank� kawy.
Obydwaj parskn�li zn�w �miechem.
Kiedy drzwi otworzy�y si� i publiczno�� zacz�a wychodzi�, ch�opcy
byli na posterunku przed kinem. Tom odda� przyjacielowi zegarek,
�eby nie rozbi� go przypadkiem. Sta� nieruchomy, absolutnie
opanowany, z r�kami zwisaj�cymi mi�kko wzd�u� cia�a. Mia�
nadziej�, �e �o�nierz nie wyszed� z sali przed ko�cem seansu.
Claude spacerowa� nerwowo tam i z powrotem. Twarz mia� spocon�,
poblad�� z wra�enia.
- Co? Jeste� pewien swego? - zapyta�. - Zupe�nie pewien? -
Skurwysyn wygl�da na mocnego draba. Nie by�bym taki pewien, gdybym
by� tob�.
- Nie martw si� o mnie - odpowiedzia� Tom. - Trzymaj tylko na
dystans gapi�w, �ebym mia� dosy� miejsca. Nie chc� dopu�ci� do
zwarcia. - Zmru�y� oczy. - No, mamy go!
�o�nierz i jego dziewczyna weszli na chodnik. On wygl�da� na
dwadzie�cia dwa, mo�e dwadzie�cia trzy lata. By� t�gawy i mia�
pos�pn� twarz o grubo ciosanych rysach; bluza mundurowa wydyma�a
si� na przedwcze�nie wydatnym brzuchu, lecz wszystko to sprawia�o
wra�enie si�y. Nie nosi� naszywek podoficerskich na r�kawie ani
te� �adnych baretek. W�adczo trzyma� dziewczyn� za rami�,
pilotowa� j� w ludzkim strumieniu.
- Pi� mi si� chce - m�wi� w�a�nie. - I co? Wdepniemy gdzie na
piwko?
Tom post�pi� kilka krok�w, zatrzyma� si� przed nim, barykaduj�c mu
drog�.
- O, znowu jeste�! - rzuci� gniewnie �o�nierz.
Przystan�� na moment. Nast�pnie ruszy� naprz�d i odepchn��
ch�opca.
- Nie rozbijaj si�! - zawo�a� Tom i chwyci� przeciwnika za r�kaw.
- Nie p�jdziesz nigdzie.
�o�nierz zatrzyma� si� zdziwiony. Z g�ry spojrza� na ch�opca,
kt�ry by� przynajmniej o trzy cale ni�szy od niego, mia� jasne
w�osy i w swoim starym, granatowym swetrze oraz trzewikach na
gumowych podeszwach prezentowa� si� nieszkodliwie.
- Czupurny jeste� jak na p�taka w twoim wieku. No, zmiataj z
drogi! - powiedzia� �o�nierz i jedn� r�k� odtr�ci� go na bok.
- Co si� rozbijasz, Sidney? - zawo�a� Tom i mocno uderzy� go w
pier� wierzchem d�oni.
Ludzie zaczynali gromadzi� si� doko�a, przypatrywa� ciekawie.
�o�nierz poczerwienia� na twarzy. Wida� by�o, �e gniew w nim
wzbiera.
- R�ce przy sobie, g�wniarzu, bo oberwiesz.
- Co ci� napad�o, ch�opcze? - odezwa�a si� dziewczyna. - Daj
lepiej spok�j g�upim �artom.
Przed wyj�ciem z kina umalowa�a usta, lecz na podbr�dku mia�a
�lady szminki i najwidoczniej kr�powa�o j�, �e zwraca na siebie
powszechn� uwag�.
- To nie �arty, Angelo - powiedzia� Tom.
- Przesta� wyg�upia� si� z t� Angel�! - hukn�� �o�nierz.
- ��dam przeprosin - podj�� Tom.
- Co najmniej przeprosin - podchwyci� Claude.
- Oni ��daj� przeprosin? Za co? - �o�nierz zwr�ci� si� do
niewielkiego t�umku, kt�ry zd��y� zgromadzi� si� doko�a. - To
jakie� pomylone dzieciaki!
- Albo przeprosisz za obelgi, jakimi twoja dama obrzuci�a nas w
kinie - podj�� Tom - albo poniesiesz konsekwencje.
- Idziemy na prawo, Angelo - powiedzia� �o�nierz, lecz Tom chwyci�
go zn�w za r�kaw i mocno szarpn��.
Szew na ramieniu bluzy pu�ci� i p�k� z trzaskiem. �o�nierz
odwr�ci� g�ow�, by obejrze� szkod�.
- Do diab�a! Podar�e� mi bluz�, �obuzie!
- Powiedzia�em przecie�, �e nie p�jdziesz nigdzie.
Tom cofn�� si� nieco, ugi�� r�ce w �okciach, rozprostowa� palce.
- A ty nie b�dziesz mi dar� munduru! - krzykn�� tamten. - Kim by�
nie by�, p�taku!
Zamachn�� si� i p�ask� d�oni� uderzy� ch�opca, kt�ry zrobi� unik i
przyj�� cios lewym ramieniem.
- Oo! - wrzasn�� podnosz�c praw� d�o� do uderzonego miejsca. Zgi��
si� w p�, jak gdyby strasznie go bola�o.
- Widzieli pa�stwo? - zwr�ci� si� Claude do widz�w. - Widzieli
pa�stwo? Ten drab uderzy� mojego koleg�.
- Pos�uchaj no pan, panie wojak - zabra� g�os szpakowaty m�czyzna
w nieprzemakalnym p�aszczu. - Nie wypada bi� ma�ego ch�opca.
- Da�em mu tylko klapsa - wyja�ni� uprzejmie �o�nierz. - Smarkacz
zaczepia mnie ci�gle, wi�c...
Tom wypr�y� si� nagle i zaci�ni�t� pi�ci� trafi� przeciwnika w
szcz�k� - nie za mocno, aby go nie sp�oszy�. W tej sytuacji nic
nie mog�oby ju� powstrzyma� �o�nierza.
- Sam chcia�e�, szczeniaku! - krzykn�� i natar� na Toma, ten za�
cofn�� si� troch� i plecami odepchn�� gapi�w.
- Miejsce! - zawo�a� Claude. - Dajcie walcz�cym miejsce!
- Sidney! - pisn�a dziewczyna. - Zabijesz go! Sidney!
- Nie. Dam tylko lekcj� �obuzowi. Przetrzepi� mu sk�r�.
Tom zebra� si� w sobie. Lewym sierpem trafi� przeciwnika w skro� a
jednocze�nie jego prawa pi�� wyl�dowa�a w samym do�ku. �o�nierz z
g�uchym charkotem wypu�ci� z p�uc powietrze. Tom cofn�� si� troch�
tanecznym krokiem.
- To zgroza - odezwa�a si� jaka� kobieta. - Taki wielki m�czyzna.
Kto� powinien temu przeszkodzi�.
- Wszystko w porz�dku - zaoponowa� jej m��. - On powiedzia�, �e mu
przetrzepie sk�r� i tyle.
�o�nierz zamachn�� si� od prawej - powoli, ci�ko. Tom zrobi�
znowu unik i obydwiema pi�ciami zaatakowa� ods�oni�ty brzuch
przeciwnika, kt�ry zgi�� si� w p� i w tym momencie zacz��
odbiera� pot�ne ciosy w twarz i czo�o. Plu� krwi�, niepewnie
os�ania� g�ow� r�kami, p�niej popr�bowa� zwarcia. Tom lekcewa��co
pozwoli� si� obj��, lecz wolnymi r�kami j�� bombardowa� zawzi�cie
nerki przeciwnika. �o�nierz osun�� si� z wolna na jedno kolano.
Spogl�da� na Toma t�po przez krew sp�ywaj�c� mu z rozci�tego
czo�a. Angela p�aka�a. Gapie milczeli. Tom cofn�� si� o krok. Nie
by� nawet zdyszany. Na policzkach mia� nik�e rumie�ce pod
delikatnym, jasnoblond ch�opi�cym zarostem.
- M�j Bo�e! - westchn�a pani, kt�ra uprzednio domaga�a si�, by
kto� temu przeszkodzi�. - A wygl�da na takie niewini�tko!
- I co? Wstajesz? - zwr�ci� si� Tom do przeciwnika, kt�ry patrzy�
na niego i nieporadnie kr�ci� g�ow�, by strz�sn�� krew zalewaj�c�
mu oczy. Angela przykl�k�a obok, chusteczk� do nosa zacz�a
ociera� jego rany. Ca�a awantura trwa�a nie d�u�ej ni� trzydzie�ci
sekund.
- Na dzisiaj starczy, prosz� pa�stwa - oznajmi� Claude i otar�
twarz zwil�on� potem.
Tom wyst�pi� z kr�gu przypatruj�cych mu si� kobiet i m�czyzn.
Wszyscy milczeli, jak gdyby tego wieczora ogl�dali co� gro�nego,
przeciwnego naturze, co�, o czym chcieliby zapomnie� jak
najpr�dzej.
U skrzy�owania ulic Claude dop�dzi� przyjaciela.
- Stary! - zawo�a�. - Jak pragn� zdrowia, stary! Fajno dzi�
pracowa�e�. Kombinowa�e�, co? M�drze kombinowa�e�!
- "Zabijesz go, Sidney!" - pisn�� Tom na�laduj�c g�os Angeli i
parskn�� �miechem.
Czu� si� cudownie. Przymkn�wszy oczy, wspomina� zetkni�cia swoich
pi�ci ze sk�r�, z ko��mi, z mosi�nymi guzikami bluzy mundurowej.
- Pierwszorz�dnie by�o - powiedzia�. - Pierwszorz�dnie, ale za
kr�tko. Powinienem bawi� si� z nim d�u�ej, ale c�... To by� w�r
g�wna. Na drugi raz wytypujemy kogo�, kto potrafi walczy�.
- Stary! - odezwa� si� zn�w Claude. - Ja mia�em frajd�! Prawdziw�
frajd�! Chcia�bym zobaczy� jutro g�b� tego go�cia. Kiedy nast�pna
robota?
Tom wzruszy� ramionami.
- Kiedy? Jak b�d� w formie. Dobranoc, Claude.
Nie �yczy� sobie towarzystwa kolegi. Wola� by� sam i sekunda po
sekundzie prze�ywa� znowu stoczon� niedawno walk�. Claude przywyk�
do takiego rodzaju raptownych po�egna�, wi�c i to przyj�� z
nale�ytym szacunkiem. Geniusz ma swoje prawa.
- Dobranoc - powiedzia� tylko. - Do jutra.
Tom po�egna� go skinieniem r�ki, odwr�ci� si� i ruszy� w d�ug�
drog� do domu. Z regu�y wybiera� odleg�e dzielnice miasta, gdy
nawiedza� go wojowniczy nastr�j. W bli�szym s�siedztwie by� zbyt
dobrze znany, wi�c wszyscy unikali go przezornie.
Szybko szed� ciemn� ulic� w kierunku zapachu zalatuj�cego od
rzeki. Od czasu do czasu ta�czy� przez chwil� doko�a latarnianego
s�upa. Pokaza� im. Pokaza�! No i poka�e jeszcze. Wszystkim!
Kiedy skr�ca� w ostatni� przecznic�, zobaczy� swoj� siostr�
Gretchen, kt�ra zmierza�a w stron� domu od przeciwnej strony. Nie
widzia�a go, bo sz�a z opuszczon� g�ow� i �pieszy�a si�
najwyra�niej. Wola� z ni� nie rozmawia�. Od czasu gdy mia� osiem
lat, nie powiedzia�a nigdy nic, czego s�ucha�by ch�tnie. Patrza�,
jak Gretchen prawie biegnie i ko�o drzwi s�siaduj�cych z oknem
wystawowym piekarni wyjmuje klucz z torebki. Mo�e kiedy� p�jdzie
za ni� ukradkiem, wy�ledzi, co tak naprawd� jego siostra robi
wieczorami.
W tej chwili otworzy�a drzwi i wesz�a do sieni. Tom czeka�, by
zd��y�a wej�� na pi�tro i znale�� si� na pewno w swoim pokoju.
Wreszcie przeci�� jezdni� i zatrzyma� si� przed frontonem
odrapanego szarego budynku z drewna. Jego dom! Urodzi� si� w tym
domu. Przyszed� na �wiat troch� za wcze�nie, wi�c nie by�o czasu
na przewiezienie matki do szpitala. Ile razy s�ysza� opowiadanie o
tym wydarzeniu? I co? Wielkie rzeczy urodzi� si� w domu! Kr�lowa
nie opuszcza pa�acu w takich przypadkach. Nast�pca tronu pierwszy
raz ogl�da �wiat�o dzienne w kr�lewskiej sypialni. Dom sprawia�
wra�enie takie, jak gdyby by� opuszczony, got�w do rozbi�rki. Tom
splun�� z obrzydzeniem. Patrza� na ruder� i zamiera�o jego radosne
uniesienie. Okno sutereny, w kt�rej pracowa� ojciec, by�o
o�wietlone. Jak zawsze! Twarz ch�opca spochmurnia�a. Ca�e �ycie w
piwnicy! Co oni wszyscy widz�? Nic.
Otworzy� drzwi kluczem i pocz�� wspina� si� na drugie pi�tro,
gdzie zajmowa� pok�j wsp�lnie z Rudolfem. Cicho, ostro�nie szed�
skrzypi�cymi schodami. Bezszelestne poruszanie si� uwa�a� za punkt
honoru. Wyj�cia z domu i powroty stanowi�y jego osobist� spraw�.
Zw�aszcza w podobne jak ta noce. Na r�kawie swetra mia� �lady
krwi. Nie �yczy� sobie, by kto� zobaczy� go i podni�s� lament z
tej przyczyny.
Kiedy po cichu zamkn�� drzwi za sob�, us�ysza�, �e Rudolf r�wno
oddycha we �nie. Uk�adny, solidny Rudolf. Idea� d�entelmena,
pachn�cy past� do z�b�w, zawsze prymus w klasie, ulubieniec
wszystkich. On nie wraca nigdy do domu upaprany krwi�. Nie! �pi
przyk�adnie by nie zmarnowa� przyk�adnego ranka. Mo�e by� przecie�
klas�wka z matematyki albo trygonometrii. Tom rozebra� si� po
ciemku i niedbale rzuci� na krzes�o garderob�. Nie mia� ochoty
odpowiada� na �adne pytania brata. Rudolf to nie sojusznik. Jest
po przeciwnej stronie. Niech sobie b�dzie. Kogo to obchodzi?
Tom jednak�e obudzi� brata, k�ad�c si� do wsp�lnego ��ka.
- Gdzie by�e�? - zapyta� sennie Rudolf.
- W kinie.
- Dobry film?
- Parszywy.
Cicho le�eli w ciemno�ciach. Rudolf przesun�� si� bli�ej swojego
brzegu ��ka. Sypianie razem z bratem uwa�a� za poni�aj�ce. W
pokoju by�o zimno, bo wiatr znad rzeki wdziera� si� przez otwarte
okno. Rudolf zawsze otwiera� je szeroko na noc. Gdy mia� jak��
zasad�, stosowa� si� do niej niez�omnie. Sypia� w pi�amie. Tom
nie. Rozbiera� si� tylko do kr�tkich kaleson�w. Dwa razy w
tygodniu miewali sprzeczki na ten temat.
Rudolf poci�gn�� nosem.
- Do licha - mrukn�� - �mierdzisz jak dzikie zwierz�. Co ty robi�e�?
- Nic szczeg�lnego - odpowiedzia� Tom. - Nie moja wina, �e tak
�mierdz�.
Gdyby to nie by� m�j brat, st�uk�bym mazgaja na kwa�ne jab�ko,
pomy�la�.
�a�owa�, �e nie ma pieni�dzy, by wybra� si� do Alicji, za dworzec
kolejowy. Kosztem pi�ciu dolar�w straci� cnot� i kilka razy bywa�
tam jeszcze p�niej. Dzia�o si� to latem. Pracowa� wtedy na
rzecznej pog��biarce i ojcu m�wi�, �e zarabia o dziesi�� dolar�w
tygodniowo mniej, ni� otrzymywa� faktycznie. Alicja, �niada i
czarnow�osa, t�ga dziewczyna z Wirginii, dawa�a mu dwa razy za te
same pi�� dolar�w, bo mia� dopiero czterna�cie lat i by� strasznie
zielony. Przyda�aby si� dzi� na zako�czenie wieczoru! O Alicji nie
powiedzia� Rudolfowi. To z pewno�ci� prawiczek. Pogardliwie odnosi
si� do seksu albo czeka na jak�� gwiazd� filmow�, albo mo�e jest
pedziem. Kiedy� powie o wszystkim Rudolfowi. Powie i b�dzie
obserwowa� jego min�. Dzikie zwierz�! Ha, je�eli tak o nim my�l�,
niech b�dzie ich prawda! Dzikie zwierz�!
Zamkn�� oczy i usi�owa� przypomnie� sobie dok�adnie, jak wygl�da�
ten �o�nierz, gdy kl�cza� na chodniku, a krew sp�ywa�a mu po
twarzy. Obraz by� wyra�ny, ale nie cieszy� ju� Toma.
Zacz�� dr�e�. W pokoju by�o zimno, ale nie ch��d wywo�ywa� jego
dreszcze.
5
Gretchen siedzia�a w swoim pokoju przed ma�ym lusterkiem opartym o
�cian� i ustawionym na toaletce. By� to stary st� kuchenny, kt�ry
kupi�a za dwa dolary na licytacji rozmaitych rupieci i pomalowa�a
na r�owo. Znajdowa�y si� na nim s�oiki z kosmetykami, szczotka w
srebrnej oprawie (prezent na osiemnaste