9608
Szczegóły |
Tytuł |
9608 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9608 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9608 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9608 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James P. Blaylock
Maszyna lorda Kelvina
Przek�ad ANDRZEJ ST�PNIAK
Tytu� orygina�u
LORD KELVIN'S MACHIN�
Dla Viki
oraz dla Marka Dunkana, Dennisa Meyera i Boba Martina
To co najlepsze jest we krwi
� to nie przypadek
I nawet siebie nie mo�emy uwa�a� za sta��: w strumieniu
spraw wydaje si�, �e nawet nasza to�samo�� podlega ci�g�ym
zmianom, i nierzadko stwierdzamy, �e nasze przebranie jest
najdziwniejszym na ca�ej maskaradzie.
Robert Louis Stevenson
�Crabbed Age and Youth"
Prolog
Morderstwo w Seven
Dials
ad�j�cy od wielu godzin deszcz zamieni� Trakt P�nocny
w wij�c� si� w ciemno�ciach b�otnist� wst�g�. Pow�z, trz�s�c si�
i podskakuj�c na nier�wnej drodze, z trudem utrzymywa� kierunek,
a mimo to Langdon St. Ives nie mia� zamiaru zwolni�. �ciskaj�c
mocno lejce, spoziera� spod ronda ociekaj�cego strumieniami wody
kapelusza. Byli dwie mile od Crick, gdzie mogliby wymieni�
konie, je�li do tego czasu b�d� ich jeszcze w og�le potrzebowa�.
Chmury zakry�y ksi�yc, pogr��aj�c �wiat w nieprzeniknionej
czerni. St. Ives usi�owa� wy�owi� z mroku pod��aj�cy gdzie�
przed nimi drugi zaprz�g. Liczy� na to, �e dogoni� go, zanim
dojad� do Crick, a wtedy ju� nie koni b�d� szuka�, lecz trumny
dla nieboszczyka.
Nie m�g� zebra� my�li. Zdawa� sobie spraw�, �e jedynie strach
i nienawi�� pozwala�y mu przezwyci�y� zm�czenie. Zmusi� si�,
by skupi� uwag� na powo�eniu. Prze�o�y� wodze do lewej r�ki,
przetar� twarz i potrz�sn�� g�ow�, by odzyska� jasno�� umys�u.
Stan ot�pienia jednak nie ust�powa�; czu� si� jak odurzony.
Zaciskaj�c mocno powieki ponowi� pr�b�, a wtedy nag�y zawr�t
g�owy omal nie zwali� go z koz�a. Co si� dzieje? Czy�by by�
chory? Przez moment rozwa�a�, czy nie lepiej zatrzyma� si�
i pozwoli� Hasbro, swemu s�u��cemu, by go zmieni�. Mo�e
powinien pofolgowa� sobie na reszt� nocy, wej�� do �rodka
i spr�bowa� si� zdrzemn��.
Wodze wysun�y si� z bezsilnych nagle d�oni i upad�y mu na
kolana. Konie, korzystaj�c ze swobody, galopowa�y dalej, wlok�c
za sob� ko�ysz�cy si� na resorach pow�z. Naprawd� co� bardzo
z�ego si� z nim dzia�o; to nie mog�a by� zwyk�a s�abo��.
Pr�bowa� zawo�a� swoich przyjaci�, ale g�os mia� przyt�umiony
i s�aby, niby we �nie. Usi�owa� pochwyci� wodze, ale bez skutku.
Czu� si� jakby by� z waty, a mo�e z mg�y...
Przed powozem pojawi�a si� posta� m�czyzny w kapeluszu.
Bieg� od strony p�l pokonuj�c nasyp, by znale�� si� na drodze.
Wymachiwa� r�kami i wykrzykiwa� co� w nocn� cisz�, jakby
prowadzi� rozmow� z wiatrem. Przez g�ow� St. Ivesa przemkn�a
my�l, �e ten cz�owiek mo�e by� zwiastunem k�opot�w. A je�li to
pu�apka? Podryguj�c bezradnie na ko�le, stara� si� na nim jako�
utrzyma�, cho� mi�nie mia� jak z galarety. Je�li to rzeczywi�cie
pu�apka, to sprawa wygl�da�a beznadziejnie, poniewa� nie by�by
w stanie uczyni� nic, �eby ich uratowa�.
Pow�z przejecha� tu� obok m�czyzny, kt�ry trzyma� w r�ku
skrawek papieru � mog�a to by� jaka� wiadomo��. Deszcz
smaga� twarz osuwaj�cego si� na bok St. Ivesa, wyzwalaj�c
w nim resztki si�. Zdo�a� jeszcze si�gn�� po papier; w tym
momencie, jeszcze zanim straci� przytomno��, spojrza� w twarz
nieznajomego i zrozumia�, �e tak naprawd� nie by� to wcale kto�
obcy. To on, we w�asnej osobie, sta� tam na poboczu z kartk�
w d�oni. Z obrazem w�asnej przera�onej twarzy pod powiekami
straci� resztki �wiadomo�ci i pogr��y� si� w ciemnej otch�ani.
Przebyli od czwartej po po�udniu prawie szesna�cie mil, ale
dalsza podr� wydawa�a si� bezcelowa. Noc by�a czarna i zimna,
a b�bni�cy wci�� o dach powozu deszcz zamieni� Holborn Hill
w sp�ywaj�cy do Seven Dials potok. Przemoczone konie, zwiesiw-
szy �by, sta�y po p�ciny w wodzie. Opustosza�e ulice i sklepy
ton�y w mroku, podczas gdy Langdon St. Ives, przy akom-
paniamencie werbla spadaj�cych kropli, �ni�, �e jest bezradn�
istot� tkwi�c� w wiadrze z w�glem i �e leci na niego czarna
lawina w�glowych bry�.
Przebudzi� si� gwa�townie; by�a druga nad ranem. Ubranie
mia� powalane zimnym b�otem. Na jego kolanach spoczywa�
za�adowany rewolwer � mia� zamiar u�y� go jeszcze przed
up�ywem tej nocy. Ich pow�z wywr�ci� si� niedaleko od Crick,
przez co stracili cenne godziny. Co za� mia�a oznacza� ta
zjawa-sobowt�r na drodze � St. Ives nie znajdowa� odpowiedzi.
Najpewniej to, �e by�o z nim bardzo �le. Mo�e to skutek desperacji,
mo�e po prostu by� chory albo ze zm�czenia mia� halucynacje
� jednak ta s�abo�� przysz�a tak nagle, by p�niej ust�pi�
ca�kowicie. Po przebudzeniu, le��c w b�otnistym, przydro�nym
rowie, m�g� tylko zastanawia� si�, jak, u licha, si� tam znalaz�.
Zanadto si� jednak niepokoi�, by si� tym specjalnie interesowa�.
Wiele godzin up�yn�o od tamtego zdarzenia; przez ten czas
Ignacio Narbondo m�g� z �atwo�ci� wywie�� Alicj� w nieznane.
Naprawd� m�g�... St. Ives wpatrywa� si� w ciemno��, staraj�c si�
0 tym nie my�le�. Po�cig przywi�d� ich tu, do Seven Dials i teraz
wierny Bili Kraken, kt�ry z�ama� r�k� podczas wywrotki, prze-
szukiwa� miejscowy hotel. Narbondo tam jest, a z nim Alicja
� powtarza� w my�lach St. Ives, bezwiednie g�adz�c zimny
metal pistoletu. W jego g�owie k��bi�y si� my�li czarniejsze ni�
noc za oknem. Prawd� m�wi�c, St. Ives nie nale�a� do ludzi,
kt�rzy sami wymierzaj� sprawiedliwo��, ale tu, na zalanej
deszczem ulicy, czu�, �e nikt nie mo�e tego zrobi� za niego
� mimo �e naprzeciwko siedzia� Hasbro, pogr��ony w g��bokim
�nie, otulony p�aszczem i zaopatrzony w bro�.
Odczucia St. Ivesa by�y nie tyle pragnieniem zado��uczynienia
sprawiedliwo�ci, ile raczej zimn� ��dz� mordu. Nie odzywa� si�
od trzech godzin, ale chyba nie pozosta�o ju� nic do powiedzenia,
a i pora by�a nieodpowiednia. Pogr��ony w ponurych roz-
wa�aniach, nie mia� zreszt� ochoty na jak�kolwiek rozmow�.
Dwie przeciwstawne my�li opanowa�y jego umys�: o morderstwie
1 o Alicji; jednak �adnej z nich nie potrafi�by wyrazi� s�owami.
Gdyby przynajmniej mieli pewno��, gdzie ona jest, dok�d j�
zabra�... Seven Dials stanowi�o dla niego labirynt � ta pl�tanina
ulic, zau�k�w, st�oczonych dom�w wydawa�a si� nie do rozwik-
�ania nawet przy �wietle dziennym, a co dopiero w noc tak� jak
ta. Ale ten cz�owiek by� gdzie� blisko; Kraken na pewno go
wyw�szy. St. Ives by� przekonany, �e wyczuje obecno�� Narbonda
nawet w otaczaj�cej go ciemno�ci.
Obserwowa� ulic� zza zas�ony deszczu. Gdzie� za nimi, w oknie
pierwszego pi�tra, �wieci�a lampa otoczona mglist� aureol�.
B�dzie ich coraz wi�cej, bo wkr�tce zacznie �wita�; nagle St.
Ives po raz pierwszy uzmys�owi� sobie, �e bynajmniej nie pragnie
nadej�cia tego poranka. Kolejny dzie� bez Alicji � to by�o nie
do zniesienia. �mier� Narbonda � do diab�a z tym! Zabicie go
sprawi�oby satysfakcj� nie wi�ksz�, ni� zabicie robaka. Le��cy
na kolanach pistolet wyda� mu si� teraz czym� �a�osnym. Jedynie
�ycie mia�o znaczenie. �ycie Alicji. Tylko ono zawiera�o w sobie
barw� i tre��; �ycie londy�skich ulic w kwietniowy ranek by�o
mira�em.
Zastanawia� si�, czy pisane mu jest podzieli� smutny los swego
ojca i w ko�cu trafi� do domu wariat�w. Tylko Alicji zawdzi�cza�,
�e pozostawa� przy zdrowych zmys�ach. Rok temu taka refleksja
zdumia�aby go. �y� wtedy w �wiecie liczb i naukowych in-
strument�w, ale nic nie trwa wiecznie i trzeba si� z tym pogodzi�.
Kto� zagwizda�. St. Ives usiad� i zacisn�wszy palce na r�koje�ci
rewolweru nas�uchiwa� w deszczu. Wychyli� si� mocno przez
drzwi i pow�z zako�ysa� si� lekko na resorach, przemoczone za�
konie zadr�a�y w nerwowym oczekiwaniu, �e mo�e w ko�cu
rusz� z miejsca, dok�dkolwiek, byle dalej od tej powodzi. Nagle
rozleg� si� krzyk, a tu� po nim odg�os szybkich krok�w. Jeszcze
jeden krzyk i Bili Kraken, wygl�daj�cy jak topielec, wy�oni� si�
zza deszczowej kurtyny. Gna� co si� i wymachiwa� gwa�townie
r�kami, wskazuj�c za siebie.
� Tam! � krzycza�. � Tam, to on!
St. Ives wyskoczy� na ulic� i pu�ci� si� p�dem za Krakenem.
Bieg� ci�ko, o�lepiony przez ulew�.
� Pow�z! � krzykn�� Kraken niemal bez tchu. Obr�ci� si�
gwa�townie i chwyci� St. Ivesa za rami�. Gdzie� terkota� w�z
i stuka�y ko�skie kopyta. Nagle z ciemno�ci wypad� chybotliwy
jednokonny kabriolet; wo�nica na ko�le mokn�� na deszczu,
natomiast pasa�er by� cz�ciowo schowany za firank� zawieszon�
w poprzek kabiny o kszta�cie trumny. Doro�ka szerokim �ukiem
wjecha�a na zalan� ulic�; spod n�g koni wytryski wa�y pi�ropusze
wody, a powo��cy, Ignacio Narbondo, w�ciekle szarpi�c wodze,
wbija� stopy w przedni� barierk�, by nie wypa��. St. Ives skoczy�
i pr�bowa� uwiesi� si� szyi konia, wo�aj�c co� be�kotliwie. Palce
jego prawej d�oni zacisn�y si� na ko�skiej grzywie i wkr�tce
straci� grunt pod nogami. Szoruj�c stopami o mokr� jezdni�,
wymachiwa� pistoletem trzymanym w drugiej r�ce, a� w ko�cu
jaki� w�z przemkn�� tu� obok, odrzucaj�c go do ty�u w wod�.
Z na�adowanej wcze�niej broni wystrzeli� w powietrze; przekr�ci�
si� na bok, odbezpieczy� i wystrzeli� znowu, mierz�c w umykaj�cy
cie� doro�ki. Czyja� d�o� �cisn�a go za rami�.
� Pow�z! � Kraken zawo�a� jeszcze raz. St. Ives wydosta�
si� z trudem z rowu pe�nego wody i pogna� w �lad za Krakenem.
Hasbro zaci�� konie, jeszcze zanim wspi�li si� do �rodka; zaprz�g
pomkn�� w�sk� uliczk� za znikaj�c� doro�k�, kt�ra w szalonym
p�dzie zmierza�a w kierunku Holborn. St. Ives gdy tylko odzyska�
r�wnowag�, otworzy� drzwi i wychyli� si�, pr�buj�c dojrze�
cokolwiek przez bryzgi wody strzelaj�ce spod k� i kopyt.
Rzuca�o nim na boki w trz�s�cym powozie tak mocno, �e nie by�
w stanie utrzyma� broni na celu wystarczaj�co d�ugo, by warto
by�o naciska� spust.
Narbondo nie m�g� ju� im umkn��. Ich szybka akcja do-
prowadzi�a go do desperacji i zmusi�a do niebezpiecznej brawury.
Musz� jednak trzyma� si� wystarczaj�co blisko, by nie pozwoli�
mu na ucieczk�. St. Ivesa ogarn�o okropne przeczucie, �e stanie
si� co� z�ego. Zacisn�� jednak z�by i nie poddawa� si�. Mijali
jakie� ciemne budynki. Ju� nied�ugo, pomy�la�, ju� nied�ugo
b�dzie po wszystkim; co ma by�, to b�dzie. Ledwo ta my�l
przemkn�a mu przez g�ow�, gdy kabriolet, gnaj�cy sto jard�w
przed nimi, wpad� w pe�n� wody dziur� na drodze.
Ko� potkn�} si� i zatoczy�, trac�c r�wnowag�. Lekkim pojaz-
dem rzuca�o jak dziecinn� zabawk�, wi�c Narbondo pu�ci� lejce,
by przytrzyma� si� barierki; wysuni�ty do po�owy na zewn�trz,
macha� teraz nogami w powietrzu. W�z niemal rozpad� si� na
dwie cz�ci, a mokr� zas�on� kabiny zerwa� silny wiatr. Kobieta
� Alicja! � wypad�a bezw�adnie na ulic�. Mia�a zwi�zane r�ce.
Kabriolet zwali� si� na ni� przygwa�d�aj�c j� do ziemi. Narbondo
zerwa� si� niemal natychmiast i �lizgaj�c si� w b�ocie, ruszy� ku
le��cej bez ruchu Alicji.
St. Ives krzykn�� przera�liwie � nie m�g� znie�� tego widoku,
jakby na jawie prze�ywa� najgorszy senny koszmar. Alicja
odzyska�a przytomno�� i usi�owa�a uwolni� si� spod przewr�conej
kabiny kabrioletu. Hasbro pow�ci�gn�� konie; St. Ives nie chcia�
d�u�ej zwleka�. Zeskoczy� na drog� z tocz�cego si� jeszcze
powozu. Odzyskawszy r�wnowag�, brn�� naprz�d przez szalej�c�
ulew�. Dwadzie�cia jard�w dzieli�o go od Narbonda, kt�ry zdo�a�
ju� wspi�� si� na rozbity w�z; le��cy na ulicy, wstrz�sany
drgawkami ko� pr�bowa� si� podnie��, ale bezskutecznie �jedn�
nog� mia� wykr�con� do ty�u pod nieprawdopodobnym k�tem.
St. Ives wymierzy� i strzeli�, ale pocisk min�� Narbonda i tylko
ko� zar�a� sp�oszony. Profesor z desperacj� otar� wod� z twarzy
i ruszy� naprz�d. Zn�w strzeli�, nie trafi� i wtedy zobaczy�, �e
kl�cz�cy przy uwi�zionej kobiecie Narbondo trzyma w r�ku
pistolet. Podtrzymuj�c Alicj� jedn� r�k�, przy�o�y� luf� pistoletu
do jej skroni. St. Ives, przera�ony, wypali� natychmiast, ale
odg�os innego strza�u us�ysza� wcze�niej, ni� og�uszaj�cy huk
w�asnej broni. Poprzez zas�on� deszczu ujrza� rozgrywaj�c� si�
przed nim tragedi�. Narbondo, ugodzony w rami�, zdo�a� jeszcze
stan�� na nogi; za�mia� si� chrapliwie, zanim ostatecznie leg�
w poprzek strzaskanego wozu, kt�ry wci�� wi�zi� cia�o Alicji.
St. Ives upu�ci� pistolet w b�oto i pad� na kolana. Nie obchodzi�o
go ju�, co si� stanie z Narbondem.
Cz�� pierwsza
Czas komety
Andy Peruwia�skie,
dwa lata p�niej
Langdon St. Ives, podr�nik i naukowiec, przytrzymuj�c owini�ty
wok� ramion koc z alpaki, wpatrywa� si� w bezkres kamiennego
p�askowy�u i poszarpane wulkaniczne szczyty. Sploty jasnokremo-
wej we�ny skutecznie chroni�y go przed suchym, przejmuj�cym
wiatrem, zrodzonym z arktycznego Pr�du Peruwia�skiego i wiej�-
cym ku Peruwia�skim Andom od Zatoki Guaya�uil. Szeroka,
leniwa rzeka, szarozielona pod niskim niebem, toczy�a swe wody
przez rozleg�e ��ki w dole za jego plecami. Z tej perspektywy
widzia� malutki sterowiec, przypominaj�cy zacumowany po�r�d
k�p trawy i krzew�w tola statek z obcej planety. Srebrzy� si�
w popo�udniowym s�o�cu; na szczycie prowizorycznego masztu
powiewa�a flaga Zjednoczonego Kr�lestwa.
St. Ives sta� na usianym kamieniami obrze�u wulkanicznego
sto�ka g�ry Cotopaxi. Wewn�trzna �ciana opada�a dwa tysi�ce
st�p ku otwartym, paruj�cym szczelinom �arz�cego si� krateru,
kt�ry przypomina� cybuch gigantycznej fajki. St. Ives pomacha�
oci�ale r�k� do swego towarzysza, Hasbro, przykucni�tego we
wn�trzu sto�ka jakie� sto jard�w ni�ej � obs�ugiwa� tam spr�ark�
mechaniczn� systemu Rawls-Hibbingsa. Zwoje gumowego w�a
wi�y si� od pulsuj�cego urz�dzenia, by znikn�� w p�kni�ciach
rozpalonej pokrywy wulkanu.
Da�o si� s�ysze� jakby gwa�towne westchnienie i ob�ok
zaprawionej siark� pary wystrzeli� nagle z krateru. Czerwone
ogniki nieregularnych szczelin migota�y coraz s�abiej; gdzienie-
gdzie ju� zamar�y, przypominaj�c zimne, mgliste oczodo�y. St.
Ives pokiwa� g�ow� i skontrolowa� wskaz�wki kieszonkowego
zegarka. Lewe rami�, nie tak dawno dra�ni�te przez kul�, jeszcze mu
dokucza�o. By�o p�ne popo�udnie. Cienie rzucane przez odleg�e
szczyty obj�y ju� otaczaj�ce zbocza i zwiastowa�y nadchodz�c� noc.
M�czyzna pracuj�cy w kraterze przesta� manipulowa� urz�-
dzeniem i da� znak; St. Ives odwr�ci� si� i powt�rzy� go. Sygna�
ten � szeroki gest na�laduj�cy ruch skrzyde� wiatraka � obser-
wowa�y tysi�ce Indian zgromadzonych na r�wninie poni�ej.
� Wszystko gra, Jacky � powiedzia� do siebie St. Ives. Po
chwili do jego uszu dobieg�y niesione ostrym wiatrem angielskie
s�owa, powt�rzone w narzeczu Kiczua, a nast�pnie rezonuj�cy
odg�os maszeruj�cych r�wnym krokiem prawie pi�ciu tysi�cy
ludzi. St. Ives wyczuwa� pod stopami rytmiczne wibracje.
Odwr�ci� si�, schyli� g�ow� i odm�wiwszy kr�tk�, cich� modlitw�,
wcisn�� d�wigni� cylindrycznego detonatora.
Rzuci� si� p�asko na ziemi� i przy�o�y� ucho do twardego
pod�o�a. �oskot maszeruj�cych n�g przetacza� si� po g�rskich
zboczach jak grzmot podziemnego wodospadu. Wtedy w�a�nie
g��boka i rozleg�a eksplozja, st�umiona przez grub� warstw� ska�,
sprawi�a, �e ziemia zafalowa�a gwa�townie. St. Ives, patrz�c ze
swego �orlego gniazda" u szczytu wulkanu, odni�s� wra�enie, �e
rozpo�cieraj�ce si� pod nim ��ki to gigantyczne dywany, z kt�rych
bogowie postanowili wytrzepa� kurz. Maszeruj�ca horda rozsypa�a
si�; ludzie wpadali bez�adnie jeden na drugiego, przewracaj�c si�
jak kostki domina. Gwiazdy po wschodniej stronie nieba zawiro-
wa�y przez moment w ta�cu, jakby ca�a planeta zosta�a zepchni�ta
ze swojej orbity. Wreszcie ziemia powoli przesta�a si� trz���.
St. Ives u�miechn�� si� po raz pierwszy chyba od tygodnia, ale
by� to gorzki u�miech cz�owieka, kt�ry chocia� wygra� wojn�, to
jednak przegra� zbyt wiele bitew. Przynajmniej na razie mia�
wszystko za sob� i m�g� odpocz��. Mign�a mu my�l o Alicji.
Od jej �mierci min�y ju� dwa lata, broni� si� jednak rozpaczliwie
przed tymi wspomnieniami; ba� si�, �e pogr��y si� w nich i nie
b�dzie m�g� znale�� drogi powrotnej. Nie m�g� my�le� o Alicji
nigdy wi�cej, o ile nie chcia� doprowadzi� si� do szale�stwa.
Hasbro z trudem wspi�� si� ku niemu po zboczu, wlok�c za sob�
spr�ark�. Razem obserwowali, jak kolor nieba przechodzi z b��kitu
w fiolet i jak na tym tle odcina si� blada po�wiata Drogi Mlecznej. Na
horyzoncie �wieci�o, niczym przes�oni�ta mu�linem latarnia, mgliste
p�kole � pierwszy nie�mia�y przeb�ysk wschodz�cej komety.
Dover, kilka
tygodni wcze�niej
Okalne rumowisko Zamkowego Nabrze�a, sczernia�e od wilgoci,
majaczy�o we mgle. Poni�ej, na ciemnych falach ust�puj�cego
cal po calu odp�ywu Morza P�nocnego, ta�czy�y k�py wodoro-
st�w, by w ko�cu spocz�� na usianych pajdami kamieniach, sk�d
ma�e brunatne kraby czmycha�y niepewnie, jak gdyby szukaj�c
w ciemnych szczelinach os�ony przed ludzkim wzrokiem. Langdon
St. Ives, odziany w p�aszcz i wysokie buty, podni�s� do oka
lunet� i skierowa� j� na pomoc, ku Dokom Wschodnim.
Morze i niebo by�y ledwo widoczne przez szar� zas�on�
wiruj�cej w podmuchach wiatru mg�y. Jakie� sto pi��dziesi�t
jard�w dalej mo�na by�o jednak dostrzec zmagaj�cy si� z wysok�
fal� parowiec H.M.S. �Ramsgate". Garstka jego pasa�er�w ju�
jaki� czas temu wyruszy�a ku jednemu z zajazd�w rozmiesz-
czonych wzd�u� Castle Hill Road. Dok�adnie m�wi�c � wszyscy
z wyj�tkiem jednego. St. Ives mia� wra�enie, �e stoi ju� od
wiek�w na szczycie ska�y i obserwuje ten opustosza�y statek.
Opu�ciwszy lunet� zapatrzy� si� w morsk� otch�a�. U�wiadomi�
sobie, �e tylko ta cie�nina dzieli go od Belgii, natomiast za nim,
w odleg�o�ci strza�u z �uku, znajduje si� Dover. Mia� nieodparte
wra�enie, �e grunt ko�ysze si� pod jego stopami, a on sam tkwi na
dziobie �aglowca penetruj�cego wody widmowego oceanu. Spie-
nione fale za�amywa�y si� na kraw�dziach skalnego nasypu i przez
pe�n� napi�cia chwil� St. Ivesowi wyda�o si�, �e spada w d�.
Czyja� silna d�o� przytrzyma�a go za rami�. Gdy zdo�a� odzyska�
r�wnowag�, otar� r�kawem p�aszcza zroszone potem czo�o.
� Dzi�kuj� � potrz�sn�� g�ow�, by powr�ci� do rzeczywis-
to�ci. � Jestem bardzo zm�czony.
� Niew�tpliwie, sir. Prosz� si� uspokoi�.
� Moja cierpliwo�� ju� si� wyczerpa�a, Hasbro � rzek� St.
Ives do stoj�cego obok m�czyzny. � Jestem przekonany, �e
statek, kt�ry tam widzimy, jest pusty. Nasz cz�owiek ulotni� si�
i pr�dzej mi kaktus na d�oni wyro�nie, ni� kiedykolwiek jeszcze
ujrz� ten przekl�ty parowiec.
� Cierpliwo�� jest cnot�, sir � zauwa�y� s�u��cy.
� Zapewne moja nie dor�wnuje twojej � St. Ives, patrz�c na
rozm�wc�, wyj�� z kieszeni p�aszcza sakiewk�, a z niej fajk�
i porcj� tytoniu. � My�lisz, �e Kraken da� za wygran�?
Ugni�t� kciukiem poskr�cany czarny tyto� i po chwili w wil-
gotnym powietrzu zasycza� p�omie� zapa�ki.
� Wiem tyle, �e to do niego niepodobne, sir. Je�li nasz
cz�owiek zszed� na l�d tam w dokach, to nawet w przebraniu
zdradzi� go garb i Kraken depcze mu teraz po pi�tach. Got�w
jestem za�o�y� si�, �e Narbondo o tak p�nej porze nie zdecydowa�
si� wyruszy� do Londynu, lecz zatrzyma� si� w ober�y, podczas
gdy Kraken czeka gdzie� na zewn�trz. Je�li za� skierowa� si� na
p�noc, to Jack ju� go ma, tak wi�c na jedno wychodzi. Najlepiej...
� Pos�uchaj!
By�oby zupe�nie cicho, gdyby nie pomruk fal bij�cych o ska�y
nabrze�a i przyt�umione d�wi�ki dochodz�ce z dok�w. Obaj
m�czy�ni wstrzymali oddech w oczekiwaniu. Unosz�cy si�
z fajki St. Ivesa dym natychmiast roztopi� si� w otaczaj�cej mgle.
� Tam! � wyszepta� St. Ives, wskazuj�c kierunek.
Dobieg� ich mi�kki odg�os uderzaj�cych o wod� i skrzypi�cych
w dulkach wiose�, zbyt rytmiczny, by wzi�� go za naturaln�
muzyk� fal. Profesor ostro�nie przeszed� na s�siedni� ska��, aby
wej�� do niewielkiej, zamieszkanej przez kraby groty. Z trudem
dostrzeg� przez tr�jk�tny otw�r cienk�, szar� lini� horyzontu, na
kt�rej coraz wyra�niej rysowa�a si� sylwetka �odzi, a w niej
dw�ch ludzi, z kt�rych jeden wios�owa�, a drugi, owini�ty
w ciemny koc, przykucn�� na �awce. Czarne, mokre loki opada�y
mu bez�adnie na ramiona.
� To on... � wyszepta� Hasbro wprost do ucha St. Ivesa.
� Bez w�tpienia, lecz co z tego wynika? Za�o�� si�, �e p�ynie do
Hargreavesa. Mieli�my racj�. Ten wybuch w Natvik nie by� naturaln�
erupcj�, tylko detonacj�. Sprawa si� niezwykle skomplikowa�a.
W�a�ciwie to mam ochot� da� temu potworowi woln� r�k�.
Obrzyd� mi ten �wiat, Hasbro. Mo�e lepiej b�dzie, jak on
wreszcie rozniesie go w py�?
St. Ives nie rusza� si� z miejsca, cho� ��d� znikn�a ju�
w oparach mg�y. Jego w�asne s�owa zdumia�y go; nie dlatego, �e
Narbondo by� do tego zdolny, ale �e on sam, St. Ives, m�g� tak
pomy�le�. Co nim powodowa�o? Zemsta? Obowi�zek?
� Mo�e szklanka piwa co� tu pomo�e � zauwa�y� Hasbro,
chwyciwszy St. Ivesa za �okie�. � Mog� si� myli�, ale my�l�, �e
piwo, a do tego porcja cynaderek w cie�cie, pomog� znale��
odpowied� na ka�de pytanie na temat marno�ci tego �wiata. Po
drodze zabierzemy Krakena i Jacka. Mamy dosy� czasu, by
wybra� si� do Hargreavesa po wieczerzy.
St. Ives zerkn�� na s�u��cego.
� Na pewno � powiedzia� � ale chyba wy�l� was samych.
Wystarczy jakie� dziesi�� godzin snu, abym doszed� do siebie. Te
okropne koszmary... Jutro rano zn�w podejm� walk� z tymi demonami.
� To ju� brzmi lepiej, sir � podsumowa� zawsze trze�wo
my�l�cy Hasbro i obaj m�czy�ni, przeskakuj�c ze ska�y na
ska��, ruszyli w zapadaj�cym mroku ku ciep�ym �wiat�om Dover.
� W �yciu nie by�em tak g�odny � stwierdzi� Jack Owlesby,
bior�c z talerza dwa plastry bekonu. Twarz zastyg�a mu w szerokim
u�miechu, jakby bezskutecznie chcia� zapomnie� o poprzedniej nocy,
kiedy to by� chyba zbyt radosny. � Czy s� jeszcze jakie� jajka?
� Ca�e kopy � odpar� Bili Kraken z ustami pe�nymi zimnego
tosta i si�gn�� po stoj�c� obok tac�. � Jajka znakomicie pomagaj�
na humor, je�li wiesz o czym m�wi�, drogi panie. W ��tku pe�no
jest rozmaitych niezb�dnych substancji.
Widelec zastyg� w po�owie drogi do ust Owlesby'ego. Rzuci�
Krakenowi wymowne spojrzenie, �wiadcz�ce, �e nie by� za-
chwycony tym wywodem.
� Wybacz, ch�opcze � zmiarkowa� si� Kraken � nie mog�
si� powstrzyma�, kiedy porwie mnie wir naukowych rozwa�a�.
Zapomnia�em, �e nie przepadasz za tak� rozmow� przy �niadaniu.
Zreszt�, co tam p�yny i ca�a reszta, kiedy ta kometa zmierza tu,
by nas roznie�� na strz�py...
St. Ives uda�, �e si� zakrztusi� i atakiem kaszlu zag�uszy�
ostatnie s�owa wywodu Krakena.
� M�w�e ciszej, cz�owieku!
� Niech pan si� na mnie nie gniewa, profesorze. Czasem
przestaj� my�le�. Pan mnie zna. Czy� ta kawa nie smakuje jak
trutka na szczury? Do tego nie najlepszego gatunku, jakby pa�ski
cz�owiek doda� zawarto�� swego garbu.
� Nie pr�bowa�em jej jeszcze � St. Ives uni�s� fili�ank� do
ust. Widok smolistej substancji przywo�a� w jednej chwili obraz
nieprzeniknionych w�d przyp�ywu, gdy schodz�c z falochronu
po�lizgn�� si� i o ma�o nie zsun�� do morza. Nie musia� ju�
pr�bowa� kawy, wystarczy� mu jej s�aby, metaliczny zapach.
� Masz te tabletki? � zapyta� s�u��cego.
� Wzi��em po kilka sztuk ka�dego rodzaju, sir � odpowiedzia�
Hasbro. � Lepiej bez nich nie wybiera� si� za granic�. Wydawa�oby si�,
�e sztuka parzeraa kawy mog�a przeskoczy� te par� mil z Normandii do
Wysp Brytyjskich, ale wiemy przecie�, �e tak si� nie sta�o.
Si�gn�} do kieszeni p�aszcza i wydoby� niewielk� fiolk�
wygl�daj�cych jak landrynki pigu�ek.
� Czy mo�e by� mokka, sir?
� Bardzo ch�tnie. M�wi�, �e mokka to najlepsza kawa.
Hasbro wrzuci� jedn� tabletk� do podsuni�tej mu fili�anki
i natychmiast ca�e pomieszczenie wype�ni� wspania�y, odurzaj�cy
aromat prawdziwej kawy, wypieraj�c chemiczny fetor n�dznego
surogatu w pozosta�ych naczyniach. St. Ives jakby si� ockn��;
wystarczy� moment, by ten zapach przywr�ci� mu ca�kowicie si�y.
� Na Boga � westchn�� Kraken � co tam jeszcze ukrywasz?
� Naprawd� niez�� mieszank� wiede�sk� oraz produkt brazy-
lijski, za kt�ry ca�kowicie r�cz�, sir. Mam tak�e espresso, ale
tego jeszcze nikt nie pr�bowa�.
� A wi�c pozw�l mi j� sprawdzi� � zawo�a� podniecony
Kraken i wyci�gn�� r�k� po pigu�k�. � Mo�na by na tym zarobi�
miliony funt�w � zauwa�y�, gdy proszek z pluskiem wpad� do
fili�anki. Wpatrywa� si� w ni� jak zauroczony, czekaj�c na efekt.
� To jest sztuka, a sztuka jest warto�ci� sam� w sobie
� zaoponowa� St. Ives. Zanurzy� w kawie r�bek bia�ej chustki
i ogl�da� teraz poplamione p��tno w padaj�cym przez okno
s�onecznym �wietle. Pokiwa� g�ow� z zadowoleniem, skosztowa�
napoju i skin�� g�ow� raz jeszcze. Od dw�ch lat, od wydarze�
w Seven Dials, po�wi�ci� si� wy��cznie pracy nad tymi ma�ymi
bia�ymi pigu�kami, wykorzystuj�c zdolno�ci i naukowy instynkt do
udoskonalenia kawy. By� to do�� lekkomy�lny spos�b wydatkowa-
nia energii i umys�owego wysi�ku, ale, a� do ubieg�ego tygodnia,
stanowi�o to dla niego najwi�ksze wyzwanie.
Pochyliwszy si� nad sto�em, zwr�ci� si� do Krakena, cho�
s�owa najwyra�niej kierowa� do ca�ego zebranego grona.
� Nie wolno nam, Bili, okazywa� strachu w zwi�zku z tym...
przybyszem z nieba, ani popada� w metafizyczny ton. Dzi� rano
obudzi�em si� z cudownym samopoczuciem. Czu�em si� jak
odnowiony. U�wiadomi�em sobie, �e rozwi�zanie le�y przede
mn�. Sta�o si� tak za spraw� tego niegodziwca, kt�rego �cigamy.
Panowie, teraz naszym jedynym rzeczywistym wrogiem jest
czas... ale tak�e nasze l�ki. � St. Ives przerwa�, wypi� �yk kawy
i utkwi� wzrok w fili�ance. Za chwil� odezwa� si� znowu:
� Najwi�ksz� katastrof� by�by teraz przeciek informacji. Je�li
ludzie dowiedz� si�, co im zagra�a, zapanuje chaos. Nikt nie jest
w stanie spokojnie znie�� wizji Ziemi rozbitej na pojedyncze
atomy. To zbyt du�o dla prostego cz�owieka. Musimy wzi�� pod
uwag� sk�onno�ci ludzi do paniki, do wpadania w szale�stwo
i za�amywania r�k wtedy, gdy niezb�dne jest opanowanie.
Profesor potar� podbr�dek, wpatruj�c si� w resztki na talerzu.
Nachyli� si� do nich i doda� �ciszonym g�osem:
� Jestem przekonany, panowie, �e nauka tym razem nas
ocali, o ile wcze�niej nas nie zniszczy. Niebezpiecze�stwo jest
bardzo realne i je�li wie�� o zagro�eniu ze strony komety p�jdzie
w �wiat, przyniesie to op�akane skutki.
U�miechn�� si� do tr�jki skonfundowanych towarzyszy. Kraken
otar� brod� z resztek jajka, a Jack zacisn�� usta w zamy�leniu.
� Musz� si� dowiedzie� czego� o Hargreavesie � kon-
tynuowa� St. Ives � a wy te� pewnie chcieliby�cie zrozumie� co�
z mojego gadania. Ale tu nie miejsce na to. Wyjd�my na zewn�trz.
Na te s�owa m�czy�ni powstali z miejsc. Kraken dopi� jeszcze
kaw�, a widz�c, �e Jack zostawi� p� fili�anki swojej, wys�czy�
j� te�, po czym, pod��aj�c w �lad za kompanami ku wyj�ciu,
mamrota� co� o g�oduj�cych i o marnotrawstwie.
Szeroki u�miech pojawi� si� na twarzy doktora Ignacia Narbon-
do. Popijaj�c herbat� obserwowa� ty� g�owy Hargreavesa, schylo-
nej nad p�acht� papieru pokryt� liniami, cyframi i notatkami.
Narbondo zastanawia� si�, po co takiemu cz�owiekowi w og�le
potrzebne jest powietrze. Hargreaves oddycha� przecie� nienawi�-
ci� � czul odraz� do wszystkiego, co czyste i niewinne.
Z rozkosz� budowa� bomby tylko dla zaspokojenia swoich
nieludzkich odchyle�. Nie robi� tego dla idei; chcia� jedynie
zniszczenia i masakry. Gdyby m�g� zbudowa� urz�dzenie wystar-
czaj�co pot�ne, by obr�ci� w perzyn� ca�� t� okolic� i do tego
wisz�ce nad ni� s�o�ce, nie spocz��by przed osi�gni�ciem celu.
Czu� obrzydzenie do herbaty. Czu� wstr�t do kurzych jaj. Czu�
wstr�t do brandy. Nienawidzi� dnia i nienawidzi� nocy. Nienawi-
dzi� nawet dzie�a tworzenia swoich diabelskich urz�dze�.
Narbondo rozejrza� si� po niemal pustym pokoju. Na pod�odze le�a�
wygnieciony siennik, gdzie Hargreaves zasypia� na tyle cz�sto, aby nie
mie� z niewyspania nocnych koszmar�w. Narbondo niespodziewanie
zagwizda� weso�o, co sprawi�o, �e Hargreaves zastyg� w bezruchu
�najwyra�niej cierpia� s�ysz�c t� melodi�, kt�ra przerwa�a bez�adn�
w�dr�wk� jego my�li. Odwr�ci� si� �jego zaro�ni�ta twarz wyra�a�a
bezbrze�n� nienawi��, a oczy by�y zupe�nie pozbawione blasku, jak
ksi�yc podczas za�mienia. Oddycha� z trudem. Narbondo trwa�
w oczekiwaniu, unosz�c w zdziwieniu brwi.
� Niech b�dzie przekl�ty ten, kto gwi�d�e � rzek� Hargreaves
cedz�c s�owa. Wytar� usta kantem d�oni, obejrza� j�, jakby
spodziewa� si� tam znale�� B�g wie co i odwr�ci� si� powoli do sto�u.
Narbondo, szczerz�c z�by w u�miechu, nala� sobie kolejn� fili�ank�
kawy � w sumie by� to przecie� wspania�y dzie�. Hargreaves, nie
zastanawiaj�c si� d�ugo, zgodzi� si� pom�c w zniszczeniu planety.
Przysta� na to z nietypowym dla niego zadowoleniem, jakby to
mia�oby by� pierwsze od lat naprawd� sensowne przedsi�wzi�cie.
Narbondo zastanawia� si�, dlaczego on po prostu nie poder�nie sobie
gard�a, by sko�czy� z �yciem raz na zawsze.
Nie by�by tak ch�tny do pomocy, gdyby wiedzia�, �e Narbondo
nie my�li o zniszczeniu, �e jego jedyn� motywacj� jest chciwo��.
Chciwo�� i ��dza zemsty. Jego gro�ba, �e pchnie Ziemi� na tor
koliduj�cy ze zbli�aj�c� si� komet�, nie mog�a zosta� zlekcewa�o-
na. W Akademii Kr�lewskiej niekt�rzy wiedzieli, �e on jest
w stanie to zrobi�; w dodatku wierzyli, �e mo�e si� na ten krok
zdecydowa�. Byli tak samo kr�tkowzroczni jak Hargreaves i taki
sam by� z nich po�ytek. Narbondo przez lata ci�ko pracowa� na
to, by ludzie go znienawidzili, ale tak�e aby si� go bali i szanowali.
Niespodziewany wybuch wewn�trz Mt. Hjarstaad przerazi�by
ich. Zasta�by ich przy �niadaniu � niejedne usta rozdziawi�yby
si� ze zdziwienia, niejedna broda by zadr�a�a. Powsta�yby
natychmiast podejrzenia. Gdzie jest Narbondo? Widzia� go kto�
w Londynie? Nie, ju� od miesi�cy nikt go nie spotka�. Czy� nie
grozi� w�a�nie wybuchem za ko�em podbiegunowym � tylko po
to, by pokaza�, �e nie �artuje i �e los �wiata le�y w jego r�kach?
Wkr�tce, za kilka zaledwie dni, kometa przejdzie na tyle blisko
od Ziemi, �eby ten n�dzny mot�och m�g� sobie obejrze� wyj�t-
kowe przedstawienie. Ziemskie pole magnetyczne przyci�gnie
�elazny rdze� komety na tyle silnie, �e dojdzie do kolizji, po
kt�rej planeta, a wraz z ni� niezliczona rzesza niedowiark�w,
rozpadnie si� na pojedyncze atomy. A co si� stanie, je�eli kto�
�wiadomie skieruje Ziemi� jeszcze bli�ej ku nadchodz�cej gwie�-
dzie i zamieni gro�b� katastrofy w pewno��? Przy takim po-
stawieniu sprawy przez Narbonda szanta� nabra� innego wymiaru.
C�, to w�a�nie doktor Ignacio Narbondo we w�asnej osobie
zamierza tego dokona�. Czy jest do tego zdolny? Roze�mia� si�.
Dwa tygodnie temu cz�onkowie Akademii drwinami przyj�li jego
o�wiadczenie, ale Mt. Hjarstaad zetrze te szydercze u�miechy
z ich twarzy, kt�re zamieni� si� w ponure maski. Co na ten temat
rzek� poeta? �Grawitacja jest tajemnicz� si�� podtrzymuj�c�
cia�o, a ukrywaj�c� s�abo�� umys�u." Nic doda�, nic uj��.
Grawitacja spe�nia�a sw� rol� przez pewien czas, ale kiedy straci
moc � przyjdzie za to zap�aci�. I to drogo. Narbondo spr�bowa�
zagwizda� raz jeszcze, tym razem z czystej rado�ci, ale zaniecha�
tego szybko � nie chcia� znowu zdenerwowa� Hargreavesa,
skoro najwyra�niej doprowadza�o go to do sza�u. G�upot� by�oby
zniszczy� tego cz�owieka, zanim doko�czy swego dzie�a.
Nagle przypomnia� sobie o St. Ivesie. Tego profesorka doprawdy
trudno zgubi�. Setki razy Narbondo �a�owa�, �e zabi� t� kobiet�
w deszczowy londy�ski poranek przed dwoma laty. Nie chcia� jej
zabi�. Zamierza� tylko uzyska� co� w zamian za jej �ycie. By�
zdesperowany, dlatego dzia�a� w spos�b tak chaotyczny. Nie pope�ni�
zbyt wielu b��d�w, ale te, kt�re pope�ni�, by�y znamienne w skutkach.
Pozosta�o mu mie� nadziej�, �e St. Ives zrozumie z czasem swoje
post�powanie: gdyby wtedy pofolgowa�, jego kobieta �y�aby dzi�
i sp�dza�by z ni� teraz beztroskie dni, plewi�c ogr�dek. Gdyby by�a
sprawiedliwo�� na tym �wiecie, to St. Ives powinien mie� pretensje
tylko do siebie. Zreszt� rola m�czennika akurat do niego pasuje.
Narbondo skrzywi� si� na sam� my�l o przeciwniku. Stara� si�
o nim zapomnie�, ale wci��, gdziekolwiek si� nie odwr�ci�,
nadmorski wiatr przynosi� s�owa: �St. Ives, St. Ives..." Uporawszy
si� z mrocznymi my�lami, si�gn�� po p�aszcz i cicho opu�ci�
pok�j, zabieraj�c ze sob� fili�ank�. Wyszed� na ulic� i u�miechn��
si� ponuro do pomara�czowego s�o�ca, kt�rego blask przenika�
unosz�ce si� poranne mg�y. Po chwili przerzuci� fili�ank� wraz
z resztk� herbaty przez obro�ni�ty winem kamienny mur i poma-
szerowa� dalej przez Archcliffe Road, redaguj�c w pami�ci list
do Akademii Kr�lewskiej.
� Niech to szlag! � wymamrota� Bili Kraken spod przyci�ni�-
tej do ust d�oni. Z w�ciek�o�ci� usi�owa� pozby� si� fus�w
i wytrze� herbat�, kt�ra sp�ywaj�c mu po szyi dosta�a si� za
ko�nierz. Fili�anka, kt�ra trafi�a go w ucho, rozbi�a si� spadaj�c na
kamienie ogrodowej �cie�ki. Spogl�daj�c ponad murem, Kraken
zdo�a� jeszcze rozpozna� oddalaj�c� si� sylwetk� winowajcy
i w duchu doliczy� t� niezamierzon� obraz� do listy niegodziwo�ci,
kt�rych zazna� z r�k Narbonda w ci�gu ostatnich lat.
Ale przyjdzie i na niego kolej. Kraken zastanawia� si�, dlaczego
St. Ives nie pozwoli� mu zat�uc tego potwora Hargreavesa. To
istny diabe�, bez dw�ch zda�. Mogli po prostu skorzysta� z jego
arsena�u. Jak to m�wi� � kto mieczem wojuje, ten od miecza
ginie... Jego szcz�tki znaleziono by p�niej po�r�d szcz�tk�w
tych piekielnych urz�dze�, zbudowanych jego w�asnymi r�kami.
�wiat mia�by d�ug wdzi�czno�ci wobec Billa Krakena. St. Ives
jednak utrzymywa�, �e Narbondo i tak znajdzie sobie ch�tnego
wsp�lnika. Hargreaves by� zaledwie pionkiem, a pionkiem mo�na
wykona� odpowiedni ruch, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Profesor nie chcia� �ama� swoich zasad, nie chcia� dzia�a� poza
prawem ani przekracza� regu� uczciwej gry. Wszystko si�
w�a�ciwie do tego sprowadza�o. Profesor nauczy� si� umiej�tno�ci
czuwania, by trwa� przy w�asnych motywacjach, by emocje nie
przes�oni�y mu celu; przestrzega� tego tak bezwzgl�dnie, �e
czasem wydawa�o si� to nieludzkie.
Kraken wychyn�� zza muru i ruszy� w �lad za doktorem,
czekaj�c po drugiej stronie ulicy, gdy ten wszed� do sk�adu
papierniczego. P�niej uskoczy� za budynek poczty, gdy zobaczy�,
�e Narbondo w�a�nie tam zmierza. St�paj�c w ciemno�ciach
odnalaz� tylne wej�cie, szykuj�c wym�wk� na wypadek konfron-
tacji. Wszed� do niedu�ego pustego pomieszczenia, gdzie znalaz�
dogodn� kryj�wk� za stert� skrzy�. M�g� stamt�d przez szpary
obserwowa� niezmiernie grubego, przygarbionego jegomo�cia, kt�ry
wtoczy� si� ci�ko do pokoju tylko po to, by wrzuci� list Narbonda
do drewnianego pud�a, po czym od razu wyszed�. Kraken chwyci�
przesy�k� i ukry� j� za pazuch�, a gdy tylko znalaz� si� na zewn�trz,
rozerwa� woskow� piecz��. Dziesi�� minut p�niej stan�� przed
szerokim obliczem pracownika poczty i ponownie nada� list doktora.
� On z pewno�ci� blefuje � wyrazi� swoj� opini� Jack
Owlesby, patrz�c z ukosa na St. Ivesa. Siedzieli we czterech na
ogrodowych krzes�ach w miejskim parku, s�uchaj�c bez entuzjaz-
mu rz�polenia zm�czonej orkiestry. � Na co on liczy zawiada-
miaj�c �Timesa"? Wybuchnie panika. Je�li chodzi mu o okup, to
w ten spos�b nie przybli�y si� do celu.
� Chyba �e obr�ci t� ewentualno�� na swoj� korzy�� � odpar�
St. Ives. � Je�li nawet jego zapowied�, �e zepchnie Ziemi� na tor
komety, nie zostanie potraktowana powa�nie, to mog� przerazi�
si� samego pomys�u poinformowania �udzi o wzajemnym magne-
tycznym przyci�ganiu Ziemi i komety. Szanta� do kwadratu
�jeden lepszy od drugiego. Uwierz mi. Panika mo�e wybuchn��
w ka�dej chwili,. je�li zr�cznie podana informacja dotrze do
odpowiedniego, a raczej nieodpowiedniego, dziennikarza.
St. Ives przerwa� i potrz�sn�� g�ow�, jakby chcia� pozby� si�
tych ponurych my�li.
� Jak nazywa� si� ten dra�, kt�ry cztery lata temu pu�ci�
w �wiat wie�� o zagro�eniu epidemi�?
� Beezer, sir � odpowiedzia� Hasbro. � Wci�� pracuje dla
�Timesa" i musimy liczy� si� z tym, �e w dalszym ci�gu ma jaki�
kontakt z doktorem. Wystarczy pomacha� przed nim zakrwawion�
koszul� i ju� nale�y do pana.
� Przyznaj� ci racj� � o�wiadczy� St. Ives. � Temu cz�owieko-
wi nale�a�oby z�o�y� wizyt�. Siedz�c tu w Dover niewiele
zdzia�amy. Narbondo da� Akademii cztery dni na odpowied�. Nie ma
powodu, �eby w to nie wierzy�; nadmierny po�piech nic by mu nie
da�. W ko�cu do spotkania z komet� pozosta�o dziesi�� dni. Musimy
przyj�� za dobr� monet� jego o�wiadczenia. Z�o, panowie, prowadzi
do g�upoty i nie spos�b zgadn��, jak daleko nasz doktor posun�� si�
na tej drodze. O kt�rej mamy najbli�szy poci�g do Londynu, Hasbro?
� O drugiej czterdzie�ci pi��, sir.
� A wi�c jedziemy.
Londyn i Harrogate
N,
lale��cy do Kr�lewskiej Akademii Nauk Bayswater Club
znajdowa� si� naprzeciw parku Kensington. Gdy St. Ives wyjrza�
z okna na drugim pi�trze, urzek� go widok starannie utrzymanych
trawnik�w, r�anych krzew�w i zgrabnie przyci�tych drzew.
S�o�ce, niczym gigantyczna pomara�cza, tkwi�o tu� poni�ej
zenitu; jego gor�ce promienie przenika�y podw�jne okna klubu.
Kwietniowa aura by�a tak zachwycaj�ca, �e wynagradza�a per-
spektyw� niesmacznego lunchu. St. Ives pr�bowa� rozbawi�
kelnera o kamiennej twarzy, zamawiaj�c �artem piwo i mielonego
kotleta, lecz ten nie widzia� w tym nic �miesznego. Na jego
obliczu da�o si� zauwa�y� zdegustowanie.
St. Ives westchn�� z �alem. Wola�by w tej chwili, wraz z t�umem
ludzi, spacerowa� po s�onecznym parku. U�wiadomi� sobie nagle, �e
tego parku i tego t�umu za tydzie� mo�e ju� nie by�. Wypi� do dna
kielich czerwonego wina i przyjrza� si� siedz�cemu naprzeciwko
m�czy�nie. Parsons, od niepami�tnych czas�w sekretarz Akademii,
poch�ania� zup� z takim entuzjazmem, �e St. Ives poczu� si� dziwnie.
W talerzu p�ywa�o co�, co przypomina�o ma�e, poskr�cane robaczki;
by�y to zapewne jakie� orientalne grzybki, kt�rych nie po�a�owa�
kucharz-dowcipni�. Parsons wy�awia� je teraz z namaszczeniem.
� Tak wi�c nie musi si� pan niczego obawia� � zagai�
sekretarz, dotykaj�c brody serwetk�. Na jego twarzy pojawi� si�
wyraz zadowolenia, przywodz�cy na my�l psa, kt�remu uda�o si�
poda� panu kapcie nie dziurawi�c ich przy tym. � Najt�sze
umys�y naukowego �wiata g�owi� si� nad tym problemem.
Kometa minie nas nie powoduj�c jakichkolwiek zaburze�. To
rzeczywi�cie kwestia si� elektromagnetycznych. Kometa z �at-
wo�ci� mog�aby zosta� przyci�gni�ta przez Ziemi�, tak jak pan
m�wi, co mia�oby katastrofalne konsekwencje. Chyba �e �
spr�bujmy to sobie wyobrazi� � pole magnetyczne Ziemi
zostanie ca�kowicie wy��czone.
� Wy��czone?
� W�a�nie. Powiedzmy przerwane. Currens interruptus. �
Parsons pu�ci� oko.
� Ale� to niepodobie�stwo! � zaoponowa� St. Ives.
� Historia zna jednak takie przypadki. W powszechnym
przekonaniu bieguny magnetyczne odwraca�y si� ju� nieraz.
Przez ten czas, gdy ustala�o si� ich nowe po�o�enie, Ziemia by�a
ca�kowicie pozbawiona pola elektromagnetycznego. Jestem nieco
zaskoczony, �e panu, fizykowi, trzeba tak� rzecz wyja�nia�
� Parsons spojrza� na swego rozm�wc� znad binokli, po czym
wy�owi� z zupy w��kna jakiego� warzywa. � To wodorosty
� wyja�ni� przygl�daj�cemu si� ze zdumieniem St. Ivesowi, po
czym wepchn�� ociekaj�ce zielsko do ust.
St. Ives przytakn�� ze zrozumieniem, ale przeszy� go dreszcz.
R�owa pier� kurczaka, spoczywaj�ca na jego talerzu pod zwi�d�y-
mi li��mi sa�aty, przepe�ni�a go nagle dziwnym wstr�tem. Ka�dy
lunch z Parsonsem w ko�cu do tego prowadzi�. Sekretarz mia�
zawsze przewag� ju� na starcie, w�a�nie z powodu tych potraw.
� Wi�c co naprawd� zamierzacie? Czy chcecie wywo�a� to
zjawisko sam� si�� woli?
� Ale� nie! Budujemy maszyn� � zaprzeczy� sekretarz z dum�.
� Maszyn�?
� Zamierzamy odwr�ci� bieguny Ziemi, by przeciwdzia�a�
wzajemnemu naturalnemu przyci�ganiu jej i tej komety.
� To niemo�liwe! � St. Ives czu�, jak zaczyna kie�kowa�
w nim ziarno zw�tpienia i strachu.
� Tak pan s�dzi? � sekretarz z rozbawieniem machn��
widelcem, po czym u�y� go, by podrapa� si� po nosie. � Sam
lord Kelvin nad tym pracuje, cho� teoretyczne podstawy s�
w ca�o�ci zas�ug� Jamesa Maxwella. Jego szesna�cie r�wna�
rachunku tensorowego wykaza�o w stopniu granicz�cym z pew-
no�ci�, i� grawitacja jest jedynie form� elektromagnetyzmu. Jego
wnioski nios� ze sob� jednak tak dramatyczne implikacje, �e
nigdy ich nie opublikowano. Lord Kelvin, oczywi�cie, ma do
nich dost�p i wierz�, �e w tak godnych r�kach nie zostan� one
wykorzystane do cel�w innych ni� tylko naukowe. Na przyk�ad
� do tymczasowego odwr�cenia ziemskich biegun�w i �wy��-
czenia" pr�d�w, kt�re mog�yby przyci�gn�� t� komet�. Mo�e
nam pan ufa�. To zagro�enie, jak pan je okre�la, nie jest ju�
aktualne. Mo�e pan spokojnie po�wi�ci� swe rozliczne talenty
sprawom znacznie pilniejszym.
St. Ives przez chwil� siedzia� w milczeniu zastanawiaj�c si�, czy
jakiekolwiek argumenty dotr� do sekretarza, ca�kowicie poch�oni�te-
go chrupaniem zielska. Ma�a nadzieja, ale St. Ives nie mia� wyboru,
musia� pr�bowa� dalej. Dwa dni wcze�niej, kiedy zapewnia� w Dover
swych przyjaci�, �e z �atwo�ci� pokrzy�uj� szyki doktorowi
Narbondo, nie bra� tego pod uwag�. Czy jest mo�liwe, �e �mia�e
projekty lorda Kelvina i Akademii mog� stanowi� wi�ksze zagro�e-
nie ni� zamys�y doktora? To przecie� nie do pomy�lenia. A przecie�
siedzi tu przed nim ten Parsons ze swymi rewelacjami o odwr�ceniu
ziemskich biegun�w. St. Ives musia� wreszcie przem�wi�. Odnosi�
wra�enie, �e tkwi w nieustaj�cym konflikcie z innymi naukowcami.
� To... urz�dzenie posk�adali�cie w ci�gu ostatnich kilku
tygodni, zgadza si�? � zacz��.
Parsons robi� wra�enie niewymownie zaskoczonego:
� To nie zosta�o �posk�adane". Ale je�li ju� pan pyta, to odpowiem
� nie. Chyba bez obaw mog� panu zdradzi�, �e jest to uwie�czenie
pracy, kt�rej lord Kelvin po�wi�ci� ca�e swe �ycie. Wszelkie inne
przedsi�wzi�cia na polu elektryczno�ci by�y tylko podstaw� i dodat-
kiem. To w�a�nie tej maszynie po�wi�ci� ca�y sw�j geniusz.
� To znaczy, �e przez ca�e �ycie mia� ambicj�, aby odwr�ci�
ziemskie bieguny? W jakim celu? Nie powie mi pan przecie�, �e
od czterdziestu lat przewidywa� nadej�cie tej komety!
� Nic takiego nie powiedzia�em. Lecz gdybym zdradzi� panu
ca�� prawd�, czego nie chc� zrobi�, i tak by pan w to nie uwierzy�,
co najwy�ej zdziwi�by si� wielce. Powiem panu tylko, �e ten
cz�owiek got�w jest po�wi�ci� swoje ambicje dla dobra ludzko�ci.
St. Ives pokiwa� g�ow�, tr�caj�c przy tym bezmy�lnie palcem
le��cego na p�misku kurczaka, kt�ry r�wnie dobrze m�g� by� jakim�
morskim paskudztwem. Ambicja. Jemu te� jej nie brakowa�o. Od dawna
podejrzewa�, nad jakiego rodzaju aparatem pracuje lord Kelvin w swej
szopie w Harrogate. Parsons wyjawi� mu prawd�, lub przynajmniej jej
cz��. A wynika�o z tego, �e on sam, nie wiedzia� jeszcze w jaki spos�b,
musi wej�� w posiadanie tej niezwyk�ej maszyny.
Problem w tym, �e ju� sam ten pomys� by� nie do przyj�cia. R�ne
wiatry kieruj� cz�owiekiem, wiod�c go na dalekie morza; bywa, �e
kieruj� jego czynami, lecz nie powinny odmienia� jego duszy. We�
przyk�ad z Robinsona Crusoe � powiedzia� sobie w duchu.
Pomy�la� o Alicji i o ich kr�tkim wsp�lnym �yciu. Teraz by�by
got�w nawet wyrywa� chwasty w jej warzywnym ogr�dku. Gdy
wr�ci� do rzeczywisto�ci, poczu� przygn�bienie. Utkwi� wzrok
w pozostawionych na talerzu resztkach, gdy tymczasem Parsons
z zadowoleniem patrzy� w okno, d�ubi�c przy tym paznokciem
w z�bach. Spokojnie, zaczniemy od pocz�tku � pomy�la� St.
Ives. A wi�c chc� odwr�ci� bieguny Ziemi...
� Czyta� pan prace m�odego Rutherforda? � zapyta�.
� Chodzi o Pinwinnie Rutherforda z Edynburga?
� Nie, mam na my�li Ernesta Rutherforda z Nowej Zelandii.
Spotka�em go w Kanadzie. Przeprowadzi� bardzo ciekawe badania
nad promieniami �wietlnymi, je�li mo�na to tak nazwa�. � St.
Ives zdo�a� oderwa� skrawek kurzego mi�sa i ju� ni�s� je do ust,
lecz przyjrzawszy mu si� raz jeszcze, zmieni� zdanie. � Na
podstawie pewnych przes�anek mo�na s�dzi�, �e biegn�ce od
S�o�ca promienie alfa i beta prze�lizguj� si� wzd�u� ziemskiego
pola magnetycznego i nie czyni�c nam szkody, docieraj� do
biegun�w. Pozornie wydaje si�, �e gdyby nie to pole, mieliby�my
tu radioaktywn� �a�ni�, bo nie odchylone promienie dociera�yby
do naszej planety bez przeszk�d. Spowodowa�oby to niewyob-
ra�alne mutacje. Mam teori�, �e dinozaury wygin�y w taki
w�a�nie spos�b. Ich zag�ada by�a nast�pstwem zamiany biegun�w
i zwi�zanego z tym procesem zaniku pola magnetycznego.
Parsons wzruszy� ramionami.
� To oczywi�cie tylko teoria, natomiast kometa przyb�dzie tu
za osiem dni, co ju� przenosi nas w sfer� rzeczywisto�ci. To nie
brontozaurus, przyjacielu; to pot�na bry�a �elaza, kt�ra mo�e
zrobi� z nas miazg�. Siedzi pan sobie teraz za sto�em, a z tej
pozycji �atwo jest kwestionowa� osi�gni�cia nauki i techniki...
O�mielam si� jednak wyrazi� przekonanie, �e lord Kelvin obejdzie
si� bez pana pomocy, tak jak czyni� to do tej pory.
� Jest lepszy spos�b � stwierdzi� kr�tko St. Ives. Szkoda
by�o traci� nerwy na prze�amywanie uprzedze� Parsonsa.
� Czy�by?
� My�l�, �e Ignacio Narbondo w�a�nie nam go podpowiedzia�.
Parsons zakrztusi� si� i upu�ci� �y�k�. St. Ives uni�s� d�o�.
� Zapewniam pana, �e jestem �wiadom jego gr�b i �e te
gro�by nie s� tylko czcz� gadanin�. Zamierzacie mu zap�aci�?
� Nie wolno mi rozmawia� na ten temat.
� On t� gro�b� spe�ni. Ju� poczyni� pierwsze kroki.
� Zdaj� sobie spraw�, szanowny kolego, �e pan i doktor
jeste�cie �miertelnymi wrogami. Ten cz�owiek dawno powinien
by� zawisn��. Gdybym mia� takie mo�liwo�ci, sam bym mu
wymierzy� sprawiedliwo��, ale szczerze m�wi�c, nie mam zielo-
nego poj�cia, gdzie on teraz mo�e by�. Ostrzegam pana, �e
sprawa tej komety nie mo�e pos�u�y� prywatnym interesom.
Mam nadziej�, �e rozumie pan, co chc� przez to powiedzie�.
Bierzmy przyk�ad z lorda Kelvina.
St. Ives bardzo powoli policzy� do dziesi�ciu. B�d�c przy
siedmiu zrozumia�, �e Parsons by� bardzo bliski prawdy, chocia�
m�wi� nie ca�kiem na temat.
� Powtarzam raz jeszcze � rzek� z naciskiem � jestem
przekonany, �e istnieje lepsza metoda.
� A co taki ob��kaniec jak Narbondo mo�e mie� wsp�lnego
z t� �lepsz� metod�"?
� Je�li prawid�owo odczytuj� jego zamiary, to planuje wstrzy-
ma� dzia�alno�� pewnych bardzo aktywnych wulkan�w w ark-
tycznej Skandynawii poprzez wprowadzenie w szczeliny �rodk�w
petryfikuj�cych. Nast�pnie, odpalaj�c �adunki wybuchowe, do-
prowadzi do erupcji �a�cucha wulkanicznych szczyt�w, g�ruj�cych
nad peruwia�sk� amazo�sk� d�ungl�. Skumulowana energia
wyzwolona przez taki kataklizm powinna, w jego mniemaniu,
wystrzeli� nas jak chi�sk� petard� na spotkanie komety.
� Bior�c pod uwag� budow� wn�trza Ziemi � odpar�
sekretarz, u�miechaj�c si� lekko nad szklank� wody mineralnej
� rezultaty tego przedsi�wzi�cia w najlepszym wypadku b�d�
bardzo w�tpliwe. By� mo�e...
� Czy znana jest panu teoria wydr��onej Ziemi? � zapyta�
St. Ives. K�ciki ust Parsonsa drgn�y nerwowo. � Mam tu na
my�li teori� McClung-Jonesa z Instytutu Geologii w Quebecku,
tak zwany fenomen cienkiej skorupy.
Parsons ze znu�eniem pokiwa� g�ow�.
� Mo�liwe jest � kontynuowa� St. Ives � �e spowodowana
przez Narbonda detonacja wywo�a seri� wybuch�w wulkan�w
osadzonych w pustym rdzeniu planety. Pot�ne si�y mog� wymusi�
erupcj� w tak zwanym punkcie Jonesa.
� Cienka skorupa? � nie wytrzyma� sekretarz.
� Chodzi w�a�nie o te peruwia�skie szczyty, na kt�re Nar-
bondo skierowa� swe chciwe oko.
� To ci dopiero � mrukn�� Parsons pokas�uj�c w serwetk�.
__Zrobi� z planety chi�sk� petard�! � Sekretarz spojrza� za okno
mru��c oczy, jakby z zadowolenia, �e St Ives zako�czy� sw� przemow�.
� Uwa�am � ci�gn�� jednak dalej St. Ives � �e nale�y
udaremni� plany doktora, a nast�pnie wywo�a� ten sam proces,
tylko w przeciwnym kierunku, tak, by tymczasowo zepchn��
Ziemi� z jej orbity i w ten spos�b sprawi�, by kometa znalaz�a si�
poza jej zasi�giem. Je�li obliczenia przeprowadzi si� z wystarczaj�-
c� precyzj� � a zapewniam pana, �e to jest mo�liwe � to
w�lizgniemy si� z powrotem na nasz� orbit� kilka tysi�cy mil dalej.
Nieznaczny to dystans w por�wnaniu z niezmiern� przestrzeni�,
kt�r� pokonujemy w naszej podr�y poprzez kosmiczn� pr�ni�.
St. Ives si�gn�� do kieszeni p�aszcza po cygaro. Oto Akademia
Kr�lewska, niewymownie przera�ona machinacjami Ignacia Nar-
bondo, nie w�tpi w to, �e jego pogr�ki nie s� tylko czcz�
gadanin�. Je�li uwierzyli, �e doktor mo�e zniszczy� planet� przy
u�yciu wulkan�w, to r�wnie dobrze mog� uwierzy� i jemu, St.
Ivesowi, �e ocali j� w ten sam spos�b. Co zreszt� wszystkim
wysz�oby na dobre. St. Ives g��boko odetchn�� i m�wi� dalej:
� Przeprowadzono kiedy� badania dotycz�ce niszcz�cego
wp�ywu maszeruj�cych wojsk na mosty. By�o to potrzebne dla
cel�w militarnych. Moja w�asna teoria, zgodna z za�o�eniami
Narbonda, oparta jest w�a�nie na wynikach tych bada� � wyko-
rzystuje energi� drga� rezonansowych, jak� wytwarza oddzia�
maszeruj�cego r�wnym krokiem wojska.
Parsons skrzywi� si�. Nie m�g� spokojnie s�ucha� o niecnych
poczynaniach Narbonda. Uwa�a�, �e r�wnie� teorie St. Ivesa,
cho� fascynuj�ce, wielkiego po�ytku przynie�� nie mog�. Pewnie
chodzi mu tylko o zaszczyty. A ten McClung-Jones � czy� nie
by� zamieszany w pewien odra�aj�cy eksperyment z jaszczurkami
z New Hampshire?
� To by�a paskudna sprawa � wymamrota� smutno Parsons.
� M�wi� o jednym z pa�skich fachowc�w od pustej skorupy
ziemskiej. Zam�wi� w galerii figur woskowych w Bostonie rozmaite
mezozoiczne gady i utrzymywa� potem, �e znalaz� je w jakiej�
bezdennej jaskini. � Spojrza� przenikliwie na swego rozm�wc�. Tutaj
liczy si� tylko prawdziwa nauka i od niej zale�� losy ludzko�ci. Czy�
lord Kelvin nie ko�czy w�a�nie budowy aparatu, o kt�rym on,
Parsons, w�a�nie m�wi�? Czy St. Ives w og�le s�ucha�, co si� do
niego m�wi? Parsons wzruszy� ramionami. Dyskusje z tym
cz�owiekiem zawsze by�y... jakby to uj��? odkrywcze. Lecz tym
razem wyp�yn�� chyba za daleko i Parsons zamierza� mu doradzi�,
by natychmiast zawraca� ku brzegowi, najlepiej stylem klasycznym,
aby nie traci� zbyt du�o si�. Poklepa� St. Ivesa po ramieniu,
ukazuj�c pytaj�cym gestem karafk� z winem.
St. Ives skin�� przyzwalaj�co g�ow� i obserwowa� teraz, jak
sekretarz nape�nia jego kielich. Z tym cz�owiekiem nie ma sensu
d