9595

Szczegóły
Tytuł 9595
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9595 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9595 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9595 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alfred de Musset Komedie wybrane � FANTAZJO � T�um. Tadeusz �ele�ski Boy � OSOBY: � KR�L BAWARSKI. KSI��� MANTUA�SKI. MARINONI, jego adiutant. RUTTEN, sekretarz kr�la. FANTAZJO, SPARK, HARTMAN, FACJO, OFICEROWIE, PAZIOWIE, etc. EL�BIETA, c�rka kr�la bawarskiego. OCHMISTRZYNI EL�BIETY. � Rzecz dzieje si� w Monachium. AKT I � Scena I Na dworze. Kr�l, w otoczeniu dworzan; Rutten. � KR�L. Moi przyjaciele, oznajmi�em wam ju� dawno zr�kowiny mej drogiej El�biety z ksi�ciem mantua�skim. Obecnie zwiastuj� wam przybycie ksi�cia; dzi� wiecz�r mo�e, najp�niej jutro znajdzie si� w pa�acu. Niech ten dzie� stanie si� dla wszystkich �wi�tem; niech si� otworz� bramy wi�zie�, niech lud sp�dzi noc na zabawie. Rutten, gdzie c�rka? � (Dworzanie oddalaj� si�). � RUTTEN. Mi�o�ciwy panie, jest w parku z ochmistrzyni�. � KR�L. Czemum jej dzisiaj nie widzia� jeszcze? Smutna jest czy rada z ma��e�stwa, kt�re si� sposobi? � RUTTEN. Mia�em wra�enie, �e twarz kr�lewny przes�ania melancholia. Kt�ra� dziewczyna nie zaduma si� w wili� �lubu? �mier� Johana zmartwi�a j�. � KR�L. Przypuszczasz? �mier� mego trefnisia dworskiego b�azna, garbusa, wp� �lepego! � RUTTEN. Kr�lewna lubi�a go. � KR�L. Powiedz mi, Rutten, ty� widzia� ksi�cia; co to za "cz�owiek? Ach! oddaj� mu, co mam najdro�szego, a nie znam go. RUTTEN. Tak kr�tko bawi�em w Mantui... � KR�L. M�w szczerze, Jakimi� oczami zdo�am ogl�da� prawd�, je�li nie twoimi? � RUTTEN. W istocie, panie, nie umia�bym nic powiedzie� o umy�le i charakterze szlachetnego ksi�cia. � KR�L. Wi�c tak? Wahasz si�, ty, dworak! Iloma� chwalbami rozbrzmiewa�aby ju� ta komnata, iloma� przeno�niami i por�wnaniami, gdyby ksi���, kt�ry jutro b�dzie moim zi�ciem, wyda� ci si� godny tego tytu�u! Czy�bym si� omyli�, przyjacielu? czy�bym uczyni� z�y wyb�r? � RUTTEN. Panie, ksi��� uchodzi za najlepszego z monarch�w. � KR�L. Polityka to ni� paj�cza, w kt�rej szamoce si� wiele okalecza�ych muszek; nie po�wi�c� szcz�cia c�rki dla interesu. � (Wychodz�). � Scena II Ulica. Spark, Hartman i Facjo, pij� siedz�c ko�o sto�u. � HARTMAN. Hop! hop! dzi� wesele ksi�niczki: pijmy, palmy lulki i starajmy si� robi� du�o zgie�ku. � FACJO. Nie�le by�oby wmiesza� si� w t�um, kt�ry przewala si� po ulicach, i zgasi� par� lampion�w na g�owach zacnych mieszczuch�w. � SPARK. Daj�e pok�j! palmy� spokojnie, � HARTMAN. Nic nie b�d� robi� spokojnie; cho�bym si� mia� zmieni� w serce ze spi�u i zadynda� w ko�cielnym dzwonie, musz�, musz� ha�asi� w dzie� tak uroczysty. Gdzie, u diaska, Fantazjo? � SPARK. Czekajmy na�, nie podejmujmy nic bez niego. FACJO. Bal odnajdzie nas, gdy zechce. Pewno zalewa si� w jakiej norze. Dalej, bracia, ostatni haust. � (Podnosi szklank�). � OFICER wchodz�c. Panowie, prosz�, by�cie zechcieli oddali� si� nieco, je�li nie chcecie, aby wam przeszkadzano w zabawie. � HARTMAN. Czemu� to, kapitanie? � OFICER. Kr�lewna znajduje si� w tej chwili na tarasie; pojmujecie, �e nie przystoi, aby krzyki dochodzi�y do niej. � (Wychodzi). � FACJO. To nie do zniesienia! � SPARK. C� nam zale�y, czy b�dziemy si� �miali tutaj, czy gdzie indziej? � HARTMAN. Kto nam r�czy, �e gdzie indziej pozwol� nam si� �mia�? Zobaczycie, �e z ka�dego brukowego kamienia wyskoczy taki pajac w zielonym surducie prosz�c nas, by�my si� poszli �mia� na ksi�ycu. � (Wchodzi Marinoni, otulony w p�aszcz). � SPARK. Kr�lewna nie splami�a si� nigdy despotyzmem. Niech j� B�g chroni! Je�li nie chce, aby si� �miano, wida� jest smutna albo �piewaj zostawmy j� w spokoju. � FACJO. Hoho! widzicie tego jegomo�cia w p�aszczu, wyra�nie wietrzy za jak� nowin�. Frant ma ochot� nas zaczepi�. � MARINONI podchodz�c. Jestem tu obcy, panowie; z jakiej okazji ta zabawa? � SPARK. Ksi�niczka El�bieta wychodzi za m��. MARINONI. A, tak! To pi�kna kobieta, jak s�dz�? HARTMAN. Rzek�e�; jak i pan pi�kny m�czyzna. � MARINONI. Ukochana przez lud, �miem przypuszcza�; bo zdaje mi si�, �e wsz�dzie iluminuj�. HARTMAN. Nie mylisz si�, zacny cudzoziemcze; te zapalone lampiony, jak to roztropnie zauwa�y�e�, s� nie czym innym ni� iluminacj�. � MARINONI. M�wi�c tak, chcia�em spyta�, czy ksi�niczka jest przyczyn� tej rado�ci? � HARTMAN. Jedyn�, wspania�y krasom�wco. Mogliby�my si� wszyscy po�eni�, a nie by�oby cienia. rado�ci w tym niewdzi�cznym mie�cie. � MARINONI. Szcz�liwa ksi�niczka, kt�ra potrafi zdoby� mi�o�� ludu! � HARTMAN. Zapalone lampiony nie stanowi� szcz�cia ludu, drogi barbarzy�co. To nie przeszkadza ksi�niczce by� kapry�n� jak m�oda pasterka. � MARINONI. Powiedzia�e�: kapry�n�? � HARTMAN. Powiedzia�em, drogi nieznajomy, u�y�em tego s�owa. � (Marinom k�ania si� i wychodzi). � FACJO. Ki� licha czepia si� ten w�oski makaroniarz? Patrzcie, ju� si� przysiad� do innej gromadki. Czu� go szpiegiem na mil�, � SPARK. Nadchodzi Fantazjo. � HARTMAN. Co jemu? Kiwa si� na nogach jak rajca trybuna�u. Albo si� grubo myl�, albo jaka� chimera dojrzewa w jego m�zgownicy. � FACJO. I c�, kamracie, c� sp�odzimy tego wieczora? � FANTAZJO wchodz�c. Wszystko, co chcecie, z wyj�tkiem nowego romansu. � FACJO. M�wi�em, �e trzeba by si� wmiesza� w gawied� i zabawi� si� troch�. � FANTAZJO. Grunt, aby sk�d wydosta� tekturowe nosy i strzelaj�ce �abki. � HARTMAN. �ciska� dziewcz�ta, ci�gn�� �yk�w za harcaby i t�uc latarnie. Dalej, chod�my, �ywo! FANTAZJO. By� raz kr�l perski... � HARTMAN. Chod��e, Fantazjo. � FANTAZJO. Nie, nie id�. � HARTMAN. Czemu? � FANTAZJO. Dajcie mi szklaneczk� tego... � (Pije). � HARTMAN. Masz istny maj na policzkach. � FANTAZJO. W istocie; a stycze� w sercu. G�owa moja jest jak stary kominek bez ognia: sam wiatr i popi�. Uff! (Siada). Jak mnie to nudzi, �e wszyscy si� bawi�! Chcia�bym, aby to wielkie niebo, tak ci�kie, by�o olbrzymi� w��czkow� szlafmyc�, aby nakry�o po uszy to g�upie miasto i jego g�upich mieszka�c�w. No, dalej, powiedzcie mi, je�li �aska, jaki zu�yty kalambur, co� mocno wy�wiechtanego. � HARTMAN. Czemu? � FANTAZJO. Abym si� u�mia�. Nie �miej� si� ju� z tego, co kto� wymy�li, mo�e u�miej� si� z tego, co znam. � HARTMAN. Jeste� nieco mizantrop, sk�onny do melancholii. � FANTAZJO. Wcale nie; po prostu id� od mojej kochanki. � FACJO. Zatem, tak czy nie; jeste� z nami? � FANTAZJO. Jestem z wami, je�li wy jeste�cie ze mn�; zosta�my tutaj gaw�dz�c o tym i owym i przygl�daj�c si� swoim nowym ubraniom, � FACJO. Nie, na honor. Je�li ciebie nu�y sta�, mnie znowu� nu�y siedzie�; trzeba mi szale� na �wie�ym powietrzu. � FANTAZJO. Nie potrafi� szale�. Id� pali� fajk� pod kasztanami, z dzielnym Sparkiem, kt�ry mi dotrzyma towarzystwa. Prawda, Spark? SPARK. Jak zechcesz. � HARTMAN. Do widzenia zatem. Idziemy ogl�da� uroczysto��. � (Hartman i Facjo odchodz�. � Fantazjo siada ze Sparkiem). FANTAZJO. Jaki fen zach�d s�o�ca sfuszerowany! Natura jest dzi� ni�ej krytyki. Sp�jrz tylko na t� dolin�, na kilka mizernych chmurek, kt�re wspinaj� si� na t� g�r�. Rysowa�em takie krajobrazy, kiedy mia�em dwana�cie lat, na ok�adce ksi��ek szkolnych. � SPARK. Pyszny tyto�! wy�mienite piwo! � FANTAZJO. Musz� ci� bardzo nudzi�, Spark? � SPARK. Nie, czemu? � FANTAZJO. Bo ty mnie nudzisz straszliwie. Czy ci� nie mierzi ogl�da� co dnia t� sam� facjat�? Ki� licha Hartman i Facjo poszli szuka� na tej zabawie? � SPARK. To chwaty, kt�rym niespos�b usiedzie� w miejscu. � FANTAZJO. C� za cudowna rzecz, �Tysi�c i jedna Noc". O Spark, drogi Spark, gdyby� m�g� przenie�� mnie do Chin. Gdybym m�g� tylko wyj�� ze swej sk�ry na godzin� albo dwie! Gdybym m�g� by� tym jegomo�ci�, kt�ry nas mija! � SPARK. To do�� trudne. � FANTAZJO. Ten pan, kt�ry nas mija, jest uroczy; patrz: te jedwabne pluderki! Te czerwone kwiatki na kamizelce! Breloki trz�s� mu si� na brzuchu, a po�y fraka wachluj� mu �ydki. Jestem pewien, �e ten cz�owiek ma w g�owie tysi�c my�li, kt�re mi s� obce; jego tre�� nale�y tylko do niego. Niestety! wszystko, co ludzie m�wi�, podobne jest do siebie; my�li ich s� prawie zawsze jedne i te same; ale w g��bi tych samotnych automat�w, ile zau�k�w, ile sekretnych przegr�dek! Ka�dy nosi w sobie ca�y �wiat, �wiat nieznany, kt�ry rodzi si� i umiera w milczeniu! C� za samotnie, wszystkie te cia�a ludzkie! � SPARK. Pij�e, pr�niaku, miast sobie dr�czy� m�zgownic�. � FANTAZJO. Jedna tylko rzecz zabawi�a mnie od trzech dni: to, �e wierzyciele uzyskali wyrok na mnie i �e je�li wr�c� do domu, zjawi si� czterech drab�w, kt�rzy mnie chwyc� za ko�nierz. SPARK. Bardzo weso�e, w istocie. Gdzie b�dziesz dzi� spa�? � FANTAZJO. U pierwszej lepszej. Wyobra� sobie, jutro sprzedaj� moje meble. Kupimy mo�e to i owo, nieprawda�? � SPARK. Nie masz pieni�dzy, Henryku? Chcesz moj� sakiewk�? � FANTAZJO. G�uptasie! Gdybym nie mia� pieni�dzy, nie mia�bym d�ug�w. Mam ochot� wzi�� sobie kochank�, baletniczk� z opery. � SPARK. Zanudzisz si� na �mier�, � FANTAZJO. Wcale nie; wyobra�nia moja zape�ni si� piruetami i trzewiczkami z bia�ego at�asu; b�d� mia� miejsce na balkonie od pierwszego stycznia do �w. Sylwestra i b�d� nuci� we �nie klarnetowe sola, nim umr� z przejedzenia poziomkami w obj�ciach ukochanej. Uwa�asz jedn� rzecz, Spark? my nie mamy zawodu; nie uprawiamy �adnej profesji. � SPARK. To ci� tak zasmuca? � FANTAZJO. Nie zna�em melancholicznego mistrza fechtunku. � SPARK. Robisz wra�enie cz�owieka przesyconego wszystkim. � FANTAZJO. Och! aby si� wszystkim przesyci�, m�j drogi, trzeba wielu rzeczy pokosztowa�. � SPARK. A wi�c? � FANTAZJO. Wi�c c�? Czego� mam si� chwyci�? Sp�jrz na to stare, zadymione miasto; nie ma placu, ulicy, zau�ka, gdziebym si� nie wa��sa� trzydzie�ci razy; nie ma kawa�ka bruku, po kt�rym bym nie w��czy� tych zdeptanych obcas�w; nie ma domu, gdziebym nie zna� imienia dziewczyny lub starej baby, kt�rej g�upia fizys wiekui�cie rysuje si� w oknie; nie m�g�bym zrobi� kroku, aby nie st�pa� po swoich wczorajszych krokach; ot�, przyjacielu, to miasto jest niczym w por�wnaniu z moim w�asnym m�zgiem. Wszystkie jego zau�ki s� mi stokro� lepiej znane; wszystkie ulice, wszystkie wyboje mej wyobra�ni bardziej zu�ytej zdepta�em sto razy cz�ciej we wszystkich kierunkach ten stary, sko�atany m�zg, ja, jedyny jego mieszkaniec! Zapija�em si� w nim we wszystkich szynkowniach; je�dzi�em po nim jak samow�adny kr�l w z�ocistej karocy; drepta�em jak poczciwy mieszczuch na spokojnym mule; a teraz nie �miem nawet wej�� tam jak z�odziej, ze �lep� latark� w d�oni. � SPARK. Nie rozumiem tego ustawnego zaprz�tania si� sob�. Ja, kiedy pal�, my�l moja staje si� ob�okiem dymu; kiedy pij�, staje si� winem hiszpa�skim lub flandryjskim piwem; kiedy ca�uj� r�k� kochanki, my�l moja wchodzi przez koniuszek jej wysmuk�ych palc�w, aby si� rozla� po ca�ym jej ciele milionem pr�d�w elektrycznych; do�� mi zapachu kwiatu, aby mnie rozerwa�, a ze wszystkiego, co zawiera bezmiar przyrody, najlichszy przedmiot wystarczy, aby mnie zmieni� w pszczo�� i kaza� mi buja� wci�� z now� rozkosz�. � FANTAZJO. Nazwijmy po imieniu: jeste� zdolny �owi� ryby na w�dk�. � SPARK. Je�li mnie to bawi, jestem zdolny do wszystkiego. � FANTAZJO. Nawet uk�si� ksi�yc? � SPARK. To by mnie nie bawi�o, � FANTAZJO. Haha! sk�d wiesz? Chwyci� ksi�yc z�bami to rzecz nie do pogardzenia. Chod�my gra� w ruletk�, � SPARK. Nie, doprawdy. � FANTAZJO. Czemu? � STARK. Boby�my przegrali to, co mamy. FANTAZJO. Och, Bo�e! co tobie si� roi? Sam nie wiesz, co wymy�li�. Wszystko widzisz w czarnych kolorach, nieszcz�liwy? �Boby�my przegrali!"... Nie masz tedy w sercu wiary ani nadziei? Jeste� przera�aj�cym niedowiarkiem, zdolnym wysuszy� mi serce i rozczarowa� mnie do wszystkiego, mnie, kt�rym jest pe�en wigoru i m�odo�ci? � (Zaczyna ta�czy�). � SPARK. W istocie, bywaj� chwile, w kt�rych nie przysi�g�bym, czy� ty nie oszala�, � FANTAZJO wci�� ta�cz�c. Dajcie mi dzwon! szklany dzwon! � STARK. Na co ci dzwon? � FANTAZJO. Czy� Jean-Paul nie powiedzia�, �e cz�owiek poch�oni�ty wielk� my�l� jest jak nurek pod swoim dzwonem w�r�d bezkresnego oceanu? Nie mam dzwonu, Spark, nie mam dzwonu i ta�cz� jak Chrystus po bezkresnym oceanie. � SPARK. Zosta� dziennikarzem albo literatem, Henryku; to jeszcze najskuteczniejszy spos�b, aby rozbroi� mizantropi� i st�pi� wyobra�ni�. � FANTAZJO. Och! chcia�bym si� pali� do homara w majonezie, do gryzetki, do kolekcji minera��w! Spark! spr�bujmy zbudowa� dom dla nas dw�ch, � SPARK. Czemu ty nie spisujesz wszystkiego, co ci si� marzy? By�by wcale �adny zbiorek. � FANTAZJO. Sonet wart wi�cej od poematu, a szklanka wina wi�cej od sonetu. � (Pije). � SPARK. Czemu nie podr�ujesz? Jed� do W�och. � FANTAZJO. By�em. � SPARK. I c�? Nie podoba ci si�? � FANTAZJO. Pe�no much du�ych jak chrz�szcze k�uj� cz�owieka ca�� noc. � SPARK. Jed� do Francji. FANTAZJO. Nie ma w Pary�u dobrego re�skiego wina. � SPARK. Do Anglii. � FANTAZJO. Jestem tam. Albo� Anglicy maj� ojczyzn�? Wol� ju� widzie� ich tutaj ni� u nich. � SPARK. Jed��e tedy do diab�a] � FANTAZJO. Och! gdyby by� diabe� w niebie! Gdyby istnia�o piek�o, jak�e paln��bym sobie w �eb, aby zobaczy� to wszystko! C� za mizerna rzecz cz�owiek! Nie m�c nawet wyskoczy� oknem, aby sobie nie po�ama� n�g! Musie� rz�poli� dziesi�� lat na skrzypcach, aby si� sta� zno�nym grajkiem! Uczy� si�, aby by� malarzem, aby by� masztalerzem! Uczy� si�, aby usma�y� omlet! Wiesz, Spark, bierze mnie czasem ochota si��� na parapecie, patrze� na p�yn�c� rzek� i zacz�� rachowa� raz, dwa, trzy, cztery, pi��, sze��, siedem, i tak dalej a� do �mierci. � STARK. To, co powiadasz, pobudzi�oby wielu ludzi do �miechu, mnie za� przyprawia o dr�enie: to historia ca�ego wieku. Wieczno�� to wielkie gniazdo, z kt�rego wszystkie wieki, jak m�ode orl�ta, wylatuj� kolejno, aby przebiec niebo i znikn��; i nasz wiek znalaz� si� na kraw�dzi gniazd, ale podci�to mu skrzyd�a: czeka �mierci spogl�daj�c w przestrze�, w kt�r� nie mo�e si� rzuci�. � FANTAZJO �piewa: Nazywasz mnie swym �yciem, nazwij mnie dusz� swoj�, Dusza jest wieczna, �ycie trwa tylko dzie�... Czy znasz cudowniejsz� piosenk�, Spark? To portugalska romanca. Nigdy nie przysz�a mi na my�l, abym wraz nie poczu� ch�ci pokochania kogo�, � SPARK. Kogo, na przyk�ad? � FANTAZJO. Kogo? nie wiem; jakiej� �adnej dziewczyny, pulchnej jak kobiety Mierisa, czego� �agodnego jak wietrzyk zachodni, bladego jak promie� ksi�yca; czego� pe�nego zadumy jak te pos�ugaczki z gospody na flamandzkich obrazach, podaj�ce kielich podr�nemu w szerokich butach, wyprostowanenm w siodle na du�ym bia�ym koniu. C� za pi�kna rzecz to �strzemienne"! M�oda kobieta na progu, w izbie wida� p�on�cy ogie�, wieczerza narz�dzona, dzieci �pi�; ca�y pok�j cichego i kontemplacyjnego �ycia po jednej stronie obrazu! A tam je�dziec, zdyszany jeszcze, ale krzepko siedz�cy w siodle; zrobi� dwadzie�cia mil, a czeka go jeszcze trzydzie�ci; �yk w�dki i � w drog�! Noc g��boka, czas chmurny, las niebezpieczny; dobra kobieta �ciga go przez minut� oczami, po czym, wracaj�c do ognia, rzuca t� wznios�� ja�mu�n� ubogiego: �Niech go B�g strze�e!" � SPARK. Gdyby� si� zakocha�, Henryku, by�by� najszcz�liwszym z ludzi. � FANTAZJO. Mi�o�� ju� nie istnieje, m�j drogi. Religia, jej mamka, ma wymiona obwis�e jak stara sakiewka, na kt�rej dnie znajduje si� miedziany szel�g. Mi�o�� to hostia, kt�r� trzeba z�ama� we dwoje u. st�p o�tarza i spo�y� wsp�lnie w poca�unku; nie ma ju� o�tarza, nie ma ju� mi�o�ci. Niech �yje natura! Jest jeszcze� wino. � (Pije). SPARK. Upijesz si�. � FANTAZJO. Upij� si�; rzek�e�. � SPARK. Ju� nieco p�no. � FANTAZJO. Co nazywasz p�no? Po�udnie, czy to p�no? P�noc, czy to wcze�nie? Odk�d liczysz dzie�? Dajmy temu pok�j, Spark, prosz�. Pijmy, gadajmy, analizujmy, bred�my politykujmy; roztrz�sajmy kombinacje polityczne; �apmy chrz�szcze, kt�re kr��� doko�a tej �wiecy, i pakujmy je do kieszeni. Wiesz, �e armaty parowe to wcale �adna zdobycz filantropii? � SPARK. Jak to rozumiesz? FANTAZJO. By� raz kr�l, bardzo m�dry, bardzo m�dry, bardzo, bardzo szcz�liwy... � SPARK. C� dalej? � FANTAZJO. Jedyna rzecz, kt�rej brak�o mu do szcz�cia, to dzieci. Kaza� odprawia� publiczne mod�y we wszystkich meczetach. � SPARK. Do czego ty zmierzasz? � FANTAZJO. My�l� o swoich ukochanych �Tysi�cu i jednej Nocy". W ten spos�b zaczynaj� si� wszystkie. Wiesz, Spark, pijany jestem. Musz� co� zrobi�. Tra la, tra la! Dalej, wstawajmy! � (Przechodzi pogrzeb). Hop, hop! dobrzy ludzie, kogo wy tam grzebiecie? To nie jest chwila do przyzwoitego grzebania. � TRAGARZE. Grzebiemy Johana. � FANTAZJO. Johan umar�? B�azen kr�lewski? Kt� zaj�� jego miejsce? Minister sprawiedliwo�ci? � TRAGARZE. Miejsce jest wolne; mo�e je pan zaj��, je�li masz ochot�. � (Wychodz�). � SPARK. Sumiennie� zarobi� na t� bezczeln� odpowied�. C� za pomys� zatrzymywa� przechodni�w! � FANTAZJO. Nie ma w tym nic bezczelnego. Ten cz�owiek udzieli� mi przyjacielskiej rady, kt�rej natychmiast us�ucham. � SPARK. Zostaniesz dworskim b�aznem? � FANTAZJO. Jeszcze tej nocy, je�li mnie zechc�. Skoro nie mog� spa� w domu, chc� sobie wyprawi� widowisko z kr�lewskiej komedii, jaka rozegra si� jutro, i to z lo�y samego kr�la. � SPARK. Jaki� ty m�dry! Poznaj� ci�; lokaje wyrzuc� ci� za drzwi; czy� nie jeste� chrze�niakiem nieboszczki kr�lowej? � FANTAZJO. Jaki� ty g�upi! Przyprawi� sobie garb, nasadz� rud� peruk� Johana, i nikt mnie nie pozna, cho�by mnie obsiad�o trzy tuziny chrzestnych ojc�w. (Puka do sklepu). Hej, dobry cz�owieku, otw�rz, o ile� nie wyszed� z domu, ty, twoja �ona i twoje pieski. KRAWIEC otwieraj�c. Co rozka�e Wasza Dostojno��? � FANTAZJO. Jeste� krawcem dworskim? � KRAWIEC. Do us�ug. � FANTAZJO. Czy to u ciebie ubiera� si� Johan? � KRAWIEC. Tak, panie. � FANTAZJO. Zna�e� go? Wiesz, z kt�rej strony mia� garb, jak podczesywa� w�sy i jak� peruk� nosi�? � KRAWIEC. Hehe! pan �artuje. � FANTAZJO. Cz�owieku, nie �artuj�; chod� do pokoiku za sklepem i je�li nie chcesz aby ci� otruto jutro rann� kaw�, milcz jak gr�b o wszystkim, co si� tu b�dzie dzia�o. (Wychodzi z krawcem, Spark idzie za nim). � Scena III Gospoda przy drodze do Monachium. Wchodz� ksi��� mantua�ski i Marinoni. � KSI���. I c�, pu�kowniku? � MARINONI. Wasza Wysoko��? � KSI���. I c�, Marinoni? � MARINONI. Melankoliczna, kapry�na, szalenie weso�a, uleg�a ojcu, lubi zielony groszek. � KSI���. Napisz to; rozumiem rzecz dopiero wtedy jasno, kiedy j� ujrz� wypisan� pi�knym, rondowym pismem. � MARINONI pisz�c. Melankol... � KSI���. Pisz po cichu; od obiadu dumam nad wa�nym projektem. � MARINONI. Oto jest, wedle �ycze� Waszej Ksi���cej Mo�ci. KSI���. Doskonalej mianuj� ci� swoim poufnym przyjacielem; nie znam w ca�ym kr�lestwie r�wnie pi�knego pisma. Usi�d� w pewnym oddaleniu. S�dzisz tedy, przyjacielu, �e charakter kr�lewny, mojej przysz�ej ma��onki, nie ma dla ciebie tajemnic? � MARINONI. Tak, Wasza Wysoko��; przebieg�em okolice pa�acu, a ten notatnik zawiera szczeg�y rozm�w, w kt�re si� wmiesza�em. � KSI��� przegl�daj�c si� w lustrze. Zdaje mi si�, �e jestem upudrowany jak ostatni parobek. � MARINONI. Str�j wspania�y. � KSI���. Co by� powiedzia�, Marinoni, gdyby� ujrza�, �e �w�j pan wdziewa zwyk�y oliwkowy fraczek? � MARINONI. Wasza Wysoko�� dworuje sobie z mej �atwowierno�ci. � KSI���. Nie, pu�kowniku. Dowiedz si�, �e tw�j pan jest najbardziej romantycznym z ludzi. � MARINONI. Romantycznym, Wasza Wysoko��? � KSI���. Tak, przyjacielu (u�yczy�em ci tego tytu�u); donios�y plan, jaki obmy�lam, jest czym� nies�ychanym w mej rodzinie. Zamierzam przyby� na dw�r te�cia w stroju prostego adiutanta. Nie do�� mi, �em pos�a� jednego z domownik�w, aby zebra� g�osy o przysz�ej ksi�nej mantua�skiej (ten domownik, Marinoni, to w�a�nie ty), chc� jeszcze przyjrze� si� jej w�asnymi oczami. � MARINONI. Czy by� mo�e, Wasza Wysoko��... � KSI���. Nie wpadaj w os�upienie. Cz�owiek taki, jak ja, mo�e mie� za poufnego przyjaciela jedynie kogo� z umys�em szerokim i przedsi�biorczym. � MARINONI. Jedna rzecz, o ile mi si� zdaje, utrudnia zamiar Jego Wysoko�ci. � KSI���. Co takiego? MARINONI. Pomys� takiego przebrania m�g� zrodzi� si� jedynie w g�owie wspania�ego ksi�cia, kt�ry nam panuje. Ale je�li m�j �askawy monarcha ukryje si� w�r�d �wity, kog� kr�l bawarski b�dzie podejmowa� wspania�ym festynem, kt�ry ma si� odby� w zamku? � KSI���. Masz s�uszno��; gdybym si� przebra�, kto� musi zaj�� moje miejsce. To niemo�liwe, Marinoni; nie zastanowi�em si�. � MARINONI. Czemu niemo�liwe, Wasza Wysoko��? � KSI���. Mog� snadnie zni�y� godno�� ksi���c� do stopnia pu�kownika; ale jak mo�esz przypuszcza�, abym si� zgodzi� wynie�� do mej rangi byle ciur�? My�lisz zreszt�, �e m�j przysz�y te�� przebaczy�by mi to kiedy? � MARINONI. Kr�l uchodzi za wielce rozs�dnego i �wiat�ego cz�owieka, nie gardz�cego weso�o�ci�. � KSI���. Och, nie bez przykro�ci wyrzekam si� swego planu. W�lizn�� si� na ten dw�r bez przepychu i ha�asu; �ledzi� wszystko, zbli�y� si� do kr�lewny pod fa�szywym mianem, kto wie, mo�e obudzi� w niej mi�o��! � Nie, ja rozum trac�, to niepodobie�stwo, Marinoni, m�j przyjacielu, przymierz m�j uroczysty str�j; nie mog� si� temu oprze�. � MARINONI z uk�onem. Wasza Wysoko��! � KSI���. Czy my�lisz, �e przysz�e wieki zapomn� o podobnym wydarzeniu? � MARINONI. Nigdy, �askawy monarcho. � KSI���. Chod� przymierzy� m�j str�j. � (Wychodz�). AKT II � Scena I Ogr�d kr�la bawarskiego. Wchodz� El�bieta i jej ochmistrzyni. � OCHMISTRZYNI. Och, nap�aka�y si� moje biedne oczy; wyla�y strumienie �ez. � EL�BIETA. Jeste� taka dobra! I ja lubi�am Johana; taki dowcipny! To nie by� zwyczajny b�azen. � OCHMISTRZYNI. Pomy�le�, �e nieborak opu�ci� ten pa- d� w wili� twoich, pani, zr�kowin. On, kt�ry, przy obiedzie i wieczerzy, ca�y bo�y dzie� m�wi� jedynie o tobie. Ch�opiec tak weso�y, tak zabawny, �e sam� brzydot� potrafi� uczyni� mi�� i �e oczy szuka�y go na przek�r samym sobie. � EL�BIETA. Nie m�w mi o moim ma��e�stwie; to drugie nieszcz�cie, jeszcze wi�ksze. � OCHMISTRZYNI. Nie wiesz pani, �e ksi��� mantua�ski przybywa dzisiaj? Powiadaj�, �e to istny Amadys. � EL�BIETA. Co ty pleciesz, moja droga? Jest ohydny i g�upi, wszyscy to ju� wiedz�. � OCHMISTRZYNI. W istocie? Powiadano mi, �e to istny Amadys. � EL�BIETA. Nie ��da�am Amadysa, moja droga; ale okrutne jest niekiedy by� jedynie c�rk� kr�la! M�j ojciec jest najlepszy z ludzi; zwi�zek, kt�ry obmy�li�, zapewnia pok�j jego kr�lestwu; w nagrod� sp�ynie na� b�ogos�awie�stwo ludu; ale ja, niestety, otrzymam tylko jego b�ogos�awie�stwo, nic wi�cej. OCHMISTRZYNI. Jak ty to smutno m�wisz! � EL�BIETA. Gdybym odtr�ci�a ksi�cia, wszcz�aby si� nowa wojna; co za nieszcz�cie, �e traktaty pokojowe podpisuje si� zawsze �zami! Chcia�abym trze�wo patrze� na �wiat, zgodzi� si� z rezygnacj� na pierwszego z brzegu, skoro tego ��da polityka. Jestem, ot, biedna marzycielka; mo�e to wina twoich romans�w, zawsze masz ich pe�no po kieszeniach. � OCHMISTRZYNI. Jezusie! Nie zdrad��e mnie, kr�lewno. � EL�BIETA. Ma�o znam �ycie, a wiele marzy�am, � OCHMISTRZYNI. Je�li ksi��� mantua�ski jest taki, jak powiadasz, B�g nie dopu�ci, aby zwi�zek przyszed� do skutku, jestem tego pewna. � EL�BIETA. S�dzisz! B�g zostawia swobod� ludziom, moja droga, i nie wi�cej troszczy si� o nasze skargi ni� o beczenie barana. � OCHMISTRZYNI. Jestem pewna, �e gdyby� odrzuci�a ksi�cia, ojciec nie zmusza�by, ci�. � EL�BIETA. Nie, to pewna, �eby mnie nie zmusza�; i dlatego si� po�wi�cam. Mam�e powiedzie� ojcu, aby si� zapar� danego s�owa? aby jednym poci�gni�ciem pi�ra zmaza� swoje czcigodne imi� na kontrakcie, kt�ry czyni tysi�ce szcz�liwych? C� znaczy, �e b�dzie jedna nieszcz�liwa? Pozwalam ojcu by� dobrym kr�lem. � OCHMISTRZYNI. Uchf uchf (p�acze). � EL�BIETA. Nie p�acz nade mn�, moja poczciwa; przywio- d�aby� i mnie do p�aczu, a nie trzeba, aby kr�lewska oblubienica mia�a czerwone oczy. Nie trap si�. Ostatecznie, b�d� kr�low�, mo�e to i zabawne; zasmakuj� mo�e w strojach, czy ja wiem? w poz�ocistych karocach, w nowym dworze; szcz�ciem, dla kr�lewny istnieje w ma��e�stwie co� inego ni� m��. Znajd� mo�e szcz�cie... OCHMISTRZYNI. Jeste� isitny baranek wielkanocny. � EL�BIETA. Ot, moja droga, �miejmy� si� na pocz�tek, zaczniemy p�aka�, gdy przyjdzie pora. Powiadaj�, �e ksi��� mantua�ski to najpocieszniejsza figura pod. s�o�cem. � OCHMISTRZYNI. Gdyby� Johan �y�! � EL�BIETA. Ach! Johan! Johan! � OCHMISTRZYNI. Kocha�a� go bardzo, moje dziecko. � EL�BIETA. To osobliwe; dowcip jego wi�za� mnie z nim niedostrzegalnymi ni�mi, kt�re jak gdyby bieg�y do mego serca; jego ustawiczne dwarowanie z moich romantycznych poj�� by�o mi bardzo mi�e, gdy zaledwie mog� znosi� osoby, kt�re nastrajaj� si� na m�j ton; nie wiem, co takiego by�o w nim, w jego oczach, gestach, sposobie za�ywania tabaki. To by� szczeg�lny cz�owiek; gdy m�wi� do mnie, przesuwa�y mi si� przed oczami rozkoszne obrazy; s�owa jego, jakby czarami dawa�y �ycie najdziwniejszym rzeczom. � OCHMISTRZYNI. To by� istny Triboulet. � EL�BIETA. Nie wiem; ale to by� diament dowcipu. � OCHMISTRZYNI. Oto paziowie zaczynaj� ugania� po kru�ganku; zdaje si�, �e ksi��� uka�e si� niebawem; trzeba by wr�ci� do pa�acu, ubra� si�. � EL�BIETA. B�agam ci�, zostaw mnie jeszcze kwadrans; id� przygotowa�, co trzeba: niestety! moja droga, nied�ugo mi ju� wolno marzy�. � OCHMISTRZYNI. Jezusie! czy� podobna, aby to ma��e�- stwo przysz�o do skutku, je�li ci jest niemi�e! Ojciec mia�by po�wi�ci� c�rk�! Kr�l by�by istnym Jeftem, gdyby to uczyni�. � EL�BIETA. Nie m�w nic z�ego o ojcu; id�, droga, przygotuj wszystko. � (Ochmistrzyni wychodzi). EL�BIETA sama. Zdaje mi si�, �e kto� jest za tymi krzewami. Czy to cie� mego biednego b�azna dostrzegam w�r�d b�awatk�w na ��czce? Odpowiadaj; kim jeste�? sk�d ci tu przysz�o zrywa� kwiaty? � (Zbli�a si� do pag�rka). � FANTAZJO siedzi, ubrany za b�azna, z garbem i w peruce. Jestem dzielny �owca kwiat�w, kt�ry �yczy dobrego dnia twoim pi�knym oczom. � EL�BIETA. Go znaczy ten str�j? Kim jeste�, aby przedrze�nia� pod t� wielk� peruk� cz�owieka, kt�regom kocha�a? Czy� ty czeladnik b�aze�skiego rzemios�a? � FANTAZJO. Za pozwoleniem Waszej Najdostojniejszej Wysoko�ci, jestem nowy b�azen kr�lewski; wielki ochmistrz przyj�� mnie �yczliwie; przedstawiono mnie pokojowcowi Kr�la Jegomo�ci; kuchciki otoczy�y mnie od wczoraj sw� protekcj�; i oto skromnie zrywam kwiatki w oczekiwaniu na przyp�yw dowcipu. � EL�BIETA. Zdaje mi si� w�tpliwe, aby� uszczkn�� kiedy ten kwiatek. � FANTAZJO. Czemu? Dowcip mo�e si� przygodzi� staremu, zar�wno jak i m�odej pannie. Tak trudno bywa odr�ni� subteln� trefno�� od ci�kiego g�upstwa! Wiele m�wi� to najwa�niejsze; najlichszy strzelec mo�e trafi� w sedno, je�li odda siedemset osiemdziesi�t strza��w na minut�, tak samo jak najbieglejszy, kt�ry odda tylko jeden lub dwa, dobrze wycelowane. ��dam jedynie, aby mnie �ywiono w przyzwoitym stosunku do pojemno�ci mego �o��dka, i b�d� si� przygl�da� na s�o�cu swemu cieniowi, aby widzie�, czy mi rosn� w�osy na peruce. � EL�BIETA. Zatem ustroi�e� si� w zew�ok Johana? Masz s�uszno��, �e m�wisz o swoim cieniu; p�ki b�dziesz nosi� ten str�j, cie� tw�j b�dzie do� zawsze podobny! bardziej, s�dz�, ni� ty sam. FANTAZJO. W tej chwili uk�adam elegi�, kt�ra rozstrzygnie o mym losie. � EL�BIETA. W jaki spos�b? � FANTAZJO. Dowiedzie, �e jestem pierwszym cz�owiekiem w �wiecie, lub oka�e si� zgo�a nic warta. W�a�nie zaj�ty jestem wywracaniem �wiata, aby go u�o�y� w akrostych: ksi�yc, s�o�ce i gwiazdy bij� si�, aby si� wcisn�� w moje rymy, jak szkolarz pod bram� teatru graj�cego melodram�. � EL�BIETA. Biedny cz�owieku! c� za rzemios�a si� chwyci�e�! by� dowcipnym po tyle a tyle za godzin�! Czy nie masz r�k i n�g i czy nie wola�by� ora� ziemi� ni� w�asn� m�zgownic�? � FANTAZJO. Biedna ma�a! c� ty za rzemios�a si� chwytasz! wychodzi� za cz�owieka, kt�rego nie widzia�a� na oczy! � Czy nie masz serca ani g�owy i czy nie lepiej by ci by�o sprzeda� swoje suknie ni�eli cia�o? � EL�BIETA. Zuchwa�y jeste�, przybyszu! � FANTAZJO. Jak pani nazywa ten kwiat, je�li �aska? � EL�BIETA. Tulipan, Czeg� chcesz dowie��? � FANTAZJO. Czerwony czy niebieski? � EL�BIETA. Niebieski, o ile mi si� zdaje. � FANTAZJO. Wcale nie; czerwony. � EL�BIETA. Chcesz odzia� star� sentencj� w nowe ubranie? Nie trzeba a� tyle, aby wyrazi�, �e o gusty i kolory nie nale�y si� spiera�. � FANTAZJO. Ja si� nie spieram; powiadam, �e ten tulipan jest czerwony, a mimo to godz� si�, �e jest niebieski. � EL�BIETA. Jak ty to kleisz? � FANTAZJO. Jak tw�j kontrakt ma��e�ski. Kto mo�e wiedzie�, czy si� urodzi� niebieski, czy czerwony? Tulipany same tego nie wiedz�. Ogrodnicy i rejenci dokonuj� tak nadzwyczajnych szczepie�,� �e jab�ka zmieniaj� si� w dynie, osty za� opuszczaj� paszcz�k� os�a, aby si� p�awi� w sosie na srebrnym p�misku biskupa. Ten tulipan spodziewa� si�, �e b�dzie czerwony; ale wydano go za m��: widzi ze zdumieniem, �e jest niebieski. Tak to �wiat ca�y przeobra�a si� w r�kach cz�owieka, a poczciwa pani natura musi sama sobie �mia� si� w nos serdecznie, kiedy w jeziorach i morzach ogl�da sw� wiekuist� maskarad�. Czy my�lisz, �e ot, to pachnia�o r� w raju moj�eszowym? Pachnia�o jedynie zielenin�. R�a jest dzieckiem cywilizacji; to margrabina jak ty i ja. � EL�BIETA. Blady kwiat g�ogu mo�e sta� si� r�, a oset karczochem; ale jeden kwiat nie mo�e sta� si� drugim: c� to wi�c znaczy dla natury? cz�owiek nie zmienia jej; upi�ksza j� albo zabija.� Najw�tlejszy fio�ek zginie raczej ni� ust�pi, gdyby kto� chcia� za pomoc� sztucznych �rodk�w zmieni� jego kszta�t bodaj o w�os. � FANTAZJO. Dlatego te�� wy�ej ceni� fio�ek ni� c�rk� kr�- lewsk�. � EL�BIETA. S� rzeczy, z kt�rych nawet b�aznom nie wolno drwi�; bacz na to. Je�eli� s�ysza� moj� rozmow� z ochmistrzyni�, strze� swoich uszu. � FANTAZJO. Nie uszu, ale j�zyka. Pomyli�y ci si� zmys�y; jest co� zmys�owo-fa�szywego w twej mowie. � EL�BIETA. Nie kle� mi kalambur�w, je�li chcesz oberwa� na wino, i nie por�wnuj mnie z tulipanami, je�li nie chcesz oberwa� czego innego. � FANTAZJO. Kto wie? Kalambur rozprasza wiele zgryzot, a igranie ze s�owami jest niegorszym od innych sposobem igrania z my�lami, rzeczami i lud�mi. Wszystko na tym �wiecie jest kalamburem; r�wnie trudno zrozumie� spojrzenie czteroletniego dziecka, co bigos hultajski trzech nowoczesnych dramat�w. EL�BIETA. Robisz na mnie wra�enie cz�owieka patrz�cego na �wiat przez pryzmat cokolwiek zmienny. � FANTAZJO. Ka�dy ma swoje okulary; ale nikt naprawd�, nie wie, jakiego koloru s� ich szkie�ka. Kto potrafi mi �ci�le powiedzie�, czym szcz�liwy lub nieszcz�liwy, dobry lub z�y, smutny lub weso�y, dowcipny lub g�upi? � EL�BIETA. Tyle cho� jest pewne, �e� brzydki, � FANTAZJO. Nie bardziej pewne ni� twoja uroda, Oto idzie ojciec z twoim przysz�ym m�em. Kto mo�e wiedzie�, czy go za�lubisz? � (Wychodzi). � EL�BIETA. Skoro nie mog� unikn�� tego spotkania, najlepiej wyjd� naprzeciw nich. � (Wchodz�: kr�l, Marinoni w stroju ksi�cia i ksi��� przebrany za adiutanta). � KR�L. Ksi���, oto moja c�rka. Daruj jej ten str�j ogrodniczki; jeste� tu, ksi���, u prostego mieszczucha, kt�ry w�ada nad innymi, podobnymi sobie; etykieta nasza jest r�wnie pob�a�liwa dla nas, co dla nich. � MARINONI. Pozw�l mi, pani, uca�owa� t� czaruj�c� r�czk�, je�li to nie jest zbyt wielka �aska dla moich warg. � EL�BIETA. Wasza Wysoko�� daruje, �e wr�c� do pa�acu. Ujrz� J�, mam nadziej�, we w�a�ciwszym sposobie dzi� wiecz�r w czasie prezentacji. � (Wychodzi). � KSI���. Kr�lewna ma racj�: zaiste, boska wstydliwo��. � KR�L do Marinoniego. Kt� jest ten adiutant, kt�ry w��czy si� za tob� jak cie�? Dra�ni� mnie niedorzeczne uwagi, z jakimi wtr�ca si� do naszej rozmowy. Odpraw go, ksi���, prosz� o to. � (Marinoni szepce po cichu do ksi�cia). � KSI��� r�wnie� po cichu. To bardzo zr�cznie z twojej strony, �e wp�yn��e� na kr�la, aby mnie oddali�; spr�buj� dogoni� kr�lewn� i wsun�� jej par� dwornych s��wek, � (Wychodzi). KR�L. Ten adiutant to sko�czony dure�, drogi ksi���; jak mo�esz trzyma� takiego cz�owieka? � MARINONI. Hum! hm! Chod�my jeszcze kilka krok�w, je�li Wasza Kr�lewska Mo�� pozwoli; zdaje mi si�, �e widz� w tym gaiku rozkoszn� altan�. � (Wychodz�). � Scena II Inna cz�� ogrodu. � KSI��� wchodzi. Przebranie uda�o mi si� cudownie; obserwuj� i zyskuj� sobie sympatie. Dot�d wszystko idzie po my�li; ojciec wydaje mi si� wielkim kr�lem, mimo �e nazbyt bezceremonialnym; dziwi�bym si�, gdybym mu od razu nie przypad� do serca. Oho! kr�lewna spieszy do pa�acu; traf idzie mi na r�k�. � (Wchodzi El�bieta; ksi��� zbli�a si� do niej). Wasza Wysoko��, pozw�l wiernemu s�udze swego przysz�ego ma��onka, aby ci z�o�y� szczere �yczenia, kt�rych jego korne i oddane serce nie mo�e pow�ci�gn�� na tw�j, pani, widok. Szcz�liwi mo�ni tej ziemi! Mog� ci� za�lubi�; ja nie mog�; jest mi to zgo�a niedost�pne; pochodz� z nieznanego rodu; mam za ca�y dobytek jedynie imi� gro�ne wrogom; pod tym skromnym mundurem bije serce bez zmazy; jestem biedny �o�nierz poc�tkowany kulami od st�p do g��w; nie mam ani dukata; jestem sam na �wiecie, wygnany z ziemi rodzinnej, jak i z ojczyzny niebieskiej, to znaczy z raju mych marze�; nie posiadam kobiecego serca, kt�re m�g�bym przytuli� do �ona; jestem przekl�ty i milcz�cy. � EL�BIETA. Czego pan sobie �yczy, drogi panie? Czy� pan oszala�, czy ��dasz ja�mu�ny? � KSI���. Jak�e� trudno by�oby znale�� s�owa, aby wyrazi� to, co czuj�! Widzia�em, �e przechodzisz sama; s�dzi�em, �e obowi�zkiem moim jest rzuci� si� do twych st�p i ofiarowa� ci swoje towarzystwo a� do pa�acu. EL�BIETA. Bardzom panu obowi�zana; b�d� tak uprzejmy, zostaw mnie w spokoju. (Wychodzi). � KSI��� sam. Czy�bym �le zrobi� przyst�puj�c do niej? Musia�em to uczyni�, skoro mam zamiar uwie�� j� incognito. Tak, dobrzem zrobi�. Odpowiedzia�a mi do�� cierpko. Nie trzeba by�o mo�e przemawia� tak gor�co. Ale musia�em tak, skoro ma��e�stwo jest niemal zawarte i skoro mam wyparowa� Marinoniego, zajmuj�cego moje miejsce. Mia�em racj�, �em przem�wi� gor�co. Ale odpowied� wypad�a przykro. Mia�a�by twarde i fa�szywe serce? Zda�oby si� to zr�cznie wysondowa�. � (Wychodzi). � Scena III Przedpok�j � FANTAZJO wyci�gni�ty na dywanie. Rozkoszny stan b�azna! By�em pono� pijany wczoraj wiecz�r, kiedym przywdzia� ten str�j i przedstawi� si� w pa�acu; ale, zaprawd�, nigdy rozs�dek nie natchn�� mnie niczym, co by by�o warte tego szale�stwa. Przybywam i otom z miejsca przyj�ty, fetowany, zarejestrowany i co jeszcze lepiej, zapomniany. Chodz� sobie po pa�acu, jakbym mieszka� w nim ca�e �ycie. Przed chwil� spotka�em kr�la: nawet nie by� ciekaw spojrze� na mnie. B�azen jego umar�; powiedziano mu: �Najja�niejszy panie, jest nowy". To cudowne! Bogu dzi�ki, nareszcie czuj� si� jak ryba w wodzie; mog� robi� wszystkie szale�stwa, a nikt nie przeszkodzi mi ani s�owem; jestem jednym ze zwierz�t domowych bawarskiego kr�la; i je�li zechc�, jak d�ugo zachowam garb sw�j i peruk�, mog� tu �y� spokojnie do �mierci, mi�dzy bono�sk� suczk� a papug�. Tymczasem, wierzyciele mog� tryka� �bami w moje drzwi ile si� im spodoba. Jestem tu, pod t� peruk�, r�wnie bezpieczny, jak gdybym by� w Indiach. Czy nie kr�lewn� widz� w s�siednim pokoju, przez szyb�? Upina na g�owie welon; ci�kie �zy sp�ywaj� po jej licach; o, jedna odrywa si� niby per�a i spada na piersi. Biedna ma�a! s�ysza�em rano rozmow� jej z ochmistrzyni�; na honor, przypadkiem: siedzia�em na trawie, gotuj�c si� do drzemki. Teraz p�acze, nie domy�la si�, �e j� zn�w widz�. Ach, gdybym by� studentem retoryki, jak g��boko zaduma�bym si� nad t� koronowan� n�dz�, nad tym jagni�tkiem, kt�remu wi��� r�ow� wst��eczk�, aby je zawie�� do rze�ni! Dzieweczka ma bez w�tpienia romansow� g��wk�: straszne jest dla niej i�� za cz�owieka, kt�rego nie zna. Jednak po�wi�ca si� w milczeniu. Jaki� los jest kapry�ny! Trzeba� by�o, abym si� upi�, abym spotka� pogrzeb Johana, abym wzi�� jego str�j i rzemios�o, s�owem, abym uczyni� najwi�ksze szale�stwo pod s�o�cem po to, bym zobaczy� przez t� szyb� jedynie dwie �zy, jakie to dzieci� wyleje mo�e nad swoim smutnym welonem �lubnym! (Wychodzi). � Scena IV Aleja w ogrodzie. � Ksi���, Marinoni. � KSI���. Jeste� cymba�, pu�kowniku. � MARINONI. Wasza Wysoko�� myli si� co do mej osoby w spos�b nad wyraz przykry, � KSI���. Jeste� sko�czony ciemi�ga. Nie mog�e� temu zapobiec? Powierzam ci najwi�kszy zamiar, jaki ktokolwiek pocz�� od niezliczonego szeregu lat, a ty, m�j najlepszy przyjaciel, najwierniejszy s�uga, pi�trzysz g�upstwa na g�upstwa. Darmo si� t�umaczysz, to nie do darowania. MARINONI. I jak mog�em uchroni� Wasz� Wysoko�� od przykro�ci b�d�cych nieuniknionym nast�pstwem roli, kt�r� Wasza Wysoko�� raczy odgrywa�? Nakazujesz mi, panie, wzi�� twoje imi� i wyst�powa� jako ksi��� mantua�ski. Czy mog� przeszkodzi� kr�lowi bawarskiemu w czynieniu afront�w memu adiutantowi? Niepotrzebnie si� ksi��� wmiesza� do rozmowy. � KSI���. A to mi si� podoba, aby taki ciura, jak ty, dawa� mi rozkazy! � MARINONI. Niech Wasza Wysoko�� zwa�y, �e musia�em przecie� by� albo ksi�ciem, albo adiutantem. Dzia�am na Jej wyra�ny rozkaz. � KSI���. Nazywa� mnie b�aznem w obliczu ca�ego dworu, dlatego, �em chcia� uca�owa� r�k� kr�lewny! Jestem got�w wyda� mu wojn� i wr�ci� do swego pa�stwa, aby stan�� na czele armii. � MARINONI. Niech Wasza Wysoko�� uwzgl�dni, �e ta niew�a�ciwo�� odnosi�a si� do adiutanta, nie do ksi�cia, Czy ksi��� ma pretensje, aby go szanowano pod tym przebraniem? � KSI���. Do�� ju�. Oddaj mi m�j str�j. � MARINONI �ci�gaj�c str�j. Je�li m�j w�adca ��da, got�w jestem umrze� dla niego. � KSI���. Doprawdy, nie wiem, co postanowi�. Z jednej strony, jestem w�ciek�y o to, co si� zdarzy�o, z drugiej niezmiernie mi przykro wyrzec si� mego planu. Kr�lewna nie zdawa�a si� oboj�tna na aluzje, kt�rymi �cigam j� bez przerwy. Ju� uda�o mi si� par� razy szepn�� jej do ucha osobliwe rzeczy! P�jd�, zastanowimy si�. � MARINONI trzymaj�c str�j. Co mam uczyni�, Wasza Wysoko��? � KSI���. Wdziej to z powrotem i chod�my do pa�acu. (Wychodz�). Scena V Kr�lewna El�bieta, kr�l. � KR�L. Moje dziecko, odpowiedz szczerze: nie podoba ci si� to ma��e�stwo? � EL�BIETA. Do ciebie, panie, nale�y odpowied�. Podoba mi si�, je�li si� tobie podoba; nie podoba mi si�, je�li si� tobie nie podoba. � KR�L. Ksi��� wyda� mi si�, ot, zwyczajnym cz�owiekiem, o kt�rym trudno co� powiedzie�. G�upota jego adiutanta jest w moich oczach jedyn� jego wad�; co do niego, mo�e to dobry w�adca, ale nie jest to cz�owiek wy�szej miary. Nie ma w nim nic, co by mnie poci�ga�o albo odpycha�o. C� mog� wi�cej powiedzie�? Serce kobiece miewa swoje sekrety, kt�rych nie podobna mi odgadn��; tworz� one sobie czasem bohater�w tak osobliwych; widz� tak odmiennie cz�owieka, kt�rego ujrz�, �e niespos�b jest s�dzi� za nie, p�ki si� nie ma jakich� zupe�nie wyra�nych wskaz�wek. Powiedz mi tedy jasno, co my�lisz o swoim narzeczonym. � EL�BIETA. My�l�, �e jest ksi�ciem Mantui i �e je�li go nie za�lubi�, wojna rozpocznie si� jutro. � KR�L. To jest pewne, moje dziecko. � EL�BIETA. My�l� tedy, �e go za�lubi� i �e si� wojna sko�czy. � KR�L. Niechaj b�ogos�awie�stwa ludu podzi�kuj� ci za twego ojca! O, moje ukochane dzieci�! szcz�liwy by�bym z tego zwi�zku, ale nie chcia�bym widzie� w tych pi�knych oczach smutku, kt�ry przeczy ich rezygnacji. Zastan�w si� jeszcze kilka dni. � (Wychodzi. � Wchodzi Fantazjo). � EL�BIETA. Jeste�, poczciwy ch�opcze! Jak�e� si� tutaj czujesz? � FANTAZJO. Jak ptak na wolno�ci. EL�BIETA. Lepiej by� odpowiedzia� m�wi�c: jak ptak w klatce. Ten pa�ac to klatka do�� ozdobna, ale zawsze klatka. � FANTAZJO. Rozmiary pa�acu lub pokoju nie stanowi� o wolno�ci cz�owieka. Cia�o porusza si�, gdzie mo�e; wyobra�nia rozpina czasami skrzyd�a wielkie jak niebo, w wi�zieniu tak szczup�ym jak d�o�. � EL�BIETA. Jeste� tedy szcz�liwym b�aznem? FANTAZJO. Bardzo szcz�liwym. Rozmawiam z psami i kuchtami. Jest w kuchni kundel, nie wi�kszy ni� tyli, kt�ry opowiada mi zachwycaj�ce rzeczy, � EL�BIETA. W jakim j�zyku? � FANTAZJO. W najczystszym stylu pod s�o�cem. Nie pope�ni�by ani jednego gramatycznego b��du w ci�gu roku. � EL�BIETA. Czy mog�abym us�ysze� pr�bk� tego stylu? � FANTAZJO. To b�dzie trudno; to bardzo odr�bny j�zyk. Jedynie kundle si� nim pos�uguj�; drzewa, a nawet ziarnka zbo�a znaj� go r�wnie�; ale c�rki kr�lewskie nie znaj� go. Kiedy� wesele? � EL�BIETA. Za kilka dni wszystko si� sko�czy. � FANTAZJO. To znaczy: wszystko si� zacznie. Chc� ci ofiarowa� podarek w�asnego wyrobu. � EL�BIETA. Co za podarek? bardzom ciekawa. � FANTAZJO. �liczny wypchany kanarek, kt�ry �piewa jak s�owik. � EL�BIETA. Jak mo�e �piewa�, skoro jest wypchany? � FANTAZJO. Doskonale �piewa. � EL�BIETA. Drwisz sobie ze mnie wytrwale, � FANTAZJO. Wcale nie. M�j kanarek ma male�k� muzyczk� w �o��dku. Naciska si� pod lew� �apk� i �piewa wszystkie nowe opery, zupe�nie jak panna Grisi. � EL�BIETA. To koncept, jak s�dz�. FANTAZJO. Bynajmniej. To kanarek dworski; wiele panienek, bardzo dobrze wychowanych, urz�dzonych jest zupe�nie podobnie. Maj� spr�ynk� pod lewym skrzyde�kiem, ma�� spr�ynk� z czystego diamentu, niby zegarek wykwintnego panicza. Ochmistrz albo ochmistrzyni przyciska i natychmiast usteczka rozchylaj� si� lubym u�miechem; miodop�ynna kaskada s��w wychodzi z najs�odszym szmerem i wszystkie konwenanse, podobne lekkim nimfom, zaczynaj� ta�czy� na paluszkach doko�a cudownej fontanny. Oblubieniec otwiera zdumione oczy; otoczenie szepce pob�a�liwie, ojciec za� z zadowoleniem w duszy spogl�da z dum� na z�ote klamry w�asnych trzewik�w. � EL�BIETA. Widz�, �e ch�tnie wracasz do pewnych temat�w. Powiedz, b�a�nie, co ci zrobi�y biedne dziewcz�ta, �e tak k�ujesz je satyr�? Czy� poszanowanie obowi�zku nie znajdzie �adnej �aski w twych oczach? � FANTAZJO. Szanuj� brzydot�; dlatego siebie szanuj� tak g��boko. � EL�BIETA. Zdajesz si� niekiedy m�drzejszy, ni� na to wygl�dasz. Sk�d pochodzisz, kim jeste�, �e po jednym dniu umiesz ju� przenikn�� tajemnice, kt�rych kr�lowie i ksi���ta nie domy�l� si� nigdy? Czy dla mnie s� twoje b�aze�stwa, czy te� rzucasz je na wiatr? � FANTAZJO. Na wiatr, du�o m�wi� na wiatr: to m�j najmilszy powiernik. � EL�BIETA. Zdaje si�, �e w istocie szepn�� ci to, czego nie powinienby� zna�. Gotowa bym my�le�, �e ty szpiegujesz moje s�owa i uczynki. � FANTAZJO. B�g to wie. Co ci zale�y na tym? � EL�BIETA. Wi�cej, ni� my�lisz. Przed chwil�, w tym pokoju, gdy wk�ada�am welon; us�ysza�am kroki za kotar�. Zdaje mi si�, �e to by�y twoje kroki. FANTAZJO. B�d� pani pewna, �e to zostanie mi�dzy tw� chusteczk� a mn�. Jestem r�wnie dyskretny jak ma�o ciekawy. C� za przyjemno�� mog�yby mi sprawi� twoje zgryzoty? C� za zgryzot� mog�yby mi sprawi� twoje przyjemno�ci? Ty jeste� tym, ja owym. Ty� m�oda, ja stary; ty pi�kna, ja brzydki; ty bogata, ja biedny. Widzisz, �e nie ma najmniejszego zwi�zku. C� ci to szkodzi, �e los skrzy�owa� na swym go�ci�cu dwa ko�a, kt�re nie id� t� sam� kolej� i kt�re nie zostawi� odcisku w tym samym pyle? Czy to moja wina, �e gdy spa�em, upad�a mi twoja �za na policzek? � EL�BIETA. M�wisz do mnie pod postaci� cz�owieka, kt�rego kocha�am; oto, czemu s�ucham ci� mimo woli. Oczom moim zda si�, �e widz� Johana; ale mo�e ty jeste� tylko szpiegiem? � FANTAZJO. C� by mi z tego przysz�o? Gdyby nawet prawd� by�o, �e twoje ma��e�stwo kosztuje ci� kilka �ez, i gdybym si� o tym dowiedzia� przypadkiem, c� bym zyska� na rozg�aszaniu? Nikt nie da�by mi ani pistola, a ciebie nie zamkni�ta by do kom�rki. Rozumiem, �e to nic jest zabawne wychodzi� za ksi�cia mantua�skiego; ale, ostatecznie, to nie moja sprawa. Jutro, pojutrze, pojedziesz do Mantui w �lubnej sukni, a ja b�d� siedzia� na tym zydelku w moich starych pludrach. Czemu mia�bym ci �le �yczy�? Nie mam przyczyny pragn�� twojej �mierci; nie po�yczy�a� mi nigdy pieni�dzy. � EL�BIETA. Ale skoro przypadek zdradzi� ci to, co �ycz� sobie zachowa� w tajemnicy, czy� nie powinnam ci� wygoni� precz, z obawy nowego przypadku? � FANTAZJO. Czy mnie bierzesz za powiernika z tragedii i l�kasz si�, abym deklamuj�c wiersze nie st�pa� w �lad twego cienia? Nie wyp�dzaj mnie, prosz�. Bardzo si� tu dobrze bawi�. Ot, idzie ochmistrzyni z kieszeniami pe�nymi tajemnic. Na dow�d, �e nie b�d� s�ucha�, id� do kredensu zje�� skrzyde�ko ba�anta, kt�re marsza�ek dworu od�o�y� dla swej �ony. (Wychodzi). � OCHMISTRZYNI wchodzi. Czy wiesz straszliw� rzecz, droga El�bieto? � EL�BIETA. O czym m�wisz? Dr�ysz ca�a. � OCHMISTRZYNI. Ksi��� nie jest ksi�ciem, adiutant r�wnie�. Istna bajka. � EL�BIETA. Co ty mi za szarady zadajesz? � OCHMISTRZYNI. Cyt! cyt! Zwierzy� mi to w�a�nie jeden z oficer�w ksi�cia. Ksi��� Mantui to prawdziwy Almawiwa; jest przebrany i ukrywa si� w�r�d �wity; chcia� bez w�tpienia ujrze� ci� i pozna� w czarodziejski spos�b. Jest przebrany, �w wspania�y pan, przebrany jak Lindor; ten, kogo ci przedstawiono jako przysz�ego ma��onka, to tylko adiutant, nazwiskiem Marmoni. EL�BIETA. Nie podobna! � OCHMISTRZYNI. To pewne, tysi�c razy pewne. Godny pan jest przebrany, niespos�b go pozna�, nadzwyczajna rzecz. � EL�BIETA. Wiesz to, powiadasz, od jego oficera? � OCHMISTRZYNI. Tak, ze �wity. Mo�esz go sama wypyta�. � EL�BIETA. I nie wskaza� ci w�r�d orszaku prawdziwego ksi�cia? � OCHMISTRZYNI. Wyobra�asz sobie, �e on sam dr�a�, nieboraczek, zwierzaj�c t�. tajemnic�! Powiedzia� mi to, bo pragn�� odda� ci przys�ug�, a wiedzia�, �e ja ci� uprzedz�. Co do Marinoniego, to pewne; ale prawdziwego ksi�cia mi nie pokaza�. � EL�BIETA. To dawa�oby do my�lenia, gdyby by�o prawd�. Id�, przyprowad� mi tego oficera. � (Wchodzi pa�). � OCHMISTRZYNI. Co si� sta�o, Flamel? Jeste� zdyszany. PA�. Och, pani! To mo�na umrze� ze �miechu. Nie �miem m�wi� wobec Jej Wysoko�ci. � EL�BIETA. M�w, czy jeszcze co� nowego? � PA�. W chwili gdy ksi��� Mantui wje�d�a� konno na dw�r na czele swojej �wity, peruka jego unios�a si� w powietrze i nagle znik�a. � EL�BIETA. Dlaczego? Co za g�upstwo! � PA�. Pani, niech zgin� je�li to nieprawda. Peruka unios�a si� w g�r�, z�owiona na w�dk�. Znale�li�my j� w kredensie, obok st�uczonej butelki; nie wiadomo, kto si� dopu�ci� tej psoty. Ale ksi��� jest w�ciek�y i przysi�g�, �e je�li sprawca nie b�dzie ukarany �mierci�, on wyda wojn� twemu, ojcu i spustoszy wszystko ogniem i �elazem. � EL�BIETA. Chod� pos�ucha� ca�ej tej historii, moja droga. Powaga zaczyna mnie opuszcza�. � (Wchodzi drugi pa�). I c�, jakie nowiny? � DRUGI PA�. Pani, b�azen Kr�la Jegomo�ci jest w wi�zieniu: to on z�owi� peruk�. � EL�BIETA. B�azen w wi�zieniu? Na rozkaz ksi�cia? � PA�. Tak, Wasza Wysoko��. � EL�BIETA. Chod�, droga opiekunko, musz� si� w to wmiesza�. � (Wychodzi z ochmistrzyni�). � Scena VI Ksi���, Marinoni. � KSI���. Nie, nie, pozw�l mi zdj�� mask�. Czas, abym wybuchn��. To nie ujdzie na sucho. Kro�set bomb! Z�owi� kr�lewsk� peruk� na w�dk�! Czy jeste�my u barbarzy�c�w? Czy jest jeszcze pod s�o�cem cywilizacja i obyczajno��? Pieni� si� z w�ciek�o�ci, oczy mi wy�a�� na wierzch. � MARINONI. Gubisz wszystko, ksi���, t� gwa�towno�ci�. KSI���. A ten ojciec, ten. kr�l bawarski, ten monarcha s�awiony we wszystkich zesz�orocznych kalendarzach. Ten cz�owiek o tak przyzwoitej fizjognomii, wyra�aj�cy si� w spos�b pe�en taktu, p�ka ze �miechu, widz�c peruk� swego zi�cia dyndaj�c� w powietrzu. Ostatecznie, Marinoni, przyznaj�, �e �ci�gni�to, w gruncie rzeczy, twoj� peruk�; ale czy� to nie by�a i tak peruka ksi�cia Mantui, skoro to jego �wiat widzia� w twej osobie? Kiedy pomy�l�, i� gdybym to by� ja, jak tu stoj�, moja peruka by�aby mo�e... Ha! istnieje Opatrzno��; kiedy B�g zes�a� mi nagle my�l tego przebrania, kiedy mi przeszy�a m�zg ta b�yskawica: �trzeba, abym si� przebra�", los przewidzia� w�wczas t� op�akan� przygod�. On to ocali� od niezno�nego wr�cz afrontu g�ow�, kt�ra w�ada moim ludem. Ale, na Boga, wszystko musi si� wyja�ni�. Zbyt d�ugo ju� sprzeniewierzam si� swej godno�ci. Skoro gwa�c� i szarpi� nielito�ciwie boski i ludzki majestat, skoro nie ma ju� rozeznania dobrego i z�ego, skoro kr�l wielu tysi�cy ludzi parska �miechem, niby prosty komucha, na widok peruki � Marinoni, oddaj mi m�j str�j. � MARINONI zdejmuj�c str�j. Je�li monarcha m�j rozka�e, got�w jestem �cierpie� dla� tysi�czne m�czarnie. � KSI���. Znam twoje po�wi�cenie. P�jd�, wytn� kr�lowi prawd� w oczy. � MARINONI. Odtr�ca ksi��� r�k� kr�lewny? To� zerka�a, na ksi�cia przez ca�y obiad w spos�b bardzo oczywisty. � KSI���. My�lisz. Gubi� si� w otch�aniach w�tpliwo�ci. W ka�dym razie, chod�; p�jdziemy do kr�la. � MARINONI trzymaj�c str�j. Co mam uczyni�, Wasza Wysoko��? � KSI���. W�� jeszcze na chwil�. Oddasz mi go niebawem; tym bardziej oniemiej�, skoro spod tego oliwkowego fraczka ozw� si� tonem, jaki mi przystoi. Scena VII Wi�zienie. � FANTAZJO sam. Nie wiem, czy istnieje Opatrzno��, ale lubi� w ni� wierzy�. Oto biedna kr�lewna mia�a wbrew ch�ciom za�lubi� potwornego bydlaka, prowincjonalnego chmyza, kt�remu traf upu�ci� na g�ow� koron�, niby �w eschylesowy orze� ��wia. Wsz