9590

Szczegóły
Tytuł 9590
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9590 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9590 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9590 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOHANNES MARIO SIMMEL Odpowie ci wiatr Tytu� orygina�u Die Anlwort kennt nur der Wind 1973 Prze�o�y�a z niemieckiego Irena T. S�awi�ska 1995 Akcja tej powie�ci rozgrywa si� g��wnie w Cannes i okolicy. Do miasta tego nale�� hotele, jachty, kasyna gry, sklepy, restauracje i wiele innych miejsc oraz kr�g szacownych os�b, kt�re tam �yj� i pracuj�. Uzyska�em od nich wyra�ne przyzwolenie na pos�ugiwanie si� ich nazwiskami i zaanga�owanie do dzia�a� fabularnych. Obok tego w mojej ksi��ce pojawia si� drugi kr�g os�b, wymy�lonych tak samo, jak ca�a fabu�a. Jakiekolwiek podobie�stwo z rzeczywistymi faktami i instytucjami, szczeg�lnie z kryzysami walutowymi, manipulacjami finansowymi i mi�dzynarodowymi sp�kami lub z osobami z tego drugiego kr�gu - jest przypadkowe. J.M.S. Dla Agnelet PROLOG Noc by�a ciemna bez gwiazd i ksi�yca, W kt�r� stron� by� spojrza�, widzisz Arymana, Niby w�� czarny paszcz�k� otwiera. Niebo - jak ugodzone morderczym �elazem - Twarz ma - zda si� - ukryt� pod kirem. Wiruj�ce niebiosa zastyg�y w bezruchu - Rzek�by� - �pi� za t� �a�obn� zas�on�. Ksie�ycolica przysz�a wtedy do ogrodu, Przynios�a �wiec�, zapali�a lamp�, Noc ciemn� w dzie� �wi�teczny dla mnie zamieni�a. Rzek�a - ze starych poda� bajk� ci opowiem, Pos�uchaj ba�ni i niech ro�nie mi�o��. Wed�ug Ferdousiego, perskiego poety (939-1020) prze�o�y�a Maria Sk�adankowa Ch�opak zakr�ci� nad g�ow� d�ugim ko�cem liny, a stary pochwyci� j� zr�cznie i wybiera�. Sk�adak, do kt�rego �w ch�opiec pom�g� mi i Angeli zej�� z jachtu, ko�ysa� si� teraz �agodnie na fali, dryfuj�c ku schodom wykutym w ska�ach po�udniowo-zachodniego nabrze�a Cap d�Antibes. Starzec sta� na stopniu ju� obmywanym przez wod�. Morze by�o tutaj ciemnoszafirowe, lecz tak przejrzyste, i� widzia�em dno, a na nim wszystkie od�amki skalne, ka�d� ro�lin�. I roje male�kich rybek czmychaj�cych na boki, kt�re by�y jak ig�y, jak setki igie�. Stary przyci�gn�� ��dk� do schod�w. W jasnych lnianych spodniach boso brodzi� z zamoczonymi nogawkami w wodzie. Nosi� mocno wyp�owia�� be�ow� koszul�, na g�owie p�aski kapelusz z szerokim rondem. �ycie nie oszcz�dza�o go chyba, by� zgarbiony i sterany wiekiem. Jego d�onie pokrywa�y grube sploty �y�, p�askie paznokcie by�y po�amane, sk�ra na stopach, ramionach, r�kach i twarzy przypomina�a kruchy pergamin. Chyba od dziecka sp�dza� ca�e dni na s�o�cu, wietrze i nad wod�. Mia� przyjazn� twarz, mimo ostro rysuj�cych si� ko�ci policzkowych, i u�miecha� si� do nas, ale tylko oczami, kt�re by�y tak samo szafirowe jak morze. Zacisn�� mocno usta, poch�oni�ty ca�kowicie wybieraniem liny i tym, �eby sk�adak utrzyma� w stanie r�wnowagi. By� na pewno bardzo stary, lecz ci�gle jeszcze pracowa�. Zachowa� jednak jasne i przenikliwe spojrzenie. Ch�opiec zwinnie i szybko dosta� si� na schody. Nazywa� si� Pierre i by� drugim majtkiem na jachcie zakotwiczonym teraz na morzu. Odziany w bia�e spodnie i bia�� koszul�, chodzi� boso, jak my wszyscy tutaj. M�g� mie� dwadzie�cia jeden lat. Kapitan za�, maj�cy na imi� Max, liczy� sobie osiemdziesi�t dwa. Pierre zna� si� ze starym, m�wili sobie po imieniu. Poda�em ch�opakowi buty Angeli i swoje i stan��em w �odzi, Pierre schwyci� mnie za r�k� i zeskoczy�em na l�d. Potem poda�em d�o� Angeli i ona r�wnie� znalaz�a si� na brzegu. - Bonjour, madame - odezwa� si� stary cz�owiek - bonjour, monsieur. Pi�kny mamy dzisiaj dzie�, prawda? - A tak - odpar�em - bardzo pi�kny. - Ale i gor�cy - doda� stary. - O, tak - zgodzi�em si�. - Wyj�tkowo gor�cy. M�wili�my po francusku, stary z jakim� szczeg�lnym akcentem, kt�ry zwr�ci� uwag� Angeli. - Pan jest chyba z Marsylii? - Z Marsylii, madame, rzeczywi�cie - potwierdzi�. Teraz gdy Pierre odebra� od niego lin� i wr�ci! do sk�adaka, u�miecha� si� ju� nie tylko oczami, ale i ustami. Ods�oni� pi�knie wykonan� protez� 0 idealnie r�wnych z�bach, kt�re zal�ni�y w s�o�cu. Si�gn��em do kieszeni po dziesi�ciofrank�wk�, stary to zobaczy�. - Niech pan da spok�j, monsieur - rzek�. - Na pewno b�dziecie wraca�. Je�li pan w�wczas b�dzie �askaw... Ale to naprawd� niepotrzebne. - Oczywi�cie, �e potrzebne - wtr�ci�a si� Angela. - Wszyscy musimy z czego� �y�. Jak d�ugo pan tutaj pracuje? - Od �witu do p�nocy, madame. A cz�sto i d�u�ej. Stale kto� tu przyje�d�a i cz�sto wraca dopiero p�n� noc�. �pi�, o, tam, w tej zielonej chatce. Mi�dzy kolczastymi zaro�lami i wysok� traw� sta�y ma�e, liche drewniane bungalowy. S�ysza�em, �e owe domki wynajmowano parom, kt�re chcia�y mi�o sp�dzi� czas. Par nigdy nie brakowa�o, wolnych chat prawie zawsze, ale chyba stary jedn� z nich posiada� na w�asno��. - Czasem to i tutaj si� zdrzemn� za dnia, kiedy s�o�ce bardzo pali - powiedzia� z ledwie widocznym b�yskiem w oku. - W upa� nie nale�y pi�, ale niekiedy, wie pani, czuj� si� niespecjalnie i pozwalam sobie na �yk albo dwa, a potem �pi�, dop�ki mnie nie zawo�aj�. - Co pan pije? - zainteresowa�a si� Angela. - Piwo - odpar� starzec. - To dobra rzecz. - O tak - przyzna�a Angela i mrugn�wszy porozumiewawczo, u�miechn�a si� do niego. Tymczasem Pierre uruchomi� silnik, ��d� zatoczy�a wielki �uk, znaczony �ladem wysokiej fali, i pop�dzi�a w stron� jachtu. Pierre mia� przewie�� teraz Trabaud�w i ich psa, bo nie pomie�ciliby�my si� wszyscy w sk�adaku. Do Trabaud�w w�a�nie nale�a� ten jacht, nazywaj�cy si� �Shalimar�. Angela w�o�y�a buty, ja zrobi�em to samo i spojrza�em na zegarek. By�a za dwadzie�cia druga - zosta�a mi zatem jeszcze godzina 1 jedena�cie minut �ycia. - Co pan robi� w Marsylii? - zainteresowa�a si� Angela. - Mieszka�em tam z �on�. Ale jako kapitan frachtowca stale by�em poza domem, nieraz miesi�cami. Therese nie pochodzi�a z Marsylii, przyjecha�a z p�nocy, z Limoges, mimo to czu�a si� tutaj dobrze, przynajmniej na pocz�tku. - By� gadatliwy jak wszyscy starzy m�czy�ni. - Moja �ona by�a bardzo �adna, ale c�, du�o m�odsza ode mnie. Kiedy� po powrocie z rejsu nie zasta�em jej w domu. Zostawi�a mi list. - Wy�owi� z morza butelk� piwa na drugim sznurku, otworzy� j�, otar� wierzchem d�oni szyjk� i poda� zdobycz Angeli. - Spr�buje pani? - W taki upa�? - zdziwi�a si�. - A pan? - Ja tak�e dzi�kuj� - rzek�em. Przytkn�� butelk� do ust i dobrze z niej poci�gn��. Tu� pod nami bia�e fale z bulgotem obija�y si� o stopnie schod�w. - Wiecie pa�stwo, to by� hodowca mimoz z Grosse. Zna�em go. Bardzo dobrze si� prezentowa�. Mia� tyle lat co Therese. W li�cie napisa�a mi, �e kocha tego cz�owieka, a on j�, i �e musz� jej przebaczy�. - I pan przebaczy�? - spyta�a Angela. - By�em przecie� du�o starszy od niej... - to rzek�szy, stary ponownie zanurzy� butelk� w morzu. Angela wpatrywa�a si� we� nieruchomym wzrokiem. - A mo�e nie? - spyta�. - Mo�e nie powinienem by� jej przebaczy�? Angela ci�gle widzia�a tylko jego. - No, dobrze - wyzna� stary. - Nigdy jej nie przebaczy�em. I nigdy nie przebacz�. Nienawidz� jej. - Nieprawda - zaoponowa�a. - Gdyby to by�a nienawi��, dawno by jej pan przebaczy� i zapomnia� o niej. - Madame - powiedzia� - nikt jeszcze ze mn� nie rozmawia� w ten spos�b. To prawda, �ony nigdy nie nienawidzi�em, zawsze j� kocha�em. Kocham j� do dzisiaj, chocia� nawet nie wiem, czy jeszcze �yje, czy umar�a. Ale to ju� nie ma �adnego znaczenia, prawda? - �adnego - przyzna�a Angela. - Monsieur, gratuluj� panu - rzek� stary. - Ta pani ma wielkie serce i jasny rozum. Wspania�a kobieta. (Une chic femme - tak powiedzia�). Angela, wci�� si� u�miechaj�c, spojrza�a teraz na mnie i �cisn�a moj� d�o�. Kiedy si� u�miecha�a, w zewn�trznych k�cikach jej oczu tworzy�y si� drobniutkie, delikatne zmarszczki. - Wtedy zacz��em pi� - zwierza� si� dalej. - Przez d�ugi czas wszystko uk�ada�o si� bardzo dobrze. Potem spotka�o mnie nieszcz�cie. Na morzu. Straci�em patent. Przesta�em na zawsze by� kapitanem. Zabroniono mi nawet wchodzi� na statek. - Jakie to straszne - westchn�a wsp�czuj�co Angela. - Nie tak straszne jak to, co wydarzy�o si� p�niej. Cz�owiek mo�e ima� si� r�nych zaj��. Pracowa�em wzd�u� ca�ej zatoki, od Marsylii po Menton�. Potem, gdy ju� nie nadawa�em si� do ci�kiej pracy, znalaz�em sobie l�ejsz�, a ostatnio w�a�nie t�. Jestem tu bardzo szcz�liwy, mam przyjaci� na Cap d�Antibes. Tylko gdy my�l� 0 Therese... - Rozumiem - rzek�a Angela. - Nie, ju� o niej nie my�l�. Nigdy ju� o niej nie my�l�. Tak jest od lat. - Usiad� na stopniu i patrzy� na swoje pop�kane, wielkie d�onie. Angela odci�gn�a mnie na bok. - Chod� - powiedzia�a. - Teraz ju� nie wie, �e tu jeste�my. Jest ze swoj� Therese. - W dali us�ysza�em bicie zegara na wie�y ko�cielnej. By� kwadrans przed drug�. - Musimy si� �pieszy� - ponagli�a Angela. - Tak - zgodzi�em si�. Szli�my razem schodami w g�r�. Prowadzi�y do �cie�ki, kt�ra ��czy�a przysta� z restauracj� �Eden Roc� nale��c� do hotelu �Du Cap�. Do przebycia pozosta�o tylko par�set metr�w. Widzia�em ludzi opalaj�cych si� na skalnych tarasach poni�ej restauracji, dostrzeg�em Liz Taylor z Richardem Burtonem, hiszpa�skiego kandydata do tronu, Juana Carlosa, i �yj�cego na emigracji kr�la Grecji z �on�, 1 wielu ksi���t, ksi�ne, hrabi�w i baron�w, siedz�cych za sto�em ameryka�skich potentat�w stalowych, i Curda Jiirgensa, Henry�ego Kissingera i Beguma, i wielu innych, spotykanych w �Eden Roc�, gdzie przesiadywali przy aperitifach. U�wiadomi�em sobie nagle, �e chyba musia�em zwariowa�, ��daj�c, by ze wzgl�du na tych bardzo bogatych i s�awnych ludzi, kt�rzy tutaj si� zbierali, moje spotkanie z um�wionym cz�owiekiem odby�o si� w�a�nie w �Eden Roc�. I gdyby nie Angela, kt�ra dotrzymywa�a mi kroku, w przyp�ywie nag�ego strachu zrezygnowa�bym z planu i uciek� z tego miejsca, nie wiem tylko dok�d, bo nie by�o ju� dla mnie ratunku po tym wszystkim, co si� sta�o i co zrobi�em. Ale ona by�a przy mnie, �ciska�a moj� d�o�, szed�em wi�c dalej �cie�k� wzd�u� b��kitnego morza, pod b��kitnym niebem, pomi�dzy drzewami pomara�cz i cytryn, pomi�dzy piniami, palmami, sosnami i eukaliptusami, pomi�dzy r�ami, go�dzikami i sk��bionymi zaro�lami obsypanymi z�ocisto��tym kwieciem, kt�rego nazwy nie zna�em. Szed�em szybko i ze zdumieniem stwierdzi�em, �e lewa noga wcale mnie nie boli. Dlaczego teraz nie boli? Bola�a przecie� na pok�adzie �Shalimara�. Czy to z powodu zdenerwowania? A mo�e wszystko jest pomy�k� i uda mi si� z tego wyj�� ca�o? Nie, m�wi�em sobie, to niemo�liwe. Musisz wierzy� doktorowi Joubertowi ze szpitala Broussailles. To znakomity lekarz, a ty chcia�e� us�ysze� prawd�. Znasz j� teraz, musisz si� wi�c z ni� pogodzi�. Wiesz, m�j stary, m�wi�em do siebie, to ci�ar nad si�y, ale na pewno wytrzymasz. Dlatego przecie� tutaj jeste�. - A oto Marcel - zwr�ci�em si� do Angeli. - Rzeczywi�cie - odpowiedzia�a. Rozmawiali�my ze sob� po niemiecku, chocia� Angela Delpierre by�a Francuzk�, a ja j�zykiem francuskim pos�ugiwa�em si� swobodnie. M�wi�a p�ynnie, cho� z lekkim obcym akcentem. - Boli ci� noga? - Nie. - To by�o k�amstwo, gdy� teraz wreszcie, prawie z ulg�, poczu�em znowu przeci�g�y b�l, kt�ry tak dobrze zna�em. Wi�c jednak, pomy�la�em. - Nie - powt�rzy�em - w og�le nie boli, Angelo. Musz� temu staremu koniecznie da� dziesi�tk�. Zatrzyma�a si� nagle i obj�a mnie, przylgn�a ca�ym cia�em, byli�my teraz jak jedno istnienie. Poca�owa�a mnie delikatnie w usta. Wtedy zobaczy�em w jej ogromnych br�zowych oczach �zy. - Co ci jest? - Nic, naprawd� nic, Robercie. - Ale� tak - powiedzia�em. - Co� przede mn� ukrywasz... Przytuli�a policzek do mojego policzka i kiedy by�em odwr�cony plecami do morza, a ono odbija�o si� w jej oczach, us�ysza�em szept: - Dzi�ki ci, Bo�e, dzi�ki, �e mog� prze�ywa� co� tak cudownego. B�agam, chro� nas oboje, Bo�e. Uczyni�, co zechcesz, ale chro� nas, prosz�. My�la�em o tym, co si� sta�o, o tym, czego dokona�em, i co musia�em jeszcze zrobi�, i o tym wreszcie, co mnie czeka. By�em bardzo rad, �e Angela nie mog�a w tym momencie zobaczy� mojej twarzy. Przed sob� mia�em szerok� ulic�, wysypan� o�lepiaj�co bia�ym, drobnym �wirem. Jej pobocza porasta�y cedry, palmy i starannie przystrzy�one �ywop�oty. W dali, podobny do zamku z ��t� fasad�, sta� hotel �Du Cap� otoczony ogrodami, kt�re p�on�y wszystkimi kolorami. W miejscach nie wysypanych �wirem �cie�ka i ziemia po�yskiwa�y matow� czerwieni�. Angela przytuli�a si� do mnie jeszcze mocniej i w�wczas poczu�em zapach jej sk�ry, kt�ry przypomina� wo� �wie�ego mleka, i pomy�la�em, �e wszystko, nawet to najgorsze, czego si� dopu�ci�em, b�d� m�g� dok�adnie wyt�umaczy� przed Bogiem nasz� mi�o�ci� i �e B�g mi przebaczy, gdy� On wszystko rozumie i potrafi przebacza�. Czu�em, �e serce Angeli bije bardzo szybko. - Bonjour, Marcel! - zaskrzecza�a papuga, kt�ra sama siebie nazywa�a Marcelem. Stali�my przed jej olbrzymi� klatk� na skraju czerwonawej drogi prowadz�cej do �Eden Roc�. Znowu dokucza�a mi lewa stopa. Tego wczesnego czwartkowego popo�udnia, 6 lipca roku 1972, by�o okropnie gor�co. Od lat ju� nie znosi�em upa��w i pot �cieka� mi po ciele, chocia� mia�em na sobie tylko cienk� niebiesk� koszul�, bia�e spodnie i mi�kkie bia�e pantofle na bosych stopach. Nagle wyda�o mi si�, �e trac� si�y. Zawirowa�o mi w g�owie, ale wiedzia�em, �e to na skutek gor�ca. Musia�em tu jednak pozosta�, p�ki nie zjawi si� �w cz�owiek, z kt�rym by�em um�wiony. Spogl�da�em na morze, na zakotwiczone jachty, niekt�re bardzo du�e. Opr�cz francuskich powiewa�y na nich r�wnie� ameryka�skie, niemieckie, angielskie, w�oskie, szwajcarskie, belgijskie i B�g wie jeszcze jakie bandery. Claude i Pas�uale Trabaudowie schodzili w�a�nie do sk�adaka po przerzuconej z pok�adu drabince. Pies znajdowa� si� jeszcze na pomo�cie i biega� po nim niespokojnie. Powietrze sta�o nieruchomo. Odwr�ci�em wzrok w prawo i ponad wod� zobaczy�em kolorowy port i domy Juan-les-Pins, a dalej niewyra�ne w blasku s�o�ca i upa�u zarysy Starego i Nowego Portu w wielkiej zatoce, palmy wzd�u� Croisette, a za ni� bia�e hotele. Jakie� nierzeczywiste by�o to wszystko, to ca�e miasto ze swymi budowlami, willami i rezydencjami, kt�re kry�y si� w wielkich ogrodach na zboczu. Na prawo, w dzielnicy La Californie, rozci�gaj�cej si� we wschodniej cz�ci Cannes, mieszka�a Angela. Nie potrafi�bym rozpozna� poszczeg�lnych budynk�w, ale wiedzia�em, �e mam przed sob� sw�j dom, swoj� ojczyzn�. Nasz� ojczyzn�, nasze ognisko domowe, poniewa� Angela i jej mieszkanie by�y wszystkim, co mog�em uzna� za swoje, co mia�em na tym �wiecie. Tylko to i pi�tna�cie milion�w marek. To, czego jeszcze pragn��em, mia�o w�a�nie si� spe�ni�. - Beautiful lady! - zawo�a� Marcel, patrz�c na Angel� czarnymi jak guziczki, b�yszcz�cymi oczyma. Ja r�wnie� przypatrywa�em si� Angeli. By�a nie tylko pi�kn�, ale najpi�kniejsz� kobiet�, jak� kiedykolwiek zna�em. W�osy mia�a �wietli�cie rude, twarz szczup�� i poci�g��, z ogromnymi br�zowymi oczami. Angela Delpierre by�a dok�adnie tego samego wzrostu co ja. Mia�a trzydzie�ci cztery lata, a ja czterdzie�ci osiem i to mnie pocz�tkowo bardzo deprymowa�o i niepokoi�o. Teraz przesta�o by� wa�ne. By�o cudownie. Mia�a pi�kne cia�o, wszystko w niej by�o doskona�e. Kocha�em jej mi�kkie, tkliwe usta z lekko wywini�tymi wargami i ma�e uszy, nos i piersi, p�aski brzuch i d�ugie nogi. Kiedy tylko mog�a, przebywa�a na powietrzu, tote� jej sk�ra pachnia�a �wie�o�ci� i s�o�cem, kt�re j� br�zowi�o. Tego dnia ubrana by�a w spodnie, do�em szerokie, g�r�, jak moje, bardzo obcis�e, do tego bia�y pulower o ciekawym kroju, bez r�kaw�w, opinaj�cy cia�o, z trykotowym splotem, wyko�czony u g�ry ko�nierzem lu�no uk�adaj�cym si� na przodzie. Z ty�u g��boki dekolt ods�ania� opalone plecy. Lakierki Angeli, o szerokich, masywnych obcasach i bia�ych noskach, zdobi�y ma�e niebieskie kotwice. Nie malowa�a si� i nie u�ywa�a perfum. Zupe�nie nie przywi�zywa�a wagi do makija�u, co mi bardzo odpowiada�o. Na serdecznym palcu lewej r�ki nosi�a obr�czk� wysadzan� uko�nie brylantami, kt�re mieni�y si� w s�o�cu t�czowo. - Ju� trzy minuty po drugiej - zauwa�y�a. - Tw�j cz�owiek si� sp�nia. - Tak - odpar�em. � Ale przyjdzie, na pewno. Musi przyj��. Brandenburg sam go zapowiedzia�, osobi�cie zaszyfrowa� dla mnie nowe polecenia i przekaza� temu cz�owiekowi pieni�dze, �ebym m�g� op�aci� informator�w. - Dlaczego w�a�nie tutaj musimy si� z nim spotka�? - M�wi�em ci ju� przecie�, Angelo. Po tym wszystkim, co zasz�o, trzeba unika� ryzyka. Tutaj, w jasny dzie�, w otoczeniu tylu ludzi, nie ma mowy o niespodziankach. Brandenburg chce mie� pewno��. Ja tak�e. Nie chc�, �eby tak jak innym co� mi si� przytrafi�o. - O Bo�e - westchn�a Angela. - Gdyby mia�o ci si� co� sta�... gdyby� umar�, to ja te� umr�. Patetycznie to brzmi, ale wiesz, �e to prawda. - Tak - odpar�em - wiem. - Bez ciebie nie mog�abym �y�. - Ani ja bez ciebie - powiedzia�em i z niepokojem pomy�la�em o s�owach, kt�re w�a�nie pad�y, i o tym, jak u�o�y�oby si� �ycie Angeli, gdyby mnie zabrak�o. Czy potrafi�aby rzeczywi�cie zdecydowa� si� na krok, o kt�rym przed chwil� m�wi�a? Nie wierzy�em w to. Wszystko przygotowa�em na wypadek, gdyby musia�a �y� dalej beze mnie. - Czy du�o pieni�dzy przyniesie ci ten cz�owiek? - spyta�a. - O, tak - potwierdzi�em. - Bardzo du�o pieni�dzy. ��daj� ich ludzie, kt�rzy co� wiedz�. A wi�c znowu j� oszuka�em. Nie mia�em wyboru. Angela nigdy nie powinna dowiedzie� si� prawdy o tym spotkaniu. Rzeczywi�cie by�em tu um�wiony z pewn� osob�, ale bynajmniej nie z kurierem mego szefa. �w m�czyzna, tu nie min��em si� z prawd�, mia� przynie�� pieni�dze, du�o pieni�dzy. Ale to by� dopiero pocz�tek, a najgorsze mia�o dopiero nadej��. Tak zadecydowa�em. Nie by�em ju� tym samym cz�owiekiem, za jakiego si� uwa�a�em jeszcze przed dwoma miesi�cami. Obcuj�c z �ajdakami, sam sta�em si� �ajdakiem, ale by�o mi to oboj�tne. Ona nie mia�a o tym poj�cia. Wszystko straci�o dla mnie sens. Na tym plugawym �wiecie liczy� si� ju� tylko jeden cz�owiek - Angela. Nigdy nie kocha�em tak bardzo �adnej kobiety. Ona te� nigdy tak nikogo nie kocha�a. Ta �wiadomo�� powinna sta� si� ubezpieczeniem na �ycie, na �ycie tej, kt�r� tak uwielbia�em. Dlatego ja r�wnie� modl� si� teraz do Boga, �eby mi pozwoli� spisa� do ko�ca wszystko to, co prze�y�em. Nie zale�y to od moich umiej�tno�ci, a tylko od czasu, jaki mi pozosta�. - A je�li temu cz�owiekowi co� si� sta�o? - niepokoi�a si� Angela. - A c� by si� mog�o sta�? Na pewno przyjdzie. Mo�emy by� 0 to zupe�nie spokojni. - Ba�em si� jednak, �e strac� panowanie nad sob�, i niezgrabnie wyci�gn��em z kieszeni koszuli paczk� papieros�w. Nie powinienem pali�, ale jakie to mia�o znaczenie? Teraz, kiedy zna�em ju� prawd�, wolno mi by�o wszystko. Oto ca�a przyjemno��, pomy�la�em. Dym podra�ni� mi krta� i zakas�a�em. - Smoke too much - odezwa� si� Marcel. - Ma racj� - przyzna�a Angela. - To pierwszy papieros dzisiaj - usprawiedliwi�em si�. Ale czy to wa�ne, ile ich jeszcze b�dzie, przemkn�o mi przez my�l. - Obieca�e�, �e ju� nie b�dziesz pali�. Rzuci�em papierosa na czerwon� ziemi� i przydepta�em. - Dzi�kuj� - rzek�a Angela. Po�o�y�a r�k� na moim ramieniu 1 ju� to przelotne poczucie wsp�lnoty uszcz�liwi�o mnie i pozwoli�o 0 wszystkim zapomnie�. O przesz�o�ci, tera�niejszo�ci, a nawet niedalekiej przysz�o�ci. - Zbli�aj� si� Trabaudowie - uprzedzi�a Angela. Rzeczywi�cie, do przystani wielkim �ukiem podp�ywa�a ��dka. Pomy�la�em, �e niepunktualno�� wys�annika ma swoje dobre strony, poniewa� pro si�em Claude�a Trabauda, �eby mo�liwie dyskretnie zrobi� jemu 1 mnie par� zdj��. Claude mia� �wietny aparat fotograficzny, ja za� chcia�em mie� na zdj�ciu cz�owieka, na kt�rego czeka�em, jego i mnie oraz sam moment przejmowania pieni�dzy. Wszystko idzie dobrze, stwierdzi�em. W dole zaturkota�a motor�wka, w kt�rej siedzia�o trzech mnich�w w bia�ych habitach. Zna�em ich, mieszkali w klasztorze cysters�w na Wyspie �wi�tego Honorata. By�a jeszcze druga, mniejsza wysepka, �wi�tej Ma�gorzaty - Ile Sainte-Marguerite; obie le�a�y nie dalej ni� kilometr od l�du. Angela tak�e zna�a zakonnik�w, byli�my kiedy� na ich wyspie. Pokiwa�a r�k� i wszyscy trzej odwzajemnili pozdrowienie. Produkowali likier o nazwie �Lerina�. - Zakonnicy przywie�li �Lerin� do �Eden Roc� - oznajmi�a Angela. - Zawsze j� tam dostarczaj�. �ledzi�em motor�wk� i w bursztynowym blasku s�o�ca, bardzo niewyra�nie, wy�owi�em zn�w w oddali Cannes. Angela spojrza�a na mnie i pod��y�a za moim wzrokiem. - Jak tylko za�atwimy wszystko, zaraz wracamy do domu - o�wiadczy�a. - No jasne - zgodzi�em si�. - Koniecznie. - Chcesz tego? Naprawd�? - Bardzo i naprawd�. - Nie tak bardzo jak ja. Rano �wiadomo�� tego, �e jeste� obok mnie, by�a cudowna. Dla ciebie te�? - Te�, kochanie. - Chc�, �eby� zawsze by� ze mn� szcz�liwy. - A ja chc� tego samego dla ciebie. - Wiesz, co mi si� marzy? - szepn�a. - Mie� ci� blisko siebie. Jak tylko wr�cimy do domu, b�dziemy znowu szale�. - I to jak! - westchn��em. - A potem porozmawiamy, na stawimy p�yt� i pos�uchamy ostatnich wiadomo�ci w telewizji. I zn�w wr�cimy do rozmowy, jak zawsze, zanim nie zacznie �wita�. Sk�adak z Trabaudami i psem dobija� ju� prawie do nabrze�a. - A jak nas zm�cz� rozmowy - ci�gn�a Angela - i jedno za�nie, to drugie b�dzie musia�o je natychmiast obudzi�. Ja ciebie, a ty mnie. Przysi�gali�my to sobie, pami�taj. - Zbudz� ci�, Angelo, jak ju� nieraz robi�em. - A ja obudz� ciebie. Nie powinni�my tyle spa�. We �nie nie s�yszymy si�, nie widzimy i nie czujemy. - Ano nie. Powinni�my naprawd� sypia� tylko troch�. - Sen jest jak �mier� - stwierdzi�a Angela. - Ludzie obchodz� si� tak z czasem, jakby dane im by�o �ycie wieczne. A przecie� nikt nie wie, ile mu jeszcze zosta�o: rok, pi�� lat, minuta. - M�wi�em to ju�. - I ja w to wierz� - rzek�a. - Chcia�abym si� z tob� zestarze�, Robercie... A po k��tni nie powinni�my nigdy zasypia�, zanim si� nie pogodziny. Je�li si� kiedy� pok��cimy... - Nigdy! - Ale mo�e si� zdarzy�... O jaki� drobiazg... Je�li wi�c pok��cimy si� o jak�� b�ahostk�, musimy sobie koniecznie przebaczy�, jeszcze przed za�ni�ciem. - Koniecznie. - Ach, Robercie - powiedzia�a. - Ka�dy dzie� jest dla mnie cudowny i ka�dy wiecz�r, i ka�da noc. Ka�dy u�cisk. Ka�de twoje spojrzenie. Ka�de s�owo, kt�re wypowiadasz. Ka�dy krok, gdy id� obok ciebie. Ka�dy ranek jest wspania�y, kiedy si� budz�, a ty le�ysz ko�o mnie. - Odt�d zawsze tak b�dzie - odpar�em. - Zawsze ty i zawsze ja, do ostatniego oddechu, do ostatniej chwili. - Tak, Robercie. - It�s paradise - odezwa� si� Marcel. Mia� racj�. To by� raj - dla mnie i dla niej. - Lucky gentleman - doda� Marcel. M�wi� o mnie. I nie myli� si�. Od o�miu tygodni by�em najszcz�liwszym cz�owiekiem na �wiecie. Mimo wszystko. A mo�e w�a�nie dlatego. - Uwielbiam ci� - powiedzia�em Angeli, kt�ra odsun�wszy si� ode mnie, patrzy�a teraz w stron� Trabaud�w wchodz�cych w�a�nie na skalne schody. - Gdybym w tym momencie musia� umrze�, by�bym najszcz�liwszym... Nie dopowiedzia�em zdania. Z potworn� si�� co� uderzy�o mnie w plecy poni�ej lewego ramienia. Run��em do przodu na czerwon� ziemi�. To strza�, pomy�la�em. Trafi�a mnie kula. Ale nie us�ysza�em �adnego huku. Pami�tam jeszcze, �e Angela krzycza�a, lecz nie rozumia�em ani s�owa, i zmartwi�em si� tym, �e staremu cz�owiekowi na przystani nie dam ju� dziesi�ciu frank�w. O dziwo, nie czu�em najmniejszego b�lu. Nie mog�em si� tylko poruszy�, nie mog�em wydoby� z siebie �adnego d�wi�ku. Dochodzi� mnie teraz g�os Angeli i coraz to inne g�osy, dono�ne i przera�one. A potem wszystko ogarn�a ciemno�� i odnios�em wra�enie, �e spadam, �e coraz szybciej i szybciej pogr��am si� w bezdennej otch�ani. Zanim straci�em �wiadomo��, zd��y�em pomy�le�: tak chyba wygl�da umieranie. To by� jego pocz�tek. Powraca�em kilkakrotnie do przytomno�ci, ale ani razu nie odzyska�em jej zupe�nie. Gdy podnios�em powieki, zobaczy�em br�zowe oczy Angeli, kt�rych nigdy nie m�g�bym zapomnie�. Angela co� m�wi�a. Jej twarz pochylona by�a tu� nad moj�, jednak nie mog�em zrozumie� s��w. Przeszkadza� w tym jaki� g�o�ny huk. D�ugo trwa�o, nim u�wiadomi�em sobie, �e to wirnik helikoptera. Lecieli�my. Helikopter wibrowa�. Le�a�em na noszach, mocno do nich przywi�zany. Cz�owiek w bieli trzyma� nade mn� butelk� z gumow� rurk�, po��czon� z przegubem mojej lewej r�ki. Tkwi�a w nim ig�a. Po zrozpaczonej twarzy Angeli p�yn�y �zy, rude w�osy opad�y na czo�o. Chcia�em co� powiedzie�, ale nie potrafi�em wykrztusi� s�owa. Ukl�k�a, zbli�y�a usta do mojego ucha i teraz j� zrozumia�em. - Prosz�, prosz�, Robercie, nie umieraj! - wo�a�a urywanymi zdaniami, szlochaj�c. - Nie umrzesz, je�li nie b�dziesz chcia�. Nie rezygnuj! Nie rezygnuj! Prosz�, prosz�, prosz�. Nie mo�esz tego zrobi�. Nie wolno ci. Jestem twoj� �on� i tak bardzo ci� kocham, Robercie. Nie rezygnuj, pomy�l o tym, co jeszcze mamy przed sob�, o naszym nowym �yciu, przecie� si� dopiero zacz�o. Czy pomy�la�e� o tym? Powiedz, prosz�! Chcia�em potwierdzi�, lecz z najwi�kszym wysi�kiem zdoby�em si� tylko na nieznaczne poruszenie g�ow�. Zupe�nie wyczerpany, musia�em zaraz zamkn�� oczy. I teraz, jak w kalejdoskopie, szybko zacz�y zmienia� si� kolory, g�osy i postacie. Wszystko zlewa�o si� ze sob� - i wszystko rozp�ywa�o. Czerwie�, pal�ca czerwie�. Moja �ona Karin, wykrzywiona grymasem pi�kna twarz, przera�liwy g�os: Ty n�dzny tch�rzu. Ty �ajdaku! Ty pospolity draniu! My�lisz, �e z tego wyjdziesz? Mylisz si�. B�g ci� ukarze, zobaczysz, zrobi to. Ty sadysto! Ty moralny sadysto! Ty czorcie! Budz� w tobie wstr�t, co? No, powiedz, powiedz, �e jestem wstr�tna. Roz�arzona czerwie� miesza�a si� teraz ze srebrnymi i z�otymi smugami. Oto W�oszka ze sztyletem w piersi. Rozp�yn�a si�. Oto m�j szef, Gustaw Branden-burg, ze swymi chytrymi �wi�skimi oczkami i szerok� szcz�k�, ordynarny i warkliwy. Nie dajesz ju� sobie rady, Robercie, co? Mo�e ta praca jest dla ciebie za trudna? Nie chcesz czy nie mo�esz? �winio, �wi�ski ryju. Z�oto, z�otem jest teraz wszystko. Za dwa lata b�d� mia� pi��dziesi�tk�, harowa�em ca�e �ycie, mam prawo do szcz�cia jak ka�dy inny cz�owiek. Tak, ale czy kosztem drugiego cz�owieka? W z�oto wlewa si� b��kit, b��kit g��bokiego morza. To przest�pstwo wyj�tkowo ohydne, poniewa� nic i nikt nie potrafi mu si� przeciwstawi�. Siedemdziesi�t miliard�w dolar�w, panie Lucas, siedemdziesi�t miliard�w dolar�w! �wiat zmierza ku przepa�ci. I nic na to nie poradzimy. Oto przemawia teraz Daniel Friese, ca�y w faluj�cym b��kicie. Friese z federalnego ministerstwa finans�w. Bogaci b�d� si� bogaci�, a biedni ubo�e�. Kto to m�wi? To s�owa starej kobiety z apteki, u�miecha si� zniech�cona, bez cienia nadziei. B��kit i srebro. Srebro, pomara�cz i ziele�, zwoje i welony. Huczy wirnik. Przeogromne oczy Angeli, przegl�dam si� w nich. Powolna muzyka. Ta�czymy z Angela na tarasie restauracji �Palm Beach�. Wszyscy tancerze ust�puj� nam miejsca. Oto flaga francuska. Znalaz�a si� obok ameryka�skiej. Pomara�czowy kolor intensywnieje. Nagle wszystkie barwy eksploduj�, staj� si� gwiazdami, rozp�dzonymi ko�ami i fontannami. Fajerwerki! Z ich blasku wy�ania si� cz�owiek w �azience, to wisielec. Nagle kolory zaczynaj� naciera�, pcha� si� pod moje p�przymkni�te powieki. Kto to? To ja. Pijany obok czarnow�osej kobiety z ustami jak otwarta rana. Jest naga, tarzamy si� w jej ��ku. Kto to... kto... o, Jessy, to ta dziwka! Teraz ziele�, wszystkie odmiany zieleni. Dwa draby ok�adaj� mnie pi�ciami, jeden trzyma, drugi wali w podbrzusze, bez przerwy. Spadam, spadam. Trzymaj mnie, Angelo, trzymaj, prosz�! Ale Angeli nie ma, jest natomiast przepastna czer�, w kt�rej pogr��am si� jak w wacie. Trac� na powr�t �wiadomo��. Mam jeszcze przed sob� trzydzie�ci dwie minuty �ycia. Dochodz� zn�w do siebie, wy�aniam si� nagle z morza kwiat�w. Bia�y ja�min, czerwone, fio�kowe, pomara�czowe kwiaty bugenwilli, niebieskie, bia�e, czerwone i fioletowe petunie, czerwone gladiole, stokrotki bia�e i ��te, to kwieciste morze Angeli, to jej ogr�d na dachu. Ma�e r�e we wszystkich kolorach nazywaj� si� �Surprise�. I go�dziki. Nie, tylko nie go�dziki. Go�dziki przynosz� nieszcz�cie. Ma�y taboret w kuchni Angeli. Ona gotuje, ja siedz� na sto�ku i przygl�dam si� jej. Oboje jeste�my zupe�nie nadzy, jest przecie� gor�co, bardzo gor�co. Czuj�, jak moje cia�o pokrywa si� potem. Na czole chusteczka, pot niknie. Huk wirnika. Teraz wszystko jest ��te, po�yskliwie ��te. Wszystko stale dro�eje. Co si� dzieje ze z�otem? Nie rozumiem, panie. Stara kobieta w aptece. Ale kto� musi przecie� wiedzie�. Tak, to si� chyba zgadza. Oto z jednej strony miliony ludzi, kt�rzy o niczym nie maj� poj�cia, a z drugiej ci nieliczni, kt�rzy znaj� ca�� prawd�. Twarze odp�ywaj�. Pijany John Kilwood we fiolecie. Zaj�ty golfem Malcolm Thorwell w szybkiej spirali z r�u. Bezbarwny Giacomo Fabiani przy stole z ruletk�, kremowy kolor. Sztywna Hilda Hellmann w ogromnym rokokowym �o�u - i znowu wszystko w z�ocie. Dlaczego gn�bi nas nieszcz�cie, panie? Dlaczego? Ach, nieszcz�cie nie zjawia si� jak deszcz, jego sprawcami s� ci, kt�rzy na tym korzystaj�. Napisa� to Brecht. Komunista. Maoista. Wszystkiemu jest winien Willy Brandt. Tak�e komunista. Wszyscy socjaldemokraci s� komunistami. �Der Spiegel� to pismo komunist�w. Czy pan r�wnie� jest komunist�, panie Lucas? Mieszanina g�os�w i kolor�w. Wszystko si� teraz kot�uje, coraz bardziej i bardziej, g�osy i postacie. Restauracja �L�Age d�Or�. Bia�o otynkowane �ciany. Niska. Staro�wiecka. Jej w�a�ciciel, Nicolai, wsuwa mi�so do okr�g�ego otworu pieca. Jego fartuch jest czerwony, koszula bia�a. Sklep jubilerski Van Cleef & Arpels przy Croisette. Jean Quemard z �on�. U�miechaj� si� do nas, do Angeli i do mnie. Co� jasno b�yska. Obr�czka! Nagle wszystko l�ni. Jestem z Angel� na tarasie jej mieszkania, wysoko nad Cannes. Wielotysi�czne �wiat�a miasta, statk�w i ulic u st�p wzg�rz Esterelu. Nieprzebrane mrowie �wiate�, czerwonych, bia�ych, niebieskich. Kochamy si�. Stajemy si� jednym w doznaniach nigdy dot�d nie przeczuwanych. Czyj to j�k? M�j. To ja. Br�z i ���. Ob�awa w La Bocca, trzask pistolet�w maszynowych. Znowu b��kit. Na kr�tko dobiega mnie dokuczliwy warkot motoru. Szaro��, szaro��, wszystko szare. D�wigi wyci�gaj� chevroleta z basenu Starego Portu. Za kierownic� martwy Alain Denon, ma�a dziura w czole, wielka w rozszarpanej potylicy. Z�oto i czerwie�. Czerwie� i z�oto. Najwi�ksze przest�pstwo naszych czas�w - nie pomszczone, nie odpokutowane i nie os�dzone-przestaje by� przest�pstwem, gdy si�ga takich rozmiar�w. Wtedy wszystko staje si� nieuchwytne, niekaralne... B��kit. Cudowny b��kit. Nasz male�ki ko�ci� w dzikim ogrodzie. Pe�en ikon. Zapalamy z Angel� �wiece przed Czarn� Madonn�. Angel� modli si�, jej wargi poruszaj� si� bezg�o�nie. Oto m�ody kap�an, kt�ry wyje�d�a stamt�d na motocyklu, w habicie, z koszykiem warzyw na baga�niku. I wszystko w czerwieni, czerwie�, czerwie�. Pa�ac Hellmann�w. Obracaj�ce si� ekrany radarowe. Pracuj� wielkie komputery, na ich tablicach rozdzielczych migoc� �wiat�a. Wy�udzi�, oszuka�, sprzSda� z wielkim zyskiem. Kt� to si� �mieje? Kto? �agodny r� brzoskwiniowy. Bar w klubie �Port Canto�. Teraz Angel� �piewa dla mnie. �Blou�n�, in the wind�: �Przez ile dr�g musi przej�� ka�dy z nas, by m�g� cz�owiekiem si� sta�...� Migaj� ekrany trzech telewizor�w. Potr�jne twarze i g�osy spikera. Wolny kurs dla brytyjskiego funta. W praktyce dewaluacja o osiem procent. Strajki generalne. Zamkni�te banki. Prywatne odrzutowce w Nicei. Wiem, do kogo nale��, wiem dobrze... �Przez ile m�rz lecie� ma bia�y ptak, nim opadnie na piach...� - �piewa Angel�. �piewa dla mnie. Saksofon. Sztylet. S�o�. Bia�a plamka na d�oni Angeli. Kocham ci�. Nigdy nikogo tak nie kocha�em, jak ciebie. I nigdy ju� nikogo nie pokocham. Nawet ja, Angelo, nawet ja. Siedzi na ��ku w swoim mieszkaniu w Cannes, ja w pokoju hotelu �Intercontinental� w Dusseldorfie. U naszych st�p �wiat�a - �wiat�a Lazurowego Wybrze�a, �wiat�a lotniska Lohausen. Nade mn� startuj�ca maszyna. Zegarek na nocnym stoliku. Czwarta rano. Jeste� wszystkim, co mam na tym �wiecie. R�bcie co�! Teraz biel. R�bcie co�! To gorsze od morderstwa. Jak mog� przeszkodzi�, moi panowie? Jestem sam, nie mam w�adzy. Oboje jej nie mamy. Pos�ali ju� swego tropiciela. Oto jest, tonie w zielono�ci. Kessler. Tyczkowaty, tu� przed emerytur�. Jeden z najlepszych ludzi... Angel� �piewa: �...jak blisko �mier� musi przej�� obok nas, by cz�owiek zrozumia� sw�j los...� Mordercy... Wszyscy jeste�my mordercami. Pijany John Kilwood be�koce. Tak, mordercami jeste�my wszyscy! Srebro i czer�. M�j adwokat w Diisseldorfie. W nieprzeniknionej mgle doktor Joubert ze szpitala Broussailles. Czy zniesie pan prawd�, monsieur? Angel� �piewa: �..., wiej�cy przez �wiat, odpowie ci, bracie, tylko wiatr...� Trzyna�cie czerwonych r� w moim pokoju hotelowym. Koperta. W niej kartka. Na kartce s�owa: Je t�aime de tout mon coeur et pour toute la vie... Na ca�e �ycie... To ca�a prawda, monsieur, chcia� j� pan us�ysze�... Dzi�kuj� panu, doktorze... Angel� �piewa teraz w purpurze, w purpurze... Nigdy, nigdy, dop�ki �yjemy, jedno nie opu�ci drugiego, s�ysz� w�asne s�owa. I zaczynam znowu lecie� w przepa��, pogr��am si� w odm�tach. To jest straszne. Co za nikczemno��, �e ja teraz... Koniec. Tak wi�c wygl�da koniec! Nie, jeszcze raz wracam do �ycia. Silny wstrz�s. Przeniesiono mnie z helikoptera na nosze. Mn�stwo ludzi w bieli sta�o na dachu, na kt�rym wyl�dowa�. Lekarze. Piel�gniarki. Angela. W�zek potoczy� si� w stron� otwartych drzwi windy. Teraz do �rodka. Drzwi si� zamkn�y. Zjechali�my w d�. Wok� mnie znowu pe�no ludzi. By�a tak�e Angela. Tak bardzo kochana. Po jej twarzy nieprzerwanie sp�ywa�y �zy. Jeszcze raz us�ysza�em jej g�os: �Nie rezygnuj, prosz�, prosz�, nie rezygnuj. Nie wolno ci...� Koniec. Jej wargi porusza�y si� bezg�o�nie. I wszystko nagle zacz�o wirowa�, coraz szybciej, szybciej i szybciej. Owion�� mnie zimny podmuch wiatru. I znowu by�em w podr�y, w morskiej podr�y noc�. Czy to nadchodzi �mier�? Czy wreszcie nadchodzi? Nie, znowu tylko traci�em przytomno��. Mia�em jeszcze do prze�ycia siedem minut. Gdy wr�ci�em do siebie, wieziono mnie w�a�nie przez nie ko�cz�cy si� korytarz, podobny do tunelu. Pali�o si� tam mn�stwo �wiate�. Angeli ju� wtedy nie widzia�em. Rozbrzmiewa�y g�osy, kt�rych nie zna�em. Zamkn��em oczy i wreszcie dos�ysza�em jej czysty g�os. Czyta�a mi wiersz. Siedzia�a naga na ��ku, na kt�rym i ja le�a�em nagi. W oknie pojawi� si� pierwszy r�owy brzask. Wiedzia�em, �e to wiersz pewnego Amerykanina. Angela czyta�a niemiecki przek�ad. Ale nie wiedzia�em, jak si� nazywa� �w autor. G�os Angeli: �Od nadziei, l�ku wolni i �ycia dzikich ��dz...� Przeniesiono mnie na inne ��ko. Rozleg� si� trzask. To moja koszula. Co� mnie o�lepi�o. Jaka� olbrzymia szyba. W niej pe�no jaskrawych lamp, wprost nade mn�. Ludzie z maskami na twarzach i bia�ymi zawojami na g�owach. Pochylaj� si�... �...ktokolwiek twoim bogiem, dzi� z bosko�ci� w zgodzie b�d�.� Uk�ucie ig�y w przegub prawej r�ki. Coraz cichszy g�os Angeli: �Ka�dego �ycia kres - nie ma umar�ych powrotu...� Kolory! Kolory! Pojawi�y si� teraz wszystkie naraz, w ol�niewaj�cym przepychu. Czu�em, �e r�ce przygniata mi jaki� ci�ar. Co� przyci�ni�to do mojej twarzy. Rozleg� si� piskliwy sygna�. Wspania�e by�y te kolory. Nie ma takich na �wiecie. Jej g�os sta� si� teraz bardzo cichy: �...znu�ony rzeki brzeg dotrze do morza portu�. Syczenie si� nasili�o. Po�r�d ��ki pokrytej kwiatami wi�a si� leniwie rzeka. Poczu�em, �e czyje� g�adkie d�onie dotykaj� mego cia�a, a co� lodowatego i ostrego wdziera si� w lewy bok. I ju� wiedzia�em, co to za rzeka. To Lete z podziemnej krainy, kt�ra oddziela kr�lestwo �ywych od zmar�ych, rzeka Lete, z kt�rej dusze zmar�ych czerpi� zapomnienie. Zdumia�em si�, kiedy zobaczy�em, �e jej brzegi sk�pane s� w s�o�cu. Potem moje serce �agodnie si� zatrzyma�o; dobrze wyczu�em ten moment. Powoli zacz�� znika� obraz ukwieconej ��ki i rzeki Lete, gdzie� rozp�yn�y si� b�yszcz�ce kolory i wr�ci�a czer� odm�tu. Zapad�em si� w otch�a� po raz ostatni. Ch�tnie si� temu podda�em. Ustawa� m�j coraz p�ytszy oddech. Przycich� syk. Krzep�a krew w �y�ach i arteriach. Wszechobecne jeszcze by�y ciemno��, ciep�o i spok�j. I umar�em KSI�GA PIERWSZA - Pod koniec tygodnia Anglia uwalnia funta - oznajmi� Gustaw Brandenburg. - Do tej pory praktykowano to tylko w granicach waha� kursowych, ale one ju� dawno nie odpowiadaj� rzeczywistej warto�ci funta. Teraz wej�cie do EWG jest ju� tylko kwesti� czasu. Londyn przezornie uwolni� funta, �eby pozna� w obiegu jego prawdziw� warto�� i tym samym zapewni� sobie korzystny start do EWG. - Czy to nie oznacza, �e funt dewaluuje si�? - Jasne - odpar� Brandenburg. - I to, jak s�ysz�, o osiem procent. - Sk�d o tym wiesz? - Mam swoich ludzi. - No nie! - zawo�a�em. - Jak dowiedzia�e� si� o wolnym kursie? Co� takiego robi si� zawsze pod sam koniec tygodnia, a dzisiaj jest dopiero pi�tek. - By� pi�tek, 12 maja 1972 roku, tu� po dziewi�tej rano. W Diisseldorfie pada�o i wia� silny wiatr. Nie chcia�o si� tego dnia porz�dnie rozja�ni� i by�o prawie zimno, o wiele za ch�odno jak na t� por� roku. - Skoro funta maj� uwolni� pod koniec tygodnia, to jakim cudem wiesz o tym ju� teraz? - dopytywa�em si�. - O czym� takim nikt wcze�niej nie mo�e wiedzie�. - Ale ja tak - rzek� Brandenburg. - M�wi� ci przecie�, �e mam swoich ludzi w Londynie. - Musz� to by� wyj�tkowi ludzie. - I s�. Kosztowa�o mnie to kup� forsy. Ale musia�em wiedzie�. Musz� zawsze wszystko wiedzie� wcze�niej od innych. Firma b�dzie mi wdzi�czna do ko�ca �wiata. My�lisz, �e ci z naszej londy�skiej filii byliby w stanie co� jeszcze dzisiaj zrobi�? Ile by�my stracili! Zap�aci� bym trzy razy tyle za informacje. Dziesi�� razy tyle. Wszystko jedno. W dyrekcji s� uszcz�liwieni. - Szalony z ciebie facet - rzek�em. - Wiem - odpar� Brandenburg, obgryzaj�c grube hawa�skie cygaro w charakterystyczny dla� nieestetyczny spos�b. By� ledwie �redniego wzrostu, kr�py, o pot�nej, prawie �ysej czaszce, kt�ra niemal opiera�a mu si� na ramionach, kanciasta i masywna, tak �e prawie nie by�o wida� szyi. Mia� pot�n� szcz�k�, mi�sisty nos oraz ma�e, ruchliwe i chytre oczka. Takie �wi�skie oczka. W biurze przesiadywa� bez marynarki, z zakasanymi r�kawami koszuli. Z upodobaniem nosi� kolorowe pasiaste koszule, szczeg�lnie liliowo-��te, nigdy bia�e. Jego krawaty by�y niemodne i pogniecione, niekt�re nawet postrz�pione. Nie przywi�zywa� �adnej wagi do swego wygl�du, tygodniami chodzi� w tym samym pomi�tym tuzinkowym garniturze. Jego buty tak�e cz�sto pozostawia�y wiele do �yczenia. Jad� �apczywie i niechlujnie, co ka�dego przyprawia�o o md�o�ci. �yka� nie pogryzione k�sy, okruchy wypada�y mu z ust, plami� stale ubranie i obrus. Paznokcie mia� najcz�ciej nie przyci�te i brudne. Nale�a� do najbardziej zaniedbanych, a jednocze�nie najbardziej rzeczowych ludzi, jakich zna�em. Sze��dziesi�ciojednoletni, nie�onaty, byl dla naszej firmy na wag� z�ota. Brandenburg by� szefem dzia�u odszkodowa�. Jego biuro mie�ci�o si� na si�dmym pi�trze olbrzymiego biurowca �Global - Ubezpieczenia� przy Berliner Alee. �Global� by� jednym z najwi�kszych towarzystw ubezpieczeniowych na �wiecie. Ubezpieczali�my w zasadzie wszystko, we wszystkich cz�ciach �wiata - �ycie, auta, samoloty, statki, produkcje filmowe, posiad�o�ci ziemskie, bi�uteri�, ludzi, cz�ci cia�a, piersi, oczy, nogi aktorek, nie by�o niczego, czego nie mogliby�my ubezpieczy�. Chocia� nie... Przekona�em si� o tym ze zdumieniem. Nie ubezpieczali�my m�skich cz�onk�w. Kobiece narz�dy p�ciowe i owszem. Lecz nie penisa. Co prawda wyp�acali�my odszkodowanie w przypadku impotencji, lecz nie wtedy, gdy chodzi�o o uszkodzenie czy utrat� genitali�w. To by�o bardzo dziwne. Pyta�em o to wsz�dzie, nikt jednak nie potrafi� wyja�ni�, dlaczego tak jest. �Global� ze sw� siedzib� w Dusseldorfie mia� przedstawicielstwa zagraniczne w Belgii, Anglii, Francji, Holandii, Austrii, Portugalii, Szwajcarii i w Hiszpanii. Reprezentowany by� w Australii, na Bahamach, w Brazylii, Kostaryce, Ekwadorze, Salwadorze, Gwatemali, Hondurasie, Japonii, Kolumbii, Meksyku, Nowej Zelandii, Nikaragui, Panamie, Paragwaju, Peru, Urugwaju, USA i Wenezueli. Wed�ug ostatnich rachunk�w bilans zamkn�� si� sum� dwunastu miliard�w marek i trzystoma milionami marek kapita�u i rezerw. W centrali w Dusseldorfie pracowa�o oko�o dw�ch tysi�cy pi�ciuset os�b, na ca�ym �wiecie �Global� zatrudnia� prawie trzydzie�ci tysi�cy ludzi. Ja pracowa�em od dziewi�tnastu lat w dziale �Ubezpieczenia od szk�d�. �Ubezpieczenia od szk�d� by�y na pewno jednym z najwa�niejszych dzia��w, a niechlujny Gustaw Brandenburg, prawnik z zawodu, tak samo jak ja, nale�a� do najwa�niejszych ludzi w firmie. Kiedy zg�aszano szkod�, kt�ra wydawa�a si� cho�by tylko troch� podejrzana, Brandenburg w��cza� si� natychmiast do sprawy. Cz�owiek ten mia� fantastyczn� intuicj�. Potrafi� zw�szy� natychmiast, �e co� jest niepewne i zalatuje oszustwem. By� najbardziej nieufnym i sceptycznym cz�owiekiem �Globalu�. Nie wierzy� w nic i nikomu. Dla niego wszyscy tak d�ugo byli podejrzani, dop�ki nie wykazali swej niewinno�ci, wzgl�dnie my�my im winy nie udowodnili. My - to znaczy cztery tuziny pracownik�w, w�r�d nich jury�ci i byli policjanci, oddani do sta�ej dyspozycji Brandenburgowi i rozsy�ani gdzie trzeba, gdy tylko zasw�dzi� go gruby nos i gdy przeczuwa� co� z�ego. Lubi�, kiedy nazywano go �Posokowcem�. By� dumny z tego przezwiska. Dzi�ki swej nieufno�ci przysporzy� �Globalowi� w ci�gu lat bajecznych sum. Pobieraj�c ogromn� pensj�, �w kawaler �y� jak tramp i mieszka� w ma�ym hoteliku. Ca�e �ycie w��czy� si� po hotelach, nie potrafi� nawet znie�� my�li o w�asnym mieszkaniu, a tym bardziej o domu. Uwielbia� pra�on� kukurydz� i zawsze nosi� przy sobie pe�ne jej torebki. Potem wyk�ada� je na biurko, by m�c stale do nich si�ga�. Gdzie tylko usiad� lub stan��, zostawia� po sobie �mietnik. Wypala� w ci�gu dnia od dziesi�ciu do pi�tnastu cygar hawa�skich, ci�kich dinger�w. Unika� wszelkiego fizycznego wysi�ku. Gdy mia� dotrze� do miejsca oddalonego o dziesi�� minut drogi, zamawia� w�z. Nie mia� przyjaci�ki ani �adnego hobby, mia� tylko sw�j zaw�d - w dzie� i w nocy. Ile� to razy we wczesnych godzinach rannych zrywa� mnie telefonicznie z ��ka i �ci�ga� do biura, �eby pogada� o jakim� przypadku! Wydawa�o si�, �e ten cz�owiek nie potrzebuje snu. O �smej rano zasiada� przy swoim biurku, kt�re, za�miecone popcornami, zawalone papierami, zasypane popio�em cygar i po plamione herbat�, wygl�da�o r�wnie nieestetycznie, jak on sam - i przed dwunast� w nocy nigdy nie wraca� do domu. Najwcze�niej o p�nocy, i to wyj�tkowo. To by� ca�y Gustaw Brandenburg. - Gdyby mie� teraz du�o pieni�dzy, mo�na by zrobi� niez�y interes na tym funcie - oznajmi�a �winia w ludzkiej sk�rze o nazwisku Brandenburg. Popi� spad� mu na krawat, ale nie zauwa�y� tego. Na brodzie pozosta� kawa�ek marmolady ze �niadania. - Masz przecie� pieni�dze - zauwa�y�em. - Jakie tam pieni�dze - odpar�. To by� jego bzik. Ten drab stale przekonywa� nas o swoim ub�stwie, on, kt�ry, jak wiedzia�em, wyci�ga� osiemna�cie tysi�cy marek miesi�cznej pensji. Nie uda�o mi si� nigdy wycisn�� z niego, co robi z tak� kup� forsy. - Poza tym przyzwoity cz�owiek tak nie post�puje - doda�, d�ubi�c w z�bach. - Ale firma mo�e. - Jasne - przyzna� i zamilk�, obserwuj�c z niezadowoleniem wyniki swej d�ubaniny, po czym zacz�� obgryza� cygaro. Trwa�o to ze dwie minuty., - Pos�uchaj - powiedzia�em. - Kaza�e� mi przyj��. M�wi�e�, �e w pilnej sprawie. Nie �pij teraz. Mo�e t� piln� spraw� wymy�li�e�, �eby po prostu pogada�? Strzepn�� na pod�og� to, co mia� na palcu, i kieruj�c na mnie wzrok, wycedzi� z cygarem w ustach: - Herbert Hellmann nie �yje. - Nie! - zawo�a�em. - To fakt - odpar�. - Ale� by� zupe�nie zdr�w! - I zupe�nie zdr�w umar�. Tyle �e nagle. - Wypadek? - By� mo�e. - Brandenburg jakby nabra� wody w usta. - A mo�e nie... - powiedzia� po d�u�szej chwili. - Cz�owieku, gadaj normalnie! Nie doprowadzaj mnie do sza�u! - Zacz��em szuka� papieros�w. Kiedy zapala�em pierwszego, troch� si� rozkr�ci�. - Mo�e to samob�jstwo - rzek� i wepchn�� gar�� popcorn�w do ust. Troch� si� oczywi�cie rozsypa�o, bo m�wi�, jak zawsze, z pe�nymi ustami. - Samob�jstwo by�oby najlepszym rozwi�zaniem. Nie musieliby�my w�wczas p�aci�. - Czego p�aci�? - Odszkodowania za �Moonglowa�. - Co to jest �Moonglow�? - To jego jacht. Ubezpieczony u nas. - Wysoko? - Na pi�tna�cie milion�w. - �adnie - powiedzia�em. - Pi�knie. - Od ognia na pok�adzie, od zatoni�cia podczas sztormu, od ka�dego rodzaju zniszczenia, w��czaj�c w to eksplozje r�nego rodzaju, piractwo, rafy, zderzenie, ka�d� form� sabota�u lub czyje� niedopatrzenie, ale nie od celowego zniszczenia. Tylko nie przewidzieli�my, �e pan Hellmann zechce sam ze swym �Moonglowem� wyekspediowa� si� w przestworza. - Aha - mrukn��em, s�uchaj�c uwa�nie. - No wi�c tak - wraca� do swojej relacji. - Tylko nie to. - Do nadstawionej d�oni wysypa� z torebki now� porcj� kukurydzy. - Chcesz mo�e? - Nie, dzi�kuj�. Jacht rozlecia� si� wi�c w drobny mak. - Kompletnie. By� na nim Hellmann. - Gustaw prze�u� i po�kn�� kukurydz�, potem zn�w wzi�� do ust cygaro. - Na jachcie byli jeszcze inni ludzie, gdy wyp�ywa� z Cannes. W sumie trzyna�cioro. Siedmiu z za�ogi, Hellmann, dwa ma��e�stwa i jeszcze kto�. Wraca� z Korsyki. To si� zdarzy�o wczoraj przed p�noc� mi�dzy Cannes i Korsyk�. Wybuch. Rozmawia�em z urz�dem, kt�ry tam, w Cannes, zajmuje si� takimi sprawami. Siedzia�em jeszcze w firmie, gdy nadszed� meldunek z DPA, gdzie� ko�o pierwszej. Wczoraj mieli�my �wi�to Wniebowst�pienia. �adny dzie� wybra� sobie Hellmann na poszybowanie w przestworza. Mo�na powiedzie�, �e to turystyka na wielk� skal�. W centrali informacyjnej pi�tro ni�ej dzia�a� dalekopis Deutsche Presse Agentur i jeszcze drugi, nale��cy do United Press International. Byli�my abonentami obydwu. - Policja morska w Cannes ma d�ug� nazw� - spojrza� na niechlujnie zapisan� kartk�. - �Direction des Affaires Maritimes, Marine Mediterrannee, Sous-Quartier Cannes�. Mie�ci si� przy Starym Porcie. G��wna kwatera znajduje si� w Nicei. Ale wypadek bada Sous-Quartier. Ty m�wisz p�ynnie po francusku, prawda? - Owszem - odpar�em. M�wi�em tak�e biegle po angielsku, w�osku i hiszpa�sku. - M�j francuski jest marny, ale mniej wi�cej si� zorientowa�em, w czym rzecz. Ich szef - nazywaj� go �administrateur-chef� - jest w podr�y naukowej po Ameryce. Jego zast�pca z lud�mi by� w�a�nie w drodze do miejsca wypadku. Nazywa si� Louis Lacrosse. P�niej zatelefonowa�em do nich jeszcze raz. Musia�a to by� jaka� niesamowita eksplozja. W promieniu ponad stu metr�w rozlecia�y si� cz�ci wraku. Z ludzi zosta�o tylko par� g��w, nogi, r�ce i palce. Rybacy wyci�gn�li z wody te nieszcz�sne szcz�tki. No tak... �wi�to Wniebowst�pienia. - Czy to prawda, �e Hellmann mia� w kraju najwi�kszy bank prywatny? - spyta�em. - Na pewno jeden z najwi�kszych. Ten cz�owiek mia� o�miocyfrowe konto. Prawdopodobnie. Ale nie na pewno. - Co to znaczy? - Zmieni� si� kurs funta, Robercie. To by� dla mnie punkt wyj�cia. Rozejrza�em si� troch�, a w�a�ciwie kaza�em si� rozejrze�, we Frankfurcie w kr�gach bankierskich. Ale do tych zasranych bankier�w trudniej si� dobra� ni� do byle �mierdz�cej ostrygi. Jedno uda�o mi si� wyniucha�: Hellmann od jakiego� czasu by� czym� kompletnie zdruzgotany. Cz�owiek-widmo, jak si� kto� wyrazi�. I zesz�ego tygodnia w �rod� nagle polecia� do Cannes. Wygl�da� podobno jak w�asna �mier�. Musia�o si� co� zdarzy�, �e go tak wzi�o. - Tylko co? Przypuszczasz, �e te� m�g� si� dowiedzie� o uwolnieniu funta? - Dowiedzie� mo�e nie, ale po ci�gn�cych si� strajkach i tym wszystkim, co by�o potem, m�g� si� przecie� liczy� z tak� ewentualno�ci�. Mo�e si� przeliczy�. Mo�e si� ba�, �e za bardzo dostanie po kieszeni, je�li funt zostanie zdewaluowany. - Taki Hellmann �atwo si� nie poddaje. - To ty powiedzia�e�. By� to przecie� nasz as atutowy, sumienie bankowe Niemiec, wspania�a �wietlana posta�. - M�wi� prawd�. Nazwisko Herberta Hellmanna kojarzono w �wiecie z osob� idealnego bankiera. - No, ale je�li pope�ni� jakie� �wi�stwo z funtami? Nie patrz tak na mnie! Oni wszyscy robi� �wi�stwa, ale tacy jak Hellmann nie pozwalaj� sobie na wpadk�. A teraz mog�a mu grozi�. I musia�by splami� swoje dobre imi�. - Gustaw upstrzy� okruchami popcorn�w, kt�re podczas rozmowy wypada�y mu z ust, swoj� okropn� koszul� w fioletowo-pomara�czowe paski. - I to m�g�by by� jego koniec, nie uwa�asz? - Hm. - Daj spok�j z tym chrz�kaniem. Ko�czy� si�, to pewne. Nim poszybowa� w stron� niebios, sta� si� k��bkiem nerw�w, j�ka� si� podczas wyst�pie�, mia� zawroty g�owy, chodzi� ogromnie zdenerwowan