953

Szczegóły
Tytuł 953
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

953 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Francine Rivers Warszawa: Palabra, 1997 Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski Prolog Rok 79 po Chrystusie Stra�nik najg��bszego lochu odsun�� rygiel i ruszy� przodem. Stukot nabitych �wiekami but�w �o�nierskich przypomnia� Atretesowi czasy Kapui. Szed� za stra�nikiem i poci� si�, wdychaj�c wo� zimnego kamienia i ludzkiego strachu. Kto� krzykn�� spoza zamkni�tych drzwi. Inni j�czeli ogarni�ci rozpacz�. Nagle gdzie� z dalekiego kra�ca ociekaj�cych wilgoci� podziemi doszed� ich uszu d�wi�k - g�os tak s�odki, �e Atretes poczu�, jak co� przyci�ga go w tamt� stron�. Gdzie� w ciemno�ciach jaka� kobieta �piewa�a. Stra�nik zwolni� i przechyli� nieco g�ow�. - Czy s�ysza�e� kiedykolwiek taki g�os? - spyta�. �piew umilk� i stra�nik przyspieszy� kroku. - Jest tu od kilku miesi�cy, lecz to w niczym jej nie odmieni�o. Nie to co innych. Szkoda, �e jutro umrze wraz ze wszystkimi - rzek�, zatrzymuj�c si� przed ci�kimi drzwiami. Podni�s� rygiel. Oddychaj�c ci�ko ustami, Atretes sta� na progu i przenosi� wzrok z jednej twarzy na drug�. Jedna jedyna pochodnia migota�a osadzona na bocznej �cianie, ale ludzie w g��bi pozostawali w cieniu. Wi�kszo�� wi�ni�w stanowi�y kobiety i dzieci. By�o te� kilku ledwie, ale starych, brodatych m�czyzn. Atretes nie by� wcale tym zaskoczony. M�odszych oszcz�dza si� do walk. Kto� wypowiedzia� jego imi� i zobaczy� szczup�� kobiet� w �achmanach wstaj�c� spo�r�d gromady brudnych wi�ni�w. Hadassa! - To ta? - spyta� stra�nik. - Tak. - �piewaczka. Ty tam! Wyjd�! Atretes patrzy�, jak przepycha si� przez t�um. Ludzie wyci�gali r�ce, �eby j� dotkn��. Kto� uj�� jej d�o�, a ona u�miechn�a si� i szepn�a jakie� s�owo otuchy. Kiedy dosz�a do drzwi, spojrza�a na niego �wietlistymi oczami. - Co tu robisz, Atretesie? Nie chcia� rozmawia� przy rzymskim stra�niku, wzi�� j� wi�c za r�k� i wyci�gn�� na korytarz. Stra�nik zamkn�� drzwi i opu�ci� rygiel. Otworzy� inne drzwi, po drugiej stronie korytarza, i zapali� pochodni�, sam za� zaj�� stanowisko na ko�cu korytarza. Wchodz�c za Hadass� do pomieszczenia, Atretes s�ysza� stukot podbitych �wiekami but�w na kamiennej posadzce. Zacisn�� d�onie. �lubowa� sobie, �e jego noga nie stanie ju� nigdy w takim miejscu, i oto jest tutaj z w�asnej woli. Hadassa dostrzeg�a udr�k� maluj�c� si� na jego twarzy. - Na pewno nienawidzisz tego miejsca - szepn�a. - Co sprowadzi�o ci� tutaj? - Mia�em sen i nie wiem, co on oznacza. Wyczu�a jego rozpacz i prosi�a Boga, by da� jej odpowied�, kt�rej Atretes potrzebuje. - Usi�d� i opowiedz. - Poczu�a s�abo�� spowodowan� kilkudniowym zamkni�ciem i brakiem po�ywienia. - Ja mog� nie zna� odpowiedzi, ale B�g j� zna. - Id� przez ciemno��, przez ciemno�� tak g�st�, �e czuj�, jak napiera na moje cia�o. Widz� tylko swoje d�onie. Id� d�ugo, nie czuj�c niczego, szukaj�c, zda si�, przez ca�� wieczno��, a� widz� przed sob� rze�biarza. Pracuje nad pos�giem, kt�ry przedstawia mnie. Jest podobny do tych, kt�re sprzedaj� na kramach wok� cyrku, tyle �e ten jest jak �ywy. Rze�biarz bierze do r�ki m�otek i wiem, co zaraz zrobi. Krzycz�, by tego nie robi�, lecz on uderza m�otkiem i pos�g rozpada si� na milion od�amk�w. Atretes wsta�, dr��c na ca�ym ciele. - Czuj� b�l, b�l, jakiego nigdy nie zazna�em. Nie mog� si� poruszy�. Widz� wok� siebie las z ojczystego kraju i zapadam si� w bagno. Wszyscy stoj� wok� mnie: matka, �ona, dawno zmarli przyjaciele. Krzycz�, lecz oni stoj� nieruchomo, patrz�c, jak bagno mnie wsysa. B�oto napiera na mnie jak przedtem ciemno��. I nagle pojawia si� m�czyzna, kt�ry wyci�ga do mnie obie r�ce. Jego d�onie krwawi�. Hadassa patrzy�a, jak Atretes opiera si� ze znu�eniem o kamienn� �cian� po drugiej stronie celi. - Czy bierzesz go za r�k�? - Nie wiem - odpar� ze smutkiem. - Nie mog� sobie przypomnie�. - Budzisz si�? - Nie. - Wci�gn�� powoli powietrze w p�uca, staraj�c si� zapanowa� nad swoim g�osem. - Jeszcze nie. - Zamkn�� oczy i prze�kn�� z wysi�kiem �lin�. - S�ysz� p�acz noworodka. Le�y nagi na ska�ach nad morzem. Widz�, jak nadchodzi fala i wiem, �e go zmyje. Chc� do niego dotrze�, ale fala go zalewa. Wtedy si� budz�. Hadassa zamkn�a oczy. Atretes odchyli� g�ow� do ty�u. - Powiedz mi, co ten sen oznacza? Hadassa modli�a si�, by Pan zes�a� na ni� m�dro��. D�ugo siedzia�a z pochylon� g�ow�. Po d�u�szej chwili podnios�a wzrok. - Nie jestem jasnowidz�c� - powiedzia�a. - Tylko B�g mo�e wyja�nia� sny. Wiem jednak, Atretesie, �e pewne rzeczy s� prawdziwe. - Jakie rzeczy? - M�czyzn� wyci�gaj�cym r�ce jest Jezus. Powiedzia�am ci, jak umar�, przybity do krzy�a, i jak powsta� z martwych. Wyci�ga do ciebie obie r�ce. Uchwy� je i trzymaj mocno. Twoje ocalenie jest bliskie. - Zawaha�a si�. - A dziecko... xx- Wiem wszystko. - Twarz Atretesa st�a�a. Z trudem panowa� nad miotaj�cymi nim uczuciami. - To m�j syn. My�la�em o tym, co powiedzia�a� mi tamtej nocy na wzg�rzach. Pos�a�em wiadomo��, �e chc� dosta� dziecko, kiedy si� narodzi. Widz�c zdumione spojrzenie Hadassy, Atretes zerwa� si� i zacz�� niespokojnie kr��y� po celi. - Najpierw chcia�em tylko zrani� Juli�, odebra� jej dziecko. Potem chcia�em je naprawd�. Postanowi�em je wzi�� i wr�ci� do Germanii. Czeka�em i przys�ano mi wiadomo��. Dziecko przysz�o na �wiat martwe. Atretes wybuchn�� urywanym, pe�nym goryczy �miechem. - Lecz sk�ama�a. Dziecko �y�o. Kaza�a po�o�y� je na skale, by umar�o. - M�wi� g�osem zd�awionym przez �zy, przeczesuj�c w�osy palcami. - Powiedzia�em ci, �e gdyby Julia po�o�y�a je u moich st�p, odwr�ci�bym si� i odszed�. I ona tak w�a�nie uczyni�a. Po�o�y�a dziecko na skale i odesz�a. Nienawidzi�em jej za to. Nienawidzi�em samego siebie. Powiedzia�a�: "Niech B�g si� nad tob� zmi�uje". O tak, zmi�owa� si�. Hadassa wsta�a i podesz�a do niego. - Tw�j syn �yje. Zesztywnia� i spojrza� na ni�, a ona po�o�y�a mu d�o� na ramieniu. - Nie wiedzia�am, Atretesie, �e przys�a�e� po niego. Gdybym wiedzia�a, przynios�abym go tobie. Wybacz mi, prosz�, b�l, kt�ry ci zada�am. Zwiesi�a bezw�adnie r�k�. Atretes uj�� jej d�o�. - Powiedzia�a�, �e m�j syn �yje. Gdzie jest? Modli�a si�, by B�g sprawi�, �e to, co powie, oka�e si� dobre. - Zanios�am twego syna do aposto�a Jana i odda�am go w r�ce Rispy, m�odej wdowy, kt�ra utraci�a swoje dziecko. Pokocha�a go, gdy tylko spojrza�a w jego twarz. Rozlu�ni� d�o� i opu�ci� r�k�. - M�j syn �yje - powt�rzy� ze zdumieniem, czuj�c, jak opada z niego ci�ar b�lu i winy. Zamkn�� z ulg� oczy. - M�j syn �yje. - Oparty plecami o kamienn� �cian� osuwa� si� powoli, gdy� zawiod�y go nogi. - M�j syn �yje - znowu powt�rzy� zd�awionym g�osem. - B�g jest mi�osierny - powiedzia�a, k�ad�c mu d�o� na g�owie. Ta leciutka pieszczota przypomnia�a Atretesowi matk�. Uj�� d�o� Hadassy i przytuli� j� do policzka. Podni�s� wzrok i zobaczy� siniaki na jej twarzy, zobaczy�, jak chude jest jej cia�o okryte podart�, brudn� tunik�. Ocali�a jego syna. Czy� mo�e teraz odej�� i pozwoli�, by umar�a? Wsta�, zdecydowany przyst�pi� do dzia�ania. - Id� do Sertesa. - Nie. - Tak - odpar� z determinacj�. Nigdy nie walczy� z lwami i mia� niewielk� szans�, by prze�y�, ale musia� spr�bowa�. - Wystarczy jedno s�owo szepni�te w�a�ciwemu cz�owiekowi, a znajd� si� na arenie jako tw�j obro�ca. - Ja mam ju� obro�c�, Atretesie. Bitwa dobieg�a ko�ca. I zawsze jest to koniec zwyci�ski. - Trzyma�a mocno jego d�o� w swoich d�oniach. - Czy� tego nie widzisz? Je�li wr�cisz teraz na aren�, umrzesz nie poznawszy Pana. - Ale ciebie czeka �mier�. Jutro zostaniesz rzucona lwom. - We wszystkim jest r�ka Boga, Atretesie. Stanie si� Jego wola. - Umrzesz. - Cho�by mnie zabi� Wszechmocny, ufam. - U�miechn�a si�. - Cokolwiek si� zdarzy, s�u�y Jego dobrym celom i Jego chwale. Nie czuj� strachu. Patrz�c na ni�, Atretes �akn�� do b�lu wiary takiej jak jej wiara, wiary, kt�ra przynios�aby mu ukojenie. D�ugo wpatrywa� si� w jej twarz, a potem skin�� g�ow�, walcz�c z miotaj�cymi nim uczuciami. - B�dzie, jak powiedzia�a�. - B�dzie wedle woli Boga. - Nigdy ci� nie zapomn�. - Ani ja ciebie. - Wyja�ni�a mu, jak ma znale�� aposto�a Jana, a potem po�o�y�a d�o� na jego ramieniu i podnios�a na niego spojrzenie pe�nych pokoju oczu. - A teraz odejd� z tego miejsca �mierci i nie ogl�daj si� za siebie. Wysz�a na ciemny korytarz i zawo�a�a stra�nika. Atretes sta� z pochodni� w r�ku, patrz�c, jak stra�nik przychodzi i otwiera rygiel. Hadassa obejrza�a si� na Atretesa. W jej oczach zobaczy� mi�o��. - Niechaj B�g b�ogos�awi ci. Niechaj ci� zachowa. Niechaj ja�nieje nad tob� Jego twarz i b�dzie dla ciebie powabna. Niechaj B�g obr�ci ku tobie sw� twarz i ze�le ci pok�j - powiedzia�a z �agodnym u�miechem. Odwr�ci�a si� i wesz�a do celi. Przywita� j� cichy szmer g�os�w. Drzwi z g�uchym odg�osem zatrzasn�y si� za ni� na zawsze. xy Ziarno Oto siewca wyszed� sia�... Rozdzia� I Atretes pada� z n�g, a w dodatku jego duma zosta�a zadra�ni�ta i cierpliwo�� ca�kowicie si� wyczerpa�a. Mia� ju� dosy� wszystkiego. Gdy tylko dowiedzia� si� od Hadassy, �e jego syn �yje i �e aposto� Jan wie, gdzie mo�na go znale��, przyst�pi� do uk�adania planu. Poniewa� posp�lstwo nadal go uwielbia�o, nie m�g� pokaza� si� w mie�cie, kiedy mu si� spodoba, ale musia� czeka�, a� zapadnie mrok. I tego si� trzyma�. Odnalezienie domu aposto�a nie by�o trudne - Hadassa poda�a dostatecznie jasne wskaz�wki - ale cz�owiek Bo�y nawet w �rodku nocy zaprz�tni�ty by� swoimi sprawami: pociesza� chore dzieci, wys�uchiwa� spowiedzi umieraj�cych. Atretes czeka� wi�c, by po kilku godzinach dowiedzie� si�, �e aposto� przys�a� wiadomo��, i� udaje si� prosto nad rzek�, by odprawi� o �wicie nabo�e�stwo. Atretes by� w�ciek�y, ale poszed� tam i trafi� na moment, kiedy t�um zgromadzi� si� ju�, by wys�ucha� Jana, kt�ry opowiada� o Jezusie Chrystusie, ich zmartwychwsta�ym Bogu. Cie�la z Galilei Bogiem? Atretes zamkn�� uszy na g�oszone przez Jana s�owo i zaszy� si� w spokojnym miejscu pod terebintem, zdecydowany wytrwa� tam do ko�ca zgromadzenia. Jednak teraz nie m�g� ju� d�u�ej czeka�! Nasta� �wit, s�o�ce wznosi�o si� coraz wy�ej, a wyznawcy ci�gle wy�piewywali chwa�� swojego niebieskiego Kr�la i opowiadali, jak wyzwolili si� od choroby, rozpaczy, z�ych nawyk�w i nawet demon�w! Niedobrze mu si� robi�o od s�uchania tych historii. Niekt�rych zanurzano teraz w rzece. W ubraniu! Czy oni wszyscy oszaleli? Atretes wsta�, podszed� bli�ej i szturchn�� jakiego� m�czyzn� stoj�cego w ostatnich rz�dach zgromadzenia. - Jak d�ugo trwaj� te spotkania? - P�ki przenika nas Duch Bo�y - odpar� m�czyzna, obrzucaj�c Atretesa szybkim spojrzeniem i natychmiast z powrotem podejmuj�c �piew. Duch Bo�y? Co to niby ma znaczy�? Atretes nawyk� do �ci�le zaplanowanego rozk�adu �wicze� i do dyscypliny, do konkretnych fakt�w. Odpowied� tego cz�owieka by�a nie do poj�cia. - Czy po raz pierwszy s�uchasz?... - Pierwszy i ostatni - uci�� Atretes, kt�remu pilno by�o znale�� si� jak najdalej od tego miejsca. M�czyzna przyjrza� mu si� uwa�niej i u�miech na jego twarzy st�a�. Otworzy� szeroko oczy. - Ty� jest Atretes! Atretes poczu�, �e mi�nie mu sztywniej�. Mo�e uciec albo podj�� walk�. Zacisn�� wargi i postanowi� nie ust�powa�. Ucieczka by�aby czym� przeciwnym jego naturze; po d�ugiej nocy czekania by� got�w podj�� walk�. "Jeste� g�upcem!" - zgani� sam siebie. Powinien by� milcze� i czeka� spokojnie w cieniu drzewa, nie za� zwraca� na siebie uwag�. Ale co si� sta�o, to si� nie odstanie. Szuka� dla siebie usprawiedliwie�. Sk�d m�g� wiedzie�, �e ludzie o nim nie zapomnieli? Min�o osiem miesi�cy od chwili, kiedy opu�ci� aren�. S�dzi�, �e nikt ju� o nim nie pami�ta. Najwyra�niej efezjanie maj� dobr� pami��. Kiedy pad�o jego imi�, inni obr�cili g�owy. Jaka� kobieta gwa�townie zaczerpn�a powietrza w p�uca i odwr�ci�a si�, �eby wymieni� jakie� uwagi ze stoj�cymi w pobli�u. Wiadomo�� o jego obecno�ci przemkn�a w�r�d zgromadzonych jak wiatr unosz�cy suche li�cie. Ludzie ogl�dali si�, by zobaczy�, co jest powodem poruszenia, i zaraz go dostrzegali, gdy� przewy�sza� o g�ow� innych, a te jego przekl�te jasne w�osy rzuca�y si� w oczy jak latarnia morska. Zakl�� pod nosem. - To Atretes! - mrukn�� kt�ry� z m�czyzn. Atretes poczu�, �e w�osy je�� mu si� na karku. Wiedzia�, �e najm�drzej by�oby opu�ci� czym pr�dzej to miejsce, ale g�r� wzi�� up�r, niepohamowana strona jego natury. Nie jest ju� niewolnikiem Rzymu, nie jest ju� gladiatorem walcz�cym na arenie. Mo�e znowu rozporz�dza� swoim �yciem. Jaka� r�nica zachodzi mi�dzy �cianami pe�nej przepychu willi a murami szko�y gladiator�w? I tu, i tam by� wi�niem. "Przyszed� m�j czas!" - pomy�la� z gniewem i poczuciem zawodu. Musi zdoby� potrzebne informacje i wynie�� si� st�d. Ka�dy, kto spr�buje stan�� mu na drodze, gorzko tego po�a�uje. Odepchn�� m�czyzn�, kt�ry nadal przygl�da� si� mu z szeroko otwartymi ustami, i zacz�� przepycha� si� przez t�um. Przez ludzkie morze przebieg� szmer. - Rozst�pi� si�! To Atretes. Chce przepchn�� si� do przodu! - ozwa� si� czyj� g�os i ludzie z pierwszych rz�d�w przestali �piewa�. Obracali si� w stron� olbrzyma. - Chwa�a niech b�dzie Panu! Szum podnieconych g�os�w sprawi�, �e Atretes zacisn�� usta. Mimo dziesi�ciu lat krwawych zmaga� na arenie Germanin nie przyzwyczai� si� do tego, �e za ka�dym razem, kiedy si� pojawia, ludzi ogarnia poruszenie. Sertes, edyl efeskich igrzysk, cz�owiek, kt�ry kupi� Atretesa w wielkiej rzymskiej szkole gladiator�w, upaja� si� przyj�ciem, jakie spotyka�o jego cennego gladiatora, i korzysta� z ka�dej sposobno�ci, �eby troch� z�ota trafi�o i do jego kieszeni. Przyjmowa� �ap�wki od maj�tnych patron�w i zabiera� Atretesa na uczty, gdzie karmiono gladiatora smako�ykami i dogadzano mu na wszelkie sposoby. Inni gladiatorzy rozkoszowali si� takim kr�lewskim traktowaniem, za�ywaj�c bez �adnych ogranicze� przyjemno�ci, korzystaj�c z godzin dziel�cych ich od chwili, kiedy stan� na arenie twarz� w twarz ze �mierci�. Atretes zawsze zachowywa� umiar w jedzeniu i piciu. Chcia� �y�. Trzyma� si� na uboczu, nie zwraca� uwagi na biesiadnik�w i patrzy� na nich tak dziko i z tak� pogard�, �e otaczali go bardzo szerokim kr�giem. - Zachowujesz si� jak zwierz� w klatce! - poskar�y� si� kiedy� Sertes. - Bo uczynili�cie ze mnie zwierz�. Teraz, kiedy przepycha� si� przez zebrany nad rzek� t�um, to wspomnienie podsyca�o jego gniew. Hadassa powiedzia�a mu, �eby odszuka� aposto�a Jana. Ci gapi�cy si� na niego, mamrocz�cy ludzie z pewno�ci� go nie powstrzymaj�. Szum podekscytowanych g�os�w narasta�. Mimo pot�nej budowy cia�a germa�ski wojownik czu�, �e t�um napiera coraz mocniej. Ludzie dotykali go, kiedy si� obok nich przedziera�. Instynktownie napina� mi�nie i odpycha� natr�t�w. Oczekiwa�, �e b�d� si� czepia� jego sukni i drze� j� na strz�py jak amoratae, kt�re cz�sto �ciga�y go na rzymskich ulicach. Jednak ci ludzie byli wprawdzie podnieceni jego obecno�ci�, lecz k�adli na nim d�onie po to tylko, �eby u�atwi� mu przepychanie si� do przodu. - Chwa�a niech b�dzie Panu!... - By� gladiatorem! - Widzia�em go kiedy�, nim zosta�em chrze�cijaninem... T�um zamyka� si� za nim i serce zacz�o bi� mu jak m�ot. Na czo�o wyst�pi� zimny pot. Nie lubi�, kiedy zachodzono go od ty�u. - Przej�cie - powiedzia� jaki� m�czyzna. - Zr�bcie mu przej�cie! - Janie! Janie! Idzie tu Atretes! Czy�by wiedzieli ju�, po co przyszed� na zgromadzenie wyznawc�w Drogi? Czy�by Hadassa zdo�a�a przekaza� wiadomo��? - Jeszcze jeden! Jeszcze jeden zwr�ci� si� ku Panu! Kto� zaintonowa� pie�� i fala �piewu podnosi�a si� wok� niego, a� dreszcz przebieg� mu po grzbiecie. T�um rozst�powa� si� przed nim. Nie zamierza� zastanawia� si� dlaczego; szybko pokona� ostatni odcinek drogi. Zobaczy� kilka os�b stoj�cych w wodzie. Jedn� w�a�nie zanurzano. Inna, ca�a ju� mokra, wyrzuca�a wysoko wod� r�kami, �miej�c si� i jednocze�nie p�acz�c. Ludzie brn�li do niej przez wod�, �eby j� u�cisn��. Jaki� starzec, ubrany w we�nian� tunik� i przepasany szarf� w pr��ki, pomaga� komu� d�wign�� si� z wody, m�wi�c przy tym: "Zosta�e� obmyty we krwi Baranka". �piew wzm�g� si�, sta� si� rado�niejszy. D�wigni�ty z wody m�czyzna podszed� szybko do przyjaci�. Jeden z nich u�cisn�� go z p�aczem, pozostali otoczyli go ko�em. Atretes rozpaczliwie pragn�� by� jak najdalej od tego miejsca, od tego zgromadzenia ludzi szalonych. - Ty tam! - krzykn�� do starca przepasanego szarf� w pr��ki. - Ty jeste� Janem? Tym, kt�rego zw� aposto�em? - Jestem nim. Atretes wszed� do wody, dziwuj�c si� poruszeniu ludzi, kt�rzy stali za jego plecami. Sertes powiedzia� kiedy�, �e aposto� Jan jest wi�kszym zagro�eniem dla Cesarstwa Rzymskiego ni� wszystkie bunty wybuchaj�ce na pograniczu, ale mierz�c wzrokiem stoj�cego przed nim m�czyzn�, Atretes nie zobaczy� niczego, co sk�ania�oby do l�ku. W gruncie rzeczy Jan robi� wra�enie kogo� zupe�nie zwyczajnego. Jednak Atretes nauczy� si� ju�, �e nic nie jest takie, na jakie wygl�da; ponure prze�ycia wpoi�y mu przekonanie, �e nie nale�y nikogo lekcewa�y�. Tch�rz mo�e okaza� si� gro�niejszy i przebieglejszy ni� cz�owiek odwa�ny, a bywa, �e kto� z pozoru bezbronny zada rany zbyt g��bokie, �eby mog�y si� zabli�ni�. Czy� Julia nie rozdar�a mu serca swoj� zdrad� i k�amstwami? Ten starzec mia� w r�ku or�, kt�ry Atretes zamierza� mu wydrze�. - Masz mojego syna - oznajmi� g�osem twardym jak kamie�. - Hadassa przynios�a ci go jakie� cztery miesi�ce temu. Chc� go odzyska�. - Hadassa - powt�rzy� Jan i jego twarz z�agodnia�a. - Martwi�em si� o ni�. Nie widzieli�my naszej siostry od wielu tygodni. - I ju� jej nie zobaczysz. Jest w�r�d skaza�c�w w lochu pod cyrkiem. Jan wypu�ci� powietrze z piersi, jakby kto� uderzy� go z ca�ej si�y w twarz, i szepn�� co� sam do siebie. - Powiedzia�a, �e da�e� mego syna wdowie o imieniu Rispa - ci�gn�� Atretes. - Gdzie j� znajd�? - Rispa mieszka w mie�cie. - Ale gdzie? Jan zrobi� krok do przodu i po�o�y� d�o� na ramieniu Atretesa. - Chod�. Porozmawiamy. Atretes strz�sn�� z siebie d�o� starca. - Chc� tylko, by� mi powiedzia�, jak znale�� kobiet�, kt�ra ma mojego syna. Jan znowu obr�ci� twarz w jego stron�. - Kiedy Hadassa przysz�a do mnie z dzieckiem, powiedzia�a, �e rozkazano jej po�o�y� je na skale, aby umar�o. - Nie wyda�em takiego rozkazu. - Twierdzi�a, �e ojciec nie chce dziecka. Atretes poczu�, �e twarz oblewa mu fala gor�ca, a w ustach robi si� sucho. - To moje dziecko. Nie musz� ci m�wi� nic wi�cej. Jan zmarszczy� brwi. - Czy Hadassa zosta�a skazana za to, �e przynios�a dziecko do mnie? - Nie. Niepos�usze�stwo Hadassy, uratowanie dziecka, wystarczy�oby, �eby j� skazano, ale nie z tego powodu Julia pos�a�a j� na �mier�. Julia, o ile wiedzia�, nie zdawa�a sobie nawet sprawy, �e dziecko �yje. Potrafi�aby jednak rzuci� Hadass� na aren�, bo taki kaprys przyszed� jej akurat do g�owy. Niewiele m�g� powiedzie� o tym, co przytrafi�o si� Hadassie. - Jeden s�uga wyjawi� mi, �e Hadassie kazano zapali� wonno�ci ku czci cesarza. Odm�wi�a i oznajmi�a g�o�no, �e wasz Chrystus jest jedynym prawdziwym Bogiem. W oczach Jana zab�ys�o �wiate�ko. - Chwa�a niech b�dzie Bogu. - Ona oszala�a. - Tak, oszala�a dla Chrystusa. - Cieszysz si� z tego? - spyta� z niedowierzaniem Atretes. - Z powodu paru s��w czeka j� �mier�. - Nie, Atretesie. Kto wierzy w Jezusa, nie umrze, lecz b�dzie mia� �ycie wieczne. Atretes zacz�� si� niecierpliwi�. - Nie przyszed�em tu, �eby rozmawia� o waszym Bogu czy �yciu po �mierci. Przyszed�em po syna. A je�li chcesz dowodu mojego ojcostwa, czy wystarczy ci s�owo tej nierz�dnicy, jego matki? Sprowadz� Juli� Walerian tutaj, rzuc� na kolana i zmusz�, by wyzna�a prawd�. Czy� to nie do��? Mo�esz j� potem utopi�, bo ta dziwka dobrze sobie na to zas�u�y�a. Got�w jestem ci w tym pom�c. Jan odpowiedzia� �agodnie na gniewne s�owa barbarzy�cy. - Nie w�tpi�, �e jeste� ojcem. Troszcz� si� o dziecko, Atretesie. Sprawa jest bardzo powa�na. Co z Risp�? - Je�li dziecko ma pe�ny �o��dek i jest mu ciep�o, czeg� wi�cej mo�e potrzebowa�? A kobiecie mo�esz da� inne dziecko. Nie ma �adnych praw do mojego syna. - Pan ocali� twego syna. Gdyby nie to... - Ocali�a go Hadassa. - To, �e przynios�a ch�opca w tym w�a�nie momencie, nie by�o zgo�a przypadkiem. - Ona sama powiedzia�a, �e gdyby wiedzia�a, �e nie odrzuc� dziecka, przynios�aby je do mnie! - A dlaczego nie wiedzia�a? Atretes zacisn�� z�by. Gdyby nie ten wpatruj�cy si� w niego t�um, u�y�by si�y, �eby wydrze� informacj�, kt�rej pragn��. - Gdzie jest m�j syn? - Jest bezpieczny. Hadassa uwa�a�a, �e jedyny spos�b uratowania twojego syna to powierzy� go mnie. Oczy Atretesa zw�zi�y si�. Patrzy� ch�odno na Jana i drga� mu mi�sie� w szcz�ce, ale jednocze�nie czu�, jak fala gor�ca oblewa mu twarz. Chcia� ukry� sw�j wstyd, wznosz�c mur gniewu, ale wiedzia�, �e to daremne. Tylko jedna jedyna osoba patrzy�a na niego tak, jakby si�ga�a wzrokiem do jego serca. Hadassa. Tak by�o dotychczas, gdy� oto teraz ten cz�owiek przenika� r�wnie �atwo jego my�li. Nap�yn�y wspomnienia. Kiedy niewolnica przysz�a i powiedzia�a, �e Julia nosi w �onie jego dziecko, odpar�, �e nic go to nie obchodzi. Sk�d m�g� wiedzie�, �e to naprawd� jego dziecko? Hadassa by�a tego pewna, ale Atretes czu� si� zbyt obola�y z powodu zdrady Julii i zbyt rozw�cieczony, �eby my�le� jasno. Powiedzia� Hadassie, �e gdyby Julia Walerian po�o�y�a dziecko u jego st�p, on odwr�ci�by si� i odszed�, nie ogl�daj�c si� za siebie. Nigdy nie zapomni smutku, jakim zasnu�a si� twarz niewolnicy, kiedy wypowiedzia� te s�owa... ani �alu, jaki poczu�, kiedy odesz�a. Lecz by� wszak Atretesem! Duma nie pozwala�a mu przywo�a� jej z powrotem. Sk�d mia� wiedzie�, �e mo�e znale�� si� kobieta tak wyzbyta uczu� wobec swego dziecka, jak Julia? �adnej niewie�cie w Germanii nie przysz�oby do g�owy, �eby zostawi� dziecko na skale, by umar�o. �adnemu Germaninowi. Tylko "cywilizowana" Rzymianka mog�a zdoby� si� na co� takiego. Gdyby nie Hadassa, jego syn ju� by nie �y�. Znowu skupi� si� na chwili tera�niejszej, na starcu stoj�cym przed nim i nie okazuj�cym ani �ladu zniecierpliwienia. - To moje dziecko. Dzisiaj nie ma najmniejszego znaczenia to wszystko, co mog�em powiedzie� wczoraj! Hadassa mnie tu przys�a�a i odzyskam swojego syna. Jan skin�� g�ow�. - Po�l� po Risp� i porozmawiam z ni�. Powiedz, gdzie mieszkasz, a przynios� ci syna. - Powiedz, gdzie ona mieszka, a sam po niego p�jd�. Jan zmarszczy� brwi. - Atretesie, sprawa jest trudna. Rispa kocha to dziecko jak w�asne. Nie�atwo jej przyjdzie si� z nim rozsta�. - Tym bardziej powinienem tam p�j��. By�bym chyba g�upcem, gdybym pozwoli� ci ostrzec t� kobiet�, aby mog�a opu�ci� miasto. - Ani ja, ani Rispa nie chcemy odebra� ci dziecka. - Mam na to tylko twoje s�owo, a przecie� ty jeste� dla mnie kim� obcym. I w dodatku szalonym! - rzek�, obrzucaj�c wymownym spojrzeniem wyznawc�w. - Nie mam powod�w, �eby ci ufa� - roze�mia� si� szyderczo - ani �eby ufa� kobiecie! - A jednak zaufa�e� Hadassie. Twarz Atretesa pociemnia�a. Jan przygl�da� si� mu przez chwil�, a potem wyjawi�, jak znale�� Risp�. - Modl� si�, by twe serce okaza�o wsp�czucie i zmi�owanie, jakie okaza� ci B�g, oszcz�dzaj�c �ycie twojego syna. Rispa to kobieta, kt�rej wiara wytrzyma�a niejedn� pr�b�. - C� to oznacza? - �e mimo swej m�odo�ci ma ju� za sob� wielkie tragedie. - Lecz ta nie b�dzie zawiniona przeze mnie. - Nie, ale prosz� ci�, by� nie mia� do niej �alu o to, co si� sta�o. - Zawini�a jego matka. Nie wini� o nic ani Hadassy, ani ciebie, ani tej wdowy - powiedzia� Atretes, kt�ry z�agodnia� teraz, bo uzyska� informacj�, kt�rej szuka�. - Poza tym - doda�, u�miechaj�c si� krzywo - nie w�tpi�, �e owa wdowa poczuje si� lepiej, kiedy zostanie hojnie wynagrodzona za swoje trudy. - Nie zwr�ci� uwagi na to, �e Jan skrzywi� si� na te s�owa. Obr�ci� si� i zobaczy�, �e t�um umilk�. - Na co czekaj�? - My�l�, �e przyszed�e�, �eby si� ochrzci�. Atretes roze�mia� si� drwi�co i ruszy� stokiem wzg�rza, nie ogl�daj�c si� na tych, kt�rzy zgromadzili si� nad rzek�. Wr�ci� do swojej willi okr�n� drog� poza miastem i znowu musia� czeka�. Bezpieczniej b�dzie wej�� do miasta po zmroku, a poza tym u�wiadomi� sobie, �e w swym po�piechu zapomnia� rozwa�y� jeszcze jedn� spraw�. - Lagos! - Jego pot�ny g�os poni�s� si� echem w g�r� marmurowych schod�w. - Lagos! S�uga zacz�� biec w stron� schod�w korytarzem na g�rze. - Jestem, panie! - Id� na targ i kup mamk�. Lagos zbieg� po schodach. - Mamk�... panie? - Ma by� z Germanii! - rzuci� Atretes i ruszy� w stron� �a�ni. Zbity z tropu Lagos podrepta� za nim. Mia� ju� niejednego pana, ale ten odznacza� si� na pewno najwi�ksz� zmienno�ci� usposobienia. Lagos czu� si� zaszczycony tym, �e znalaz� si� w�r�d niewolnik�w Atretesa, najwi�kszego z gladiator�w w ca�ym cesarstwie, nie spodziewa� si� jednak, i� jego pan oka�e si� cz�owiekiem bliskim szale�stwa. Podczas pierwszego tygodnia pobytu niewolnika w willi Atretes zd��y� rozbi� ca�e umeblowanie, podpali� sypialni� i znikn��. Po miesi�cu Silus i Appelles, dwaj gladiatorzy, kt�rych Atretes kupi� od Sertesa jako stra� przyboczn�, wyruszyli na poszukiwanie swego pana. - �yje w pieczarze na wzg�rzu - oznajmi� po powrocie Silus. - Musisz sprowadzi� go z powrotem! - Mam nara�a� si� na �mier�! Ani my�l�! Id� ty, starcze. To nie dla mnie. Zbyt ceni� sobie �ycie. - Zag�odzi si�. - Od�ywia si� mi�sem zwierz�t, na kt�re poluje t� przekl�t� germa�sk� frame� - wyja�ni� Appelles. - Sta� si� na powr�t dzikusem. - Czy jednak nie powinni�my czego� zrobi�? - spyta�a Saturnina. Niewolnica by�a najwyra�niej przygn�biona tym, �e jej pan �yje znowu jak barbarzy�ca, jak dzikie zwierz�. - A co powinni�my twoim zdaniem zrobi�, kochaneczko? Pos�a� ciebie, by� poprawi�a mu humor? �atwiej posz�oby ci ze mn� - zapewni� Silus, szczypi�c j� w policzek. Odtr�ci�a jego r�k�, a on roze�mia� si�. - Cieszysz si� ukradkiem, �e dostojna Julia wzgardzi�a twoim panem. Je�li kiedykolwiek odzyska rozum i tu wr�ci, ty b�dziesz ju� czeka�a na progu. Silus i Appelles rz�dzili si� jak u siebie, t�go popijaj�c i rozprawiaj�c o swych przewagach na arenie, natomiast Lagos wzi�� na swoje barki ci�ar prowadzenia domu. Wszystko musia�o by� utrzymane w porz�dku, w gotowo�ci na wypadek, gdyby jego pan odzyska� zmys�y i wr�ci�. I Atretes wr�ci� bez �adnego uprzedzenia. Po pi�ciu miesi�cach nieobecno�ci wszed� kt�rego� pi�knego dnia do willi, rzuci� sk�ry, kt�rymi si� okrywa�, wyk�pa� si�, ogoli� i przywdzia� tunik�. Potem pos�a� niewolnika po Sertesa, a kiedy ten si� pojawi�, zamkn�li si� na kr�tk� rozmow�. Nast�pnego popo�udnia przyszed� pos�aniec z wiadomo�ci�, �e kobieta, kt�rej Atretes szuka, przebywa w lochu. Zaraz po zmroku Atretes wyszed� z domu. A teraz oto ��da mamki. I to z Germanii, jakby takie kobiety ros�y niby winne grona! W willi nie by�o �adnego dziecka i Lagos nie pr�bowa� nawet zastanawia� si� nad powodami, jakimi kieruje si� jego pan. On sam, Lagos, ma na uwadze tylko jeden cel: �y�. Wzi�� si� w gar��, zebra� ca�� odwag� i otworzy� usta, �eby u�wiadomi� swemu panu kilka niepodwa�alnych fakt�w. - To mo�e si� okaza� niemo�liwe, panie. - Zap�acisz ka�d� cen�. Wszystko mi jedno ile - powiedzia� Atretes, zdejmuj�c i odrzucaj�c pas. - Nie zawsze jest to sprawa pieni�dzy, panie. Germanie s� bardzo poszukiwani, a zw�aszcza blondyni, niewolnik�w germa�skich jest za� niewielu... Poczu�, �e krew odp�ywa mu z twarzy, kiedy ujrza� pe�ne ironii spojrzenie Atretesa. Kto jak kto, ale Atretes z pewno�ci� wie o tym najlepiej. Lagos zacz�� zastanawia� si�, czy jego pan wie, �e wystawiono nowy pos�g Marsowi i �e podobie�stwo boga do stoj�cego tutaj gladiatora rzuca si� w oczy. Ko�o cyrku nadal sprzedaje si� pos��ki Atretesa. Nie dalej jak kilka dni temu Lagos widzia� w kramiku wytw�rcy pos��k�w wizerunki Apolla, kt�ry wygl�da� zupe�nie jak Atretes, aczkolwiek hojniej wyposa�ony przez natur� ni� to mo�liwe. - Wybacz, panie, ale mo�e si� zdarzy�, �e nie znajd� germa�skiej mamki. - Jeste� Grekiem, a Grekom nigdy nie brakuje pomys��w. Masz znale�� mamk�! Nie musi by� blondynk�, ale przypilnuj, �eby by�a zdrowa! - Zdj�� tunik�, ukazuj�c cia�o uwielbiane przez ca�e zast�py amoratae. - Jutro rano ma tu ju� czeka�. Stan�� na kraw�dzi basenu. - Tak jest, panie - odpowiedzia� pos�pnym g�osem Lagos, kt�ry uzna�, �e lepiej dzia�a� ni� traci� czas na ja�owe pr�by przem�wienia do rozumu szalonemu barbarzy�cy. Je�li nie zdob�dzie mamki, Atretes bez w�tpienia po�re jego w�trob� jak orze�, kt�ry wiecznie po�era w�trob� Prometeusza. Atretes wskoczy� do basenu i zimna woda przynios�a ulg� jego rozgor�czkowanemu umys�owi. Wyszed� na brzeg i strz�sn�� wod� z w�os�w. Dzi� wieczorem p�jdzie do miasta. Gdyby wzi�� ze sob� Silusa i Appellesa, zbyt rzucaliby si� w oczy. Zreszt� nawet dw�ch �wietnie wyszkolonych stra�nik�w na nic si� zda, kiedy trzeba stawi� czo�o t�umowi. Znacznie lepiej zrobi, je�eli uda si� do miasta sam. Ubierze si� jak cz�owiek z gminu i zakryje w�osy. W takim przebraniu z pewno�ci� nie b�dzie mia� �adnych trudno�ci. Po wyj�ciu z basenu kr��y� bez celu po domu. Nie m�g� sobie znale�� miejsca, czu� narastaj�ce napi�cie; wreszcie trafi� na pi�tro, do najwi�kszego pokoju. Jego noga nie stan�a tu od czasu, kiedy pi�� miesi�cy wcze�niej spowodowa� po�ar. Rozejrza� si� i spostrzeg�, �e s�u�ba uprz�tn�a zw�glone meble, ozdoby �cienne i rozbite wazy korynckie. Chocia� bez w�tpienia szorowali marmury, nie zdo�ali usun�� wszystkich �lad�w jego gniewu i ��dzy niszczenia. Kupi� t� will� dla Julii, zamierzaj�c j� tu sprowadzi� jako �on�. Dobrze wiedzia�, �e Julia uwielbia przepych i teraz przypomnia� sobie, jaki by� dumny, kupuj�c najdro�sze sprz�ty do domu. Mieli dzieli� ten pok�j. Jednak Julia po�lubi�a innego m�czyzn�. Nadal d�wi�cza�y mu w uszach jej �kania i k�amstwa, i n�dzne wym�wki, kiedy kilka miesi�cy po odzyskaniu wolno�ci przyszed�, �eby j� zabra�. Powiedzia�a, �e jej m�� ma swojego katamit� i ni� si� nie interesuje, a po�lubi�a go, by zdoby� niezale�no�� maj�tkow�, wolno��. Co za k�amliwa wied�ma! Od samego pocz�tku powinien by� wiedzie�, z kim ma do czynienia. Czy� nie wpad�a na sprytny pomys�, �eby uda� si� do Artemizjonu w przebraniu nierz�dnicy i w ten spos�b zwr�ci� na siebie jego uwag�? Dysponowa� swobodnie swoim czasem, je�li tylko nie przeszkadza�o mu to wykonywa� �wicze�, jakie przewidzia� dla niego Sertes. Wystarczy�o, by kiwn�a ozdobionym klejnotami palcem, a on bieg� do niej jak pierwszy lepszy g�upiec. Oszo�omiony jej urod�, spragniony jej rozwi�z�o�ci, bieg� do niej - a ona go zniszczy�a. Jaki� by� z niego g�upiec! Kiedy bra� Juli� Walerian w ramiona, rzuca� sw� dum� na wiatr, a szacunek dla samego siebie rozbija� w proch i py�. Godzi� si� na ha�b�. Przez wszystkie te miesi�ce ich ukrywanego romansu wraca� do swojej celi przybity i z poczuciem jakiej� udr�ki, lecz nie chcia� spojrze� prawdzie w oczy, bo wtedy musia�by sobie samemu wyzna�, kim jest Julia. On jednak pozwala�, �eby robi�a z nim, co chcia�a - jak robili z nim, co chcieli, wszyscy od chwili, gdy dosta� si� do niewoli i wydarto go z ukochanej Germanii. Mi�kkie, jedwabiste ramiona Julii niewoli�y go skuteczniej ni� �elaza, w jakie go zakuwano. Kiedy widzia� j� po raz ostatni, zaklina�a si�, �e go kocha. Mi�o��! Tak ma�o wiedzia�a o mi�o�ci - i o nim, Atretesie - �e uzna�a, i� po�lubienie innego m�czyzny niczego mi�dzy nimi nie zmieni. My�la�a, �e b�dzie potulnie bieg� do niej za ka�dym razem, kiedy kiwnie na niego palcem. Na bog�w, wie teraz, �e cho�by szorowa� si� przez ca�e lata, nigdy nie pozb�dzie si� brudu, kt�ry przez ni� do niego przylgn��! Patrz�c na ogo�ocony, zniszczony pok�j, przysi�g� sobie, �e ju� nigdy nie pozwoli, a�eby kobieta tak go zniewoli�a! Kiedy zasz�o s�o�ce, Atretes za�o�y� we�niany p�aszcz, wetkn�� za pas sztylet i ruszy� do Efezu. Szed� przez wzg�rza w kierunku p�nocno-zachodnim, wybieraj�c dobrze znane �cie�ki. Mija� rozsiane z rzadka ma�e domy, kt�rych by�o coraz wi�cej, w miar� jak zbli�a� si� do miasta. G��wn� drog� ci�gn�y ku bramom wozy wy�adowane rozmaitymi dobrami. Kroczy� w cieniu jednego z woz�w, ukryty przed g�stniej�cym t�umem. Dostrzeg� go jednak wo�nica. - Hej, ty tam! Trzymaj si� z daleka od mojego wozu! Atretes zrobi� wulgarny gest r�k�. - Taki� skory do bitki?! - wrzasn�� prostuj�c si� wo�nica. Atretes roze�mia� si� drwi�co, ale milcza�. Gdyby si� odezwa�, natychmiast rozpoznano by jego akcent, gdy� w tej cz�ci cesarstwa rzadko spotyka�o si� Germanina. Wyszed� z cienia i ruszy� w kierunku rzymskich posterunk�w. Jeden z �o�nierzy zerkn�� w jego stron� i ich spojrzenia skrzy�owa�y si� na chwil�. Atretes zobaczy� w oczach Rzymianina b�ysk zainteresowania, pochyli� wi�c g�ow�, �eby trudniej by�o rozpozna� jego rysy. Stra�nik powiedzia� co� do swoich towarzyszy, wi�c Atretes wmiesza� si� w grup� podr�nych, a potem skr�ci� w pierwsz� ulic�. Czeka� w mroku, ale nie pos�ano za nim nikogo. Ruszy� dalej, zadowolony, �e bliski pe�ni ksi�yc o�wietla bia�e kamienne p�yty, kt�rymi wy�o�ono ulic�. Jan powiedzia� mu, �e kobieta, kt�ra zaopiekowa�a si� jego synem, mieszka na pi�trze wal�cej si� insuli w ubogiej dzielnicy po�o�onej na po�udniowy wsch�d od zespo�u bibliotek ko�o Artemizjonu. Atretes wiedzia�, �e znajdzie ten dom, je�li b�dzie szed� przez �rodek miasta. W miar�, jak zbli�a� si� do �wi�tyni, t�um g�stnia�. Unikaj�c ludzi, szed� labiryntem alejek, a� potkn�� si� w pewnym momencie o cz�owieka �pi�cego pod �cian�. M�czyzna j�kn��, zakl��, naci�gn�� p�aszcz na g�ow�, przekr�ci� si� na bok i podkuli� kolana. Atretes us�ysza� dochodz�ce zza plec�w g�osy i przyspieszy� kroku. Kiedy skr�ci� za r�g, kto� wychyli� si� z okna na drugim pi�trze i opr�ni� naczynie nocne. Atretes odskoczy� ze wstr�tem do ty�u i rzuci� przekle�stwo w stron� okna. G�osy umilk�y, ale s�ysza�, �e w alejce za jego plecami co� si� porusza. Obr�ci� g�ow� i jego oczy zw�zi�y si�. W jego stron� skrada�o si� sze�� niewyra�nych kszta�t�w. Zwr�ci� si� ku nim twarz�, got�w do walki. Napastnicy u�wiadomili sobie, �e zostali zauwa�eni, i nie kryj�c si� ju�, ruszyli do ataku. Rozproszyli si� i otoczyli go p�kolem. Jeden z nich, najwyra�niej przyw�dca, skin�� i pi�ciu pozosta�ych zaj�o pozycje zamykaj�ce ofierze drog� ucieczki. Atretes dostrzeg� b�ysk ostrza i u�miechn�� si� zimno. - Nie p�jdzie wam ze mn� �atwo. - Dawaj trzos! - rozkaza� przyw�dca. Jego g�os wskazywa�, �e jest to m�ody ch�opak. - Wracaj do domu, ch�opcze, a mo�e do�yjesz ranka. M�odzieniec roze�mia� si� drwi�co, zbli�aj�c si� krok po kroku do Atretesa. - Palusie, zaczekaj - rzuci� kt�ry� zaniepokojonym g�osem. - Mam z�e przeczucia - ozwa� si� w ciemno�ci jaki� inny g�os. - Jest o g�ow� wy�szy... - Zamknij si�, Tomaszu! On jest jeden, a nas sze�ciu! - Mo�e nie ma pieni�dzy. - Ma. S�ysza�em brz�k monet. I to ci�kich. - Palus zbli�a� si� coraz bardziej. Inni szli za swoim przyw�dc�. - Trzos! - Strzeli� palcami. - Rzu� go. - We� sam. Wszyscy stali nieruchomo. Palus rzuci� wyzwisko. W jego m�odzie�czym g�osie d�wi�cza�a ura�ona duma. - Co� mi si� zdaje, �e zabrak�o ci odwagi - powiedzia� Atretes, �eby jeszcze bardziej rozj�trzy� ch�opaka. Palus rzuci� si� z ostrzem skierowanym w pier� Atretesa. Atretes od wielu miesi�cy nie walczy�, ale nie mia�o to najmniejszego znaczenia. W jednej chwili obudzi� si� w nim znowu niezawodny instynkt walki, wr�ci�y odruchy, kt�re kszta�towa� w sobie przez wiele lat. Rzuci� si� w bok, unikaj�c ostrza sztyletu, a potem chwyci� nadgarstek napastnika i gwa�townym szarpni�ciem wyrwa� rami� ze stawu. Palus pad� na ziemi�, krzycz�c z b�lu. Pozostali nie wiedzieli, czy maj� ucieka�, czy te� rzuci� si� do ataku, ale po chwili jeden z g�upc�w run�� na Atretesa, poci�gaj�c za sob� innych. Jeden z nich zdo�a� zada� Atretesowi cios pi�ci� w twarz, inny skoczy� mu na grzbiet. Atretes rzuci� si� ca�ym ci�arem do ty�u na �cian� i jednocze�nie wymierzy� kopniaka napastnikowi, kt�ry znalaz� si� przed nim. Otrzyma� dwa ciosy w bok g�owy, sam za� �okciem wymierzy� uderzenie w pier� kt�rego� z napastnik�w. Z�odziejaszek pad� na ziemi�, pr�buj�c odzyska� dech. W toku b�jki kaptur zsun�� si� z g�owy Atretesa i jasne w�osy gladiatora zal�ni�y w �wietle ksi�yca. - Na Zeusa! Atretes! Ci, kt�rzy nie zostali powaleni, rozbiegli si� jak szczury, nikn�c w ciemno�ci. - Pomocy! - wrzeszcza� Palus, ale przyjaciele my�leli tylko o ratowaniu w�asnej sk�ry. J�cz�c z b�lu i tul�c do piersi z�amane rami�, Palus cofa� si�, p�ki nie natrafi� na �cian�. - Nie zabijaj mnie! - szlocha�. - Nie zabijaj, b�agam! Nie wiedzieli�my, �e to ty. - Najgorsi gladiatorzy maj� wi�cej odwagi ni� ty, ch�opcze - odpar� Atretes. Omin�� Palusa i ruszy� swoj� drog�. Us�ysza� jakie� g�osy dochodz�ce z przodu. - Przysi�gam! To on! By� ogromny i w�osy mia� w �wietle ksi�yca zupe�nie bia�e. To Atretes! - Gdzie? - Tam! Zapewne zabi� Palusa. Kln�c pod nosem, Atretes pobieg� w�sk� uliczk� w stron� przeciwn� do zamierzonej. Bieg� mi�dzy insulae, potem skr�ci� w szersz� ulic�, a wreszcie wybieg� zza rogu na w�a�ciwy szlak. Mia� teraz przed sob� g��wn� ulic� wiod�c� do Artemizjonu. Kiedy znalaz� si� bli�ej �wi�tyni, zwolni� kroku, nie chc�c zwraca� na siebie uwagi. Naci�gn�� z powrotem kaptur, �eby zakry� swoje jasne w�osy, i spu�ci� g�ow�. Znalaz� si� na targu przed �wi�tyni�. Po obu stronach ci�gn�y si� kramy i uliczni sprzedawcy zachwalali swoje towary. Lawiruj�c w t�umie, Atretes zerka� na miniaturowe �wi�tynie i pos��ki Artemidy, tace z amuletami i woreczki pe�ne kadzide�. Wszed� do jednego ze sklepik�w i spojrza� na lad� zastawion� marmurowymi pos��kami. Kto� go potr�ci�, podszed� wi�c bli�ej, udaj�c, �e zainteresowa� si� wystawionym towarem. Musi wtopi� si� w wieczorny t�um klient�w. Mieszka�cy wszystkich zak�tk�w cesarstwa t�oczyli si�, rozgl�daj�c si� za okazj�. Atretes spojrza� uwa�niej na pos��ki i zamar�. Kupiec uzna�, �e ma przed sob� potencjalnego klienta. - Przyjrzyj si� uwa�nie, dostojny panie! To kopie nowego pos�gu wzniesionego niedawno ku czci Marsa. Nigdzie nie znajdziesz lepszej roboty. Atretes podszed� jeszcze bli�ej i wzi�� do r�ki jeden z pos��k�w. Czego� takiego sobie nie wyobra�a�. To on, Atretes! Wbija� wzrok w b�stwo, kt�re dla niego oznacza�o zniewag�. - Wi�c to Mars? - warkn��. Mia� ochot� skruszy� pos��ek w py�. - Musisz by� nowy w naszym mie�cie, panie. Czy przyby�e� z pielgrzymk� do bogini? Sprzedawca pokaza� mu ma�y pos��ek z wieloma piersiami i w diademie z symbolami, w�r�d kt�rych by� runiczny symbol Tiwaza, boga czczonego niegdy� przez Atretesa. "Jest tu! U kramarza handluj�cego bo�kami." Odwr�ci� si� gwa�townie i zobaczy� z tuzin m�odzie�c�w przepychaj�cych si� przez t�um w jego stron�. - Powiadam ci, �e to by� Atretes! - Atretes! Gdzie? Ludzie stoj�cy najbli�ej obr�cili si�, by na niego spojrze�. Kramarz przypatrywa� si� mu z szeroko otwartymi ustami. - To ty! Na bog�w! Atretes zami�t� ramieniem po stole, a potem uni�s� w g�r� blat. Odepchn�� nim napieraj�cych ludzi i spr�bowa� biec. Kto� chwyci� go za tunik�. Atretes rykn�� z w�ciek�o�ci� i uderzy� tamtego w twarz. M�czyzna run��, poci�gaj�c za sob� trzech innych. Ca�a ulica rozbrzmiewa�a pe�nymi podniecenia okrzykami: - Atretes! Atretes jest tutaj! Chwyta�o go coraz wi�cej r�k, wykrzykiwano z entuzjazmem jego imi�. Nie przywyk� do prawdziwego strachu, ale zazna� go teraz, kiedy mia� przed sob� ogarni�ty gor�czk� t�um. Jeszcze chwila, a znajdzie si� w samym sercu zamieszek. Przedar� si� przez p� tuzina wczepionych w niego cia�, zdaj�c sobie doskonale spraw�, �e musi si� st�d wydosta�. I to natychmiast! - Atretes! - wrzasn�a jaka� kobieta, rzucaj�c si� na niego ca�ym cia�em. Zrzuci� j�, ale podrapa�a mu szyj�. Kto� wyrwa� mu pasmo w�os�w. Zdarto mu z ramion p�aszcz. Ludzie wyli z podniecenia. Wyswobodzi� si�, powalaj�c ka�dego, kto znalaz� si� na jego drodze. Amoratae piszcza�y, �cigaj�c go jak zgraja w�ciek�ych ps�w. Skr�ci� w w�sk� alejk� mi�dzy straganami i wywr�ci� jeszcze jeden kramik. Na bruk posypa�y si� owoce i jarzyny. Cisn�� za siebie nast�pn� lad�, tym razem z wyrobami z miedzi, wznosz�c kolejn� zapor� mi�dzy sob� a t�umem. Us�ysza� okrzyki �wiadcz�ce, �e kilkoro ze �cigaj�cych potkn�o si� o te przeszkody i run�o na ziemi�. Przeskoczy� jaki� w�zek, skr�ci� gwa�townie i pobieg� ulic� mi�dzy dwiema insulae. Szybko spostrzeg�, �e znalaz� si� w �lepym zau�ku i ogarn�a go panika, jakiej nie zazna� w ci�gu ca�ego �ycia. Widzia� kiedy�, jak zgraja dzikich ps�w �ciga na arenie cz�owieka. Psy dopad�y swoj� ofiar� i natychmiast rozszarpa�y j� na strz�py. To samo czeka by� mo�e jego, je�li dopadn� go rozpalone nami�tno�ci� amoratae. Obraca� si� gor�czkowo to w jedn�, to w drug� stron�, szukaj�c wzrokiem drogi ucieczki. Zobaczy� drzwi i podbieg� do nich. By�y zaryglowane. Wywa�y� je ramieniem i wbieg� na ciemne schody. Jedno, drugie pi�tro. Przystan�� na pode�cie i czeka�. Wstrzyma� dech, �eby lepiej s�ysze�. Z ulicy dochodzi�y przyt�umione g�osy. - Musia� schowa� si� w kt�rej� insuli. - Sp�jrzcie tam! - Nie, zaczekaj! Te drzwi kto� wywa�y�! Kto� wbiega� po schodach. Atretes najciszej jak umia� ruszy� korytarzem. Chocia� wszystkie drzwi by�y zamkni�te, w powietrzu unosi�a si� wo� ludzkiej biedy. Jakie� drzwi otworzy�y si� za jego plecami i kto� zza nich wyjrza�, ale Atretes wspina� si� ju� w�skimi, mokrymi schodami. Dotar� na trzecie pi�tro, potem na czwarte. Rozwrzeszczana pogo� obudzi�a mieszka�c�w. Atretes znalaz� si� na dachu. Nie by�o tu �adnego miejsca, w kt�rym m�g�by si� ukry�. G�osy coraz bardziej si� przybli�a�y. Mia� przed sob� tylko jedn� drog� ucieczki. Rozp�dzi� si� i przeskoczy� nad przepa�ci� na dach s�siedniego domu. Upad� i potoczy� si� po dachu, ale natychmiast stan�� na nogi i rzuci� si� do drzwi prowadz�cych na schody. Ukry� si� w cieniu dok�adnie w chwili, kiedy tuzin ludzi wybieg� na dach, z kt�rego dopiero co zeskoczy�. Szybko cofn�� si� g��biej, ci�ko dysz�c, z bij�cym mocno sercem. G�osy cich�y, gdy� kolejni prze�ladowcy zbiegali po schodach, �eby poszuka� go w mrocznej okolicy insuli. Atretes opar� si� o �cian�, zamkn�� oczy i stara� si� uspokoi� oddech. Jak przej�� przez miasto, odnale�� wdow� i wydosta� si�, nie trac�c przy tym �ycia - w�asnego i syna? Przekl�� rzemie�lnik�w, kt�rzy sporz�dzali jego wizerunek, by sprzedawa� go spragnionym bo�k�w ludziom, a potem uzna�, �e powinien my�le� tylko o tym, jak ca�o i zdrowo wydosta� si� z miasta. Kiedy to osi�gnie, znajdzie jaki� spos�b, �eby odzyska� syna. Odczeka� godzin�, zanim odwa�y� si� wej�� schodami i korytarzami do wn�trza domu. Wzdraga� si� przy najmniejszym szele�cie. Kiedy znalaz� si� na ulicy, szed� pod �cianami, w najg��bszym cieniu. Zab��dzi�, ale niby szczur zd��y� w ci�gu cennych godzin nocnych odnale�� drog� w labiryncie alei i w�skich uliczek. Do bram miasta dotar� o wschodzie s�o�ca. Rozdzia� II Lagos us�ysza�, jak trzasn�y zamykane drzwi i domy�li� si�, �e zjawi� si� jego pan. Sam wr�ci� ledwie kilka godzin wcze�niej, gdy� ca�e popo�udnie, wiecz�r i znaczn� cz�� nocy sp�dzi� na chodzeniu od jednego do drugiego targu niewolnik�w i szukaniu germa�skiej mamki. W ko�cu uda�o mu si� tak� mamk� znale�� i by� pewny, �e Atretes b�dzie zadowolony. By�a silna, rumiana i w�osy mia�a jasne jak pan Lagosa. Kiedy wkroczy� do holu, zobaczy� mroczne spojrzenie Atretesa i poj��, �e jego pan jest w nastroju jeszcze mroczniejszym ni� jego oczy. Na szyi by�ego gladiatora wida� by�o krwawe zadrapania, z kt�rych krew sp�yn�a na tunik�. Germanin robi� wra�enie kogo� gotowego zabi� pierwszego cz�owieka, jaki nawinie mu si� pod r�k�. Wszystko jedno kto to b�dzie. - Czy znalaz�e� mamk�? Lagos czu�, jak mocno bije mu serce. Dzi�kowa� bogom, �e uda�o mu si� wykona� rozkaz pana. - Tak, panie - odpar� szybko. Krople potu wyst�pi�y mu na czo�o. - Czeka w domu. - Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e gdyby jej nie znalaz�, jego �ycie nara�one by�oby na powa�ne niebezpiecze�stwo. - Czy chcia�by� j� zobaczy�, panie? - Nie! Atretes poszed� na wewn�trzny dziedziniec. Pochyli� si� tak, �eby woda z fontanny tryska�a mu na g�ow�. Lagos zacz�� si� ju� zastanawia�, czy jego pan nie chce si� czasem utopi�. Po d�u�szej chwili Atretes wyprostowa� si� i potrz�sn�� g�ow� jak mokry pies, rozpryskuj�c wod� na wszystkie strony. Lagos nie spotka� si� z takim zachowaniem u �adnego ze swoich pan�w. - Umiesz pisa�? - spyta� ch�odno Atretes. - Tylko po grecku, panie. Atretes przesun�� d�oni� po twarzy i strzepn�� r�k�. - Pisz zatem - rozkaza� g�osem pe�nym goryczy. - "Zgadzam si� na Twoj� propozycj�. Sprowad� mojego syna jak najszybciej do mnie." Podpisz moim imieniem i zanie� list aposto�owi Janowi. Wyja�nij mu, jak ma tu dotrze�. - Poda� niewolnikowi adres ma�ego domu na obrze�u miasta. - Je�li go tam nie b�dzie, szukaj nad rzek�. Opu�ci� dziedziniec. Lagos odetchn�� i podzi�kowa� bogom, �e nie utraci� �ycia. Ci�ki kij p�k� w r�kach Silusa pod uderzeniem Atretesa. S�uga odskoczy� do ty�u, z trudem utrzymuj�c r�wnowag�. Atretes zakl�� i zrobi� krok do ty�u. Silus wykrzywi� usta w ponurym u�miechu i odrzuci� bezu�yteczn� bro�. Atretes machn�� niecierpliwie r�k�. - Jeszcze raz! Gallus wzi�� nast�pn� pa�k� ze stoj�cej pod �cian� beczki i rzuci� j� Silusowi. Silus chwyci� or� i znowu przyj�� pozycj� gotowo�ci do walki. Ten cz�owiek nigdy nie b�dzie mia� do��! Gallus sta� ko�o sklepionego wej�cia do �a�ni i kryj�c swoje wsp�czucie, przygl�da� si� walce. Silus by� zlany potem, twarz mu poczerwienia�a z wysi�ku. Natomiast ich pan oddycha� r�wnie lekko jak na pocz�tku walki. Trzask! - Atakuj! - wrzasn�� Atretes. Trzask! Silus zdo�a� zablokowa� kolejny cios, ale wyra�nie traci� si�y. Trzask! - Atakowa�bym... - Trzask! - gdybym m�g�!... - rzuci� zadyszanym g�osem Silus. Zamachn�� si� pa�k�, ale chybi�. Poczu� nagle straszliwy b�l pod kolanami i na moment straci� grunt pod nogami, a potem pad� ci�ko plecami na marmurow� posadzk�. Zakl�� pod nosem i pr�buj�c odzyska� dech, le�a� bezradnie i patrzy�, jak przeciwnik staje nad nim. Atretes zamachn�� si�, jakby chcia� zada� pa�k� cios w krta�, i Silus pomy�la�, �e ju� po nim. Jednak kij zatrzyma� si� cal od jego szyi. Atretes odchrz�kn�� ze wstr�tem. - Jak to si� sta�o, �e nie zniesiono ci� martwego z areny? Cisn�� kij, kt�ry odbi� si� kilka razy od posadzki, a potem od �ciany. Zbity z tropu Silus wykrzywi� twarz. Patrzy� ostro�nie na Atretesa, zastanawiaj�c si�, czy czeka go nast�pna runda walki. Atretes zakl�� po germa�sku i przewr�ci� kopniakiem beczk�, rozsypuj�c pa�ki po marmurowej posadzce. Wyda� okrzyk pe�en zawodu i zacz�� wyrzuca� z siebie jakie� niezrozumia�e germa�skie s�owa. Po jakim� czasie Silus odzyska� oddech, d�wign�� si� powoli na nogi i wykrzywi� twarz z b�lu. Modli� si� do Artemidy, �eby Atretes roztrwoni� swoje si�y, �ami�c na kolanie kije do walki, miast �ama� jego, Silusa. Zobaczy� Lagosa zagl�daj�cego nerwowo do sali i dostrzeg� szans� unikni�cia dalszych upokorze�. - No, no. Wr�ci� nasz Lagos! Atretes obr�ci� si� z gniewnym wyrazem twarzy. - Gdzie si� podziewa�e� tyle czasu?! Wchodz�c do gimnazjonu, Lagos czu� si�, jakby wtargn�� na legowisko lwa. - To przez... - �adnych t�umacze�! Znalaz�e� go? - Tak, panie. P�n� noc�. - No i...? - Odda�em, panie, list od ciebie. - Co powiedzia� Jan? - �e tak si� stanie. - Zawiadom mnie, gdy tylko przyjdzie. - Atretes szarpn�� g�ow�, odprawiaj�c s�ug�. Z p�ki ko�o drzwi wzi�� r�cznik, �eby osuszy� twarz i szyj�. Cisn�� r�cznik na ziemi� i obrzuci� niech�tnym spojrzeniem Silusa i Gallusa. Stali, czekaj�c na jego rozkazy. - Na dzisiaj do��! - rzuci� bezbarwnym g�osem. - Precz! Kiedy zosta� sam w gimnazjonie, usiad� na �awce. Z rozdra�nieniem przesun�� d�o�mi po w�osach. Da Janowi kilka dni na spe�nienie obietnicy, ale potem odnajdzie aposto�a i nie zwa�aj�c na nic, skr�ci mu kark. Zniecierpliwienie nie ust�powa�o. Wsta� z �awki i wyszed� z sali. Min�� �a�nie i znalaz� si� w korytarzu prowadz�cym na ty�y domu. Pchn�� mocno ci�kie drzwi i przeszed� po wyr�wnanej ziemi do furtki w murze. By�a otwarta. Stra�nik wszed� natychmiast do �rodka, skin�� g�ow� i zameldowa�: - Pusto, panie! Ju� przedtem rozejrza� si�, czy nie ma w pobli�u �adnej z amoratae, kt�re mog�y czeka� po drugiej stronie na pojawienie si� Atretesa. Cz�sto przychodzili tu ludzie, kt�rzy pragn�li popatrze� na s�awnego gladiatora. Atretes ruszy� truchtem przez wzg�rza i bieg�, a� ca�e jego cia�o pokry� pot. Zwolni� i szed� teraz szybkim krokiem, kieruj�c si� ku grzbietowi wzg�rza, z kt�rego rozci�ga� si� widok na zach�d. Mia� przed sob� w oddali Efez, wielkie miasto, kt�re rozprzestrzeni�o si� niby zaraza u podn�a p�n