Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Marias Javier - Twoja twarz jutro (1-3) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
TU ROSTRO MAÑANA
Copyright © 2002, Javier Marias
Copyright © 2004, Javier Marias
Copyright © 2007, Javier Marias
Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Wykonanie okładki: Szara Sowa
Zdjęcie na okładce © Dr. Paul Wolff & Tritschler/Corbis via Getty Images
Redakcja: Bożena Sęk
Korekta: Agnieszka Majewska
ISBN: 978-83-7999-976-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu
niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami
karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw,
jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub
osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie
zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na
użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2016
Skład wersji elektronicznej:
Strona 4
konwersja.virtualo.pl
Strona 5
Spis treści
I Gorączka
II Włócznia
III Taniec
IV Sen
V Trucizna
VI Cień
VII Pożegnanie
Podziękowania
Nota tłumaczki
Przypisy
Strona 6
Dla Carmen López M. –
oby chciała nadal mnie słuchać
Dla Sir Petera Russela,
Któremu tą książką spłacam dług
za jego wielki wpływ,
a autorowi,
za długoletnią przyjaźń
Strona 7
I
Gorączka
Strona 8
Nigdy nie powinno się niczego opowiadać, dostarczać informacji czy
przywoływać historii, ani powodować, by ludzie snuli wspomnienia na
temat istot, które nigdy nie istniały, nie postawiły stopy na ziemi ani nie
przemierzyły świata, a jeśli nawet przezeń przemknęły, teraz są już prawie
bezpieczne w niepewnej i na poły ślepej niepamięci. Kiedy opowiadasz, to
jakbyś dawał prezent, nawet jeżeli opowieść zawiera truciznę, też jest
więzią i wyrazem zaufania, a ten kto zaufał, rzadko nie doświadcza
wcześniej czy później zawodu, rzadko więź nie gmatwa się i nie zapętla tak
bardzo, że trzeba użyć noża lub brzytwy, żeby ją przeciąć. Iluż ludzi nie
zawiodło mego zaufania spośród wielu, którym je okazałem, ja, tak ufny we
własny instynkt, nie zawsze jednak dający mu wiarę i zbyt długo naiwny?
(Teraz już mniej, znacznie mniej, ale to mija bardzo powoli). Nie zawiedli
mnie dwaj przyjaciele, nadal im ufam, w przeciwieństwie do dziesięciu
innych, którzy to zaufanie utracili lub roztrwonili; przetrwały resztki
zaufania do ojca i, nie pozbawione wstydu zaufanie, jakim obdarzałem
matkę, uczucia bardzo do siebie podobne, jeśli nie jednakie, w dodatku
z matką to było krótko, już nie może mnie zawieść, chyba że zza grobu,
zakładając, że pewnego dnia dokonam jakiegoś okropnego odkrycia i coś
skrywanego wyjdzie na jaw; nie przetrwało zaufanie do siostry, do dawnych
narzeczonych, kochanek ani do żadnej byłej, obecnej albo wymyślonej
żony (siostra bywa zazwyczaj pierwszą miłością z lat dziecinnych), bo
zdaje się, że w takich związkach niemal obowiązkowo to co się wie lub
widziało, zostaje w końcu wykorzystane przeciw ukochanej osobie czy
współmałżonkowi – albo przeciw komuś, czyje ciepło i ciało liczyło się
tylko chwilowo – przeciw komuś, kto coś ci wyjawił, kto zgodził się mieć
Strona 9
cię za świadka własnych strapień i słabości i był gotów do zwierzeń,
przeciw komuś, kto z głową na poduszce po prostu wspominał głośno,
pogrążony w myślach i nieświadomy ryzyka, nieświadomy ani lustrującego
go bezlitosnego oka, ani nadstawionego i wybiórczo słuchającego ucha
(często to nic poważnego, najwyżej do użytku domowego, kiedy jest się
przypartym do muru lub w defensywie można to wykorzystać, by dowieść
swojej racji podczas przeciągającej się sprzeczki, wtedy niech służy za
argument).
I to także oznacza zawieść zaufanie: nie tylko wyrządzić krzywdę lub
doprowadzić kogoś do zguby za sprawą własnej niedyskrecji, nie tylko
używać tej zakazanej broni, gdy osobie, która wcześniej opowiadała
i wyjawiała sekrety – a teraz tego żałuje i zaprzecza, i plącze się, i myli
tropy, i chciałaby to wymazać, i milczy – wiatr zawieje w oczy i los się od
niej odwróci, lecz także uzyskiwać korzyści z przekazanych nam w chwili
słabości, nieuwagi lub wielkoduszności informacji, bez szacunku i względu
na okoliczności, w jakich weszliśmy w posiadanie tej wiedzy, którą teraz
łatwo nam zmanipulować i sfałszować – czasem wystarcza samo
powiedzenie czegoś na głos, by to coś uległo przeinaczeniu: czy były to
zwierzenia poczynione podczas miłosnej nocy albo w chwili rozpaczy,
wieczorem w poczuciu winy lub po przebudzeniu smutnym rankiem,
w pijanym słowotoku bezsenności: jakiejś nocy albo jakiegoś dnia, gdy ktoś
mówił tak, jakby po tej nocy lub po tym dniu nie było już żadnej
przyszłości (bądź jakby jego nieokiełznany język miał umrzeć wraz z tą
nocą i tym dniem), nie wiedząc, że zawsze jest coś, co ma nadejść, zawsze
zostaje coś jeszcze, minuta, włócznia, sekunda, gorączka, i jeszcze jedna
sekunda, sen – włócznia, gorączka, mój ból i słowo, sen – a także
nieskończony czas, który nie zatrzymuje się ani nawet nie zwalnia tempa po
naszym ostatecznym końcu, lecz nadal dopowiada, mówi, szepce i zadaje
pytania, i opowiada, choćbyśmy nic już nie słyszeli i choćbyśmy zamilkli.
Strona 10
Pogrążyć się w milczeniu, tak, zamilknąć, to wielkie pragnienie, którego
nikt nie spełnia, nawet po śmierci, a już na pewno nie ja, który często
opowiadałem, w dodatku na piśmie, w raportach, i jeszcze gorzej: który
patrzę i słucham, choćbym już o nic w zamian nie pytał. Nie, nie
powinienem niczego opowiadać ani słuchać, bo nigdy nie zdołam sprawić,
by nie zostało to powtórzone lub użyte przeciwko mnie, na moją zgubę,
albo co gorsza, żeby nie zostało powtórzone i użyte przeciwko tym, których
kocham, aby ich zgubić.
Strona 11
A potem jest nieufność. Jej również nie brakowało w moim życiu.
To ciekawe, że wymiar sprawiedliwości bierze nieufność pod uwagę,
a jeszcze dziwniejsze, że zadaje sobie trud, by nas ostrzec: kiedy ktoś
zostaje aresztowany, przynajmniej na filmach, pozwala mu się zachować
milczenie, ponieważ, jak zostaje natychmiast poinformowany, „wszystko co
powie, może zostać użyte przeciwko niemu”. Jest w tym ostrzeżeniu jakiś
dziwny – albo niekonsekwentny i sprzeczny – zamysł, by nie prowadzić
zupełnie nieczystej gry. To znaczy, informuje się więźnia, że od tej chwili
reguły gry nie będą czyste, komunikuje mu się i przypomina, że tak czy
inaczej zamierza się go dopaść i wykorzystać w tym celu wszystkie jego
potknięcia, niekonsekwencje i błędy – już nie jest podejrzanym, lecz
oskarżonym, zamierza się dowieść jego winy, obalić alibi, nie może już
liczyć na bezstronność, w każdym razie od dzisiaj aż do dnia rozprawy –
wszystkie wysiłki zostaną skoncentrowane na zdobyciu dowodów
potrzebnych do jego skazania, cała inwigilacja, podsłuchy, śledztwo
i dochodzenie będą służyć zdobyciu dowodów obciążających go,
potwierdzających decyzję o aresztowaniu. A mimo to daje mu się
możliwość milczenia, niemal żąda się od niego, by milczał; w każdym razie
powiadamia się go, że przysługuje mu takie prawo, o czym mógł nie
wiedzieć, i tym samym czasem wprost podsuwa mu się taki pomysł:
w ogóle nie otwieraj ust, nawet nie zaprzeczaj zarzutom, nie ryzykuj obrony
na własną rękę; zachowanie milczenia jawi się albo jest przedstawione jako
ze wszech miar najbardziej roztropne i jako coś, co może nas ocalić, nawet
jeśli uważamy się za winnych i jesteśmy winni, jako jedyny sposób na to,
by ta zapowiedziana nieczysta gra nie przyniosła skutku albo nawet nie
mogła mieć zastosowania w praktyce, a przynajmniej nie przy mimowolnej
Strona 12
naiwnej współpracy więźnia: „Ma pan prawo zachować milczenie”,
w Ameryce nazywają to „formułą Mirandy”, nawet nie wiem, czy
w naszych krajach istnieje jej odpowiednik, kiedyś w Ameryce zastosowano
tę formułę wobec mnie, dawno temu albo nie bardzo, ale policjant nie
wyrecytował mi jej w całości, tak jak trzeba, gdy szybko wyrzucił z siebie
słynne zdanie: „Wszystko co pan powie, może zostać użyte przeciwko
panu”, zapomniał dodać „przed sądem”, byli świadkowie tego pominięcia
i z tej przyczyny zatrzymanie okazało się nieważne. Ten sam dziwny
obyczaj przesądza o innym prawie podsądnego, by nie zeznawać na swoją
niekorzyść, nie szkodzić sobie własnymi wypowiedziami, odpowiedziami,
zaprzeczeniami albo własnym jąkaniem. Nie szkodzić sobie własną
opowieścią (tak, to może wyrządzić wielką szkodę); mieć tym samym
prawo do kłamstwa.
Gra jest w istocie tak brudna i wyrachowana, że w tych okolicznościach
żaden wymiar sprawiedliwości nie może uchodzić za sprawiedliwy,
a w takim razie może nie ma co liczyć na żadną sprawiedliwość nigdy,
nigdzie – może sprawiedliwość to fantasmagoria i fałszywe pojęcie. Bo oto
mówi się oskarżonemu: „Jeżeli zeznasz coś, co nam się nada albo posłuży
naszym celom, damy ci wiarę, uwzględnimy to i użyjemy tego przeciwko
tobie. I odwrotnie, jeżeli złożysz zeznania na swoją korzyść i we własnej
obronie, jeżeli powiesz coś, co oczyści cię z zarzutów, a dla nas będzie
niewygodne, nie damy ci wiary i będą to słowa rzucone na wiatr, ponieważ
przysługuje ci prawo do kłamania i przyjmujemy za pewnik, że wszyscy, to
znaczy wszyscy przestępcy z tego prawa korzystają. Jeżeli wymknie ci się
jakieś obciążające cię stwierdzenie albo uwikłasz się w jakąś wyraźną
sprzeczność, albo wyznasz coś otwarcie, twoje słowa będą się liczyć
i zadziałają na twoją niekorzyść: usłyszymy je, zarejestrujemy, przyjmiemy
do wiadomości, uznamy, że zostały wypowiedziane, będą odnotowane,
dołączymy je do akt twojej sprawy i będą stanowić zarzut przeciwko tobie.
Strona 13
Każde zdanie natomiast, które pomoże ci uwolnić się od zarzutów, będzie
nieistotne i zostanie zlekceważone, udamy, żeśmy go nie słyszeli, i nie
zwrócimy na nie żadnej uwagi, nie weźmiemy go w rachubę, będzie jak
powietrze, dym, szkodliwe opary i nie zadziała na twoją korzyść. Jeżeli
przyznasz się do winy, uznamy, że to prawda, i potraktujemy poważnie;
jeżeli powiesz, że jesteś niewinny, potraktujemy to jak żart z całym
dobrodziejstwem inwentarza”. Uznaje się za pewnik, że zarówno niewinny,
jak i winny przyzna się do winy, a więc jeżeli się odezwą, nie będzie
między nimi różnicy, będą postawieni na równi albo potraktowani tak samo.
I wtedy właśnie się dodaje: „Możesz zachować milczenie”, chociaż to też
nie pozwoli odróżnić niewinnego od winnego. (Pogrążyć się w milczeniu,
tak, milczeć, oto wielkie pragnienie, którego nikt nie spełnia nawet po
śmierci, a przecież właśnie to nam się doradza i do tego się nas przekonuje
w najważniejszych chwilach: „Milcz, nie mów ani słowa, nie mów nawet,
żeby się uratować. Trzymaj język za zębami, połknij go, choćbyś miał się
udławić, jakby ci go kot pożarł. Milcz i wówczas się uratuj”).
Strona 14
W kontaktach z innymi, w normalnym życiu bez niespodzianek, nie
zdarzają się takie ostrzeżenia i może powinniśmy stale pamiętać o ich
nieobecności lub braku czy też, co sprowadza się do tego samego, o zawsze
oczywistym i groźnym powtarzaniu, dokładnym lub przeinaczonym,
wszystkiego co mówimy i o czym rozmawiamy. Nic na to nie można
poradzić, prędzej czy później ludzie mówią wszystko, to co ciekawe i to co
nieistotne, to co osobiste i to co publiczne, to co głębokie i to co błahe, to
co powinno pozostać ukryte i to co powinno zostać podane do wiadomości,
mówią o smutkach i radościach, i urazach, o pretensjach i uwielbieniu,
o planach zemsty, o tym, z czego są dumni i czego się wstydzą, o tym, co
wydawało się sekretem, i o tym, co się dopominało, by sekretem pozostać,
o tym, co powszechnie wiadome, i o tym, do czego nie można się przyznać,
i o tym, co okropne i co oczywiste, i o tym, co istotne – że się zakochali –
i o tym, co nieważne – że się zakochali. Bez chwili zastanowienia. Ludzie
mówią bezustannie i opowiadają, nie zdając sobie z tego sprawy, zupełnie
nieświadomi uruchamianych przez siebie i nie poddających się kontroli
mechanizmów intrygi, dwuznaczności i chaosu, które mogą się okazać
fatalne, rozmawiają bez ustanku o innych i o sobie, a także o sobie,
rozmawiając o innych. To ciągłe mówienie jest czasem postrzegane jak
transakcja, chociaż chce się wydawać prezentem (w każdym przypadku ma
w sobie coś z prezentu), a często jest raczej łapówką albo wyrównaniem
jakiegoś rachunku, albo przekleństwem rzuconym pod adresem konkretnej
osoby, albo na chybił trafił, żeby ślepy los obrócił to na dobre lub na złe,
albo monetą, za którą kupuje się pozycję społeczną i przysługi, i zaufanie,
a nawet przyjaźń i oczywiście seks. A także miłość, kiedy to co druga osoba
mówi, zaczyna być nam niezbędne i staje się naszym stylem bycia.
Strona 15
Niektórym z nas za to płacą, za mówienie i słuchanie, za wprowadzenie
ładu i opowiedzenie. Za zachowanie w pamięci i za spostrzeganie, i za
selekcjonowanie. Za wyłudzanie wiadomości, upiększanie,
zapamiętywanie. Za interpretowanie i tłumaczenie, i poduszczanie. Za
ciągnięcie za język i przekonywanie, i przekręcanie. (Mnie płacili za
opowiadanie o tym, czego jeszcze nie ma i czego nie było, o tym co
przyszłe i prawdopodobne albo zaledwie możliwe – za hipotezę – to znaczy
za przeczucie i wyobrażenie sobie, i wymyślenie; i za przekonanie do tego
innych).
Potem większość zapomina, jak i od kogo dowiedziała się tego, co wie,
a niektórzy są nawet przekonani, że sami na to wpadli, cokolwiek to było,
opowiadanie, pomysł, pogląd, plotka, anegdota, kłamstwo, dowcip, gra
słów, maksyma, tytuł, historia, aforyzm, dewiza, przemówienie, cytat albo
cały tekst – zawłaszczają to skwapliwie przekonani o własnym autorstwie,
a może i wiedzą, że dokonują kradzieży, lecz wolą o tym nie myśleć i tym
sposobem ukrywają to sami przed sobą. Zdarza się to dzisiaj coraz częściej,
jakbyśmy w naszych czasach niecierpliwie przesuwali wszystko do domeny
publicznej, jakby nie istniało już pojęcie autorstwa czy też, ujmując rzecz
mniej banalnie, jakbyśmy nie mogli się doczekać, by wszystko zmienić
w plotkę, greps, anegdotę, które biegną z ust do ust i z pióra na pióro,
i z ekranu na ekran, wszystko poza kontrolą, bez staranności, pochodzenia,
przynależności i właściciela, wszystko podkręcone, bezwstydne i bez
zahamowań.
Ja natomiast zawsze dokładam starań, by dobrze pamiętać swoje źródła,
być może to skrzywienie zawodowe, które mnie nie opuszcza, ponieważ
nadal wykonuję tę pracę (musiałem wyćwiczyć pamięć, by odróżniać to co
prawdziwe od tego co wyobrażone, to co się zdarzyło od tego co
domniemane, to co powiedziane od tego co zrozumiane), i w zależności od
źródła, od kogo coś wiem, staram się nie wykorzystywać tych informacji
Strona 16
albo tej wiedzy, a nawet zabraniam sobie tego, bo teraz zajmuję się tym
tylko okazjonalnie, tylko wtedy, kiedy to silniejsze ode mnie i nie mogę się
powstrzymać albo gdy proszą mnie przyjaciele, którzy mi za to nie płacą
bądź nie płacą pieniędzmi, a jedynie swoją wdzięcznością i niejasnym
uczuciem, że są moimi dłużnikami. To marna zapłata, czasami bowiem się
zdarza, wcale nie tak rzadko, że starają się sprzedać to uczucie mnie, żebym
to ja się z nim męczył, a jeśli nie jestem chętny do takiej zamiany rolami,
nie poczuwam się do zobowiązań i nie zachowuję się tak, jakbym
zawdzięczał im życie, zaczynają mnie w końcu uważać za niewdzięczną
świnię i stronić ode mnie: wiele osób żałuje, że prosiło o przysługi
i wyjaśniło, na czym miały polegać, mówiąc tym samym zbyt dużo o sobie.
Jakiś już czas temu pewna znajoma nie poprosiła o uprzejmość, tylko
zmusiła mnie, żebym jej wysłuchał i – nie tyle dramatycznie, ile ze
strachem – wprowadziła mnie w szczegóły swego świeżo nawiązanego
romansu, chociaż to z jej mężem jestem bardziej i dłużej zaprzyjaźniony niż
z nią. Wyświadczyła mi niedźwiedzią przysługę, bo całe miesiące czułem
się udręczony tą wiedzą – a ona ją poszerzała, dorzucała stale coś nowego,
teatralnie i egoistycznie, coraz bardziej popadając w narcyzm – pewny, że
wobec przyjaciela, jej męża, powinienem zachować milczenie: nie z tego
powodu, bym nie czuł się w prawie powiadomić go o czymś, czego być
może – skąd można to wiedzieć – wolał pozostać nieświadomym; nie
żebym nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za spowodowanie
swymi słowami działań bądź decyzji innych ludzi, lecz ze względu na to,
jakim sposobem dotarła do mnie ta niewygodna informacja. Nie mogę
swobodnie dysponować czymś, czego nie odkryłem na własną rękę,
wypełniając jakieś zlecenie lub prośbę, powiedziałem sobie. Gdybym
natknął się na żonę mego przyjaciela wchodzącą z kochankiem na pokład
samolotu do Buenos Aires, mógłbym pewnie rozważyć jakiś neutralny
sposób ujawnienia tego, co wcale nie chcąc, zobaczyłem, owego faktu
Strona 17
poddającego się interpretacji, chociaż skądinąd bezspornego (przede
wszystkim nie wiedziałbym o jej związku z tym mężczyzną, nie mnie zatem
przyszłoby coś podejrzewać, lecz memu przyjacielowi), aczkolwiek
czułbym się pewnie jak donosiciel albo intruz, w każdym razie nie sądzę,
bym się do tego posunął. Jednakże, powiedziałem sobie, miałbym
przynajmniej taką możliwość. Dowiedziawszy się zaś od niej tego, co
wiedziałem, nie miałem prawa użyć tego przeciwko niej lub rozpowiadać
o tym bez jej zgody, nawet gdybym żywił przekonanie, że działam
w interesie mego przyjaciela, a bardzo mnie to kusiło w chwilach
większego wzburzenia, na przykład kiedy przebywałem w towarzystwie ich
dwojga albo kiedy jedliśmy we czwórkę kolację (moja żona jako czwarta,
nie kochanek) i znajoma wymieniała ze mną porozumiewawcze spojrzenie
z wyraźnym dreszczykiem emocji (a ja wstrzymywałem oddech), albo
kiedy mój przyjaciel wspominał beztrosko o jakiejś wszystkim wiadomej
zdradzie popełnionej przez kogoś nam dobrze znanego, o czym
współmałżonek tej osoby nie miał pojęcia. (A ja wstrzymywałem oddech).
Tak oto zachowywałem milczenie przez wiele miesięcy, wysłuchując
o czymś i niemal temu asystując, co ani mnie nie obchodziło, ani mi się nie
podobało, a wszystko pewnie po to, myślałem w najczarniejszych chwilach,
by pewnego dnia – kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw albo zostanie
wyznana bądź dostrzeżona, bo zasłona spadnie wreszcie z oczu – okazać się
biernym świadkiem lub wspólnikiem czy też, jeśli ktoś woli,
współkonspiratorem, i to przez osobę, której sekretu dotrzymuję i której
wyłączną władzę w tej sprawie uznałem i zawsze szanowałem, nie mówiąc
nikomu ani słowa. Jej władzę i jej autorstwo, mimo że w sprawę są jeszcze
zamieszane co najmniej dwie osoby, jedna świadomie, druga nie mając
o tym pojęcia, a może mój przyjaciel nie jest w to jeszcze zamieszany
i stałby się dopiero wtedy, gdybym mu powiedział. Może to ja jestem już
zamieszany z powodu tego, co wiem, oraz dlatego, że wysłuchałem
Strona 18
i dokonałem interpretacji – myślałem – moje długie doświadczenie i długa
lista obowiązków to mi właśnie podpowiadają i potwierdzają codziennie,
każdego dnia, który mija i coraz bardziej je zaciera, oddala ode mnie tak, że
chwilami wydaje mi się, iż musiałem o nich tylko czytać albo oglądać je
w kinie, albo sobie wyobrażać, że nie tak łatwo się z nich wyplątać ani
nawet o nich zapomnieć. Albo że to w ogóle niemożliwe.
Nie, nigdy nie powinienem niczego opowiadać ani nigdy niczego
słuchać.
Strona 19
Przez pewien czas słuchałem i czyniłem spostrzeżenia, interpretowałem
i opowiadałem, wtedy to była moja praca, ale zawsze tak robiłem i nadal
robię, biernie i mimowolnie, bez wysiłku i bez wynagrodzenia, widocznie
nic na to nie mogę poradzić albo taki mam sposób bycia, będzie mi
towarzyszył aż do śmierci, dopiero wtedy od niego odpocznę. Nieraz
mówiono mi, że mam dar, a Peter Wheeler zwrócił mi na to uwagę,
zaalarmował mnie, objaśniając i opisując ów dar, bo jak wszyscy wiedzą
albo przeczuwają, rzeczy istnieją dopiero wtedy, gdy zostaną nazwane. Ja
natomiast czasem postrzegam ten dar jako przekleństwo, mimo że teraz
ograniczam się zazwyczaj do trzech pierwszych czynności, które dokonują
się bez słów i wewnętrznie, zachodzą tylko w mojej głowie i wcale nie
muszą dotyczyć nikogo innego poza mną, a opowiadam coś komuś tylko
wtedy, gdy nie mam innego wyjścia albo ktoś usilnie o to prosi. Albowiem
w okresie mego zawodowego życia w Londynie, powiedzmy: życia za
wynagrodzeniem, nauczyłem się, że to co nam się po prostu przydarza, nie
ma na nas szczególnego wpływu lub ma, lecz nie większy niż to, co nam się
nie przydarza, natomiast liczy się właściwie tylko opowieść (również
opowieść o tym, co się nie przydarza), jakkolwiek nieprecyzyjna,
zdradziecka, przybliżona i w gruncie rzeczy bezużyteczna, opowieść jest
decydująca, wpływa na nasz stan ducha i sprowadza nas na manowce,
i zatruwa nasze kroki, ona też niewątpliwie utrzymuje w ruchu gnuśne,
leniwe koło świata.
W działaniach szpiegowskich, konspiracyjnych czy przestępczych nie
przypadkiem i nie dla kaprysu poszczególni uczestnicy akcji, spisku albo
napadu – tego co skrywane, potajemne – znają tylko pojedyncze,
częściowe, fragmentaryczne i niewyraźne dane, każdy wie, jakie ma
Strona 20
konkretnie zadanie, ale nie zna zadania pozostałych ani ostatecznego celu.
Na filmach możemy zobaczyć, jak partyzant przekonany, że zginie
w następnej akcji, mówi, żegnając się z narzeczoną: „Lepiej, żebyś nic nie
wiedziała, kiedy będą cię przesłuchiwać, powiesz, że nic nie wiesz, powiesz
prawdę, prawda jest łatwa, ma większą siłę i jest bardziej wiarygodna,
prawda przekonuje”. (Kłamstwo faktycznie wymaga umiejętności
zmyślania i improwizacji, pomysłowości, niezawodnej pamięci
i ekwilibrystyki, wszyscy posługują się kłamstwem, lecz mało kto robi to
umiejętnie). Albo jak gangster, który zaplanował duży skok, pomysłodawca
i mózg całej akcji, poucza swego pomagiera: „Jak będziesz znał tylko swoją
część roboty, to choćby cię złapali albo choćbyś nawalił, plan się
powiedzie”. (To prawda, można sobie pozwolić, by jeden z elementów
planu nie wypalił lub żeby coś się nie powiodło, nie tak łatwo o szybką
definitywną klęskę, w każdym przedsięwzięciu, w każdym naszym
działaniu walczymy do upadłego, nim pogodzimy się z przegraną). Albo jak
szef tajnych służb szepce do agenta, wobec którego powziął podejrzenia
i któremu już nie ufa: „Twoja niewiedza zapewnia ci najlepszą ochronę,
o nic więcej nie pytaj, w tym twój ratunek i twoja polisa”. (Najłatwiej
ustrzec się zdrady, gdy nie ma czego zdradzić bądź kiedy w grę wchodzą
tylko bezwartościowe plotki bez żadnego ciężaru gatunkowego, puste
opakowanie, figiel spłatany temu, kto płaci). Albo jak ktoś, kto zleca
zbrodnię lub grozi, albo jak ktoś, kto wyznaje swoje niegodziwości i tym
samym naraża się na szantaż, albo jak ktoś, kto kupuje coś po kryjomu –
kołnierz zawsze podniesiony, twarz w cieniu, nigdy nie zapalaj papierosa –
ostrzega wynajętego mordercę bądź szantażowaną osobę, bądź
potencjalnego szantażystę, bądź kolejną kobietę, dawno zapomnianą
namiętność, nadal jednak powód do wstydu: „Pamiętaj, nigdy się nie
spotkaliśmy, nie wiesz, kim jestem, nie znasz mnie, nigdy z tobą nie
rozmawiałem ani nic ci nigdy nie powiedziałem, nie znasz mojej twarzy ani