9529
Szczegóły |
Tytuł |
9529 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9529 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9529 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9529 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kolekcja Gazety Wyborczej 18
MIASTO i PSY
Mario Vargas Llosa
Tytu� orygina�u: La ciudad y los perros
T�umaczenie z orygina�u: Kazimierz Piekarec
� Mario Vargas Llosa, 1963
� for this edition by Mediasat Poland/
Mediasat Rights Kft for the Polish translation by Kazimierz Piekarec
ISBN 83-89651-67-X ISBN 84-9789-556-8
Printed in EU
Mediasat Poland Sp. z o.o.
ul. Miko�ajska 26
31-027 Krak�w
Sk�ad i �amanie:
MAGRAF, s.c., Bydgoszcz
Wszystkie prawa zastrze�one
CZʌ� PIERWSZA
I
- Cztery - rzek� Jaguar.
Twarze z�agodnia�y w niepewnym blasku, kt�ry lampa z kulistym kloszem roztacza�a przez
nieliczne skrawki czystego szk�a: zagro�ony by� tylko Porfirio Cava, dla innych niebezpiecze�stwo
min�o. Ko�ci le�a�y nieruchomo, pokazuj�c tr�jk� i jedynk�; ich biel ra��co odbija�a od brudnej
pod�ogi.
- Cztery - powt�rzy� Jaguar. - Kt�ry to?
- Ja - szepn�� Cava. - Powiedzia�em cztery.
- Pospiesz si� - odpar� Jaguar. - Wiesz, druga od lewej.
Cava poczu�, �e mu jest zimno. Ubikacje znajdowa�y si� na ko�cu sypialni, oddzielone od niej
cienkimi drewnianymi drzwiami, i nie mia�y okien. W poprzednich latach zima dociera�a tylko do
sypialni kadet�w, wciskaj�c si� przez wybite szyby i szpary; w tym roku jednak by�a szczeg�lnie
napastliwa i w ca�ej szkole prawie nie by�o k�ta wolnego od wiatru, kt�ry nocami potrafi� przedosta�
si� do ubikacji, rozproszy� nagromadzony tu w ci�gu dnia smr�d i zmrozi� ciep�� atmosfer�. Ale
Cava urodzi� si� i wychowa� w g�rach, by� przyzwyczajony do zimy: g�si� sk�r� mia� teraz ze
strachu.
- Koniec? Mog� i�� spa�? - spyta� Boa; nad miar� t�gie cia�o
i gruby g�os, czub nastroszonych t�ustych w�os�w wie�cz�cy wydatn� g�ow�, drobna twarz o oczach
wpadni�tych od niewyspania.
Usta mia� otwarte, z dolnej wysuni�tej wargi zwisa�o pasemko tytoniu. Jaguar odwr�ci� si� i spojrza�
na niego.
- O pierwszej mam wart� - powiedzia� Boa. - Chcia�bym si�
troch� przespa�.
- Id�cie - rzek� Jaguar. - Obudz� was o pi�tej.
Boa i K�dzior wyszli. Jeden z nich potkn�� si� na progu i zakl��.
- Jak tylko wr�cisz, obudzisz mnie - rozkaza� Jaguar. - Teraz si�
pospiesz. B�dzie ju� ko�o dwunastej
- - Tak - powiedzia� Cava. Jego twarz, zazwyczaj nieprzenikniona, wydawa�a si� zm�czona. - Id� si� ubra�.
Wyszli z ubikacji. W sypialni by�o ciemno, ale Cava nie potrzebowa� �wiat�a, aby znale�� drog� mi�dzy dwoma
rz�dami pi�trowych ��ek; zna� na pami�� w�sk� i wysok� sal�. Nape�nia�a j� teraz pogodna cisza, kt�r� od czasu
do czasu zak��ca�o czyje� chrapanie, jakie� szepty. Dotar� do swojego ��ka, drugiego po prawej na dole, o metr od
wej�cia. Podczas gdy wyci�ga� po omacku z szafki spodnie, koszul� khaki i buty, czu� przy twarzy zalatuj�cy
tytoniem oddech Vallana, kt�ry spa� na g�rnym pi�trze ��ka. Dostrzeg� w ciemno�ci podw�jny sznur du�ych,
l�ni�co bia�ych z�b�w i pomy�la�, �e Murzyn Vallano ma w sobie co� z gryzonia. Nie robi�c ha�asu, powoli zdj��
pi�am� z niebieskiej flaneli i w�o�y� mundur. Na ramiona zarzuci� kurtk� z sukna. Poma�u, krok za krokiem, bo buty
skrzypia�y, poszed� w stron� ��ka Jaguara. Znajdowa�o si� w drugim ko�cu sypialni, przy ubikacjach.
- Jaguar.
- Tak. Trzymaj.
Cava wyci�gn�� r�k� i dotkn�� dw�ch zimnych przedmiot�w, z kt�rych jeden by� chropawy. Wzi�� latark� do r�ki,
pilnik schowa� do kieszeni kurtki.
- Kto ma teraz wart�? - spyta� Cava.
- Poeta i ja.
- Ty?
- Zast�puje mnie Niewolnik.
- A w pozosta�ych oddzia�ach?
- Boisz si�?
Cava nie odpowiedzia�. Prze�lizgn�� si� na palcach do drzwi. Otworzy� ostro�nie jedno skrzyd�o, ale nie uda�o mu
si� unikn�� skrzypni�cia.
- Z�odziej! - krzykn�� kto� w ciemno�ci. - Warta, zabi� go!
Cava nie pozna� g�osu. Wyjrza� na dziedziniec: by� pusty, s�abo o�wietlony przez elektryczne lampy nad placem
apelowym, oddzielaj�cym sypialnie od ��ki. Mg�a rozmazywa�a zarysy trzech betonowych blok�w, w kt�rych
mieszkali kadeci z pi�tego roku, i nadawa�a koszarom widmowy wygl�d. Wyszed�. Przywar� plecami do �ciany
sypialni i trwa� tak przez chwil� nieruchomo, nie my�l�c o niczym. Nie m�g� ju� liczy� na nikogo; Jaguar te�
znajdowa� si� w bezpiecznym miejscu. Zazdro�ci� kadetom, kt�rzy spali, podoficerom, �o�nierzom skostnia�ym z
zimna w baraku po przeciwnej stronie sta-
dionu. Zrozumia�, �e je�eli nie zacznie dzia�a�, strach go sparali�uje. Obliczy� odleg�o��: musia� przej�� przez
dziedziniec i plac apelowy; potem pod os�on� mroku na ��ce obej�� budynki jadalni, biur, sypialnie oficer�w i
przej�� przez nast�pny dziedziniec, niedu�y, wybetonowany, kt�ry dochodzi� a� do budynku, gdzie mie�ci�y si�
klasy. Tam niebezpiecze�stwo ko�czy�o si�: patrole nie dochodzi�y tak daleko. Potem powr�t. Mgli�cie zapragn��
straci� wol� i wyobra�ni�, wykona� plan jak automat. Ca�e dni poddawa� si� rutynie decyduj�cej za niego o
wszystkim, �agodnie popychany do czynno�ci, kt�re ledwie zauwa�a�; tej nocy by�o inaczej - sam to sobie narzuci�.
Poczu� niezwyk�� jasno�� umys�u.
Zacz�� posuwa� si� naprz�d, przyci�ni�ty do �ciany. Zamiast przej�� przez dziedziniec, obszed� go wzd�u�
krzywego muru, za kt�rym by�y sypialnie pi�tego roku. Dotar�szy do rogu, spojrza� z niepokojem: plac apelowy
wydawa� si� bezkresny i tajemniczy w obramowaniu symetrycznie rozwieszonych kul latarni, wok� kt�rych
g�stnia�a mg�a. Poza zasi�giem �wiat�a wzrok ledwie dostrzega� w�r�d ciemno�ci otwart� przestrze� zaro�ni�t�
traw�. Kiedy nie by�o za zimno, wartownicy k�adli si� tutaj, by spa� lub rozmawia� po cichu. Mia� nadziej�, �e tej
nocy zebrali si� w kt�rej� ubikacji na karty. Ruszy� naprz�d szybkim krokiem, kryj�c si� w cieniu budynk�w z lewej
strony, omijaj�c plamy �wiat�a. �oskot morskich fal, rozbijaj�cych si� w�r�d kipieli na rafach u podn�a szko�y, za-
g�usza� st�panie. Dochodz�c do budynku, gdzie mieszkali oficerowie, wzdrygn�� si� i przyspieszy� kroku. Potem
przeszed� w poprzek placu apelowego i zag��bi� si� w mroku na ��ce. Jaki� niespodziewany ruch w pobli�u
podzia�a� na niego jak cios pi�ci; strach, kt�ry zdawa� si� ju� prawie pokonany, powr�ci�. Przez sekund� waha� si�:
z odleg�o�ci jednego metra wpatrywa�y si� w niego, l�ni�ce jak robaczki �wi�toja�skie, �agodne i nie�mia�e oczy
wigonia. �Won!" - krzykn��, rozw�cieczony. Zwierz� nie zareagowa�o. �Nigdy, przekl�ty, nie �pi - pomy�la� Cava. -
Nigdy te� nie je. Dla-czego dot�d nie zdech�?". Oddali� si�. Dwa i p� roku temu, gdy przyjecha� do Limy, aby
wst�pi� do korpusu, zdziwi� si� zobaczywszy, jak po�r�d szarych i przesi�kni�tych wilgoci� mur�w Szko�y
Wojskowej imienia Leoncia Prado kroczy nieustraszenie to spotykane wy��cznie w g�rach zwierz�. Kto przywi�z�
wigonia do szko�y, z jakiej strony And�w? Kadeci zabawiali si�, rzucaj�c w niego jak do celu kamieniami, zak�adali
si�, kto trafi: wigo� nie zdradza� prawie �adnego niepokoju. Powoli oddala� si� od rzucaj�cych,
z pyskiem wyra�aj�cym oboj�tno��. ,Jak Indianin" - pomy�la� Cava. Wchodzi� po schodach prowadz�cych na
pi�tra do klas. Nie przejmowa� si� teraz ha�asem swoich but�w; tu nie by�o nikogo. Nic pr�cz �awek, pulpit�w,
wiatru i cieni. D�ugimi krokami przeszed� wzd�u� g�rnej galerii. Zatrzyma� si�. Smuga bladego �wiat�a latarki
wydoby�a przed nim z mroku okno. �Druga od lewej" - m�wi� mu Jaguar. Rzeczywi�cie, szybka rusza�a si�.
Pilnikiem zacz�� wyd�ubywa� kit, zsypuj�c go do drugiej r�ki. Poczu�, �e jest mokra. Wyj�� ostro�nie szk�o i po�o�y�
je na ziemi. Zacz�� obmacywa� ram�, a� trafi� na zamek. Okno otworzy�o si� na o�cie�. Znalaz�szy si� w �rodku,
po�wieci� latark� na wszystkie strony: na jednym ze sto��w obok powielacza le�a�y trzy sterty papieru. Przeczyta�:
�Okresowy egzamin z chemii. Pi�ty rok. Czas na rozwi�zanie: czterdzie�ci minut". Kartki by�y wydrukowane tego
popo�udnia, farba jeszcze po�yskiwa�a �wie�o�ci�. Szybko przepisa� pytania do notesu, nie rozumiej�c ich sensu.
Zgasi� latark� i wr�ci� do okna. Wspi�� si� na parapet i wyskoczy�, szybka p�k�a w tysi�c kawa�k�w pod butami z
dono�nym brz�kiem. �Cholera" - j�kn��. Pozosta� tak, przykucni�ty, zgn�biony. Do uszu jego nie dolecia� jednak
dziki zgie�k, kt�rego oczekiwa�, ani brzmi�ce jak wystrza�y g�osy oficer�w: s�ysza� tylko w�asny urywany oddech,
d�awiony przez l�k. Odczeka� jeszcze kilka sekund. Potem, zapomniawszy o latarce, zebra�, jak si� da�o, od�amki
szk�a rozsypane na kaflowej posadzce i schowa� je do kieszeni kurtki. Wr�ci� do sypialni, nie zachowuj�c
ostro�no�ci. Chcia� dosta� si� tam jak najpr�dzej, po�o�y� si� do ��ka, zamkn�� oczy. Wyrzucaj�c na ��ce kawa�ki
szk�a, pokaleczy� sobie r�ce. Przystan�� pod drzwiami sypialni, czu� si� wyczerpany. Jaki� cie� wyszed� mu
naprzeciw.
- Gotowe? - spyta� Jaguar.
- Tak.
- Chod�my do ubikacji.
Jaguar wszed� do ubikacji pierwszy, pchn�wszy drzwi obiema r�kami. W ��tawym �wietle Cava ujrza�, �e Jaguar
jest boso; stopy mia� du�e i blade, z d�ugimi brudnymi paznokciami; cuchn�y.
- St�uk�em szyb� - powiedzia�, nie podnosz�c g�osu.
R�ce Jaguara rzuci�y si� ku niemu jak dwa bia�e pociski i wpi�y si� w klapy jego kurtki. Cava zachwia� si� w miejscu,
ale nie opu�ci� wzroku pod spojrzeniem oczu Jaguara, nienawistnych i znieruchomia�ych za zmru�onymi
powiekami.
- Cholerny g�ral - wyszepta� Jaguar powoli. - �e te� musia� to by� g�ral. Je�li nas nakryj�, to przysi�gam ci...
10
Wci�� trzyma� go za klapy. Cava po�o�y� d�onie na r�kach Jaguara. Spr�bowa� je odsun�� �agodnie.
- Pu��! - powiedzia� Jaguar. Cava poczu� na twarzy niewidzialny deszcz �liny. - G�ral cholerny! Cava opu�ci� r�ce.
- Nie by�o nikogo na dziedzi�cu - szepn��. - Nie widzieli mnie. Jaguar pu�ci� go; gryz� wierzch prawej r�ki.
- Nie jestem �ajdakiem, Jaguar - powiedzia� Cava. - Je�li nas nakryj�, tylko ja odpowiadam i koniec. Jaguar obrzuci�
go spojrzeniem od st�p do g�owy. Roze�mia� si�.
- Ty tch�rzu - rzek�. - Zla�e� si� ze strachu. Sp�jrz na swoje spodnie, g�ralu.
Zapomnia� o domu na Avenida Salaverry w dzielnicy Magdalena Nueva, gdzie mieszka� od tamtej nocy, kiedy po
raz pierwszy przyjecha� do Limy, i o osiemnastu godzinach podr�y samochodem, o dziesi�tkach mijanych
miasteczek, z kt�rych pozosta�y tylko rumowiska. Potem by�y piaski, male�kie dolinki, chwilami morze, pola
bawe�ny, zn�w miasteczka i piaski. Jecha� wtedy z twarz� przylepion� do szyby i ca�y dr�a� z podniecenia:
�Zobacz� Lim�". Od czasu do czasu matka przygarnia�a go do siebie, szepc�c: �Richi, Ricardito". On za� my�la�:
�Dlaczego mama p�acze?". Pozostali pasa�erowie drzemali albo czytali, a szofer godzinami weso�o pod�piewywa� t�
sam� melodi�.
Ricardo wytrzyma� ca�y ranek, popo�udnie i pocz�tek wieczoru, nie odrywaj�c spojrzenia od horyzontu, czekaj�c
na chwil�, kiedy znienacka pojawi� si� �wiat�a miasta, niby procesja z pochodniami, zm�czenie poma�u usypia�o
cz�onki, przyt�pia�o zmys�y; w ogarniaj�cej go mgle powtarza� z zaci�ni�tymi z�bami: �Nie zasn�". I nagle kto� nim
�agodnie potrz�sn��: Ju� doje�d�amy, Richi, obud� si�". Siedzia� wtulony w sukni� matki, z g�ow� opart� na jej
ramieniu. By�o mu zimno. Znajome usta musn�y jego wargi i wyda�o mu si�, �e we �nie zmieni� si� w kotka.
Samoch�d jecha� teraz powoli: widzia� jak przez mg�� domy, �wiat�a, drzewa i alej� d�u�sz� od g��wnej w Chiclayo.
Min�o kilka sekund, zanim sobie uprzytomni�, �e pozostali pasa�erowie ju� wysiedli. Szofer pod�piewywa� teraz
bez entuzjazmu. Jaki on jest?" - pomy�la� i znowu poczu� ten sam szalony niepok�j jak przed trzema dniami, kiedy
matka zawo�a�a go na bok, aby nie s�ysza�a ich ciotka Adelina, i powiedzia�a mu: tw�j tatu� nie umar�, to by�a
nieprawda. Wr�ci� w�a�nie z bardzo d�ugiej podr�y i czeka na nas w Limie. �Doje�d�amy ju�" - powiedzia�a
11
matka. �Avenida Salaverry, je�li si� nie myl�?" - zapyta� �piewnie szofer. �Tak, numer trzydzie�ci osiem" - odpar�a
matka. Ricardo zamkn�� oczy i udawa�, �e �pi. Matka poca�owa�a go. �Dlaczego ca�uje mnie w usta?" - my�la�;
praw� r�k� kurczowo trzyma� si� brzegu siedzenia. Wreszcie po wielu zakr�tach samoch�d stan��. Nadal trzyma�
oczy zamkni�te, skurczy� si� przy ciele, kt�re s�u�y�o mu za oparcie. Nagle cia�o matki st�a�o. �Beatriz" - powiedzia�
jaki� g�os. Drzwiczki otworzy�y si�. Poczu�, �e kto� go podnosi, stawia na ziemi; otworzy� oczy: m�czyzna i jego
matka ca�owali si� w usta, spleceni w u�cisku. Szofer przesta� �piewa�. Ulica by�a pusta i cicha. Patrzy� na nich w
napi�ciu: odmierza� czas, licz�c po cichu. Potem matka odsun�a si� od m�czyzny, zwr�ci�a si� ku niemu i
powiedzia�a: �To tw�j tatu�, Richi. Poca�uj go". Zn�w unios�y go w g�r� m�skie nieznajome ramiona; jaka� doros�a
twarz przysuwa�a si� do jego twarzy, jaki� g�os szepta� jego imi�, suche wargi przycisn�y si� do jego policzka. On
dalej trwa� w napi�ciu.
Zapomnia� tak�e o reszcie tej nocy, o ch�odzie prze�cierade�, o nieprzyjaznym ��ku, o samotno�ci, kt�r� pr�bowa�
rozproszy�, wyt�aj�c wzrok, aby wydrze� ciemno�ciom jaki� przedmiot, jaki� b�ysk, i o l�ku dr���cym jego umys�
niby uparty �wider. �Lisy na pustyni Sechura wyj� jak diabli, kiedy nadchodzi noc, wiesz dlaczego? �eby
przerwa� trwo��c� je cisz�" - powiedzia�a pewnego razu ciotka Adelina. Chcia� krzycze�, �eby jego dawne �ycie
zakwit�o w tym pokoju, gdzie wszystko wydawa�o mu si� martwe. Wsta�: bosy, p�nagi, dr��c ze wstydu i
zmieszania, jakie poczu�by, gdyby weszli nagle i zastali go na nogach; podszed� do drzwi i przy�o�y� policzek do
deski. Nic nie s�ysza�. Wr�ci� do swego ��ka i rozp�aka� si�, zas�aniaj�c usta obiema d�o�mi. Kiedy �wiat�o dnia
wesz�o do pokoju i ulica zacz�a rozbrzmiewa� gwarem, jego oczy nadal by�y otwarte, a uszy wci�� nads�uchiwa�y.
Znacznie p�niej us�ysza� ich g�osy. M�wili po cichu i dobiega�y go tylko niezrozumia�e szmery. Us�ysza�
wybuchy �miechu, jaki� ruch. P�niej odg�os otwieranych drzwi, krok�w, kto� wszed�. Znajome r�ce naci�gn�y
mu prze�cierad�o a� pod brod�, poczu� ciep�y oddech na policzkach. Otworzy� oczy: matka u�miecha�a si�. �Dzie�
dobry - rzek�a z czu�o�ci�. - Nie poca�ujesz swojej matki?" �Nie" - odpowiedzia�.
�M�g�bym p�j�� do niego i powiedzie�: daj mi dwadzie�cia sol�w i - jakbym go widzia� - oczy nape�ni�yby mu si�
�zami daj
12
mi czterdzie�ci albo pi��dziesi�t, ale by�oby to samo, co powiedzie� mu: wybaczam ci to, co� zrobi� mojej mamie, i
mo�esz dalej lata� za dziwkami, byle� mi dawa� dobre kieszonkowe". Pod we�nianym szalikiem, kt�ry matka
podarowa�a mu par� miesi�cy temu, usta Alberta poruszaj� si� bezg�o�nie. Kurtka mundurowa i nasuni�te na uszy
kepi chroni� go przed zimnem. Rami� przywyk�o do ucisku karabinu i prawie ju� go nie czuje. �P�j�� do niej i
powiedzie�: co nam po tym, �e niczego nie przyjmujemy, pozw�l mu przysy�a� jaki� czek co miesi�c, a� po�a�uje
grzech�w i wr�ci do domu; ale, jakbym j� widzia�, rozp�acze si� i powie: trzeba nosi� sw�j krzy� z rezygnacj� jak
Chrystus, a je�li nawet si� zgodzi, to ile czasu up�ynie, zanim dojd� do porozumienia, i nie b�d� mia� na jutro
dwadzie�cia sol�w". Wed�ug regulaminu wartownicy maj� pe�ni� s�u�b� na dziedzi�cu danego roku i na placu
apelowym, ale on sp�dza swoj� wart� na ty�ach sypialni, chodz�c wzd�u� wysokiego, wyblak�ego ogrodzenia,
kt�re od frontu broni dost�pu do szko�y. Wida� st�d pomi�dzy pr�tami asfaltow� szos�, jak grzbiet zebry, i skraj
urwiska, s�ycha� szum morza, a kiedy mg�a nie jest zbyt g�sta, dostrzec mo�na w dali, niby ja�niej�c� lanc�, bulwar
k�pieliska La Punta, wybiegaj�cy w morze jak falochron, a na przeciwleg�ym ko�cu, zamykaj�cy niewidoczn�
zatok�, rozjarzony wachlarz dzielnicy Miraflores. Oficer s�u�bowy robi przegl�d wart co dwie godziny: o pierwszej
zastanie go na miejscu. Tymczasem Alberto planuje sobotnie wyj�cie na przepustk�. �Mo�e z dziesi�ciu frajer�w
podpali si� po tym filmie i widz�c tyle kobiet w majtkach, tyle n�g i brzuch�w, tyle tego, zam�wi� u mnie nowelki,
ale czy oni p�ac� z g�ry, zreszt� kiedy bym je napisa�, skoro jutro jest egzamin z chemii i b�d� musia� zap�aci�
Jaguarowi za tematy, chyba �e Vallano mi podpowie za napisanie listu, ale kto tam temu Murzynowi ufa. Mo�e
poprosz�, �eby im pisa� listy, ale kto p�aci got�wk� pod koniec tygodnia, je�li ju� w �rod� wszyscy sp�ukali si� u
Metysa i przy kartach. M�g�bym wyda� dwadzie�cia sol�w, gdyby ci, co maj� koszarniaka, dali mi na papierosy i
zwr�ci�bym im w listach albo nowelkach; a to by�oby dopiero, znale�� dwadzie�cia sol�w w czyim� portfelu
zgubionym w jadalni albo w klasie, albo w ubikacji, wle�� teraz natychmiast do kt�rej� sypialni ps�w i otwiera�
szafki na ubrania, a� znajd� dwadzie�cia sol�w, albo lepiej wyj�� ka�demu po pi��dziesi�t centavos, �eby by�o
trudniej zauwa�y�, musia�bym tylko otworzy� czterdzie�ci szafek nie budz�c nikogo; zak�adaj�c, �e w ka�dej
znalaz�bym pi��dziesi�t centavos,
13
m�g�bym p�j�� do kt�rego� podoficera albo porucznika, prosz� mi po�yczy� dwadzie�cia sol�w, ja te� chc� i�� do
Z�otej N�ki, jestem ju� m�czyzn�, a kto tu do cholery tak wrzeszczy...".
Mija troch� czasu, zanim Alberto rozpoznaje g�os, przypomina sobie, �e jest wartownikiem znajduj�cym si� daleko
od swojego stanowiska. Zn�w s�yszy, g�o�niejsze teraz: �Co si� dzieje z tym kadetem?". Tym razem jego cia�o i
umys� reaguj�, podnosi g�ow�, spojrzenie rozr�nia, niby w rozp�dzonym wirze, mury wartowni, kilku �o�nierzy
siedz�cych na �awce, pos�g bohatera gro��cego szpad� mgle i cieniom, wyobra�a sobie swoje nazwisko na li�cie
ukaranych, serce mu bije jak szalone, ogarnia go panika, j�zyk i wargi nieznacznie poruszaj� si�, mi�dzy bohaterem
z br�zu i sob�, w odleg�o�ci niespe�na pi�ciu metr�w, widzi porucznika Remigia Huarin�, kt�ry przypatruje mu si�,
stoj�c z r�kami wsuni�tymi za pasek.
- Co tu robicie?
Porucznik podchodzi do Alberta, kt�ry ponad ramionami oficera widzi plam� zacieku, ciemniej�c� na kamiennym
bloku pod pos�giem bohatera, lub raczej j� odgaduje, bo �wiat�a wartowni s� m�tne i dalekie, a mo�e sam j�
wymy�la: niewykluczone, �e tego dnia �o�nierze na s�u�bie wyszorowali i wymyli cok� pomnika.
- No i co? - powiada porucznik staj�c przed nim. - Co si� dzieje?
Znieruchomia�y, z praw� r�k� przy daszku kepi, wypr�ony, mobilizuj�c wszystkie zmys�y, Alberto stoi w milczeniu
przed niewyra�nym cz�owieczkiem, kt�ry tak�e czeka nieruchomo, nie wyjmuj�c r�k zza pasa.
- Chcia�em prosi� o rad�, panie poruczniku - m�wi Alberto. �M�g�bym przysi�c mu, �e umieram z b�lu brzucha,
chcia�bym aspiryn� czy co, moja matka jest ci�ko chora, zabili wigonia, m�g�bym go b�aga�...". - To znaczy, o rad�
w sprawie moralnej.
- Co�cie powiedzieli?
- Mam k�opot - m�wi Alberto, sztywniej�c. �Powiedzie�, m�j ojciec jest genera�em, kontradmira�em, marsza�kiem i
przysi�gam, �e z ka�dym moim z�ym punktem traci rok do awansu, m�g�bym...". - To sprawa osobista. - Przerywa,
waha si� chwil�, potem k�amie: - Pu�kownik powiedzia�, �e mo�emy si� radzi� naszych oficer�w. To znaczy, w
sprawach osobistych.
- Nazwisko i oddzia� - m�wi porucznik. Wyci�gn�� r�ce zza pasa; wydaje si� teraz w�tlejszy i ni�szy. Robi krok do
przodu i Alberto widzi, bardzo blisko i poni�ej swoich oczu, w�ski ryjek,
14
zmarszczone brwi, �abie oczy bez �ycia, kr�g�� twarz skurczon� w grymasie, kt�ry ma by� bezlitosny, a jest tylko
patetycznie �a�osny, tym samym, kt�ry porucznik przybiera, kiedy ka�e losowa� kary wed�ug swego pomys�u:
�Brygadierzy po sze�� punkt�w, co trzeciemu na li�cie, pocz�wszy od trzeciego".
- Alberto Fernandez, pi�ty rok, oddzia� pierwszy.
- Do rzeczy - m�wi porucznik. - Do rzeczy.
- Zdaje mi si�, �e jestem chory, panie poruczniku. To znaczy, co� z g�ow�, nie z cia�em. Co noc mam koszmarne sny.
- Alberto spu�ci� powieki, udaj�c pokor� i m�wi bardzo powoli, z pustk� w g�owie, pozwalaj�c, by usta i j�zyk same
sobie radzi�y, tkaj�c paj�cz� sie�, labirynt, w kt�rym ropucha si� zgubi. - Potworne rzeczy, panie poruczniku.
Czasami �ni mi si�, �e kogo� zabijam, �e goni� mnie jakie� zwierz�ta o ludzkich twarzach. Budz� si� zlany potem i
dr��cy. To straszne, panie poruczniku, przysi�gam.
Oficer badawczo przypatruje si� twarzy kadeta. Alberto stwierdza, �e oczy ropuchy o�ywi�y si�: nieufno�� i
zaskoczenie przeb�yskuj� w ich �renicach jak dwie gasn�ce gwiazdki. �M�g�bym �mia� si�, m�g�bym p�aka�,
krzycze�, m�g�bym rzuci� si� do ucieczki". Porucznik Huarina sko�czy� badanie. Daje raptownie krok do ty�u i
wykrzykuje:
- Nie jestem ksi�dzem, psiama�. Po moralne rady to mo�ecie i�� do swego ojca albo do matki!
- Nie chcia�em przeszkadza�, panie poruczniku - be�koce Alberto.
- Zaraz, a ta opaska to co? - pyta oficer, przysuwaj�c ryjek i wytrzeszczone oczy. -Jeste�cie na warcie?
- Tak jest, panie poruczniku.
- A nie wiecie, �e ze s�u�by kadet mo�e zej�� tylko martwy?
- Tak jest, panie poruczniku.
- Porady moralne! Jeste�cie p�g��wek. - Alberto przestaje oddycha�. Grymas znik� z oblicza porucznika Remigia
Huariny, usta otworzy�y si�, z oczu zrobi�y si� w�skie szparki, na czole pojawi�o si� kilka fa�dek. �mieje si�.
- Jeste�cie p�g��wek, psiama�. Id�cie trzyma� wart�, gdzie trzeba, ko�o koszar. I b�d�cie wdzi�czni, �e was nie
ukara�em.
- Tak jest, panie poruczniku.
Alberto salutuje, robi w prawo zwrot, w u�amku sekundy widzi �o�nierzy z wartowni nachylonych ku sobie na
�awce. S�yszy jeszcze za sob�: Jak gdybym by� ksi�dzem, psiama�". Naprzeciw niego po lewej wznosz� si� trzy
betonowe bloki: pi�ty rok, potem czwarty, na
ko�cu trzeci - sypialnie ps�w. Dalej majaczy stadion, bramka futbolowa zaro�ni�ta wysokimi chwastami, boisko
sportowe pe�ne wyboj�w i dziur, trybuny z desek zmursza�ych od wilgoci. Z drugiej strony stadionu, za wal�cym
si� barakiem �o�nierzy � szary mur, gdzie ko�czy si� �wiat Szko�y Wojskowej imienia Leoncia Prado i zaczynaj�
rozleg�e nie zabudowane tereny przedmie�cia La Perla. �A gdyby Huarina spu�ci� g�ow� i zobaczy� moje buty, a
je�li Jaguar nie dosta� temat�w z chemii albo dosta�, ale nie zechce mi da� na kredyt, a gdybym stan�� przed Z�ot�
N�k� i powiedzia� - jestem z Leoncio Prado i przychodz� pierwszy raz, przynios� ci szcz�cie, a mo�e wr�ci� do
mojej dzielnicy i poprosi� o dwadzie�cia sol�w kt�rego� z koleg�w i zostawi� mu w zastaw zegarek, a je�li nie
dosta� temat�w z chemii, a je�li nie b�d� mia� jutro sznurowade� na przegl�dzie mundur�w, to wpad�em, nie
inaczej". Alberto idzie powoli, pow��cz�c troch� nogami; za ka�dym krokiem buty, od tygodnia bez sznurowade�, o
ma�o co nie spadaj� z n�g. Przeszed� po�ow� odleg�o�ci dziel�cej pi�ty rok od pos�gu bohatera. Przed dwoma laty
rozk�ad sypialni by� inny; kadeci z pi�tego roku spali w koszarach przy stadionie, a psy najbli�ej wartowni; czwarty
rok zawsze znajdowa� si� w �rodku, mi�dzy wrogami. Po zmianie dyrektora szko�y nowy pu�kownik zarz�dzi�
obecny rozk�ad. Wyja�ni� te� w przem�wieniu: �Na zaszczyt spania najbli�ej wielkiego patrona szko�y trzeba b�dzie
sobie zas�u�y�. Odt�d kadeci trzeciego roku zajm� sypialnie w g��bi. Nast�pnie za� rok za rokiem b�d� si� zbli�a�
do pos�gu Leoncia Prado. Mam nadziej�, �e opuszczaj�c szko�� b�d� troch� podobni do tego bojownika o
wolno�� kraju, kt�ry nawet jeszcze si� nie nazywa� Peru. W wojsku, kadeci, trzeba szanowa� symbole, k... ma�".
�A gdybym tak ukrad� sznurowad�a Arrospidemu, trzeba by� draniem, �eby co� �wisn�� ch�opakowi z Miraflores,
podczas gdy w oddziale jest tylu g�rali, co ca�y rok siedz� w koszarach, jak gdyby si� bali wyj�� na ulic�; zreszt�
mo�e naprawd� si� boj�, poszukajmy innego. A gdybym ukrad� kt�remu� z Ko�a, K�dziorowi albo temu chamowi
Boa, ale co z egzaminem, �eby mnie tylko znowu z chemii nie oblali. A gdyby tak Niewolnikowi, te� mi wyczyn, sam
Vallanowi m�wi�em, zreszt� to prawda, my�la�by�, �e� odwa�niak, gdyby� uderzy� trupa, chyba �e z rozpaczy. Po
oczach by�o wida�, �e to tch�rz, jak wszyscy Murzyni, co za spojrzenie, co za ryki, co za skoki, zabij� tego, co mi
ukrad� pi�am�, zabij� tego, co, idzie porucznik, id� podoficerowie, oddajcie mi pi�am�, bo musz� w tym tygodniu
16
wyj��, i nie m�wi� ju�, �eby go wyzwa�, nie m�wi�, �eby mu si� przejecha� po mamusi, nie m�wi�, �eby mu
nawymy�la�, ale �eby chocia� zapyta�, co jest, ale da� tak sobie wyrwa� pi�am� z r�k akurat podczas przegl�du i
nawet nie pisn��, co to, to nie. Niewolnika trzeba oduczy� strachu pi�ciami; ukradn� sznurowad�a Vallanowi".
Doszed� do pasa�u wychodz�cego na dziedziniec pi�tego roku. W�r�d wilgotnej nocy niepokojonej szumem
morza Alberto odgaduje za betonem nieprzenikniony mrok sypialni, cia�a skurczone na pryczach. �Chyba jest w
sypialni, chyba jest w kt�rej� ubikacji, chyba le�y w trawie, chyba jest nie�ywy, gdzie� ty wlaz�, Jaguarku".
Opustosza�y dziedziniec s�abo o�wietlony latarniami nad placem wydaje si� podobny do rynku w ma�ym
miasteczku. Nie wida� �adnego wartownika. �Pewnie gdzie� graj� w karty, gdybym mia� chocia� miedziaka, jednego
zasranego miedziaka, m�g�bym wygra� te dwadzie�cia sol�w, mo�e wi�cej. Pewnie gdzie� gra i mam nadziej�, �e mi
da na kredyt, b�d� ci pisa� listy i nowelki, ale przecie� w ci�gu trzech lat nic u mnie nie zam�wi�, o rany, ju� widz�,
jak mnie oblewaj� z chemii". Przechodzi ca�� d�ugo�� galerii nie spotykaj�c nikogo. Wchodzi do sypialni
pierwszego i drugiego oddzia�u, ubikacje s� puste, w jednej panuje smr�d. Zagl�da do ubikacji w innych
sypialniach, umy�lnie g�o�no tupi�c, nigdzie jednak nic nie zak��ca spokojnego lub gor�czkowego oddechu
kadet�w. W pi�tym oddziale na kilka krok�w przed drzwiami ubikacji zatrzymuje si�. Kto� m�wi przez sen: w�r�d
potoku niewyra�nych s��w z trudem odr�nia jedno imi�. �Lidia. Lidia? Zdaje si�, �e mia�a na imi� Lidia dziewczyna
tego ch�opaka z Arequipy, kt�ry pokazywa� mi list i zdj�cia, jakie dostawa�, i opowiada� swoje k�opoty, napisz jej
�adnie, �e j� bardzo kocham, a bo to ja ksi�dz, psiama�, jeste�cie p�g��wek, Lidia?" W si�dmym oddziale, obok
uryna��w, kr�g siedz�cych: skurczeni pod zielonymi kurtkami, wszyscy wydaj� si� garbaci. Osiem karabin�w le�y
na ziemi, jeden stoi pod �cian�. Drzwi ubikacji s� otwarte i Alberto dostrzega ich z dala, od progu sypialni.
Podchodzi, zaczepia go jaki� cie�.
- Co jest? Kto to?
- Pu�kownik. Macie pozwolenie na gr� w karci�ta? Ze s�u�by mo�na zej�� tylko po �mierci.
Alberto wchodzi do ubikacji. Patrzy na niego ze dwana�cie zm�-czonych twarzy; dym zasnuwaj�cy pomieszczenie
unosi si� jak baldachim nad g�owami wartownik�w. �adnego znajomego: jednakowi- twarze, �niade, grubo
ciosane.
17
- Widzieli�cie Jaguara?
- Nie przyszed�.
- W co gracie?
- W pokera. Wchodzisz? Najpierw musisz przez kwadrans sta� na stra�y.
- Nie gram z g�ralami - m�wi Alberto, k�ad�c d�onie na podbrzuszu i kieruj�c kciuki w stron� graczy. - Ja ich...
- Zje�d�aj, Poeta - m�wi jeden z nich. - I nie pieprz.
- Z�o�� raport kapitanowi - m�wi Alberto, robi�c w ty� zwrot.
- G�rale graj� w pokera na pch�y podczas s�u�by.
S�yszy, jak mu wymy�laj�. Zn�w jest na dziedzi�cu. Chwil� si� waha, potem idzie na ��k�. �A gdyby tak spa� sobie
na trawce, a gdyby tak krad� w�a�nie tematy, podczas gdy ja mam s�u�b�, skubany, a gdyby si� wymkn�� na lewo
do miasta, a gdyby". Przecina ��k�, dochodzi do muru na ty�ach szko�y. Nielegalne wypady do miasta odbywa�y
si� t� drog�, bo po drugiej stronie muru teren jest p�aski i nie ma obawy, �eby skacz�c kto� z�ama� sobie nog�.
By�y czasy, kiedy co noc wida� by�o cienie, kt�re przesadza�y w tym miejscu mur i wraca�y o �wicie. Ale nowy
dyrektor wyrzuci� czterech kadet�w z czwartego roku z�apanych na gor�cym uczynku i od tego czasu dw�ch
�o�nierzy patroluje od zewn�trz przez ca�� noc. Wypady zdarzaj� si� rzadziej i ju� nie t� drog�. Alberto odwraca si�:
w g��bi ma przed sob� dziedziniec pi�tego roku, pusty i zamglony. Na ��ce dostrzega jakie� b��kitne �wiate�ko.
Idzie w jego stron�.
- Jaguar?
Nie ma odpowiedzi. Alberto wyjmuje latark� - wartownicy nosz� opr�cz karabinu latark� i fioletow� opask� - i
zapala j�. W smudze �wiat�a pojawia si� smutna delikatna twarz bez zarostu, patrz�ce nie�mia�o zmru�one oczy.
- A ty co tu robisz?
Niewolnik podnosi r�k�, zas�aniaj�c si� przed �wiat�em. Alberto gasi latark�.
- Mam wart�.
Alberto �mieje si�. G�os rozlega si� w ciemno�ci jak seria bekni��, ustaje na chwil�, potem znowu tryska
strumieniem czystej pogardy, wyzywaj�cej i nieweso�ej.
- Zast�pujesz Jaguara - m�wi Alberto. - Wstyd mi za ciebie.
- A ty na�ladujesz �miech Jaguara - odpowiada mi�kko Niewolnik. - Tego powiniene� si� bardziej wstydzi�.
18
- Poca�uj mnie w d... - m�wi Alberto. Zdejmuje karabin, k�adzie go na trawie, stawia ko�nierz kurtki, zaciera r�ce i
siada obok Niewolnika.
- Nie masz papierosa?
Spocona d�o� dotyka jego r�ki i odsuwa si� natychmiast, zostawiaj�c mi�kkiego papierosa o wykruszonych
ko�cach. Alberto zapala zapa�k�. �Ostro�nie - szepce Niewolnik. - Mo�e ci� zobaczy� patrol". - �Cholera - rzuca
Alberto. - Poparzy�em si�". Przed nimi rozci�ga si� plac apelowy, o�wietlony jak wielka aleja w sercu miasta
zasnutego mg��.
- Jak ty robisz, �e ci papierosy wystarczaj� na tak d�ugo? - m�wi Alberto. - Mnie ko�cz� si� najp�niej w �rod�.
- Ma�o pal�.
- Dlaczego jeste� taki tch�rz? - m�wi Alberto. - Nie wstyd ci odrabia� za Jaguara jego s�u�b�?
- Robi�, co mi si� podoba - odpowiada Niewolnik. - Co ci� to obchodzi?
- Traktuje ci� jak niewolnika - m�wi Alberto. - Wszyscy traktuj� ci� jak niewolnika, cholera. Dlaczego tak si� boisz?
- Ciebie si� nie boj�.
Alberto �mieje si�. Nagle jego �miech si� urywa.
- To prawda - m�wi Alberto - �miej� si� jak Jaguar. Dlaczego wszyscy go na�laduj�?
- Ja go nie na�laduj� - m�wi Niewolnik.
- Ty jeste� jak jego pies - m�wi Alberto. - Zrobi� ci� na szaro.
Alberto rzuca niedopa�ek, �arz�cy si� punkcik dogorywa przez chwil� mi�dzy jego stopami na trawie, potem znika.
Dziedziniec pi�tego roku jest nadal pusty.
- Tak - m�wi Alberto. - Zrobi� ci�.
Otwiera usta, zamyka je, si�ga r�k� do czubka j�zyka, bierze w dwa palce okruch tytoniu, �amie go paznokciem,
wk�ada do ust dwa drobne kawa�eczki i spluwa.
- Ty nigdy si� nie bi�e�, co?
- Tylko raz - odpowiada Niewolnik.
- Tutaj?
- Nie. Przedtem.
- To dlatego tak tob� pomiataj� - m�wi Alberto. - Wszyscy wiedz�, �e si� boisz. Trzeba la� si� od czasu do czasu,
�eby ci� inni szanowali. Jak nie, to wpad�e� na ca�e �ycie.
- Nie b�d� wojskowym.
19
- Ja te� nie. Ale tu jeste� w wojsku, cho�by� nie chcia�. A w wojsku wa�ne jest, �eby by� ch�opem ca�� g�b�, mie�
jaja ze stali, rozumiesz? Jak si� b�dziesz dawa�, to ci� zjedz�, nie ma rady. A ja nie chc�, �eby mnie zjadali.
- Nie lubi� si� bi� - m�wi Niewolnik. - A raczej nie umiem.
- Tego si� nie mo�na nauczy� - m�wi Alberto. - To kwestia
�o��dka.
- Porucznik Gamboa powiedzia� kiedy� to samo.
- To �wi�ta prawda, mo�e nie? Ja nie chc� by� wojskowym, ale tutaj cz�owiek m�nieje. Uczy si� dawa� sobie rad� i
poznaje �ycie.
- Ty przecie� nie bijesz si� cz�sto - m�wi Niewolnik. - A jednak ci nie dokuczaj�. . . , .
- Ja udaj� wariata, robi� z siebie frajera. To te� si� przydaje �eby si� nie da�. Je�li si� nie b�dziesz broni� z�bami i
pazurami, od razu ci wlez� na g�ow�.
- B�dziesz poet�? - pyta Niewolnik.
- Zwariowa�e�? B�d� in�ynierem. Ojciec po�le mnie na studia do Stan�w Zjednoczonych. Pisz� listy i nowelki,
�eby zarobi� na papierosy. Ale to o niczym nie �wiadczy. A ty, kim b�dziesz?
- Chcia�em by� marynarzem - m�wi Niewolnik. - Ale teraz ju� nie. Nie podoba mi si� �ycie wojskowe. Mo�e te�
zostan� in�ynierem. . .
Mg�a zg�stnia�a; latarnie nad placem apelowym wydaj� si� coraz mniejsze, a �wiat�o, jakie rzucaj�, s�absze. Alberto
grzebie po kieszeniach. Ju� dwa dni jest bez papieros�w, ale r�ce machinalnie powtarzaj� ten sam gest za ka�dym
razem, kiedy ma ochot� zapali�.
- Masz jeszcze jakie� papierosy?
Niewolnik nie odpowiada, ale par� sekund p�niej Alberto czuje ko�o brzucha wyci�gni�te rami�. Dotyka r�ki
kolegi, kt�ry podaje mu prawie pe�n� paczk�. Wyci�ga papierosa, bierze go w usta ko�cem j�zyka dotyka dobrze
ubitego, szczypi�cego tytoniu zapala zapa�k� i podsuwa Niewolnikowi p�omie� ko�ysz�cy si� lekko mi�dzy
os�aniaj�cymi go d�o�mi.
_ Czego, do cholery, p�aczesz? - m�wi Alberto, otwieraj�c r�ce i upuszczaj�c zapa�k�. - Znowu si� sparzy�em, niech
to diabli.
Pociera nast�pn� i zapala swojego papierosa. Zaci�ga si� i wydmuchuje dym przez usta i nos.
- Co ci jest?
- Nic.
20
Alberto zn�w si� zaci�ga; koniec papierosa roz�arza si�, a dym miesza si� ze �ciel�c� si� nisko, prawie po ziemi
mg��. Dziedziniec pi�tego roku znik�. Budynek koszar jest wielk� nieruchom� plam�.
- Co ci zrobili? - m�wi Alberto. - Nigdy nie trzeba p�aka�, bracie.
- Moja kurtka - m�wi Niewolnik. - Diabli wzi�li przepustk�. Alberto odwraca g�ow�. Na koszuli khaki Niewolnik ma
br�zow�
kamizelk� bez r�kaw�w.
- Jutro mia�em wyj�� na przepustk� - m�wi Niewolnik. - Uziemili mnie.
- Wiesz, kto to zrobi�?
- - Nie. Wzi�li j� z szafki.
- - Ka�� ci zap�aci� sto sol�w. Mo�e wi�cej.
- Nie o to chodzi. Jutro jest przegl�d. Gamboa wlepi mi koszarniaka. Ju� dwa tygodnie nie wychodz�.
- Kt�ra godzina?
- Za kwadrans pierwsza - m�wi Niewolnik. - Mo�emy ju� i��
do sypialni.
- Czekaj - m�wi Alberto, wstaj�c. - Mamy czas, podprowadzimy kt�remu� kurtk�.
Niewolnik zrywa si� jak oparzony, ale stoi w miejscu, nie robi�c ani kroku, jak gdyby czeka� na co� bliskiego i
nieuniknionego.
- Pospiesz si� - m�wi Alberto.
- A warty?... - szepce Niewolnik.
- Cholera - m�wi Alberto. - Nie widzisz, �e chc� zaryzykowa� swoj� przepustk�, �eby ci wytrzasn�� kurtk�? Md�o
mi si� robi na widok tch�rza. Wartownicy siedz� w ubikacji si�dmego oddzia�u.
R�n� w karty.
Niewolnik idzie za nim. W�r�d coraz g�stszej mg�y posuwaj� si� ku niewidocznym koszarom. Gwo�dzie podkutych
but�w szarpi� wilgotn� traw�. Do rytmicznego szumu morza do��cza si� teraz �wist wiatru, kt�ry wdziera si� do sal
budynku bez drzwi i bez okien znajduj�cego si� mi�dzy klasami a sypialniami oficer�w.
- Chod�my do dziesi�tego oddzia�u albo do dziewi�tego - m�wi Niewolnik. - Liliputy �pi� jak sus�y.
- Potrzebujesz kurtki czy kamizelki? - m�wi Alberto. - Chod�my do trzeciego.
Stoj� na korytarzu. R�ka Alberta pcha ostro�nie drzwi, kt�re ust�puj� bezszelestnie. Wsuwa g�ow� jak zwierz�
w�sz�ce u wej�cia jaskini: w ciemno�ciach sypialni s�ycha� tylko spokojny szmer oddech�w. Drzwi zamykaj� si�
za nimi. �A je�li zacznie ucieka�, jak
21
on dr�y, a je�li si� rozp�acze, jak on biega? Czy to prawda, �e Jaguar z nim si� tego, ale si� poci, a gdyby teraz
zapali�o si� �wiat�o, jak st�d wyfrun��?" �W ko�cu sali - szepce Alberto prawie dotykaj�c ustami twarzy
Niewolnika. - Jedna z szafek stoi daleko od ��ek". �Co?" - pyta Niewolnik nie ruszaj�c si� z miejsca. �G�wno -
odpowiada Alberto. - Chod�". Suwaj�c nogami, przechodz� przez sypialni� jak w zwolnionym filmie, z r�kami
wyci�gni�tymi przed siebie, �eby na co� nie wpa��. �A gdybym by� niewidomym, wyjmuj� szklane oczy, m�wi� jej,
Z�ota N�ko, oddaj� ci moje oczy, ale daj mi na kredyt, tatusiu, ju� do�� dziwek, do��, bo ze s�u�by kadet mo�e
zej�� tylko martwy". Zatrzymuj� si� przed szafk�, palce Alberta obmacuj� deski. Wsuwa r�k� do kieszeni, wyjmuje
wytrych, drug� r�k� szuka k��dki, zamyka oczy, zaciska z�by. �A gdybym powiedzia�: przysi�gam, panie
poruczniku, przyszed�em po ksi��k� do chemii, bo jutro mnie oblej�, przysi�gam, �e ci nigdy nie wybacz� tego
zasranego p�aczu, Niewolniku, ani �e przez ciebie wpad�em dla g�upiej kurtki". Wytrych drapie metal, wchodzi do
otworu, zacina si�, rusza si� do przodu i do ty�u, w lewo i w prawo, wsuwa si� jeszcze troch� g��biej,
nieruchomieje, sucho trzaska, k��dka si� otwiera. Alberto przez chwil� mocuje si�, a� odzyskuje wytrych. Drzwi
szafki zaczynaj� si� powoli otwiera�. Z jakiego� miejsca sypialni rozgniewany g�os krzyczy co� bez�adnie. R�ka
Niewolnika wpija si� w rami� Alberta. �Cicho - szepce Alberto. - Bo ci� zabij�". �Co?" - pyta tamten. R�ka Alberta
ostro�nie bada wn�trze szafki, kilka milimetr�w od mechatej powierzchni kurtki, jak gdyby chcia�a pog�aska� twarz
lub w�osy kochanej istoty i delektowa�a si� rozkoszn� blisko�ci�, dotykaj�c tylko ich atmosfery, ich aury.
�Wyci�gnij sznurowad�a z dw�ch but�w - m�wi Alberto. - Potrzebuj�". Niewolnik puszcza go, pochyla si� i oddala
na czworakach. Alberto zdejmuje kurtk� z wieszaka, zak�ada k��dk� na miejsce i naciska ca�� d�oni�, by st�umi�
trzask. Potem prze�lizguje si� do drzwi. Gdy wraca Niewolnik, zn�w k�adzie mu r�k�, tym razem na ramieniu.
Wychodz�.
- Ma metk�?
Niewolnik szczeg�owo ogl�da kurtk� w �wietle latarki.
- Nie.
- Id� do ubikacji i zobacz, czy nie ma plam. I uwa�aj na guziki, �eby przypadkiem nie by�y innego koloru.
- Ju� prawie pierwsza - m�wi Niewolnik.
Alberto kiwa g�ow�. Dochodz�c do drzwi pierwszego oddzia�u odwraca si� do kolegi:
22
\
I
- A sznurowad�a?
- Mam tylko jedno - m�wi Niewolnik. Waha si� chwil�: - Przepraszam.
Alberto patrzy na niego, ale nie wymy�la ani si� nie �mieje. Ogranicza si� do wzruszenia ramion.
- Dzi�kuj� - m�wi Niewolnik. Znowu po�o�y� r�k� na ramieniu Alberta i patrzy mu w oczy z u�miechem ja�niej�cym
na nie�mia�ej i uleg�ej twarzy.
- Robi� to dla zabawy - m�wi Alberto. I dodaje szybko: - Masz tematy do egzaminu? Nie umiem nic z chemii.
- Nie - odpowiada Niewolnik. - Ale Ko�o powinno je mie�. Cava wyszed� ju� chwil� temu i poszed� w stron� klas.
Teraz chyba rozwi�zuj� zadania.
- Nie mam forsy. Jaguar to z�odziej.
- Chcesz, to ci po�ycz� - m�wi Niewolnik.
- Masz fors�?
- Troch�.
- Mo�esz po�yczy� mi dwadzie�cia sol�w?
- Dwadzie�cia sol�w, to tak. Alberto klepie go po ramieniu. M�wi:
- Genialnie, genialnie. By�em zupe�nie bez grosza. Je�li chcesz, mog� ci zwr�ci� w nowelkach.
- Nie - m�wi Niewolnik. Spu�ci� wzrok. - Raczej w listach.
- W listach? Masz dziewczyn�? Ty?
- Jeszcze nie mam - m�wi Niewolnik. - ale mo�e b�d� mia�.
- Dobrze, bracie. Napisz� ci dwadzie�cia list�w. B�dziesz jednak musia� pokaza� mi listy od niej. �ebym wiedzia�, w
jakim stylu pisa�.
Koszary nagle jakby si� o�ywi�y. Z r�nych stron pi�tego roku dolatuj� do nich odg�osy krok�w, skrzypienie
szafek, nawet kilka przekle�stw.
- Zmieniaj� si� ju� warty - m�wi Alberto. - Chod�my. Wchodz� do sypialni. Alberto podchodzi do pryczy Vallana,
schyla
si� i wyci�ga z jednego buta sznurowad�o. Potem potr�ca Murzynem.
- Odpieprz si�, odpieprz - wrzeszczy Vallano z w�ciek�o�ci�.
- Pierwsza godzina - m�wi Alberto. - Twoja kolej.
- Je�li mnie obudzi�e� przed czasem, dostaniesz w mord�.
W drugim ko�cu sypialni Boa przeklina Niewolnika, kt�ry w�a�nie go obudzi�.
- Masz tutaj karabin i latark� - m�wi Alberto. - Je�li chcesz, �pij dalej. Ale ostrzegam ci�, �e patrol jest w drugim
oddziale.
23
- Naprawd�? - pyta Vallano, siadaj�c na ��ku. Alberto idzie do swojej pryczy i rozbiera si�.
- Wszyscy tutaj s� bardzo dowcipni - m�wi Vallano. - Bardzo dowcipni.
- Co ci jest? - pyta Alberto.
- Ukradli mi sznurowad�o.
- Cisza - krzyczy kto�. - Warta, zamkn�� tym kutasom mord�. Alberto s�yszy, �e Vallano odchodzi na palcach.
Potem dobiega
zdradziecki d�wi�k.
- Kradn� komu� sznurowad�a - krzyczy Alberto.
- Kt�rego� dnia dostaniesz po pysku, Poeta - m�wi Vallano, ziewaj�c.
Kilka minut p�niej rozdziera noc gwizdek s�u�bowego oficera. Alberto nie s�yszy go: �pi.
Ulica Diega Ferre nie ma nawet trzystu metr�w d�ugo�ci i nie znaj�cy jej przechodzie� m�g�by j� wzi�� za zau�ek
bez wyj�cia. Istotnie bowiem, z rogu alei Larco, gdzie ulica bierze pocz�tek, wida� o dwie przecznice dalej
zamykaj�c� jej wylot fasad� jednopi�trowego domu z ogr�dkiem za zielonym parkanem. Ten dom jednak, z daleka
jakby zamurowuj�cy Diego Ferre, nale�y do w�skiej ulicy Porta, kt�ra krzy�uje si� z tamt�, zatrzymuje j� i ucina.
Pomi�dzy ulic� Porta i alej� Larco Diego Ferre przecinaj� jeszcze inne r�wnoleg�e ulice: Col�n i Ocharan. Po
przeci�ciu Diego Ferre ko�cz� si� nagle dwie�cie metr�w na zach�d, na bulwarze Malec�n de la Reserva, kt�ry
wije si� podmur�wk� z czerwonej ceg�y, opasuj�c dzielnic� Miraflores. Stanowi on zachodni kraniec miasta, gdy�
biegnie samym skrajem raf wzd�u� brzegu ha�a�liwego, szarego i czystego morza w Zatoce Lime�skiej.
Mi�dzy alej� Larco, bulwarem i ulic� Porta znajduje si� p� tuzina zabudowanych kwadrat�w: jakie� sto dom�w,
dwa czy trzy sklepy spo�ywcze, jedna apteka, budka z napojami, warsztat szewski (na p� ukryty mi�dzy gara�em a
za�omem muru) i du�e, wewn�trzne podw�rko, w kt�rym dzia�a nielegalna pralnia. Przecznice s� wysadzane
drzewami; Diego Ferre nie. Ca�y ten sektor nale�y do �dzielnicy". Dzielnica nie ma nazwy. Kiedy zebra�a si�
dru�yna pi�ki no�nej, kt�ra mia�a zagra� w dorocznych mistrzostwach Klubu �Terrazas", ch�opcy zg�osili j� pod
nazw� �Weso�a Dzielnica". Ale po zako�czeniu mistrzostw nazwa posz�a w zapomnienie. Poza tym
24
w kronice policyjnej nazywano �Weso�� Dzielnic�" okolice Huatica de la Victoria, ulicy prostytutek, co stanowi�o
k�opotliwe podobie�stwo. Dlatego ch�opcy m�wi� po prostu o �dzielnicy". Ale kiedy kto� inny pyta, o jak� chodzi
dzielnic�, to dla odr�nienia od pozosta�ych cz�ci Miraflores - alei 28 Lipca, Reducto, ulicy Francia, Alcanflores -
m�wi� �dzielnica Diega Ferre".
Dom Alberta jest trzeci po lewej stronie, za pierwsz� przecznic� Diego Ferre. Pozna� go wieczorem, kiedy ju� prawie
wszystkie meble z jego dawnego domu w dzielnicy San Isidro zosta�y przywiezione tutaj. Wyda� mu si� wi�kszy od
tamtego i mia� dwie oczywiste zalety: jego sypialnia b�dzie si� znajdowa� dalej od sypialni rodzic�w, poniewa� za�
dom mia� w�asny ogr�dek, chyba pozwol� mu trzyma� psa. Ale nowe miejsce zamieszkania mia�o tak�e swoje z�e
strony. Z San Isidro ojciec jednego z koleg�w odwozi� ich razem co rano do szko�y La Salle. Teraz b�dzie musia�
wsiada� do pospiesznego, wysiada� na przystanku przy alei Wilsona i stamt�d i�� co najmniej dziesi�� przecznic
na piechot�, a� do alei Arka, bo chocia� La Salle jest szko�� dla dzieci z porz�dnych rodzin, znajduje si� w samym
sercu dzielnicy Brena, gdzie roi si� od Mulat�w i robotnik�w. Rano b�dzie musia� wstawa� wcze�niej. A po
po�udniu wychodzi� zaraz po obiedzie. Naprzeciw dawnego domu w San Isidro by�a ksi�garnia i w�a�ciciel
pozwala� mu czyta� obrazkowe historyjki �Penecas" i �Billiken" przy ladzie, a czasami po�ycza� mu je na jeden
dzie�, ostrzegaj�c, by ich nie pogni�t� ani nie pobrudzi�. Przeprowadzka pozbawi go poza tym ekscytuj�cej
rozrywki, jak� by�o wbieganie na p�aski dach i przygl�danie si� willi bogatej rodziny Najar�w, gdzie przed
po�udniem grano w tenisa, kiedy by�o s�o�ce, jedzono obiad pod kolorowymi parasolami w ogrodzie, a wieczorami
ta�czono; wtedy m�g� �ledzi� pary, kt�re wymyka�y si� na korty, �eby si� po kryjomu ca�owa�.
W dniu przeprowadzki zerwa� si� wcze�niej i poszed� do szko�y w dobrym humorze. W po�udnie wr�ci� od razu do
nowego domu. Wysiad� z pospiesznego na przystanku przy parku Salazar - nie zna� jeszcze nazwy tej esplanady
pokrytej trawnikiem, zawieszonej nad morzem, poszed� dalej pust� ulic� Diego Ferre. Wszed� do domu: matka
grozi�a s�u��cej, �e j� wyrzuci, je�li tutaj tak�e b�dzie prowadzi� �ycie towarzyskie z kucharkami i szoferami z
s�siedztwa. Zaraz po obiedzie ojciec powiedzia�: �Musz� wyj��. Wa�na sprawa". Matka krzykn�a: �Idziesz mnie
zdradza�, jak �miesz mi w oczy spojrze�", a potem z pomoc� dozorcy i s�u��cej zacz�a dokonywa�
25drobiazgowego przegl�du rzeczy, aby sprawdzi�, czy co� si� nie zawieruszy�o lub nie zniszczy�o podczas
przeprowadzki. Alberto poszed� na g�r� do swego pokoju, rzuci� si� na ��ko, zacz�� w roztargnieniu gryzmoli� na
ok�adkach ksi��ek. Nied�ugo potem us�ysza� ch�opi�ce g�osy dobiegaj�ce przez otwarte okno. G�osy milk�y chwila-
mi, rozlega�o si� palni�cie, �wist i dudnienie pi�ki odbitej od czyich� drzwi, a po chwili zn�w krzyki. Zeskoczy� z
��ka i wyjrza� przez balkon. Jeden z ch�opc�w mia� na sobie p�omienn� koszul� w czer-wono-��te paski, drugi za�
rozpi�t� koszul� z bia�ego jedwabiu. Pierwszy, niski i t�gi, z kr�c�cymi si� czarnymi w�osami, by� bardzo zr�czny;
drugi, blondyn, wy�szy od tamtego, mia� bezczelne g�os, spojrzenie i gesty. Blondyn sta� na bramce w drzwiach
gara�u; brunet strzela� wspania�� pi�k� futbolow�. �Bro� teraz, Pluto" - m�wi� brunet. Pluto, pochylony do przodu z
dramatycznym grymasem, gestykulowa�, ociera� twarz i nos obiema r�kami, udawa�, �e si� rzuca, a je�li udawa�o mu
si� obroni� karnego, �mia� si� na ca�e gard�o. ��amaga z ciebie, Tico - m�wi�. - Do obronienia twoich karnych
wystarczy mi czubek nosa". Brunet zr�cznie gasi� pi�k� stop�, ustawia� j�, mierzy� odleg�o��, strzela� i prawie za
ka�dym razem by� gol. �Szmaciane r�ce - kpi� Tico - motylek! Tego ci posy�am z zapowiedzi�: bomba w prawy r�g".
Z pocz�tku Alberto przygl�da� si� im ch�odno, a oni udawali, �e go nie widz�. Stopniowo jednak zacz�� wykazywa�
�ci�le sportowe zainteresowanie; kiedy Tico strzela� gola albo Pluto obroni� jaki� strza�, kiwa� g�ow� bez u�miechu,
jak znawca. Potem zacz�� zwraca� uwag� na �arty dw�ch ch�opc�w; przybiera� odpowiedni wyraz twarzy, a gracze
dawali chwilami pozna�, �e zauwa�aj� jego obecno��: zwracali si� w jego stron�, jak gdyby go brali za s�dziego.
Wkr�tce ustalili rodzaj porozumienia, demonstrowanego spojrzeniami, u�miechami i ruchami g�owy. Nagle po
strzale Tica Pluto odbi� pi�k� nog�, a� potoczy�a si� daleko ulic�. Tico pobieg� za ni�. Pluto podni�s� g�ow� i
spojrza� na Alberta.
- Cze�� - powiedzia�.
- Cze�� - rzek� Alberto.
Pluto trzyma� r�ce w kieszeniach. Podskakiwa� lekko w miejscu, tak jak zawodowi gracze przed meczem, dla
rozgrzewki.
- B�dziesz tu mieszka�? - spyta� Pluto.
- Tak. Przeprowadzili�my si� dzisiaj.
Pluto kiwn�� g�ow�. Tico zbli�y� si�. Ni�s� pi�k� na ramieniu, podtrzymuj�c r�k�. Spojrza� na Alberta. U�miechn�li
si� obaj. Pluto spojrza� na Tica:
26
- Przeprowadzi� si�. B�dzie tutaj mieszka�.
- Aha - rzek� Tico.
- Wy mieszkacie tutaj? - spyta� Alberto.
- On na Diego Ferre - powiedzia� Pluto. - Przed pierwsz� przecznic�. Ja tu za rogiem, na ulicy Ocharan.
- Jeden wi�cej dla dzielnicy - powiedzia� Tico.
- Mnie nazywaj� Pluto. A jego Tico. Strzela jak szatan.
- Fajny tw�j ojciec? - spyta� Tico.
- Taki sobie - rzek� Alberto. - A dlaczego?
- Przep�dzili nas z ca�ej ulicy - rzek� Pluto. - Zabieraj� nam pi�k�. Nie daj� gra�.
Tico zacz�� odbija� pi�k� jak w koszyk�wce.
- Zejd� na d� - powiedzia� Pluto. - Postrzelamy troch�. Kiedy przyjd� inni, zagramy mecz.
- Okay - odpowiedzia� Alberto. - Ale z g�ry zastrzegam, �e nie jestem dobry w nog�.
Cava powiedzia� nam: za barakiem �o�nierzy s� kury. K�amiesz, g�ralu, to nieprawda. S�owo honoru, �e widzia�em.
Poszli�my wi�c po kolacji okr�n� drog�, �eby nie przechodzi� przez koszary, i czo�gaj�c si� jak na �wiczeniach.
Widzisz? Widzicie? - m�wi� �ajdak, za bia�ym p�otem pstre kury, czego wi�cej chcecie, czego? �apiemy czarn� czy
��t�? ��ta jest t�ustsza. Na co czekasz, frajerze? Ja j� z�api� i dla mnie b�d� skrzyde�ka. Zamknij jej dzi�b, Boa.
Jakby to by�o �atwo. Nie mog�em; nie uciekaj, cip, cip, no, chod� tutaj. Boi si�, koso na niego patrzy, pokazuje mu
kuper, patrzcie, m�wi� �ajdak. Ale to prawda, �e mi dzioba�a palce. Chod�my na stadion i zamknijcie jej wreszcie ten
dzi�b. A co b�dzie, je�li K�dzior rzeczywi�cie przer�nie tego ch�opaka? Najlepiej, m�wi� Jaguar, zwi�za� jej �apy i
dzi�b. A skrzyd�a, co powiecie, jak kt�rego� skrzyd�em wykastruje, co? Nie chc� z tob� nic mie�, Boa. Pewien
jeste�, g�ralu, ty te� tego...? Nie, ale widzia�em na w�asne oczy. Czym j� zwi���? Co za chamy, co za chamy, kura
przynajmniej jest niedu�a, to wygl�da jak zabawa, ale wigo�! A co b�dzie, je�li K�dzior naprawd� przer�nie tego
ch�opaka? Tu jest kawa�ek sznurka na dzi�b. G�ral, nie puszczaj jej, bo mo�e odlecie�. Kt�ry na ochotnika? Cava
trzyma� j� pod skrzyd�a, K�dzior m�wi�: nie ruszaj dziobem, bo i tak ci go zwi���, a ja jej wi�za�em �apki. No to lepiej
b�dziemy losowa�, kto ma zapa�ki? Padnie na K�dziora. S�uchaj,
27pewien jeste�, �e si� da? Pewien to nie jestem. Ten jego ostry �mieszek. Zgadzam si�, K�dzior, ale tylko dla
kawa�u. A jak si� nie da? Cisza, �mierdzi podoficerem, dobrze przynajmniej, �e przeszed� daleko. A gdyby�my tak
przer�n�li podoficera? Boa r�nie suk�, powiedzia� ten �ajdak, to dlaczego by nie mia� przer�n�� grubaska, jakby nie
by�o, to cz�owiek. Ma koszarniaka, widzia�em go teraz w jadalni, musztrowa� tych o�miu ps�w, co siedz� przy jego
stole. A mo�e si� nie daje. Kto to powiedzia�, �e si� boj�, no kto? Przer�n� ca�y oddzia� grubas�w, jednego po
drugim, i b�d� dalej �wie�y jak szczypiorek. U�o�ymy plan, powiedzia� Jaguar, �eby by�o �atwiej. Kt�ry wyci�gn��
patyczek? G�ral Cava: nie czujecie, �e ju� bierze rozp�d? To na nic, zdech� lepiej Boa, jemu nawet w marszu staje.
Ju� losowali�my, nie ma rady; albo j� przer�niesz, albo zostaniesz przer�ni�ty, jak te lamy w twojej wiosce. Nie
macie jakiej� nowelki? A mo�e przyprowadzi� Poet�, �eby mu opowiedzia� kt�r�� z tych historyjek, od kt�rych
staje. Bujda, koledzy, to kwestia silnej woli. S�uchaj, a jak si� zara��? Co ci jest, serde�ko, co ci, g�ralu mi�y, od
kiedy to si� wycofujesz, nie wiesz, �e Boa jest zdrowy jak byk od czasu, kiedy r�nie Niewygrzan�? Co jest, gnoju,
nie powiedzieli ci, �e kury s� czystsze od suk, bardziej higieniczne? Zgoda, przer�niemy go, cho�by�my mieli si�
potopi� w tym t�uszczu. A patrol? S�u�b� ma oferma Huarina, w soboty patrol to pestka. A je�li poskar�y? Zebra-
nie Ko�a: kadet przer�ni�ty i kapu�, ale czy ty by� powiedzia�, �e ci� przer�n�li? Chod�my st�d, b�d� tr�bi� na cisz�
nocn�. G�rale, m�wi� m�j brat, to najgorsi dranie. Zdrajcy i tch�rze, fa�szywi a� do szpiku ko�ci. Zamknij jej dzi�b,
do najja�niejszej cholery. Poruczniku Gamboa, k