9445

Szczegóły
Tytuł 9445
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

9445 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 9445 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9445 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

9445 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Aby rozpocz�� lektur�, kliknij na taki przycisk , kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki. Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poni�ej. Krzysztof W�jcicki ROZMOWY Z MOKW� 2 Prolog - Dzie� dobry, Panie Profesorze! - Witam, witam. - Jego drobna delikatna d�o�, kt�ra przed chwil� trzyma�a p�dzel, jest zimna. - Pan Profesor, widz�, przy pracy? - Maluj� od rana. Dzi� jest dobre �wiat�o. Chc� to wykorzysta�. Wstaje, dok�adnie wyciera r�ce poplamione farb�. Odchodzi od sztalug. W milczeniu ocenia rezultat kilkugodzinnej pracy... Tak lub podobnie rozpoczyna�y si� moje spotkania z Mokw�. Zwykle siadali�my w pracowni i rozmawiali�my. Po jakim� czasie przechodzili�my do salonu na fili�ank� aromatycznej kawy, przyrz�dzonej przez go�cinne c�rki Profesora, aby tam, w otoczeniu dawnych i nowych Jego p��cien kontynuowa� temat. I tak by�o od kilku lat, dok�adnie od wiosny 1982 roku, kiedy pozna�em Profesora. (Nestor malarstwa polskiego przyjmuje ten zwyczajowo-grzeczno�ciowy zwrot jako rzecz naturaln�). - Pan �zdoby�� Mokw�? - zdziwi�a si� znajoma dziennikarka, kt�rej - podobnie jak i wielu innym - nie uda�o si� dotrze� do Profesora. C�, m�j pierwszy kontakt z s�dziwym artyst� tak�e nie wypad� pomy�lnie. By�o to w 1975 roku... By�em w�wczas studentem teatrologii Uniwersytetu Gda�skiego. Natrafi�em na fascynuj�ce �lady polskiego teatru �Victoria�, dzia�aj�cego w Sopocie przed pierwsz� wojn� �wiatow�. Niestety, zachowa�o si� niewiele materia��w. Znalaz�em tylko kilka artyku��w w prasie... Pragn��em zapyta� profesora Mokw�, jednego z nielicznych w�wczas jeszcze �yj�cych �wiadk�w tamtych wydarze�, o afisze teatralne i reklam� polskich widowisk na terenie nale��cym administracyjnie do Wolnego Miasta Gda�ska. Zdoby�em si� na odwag� i zatelefonowa�em... -Halo! M�wi Mokwa... Teatr? Jaki teatr?... Przed pierwsz� wojn� ?... �Victoria�? To angielska kr�lowa (�miech). Raczej �Victoriagarten�... Ale to by� hotel, a w nim scena. Pami�tam dobrze. Na to ja, �e to by� teatr! Na pewno! Z pe�nym wyposa�eniem, sznurowni�, zapadni� i widowni� na 600 os�b! - Skoro pan wie lepiej, to po co pan dzwoni - us�ysza�em zdenerwowany g�os - ja panu m�wi�, �e to by� hotel, i ju�! - A afisze? - Zdaje si�, �e pan jest bardziej uparty, ni� ja cierpliwy... Us�ysza�em trzask odk�adanej s�uchawki... Tak wygl�da�a moja pierwsza rozmowa z artyst�, kt�rego �ycie i tw�rczo��, dzia�alno�� polityczna i spo�eczna, �wiatopogl�d, a tak�e na wskro� oryginalna osobowo�� przez kilka lat zaj�y moj� uwag� - z cz�owiekiem, z kt�rym mimo znacznej r�nicy wieku, zwi�za�a mnie ni� niek�amanej przyja�ni. Nasze drugie spotkanie mia�o zupe�nie odmienny klimat. Odby�o si� w towarzystwie Janusza Tarty��y - scenografa i malarza, z kt�rym przygotowywa�em wystaw� obraz�w Mokwy, towarzysz�c� premierze nowej sztuki w gdy�skim Teatrze 3 Dramatycznym. My�l�, �e jego obecno��, a przede wszystkim umiej�tno�� prowadzenia rozmowy i dar zjednywania ludzi sprawi�y, �e Profesor rozmawia� z nami d�ugo i szczerze. By� kwiecie� 1982... W salonie pi�knej, obszernej willi �Adelaide� ( oczywi�cie z widokiem na morze), po�o�onej w g�rnym Sopocie - pe�no by�o kwiat�w. Na stole le�a�y liczne telegramy i listy z gratulacjami i �yczeniami od rodziny, os�b prywatnych i instytucji. Profesor Mokwa ko�czy� 93 lata... Rozmowa z temat�w zawodowych przesz�a do�� szybko na tematy polityczne. -Dam wam na wystaw� obrazy, o kt�re prosicie i na jak d�ugo chcecie. Ale prosz�, powiedzcie mi, panowie... dlaczego jeste�cie Polakami? Poczuli�my si� jak na egzaminie. By� kwiecie� 1982... Teraz, z perspektywy czasu oceniam, i� ten w�a�nie moment, to pytanie sta�o si� przyczyn� mojej p�niejszej fascynacji osobowo�ci� profesora Mokwy. - Urodzili�my si� w Polsce... - To nie jest odpowied�! - podekscytowany uderzy� otwart� d�oni� w st�. - Nasi rodzice... - To tak�e nie ma znaczenia! - przerwa� szybko - No to ja wam powiem, skoro sami nie wiecie... I rozpocz�� interesuj�c� opowie�� na temat walki o zachowanie polsko�ci ziemi kaszubskiej, w�asnego w tej walce udzia�u oraz patriotyzmu wczoraj i dzi�. Zacz��em notowa�. By� kwiecie� 1982 roku... T� dat� sygnowane s� pierwsze zapisy moich rozm�w z Mokw�. Po pewnym czasie spostrzeg�em, �e i On czeka� na kolejne nasze spotkania, �e Jemu tak�e te rozmowy by�y potrzebne. Jego pami�� wydobywa�a z najg��bszych pok�ad�w �wiadomo�ci najdrobniejsze szczeg�y zdarze�. Na przyk�ad kiedy� opisa� mi dok�adnie, jak by�a ubrana matka, kiedy po raz pierwszy szed� z ni� do ko�cio�a w Wielu. By�o to wspomnienie si�gaj�ce pocz�tk�w lat dziewi��dziesi�tych ubieg�ego stulecia! Doprawdy, zadziwiaj�cy jest mechanizm pami�ci. I zadziwiaj�cy ten d�ugi dialog ludzi, z kt�rych jeden pami�ta� jeszcze �mier� Bismarcka, a drugi nie pami�ta nawet �mierci Stalina. Przez kilka lat prowadzili�my nasze cotygodniowe rozmowy. Ich efektem jest ta ksi��ka... Pami�tam, �e kiedy� zrobili�my dla radia sond� uliczn�. Na pytanie: - �Kto to jest Mokwa?� odpowiedziano: - � Mokwa?... Zaraz, zaraz, czy to nie ten, kt�ry ma w Gdyni kawiarni� �Cyganeria�? Te skojarzenia z kawiarni� �Cyganeria�, przy ulicy 3 Maja, prowadzon� przez pani� Wand� Andrzejewsk� pojawiaj� si� nie bez kozery. W latach sze��dziesi�tych w oknach tej kawiarni eksponowano obrazy Mokwy. Niewielu ju� dzisiaj mieszka�c�w Gdyni kojarzy nazwisko Mokwy z Galeri� Morsk�, przy tej samej ulicy, gdzie do niedawna mie�ci�o si� kino �Atlantic�, ( dzi� sklep o tej samej nazwie). Galeria by�a pierwszym i jedynym w latach trzydziestych salonem sta�ej ekspozycji sztuki na Wybrze�u. I cho� przesta�a funkcjonowa� we wrze�niu 1939 roku, przed wojn� mia�a wielkie narodowe znaczenie. Mokwa m�wi� o Galerii Morskiej dr��cym g�osem: � Jestem ju� w tym wieku, kiedy cz�owiek coraz cz�ciej spogl�da wstecz w poszukiwaniu �adu i sensu przebytej drogi. Galeria - to ju� nie moja sprawa. Moje s� obrazy. Je�li mieszka�com Gdyni, Tr�jmiasta, Wybrze�a, ca�e 4 go kraju zale�e� b�dzie na tym, je�li ona b�dzie naprawd� potrzebna i je�li spo�ecze�stwo b�dzie chcia�o mie� galeri� - to b�dzie j� mia�o. G��boko w to wierz�. No c�, nie ma Galerii Morskiej... Przez wiele lat nie by�o has�a �Mokwa� w polskich encyklopediach. Wydana w dwudziestoleciu mi�dzywojennym �Ilustrowana Encyklopedia� Trzaski, Everta i Michalskiego podaje: Marian Mokwa - wsp�czesny polski marynista, mieszka w Sopocie pod Gda�skiem. Lakoniczna to, lecz bardzo prawdziwa informacja. I zawiera najistotniejsze okre�lenie: polski marynista. Dodajmy, i� Mokwa mieszka� na sta�e w Sopocie od 1917 roku... Szkoda, �e o naszym arty�cie pami�taj� g��wnie autorzy zagranicznych s�ownik�w i encyklopedii... A przecie� przed wojn� por�wnywano go z Matejk�, Grottgerem, Gierymskim, Kossakiem... P�niej bywa�o r�nie - wytykano mu tradycjonalizm, niech�� do nowinek artystycznych i eksperyment�w malarskich. W 1956 roku nie przyj�to jego obraz�w na wystaw�... Omija�y go zaproszenia na powojenne zjazdy malarzy marynist�w, nie zapraszano go do udzia�u w konkursach... Wiadomo, �e do historii malarstwa weszli najwi�ksi tw�rcy. W�r�d nich ci, kt�rzy znali dobrze morze: Pieter Bruegel Starszy, Jan van Goyen, Claude Lorrain, Francesco Guardi, William Turner. Znawc� m�rz i tw�rc� wielkiej liczby dzie� marynistycznych by� Iwan Ajwazowski (1817- 1900), malarz rosyjski, �yj�cy w Teodozji na Krymie. Marian Mokwa przez przesz�o siedemdziesi�t lat malowa� wy��cznie morze. Ocenia si�, i� jest autorem oko�o dziewi�ciu tysi�cy obraz�w. Jego barwne �ycie i tw�rczo�� wzbudza�y zainteresowanie wielu os�b. W latach siedemdziesi�tych przez pewien czas przebywa� u Mokwy angielski prozaik Bill Glenton, kt�ry przyjecha�, aby zebra� materia�y do projektowanej ksi��ki biograficznej. Ale Mokwa zgodzi� si� tylko na artyku� w prasie. Odwiedza�o go tak�e wielu dziennikarzy z zachodnich pism kulturalnych. Tylko niekt�rym z nich udziela� wywiad�w. Sw� niech�� do dziennikarzy i krytyk�w wyja�ni� mi nast�puj�co: �Po wielkiej wystawie moich obraz�w w warszawskiej �Zach�cie� w 1924 roku, przyjecha� do mnie, do Sopotu pan X, z gazety Y. - Napisa�em o panu artyku�, bo pa�skie prace wprost porwa�y moj� wyobra�ni� - m�wi. - Czy artyku� ukaza� si� ju� drukiem? - spyta�em. - No, jeszcze nie. Sam pan rozumie, to nie takie proste. - Widz�, �e zaczyna kr�ci�. - Ale ch�tnie go panu przeczytam. - Przeczyta�. Artyku� rzeczywi�cie - mi�d. Chcia� za ten tekst 500 z�otych. Da�em mu 1000... Z pro�b�, aby go nie drukowa�. Po jakim� czasie bior� do r�ki gazet� Y, i co widz�? Dok�adnie ten sam tekst, kt�ry ju� zna�em, podpisany nazwiskiem pana X, ale o kim� zupe�nie innym: o innych obrazach i o innej wystawie�. Siedzimy w pracowni Mistrza. Wiele tu staroci z r�nych zak�tk�w �wiata. Sporo regionalnych dewocjonali�w i wschodnich figurek z porcelany, miedzi, z�ota. Pod oknem, za kt�rym rozci�ga si� rozleg�y ogr�d, biegn�cy a� po ciemnozielon� �cian� lasu, stoj� rozstawione sztalugi. Tu� obok pomocniczy stolik zastawiony malarskimi przyborami: s�oikami, tubkami farb, buteleczkami rozpuszczalnik�w. Dalej le�� palety poplamione wszystkim barwami t�czy, szpachelki, p�dzle. W powietrzu unosi si� zapach olejnych farb i terpentyny... 5 Siedzimy przy okr�g�ym drewnianym stoliku z delikatn� intarsj�. W wazonie na kom�dce zawsze stoj� �wie�e kwiaty. �ciany zawieszone obrazami artysty, tworz� niepowtarzaln�, nastrojow� atmosfer�. Starodawny zegar mozolnie tka sie� czasu. Wpatruj� si� w zmarszczki na twarzy cz�owieka, kt�ry �yje jakby na przek�r prawom czasu. Widz� jego odbicie w wisz�cym na przeciwleg�ej �cianie wielkim lustrze, oprawionym w z�ocon� ram�... Jakby by� ju� po tamtej stronie. Dobrze nam si� rozmawia. Du�o notuj�. Mam �wiadomo��, �e zostan� po nim, opr�cz obraz�w te zapiski, jedne z nielicznych. W archiwum Polskiego Radia w Gda�sku odnalaz�em zaledwie strz�py rozm�w z Mir� Walick�, kt�ra po�wi�ci�a Mokwie rozdzia� swojej ksi��ki o Gdyni, a w telewizji - jedynie kr�tki film z tekstem lektora. Mokwa nigdy nie dba� o reklam�. Wywiad�w udziela� rzadko. A szkoda. M�wi tak interesuj�co! Potoczyst�, szerok� fraz�, z w�a�ciw� sobie swad�. W niekt�rych momentach, jakby zatraca poczucie czasu. Jednak nie przerywam mu, nawet, gdy odbiega nieco od g��wnego tematu, gdy czyni tak ulubione przez siebie dygresje, rozbudowuj�c fragment wypowiedzi do rozmiar�w opowiadania. Opowiada szeroko i barwnie, jakby malowa� p��tna wielkiego formatu. M�wi pi�kn�, bogat� i czyst� polszczyzn�. Jego narracja z konstrukcj� mowy niezale�nej, ilustrowana cz�sto gestem, a nawet ruchem ca�ego cia�a, zabarwiona mimik�, przeradza si� cz�sto w struktur� dramatyczn�. W malarzu budzi si� aktor. Opowie�ci i wspomnienia zmieniaj� si� w swoisty monodram... M�j s�dziwy rozm�wca lubi m�wi�. Nie przerywam mu. Na razie wszystko wydaje mi si� wa�ne. Kiedy�, p�niej dokonam korekty... Zegar po�era godziny, minuty, sekundy - bezlitosny, jak ten, kt�rego ba� si� Remus, bohater powie�ci Aleksandra Majkowskiego... Zm�czenie daje zna� o sobie. Wi�c ju�? Po�egnanie. Wychodz�. Patrz� na niego raz jeszcze, od drzwi - szlachetne rysy jego twarzy �agodniej� w zamy�leniu. Puch srebrzystych w�os�w okala g�ow�. Siedzi w fotelu g��boko, jak w gnie�dzie. Samotny, bia�y orze�... Narodziny artysty Krzysztof W�jcicki: Istnieje taki moment w ludzkiej pami�ci, od kt�rego wszystko si� zaczyna. Ca�e nasze �wiadome �ycie. Cho� zapis pami�ci nie przebiega przecie� tylko w p�aszczy�nie �wiadomej. Nie wiemy, �e co� zapami�tujemy w danej chwili, i nie wiemy, �e pami�tamy lub zapominamy. Posiadane przez nas do�wiadczenie istnieje w takiej w�a�nie utajonej postaci. Mo�e si� ona uaktywni� i w�wczas co� nam si� przypomina w spos�b samorzutny lub przypominamy sobie o czym� w spos�b zamierzony. Marian Mokwa (poprawia szar�, we�nian� czapeczk�, nasuwaj�c j� zawadiacko na czo�o): Tak, pami�� to jest bank. Z dobrym procentem. Ja mam ju� takie odsetki, �e nie pami�tam tego, co by�o wczoraj, a pami�tam - i to doskonale - to, co by�o dziewi��dziesi�t lat temu. Czasem nawet podejrzewam, �e pami�� jest rodzajem przeznaczenia. Jeste�my skazani na pami��. Pami�tamy nie tylko to, co chcemy. Pami�tamy dobre i z�e. Ale te� nie wszystko mie 6 �ci si� w naszej pami�ci. Tylko wybrane - lecz przez co lub przez kogo? - fragmenty do�wiadczonej rzeczywisto�ci. Rozumiem, �e chodzi Panu o pocz�tek, o najbardziej odleg�y punkt w �wiadomo�ci. My�la�em o tym nie raz. Od kiedy zaczynamy si� sami dla siebie. To jest wa�na granica. Mi�dzy tym, co m�wili nam o nas, a tym, co sami o sobie wiemy. To jest bardzo dobre pytanie na pocz�tek. Tak... to pewnie by�a niedziela. By�em z matk� w ko�ciele. Bogato malowany ko�ci� w Wielu zrobi� na mnie ogromne wra�enie. Ogromne! Oczywi�cie nie jest on tak du�y jak ko�ci� Naj�wi�tszej Marii Panny w Gda�sku, ale przecie� ja by�em w�wczas ma�ym ch�opcem! I kiedy spogl�da�em ku �wietlistej g�rze ponad prezbiterium, prze�ywa�em co� w rodzaju wniebowzi�cia. Postaci �wi�tych, ob�oki, planety, gwiazdy, ozdobne kwiaty, wszystko to wprowadza�o mnie w jaki� inny, pozaziemski wymiar. Kwiaty... To od nich wszystko si� zacz�o. (�mieje si� cicho.) Spyta�em szeptem siedz�c� obok matk�: -�Jak one mog� rosn�� tak wysoko?� - Wierzy�em, �e to prawdziwe kwiaty, jakich pe�no by�o na naszych ��kach w Malarach, nad Czarn� Wod�, nad Wdzydzami i Jeziorem Wielewskim, na Rysinach i pod Borskiem, obok drogi do Przytarni, Karsina czy G�rek. Matka odpowiedzia�a mi szeptem, �e to wszystko namalowane: i kwiaty, i Pan B�g, i anio�owie... Pami�tam te� muzyk� organ�w strzelist� i jasn�... Wr�cili�my do domu. Wieczorem, w tajemnicy przed wszystkimi wyj��em z paleniska kilka w�gielk�w i zabra�em do siebie. Zanim zasn��em, m�j mansardowy pokoik o bielonych wapnem �cianach ton�� w kwiatach. Czarnych kwiatach... Rano wszystko si� wyda�o. C�, niewinne grzechy dzieci�stwa... (Przygl�da si� swojej prawej d�oni, poprzecinanej bruzdami �y�, nakrapianej br�zowymi plamkami.) Pami�� to zdolno�� zadziwiaj�ca. To wielki dar. Pod wp�ywem jakiej� znanej melodii, przypominaj� mi si� nieraz zdarzenia, sytuacje, osoby. Albo pod wp�ywem zapachu, skoro m�wimy o kwiatach. D�wi�k i zapach maj� dla mnie olbrzymi� si�� skojarzeniow�. Cz�sto jest to bardzo uporczywe. Chcia�oby si� przerwa� t� reakcj� �a�cuchow� przypominania, bo jeden obraz wywo�uje drugi, ten, nast�pny - i tak w niesko�czono��. Ale to nie jest perseweracja... No c�, pozosta�y mi ju� tylko wspomnienia... �yj� czasem przesz�ym. Nieraz zapominam si� i z trudno�ci� opuszczam te odleg�e, a tak bliskie mi rejony. W.: Mo�e jednak przypomnijmy t� dalek� przesz�o��. W ksi�gach parafialnych w Wielu, kt�re przetrwa�y dwie wojny �wiatowe g��wnie dzi�ki ksi�dzu Szydzikowi, wieloletniemu proboszczowi, ukrywaj�cemu je z nara�eniem �ycia jako dokumenty polsko�ci, mo�na przeczyta� zapis: Marian Mokwa, syn Franciszka i Pauliny z domu Kuczkowskiej, urodzony 9 kwietnia 1889 roku w Malarach. Po raz pierwszy nazwisko �Mokwa� pojawia si� tam w 1877 roku przy dacie urodzenia najstarszego Pana brata, Lucjana. Potem znajdujemy kolejne wpisy dotycz�ce chrztu El�biety, Anny, Pana, a dalej Franciszka i Miko�aja. Mia� Pan wi�c liczne rodze�stwo: jednego starszego brata, dwie starsze siostry i dw�ch m�odszych braci. Zapisy w ksi�gach parafialnych, prowadzone s� skrupulatnie a� do 1916 roku, do �mierci Pana ojca. Potem trop si� urywa... M.: A co chcia�by Pan wiedzie�? W.: Wszystko... M.: (Po d�u�szym namy�le) : Zacznijmy wi�c od historii rodziny mego ojca. Ma ona swoj� ciekaw� legend�. M�j na p� legendarny praszczur by� Alzatczykiem. Jako oficer rozbitej armii napoleo�skiej, w randze pu�kownika, wraca� spod Moskwy po kl�sce 1812 roku, z pe�nym tragizmu, lecz charakterystycznym mianem - von Moskwa. Zatrzyma� si� na Pomorzu. Zosta� administratorem d�br ziemskich ksi�nej Ogi�skiej. O�eni� si�... W drugim pokoleniu rodu Moskw�w, chc�c oddali� wszelkie skojarzenia z rosyjskim zaborc�, pradziad zmieni� w na 7 zwisku jedn� liter� i zacz�� podpisywa� si� �Mockwa�. Dziadek opu�ci� literk� �c�, i w ten spos�b powsta� zupe�nie nowy wyraz, lecz - o dziwo - nieobcy kaszubskiej mowie. Mokwa - to okre�lenie d�d�ystej pogody, deszczu i taj�cego �niegu. Mokwa - to po prostu woda. W.: W kontek�cie tematyki marynistycznej pa�skich obraz�w legenda ta, podbudowana etymologi�, niejako determinuje Pana przysz�o��... M.: Tak, ja tak�e du�o o tym my�la�em... Natomiast nie wiadomo sk�d w �y�ach Mokw�w wzi�a si� domieszka krwi tatarskiej. M�j ojciec - doskonale to pami�tam - prezentowa� typ zdecydowanie tatarski. By� silny, muskularny, a przy tym szczup�y, zwinny i szybki. Krewki. Do tego pracowity i przedsi�biorczy. Po �lubie obj�� gospodarstwo w Malarach - 120 m�rg ziemi. Za�o�y� hodowl� owiec. Uruchomi� handel we�n� z Angli� i wkr�tce powi�kszy� gospodarstwo do 500 m�rg. Gdy opuszcza�em dom, na dwa lata przed wybuchem pierwszej wojny �wiatowej, nasz maj�tek sk�ada� si� z trzech wi�kszych ca�o�ci: Malar, Krusewa i Wo�dochowa. Niestety, o koligacjach tatarskich nie wiem zupe�nie nic. To by� zawsze temat tabu. Ju� w czasach wczesnej m�odo�ci otrzyma�em wyra�ny zakaz od ojca, aby nie porusza� tego tematu. Mimo, �e jego matka mieszka�a ko�o Czarnej Wody, a wi�c niedaleko nas, nigdy jej nie pozna�em. Jej posta� otoczona tajemnic� rozbudza�a moj� dzieci�c� ciekawo��, lecz gasi�o j� surowe spojrzenie ojca. Pami�tam, ilekro� przeje�d�ali�my obok jej domu, k�ad� ostrzegawczo palec na ustach. W�wczas uwa�a�em, �e to jedna z tajemnic mojego dzieci�stwa, a� wreszcie kiedy� po latach spostrzeg�em, �e jest to jedna z tajemnic mojego �ycia. W.: Czy historia rodu Pana matki, Pauliny Kuczkowskiej, tak�e ma swoj� tajemnic�? M.: Kuczkowscy, herbu Jastrz�biec, to by� r�d szlachecki zamieszka�y przede wszystkim na Mazowszu. Jedna jego linia otrzyma�a tytu� hrabiowski w Galicji w 1807 roku, lecz wygas�a w 1873. Niekt�rzy potomkowie po k�dzieli, pochodz�cy z tej rodziny, legitymowali si� herbem �lepowron. W.: Zapis w ksi�dze parafialnej w Wielu, dotycz�cy rodziny Kuczkowskich, si�ga po�owy wieku osiemnastego. Po raz pierwszy bowiem nazwisko to zapisano w 1769 roku. M.: Ja znam histori� rodu Kuczkowskich do trzech pokole� wstecz. Pradziad m�j, Franciszek, w czasach Wilhelma I by� majorem artylerii pruskiej. W 1860 roku przeni�s� si� za zgod� w�adz pruskich do Stambu�u i zosta� pu�kownikiem armii tureckiej. Przybra� miano - Feryk Pasza Moukhlis. S�u�y� w wojsku tureckim przez blisko trzydzie�ci lat! Napisa� i wyda� drukiem histori� swego �ycia. Zmar� �mierci� tragiczn� w Berlinie w 1890 roku. W czasie przyj�cia dyplomatycznego podano mu trucizn�: aperitif z arszenikiem. By� to nigdy nie wyja�niony akt nieuzasadnionej pruskiej m�ciwo�ci. Ta niebywale barwna posta� odegra�a w moim �yciu wa�n� rol�. Wr�c� do tego, kiedy b�d� opowiada� o moim pobycie w Turcji... M�j dziad Wawrzyniec, urodzony w 1827 roku, by� typowym Polonusem. I wiernym synem kaszubskiej ziemi. Nosi� si� po szlachecku. Wiele wycierpia� ze strony pruskiej administracji... W�a�ciwie to jemu zawdzi�czam wszystko: wychowanie, u�o�enie, znajomo�� �aciny, kt�ra da�a mi podstawy do nauki j�zyk�w obcych. Najbardziej dba� o to, aby mowa ojczysta nigdy nie sta�a si� dla mnie obca... Pami�tam m�j powr�t po uko�czeniu pierwszego roku gimnazjum w Starogardzie. Po d�ugiej nieobecno�ci wbiegam na ganek, uradowany nadziej� spotkania z rodzin�. Spostrzegam dziadka. - � Guten Tag Grossvater� ! - krzykn��em, chc�c pochwali� si� znajomo�ci� j�zyka niemieckiego. Dziadek zamiast ucieszy� si�, posmutnia�, a gdy zbli�y�em si� na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki, uderzy� mnie. O tak! (Mokwa wierzchem lewej d�oni uderza si� w prawy policzek.) 8 Pierwszy raz w �yciu dosta�em w twarz. - �Wiesz za co?� - spyta�. Milcza�em. -��e� zapomnia� polsk� mow�. Dzi� wiem, �e zrobi� to z mi�o�ci. By�o to dla mnie pierwsze wa�ne ostrze�enie, aby nigdy nie zapomina� o polskiej mowie. (Zamy�la si�.) Matka... To by� idea� mi�o�ci i po�wi�cenia. Pami�tam j� najlepiej w niebieskiej koronkowej sukni. Do dzi� zastanawia mnie jej jeden s�d. Wyzna�a mi kiedy�: - �Ba�abym si� zosta� twoj� �on�. Jeste� albo bardzo smutny, albo bardzo weso�y. Jeste� za ostry, za gwa�towny. B�dziesz musia� nad sob� du�o pracowa�...� W.: Tak Pan wygl�da� w oczach swoich najbli�szych. Jednak�e pe�na prawda o cz�owieku jest wypadkow� nie tylko tego, co my�l� i wiedz� o nas inni, ale i tego, co sami o sobie wiemy. Jak Pan ocenia siebie z dzisiejszej perspektywy? M.: Od dzieci�stwa by�em nastawiony mistycznie. Kiedy�, gdy matka zada�a mi stereotypowe pytanie: - �Kim chcia�by� zosta�?� - odpowiedzia�em bez wahania - �eremit��. Lubi�em samotno��. W tym tkwi�a g��wna r�nica mi�dzy mn�, a moimi r�wie�nikami, kt�rzy doskonale czuli si� w grupie. Ja zawsze sta�em z boku. Najwi�ksz� rado�� dawa� mi kontakt z przyrod�. Mia�em swoje ulubione miejsca nad Jeziorem Wdzydze mi�dzy Przytarni� a Borskiem, za kt�rymi najbardziej t�skni�em, kiedy by�em daleko od kraju. Uwielbia�em �wodne wano�enie� nad naszym ma�ym kaszubskim morzem. Wiedzia�em, gdzie straszy. Wierzy�em w czarownice i w anio�y, w kra�ni�tka i straszki, w stolemy - rycerzy zakl�tych w kamienie, kt�rzy na dany znak przebudz� si� kiedy� i wr�c� wolno�� tej ziemi. Czy� to nie wspania�y symbol dawnej pot�gi kaszubskiego Pomorza? Malowa�em ich uzbrojone g�owy na kamieniach, rozgrzanych letnim s�o�cem, tkwi�cych w szarym, kaszubskim piachu. Wie Pan, takiego odcienia szaro�ci nie spotka�em ju� p�niej nigdzie na �wiecie... W.: Ten dziecinny �wiat wierze� da si� sprowadzi� do jednej okre�lonej formu�y mentalnej. Jest ni� animizm. M.: Tak. Wiara w istnienie duszy w ca�ej przyrodzie, we wszystkich przedmiotach, pozwalaj�ca traktowa� si�y i zjawiska przyrody jako b�stwa. To my�lenie nie mia�o nic wsp�lnego z teoriami religioznawczymi, cho� do dzi� uwa�am, �e animizm jest typowym sk�adnikiem religii pierwotnych. W.: Jak w tym �wiatopogl�dzie dziecka mie�ci�a si� �wiadomo�� �mierci? M.: Dobrze, �e Pan o to pyta. Te dzieci�ce odczucia s� wa�ne dla przysz�ego my�lenia. Niekt�re z nich pozostaj� w cz�owieku do ko�ca. (Wygodniej sadowi si� w fotelu, uk�ada r�ce na por�czach.) Pami�tam, by�em kiedy� z matk� w ko�ciele. By�o cicho, mroczno. W nawie g��wnej, tu� przed prezbiterium le�a� �krzy�em� m�czyzna. Zupe�nie nieruchomo. My�la�em, �e umar�. Ba�em si�. Po pewnym czasie �umar�y� wsta�, otrzepa� ubranie i jakby nigdy nic, wyszed� z ko�cio�a. Magia? Iluzja? Rozumie Pan? Jak w teatrze. �ycie, �mier�, zmartwychwstanie... A propos �mierci... Pami�tam, jak umar� Bismarck. To by� rok 1898. Mia�em dziewi�� lat. Grabili�my siano na Rysinach, gdy nagle dobieg�y nas radosne g�osy: - �Bismarck nie �yje! Cha, cha, cha! Bismarcka szczury zjad�y!� - Kobiety chwyci�y si� za r�ce i pu�ci�y w beztroski taniec. Rado�� z powodu czyjej� �mierci... Zastanawiaj�ce. A czy wie Pan, �e Bismarck opracowa�, wraz ze swoim synem Herbertem, plan rozbioru Szwajcarii przez Austri� i W�ochy ? Chcia� zniszczy� ukrywaj�cych si� tam niemieckich socjaldemokrat�w. W.: C�, by� wyrazicielem �wczesnego przekonania, �e stanowi� oni gorszy rodzaj ludzko�ci. Ale wr��my do Pana wspomnie�. �Nad wod� wielk� i czyst�� up�ywa�y Pana lata szcz�liwego dzieci�stwa. 9 M.: No tak ! To by� raj. Co do tego nie mam w�tpliwo�ci. Raj, rzecz jasna, utracony. Bezpowrotnie. Ogrody pe�ne najprzer�niejszych owoc�w, czyste wody jeziora, �odzie rybackie, zapach sieci suszonych w s�o�cu, smak pieczonej ryby - wszystko to ma dzi� dla mnie wymiar niemal�e biblijny. A postacie z tamtego �wiata... Pami�tam dok�adnie niekt�re twarze, zw�aszcza braci Rogal�w z Wiela - starszy, Wick, �piewa�, akompaniuj�c sobie na cytrze... m�odszy, Tomek by� moim r�wie�nikiem... Pami�tam Franka S�dzickiego z Rotembarku... Izydora i Teodor� Gulgowskich z Wdzydz. To w ich domu pozna�em wybitnego cz�owieka, doktora Aleksandra Majkowskiego. W�wczas by� asystentem w gda�skim szpitalu, redaktorem �Gazety Gda�skiej� i znanym pisarzem polskim na p�nocnych kresach... Do znacz�cych postaci mej najwcze�niejszej m�odo�ci nale�y tak�e Anna Szembek, kt�r� darzy�em pierwszym ch�opi�cym uczuciem... Przyje�d�a�a ze swoim ojcem, wielkim biznesmenem, w�a�cicielem plantacji kawy w Gwatemali, aby po zimie, sp�dzonej w berli�skim pa�acu w Tiergarten, odpocz�� na Kaszubach. W czasie �wi�toja�skich nocy ta�czy�em tylko z ni�. Anna Szembek - bogini mojej m�odo�ci... Puszczali�my na wod� p�on�ce wianki. Wick Rogala stroi� cytr� i �piewa�. (Mokwa nuci dr��cym g�osem): Zapol swi�czk� albo dwie, Prz�egloj�e tu do mie... Tak, dzieci�stwo moje by�o rajem. By�em wychowywany w duchu polsko�ci. Prosz� nie zapomina�, �e wszyscy legitymowali�my si� obywatelstwem niemieckim. Wiedzieli�my, �e Polska si� odrodzi, lecz kiedy - trudno by�o przewidzie�. Ale musz� te� stwierdzi�, �e nie wychowywano mnie w duchu nienawi�ci do wroga. To by�o do�� dziwne i z�o�one, oparte - czy ja wiem - na respekcie? Brzmi to mo�e dzisiaj troch� g�upio, ale tak, tak, my�my ich jednak doceniali. Obowi�zywa�a zasada: my�le� po polsku - czyni� po niemiecku. C�, w tej walce trzeba by�o by�, jak chce Machiavelli: i lisem, i lwem. W.: A jak wygl�da�y pocz�tki Pana edukacji? Pierwsze lekcje wychowania patriotycznego pobiera� Pan w domu. To niew�tpliwie zadecydowa�o o p�niejszej postawie, przekonaniu i �wiatopogl�dzie. Potem by�a szko�a... M.: Prywatna. Dok�adnie, domowa. A wi�c - oczywi�cie - polska. Nauczyciele te� prywatni: Olszewski, Bunin, Gawrych. Uczy�em si� razem z synami organisty, pana �oski - Jankiem i W�adkiem. Ten ostatni otrzyma� p�niej, po latach sakr� biskupi� w Stanach Zjednoczonych... W�wczas, po dw�ch latach nauki mia�em indywidualnego nauczyciela, pana Bucholca. Przygotowywa� mnie do gimnazjum w Pelplinie. To on zwr�ci� uwag� rodzic�w na moje wrodzone sk�onno�ci do rysowania. Od niego te� otrzyma�em pierwsze farby wodne. On pierwszy ocenia� moje prace... Przed laty by� nauczycielem na pa�stwowej posadzie w szkole w Konarzynach. Uwa�a� za sw�j obowi�zek uczy� dzieci po polsku. Znalaz� si� jednak �kto��, kto doni�s� o tym w�adzom pruskim, i nagle, jednego dnia zosta� pozbawiony pracy, z zakazem podejmowania, jakiegokolwiek zatrudnienia. Prywatne nauczanie pozwala�o mu wi�c w pewnym sensie przetrwa�... dziadek, zazdrosny o wp�ywy Bucholca zacz�� mnie uczy� �aciny. Bardzo wcze�nie, wcze�niej od moich r�wie�nik�w, rozumia�em co to �dominus vobiscum� i �secula seculorum�. Wst�puj�c w 1902 roku do Collegium Marianum w Pelplinie mia�em ju� pewne podstawy wiedzy. By�o to gimnazjum biskupie o zdecydowanie polskim charakterze. Jedyna na terenie ca�ego zaboru pruskiego szko�a �rednia, w kt�rej uczono po polsku. Jednocze�nie by�o to tak�e ni�sze seminarium duchowne. Zosta�em uczniem seksty. Szkolny mundurek i czapka z daszkiem upodobni�y mnie do kilkudziesi�ciu uczni�w Collegium, a r�ni�y od alumn�w z seminarium. Gdy dzi� si�gam pami�ci� do tamtych czas�w, dochodz� do wniosku, �e wi�ksze wra�enie robi�y na mnie architektura i wystr�j katedry pelpli�skiej, ni� przy 10 d�ugie wyk�ady z logiki i filozofii. Moj� sfer� wra�eniowo-emocjonaln� zdominowa� kontakt z dzie�ami sztuki malarskiej. Nie gdzie indziej, tylko tam, w katedrze dostrzeg�em po raz pierwszy motywy marynistyczne: port, �aglowiec, morze... By� to obraz na bocznym o�tarzu �wi�tej Urszuli, przedstawiaj�cy przybycie jej do Kolonii. Pami�tam malowid�o imponuj�cych rozmiar�w. Utrzymane w ch�odnej, surowej, lecz eleganckiej gamie kolor�w. Nagromadzone szczeg�y kojarzy�y styl tego obrazu z nurtem manieryzmu niderlandzkiego. Ca�� moj� uwag� poch�ania� przycumowany do kei wysmuk�y trzymasztowy galeon oraz gra �wiate� w basenie portowym i na redzie. Silne wra�enie wywar� te� na mnie obraz gda�skiego malarza Hermana Hana �Koronacja Naj�wi�tszej Marii Panny�, zawieszony na o�tarzu g��wnym, a tak�e �Wniebowzi�cie� tego� artysty, znajduj�ce si� w jednym z o�tarzy bocznych. To by�y pocz�tki mojej edukacji w zakresie malarstwa monumentalnego. Tre�� wyk�ad�w nauczycieli, w szczeg�lno�ci ksi�dza biskupa Rozentrettera, ksi�dza Ograbiszewskiego, Zieli�skiego, czy Kurowskiego, zmusza�a mnie do postawienia sobie pierwszych istotnych pyta�: Kim jestem? Po co �yj�? Dlaczego jestem tym w�a�nie, a nie innym istnieniem, w tym w�a�nie miejscu niesko�czonej przestrzeni i w tej chwili niesko�czonego czasu? Na niekt�re z nich potrafi� ju� dzi� da� odpowied�. Kilka kapitalnych i celnych spostrze�e�, jak cho�by to, �e �cie� nie mo�e istnie� bez �wiat�a�, ma dla mnie do dzi� warto�� uniwersalnej prawdy. � Bez �wiat�a mo�e istnie� tylko ciemno��. To proste, ale prawdziwe. A to ju� znaczy bardzo wiele. Na takich prawdziwych przes�ankach mo�na zacz�� budowa� system. W.: W Collegium Marianum studiowa� Pan tylko przez jeden semestr. Co by�o powodem rezygnacji z nauki w tamtejszym gimnazjum? M.: Kilka okoliczno�ci. Pozostawiony sam, bez opieki - zdaniem matki - nie radzi�em sobie dobrze w Pelplinie. W Starogardzie mieszka�a moja ciotka, siostra ojca. Mia�em zamieszka� u niej. Poza tym stary Bucholc przeni�s� si� do Starogardu, wi�c i on m�g� otoczy� mnie opiek�. Wreszcie sprawa niebagatelna - dojazd kolej� z Czerska do Starogardu umo�liwia� szybk� i wygodn� podr�, zapewnia� cz�sty kontakt z domem, co w wieku pi�tnastu, osiemnastu lat jest bardzo istotne. Zmiana ta nie by�a jednak �atwa. Starogard, gdzie podj��em dalsz� nauk� by� miastem na wskro� niemieckim. R�wnie� w gimnazjum wyk�adano po niemiecku. By� to powa�ny mankament. Niemiecki zna�em ju� w�wczas dobrze. Jednak pocz�tkowo upiera�em si�, nie chcia�em zmienia� szko�y. Obawia�em si�, �e strac� przyja�� dziadka. Dopiero jego perswazje o konieczno�ci poznania j�zyka i kultury �wrog�w� przekona�y mnie. W.: Poj�cie �wr�g� ka�e si� domy�la� jakiej� formy walki. A Pan przecie� pojecha� do Starogardu po nauk�. M.: By� mo�e wyda si� to Panu paradoksalne, lecz ja w czasie mego czteroletniego pobytu w Starogardzie nie spotka�em wrog�w. Wprost przeciwnie. Dyrektor gimnazjum - Einz, profesor malarstwa i historii sztuki - Edgar Schulz, okazali mi wprost niespodziewan� przyja��. Ch�on��em wiedz�, chcia�em rozumie� �wiat po polsku. Ale... mog�em si� uczy� tylko po niemiecku. Zrazu sytuacja wydawa�a si� tragiczna, gdy� te dwa przeciwie�stwa nie pozostawia�y �adnej mo�liwo�ci ugody. Z czasem spostrzeg�em, �e moje pochodzenie nikomu nie przeszkadza. Nie mia�em z tego powodu najmniejszych nieprzyjemno�ci. W�r�d trzystu czterdziestu uczni�w ca�ego gimnazjum by�o jedynie siedemnastu Polak�w. Bior�c pod uwag� wi�zy krwi, by�oby ich mo�e znacznie wi�cej, bowiem w�wczas rodzina, kt�ra w domu m�wi�a po polsku, uwa�na by�a przez Niemc�w za polsk�. Ta za�, kt�ra rezygnowa�a z j�zyka ojczystego z boja�ni, czy dla zysku, automatycznie wci�gana by�a na list� Hils National Deutsche. Zreszt� w�r�d tych siedemnastu Polak�w tylko siedmiu ��cznie ze mn� przyznawa�o si� oficjalnie do swego pochodzenia. Pod koniec tercji, gdy zielone otoki naszych obowi�zkowych gimnazjalnych czapek zamienili�my na br�zowe, po d�ugim okresie wtajemnicze� i pr�b wst�pili�my ca�� si�demk� do tajnego Towarzystwa Filomat�w im. Tomasza Zana. Wtedy zacz�a si� dla 11 mnie dzia�alno�� propolska. Lecz czy antyniemiecka? Program dotyczy� wy��cznie spraw nauki, kultury i sztuki. Chodzi�o g��wnie o poznanie polskiej historii i literatury. Rzecz jasna, w tamtych czasach dzia�alno�� ta mia�a aspekt polityczny. G�o�ny by� w�wczas proces Filomat�w w Toruniu. K�ka Filomat�w toczy�y si� po ca�ym niemal Pomorzu: przez Chojnice, Bydgoszcz, Che�mno, Grudzi�dz, Starogard, Ko�cierzyn�, a� do Wejherowa. Rozpoznawali�my si� po s�owach zawsze po polsku �piewanej pie�ni. (Profesor �piewa wybijaj�c rytm na por�czy fotela): Precz, precz od nas smutek wszelki, zapal fajki, staw butelki, niech weso�o z przyjaci�mi s�odko mija czas. Co pomo�e narzekanie? Co si� sta�o - nie odstanie, dobrym wsz�dzie - dobrze b�dzie, a z�ym - zawsze kwas! Niech �yje Tomasz Zan!!! W.: M�wi si�, �e lata gimnazjalne, to trudny czas w rozwoju psychofizycznymcz�owieka. Wsp�czesna psychologia sk�onna jest czas dojrzewania traktowa� analogicznie do okres�w rozwoju kultury, a wi�c czternasty, pi�tnasty rok �ycia - to �redniowiecze, szesnasty - renesans, siedemnasty - barok, osiemnasty - racjonalizm i empiryzm o�wiecenia. W ci�gu kilku lat maksymalna kondensacja postaw i �wiatopogl�d�w. A jak Pan profesor ocenia z perspektywy czasu sw�j czteroletni pobyt w Starogardzie? M.: Przede wszystki uzyska�em tam matur�, tak zwan� pomocnicz�, kt�ra otwiera�a drzwi na uczelnie artystyczne. Bardzo wiele zawdzi�czam dyrektorowi Einzowi. Po pierwsze, �e przyj�� mnie do szko�y. To wcale nie by�o takie oczywiste. Jego poprzednik, dyrektor Dempke nie przyjmowa� Polak�w. Zreszt� Einz wielokrotnie okazywa� mi swoj� sympati�. Prosz� sobie wyobrazi�, �e kiedy� dosz�o do wsypy naszego Ko�a Filomat�w. Zostali�my nakryci przez �andarmeri� podczas tajnego wyk�adu. Nazwiska uczestnik�w spotkania zosta�y wci�gni�te na czarn� list�. A wi�c koniec. Nie mieli�my z�udze�... W tajemnicy przed ciotk� zacz��em pakowa� walizki. A� tu nagle dzwonek. (Mokwa wyra�nie o�ywia si�.) Niespodziewany go��. S�ucham przez �cian�. G�os jaki� znajomy. Pukanie do drzwi - wchodzi Einz! (Mokwa podnosi si� z fotela, jakby w drzwiach naprawd� pojawi� si� dyrektor starogardzkiego gimnazjum.) - �Dlaczego, skoro jest Pan zdrowy, nie przychodzi Pan do szko�y ?� - pyta mnie, jakby o niczym nie wiedzia�. �My�l�, �e pan dyrektor wie dlaczego� - zdoby�em si� na bezczelno��. - �Oczywi�cie, �e wiem. A mimo to, dziwi� si�.� (Mokwa moduluje g�os, �gra� Einza.) -�A wi�c b�dziemy mogli wszyscy wr�ci� do szko�y?� - spyta�em uradowany. -�Tego nie powiedzia�em. W mie�cie s� urz�dy znacznie wy�sze ni� dyrekcja gimnazjum. Za pana por�czy�em osobi�cie.� No tak... Nazajutrz zasiad�em zn�w w swojej �awce. Nigdy wi�cej nie wr�cili�my do tego tematu... Einz, cz�owiek m�dry i niezwykle kulturalny by� przed laty nauczycielem ksi�cia Joachima. By� historykiem i archeologiem. Bada� histori� Pomorza i Prus�w, a tak�e dawnych plemion s�owia�skich: Obodryt�w i Wielet�w. Pomaga�em mu w niekt�rych pracach. Wykonywa�em rysunki wykopalisk, relikt�w zamierzch�ej kultury. Wtajemnicza� mnie w wyniki bada�, kt�re prowadzi� wraz z o�rodkami naukowymi w Berlinie i w Monachium. Wynika�o z nich jasno i niezbicie, �e S�owianie byli w �rodkowej Europie ludno�ci� tubylcz�, a Niemcy - nap�ywow�. Trzeba by�o nie lada odwagi, by w�wczas g�o�no wypowiada� takie s�dy. Metody bada�, �r�d�a i bibliografia, poznane przeze mnie w�wczas, okaza�y si� pomocne w przysz�o 12 �ci, gdy na w�asn� r�k� rozpocz��em studiowanie historii Polski nad Ba�tykiem, od czas�w ksi���t pomorskich i Boles�awa Chrobrego. Natomiast profesor Edgar Schulz, kt�remu zawdzi�czam podstawy malarstwa, darzy� mnie uczuciem czystej przyja�ni. Nie przesadzam. To by�a przyja��, cho� by�em od niego wiele, wiele m�odszy. Pami�tam nasze wsp�lne, wspania�e plenery. Obaj kochali�my natur�. Obaj uwa�ali�my si� za jej uczni�w. Co wi�cej, za jej syn�w. To nas ��czy�o. Dzi�ki Schulzowi pozna�em �golden schnidt� - zasad� cudownego tr�jpodzialu odcinka, a tak�e tajemnic� perspektywy i kr�lestwo �wiat�ocienia. Schulz by� nie tylko wielkim mi�o�nikiem i znawc� starych druk�w, lecz tak�e wzi�tym akwarelist�. Sporo osi�gn��, ale - jak powiada� - zabrak�o mu talentu, i dalej ju� nie m�g� si� rozwija�. Znalaz� we mnie powiernika zdobytych do�wiadcze�, wdzi�cznego s�uchacza i wiernego ucznia. To on zorganizowa� pierwsz� aukcj� moich akwarel. Oko�o pi��dziesi�ciu moich karton�w plenerowych znalaz�o si� w dw�ch salonach jego antykwariatu w Starogardzie. Kilka lepszych prac umie�ci� w oknie wystawowym. Codziennie stawa�em przed witryn� i spogl�da�em na nie ukradkiem. Zachodzi�em tak�e do �rodka i przys�uchiwa�em si� rozmowom klient�w - ale �aden z nich nie pyta� o moje akwarele. Nagle, pewnego dnia spostrzeg�em, �e na wystawie brakuje kilku karton�w. I to w�a�nie tych, do kt�rych by�em najbardziej przywi�zany. � To kradzie�! - wbieg�em do �rodka. - Moje obrazy! Gdzie s� moje obrazy! - krzycza�em�. �Zosta�y sprzedane� - us�ysza�em zdziwiony g�os profesora i Schulz wr�czy� mi pi�� stumarkowych banknot�w! Mniej wi�cej tyle wynosi�a w�wczas roczna pensja nauczyciela. Nie wiedzia�em, �mia� si� czy p�aka�? Pami�tam te�, �e gdy rozpoczyna�em nauk� w sekundzie, Einz zorganizowa� du�� wystaw� moich akwarel w auli naszego gimnazjum. No c�... sztuka ��czy, umo�liwia poczucie wsp�lnoty. Staram si� wystrzega� bana��w, ale musz� tu powiedzie�, �e sztuka nie zna granic. �adnych. Tego r�wnie� nauczy�em si� w Starogardzie. W.: Tak, sztuka ��czy... Czy jednak d�uga nieobecno�� w domu, miejskie obycie, wreszcie wykszta�cenie, nie oddala�y Pana od rodzinnych stron, od dawnego otoczenia? Jak wygl�da�y Malary w oczach maturzysty. M.: (Macha r�k�) Zupe�nie, ale to zupe�nie inaczej. Przede wszystkim wydawa�y mi si� mniejsze. Da Pan wiar�, ko�ci� w Wielu zrobi� si� niewielki, a malowid�a jakby zblak�y. Zastanawia�em si� - a wi�c to tylko imaginacja? Jedynie wody Wdzydzkiego Jeziora zachowa�y dawn� wielko��. No... oczywi�cie, �e czu�em si� kim� innym. Lepszym? Czy ja wiem? Tak, chyba wtedy zaczyna� si� ju� proces �wiadomego poczucia inno�ci. Nie bra�em ju� tabaki od mych dawnych koleg�w. (Znowu macha r�k�.) �Chcem� le so za��c?� - puszcza�em mimo uszu. Teraz tego �a�uj�, ale wtedy... P�niej, kiedy zyska�em rozg�os jako akwarelista, dojrza�em psychicznie i spostrzeg�em, �e w�a�ciwie jestem takim samym cz�owiekiem jak inni, jednym z wielu. Oczywi�cie, artysta zawsze skazany jest na pewnego rodzaju samotno��. Ale jest to samotno�� wobec sztuki, wobec trudu czy rado�ci tworzenia, nigdy wobec ludzi... Artyst� nie zostaje si� z wyboru, lecz z konieczno�ci. Przekona� mnie o tym znany w swoim czasie niemiecki pejza�ysta Helgreve, kt�ry na osobiste zam�wienie kanclerza Bismarcka malowa� niemieckie kolonie w Afryce i Nowej Gwinei. Latem przyje�d�a� odpoczywa� do pobliskiego maj�tku Szembeka w Cisewiu. Szembek, cz�owiek z gestem, wybudowa� arty�cie w dow�d przyja�ni letni� pracowni� na skarpie, nad brzegiem jeziora Wdzydze, w okolicach Borska. Ten budynek stoi zreszt� do dzi�. W.: Tak. Mie�ci si� tam o�rodek wypoczynkowy �Energobloku�. Popularnie nazywa si� go �Jasnoch�wk��, od nazwiska Paw�a Jasnocha, malarza, kt�ry po 1920 roku otrzyma� t� pracowni� za zas�ugi w czasie powstania wielkopolskiego. M.: Bywa�em w tej pracowni Helgreve�a. Pokazywa�em mu moje prace, g��wnie akwarele i niekt�re portrety olejne. Ogl�da� z niek�aman� ciekawo�ci�. Tak mi si� przynajmniej wydawa�o. Wymieniali�my uwagi. Rozmawiali�my o sztuce. Pami�tam go dobrze... To on pierw 13 szy nazwa� mnie artyst�. Artysta - to brzmia�o dumnie. By�em pr�ny, pomy�li Pan. C�, artysta ma do tego prawo. Ale ja w�wczas, mimo matury, czu�em si� niedowarto�ciowany. To on, Helgreve nam�wi� mnie na studia w Norymberdze. W.: Jak przyj�o Pana to miasto, w kt�rym niegdy� �y� i tworzy� Wit Stwosz? M.: I Albrecht D�rer... Pan wie, �e nikt lepiej od niego nie umia� malowa� w�os�w? Nikt!... W.: Czy by� Pan egzaminowany wst�pnie? M.: Co� w tym rodzaju. Zabra�em ze sob� wszystkie moje akwarele. Komisja Akademii Sztuk Plastycznych przygl�da�a im si� d�ugo i wnikliwie: profesor Salzer, profesor Broschie, profesor Stahl. �Co za kolory! Jak on to osi�ga? Jak �ywo�� barw!� - cmokali. Po kilku dniach poprosi� mnie profesor Broschie na rozmow�. Wchodz� z przyborami, spodziewaj�c si� egzaminu praktycznego. Profesor wstaje, u�miecha si�... �O�wiadczam panu, a czyni� to w imieniu moich koleg�w, �e jest pan sko�czonym akwarelist�. Ca�kowicie ukszta�towanym i wyrobionym�. (Mokwa na�laduje g�os profesora Broschie.) Sta�em nieruchomo, jak pos�g u bram pa�acu, w kt�rym mie�ci�a si� Akademia Sztuk Plastycznych. Nie by�em w stanie wypowiedzie� s�owa, a profesor m�wi� dalej: � Ch�tnie b�dziemy pana widywa� na naszych zaj�ciach, ale u nas niczego wi�cej pan si� nie nauczy. Dlatego te� radzimy panu przej�� na olej i podj�� studia w Akademii Sztuk Pi�knych w Monachium. W.: Czy skorzysta� Pan z tej �yczliwej rady? M.: Zosta�em w Norymberdze przez jeden semestr. Ucz�szcza�em na zaj�cia ��czenia kolor�w oraz na wyk�ady techniki malarskiej do profesora Salzera. Na pocz�tku dwudziestego wieku pojmowano kolory zgodnie z prawami przyrody, to znaczy wed�ug barw t�czy. Czerwie�, b��kit i ��� stanowi�y podstaw� wielu kombinacji, kt�re prowadzi�y do uzupe�nienia t�czowych barw o pomara�cz, ziele� i fiolet. Granice barw wyznacza�a iskra elektryczna, w�a�ciwa zar�wno dla podczerwieni, jak i ultrafioletu. A wi�c najwy�szy stopie� fioletu i najni�szy stopie� czerwieni s� tym samym - iskr� elektryczn�. Pomi�dzy najwy�szym i najni�szym rozci�ga si� harmonia barw. (Mokwa unosi palec wskazuj�cy ku g�rze i u�miecha si� tajemniczo.) Interesuj�ce, prawda? No tak, prosz� pami�ta�, �e w�wczas iskra elektryczna by�a objawieniem, na miar�, ja wiem - dzisiejszego rozbicia atomu. Cho� to by�o zaledwie osiemdziesi�t lat temu... A wie Pan, �wiat�o elektryczne pozna�em w Starogardzie, w mieszkaniu ciotki. Wieczorem dotkn�a w pewnym miejscu �ciany i nagle w pokoju zrobi�o si� jasno. To by�o zjawisko z pogranicza magii, czar�w... M�wi� Panu, w ci�gu ostatnich stu lat w cywilizacji zasz�y wi�ksze zmiany ni� od czasu wynalezienia ko�a. W.: Przepraszam, ale powr��my mo�e jeszcze do Pana p�rocznego pobytu w Norymberdze. M.: Akademia nie mia�a zdecydowanego kierunku nauczania. Program waha� si� miedzy schy�kowym romantyzmem, a eklektycznym pseudorealizmem. P�roczne �wiczenia z modelem mog�y mnie nauczy� jedynie poprawno�ci cieniowania. Mimo wszystko postanowi�em pozosta�. Ostatecznie przekona�y mnie wzgl�dy pozaakademickie - historyczna Frankonia ze skalistym labiryntem dolin, z jaskiniami i zamkami ci�gn�cymi si� wzd�u� tak zwanej drogi romantycznej i niezapomniany Ansbach - miasto franko�skiego rokoko z pa�acami i kolekcjami porcelany... Prawdziwy m�j podziw budzi�y te� po�o�one nad rzekami i jeziorami okaza�e zamki: Rothenburg, Dinkelsb�hl, N�rdlingen. Malowa�em je z m�odzie�cz� nami�tno�ci�. W�a�ciciele zamk�w i pa�ac�w, stara bawarska arystokracja, ch�tnie kupowali moje barwne kartony. Nazwisko moje stawa�o si� znane. Ros�y tak�e skrz�tnie odk�adane sumy. Pod wzgl�dem finansowym sta�em si� zupe�nie samodzielny. Z ka�dym tygodniem przybywa�o mi nowych zam�wie�. Soboty i niedziele po�wi�ca�em na wyjazdy za miasto, maj�c z 14 g�ry upatrzony obiekt. Raz by�y to stare siedziby biskupie: Ratyzbona, Pasawa, Bamberg, czy W�rzburg, to zn�w wolne miasta cesarskie, czy ksi�stwa Bawarii... Obraca�em si� w kr�gach arystokracji. Salony sta�y przede mn� otworem. Bywa�em na przyj�ciach, rautach i bankietach. Malowa�em portrety na zam�wienie. Tak�e kr�gi snobistycznej bur�uazji przyjmowa�y mnie ochoczo. ( U�miecha si�.) Nie ukrywam: tu i �wdzie zostawi�em kawa�ek serca... Moje zam�wienia ros�y w szybkim tempie. By�o ich tak wiele, �e nie starcza�o mi czasu. Jednak trudno by�o odm�wi�, szczeg�lnie, gdy twarz by�a interesuj�ca. W.: Czy nie ba� si� Pan, �e w tak masowej produkcji, m�g� Pan zagubi� nadrz�dny cel sztuki? M.: Prosz� Pana, prawdziwa sztuka zawsze powstaje dla pieni�dzy. Dotyczy to i malarstwa, i muzyki, i literatury. Wybra�em kiedy�, wcze�niej, farby wodne nie dlatego, �e przeczuwa�em sukces, ale z tej prostej przyczyny, �e w�wczas na olejne nie by�o mnie sta�. Tak, tak... Zarobiwszy nieco grosza, a m�wi�c mi�dzy nami by� to niez�y maj�tek, ruszy�em za rad� profesor�w, szuka� szcz�cia w Monachium. Zaczyna� si� rok 1907. W.: Ten szlak przetar�o przed Panem wielu s�awnych polskich malarzy: J�zef Brandt, Aleksander Gierymski, J�zef Che�mo�ski... (Mokwa impulsywnie reaguje na nazwiska, wyra�nie o�ywia si�.) M.: Tak, to bardzo zobowi�zywa�o. Tym bardziej, �e w Monachium znano warto�� moich akwareli, zanim pojawi�em si� tam osobi�cie. Pan m�wi o znanych Polakach. I s�usznie: J�zef Brandt przyjecha� tu prosto z Pary�a, na rok przed wybuchem powstania styczniowego. Mia� w�asn� pracowni�. Dalej - Maksymilian Gierymski, Juliusz Kossak, Aleksander Gierymski, Jan Styka, J�zef Siemiradzki, J�zef Che�mo�ski, Stanis�aw Witkiewicz, Leon Wycz�kowski. Pami�tano tu nawet brata Alberta, czyli Adama Chmielowskiego. W.: Tego, kt�ry sta� si� p�niej bohaterem sztuki Karola Wojty�y �Brat naszego Boga�? M.: Co Pan powie? Nie wiedzia�em... W Monachium zasta�em tak�e braci Leona i W�adys�awa Drapiewskich, kt�rych pozna�em jeszcze w czasach gimnazjalnych nad Jeziorem Charzykowskim. Byli tw�rcami fresk�w zdobi�cych �ciany ko�cio�a w Wielu, a tak�e innych �wi�ty� na Pomorzu Kaszubskim. Specjalizowali si� w malarstwie monumentalnym. Na obrazy polskich artyst�w by� w�wczas w Monachium szalony popyt. �Die polnische Landschaft�. Je�li horyzont by� p�aski, niebo szare, no i je�li do tego par� wilk�w wy�o do zamglonego ksi�yca - interes by� pewny. I ja tak�e handlowa�em. A jak�e. Wci�� po��danymi przez miejscow� arystokracj� i kunsthandler�w bawarskimi zamkami. Sz�y nie gorzej ni� polskie lanszafty. W.: Czy program Monachijskiej Akademii i osobowo�� profesor�w wp�yn�y na Pana �wiatopogl�d artystyczny? M.: Akademia Sztuk Pi�knych w Monachium z prze�omu wiek�w pozostanie na zawsze kolebk� �stimmungu�, czyli nastrojowego malarstwa. Kierunek ten preferowa� pejza�e, wykazywa� zalety techniki malarskiej, odznaczaj�cej si� elegancj� i finezj� w dotkni�ciach p�dzla. Ostatecznym celem owego kierunku by�a ch�� osi�gni�cia pewnego nastroju, kt�ry nadawa� ca�o�ci utworu malowniczy, niekiedy sm�tny, t�skny lub zgo�a fantastyczny ton. Ale najwa�niejszy by� rysunek... Najtrudniejszym jednak zadaniem by� akt kobiecy. M�ski uwa�ano za zbyt prosty. Oczywi�cie akt ca�kowity, z zupe�nie nag� modelk�. Nawet tu, w nadizarskich Atenach uwa�ano, �e p�akt lub �wier�akt przes�dza o erotycznym charakterze rysunku na niekorzy�� warto�ci artystycznych, kt�re poprzez symetri� odkrywaj� harmoni� i pi�kno kobiecego cia�a. Studiowa�em rysunek u profesora Rittera. To by� orygina�! Potrafi� milcze� przez ca�y dzie�. Chodzi� tylko od sztalugi do sztalugi i ptarzy�. Nic, tylko patrzy�. Ani s�owa. Stan�� kiedy� za moimi plecami i obserwowa� wszystkie ruchy r�ki od pierwszych kresek. (Mokwa wykonuje r�k� w powietrzu kilka ruch�w.) A ja nie spiesz�c si�, ufaj�c moim palcom, kt�re stawa�y si� coraz bardziej pos�uszne, rysowa�em w�glem kobiece cia�o, wyci�gni�te na ca�ej d�ugo�ci postumentu. Rysowa�em do�� 15 pewnie, d�ugimi poci�gni�ciami w�gla. Na znak uko�czenia pracy podpisa�em si�. Nie zd��y�em od�o�y� w�gla, gdy profesor wyrwa� mi rysunek z r�ki i b�yskawicznym ruchem kilkakrotnie przekre�li�. -�Niech pan zacznie jeszcze raz!� - odezwa� si� stanowczym g�osem. I wyszed�. Co� dziwnego! A� pi�� s��w. To musia�o co� znaczy�. Wyszed�em za profesorem.- �Nie jeste� do�� pracowity!- zacz�� z wyrzutem. - Ty nie pracujesz! Ty rysujesz. A tu chodzi o prac�. Na rysowanie masz ca�e �ycie. Masz talent. To pewne. I dlatego musz� ci� inaczej ocenia� ni� twoich koleg�w. Prosz� ci�, aby� zacz�� pracowa�! Jeszcze rok, jeszcze dwa lata potrzebne s� twoim r�kom, aby� uzyska� nad nimi absolutn� w�adz� i uczyni� je pos�usznymi my�lom, wyobra�ni. Program Akademii opanujesz do ko�ca tego roku, a od przysz�ego - mo�esz jecha� do Berlina. Ale teraz pracuj, pracuj! I s�uchaj innych. Ucz si� od innych, zanim zdecydujesz si� na w�asny kierunek. Zanim zaczniesz by� sob��. I co Pan na to? A wie Pan, od kogo jeszcze du�o si� nauczy�em? Od dawnych mistrz�w. W Monachium by�y wspania�e muzea i zbiory sztuki. W�adze municypalne zawsze o to dba�y. Stara Pinakoteka - to zas�uga Maksymiliana I, kt�ry sam zamawia� lub kupowa� dzie�a mistrz�w flamandzkich i niderlandzkich. W�a�ciwie ka�dy z panuj�cych Wittelsbach�w pomna�a� zbiory. Tak, pami�tam... Niemieckie malarstwo �redniowieczne, niemiecki renesans, malowane p�dzlem opowie�ci Pietera Bruegela, fantasmagorie Hieronima Boscha. Poza tym Cranach, D�rer... Z podziwu dla sztuki D�rera przyst�pi�em do studenckiego zwi�zku �D�rerverein�. Nosili�my d�ugie w�osy i wielkie berety, zapuszczali�my brody, chc�c upodobni� si� do jego s�ynnego autoportretu... Zafrapowany by�em te� Tycjanem, kt�ry jakby na przek�r dawnym technikom �mia� pozostawia� �lady p�dzla, pokazywa� jego smugi, i czyni� z tego �rodek ekspresji. I jego uczniem - El Greco, jego zdumiewaj�cymi deformacjami i mistycyzmem. I poszukuj�cym czystego pi�kna Velazquezem, i Murillem, i upiornym Goy�. W Pinakotece by�o te� czterdzie�ci p��cien Rubensa. Nie uwierzy Pan, ale potrafi�em rozmawia� z nim, patrz�c na jego obrazy. A on, zdawa�o si� ukryty w cieniu swych p��cien, szepta� do mnie: �Zdaj si� na instynkt, maluj w�asny �wiat, b�d� wierny tylko sobie�. Rubens - to moja najlepsza szko�a. To on odkry� przede mn� �wiat �ywio��w: k��bi�ce si� chmury, szalej�cy wiatr, t�ust� urodzajn� gleb�, ostre s�o�ce, no i kipi�c�, gotuj�c� si� nieomal wod�, kt�ra wycieka�a prawie poz

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!