9314
Szczegóły |
Tytuł |
9314 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9314 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9314 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9314 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack London
Nieoczekiwanie
Widzie� dostrzegalne i robi� powszednie � to prosta sprawa. �ycie indywidualne sk�onne jest raczej do bezw�adu ni� ruchu. Sk�onno�� t� wzmaga cywilizacja, w kt�rej zasi�gu widzi si� tylko dostrzegalne, a nieoczekiwane nadchodzi bardzo rzadko. Je�eli jednak nadchodzi i jest wystarczaj�co wa�ne, niezaradne jednostki gin�. Nie mog� zobaczy� niedostrzegalnego, nie mog� stawi� czo�a nieoczekiwanemu, nie potrafi� dopasowa� starannie sformowanego �ycia do kszta�t�w odmiennych, niecodziennych �o�ysk: gin� u kresu w�asnego, utartego �o�yska.
Bywaj� jednak ludzie powo�ani do wielkich prze�y�. Jednostki zaradne wymykaj� si� prawu dostrzegalnego i powszedniego, przystosowuj� �ycie do kszta�tu najdziwaczniejszych nawet �o�ysk, w kt�re zab��dz� lub zostan� zepchni�te si��. Tak� jednostk� by�a Edyta Whittlesey. Urodzi�a si� w rolniczej okolicy Anglii, gdzie �ycie p�ynie naturalnym rzeczy porz�dkiem, a nieoczekiwane jest tak bardzo nie oczekiwane, �e uchodzi za niemoralno��, je�eli si� czasami zdarzy. Edyta Whittlesey posz�a na s�u�b� wcze�nie, by�a wi�c m�oda, gdy naturalnym rzeczy porz�dkiem zosta�a pokojow� wielkiej damy.
Zasad� cywilizacji jest narzucanie ludzkich praw �yciu, dop�ki nie zacznie ono dzia�a� regularnie i sprawnie, jak maszyna. Unicestwia si� nieprzyjemne, przewiduje nieuniknione. Cz�owiek nie moknie na deszczu, nie marznie podczas mroz�w. Nawet �mier� nie skrada si� gro�nie ciachaj�c kos� znienacka, lecz jest przygotowanym zawczasu pogrzebowym orszakiem sun�cym g�adko do rodzinnego grobowca, gdzie troskliwie odkurza si� wszystko, a zawiasy oliwi, �eby ich rdza nie pokry�a.
Takie w�a�nie by�o �ycie Edyty Whittlesey. Nic si� nie dzia�o. Trudno nawet nazwa� wydarzeniem to, �e maj�c dwadzie�cia pi�� lat towarzyszy�a swej pani w wycieczce do Stan�w Zjednoczonych. �o�ysko zmieni�o tylko kierunek, zosta�o jednak tym samym dobrze naoliwionym �o�yskiem. Bez przyg�d i niespodzianek wiod�o na drug� stron� Atlantyku. Nawet okr�t nie by� okr�tem na morzu, lecz pakownym wielopi�trowym hotelem, kt�ry porusza si� szybko i pewnie, niezmiernym ci�arem gniecie fale i zmuszaj�c je do uleg�o�ci odmienia ocean w do znudzenia spokojn� sadzawk�. Na ameryka�skim brzegu �o�ysko wiod�o dalej l�dem; by�o to bardzo przyzwoite �o�ysko wiod�ce do hotelu na ka�dym postoju, a mi�dzy postojami do hoteli na ko�ach.
W Chicago, kiedy jej pani ogl�da�a jedn� stron� �ycia towarzyskiego, Edyta Whittlesey poznawa�a drug�. Objawi�a nawet pewn� zdolno�� do zmagania si� z nieoczekiwanym i do zwyci�stwa nad nim, gdy� podzi�kowa�a za s�u�b� i zosta�a Edyt� Nelson. Hans Nelson, imigrant, Szwed z pochodzenia i cie�la z zawodu, ulega� germa�skiemu niepokojowi, kt�ry na szlaku wielkiej przygody wci�� popycha t� ras� ku zachodowi. Hans by� muskularny, ci�ki, zr�wnowa�ony, a miern� wyobra�ni� ��czy� z niezwyk�� przedsi�biorczo�ci�. Posiada� nadto uczciwo�� i dar kochania r�wne jego niepo�ytej energii.
� B�d� pracowa� ci�ko, a jak zbior� troch� pieni�dzy, pojad� do Colorado � rzek� Edycie nast�pnego dnia po �lubie.
Po roku Nelsonowie byli w Colorado, gdzie Hans pierwszy raz ujrza� kopaczy z�ota i zarazi� si� ich gor�czk�. Poszukiwania wiod�y go przez Dakot�, Idaho i wschodni Oregon, a� do g�r Kolumbii Brytyjskiej. W obozie i na szlaku Edyta Nelson towarzyszy�a m�owi � dzieli�a jego szcz�cie, k�opoty i trudy. Dreptanie hodowanej w domu kobiety zamieni�a na posuwisty ch�d g�rala. Nauczy�a si� spogl�da� w oczy niebezpiecze�stwu �mia�o, ze zrozumieniem, i na zawsze po�egna�a paniczny strach zrodzony z nie�wiadomo�ci, pospolity w�r�d mieszczuch�w. Bo mieszczuchy g�upiej� ze strachu jak przera�one konie i zamarli ze zgrozy oczekuj� losu, zamiast porwa� go za bary, albo rzucaj� si� naprz�d i w samob�jczym p�dzie �ciel� drog� w�asnymi trupami.
Edyta Nelson spotyka�a nieoczekiwane na ka�dym zakr�cie �cie�ki, a wzrok wy�wiczy�a tak, �e w krajobrazie widzia�a przede wszystkim niedostrzegalne, ukryte. Ona, co nie zajmowa�a si� kuchni� nigdy w �yciu, potrafi�a upiec doskona�y chleb nad otwartym ogniem na zwyczajnej patelni, i to bez u�ycia chmielu, dro�d�y czy proszku do pieczenia. A kiedy zu�y�a ostatni kubek m�ki i ostatni kawa�ek boczku, sta� j� by�o na przystosowanie si� do okoliczno�ci: z mokasyn�w i mi�kko garbowanych sk�rzanych cz�ci ubrania i rynsztunku przyrz�dzi�a niby to gulasz, kt�ry mimo wszystko trzyma� dusze w cielesnej pow�oce i dawa� si�y do wleczenia si� naprz�d. Nauczy�a si� objucza� zar�wno konia, jak cz�owieka, cho� by�o to zadanie, kt�re z�ama�oby mieszka�ca miasta i odar�o go z resztek ambicji. Wiedzia�a nawet, jakie w�z�y najlepiej nadaj� si� do tego lub owego rodzaju baga��w. Umia�a tak�e � nie trac�c r�wnowagi ducha � rozpali� ogie� z mokrego drewna podczas gwa�townej ulewy. Kr�tko m�wi�c, Edyta Nelson pod ka�dym wzgl�dem zwyci�a�a nieoczekiwane. Ale WIELKIE NIEOCZEKIWANE mia�o jeszcze zast�pi� jej, drog� i wystawi� Edyt� na ci�k� pr�b�.
Fala poszukiwaczy z�ota odp�ywa�a na p�noc, ku Alasce, wi�c nurt ten musia� porwa� i rzuci� w stron� Klondike Hansa Nelsona z �on�. Jesieni� roku 1897 znale�li si� w Dyea, nie mieli jednak pieni�dzy, aby przenie�� sprz�t na drug� stron� Prze��czy Chilkoot i sp�awi� p�niej w d� Yukonu do Dawson. Owej zimy Hans Nelson pracowa� w swoim fachu, pomaga� przy budowaniu wyrastaj�cych jak grzyby po deszczu dom�w miasta Skaguay, gdzie zaopatrywali si� kopacze.
Cie�la by� w ostatecznej rozpaczy. Przez ca�� zim� s�ysza� nieodparty zew Alaski. Najg�o�niej wo�a�a Zatok� Latuya, tote� latem. 1898 roku d�ugie na siedemdziesi�t st�p cz�no Siwasz�w p�yn�o labiryntem ska� nadbrze�nych. W cz�nie byli Hans Nelson i jego �ona, a pr�cz nich (nie licz�c Indian) trzech bia�ych m�czyzn. Indianie zostawili pasa�er�w i baga�e nad ustronn� zatoczk� mniej wi�cej sto mil od Zatoki Latuya i wr�cili do Skaguay. Trzej biali ludzie zostali, poniewa� wchodzili w sk�ad zorganizowanej grupy, kt�rej uczestnicy pokrywali w r�wnych cz�ciach koszt wyprawy i mieli otrzymywa� jednakowe zyski. Edyta Nelson podj�a si� gospodarowania, przys�ugiwa� jej wi�c udzia� taki sam jak m�czyznom.
Zr�bano pierwsze jod�y, zbudowano trzyizbow� chat�. Utrzymywanie w niej porz�dku stanowi�o zadanie Edyty Nelson. M�czy�ni mieli szuka� z�ota, co robili, i znale�� z�oto, co r�wnie� si� powiod�o. Nie by�o to wspania�e odkrycie, lecz do�� ubogi pok�ad, gdzie wielogodzinna har�wka przynosi�a ka�demu kopaczowi pi�tna�cie do dwudziestu dolar�w dziennie. Lato, kr�tkie na Alasce, przeci�ga�o si� niezwyczajnie, wi�c Hans Nelson i jego. towarzysze korzystali ze sposobno�ci i powr�t do Skaguay: odk�adali z dnia na dzie�. W ko�cu by�o za p�no. Od dawna uzgodniono, �e poszukiwacze odp�yn� w towarzystwie kilkudziesi�ciu miejscowych Indian, kt�rzy wybierali si� w jesienn� podr� handlow� wybrze�em oceanu, Siwasze czekali na bia�ych do ostatniej chwili, wreszcie ruszyli w drog�. Sp�ka nie mia�a wyboru; musia�a wygl�da� przypadkowej okazji. Tymczasem trzebiono drzewa na dzia�ce i gromadzono opa�.
India�skie lato marudzi�o, drzema�o. P�niej nagle, jak na d�wi�k surmy, przysz�a zima. Nadci�gn�a noc�, a kiedy kopacze zbudzili si�, wy�a wichura, szala�a zamie� �nie�na, zamarza�y wody. Nawa�nica �ciga�a nawa�nic�, w przerwach za� panowa�a cisza i s�ycha� by�o tylko szturm morza na bezludne wybrze�e, gdzie s�one bryzgi inkrustowa�y pla�� zlodowacia�� biel�.
W chacie dzia�o si� dobrze. Zdobyty z�oty piasek wart by� oko�o o�miu tysi�cy dolar�w i poszukiwacze mogli si� tylko cieszy�.
Porobili rakiety �nie�ne, tropili zwierzyn�, by zaopatrywa� spi�arni� w �wie�e mi�so, a w d�ugie wieczory siadywali przy tasiemcowych partiach wista lub pedro. Poniewa� usta�a praca na dzia�ce, Edyta Nelson przekaza�a m�czyznom podsycanie ognia i zmywanie naczy�, sama za� cerowa�a skarpety i naprawia�a odzie�.
W ciasnej chacie nie znano utyskiwa�, swar�w, drobnych sprzeczek, wi�c mieszka�cy jej cz�sto gratulowali sobie wzajemnie, �e �yj� tak weso�o i po przyjacielsku. Hans Nelson (solidny, powa�ny, raczej sztywny) szczerze i od dawna podziwia� �on� za jej �atwo�� obcowania z lud�mi. Harkey � wysoki, chudy Amerykanin z Teksasu, cz�owiek przyjemny, cho� ma�om�wny, dobrze zgadza� si� z towarzystwem, p�ki nikt nie zahaczy� jego teorii, �e z�oto ro�nie. Czwarty wsp�lnik, Michael Dennin, wnosi� do zacisznej izby irlandzki humor. By� wysoki, atletycznie zbudowany, sk�onny do nag�ych wybuch�w gniewu o byle drobiazg i niezawodnie pogodny w obliczu wielkich przykro�ci lub ci�kich trud�w. Pi�ty i ostatni z kompanii, Dutchy, z w�asnej woli stanowi� zwyk�y cel �art�w. Sam sobie robi� na przek�r, byle budzi� �miech na sw�j rachunek i byle trwa�a uciecha. Zdaje si�, mia� jasny, �wiadomy cel w �yciu: chcia� by� weso�kiem, szafarzem �miechu.
Powa�ne k��tnie nie m�ci�y nigdy nastroju w szczup�ym gronie. Panowa� tam umiej�tnie podsycany, pe�en zadowolenia duch pomy�lno�ci, gdy� ka�dy m�g� poszczyci� si� wynikiem kr�tkiej pracy w ci�gu lata: szesnastoma setkami dolar�w.
Wreszcie nadesz�o Nieoczekiwane.
Mieszka�cy chaty usiedli do �niadania p�no, jak zwykle od czasu, gdy zima przerwa�a regularn� prac� przy dobywaniu z�ota. By�a ju� �sma, ale pali�a si� �wieca zatkni�ta w szyjk� butelki. Edyta i Hans zajmowali oba ko�ce sto�u. Po jednej stronie, plecami do drzwi, siedzieli Harkey i Dutchy. Miejsce naprzeciw nich by�o wolne. Dennin. nie przyszed� jeszcze.
Hans Nelson zerkn�� na pusty sto�ek, wolno pokiwa� g�ow� i sil�c si� na dobry humor, powiedzia�:
� Zawsze pierwszy pcha si� do �arcia. Bardzo dziwne. Mo�e zachorowa�?
� Gdzie Michael? � zapyta�a Edyta.
� Wsta� troch� wcze�niej od nas i wyszed� na dw�r � wyja�ni� Harkey.
Dutchy zrobi� rozpromienion� min�, jak gdyby gotowa� figiel. Udawa�, �e wie co� nieco� o powodach nieobecno�ci Dennina. U�miecha� si� tajemniczo. Inni zacz�li go g�o�no wypytywa�. Edyta zajrza�a do sypialni m�czyzn i wr�ci�a do sto�u. Hans spojrza� na �on�, lecz przecz�co pokr�ci�a g�ow�.
� Nigdy nie sp�nia si� na posi�ki � orzek�a.
� Nic nie rozumiem � podj�� Hans. � Zawsze ma apetyt pierwsza klasa; je niczym wilk.
� Bardzo niedobrze � odezwa� si� Dutchy i smutno pokiwa� g�ow�.
Zebrani przy stole zacz�li �artowa� na temat znikni�cia towarzysza.
� Wielka szkoda! � wtr�ci� zn�w Dutchy.
� Czego szkoda? � zapyta� ch�r.
� Biedny Michael � westchn�� Dutchy grobowym tonem.
� A c� si� sta�o Michaelowi? � zawo�a� Harkey.
� On wi�cej wcale nie g�odny � ubolewa� Dutchy. � Ca�y apetyt precz! On nie lubi �arcia.
� Nie wida� tego, by wpycha zawsze, a� mu si� uszy trz�s� � powiedzia� Harkey.
� On nie chce by� niegrzeczny dla pani Nelson � podj�� szybko Dutchy. � Ja wiem, ja wiem wszystko! To bardzo niedobre. Po co on tutaj nie jest? Bo wyszed� na dw�r. Po co wyszed� na dw�r? �eby dosta� apetyt. Jak on to robi? Chodzi boso po �niegu. Aha! Ja wiem wszystko! Tak bogate ludzie robi� apetyt, kiedy apetyt p�jdzie precz. Michael ma tysi�c i sze�� setek dolar�w. On bogaty cz�owiek. On nie mia� apetytu. Jak otworzyli�cie drzwi, widzieli�cie, jak chodzi� boso po �niegu. Ale wy nie widzieli�cie apetyta. To ca�a bida Michaela! Jak on zobaczy apetyt, on go cap! i przyjdzie na �niadanie.
Bredniom weso�ka odpowiedzia� dono�ny �miech. Ledwie przebrzmia�, drzwi otwar�y si� i do izby wszed� Dennin. Siedz�cy przy stole odwr�cili g�owy, spojrzeli na sp�nionego przybysza. Trzyma� dubelt�wk�. W oczach wszystkich podni�s� j� do ramienia i dwa razy da� ognia. Po pierwszym strzale Dutchy pad� na st�, wywr�ci� kubek z kaw� i p�ow� czupryn� zary� w talerzu p�atk�w owsianych. Czo�em przygni�t� bli�szy brzeg, tote� pe�en w�os�w talerz stan�� na blacie sto�u pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni. Harkey podskoczy�, zerwa� si� z miejsca, ale trafiony drugim strza�em, upad� twarz� na pod�og�. �Wielki Bo�e!� � zagulgota�o mu w krtani i zamar�o.
Tak przysz�o NIEOCZEKIWANE.
Hans i Edyta zdr�twieli. Sztywno siedzieli za sto�em, urzeczony wzrok utkwili w mordercy. Niewyra�nie wida� go by�o przez ob�ok prochowego dymu. W�r�d grobowej ciszy kawa rozlana z kubka Dutchy'ego �cieka�a na pod�og�: kap, kap, kap... Dennin z�ama� dubelt�wk�. Wyrzuci� puste gilzy. Trzymaj�c strzelb� w jednej r�ce, drug� si�gn�� do kieszeni po �adunki.
Wsuwa� je w�a�nie do luf, gdy Edyta Nelson ockn�a si�, zacz�a dzia�a�. Nie mia�a w�tpliwo�ci, �e Dennin chce zabi� j� i Hansa. Na chwil� � nie d�u�sz� ni� trzy sekundy � porazi�a, sparali�owa�a kobiet� potworna, niepoj�ta forma, w jakiej objawi�o si� nieoczekiwane. P�niej Edyta wysz�a mu na spotkanie, chwyci�a je za bary. Chwyci�a zreszt� w �cis�ym s�owa tego znaczeniu, gdy� kocim susem skoczy�a na morderc� i obydwiema r�kami uczepi�a si� szalika, kt�ry mia� zwi�zany na szyi. Dennin, napadni�ty znienacka, zachwia� si�, cofn�� o kilka krok�w. Pr�bowa� odzyska� swobod� ruch�w, nie wypuszcza� broni z r�ki. Sta�o si� wszak�e co� dziwnego: twarde mi�nie Edyty nabra�y kociej zwinno�ci. Kobieta uskoczy�a w bok i szarpni�ciem za szyj� przegi�a morderc� prawie do pod�ogi. Wyprostowa� si�, okr�ci� szybko doko�a w�asnej osi. Edyta nie wypuszcza�a szalika. Trzyma�a mocno i uczepiona obur�cz wirowa�a wraz z Denninem. Wreszcie nogi jej oderwa�y si� od pod�ogi, a cia�o zacz�o kr��y� w powietrzu tworz�c wir, kt�ry nagle zderzy� si� ze sto�kiem. M�czyzna i kobieta run�li na pod�og�, lecz w upadku nie zaprzestali ob��ka�czej walki i szamocz�c si� przemierzyli po�ow� izby.
Hans Nelson oprzytomnia�, poj�� nieoczekiwane o p� sekundy p�niej ni� �ona. Procesy nerwowe i procesy my�lowe zachodzi�y w nim wolniej. By� wi�kszym organizmem, tote� zmarnowa� p� sekundy, nim dostrzeg�, zrozumia�, zacz�� wreszcie dzia�a�. Edyta zd��y�a ju� skoczy� na Dennina i chwyci� go za gard�o, gdy Hans porwa� si� na nogi. Ale nie by� tak ch�odny i opanowany jak �ona. Wpad� w furi�, w sza� godny Wikinga. W chwili gdy podnosi� si� ze sto�ka, otworzy� usta i wyda� g�os po�redni mi�dzy rykiem a wyciem. B�yskawiczny wir dw�ch cia� kr��y� ju� po izbie, a Hans rycz�c wci�� i wyj�c �ciga� go i pochwyci� wreszcie, kiedy Edyta i Dennin run�li na pod�og�.
Hans rzuci� si� na powalonego morderc� i nieprzytomnie zacz�� ok�ada� go pi�ciami. T�uk� pot�nie, jak m�otem, tote� Edyta poczu�a wkr�tce, �e Dennin nie stawia ju� oporu. Wypu�ci�a z r�k szalik, odpe�z�a nieco dalej. Dysz�c ci�ko le�a�a na pod�odze i patrzy�a. Wci�� pada�y szale�cze razy. Dennin nie czu� ich bodaj. Nie reagowa�, nie rusza� si� nawet. Kobiecie przysz�o na my�l, �e musia� zemdle�. Zawo�a�a, �eby Hans da� spok�j. Krzykn�a po raz drugi, ale Hans nie zwraca� uwagi na jej g�os. Chwyci�a m�a za r�k�, lecz osi�gn�a tylko tyle, �e rozmach os�ab� troch�.
Nie podszept rozs�dku sk�oni� kobiet� do tego, co zrobi�a p�niej, nie lito�� ani pos�usze�stwo nakazowi religii: �Nie zabijaj!� By�o to raczej poczucie prawa. Etyka rasy i otoczenia z dni m�odo�ci kaza�y jej w�asnym cia�em os�oni� bezbronnego morderc� przed furi� m�a. Hans spostrzeg�, �e bije �on�, i wtedy dopiero przesta�. Pozwoli� Edycie odci�gn�� si� od ofiary. Podobnie rozjuszony, ale karny pies pozwala odci�gn�� si� swojemu panu. Podobie�stwo to si�ga�o jeszcze dalej. Na zwierz�cy spos�b z�o�� harcza�a w g��bi gardzieli Nelsona, . kt�ry kilka razy pr�bowa� zn�w rzuci� si� na zdobycz i uczyni�by to niezawodnie, gdyby Edyta zwinnie nie zagradza�a mu drogi.
Uparcie odci�ga�a szale�ca, wlok�a do ty�u. Nigdy nie widzia�a m�a w takim stanie, wi�c ba�a si� go bardziej ni� Dennina w gor�czce walki. Nie mog�a uwierzy�, �e ta rozszala�a bestia jest jej Hansem. Ze zgroz� u�wiadomi�a sobie nagle, �e jak dziki zwierz mo�e w ka�dej chwili chwyci� jej d�o� z�bami. Hans nie chcia� bi� �ony, lecz gor�co pragn�� podj�� przerwan� egzekucj�. Przez kilka sekund szamota� si� to w jedn�, to w drug� stron�, lecz Edyta cierpliwie zagradza�a mu drog�, uchyla�a si� z nim razem, a� wreszcie rozs�dek zacz�� powraca� i m�� da� za wygran�.
Obydwoje z trudem d�wign�li si� na nogi. Hans stan�� pod �cian�, opar� si� plecami. Twarz mu drga�a, w gardle g�uche, nieprzerwane warczenie cich�o z sekundy na sekund�, a� umilk�o zupe�nie. Przysz�a pora na reakcj�. Edyta sta�a po�rodku izby. Za�amywa�a r�ce, j�cza�a i wzdycha�a ci�ko, trz�s�a si� jak li�� na wietrze.
Nelson nie patrzy� na nic, nic nie widzia�. Ale wzrok Edyty b��dzi� niespokojnie po scenie niedawnych wydarze�, od jednego szczeg�u do drugiego. Dennin le�a� bez ruchu niedaleko sto�ka obalonego szale�czym wirem. Cz�ciowo pod sob� mia� dubelt�wk�, nie zamkni�t� jeszcze po wyrzuceniu pustych gilz. Z jego prawej d�oni wysuwa�y si� dwa �adunki. Nie zd��y� ich w�o�y� w lufy, ale kurczowo �ciska� palcami, p�ki nie opu�ci�a go przytomno��. Harkey le�a� twarz� do pod�ogi w miejscu, na kt�rym upad�. Dutchy pochylony na blat sto�u nurza� p�ow� czupryn� w talerzu p�atk�w owsianych, a talerz stercza� wci�� pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni. Ten stercz�cy talerz szczeg�lnie interesowa� Edyt�. Czemu nie spada? To pocieszne! Zgodnie z naturalnym porz�dkiem rzeczy talerz p�atk�w owsianych nie powinien sta� kantem na stole, cho�by nawet zamordowano cz�owieka.
Edyta przenios�a wzrok na Dennina, zaraz jednak wr�ci�a do szczeg�lnego talerza. By� taki zabawny! Odczu�a histeryczn� ochot� do �miechu. P�niej uprzytomni�a sobie cisz� i zapomnia�a o talerzu. Zapragn�a, by co� si� zdarzy�o. Jednostajne kapanie kawy ze sto�u na pod�og� podkre�la�o tylko grobowe milczenie. Czemu Hans nic nie robi, nie m�wi? Spojrza�a na niego i otworzy�a usta, lecz przekona�a si�, �e j�zyk nie chce pe�ni� zwyczajnych funkcji. Gard�o bola�o j� dziwnie, usta mia�a suche, jak gdyby kostropate. Mog�a tylko gapi� si� na m�a, ten za� gapi� si� na ni�.
Nagle cisz� przerwa� ostry metaliczny brz�k. Edyta krzykn�a, spojrza�a w stron� sto�u. Talerz spad� nareszcie. Hans westchn��, jak gdyby przebudzony ze snu. Brz�k talerza by� dla Nelson�w pocz�tkiem �ycia w nowym �wiecie. Chata symbolizowa�a �w nowy �wiat, w kt�rym od dzisiaj mieli obraca� si� i dzia�a�. Dawna chata znikn�a na zawsze. Widnokr�gi by�y zupe�nie nowe, obce. Nieoczekiwane jak czarnoksi�nik musn�o porz�dek rzeczy, odmieni�o perspektywy, przetasowa�o warto�ci, zrobi�o zwodnicz� mieszanin� ze wszystkiego, co realne i nierealne.
� M�j Bo�e! Hans!
Tak brzmia�y pierwsze s�owa Edyty.
Nelson nie odpowiedzia�. Ze zgroz� popatrzy� na �on� i powoli rozejrza� si� po izbie, pierwszy raz zacz�� bada� j� dok�adnie. P�niej w�o�y� czapk� i ruszy� w stron� drzwi. Edyt� ogarn�o przera�enie.
� Dok�d idziesz?! � krzykn�a.
R�k� mia� na klamce. Odwr�ci� si� i powiedzia�:
� Wykopa� groby.
� Nie zostawiaj mnie, Hans, z... � spojrzeniem omiot�a izb� � ...z tym wszystkim. .
� No przecie� trzeba kiedy� wykopa� groby � odpowiedzia�.
� Nie wiesz jeszcze, ile � sprzeciwi�a si� rozpaczliwie, a widz�c, �e m�� si� waha, doda�a: � A zreszt�, p�jd� z tob�, to ci pomog�.
Wr�ci� do sto�u. Machinalnie obja�ni� palcami �wiec�. P�niej rozpocz�y si� ogl�dziny. Harkey i Dutchy nie �yli. Wygl�dali okropnie, bo morderca strzela� z bardzo bliska. Hans nie chcia� podej�� do Dennina, wi�c Edyta musia�a samodzielnie przeprowadzi� t� cz�� �ledztwa.
� �yje! � zawo�a�a.
Hans zbli�y� si� i z g�ry spojrza� na morderc�.
� Co� m�wi�! � zapyta�a Edyta, gdy w gardle m�a zacharcza�y nieartyku�owane d�wi�ki.
� M�wi�em, �e to cholerna szkoda, �e taki nie zdech� � odpowiedzia� Nelson.
Edyta schyli�a si� nad le��cym cia�em.
� Zostaw go � rozkaza� Nelson surowym, nie swoim g�osem. Opanowana nag�� trwog� podnios�a wzrok na m�a. Chwyci� dubelt�wk� upuszczon� przez Dennina i zacz�� j� nabija�.
� Co robisz?! � krzykn�a prostuj�c si� gwa�townie.
Hans milcza�. Przy�o�y� kolb� do ramienia. Widz�c to, Edyta chwyci�a luf� blisko wylotu, szarpn�a w g�r�.
� Zostaw mnie! � krzykn�� Hans ochryple.
Chcia� jej wyrwa� bro�, ale kobieta przysun�a si� bli�ej, obj�a go wp�.
� Hans! Hans! � zawo�a�. � Zbud� si�! Opami�taj! Nie b�d� szalony!
� On zabi� Dutchy'ego i Harkeya � odrzek� m��. � Musz� go zabi�.
� Ale� to zbrodnia! � sprzeciwi�a si� gwa�townie. � Istnieje przecie� prawo!
Wykrzywi� si� wzgardliwie, jak gdyby chcia� da� do zrozumienia, �e nie wierzy w istnienie prawa w takiej okolicy. Ale powt�rzy� tylko beznami�tnie, uparcie:
� On zabi� Dutchy'ego i Harkeya.
Edyta d�ugo przekonywa�a m�a, by�a to jednak dysputa jednostronna, gdy� ogranicza� si� do wypowiadanego raz po raz: �On zabi� Dutchy'ego i Harkeya�. Kobieta nie ust�powa�a jednak, nie by�a w stanie uwolni� si� od wp�yw�w wychowania z lat dziecinnych, od krwi swojego narodu. Poczucie praworz�dno�ci stanowi�o jej dziedzictwo, a stosowanie prawa by�o dla niej jedynym s�usznym post�powaniem. Innej uczciwej drogi nie mog�a sobie wyobrazi�. Hans � w�asnor�cznie wymierzaj�cy sprawiedliwo�� � by�by w r�wnej niezgodzie z prawem, jak zbrodnia Dennina. �Dwa z�e post�pki nie daj� w sumie dobrego � rozumowa�a Edyta � istnieje wi�c tylko jeden spos�b ukarania mordercy: spos�b legalny, ustalony przez porz�dek spo�eczny�. Wreszcie Nelson skapitulowa�.
� Dobrze � burkn��. � Niech stanie na twoim. Jutro czy pojutrze on zabije ciebie albo mnie. Sama zobaczysz.
Pokr�ci�a g�ow� i wyci�gn�a r�k� po dubelt�wk�. Hans by� got�w odda� j� �onie, lecz zawaha� si� w ostatniej chwili.
� Pozw�l mi go zastrzeli�. Tak b�dzie lepiej � poprosi�. Zn�w pokr�ci�a g�ow� i Hans powt�rnie wyci�gn�� do niej r�k� ze strzelb�. Wtem drzwi otworzy�y si� i do izby. wszed� bez pukania Indianin. Wraz z nim wtargn�� podmuch wiatru i zawierucha �nie�nych p�atk�w. Nelsonowie odwr�cili g�owy, spojrzeli na przybysza. Hans trzyma� jeszcze dubelt�wk�. Nieproszony go�� bez dreszczu przyj�� do wiadomo�ci krwaw� scen�. Przelotnym spojrzeniem obrzuci� trupy i rannego. Na twarzy jego nie odmalowa�o si� zdziwienie ani ciekawo��. Harkey le�a� u jego n�g, ale Indianin nie zwraca� na� uwagi. Dla niego zw�oki Harkeya nie istnia�y.
� Straszna wiatr � odezwa� si� na powitanie. � Wszystko dobrze, co? Bardzo dobrze?
Hans �ciska� w r�ku strzelb�. By� pewien, �e Indianin jemu przypisuje zmasakrowane cia�a. B�agalnie spojrza� na �on�.
� Jak si� masz, Negook � powiedzia�a z wysi�kiem. � Nie, nie bardzo dobrze. Straszne nieszcz�cie.
� Do widzenia. Ju� id�. Bardzo pilno � odrzek� Negook. Ostro�nie, bez po�piechu przest�pi� czerwon� ka�u�� na pod�odze, otworzy� drzwi i wyszed�.
M�czyzna i kobieta spojrzeli na siebie.
� My�li, �e to nasza robota � wykrztusi� Hans � �e moja... Edyta milcza�a chwil�. Nast�pnie powiedzia�a zwi�le, rzeczowym tonem:
� Mniejsza, co Negook my�li. To oka�e si� p�niej. Teraz mamy dwa groby do wykopania. Ale przede wszystkim trzeba zwi�za� Dennina, �eby nie m�g� uciec.
Hans nie chcia� dotkn�� mordercy, wi�c Edyta skr�powa�a mu mocno r�ce i nogi. P�niej wyszli w zamie� �nie�n�. Zlodowacia�a ziemia nie ust�powa�a pod uderzeniem kilofa. Nelsonowie przynie�li drewno i na oczyszczonej ze �niegu twardej skorupie rozniecili ognisko. P�on�o godzin� i rozmi�kczy�o kilka cali zmarzni�tej pow�oki. Teraz nale�a�o wybra� �opatami t� warstw� i na nowo rozpali� ogie�. Gr�b pog��bia� si� z szybko�ci� dw�ch lub trzech cali na godzin�.
Praca by�a ci�ka i �mudna. Tumany �niegu nie pozwala�y ognisku pali� si� jak nale�y. Wiatr przenika� odzie�, mrozi� skostnia�e cia�a. Nelsonowie odzywali si� rzadko. Zawierucha przeszkadza�a rozmowie.
Najprz�d pr�bowali odgadn�� motywy zbrodni Dennina. P�niej milczeli przej�ci groz�. O pierwszej Hans spojrza� w stron� chaty i oznajmi�, �e jest g�odny.
� Nie, Hans � odpowiedzia�a �ona. � Nie teraz. Trudno wymaga�, �ebym sama posz�a do chaty... do tej chaty... i gotowa�a obiad.
Ko�o drugiej Hans zgodzi� si� towarzyszy� �onie, lecz zatrzyma�a go przy pracy. O czwartej oba do�y zosta�y sko�czone. By�y p�ytkie, nie g��bsze ni� na dwie stopy, nadawa�y si� jednak do zamierzonego celu. Tymczasem zapad�a noc. Hans wyci�gn�� sanki i dwa trupy pow�drowa�y przez ciemno�ci i zadymk� do zlodowacia�ego grobowca. Pogrzeb nie przypomina� w niczym uroczystego konduktu. Sanki g��boko ton�y w zaspach, opiera�y si� mocno. Nelsonowie nie jedli nie od poprzedniego dnia, tote� os�abli z g�odu i nerwowego wyczerpania. Nie mieli si�, by walczy� z wichur�, i od czasu do czasu padali obalani nag�ym podmuchem. Sanki wywraca�y si� kilkakrotnie, trzeba wi�c by�o �adowa� na nie od nowa upiorny baga�. Ostatnie sto st�p do grob�w wiod�o pod g�r�, stromym zboczem. Hans i Edyta przebyli t� drog� na czworakach, niby psy poci�gowe. Z r�k uczynili przednie nogi, d�onie nurzali w �niegu. Mimo to dwa razy ci�ar �ci�ga� ich w ty� po stoku wzg�rka. �ywi i umarli, postronki zaprz�gu i sanki � wszystko to sun�o na d� w straszliwym nie�adzie.
� Jutro ustawi� w g�owach mogi� deski z ich nazwiskami � powiedzia� Hans po zasypaniu do��w.
Edyta szlocha�a. Nabo�e�stwo �a�obne ograniczy�a do kilku urywanych zda�. Na nic wi�cej nie mog�a si� zdoby�. Os�ab�a i m�� prawie j� odni�s� do chaty.
Dennin odzyska� przytomno��. Od dawna przewraca� si� z boku na bok i daremnie pr�bowa� zrzuci� p�ta. Na Hansa i Edyt� spogl�da� pa�aj�cym wzrokiem, nie zaczyna� jednak rozmowy. Nelson nadal wzbrania� si� dotkn�� mordercy. Patrzy� pos�pnie, jak �ona wlecze go do sypialni m�czyzn, gdzie � mimo licznych wysi�k�w � nie mog�a d�wign�� ci�aru z pod�ogi na prycz�.
� Pozw�l mi go zastrzeli�. Tak b�dzie lepiej. Od razu sko�cz� si� k�opoty � wyst�pi� Hans z ostatni� pro�b�.
Edyta pokr�ci�a g�ow� i schyli�a si�, by wznowi� pr�by. Ze zdziwieniem poczu�a, �e bezw�adne cia�o da�o si� unie�� zupe�nie �atwo, odgad�a wi�c, �e Hans zmi�k� i pospieszy� jej z pomoc�. P�niej przysz�a kolej na sprz�tanie kuchni. Pod�oga opowiada�a jednak uparcie o tragedii i przesta�a wtedy dopiero, gdy Hans zheblowa� poplamione deski, a stru�ynami napali� w piecu.
Dnie przechodzi�y i mija�y. Wiele by�o ciemno�ci i ciszy przerywanej tylko nawa�nicami i grzmotem zamarzaj�cego morza, kt�r� szturmowa�o wybrze�e. Hans s�ucha� najl�ejszego skinienia Edyty. Utraci� sw� wspania�� przedsi�biorczo��. �ona chcia�a policzy� si� z Denninem na sw�j spos�b, w jej wi�c r�kach zostawi� ca�� spraw�.
Morderca by� nieustann� gro�b�. W ka�dej chwili m�g� uwolni� si� te wi�z�w, tote� Nelsonowie pilnowali go dniem i noc�. Zawsze jedno lub drugie siedzia�o przy nim z nabit� strzelb� w pogotowiu. Zrazu Edyta ustanowi�a o�miogodzinne warty, ale tak d�ugie i nieprzerwane napi�cie by�o zbyt nu��ce. P�niej zmienia�a si� z m�em co cztery godziny. Nelsonowie musieli jednak spa�, a �e posterunku nie mogli opuszcza� w nocy, prawie ca�y wolny czas po�wi�cali czuwaniu nad Denninem. Reszt� poch�ania�o przyrz�dzanie posi�k�w i zbieranie drewna na opa�.
Po wizycie z�o�onej nie w por� przez Negooka Indianie omijali chat�. Edyta wys�a�a do nich Hansa z propozycj�, �eby cz�nem wzd�u� wybrze�a morskiego odwie�li Dennina do najbli�szej osady bia�ych lub bodaj faktorii. Misja ta spe�z�a na niczym. Z kolei pani Nelson wybra�a si� sama i odby�a rozmow� z Negookiem. By� on naczelnikiem ma�ej wioski i w pe�ni ocenia� wag� tego stanowiska; swoj� polityk� wy�o�y� jasno i w niewielu s�owach.
� To zmartwienie bia�ych � powiedzia� � nie zmartwienie Siwasz�w. Moi ludzie wam pomog�, zmartwienie b�dzie tak�e zmartwieniem Siwasz�w. Jak zmartwienie bia�ych b�dzie razem ze zmartwieniem Siwasz�w, zrobi si� jedno zmartwienie, bardzo wielkie zmarwienie, takie, �e wcale nie b�dzie mu ko�ca. Zmartwienie niedobre. Moi ludzie nie zrobili nic z�ego. Po co maj� wam pomaga� i mie� zmartwienie?
Edyta wr�ci�a z kwitkiem do straszliwej chaty i nie ko�cz�cych si� czterogodzinnych wart. Cz�sto podczas swojej zmiany, gdy z nabit� dubelt�wk� siedzia�a nad wi�niem, przymyka�a oczy i zaczyna�a drzema�. Za ka�dym razem budzi�a si� przera�ona. Chwyta�a strzelb� i szybko zerka�a na Dennina. By�y to odruchy nerwowe, kt�re wywiera�y zgubny wp�yw na organizm. Ba�a si� tego cz�owieka. Nawet na jawie nie mog�a st�umi� przera�enia i raptownie si�ga�a po bro�, ilekro� poruszy� si� pod kocami. By�a bliska rozstroju nerwowego i zdawa�a sobie z tego spraw�.
Najprz�d ga�ki oczne zaczyna�y drga� tak, �e musia�a zamyka� oczy, by to powstrzyma�. Z kolei przysz�o nerwowe mruganie, bezwiedne, niemo�liwe do opanowania. Kobieta by�a wyczerpana fizycznie i nerwowo, ponadto za� nie mog�a zapomnie� tragedii. Wci�� odczuwa�a groz� nie mniejsz� ni� w �w pierwszy ranek, kiedy nieoczekiwane wkroczy�o do chaty i wzi�o j� w posiadanie. Pe�ni�c codzienne pos�ugi przy wi�niu zaciska�a z�by, �elazn� r�k� trzyma�a na wodzy cia�o i ducha.
Hans reagowa� odmiennie. Bez reszty uleg� my�li, �e obowi�zkiem jego jest u�miercenie Dennina, ilekro� wi�c zajmowa� si� sp�tanym je�cem lub czuwa� przy nim, Edyt� dr�czy�a obawa, �e m�� wpisze now� szkar�atn� pozycj� w kronice chaty. Cz�sto przeklina� morderc�, obchodzi� si� z nim brutalnie. Pr�bowa� jednak maskowa� zbrodnicz� mani� i od czasu do czasu m�wi� �onie:
� Przyjdzie pora, �e sama b�dziesz chcia�a, �ebym go zabi�, a ja tego nie zrobi�. Sprzykrzy mi si� ca�a historia.
Nieraz podczas zmiany Hansa Edyta wchodzi�a cichaczem do sypialni. Stra�nik i wi�zie� z�owieszczo wpatrywali si� w siebie, niby dwie dzikie bestie. Na twarzy Nelsona wypisana by�a ��dza mordu. Dennin mia� ob��kan�, zaci�t� min� szczura zap�dzonego w pu�apk�.
� Hans! � wo�a�a wtedy kobieta. � Ocknij si�, Hans!
Wraca� do przytomno�ci, opami�tywa� si� wystraszony, pe�en wstydu, ale bynajmniej nie skruszony.
Hans sta� si� zatem drugim czynnikiem problemu, kt�ry nieoczekiwane da�o Edycie do rozwi�zania. Z pocz�tku chodzi�o jedynie o s�uszne post�pienie z Denninem, a s�uszne wydawa�o si� jej tylko trzymanie go pod stra�� do chwili, gdy b�dzie m�g� stan�� przed w�a�ciwym trybuna�em. P�niej powsta�a kwestia Hansa. Edyta zrozumia�a, �e w gr� wchodz� w�adze umys�owe i zbawienie duszy m�a. Niebawem odkry�a wi�cej. Problem obejmowa� r�wnie� jej w�asne si�y i odporno��. Ugina�a si� pod brzemieniem. Jej lewe rami� odmawia�o pos�usze�stwa, zaczyna�o drga�. Nie potrafi�a donie�� do ust pe�nej �y�ki, nie mog�a ufa� zagro�onej r�ce. Dosz�a do wniosku, �e to objawy ta�ca �wi�tego Wita. Dr�czy�a si� pytaniem, jak daleko si�gn� skutki choroby. Co b�dzie, je�eli ona za�amie si� zupe�nie? Now� groz� by�a wizja prawdopodobnej przysz�o�ci, gdy w chacie pozostanie tylko Dennin z Hansem.
Czwartego dnia morderca odzyska� mow�.
� Co my�licie ze mn� zrobi�? � brzmia�o jego pierwsze pytanie, kt�re powtarza� p�niej codziennie i wiele razy na dzie�.
Edyta odpowiada�a zawsze, �e na pewno ona i jej m�� potraktuj� go zgodnie z prawem. Nast�pnie zadawa�a swoje nieodmienne pytanie:
� Czemu to zrobi�e�?
Dennin nie odpowiada�. Wybucha� gniewem, kl��, rzuca� si�, szarpa� kr�puj�ce go rzemienie z surowej sk�ry. Grozi� Edycie albo m�wi�, jak zap�aci Nelsonom, kiedy si� wyzwoli, co musi nast�pi� wcze�niej lub p�niej. W takich przypadkach kobieta odwodzi�a kurki dubelt�wki, gotowa pos�a� mu na spotkanie �mierciono�ny o��w, je�li Dennin odzyska swobod� ruch�w. Ale serce bi�o jej mocno, dr�a�a trwo�liwie, odchodzi�a od zmys��w z napi�cia i przera�enia.
Z biegiem czasu morderca z�agodnia� nieco. Znu�y�a go ta sama, wci�� le��ca pozycja � tak przynajmniej rozumowa�a Edyta. Zacz�� prosi� i b�aga�, by go rozwi�za�. Sypa� szalonymi obietnicami. Nie uczyni Nelsonom krzywdy. Sam pow�druje wzd�u� wybrze�a morskiego i dobrowolnie odda si� w r�ce sprawiedliwo�ci. Odst�pi Nelsonom swoj� cz�� z�ota. Przepadnie w sercu dziewiczej puszczy i nigdy, przenigdy nie wr�ci do cywilizacji. Odbierze sobie �ycie zaraz po wyzwoleniu z p�t. B�agania ko�czy�y si� zwykle majaczeniem. (Edyta by�a zdania, �e morderca traci chwilami przytomno��, nieodmiennie jednak kr�ci�a g�ow� i milcz�co odmawia�a Denninowi wolno�ci, do kt�rej t�skni� tak, �e cz�sto wpada� w dzik� furi�.
Mija�y tygodnie. Wi�zie� �agodnia� coraz bardziej. Znu�enie dochodzi�o do g�osu, t�umi�o wszystko inne.
� Taki jestem zm�czony, taki zm�czony � pomrukiwa� cz�sto i jak rozkapryszone dziecko kr�ci� g�ow� na poduszce.
Prosi� pokornie o �mier�. B�aga� o ni� Edyt�. Zaklina� Hansa, by po�o�y� kres jego m�kom. Chcia� nareszcie odpocz��. Odpocz��!
Niebawem wytworzy�y si� warunki nie do zniesienia. Edyta by�a coraz bardziej nerwowa. Zdawa�a sobie spraw�, �e za�amanie grozi lada chwila. Nie mog�a nawet odpocz�� nale�ycie, gdy� dr�czy� j� strach, �e Hans ulegnie swojej manii i zastrzeli Dennina korzystaj�c ze snu �ony. Nadszed� ju� stycze�, lecz pierwszego szkunera kupieckiego nale�a�o spodziewa� si� dopiero za kilka miesi�cy. M�g� w�wczas zawin�� do zatoki, ale wcale nie musia�. Ponadto poszukiwacze z�ota nie zamierzali zimowa� w chacie i zapasy �ywno�ci bliskie by�y ko�ca. Hans nie uzupe�nia� ich polowaniem, bo konieczno�� pilnowania wi�nia przykuwa�a do miejsca obydwoje Nelson�w.
Edyta poj�a, �e co� trzeba przedsi�wzi��. Z wysi�kiem wielokrotnie rozwa�a�a ca�y problem. Nie potrafi�a oczywi�cie otrz�sn�� si� z legalizmu swojej rasy, z poczucia praworz�dno�ci odziedziczonego wraz z krwi� i wpajanego od dzieci�stwa. Wiedzia�a, i� wszystko, co uczyni, musi zgadza� si� z zasadami prawa. Podczas d�ugich godzin czuwania � gdy ze strzelb� na kolanach siedzia�a nad rzucaj�cym si� niespokojnie morderc�, a za oknem szala�a nawa�nica � Edyta Nelson prowadzi�a samodzielne badania socjologiczne i na w�asny u�ytek studiowa�a ewolucj� poj�� prawnych. Wreszcie przysz�o jej na my�l, �e prawo stanowi tylko wyraz przekonania i woli takiej lub innej gromady ludzkiej. Nie ma znaczenia fakt, jak liczna jest gromada. Bywaj� niewielkie, na przyk�ad Szwajcaria. Bywaj� te� du�e, na przyk�ad Stany Zjednoczone. Kobieta rozumowa�a dalej. Nie ma r�wnie� znaczenia fakt, �e gromada jest ma�a, bodaj najmniejsza. Kraj mo�e liczy� tylko dziesi�� tysi�cy ludno�ci, a przecie jej zbiorowe przekonanie i wola decyduj� o obowi�zuj�cych prawach. Czemu zatem tysi�c ludzi nie mog�oby stanowi� takiej grupy? Je�eli za� wystarczy tysi�c, z jakiej racji nie ma wystarczy� stu, pi��dziesi�ciu, pi�ciu?... Dlaczego nie ma wystarczy� DWOJE?
Przestraszona �mia�o�ci� swoich wniosk�w om�wi�a je z m�em. Z pocz�tku nie m�g� nic zrozumie�. Wreszcie rozja�ni�o mu si� w g�owie i dorzuci� przekonywaj�cy argument. Wspomnia� o wiecach poszukiwaczy z�ota, kiedy to wszyscy m�czy�ni pracuj�cy w okolicy zbieraj� si�, aby stanowi� prawa i wymierza� sprawiedliwo��. Hans dowodzi�, �e cz�sto bywa ich tylko dziesi�ciu lub pi�tnastu, a jednak wola wi�kszo�ci obowi�zuje ca�� dziesi�tk� lub pi�tnastk� i ka�dy, kto sprzeciwi si� tej woli, ponosi kar�.
Edyta zobaczy�a prost�, jasn� drog� � nareszcie! Dennina trzeba powiesi�. Hans wyrazi� zgod�. Przecie� stanowi� absolutn� wi�kszo��? okre�lonej gromady ludzkiej. Zbiorowa wola orzek�a, i� morderca ma wisie�. Wprowadzaj�c w czyn t� wol� Edyta chcia�a za wszelk� cen� zachowa� formy zwyczajowe. Ale gromada ludzka by�a tak szczup�a, �e Nelsonowie z konieczno�ci odgrywali role �wiadk�w, �awy przysi�g�ych, s�dzi�w, ba! nawet kat�w.
Edyta formalnie oskar�y�a Michaela Dennina o morderstwo Dutchy'ego oraz Harkeya i le��cy na pryczy wi�zie� wys�ucha� zezna� � najprz�d Hansa, p�niej jego �ony. Odm�wi� przyznania si� lub nieprzyznania do winy i milcza� uparcie, gdy kobieta spyta�a, czy pods�dny ma co� na sw� obron�. Z kolei Nelsonowie nie wstaj�c ze sto�k�w wydali werdykt �awy przysi�g�ych: winien. Wreszcie Edyta Jako s�dzia og�osi�a wyrok. G�os jej si� trz�s�, powieki trzepota�y,, lewa r�ka drga�a nerwowo, ale zdoby�a si� na wysi�ek:
� Michaelu Dennin! Zosta�e� skazany na �mier�. Za trzy dni b�dziesz powieszony.
Tak brzmia�a sentencja wyroku. Wi�zie� bezwiednie westchn�� z ulg�. P�niej roze�mia� si� szyderczo i powiedzia�:
� No, przynajmniej ta piekielna prycza nie b�dzie mi uciska� gnat�w. Zawsze� to jaka taka pociecha.
Po og�oszeniu wyroku wszyscy mieszka�cy chaty odczuli odpr�enie. Zw�aszcza skazaniec. Znikn�a jego pochmurna, zaciek�a wrogo��. Spokojnie rozmawia� ze swoimi stra�nikami, a od czasu do czasu b�yska� nawet dawnym dowcipem. Ch�tnie te� s�ucha� Biblii. Edyta czytywa�a mu Nowy Testament, a Dennin najbardziej interesowa� si� synem marnotrawnym i �otrem na krzy�u.
Dnia poprzedzaj�cego wyznaczony termin egzekucji Edyta zada�a swe zwyczajne pytanie:
� Czemu to zrobi�e�?
� Bardzo prosta sprawa � odpowiedzia� Dennin. � Przysz�o mi do g�owy...
Stanowczym tonem kaza�a mu milcze� i zaczeka� chwil�; pobieg�a do pryczy m�a. Hans by� wolny od s�u�by, tote� budz�c si� przeciera� oczy i mamrota� gniewnie.
� Id� zaraz � rozkaza�a mu �ona � sprowad� Negooka i jakiego drugiego Indianina. Michael chce odby� spowied�. Musz� przyj��. We� strzelb� i przygnaj ich pod gro�b�, je�eli zajdzie potrzeba.
W p� godziny p�niej Negook i jego wuj Hadikwan zostali wprowadzeni do celi �mierci. Przyszli niech�tnie. Hans pop�dza� ich wycelowan� w plecy dubelt�wk�.
� Negooku � odezwa�a si� Edyta � nie b�dzie zmartwienia dla ciebie ani twoich ludzi. Nic od was nie chcemy. Usi�d�cie tylko, s�uchajcie wszystkiego i starajcie si� zrozumie�.
W takich warunkach skazany na �mier� Michael Dennin odbywa� publiczn� spowied�. Kiedy m�wi�, Edyta notowa�a jego s�owa, Indianie s�uchali, a Hans pilnowa� drzwi, bo obawia� si�, �e �wiadkowie mog� czmychn��.
Na pocz�tek morderca powiedzia�, �e od pi�tnastu lat nie by� w starym kraju, a zawsze mia� zamiar wr�ci� tam z fur� pieni�dzy, aby swojej starej matce zapewni� dobrobyt do ko�ca �ycia.
� A jak m�g�bym tego dokaza� z g�upimi szesnastoma setkami dolar�w? � zapyta�. � C�, chcia�em mie� wszystko z�oto, ca�e osiem tysi�cy. Wtedy wr�ci�bym z fasonem. Przysz�o mi do g�owy, �e to nic trudnego. Zabij� was wszystkich, w Skaguay zamelduj� o napadzie Indian i zwiej� do Irlandii. Wi�c wzi��em si� do zabijania, ale, jak lubi� m�wi� Harkey, ukraja�em za du�y k�s i ud�awi�em si�, nim go zd��y�em prze�kn��. Koniec spowiedzi! Spe�ni�em obowi�zek wobec diab�a, a teraz, jak B�g pozwoli, spe�ni� obowi�zek wobec Boga.
� Negooku i Hadikwanie � zwr�ci�a si� Edyta do Indian � s�yszeli�cie mow� bia�ego cz�owieka. Jego s�owa s� tutaj na papierze. Musicie zrobi� znak, o, taki znak, na tym papierze, aby ci, co przyjd� p�niej, wiedzieli, �e s�yszeli�cie wszystko.
Siwasze nakre�lili krzy�yki obok swoich imion i Edyta pozwoli�a Im odej��, wprz�d jednak zapowiedzia�a, by nast�pnego dnia rano wr�cili z ca�ym plemieniem, jako �wiadkowie dalszego rozwoju wydarze�.
Denninowi na kr�tko oswobodzono r�ce. Musia� przecie podpisa� dokument. P�niej cisza zaleg�a w izbie. Hans by� rozdra�niony, Edyta przygn�biona. Morderca le�a� na wznak spogl�daj�c prosto w pu�ap o szparach utkanych mchem.
� Teraz spe�ni� obowi�zek wobec Boga � mrukn�� i zwr�ci� si� do Edyty. � Poczytaj mi z ksi��ki � poprosi� dodaj�c zaraz p�artobliwym tonem. � Pomo�e mi to chyba zapomnie� o tej pryczy.
Dzie� egzekucji wsta� pogodny i zimny. Termometr wskazywa� dwadzie�cia pi�� stopni ni�ej zera. D�� lodowaty wicher, przenika� odzie� i cia�o, mrozi� do szpiku ko�ci. Pierwszy raz od wielu tygodni Dennin stan�� na nogach. Mi�nie jego d�ugo nie pracowa�y, a �e odwyk� od utrzymywania si� w pozycji pionowej, przychodzi�o mu to z trudem. Chwia� si� w ty� i do przodu, a� wreszcie poszuka� oparcia i skr�powanymi r�kami uczepi� si� Edyty.
� Zupe�nie jakbym by� zalany � roze�mia� si� g�ucho i zaraz dorzuci�. � Lepiej, �e to ju� koniec. Ciesz� si�. I tak zdech�bym na pewno na tej piekielnej pryczy.
Kiedy Edyta w�o�y�a mu na g�ow� futrzan� czapk� i zacz�a opuszcza� nauszniki, skazaniec roze�mia� si� znowu i zapyta�:
� Po co tyle zachodu?
� Na dworze piekielnie zimno � odpar�a.
� Za dziesi�� minut odmro�one ucho nie b�dzie wa�ne dla biednego Michaela Dennina � powiedzia�.
Edyta nastroi�a nerwy przed ostatni�, straszliw� pr�b�, ale proste zdanie mordercy zada�o cios jej r�wnowadze. Do tej pory wszystko odbywa�o si� jak w upiornym �nie, lecz naga prawda ostatnich s��w wstrz�sn�a Edyt�, kaza�a jej szeroko otworzy� oczy na realizm tego, co si� dzieje. Irlandczyk nie przegapi� jej zmieszania.
� Przykro mi, �e ci� zaniepokoi�o moje g�upie gadanie � powiedzia� zmartwiony. � Nic specjalnego nie mia�em na my�li. To wielki dzie� dla Michaela Dennina. Weso�ym dzi� jak szczygie�.
Zacz�� gwizda� ochoczo, niebawem jednak zmieni� ton na smutniejszy i zupe�nie umilk�. � Szkoda, �e nie ma ksi�dza � powiedzia� z �alem, lecz doda� bez namys�u. � No, ale Michael Dennin to stary wyga! W drodze na tamten �wiat obejdzie si� bez ekstra wyg�d.
By� bardzo s�aby i tak odwyk� od chodzenia, �e tu� za progiem omal go wiatr nie obali�. Edyta i Hans szli po dw�ch stronach skaza�ca i podtrzymywali go silnie, on za� �artowa� nieustannie, stara� si� rozweseli� eskort�. Tylko raz nabra� powagi na czas wystarczaj�co d�ugi, by. udzieli� wskaz�wek co do przes�ania jego udzia�u w z�ocie pod adresem matki zamieszka�ej w Irlandii.
Nelsonowie i Dennin wspi�li si� na niewielki wzg�rek i spo�r�d drzew wyszli na polan�. Negook, Hadikwan i wszyscy Siwasze (do niemowl�t i ps�w w��cznie) otaczali kr�giem beczk� ustawion� denkiem do g�ry na �niegu. Byli skupieni, uroczy�ci. Przyszli, aby przekona� si� na w�asne oczy, jak dzia�a prawo bia�ego cz�owieka. Opodal wida� by�o gr�b wypalony przez Hansa w zlodowacia�ej ziemi.
Dennin spokojnym wzrokiem zbada� i rzeczowo oceni� przygotowania: gr�b, beczk�, grubo�� postronka, �rednic� konara, do kt�rego stryk by� uwi�zany.
� Jak Boga kocham, Hans, sam nie urz�dzi�bym tego lepiej, gdyby o ciebie chodzi�o!
G�o�no roze�mia� si� z w�asnego dowcipu, ale twarz Hansa zastyg�a w upiorn�, pos�pn� mask�, kt�r� zdo�a�yby skruszy� chyba tylko tr�by na S�d Ostateczny. Poza tym Hansowi robi�o si� s�abo. Dotychczas nie zdawa� sobie sprawy, jak straszliwym wysi�kiem mo�e by� wyprawienie na tamten �wiat bli�niego. Edyta rozumia�a to od dawna, lecz rozumienie wcale nie u�atwia�o jej zadania. Dr�czy�a j� niepewno��, czy zdo�a utrzyma� si� w gar�ci, doprowadzi� rzecz do ko�ca. Raz po raz kusi�o j� co�, �eby zawy�, krzykn��, �eby rzuci� si� na �nieg albo zas�oniwszy oczy r�kami odwr�ci� si� na pi�cie i pomkn�� na o�lep, uciec do puszczy, dok�dkolwiek, byle dalej, dalej. Pot�nym wysi�kiem woli panowa�a nad sob�. Wyprostowana sz�a naprz�d. Robi�a to, co musia�o by� zrobione. Po�r�d szalonej zawieruchy uczu� by�a wdzi�czna Denninowi za pomoc, kt�rej udziela� oprawcom, w miar� mo�no�ci.
� Daj no mi r�k� � powiedzia� do Hansa i korzystaj�c z tej podpory wgramoli� si� jako� na beczk�.
Schyli� si�, �eby Edycie �atwiej by�o za�o�y� mu p�tl� na szyj�. P�niej stan�� zn�w prosto, kiedy Hans uwi�zywa� postronek do konara nad jego g�ow�.
� Michaelu Dennin! Czy masz co� do powiedzenia? � zapyta�a Edyta dono�nym, lecz rozdygotanym g�osem.
Stoj�cy na beczce skazaniec zacz�� przest�powa� z nogi na nog�. Wstydliwie spu�ci� oczy, jak ��todzi�b, kt�ry ma wyg�osi� pierwsz� w �yciu mow�. Odchrz�kn�� raz i drugi.
� Lepiej, �e to ju� koniec � powiedzia� wreszcie. � Obeszli�cie si� ze mn� po chrze�cija�sku. Z serca wdzi�czny jestem za wasz� dobro�.
� Oby B�g przyj�� ci� jak skruszonego grzesznika � powiedzia�a Edyta.
� Aha � g��boki bas odpowiedzia� wysokiemu g�osowi kobiety. � Oby B�g przyj�� mnie jak skruszonego grzesznika.
� �egnaj, Michaelu! � krzykn�a rozdzieraj�co, �a�o�nie. Ci�arem ca�ego cia�a run�a na beczk�, lecz beczka sta�a.
� Hans! � zawo�a� omdlewaj�cym tonem. � Hans! Ratunku! Pr�dzej!
Czu�a, �e brak jej si�, a beczka nie ust�puje. Nelson skoczy� na pomoc, wytr�ci� podpor� spod n�g Michaela Dennina.
Kobieta odwr�ci�a si�, uszy zatka�a palcami. Potem wybuchn�a �miechem � ostrym, przera�liwym, metalicznym �miechem. Hans przerazi� si� tak, jak ani razu podczas d�ugotrwa�ej tragedii. Nadesz�o ostateczne za�amanie Edyty Nelson. Mimo ataku histerii zdawa�a sobie z tego spraw� i by�a szcz�liwa, �e wytrzyma�a pod brzemieniem do ostatka. Zatoczy�a si� w stron� m�a.
� Hans, we� mnie do chaty � zdo�a�a wyj�ka�.
� I pozw�l mi odpocz�� � doda�a. � Ach, spa�, spa�, spa�!...
Odesz�a po �niegu. M�� otacza� j� ramieniem, podtrzymywa� z ca�ej mocy, kierowa� chwiejnymi krokami. Ale Indianie pozostali. W skupieniu patrzyli, jak dzia�a osobliwe prawo bia�ych, kt�re ka�e cz�owiekowi wykonywa� dziwaczny taniec w powietrzu.