Brown Fredric - Marsjańskie marzenia

Szczegóły
Tytuł Brown Fredric - Marsjańskie marzenia
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Brown Fredric - Marsjańskie marzenia PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Brown Fredric - Marsjańskie marzenia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Brown Fredric - Marsjańskie marzenia - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Marsjańskie marzenia waldi0055 Strona 1 Strona 2 Marsjańskie marzenia Fredric Brown Marsjańskie marzenia OPOWIADANIA waldi0055 Strona 2 Strona 3 Marsjańskie marzenia Tłumaczenie: Witold Bartkiewicz, Mirosław P. Jabłoński, Małgorzata Dobrowolska, Wacława Komarnicka, Adam Pietrasiewicz Lech Jęczmyk waldi0055 Strona 3 Strona 4 Marsjańskie marzenia SPIS TREŚCI: Astro-mysz. Turniej. To jeszcze nie koniec. Frownzowe florgele Sześcionogi telepata. Ostatni Marsjanin. Gabinet luster. Ręce precz. Mąż opatrznościowy. Przedstawienie kukiełkowe. Szczęśliwy zakończenie. Sztuczka ze sznurem. Ziemianie przynoszący dary. Koniec. Zakończenie. Opowieść o handlarzu żywym towarem. Pierścień Hansa Cavela. Brednie. Wyrok. Zwariowana planeta. Pierwsza maszyna czasu. Dowódca. waldi0055 Strona 4 Strona 5 Marsjańskie marzenia Astro-Mysz (Star Mouse) Mitki, mysz, wtedy jeszcze w ogóle nie nazywał się Mitki. Był po prostu tylko jedną z myszy, które żyły w ukryciu, pod deskami podłogi i tynkiem ścian, w domu wielkiego Herr profesora Oberburgera, niegdyś z Wiednia i Heidelbergu; uciekiniera przed zdecydowanie przesad- nymi oznakami podziwu i zachwytu, wykazywanymi przez paru jego, obda- rzonych większą władzą, współrodaków. Ten przesadny zachwyt nie doty- czył co prawda samego Herr Oberburgera, tylko pewnego gazu, będącego produktem ubocznym nieudanej próby wytworzenia paliwa rakietowego — który mógł być jednak wysoce przydatny do zupełnie innych celów. Gdyby, oczywiście, profesor przekazał im poprawną formułę. Którą, nawiasem mówiąc… No cóż, w każdym razie, profesorowi udało się uciec i teraz mieszkał sobie w małym domu, w Connecticut. Podobnie zresztą, jak i Mitki. Mała, szara myszka i mały, szary człowiek. W obojgu z nich nie było nic niezwykłego. A już szczególnie, niczego niezwykłego nie było w Mitkim. Miał rodzinę, lubił ser i gdyby tylko pośród myszy byli Rotarianie, to pewnie byłby Rotarianinem. Herr profesor, miał oczywiście swoje drobne dziwactwa. Jako stary ka- waler, nie miał nikogo z kim mógłby porozmawiać, poza sobą samym, ale uważał siebie za doskonałego rozmówcę i kiedy pracował, nieustannie utrzymywał ze sobą komunikację werbalną. Ten fakt, jak okazało się póź- niej, był istotny, ponieważ Mitki miał doskonały słuch i odbierał te całonoc- ne monologi. Oczywiście, nie rozumiał ich. Jeżeli w ogóle coś o nich myślał, waldi0055 Strona 5 Strona 6 Marsjańskie marzenia to po prostu uważał profesora za wielką i hałaśliwą super-mysz, która zde- cydowanie za dużo piszczała. – Und tehraz – zwykł mawiać do samego siebie profesor, – zobatszymy, tszy ta ruhrka jest dobhrze wyphrodukowana. Powinna pasowatsz z do- kladnoszczą do jednej sztutyszętsznej cala. Achchch, jeszt naphrawdę ideal- na. Und tehraz… Noc za nocą, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Błyszczące urządze- nie robiło się coraz większe, a błysk w oku Herr Oberburgera rósł w równie dużym tempie. Urządzenie miało mniej więcej trzy i pół stopy długości, wyposażone by- ło w jakieś dziwnie ukształtowane płaty i spoczywało na tymczasowej pod- stawie, stojącej na środku pokoju, służącemu Herr profesorowi, generalne do wszystkich celów. Dom, w którym mieszkali z Mitkim, był czteropokojo- wy, ale mogłoby się wydawać, że profesor tego nie zauważył. Początkowo planował wykorzystać duży pokój, wyłącznie jako laboratorium, ale wkrót- ce stwierdził, że dużo wygodniej będzie mu spać, kiedy już w ogóle sypiał, na pryczy postawionej w jednym z kątów pomieszczenia, oraz gotować te niewielkie ilości potraw, którymi się zadowalał, na podgrzewaczu gazo- wym, służącym mu również do topienia złocistych ziarenek TNT w niebez- pieczną miksturę, soloną i pieprzoną przez niego rozmaitymi dziwacznymi przyprawami, ale nigdy przez niego nie spożywaną. – Und tehraz naleję to w ruhrki i zobatszymy, tszy ruhrka ssąsziednia wyssadzi tę dhrugą, kiedy die piehrwsza ruhrka jeszt… Tej nocy, Mitki nieomal już się zdecydował, aby przeprowadzić się, wraz z całą rodziną, do bardziej stabilnej siedziby, takiej która nie trzęsie się, nie chwieje i nie próbuje podskakiwać na swoich fundamentach. Jednak Mitki, w końcu nie ruszył się z miejsca, ponieważ okazało się, że są istotne kom- pensacje, wszystkich tych niewygód. Wszędzie pojawiło się pełno nowych waldi0055 Strona 6 Strona 7 Marsjańskie marzenia mysich dziur i — cóż za radość! — wielkie pęknięcie w tylnej ścianie lo- dówki, w której profesor trzymał, oprócz innych rzeczy, również i jedzenie. Oczywiście, rurki nie były szersze, niż naczynia włoskowate, inaczej z domu, dookoła mysich dziur, nie pozostałoby nic. No i, oczywiście, Mitki nie mógł się domyślać, co przyniesie przyszłość, ani zrozumieć tyrad wygłasza- nych w tego rodzaju angielszczyźnie, jaką posługiwał się Herr profesor (również i w każdym innym rodzaju języka angielskiego, jeżeli już o to cho- dzi). Nie mógł także nic na to poradzić, że pęknięcie w lodówce, strasznie go kusiło. Tego poranka, profesor był bardzo radosny. – Das paliwo, ono dziala! Die dhruga ruhrka, nie wybuchła! Und die pie- hrwsza, jest w kawalkach, tak jak szię szpodziewalem! Und ono jeszt znatsznie silniejhsze! Będzie mnósztwo miejszcza na phrzedzial… Ach tak, przedział. To właśnie tam wszedł Mitki, chociaż profesor jesz- cze o tym nie wiedział. W istocie rzeczy, profesor nie wiedział nawet o ist- nieniu Mitkiego. – Und tehraz – powiedział do swojego ulubionego słuchacza, – to jeszt tylko sphrawa takiego zamontowania ruhr paliwowych, aby phracowaly one w przecziwnych kiehrunkach. Und wtedy… To właśnie była chwila, w której wzrok profesora, po raz pierwszy padł na Mitkiego. Dokładniej mówiąc, padł on na szare wąsiki i czarny lśniący nosek, wystający z dziurki w podłodze. – Ha! – stwierdził. – Tszo my tutaj mamy? Sam Myszka Mitki! Mitki, a tszo bysz powiedszal na malą phsrzejahszdszkę, w phszyszlym tygodniu? Co? No, zobathszymy. I w ten właśnie sposób, kiedy następnym razem profesor posłał kogoś po zapasy do miasta, jego zamówienie obejmowało również łapkę na myszy — nie tego straszliwego typu, który zabija, ale coś w rodzaju drucianej klat- waldi0055 Strona 7 Strona 8 Marsjańskie marzenia ki. I od czasu jej ustawienia, nie minęło więcej, niż dziesięć minut, kiedy czujny nosek Mitkiego wywęszył zapach sera i zaprowadził go prosto w niewolę. Jednak, nie była to jakaś nieprzyjemna niewola. Mitki był gościem hono- rowym. Klatka spoczęła teraz na stole, na którym profesor wykonywał większość swojej pracy, a przez jej pręty wpychane były takie ilości sera, że mogłyby doprowadzić każdą mysz do skrajnej niestrawności. Profesor, za to, przestał mówić sam do siebie. – Widzihsz, Mitki, mialem zamiahr poslatsz do der labohratohrium w Hahrtfohrd, po bialą myhszkę, ale po tszo mialbym to robithsz, skohro mam tutaj tsziebie? Z pewnoszthszą jestehsz mądhszejszy, bardziej zdhrowy i lepiej pothrafisz phszethrwathsz dlugą podhróhsz, nihsz te myhszy la- bohratohryjne. Co nie? Ach, ruhszasz wąszikami und to znatszy tak, co? Und skohro jesztesz phszyzwytszajony do hszytsia w tsiemnych dsiurach, nie będzsziesz tsiehrpial z powodu klausthrofobii, tak jak one, nie? I Mitki robił się coraz grubszy i coraz bardziej szczęśliwy, nie myślał już nawet o ucieczce z klatki. Obawiam się, że nawet zapomniał o rodzinie, któ- rą zostawił. Wiedział jednak, jeżeli w ogóle cokolwiek wiedział, że nie musi się o nich martwić, ani troszeczkę. Przynajmniej do czasu kiedy, jeżeli w ogóle to nastąpi, profesor nie znajdzie i nie naprawi dziury w lodówce. A lodówki, nie cieszyły się specjalnym priorytetem w umyśle profesora. – Und tak, Mitki, Umiesztszę tutaj tę plaską plytę — to jeszt tylko do pomocy phszy lądowaniu, w atmosfehsze. Ona i tamte pozosztale, sphrowa- dzą tszię bezpietsznie na dól, na tyle wolno, hsze absohrbehry wsthsząsu w phszenoszonym phszedziale, zabezpietszą tszię phszet zbyt mocnym udeh- szeniem w glowę, a phszynajmniej tak mi szię wydaje. – Oczywiście Mitkie- mu umknął złowieszczy wydźwięk tego zastrzeżenia „tak mi się wydaje”, ponieważ umknęła mu również cała reszta tej wypowiedzi. Nie znał prze- waldi0055 Strona 8 Strona 9 Marsjańskie marzenia cież, jak już to wyjaśnialiśmy, języka angielskiego. A przynajmniej, jeszcze nie. Herr Oberburger, jednak, rozmawiał z nim w ten sposób, przez cały czas. Pokazywał mu nawet zdjęcia. – Czy widsziałesz kiedysz tę mysz, po któhrej tszię nazwalem, Mitki? Co? Nie? Popathsz, to jest ohryginalna Myszka Mitki, Walta Disneya. Ale ja my- szlę, hsze ty jesztesz slodhszy, Mitki. Prawdopodobnie, profesor musiał być troszeczkę szalony, aby rozma- wiać w ten sposób ze zwykłą, małą, szarą myszką. Prawdę mówiąc, musiał być troszeczkę szalony, aby zbudować działającą rakietę. Ponieważ dziw- nym trafem, profesor nie był tak naprawdę wynalazcą. W całej tej sprawie z rakietą, jak to skrupulatnie wyjaśnił Mitkiemu, nie było niczego, co by było zupełnie nowe. Herr profesor był inżynierem; umiał brać pomysły innych ludzi i sprawiać, żeby one zaczynały funkcjonować. Jego jedyne własne od- krycie — paliwo rakietowe, które nie było paliwem — zostało przekazane Rządowi Stanów Zjednoczonych i okazało się być czymś znanym już wcze- śniej, ale zarzuconym, jako zbyt kosztowne do praktycznego wykorzystania. Jak bardzo starannie wyjaśniał Mitkiemu: – To po prostu kwesztia absolutnej dokladnohszci i pophrawnohszci matematytsznej, Mitki. Wszyhstko jest tutaj — my tylko zlohszyliśmy to ra- zem — i co osiągnęhliśmy, Mitki? Zawiesił na chwilę głos. – Phrędkoszcz utszetszki, Mitki! Choćszasz ledwie-ledwie, ale to sumuje szę do phrędkosztszi utszetszki. Bytsz mohsze. Jeszt jesztsze wiele niezna- nych tszynników, Mitki, w góhrnych wahrstwach atmosfehry, w die sztra- tosfehra. Wydaje nam szię, hsze dokładnie wiemy, ile tam jeszt powiethsza, i mohszemy oblitszycz jaki stawia opóhr, ale tszy mohszemy bycz tego ab- solutnie pewni? Nie, Mitki, nie mohszemy. Nigdy tam jesztsze nie byliszmy. waldi0055 Strona 9 Strona 10 Marsjańskie marzenia Und der margines jeszt taki wąski, a tak wiele w sztrumieniu powiethsza mohsze na niego oddzialywatsz. Ale Mitki nie przejmował się tym, ani odrobinę. W cieniu szpiczastego cylindra ze stopu aluminium, połyskiwał tłusty i szczęśliwy. – Der Tag, Mitki, der Tag! Und nie będę tszię oklamywal, Mitki. Nie będę skladal tszi falszywych obietnic. Wyhruszasz w bahrdzo niebezpietszną podhróhsz, mein maly phszyjacielu. – Mitki, daję tszi szanse pól na pól. Nie chodszi mi tutaj o wybóhr der Księhszyc lub katasztrofa, ale der Księhszyc und katasztrofa, lub jako dhru- ga mohszliwoszcz bezpietszny powhrót na Ziemię. Widzihsz, mój biedny mały Mitki, księhszyc nie jeszt zhrobiony z zielonego sehra, a nawet gdyby był, nie mohszesz poletszecz sobie wysoko, hszeby go zjeszcz, poniewahsz nie wystahrtszy atmosfehry, aby sphrowadzitsz tszę bezpietsznie na dól und hszeby twoje wąsziki były tszągle na swoim miejstzu. – Móglbysz zapytatsz, dlatszego więc w ogóle tszę tam wysylam? Po- niewahsz rakieta mohsze nie oszągnątsz prędkoszczi utszetszki. Und w tym wypadku, tszągle jeszt ekspehryment do phszeprowaczenia, ale zupelnie inny. Die rakieta, jehszeli nie poletszi na księhszyc, spadnie z powhrotem na die ziemię, nie? Und w tym phszypadku, pewne phszyhsządy, phszekahszą nam nowe infohrmacje, któhrych nie mamy o wielu hszetszach tam, w ko- smoszie. Und ty phszekahszesz nam infohrmacje o tym tszy jesztesz tsziągle phszy hszyciu, tszy nie, tszy pochlaniatsze wsthsząsu i platy rakiety dsziala- ją wystahrtszająco dobhsze w atmosfehsze podobnej do ziemskiej. Rozu- miehsz? – Pószniej, kiedy wyszlemy rakiety na Wenus, gdsze bycz mohsze isz- tnieje atmosfehra, będszemy mieli dane do oblitszenia wymaganych roz- miahrów platów i pochlaniatszy wsthsząsu, co nie? Mitki, będszesz slawny! waldi0055 Strona 10 Strona 11 Marsjańskie marzenia Będszesz piehrwszym hszywym stwohszeniem, któhre poletszi ponad stra- tosfehrę Ziemi, w kosmos. – Mitki, ty będszesz Aszthro-Myhszą! Zazdhrosztszę ci, Mitki, und na- phrawdę hszaluję, hsze nie jesztem taki maly, jak ty, tak bym mógł tehsz po- letszecz. Der Tag, i wieko przedziału zostało zamknięte. – Do widszenia, mała Myszko Mitki. Ciemność. Cisza. Hałas! „Die rakieta — jehszeli nie poleczi na księhszyc — spadnie z powhrotem na die ziemię, nie?” Tak właśnie myślał sobie profesor. Ale nawet najlepiej przygotowane plany dotyczące myszy i ludzi, często idą nie tak jak trzeba. Nawet w przypadku astro-myszy. A wszystko to, z powodu Prxla. Herr profesor poczuł się bardzo samotnie. Po tym, jak przez pewien czas miał do rozmowy Mitkiego, monologi stały się jakoś puste i niezbyt mu pa- sowały. Pewnie znajdzie się paru ludzi, którzy powiedzą, że towarzystwo małej, szarej myszki, jest kiepskim substytutem żony, ale inni mogą się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. A ponadto, profesor nigdy nie miał żony, za to miał mysz, z którą mógł sobie porozmawiać. Teraz utracił to ostatnie, tak więc nawet jeżeli ominęło go również to pierwsze, po prostu nie zdawał so- bie z tego sprawy. W trakcie długiej nocy, po wystrzeleniu rakiety, profesor był bardzo za- jęty obserwacją lotu rakiety przez swój teleskop, śliczny, mały, ośmiocalo- wy reflektor, sprawdzając jej kurs, jak też zakumulowany pęd. Eksplozje gazów wyrzutowych, czyniły z rakiety niewielki, rozjaśniający się i przyga- sający punkt światła, możliwy do śledzenia, jeżeli ktoś wiedział gdzie pa- trzyć. waldi0055 Strona 11 Strona 12 Marsjańskie marzenia Ale następnego dnia, wydawało się, że nie ma nic do roboty, zaś był za bardzo podekscytowany, na to by usnąć, pomimo że próbował się położyć. Tak więc poszedł na kompromis, wykonując najpilniejsze prace domowe, myjąc garnki i patelnie. W ten sposób zajął sobie czas, do chwili, kiedy nie usłyszał serii szaleńczych, cichutkich piśnięć i nie odkrył, że kolejna szara myszka, o nieco krótszych wąsikach i ogonku niż Mitki, nie zawędrowała w pułapkę drucianej klatki. – Patszczie, patszczie – powiedział profesor. – Co my tu mamy? Minnie? Tszy to Minnie phszyszla szukacz swojego Mitkiego? Profesor nie był biologiem, ale akurat miał rację. To była Minnie. A ra- czej, była to partnerka Mitkiego, a więc to imię było jak najbardziej uspra- wiedliwione. Jaki dziwny kaprys umysłu pchnął ją do wejścia w pozbawioną przynęty pułapkę, profesor ani nie wiedział, ani go to nie interesowało. Ale był zachwycony. Szybko zaradził brakowi przynęty w klatce, wpychając między prętami solidny kawałek sera. W ten sposób Minnie, przybyła aby zająć miejsce swojego, podróżujące- go w odległych przestworzach małżonka, jako powierniczka najbardziej tajnych myśli profesora. Czy martwiła się o swoją rodzinę, trudno powie- dzieć, ale ona również nie musiała tego robić. Dzieci były już na tyle duże, że potrafiły dać sobie radę, zwłaszcza w domu oferującym ogromne możliwo- ści ukrycia się i łatwy dostęp do lodówki. – Ach, und tehraz jeszt juhsz na tyle ciemno, Minnie, hsze mohszemy so- bie popathszetsz na twojego męhsza. To jeszt ogien jego rakiety na tle nie- ba. To phrawda, Minnie, ten ogien jest bahrdzo maly und die asztronomo- wie go nie zauwahszą, poniewahsz nie wiedszą gdzie pathszetsz. Ale my wiemy. – On będzie bahdzo slawną myhszą, Minnie, ten twój Mitki, kiedy oglo- simy szhwiatu o nim i o mojej rakiecie. Rozumiesz, Minnie, Nie mohszemy waldi0055 Strona 12 Strona 13 Marsjańskie marzenia jesztsze tego oglositsz. Musimy potszekatsz i phszekazatsz calą hisztorię od razu. Do juthszejszego ranka, będziemy… – Ach, jeszt tam, Minnie! Ledwie ją widatsz, ale jeszt tam na pewno. Podniosę tszę do der teleszkopu, to sama będszesz mogla popatszytsz. Ale fokus nie jeszt dokładnie dosztrojony do twoich otszu, und ja nie wiem jak to… – Niemal szto tyszęcy mil, Minnie, i tszągle phszyszpiesza, ale juhsz nie- długo. Nasz Mitki leci zgodnie z rozkladem, a phrawdę mówiąc nawet tro- chę szybciej nihsz to oblitszyliszmy, co nie? Juhsz stało się pewne, hsze ucieknie ghrawitacji ziemskiej i szpadnie na księhszyc! Oczywiście, był to czysty zbieg okoliczności, ale Minnie w tym momen- cie pisnęła. – Ach tak, Minnie, moja mala Minnie. Wiem, wiem. Nigdy więcej juhsz nie zobatszymy twojego Mitkiego, a ja niemal hszaluję, hsze nasz ekspery- ment szię powiódl. Ale są pewne dobhre sthrony tego whszystkiego, Minnie. On będzie najslawniehszą ze whszystkich myhszy. Aszthro-Myhszą! Pie- hrwsze hszywe stwohszenie, któhre polecialo poza sfehrę ghrawitacyjnego phszytsiągania Ziemi! Noc trwała bardzo długo. Od czasu, do czasu pasma wysokich chmur, przesłaniały widok. – Minnie, uhsządzę tszię znatsznie wygodniej, nihsz tehraz, w tej malej dhrutszanej klatce. Chtsziala bysz tszuć szię wolna, chociahsz nie będziesz, tak hszeby wydawalo tszi szię, hsze nie ma hszadnych khrat, jak zwiehszę- tom w nowotszesnym zoo, któhre mają zamiaszt nich fosy? I tak, żeby wypełnić sobie godzinę, w której chmury zasłaniały niebo, Herr profesor urządził Minnie jej nowy dom. Był to bok drewnianej skrzyni, o grubości mniej więcej pół cala i powierzchni stopy kwadratowej, położo- ny na płask na stole i bez żadnej widocznej bariery, która by go otaczała. waldi0055 Strona 13 Strona 14 Marsjańskie marzenia Ale profesor obłożył go od góry na brzegach metalową folią, oraz umie- ścił na drugiej, większej, desce, która również wyłożona została paskami metalowej folii, otaczającymi wysepkę domu Minnie. Z obu tych obszarów metalowej folii, wychodziły przewody, podłączone do przeciwnych końcó- wek, stojącego w pobliżu stołu, małego transformatora. – Und tehraz, Minnie, umiehsztszę tszię na twojej wyszpie, któhra bę- dzie doslownie pelna zapasów sehra i wody i zobatszysz, hsze będzie to dla tsziebie doskonale miejsce do hszytsia. Jednak raz, tszy dwa, otrzymasz la- godne wsthsząsy, kiedy sphróbujesz wyjszcz poza bhszeg wyszpy. Nie bę- dzie to tszię bahrdzo bolalo, ale nie szpodoba tszi szię to, i po pahru phró- bach, nautszysz szię, hszeby tego nie robitsz ponownie, co nie? Und… Minęła kolejna noc. Minnie mieszkała szczęśliwie na swojej wyspie i dobrze już pojęła lek- cję, której miała się nauczyć. Już nie miała ochoty wchodzić nawet na krok, na wewnętrzny pasek metalowej folii. A jednak wyspa, była prawdziwym mysim rajem. Stała na niej ściana sera, większa, niż sama Minnie. Dawało jej to zajęcie. Mysz i ser; wkrótce jedno stanie się transmutacją drugiego. Profesor Oberburger, jednak o tym w ogóle nie myślał. Profesor był mocno zatroskany. Bez przerwy liczył coś, przeliczał ponownie, wycelowy- wał swój ośmiocalowy reflektor przez dziurę w dachu, a następnie wyłączał wszystkie światła… Tak, pomimo wszystko, istniały jednak pewne korzyści z życia w stanie kawalerskim. Jeżeli ktoś chciał mieć dziurę w dachu, to po prostu wybijał sobie dziurę w dachu i nikt mu nie mówił, że do reszty zwariował. Kiedy nadejdzie zima, albo zacznie padać deszcz, to zawsze można będzie wezwać dekarza, albo użyć brezentu. Ale słabiutkiej smugi światła nie było we właściwym miejscu. Profesor zmarszczył brwi i przeliczył wszystko od nowa, a potem jeszcze raz, prze- waldi0055 Strona 14 Strona 15 Marsjańskie marzenia sunął teleskop o trzy dziesiąte sekundy, jednak ciągle nie mógł znaleźć na- wet śladu rakiety. – Minnie, cosz jeszt nie tak. Albo dysze phszestaly wihrowatsz, albo… Albo rakieta nie poruszała już się po linii prostej względem punktu swo- jego startu. Przez prostą, oczywiście, należało w tym przypadku rozumieć krzywą paraboliczną, względem wszystkiego, poza szybkością. Tak więc, Herr profesor zrobił jedyną rzecz, jaka mu pozostawała, i za- czął, przy pomocy teleskopu, przeszukiwać niebo w coraz szerszych krę- gach. Minęły dwie godziny, zanim znalazł rakietę, pięć stopni od linii wła- ściwego kursu, i oddalającą się coraz bardziej i bardziej od niego… No cóż, można było to określić tylko w jeden sposób. Spirala. To przeklęte pudło, leciało po okręgu, okręgu, wydającym się tworzyć orbitę, wokół czegoś, czego nie mogło tam być. A potem zawężało jej śred- nicę, tworząc koncentryczną spiralę. Potem… koniec. Znikło. Ciemność. Nie było widać śladu płomieni odrzu- tu rakiet. Profesor odwrócił się do Minnie, a jego twarz zrobiła się biała. – To niemohszliwe, Minnie. Meine własne otszy, ale to nie moglo się wy- dahszytsz. Nawet jehszli jedna sthrona phszestala wihrowatsz, rakieta nie mogla wpaszcz w takie raptowne kola. – Jego ołówek zweryfikował przy- puszczenia. – Und, Minnie, ona hamowala szybtsziej nihsz to jeszt mohszli- we. Nawet jehszeli dysze w ogole phrzestaly wihrowatsz, pęd powinien bytsz duhszo… Reszta nocy — teleskop i obliczenia — nie dały żadnych wyjaśnień. To jest żadnych wiarygodnych wyjaśnień. Musiał tu zadziałać jakaś siła, nie związana immanentnie z samą rakietą, i nie wynikająca z grawitacji — ani nawet z oddziaływania żadnego hipotetycznego ciała. – Mein biedny Mitki. waldi0055 Strona 15 Strona 16 Marsjańskie marzenia Szary, nieprzenikniony świt. – Meine Minnie, to będzie musiało pozosztatsz w sekhrecie. Nie ohszmielę szię opublikowatsz tego co widzielihszmy, poniewahsz to jeszt nie do uwiehszenia. Nie jesztem pewny, tszy ja sam w to wiehszę, Minnie. Bytsz mohsze to whszysztko dlatego, hsze jesztem phszemętszony z bhraku snu. Po phrostu wyobhrazilem sobie to, co widzialem… Później. – Ale, Minnie, muszimy mietsz nadzieję. To whszysztko dzialo się na wy- sokoszci sztu piętszdzieszętszu mil. Rakieta szpadnie z powhrotem na die ziemię. Ale nie pothrafię powiedzietsz gdzie. Myszlalem, że jeszli wydahszy się cosz takiego, będę umial wylitszytsz kuhrs, und… Ale po tych koncen- thrytsznych khręgach… Minnie, nawet Einstein nie potrafilby wylitszytsz, miejsca w któhrym ona wyląduje. Ani nawet ja. Whszysztko, co mohszemy zhrobitsz, to mietsz nadzieję, że uslyhszymy, gdzie spadla. Pochmurny dzień. Ciemna noc zazdrośnie strzegąca swoich tajemnic. – Minnie, biedny ten nasz Mitki. Nie ma nic, co mohszna by zobatszycz… Coś jednak było. Prxl. Prxl to asteroida. Tej nazwy nie nadali jej ziemscy astronomowie, po- nieważ — z naprawdę istotnych powodów — nigdy jej nie odkryli. Tak więc, nazwijmy ją przy pomocy najbliższej możliwej transliteracji nazwy używanej przez jej mieszkańców. No tak, była ona zamieszkana. Jeśli już o tym pomyśleć, to próba profesora Oberburgera, wysłania ra- kiety na Księżyc, miała naprawdę dziwne następstwa. Albo raczej miały je działania mieszkańców Prxl. Czy ktoś mógłby pomyśleć, że pojawienie się asteroidy, może nawrócić pijaka? Ale niejaki Charles Winslow, mocno oszołomiony obywatel Bridge- port w Connecticut, nigdy więcej nie wziął drinka do ust, po tym jak — na waldi0055 Strona 16 Strona 17 Marsjańskie marzenia środku Grove Street — mysz zapytała go o drogę do Hartford. Mysz miała na sobie jasne czerwone spodnie i jaskrawe żółte rękawiczki… Ale to, wydarzyło się piętnaście miesięcy po dniu, w którym profesor zgubił swoją rakietę. Lepiej będzie, jeśli o wszystkim opowiemy po kolei. Prxl to asteroida. Jedno z tych pogardliwie traktowanych ciał niebie- skich, które ziemscy astronomowie nazywają robactwem nieba, ponieważ te przeklęte diabelstwa, pozostawiały swoje ślady na zdjęciach, zakłócając bardziej istotne obserwacje nowych i mgławic. Pięćdziesiąt tysięcy pcheł pasożytujących na czarnym psie nocy. Były małe, a przynajmniej większość z nich. Astronomowie niedawno odkryli, że niektóre z nich podchodzą całkiem blisko Ziemi. Zadziwiająco blisko. W 1932 roku wybuchło poruszenie, kiedy Amor zbliżył się na odle- głość mniejszą niż dziesięć milionów mil — z astronomicznego punktu wi- dzenia, to po prostu rzut beretem. Potem Apollo obciął to o połowę, a w 1936 Adonis przeszedł w odległości poniżej półtora miliona mil. W 1937, Hermes, niecałe pół miliona, ale astronomowie naprawdę się podekscytowali, kiedy obliczyli jego orbitę i stwierdzili, że ta milowej dłu- gości asteroida, może się zbliżyć bardziej niż 220 000 mil, czyli znaleźć się bliżej niż ziemski Księżyc. Pewnego dnia, ich podniecenie może stać się jeszcze większe, kiedy spo- strzegą asteroidę, o średnicy trzech ósmych mili, tego włóczęgę kosmosu, Prxla, wykonującego tranzyt przez tarczę Księżyca, i odkryją, że często zbli- ża się on zaledwie na sto tysięcy mil, od naszej szybko obracającej się plane- ty. Jednak mogli go odkryć wyłącznie w trakcie tranzytu, ponieważ Prxl nie odbija światła. W każdym razie, nie robi tego od kilku milionów lat, ponie- waż jego mieszkańcy pokryli powierzchnię planetoidy czarnym, absorbują- cym światło pigmentem, pochodzącym z jej wnętrza. Pomalowanie całego waldi0055 Strona 17 Strona 18 Marsjańskie marzenia swojego świata, dla stworzeń o wysokości cala, było zadaniem monumen- talnym. Ale z czasem, opłaciło się. Kiedy przesuwali swoją orbitę, zapewnia- ło im to bezpieczeństwo przed wrogami. A w tych czasach, ich nieprzyja- ciółmi byli prawdziwi giganci — ośmiocalowi piraci z Deimosa. Raz, czy dwa pojawili się oni również na Ziemi, zanim nie zniknęli z kronik historii. Sympatyczni mali giganci, którzy zabijali, ponieważ sprawiało im to przy- jemność. Zapisy historyczne, w obecnie pogrzebanych miastach na Deimo- sie, mogłyby wyjaśnić, na przykład, co się stało z dinozaurami. Albo dlacze- go tak obiecujący Cro-Magnończycy, zniknęli, w trakcie realizacji swojego potencjału, zaledwie parę minut, w skali kosmicznej, po tym jak odeszły w niebyt dinozaury. Prxl, jednak, przetrwał. Malutka planetka, nie odbijała już promieni sło- necznych, a więc po zmianie jej orbity, zginęła z oczu kosmicznych zabój- ców. Prxl. Ciągle istniała na nim cywilizacja. Cywilizacja trwająca od milio- nów lat. W późniejszych, zdegenerowanych czasach, czarne pokrycie aste- roidy zostało zachowane i regularnie je odnawiano, bardziej dla podtrzy- mania tradycji, niż z powodu obaw przed nieprzyjaciółmi. Potężna, lecz po- zostająca w stagnacji, cywilizacja, trwająca na planetce, mknącej przez ko- smos, jak pocisk karabinowy. I Myszka Mitki. Klarloth, główny naukowiec rasy naukowców, poklepał swojego asy- stenta Bemja po tym, co można by nazwać jego ramieniem, gdyby w ogóle coś takiego posiadał. – Zobacz – powiedział – co zbliża się do Prxl. Ewidentnie sztuczny na- pęd. waldi0055 Strona 18 Strona 19 Marsjańskie marzenia Bemj spojrzał na ekran-ścianę, a następnie przesłał falę myślową do mechanizmu, który podkręcił powiększenie tysiąckrotnie, modyfikując pola elektroniczne. Obraz skoczył, rozmywając się, a po chwili stabilizując. – Wyrób przemysłowy – oznajmił Bemj. – Skrajnie prymitywny, muszę powiedzieć. Prosta rakieta, napędzana paliwem eksplozyjnym. Poczekaj, sprawdzę skąd ona pochodzi. Zebrał odczyty z przyrządów pomiarowych, rozmieszczonych wokół płyty ekranu, i przerzucił je w formie myślowej do psychocewki komputera, czekając chwilę aż ta najbardziej złożona z maszyn, przetrawi wszystkie istotne czynniki i przygotuje odpowiedź. Potem, niecierpliwie, wsunął swój umysł w kontakt projektora urządzenia. Również Klarloth podsłuchiwał niemą transmisję. Dokładne miejsce na Ziemi i dokładny czas startu. Niemożliwe do wy- tłumaczenia odzwierciedlenie krzywej trajektorii rakiety i punkt na tej krzywej, w którym ona zboczyła, z powodu grawitacyjnego przyciągania przez Prxl. Miejsce docelowe lotu — czy też oryginalnie planowane miejsce docelowe — było oczywiste, ziemski Księżyc. Czas i miejsce dotarcia do Prxl, jeżeli obecny kurs rakiety pozostanie bez zmian. – Ziemia – medytacyjnie stwierdził Klarloth. – Kiedy ostatni raz ich sprawdzaliśmy, bardzo dużo im brakowało do lotów rakietowych. Toczyły się tam jakieś tam krucjaty, wojny przekonań, nieprawdaż? Bemj skinął przytakująco głową. – Katapulty. Łuki i strzały. Od tego czasu, zrobili potężny krok naprzód, nawet jeśli to tylko wczesna, eksperymentalna forma rakiety. Czy zniszczy- my ją, zanim tutaj dotrze? Klarloth z zamyśleniem pokręcił głową. waldi0055 Strona 19 Strona 20 Marsjańskie marzenia – Obejrzyjmy ją sobie. Być może oszczędzi nam to wyprawy na Ziemię: będziemy mogli całkiem nieźle ocenić ich bieżący poziom rozwoju, na pod- stawie samej rakiety. – Ale w takim razie będziemy musieli… – Oczywiście. Skontaktuj się ze Stacją. Powiedz im, żeby wycelowali w rakietę swoje ściągaczo-odpychacze i skierowali ją na tymczasową orbitę, do chwili przygotowania lądowiska. I niech nie zapomną wychłodzić paliwa eksplozyjnego, zanim sprowadzą rakietę na dół. – Tymczasowe pole siłowe, wokół miejsca lądowania — tak na wszelki wypadek? – Naturalnie. Tak więc, pomimo niemal całkowitego braku atmosfery, w której mo- głyby działać jej płaty, rakieta zeszła na dół bezpiecznie, i tak delikatnie, że Mitki w swoim ciemnym przedziale wiedział tylko, że wreszcie skończył się ten straszny hałas. Mitki od razu poczuł się lepiej. Zjadł jeszcze trochę sera, w który jego przedział został suto zaopatrzony. Potem wrócił do próby wygryzienia dziury w calowej grubości drewnianej wyściółce przedziału. Wyściółka z drewna, należała do pomysłów Herr profesora, mających na celu poprawie- nie stanu umysłowego Mitkiego. Zdawał sobie sprawę z tego, że próby wy- gryzienia sobie drogi wyjścia, dadzą Mitkiemu zajęcie na drogę, chroniąc go przed wpadnięciem w nerwową histerię. Pomysł zadziałał, ponieważ Mitki był zajęty, nie ucierpiał więc psychicznie w swoim ciemnym więzieniu. A teraz, kiedy wszystko się uspokoiło, zaczął jeszcze bardziej pracowicie przegryzać się przez wyściółkę i był bardziej szczęśliwy niż kiedykolwiek, w swojej dumie nieświadom, że kiedy przedostanie się przez drewno, napo- tka na metalową blachę, której nie da rady ugryźć. Ale nawet lepsi od Mit- kiego, napotykali w życiu na coś, czego nie dawali rady ugryźć. waldi0055 Strona 20