9269
Szczegóły |
Tytuł |
9269 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9269 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9269 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9269 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Terry Goodkind
Dusza ognia
Tom V serii
Prze�o�y�a Lucyna Targosz
Tytu� orygina�u Soul of the Fire
Wersja angielska 1999
Wersja polska 2000
Jamesowi Frenkelowi, cz�owiekowi wielkiej cierpliwo�ci, m�stwa, prawo�ci i uzdolnie�
�Strze� si�, kiedy dzie� spotyka si� z mrokiem. Strze� si� rozdro�y, gdzie czyhaj�.
Mog� utai� si� w rozb�ysku ognia i z �atwo�ci� przenosi� na iskrach. Strze� si� ciemnych
miejsc po�r�d ska�, pod czym�, w zag��bieniach, pieczarach i rozpadlinach. Strze� si� turni,
kraw�dzi i brzegu - magiczne stwory �lizgaj� si� na granicach, gdzie to styka si� z tamtym.
Niekt�re odznaczaj� si� pora�aj�cym, ch�odnym pi�knem. Inne s� cudacznie
ukszta�towane. Cz�sto staraj� si� przyci�gn�� uwag�. Bacz, by� ich nie rozdra�ni�, albowiem
lubuj� si� w straszliwych krzywdach i s� nad wyraz gro�ne. Ci z�odzieje magii to niestrudzeni
tropiciele, pozbawieni wsp�czucia i duszy.
Dobrze zapami�taj me s�owa: strze� si� demon�w, a w wielkiej potrzebie nakre�l
trzykrotnie dla siebie, na ja�owej ziemi, piaskiem, sol� i krwi� Fatal Grace�.
z pami�tnika Koloblicina
ROZDZIA� 1
Ciekawe, co denerwuje kury - rzek� Richard. Kahlan mocniej przytuli�a si� do jego
ramienia.
- Mo�e tw�j dziadek im dokucza. - Nie odpowiedzia�, wi�c odchyli�a g�ow� i spojrza�a
na niego w s�abym blasku ognia. Patrzy� na drzwi. - A mo�e s� z�e, bo przez wi�kszo�� nocy
nie dajemy im spa�.
Richard u�miechn�� si� i poca�owa� j� w czo�o. Gdakanie za drzwiami umilk�o.
Prawdopodobnie dzieci z wioski, wci�� jeszcze �wi�tuj�ce uroczysto�ci weselne, przep�dza�y
je z ulubionego miejsca na niskim murku przy domu duch�w. Powiedzia�a mu to.
W cichym schronieniu s�ycha� by�o echa dalekiego �miechu, rozm�w i �piew�w.
Aromat balsamicznych szczap, kt�re zawsze p�on�y w palenisku w domu duch�w, miesza�
si� z zapachem potu pokrywaj�cego ich po nami�tnych uniesieniach oraz z pikantn� i s�odk�
zarazem woni� przypieczonej papryki i cebuli. Przez chwil� Kahlan patrzy�a, jak blask ognia
migoce w szarych oczach Richarda, a potem wtuli�a si� w jego ramiona i leciutko ko�ysa�a do
taktu melodii b�bn�w i boldas�w.
P�asko zako�czone �smyczki� skrobi�ce po falistej powierzchni boldas�w,
wydr��onych rur w kszta�cie dzwon�w, wygrywa�y niesamowit�, natr�tn� melodi�. D�wi�ki
p�yn�y przez trawiaste r�wniny, ws�czaj�c si� po drodze w samotnie stoj�cy dom duch�w, i
zaprasza�y duchy przodk�w do �wi�towania.
Richard si�gn�� w bok i wzi�� z tacy przyniesionej przez swojego dziadka Zedda
okr�g�y, p�aski kawa�ek chleba tava.
- Jeszcze ciep�y. Chcesz troch�?
- Tak pr�dko si� znudzi�e� now� �on�, lordzie Rahlu? U�miechn�a si�, s�ysz�c pe�en
zadowolenia �miech Richarda.
- Naprawd� wzi�li�my �lub, czy� nie? To nie by� jedynie sen, prawda?
Kahlan kocha�a jego �miech. Tak wiele razy modli�a si� do dobrych duch�w, �eby
zn�w si� m�g� �mia� - �eby oboje mogli si� �mia�.
- To spe�niony sen - wyszepta�a.
Nak�oni�a ch�opaka, �eby zostawi� chleb tava i d�ugo, d�ugo j� ca�owa�. Richard obj��
j� mocnymi ramionami, zacz�� szybciej oddycha�. Kahlan przesun�a d�onie po �liskich od
potu mi�niach jego szerokich bark�w i wsun�a palce w g�ste w�osy ukochanego.
To w�a�nie tutaj, w domu duch�w B�otnych Ludzi, owej nocy, kt�ra teraz wydawa�a
si� tak odleg�a, Kahlan po raz pierwszy u�wiadomi�a sobie, �e jest bez pami�ci zakochana w
Richardzie i �e musi ukrywa� to zakazane uczucie. W�a�nie wtedy, po bitwie, walce i ofierze,
przyj�to ich do tej �yj�cej na uboczu spo�eczno�ci. A podczas kolejnych odwiedzin u
B�otnych Ludzi w�a�nie w domu duch�w Richard - kiedy dozna� tego, co wydawa�o si�
niemo�liwe, i z�ama� czar zakazu - poprosi� Kahlan, by zosta�a jego �on�. Teraz za� mogli
wreszcie sp�dzi� noc po�lubn� w domu duch�w u B�otnych Ludzi.
Ich �lub, cho� pobrali si� wy��cznie z mi�o�ci, by� jednocze�nie formalnym
przypiecz�towaniem po��czenia Midland�w i D�Hary. Gdyby odby� si� w kt�rym� z wielkich
miast Midland�w, z ca�� pewno�ci� towarzyszy�by mu nieopisany przepych. Kahlan dobrze
zna�a t� wystawno��. Szczerzy i prostoduszni B�otni Ludzie pojmowali natomiast szczero��
ich uczu� oraz osobiste powody, dla kt�rych chcieli si� pobra�. Z tego wzgl�du wola�a
radosne za�lubiny w�r�d bliskich im ludzi od zimnej, wystawnej ceremonii.
Dla B�otnych Ludzi, kt�rzy wiedli ci�kie �ycie na r�wninach Dziczy, za�lubiny by�y
rzadk� okazj� do weso�ej zabawy, ucztowania, ta�c�w i opowiadania rozmaitych historii.
Kahlan nie s�ysza�a, by wcze�niej przyj�li kogokolwiek do swojej spo�eczno�ci, wi�c taki �lub
zdarzy� si� pierwszy raz. Podejrzewa�a, �e stanie si� cz�ci� ich tradycji, histori�
przedstawian� w trakcie zebra� przez tancerzy ubranych w wymy�lne stroje z trawy i sk�r, z
twarzami pomalowanymi bia�ym oraz czarnym b�otem.
- Co� mi si� wydaje, �e molestujesz niewinne dziewcz� swoj� magi� - za�artowa�a,
niemal pozbawiona tchu. Powoli zaczyna�a zapomina�, jak s�abe i zm�czone s� jej nogi.
Richard przetoczy� si� na plecy, �apa� oddech.
- Uwa�asz, �e powinni�my st�d wyj�� i zobaczy�, co wyprawia Zedd? - zapyta�.
Kahlan klepn�a go �artobliwie grzbietem d�oni.
- Ale�, lordzie Rahlu, ty naprawd� jeste� ju� znudzony swoj� now� �on�. Najpierw
kury, potem chleb tava, a teraz tw�j dziadek.
- Czuj� krew. - Richard zn�w patrzy� na drzwi. Kahlan usiad�a.
- To na pewno tylko jaka� �wie�a zdobycz my�liwych. Gdyby rzeczywi�cie dzia�o si�
co� niepokoj�cego, Richardzie, wiedzieliby�my o tym. Przecie� wok� nas s� stra�nicy. A
w�a�ciwie czuwa nad nami ca�a wioska. Nikt nie zdo�a si� prze�lizn�� nie zauwa�ony przez
pier�cie� �owc�w z wioski B�otnych Ludzi. Podnie�liby alarm i wszyscy dowiedzieliby si� o
takiej pr�bie.
Nie by�a pewna, czy us�ysza�, co powiedzia�a. Skamienia�, ca�� uwag� skupi� na
drzwiach. Kahlan przesun�a palce w g�r� r�ki ch�opaka, leciutko po�o�y�a mu d�o� na
ramieniu; w ko�cu mi�nie Richarda rozlu�ni�y si� i spojrza� na ni�.
- Masz racj�. - U�miechn�� si� przepraszaj�co. - Co� mi si� wydaje, �e sam nie
pozwalam sobie na chwil� odpr�enia.
Kahlan sp�dzi�a niemal ca�e �ycie po�r�d ludzi dzier��cych w�adz�. Od dzieci�stwa
uczono j� odpowiedzialno�ci i obowi�zkowo�ci, przypominano o nieustannie czyhaj�cych
zagro�eniach. Kiedy zdecydowano, �e b�dzie przewodzi�a ca�ym Midlandom, by�a do tego
doskonale przygotowana.
Richard dorasta� w zupe�nie innych warunkach: ukocha� ojczyste lasy i zosta� le�nym
przewodnikiem. Zam�t, przykre wydarzenia i przeznaczenie sprawi�y, �e zosta� w�adc�
imperium D�Hary. Czujno�� zawsze mu si� przydawa�a i trudno mu si� by�o jej pozby�.
Kahlan widzia�a, jak d�o� Richarda odruchowo dotyka odzienia. Szuka� swojego
miecza. A nie m�g� go zabra� do wioski B�otnych Ludzi. Dziewczyna mn�stwo razy by�a
�wiadkiem, jak odruchowo upewnia� si�, �e miecz tkwi u jego boku. Or� �w by� jego
towarzyszem przez ca�e miesi�ce przemian - zar�wno Richarda, jak i �wiata. By� obro�c�
ch�opaka, ten za� chroni� ow� szczeg�ln� bro� i funkcj�, kt�rej symbol stanowi�a.
W pewnym sensie Miecz Prawdy by� jedynie talizmanem. Moc mia�a r�ka, kt�ra go
dzier�y�a. Prawdziwym or�em by� Poszukiwacz Prawdy - Richard. Miecz symbolizowa�
tylko jego funkcj�, tak jak bia�a szata symbolizowa�a w�adz� Kahlan.
Dziewczyna pochyli�a si� i poca�owa�a Richarda. Obj�� j�, a ona, igraj�c z nim,
przyci�gn�a go do siebie.
- Jak to jest by� m�em samej Matki Spowiedniczki? Podpar� si� na �okciu i spojrza�
w oczy Kahlan.
- Cudownie - wyszepta�. - Cudownie i wspaniale. I wyczerpuj�co. - Delikatnie
obrysowa� palcem kontur jej twarzy. - A jak to jest by� �on� lorda Rahla?
Za�mia�a si� gard�owo.
- Podniecaj�co.
Richard zachichota� i wsun�� jej do ust kawa�ek chleba tava. Usiad� i postawi� mi�dzy
nimi drewnian� tac� pe�n� wiktua��w. Chleb tava, wyrabiany z korzeni tava, by� podstaw�
po�ywienia B�otnych Ludzi. Dodawano go do niemal wszystkich potraw, jedzono sam lub
zawijano we� rozmaite jad�o, s�u�y� r�wnie� do nabierania owsianki i gulaszu, a w postaci
suchar�w towarzyszy� my�liwym na d�ugich wyprawach �owieckich.
Pod warstw� gor�cego chleba tava ch�opak znalaz� opiekan� papryk�, cebul�,
kapelusze grzyb�w tak du�e jak d�o� Kahlan, rzep� i gotowane warzywa. A nawet kilka
ciasteczek ry�owych. Ugryz� k�s rzepy, a potem zawin�� w chleb tava troch� warzyw,
kapelusz grzyba oraz papryk� i poda� t� kanapk� dziewczynie.
- Tak bym chcia�, �eby�my tu mogli zosta� na zawsze - powiedzia� w zadumie.
Kahlan okry�a si� kocem. Wiedzia�a, o co mu chodzi�o. Na zewn�trz czeka� na nich
�wiat.
- Hmm... - powiedzia�a, robi�c do niego s�odkie oczy. - Zedd m�wi� co prawda, �e
starsi chc� odzyska� dom duch�w, ale to wcale nie znaczy, �e musimy go im odda� ju� teraz.
Richard skwitowa� jej swawoln� propozycj� uprzejmym u�miechem.
- Zedd wykorzysta� starszych jako pretekst. Chodzi mu o mnie. Kahlan odgryz�a k�s
zawija�ca przygotowanego przez Richar-da. Patrzy�a, jak ch�opak machinalnie prze�amuje
ciasteczko ry�owe, b��dz�c gdzie� daleko my�lami.
- - Nie widzia� ci� od miesi�cy. - Otar�a palcem sp�ywaj�cy po brodzie sos. - Ju� si�
nie mo�e doczeka� opowie�ci o tym, co prze�y�e�, i o tym, czego si� nauczy�e�. - Zliza�a sos z
palca, a Richard przytakn�� z roztargnieniem. - On ci� kocha, Richardzie. S� rzeczy, kt�rych
chce ci� nauczy�.
- - M�j kochany dziadek uczy� mnie, od kiedy przyszed�em na �wiat. - U�miechn��
si� leciutko. - Ja te� go kocham.
Zawin�� w chleb tava grzyby, warzywa, papryk� i cebul� i odgryz� wielki k�s. Kahlan
wyci�gn�a ze swojego zawija�ca mi�kkie warzywa i pogryza�a je, s�uchaj�c trzaskania ognia
i p�yn�cej z dala muzyki. Ch�opak sko�czy� je��, poszpera� pod stosikiem chleba tava i
wyci�gn�� suszon� �liwk�.
- I przez ca�y ten czas nie mia�em poj�cia, �e jest dla mnie kim� wi�cej ni� tylko
ukochanym przyjacielem. Nawet nie podejrzewa�em, �e jest moim dziadkiem i czarodziejem.
Odgryz� po�ow� �liwki, a drug� po��wk� poda� Kahlan.
- Chroni� ci�, Richardzie. Dla ciebie najwa�niejsza by�a �wiadomo��, �e jest twoim
przyjacielem. - Wzi�a od niego �liwk�, wsun�a do ust i �uj�c j�, patrzy�a na przystojn� twarz
ukochanego. Wyci�gn�a d�o� i tak odwr�ci�a jego g�ow�, by na ni� spojrza�. Pojmowa�a jego
zatroskanie. - Zedd zn�w jest z nami, Richardzie. Pomo�e nam. Jego rady b�d� nam i
pomoc�, i otuch�.
- Masz racj�. Kto doradzi nam lepiej ni� kto� taki jak Zedd? - Przyci�gn�� ku sobie
ubranie. - Pewno nie mo�e si� ju� doczeka� opowie�ci o wszystkim, co si� wydarzy�o.
Richard wk�ada� swoje czarne spodnie, a Kahlan trzyma�a w z�bach ciasteczko
ry�owe i wyci�ga�a rzeczy z plecaka. Porzuci�a jednak to zaj�cie i wyj�a z ust ciasteczko.
- Nie widzieli�my si� z Zeddem wiele miesi�cy, ty nawet d�u�ej ni� ja. Zedd i Ann
zechc� wszystko us�ysze�. B�dziemy musieli powtarza� opowie�� wiele razy, nim ich
zadowolimy. Ch�tnie bym si� najpierw wyk�pa�a. W pobli�u s� ciep�e �r�d�a.
Richard przesta� zapina� guziki swojej czarnej koszuli.
- - Czym to Zedd i Ann tak si� niepokoili minionego wieczoru, przed za�lubinami?
- - Minionego wieczoru? - Kahlan wyj�a z plecaka koszul� i strzepn�a j�. - Chodzi�o
chyba o demony. Powiedzia�am, �e wym�wi�am imiona trzech demon�w. Ale Zedd
stwierdzi�, �e zrobi� co� w tej sprawie.
Kahlan nie mia�a ochoty o tym my�le�. Samo wspomnienie niedawnego l�ku i paniki
powodowa�o g�si� sk�rk�. Zrobi�o si� jej niedobrze na my�l o tym, co by si� sta�o, gdyby
cho� odrobin� d�u�ej zwleka�a z wym�wieniem tych trzech s��w. Gdyby zwleka�a, Richard
ju� by nie �y�. Odp�dzi�a to wspomnienie.
- - Wi�c dobrze zapami�ta�em. - Richard u�miechn�� si� i mrugn��. - Ty w b��kitnej
szacie �lubnej... mia�em w�wczas wa�niejsze sprawy na g�owie. Te trzy demony to podobno
nic szczeg�lnie wa�nego. Co� mi si� zdaje, �e tak w�a�nie powiedzia�. Spo�r�d wielu ludzi
w�a�nie Zedd nie powinien mie� z tym najmniejszego problemu.
- - C� wi�c my�lisz o k�pieli?
- - S�ucham? - Zn�w patrzy� na drzwi.
- - K�piel. Czy mo�emy p�j�� do �r�de� i wzi�� gor�c� k�piel, nim zasi�dziemy z
Zeddem i Ann i zaczniemy im opowiada�, co si� wydarzy�o?
Richard w�o�y� czarn� tunik�. Szerokie z�ote obramowanie zal�ni�o w blasku ognia.
Spojrza� spod oka na Kahlan.
- Umyjesz mi plecy?
Zapina� szeroki sk�rzany pas ze z�ocistymi sakiewkami, a ona patrzy�a, jak si�
u�miecha. W tych sakiewkach by�y osobliwe i niebezpieczne rzeczy.
- Umyj�, co rozka�esz, lordzie Rahlu.
Roze�mia� si� i w�o�y� na nadgarstki podbite sk�r� srebrne obr�cze. Staro�ytne
symbole wyt�oczone na przymocowanych do nich pier�cieniach zal�ni�y czerwonawo w
blasku ognia.
- Wygl�da na to, �e moja nowa �ona zmieni zwyczajn� k�piel w wydarzenie.
Kahlan zarzuci�a na ramiona peleryn� i wyj�a spod niej swoje d�ugie, spl�tane w�osy.
- Powiemy Zeddowi i ruszamy. - �artobliwie d�gn�a go palcem w �ebra. - A potem
si� przekonasz.
Richard zachichota� i chwyci� jej palec, �eby go ju� nie �askota�a.
- - Je�li chcesz si� wyk�pa�, to lepiej nic nie m�wmy Zeddowi. Zada jedno pytanie,
potem jeszcze jedno i jeszcze jedno. - Zapi�� z�ocist�, migoc�c� w blasku ognia peleryn�. - I
dzie� minie, zanim si� zorientujesz, a on wci�� b�dzie pyta� i pyta�. Jak daleko s� te ciep�e
�r�d�a?
- - Godzin� drogi st�d. - Wskaza�a na po�udnie. - Mo�e troch� d�u�ej. - W�o�y�a do
sk�rzanej torby troch� chleba tava, szczotk�, kawa�ek pachn�cego zio�owego myd�a i kilka
innych drobiazg�w. - Ale skoro Zedd, jak sam m�wisz, chce si� z nami spotka�, to czy si� nie
zirytuje, je�li p�jdziemy bez jego wiedzy?
Richard za�mia� si� cynicznie.
- Je�li chcesz si� wyk�pa�, to lepiej go potem przeprosi�, ni� mu to teraz powiedzie�.
To nie jest a� tak daleko. I tak wr�cimy, nim naprawd� za nami zat�skni.
Kahlan chwyci�a go za rami�. Spowa�nia�a.
- Wiem, Richardzie, jak bardzo chcesz si� spotka� z Zeddem. Mo�emy si� wyk�pa�
p�niej, je�eli tak wolisz. Nie b�d� mia�a nic przeciwko temu. Po prostu chcia�am troch�
d�u�ej poby� z tob� sam na sam.
Otoczy� ramieniem jej barki.
- Zobaczymy si� z nim, gdy wr�cimy za kilka godzin. Mo�e zaczeka�. I ja chc� poby�
z tob�.
Otworzy� �okciem drzwi i Kahlan spostrzeg�a, �e zn�w odruchowo szuka miecza,
kt�rego nie mia� przy sobie. Peleryna Richarda zap�on�a w promieniach s�o�ca, wi�c
zmru�y�a oczy, wychodz�c za nim w ch�odne powietrze poranka. Poczu�a smakowite aromaty
przygotowywanych w wiosce potraw.
Ch�opak pochyli� si� i zajrza� za niski murek.
Spojrzeniem drapie�nego ptaka omi�t� niebo. Dok�adnie przyjrza� si� w�skim
przej�ciom mi�dzy br�zowawymi, przysadzistymi chatami.
Budowle w tej cz�ci wioski - jak na przyk�ad dom duch�w - s�u�y�y ca�ej
spo�eczno�ci. W niekt�rych �owcy odprawiali obrz�dy przed d�ugimi polowaniami. �aden
m�czyzna natomiast nie przekroczy� nigdy progu chat kobiet.
Tutaj przygotowywano zmar�ych do ceremonii pogrzebowej. B�otni Ludzie grzebali
swoich zmar�ych.
Wykorzystywanie drewna do budowy stos�w pogrzebowych nie mia�o sensu - drzewa
ros�y bardzo daleko, wi�c materia� ten by� drogocenny. Ogniska, na kt�rych gotowano,
podtrzymywano nie tylko drewnem, ale i wysuszonym nawozem, a najcz�ciej wi�zkami
suszonej trawy. Ogniska b�d�ce oznak� rado�ci, jak te po ceremonii za�lubin, by�y
wyj�tkowym i wspania�ym wydarzeniem.
W stoj�cych tutaj chatach nikt nie mieszka�, wi�c ta cz�� wioski wygl�da�a, jakby
by�a z innego �wiata. B�bny i boldasy jeszcze wzmaga�y t� nierzeczywist� atmosfer�.
Dolatuj�ce tu echa g�os�w powodowa�y, �e puste uliczki sprawia�y wra�enie nawiedzonych.
Snopy promieni s�onecznych czyni�y cienie jeszcze mroczniejszymi.
Richard, badaj�c wzrokiem te cienie, da� jej znak. Kahlan zajrza�a za murek.
W�r�d rozrzuconych, dr��cych w powiewach wiatru pi�r le�a� krwawy kurzy zew�ok.
ROZDZIA� 2
Kahlan myli�a si�. To nie dzieci p�oszy�y kury.
- Jastrz�b? - spyta�a.
Richard ponownie spojrza� w niebo.
- - Mo�liwe. Albo �asica lub lis. Lecz to co� zosta�o sp�oszone, zanim zd��y�o
poch�on�� sw� zdobycz.
- - Teraz powiniene� odzyska� spok�j. To tylko jaki� zwierzak polowa� na kur�.
Natychmiast dostrzeg�a ich Cara, odziana w obcis�y, czerwony sk�rzany uniform
Mord-Sith, i ju� sz�a ku nim. Jej nadgarstek okala� delikatny �a�cuszek, na kt�rym wisia�
Agiel: d�ugi na stop�, czerwony jak krew, cienki sk�rzany bicz. Cara zawsze mia�a t�
straszliw� bro� pod r�k�.
Kahlan wyczyta�a w jej niebieskich oczach wyra�n� ulg� - �adne niewidzialne moce
nie wykrad�y z domu duch�w podopiecznych Mord-Sith. Wiedzia�a, �e Cara najch�tniej
tkwi�aby tu� przy nich, lecz przez delikatno�� nie robi�a tego, szanuj�c ich potrzeb�
prywatno�ci. Z tego samego wzgl�du Mord-Sith trzyma�a r�wnie� innych na dystans. Kahlan
by�a jej za to wdzi�czna tym bardziej, �e doskonale wiedzia�a, jak powa�nie Cara traktuje
swoje obowi�zki.
Dystans.
Kahlan spojrza�a na Richarda. To dlatego si� zaniepokoi�. Wiedzia�, �e to nie dzieci
p�oszy�y kury. Cara nie dopu�ci�aby dzieci tak blisko domu duch�w, tak blisko drzwi
pozbawionych zamka.
- Widzia�a�, co zabi�o kur�? - spyta� Richard, nim Cara zd��y�a si� odezwa�.
Mord-Sith odrzuci�a do ty�u d�ugi jasny warkocz.
- Nie. Musia�am sp�oszy� drapie�nika, kiedy bieg�am ku murkowi obok drzwi.
Wszystkie Mord-Sith zbiera�y w�osy w jeden warkocz stanowi�cy cz�� ich
umundurowania. Dzi�ki temu nikt nie mia� w�tpliwo�ci, kim by�y. Ma�o kto - o ile w og�le
ktokolwiek - pope�nia� ten niebezpieczny b��d.
- - Czy Zedd pr�bowa� zn�w do nas zajrze�? - dopytywa� si� Richard.
- - Nie. - Cara odgarn�a pasmo jasnych w�os�w. - Kiedy przyni�s� wam straw�,
powiedzia� mi, �e chce was widzie�, gdy ju� b�dziecie gotowi si� z nim spotka�.
Richard skin�� g�ow�, wci�� przepatruj�c mroki.
- Jeszcze nie jeste�my. Najpierw we�miemy k�piel w pobliskich ciep�ych �r�d�ach.
Cara u�miechn�a si� szelmowsko.
- Rozkoszny pomys�. Umyj� ci plecy.
Ch�opak nachyli� si� i przysun�� twarz do jej twarzy.
- - Nie, nie umyjesz mi plec�w. B�dziesz si� przygl�da�. Cara u�miechn�a si�
jeszcze szerzej.
- - Mmm. To te� mo�e by� przyjemne.
Oblicze Richarda dor�wna�o barw� uniformowi Mord-Sith.
Kahlan odwr�ci�a wzrok, pow�ci�gaj�c u�miech. Wiedzia�a, jak Car� bawi
zawstydzanie ch�opaka. Jeszcze nigdy nie widzia�a stra�y przybocznej, kt�ra tak otwarcie jak
Cara i jej siostry Mord-Sith okazywa�aby brak nadmiernej uni�ono�ci. Ani lepszej.
Wszystkie Mord-Sith - cz�onkinie za�o�onej przed wiekami kasty obro�c�w lorda
Rahla D�Hary - cechowa�a bezwzgl�dna pewno�� siebie. Ich trwaj�ca od wczesnej m�odo�ci
tresura przekracza�a wszelkie granice okrucie�stwa. By�a wr�cz bezlitosna.
Zmienia�a je w pozbawione skrupu��w zab�jczynie.
Kahlan dorasta�a, nie wiedz�c wiele o le��cej na wschodzie tajemniczej D�Harze.
Richard urodzi� si� w Westlandzie, po�o�onym daleko od D�Hary, i wiedzia� jeszcze mniej ni�
Kahlan. D�Hara zaatakowa�a Midlandy i los wci�gn�� ch�opaka w te zmagania. W ko�cu
Richard zabi� Rahla Pos�pnego, bezwzgl�dnego w�adc� owej krainy.
Richard nie mia� w�wczas poj�cia, �e Rahl Pos�pny sp�odzi� go, zgwa�ciwszy jego
matk�. Dorasta� w przekonaniu, �e jest synem George�a Cyphera, szlachetnego cz�owieka,
kt�ry go wychowywa�. Zedd dochowywa� sekretu, �eby chroni� sw� c�rk�, a potem r�wnie�
wnuka. Ch�opak odkry� prawd� dopiero wtedy, kiedy zabi� Rahla Pos�pnego.
Richard niewiele wiedzia� o krainie, kt�r� odziedziczy�. Przyj�� w�adz� tylko dlatego,
�e zagra�a�a jej kolejna wojna. Imperialny �ad zamierza� podbi� �wiat i obr�ci� wszystkich w
niewolnik�w - nale�a�o temu zapobiec.
Jako nowy w�adca D�Hary ch�opak zwolni� Mord-Sith z okrutnych obowi�zk�w i
zakaza� praktykowania straszliwych obyczaj�w ich profesji, one za�, wykorzystuj�c
ofiarowan� im swobod� wyboru, postanowi�y zosta� jego gwardi� przyboczn�. Richard nosi�
dwa Agiele, zawieszone na szyi na sk�rzanym rzemyku, jako znak szacunku dla dw�ch
Mord-Sith, kt�re straci�y �ycie w jego obronie.
Kobiety te czci�y Richarda, lecz jednocze�nie zachowywa�y si� wobec nowego lorda
Rahla w spos�b, kt�ry wcze�niej by� nie do pomy�lenia: �artowa�y z nim i dokucza�y mu.
Generalnie rzadko przepuszcza�y okazj�, by si� z nim podra�ni�.
Poprzedni lord Rahl, ojciec Richarda, kaza�by je zadr�czy� na �mier� za takie
naruszenie dyscypliny. Kahlan przypuszcza�a, i� ten brak uni�ono�ci mia� przypomina�
Richardowi, �e je uwolni� i �e s�u�� mu z w�asnej woli. Prawdopodobnie ukradzione
dzieci�stwo sprawi�o, �e mia�y osobliwe poczucie humoru - i wreszcie mog�y mu dawa�
wyraz.
Mord-Sith nieustraszenie chroni�y Richarda, a na jego rozkaz r�wnie� Kahlan - nawet
z nara�eniem �ycia. Twierdzi�y, �e najbardziej boj� si� umrze� w �o�u, jako stare kobiety.
Richard z kolei cz�sto obiecywa�, �e zadba, by spotka� je taki w�a�nie los.
Ch�opak g��boko wsp�czu� tym tak okrutnie tresowanym kobietom, tote� rzadko
karci� je za ich b�aze�stwa i zwykle nie reagowa� na docinki. A to je tylko o�miela�o.
Rumieniec, kt�ry pojawi� si� na twarzy nowego lorda Rahla po s�owach Cary, zdradzi�
wpojone mu zasady.
Richard w ko�cu zapanowa� nad swoim rozdra�nieniem i przewr�ci� oczami.
- Patrze� te� nie b�dziesz. Zaczekasz tutaj.
Kahlan wiedzia�a, �e tak si� na pewno nie stanie. Cara za�mia�a si� kr�tko i ruszy�a za
nimi. Zawsze bez skrupu��w �ama�a rozkazy Richarda, je�li uzna�a, �e ich wype�nienie
koliduje z zadaniem chronienia jego �ycia. Cara i jej siostry Mord-Sith tylko wtedy
wype�nia�y jego polecenia, kiedy uzna�y, �e s� one bardzo wa�ne i �e nie nara�aj� Richarda
na nadmierne ryzyko.
Nie uszli zbyt daleko, gdy przy��czyli si� do nich my�liwi ukryci dot�d w cieniach i
uliczkach otaczaj�cych dom duch�w. �owcy byli muskularni i proporcjonalnie zbudowani,
lecz najwy�szy z nich nie dor�wnywa� wzrostem Kahlan, a Richard by� od nich o wiele
ro�lejszy. Nagie torsy i nogi m�czyzn dla lepszego kamufla�u by�y pomazane b�otem. Ka�dy
mia� na ramieniu �uk, do biodra przytroczony n�, a w d�oni dzid�. Kahlan wiedzia�a, �e groty
strza�, kt�re mieli w ko�czanach, zanurzono wcze�niej w dziesi�ciokrokowej truci�nie. To byli
�owcy Chandalena, tylko oni w ca�ej wiosce B�otnych Ludzi nosili wsz�dzie zatrute strza�y.
Nie byli zwyczajnymi my�liwymi - bronili te� ca�ej spo�eczno�ci B�otnych Ludzi.
U�miechn�li si�, gdy Kahlan delikatnie spoliczkowa�a ka�dego z nich - by�o to
zwyczajowe powitanie B�otnych Ludzi, gest wyra�aj�cy szacunek dla ich si�y. Dziewczyna
podzi�kowa�a im w ich j�zyku za trzymanie warty przy domu duch�w, a potem
przet�umaczy�a swoje s�owa Richardowi i Carze.
- Wiedzia�e�, �e tam s� i strzeg� nas? - szepn�a do Richarda, kiedy zn�w ruszyli w
drog�.
Spojrza� na nich przez rami�.
- Widzia�em tylko czterech. Przyznaj�, �e dw�ch nie dostrzeg�em.
Tych dw�ch nie m�g� w �aden spos�b dojrze� - nadeszli z drugiej strony domu
duch�w. Kahlan nie zauwa�y�a ani jednego. Zadr�a�a. Wygl�da�o to tak, jakby �owcy mogli
si� stawa� niewidzialni, kiedy tego zechcieli. Na trawiastych r�wninach maskowali si�
jeszcze lepiej. Dziewczyna by�a wdzi�czna tym, kt�rzy dyskretnie czuwali nad ich
bezpiecze�stwem.
Cara powiedzia�a im, �e Zedd i Ann przebywaj� na po�udniowo-wschodnim kra�cu
wioski, wi�c kierowali si� na po�udnie od zachodu. Starali si� omin�� plac, na kt�rym zebrali
si� mieszka�cy wioski, dlatego te� trzymali si� przede wszystkim przej�� mi�dzy
pomazanymi br�zow� glin� chatami z b�otnych cegie�. Cara i �owcy szli za nimi. Napotkani
ludzie u�miechali si� do nich na powitanie, niekt�rzy poklepywali ich po plecach lub
tradycyjnie lekko policzkowali na znak szacunku.
Pomi�dzy doros�ymi biega�y dzieci - goni�y ma�e sk�rzane pi�ki, siebie albo te� co�
niewidocznego. Czasami tym czym� okazywa�y si� kury. Ucieka�y w pop�ochu przed
roze�mianymi, podskakuj�cymi i pr�buj�cymi je z�apa� m�odziutkimi my�liwymi.
Kahlan, ciasno owini�ta peleryn�, nie mog�a poj��, jak te prawie nagie dzieci znosz�
ch��d poranka. Niemal wszystkie by�y bose, a najm�odsze - zupe�nie golutkie.
Dzieci pilnowano, ale pozwalano im swobodnie biega�. Bardzo rzadko je karcono.
Dopiero p�niej by�y poddawane intensywnemu, trudnemu i surowemu nauczaniu i za
wszystko rozliczane. M�odsze dzieci - wci�� korzystaj�ce z pe�ni dzieci�stwa - stanowi�y
wszechobecn�, ciekawsk� widowni� obserwuj�c� wszystko, co odbiega�o od codzienno�ci. A
dla dzieci B�otnych Ludzi, jak zreszt� dla wi�kszo�ci dzieci, odbiega�o od niej wiele rzeczy.
Nawet kury.
Kiedy ma�a grupka w�drowc�w mija�a po�udniowy skraj placu usytuowanego
po�rodku wioski, dojrza� ich Chandalen, przyw�dca najdzielniejszych my�liwych. Odziany
by� w swoje najlepsze spodnie ze sk�ry koz�a. W�osy - jak to by�o w zwyczaju u B�otnych
Ludzi - mia� obficie pomazane g�stym b�otem. Narzucona na ramiona sk�ra kojota
symbolizowa�a jego now� godno��. Ostatnio wybrano go jednym z sze�ciu starszych wioski.
W jego przypadku s�owo �starszy� by�o jedynie oznak� szacunku, a nie okre�leniem wieku.
Wymienili powitalne uderzenia, a Chandalen u�miechn�� si� i klepn�� Richarda w plecy.
- Jeste� wielkim przyjacielem Chandalena - oznajmi� �owca. - Gdyby� nie po�lubi�
Matki Spowiedniczki, to na pewno wybra�aby Chandalena. Zaskarbi�e� sobie moj� dozgonn�
wdzi�czno��.
Zanim Kahlan wyruszy�a do Westlandu, desperacko poszukuj�c pomocy, i spotka�a
tam Richarda, Rahl Pos�pny wymordowa� wszystkie pozosta�e Spowiedniczki. Wcze�niej,
nim ona i Richard znale�li spos�b uporania si� z jej magi�, �adna Spowiedniczka nie wysz�a
za m�� z mi�o�ci - dotkni�cie jej mocy, bezwiednie uwolnionej, zniszczy�oby ukochanego.
Tote� Spowiedniczka wybiera�a partnera, kt�ry przekaza�by sw� si�� jej c�rkom, a potem
dotyka�a go moc�. Chandalen uwa�a�, �e zagra�a�o mu to, bo by� najsilniejszy. Nie zamierza�
nikogo urazi� tymi s�owami.
Richard roze�mia� si� i odpar�, �e jest szcz�liwy, i� m�g� przyj�� obowi�zki m�a
Kahlan. Obejrza� si� przelotnie na �owc�w Chandalena. Spowa�nia� i zapyta� cicho:
- Czy twoi ludzie widzieli, co zabi�o kur� przy domu duch�w? Tylko Kahlan m�wi�a
j�zykiem B�otnych Ludzi, a spo�r�d mieszka�c�w wioski jedynie Chandalen zna� j�zyk Matki
Spowiedniczki. �owca uwa�nie wys�ucha� raport�w. Noc by�a spokojna, kiedy jego ludzie
zaj�li pozycje. Obj�li trzeci� wart�.
Potem jeden z m�odszych stra�nik�w, Juni, zamarkowa� nasadzanie strza�y, naci�ganie
ci�ciwy i celowanie to tu, to tam, lecz doda�, �e nie zdo�a� zauwa�y� zwierz�cia, kt�re
zaatakowa�o kur�. Pokaza�, jak bezskutecznie wymy�la� napastnikowi i ubli�a� mu, �eby
stw�r si� zawstydzi� i ujawni�. Chandalen to przet�umaczy�, a Richard skin�� g�ow�.
Lecz przyw�dca stra�nik�w nie przet�umaczy� wszystkiego. Pomin�� przeprosiny. To
ha�ba dla �owcy - a zw�aszcza dla jednego z ludzi Chandalena - chybi�, nie zdo�a� wypatrzy�
napastnika podczas warty. Kahlan wiedzia�a, �e Chandalen b�dzie mia� potem Juniemu sporo
do powiedzenia.
Ju� mieli rusza� dalej, kiedy spojrza� ku nim Cz�owiek Ptak siedz�cy na jednym z
podwy�sze� ocienionych dachem z trawy. Cz�owiek Ptak, jako naczelny sze�ciu starszych, a
tym samym i B�otnych Ludzi, dokona� ceremonii za�lubin. Nieuprzejmie by�oby odej�� bez
przywitania z nim i kilku s��w podzi�ki. Richard musia� pomy�le� to samo, bo zmieni�
kierunek i ruszy� ku podwy�szeniu, na kt�rym siedzia� Cz�owiek Ptak.
W pobli�u bawi�y si� dzieci. Min�li kilka paplaj�cych ze sob� kobiet w czerwonych,
niebieskich i br�zowych sukniach. Para br�zowawych k�z szuka�a na ziemi resztek
po�ywienia odrzuconych przez ludzi. Czasami ich poszukiwania ko�czy�y si� sukcesem - o
ile kozy zdo�a�y si� oddali� od dzieci. Kilka kur co� dzioba�o, inne kroczy�y dumnie i
pogdakiwa�y.
Z boku placu ci�gle p�on�y �wi�teczne ogniska, cho� wi�kszo�� z nich stanowi�y ju�
tylko �arz�ce si� popio�y. Ludzie wci�� przy nich tkwili, oczarowani blaskiem i ciep�em.
Takie ogniska by�y rzadko�ci� - symbolizowa�y radosne �wi�towanie lub narad� widz�cych
przywo�uj�c� duchy przodk�w, kt�re witano blaskiem i ciep�em ognia. Niekt�rzy mieszka�cy
wioski tkwili tutaj calutk� noc, obserwuj�c ta�cz�ce p�omienie. Dla dzieci ogniska by�y
przedmiotem zachwytu i podziwu.
Na ceremoni� za�lubin ka�dy przywdzia� sw�j najlepszy str�j i wci�� go nosi�, bo
�wi�to mia�o trwa� a� do zachodu s�o�ca. M�czy�ni paradowali w pi�knych sk�rach i
dumnie prezentowali cenn� bro�. Kobiety w�o�y�y barwne suknie i metalowe bransolety i
u�miecha�y si� od ucha do ucha.
M�odzi ludzie bywali zwykle ogromnie wstydliwi, ale �lub doda� im pewno�ci siebie.
Wieczorem dziewczyny zarzuci�y Kahlan zuchwa�ymi pytaniami. M�odzie�cy kr�cili si�
wok� Richarda, zadowoleni, �e mog� si� do niego u�miecha� i by� �wiadkami wa�nych
wydarze�.
Cz�owiek Ptak mia� na sobie te same co zawsze spodnie i bluz� z jeleniej sk�ry.
D�ugie, srebrzystosiwe w�osy si�ga�y mu do ramion. Na jego szyi, na rzemyku wisia�, jak
zwykle, ko�ciany gwizdek do przywo�ywania ptak�w. M�g� nim przywo�a� dowolny gatunek.
Wi�kszo�� ptak�w l�dowa�a na wyci�gni�tym ramieniu m�czyzny i wygodnie si� tam
rozsiada�a. Richard zawsze patrzy� na to z podziwem i zazdro�ci�.
Kahlan wiedzia�a, �e Cz�owiek Ptak rozumie wie�ci przynoszone przez ptaki i wierzy
w nie. Przypuszcza�a, �e zwo�uje ptaki, chc�c si� przekona�, czy dadz� jaki� - zrozumia�y
wy��cznie dla niego - znak. Cz�owiek Ptak by� r�wnie� znakomitym znawc� gest�w i
zachowania ludzi. Niekiedy podejrzewa�a, �e potrafi czyta� w jej my�lach.
Wielu Midlandczyk�w z du�ych miast s�dzi�o, �e mieszka�cy Dziczy, jak na przyk�ad
B�otni Ludzie, to dzikusy oddaj�ce cze�� osobliwym bo�kom i pozbawione wszelkiej wiedzy.
Kahlan natomiast pojmowa�a nieskomplikowan� m�dro�� tych lud�w i ich dar odczytywania
subtelnych znak�w, jakie dawa�y im �ywe istoty z doskonale znanego otoczenia. Wiele razy
by�a �wiadkiem tego, jak B�otni Ludzie z du�� dok�adno�ci� przewidywali pogod� na kilka
nast�pnych dni, obseruj�c tylko spos�b, w jaki trawy ko�ysa�y si� na wietrze.
W tyle podwy�szenia siedzieli dwaj starsi, Hajanlet i Arbrin, i spod opadaj�cych
powiek obserwowali ludzi na placu. Opieku�cza d�o� Arbrina spoczywa�a na ramieniu
�pi�cego przy nim ch�opaczka. Dziecko ssa�o bezwiednie kciuk.
Wok� sta�y tace z resztkami jedzenia i kubki z napitkami �wi�tecznymi. By� w�r�d
nich r�wnie� alkohol, lecz Kahlan wiedzia�a, �e B�otni Ludzie nie mieli zwyczaju si� upija�.
- Dzie� dobry, czcigodny starszy - powiedzia�a dziewczyna w jego j�zyku.
Zwr�ci� ku nim ogorza�� twarz i u�miechn�� si� szeroko.
- Witaj w nowym dniu, dziecko.
Zn�w spojrza� na mieszka�c�w wioski i co� przyci�gn�o jego uwag�. Kahlan
zauwa�y�a, jak Chandalen przypatruje si� pustym kubkom i sztucznie u�miecha do swoich
ludzi.
- Czcigodny starszy - odezwa�a si� Kahlan - Richard i ja chcieliby�my ci podzi�kowa�
za wspania�� ceremoni� �lubn�. Je�li nie jeste�my ci teraz potrzebni, to p�jdziemy do
gor�cych �r�de�.
U�miechn�� si�, gestem da� znak, �e mog� to zrobi�.
- Ale nie bawcie tam d�ugo, bo deszcz zmyje ciep�o, jakim nasyc� was �r�d�a.
Dziewczyna spojrza�a na czyste niebo, a potem na Chandalena. Potwierdzi�
skinieniem g�owy.
- M�wi, �e je�li zbyt d�ugo pob�dziemy przy �r�d�ach, to w drodze powrotnej z�apie
nas deszcz.
Zadziwiony Richard przyjrza� si� niebu.
- - Chyba lepiej b�dzie, jak ich pos�uchamy i nie zabawimy tam zbyt d�ugo.
- - W takim razie p�jdziemy ju� - powiedzia�a Kahlan do Cz�owieka Ptaka.
Kiwn�� na ni� palcem, bacznie obserwuj�c kury grzebi�ce niedaleko w ziemi.
Pochylona ku niemu Kahlan nas�uchiwa�a jego spokojnego oddechu i czeka�a. Pomy�la�a, �e
prawdopodobnie zapomnia�, i� chcia� co� powiedzie�. W ko�cu wskaza� na plac i szepn�� co�
do niej. Kahlan wyprostowa�a si�. Popatrzy�a na kury.
- No i? Co powiedzia�? - zapyta� Richard.
Pocz�tkowo nie by�a pewna, czy dobrze zrozumia�a, lecz mars na twarzy Chandalena i
jego �owc�w upewni�y j�, �e tak. Kahlan nie wiedzia�a, czy powinna to przet�umaczy�. Nie
chcia�a, by Cz�owiek Ptak czu� si� potem za�enowany, je�li nadu�y� �wi�tecznych napitk�w.
Richard czeka�, patrz�c na ni� pytaj�co.
Dziewczyna zn�w spojrza�a na Cz�owieka Ptaka: wbi� piwne oczy w plac przed sob� i
rytmicznie kiwa� brod� w takt melodii boldas�w i b�bn�w. W ko�cu odchyli�a si� do ty�u, a�
dotkn�a ramieniem Richarda.
- Powiedzia�, �e tamta kura - wskaza�a - nie jest kur�.
ROZDZIA� 3
Kahlan odepchn�a si� stop� od pokrytego �wirem dna i w�lizn�a w obj�cia Richarda.
Le�eli zanurzeni po szyj� w wodzie, kt�ra si�ga�a do pasa stoj�cemu cz�owiekowi.
Dziewczyna zaczyna�a postrzega� wod� w ca�kiem nowym, podniecaj�cym �wietle.
Znale�li najlepsze miejsce w ca�ej pl�taninie strumieni p�yn�cych w�r�d ods�oni�tych
ska�ek otoczonych morzem traw. Strumyki wij�ce si� za gor�cymi �r�d�ami, nieco dalej na
p�nocny zach�d, sch�adza�y prawie wrz�c� wod�. Ma�o by�o miejsc r�wnie g��bokich jak to,
kt�re wybrali, a wypr�bowali kilka, po�o�onych w rozmaitej odleg�o�ci od gor�cych �r�de�,
nim znale�li takie, kt�rego temperatura im odpowiada�a.
Wysokie �d�b�a m�odej trawy odgradza�y ich od rozci�gaj�cych si� wok� r�wnin.
Le�eli w stawku, pod kopu�� b��kitnego nieba, cho� na skraj tego b��kitu zaczyna�y ju�
wype�za� chmury. Ch�odny wiaterek przygina� falami m�od� traw�, tworzy� w niej
zawirowania.
Pogoda na r�wninach potrafi�a si� szybko zmienia�. Po wczorajszej ciep�ej wio�nie
nadchodzi� zi�b. Kahlan wiedzia�a, �e ch��d nie potrwa d�ugo - zima przesy�a�a im
po�egnalny poca�unek, cho� wiosna zadomowi�a si� ju� na dobre. Powierzchnia chroni�cej
ich ciep�ej wody marszczy�a si� pod tym ch�odnym po�egnalnym podmuchem.
B�otniak ko�owa� na mocnym wietrze, wypatruj�c zdobyczy. Kahlan poczu�a uk�ucie
�alu, gdy u�wiadomi�a sobie, �e w tym samym czasie kiedy ona i Richard b�d� cieszy� si�
sob� i odpoczynkiem, ostre pazury rozszarpi� jakie� zwierz�tko. Wiedzia�a, jak to jest by�
�akomym k�skiem, gdy poluje �mier�.
Sze�ciu �owc�w czuwa�o nad nimi, zajmuj�c posterunki daleko od strumienia, gdzie�
na trawiastych r�wninach. Cara z pewno�ci� kr��y�a wok� jak jastrz�bica, sprawdzaj�c
stra�e. Kahlan przypuszcza�a, �e doskona�e si� rozumiej�, skoro ich zaw�d polega na
chronieniu innych. Ochrona to powa�ny obowi�zek, a Mord-Sith szanowa�a sumienno��, z
jak� �owcy go wype�niali. Kahlan pola�a ciep�� wod� barki Richarda.
- Co prawda mieli�my bardzo ma�o czasu d�a siebie, na nasze wesele, ale i tak nie
potrafi�abym wymarzy� sobie wspanialszych za�lubin. Tak si� ciesz�, �e mog�am ci�
przyprowadzi� i tutaj.
Richard poca�owa� j� w ty� g�owy.
- Nigdy tego nie zapomn�: ani wieczornej ceremonii, ani domu duch�w, ani tego
miejsca.
Pog�adzi�a pod wod� jego uda.
- - I lepiej o tym pami�taj, lordzie Rahlu.
- - Zawsze marzy�em, �eby ci pokaza� przepi�kne okolice, w kt�rych dorasta�em.
Mam nadziej�, �e pewnego dnia ci� tam zabior�.
Znowu umilk�. Podejrzewa�a, �e rozmy�la o bardzo powa�nych sprawach i dlatego tak
si� pogr��a w zadumie. Nie mogli zapomina� o swoich obowi�zkach, cho� czasami bardzo by
tego chcieli. Wojska czeka�y na rozkazy. Urz�dnicy i dyplomaci czekali w Aydindril na
audiencj� u Matki Spowiedniczki lub lorda Rahla.
Kahlan zdawa�a sobie spraw�, �e nie wszyscy ochoczo przy��cz� si� do sprawy
wolno�ci. Dla niekt�rych tyrania mia�a swoje uroki.
Imperator Jagang i jego Imperialny �ad nie zechc� na nich czeka�.
- Pewnego dnia, Richardzie - wyszepta�a, przesuwaj�c palcem po ciemnym kamieniu,
kt�ry wisia� na z�otym �a�cuszku okalaj�cym jej szyj�.
Shota pojawi�a si� niespodziewanie na ich �lubie i wr�czy�a Kahlan ten �a�cuszek z
kamieniem. Powiedzia�a, �e to uchroni ich przed sp�odzeniem dziecka. Wied�ma potrafi�a
dostrzec przysz�o��, cho� sprawy, kt�re widzia�a, cz�sto przybiera�y zupe�nie nieoczekiwany
obr�t. Shota wiele razy ostrzega�a Richarda i Kahlan przed straszliwymi konsekwencjami
narodzin ich dziecka i obieca�a, �e nie dopu�ci, by ich m�ski potomek pozosta� przy �yciu.
W trakcie walki o odnalezienie �wi�tyni Wichr�w Kahlan zacz�a nieco lepiej
rozumie� Shot�; zawar�y swoisty rozejm. Naszyjnik by� pokojowym darem, alternatyw� dla
pr�b u�miercenia przez wied�m� ich potomka. Na razie zawarli rozejm.
- - S�dzisz, �e Cz�owiek Ptak wiedzia�, co m�wi?
- - Tak my�l�. - Kahlan zerkn�a na niebo. - Zaczyna si� chmurzy�.
- - Chodzi�o mi o kur�.
- - Kur�! - Dziewczyna obr�ci�a si� w jego ramionach i spojr�a�a ponuro w szare
oczy. - On powiedzia�, Richardzie, �e to nie jest kura. Co� mi si� zdaje, �e zbyt hucznie
�wi�towa�.
Ledwie mog�a uwierzy�, �e ze wszystkich ich trosk Richard zaj�� si� w�a�nie t�
spraw�. Wygl�da�o na to, �e rozwa�a jej s�owa, lecz milcza�. Cienie sun�y po ko�ysanej
wiatrem trawie, bo s�o�ce chowa�o si� za skraj k��bi�cych si� burych chmur o
zielonawoszarych refleksach. Zimny wiatr pachnia� wilgoci�.
Z�ocista peleryna Richarda, le��ca na niskich ska�kach za ch�opakiem, wyd�a si� na
wietrze, przyci�gaj�c wzrok Kahlan. Rami� Richarda zacisn�o si� wok� dziewczyny. To nie
by� gest mi�osny.
W wodzie co� si� poruszy�o.
Kr�tki b�ysk �wiat�a.
Mo�e odblask rybich �usek. Niemal obecny, lecz w�a�ciwie nie - jak co�
dostrze�onego k�tem oka. Spojrzy si� na to wprost - i niczego nie ma.
- O co chodzi? - spyta�a, kiedy Richard odci�ga� j� do ty�u. - To tylko ryba albo co� w
tym rodzaju.
Ch�opak podni�s� si� i wyci�gn�� Kahlan z wody.
- Albo co� w tym rodzaju.
Ciep�a woda sp�ywa�a z dziewczyny. Kahlan dr�a�a - naga i wystawiona na podmuchy
lodowatego wiatru - i przygl�da�a si� pustemu strumieniowi.
- Jak co? Co to jest? Co widzia�e�? Richard bacznie przygl�da� si� wodzie.
- Sam nie wiem. - Posadzi� Kahlan na brzegu. - Mo�e to tylko ryba.
Dziewczyna szcz�ka�a z�bami.
- Ryby w tych strumykach s� tak ma�e, �e nawet nie zdo�a�yby ugry�� kogokolwiek w
palec. Je�eli to nie ��w, pozwolisz mi wej�� do wody? Marzn�.
Richard z �alem przyzna�, �e niczego nie widzi. Poda� Kahlan d�o� i dziewczyna zn�w
znalaz�a si� w wodzie.
- Mo�e to tylko cie�, kt�ry przemkn�� po wodzie, gdy s�o�ce chowa�o si� za chmury.
Kahlan zanurzy�a si� a� po szyj� i sapn�a z ulg�, kiedy otoczy�a j� ciep�a woda.
Rozejrza�a si�, czuj�c, jak znika jej g�sia sk�rka. Woda by�a przejrzysta, bez �adnych
wodorost�w. Widzia�a pokryte �wirem dno. ��w nie mia�by si� gdzie schowa�. Richard
powiedzia�, �e niczego tu nie by�o, lecz spos�b, w jaki przeszukiwa� wzrokiem strumyk,
zadawa� k�am jego s�owom.
- Uwa�asz, �e to by�a ryba? A mo�e pr�bujesz mnie wystraszy�? - Kahlan nie
wiedzia�a, czy istotnie dostrzeg� co�, co go zaniepokoi�o, czy te� po prostu by�
nadopieku�czy. - To nie jest relaksuj�ca k�piel, o kt�r� mi chodzi�o. Je�eli naprawd� co�
widzia�e�, to powiedz mi, co jest w tym niepokoj�cego. - Nagle co� przysz�o jej na my�l. - To
nie by� w��, prawda?
Richard g��boko odetchn�� i odgarn�� do ty�u mokre w�osy.
- - Niczego nie widzia�em. Przepraszam.
- - Na pewno? Powinni�my st�d odej��? U�miechn�� si� z zak�opotaniem.
- Chyba robi� si� zbyt nerwowy, kiedy p�ywam w takich dziwnych miejscach z nagimi
kobietami.
Kahlan stukn�a go pod �ebro.
- A cz�sto k�piesz si� z nagimi kobietami, lordzie Rahlu?
Niezbyt si� jej spodoba� ten �art. Mimo to ju� mia�a si� schroni� w obj�ciach
Richarda, kiedy ch�opak poderwa� si� na r�wne nogi. Kahlan gwa�townie wsta�a.
- Co to? Czy to w��?
Richard wepchn�� j� do strumienia. Wykaszliwa�a wod�, a on skoczy� do ich rzeczy.
- Nie podno� si�! - Wyrwa� n� z pochwy i przykucn��, wpatruj�c si� w trawy. - To
Cara. - Wsta�, �eby lepiej widzie�.
Kahlan spojrza�a na r�wnin�; przez br�zy i zielenie mkn�a ku nim czerwona plama.
Mord-Sith gna�a co tchu, przedzieraj�c si� przez trawy i p�ycizny strumyk�w. Obserwuj�c
nadbiegaj�c�, Richard poda� Kahlan koc. Dziewczyna dostrzeg�a Agiel w d�oni Cary.
Agiel Mord-Sith by� magicznym or�em, kt�rym jedynie ona mog�a si� pos�ugiwa�;
zadawa� przera�liwy b�l. Je�eli tego chcia�a, mog�a zabi� jego dotkni�ciem. Mord-Sith nosi�a
ten sam Agiel, kt�rym torturowano j� w trakcie tresury, wi�c trzymaj�c go w d�oni, czu�a
silny b�l - czu�a b�l i zarazem sama go zadawa�a. Jednak twarz Mord-Sith nigdy nie
zdradza�a cierpienia.
Zasapana Cara zatrzyma�a si� przy nich.
- Zjawi� si� tutaj?
Krew plami�a jasne w�osy po lewej stronie g�owy i sp�ywa�a po twarzy. Tak mocno
zaciska�a Agiel w d�oni, �e a� zbiela�y jej k�ykcie.
- - Kto? - zapyta� Richard. - Nikogo nie widzieli�my. Na twarzy Cary odmalowa�a si�
w�ciek�o��.
- - Juni!
Richard z�apa� j� za rami�.
- Co si� dzieje?
Mord-Sith grzbietem d�oni odgarn�a z oczu pasmo zakrwawionych w�os�w. Uwa�nie
bada�a wzrokiem rozleg�e r�wniny.
- Nie wiem. - Zgrzytn�a z�bami. - Ale musz� go dopa��. - Wyrwa�a rami� z d�oni
Richarda i ruszy�a biegiem, wo�aj�c przez rami�: - Ubierzcie si�!
Ch�opak z�apa� Kahlan za nadgarstek i wyci�gn�� j� z wody. W�o�y�a spodnie, z�apa�a
troch� swoich rzeczy i ruszy�a za Cara. Richard, wci�gaj�c spodnie na mokre nogi, wyci�gn��
rami�, chwyci� Kahlan za pas i zatrzyma�.
- Co ty wyprawiasz? - spyta�, szarpi�c si� ze spodniami woln� r�k�. - Zosta� przy
mnie.
Dziewczyna wyrwa�a pas spodni z jego palc�w.
- Nie masz swojego miecza, a ja jestem Matk� Spowiedniczk�. Trzymaj si� za mn�,
lordzie Rahlu.
Jeden cz�owiek nie stanowi� zagro�enia dla Spowiedniczki. Przed jej moc� nie by�o
obrony. Pozbawiony or�a Richard by� bardziej nara�ony na niebezpiecze�stwo ni� Kahlan.
Wy��cznie strza�a lub w��cznia mog�a powstrzyma� Spowiedniczk� przed
dotkni�ciem moc� osoby, do kt�rej wystarczaj�co blisko podesz�a. Owo dotkni�cie spaja�o j�
z pora�onym magi�, kt�rej nie mo�na ju� by�o powstrzyma�. Nie mo�na te� by�o cofn�� jej
skutk�w.
To by�o r�wnie ostateczne jak �mier�. I w pewnym sensie by�o �mierci�.
Cz�owiek dotkni�ty magi� Spowiedniczki na zawsze przestawa� by� sob�. Nale�a� do
tej, kt�ra go porazi�a.
Kahlan, w przeciwie�stwie do Richarda, wiedzia�a, jak si� pos�ugiwa� swoj� moc�. W
uznaniu dla jej mistrzostwa mianowano j� Matk� Spowiedniczk�.
Ch�opak burkn�� co�, zdegustowany, zapi�� szeroki pas z sakiewkami i pobieg� za
dziewczyn�. Dogoni� j� i przytrzyma� jej koszul�, �eby mog�a wsun�� r�ce w r�kawy, nie
zwalniaj�c tempa. Sam pozosta� tylko w spodniach. Zatrzasn�� klamr� pasa. Poza tym mia�
jedynie n�.
Biegli przez pl�tanin� p�ytkich strumyk�w, �cigaj�c w�r�d traw czerwon� plam�.
Kahlan potkn�a si�, przecinaj�c strumyk, ale zdo�a�a si� utrzyma� na nogach. Pomog�a jej
d�o� Richarda. Dziewczyna wiedzia�a, �e to niezbyt dobry pomys� gna� tak na z�amanie karku
i do tego boso po nieznanej okolicy, lecz wspomnienie krwi na twarzy Cary nie pozwoli�o jej
zwolni�.
Cara by�a kim� wi�cej ni� tylko ich przyboczn� stra�niczk�. By�a ich przyjaci�k�.
Przeci�li kilka si�gaj�cych do kostek strumyk�w, przemkn�li przez dziel�ce je trawy.
Kahlan znalaz�a si� nad sadzawk�, lecz by�o ju� za p�no na zmian� kierunku - skoczy�a i z
trudem uda�o si� jej wyl�dowa� na drugim brzegu. D�o� Richarda ponownie podtrzyma�a j� i
doda�a jej otuchy.
Kiedy tak biegli przez trawy i pokonywali strumienie, Kahlan dostrzeg�a zbli�aj�cego
si� z lewej �owc�. To nie by� Juni.
Zorientowa�a si�, �e nie ma za ni� Richarda, i w tej samej chwili us�ysza�a jego gwizd.
Zatrzyma�a si�, po�lizn�a na mokrej trawie i podpar�a d�oni�. Sta� w strumieniu, nieco z ty�u.
W�o�y� dwa palce do ust i zn�w zagwizda�, tym razem d�u�ej i g�o�niej. Przenikliwy, ostry
d�wi�k zburzy� cisz� r�wnin. Kahlan zobaczy�a, �e Cara i �owca odwracaj� si� ku miejscu, z
kt�rego dobiega� gwizd, i spiesz� ku nim.
Dziewczyna, z trudem �api�c powietrze, potruchta�a ku Richardowi. Przykl�kn�� w
p�ytkiej wodzie, wspar� rami� o zgi�te kolano i pochyli� si�.
W strumyku, twarz� w d�, le�a� Juni. Woda by�a tak p�ytka, �e nawet nie zakrywa�a
mu g�owy.
Kahlan opad�a na kolana obok Richarda, odgarn�a z oczu mokre w�osy i stara�a si�
uspokoi� oddech, a ch�opak obr�ci� �ylastego �owc� na plecy. Dziewczyna nie dostrzeg�a
Juniego. B�oto i trawa, kt�r� obwi�zywali si� �owcy, spe�ni�y swoje zadanie i ukry�y go.
Przynajmniej przed Kahlan.
Juni wydawa� si� ma�y i kruchy, kiedy Richard uni�s� jego barki, �eby wyci�gn��
cia�o z lodowatej wody. Ruchy ch�opaka by�y niespieszne. Ostro�nie u�o�y� �owc� na trawie
obok strumienia. Kahlan nie dostrzeg�a ani ran, ani krwi. R�ce i nogi wygl�da�y normalnie.
Podobnie szyja.
Szkliste oczy Juniego nawet po �mierci mia�y osobliwy, t�skny i po��dliwy zarazem
wyraz.
Nadbieg�a Cara i skoczy�a ku �owcy, ale zatrzyma�a si� gwa�townie, dostrzeg�szy jego
martwe spojrzenie.
Jeden z ludzi Chandalena przedar� si� przez trawy, r�wnie zdyszany jak Mord-Sith.
Zaciska� w d�oni �uk. Strza�a by�a ju� nasadzona. Kciukiem drugiej d�oni zaciska� w jej
wn�trzu n�, a dwoma innymi palcami podtrzymywa� strza�� i napina� ci�ciw�.
Juni nie mia� broni.
- Co si� sta�o Juniemu? - zapyta� �owca, wodz�c wzrokiem po r�wninach w
poszukiwaniu zagro�enia.
Kahlan potrz�sn�a g�ow�.
- - Musia� upa�� i uderzy� si� w g�ow� - odpar�a.
- - A jej? - �owca skin�� g�ow� ku Carze.
- - Jeszcze nie wiemy - powiedzia�a Kahlan, patrz�c, jak Richard zamyka oczy
Juniemu. - Dopiero co go znale�li�my.
- - Wygl�da, jakby tu by� jaki� czas - odezwa�a si� Cara do Richarda.
Kahlan poci�gn�a j� za czerwony uniform i Mord-Sith pos�usznie przysiad�a na
pi�tach. Dziewczyna rozsun�a jej jasne w�osy i obejrza�a ran�. Nie wygl�da�a zbyt gro�nie.
- Co si� sta�o, Caro? Co si� dzieje?
- Jeste� powa�nie ranna? - spyta� w tej samej chwili Richard.
Cara da�a mu znak, �e to drobiazg, ale nie protestowa�a, kiedy Kahlan nabra�a wody w
d�o� i pola�a ni� ran� przy jej skroni. Richard wyrwa� p�k trawy i poda� Kahlan.
- Spr�buj tym.
Twarz Cary, wcze�niej zaczerwieniona z w�ciek�o�ci, sta�a si� kredowobia�a.
- Nic mi nie jest.
Kahlan nie by�a tego taka pewna. Mord-Sith nie wygl�da�a zbyt dobrze. Matka
Spowiedniczka przy�o�y�a mokry p�k trawy do czo�a rannej, a dopiero potem otar�a krew.
Cara siedzia�a spokojnie.
- - C� si� sta�o? - zapyta�a Kahlan.
- - Nie wiem - odpar�a Cara. - Mia�am akurat sprawdzi� jego posterunek, a tu on
nadszed� strumieniem. Pochylony, jakby si� czemu� przygl�da�. Zawo�a�am go. Zapyta�am,
gdzie si� podzia�a jego bro�. No wiecie, gestami, jak on w wiosce. Udawa�am, �e napinam
�uk, �eby poj��, o co mi chodzi. - Mord-Sith z niedowierzaniem potrz�sn�a g�ow�. - A on
mnie zignorowa�. Zn�w zacz�� si� wpatrywa� w wod�. Pomy�la�am, �e opu�ci� posterunek,
by z�apa� jak�� g�upi� ryb�, ale nie dostrzeg�am niczego w wodzie. Nagle skoczy� do przodu,
jakby ta jego ryba chcia�a uciec. - Cara zn�w si� zaczerwieni�a. - Patrzy�am w bok,
sprawdzaj�c okolic�. Uderzy� mnie nagle i zwali� z n�g. Grzmotn�am g�ow� w ska��. Nie
wiem, jak d�ugo trwa�o, nim odzyska�am przytomno��. Nie powinnam mu ufa�.
- - Wcale nie - odezwa� si� Richard. - Nie wiemy, co �ciga�.
Zjawili si� pozostali �owcy. Kahlan unios�a r�k�, powstrzymuj�c grad pyta�. Kiedy
umilkli, przet�umaczy�a opowie�� Cary. S�uchali zdumieni. To by� jeden z ludzi Chandalena.
A ludzie Chandalena nie schodzili z posterunku po to, �eby z�apa� ryb�.
- Tak mi przykro, lordzie Rahlu - wyszepta�a Cara. - Nie mog� uwierzy�, �e zdo�a�
mnie zaskoczy�. Przez jak�� g�upi� ryb�!
Richard, zaniepokojony, po�o�y� d�o� na ramieniu Cary.
- - Rad jestem, �e nic ci si� nie sta�o. Mo�e si� lepiej po��. Nie wygl�dasz zbyt
dobrze.
- - Troch� mnie mdli, i tyle. Odpoczn� chwil� i wszystko b�dzie w porz�dku. Jak
umar� Juni?
- - Bieg�, musia� si� potkn�� i upa�� - odpar�a Kahlan. - Niewiele brakowa�o, �eby i
mnie si� to przydarzy�o. Prawdopodobnie uderzy� w co� g�ow�, jak ty, i zemdla�. Na
nieszcz�cie upad� twarz� w wod� i utopi� si�.
Kahlan w�a�nie zacz�a to t�umaczy� �owcom, kiedy Richard powiedzia�:
- - Nie wydaje mi si�. Dziewczyna przerwa�a.
- - Musia�o tak by� - stwierdzi�a.
- - Sp�jrz na jego kolana. Nie s� otarte. Jego �okcie te� nie. Podobnie d�onie. -
Richard odwr�ci� g�ow� Juniego. - �adnych �lad�w, �adnej krwi. Skoro upad� i straci�
przytomno��, uderzywszy w co� g�ow�, to czemu nie ma przynajmniej guza? B�oto zosta�o
zdrapane tylko na nosie i brodzie, bo le�a� twarz� w �wirze na dnie strumyka.
- - Czyli nie uwa�asz, �e si� utopi�? - zapyta�a Kahlan.
- - Tego nie powiedzia�em. Ale nie widz� niczego, co by �wiadczy�o, �e upad�. -
Przez chwil� przygl�da� si� cia�u. - Istotnie, wygl�da, jakby si� utopi�. Tak przypuszczam.
Pytanie tylko dlaczego?
Kahlan przesun�a si� w bok, robi�c miejsce �owcom, by przykucn�li przy ciele
martwego towarzysza i mogli go dotkn�� z �alem i wsp�czuciem.
Rozleg�e r�wniny wyda�y si� nagle bardzo samotnym miejscem.
Cara przycisn�a do skroni zwitek mokrej trawy.
- Nawet je�li porzuci� posterunek, by �ciga� ryb�, w co trudno uwierzy�, to czemu
pozby� si� broni? I jak m�g� si� utopi� w takiej p�ytkiej wodzie, je�li nie upad� i nie uderzy� w
nic g�ow�?
�owcy cicho p�akali, g�adz�c m�od� twarz Juniego. D�o� Richarda przy��czy�a si� do
ich d�oni.
- Bardzo bym chcia� wiedzie�, co on �ciga�. Co spowodowa�o taki wyraz jego oczu.
ROZDZIA� 4
Nad trawiastymi r�wninami zagrzmia�o. Odg�os grzmotu odbi� si� echem w w�skich
uliczkach akurat wtedy, gdy Richard, Cara i Kahlan wyszli z chaty, w kt�rej cia�o Juniego
mia�o by� przygotowane do poch�wku.
Chata ta nie r�ni�a si� niczym od pozosta�ych chat w wiosce: mia�a grube, pokryte
glin� �ciany z b�otnych cegie� i strzech� z traw. Tylko dom duch�w przykryto dachem z
dach�wek. Wszystkie okna by�y pozbawione szyb i tylko niekt�re zas�ania� kawa�ek grubej
tkaniny, chroni�c wn�trze przed niepogod�.
Wszystkie chaty mia�y t� sam� br�zowaw� barw�, wi�c �atwo mo�na by�o sobie
wyobrazi�, �e to wioska pozbawionych �ycia ruin. Wysokie zio�a, hodowane na dary dla
z�ych duch�w, ros�y w trzech doniczkach stoj�cych na niskim murku, lecz wnosi�y niewiele
�ycia w uliczk� odwiedzan� g��wnie prz