McMullen Sean - Szklane Smoki
Szczegóły |
Tytuł |
McMullen Sean - Szklane Smoki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
McMullen Sean - Szklane Smoki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie McMullen Sean - Szklane Smoki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
McMullen Sean - Szklane Smoki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
SEAN McMULLEN
Szklane smoki
Przełożyła
Jowita Matys
Prószyński i S-ka
Strona 2
Tytuł oryginału
GLASS DRAGONS
Copyright © 2004 by Sean McMullen
All Rights Reserved
Projekt okładki
Maciej Garbacz
Redakcja
Łucja Grudzińska
Redakcja techniczna
Anna Troszczyńska
Korekta
Bronisława Dziedzic-Wesołowska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7469-529-9
Fantastyka
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
ABEDIK S.A.
61-311 Poznań, ul. Ługańska 1
Strona 3
Mamie,
która nauczyła mnie doceniać
dobre maniery,
i starszym braciom,
którzy nauczyli mnie doceniać
dobre przyjęcia
Strona 4
Podziękowania
Dziękuję żonie Trish i córce Catherine, które prowadziły wóz, kiedy
podróżowałem w poszukiwaniu Wallasa i Andry'ego.
Podziękowania niech przyjmą też Alexander Albert, Mike Dyal Smith, Paul
Collins i wielu innych z klubów karate i szermierczego Uniwersytetu Melbourne,
którzy inscenizowali sceny walk.
Strona 5
Strona 6
Spis treści:
Prolog ........................................................................................... 7
Rozdział 1 Smoczy plan ............................................................. 17
Rozdział 2 Smocze uderzenie .................................................... 62
Rozdział 3 Smoczy mur ........................................................... 101
Rozdział 4 Pogromca smoka ................................................... 136
Rozdział 5 Smokoptak ............................................................ 202
Rozdział 6 Smocza szkoła ....................................................... 238
Rozdział 7 Smoczy strach ....................................................... 300
Rozdział 8 Smocze pisklę ........................................................349
Rozdział 9 Dziewczyna smok ................................................. 390
Rozdział 10 Smocze narodziny ................................................ 427
Epilog........................................................................................ 461
Strona 7
Prolog
Ulewny deszcz strugami smagał ulice Alberinu, porywisty wiatr miotał
przechodniami, lecz dwaj mężczyźni, którzy wyszli z pałacu, czuli ulgę, że są już na
zewnątrz. Nie oglądając się za siebie, pospieszyli do bramy, ignorując strażnika, który
jowialnie machnął w ich stronę butelką.
- Chciałbym zaznaczyć, że zwerbowanie jej do naszego przedsięwzięcia było
twoim pomysłem, Talberanie - powiedział wyższy.
- Słyszałem, że jest ekscentryczna, ale to było już zbyt wiele - odparł ten drugi.
- Służący w stringach z króliczego futerka, służące przebrane za satyry... A jak
ona i jej goście byli ubrani! Gdybym tego nie zobaczył, nigdy bym nie uwierzył.
- Jesteś pewien, że jest najpotężniejszą czarodziejką w Scalticarze Północnym,
Lavoltenie?
- Nie mam co do tego wątpliwości. Pani Wensomer Callientor jest także jedyną
osobą w dziejach, która odmówiła poddania się rytuałowi wtajemniczenia trzynastego
stopnia. Powiedziała, że „dwunasty stopień" brzmi elegancko, a „czternasty stopień"
szlachetnie, ale „trzynasty stopień" nie ma w ogóle stylu i odmówiła.
Burza nie zaszkodziła nocnemu życiu Alberinu, jedynie przeniosła je pod dachy.
Muzyka, dym z fajek i śmiechy wylewały się z ciepłych, jasnych tawern, które mijali, a
wiatr od czasu do czasu przynosił zapach świeżego pieczywa i pieczonego mięsa.
Pijany młodzieniec szedł chwiejnie ulicą, z butelką w jednej ręce i cienkim fletem w
drugiej. Talberan i Lavolten rozdzielili się, aby go wyminąć.
Chciałbym być w Alberinie,
Ilekroć wiatr wieje mi w twarz.
Chłopcy są miłe witani w Alberinie...
Strona 8
Skręcali już, gdy śpiew nagle się urwał. Zauważyli, że chłopak wpadł na stojący
nieopodal wóz i runął do pełnego wody rynsztoka.
- Przecież już jest w Alberinie, dlaczego śpiewa, że chciałby tu być? - zapytał
Lavolten.
- Pijacki bełkot, taki sam, jakim uraczyła nas ta czarodziejka. Daliśmy jej szansę
rozkazywania wiatrom!
- A ona odrzekła, że woli raczej rozkazywać swoim gościom, aby wymieniali się
partnerami co pół godziny!
- Mogłaby rządzić światem.
- A ona na to, że była już na zbyt wielu ucztach urządzanych przez władców, ale
żadna nie była tak huczna jak te, które sama wydaje.
- Mogłaby być nieśmiertelna.
- A ona, że znała wielu nieśmiertelnych i wszyscy byli śmiertelnie nudni.
- Zastanawiam się, czego chce ta kobieta - rzucił w miotającą deszczem
ciemność Lavolten, podnosząc z irytacją ręce do góry.
- Powiedziała nam, Lavoltenie. Pragnie poznać sekret, jak schudnąć, nie
stosując gimnastyki ani diety.
- Czy ona nie rozumie, że daliśmy jej szansę zostania boginią?
- Powiedziała, że wszyscy bogowie mają piękne ciała i wąskie talie, więc
podejrzewa, że wtedy trzeba stosować dietę i gimnastykę.
Skręcili w aleję. Kiedy zaczęli się wspinać po ceglanym murze, szpony
przeświecały delikatną niebieską poświatą przez czubki ich butów i palce rękawiczek.
- Do kogo spróbujemy zwrócić się teraz? - zapytał Talberan w trakcie
wspinaczki.
- Do kogoś starszego, kogoś, kto nie oczekuje już niczego od życia, chociaż
zachował jeszcze ideały.
- Astential?
- Tak, wtajemniczony czternastego stopnia. Ma osiemdziesiąt jeden lat i nie
interesują go rozkosze cielesne. Powinien szybko ulec pokusie.
- W przeciwieństwie do tej rozpasanej czarodziejki. Nadal nie mogę uwierzyć!
Odrzuciła naszą ofertę, bo, jak powiedziała, nie znajduje w niej nic interesującego!
Wdrapali się na krawędź muru, a potem na dach i to był ostatni moment ich
ostatniego pobytu w Alberinie. Następnego dnia dekarz, który sprawdzał, co zatkało
rynnę, znalazł dwa płaszcze wepchnięte w odpływ na dachu. Były zupełnie nowe i
Strona 9
nosiły znak miejscowego krawca. W pobliżu leżały dwie sakiewki, a w każdej było po
dwadzieścia srebrnych monet. Będąc praktycznym i rozsądnym człowiekiem, który
nie ma w zwyczaju zaprzątać sobie głowy drobiazgami, zatrzymał srebro, zapakował
płaszcze i sakiewki, aby później sprzedać je na targu i pobrał od właściciela budynku
opłatę za przeczyszczenie rynny. Ale do tego czasu Talberan i Lavolten byli już na
innym kontynencie i odbywali owocne spotkanie z mądrym, potężnym i
powściągliwym czarodziejem, który w godny podziwu sposób był pewien, że
absolutnie nadaje się do sprawowania boskiej władzy.
Kamienny krąg nie był po prostu stary, był starożytny. Ostatni raz używano go,
zanim jeszcze zbudowano pierwsze miasta, ale obecnie był już tylko okrągłym kopcem
stumetrowej średnicy.
Zatrzymało się przy nim trzech starszych jeźdźców eskortowanych przez tuzin
najemnych kawalerzystów i pół tuzina robotników wlekących się rzędem za końmi. W
przeciwieństwie do strażników trzej mężczyźni nie byli uzbrojeni i nie mieli na sobie
pancerzy. Najemnicy patrzyli bez szczególnego zainteresowania, jak tamci z juków
przy siodłach wypakowują paliki i sznurki, a potem obmierzają starożytny kopiec.
Jeden z nich nadzorował robotników, którzy przystąpili do kopania trzech dziur w
pagórku. Nie mogli nazwać się pierwszymi na świecie archeologami, ponieważ tego
słowa jeszcze nie wymyślono, ale w rzeczy samej nimi byli.
- O tym kopcu wspomina kronika, o której wiadomo, że ma tysiące lat -
powiedział człowiek z najdłuższą brodą, wbijając palik w ziemię.
Jego towarzysz wyjął zwój z przewieszonej przez ramię torby, rozwinął go i
zaczął czytać:
- „Diabelski kopiec... przeklęte miejsce... miejsce śmierci... mówi się o nim, że
wzmaga męskość, jeśli ktoś położy się na jego szczycie w dniu przesilenia o świcie i...".
- To wszystko folklor i wiejska magia, Waldesarze. Skupmy się na jego
pierwotnym przeznaczeniu.
- Starszy niż jakiekolwiek królestwo czy miasto - ciągnął jego towarzysz.
- O! Bardzo znaczące.
Wkrótce czarodzieje-archeolodzy obmierzyli pagórek, a także poczynili
obserwacje dotyczące wysokości, pozycji i ruchów słońca. Dwaj pasterze, którzy
niedaleko paśli kozy, również spojrzeli na pozycję słońca i uznali, że jest południe,
Strona 10
więc zaczęli jeść obiad.
- Próbują wyglądać jak szlachcice - powiedział niższy, wskazując głową
przybyszów.
- No - odparł jego kolega, drapiąc się pod przyklejoną brodą. - Ale szlachcice
starają się wyglądać wspaniale, więc wkładają piękne szaty i mają sfory psów, bawią
się w szczucie i bicie wieśniaków. Ci tutaj mają piękne szaty, lecz nie mają broni, psów
ani herbów.
- Czyli czarodzieje?
- No i badają moc starożytnego miejsca.
- Bardzo znaczące.
Nieco dalej drwal i cieśla ładowali połamane przez wiatr konary na zaprzężony
w woły wóz.
- Ci dwaj z palikami i sznurkiem to najmędrszy Astential i uczony Waldesar -
powiedział drwal.
- A ten przy wykopie? - zapytał cieśla.
- Trudno powiedzieć, nie widzę jego twarzy. Spędza za dużo czasu na kolanach,
zaglądając do dziur, ale jest młodszy niż pozostali dwaj.
- Uczony Sergal. Ma zaledwie siedemdziesiątkę i uprawia zarówno nauki ścisłe,
jak i magię.
- Ale uczony Sergal nienawidzi uczonego Waldesara.
- Święta racja, lecz skoro Sergal i Waldesar teraz pracują razem...
- Bardzo znaczące.
U podnóża kopca leżała w trawie para kochanków.
- Astential, Waldesar i Sergal - wyszeptała dziewczyna, podczas gdy chłopak
całował jej ucho.
- Ciągle wspominają o Smoczym Murze - odszepnął chłopiec, który miał
nadzwyczaj dobry słuch.
- Smoczy Mur był starożytną machiną eteryczną do zmieniania ludzi w bogów,
żeby mogli władać wiatrami. Ale jego sekret zaginął.
- Może ci ludzie także zamierzają zostać bogami.
- Bardzo znaczące.
Strona 11
Na szczycie pobliskiej góry myśliwy polujący na gołębie przystanął, aby
pociągnąć łyczek z flaszki. Bliższe badanie wykazałoby, że w dno jego butelki
wbudowane są soczewki, a szyjkę zamiast do ust przykłada do oka.
- Wystarczy - powiedział jego towarzysz. - Nie byłbyś w stanie pić z butelki tak
długo.
- Oznaczyli już całe stanowisko - raportował myśliwy, opuściwszy lunetę. -
Wbili siedemnaście palików, szesnaście na obwodzie i jeden w centrum.
- Bardzo znaczące.
Najmędrszy Astential i uczony Waldesar usiedli na szczycie pagórka obok
wykopu, w którym pracował uczony Sergal. Obaj, chociaż bardzo podekscytowani,
zachowali jeszcze powściągliwość ludzi, którzy aczkolwiek osiągnęli coś niezmiernie
ważnego, to nie chcą, by ktoś inny się o tym dowiedział.
- Dobre wieści - oznajmił Sergal, podnosząc kawałek łupku.
- Jak mogą być dobre? - zapytał Waldesar. - Szukamy dołu pokrytego warstwą
stopionego piasku grubą na trzydzieści centymetrów. To jest kopiec.
- Moje wykopaliska wykazały, że to w rzeczy samej jest zagłębienie o średnicy
stu kroków. Zostało celowo wypełnione ziemią jakieś pięć tysięcy lat temu. Zajrzyjcie
do wykopu. Cztery i pół metra do warstwy stopionego piasku, a ostatnie półtora metra
jest poniżej poziomu gruntu. Zewnętrzny wykop ma tylko sześćdziesiąt centymetrów
głębokości, a tu krawędź stopionego piasku i kamieni jest trzydzieści centymetrów
wyżej niż obszar zalewowy.
- Czyli zdecydowanie jest to miejsce, gdzie był kamienny krąg Smoczego Muru!
- wykrzyknął Astential. - Jego dno stanowi warstwa stopionego piasku, ma średnicę
stu kroków, półtora metra głębokości w środkowej części, jego obrzeże ma trzydzieści
centymetrów grubości.
- Ktoś rozmyślnie ukrył to miejsce - oświadczył Waldesar, zawsze chętnie
zgadzający się ze swoim mistrzem, gdy ten mówił coś inteligentnego. - Nic dziwnego,
że zaginęło na tak długo.
- Tak, tak, a teraz my je odnaleźliśmy - ciągnął Astential. - Musimy usunąć całą
tę ziemię, naturalnie, ale do tego potrzebujemy koni, wozów, robotników.
- Dlaczego budowniczowie wypełnili to miejsce ziemią, o najmądrzejszy
mistrzu? - zapytał Astentiala Sergal.
- Budowniczowie? - roześmiał się Waldesar. - Zakopał to nie wiadomo kto i nie
Strona 12
wiadomo kiedy w ciągu ostatnich pięciu tysięcy lat.
- Dostarczę wam dowód - odpowiedział Sergal - a mam dowody i na wiek kręgu
i na to, kiedy został zasypany.
- Dowód? - roześmiał się Waldesar. - Nie masz dowodów na żaden wiek, z
wyjątkiem kronik.
- O, doprawdy? - Sergal wskazał gęsim piórem brzeg swojego wykopu. - A co
mogą nam powiedzieć te pasma?
W wykopie widać było kilka ułożonych na przemian warstw ciemnej i jasnej
ziemi. Waldesar gapił się na nie chwilę, a potem zwrócił się do Astentiala.
- To mnie przerasta, najmędrszy - powiedział. - Czy możesz odczytać tu jakąś
informację?
Sergal jeszcze nie uświadomił sobie, że Waldesar zgrabnie ominął jego atak i
zmusił go do zrobienia głupca z Astentiala.
- Jakiego zaklęcia muszę użyć, aby odnaleźć w tym jakiś sens? - zapytał
Astential.
- Och, potrzebny jest tylko zdrowy rozsądek - zaczął Sergal; później głos go
zawiódł.
Sergal był znany ze swojej naukowej doskonałości, ale dyplomacja nie należała
do jego najmocniejszych stron. Teraz było już odrobinę za późno, lecz nagle
uświadomił sobie, że kazał wtajemniczonemu czternastego stopnia użyć zdrowego
rozsądku - i że Astential nie doszedłby do niczego, gdyby to robił. Twarz
najmędrszego zaczęła marszczyć się w grymasie niezadowolenia.
- Cóż, naprawdę nie potrzeba tu żadnych zaklęć, żadnej magii w ogóle! -
pospiesznie dodał Sergal. - W trakcie moich badań historycznych dotyczących tego
terenu znalazłem informację, że trzydzieści kilometrów stąd jest wulkan. Wybucha co
sześć stuleci. To bardzo dziwne jak na wulkan. Wulkany są, wiecie, nieprzewidywalne.
- Proszę, przejdź do rzeczy, uczony Sergalu - powiedział Astential wystarczająco
zirytowany, aby użyć formalnego tytułu wtajemniczonego niższego stopnia.
- Otóż mamy tu dziewięć warstw popiołu ponad warstwą mułu rzecznego,
którym ktoś wypełnił zagłębienie. Dziewięć warstw razy sześć stuleci daje pięć tysięcy
czterysta lat. To z grubsza zgadza się z wiekiem, jaki kronika przypisuje machinie
Smoczego Muru.
Astential gładził się po brodzie. Robił to zawsze, kiedy był czymś
podekscytowany, ale starał się tego nie okazywać. Wyciągnął niewielką książeczkę.
Strona 13
Niedawno oprawiono ją w okładkę z kości słoniowej i złota, ale stronice były z
niezwykle starego pergaminu pokrytego delikatnym pismem.
- „... a cztery tysiące lat przedtem, nim zbudowano Logiar, był kamienny krąg
Smoczego Muru, który zmieniał mądrych ludzi w bogów, tak że mogli władać samymi
wiatrami" - przetłumaczył. - O Logiar wiadomo, że ma półtora tysiąca lat, to daje nam
więc pięć tysięcy pięćset lat. A to doskonale pasuje. Dobra robota, uczony Sergalu.
- Może zakopali go ci czarownicy, którzy stali się bogami - powiedział
Waldesar, czym prędzej porzucając swoją niezachwianą opinię. - Z pewnością nie
chcieli, aby ktoś inny użył ich machiny eterycznej.
- A dlaczego ci inni jej nie odkopali? - zapytał Sergal z teatralnym
zniecierpliwieniem.
- Aby machina eteryczna działała, potrzebne jest wszystkie siedemnaście
kamiennych kręgów. Ukryj jeden, a reszta stanie się bezużyteczna!
- Czarodzieje-bogowie usunęli kamienie z każdego kręgu, to wystarczyło, aby
zneutralizować ich moc - zripostował Sergal. - Dlaczego zakopali tylko ten jeden...
- Panowie, proszę! - krzyknął Astential. - Jakiś lokalny wódz mógł kazać
zakopać to miejsce z zabobonnego strachu. Wszystkiego się nie dowiemy, ale też nie
potrzebujemy wszystkiego wiedzieć.
Astential był na pozór spokojny, lecz zwalczał w sobie dzikie pragnienie
obiegnięcia kręgu z ramionami wyrzuconymi w górę w geście triumfu. Odnaleźli
ostatni z kamiennych kręgów. Nic już nie stało pomiędzy nim a możliwością
rekonstrukcji Smoczego Muru, poza zleceniem wykonania dwustu osiemdziesięciu
dziewięciu megalitów, ośmiuset szesnastu kamiennych siedzisk i zwerbowaniu jeszcze
tysiąca stu dwóch czarodziejów.
- Musimy usunąć ziemię przykrywającą kamienny krąg - powiedział, schylając
się ponownie nad wykopem Sergala i zaglądając do środka.
- Och, zorganizuję to - rzekł natychmiast Waldesar.
- Będą potrzebni strażnicy.
- Znam lokalnego władcę, o najmądrzejszy panie, porozmawiam z nim na ten
temat.
- Musimy założyć obozowisko.
- Pokryję koszty z moich prywatnych funduszy.
Nie było tajemnicą, że Waldesar pragnie zostać wtajemniczonym trzynastego
stopnia, tak samo jak nie było tajemnicą, że Sergal już na to zasłużył. Jako jedyny
Strona 14
żyjący wtajemniczony czternastego stopnia Astential mógł dokonać takiego
mianowania samodzielnie. Alternatywą był poczekanie na Zgromadzenie
Acremańskich Czarodziejów Egzaminatorów. Takie spotkanie odbywało się raz na
dziesięć lat, a najbliższe miano zwołać dopiero za lat osiem. Astential potrzebował
umiejętności obu swoich towarzyszy. Waldesar był lepszym administratorem, ale
Sergal cieszył się o wiele większym szacunkiem w środowisku czarodziejów. Najlepiej
będzie utrzymywać ich obu w niepewności, zdecydował.
- Uczony Sergalu, teraz do czarodziejów należy ponowna aktywizacja Smoczego
Muru - powiedział. - Będziemy potrzebowali ich kilkuset.
- Wielu może być niechętnych - stwierdził Waldesar. - Dlaczego nie weźmiemy
po prostu tych, którzy aż się do tego palą? Mogę wysłać listy jeszcze dzisiaj.
- Ponieważ musimy obsadzić ludźmi wszystkie siedemnaście kamiennych
kręgów, uczony Waldesarze - odparł Astential, marszcząc brwi. Waldesar się skulił.
Właściwie ledwo drgnął, ale po prostu stał się malutki. - Potrzebujemy czterech zmian
podstawowych ekip czarodziejów oraz rezerwowych, a to wymaga zwerbowania
prawie wszystkich czarodziejów ze wszystkich krajów. Uczony Sergalu, wszystkie
kręgi czarodziejów szanują twoją wiedzę. Czy mógłbyś przekonać każdego czarodzieja
do wzięcia udziału w reaktywacji Smoczego Muru?
- Potraktuję to jak osobiste wyzwanie, o najmądrzejszy panie - odpowiedział
Sergal.
- Doskonale, doskonale. Uczeni panowie, kiedy Smoczy Mur zostanie
odtworzony, nie będzie niespodzianką, który z was zostanie mistrzem w tym
kamiennym kręgu.
Obaj wtajemniczeni wiedzieli, że pierwszej grupie starożytnych, którzy zmienili
się w bogów, rozkazano zniszczyć Smoczy Mur i tym samym zamknąć drogę
wszystkim innym. Astential był pewien, że obaj będą się nawzajem prześcigać w
nadziei znalezienia się w grupie pierwszych czarodziejów, którzy użyją mocy
Smoczego Muru, a dzięki temu wykonają szybciej swoje zadania.
Pasterze kóz zjedli obiad, wciąż obserwując czarodziejów, którzy właśnie
rozjeżdżali się w różnych kierunkach.
- Ciekawe, rozdzielają się - zauważył niższy z pasterzy.
- Myślę, że znaleźli to, czego szukali - odparł jego brodaty kolega.
- Bardzo znaczące.
Strona 15
- Powinniśmy powiedzieć o tym cesarzowi.
- Ci pasterze właśnie zostawili swoje kozy - zauważył drwal.
- Szpiedzy - odpowiedział cieśla.
- Bardzo znaczące.
- Ja złożę raport Radzie, a ty zawiadom regenta Logiar.
- To działanie na dwa fronty zaprowadzi nas kiedyś na szubienicę.
- Ale na razie oznacza podwójne wynagrodzenie.
Kochankowie, wciąż spleceni w uścisku, obserwowali drwala i cieślę
pospiesznie wyruszających w różnych kierunkach.
- Ten drwal zostawił swoje drewno - stwierdziła dziewczyna.
- Szpiedzy Rady, bez dwóch zdań - odparł młodzieniec.
- Bardzo znaczące. Musimy poinformować kasztelana.
- Ci kochankowie dość szybko stracili zainteresowanie sobą nawzajem -
powiedział polujący na gołębie myśliwy do swojego towarzysza.
- Szpiedzy Alpenniena, jak mówiłem - rzekł kolega, zerkając przez butelkę-
lunetę.
- Oni też mieli ukryte konie, gotowe do szybkiego odjazdu.
- Bardzo znaczące. Czas, abyśmy także my bez zwłoki wyruszyli w drogę.
Godzinę po zachodzie słońca wędrowny druciarz położył się pod drzewem,
zamierzając spędzić pod nim noc. Owinął się płaszczem, zamiast poduszki podłożył
sobie pod głowę tobołek, pociągnął też kilka solidnych łyków wina z bukłaka.
- To na rozgrzewkę - powiedział, nie zwracając się do nikogo.
Wspaniały zielony dysk Mirala świecił mu prawie dokładnie nad głową, jego
pierścienie były doskonale widoczne. Nagle poruszył się szczyt pobliskiego pagórka.
Druciarz zamrugał. Wśród deszczu gruzu i pyłu pojawiła się głowa na długiej wężowej
szyi. Szczyt wstał i otrząsnął się, posyłając stokami pagórka kolejne kaskady suchego
mułu i piasku. Tajemnicza istota, która świeciła delikatnym blaskiem, rozpostarła
skrzydła o rozpiętości przekraczającej długość większości statków. Cicho wzbiła się w
powietrze, zniżyła lot nad starożytnym kamiennym kręgiem i zawróciła nad morze.
Druciarz podrapał się w głowę, a potem odkręcił zatyczkę bukłaka i wylał jego
Strona 16
zawartość w trawę.
Strona 17
Rozdział 1
Smoczy plan
Mistrz królewskiej muzyki na cesarskim dworze Sargolu słyszał kiedyś
porzekadło: Im wyżej wejdziesz, tym dłużej będziesz spadał - ale był przekonany, że
nigdy nie będzie się odnosiło do niego. W noc wesela księżniczki Senterri i
wicehrabiego Cosserena taka myśl nawet nie postała mu w głowie.
Milvarios z Tourlossen nie miał żadnej władzy politycznej. Musiał tylko
wyglądać dystyngowanie i zadbać, aby nie było żadnych problemów z muzyką graną
przy ważnych okazjach. Wystarczyło, że znał ulubione utwory muzyczne cesarza, był
doskonałym i efektywnym organizatorem imprez, wiedział, którzy bardowie i
minstrele są w łaskach, a którzy z nich wypadli, mógł powtórzyć wszystkie dworskie
plotki, umiał dobrze się ubierać i wytrzymywać ostre picie. Bardzo rzadko musiał
śpiewać, komponować lub grać, ale to mu odpowiadało, ponieważ nie był szczególnie
utalentowany w dwóch pierwszych dziedzinach, a nie grał na żadnym instrumencie
lepiej niż ktokolwiek, kogo wynajmował dla cesarza. Był jednakże skrupulatnym i
efektywnym organizatorem.
Muzyka weselna płynęła bez jednej choćby fałszywej nuty, zerwanej struny czy
zgubionego taktu. Ceremonia w pałacowej świątyni wymagała zatrudnienia orkiestry
dętej, która grała fanfary i towarzyszyła procesjom oraz marszom. Do wystawnego
przyjęcia w sali tronowej pasowała orkiestra smyczkowa, a kapela przygrywała do
tańca. Żadna z nich jednak nie była tak ważna jak muzyka w czasie ceremonii w
świątyni, więc chociaż noc nie dobiegła jeszcze końca, Milvarios właśnie zaczął się
Strona 18
odprężać. Przez ostatnie jedenaście godzin nadskakiwał dostojnikom, towarzysząc
rodzinie królewskiej, gdy padały słowa małżeńskiej przysięgi, lub miotając się
gorączkowo za sceną, wachlując się notatkami i upewniając, że dziesiątki muzykantów
i setki śpiewaków są na swoich miejscach, a wszyscy mają przed sobą właściwe nuty.
Dokładnie za dziewięć minut i pięćdziesiąt siedem sekund rozpocznie się ciąg
wydarzeń, który doprowadzi do dramatycznego i spektakularnego końca kariery
Milvariosa z Tourlossen, mistrza królewskiej muzyki.
W innej części pałacu wyłonił się maleńki problem, który potencjalnie mógł
zepsuć uroczystość znacznie bardziej niż zerwane struny czy zgubione takty.
Apartament dla nowożeńców urządzono w wieży z widokiem na port. Z budynku
usunięto wszystkich służących, strażników i dworzan, a wstęp do niego był pilnie
strzeżony. Wszystko po to, aby zagwarantować Senterri i Cosserenowi, że ta noc
będzie należała do nich i tylko do nich.
Wicehrabia Cosseren miał typ urody, który młode kobiety przyprawia o
omdlenie. Pochodził z zamożnej rodziny, więc zajmował się głównie jazdą konną,
polowaniem i doskonaleniem się we władaniu różnymi rodzajami broni uważanej za
odpowiednią dla szlachcica. Większość dworzan sądziła jednakże, że najpewniej
zapomniał stanąć w kolejce do okienka, w którym rozdawano zdrowy rozsądek. Zbyt
głupi, aby żywić jakieś ambicje, był w pewien sposób atrakcyjny, przynajmniej dla
cesarza. Jeśli chodziło o księżniczkę Senterri, sprawa przedstawiała się zupełnie
inaczej. Siedziała naga na olbrzymim małżeńskim łożu, obejmując ramionami kolana
i szlochając, zasłonięta welonem ciemnych włosów.
- Nigdy, nigdy nie zostałem tak znieważony! - mamrotał Cosseren, zawiązując
troczki koszuli. - Nie jesteś dziewicą! Znam dziewice, brałem je do łóżka tuzinami, nie
ma nic, czego mógłbym się jeszcze o nich dowiedzieć. A... a ty straciłaś cnotę pewnie z
jakimś prostackim handlarzem niewolników!
- Mój panie, proszę, posłuchaj! - błagała Senterri. - On był moim wybawcą, a
nie handlarzem.
- Handlarz, wybawca, co za różnica? Zostałaś zhańbiona przez jakiegoś
prostaka o niskim pochodzeniu.
- On był szlachcicem.
- Szlachcicem! Zwykłego chudopachołka można nazwać szlachcicem. Gdzie leżą
posiadłości jego rodziny?
Strona 19
- Pochodzi ze Scalticaru Północnego...
- W dodatku cudzoziemiec! Idę. I jestem pewny, że twój ojciec z
zainteresowaniem posłucha o kłamstwach dotyczących twego, hm, „nietkniętego"
stanu.
Cosseren zamaszyście ruszył ku drzwiom, otworzył je i zatrzasnął głośno za
sobą. Pokonał tylko dwanaście stopni, gdy coś poruszyło się w cieniu łukowatej ściany
i jednym ciosem powaliło go na kamienną podłogę.
Ocknął się i zobaczył bardzo bladą twarz. Ta istota miała oczy migoczące
niebieskawym blaskiem, a usta lekko otwarte w płytkim uśmiechu. Cosseren odniósł
niejasne wrażenie, że to kobieta. Życzył sobie bardzo, żeby przestała się uśmiechać, bo
odsłaniała przy tym górne kły, trzy razy dłuższe, niż być powinny i lśniące delikatnie.
Chociaż była drobnej budowy, trzymała Cosserena za gardło w powietrzu, na
wyciągniętym ramieniu, jedną ręką. Młody wicehrabia zerknął w dół. Dziedziniec był
co najmniej trzydzieści metrów poniżej. Patrolowali go strażnicy, ale żaden nawet nie
spojrzał w górę.
- Senterri, moja przyjaciółka, jest zdenerwowana - oznajmiła jedwabistym
szeptem kobieta-demon. - To twoja wina.
- Kim... jesteś? - wydusił z siebie Cosseren. Poczuł odór pleśni i gnijącego
mięsa.
- Jestem bardzo zła. Senterri była miła dla mnie. Ty ją zraniłeś.
- Hryyyymmmgh - gwałtownie zadławił się Cosseren w odpowiedzi, gdy uścisk
na jego gardle nagle się wzmocnił.
- Domyślasz się, że jestem silniejsza od ciebie?
- Gnnng.
- Nie puszczę cię. Tylko ostrzegam na przyszłość. Ale...
- Bggne?
- Ale jeśli nie wrócisz do Senterri na kolanach, nie przeprosisz jej i nie będziesz
się z nią kochał, wtedy...
- Gennng?
- Rozerwę ci gardło. Wypiję krew. Będziesz umierać długo. Twoich zwłok nigdy
nikt nie znajdzie. Senterri będzie szczęśliwą wdową.
Tuż za zakrętem stała Senterri. Osłonięta jedynie długimi włosami, cała we
łzach, zamierzała pobiec za Cosserenem i błagać, by nie hańbił jej przed ojcem. Teraz
było jasne, że jej potężna przyjaciółka zastosowała bardziej przekonującą metodę niż
Strona 20
błaganie.
Dziwna istota wciągnęła Cosserena z powrotem przez okno i puściła.
- Wracaj do Senterri - powiedziała strasznym, jedwabistym głosem. - Jeśli nie
wrócisz, ja wrócę. Senterri będzie smutna, wrócę. Senterri będzie zdenerwowana,
wrócę. Nie przeprosisz jej, wrócę. Nie zechcesz się z nią kochać, wrócę. Dla ciebie
będzie bardzo, bardzo niedobrze, jeśli wrócę.
Rzuciwszy okiem na muzykantów, Milvarios dyskretnie skrzywił się z pogardą.
Mimo pięknych kostiumów, jakie dostali, wciąż wyglądali dość niechlujnie. Niektórzy
sprawiali wrażenie wręcz pijanych. Na szczęście nie pozostawił niczego losowi i
wybrał tych grajków ze względu na ich umiejętność grania nawet w stanie upojenia...
Pewnego dnia zapobiegliwość wyniesie go do rangi seneszala pałacu cesarskiego, był
tego zupełnie pewien.
Nie wiedzieć czemu jego uwagę przyciągnął mężczyzna grający na lirze. Był
wysoki, miał schludną czarną brodę, kręcone włosy, brązowe oczy i długie, szczupłe
palce. Mógłby być jakieś trzydzieści kilo szczuplejszym sobowtórem Milvariosa.
Podniósł wzrok i uporczywie wbił go w mistrza królewskiej muzyki. Nagle w jego
oczach pojawiło się coś niepokojącego.
- Odniósł pan dziś wielki triumf - usłyszał Milvarios. Odwrócił się i stanął
twarzą w twarz z kobietą starszą od siebie o jakieś dziesięć lat. Pozostali dworzanie i
dyplomaci traktowali ją jak powietrze, ale Milvarios miał nieco inną motywację niż
pozostali. Nadskakując niemłodej damie z pałacowego towarzystwa, wyrabiał sobie u
ludzi dobrą opinię.
- Pani Arrikin, ten triumf zawdzięczamy tylko pani wspaniałej obecności -
odpowiedział, kłaniając się i całując jej dłoń.
Wdowa, jej córka wkrótce wyjdzie za mąż, wyda gigantyczne ilości złota na
wesele, chcąc zrobić wrażenie na dworze, jej nieboszczyk mąż zarobił fortunę,
spekulując towarami transportowanymi karawanami wielbłądów i kupił sobie
szlachectwo, przemknęło mu przez głowę.
- Cesarz może sobie z pewnością pozwolić na wszystko co najlepsze. - Dama
Arrikin wskazała wachlarzem na muzykantów.
- Słyszałem, że pani najukochańsza córka ma wyjść za mąż w przyszłym
miesiącu. Musi pani uważać, aby nie zaćmić tego wspaniałego wydarzenia, wie pani,
jaka jest kara za taką nielojalność.