McMullen Sean - Szklane Smoki

Szczegóły
Tytuł McMullen Sean - Szklane Smoki
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

McMullen Sean - Szklane Smoki PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie McMullen Sean - Szklane Smoki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

McMullen Sean - Szklane Smoki - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 SEAN McMULLEN Szklane smoki Przełożyła Jowita Matys Prószyński i S-ka Strona 2 Tytuł oryginału GLASS DRAGONS Copyright © 2004 by Sean McMullen All Rights Reserved Projekt okładki Maciej Garbacz Redakcja Łucja Grudzińska Redakcja techniczna Anna Troszczyńska Korekta Bronisława Dziedzic-Wesołowska Łamanie Ewa Wójcik ISBN 978-83-7469-529-9 Fantastyka Wydawca Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 www.proszynski.pl Druk i oprawa ABEDIK S.A. 61-311 Poznań, ul. Ługańska 1 Strona 3 Mamie, która nauczyła mnie doceniać dobre maniery, i starszym braciom, którzy nauczyli mnie doceniać dobre przyjęcia Strona 4 Podziękowania Dziękuję żonie Trish i córce Catherine, które prowadziły wóz, kiedy podróżowałem w poszukiwaniu Wallasa i Andry'ego. Podziękowania niech przyjmą też Alexander Albert, Mike Dyal Smith, Paul Collins i wielu innych z klubów karate i szermierczego Uniwersytetu Melbourne, którzy inscenizowali sceny walk. Strona 5 Strona 6 Spis treści: Prolog ........................................................................................... 7 Rozdział 1 Smoczy plan ............................................................. 17 Rozdział 2 Smocze uderzenie .................................................... 62 Rozdział 3 Smoczy mur ........................................................... 101 Rozdział 4 Pogromca smoka ................................................... 136 Rozdział 5 Smokoptak ............................................................ 202 Rozdział 6 Smocza szkoła ....................................................... 238 Rozdział 7 Smoczy strach ....................................................... 300 Rozdział 8 Smocze pisklę ........................................................349 Rozdział 9 Dziewczyna smok ................................................. 390 Rozdział 10 Smocze narodziny ................................................ 427 Epilog........................................................................................ 461 Strona 7 Prolog Ulewny deszcz strugami smagał ulice Alberinu, porywisty wiatr miotał przechodniami, lecz dwaj mężczyźni, którzy wyszli z pałacu, czuli ulgę, że są już na zewnątrz. Nie oglądając się za siebie, pospieszyli do bramy, ignorując strażnika, który jowialnie machnął w ich stronę butelką. - Chciałbym zaznaczyć, że zwerbowanie jej do naszego przedsięwzięcia było twoim pomysłem, Talberanie - powiedział wyższy. - Słyszałem, że jest ekscentryczna, ale to było już zbyt wiele - odparł ten drugi. - Służący w stringach z króliczego futerka, służące przebrane za satyry... A jak ona i jej goście byli ubrani! Gdybym tego nie zobaczył, nigdy bym nie uwierzył. - Jesteś pewien, że jest najpotężniejszą czarodziejką w Scalticarze Północnym, Lavoltenie? - Nie mam co do tego wątpliwości. Pani Wensomer Callientor jest także jedyną osobą w dziejach, która odmówiła poddania się rytuałowi wtajemniczenia trzynastego stopnia. Powiedziała, że „dwunasty stopień" brzmi elegancko, a „czternasty stopień" szlachetnie, ale „trzynasty stopień" nie ma w ogóle stylu i odmówiła. Burza nie zaszkodziła nocnemu życiu Alberinu, jedynie przeniosła je pod dachy. Muzyka, dym z fajek i śmiechy wylewały się z ciepłych, jasnych tawern, które mijali, a wiatr od czasu do czasu przynosił zapach świeżego pieczywa i pieczonego mięsa. Pijany młodzieniec szedł chwiejnie ulicą, z butelką w jednej ręce i cienkim fletem w drugiej. Talberan i Lavolten rozdzielili się, aby go wyminąć. Chciałbym być w Alberinie, Ilekroć wiatr wieje mi w twarz. Chłopcy są miłe witani w Alberinie... Strona 8 Skręcali już, gdy śpiew nagle się urwał. Zauważyli, że chłopak wpadł na stojący nieopodal wóz i runął do pełnego wody rynsztoka. - Przecież już jest w Alberinie, dlaczego śpiewa, że chciałby tu być? - zapytał Lavolten. - Pijacki bełkot, taki sam, jakim uraczyła nas ta czarodziejka. Daliśmy jej szansę rozkazywania wiatrom! - A ona odrzekła, że woli raczej rozkazywać swoim gościom, aby wymieniali się partnerami co pół godziny! - Mogłaby rządzić światem. - A ona na to, że była już na zbyt wielu ucztach urządzanych przez władców, ale żadna nie była tak huczna jak te, które sama wydaje. - Mogłaby być nieśmiertelna. - A ona, że znała wielu nieśmiertelnych i wszyscy byli śmiertelnie nudni. - Zastanawiam się, czego chce ta kobieta - rzucił w miotającą deszczem ciemność Lavolten, podnosząc z irytacją ręce do góry. - Powiedziała nam, Lavoltenie. Pragnie poznać sekret, jak schudnąć, nie stosując gimnastyki ani diety. - Czy ona nie rozumie, że daliśmy jej szansę zostania boginią? - Powiedziała, że wszyscy bogowie mają piękne ciała i wąskie talie, więc podejrzewa, że wtedy trzeba stosować dietę i gimnastykę. Skręcili w aleję. Kiedy zaczęli się wspinać po ceglanym murze, szpony przeświecały delikatną niebieską poświatą przez czubki ich butów i palce rękawiczek. - Do kogo spróbujemy zwrócić się teraz? - zapytał Talberan w trakcie wspinaczki. - Do kogoś starszego, kogoś, kto nie oczekuje już niczego od życia, chociaż zachował jeszcze ideały. - Astential? - Tak, wtajemniczony czternastego stopnia. Ma osiemdziesiąt jeden lat i nie interesują go rozkosze cielesne. Powinien szybko ulec pokusie. - W przeciwieństwie do tej rozpasanej czarodziejki. Nadal nie mogę uwierzyć! Odrzuciła naszą ofertę, bo, jak powiedziała, nie znajduje w niej nic interesującego! Wdrapali się na krawędź muru, a potem na dach i to był ostatni moment ich ostatniego pobytu w Alberinie. Następnego dnia dekarz, który sprawdzał, co zatkało rynnę, znalazł dwa płaszcze wepchnięte w odpływ na dachu. Były zupełnie nowe i Strona 9 nosiły znak miejscowego krawca. W pobliżu leżały dwie sakiewki, a w każdej było po dwadzieścia srebrnych monet. Będąc praktycznym i rozsądnym człowiekiem, który nie ma w zwyczaju zaprzątać sobie głowy drobiazgami, zatrzymał srebro, zapakował płaszcze i sakiewki, aby później sprzedać je na targu i pobrał od właściciela budynku opłatę za przeczyszczenie rynny. Ale do tego czasu Talberan i Lavolten byli już na innym kontynencie i odbywali owocne spotkanie z mądrym, potężnym i powściągliwym czarodziejem, który w godny podziwu sposób był pewien, że absolutnie nadaje się do sprawowania boskiej władzy. Kamienny krąg nie był po prostu stary, był starożytny. Ostatni raz używano go, zanim jeszcze zbudowano pierwsze miasta, ale obecnie był już tylko okrągłym kopcem stumetrowej średnicy. Zatrzymało się przy nim trzech starszych jeźdźców eskortowanych przez tuzin najemnych kawalerzystów i pół tuzina robotników wlekących się rzędem za końmi. W przeciwieństwie do strażników trzej mężczyźni nie byli uzbrojeni i nie mieli na sobie pancerzy. Najemnicy patrzyli bez szczególnego zainteresowania, jak tamci z juków przy siodłach wypakowują paliki i sznurki, a potem obmierzają starożytny kopiec. Jeden z nich nadzorował robotników, którzy przystąpili do kopania trzech dziur w pagórku. Nie mogli nazwać się pierwszymi na świecie archeologami, ponieważ tego słowa jeszcze nie wymyślono, ale w rzeczy samej nimi byli. - O tym kopcu wspomina kronika, o której wiadomo, że ma tysiące lat - powiedział człowiek z najdłuższą brodą, wbijając palik w ziemię. Jego towarzysz wyjął zwój z przewieszonej przez ramię torby, rozwinął go i zaczął czytać: - „Diabelski kopiec... przeklęte miejsce... miejsce śmierci... mówi się o nim, że wzmaga męskość, jeśli ktoś położy się na jego szczycie w dniu przesilenia o świcie i...". - To wszystko folklor i wiejska magia, Waldesarze. Skupmy się na jego pierwotnym przeznaczeniu. - Starszy niż jakiekolwiek królestwo czy miasto - ciągnął jego towarzysz. - O! Bardzo znaczące. Wkrótce czarodzieje-archeolodzy obmierzyli pagórek, a także poczynili obserwacje dotyczące wysokości, pozycji i ruchów słońca. Dwaj pasterze, którzy niedaleko paśli kozy, również spojrzeli na pozycję słońca i uznali, że jest południe, Strona 10 więc zaczęli jeść obiad. - Próbują wyglądać jak szlachcice - powiedział niższy, wskazując głową przybyszów. - No - odparł jego kolega, drapiąc się pod przyklejoną brodą. - Ale szlachcice starają się wyglądać wspaniale, więc wkładają piękne szaty i mają sfory psów, bawią się w szczucie i bicie wieśniaków. Ci tutaj mają piękne szaty, lecz nie mają broni, psów ani herbów. - Czyli czarodzieje? - No i badają moc starożytnego miejsca. - Bardzo znaczące. Nieco dalej drwal i cieśla ładowali połamane przez wiatr konary na zaprzężony w woły wóz. - Ci dwaj z palikami i sznurkiem to najmędrszy Astential i uczony Waldesar - powiedział drwal. - A ten przy wykopie? - zapytał cieśla. - Trudno powiedzieć, nie widzę jego twarzy. Spędza za dużo czasu na kolanach, zaglądając do dziur, ale jest młodszy niż pozostali dwaj. - Uczony Sergal. Ma zaledwie siedemdziesiątkę i uprawia zarówno nauki ścisłe, jak i magię. - Ale uczony Sergal nienawidzi uczonego Waldesara. - Święta racja, lecz skoro Sergal i Waldesar teraz pracują razem... - Bardzo znaczące. U podnóża kopca leżała w trawie para kochanków. - Astential, Waldesar i Sergal - wyszeptała dziewczyna, podczas gdy chłopak całował jej ucho. - Ciągle wspominają o Smoczym Murze - odszepnął chłopiec, który miał nadzwyczaj dobry słuch. - Smoczy Mur był starożytną machiną eteryczną do zmieniania ludzi w bogów, żeby mogli władać wiatrami. Ale jego sekret zaginął. - Może ci ludzie także zamierzają zostać bogami. - Bardzo znaczące. Strona 11 Na szczycie pobliskiej góry myśliwy polujący na gołębie przystanął, aby pociągnąć łyczek z flaszki. Bliższe badanie wykazałoby, że w dno jego butelki wbudowane są soczewki, a szyjkę zamiast do ust przykłada do oka. - Wystarczy - powiedział jego towarzysz. - Nie byłbyś w stanie pić z butelki tak długo. - Oznaczyli już całe stanowisko - raportował myśliwy, opuściwszy lunetę. - Wbili siedemnaście palików, szesnaście na obwodzie i jeden w centrum. - Bardzo znaczące. Najmędrszy Astential i uczony Waldesar usiedli na szczycie pagórka obok wykopu, w którym pracował uczony Sergal. Obaj, chociaż bardzo podekscytowani, zachowali jeszcze powściągliwość ludzi, którzy aczkolwiek osiągnęli coś niezmiernie ważnego, to nie chcą, by ktoś inny się o tym dowiedział. - Dobre wieści - oznajmił Sergal, podnosząc kawałek łupku. - Jak mogą być dobre? - zapytał Waldesar. - Szukamy dołu pokrytego warstwą stopionego piasku grubą na trzydzieści centymetrów. To jest kopiec. - Moje wykopaliska wykazały, że to w rzeczy samej jest zagłębienie o średnicy stu kroków. Zostało celowo wypełnione ziemią jakieś pięć tysięcy lat temu. Zajrzyjcie do wykopu. Cztery i pół metra do warstwy stopionego piasku, a ostatnie półtora metra jest poniżej poziomu gruntu. Zewnętrzny wykop ma tylko sześćdziesiąt centymetrów głębokości, a tu krawędź stopionego piasku i kamieni jest trzydzieści centymetrów wyżej niż obszar zalewowy. - Czyli zdecydowanie jest to miejsce, gdzie był kamienny krąg Smoczego Muru! - wykrzyknął Astential. - Jego dno stanowi warstwa stopionego piasku, ma średnicę stu kroków, półtora metra głębokości w środkowej części, jego obrzeże ma trzydzieści centymetrów grubości. - Ktoś rozmyślnie ukrył to miejsce - oświadczył Waldesar, zawsze chętnie zgadzający się ze swoim mistrzem, gdy ten mówił coś inteligentnego. - Nic dziwnego, że zaginęło na tak długo. - Tak, tak, a teraz my je odnaleźliśmy - ciągnął Astential. - Musimy usunąć całą tę ziemię, naturalnie, ale do tego potrzebujemy koni, wozów, robotników. - Dlaczego budowniczowie wypełnili to miejsce ziemią, o najmądrzejszy mistrzu? - zapytał Astentiala Sergal. - Budowniczowie? - roześmiał się Waldesar. - Zakopał to nie wiadomo kto i nie Strona 12 wiadomo kiedy w ciągu ostatnich pięciu tysięcy lat. - Dostarczę wam dowód - odpowiedział Sergal - a mam dowody i na wiek kręgu i na to, kiedy został zasypany. - Dowód? - roześmiał się Waldesar. - Nie masz dowodów na żaden wiek, z wyjątkiem kronik. - O, doprawdy? - Sergal wskazał gęsim piórem brzeg swojego wykopu. - A co mogą nam powiedzieć te pasma? W wykopie widać było kilka ułożonych na przemian warstw ciemnej i jasnej ziemi. Waldesar gapił się na nie chwilę, a potem zwrócił się do Astentiala. - To mnie przerasta, najmędrszy - powiedział. - Czy możesz odczytać tu jakąś informację? Sergal jeszcze nie uświadomił sobie, że Waldesar zgrabnie ominął jego atak i zmusił go do zrobienia głupca z Astentiala. - Jakiego zaklęcia muszę użyć, aby odnaleźć w tym jakiś sens? - zapytał Astential. - Och, potrzebny jest tylko zdrowy rozsądek - zaczął Sergal; później głos go zawiódł. Sergal był znany ze swojej naukowej doskonałości, ale dyplomacja nie należała do jego najmocniejszych stron. Teraz było już odrobinę za późno, lecz nagle uświadomił sobie, że kazał wtajemniczonemu czternastego stopnia użyć zdrowego rozsądku - i że Astential nie doszedłby do niczego, gdyby to robił. Twarz najmędrszego zaczęła marszczyć się w grymasie niezadowolenia. - Cóż, naprawdę nie potrzeba tu żadnych zaklęć, żadnej magii w ogóle! - pospiesznie dodał Sergal. - W trakcie moich badań historycznych dotyczących tego terenu znalazłem informację, że trzydzieści kilometrów stąd jest wulkan. Wybucha co sześć stuleci. To bardzo dziwne jak na wulkan. Wulkany są, wiecie, nieprzewidywalne. - Proszę, przejdź do rzeczy, uczony Sergalu - powiedział Astential wystarczająco zirytowany, aby użyć formalnego tytułu wtajemniczonego niższego stopnia. - Otóż mamy tu dziewięć warstw popiołu ponad warstwą mułu rzecznego, którym ktoś wypełnił zagłębienie. Dziewięć warstw razy sześć stuleci daje pięć tysięcy czterysta lat. To z grubsza zgadza się z wiekiem, jaki kronika przypisuje machinie Smoczego Muru. Astential gładził się po brodzie. Robił to zawsze, kiedy był czymś podekscytowany, ale starał się tego nie okazywać. Wyciągnął niewielką książeczkę. Strona 13 Niedawno oprawiono ją w okładkę z kości słoniowej i złota, ale stronice były z niezwykle starego pergaminu pokrytego delikatnym pismem. - „... a cztery tysiące lat przedtem, nim zbudowano Logiar, był kamienny krąg Smoczego Muru, który zmieniał mądrych ludzi w bogów, tak że mogli władać samymi wiatrami" - przetłumaczył. - O Logiar wiadomo, że ma półtora tysiąca lat, to daje nam więc pięć tysięcy pięćset lat. A to doskonale pasuje. Dobra robota, uczony Sergalu. - Może zakopali go ci czarownicy, którzy stali się bogami - powiedział Waldesar, czym prędzej porzucając swoją niezachwianą opinię. - Z pewnością nie chcieli, aby ktoś inny użył ich machiny eterycznej. - A dlaczego ci inni jej nie odkopali? - zapytał Sergal z teatralnym zniecierpliwieniem. - Aby machina eteryczna działała, potrzebne jest wszystkie siedemnaście kamiennych kręgów. Ukryj jeden, a reszta stanie się bezużyteczna! - Czarodzieje-bogowie usunęli kamienie z każdego kręgu, to wystarczyło, aby zneutralizować ich moc - zripostował Sergal. - Dlaczego zakopali tylko ten jeden... - Panowie, proszę! - krzyknął Astential. - Jakiś lokalny wódz mógł kazać zakopać to miejsce z zabobonnego strachu. Wszystkiego się nie dowiemy, ale też nie potrzebujemy wszystkiego wiedzieć. Astential był na pozór spokojny, lecz zwalczał w sobie dzikie pragnienie obiegnięcia kręgu z ramionami wyrzuconymi w górę w geście triumfu. Odnaleźli ostatni z kamiennych kręgów. Nic już nie stało pomiędzy nim a możliwością rekonstrukcji Smoczego Muru, poza zleceniem wykonania dwustu osiemdziesięciu dziewięciu megalitów, ośmiuset szesnastu kamiennych siedzisk i zwerbowaniu jeszcze tysiąca stu dwóch czarodziejów. - Musimy usunąć ziemię przykrywającą kamienny krąg - powiedział, schylając się ponownie nad wykopem Sergala i zaglądając do środka. - Och, zorganizuję to - rzekł natychmiast Waldesar. - Będą potrzebni strażnicy. - Znam lokalnego władcę, o najmądrzejszy panie, porozmawiam z nim na ten temat. - Musimy założyć obozowisko. - Pokryję koszty z moich prywatnych funduszy. Nie było tajemnicą, że Waldesar pragnie zostać wtajemniczonym trzynastego stopnia, tak samo jak nie było tajemnicą, że Sergal już na to zasłużył. Jako jedyny Strona 14 żyjący wtajemniczony czternastego stopnia Astential mógł dokonać takiego mianowania samodzielnie. Alternatywą był poczekanie na Zgromadzenie Acremańskich Czarodziejów Egzaminatorów. Takie spotkanie odbywało się raz na dziesięć lat, a najbliższe miano zwołać dopiero za lat osiem. Astential potrzebował umiejętności obu swoich towarzyszy. Waldesar był lepszym administratorem, ale Sergal cieszył się o wiele większym szacunkiem w środowisku czarodziejów. Najlepiej będzie utrzymywać ich obu w niepewności, zdecydował. - Uczony Sergalu, teraz do czarodziejów należy ponowna aktywizacja Smoczego Muru - powiedział. - Będziemy potrzebowali ich kilkuset. - Wielu może być niechętnych - stwierdził Waldesar. - Dlaczego nie weźmiemy po prostu tych, którzy aż się do tego palą? Mogę wysłać listy jeszcze dzisiaj. - Ponieważ musimy obsadzić ludźmi wszystkie siedemnaście kamiennych kręgów, uczony Waldesarze - odparł Astential, marszcząc brwi. Waldesar się skulił. Właściwie ledwo drgnął, ale po prostu stał się malutki. - Potrzebujemy czterech zmian podstawowych ekip czarodziejów oraz rezerwowych, a to wymaga zwerbowania prawie wszystkich czarodziejów ze wszystkich krajów. Uczony Sergalu, wszystkie kręgi czarodziejów szanują twoją wiedzę. Czy mógłbyś przekonać każdego czarodzieja do wzięcia udziału w reaktywacji Smoczego Muru? - Potraktuję to jak osobiste wyzwanie, o najmądrzejszy panie - odpowiedział Sergal. - Doskonale, doskonale. Uczeni panowie, kiedy Smoczy Mur zostanie odtworzony, nie będzie niespodzianką, który z was zostanie mistrzem w tym kamiennym kręgu. Obaj wtajemniczeni wiedzieli, że pierwszej grupie starożytnych, którzy zmienili się w bogów, rozkazano zniszczyć Smoczy Mur i tym samym zamknąć drogę wszystkim innym. Astential był pewien, że obaj będą się nawzajem prześcigać w nadziei znalezienia się w grupie pierwszych czarodziejów, którzy użyją mocy Smoczego Muru, a dzięki temu wykonają szybciej swoje zadania. Pasterze kóz zjedli obiad, wciąż obserwując czarodziejów, którzy właśnie rozjeżdżali się w różnych kierunkach. - Ciekawe, rozdzielają się - zauważył niższy z pasterzy. - Myślę, że znaleźli to, czego szukali - odparł jego brodaty kolega. - Bardzo znaczące. Strona 15 - Powinniśmy powiedzieć o tym cesarzowi. - Ci pasterze właśnie zostawili swoje kozy - zauważył drwal. - Szpiedzy - odpowiedział cieśla. - Bardzo znaczące. - Ja złożę raport Radzie, a ty zawiadom regenta Logiar. - To działanie na dwa fronty zaprowadzi nas kiedyś na szubienicę. - Ale na razie oznacza podwójne wynagrodzenie. Kochankowie, wciąż spleceni w uścisku, obserwowali drwala i cieślę pospiesznie wyruszających w różnych kierunkach. - Ten drwal zostawił swoje drewno - stwierdziła dziewczyna. - Szpiedzy Rady, bez dwóch zdań - odparł młodzieniec. - Bardzo znaczące. Musimy poinformować kasztelana. - Ci kochankowie dość szybko stracili zainteresowanie sobą nawzajem - powiedział polujący na gołębie myśliwy do swojego towarzysza. - Szpiedzy Alpenniena, jak mówiłem - rzekł kolega, zerkając przez butelkę- lunetę. - Oni też mieli ukryte konie, gotowe do szybkiego odjazdu. - Bardzo znaczące. Czas, abyśmy także my bez zwłoki wyruszyli w drogę. Godzinę po zachodzie słońca wędrowny druciarz położył się pod drzewem, zamierzając spędzić pod nim noc. Owinął się płaszczem, zamiast poduszki podłożył sobie pod głowę tobołek, pociągnął też kilka solidnych łyków wina z bukłaka. - To na rozgrzewkę - powiedział, nie zwracając się do nikogo. Wspaniały zielony dysk Mirala świecił mu prawie dokładnie nad głową, jego pierścienie były doskonale widoczne. Nagle poruszył się szczyt pobliskiego pagórka. Druciarz zamrugał. Wśród deszczu gruzu i pyłu pojawiła się głowa na długiej wężowej szyi. Szczyt wstał i otrząsnął się, posyłając stokami pagórka kolejne kaskady suchego mułu i piasku. Tajemnicza istota, która świeciła delikatnym blaskiem, rozpostarła skrzydła o rozpiętości przekraczającej długość większości statków. Cicho wzbiła się w powietrze, zniżyła lot nad starożytnym kamiennym kręgiem i zawróciła nad morze. Druciarz podrapał się w głowę, a potem odkręcił zatyczkę bukłaka i wylał jego Strona 16 zawartość w trawę. Strona 17 Rozdział 1 Smoczy plan Mistrz królewskiej muzyki na cesarskim dworze Sargolu słyszał kiedyś porzekadło: Im wyżej wejdziesz, tym dłużej będziesz spadał - ale był przekonany, że nigdy nie będzie się odnosiło do niego. W noc wesela księżniczki Senterri i wicehrabiego Cosserena taka myśl nawet nie postała mu w głowie. Milvarios z Tourlossen nie miał żadnej władzy politycznej. Musiał tylko wyglądać dystyngowanie i zadbać, aby nie było żadnych problemów z muzyką graną przy ważnych okazjach. Wystarczyło, że znał ulubione utwory muzyczne cesarza, był doskonałym i efektywnym organizatorem imprez, wiedział, którzy bardowie i minstrele są w łaskach, a którzy z nich wypadli, mógł powtórzyć wszystkie dworskie plotki, umiał dobrze się ubierać i wytrzymywać ostre picie. Bardzo rzadko musiał śpiewać, komponować lub grać, ale to mu odpowiadało, ponieważ nie był szczególnie utalentowany w dwóch pierwszych dziedzinach, a nie grał na żadnym instrumencie lepiej niż ktokolwiek, kogo wynajmował dla cesarza. Był jednakże skrupulatnym i efektywnym organizatorem. Muzyka weselna płynęła bez jednej choćby fałszywej nuty, zerwanej struny czy zgubionego taktu. Ceremonia w pałacowej świątyni wymagała zatrudnienia orkiestry dętej, która grała fanfary i towarzyszyła procesjom oraz marszom. Do wystawnego przyjęcia w sali tronowej pasowała orkiestra smyczkowa, a kapela przygrywała do tańca. Żadna z nich jednak nie była tak ważna jak muzyka w czasie ceremonii w świątyni, więc chociaż noc nie dobiegła jeszcze końca, Milvarios właśnie zaczął się Strona 18 odprężać. Przez ostatnie jedenaście godzin nadskakiwał dostojnikom, towarzysząc rodzinie królewskiej, gdy padały słowa małżeńskiej przysięgi, lub miotając się gorączkowo za sceną, wachlując się notatkami i upewniając, że dziesiątki muzykantów i setki śpiewaków są na swoich miejscach, a wszyscy mają przed sobą właściwe nuty. Dokładnie za dziewięć minut i pięćdziesiąt siedem sekund rozpocznie się ciąg wydarzeń, który doprowadzi do dramatycznego i spektakularnego końca kariery Milvariosa z Tourlossen, mistrza królewskiej muzyki. W innej części pałacu wyłonił się maleńki problem, który potencjalnie mógł zepsuć uroczystość znacznie bardziej niż zerwane struny czy zgubione takty. Apartament dla nowożeńców urządzono w wieży z widokiem na port. Z budynku usunięto wszystkich służących, strażników i dworzan, a wstęp do niego był pilnie strzeżony. Wszystko po to, aby zagwarantować Senterri i Cosserenowi, że ta noc będzie należała do nich i tylko do nich. Wicehrabia Cosseren miał typ urody, który młode kobiety przyprawia o omdlenie. Pochodził z zamożnej rodziny, więc zajmował się głównie jazdą konną, polowaniem i doskonaleniem się we władaniu różnymi rodzajami broni uważanej za odpowiednią dla szlachcica. Większość dworzan sądziła jednakże, że najpewniej zapomniał stanąć w kolejce do okienka, w którym rozdawano zdrowy rozsądek. Zbyt głupi, aby żywić jakieś ambicje, był w pewien sposób atrakcyjny, przynajmniej dla cesarza. Jeśli chodziło o księżniczkę Senterri, sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Siedziała naga na olbrzymim małżeńskim łożu, obejmując ramionami kolana i szlochając, zasłonięta welonem ciemnych włosów. - Nigdy, nigdy nie zostałem tak znieważony! - mamrotał Cosseren, zawiązując troczki koszuli. - Nie jesteś dziewicą! Znam dziewice, brałem je do łóżka tuzinami, nie ma nic, czego mógłbym się jeszcze o nich dowiedzieć. A... a ty straciłaś cnotę pewnie z jakimś prostackim handlarzem niewolników! - Mój panie, proszę, posłuchaj! - błagała Senterri. - On był moim wybawcą, a nie handlarzem. - Handlarz, wybawca, co za różnica? Zostałaś zhańbiona przez jakiegoś prostaka o niskim pochodzeniu. - On był szlachcicem. - Szlachcicem! Zwykłego chudopachołka można nazwać szlachcicem. Gdzie leżą posiadłości jego rodziny? Strona 19 - Pochodzi ze Scalticaru Północnego... - W dodatku cudzoziemiec! Idę. I jestem pewny, że twój ojciec z zainteresowaniem posłucha o kłamstwach dotyczących twego, hm, „nietkniętego" stanu. Cosseren zamaszyście ruszył ku drzwiom, otworzył je i zatrzasnął głośno za sobą. Pokonał tylko dwanaście stopni, gdy coś poruszyło się w cieniu łukowatej ściany i jednym ciosem powaliło go na kamienną podłogę. Ocknął się i zobaczył bardzo bladą twarz. Ta istota miała oczy migoczące niebieskawym blaskiem, a usta lekko otwarte w płytkim uśmiechu. Cosseren odniósł niejasne wrażenie, że to kobieta. Życzył sobie bardzo, żeby przestała się uśmiechać, bo odsłaniała przy tym górne kły, trzy razy dłuższe, niż być powinny i lśniące delikatnie. Chociaż była drobnej budowy, trzymała Cosserena za gardło w powietrzu, na wyciągniętym ramieniu, jedną ręką. Młody wicehrabia zerknął w dół. Dziedziniec był co najmniej trzydzieści metrów poniżej. Patrolowali go strażnicy, ale żaden nawet nie spojrzał w górę. - Senterri, moja przyjaciółka, jest zdenerwowana - oznajmiła jedwabistym szeptem kobieta-demon. - To twoja wina. - Kim... jesteś? - wydusił z siebie Cosseren. Poczuł odór pleśni i gnijącego mięsa. - Jestem bardzo zła. Senterri była miła dla mnie. Ty ją zraniłeś. - Hryyyymmmgh - gwałtownie zadławił się Cosseren w odpowiedzi, gdy uścisk na jego gardle nagle się wzmocnił. - Domyślasz się, że jestem silniejsza od ciebie? - Gnnng. - Nie puszczę cię. Tylko ostrzegam na przyszłość. Ale... - Bggne? - Ale jeśli nie wrócisz do Senterri na kolanach, nie przeprosisz jej i nie będziesz się z nią kochał, wtedy... - Gennng? - Rozerwę ci gardło. Wypiję krew. Będziesz umierać długo. Twoich zwłok nigdy nikt nie znajdzie. Senterri będzie szczęśliwą wdową. Tuż za zakrętem stała Senterri. Osłonięta jedynie długimi włosami, cała we łzach, zamierzała pobiec za Cosserenem i błagać, by nie hańbił jej przed ojcem. Teraz było jasne, że jej potężna przyjaciółka zastosowała bardziej przekonującą metodę niż Strona 20 błaganie. Dziwna istota wciągnęła Cosserena z powrotem przez okno i puściła. - Wracaj do Senterri - powiedziała strasznym, jedwabistym głosem. - Jeśli nie wrócisz, ja wrócę. Senterri będzie smutna, wrócę. Senterri będzie zdenerwowana, wrócę. Nie przeprosisz jej, wrócę. Nie zechcesz się z nią kochać, wrócę. Dla ciebie będzie bardzo, bardzo niedobrze, jeśli wrócę. Rzuciwszy okiem na muzykantów, Milvarios dyskretnie skrzywił się z pogardą. Mimo pięknych kostiumów, jakie dostali, wciąż wyglądali dość niechlujnie. Niektórzy sprawiali wrażenie wręcz pijanych. Na szczęście nie pozostawił niczego losowi i wybrał tych grajków ze względu na ich umiejętność grania nawet w stanie upojenia... Pewnego dnia zapobiegliwość wyniesie go do rangi seneszala pałacu cesarskiego, był tego zupełnie pewien. Nie wiedzieć czemu jego uwagę przyciągnął mężczyzna grający na lirze. Był wysoki, miał schludną czarną brodę, kręcone włosy, brązowe oczy i długie, szczupłe palce. Mógłby być jakieś trzydzieści kilo szczuplejszym sobowtórem Milvariosa. Podniósł wzrok i uporczywie wbił go w mistrza królewskiej muzyki. Nagle w jego oczach pojawiło się coś niepokojącego. - Odniósł pan dziś wielki triumf - usłyszał Milvarios. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z kobietą starszą od siebie o jakieś dziesięć lat. Pozostali dworzanie i dyplomaci traktowali ją jak powietrze, ale Milvarios miał nieco inną motywację niż pozostali. Nadskakując niemłodej damie z pałacowego towarzystwa, wyrabiał sobie u ludzi dobrą opinię. - Pani Arrikin, ten triumf zawdzięczamy tylko pani wspaniałej obecności - odpowiedział, kłaniając się i całując jej dłoń. Wdowa, jej córka wkrótce wyjdzie za mąż, wyda gigantyczne ilości złota na wesele, chcąc zrobić wrażenie na dworze, jej nieboszczyk mąż zarobił fortunę, spekulując towarami transportowanymi karawanami wielbłądów i kupił sobie szlachectwo, przemknęło mu przez głowę. - Cesarz może sobie z pewnością pozwolić na wszystko co najlepsze. - Dama Arrikin wskazała wachlarzem na muzykantów. - Słyszałem, że pani najukochańsza córka ma wyjść za mąż w przyszłym miesiącu. Musi pani uważać, aby nie zaćmić tego wspaniałego wydarzenia, wie pani, jaka jest kara za taką nielojalność.