9208
Szczegóły |
Tytuł |
9208 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9208 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9208 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9208 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot
Niebia�ski McDonald�s
Czasy si� zmieniaj�, a my wraz z nimi. Dotyczy to tak�e powiedze�. Je�li jednak zamiast zwyczajowego �smacznego�, zaczynamy posi�ek od �niech nas B�g chroni przed mutacjami�, a w miejsce zwrotu �czu� niebo w g�bie� - m�wimy �obym nie musia� je��, znaczy to niechybnie, �e zmiany zasz�y ju� bardzo daleko. Czeg� jednak mo�emy si� spodziewa�, gdy morale ludzko�ci tak cz�sto ku�tyka w tyle za post�pem naukowym. A w dodatku, gdy czarne charaktery wezm� sprawy w swoje r�ce, to ju� tylko cud mo�e nas uratowa�. Na szcz�cie cuda jeszcze si� zdarzaj�.
Le��ca przed nim bu�ka z wygl�du nie chcia�a by� niczym wi�cej ni� ko�skim bobkiem rozgniecionym przez nosoro�ca - smakowa�a te� nie lepiej. Charka�a po raz setny kl�� w �ywy kamie� rz�d Jej Kr�lewskiej Mo�ci, kt�ry, w ramach zalecanych przez Komisj� Europejsk� oszcz�dno�ci, przede wszystkim obci�� stypendia, tak �e takich jak on ubogich doktorant�w z kraju nad Wis�� sta� by�o na lunch jedynie w �restauracjach� McDonald�s. Tylko w soboty m�g� szarpn�� si� na kuraka w KFC. Co prawda Evans obiecywa� podwy�k�, ale, przynajmniej na razie, na obietnicach si� ko�czy�o. �No wiesz, te trudno�ci bud�etowe� - powtarza�, gdy Jacek indagowa� o dodatek do stypendium. Nie przeszkadza�o to profesorkowi samemu wyci�ga� z instytutu tyle, �e na obiady udawa� si� do ekskluzywnych steakhous�w, gdzie zwykle za�erali si� jagni�cini� w sosie pieprzowym co bardziej forsia�ci biznesmeni i co cwa�si gie�dowi kanciarze.
Jacek spojrza� z niech�ci� na rozgniecionego hamburgera, nawet z pozor�w nie przypominaj�cego apetycznej sezamkowej bu�eczki z kotletem przek�adanym warzywami, kt�ra bezczelnie widnia�a na reklamie wisz�cej nad lad� dystrybucyjn�, mieni�c si� wszystkimi kolorami t�czy. Z dwojga z�ego wola� Burger Kinga, ale najbli�szy by� przy Hampton Road, trzy przystanki b��kitn� lini�; nie mia� tyle czasu, na lunch przys�ugiwa�o p� godziny, potem musia� z powrotem dyma� do laboratorium. Profesor Andrew Evans nie znosi� niepunktualnych stypendyst�w, takim w og�le nie obiecywa� podwy�ki, nawet wirtualnej.
- Hej, brachu, dasz posiedzie�? - us�ysza�. Podni�s� wzrok i zobaczy� chuderlawego Jamajczyka w obowi�zkowej rastafaria�skiej fryzurze i r�wnie obowi�zkowej sk�rzanej kurtce z naszytymi pacyfami. Jamajczyk przymierza� si� do miejsca po drugiej stronie jego stolika. S�dz�c z akcentu, by� ze wschodniego Londynu, najpewniej East Endu.
- Siadaj. - Charka�a wzruszy� ramionami. - To wolny kraj.
Jamajczyk klapn�� na krzese�ko, z ha�asem stawiaj�c na stoliku tac� ze spy��.
- Mo�e i wolny, ale we w�adzy szatana - zauwa�y�, odwijaj�c z papieru swojego zgniecionego bobka. - Powiadam ci, brachu, On miesza we wszystkim. Na przyk�ad nie uwa�asz, �e to �arcie tutaj jest coraz gorsze? Niekt�rzy m�wi�, �e daj� coraz wi�cej trocin i m�czki rybnej, ale ja wiem swoje. - Nachyli� si� ku niemu i kontynuowa� konspiracyjnym szeptem. - To przez t� zmutowan� w Stanach soj�, pchaj� tego coraz wi�cej, do wszystkiego. Zobaczysz, nied�ugo pokr�ci nam geny od tego zmutowanego �arcia i wyrosn� nam drugie kutasy. Albo znikn� te, co ju� mamy! - Przewr�ci� dramatycznie oczyma, �yskaj�c dziko bia�kami, a jego czarna g�ba wykrzywi�a si� niczym w ataku epilepsji.
Po czym, po wyg�oszeniu tego expose, wbi� bia�e z�biska w bu�k�, odrywaj�c pierwszy k�s.
- To po co to jesz, skoro tak s�dzisz? - spyta� Jacek, odstawiaj�c col� i machinalnie si�gaj�c po frytki. Cienkie, prawie przezroczyste (z jakich ziemniak�w oni to robi�?) przypomina�y bia�e d�d�ownice zapieczone w prostok�tnych foremkach - wzdrygn�� si� i odsun�� ze wstr�tem tac�.
Jamajczyk obserwowa� go z u�miechem, nie przerywaj�c poch�aniania swej porcji.
- A co mam robi�, wpierdziela� psie g�wno? - odpar�, wci�� z pe�nymi ustami. - Poza tym drugi kutas mo�e si� przyda�, jakby przysz�o posun�� jaki� fajny dublet... Co, nie smakuj�? To mo�e ja...
Nie czekaj�c na pozwolenie, z�apa� za jego frytki i wpakowa� sobie ca�� gar�� do g�by. �u� je pracowicie, ca�y rozpromieniony, a �ciekaj�cy t�uszcz zdobi� jego wypiel�gnowan� grungow� br�dk� ciekawymi esami-floresami. Charka�a z trudem powstrzyma� md�o�ci.
- Musz� do toalety! - wykrztusi�, zerwa� si� i zacz�� przepycha� przez japo�sk� wycieczk� w kierunku kibli. Pokr�cony rastafarianin nie do ko�ca b��dzi�, po instytucie kr��y�y od pewnego czasu plotki o firmach importuj�cych na Wyspy zakazan� prawem, zmodyfikowan� genetycznie �ywno��. M�wi� mu o tym nawet profesor Evans - pono� ostatnio w�adze otrzyma�y jaki� powa�nie wygl�daj�cy donos i nied�ugo zrobi� nalot na jedn� z podejrzanych sieci handlowych. No i pod�� jako�� paszy serwowanej w fast foodach najpro�ciej wyt�umaczy� genetycznie zmodyfikowanymi, a zatem i tanimi dodatkami...
Poczu�, �e szurn�� nog� po czym� ma�ym i p�askim. Schyli� si� i podni�s� z pod�ogi zgubion� przez kogo� kart� kredytow�, Vise Classic, opiewaj�c� na nazwisko Claya Studda. Przez chwil� odczu� diabelsk� pokus�, aby oddali� si� czym pr�dzej do najbli�szej restauracji i nawpycha� jagni�ciny na koszt pana Studda, ale z westchnieniem odp�dzi� t� lub� wizj� - w�a�ciciel pewnie zd��y� ju� zastrzec kart�, i Jacek zamiast smakowitego jad�a dosta�by areszt, potem proces za pr�b� pos�ugiwania si� cudz� kart� kredytow�, minimum trzy lata odsiadki, a po zwolnieniu wydalenie ze Zjednoczonego Kr�lestwa... �egnaj, doktoracie i spokojna emeryturo! Zadr�a�, przej�ty nag�� groz�... Lepiej ju� odda�, mo�e facet odpali par� funt�w znale�nego?
Rozgl�da� si� uwa�nie, usi�uj�c wy�owi� z t�umu kogo�, kto cho� z grubsza m�g�by by� Clayem Studdem, kiedy raptem wyr�s� przed nim p�katy Japo�czyk, obwieszony jak choinka aparatami fotograficznymi i promiennie u�miechni�ty, sk�oni� si� przed nim ceremonialnie, po czym z�apa� za dyndaj�c� na piersi kamer� Canona z gigantycznym fleszem i pstrykn�� mu zdj�cie. Jackowi, mimowolnie wgapionemu w obiektyw, poja�nia�o, a potem pociemnia�o w oczach. Ca�kowicie o�lepiony, post�pi� par� krok�w przed siebie, wymaca� jakie� drzwi, kt�re ust�pi�y od lekkiego pchni�cia. Desperacko mruga� oczyma, ale wci�� nic nie widzia� spoza mrowia czarnych plam. Odruchowo post�pi� jeszcze par� krok�w, wyci�gni�tymi r�koma wymaca� przed sob� jak�� �cian�, by� najwidoczniej w za�omie korytarza, skr�ci� w lewo, potem w prawo, wreszcie zary� nosem w kolejne odrzwia. Troch� ju� zaczyna� widzie�, ale wci�� wirowa� mu przed oczyma r�j czarnych p�atk�w - zacisn�� powieki, wymaca� klamk� i pchn�� drzwi.
Zrazu, kiedy ju� otworzy� oczy, nie zauwa�y� nic podejrzanego. McDonald�s jak McDonald�s, wszystkie te paszarnie s� do siebie podobne, cz�sto mu si� zdarza�o zapomnie�, czy siedzi w tej przy Carnaby Street czy przy King Cross... Zreszt�, wci�� mia� k�opoty ze wzrokiem. Przez chwil� rozgl�da� si� desperacko w poszukiwaniu Jamajczyka, ale nigdzie nie widzia� jego obfitych dred�w, pewnie Kuty As wchrzani� jego porcj� i da� nog�. Na tyle si� zda�a jego gadka o zmutowanym szajsie dawanym tu do jedzenia...
Charka�a westchn�� ci�ko; znowu cwany wyspiarz przerobi� go, naiwnego S�owianina, na rzadko. Post�pi� par� krok�w i opad� na pierwsze z brzegu puste krzes�o. Usi�owa� oprze� si� o blat stolika, ale �okie� opad� bezw�adnie w d� i waln�� si� w kolano. Dopiero teraz uwa�nie przyjrza� si� stolikowi - nigdy jeszcze nie widzia� czego� takiego: blat mia� z przodu wielkie, p�okr�g�e wyci�cie, jakby z my�l� o jakim� monstrualnym grubasie. Tak�e z krzese�kiem by�o co� nie tak, Jacek mia� wra�enie, jakby siedzia� na sedesie. Wsta� i obejrza� siedzenie; rzeczywi�cie, z ty�u by�o g��boko wyci�te, owalnie, na kszta�t muszli klozetowej, tak jakby z przeznaczeniem dla osobnika obdarzonego niezgorszym ogonem. Jacek, nie wierz�c w�asnym oczom, pomaca� siedzenie - dziura by�a i wcale nie chcia�a znikn��.
- E, ty, spadaj st�d! - us�ysza� za plecami. - Chudzi bezogonia�ci maj� sektor na pierwszym pi�trze.
Odwr�ci� si� powoli, czuj�c instynktownie, �e lepiej nie wykonywa� zbyt gwa�townych gest�w. Za nim nie tyle sta�, co raczej falowa� kr�py, p�katy osobnik odziany w co� na kszta�t pow��czystego czarnego kimona. Pyzate, obros�e t�uszczem i nieco �winiowate w wyrazie oblicze wydyma�o si� i kurczy�o, w takt nerwowych ruch�w ust, co� chyba gor�czkowo prze�uwaj�cych. Lecz prawdziwie imponuj�ce wra�enie czyni� jego brzuch - a w�a�ciwie zesp� sp�cznia�ych bu�, mrowi�cych si� pod aksamitem kimona i dygoc�cych gwa�townie w takt urywanego oddechu grubasa. Ten machn�� t�u�ciutk� r�czk�, wskazuj�c gdzie� w d� i na lewo.
- Tam! - wysapa�. - Tam id�.
Charka�a spojrza� we wskazanym kierunku i dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e to na pewno nie jest lokal przy Carnaby Street czy King Cross. To by� jaki� McDonald�s gigant, istny mamut, z�o�ony z siedmiu pi�trowo u�o�onych taras�w, pn�cych si� ku ogromnemu, przeszklonemu dachowi, w kt�rych mrowi�o si�, z trudem mijaj�c w w�skich przej�ciach, co najmniej kilka tysi�cy klient�w. �rodkiem bieg�o kilkadziesi�t szklanych rur z windami, bez ustanku kr���cymi mi�dzy pi�trami i wyrzucaj�cymi grupki zg�odnia�ych klient�w, natychmiast ustawiaj�cych si� w d�ugich kolejkach przed ladami dystrybucyjnymi. Jacek patrzy� na to wszystko w niemym zadziwieniu. Ten lokal wygl�da� na wi�kszy ni� niejedna hala sportowa. Musieli to zbudowa� ca�kiem niedawno, nigdy tu przedtem nie by�.
Wci�� kompletnie zd�bia�y, spojrza� znowu na grubasa, kt�ry bez kr�pacji wpakowa� si� na jego miejsce. Po�y kimona opada�y co prawda do ziemi, ale Jacek nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e spod sukna b�ysn�� na chwil� gruby ogon pokryty rzadk� szczecin�. Grubas plasn�� w palce i jak spod ziemi wyr�s� dla odmiany chudy jak tyka cz�owiek w uniformie McDonaWsa, targaj�c wielk� tac� zawalon� istn� fur� hamburger�w i torebek z frytkami. Samej coli by�y trzy maksikub�y. Charka�a odnotowa� mimochodem, �e pos�ugacz mia� d�onie obro�ni�te czarnym nawet nie w�osiem, co wr�cz futrem, a i jego g�ba wygl�da�a jako� dziwnie - z ciemnym, wyj�tkowo intensywnym zarostem, si�gaj�cym nie tylko policzk�w, ale i niskiego, wypuk�ego czo�a...
- Po co si� gapi, idzie do swojego sektora - warkn�� grubas, z niezwyk�� wprost szybko�ci� �api�c za pierwszego z brzegu hamburgera i zr�cznie wy�uskuj�c go z papieru. Otworzy� usta i jednym, wyra�nie wytrenowanym ruchem wepchn�� ca�� bu�� w g��b otworu g�bowego, r�owego i pe�nego �liny, jak u niemowlaka. Zamkn�� przy tym oczy, oddaj�c si� nieskrywanej rozkoszy. Charka�a znowu poczu�, �e ma md�o�ci - cofn�� si� par� krok�w, rozpaczliwie rozgl�daj�c za toalet�.
Dopiero teraz zauwa�y�, �e przypadek grubasa nie by� bynajmniej odosobniony. Ca�y sektor, na co najmniej dwie�cie stolik�w, wype�niali osobnicy o podobnie monstrualnych rozmiarach, ubrani w kolorowe, pow��czyste kimona. Jacek by� teraz pewien, �e za wieloma wlok�y si� ow�osione chwosty. Kilku z nich, kt�rym wida� jego wgapianie si� nie przypad�o do gustu, odwzajemni�o si� niech�tnym spojrzeniem, ten i �w chrz�kn�� ostrzegawczo znad swego stosu hamburger�w. Jacek pomy�la�, �e chyba by�oby lepiej oddali� si� na bezpieczny dystans, poszed� wi�c w kierunku pomostu wiod�cego do szklanej tuby windy. Gdy by� tu� przy wej�ciu, nadje�d�aj�ca kabina zatrzyma�a si� i wypad�o z niej trzech owini�tych w kimona grubas�w, kt�rzy pok�usowali w kierunku dystrybutor�w; ledwo zd��y� si� odsun��, tak gnali.
- Eeee, wsiadasz paaan czy nieee... - zapyta� becz�cym g�osem go��, kt�ry zosta� w kabinie. Jacek machinalnie wsiad� do windy.
- Kt���reee? - zam�cza� znowu facet. Dziwnie wygl�da�, poro�ni�ty bia��, sk��bion� szczecin�. No i ten wyraz twarzy... muflonowaty.
- Na pierwsze - odpar� bezwiednie. Nie mia� zielonego poj�cia, czego m�g�by tam szuka�.
Muflonowaty osobnik wcisn�� za niego odpowiedni przycisk.
- Tooo dobrzeee, booo jaaa naaa druugieee... - Winda run�a w d� z piorunuj�c� szybko�ci�, a� Jacek poczu�, jak �o��dek w�druje mu do gard�a. Na drugim muflonowaty wysiad�, mecz�c co� na po�egnanie, a winda zjecha�a na pierwsze pi�tro. Jacek, czuj�c si� coraz dziwaczniej, wyszed� z kabiny - kursowanie w k�ko do g�ry i na d� nic mu nie da. Wci�� skonsternowany, oddali� si� w stron� poziomu widniej�cego u kra�ca pomostu.
Zape�niaj�cy go konsumenci wygl�dali jeszcze dziwaczniej ni� prosiakowate grubasy. Jacek ze zdumieniem wyba�uszy� ga�y na osobnika, kt�ry dra�owa� z tac� w jego kierunku, rozgl�daj�c si� za wolnym miejscem. Do jego linii nie mo�na by�o mie� wi�kszych zastrze�e�, za to z twarz� dzia�a si� rzecz przera�aj�ca - z lewej strony wyrasta�a monstrualna bulwa, na kt�rej dostrzeg� ca�kiem wyra�nie ukszta�towane usta, nos i jedno oko, na razie przymkni�te; wygl�da�o to tak, jakby facetowi na lewym policzku wyrasta�a, cholera wie po co, druga facjata. Dwug�owiec usiad� wreszcie przy wolnym stoliku i si�gn�� po col�. Wtedy oko twarzy z naro�li otworzy�o si� gwa�townie i �ypn�o podejrzliwie w stron� wgapionego Charka�y, kt�ry, zak�opotany, odwr�ci� wzrok.
Nie by� to dobry pomys�, gdy� tym razem spojrza� prosto na osobnika z twarzoczaszk� ca�kowicie ju� rozszczepion�, na dwie cz�ci podzieli�a si� nawet puszka m�zgowa. Osobnik po�ywia� si�, obiema r�kami podaj�c k�sy do dwojga ust, otwieraj�cych si� r�wnocze�nie, jak na komend�. Na obu twarzach widnia� te� identyczny wyraz obrzydzenia, gdy z wyra�nym brakiem bodaj �ladu apetytu nadgryza�y serwowane hamburgery.
Jacek zamkn�� oczy i natychmiast zapragn�� si� przebudzi�. I cho� zacisn�� je a� do b�lu i odczeka� zda si� niesko�czenie d�ug� chwil�, gdy na pr�b� odemkn�� prawe oko, przekona� si�, �e wci�� tkwi w tym �nie - czy cokolwiek to by�o. Nagle poczu� na plecach czyje� serdeczne klepni�cie.
- Gapa jak zwykle - us�ysza� weso�y g�os. - Mia�e� czeka� w jeden B, a nie D, zawrotku! Oczywi�cie wiedzia�em, �e ci si� popierdzieli i poleziesz tutaj...
Charka�a odwr�ci� si� i zobaczy� przed sob� niskiego, za�ywnego osobnika bez widocznych deformacji, za to �ysiej�cego i ze �mieszn�, rozwichrzon� br�dk�-lenin�wk�. Zreszt� i z facjaty go�� przypomina� wodza Wielkiej Proletariackiej. Pod pach� dzier�y� spory, prostok�tny pakunek owini�ty szarym papierem... kt�ry, nie zwlekaj�c, wr�czy� zdumionemu Jackowi.
- Profesor dosta� cholery, obieca�e� ju� dwa dni temu, �e sprawdzisz poziom promieniowania w tym teleporcie... Wiesz, jak staremu zale�y na jak najszybszym wdro�eniu, a bez twojej ekspertyzy do niemo�liwe. Tak �e, dzi�bek, zasuwaj z testami, bo profesor czeka jutro na wst�pny raport.
Jacek usi�owa� co� powiedzie�, wyt�umaczy�, �e chodzi o kogo� innego, ale nie m�g� wykrztusi� bodaj sylaby. W ustach mia� sucho, pr�bowa� prze�kn�� �lin�, ale pseudo-Lenin wcale nie czeka� na jego wyja�nienia, tylko okr�ci� si� jak fryga i pogna� do najbli�szej windy. Charka�a zosta� sam, po�r�d t�umu sm�tnych dwug�owc�w, z tajemnicz� paczk� w r�kach.
W�a�ciwie nie tak tajemnicz� - pod papierem wyczuwa� jakie� listwy, rurki, prostopad�o�cienne modu�y. Mog�o chodzi� o jakie� urz�dzenie do szybkiego monta�u na kwadratowej podstawie. Sta� tak, zupe�nie zg�upia�y, czuj�c coraz bardziej niech�tne spojrzenia dwug�owc�w, najwyra�niej zazdroszcz�cych mu jego pojedynczo�ci. Chyba trzeba si� st�d wynosi�, pomy�la� i rozejrza� si�, zastanawiaj�c, gdzie m�g�by wcisn�� t� idiotyczn� i na kij mu potrzebn� paczk�. Jedynym sensownym miejscem wyda� mu si� pojemnik na resztki, stoj�cy przy �cianie. Porwa� ze sto�u jak�� pozostawion� tac� i oddali� si� w jego kierunku - tak jak przypuszcza�, pojemnik odstawa� od �ciany na tyle, �e da�o si� tam wcisn�� pakunek, co te� Charka�a niezw�ocznie uczyni�, modl�c si� w duchu, aby nikt go na tym nie przy�apa�; ani chybi zosta�by wtedy wzi�ty za terroryst� i �adne t�umaczenia by mu nie pomog�y.
Nikt go na szcz�cie nie przydyba� i Jacek czym pr�dzej oddali� si� z miejsca przest�pstwa. Najch�tniej wyni�s�by si� z tego cholernego McDonalds�a, ale jak? Mo�e tak, jak przyszed�? Co prawda my�l o powrocie na poziom �winiakowatych grubas�w nie napawa�a go entuzjazmem, ale uzna�, �e nie ma wyj�cia. Wsiad� do windy, w kt�rej ju� siedzia�o dw�ch milkliwych typ�w pokrytych �usk�, wysiad� na si�dmym pi�trze, min�� rz�dy grubas�w �paj�cych �apczywie swoje hamburgery i stan�� bezradny przed �cian�, z kt�rej, jak mniema�, poprzednio wyszed�. Widnia�o w niej dwoje drzwi, bez �adnych oznacze�. Z kt�rych w�a�ciwie wyszed�?
Na los szcz�cia, Baltazarze - pomy�la�, zamkn�� oczy i wyci�gn�� przed siebie r�ce. W tym momencie kto� go z ty�u potr�ci�, pewnie jaki� grubas spiesz�cy do dystrybutora; Charka�a zakoleba� si� i odruchowo post�pi� do przodu. Trafi� na �cian�, w kt�rej wymaca� kawa�ek framugi - drzwi nie opiera�y si�, wszed� do jakiego� korytarza, po paru krokach skr�ci� w prawo, potem w lewo...
Po Jamajczyku, oczywi�cie, nie by�o nawet �ladu, je�li nie liczy� g�ry zmi�tego papieru na pozostawionej tacy. Jacek usiad� ci�ko na swoim dawnym miejscu - ci�gle czu� sucho�� w ustach i ch�tnie napi�by si� coli, ale zacny rastafarianin wszystko wy��opa� tudzie� skonsumowa�. Pewnie te swoje gadki o zmutowanym jedzeniu wstawia� te� innym klientom, aby obrzydzi� im �arcie, kt�re sam potem wtrz�cha�. Jacek pokr�ci� z rezygnacj� g�ow�, mimowolnie zerkaj�c na zegar wisz�cy na �cianie lokalu. By�o ju� p� do pierwszej, dawno po jego przerwie na lunch. Cholera, a Evans tyle tru� o punktualno�ci...
Zerwa� si� gwa�townie i pobieg� do wyj�cia, ale raptem przystan��, klepi�c si� w czo�o, jakby w ten spos�b m�g� pozby� si� zalegaj�cego wewn�trz czaszki tumanu. Do licha, gdzie ja w�a�ciwie by�em na tym lunchu?
Sta� w otwartych drzwiach furgonetki ozdobionej du�ym emblematem uniwersytetu oraz napisem �laboratorium biochemiczne� na ka�dej burcie. Jego wzrok b��ka� si� po szarych �cianach magazyn�w urozmaiconych jedynie rz�dami zakurzonych okienek. Trudno powiedzie�, aby dzielnica zosta�a zniszczona czy zaniedbana, lecz dla ka�dego by�o jasne, �e okres jej prosperity dawno si� ju� sko�czy�. Kiedy� towary transportowane poblisk� rzek� pi�trzy�y si� pod dachy, ale teraz tylko przywiewana stamt�d wo� mu�u przypomina�a lepsze czasy. Nawet przechodni�w niewielu by�o wida�.
Bolesny j�k z g��bi wozu sprawi�, �e mimo woli obr�ci� g�ow�. Siedz�cy wok� niewielkiego monitora trzej m�czy�ni z du�ym zaanga�owaniem �ledzili poczynania obu dru�yn. Stanowili ha�a�liwy dow�d na to, �e dla wyspiarzy rugby by�o, jest i b�dzie najwa�niejszym sportem. Ciekawe, �e teraz wszyscy trzej, na czele z profesorem Evansem, porozumiewali si� mi�dzy sob� okrzykami i zwrotami, kt�re dla Jacka by�y ca�kowicie niezrozumia�e.
Zerkn�� na zegarek, potem zeskoczy� na bruk i przeszed� do stoj�cej po s�siedzku furgonetki policyjnej. Podczas dzisiejszej akcji pe�ni�a ona rol� punktu dowodzenia. O dziwo, w �rodku na �adnym z monitor�w faceci w majtkach nie uganiali si� za jajowat� pi�k�.
- Witamy na pok�adzie, doktorku. - Porucznik Bell machn�� d�oni� ku kilku osobom skupionym wok� kapitana Shatterhanda. - Wygl�da, �e zaraz zacznie si� nalot.
Klepni�ciem w rami� zach�ci� Jacka do wej�cia, a sam, porozumiewawczo �ypi�c okiem, zaci�gn�� si� ukrytym w d�oni papierosem. M�ody m�czyzna zdaj�cy relacj� obdarzy� przybysza zdawkowym skinieniem g�owy. Reszta nawet go nie zauwa�y�a.
- Jak powiedzia�em, obecnie brak jest jakiejkolwiek aktywno�ci, wizualnej, akustycznej czy lokomocyjnej. - S�dz�c z andron�w, jakie pl�t�, m�odzieniec by� aplikantem i to zaraz po szkole policyjnej. - Ostatnia ci�ar�wka, ich typowa granatowa ch�odnia, wjecha�a do magazynu trzydzie�ci dwie minuty temu. Raporty z poprzednich dni tak�e informowa�y, �e ko�o po�udnia ruch w magazynie zamiera.
Kapitan, szczup�y m�czyzna, mimo do�� m�odego wieku, mia� siwe w�osy. Ca�kiem mo�liwe, �e cz�sto musia� wys�uchiwa� podobnie �fachowych� sprawozda�. Gdy aplikant sko�czy�, z impetem obr�ci� si� w fotelu, pokazuj�c, �e nadal jest energicznym cz�owiekiem.
- Kto to? - warkn��, wskazuj�c na Jacka.
Zanim ten zd��y� u�o�y� odpowied�, z ty�u odezwa� si� Bell.
- Nasza grupa wsparcia z uniwerku. - Porucznik klepn�� Charka�� po ramieniu. - B�d� nas reanimowa�, je�li przez nieszcz�liwy zbieg okoliczno�ci po�kniemy zmutowanego hamburgera...
Wszyscy si� roze�mieli, ��cznie z kapitanem, kt�ry na koniec przesun�� mikrofon z pulpitu w swoj� stron�.
- Homer, podje�d�aj.
Z pewno�ci� dwie kamery filmowa�y otoczenie z radiowoz�w, dwie inne musiano zainstalowa� gdzie� w terenie, ostatni�, s�dz�c z lekkich podryg�w, kto� trzyma� w r�ku. Z niej to dokonano teraz �adnego najazdu na fronton du�ego magazynu z napisem �World Food� na �cianie. Pod rozsuwane wrota w�a�nie zaje�d�a� radiow�z, z kt�rego po chwili wysiad� m�czyzna w prochowcu, pewnie �w wspomniany Homer. Dziarskim krokiem przeszed� do mniejszych drzwi s�siaduj�cych z wrotami i wdusi� klawisz domofonu. D�u�sz� chwil� deliberowa� z niewidocznym rozm�wc�, potem wr�ci� do radiowozu.
- Mia� pan racj�, kapitanie - dobieg�o z g�o�nika. - Facet przyj�� do wiadomo�ci, �e mamy nakaz rewizji, ale bez kogo� ze swojej centrali nas nie wpu�ci. A tak w og�le twierdzi, �e magazyn od tygodnia jest nieczynny z powodu awarii ch�odni i w �rodku nic nie ma.
- ��e - mrukn�� kapitan.
- Jasne. - G�os Homera zdradza�, �e ju� niejedno w �yciu widzia� i s�ysza�. - Idziemy na chama?
Shatterhand obliza� wargi, nadaj�c swojej twarzy lekko drapie�ny wyraz.
- Uwaga, grupy A i B wchodz� do �rodka. Teraz! - wykrzykn�� ostatni� komend�.
Jacek szybko si� zorientowa�, �e �rodkowy ekran oraz oba z lewej ukazuj� front magazynu, pozosta�e obejmowa�y tylne wej�cie. W�a�ciciel r�cznej kamery bieg� kilka metr�w za czw�rk� nios�c� spory taran. Jego wyprofilowany, wzmocniony koniec celowa� w niewielkie drzwi, spod kt�rych wcze�niej odprawiono z kwitkiem Homera. Kamera z radiowozu, filmuj�ca z boku, pokazywa�a, �e szturmuj�ca czw�rka biegnie naprawd� szybko.
- Ale przypieprz�... - szepn�� kto�, lecz zaraz uci��.
Us�yszeli trzask, powierzchnia drzwi wyra�nie ugi�a
si�, a potem niczym dobrze napi�ta sk�ra b�bna z impetem odrzuci�a szturmowc�w. Nie spodziewali si� tego. Mimo swoich kombinezon�w i kask�w, potykaj�c si� i wywracaj�c, potoczyli si� po bruku jak rozsypane ul�ga�ki. Rzut oka w bok upewni� Jacka, �e tym z ty�u nie posz�o lepiej.
- O �esz ty - powiedzia� Bell i, ju� nie kryj�c si�, wsadzi� papierosa do ust.
Kapitan nachyli� si� nad mikrofonem.
- Saperzy, zezwalam na u�ycie �adunk�w - oznajmi� niemal pieszczotliwym g�osem.
Niewielki facet wyskoczy� zza kadru i pochylony, niczym pod ostrza�em, dopad� drzwi. Ko�o zamka przyklei� niekszta�tn� bry�k�, co� w ni� wetkn��, a potem, podobnie pochylony, odbieg� poza kadr. R�bn�o porz�dnie, a� zdublowany odg�os eksplozji dobieg� ich zar�wno z g�o�nika, jak i z ty�u, od uchylonych drzwiczek furgonetki. Gdy dym si� rozwia�, drzwi magazynu sta�y dalej, niespecjalnie nawet uszkodzone.
- Ogl�da�em plany w archiwum - zabe�kota� aplikant. - To nie jest bunkier...
Tym razem g�os kapitana nie mia� nic z pieszczoty.
- Saperzy, jeszcze raz, ale solidniej - wycedzi� do mikrofonu. - Najwy�ej kupi� sobie nowy kawa�ek �ciany.
Nie musieli. Powt�rka poprzedniej sceny zako�czy�a si� jedynie jeszcze wi�kszym hukiem, lecz drzwi jak sta�y, tak sta�y.
- To musi by� jaki� kamufla�, z tytanu czy kompozyt�w. - Saper si� rozkaszla�. - Mur pewnie jest wzmocniony, a o�cie�nice osadzono na systemie ko�k�w.
Jego komentarz uzupe�nia� obraz z kamer. Jacek nigdy w �yciu nie widzia� tak wielkiej pi�y, jak ta, z kt�r� dwaj szturmowcy w�a�nie podchodzili do opornych odrzwi.
- Teraz wypr�bujemy, co jest wart nasz najnowszy nabytek - us�yszeli ponownie g�os Homera. - Pono� tnie tytan jak mas�o.
Chwil� obserwowali, jak policjanci manipuluj� z pi�� przy zamku. Raptem figurki gliniarzy zacz�y �miesznie podrygiwa�, jakby gibali si� na niewidzialnej hu�tawce, potem odrzuci�o ich na boki, a puszczona samopas pi�a uda�a si� �ladem delikwent�w. Rzadko si� zdarza, �e kto� biegnie na czworakach tak szybko.
- Jasny szlag! - wrzasn�� Homer, kiedy pi�a ko�czy�a sw� tras�, wbijaj�c si� w jeden z policyjnych woz�w.
Szybka wymiana zda� w eterze wyja�ni�a wkr�tce, �e oby�o si� bez ofiar, rzecz jasna nie licz�c samochodu, laptopa Homera oraz spodni kierowcy. Kapitan rozkaza� wstrzyma� szturm i zaprowadzi� porz�dek. Potem odwr�ci� si� do zgromadzonych w furgonetce.
- Czy kto� mo�e mi to wyt�umaczy�? - spyta� cierpko.
Niezr�czn� cisz� przerwa� g�os z ty�u.
- Oczywi�cie, wszystko przez ten wysokog�rski ob�z wytrzyma�o�ciowy.
Wszyscy obr�cili g�owy, aby dojrze� jowialn� sylwetk� profesora Evansa. Kapitan Shatterhand wolno uni�s� si� z krzes�a.
- O czym pan m�wi?
Evans wzruszy� ramionami.
- O tym samym, co pan. O naszych ukochanych rugbistach, kt�rzy w�a�nie przer�n�li puchar. - Podszed� do monitor�w. - O, macie k�opoty...
Mru��c oczy, nachyli� si� nad ekranem - w�a�nie �ci�gano rozer�ni�ty radiow�z. Shatterhand a� si� zagotowa� na ten widok, ale profesor by� szybszy.
- Tam chyba na was czekaj�, nieprawda�? - Pukn�� w szk�o.
Kapitan ju� otwiera� usta, lecz gdy dostrzeg�, co wskazuje palec Evansa, zamkn�� je z k�apni�ciem. Wrota magazynu, dot�d, tak jak i drzwi, zamkni�te na g�ucho, teraz by�y nieco rozsuni�te.
- Kto� chyba robi nas w konia - wyszepta� Bell i cicho zachichota�.
- Do wszystkich grup! - rykn�� Shatterhand do mikrofonu. - Atakowa� du�e wej�cia, saperzy przodem!
Po obu stronach budynku a� zawirowa�o. Szturmowcy dopadli bram pierwsi, zaraz nadbiegli i saperzy. Chwil� odprawiali swoje �hokus-pokus�, potem wszyscy wpadli do �rodka, z przygarbionym Homerem k�usuj�cym na ko�cu w rozpi�tym p�aszczu.
- Kapitanie - zg�osi� si� po chwili. - Tu nikogo nie ma. Chocia� wygl�da, �e magazyn opuszczono w po�piechu. Pewnie dlatego nas przetrzymywano na zewn�trz.
Podobny meldunek z�o�y�a grupa wchodz�ca od ty�u. Shatterhand zab�bni� palcami po pulpicie.
- A co z go�ciem, z kt�rym rozmawia�e�?
- Nigdzie go nie ma. Sprawdzamy, czy nie ma jakich� ukrytych przej��, ale my�l�, �e on siedzia� gdzie� daleko st�d. - Zakaszla�, jako� tak sztucznie. - Mo�ecie sami przyj�� i zobaczy�.
- Doskona�y pomys� - wtr�ci� si� Evans, nagle odzyskuj�c sw�j nienaganny oxfordzki akcent. - Je�li mamy zbada� ich produkty, trudno czyni� to na odleg�o��.
Shatterhand przymkn�� oczy, a potem chrypn�� do mikrofonu:
- Homer, idziemy do was.
Doj�cie do magazynu zaj�o pasa�erom furgonetek nie wi�cej jak pi�� minut. W �rodku istotnie przypomina� supermarket po po�wi�tecznej wyprzeda�y: sterty tekturowych opakowa�, po�amane skrzynki, rz�dy pustych rega��w, no i wsz�dobylska, pa��taj�ca si� pod nogami folia. Na ich spotkanie, powiewaj�c po�ami swego prochowca, wyszed� Homer. Jackowi przypomina� Clinta Eastwooda z p�nych film�w o Brudnym Harrym.
- Za nimi jest grupa B. - Policjant kciukiem wskaza� za siebie, gdzie wi�kszo�� tylnej �ciany zajmowa�y olbrzymie, przesuwane wierzeje. - Tylko nie pytajcie, po co oni przegrodzili ten magazyn.
Shatterhand prychn�� z irytacj�.
- Macie co� jeszcze poza og�lnym bajzlem?
- Nic i nikogo - dobieg�a odpowied�. - A tej idiotycznej bramy stamt�d te� nie mo�na otworzy�.
Na twarz Jacka pad� od sufitu promie� �wiat�a. Id�c jego �ladem, dojrza� za okienkami jasne, niebieszczej�ce niebo - zapowied� �adnego popo�udnia po pochmurnym poranku. Obserwuj�c ta�cz�ce w �wietle drobinki, s�ysza�, jak kapitan spiera si� z Homerem, czy to automat odblokowa� wej�cia, czy te� wstrz�sy od eksplozji. Z boku Evans instruowa� asystent�w, jak ustawi� przeno�n� aparatur�, a ko�o wierzei dw�ch saper�w bez przekonania opukiwa�o �cian�. Pozostali z podobn� flegm� przegl�dali k�ty, ale pomiary wyra�nie pokazywa�y, �e �adnego wi�kszego pomieszczenia nie da si� tu zakamuflowa�.
Jacek, czuj�c si� niepotrzebny, podszed� do panelu widniej�cego na �cianie ko�o podnoszonych wierzei, gdzie jeszcze chwil� temu kapitan piekli� si�, �e nikt z ekipy nie zna si� na zamkach. Istotnie, niewielka p�ytka, opr�cz dw�ch ciemnych teraz kontrolek, posiada�a co� przypominaj�cego dziurk� od klucza. Jacek nachyli� si�, zajrza� do �rodka bez wi�kszego efektu, a p�niej spojrza� pod nogi, gdzie le�a�a du�a wycieraczka. U�miechn�� si� do w�asnych my�li, potem przykucn�� i uni�s� gumowy prostok�t. Pod spodem le�a� klucz - dziwaczny, z�o�ony z dw�ch trzpieni poznaczonych istnym galimatiasem wyci�� i z�bk�w. Jacek spojrza� za siebie, lecz nikt nie zwraca� na niego uwagi. Nie namy�laj�c si� wiele, uni�s� klucz, wsun�� w otw�r i przekr�ci�. Lewa kontrolka rozb�ys�a mlecznym, pulsuj�cym �wiat�em, a wierzeje, szcz�kn�wszy cicho, zacz�y si� podnosi�.
- Niespodzianka! - zawo�a� Jacek, odwracaj�c si�; i wtedy ujrza�, co si� wy�ania zza przegrody.
Istotnie by�a to niespodzianka. Zamiast grupy B zobaczy� kilku m�czyzn z broni� automatyczn� odzianych w zielone uniformy. Za nimi, po�rodku sporego pomieszczenia, kt�re w �aden spos�b nie mog�o by� drug� cz�ci� magazynu, sta�y trzy granatowe ci�ar�wki. Wok� krz�tali si� ludzie, w po�piechu przenosz�cy r�nej wielko�ci pud�a i skrzynki. Najciekawsze, �e zanosili je do opalizuj�cej bramy utkanej z pulsuj�cego, b��kitnego �wiat�a. Jednak Jacek nie mia� czasu na dalsz� obserwacj�. Pod jego nogi z sykiem potoczy�y si� jajowate przedmioty, a najbli�szy z nieznajomych podrzuci� automat i r�bn�� seri�. W tym samym momencie co� wyr�n�o Jacka w bok i rzuci�o o ziemi�. Wpadaj�c mi�dzy kartony, rozpozna� d�ugi prochowiec Homera. Kule zagwizda�y nad nimi i z j�kiem rykoszet�w polecia�y dalej. Granaty, detonuj�c, wyrzuci�y z siebie fontanny dymu, kt�ry momentalnie zakry� okolice wierzei. Z sufitu z brz�kiem sypa�o si� szk�o, gdy wysokoenergetyczne pociski masakrowa�y okienka. Policjanci odpowiadali z rzadka ogniem i nawet marzy� nie mogli, aby sforsowa� przej�cie. Kapitan wrzeszcza� do radia, ale cudem by�oby, gdyby zdo�a� cokolwiek us�ysze�.
- Zobacz! - wrzasn�� Jackowi do ucha Homer, wskazuj�c co� palcem.
Jako jedyni, ukryci za za�omem, mogli co� dojrze� po drugiej stronie. Usi�uj�c zdusi� kaszel, Jacek uni�s� g�ow�. Do �wietlistej bramy w�a�nie wje�d�a�y ci�ar�wki i znika�y, po prostu rozp�ywaj�c si� w powietrzu. Ty�em, ci�gle trzymaj�c policjant�w w szachu, tak�e w stron� �wiat�a wycofywali si� uzbrojeni m�czy�ni. Kiedy prawie ju� tam dotarli, jak na komend�, odrywaj�c z�bami zawleczki, rzucili w ich stron� now� porcj� granat�w. Homer musia� je rozpozna�, gdy� zakl�� szpetnie i pchn�� Jacka w k�t, zarzucaj�c im na g�owy sw�j p�aszcz. Mimo to huk by� og�uszaj�cy, bolesnym kopniakiem wstrz�saj�c ca�ym cia�em.
Kiedy, wci�� otumanieni, unie�li g�owy, dym ju� si� przerzedzi�. Nie mogli mie� �adnych w�tpliwo�ci, �e wszyscy obcy wraz z ci�ar�wkami znikn�li. Co gorsza, znikn�o tak�e ca�e s�siednie pomieszczenie. Za to poprzez pr�g mogli teraz popatrze� na r�wnie ot�pia�e twarze policjant�w z grupy B. Jacek usiad� i, dotykaj�c palcami g�owy, ze zdziwieniem dostrzeg� na nich krew. Homer zerkn�� na niego.
- Wygl�da, �e tu nie tylko o receptur� hamburger�w chodzi, nie s�dzisz? - spyta�, podaj�c mu paczk� z indywidualnym opatrunkiem.
Du�a sala wyk�adowa londy�skiego Muzeum Nauki, jak i ca�y budynek, prezentowa�a udane po��czenie nowoczesno�ci z dziedzictwem epoki wiktoria�skiej. W tej chwili jednak zgromadzonej publiczno�ci nie w g�owie by�o podziwianie urok�w architektury. Uwaga widz�w, g��wnie m�odzie�y, skupiona by�a na odzianej w elegancki tweedowy garnitur postaci profesora Evansa.
- Ludzie od wiek�w drog� krzy�owania staraj� si� wyhodowa� ro�liny i zwierz�ta, kt�re by�yby odporne na choroby, szkodniki czy z�e warunki klimatyczne. Ju� Indianie w Ameryce �rodkowej i Po�udniowej potrafili wyhodowa� r�nobarwne odmiany bawe�ny. Jednak tradycyjne krzy�owanie wymaga wieloletnich zabieg�w. - Evans wspar� r�ce o pulpit, jakby zamierza� wykona� efektowne salto. - Obecnie, dzi�ki in�ynierii genetycznej, przeniesienie po��danych cech jednej ro�liny na drug� mo�e zaj�� zaledwie kilka miesi�cy.
Jacek, leniwie sun�c wzrokiem po sali, raptem dojrza� znajom� twarz porucznika Homera. Trudno by�o przypuszcza�, �e zjawi� si� tu tylko po to, aby wys�ucha� popularnonaukowego odczytu o �ywno�ci transgenicznej. Oparty o jedn� ze zdobionych p�kolumn w�a�nie co� klarowa� stoj�cemu obok starszemu m�czy�nie.
- Royal Society zawsze podkre�la�a konieczno�� utrzymania wysokiej jako�ci procedur oceny ryzyka. Przyk�adowo, ze wzgl�du na niebezpiecze�stwo pojawienia si� silnych alergen�w szczeg�lnej ochrony wymagaj� niemowl�ta i osoby ze skaz� atopow�. Mam tu na my�li nie tylko konsumpcj� ro�lin transgenicznych, ale tak�e wdychanie ich py�k�w i zarodnik�w.
Prelekcja dobiega�a ko�ca, daj�c wreszcie uczestnikom mo�liwo�� zadania kilku pyta�. Jacek wsta� i zacz�� si� wolno przesuwa� ku wyj�ciu. Wok� unosi�y si� r�ce m�odych ludzi pragn�cych zabra� g�os. Evans odpowiada� rzeczowo, acz kr�tko i dopiero ostatnie z pyta� wyra�nie go o�ywi�o.
- Czy zawsze mo�na odkry�, �e dany produkt zosta� zmodyfikowany? - starannie powt�rzy� kwesti�. - Nie, nie zawsze. Pierwszy k�opot to niedoskona�o�� naszych technik badawczych. Inny problem, to tak zwany �mieciowy DNA, o kt�rym przez lata s�dzono, �e nie pe�ni funkcji koduj�cych. Obecne badania zmieni�y ten pogl�d, lecz nadal wiemy o nim bardzo ma�o i gdyby kto� potrafi� manipulowa�... - przerwa�, jakby dopiero teraz dostrzegaj�c, kogo ma przed sob�. - Tak, to trudny problem - zako�czy� enigmatycznie i zszed� z m�wnicy �egnany oklaskami.
Potykaj�c si� o nogi tych, kt�rzy jeszcze siedzieli, Jacek w ko�cu wydosta� si� na przej�cie pod �cian�, gdzie by�o lu�niej. Otaczaj�ca go zewsz�d m�odociana ci�ba gada�a, chichota�a, przepycha�a si�, a nawet, od czasu do czasu, czym� obrzuca�a. Utrudnia�o to nieco lokalizacj� Evansa i Homera, ale w ko�cu uda�o mu si� spotka� z nimi w korytarzu, pod jakim� batalistycznym malowid�em na �cianie. Szef uj�� Jacka pod �okie�.
- Pragn� ci przedstawi� mojego m�odszego brata Edwarda. - Wskaza� na nieznajomego stoj�cego obok Homera. - Fizyka, geniusza oraz, jak w�a�nie si� dowiaduj�, eksperta rz�dowego.
- Niezale�nego eksperta - mrukn�� przedstawiony i nad wyraz energicznie potrz�sn�� d�oni� Jacka. - Wiele dobrego s�ysza�em o panu.
Charka�a te� o nim s�ysza�, cho� trudno powiedzie�, czy by�o to co� dobrego. Tak reklamowany przez Evansa braciszek zas�yn�� przed rokiem kontrowersyjnym referatem na �wiatowym Kongresie Fizyk�w - jego wyj�ciowa teza, g�osz�ca, �e meta-Wszech�wiat to rodzaj winnego grona lubo i piany, z�o�onej z czasoprzestrzennych p�cherzyk�w-b�belk�w zawieraj�cych wszech�wiaty poszczeg�lne, nie odstawa�a od standardu. Jednak wi�kszo�� obecnych na kongresie fizyk�w zacz�a wymownie puka� si� w czo�o, gdy m�odszy Evans postawi� hipotez�, �e te �bli�niacze� �wiaty, z racji wsp�lnego korzenia macierzystego, mog� by� koherentne, czyli sp�jne ze sob�, a wi�c mocno podobne. Co wi�cej, postawi� tez�, �e przy pewnych sprzyjaj�cych okoliczno�ciach s� mo�liwe mi�dzy nimi transfery.
Ha�as wywo�a� znaczny, bo jego nazwisko w �wiecie fizyk�w znaczy�o sporo, ale nie znalaz� zbyt wielu zwolennik�w swojej teorii. Co powa�niejsze autorytety ograniczy�y si� do bezradnego wzruszenia ramionami, a z�o�liwsi sugerowali, �e profesor powinien raczej przenie�� si� na teren science fiction, cierpi�cej na brak �wie�ych pomys��w. Podobno Evans, �miertelnie obra�ony na szacownych koleg�w, mia� si� publicznie zakl��, �e nie wyjdzie z laboratorium, dop�ki nie udowodni swojej teorii. I rzeczywi�cie, po kongresie zupe�nie znikn��, pono� zaj�ty wype�nianiem swego przyrzeczenia. Skoro si� teraz objawi�, to widocznie co� znalaz�...
Chrz�kni�cie Homera przypomnia�o im, �e maj� do wykonania robot�.
- Jeste�my um�wieni w ministerstwie - oznajmi� i pokierowa� ich w boczny korytarz, dzi�ki czemu zostawili za sob� rozgadan� ha�astr�.
Szef Jacka spojrza� na swego podw�adnego z szelmowskim u�miechem.
- Wyobra� sobie, �e obydwaj zostali�my zaproszeni. - Mrugn�� porozumiewawczo okiem. - Po ostatnich wydarzeniach w magazynie zwo�ano na dzisiaj burz� m�zg�w. Pewnie m�j brat b�dzie t�umaczy�, jak bez pomocy piwa mo�na ujrze� znikaj�cy hangar z trzema ci�ar�wkami i tuzinem ludzi.
Szczuplejsza, wy�sza i nie tak posiwia�a na skroniach kopia profesora Evansa wzruszy�a ramionami.
- Ty za� opowiesz nam o swoich podejrzeniach dotycz�cych nielegalnego wprowadzania na rynek zmodyfikowanej �ywno�ci.
Starszy z Evans�w spowa�nia�.
- Wiesz dobrze, �e m�j raport ju� miesi�c temu trafi� do ministra. - Wskaza� na Homera. - Dzi�ki niemu dosz�o do nalotu.
Edward Evans kaszln��.
- Powiedzmy - lekko si� u�miechn�� - �e teraz b�dziesz znacznie powa�niej traktowany.
Wyszli na wysadzany starymi drzewami parking pomi�dzy muzeum a budynkami Imperia� College. Homer zaproponowa�, aby pojechali jego wozem, i obieca�, �e po spotkaniu odwiezie ich z powrotem. Jackowi i Edwardowi przypad�y miejsca z ty�u.
- Powiem ci ciekawostk�. - Jego s�siad nachyli� si� do brata. - Kiedy przeszukiwano magazyn, ju� po ca�ej rozr�bie, w k�cie znaleziono co�, co z pozoru wygl�da�o na kart� kredytow�...
Szef Jacka w�a�nie mocowa� si� z pasem.
- C� w tym dziwnego - mrukn��. - Pewnie kto� zgubi�. Tam si� przewala�a kupa ludzi.
Homer, z r�k� na stacyjce, wyra�nie czeka� na puent�.
- Dowcip w tym, �e to wcale nie by�a karta kredytowa. - Fizyk uni�s� palec. - Kiedy na policji usi�owali j� sprawdzi�, nie mogli jej odczyta�. Dane wydrukowane na awersie okaza�y si� fa�szywe, poza tym wykonano j�, jak si� okaza�o, z nieznanego u nas polimeru, na dodatek zapis na pasku magnetycznym jest w nieznanym kodzie, niestosowanym... przynajmniej na Ziemi. Je�li ta karta co� otwiera, to nie bankowe konto...
S�uchaj�c rozmowy, Jacek mimowolnie poklepa� si� po kieszeni. Wci�� spoczywa�a tam karta, kt�r� znalaz� w McDonaWsie przed kilkoma tygodniami... Czy to nie dziwne, �e zaraz potem przeszed�, w�a�ciwie nie wiadomo jak, tam, gdzie by�o tak jak tutaj, ale nie do ko�ca... Do tej pory s�dzi�, �e to zacny rastafarianin dla zgrywy sypn�� mu kwasu do coli i mia� po prostu odjazd, jak to po LSD. A je�li karta by�a kluczem do �bli�niaczego �wiata�?
Zastanawia� si�, jak o tym powiedzie� pozosta�ym, kiedy k�tem oka zauwa�y� m�czyzn� w ciemnym uniformie podchodz�cego z prawej strony. Mia� wra�enie, �e parking jest bezp�atny, ale nic nie wiadomo. Wida� Homer by� podobnego zdania, gdy� s�uchaj�c rozmowy naukowc�w, zacz�� si� obraca� ku szybie. Od tego momentu sprawy potoczy�y si� wartko.
Pochylaj�c si� ku otwartemu okienku kierowcy, m�czyzna, chc�c nie chc�c, wypi�� si� w stron� siedz�cego z ty�u Jacka, zawijaj�c niechc�cy po�� swego p�aszcza. Wyjrza� spod niej kr�tki, poro�ni�ty nieapetyczn� szczecin� ogon. W�a�ciwie do ko�ca �ycia pozostanie dla Jacka zagadk�, dlaczego zareagowa� tak szybko. B�yskawicznie przepchn�� r�k� ko�o fotela Homera, trafiaj�c palcem w przycisk na drzwiach. M�czyzna w uniformie, widz�c, �e okienko zaczyna si� domyka�, warkn�� gard�owo i poderwa� d�o�. Jackowi �o��dek podjecha� do gard�a, lecz z lufy niewielkiego rewolweru zamiast kuli wylecia� strumie� szybko paruj�cej cieczy, zostawiaj�c na podniesionej szybie du�y, m�tny kleks.
- Trzyma� si�! - rykn�� porucznik, odpalaj�c silnik.
Z boku nadbiega� kolejny, podobnie ubrany m�czyzna. Wtedy Jacek zadziwi� siebie po raz wt�ry. Kiedy ruszali, gwa�townie otworzy� swoje drzwiczki, trafiaj�c ogoniastego w bok. Zaraz zatrzasn�� je i s�usznie, gdy� napastnik mimo ciosu potrafi� wykona� nieprawdopodobny piruet i zahaczy� pazurami o szyb�. A �e musia�y to by� pazury, �wiadczy�y cztery g��bokie rysy.
- Zawioz� was w bezpieczne miejsce! - krzykn�� Homer i, mijaj�c zygzakiem kolejnego z napastnik�w, wypad� na ulic�.
Klaksony, czyja� w�ciek�a twarz, dw�ch zderzaj�cych si� rowerzyst�w. Jacek wykr�ci� g�ow� do ty�u. M�czy�ni biegli do bia�ej furgonetki, jeden wyra�nie kula�.
- Co si� dzieje? - Bardziej wypiszcza� ni� spyta� starszy z Evans�w.
- Pana brat podejrzewa go�ci z bli�niaczego uniwersum. - Homer, wyprzedzaj�cy w spos�b ur�gaj�cy wszelkim przepisom, ju� nie przypomina� Clinta Eastwooda, on nim po prostu by�. - Cholera!
Zakl��, gdy� nie uda�a si� pr�ba prowadzenia jedn� r�k� i w��czenia kom�rki drug�. Przy wstrz�sie ob�y aparat smyrgn�� mi�dzy fotele, a obaj Evansowie zderzyli si� g�owami, pr�buj�c go z�apa�.
- Jakich go�ci?! - Jacek krzykn�� w ucho swego s�siada.
Ten machn�� r�k�, potem kurczowo chwyci� za uchwyt, kiedy wpadali na szersz� ulic�, biegn�c� wok� Hyde Parku. Nic dziwnego, �e odpowied� by�a lakoniczna.
- W magazynie mogli�cie widzie� tunel czasoprzestrzenny.
Co� �upn�o w ty� wozu, potem drugi i trzeci raz.
- Pochyli� g�owy! - krzykn�� Homer, kul�c si� nad kierownic�. - Strzelaj�!
Jacek zerkn�� za siebie. Bia�a furgonetka sun�a ich �ladem, a wychylony z okienka m�czyzna mia� co� jakby rulon...
- Opona! - rykn�� Homer, gdy po kolejnym wstrz�sie samoch�d wyra�nie zacz�� �ci�ga� w lewo. - Zaraz pu�ci.
Evansowie mieli g�owy na kolanach, co sprawi�o, �e kolejn� bia�� furgonetk� Jacek dojrza�, jak tylko pojawi�a si� naprzeciwko. Po jej manewrach mo�na by�o wnioskowa�, �e pragnie ich zatrzyma� za wszelk� cen�. �ci�gany przez uszkodzone ko�o, Homer nie mia� innego wyj�cia jak skr�ci� w lewo, przez bram� na teren Hyde Parku. W tym momencie dobry B�g zes�a� im pomoc w postaci dostawcy lod�w, kt�rego w�z stan�� na drodze �cigaj�cej ich furgonetki, aby po zderzeniu skleszczy� si� z drug�. Homer wybra� drog� dla rowerzyst�w prowadz�c� na szczyt pobliskiego pag�rka i przez chwil� wydawa�o si�, �e ujd� pogoni. Niestety, po kilkudziesi�ciu metrach ko�o rozerwa�o si� do reszty. Wykonali p�obr�t i, orz�c kawa�ek trawnika, stan�li w samotnej k�pie krzak�w.
Jacek odpi�� pasy i wypad� na zewn�trz. Chocia� widok cz�ciowo zas�ania�y mu drzewa, wida� by�o, �e furgonetki dalej stoj� w bramie. Od jej strony bieg�o pod g�r� czterech ubranych w czarne p�aszcze m�czyzn. Szef Jacka wygramoli� si� z wozu i z przepraszaj�c� min� poda� Homerowi kom�rk�. S�dz�c z jej wygl�du, moment wcze�niej wyj�� j� spod buta.
- Przed prelekcj� swoj� zostawi�em w samochodzie - wymrucza�.
Kr�tka wymiana zda� wyja�ni�a, �e jego brat uczyni� podobnie, a Jacek w og�le kom�rki nie u�ywa�. Nawet ta na kart� by�a dla niego za droga.
- Tam kto� musi mie� telefon. Pobiegn�. - Jacek wskaza� w d�, na zgromadzenie po drugiej stronie pag�rka. - Zreszt�, im chodzi pewnie o Evans�w, a nie o mnie.
Homer fachowym okiem oceni� dystans.
- Biegnij, samemu powinno si� uda�. - Wyci�gn�� bro� z kabury pod pach�. - A ja si� ufortyfikuj�.
Jacek wci�gn�� powietrze i rzuci� si� w d�. Uczeni i os�y do �rodka, pomy�la�, tak, tak� komend� powinien teraz rzuci� Homer. Bieg�, staraj�c si� wybiera� miejsca bez kamieni, a w duszy dzi�kowa� Bogu, �e od kiedy przyjecha� do Londynu, swoj� kondycj� poprawia� regularnymi wizytami na basenie. Poza tym mia� siln� motywacj� w postaci napastnik�w, kt�rzy, gdy ju� osi�gn� szczyt wzg�rza, b�d� pewnie pr�bowali podziurawi� mu plecy.
Ju� mu zacz�o brakowa� tchu, przed oczami pocz�y wirowa� m�tne, rozmyte plamy, ju� potkn�� si� raz i drugi, gdy wreszcie zosta� dostrze�ony przez gromad� zebran� ko�o niewielkiego oczka wodnego. Przygl�dali si�, jak biegnie, a to zmniejsza�o szans�, �e ci z ty�u go zastrzel�. Co prawda odg�os�w strza��w spodziewa� si� w ka�dej chwili, gdy� s�dzi�, �e, tak czy siak, m�czy�ni b�d� szturmowa� samoch�d. Jednak z ty�u �adnej palby nie by�o s�ycha�.
Wreszcie wpad� mi�dzy ludzi i z ulg� przystan��. Przytrzymuj�c si� rachitycznego drzewka, z trudem pr�bowa� co� powiedzie�.
- Nie mam kom�rki - wydysza� w ko�cu.
Twarze stoj�cego przed nim ma��e�stwa w �rednim wieku rozja�ni� u�miech. M�czyzna zacisn�� pi�� i uni�s� j� w g�r�.
- Precz z inwigilacj�! - zawo�a� z przekonaniem.
- Won z telefonami kom�rkowymi i GPS! - zawt�rowa� mu m�odzian z hippisowsk� czupryn�. - Rz�d nie b�dzie nas �ledzi�!
Dopiero teraz dojrza� Jacek dwa transparenty wbite w muraw�: �Rok 1984 to dzisiaj� oraz �Niech rz�d podgl�da swoj� dziur� w...�, puenta skry�a si� w zawini�tym materiale. Obok siedzia�o kilkoro m�odych ludzi podaj�cych sobie skr�ta, inny poci�ga� z butelki owini�tej w szary papier. Jacek wyszuka� wzrokiem starsz� kobiet� w gustownym �akiecie.
- Goni� mnie przest�pcy. - Ze zdenerwowania myli�y mu si� najprostsze s�owa. - Oni maj� ogony.
Ju� mia� si� poprawi�, �e mia� na my�li bro�, kiedy kobieta zaklaska�a w d�onie.
- S�yszeli�cie, co m�wi ten m�ody cz�owiek?
Jackowi zab�ys�o �wiate�ko w tunelu, ale na kr�tko,
gdy� kobieta dopiero rozwija�a sw� wypowied�.
- Ka�dy polityk z naszego rz�du ma sw�j ogon - stwierdzi�a kategorycznie. - Ogon swoich brudnych interes�w, kt�ry najch�tniej ukry�by przed opini� publiczn�. Ale my do tego nie dopu�cimy!
- Nie dopu�cimy! - odpowiedzia� jej gromki okrzyk, stanowi�c materialny dow�d na pot�g� swobody wypowiedzi.
Dostrzegaj�c ogie�, p�on�cy w oczach otaczaj�cych go ludzi, Jacek przypomnia� sobie, �e w tym miejscu mo�na m�wi� wszystko i agitowa� za ka�d� spraw�. Aby tylko kr�lowej nie obra�a�, pomy�la� i drgn��, gdy� kto� po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- Mog� po�yczy� m�j telefon przeno�ny - powiedzia� m�czyzna o nad wyraz jasnych brwiach i u�miechn�� si� wyrozumiale. - Ci tutaj s� nieco ekscentryczni, nieprawda�?
Wreszcie kto� normalny, westchn�� Jacek i ruszy� za m�czyzn�, aby oddali� si� nieco od ha�asuj�cego t�umu.
- Jak to si� obs�uguje? - zapyta�, obracaj�c w d�oni przedmiot wr�czony przez nieznajomego. Niezbyt przypomina� kom�rk�.
- A tak. - M�czyzna zabra� mu niby-s�uchawk� i, przytykaj�c do jego policzka, wdusi� jaki� przycisk.
To nie by� b�l, raczej wra�enie, �e stru�ka ch�odnej cieczy przebi�a mu sk�r�. P�niej uczu�, �e traci w�adz� nad nogami, a czyje� mocne r�ce chwytaj� go pod ramiona. Ogonia�ci, pomy�la�, zauwa�aj�c czarne r�kawy p�aszczy-uniform�w. Potem w�a�ciwie niewiele ju� przedziera�o si� do jego umys�u. Gdzie� by� niesiony, w jakim� wozie spad� z �awki na pod�og�, podniesiono go, potem zn�w prowadzono pod r�ce. �rodek nie u�pi� go ca�kiem, zostawiaj�c pewn� motoryk�, ale wolnej woli nie by�o za grosz. W ko�cu, niczym widmo, przep�yn�� nad nim charakterystyczny napis �McDonaWs�, poczu� zapach hamburger�w i frytek, lecz ponownie poprowadzony zanurzy� si� w boczny korytarz i... Ju� nic wi�cej nie zarejestrowa�.
Zanim jeszcze otworzy� oczy i do ko�ca zda� sobie spraw�, gdzie jest, poczu� straszliwe pragnienie. To musia� by� skutek uboczny tego �wi�stwa, kt�re mu zaaplikowano. Dlatego, gdy tylko przyj�� pozycj� siedz�c� i, mru��c oczy od �wiat�a, zlokalizowa� du�� butl� wody mineralnej, ruszy� ku niej, nie przygl�daj�c si� otoczeniu. Pi� �apczywie, oblewaj�c si� ca�y, dop�ki nie opr�ni� jej do dna. Wtedy odstawi� pojemnik i rozejrza� si� woko�o. Cela mia�a jakie� p�tora metra na trzy, z niewielkim okienkiem pod sufitem, prycz�, szafk�... Zesztywnia� ca�y, gdy� omamy najwyra�niej znowu wr�ci�y. Za krat� dziel�c� go od korytarza sta� wpatrzony w niego alien, mo�e tylko nie taki zielony jak ten z filmu. W ka�dym razie podobie�stwo by�o uderzaj�ce. No i chyba jednak zacny rastafarianin nie wrzuci� mu tego kwasu do coli...
- M�wili, �e b�dziesz chla� - zachrypia� obcy i ca�kiem udanie wysun�� szcz�k�, pokazuj�c niezgorszy garnitur metalicznych k��w ociekaj�cych lepkim �luzem. - M�wili te�, �e b�dziesz chcia� to przeczyta�.
Wskaza� na kolorowy numer pisma le��cy na szafce, nieznany mu bli�ej tabloid pt. �Strange Days�. Pod tytu�em krzycz�cym czerwonymi literami �Producenci mutant�w!� widnia�o zdj�cie hamburgera z wymalowan� keczupem trupi� czaszk�.
- Kto m�wi�? - Staraj�c si� zachowa� spok�j, Jacek poprawi� swoj� mokr� z przodu koszul�. Dopiero teraz dostrzeg�, �e kiedy by� nieprzytomny zamieniono mu ubranie na str�j cokolwiek... sportowy.
- Zobaczysz, nie ma si� co spieszy�. - Szuranie za stra�nikiem �wiadczy�o, �e posiadanie ogona staje si� norm�. - Tutaj nikt si� nie spieszy.
Zachichota� i pocz�apa� w g��b korytarza. Jacek, jeszcze nie umiej�c z�o�y� wszystkiego w ca�o��, si�gn�� po pismo. Najpierw natrafi� na artyku� o zamachu terrorystycznym na mo�cie ��cz�cym Sycyli� z P�wyspem Apeni�skim, potem o k�opotach w pierwszej kopalni odkrywkowej na Marsie, aby w ko�cu dowiedzie� si�, �e Wielka Brytania otrzyma�a olbrzymi� po�yczk� od Kr�lestwa Zimbabwe na rozw�j naturalnego rolnictwa. Czuj�c sucho�� w gardle, spojrza� na pust� butelk� i przeszed� do artyku�u reklamowanego na ok�adce.
Fala agresywnych mutacji prowadz�cych do drastycznych zmian wygl�du i funkcjonowania organizm�w pojawi�a si� na �wiecie kilka lat temu. Mimo pierwszych, katastroficznych przewidywa�, nie by�y one �miertelne, wi�c ludzie zacz�li si� do nich przyzwyczaja�, a us�ugodawcy adaptowa�. Niemniej przez d�ugi czas zagadk� by�o ich pochodzenie. Bomba wybuch�a przed kilkoma tygodniami, kiedy dziennikarskie �ledztwo ujawni�o, �e przyczyn� jest transgeniczna �ywno��, oferowana masowo w siecia