9195
Szczegóły |
Tytuł |
9195 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9195 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9195 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9195 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alexandre Dumas
Wicehrabia De Bragelonne
�
Tom pierwszy
I
WIDMO RICHELIEUGO
�
W gabinecie kardynalskiego pa�acu, przy stole z poz�acanymi rogami, ob�o�onym papierami, ksi��kami i rozmaitego rodzaju pismami, siedzia� m�czyzna z g�ow� opart� na d�oni.
Przyjrzawszy si� purpurowej sutannie, kosztownym koronkom, ws�uchawszy si� w samotni� pokoju, w grobow� cisz� przedpokoi i w miarowy krok stra�y w przysionkach, mo�na by�o mniema�, �e cie� kardyna�a Richelieugo znajduje si� w jego pracowni.
I rzeczywi�cie by� to tylko cie� wielkiego m�a. Os�abiona Francja, zachwiana powaga kr�la, powt�rnie os�abiona a zrewoltowana magnateria, w granicach pa�stwa pl�druj�cy wr�g: wszystko to wskazywa�o, �e Richelieugo ju� nie by�o.
Kru�ganki by�y puste. Nie roi�y si� ju� tam dawne t�umy dworzan. Za to podw�rze i przysionki nape�nione by�y stra�ami, a z ulicy dolatywa� z�owrogi szmer niezadowolenia i do�� cz�sty huk strza��w, kt�re dawa�y pozna� gwardiom, szwajcarom, muszkieterom, �o�nierzom otaczaj�cym Palais-Royal (bo i pa�ac kardyna�a zmieni� sw� nazw�), �e i lud w bro� jest zaopatrzony. Cieniem Richelieugo by� Mazarini.
Mazarini by� sam i czu� si� os�abiony.
� Obcokrajowiec � szepta� do siebie � W�och, oto ich ulubione s�owo. S�owem tym Conciniego zasztyletowali, powiesili. Gdybym ja na to zezwoli� i mnie by r�wnie� zamordowali, powiesili, rozszarpali, chocia� im nic. z�ego nie uczy ni�em, chyba �em ich troszk� podskuba� i wycisn��. G�upcy, nie czuj�, �e raczej szkodz� im ci, kt�rzy posiadaj� dar prawienia im g�adkich s��wek w czystym dialekcie paryskim.
� Tak, tak � m�wi� dalej minister z ironicznym u�miechem, kt�ry snu� si� dziwnie na bladych jego ustach � wasz krzyk okaza� mi dzisiaj, �e los faworyt�w jest bardzo zmienny; jednak�e, poniewa� to wam tak dobrze jest znane, powinni�cie tak�e wiedzie�, �e ja nie zwyczajnym jestem faworytem. Hrabia d'Essex posiada� kosztowny, diamentami przyozdobiony pier�cie�, kt�rym go kr�lowa obdarzy�a, ja mam skromny tylko pier�cie� z wyrytym na� nazwiskiem i dat�. Ale pier�cie� ten by� pob�ogos�awiony w Palais-Royal, nie mog� wi�c mnie zgubi�, jakby sobie tego �yczyli. Nie widz� tego, i� to moja sprawka, �e po bezustannym okrzyku �precz z Mazarinim�, krzycze� b�d� �niech �yje pan de Beaufort�, potem �niech �yje ksi���!� a w ko�cu jeszcze �ywiej �niech �yje parlament!� Lecz pan de Beaufort jest w Vincennes, ksi��� dzi� lub jutro pod��y za nim, a parlament...
Tu przemieni� si� u�miech kardyna�a w wyraz srogiej nienawi�ci, o kt�r� s�dz�c z �agodnych rys�w twarzy, nikt by by� kardyna�a nie pos�dza�.
� A parlament, ha! zobaczymy, co si� z nim stanie, mamy Orlean�w i Montargis. O, ja nie strac� na pr�no czasu w tej sprawie i w�a�nie ci, kt�rzy zacz�li krzycze� �precz z Mazarinim�, b�d� z wi�ksz� jeszcze w�ciek�o�ci� wo�ali na tamtych �niechaj ginie jeden po drugim, niechaj �aden nie ujdzie!�
Richelieu, kt�rego nienawidzili, dop�ki �y� � chwal� go ci�gle, odk�d umar� � ni�ej upad� ani�eli ja. Przecie� jego cz�ciej odp�dzano, a jeszcze cz�ciej obawia� si�, �e go odp�dz�. Mnie kr�lowa nigdy nie oddali, a je�eli b�d� zmuszony ust�pi� temu mot�ochowi, ona r�wnie� to uczyni i ucieknie, gdy b�d� zmuszony ucieka�. W�wczas zobaczymy, czy mi dadz� rad� ci przyw�dcy t�umu bez kr�lowej i bez kr�la.
O, gdybym tylko nie by� obcokrajowcem, gdybym by� Francuzem i szlachcicem!
I znowu pogr��y� si� w swych marzeniach.
Po�o�enie rzeczywi�cie by�o trudne i z ka�dym dniem coraz wi�cej si� wik�a�o. Chciwy minister uciska� nar�d ci�g�ymi podatkami. Nar�d, kt�remu nie pozosta�o nic wi�cej pr�cz go�ej duszy, nar�d uspokajany odniesionymi zwyci�stwami nad nieprzyjacielem zrozumia�, �e laury nie s� mi�sem, kt�rym by si� m�g� po�ywi� i pocz�� od dawnego ju� czasu szemra�.
Lecz to jeszcze nie wszystko. Gdy bowiem lud tylko szemrze, nie s�yszy tego dw�r odgrodzony obywatelstwem i szlacht� od posp�lstwa. Lecz Mazarini by� o tyle nieostro�ny, �e obrazi� reprezentant�w wy�szych urz�d�w. Sprzeda� bowiem sze�� posad tak zwanych mistrz�w requete'y, a poniewa� by�y one po��czone z wysok� p�ac�, wi�c przez przyrost dwunastu nowych traci�y na dawnej warto�ci. Przeto dotychczasowi urz�dnicy po��czyli si� i poprzysi�gli nie dopu�ci� do tego pomno�enia posad i wszelkim prze�ladowaniom w tej mierze silny stawi� op�r, przy czym zwi�zali si� przyrzeczeniem, �e gdyby kt�ry z nich wskutek jawnie stawianego oporu urz�d straci�, inni si� z�o��, aby mu szkod� t� wynagrodzi�.
Dnia si�dmego stycznia zebra�o si� o�miuset kupc�w Pary�a i zaprotestowali przeciwko nowemu podatkowi, kt�ry na w�a�cicieli dom�w na�o�y� chciano. Wydelegowali dziesi�ciu spomi�dzy siebie, aby ci przed�o�yli spraw� t� ksi�ciu Orlea�skiemu, kt�ry wedle zwyczaju odgrywa� rol� filantropijnego demokraty. Ksi��� wys�ucha� ich �askawie, przyrzek� m�wi�
o tym z kr�low� i po�egna� ich zwyk�ym swoim: �zobaczymy, co da si� zrobi�.
Dnia dziewi�tego stawili si� tak�e mistrzowie requete'y, a ich przyw�dca m�wi� z tak� si�� i odwag�, �e kardyna� os�upia�; po�egna� ich s�owami ksi�cia Orlea�skiego: �zobaczymy, co da si� zrobi�.
A�eby wi�c �zobaczy�, co da si� zrobi� � zwo�ano rad�
i zawezwano na ni� ministra finans�w d'Emery'ego. Lud burzy� si� przeciw d'Emery'emu ju� cho�by dlatego, �e by� ministrem skarbu, poza tym nale�y przyzna�, �e rzeczywi�cie na to zas�u�y�.
By� on synem bankiera z Lyonu, nazwiskiem Particelli, kt�ry jednak wskutek bankructwa nazwisko swe zmieni� na d'Emery. Kardyna� Richelieu, odkrywszy w nim znakomity talent w dziedzinie skarbowo�ci pa�stwowej, przedstawi� go pod nazwiskiem d'Emery kr�lowi Ludwikowi XIII, bardzo go chwal�c.
� O, tym lepiej � odrzek� kr�l � i bardzo jestem ucieszony, �e mi przedstawiacie pana d'Emery na to stanowisko, gdzie trzeba cz�owieka uczciwego. M�wiono mi bowiem, �e protegujecie tego oszusta Particellego, i obawia�em si� ju�, �e b�dziecie nastawa� na to, aby go przyj��.
� Ach, najja�niejszy panie � odpar� kardyna� � niechaj si� wasza kr�lewska mo�� uspokoi, Particelli nie nale�y ju� do �yj�cych.
� O, tym lepiej � zawo�a� kr�l � nie na pr�no wi�c nazwano mnie Ludwikiem Sprawiedliwym.
D'Emery wi�c zosta� ministrem. Zawezwano go na rad�; przybieg� blady i zaniepokojony, uniewinniaj�c si� wypadkiem, jaki mia� syn jego na placu przed Palais-Royal. T�um bowiem zarzuca� mu nies�ychan� rozrzutno�� i luksus jego ma��onki, kt�rej mieszkanie wybite by�o czerwonym aksamitem ze z�otymi fr�dzlami. Pani ta by�a c�rk� Miko�aja Lecamusa, kr�lewskiego sekretarza w r. 1617, kt�ry przyby� do Pary�a z dwudziestu o�miu liwrami, a w kr�tkim stosunkowo czasie rozdzieli� dziesi�� milion�w mi�dzy swe dzieci, zostawiaj�c sobie opr�cz tego czterdzie�ci tysi�cy rocznej renty. Na skutek tego wypadku rada nie powzi�a �adnego postanowienia.
W nast�pnym dniu obst�pi�o zrewoltowane posp�lstwo pierwszego prezydenta Mathieu Mol�go; prezydent zdo�a� uratowa� si� tylko dzi�ki osobistej odwadze i przytomno�ci umys�u. Przechodz�cej do Notre-Dame kr�lowej rzuca�y si� do n�g kobiety i wo�a�y o sprawiedliwo��.
Po po�udniu odby�o si� posiedzenie rady, na kt�rym postanowiono wzmocni� powag� kr�lewsk�; wskutek tego zwo�ano na. nast�pny dzie� parlament.
Kr�l, w�wczas dziesi�� lat licz�cy, kaza� w tym dniu odby� mod�y dzi�kczynne w Notre-Dame za szcz�liwe przebycie ospy, na kt�r� chorowa�, a po wys�uchaniu mszy �w. uda� si� w�r�d szereg�w przybocznych stra�y i muszkieter�w do parlamentu, gdzie na uroczystym posiedzeniu nie tylko wydane dawniej edykty potwierdzi�, lecz pi�� nowych wyda�, o kt�rych kardyna� Retz m�wi, �e jedne zgubniejsze by�y od drugich. Przeciwko tym edyktom wyst�pili � dotychczas jeszcze w partii dworskiej b�d�cy � pierwszy prezydent Blancmesnil i radca Broussel.
Po wydaniu edykt�w wraca� kr�l z parlamentu do PalaisRoyal; ogromne t�umy zalegaj�ce ulice, nie wiedz�c, czy kr�l okaza� narodowi sprawiedliwo��, nie wznios�y ani jednego okrzyku dla okazania rado�ci z powodu wyzdrowienia swego monarchy; przeciwnie � twarze by�y zachmurzone, z wyrazem niezadowolenia, a nawet gro�by.
W obawie rewolty pozostawiono wojska na ulicach. Obawa ta nie by�a p�onna; skoro bowiem rozesz�a si� wiadomo��, �e kr�l zamiast zmniejszy�, powi�kszy� podatki, ros�y t�umy niezadowolonych, wo�aj�ce z dzik� rozpacz�: �mier� Mazariniemu � niech �yje Broussel, niech �yje Blancmesnil!
W�a�nie miano wojskom wyda� rozkaz rozproszenia t�um�w, gdy prze�o�ony kupc�w stan�� w Palais-Royal, domagaj�c si� audiencji.
O�wiadczy� on, �e je�eli rz�d nie wycofa natychmiast tego rozkazu, ca�y Pary� stanie pod broni� w przeci�gu dw�ch godzin.
Naradzano si�, co uczyni�, gdy do komnaty wpad� Comminges, oficer gwardii, w podartej odzie�y i z pokrwawion� twarz�. Na jego widok przerazi�a si� kr�lowa, dopytuj�c si�, co by�o tego przyczyn�.
Jak przewidzia� prze�o�ony kupc�w, wzburzy�y si� umys�y na widok wyst�puj�cej gwardii. T�umy, dopad�szy dzwon�w, zacz�y bi� na trwog�. Comminges trzyma� si� m�nie, a nawet uwi�zi� jednego przyw�dc� rokoszan i rozkaza� go dla przyk�adu powiesi� na krzy�u Trahoir. Gwardia wlok�a pochwyconego, aby spe�ni� rozkaz, napadni�ta wszak�e przez liczniejsze t�umy, zmuszona by�a broni� si�. Delikwent wykorzysta� t� chwil� i zdo�a� uciec, a dostawszy si� na ulic� Tiquetonne, wpad� do jednej z kamienic. Dom ten obsadzono i rozbito bram� w celu odszukania zbiega.
Wszelkie zabiegi jednak�e by�y daremne; Comminges ustawi� przeto przed bram� domu posterunek, sam za� z reszt� swego oddzia�u uda� si� z powrotem do Palais-Royal, aby o tym wypadku uwiadomi� kr�low�. �cigano go w�r�d z�orzecze� i przekle�stw, raniono mu kilku �o�nierzy, a jego uderzono kamieniem w czo�o.
Sprawozdanie Comminges'a okaza�o s�uszno�� rady prze�o�onego kupc�w. Rz�d nie mia� na tyle si�y, aby rokoszowi takich rozmiar�w skutecznie stawi� tam�. Kardyna� kaza� wi�c og�osi�, �e wojska zosta�y rozstawione tylko dla u�wietnienia dzisiejszej uroczysto�ci i �e natychmiast si� wycofaj�. I rzeczywi�cie � oko�o godziny czwartej �ci�gni�to wojska z powrotem do PalaisRoyal. Wystawiono natomiast posterunki przy bramie de Sergents, przy szpitalu ociemnia�ych i pod murami Saint-Roch. Opr�cz tego zape�niono dziedzi�ce i sutereny pa�acu szwajcarami i muszkieterami.
Taki wi�c by� stan rzeczy, gdy�my czytelnika wprowadzili do pracowni kardyna�a Mazariniego, kt�ra poprzednio by�a tak�e pracowni� Richelieugo. Widzieli�my, jakie wra�enie uczyni� na nim gro�ny szmer niezadowolenia posp�lstwa i cz�ste strza�y, odbijaj�ce si� ponurym echem o �ciany pracowni.
Nagle, jak gdyby powzi�� jaki� zamiar, wzni�s� twarz o zmarszczonym czole, spojrza� na ogromny zegar �cienny, wskazuj�cy ju� godzin� sz�st�, i chwyciwszy srebrno-z�ot� �wistawk� ze sto�u, wyda� kilka do�� ostrych ton�w.
Natychmiast otworzy�y si� ukryte w �cianie drzwi, do komnaty wszed� czarno ubrany m�czyzna i stan�� za krzes�em.
� Bernonin � zapyta� kardyna� s�u��cego, nie ogl�daj�c si� nawet � jacy muszkieterowie s� dzi� na stra�y pa�acu?
� Czarni muszkieterowie.
� Kt�ra kompania?
� Kompania Tr�ville.
� Czy jest jaki oficer kompanii w przedpokoju?
� Porucznik d'Artagnan.
� Czy to cz�owiek, kt�remu mo�na zaufa�? � Tak jest, eminencjo.
� Podaj mi uniform muszkieterski i pom� mi si� przebra�. S�u��cy opu�ci� milcz�co komnat� i wr�ci� za chwil� z ��danym ubiorem.
Kardyna� rozbiera� si� w zamy�leniu z uroczystych szat, w kt�rych wyst�pi� na posiedzeniu parlamentarnym, i w�o�y� uniform muszkietera, kt�ry jako dawny �o�nierz w�oski, nosi� z pewn� gracj�.
� Zawo�aj mi pana d'Artagnan.
S�u��cy przesun�� si� znowu milcz�co jak cie� i znik� w �rodkowych podwojach.
Kardyna�, zostawszy sam, przygl�da� si� z zadowoleniem odbitej w zwierciadle swej postaci; by� jeszcze m�ody, nie liczy� bowiem wi�cej nad czterdzie�ci sze�� lat, wysoki, pi�knie zbudowany, o zdrowej cerze, ognistym oku. Na majestatyczne szerokie czo�o spada�y l�ni�ce ciemnoblond k�dzierzawe w�osy, a zarost ciemniejszy od w�os�w i sztucznie �elazem opalony nadawa� twarzy jego mi�y jaki�, �agodny wyraz.
Przypasawszy miecz, przygl�da� si� z upodobaniem pi�knym swoim, starannie utrzymanym r�kom; rzuci� potem wielkie �osiowe, do uniformu nale��ce r�kawice, a wzi�� cienkie jedwabne.
W tej chwili otworzy�y si� znowu podwoje.
� Pan d'Artagnan � zaanonsowa� s�u��cy. Oficer wszed� do komnaty.
By� to m�czyzna lat oko�o czterdziestu, niezbyt wysoki,. lecz dobrze zbudowany, o �ywym, rozumnym spojrzeniu, z czarnym zarostem i czarnymi w�osami, kt�re ju� siwie� zacz�y, jak to si� zdarza� zwyk�o tym, kt�rzy albo zbyt dobrze, albo bardzo �le �ycia swego u�ywali..
D'Artagnan post�pi� cztery kroki naprz�d i pozna� dawn� pracowni� Richelieugo, do kt�rej w dawno minionych czasach by� wzywany. Spostrzeg�szy, �e w komnacie by� tylko muszkieter z jego kompanii, zwr�ci� na niego swe oczy i w tej chwili dostrzeg�, �e muszkieterem tym by� sam kardyna�.
Stan�� wi�c w pe�nej uszanowania, lecz i godno�ci zarazem postawie, jak przysta�o na cz�owieka szlacheckiego pochodzenia, kt�ry w �yciu swoim z wielkimi panami cz�sto miewa� do czynienia.
Kardyna� zwr�ci� na niego swoje raczej przebieg�e ni� przenikliwe oczy i przygl�da� mu si� uwa�nie; potem po kilku sekundach milczenia zapyta�:
� Pan d'Artagnan?
� Tak jest, eminencjo! � odpowiedzia� oficer.
� M�j panie � rzek� kardyna�. � P�jdziecie ze mn�, a raczej ja p�jd� z wami.
� Wed�ug rozkazu � odrzek� d'Artagnan. � Chc� sam wizytowa� warty obok Palais-Royal. Czy grozi jakie� niebezpiecze�stwo?
� Niebezpiecze�stwo? � zapyta� d'Artagnan � a jakie?
� T�um jest bardzo rozgoryczony.
� Mundur kr�lewskich muszkieter�w jest bardzo powa�any i gdyby kto� �mia� go zniewa�y�, sam czterystu ga�gan�w zmusi�bym do ucieczki.
� Czy widzieli�cie, co spotka�o Comminges'a?
� Pan Comminges jest gwardzist�, a nie muszkieterem.
� Czy chcecie przez to powiedzie� � doda� z u�miechem kardyna� � �e muszkieterowie s� lepszymi �o�nierzami ani�eli gwardzi�ci?
� Eminencjo! ka�dy chwali sw�j mundur.
� Ja stanowi� wyj�tek � rzek� Mazarini � przecie� widzicie, i� z�o�y�em m�j mundur, by wasz wdzia�.
� Eminencjo! � rzek� d'Artagnan � jest to, tylko skromno��. Ja z mojej strony o�wiadczam, �e gdybym mia� na sobie mundur waszej eminencji, wystarczy�oby to dla mnie w zupe�no�ci.
� Ale mundur ten nie jest zbyt bezpieczny, aby wyj�� w nim tego wieczora. Bernoninie, podaj kapelusz!
S�u��cy przyni�s� szeroki kanciasty kapelusz, kt�ry kardyna� na�o�y� i zwr�ci� si� znowu do d'Artagnana.
� Czy s� osiod�ane konie w stajni?
� Tak jest, eminencjo. � Wi�c pojedziemy.
� Ilu ludzi �yczy sobie eminencja?
� Powiedzieli�cie, i� podo�acie we czterech zmusi� do ucieczki stu ga�gan�w; poniewa� spotka� mo�na dwustu � wi�c miejcie si� na baczno�ci. � Ja pojad� za wami, po�wie� nam, Bernoninie!
S�u��cy wzi�� �wiec� do r�ki, kardyna� zabra� ma�y kluczyk ze swego biurka, otworzy� drzwi na ukryte schody i znalaz� si� w jednej chwili na dziedzi�cu Palais-Royal.
�
II
PATROL NOCNY
�
W dziesi�� minut potem k�usowa� ma�y oddzia� przez ulic� des Bons Enfants.
W mie�cie panowa�o wielkie wzburzenie. Liczne t�umy przebiegaj�ce ulice mierzy�y wojskowych okiem gro�nej ironii. Tu i �wdzie dawa� si� s�ysze� huk strza��w, mianowicie z ulicy Saint-Denis, to znowu odezwa� si� z�owrogo dzwon, nie wiedzie�, czyj�, r�k� w ruch wprawiony.
Gdy przybyli niedaleko Barri?re-Sergents, d'Artagnan zapyta�, czy odwachem dowodzi porucznik Comminges. Wartownik wskaza� r�k� na oficera, kt�ry opar�szy sw� d�o� na karku konia rozmawia� opodal z jego je�d�cem.
� Ot, tam stoi pan de Comminges � zaraportowa� d'Artagnan wr�ciwszy do kardyna�a.
Kardyna� podjecha� ku wspomnianemu, a d'Artagnan usun�� si� na bok z w�a�ciw� sobie skromno�ci�; z uszanowania za�, z jakim oficerowie kapelusze swe zdejmowali, wnioskowa�, �e wszyscy poznali kardyna�a.
� Brawo, Guitaut � rzek� kardyna� do je�d�ca � jak widz�, jeste� pan zawsze czynny i wierny � zawsze ten sam mimo sze��dziesi�ciu czterech lat. Co� pan opowiada� temu m�odemu cz�owiekowi? � � � Opowiada�em mu, wasza eminencjo, �e w dziwnych �yjemy czasach, �e dzie� dzisiejszy podobny jest do jednego z owych dni Ligi, kt�re w m�odych moich latach widzia�em. Czy uwierzy wasza eminencja, �e na ulicach Saint-Denis i Saint-Martin radzono nad wzniesieniem barykad?
� A co panu na to odpowiedzia� Comminges, kochany Guitaut?
� Eminencjo! � wtr�ci� Comminges � ja mu odpowiedzia�em, �e dla utworzenia Ligi jednego tylko brakuje, co mi si� wszak�e nieodzowne zdaje � mianowicie takiego ksi�cia de Guise. A zreszt� jedno i to samo nie powtarza si� nigdy po raz drugi.
� Prawda, �e si� nie powt�rzy lecz oni utworz� fronde, jak si� sami wyra�aj� � doda� Guitaut.
� C� to jest f r o n d e? � zapyta� Mazarini.
� To jest nazwa, kt�r� swej partii nadali.
� A sk�d powsta�a ta nazwa?
� Jak si� zdaje, radca Bachaumont wyrzek� przed kilku dniami w Pa�acu Sprawiedliwo�ci: �Wszyscy ci spiskuj�cy podobni s� do ma�ych ulicznik�w, kt�rzy bawi�c si� na wa�ach Pary�a proc� (fronde), uciekaj� za nadej�ciem porucznika policji, aby si� po jego odej�ciu znowu zebra�. Spiskowcy podchwycili zaraz wyraz frond�, tak jak to kiedy� stronnicy ksi�cia de Guise w Brukseli uczynili, i nazwali si� f r o nd e u r s. Wczoraj i dzisiaj by�o ju� wszystko a la fronde, chleb, kapelusze, r�kawiczki, wachlarze. Lecz niech eminencja sam raczy pos�ucha�.
W tej chwili otworzy�o si� rzeczywi�cie okno w przeciwleg�ym domu; stan�� w nim jaki� m�czyzna i za�piewa� piosenk�, w kt�r� spiskowcy tchn�li ca�� nienawi�� przeciw Mazariniemu.
� Niegodziwiec! � wycedzi� przez z�by Guitaut.
� Eminencjo � zapyta� Comminges, kt�ry wskutek doznanej rany by� w z�ym humorze i ch�tnie by si� pom�ci� � czy mam temu n�dznikowi kul� wpakowa� w gard�o, aby si� inaczej nauczy� �piewa�?
Przy tych s�owach chwyci� za pistolet tkwi�cy w olstrach.
� O nie, nie! � zawo�a� Mazarini. � Diavolo! kochany przyjacielu, pan by� wszystko zepsu�, a sprawa jest przecie� na najlepszej drodze. Znam ja was, Francuz�w, na wylot; dzi� �piewaj�, a jutro za to zap�ac�. W czasach Ligi, o kt�rej Guitaut dopiero co m�wi�, �piewano tylko msze. Chod�, Guitaut, chod�, zobaczymy, czy odwach przy Quinze-Vingts r�wnie dobrze spe�nia swoj� powinno��, jak odwach przy Barri?re Sergents.
Po�egnawszy Comminges'a lekkim skinieniem r�ki, wr�ci� do d'Artagnana, kt�ry si� natychmiast wysun�� na czo�o niewielkiego swego oddzia�u i da� znak do dalszego pochodu.
� To prawda � rzek� do siebie Comminges, gdy si� oddalili � wszystko si� dzieje tak, jak kto� chce, skoro tylko zap�aci.
Zwr�cono si� w ulic� Saint-Honor�, gdzie znowu trzeba by�o rozp�dza� zgromadzone t�umy.
Na ulicy Saint-Thomas du Leonore sta� posterunek Quinze-Vingts.
� I c�? � zapyta� Guitaut.
� Tu nic z�ego si� nie sta�o, ale w hotelu... Wskaza� przy tym na wspania�y gmach.
� W tym hotelu? � powt�rzy� Guitaut. � Przecie� to Hotel Rambouillet.
� Nie wiem, czy to Hotel Rambouillet � odpar� podoficer � widzia�em tam tylko wielu wchodz�cych ludzi o nadzwyczaj podejrzanej fizjonomii.
� Ech! � zawo�a� �miej�c si� Guitaut � to� to s� poeci.
� Ale�, Guitaut � rzek� Mazarini � przecie� nie powiniene� m�wi� z takim lekcewa�eniem o poetach. Czy� nie wiesz, �e i ja w mej m�odo�ci by�em poet� i pisywa�em podobne wiersze jak pan de Beauserade?
� Wasza eminencja pisywa�e� wiersze?
� Tak, tak, ja; czy mam kt�ry z nich zarecytowa�?
� Ja nie rozumiem po w�osku, eminencjo.
� Tak, ale po francusku rozumiesz, dobry, poczciwy Guitaut? � odpar� Mazarini i po�o�y� �askawie d�o� swoj� na jego ramieniu � i jakikolwiek by ci dano rozkaz w tym j�zyku, wykona�by� go niezw�ocznie?
� Rzecz naturalna, eminencjo, jak to ju� tego da�em dowody; oczywista, je�eli rozkaz ten pochodzi od kr�lowej.
� Tak, tak � odpowiedzia� Mazarini gryz�c wargi a� do krwi � ja wiem, �e ty dusz� i cia�em jeste� jej oddany.
� Naprz�d, panie d'Artagnan! � zawo�a� kardyna� � i z tej strony nic nam nie grozi.
D'Artagnan stan�� znowu na czele swego oddzia�u, nie powiedziawszy ani s�owa, z owym biernym pos�usze�stwem, kt�re znamionuje starego �o�nierza.
'Mazarini wraca� mocno zamy�lony; wszystko, co s�ysza�, utwierdzi�o go w przekonaniu, �e w wypadku niebezpiecznych wstrz�s�w politycznych, jedynie u kr�lowej m�g�by szuka� oparcia, kt�re jednak ministrowi wyda�o si� bardzo w�tpliwe i niepewne.
Poniewa� przybyli na dziedziniec pa�acowy � kardyna� skierowa� swe kroki ku przechadzaj�cemu si� samotnie po dziedzi�cu oficerowi.
By� nim d'Artagnan, kt�ry stosownie do rozkazu oczekiwa� tu kardyna�a.
D'Artagnan sk�oni� si� i post�powa� w milczeniu za kardyna�em. Tajemniczymi schodami weszli do komnaty, kt�r� przed niedawnym czasem byli opu�cili.
Kardyna� usiad� przy swoim biurku, wzi�� kart� papieru i rozpocz�� pisa�.
D'Artagnan sta� oboj�tny i czeka� bez niecierpliwo�ci i ciekawo�ci. Sta� si� automatem wojskowym. Dzia�a� czy raczej spe�nia� rozkazy jakby mechanicznie.
Kardyna� z�o�y� list i zapiecz�towa� go.
� Panie d'Artagnan, odniesiesz t� depesz� do Bastylii i przywieziesz osob�, o kt�rej w li�cie m�wi�; we� pan pow�z z eskort� i strze� dobrze wi�nia.
D'Artagnan odebra� list, przy�o�y�, salutuj�c, d�o� do kape lusza, zrobi� w lewo zwrot i oddali� si� z komnaty. Wkr�tce potem s�ysze� da� si� suchy, urywany g�os komendy:
� Czterech ludzi do eskorty � pow�z � mego konia!
W pi�� minut potem zaturkota�y na obszernym dziedzi�cu pa�acowym ko�a powozu i zad�wi�cza�y uderzaj�ce o kamienie podkowy kopyt ko�skich.
�
III
DWAJ DAWNI PRZYJACIELE
�
D'Artagnan przyby� do Bastylii o godzinie wp� do dziewi�tej.
Kaza� si� natychmiast zameldowa� u gubernatora, kt�ry gdy si� dowiedzia�, �e oficer przyby� z rozkazem i w imieniu ministra, po�pieszy� a� do g��wnych schod�w naprzeciwko przyby�emu.
Gubernatorem Bastylii by� pod�wczas pan du Tremblay, brat kapucyna J�zefa, by�ego faworyta Richelieugo, z przydomkiem �szarej eminencji�.
Gdy marsza�ek de Bassompierre siedzia� uwi�ziony w Bastylii, w kt�rej lat dwadzie�cia przeby�, i gdy towarzysze jego w marzeniach o wolno�ci m�wili: � ja w tym albo w owym czasie opuszcz� Bastyli� � zwyk� by� mawia�: � a ja moi panowie, wyjd� z niej, gdy j� pan du Tremblay opu�ci. � Chcia� przez to powiedzie�, �e Tremblay po �mierci kardyna�a utraci posad� w Bastylii, a on sam odzyska swoj� dawn� u dworu.
Przepowiednia ta w cz�ci si� zi�ci�a, chocia� niezupe�nie. Po �mierci kardyna�a pan du Tremblay utrzyma� si� przy swej dawniej posadzie, a tylko Bassompierre opu�ci� swoje wi�zienie.
Pan du Tremblay przyj�� d'Artagnana z wielk� uprzejmo�ci�, a poniewa� sam mia� siada� do sto�u, przeto zaproponowa� mu wieczerz� u siebie.
� Zaproszenie pa�skie przyj��bym z najwi�ksz� przyjemno�ci� � odpowiedzia� d'Artagnan � lecz je�eli si� nie myl�, napisano na kopercie listu �bardzo pilno�.
� W istocie � rzek� pan du Tremblay � hej, majorze, niech sprowadz� nr 256.
Przy wej�ciu do Bastylii przestawa� cz�owiek by� istot�, stawa� si� liczb�.
Zgrzyt otwieranych zamk�w wywo�a� u d'Artagnana pewne dr�enie. Nie chcia� przeto zsiada� z konia i przygl�da� si� owym �elaznym zasuwom, g��boko wmurowanym oknom i ogromowi mur�w, kt�re dot�d tylko zna� z drugiej strony fosy, a kt�re go przed dwudziestu laty napawa�y takim strachem.
Uderzono w dzwon.
� Opuszcz� pana na chwil� � rzek� du Tremblay � wo�aj� mnie, abym podpisa� wypuszczenie uwi�zionego. Do widzenia, panie d'Artagnan.
� Niech mnie diabli porw� � mrukn�� pod nosem d'Artagnan. � Ju� czuj� si� chory, chocia� dopiero od pi�ciu minut jestem na tym przekl�tym dziedzi�cu. Nie, nie! raczej wola�bym umrze� na bar�ogu, co mnie prawdopodobnie spotka, ani�eli bra� dziesi�� tysi�cy liwr�w rocznego dochodu jako gubernator Bastylii.
Zaledwo zako�czy� sw�j monolog, przyprowadzono wi�nia. W d'Artagnanie widok jego wywo�a� odruch zdziwienia, kt�ry zaraz w sobie st�umi�. Wi�zie� wsiad� do powozu, nie poznawszy lub udaj�c, �e nie poznaje d'Artagnana.
� Moi panowie � zawo�a� d'Artagnan na czterech swoich muszkieter�w � polecono jak najwi�ksz� czujno�� ze wzgl�du na wi�nia, a poniewa� pow�z u drzwiczek nie ma zamk�w, przeto wsi�d� razem z wi�niem. Panie de Lillebonne, zechciej pan konia mego prowadzi�.
� Z przyjemno�ci�, panie poruczniku.
D'Artagnan zeskoczy� z konia, odda� cugle muszkieterowi, a sam wsiad� do powozu i zawo�a� tonem ostrym i zimnym:
� K�usem do Palais-Royal!
Pow�z ruszy�, a gdy si� wtoczy� w zag��bienie bramy, d'Artagnan rzuci� si� na szyj� wi�nia i zawo�a�:
� Rochefort! to pan jeste�? nie myl� si�?
� D'Artagnan! � zawo�a� z kolei Rochefort ze zdziwieniem.
� O m�j biedny przyjacielu, uwa�a�em pana za umar�ego, poniewa� od lat pi�ciu nigdzie ci� znale�� nie mog�em.
� Na honor! � zawo�a� Rochefort � mnie si� zdaje, �e r�nica mi�dzy zmar�ym a pogrzebanym nie jest wielka. Ja by�em dotychczas pogrzebany, a przynajmniej niewiele do tego brakowa�o.
� I za jakie� przewinienie wsadzono pana do Bastylii?
� Chcesz pan, abym ci prawd� wyzna�?
� Tak..
� Ot� tedy � ja nie wiem i nie znam tego przewinienia.
� Rochefort, pan mi nie ufasz.
� Nie! na honor szlachcica, gdy� nie podobna, abym tam za to mia� by�, o co mnie obwiniaj�.
� O c� pana obwiniaj�?
� O z�odziejstwo!
� Pan z�odziejem? Ha, pan �artujesz!
� Rozumiem; pan chcesz dalszych obja�nie�, prawda?
� Oczywista.
� S�uchaj wi�c pan. Pewnego wieczora zebrali�my si� w kilku, ksi��� d'Harcourt, Fontrailles, de Rieux i inni, na pohulank� do Reinarda w Tuileriach. Ksi��� d'Harcourt zrobi� propozycj� p�j�cia na Pont-Neuf i zdzierania tam�e p�aszczy z przechodni�w. Jak pan wiesz, by�a to zabawa wprowadzona przez ksi�cia d' Orl�ans.
� Czy� pan zwariowa�, panie Rochefort � w pa�skim wieku ...?
� Nie, by�em pijany; poniewa� mi si� wszak�e zabawa ta nie bardzo podoba�a, przeto sk�oni�em pana de Rieux do wej�cia
. na spi�owego konia i przygl�dania si� raczej z tej wysoko�ci wykonywanym na spokojnych obywateli atakom. Propozycja moja zosta�a przyj�ta. Wkr�tce te� wdrapli�my si� za pomoc� ostr�g, kt�re nam w tym razie s�u�y�y za strzemiona, na spi�o wego kolosa, siedzieli�my znakomicie i mieli�my pyszny widok.
�ci�gni�to ju� pi�� lub sze�� p�aszczy z niepor�wnan� zr�czno�ci�, a �aden z obrabowanych nie odwa�y� si� s�owem wyrazi� swego niezadowolenia, gdy jakiej� nie znanej mi ciel�cej g�owie wpad�o na my�l zawo�a� odwach. W tej chwili otoczy�a nas ca�a zgraja �o�dactwa.
Ksi�ciu d'Harcourt, Fontrailles i innym uda�o si� uciec, to� samo chcia� uczyni� de Rieux. Ja go powstrzymywa�em i t�umaczy�em mu, �e tu, gdzie jeste�my, szuka� nas nie b�d�. Nie zwa�a� jednak�e na moje perswazje i st�pi� na ostrog�, aby znij�� na ziemi�: ostroga si� od�ama�a, a on upad�, z�ama� nog� i � zamiast milcze�, co by jedynym by�o ratunkiem � zacz�� najokropniej krzycze�. Natenczas i ja chcia�em zeskoczy� � jednak�e ju� by�o za p�no; skoczy�em w ramiona oprawc�w, kt�rzy mnie do Ch�telet zawiedli, w tym mocnym przekonaniu, �e z dniem jutrzejszym mnie uwolni�.
Up�yn�� dzie� jeden i drugi, up�yn�� tydzie�; wreszcie napisa�em list do kardyna�a. W tym samym dniu odwieziono mnie do Bastylii, gdzie ju� pi�� lat siedz�. Czy� pan s�dzisz, �e przyczyn� mego wi�zienia jest to, �em usiad� poza statu� Henryka IV?
� Nie, pan masz racj�, to nie mo�e by� przyczyn�, lecz dzisiaj dowiesz si� niezawodnie o niej.
� Ach, prawda, zapomnia�em si� pana zapyta�, dok�d mnie wieziesz?
� Do kardyna�a.
� Czeg� on chce ode mnie?
� Tego nie wiem, nie wiedzia�em nawet, �e pan jeste� tym, po kt�rego mnie wys�ano.
� Nie podobna! pan jest faworytem?
� Ja, faworytem! � zawo�a� d'Artagnan � o m�j kochany hrabio, ja dzisiaj bardziej jeszcze jestem Gasko�czykiem za szcz�ciem goni�cym, ani�eli w�wczas, kiedy pana przed dwudziestu laty w Meung po raz pierwszy ujrza�em.
Ci�kim westchnieniem zako�czy� t� odpowied�.
� A przecie� pan przyby�e� z rozkazem?
� Poniewa� przypadkiem znajdowa�em si� w przedpokoju, kardyna� zwr�ci� si� do mnie z rozkazem, co by zreszt� ka�dego innego mog�o spotka�; dot�d wszak�e ci�gle jeszcze jestem porucznikiem muszkieter�w, a je�eli dobrze licz�, jestem nim ju� blisko lat dwadzie�cia jeden.
� W ka�dym razie nie spotka�o pana �adne nieszcz�cie, a to ju� jest wiele.
� I c� za nieszcz�cie mog�oby mnie spotka�? Piorun nie uderza w doliny, jak m�wi jaki� �aci�ski wiersz, a ja, kochany panie Rochefort, jestem w dolinie, i to najg��bszej, jak� sobie tylko wyobrazi� mo�na.
� Wi�c Mazarini wci�� jeszcze jest Mazarinim?
� Wi�cej ni� kiedykolwiek, m�j drogi, a jak twierdz�, ma by� potajemnie z kr�low� za�lubiony.
� Za�lubiony?
� Ot� takie s� kobiety � odpowiedzia� filozoficznie d'Artagnan.
� Tak, kobiety, ale kr�lowe?
� Och, m�j Bo�e! w tym wzgl�dzie kr�lowe s� podw�jnie kobietami.
� A pan de Beaufort, czy wci�� jeszcze w wi�zieniu?
� Tak jest. Dlaczego pytasz?
� Ach! gdy� on mi dobrze �yczy� i by�by mnie wywik�a� z ambarasu.
� Niezawodnie jeste� bli�szym uwolnienia ani�eli on: wi�c ty go wywik�asz.
� Wojna przeto...
� Ma si� rozpocz��.
� Z Hiszpanem?
� Nie, z Pary�em.
� Co to ma znaczy�?
� Czy s�yszysz te wystrza�y?
� Tak. I c�?
� To mieszczanie strzelaj�. .
� I mniemasz, �e mo�na by rozpocz�� z mieszczanami?
� Ale tak, oni obiecuj�, i gdyby mieli wodza ...
� Szkoda, �e ja nie jestem wolny.
� E! m�j Bo�e, nie rozpaczaj. Mazarini wida� ci� potrzebuje, kiedy pos�a� po ciebie, a je�eli ci� potrzebuje, w takim razie przyjm moje powinszowania. Ju� od wielu lat nikomu nie jestem potrzebny, widzisz wi�c, w jakim jestem stanie.
� Wnie� za�alenie.
� S�uchaj, Rochefort, zawrzyjmy uk�ad.
� Jaki?
� Wiesz, �e jeste�my dobrymi przyjaci�mi.
� Do pioruna! nosz� tego dowody, trzy pchni�cia szpady!
� Je�li wejdziesz w �aski, nie zapomnij o mnie.
� Na honor przysi�gam, ale i ty nawzajem.
� Oto moja r�ka. A wi�c skoro tylko znajdziesz sposobno�� m�wienia o mnie...
� M�wi� b�d�, a ty? � To� samo.
� Ale ... a czy mo�na m�wi� o twoich przyjacio�ach?
� O jakich?
� Atos, Portos i Aramis, czy� o nich zapomnia�?
� Prawie.
� C� si� z nimi sta�o?
� Nic nie wiem.
� Doprawdy?
� Ale� tak, wiesz, w jaki spos�b roz��czyli�my si�; �yj�, oto wszystko, co mog� ci powiedzie�. Czasem mam od nich wiadomo�ci. Ale niech mnie diabli porw�, je�li wiem, gdzie si� znajduj�. Tak, na honor, Rochefort, ciebie tylko mam.
� A z zacnym... jak si� nazywa ten ch�opak, kt�rego wykierowa�em na sier�anta w pu�ku piemonckim?
� Planchet.
� Tak, z zacnym Planchetem co si� sta�o?
� W�eni� si� w sklep cukierniczy przy ulicy Lombard�w. Ten ch�opak zawsze lubi� s�odycze, teraz jest obywatelem Pary�a i wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa bierze w tej chwili udzia� w rozruchach. Zobaczysz, �e ten �obuz wcze�niej b�dzie �awnikiem ani�eli ja kapitanem.
� No, kochany d'Artagnan, odwa�nie; kiedy jeste�my najni�ej ko�a fortuny, ko�o si� obraca i niesie nas do g�ry. Od dzi� mo�e los tw�j si� odmieni.
� Amen � powiedzia� d'Artagnan zatrzymuj�c karet�.
� Co robisz? � zapyta� Rochefort.
� Ju� jeste�my na miejscu, a nie chc�, aby widziano, �em siedzia� razem z tob�. Nie znamy si� wcale.
� Masz s�uszno��. B�d� zdr�w. � Do widzenia. Pami�taj o przyrzeczeniu. D'Artagnan wsiad� na konia i stan�� na czele eskorty.
W pi�� minut potem wjechali na podw�rze Palais-Royal.
D'Artagnan wprowadzi� wi�nia po wielkich schodach, przeszed� z nim korytarz i przedpok�j. Przybywszy do drzwi gabinetu Mazariniego, gotowa� si� oznajmi� swe przybycie, kiedy Rochefort po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
� D'Artagnan � powiedzia� Rochefort u�miechaj�c si� � chcesz, �ebym ci powiedzia�, o czym my�la�em przez ca�� drog� widz�c gromady mieszczan, kt�rzy na nas spogl�dali iskrz�cymi si� oczyma?
� S�ucham.
� �ebym tylko zawo�a� na pomoc, por�baliby was na sztuki i wtenczas by�bym wolny.
� Dlaczego�e� tego nie uczyni�?
� A przyja�� � odrzek� Rochefort. � O! gdyby kto inny mnie prowadzi�...
D'Artagnan sk�oni� g�ow�.
� By��eby Rochefort lepszy ode mnie? � rzek� do siebie. I kaza� oznajmi� o swoim przybyciu.
� Prosi� pana de Rochefort � zniecierpliwionym g�osem powiedzia� Mazarini, skoro tylko us�ysza� te dwa nazwiska � Pan d'Artagnan niech raczy zaczeka�, jeszcze mi b�dzie potrzebny.
Te wyrazy nape�ni�y rado�ci� d'Artagnana. Jak to sam po wiedzia�, dawno ju� nikt go nie potrzebowa� i te s�owa kardyna�a wyda�y mu si� szcz�liw� wr�b�.
Rochefort wszed� do gabinetu i zasta� Mazariniego siedz�cego przy stole, w zwyk�ym ubraniu, to jest w ubraniu, jakie nosili w�wczas duchowni, z t� r�nic� tylko, �e mia� po�czochy i p�aszcz fioletowy.
Drzwi zamkn�y si�, Rochefort spojrza� na Mazariniego ukradkiem i spotka� podobne wejrzenie kardyna�a.
Minister by� zawsze ten sam � uczesany, ufryzowany, wyperfumowany. Dzi�ki tej staranno�ci nie zdradza� swego wieku. Inaczej by�o z Rochefortem: przez pi�� lat, kt�re sp�dzi� w wi�zieniu, zacny przyjaciel pana de Richelieu zmieni� si� i postarza�: jego czarne w�osy posiwia�y zupe�nie, a brunatna twarz przyblad�a. Mazarini, widz�c go, nieznacznie potrz�sn�� g�ow�, z wyrazem, kt�ry znaczy� mia�: oto cz�owiek, po kt�rym niewiele spodziewa� si� mog�.
Po milczeniu dosy� d�ugim, a kt�re wyda�o si� Rochefortowi wiekiem, wyci�gn�� Mazarini z pliki papier�w otwarty list i pokazuj�c go hrabiemu rzek�:
� Znalaz�em tu list, w kt�rym prosisz o uwolnienie, panie de Rochefort. Jeste� wi�c uwi�ziony?
� Wasza eminencja � odpowiedzia� hrabia � wie o tym najlepiej.
� Ja? bynajmniej. W Bastylii znajduje si� mn�stwo wi�ni�w jeszcze z czas�w pana Richelieugo, kt�rych nie znam nawet nazwisk.
� Ale moje nazwisko zna pan, panie kardynale, gdy� z waszego rozkazu zosta�em przewieziony z Ch�telet do Bastylii.
.� Tak mniemacie?
� Jestem tego pewny.
� Tak, zdaje mi si�, �e sobie przypominam w istocie. Czy nie odm�wili�cie w�wczas wyjazdu do Brukseli w interesie kr�lowej.
� Wi�c tak! � powiedzia� Rochefort � ot� prawdziwa przyczyna! Szuka�em jej przez pi�� lat, Jaki� g�upiec ze mnie, �e nie znalaz�em jej.
� Ale� ja nie m�wi�, �e to jest przyczyna waszego uwi�zienia; zapytuj� was tylko, czy nie odm�wili�cie udania si� do Brukseli w us�ugach kr�lowej, podczas gdy byli�cie tam na us�ugach nieboszczyka kardyna�a?
� W�a�nie dlatego, �e by�em tam z ramienia kardyna�a, powr�ci� nie mog�em na us�ugi kr�lowej. Znajdowa�em si� w Brukseli w strasznej sytuacji. By�o to za czas�w spisku pana de Chalais. Uda�em si� tam dla przychwycenia jego korespondencji z arcyksi�ciem i wtenczas ju�, skoro mnie poznano, o ma�o co nie zosta�em por�bany na sztuki. Jak m�g�bym tam wr�ci�? Zgubi�bym kr�low� zamiast jej s�u�y�.
� Widzisz wi�c, kochany panie Rochefort, jak to najlepsze zamiary bywaj� �le t�umaczone. Kr�lowa widzia�a w tym prost� tylko odmow�; za czas�w nieboszczyka kardyna�a najja�niejsza pani skar�y�a si� bardzo na was.
Rochefort u�miechn�� si� z pogard�.
� W�a�nie dlatego, mo�ci kardynale, �em dobrze s�u�y� nieboszczykowi Richelieumu przeciw kr�lowej, domy�li� si� byli�cie powinni, �e wam tak�e s�u�y� b�d� przeciw wszystkim.
� Ja, panie de Rochefort � powiedzia� Mazarini � ja nie jestem taki jak pan de Richelieu, kt�ry si�ga� po najwy�sz� w�adz�. Jestem zwyk�ym ministrem, kt�ry nie potrzebuje s�ug b�d�c s�ug� kr�lowej. Jej kr�lewska mo�� jest bardzo obra�liwa, dowiedzia�a si� o waszej odmowie, wzi�a j� za oznajmienie wojny i wiedz�c, �e jeste�cie cz�owiekiem niebezpiecznym, rozkaza�a mi, �ebym was mia� na oku. Ot� dlatego znajdujecie si� w Bastylii.
� Zdaje mi si�, mo�ci kardynale � powiedzia� Rochefort � �e je�eli skutkiem pomy�ki znajduj� si� w Bastylii...
� Tak, tak � m�wi� Mazarini � zapewne to wszystko za�atwi� mo�na. Jeste�cie w stanie poj�� niekt�re sprawy, a poj�wszy � dobrze poprowadzi�.
� By�o to zdanie kardyna�a de Richelieu, a uwielbienie moje dla tego wielkiego cz�owieka zwi�ksza si� jeszcze, skoro dowiaduj� si�, �e to zdanie jest r�wnie� waszym.
� To prawda � m�wi� Mazarini � kardyna� by� wielkim politykiem. To w�a�nie dawa�o mu t� wy�szo�� nade mn� � cz�owiekiem prostym i bez ob�udy; w�a�nie to mi szkodzi, �e jestem otwarty jak Francuz.
Rochefort przygryz� usta, �eby si� nie u�miechn��.
� Przyst�puj� wi�c do rzeczy. Potrzebuj� dobrych przyjaci�. Kiedy m�wi� �potrzebuj�", ma to znaczy�, �e kr�lowa ich potrzebuje. Nic nie czyni� bez rozkaz�w kr�lowej, czy rozumiecie, hrabio? Nie tak jak kardyna� Richelieu, kt�ry post�powa� zgodnie ze swym kaprysem; dlatego te� nie b�d� nigdy tak wielkim cz�owiekiem jak on, ale za to jestem dobrym cz�owiekiem, panie de Rochefort, i mam nadziej�, �e wam tego dowiod�.
Rochefort zna� ten g�os pieszczotliwy, w kt�rym niekiedy s�ysze� si� dawa� �wist podobny do syczenia w�a.
� Jestem got�w wierzy� waszej eminencji � powiedzia� � chocia� z mojej strony mia�em bardzo ma�o dowod�w tej dobroci, o kt�rej m�wi wasza eminencja. Nie zapominajcie, kardynale � m�wi� dalej Rochefort widz�c poruszenie, kt�re kardyna� chcia� ukry� � nie zapominajcie, �e od pi�ciu lat znajduj� si� w Bastylii, �e nic tak nie psuje my�li, jak widok �wiata przez kraty wi�zienia.
� Och! panie de Rochefort, powiedzia�em ci, �e do tego bynajmniej nie przyczyni�em si�. Kr�lowa... gniew kobiet i w�adczy� przemija, a potem nie my�li si� o tym.
� Pojmuj�, mo�ci kardynale, �e ona ju� o tym nie my�li, ona, kt�ra przep�dzi�a pi�� lat w Palais-Royal po�r�d uczt i dworzan, ale ja przep�dzi�em je w Bastylii.
� Ale�, kochany de Rochefort, czy mniemasz, �e Palais-Royal jest miejscem przyjemnym? Nie, bynajmniej. Mieli�my tam wiele zmartwie�, zapewniam ci�. No, ale ju� nie m�wmy o tym. Gram w otwarte karty. Panie de Rochefort, czy chcesz nale�e� do naszego stronnictwa?
� Musieli�cie zrozumie�, mo�ci kardynale, �e tylko tego pragn�, ale teraz nie wiem nic. W Bastylii mo�na m�wi� o polityce tylko z �o�nierzami i str�ami wi�zie�, a nie mo�ecie sobie wyobrazi�, mo�ci kardynale, jak ludzie ci s� ciemni w tym wzgl�dzie. Jestem zawsze za panem de Bassompierre ... Czy nale�y on do siedemnastu pan�w?
� Umar�, to wielka strata. By� to cz�owiek wierny kr�lowej, a ludzi wiernych rzadko si� spotyka.
� Do pioruna, wierz� temu � zawo�a� Rochefort � kiedy ich macie, posy�acie ich do Bastylii.
� Ale co w takim razie dowodzi wierno�ci?
� Dzia�anie � odpowiedzia� Rochefort.
� Ach! tak, dzia�anie � odpowiedzia� minister zamy�laj�c si� � ale gdzie znale�� ludzi, co dzia�a� umiej�?
Rochefort wstrz�sn�� g�ow�.
� Nie brak ich nigdy, mo�ci kardynale. Tylko �e szuka� nie umiecie.
� Nie umiem szuka�? Co chcesz przez to powiedzie�, panie de Rochefort! No, naucz mi�; wiele nauczy� musieli�cie si�, b�d�c tak d�ugo na us�ugach nieboszczyka kardyna�a. Ach! to by� wielki cz�owiek.
� Czy wasza eminencja gniewa� si� b�dzie, je�eli mu powiem s�owo prawdy?
� Ja? nigdy. Wiecie dobrze, �e mnie wszystko powiedzie� mo�na. Staram si�, �eby mnie kochano, a nie, by obawiano si�.
� Dowiedzcie si� zatem, mo�ci kardynale, �e w pewnym wi�zieniu wyryte jest gwo�dziem na �cianie przys�owie.
� I jakie� to przys�owie? � zapyta� Mazarini.
� Jaki pan...
� Taki kram.
� Nie: taki s�uga. Jest to ma�a zmiana, kt�r� ludzie wierni, o kt�rych wam m�wi�em przed chwil�, uczynili dla w�asnej satysfakcji.
� I c� znaczy to przys�owie?
� Znaczy, �e pan de Richelieu znajdowa� tuzinami ludzi mu oddanych.
� On, cel wszystkich sztylet�w! On, kt�ry sp�dzi� ca�e �ycie odbijaj�c ciosy, jakie mu przeznaczono!
� Ale je odpar�, cho� silnie by�y zadawane. Bo je�eli mia� zaci�tych wrog�w, mia� tak�e dobrych przyjaci�.
� Ale� ja w�a�nie tego ��dam.
� Zna�em ludzi � m�wi� dalej Rochefort my�l�c, �e nadesz�a chwila dotrzymania s�owa danego d'Artagnanowi � zna�em ludzi, kt�rzy przez swoj� zr�czno�� sto razy podeszli przenikliwo�� kardyna�a, swoj� odwag� przewy�szali jego stra� i szpieg�w; ludzi, kt�rzy bez pieni�dzy, bez pomocy, bez wp�yw�w utrzymali koron� na koronowanej g�owie.
� Ale� ci ludzie, o kt�rych m�wicie � powiedzia� Mazarini u�miechaj�c si� w duszy na my�l, �e Rochefort zmierza tam, dok�d go chcia� zaprowadzi� � ale� ci ludzie nie byli wierni kardyna�owi, poniewa� z nim walczyli.
� Nie dlatego, �e lepiej byli wynagrodzeni, byli oni na nieszcz�cie przywi�zani do tej samej kr�lowej, dla kt�rej szukacie wiernych s�ug.
� Ale w jaki spos�b wy mo�ecie wiedzie� o tych wszystkich rzeczach?
� Wiem o tych rzeczach, gdy� ci ludzie byli moimi nieprzyjaci�mi w swoim czasie, gdy� wyrz�dzi�em im wiele z�ego, gdy� oddali mi to w dw�jnas�b, gdy� jeden z nich, z kt�rym zw�aszcza mia�em do czynienia, zada� mi pchni�cie szpad� blisko siedem lat temu, by�o to trzecie pchni�cie z tej samej r�ki... i to na rachunek dawnej sprawy.
� Ach! � powiedzia� dobrodusznie Mazarini � gdybym zna� podobnych ludzi.
� Mo�ci kardynale, macie jednego z nich przy drzwiach od sze�ciu lat i od sze�ciu lat uwa�acie go za niezdatnego do niczego.
� Kt� to jest taki?
� Pan d'Artagnan.
� Ten Gasko�czyk! � zawo�a� Mazarini ze zdziwieniem doskonale udanym.
� Ten Gasko�czyk ocali� kr�low� i w ten spos�b kardyna� Richelieu musia� przyzna�, �e pod wzgl�dem bieg�o�ci i zr�czno�ci m�g�by nazwa� si� jego uczniem.
� Doprawdy?
� Wszystko jest prawd�, com powiedzia� waszej eminencji. � Opowiedz mi to, kochany panie de Rochefort.
� To bardzo trudne � rzek� hrabia u�miechaj�c si�.
� W takim razie on sam mi to opowie.
� Bardzo w�tpi�.
� A dlaczego?
� Gdy� tajemnica ta nie do niego nale�y. Gdy�, jakem to ju� powiedzia� waszej eminencji, tajemnica ta jest tajemnic� jednej wielkiej kr�lowej.
� I sam wype�nia� te wszystkie przedsi�wzi�cia?
� Nie, mo�ci kardynale, mia� trzech przyjaci�, ci mu pomagali, ludzie odwa�ni, jakich potrzeba waszej eminencji.
� I ci trzej ludzie byli z sob� z��czeni?
� Tak jakby ci czterej ludzie byli jednym cz�owiekiem, jak gdyby te cztery serca w jednej bi�y piersi. Czeg� oni w czterech dokonali!
� M�j kochany panie de Rochefort, w istocie zaciekawiasz mnie do najwy�szego stopnia. Czy nie m�g�by� opowiedzie� mi tej historii?
� Me, ale m�g�bym wam opowiedzie� powie�� prawdziw�, powie�� czarodziejsk�, r�cz� wam, kardynale.
� Opowiedz mi to, panie de Rochefort, lubi� bardzo powie�ci!
� A wi�c s�uchajcie. By�a raz kr�lowa, ale kr�lowa pot�na, kr�lowa jednego z najmo�niejszych pa�stw �wiata, kt�rej pewien minister �yczy� bardzo wiele z�ego za to, �e kiedy� �yczy� wiele dobrego. Nie trud�cie si� na pr�no, kardynale, nie zgadniecie nic. To wszystko dzia�o si� przed przybyciem waszym do pa�stwa, w kt�rym panowa�a ta kr�lowa. Razu pewnego przyby� na dw�r ambasador tak dzielny, tak bogaty i wytworny, �e wszystkie kobiety szala�y za nim i kr�lowa nawet, na pami�tk� zapewne bieg�o�ci, z jak� traktowa� sprawy polityczne, by�a tyle nierozwa�na, �e da�a mu pewien klejnot, kt�rego niczym nie mo�na by�o zast�pi�. Poniewa� klejnot ten pochodzi� od kr�la, minister go sk�oni�, �eby wym�g� na kr�lo wej, aby w nim ukaza�a si� na balu. Nie potrzebuj� m�wi� waszej eminencji, �e minister wiedzia�, i� klejnot uda� si� z ambasadorem, kt�ry znajdowa� si� bardzo daleko, z drugiej strony morza. Wielka kr�lowa by�aby zgubiona jak ostatnia z jej poddanych, gdy� spada�a z najwy�szego szczebla swojej wielko�ci.
� Doprawdy! � powiedzia� Mazarini.
� Mo�ci kardynale, czterej ludzie postanowili ocali� j�. Ci czterej ludzie nie byli ksi���tami, nie byli lud�mi mo�nymi, nie byli nawet bogaci, byli to czterej �o�nierze, maj�cy wielkie serca, silne ramiona i dobre szpady. Wyruszyli w drog�. Minister wiedzia� o ich wyje�dzie i porozstawia� ludzi na drodze, �eby im przeszkodzi� w przybyciu do celu. Trzem uniemo�liwiono dalsze dzia�anie, ale jeden przyby� do portu, pozabija� lub porani� tych, co go chcieli wstrzyma�, przyby� i odwi�z� klejnot wielkiej kr�lowej, kt�ra mog�a zawiesi� go na szyi w dniu oznaczonym, co przywiod�o do szale�stwa ministra. C� powiecie o tym wyczynie, mo�ci kardynale?
� Doskona�y! � powiedzia� Mazarini zamy�lony.
� Znam� dziesi�ciu takich. Mazarini ju� nie m�wi�, rozmy�la�. Kilka minut up�yn�o.
� Czy ju� wasza eminencja niczego nie ��da ode mnie? � zapyta� Rochefort.
� Czy pan d'Artagnan by� jednym z tych czterech ludzi?
� On kierowa� ca�� spraw�. � A kim byli inni?
� Niech wasza eminencja pozwoli, aby pan d'Artagnan wymieni� ich nazwiska. Byli to jego przyjaciele, nie moi, on sam mia� niejaki wp�yw na nich. Nie znam nawet prawdziwych ich nazwisk.
� Nie dowierzacie mi, panie de Rochefort. S�uchajcie, m�wi� szczerze, potrzebuj� was, jego, wszystkich.
� Zacznijmy ode mnie, mo�ci kardynale, poniewa� pos�ali�cie po mnie, oto jestem; potem przejdziemy do nich. Dziwi� si� nie b�dziecie mojej ciekawo�ci; kiedy si� pi�� lat sp�dzi w wi�zieniu, ch�tnie dowiedzie� si� pragnie o swym przysz�ym losie.
� Wy, kochany panie de Rochefort, otrzymacie miejsce powierzane tylko osobom zaufanym. Udacie si� do Vincennes, gdzie pan de Beaufort jest uwi�ziony; b�dziecie go pilnowa�. Ale c� to wam jest?
� To, mo�ci kardynale, �e proponujesz mi rzecz niepodobn� � powiedzia� Rochefort potrz�saj�c niech�tnie g�ow�.
� Jak to rzecz niepodobn�? A dlaczeg�by to mia�o by� niepodobie�stwem?
� Dlatego, �e pan de Beaufort jest moim przyjacielem albo raczej ja jestem jego przyjacielem. Czy wasza eminencja zapomnia�, �e to on r�czy� kr�lowej za mnie?
� Pan de Beaufort od tego czasu sta� si� wrogiem stanu.
� To by� mo�e, mo�ci kardynale, ale poniewa� nie jestem kr�lem ani kr�low�, ani ministrem, on przeto nie jest moim wrogiem i nie mog� przyj�� tego, co mi proponujecie.
� I to wy nazywacie po�wi�ceniem? Winszuj� wam. Wasze po�wi�cenie nie zmusza was do wielu rzeczy, panie de Rochefort.
� A poza tym � zn�w zacz�� Rochefort � wasza eminencja pojmuje, �e wyj�� z Bastylii, �eby wej�� do Vincennes, jest to tylko zmieni� wi�zienie.
� Powiedzcie raczej, �e trzymacie stron� pana de Beaufort, a to b�dzie o wiele szczersze z waszej strony.
� Mo�ci kardynale, przez tak d�ugi czas by�em zamkni�ty, �e nie trzymam niczyjej strony opr�cz strony wolnego powietrza. U�yjcie mnie do. czego innego, po�lijcie mnie z jakim rozkazem: niech b�d� zaj�ty czynnie, ale na wielkich drogach, je�li to by� mo�e.
� Kochany panie de Rochefort � powiedzia� Mazarini swoim jowialnym tonem � gorliwo�� twoja za daleko ci� unosi, zdaje ci si�; �e jeszcze jeste� m�odzie�cem, poniewa� serce twoje wci�� jest m�ode, ale brak ci si�. Wierz mi przeto, teraz ci tylko trzeba odpoczynku. Hola! jest tam kto!
� Nic wi�c wasza eminencja nie postanowi wzgl�dem mnie?
� Przeciwnie, postanowi�em. Bernonin wszed�.
� Zawo�aj wo�nego � powiedzia� kardyna� � i zosta� przy mnie � doda� po cichu.
Wo�ny wszed�, Mazarini napisa� kilka wyraz�w, odda� je temu cz�owiekowi, potem uk�oni� si�.
� Bywaj zdr�w, panie de Rochefort � powiedzia�.
� Widz�, mo�ci kardynale, �e mnie odprowadzaj� do Bastylii.
� Jeste� bardzo domy�lny.
� Powracam wi�c, ale powtarzam: bardzo �le czynicie, nie umiej�c mnie u�y�.
� Was! przyjaciela moich nieprzyjaci�?
� C� chcecie, kardynale? Nale�a�o mnie uczyni� nieprzyjacielem waszych nieprzyjaci�.
� Mniemacie, hrabio, �e tylko wy jeste�cie na �wiecie? Wierzcie mi, znajd� takich, kt�rzy b�d� wi�cej warci od was.
� �ycz� wam tego, kardynale.
� Dobrze. Id�cie! Ale na pr�no by�cie pisali do mnie� panie de Rochefort. Listy wasze na nic by si� nie przyda�y.
� Wyci�gn��em kasztan z ognia � mrukn�� Rochefort wychodz�c � a je�eliby d'Artagnan nie by� zadowolony z pochwa�, jakimi przed chwil� go obsypa�em, by�by bardzo wybredny. Ale gdzie to, u diab�a, mnie prowadz�?
W istocie wyprowadzono Rocheforta ma�ymi schodami, zamiast przeprowadzi� go przez przedpok�j, w kt�rym oczekiwa� d'Artagnan. Na podw�rzu znalaz� eskort� i czterech eskortuj�cych, ale na pr�no szuka� swego przyjaciela.
� Ach! � powiedzia� do siebie Rochefort � to diabelnie zmienia posta� rzeczy i je�eli wci�� jest tyle posp�lstwa na ulicach, dowiedziemy Mazariniemu, �e jeszcze mo�emy przyda� si� do czego� lepszego ni� do pilnowania wi�nia.
I wskoczy� do karety tak lekko, jak gdyby mia� dwadzie�cia pi�� lat.
IV
ANNA AUSTRIACKA W 47 ROKU �YCIA
�
Mazarini pozosta� sam z swoim kamerdynerem i na chwil� pogr��y� si� w my�lach; wiedzia� wiele, a jednak nie dosy�. Mazarini oszukiwa� w grze; nazywa� on to korzystaniem z po�o�enia. Postanowi� nie rozpoczyna� partii z d'Artagnanem, dop�ki nie zobaczy wszystkich kart swego przeciwnika.
� Czy wasza eminencja nic nie rozka�e? � zapyta� Bernonin.
� Owszem � odrzek� Mazarini � po�wie� mi, p�jd� do kr�lowej.
Bernonin wzi�� �wiec� i poszed� naprz�d.
Tajemne przej�cie prowadzi�o z mieszkania Mazariniego do apartament�w kr�lowej. Tym to przej�ciem udawa� si� Mazarini do Anny Austriackiej.
Przybywszy do pokoju sypialnego, od kt�rego zaczyna�o si� to przej�cie, Bernonin spotka� pani� Beauvais. Pani Beauvais i Bernonin byli poufnymi powiernikami tych mi�ostek i pani. Beauvais podj�a si� oznajmi� przybycie Mazariniego Annie Austriackiej, kt�ra znajdowa�a si� w swojej modlitewni z m�odym kr�lem Ludwikiem XIV.
Anna Austriacka siedz�c w wielkim fotelu oparta o st�, z g�ow� pochylon� na r�ce, spogl�da�a na dzieci� kr�lewskie, kt�re le��c na dywanie, przerzuca�o wielk� ksi��k� o wojnach. Anna Austriacka by�a kr�low�, kt�ra umia�a nudzi� si� majestatycznie i cz�stokro� przebywa�a godzinami w swojej sypialni lub modlitewni ani czytaj�c, ani modl�c si�.
Ksi��ka, kt�r� bawi� si� m�ody kr�l, by� to Quintus Curtius ozdobiony rycinami wys�awiaj�cymi czyny Aleksandra.
Pani Beauvais ukaza�a si� we drzwiach modlitewni i oznajmi�a kardyna�a Mazariniego.
Dzieci� powsta�o na jedno kolano i spogl�daj�c na matk� ze zmarszczonymi brwiami, zapyta�o:
� Dlaczego on wchodzi nie prosz�c o audiencj�?
Anna z lekka zarumieni�a si�.
� Jest rzecz� konieczn� � odpowiedzia�a � �eby pierwszy minister, w czasach, w jakich �yjemy, m�g� o ka�dej godzinie przyj�� zda� kr�lowej spraw� z tego, co si� dzieje, nie wzniecaj�c ani ciekawo�ci, ani wyja�nie� ca�ego dworu.
� Ale mnie si� zdaj�, �e pan de Richelieu nie wchodzi� w taki spos�b � odpowiedzia�o nieub�agane dzieci�.
� Sk�d mo�esz wiedzie�, co czyni� pan de Richelieu? By�e� tak ma�y.
� Nie przypominam sobie, ale pyta�em si� i odpowiedziano mi.
� I kt� ci to powiedzia�? � zapyta�a Anna Austriacka z �le ukrytym gniewem.
� Wiem, �e nigdy nie powinienem wymienia� os�b, kt�re odpowiadaj� na moje zapytania � odpowiedzia�o dzieci� � gdy�