9179
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9179 |
Rozszerzenie: |
9179 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9179 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9179 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9179 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
MANUELA GRETKOWSKA
PIOTR PIETUCHA
SCENY Z �YCIA POZAMA��E�SKIEGO
Copyright � by Wydawnictwo W.A.B., 2003
Wydanie 1 Warszawa 2003
Ksi��ki oraz bezp�atny katalog
Wydawnictwa W.A.B.
mo�na zam�wi� pod adresem:
ul. �owicka 31, 02-502 Warszawa
tel. (22) 646 05 10, 646 05 U , 646 01 74, 646 01 75
e-mail: [email protected]
www.wab.com.pl
Redakcja: Teresa Katz
Korekta: Maria Fuksiewicz, Maciej Korbasi�ski
W powie�ci Belladonna na �yczenie Autorki zachowano jej interpunkcj�.
Projekt ok�adki i stron tytu�owych: Maciej Sadowski
Fotografia autor�w: � Piotr Bujnowicz/Fabryka Obrazu
Wydawnictwo W.A.B. 02-502 Warszawa, �owicka 31
tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 1 e-mail: [email protected] www.wab.com.pl
Sk�ad i �amanie: Komputerowe Us�ugi Poligraficzne,
Piaseczno, ��kiewskiego 7
Druk i oprawa: Oficyna Wydawnicza READ ME,
Drukarnia w �odzi
ISBN 83-89291-21-5
Manuela Gretkowska
BELLADONNA
I
1
Moj� zalet� jest wolno��. �aden patos, etos i kutas - Kamil obudzi� si� z kr�tkiego, l�kliwego snu, przypominaj�c sobie kim jest. Le�a� nieruchomo, czekaj�c a� wr�ci mu b�l prawej r�ki, trafi j�zykiem w dziury po wyrwanych z�bach m�dro�ci. B�dzie wreszcie u siebie, w swoim pokiereszowanym, prawie pi��dziesi�cioletnim ciele, pos�usznie napinaj�cym mi�nie n�g. Stawiaj�cym go na pod�odze i z przyzwyczajenia si�gaj�cym r�k� do prze��cznika lampy.
Szybko jednak wy��czy� �wiat�o. Czeka� na �wit, chcia� si� przekona�, co jest za oknem. Kt�ra pora roku. Uwa�a�, �e jest ich tyle, ile si� wyczuwa, nawet codziennie inna, je�li dni r�ni� si� od siebie. Tylko w szkole dziel� kalendarz na wiosn�, lato, zim�. Ucz� te� prostacko oddziela�: �ycie i �mier�, bez �adnych niuans�w.
Us�ysza� kas�anie. Kto� czai� si� za drzwiami.
- Wej�� - nie odwr�ci� si� od okna. Palcem obrysowywa� szare kontury drzew na szybie.
- Ostatnie �niadanie... - z jaskrawo o�wietlonego korytarza wepchn�a si� do pokoju niedogolona twarz.
- Ju�? - Kamil dr��c� r�k� zmaza� rysunek. - Przed egzekucj� lepiej pasuje papieros.
- �ycz� panu ostatniej egzekucji u nas - m�ody lekarz, zm�czony nocnym dy�urem, pr�bowa� si� u�miechn��. Jego homoseksualny wdzi�k nie zdo�a� si� przebi� przez mask� depresji.
- Ju� id�, doktorze.
2
Puszysta, jasna wyk�adzina wyg�usza�a kroki. Sprawia�a wra�enie opatrunku chroni�cego przed �wiatem. Luksus tej prywatnej kliniki odwykowej pozwala� wytwornie ukry� rozp�atane szale�stwem m�zgi. Cia�a zatapiane alkoholem, ale dryfuj�ce jeszcze godnie z kieliszkiem aperitifu w zakurczonej d�oni. Kamil nie potrzebowa� pomocy. Chcia� sobie po prostu odpu�ci� i zda� si� na innych. Na ich wykalkulowan� trosk�. Pi� du�o, przez ostatni rok coraz wi�cej. Czasami zdawa�o mu si�, �e jest wype�nionym po brzegi kieliszkiem bursztynowej whisky. Nigdy jednak nie dola� ostatniej kropli przelewaj�cej si� w rzewny alkoholizm. Miesi�c w klinice by� dla niego rodzajem medytacji.
Kiedy� na studiach w krakowskiej ASP praktykowa� zen, zmuszaj�c si� do pozycji lotosu i niemy�lenia. Towarzyskie nasiad�wki wyznawc�w modnej religii bol�cych n�g. Kilkudniowe wyjazdy medytacyjne, gdzie mo�na by�o poderwa� pi�kne dziewczyny z metafizycznymi ambicjami. Naj�atwiej na dyskusje o buddyjskiej pustce zamiast o zwyk�ym wszystkim i niczym. Teraz, po latach, zamkni�ty w ekskluzywnej odwyk�wce, wraca� do pustki. Nie widzia� przed sob� celu. By� sprzedawc� pi�knych powierzchni. Przesta� widzie� ich l�nienie, zachwalane przez znawc�w wyrafinowanie drogiej sztuki.
- Znowu bezsenna noc? - lekarz uchyli� drzwi gabinetu.
Na stoliku wyciosanym z pnia egzotycznego drzewa czeka�o �niadanie. Poranny kanon do spo�ycia -, kawa, rogalik, sok.
- A zna pan takich, co bez proch�w? - Kamil usiad� w fotelu.
- Kiedy� ludzie sobie radzili.
- �yli kr�cej. Mo�e gdybym zdech� dwadzie�cia lat temu...
- Niez�e plany. I to s� skutki ca�ej terapii? - ironizowa� lekarz.
- Ju� o niczym nie marz�. W porz�dku? - nala� sobie kawy i zatka� usta rogalikiem.
Spr�ysta sk�ra granatowych foteli, szorstka we�na wyk�adziny i st� pachn�cy jeszcze kadzidlan�, tropikaln� �ywic�. Kamil by� pewien, �e te starannie dobrane meble i kolory s� nie tylko gejowsk� parad� gust�w psychiatry. Mia�y zwabi� zmys�y pacjent�w. Wyci�gn�� je ze �limaczego letargu. Przymiln� powierzchni�, zapachem oderwa� od zajoba zatrza�ni�tego w obola�ej g�owie. W�druj�cego w k�ko po antypodach rozumu.
- Bezsenno�� to drobiazg - lekarz potrz�sn�� buteleczk� tabletek uspokajaj�cych jak grzechotk� dla doros�ych - Ale z kim ja b�d� rano rozmawia�, Mistrzu.
- Chyba jeste�my za inteligentni, �eby sobie prawi� komplementy - nie znosi� �asz�cej si� adoracji.
- Dosta�em Legi� Honorow� i delirium, jestem utalentowanym pijakiem.
- Pan... akurat w pana przypadku - stuka� s��w, staraj�c si� powiedzie� na po�egnanie co� wartego zapami�tania. Zmru�y� podsinione zm�czeniem oczy
- Nie musi pan wyp�ukiwa� talentu alkoholem.
- Pan te� nie umie tak na �ywca, dlatego w��czy si� nocami po klinice, bo... - przerwa�.
Pulchny doktor, rozparty w swoim fotelu, zacz�� si� kurczy�. Jego po�yskliwe sztruksowe spodnie i kamizelka by�y sier�ci� zwierzaka skulonego ze strachu przed wypatroszeniem z tajemnic.
Kamil uwielbia� polowa� na cudze s�abo�ci, zrezygnowa� jednak z celno�ci, jak� ma ka�de okrucie�stwo.
- Dlatego... tak dobrze si� nam rozmawia�o - doko�czy�.
Wsta�, poda� lekarzowi r�k�. Przytrzyma� jego spocon� d�o�, poklepuj�c go po ramieniu. By� to bardziej gest wsp�czuj�cego porozumienia ni� po�egnania.
3
Za bram� pa�acyku-kliniki, na podje�dzie otoczonym d�bami, Dominique parkowa�a ju� sw�j w�z.
Kamil, przebrany w czyst� bia�� koszul� i nowe d�insy, szed� do jej samochodu nios�c ma�� walizk�. Wjazd wi�niowego kabrioletu do zroszonego parku by� drapni�ciem lakierowanego paznokcia po jeszcze wilgotnej zieleni.
Okulary s�oneczne, dopasowane do poci�g�ej twarzy Dominique, kolorem zlewa�y si� z jej ciemn� karnacj�. Delikatno�� opalonych ramion podkre�la� metaliczny po�ysk karoserii i mi�siste fa�dy odsuni�tego sk�rzanego dachu.
Przy pewnej minimalnej wielko�ci biustu - pomy�la� Kamil, widz�c p�askie popiersie nieruchomo czekaj�cej na niego w wozie Dominique - mo�na m�wi� ju� tylko o pi�knie sutek.
- Jeste� - pochyli� si� nad ni� cmokaj�c w policzek.
Poca�unek skruszy� jej ch�odn� perfekcyjno��. Obj�a go za szyj�.
- A w�a�ciwie kiedy ci� nie by�o? - z�o�liwie doda� wyczuwaj�c w niej przyp�yw st�sknionej czu�o�ci.
On prowadzi� ten kulawy taniec mi�osny: dla kaprysu zamiast obok niej usiad� z ty�u, walizk� rzuci� na przednie siedzenie. Nie zapi�� pas�w, wiedz�c, �e j� to dra�ni. Dawno przesta�a im przygrywa� ckliwa melodyjka zakochanych. Rytm wyznacza� teraz monotonnie czas.
Poznali si� pod koniec lat osiemdziesi�tych w ��ku. Byli go��mi markiza czy vicomte�a de Sroutoutou, jak Kamil nazywa� arystokrat�w zajmuj�cych si� g��wnie pozowaniem do kronik towarzyskich.
Fotogenicznie poprzetykani gwiazdami show-biznesu, niby obcymi genami w �a�cuchu rodowych koligacji, zajmowali nale�n� im pozycj�. W rz�dku, �ci�ni�ci kadrem, imitowali zbiorow� kopulacj� na stojaka z fleszem orgazmu w oczach.
Kamil, malarz z biednej, dzielnej Polski, zacz�� by� wtedy modny i bywa� tam, gdzie m�g� si� sta� jeszcze modniejszy. Pojecha� na wernisa� m�odego arystokraty architekta, kt�ry w swoim podparyskim zameczku urz�dzi� galeri�. Na parterze kaza� wyburzy� wszystkie �ciany. Gotycki strop olbrzymiej sali wzmocniono przezroczystymi wspornikami. W kolumny plastikowego szk�a wtopiono zawarto�� rodzinnych grobowc�w w�a�ciciela. Troch� spr�chnia�ych desek, szkielet�w, kilka mumii z resztkami w�os�w i koronkowych �abot�w. Przodkowie otoczeni krystalicznymi kolumnami wygl�dali na zamarzni�tych w bry�ach czasu. Sorbet z trup�w.
Kamil zapali� haszowego skr�ta grubszego od cygara, szybko si� upi� i wyszed�, gdy truch�a zacz�y si� do niego zbyt zalotnie u�miecha�. Pomyli� pokoje go�cinne. Wszed� tam, sk�d najbardziej pachnia�o traw�. W nie swoim ��ku zasta� �pi�c� d�ugow�os� brunetk�. Pomy�la�, �e to jedna z uwodz�cych go na przyj�ciu dziewczyn, z kt�r� mo�e si� um�wi�. Kiedy w�o�y� jej g�ow� mi�dzy nogi, us�ysza� o facecie w �azience. Uzna� to za porad�, �eby si� pospieszy�. Oboje byli tak nawaleni, �e nie pr�bowali udawa� podniecenia. Gdy nareszcie zacz�� jej rosn�� w ustach, otworzy�y si� drzwi i z �azienki rzeczywi�cie wyszed� p�nagi olbrzym w niebieskich ogrodniczkach. Przeszed� cicho obok ��ka, nie zwracaj�c na nich uwagi. Dyskretnie zamkn�� za sob� drzwi na korytarz, gdzie dudni� impre-zowy Eurythmics.
- Chyba nie jest zazdrosny - ucieszy� si� Kamil - Albo duch, co? Pierdolisz si� z duchami?
- To by� hydraulik - dosta�a g�upawki i �mia�a si�, podskakuj�c mu pup� tu� przed nosem.
- Noc�? - prze�o�y� j� pod siebie.
- Sta� ich na s�u�b�. Kto� wrzuci� do kibla nadmuchan� prezerwatyw� i zatka� si� pion. Rano p�ywaliby�my w g�wnie. W�a�nie, masz gumk�? - wychyli�a mu si� spod p�pka.
Stanowczo za du�o m�wi�a, za rozs�dnie. Mog�a wytrze�wie� i go wyrzuci�. A on mia� ochot� zasn��. Spa� do ko�ca �ycia obok dziewcz�cych piersi z nosem w ciemnej przegr�dce ty�ka. Nie widzie�, jak z p�askiego brzucha robi si� babski bebech.
W dzieci�stwie straszy�y go ze �cian pokoju rodzic�w obrazy Malczewskiego. Wypchane grochow� i kartoflami cielska, kurhany kobieco�ci. Pod obrazami skrzy�owane szable po pradziadkach - powsta�czych �wirach, trac�cych rozum i maj�tek. Ojciec by� z nich, szlachetnie nie do �ycia. Kamil w p�mroku rodzicielskiej sypialni, pod tymi wisiorami cyc�w posiniaczonych fioletem, wyjmowa� ch�opi�cego fiutka i bole�nie, heroicznie targa� nim do pierwszych �ez m�odzie�czego wytrysku.
Francuzka m�drzy�a si� i wierci�a. Wgryz� si� ustami w jej p�sow�, nabrzmia�� pretensjami cip�.
- Nie chc� lizaka - wyrwa�a jej si�.
- Tym nie, bez gumy nie, no to czym?
- W�o�ysz jeden - possa�a mu palce i w�lizn�a w siebie - Potem drugi i powoli wszystkie, wtedy za-ci�nij pi��.
Kamilowi wydawa�o si� to niemo�liwe, ale zabawne.
- Ostro�nie i poowooolii - poucza�a.
Zanim zd��y� w�o�y� ca�� r�k�, rozgryz�a mu podbrzusze. Najpierw poczu� jej drobne z�bki. Toczy� si� po nich jak po kole ruletki, a� nagle trafi� w swoj� przegr�dk�, numerek orgazmu, kt�ry obstawia�. Koniec, ju� wi�cej nie da rady tej nocy. W ruletce te� og�aszaj� rien ne va plus.
- Pardonsik - ziewn��. - Jeste� Polakiem?
- Bo co?
- Powiedzia�e� �o Jezu�.
- Musia�em nie�le odjecha�. M�wisz po polsku?
- Rozumiem, ale m�wi� kiepsko. Moi rodzice s� Polakami.
- A ty?
- Dominique.
By�a bardziej podhajcowana gadaniem ni� za�panymi pieszczotami. Opowiedzia�a mu polskie dzieci�stwo u dziadk�w pod Lilie. Rodzice, urz�dnicy, dostali awans i nie mieli czasu zajmowa� si� ni� w Pary�u. Dziadek, emerytowany g�rnik, w swojej zagrodzie przypominaj�cej mu rodzinne Kujawy hodowa� kury, �winie, g�si. Hodowali z babci� i j�.
Dorabiali, tucz�c g�ski na foiesgras. Wtykali im lejek w gard�o, a Dominique ma�ym paluszkiem popycha�a karm� w w�sk� rurk� ostro�nie i powoli. Dziadkowie sprzedawali te ��abie przysmaki� na Gwiazdk�. Sami zajadali si� g�sim kremem, tak nazywali smalec. Trzymali go w szafce ko�o drewnianego �o�a. Nawet latem okrywali si� pierzyn� z g�siego puchu. U�o�eni do snu, s�uchaj�c w ciemno�ciach Wolnej Europy, nie zauwa�ali Dominique, podkradaj�cej si� do szafki ze smalcem. Nieraz po wy��czeniu radia s�ysza�a babci� wzdychaj�c�: �OJezu! O Jezu!� - na przemian ze skrzypi�cym ��kiem. Dominique czu�a wtedy jeszcze wi�ksze wyrzuty sumienia za swoje ob�arstwo i do wieczornej modlitwy dodawa�a takie samo �O Jezu! O Jezu!�
Polska mia�a dla niej zapach g�siego smalcu i pierza. W szkole pe�nej polonijnych dzieci udawa�a, �e rozumie tylko francuski. Po francusku zacz�a m�wi� do dziadk�w, gdy za kieszonkowe na pierwsze podpaski kupi�a sobie tanie perfumy. Zamiast chleba ze smalcem poprosi�a o bagietk� z foies gras. Wtedy odes�ali j� do rodzic�w, do Pary�a. Tam sko�czy�a college, celuj�co zda�a matur� i w�a�nie napisa�a prac� dyplomow� z ekonomii zarz�dzania. W zamku znalaz�a si� przypadkiem. Przywioz�a j� znajoma, adwokatka broni�ca arystokrat� przed konserwatorami sztuki. Wytoczyli mu proces o niszczenie zabytk�w. On uwa�a�, �e m�g�by ze swoich przodk�w zrobi� d�em i nic nikomu do tego.
Dominique nap�dzana kok� mia�a s�owotok. Kamil zasnuwa� si� kokonem haszowego snu. Roz�upa�a go rano waleniem obcasik�w o kamienn� posadzk�, metalicznym zgrzytem suwaka podr�nej torby. Spakowana, w czarnym kostiumiku ze z�otymi guzikami, uczesana g�adko w kok, by�a gotowa do drogi. Z rozkraczonej noc� panienki zamieni�a si� w zapi�t� pod szyj� damulk�. Podejrzewa�, �e nabrzmia�y srom te� przylgn�� jej do dziewiczo zar�owionej dziurki.
Kamil, teraz wypocz�ty, ch�tnie by w niej pogrzeba�, ale wytrze�wia�a Dominique najwyra�niej ko�czy�a ich znajomo��. Poprawia�a sobie w barokowym lustrze makija�. Przypudrowa�a perkaty, polski nos. Wtar�a we w�osy i w szyj� perfumy. Strzepn�a z ramion py�ki, a jemu wydawa�o si�, �e g�si puch. �eby nikt nie zauwa�y�, sk�d jest, nie poczu� emigranckiego zapachu strachu i ambicji. Zw�aszcza tutaj, w zamku, gdzie nonszalancko wyci�gni�to na widok kilkana�cie pokole� rodowitych trup�w. Mo�e w �o�u, gdzie tej nocy baraszkowali, spierdolono ca�� dynasti�.
Zszed� za milcz�c� Dominique do pustej sali balowej. Pomacha� jej na po�egnanie i skacowany pow�drowa� mi�dzy sto�ami w poszukiwaniu niedopitych butelek. Zm�czony wyci�gn�� si� na �awie. Wr�ci�a Dominique.
- Musz� by� za trzy godziny w Pary�u - sta�a nad nim i nerwowo �ciska�a kuferek. - Mam spotkanie... od tego zale�y moja praca, musz� - panikowa�a.
- I nie ma kto ci� odwie��?
- Wszyscy �pi�... moja przyjaci�ka jest w og�le nieprzytomna i...
- Zadzwo� po taks�wk� - usiad�. Opar� si� o ch�odny, wilgotny mur. Uzna�, �e gotyckie sklepienia s� fatalne na p�kaj�cy �eb. Ostrymi �ukami tn� d�wi�ki w ha�as.
- Tu nie ma telefonu. Ten maniak chce �y� w �redniowieczu... a najbli�sza wioska z pi�� kilometr�w - m�wi�a takim tonem jak w nocy, gdy prosi�a go o absurdaln� pomoc w zrobieniu sobie dobrze.
- Zgoda. Prowadzisz, ja si� nie nadaj�.
- Nie mam prawa jazdy.
- W tym �wiecie na wszystko trzeba mie� prawo jazdy, kotku. Ale je�dzi� umiesz? - poda� jej kluczyki do swojego starego forda.
- Nie... ja nigdy...
- Nie szkodzi, to automat. Nauczysz si� na autostradzie.
Bawi�o go podpatrywanie jej desperacji. Zanim usiad�a za kierownic�, cofa�a si�, potrz�sa�a g�ow� w rozmowie z sob� sam�. Porwa� si� na co�, co grozi�o �mierci�, w�a�ciwie kar� �mierci za wykroczenie przeciw prawu i rozs�dkowi... Ale gdyby zrezygnowa�a... Zosta� bez pracy to zosta� nie wiadomo po co przy �yciu, na kt�re trzeba zapracowa�. W jej sumieniu, uporz�dkowanym jak ksi�gi parafialne podmiejskiego ko�cio�a, gdzie j� ochrzczono, a potem w�dzono w katolickim kadzidle coniedzielnych mszy, nie by�o miejsca na chaos nieprzewidywalnego. W decyzji, czy przyj�� propozycj� Kamila, grzeczna dziewczynka walczy�a z dziewczynk� odwa�n�. �adna z nich nie by�a m�dra. Ta grzeczna powtarza�a bardzo trudn� zasad� gramatyczn�: il faut (trzeba), po kt�rej nast�powa� powykr�cany, storturowany czasownik naginany do obowi�zku. U�ywali go poprawnie tylko nieliczni, wytresowani w konwenansach Francuzi. Ale przecie� Dominique, tuczona prza�nym patriotyzmem dziadk�w wtykanym w gard�o s�owami sz, cz, �, wyrwa�a si� z polskiej zagrody. Do chanelowskiego kostiumiku ze z�otymi guzikami - tymi b�yszcz�cymi odznakami francuskiej przeci�tno�ci. W nagrod� za odwag� czeka�a na ni� w Pary�u praca dyplomowanej ksi�gowej.
Wi�c odwa�na dziewczynka wsiad�a do wozu i pos�uszna wskaz�wkom Kamila wyjecha�a na wiejsk� drog�. Nauczy�a si� przyspiesza� i hamowa�. Nie musia�a umie� cofa� czy precyzyjnie skr�ca�. Na autostradzie wystarczy�o trzyma� si� najwolniejszego pasa. Kamil z tylnego siedzenia przypatrywa� si� jej szale�stwu rozp�dzonemu do 150 km/godz. By� ju� trze�wy i wiedzia�, co ryzykuj�, ale nie pozwoli� jej stan��. Ca�� drog� robi�a, co kaza�. S�ucha�a poucze� z pilno�ci� zak�adnika boj�cego si� egzekucji za najdrobniejsze niepos�usze�stwo. Jednak to ona wbrew sobie by�a porywaczem. Fascynowa�a go ta podw�jna gra. Podnieca�o oddanie swojego przeznaczenia w r�ce pi�knej i obcej dziewczyny. Imponowa�o mu opanowanie Dominique, ekscytowa�o przera�enie. Wyobra�a� j� sobie nag�, widzia� wtedy dwie �ywe, osobne istoty: wytwornie uczesan� kobiet� dosiadaj�c� na samochodowym fotelu w�ochat� pizd�. Rozgniataj�c� j� ty�kiem, �eby nie wy�lizn�a si� spomi�dzy zaci�ni�tych ud. Kobieta ze strachu trzyma�a si� kierownicy, meduza rozwiera�a jej nogi.
W ci�gu tej godziny wsp�lnej jazdy zajrza� w Dominique przez jej rozszerzone napi�ciem oczy. Samochodowe lusterko wykrawa�o je z twarzy do wiwisekcji. Kamil wiedzia� ju�, sk�d wydobywa si� u niej ka�dy kr�tki, niemal chrapliwy oddech, kropelka potu. Zdawa�o mu si�, �e czule przylgn�� do spoconych plec�w. Dominique mia�a odt�d d�wiga� na sobie garb m�czyzny i karmi� nim zach�ann� meduz� wro�ni�t� w krocze. Tak powinien namalowa� wtedy ich podw�jny portret. Ale gdy zastanawia� si� po latach, dlaczego zostali razem, przypomnia� mu si� inny obraz. Zdj�cie z gazety: wym�czona, brudna dziewczyna trzyma si� kurczowo faceta obwieszonego broni�. Tytu�: �Sztokholmski syndrom�. Zak�adniczka z ambasady ameryka�skiej w Sztokholmie i brodaty terrorysta zakochuj� si� w sobie, w swojej sadomasochistycznej grze.
Kamil przesiad� si� za kierownic�, gdy doje�d�ali do Pary�a. Dominique zd��y�a, dosta�a swoj� wymarzon� prac�. Zaproponowa� jej kwater� u siebie w domu z ogr�dkiem niedaleko metra Gambetta. Zaniedbana, dziewi�tnastowieczna cha�upka w spokojnej, niemal prowincjonalnej jak na Pary� dzielnicy. Dominique zacz�a tam od generalnych porz�dk�w, p�niej zarz�dzi�a remont fasady i odgruzowanie ogrodu. Zaj�a si� papierami Kamila, sp�acaniem kredytu za dom. Orientuj�c si� szybko w finansowych szwindlach galernik�w, skutecznie �ci�ga�a od nich nale�no�ci. Nieczu�a na artystyczne snobizmy i epatowanie nazwiskami, by�a w tym lepsza od zawodowego rewindykatora.
- Bardzo si� ciesz�, �e DeBuffet i ten malutki Matisse s� na tej samej �cianie, co Kamil Bak, ale...
Zosta�a agentem Kamila, najlepszym z mo�liwych, bo w �yciu i sztuce istnia� dla niej tylko on.
Po roku zrezygnowa�a bez �alu z pracy w biurze, chocia� obiecano jej awans. Powoli musia�a te� zrezygnowa� z wy��czno�ci na uczucia Kamila. Ledwo naszkicowane kobiety w jego notatniku zacz�y obrasta� cia�em. Pospieszne kreski rysowane pi�rkiem przypomina�y powyginany, osmalony ruszt, na kt�ry nadziewano smakowite kawa�ki coraz to nowych bioder, piersi. Obtoczone panierk� kolor�w, zarumienione �wiat�ocieniem stawa�y si� apetycznym k�skiem. Tak wyra�ne i zmys�owe przestawa�y by� iluzj�. Zostawia�y po sobie �lady: szminki, perfum, zgubionej w po�piechu bielizny.
- O co ci chodzi? To s� tylko modelki: nogi, r�ce.
- �pisz z nimi.
- Maluj�.
- U ciebie to jedno i to samo.
- No w�a�nie.
Jego praca by�a najwa�niejsza. Dominique musia�a na to przysta�, w ko�cu by� to jedyny pretekst dla wsp�lnego �ycia. Pretekst, a nie pow�d, spinaj�cy wbrew rozs�dkowi, ale w imi� zasad niedobrane ma��e�stwa. W ich zwi�zku nie by�o ju� �adnych wsp�lnych zasad opr�cz pieni�dzy. One wymaga�y uczciwo�ci od zarz�dzaj�cej nimi Dominique i pracowito�ci Kamila. Wymusza�y wierno�� obojga. Dominique przekona�a si� o tym, pr�buj�c odej��. Zakocha�a si� w swoim psychoterapeucie, t�umacz�cym jej co tydzie�, dlaczego trzeba zosta� w dotychczasowym chorym uk�adzie. Powinna przepracowa� problemy, a nie ratowa� si� nawykowo ucieczk�, powielaj�c tym sw�j schemat nieudanych zwi�zk�w. Ale jej nie interesowa� ju� dawny zwi�zek. Chcia�a by� w nowym i udanym z psychoterapeut� o pobrudzonych fajkowym tytoniem palcach i niebieskich, zamglonych od s�uchania oczach. Przygotowa�a ucieczk� kunsztownymi argumentami, prowadz�cymi z domu Kamila do gabinetu terapeuty. Musia�a przekona� ich obu.
- To nie ma sensu - Kamil odci�� jednym zdaniem jej drogi odwrotu. Doradza� z przekonaniem fachowca ostrzegaj�cego przed z�� inwestycj�. - Masz trzydzie�ci lat i co, p�jdziesz do biura? Na sta�ystk�? - nalewa� sobie kawy, miesza� spokojnie cukier.
- �artujesz. Jestem dobrym agentem... - siedzia�a sztywno przy kuchennym stole, gotowa zaraz wyj��. Starannie spakowane walizki sta�y ju� przy drzwiach.
- I zaharujesz si� dla kilkunastu pacykarzy. -Je�li b�d� musia�a...
- Dominique, zrobisz, jak zechcesz... wiesz, �e zawsze... - zobaczy� sw�j g�os, sp�ywaj�cy nagle �zaw� plam� wzruszenia.
- Co zawsze? Twoje panienki... twoje historie
- Dominique nie przewidzia�a w tej rozmowie emocji. Argumenty, dowody, nawet dochodzenie, kto ma racj�, ale nie wyznania, mog�ce zaraz si� rozpa�� z hukiem w krzyk albo �a�o�nie rozpe�za�.
- Popatrz na mnie, no popatrz - ukl�k� przy niej i wzi�� jej twarz w swoje pobrudzone farb� d�onie
- Zdarza�y mi si� g�upstwa, tobie te�. Nie odwracaj oczu - przytrzyma� j�, przyciskaj�c prawie do swojej niedogolonej brody - No, gdzie s� te �panienki�, ci twoi... Jeste�my sami, w naszym domu. Tylko my jeste�my wa�ni. Dominique, bez ciebie... Nie wyobra�am sobie... jest co� takiego, lojalno��, i my w tym jeste�my dobrzy.
- Szanta� lojalno�ci?
- Nazwij to, jak chcesz, mnie nazwij, jak chcesz... r�b, co chcesz - czul w d�oniach jej op�r. Przesta�a na niego patrze�, pierwszy raz przesta�a go s�ucha� - W porz�dku. Ja odejd�. Nale�y ci si� ten dom.
- A gdzie ty p�jdziesz?
- Leczy� si�.
- Na co?
- Wyleczy� z siebie. Z picia, z panienek, z czego chcesz. �eby by�o normalnie - licytowa� sam siebie. Nie m�g� wy�o�y� wi�cej.
- Ja te� musz� co� zrozumie� - wsta�a i w przedpokoju potkn�a si� o baga�e - Skoro ju� si� spakowa�am... pojad� do Polski.
- Przecie� tam jest dzika komuna.
- W�a�nie dlatego. Nie jad� podziwia� krajobraz�w, nie jestem turystk�. M�j... on m�wi, �e powinnam pozna� swoje korzenie, archetypy. Mo�e zrozumiem ciebie, od czego uciek�e�. Czemu jest, jak jest. Sk�d ja... dla ciebie jestem ksi�gow�, nie?
- Zwariowa�a�, w Polsce s� czo�gi, wojna..
- Ty te� idziesz na wojn�, przeciw sobie. Zobaczymy, kto wygra.
To byt pierwszy szpitalny odwyk Kamila. Nie chcia� odtrucia, terapii. Nie leczy� si�, czeka�. Wiedzia�, �e wszystko, czego pragnie, przyniesie mu czas. Niesko�czona rzeka czasu, wystarczy tylko oddycha�. Nie p�oszy� niepotrzebn� krz�tanin� tego, co unosi�o si� na powierzchni i by�o w zasi�gu faluj�cych nadziej� marze�. Nauczy� si� tego w najwi�kszym rozgardiaszu kilkudniowych imprez, demolowania po pijaku hotelowych pokoi. Nie pami�ta�, z kim tam by�, nie mia� poj�cia, kogo przeprasza�. T�umaczenie si� obcym ludziom, ok�amywanie Dominique pogarsza�o sytuacj�. Lepiej by�o przeczeka�. Zamyka� si� w pustym pokoju przy pracowni. Pi� tylko herbat� zaparzan� w cennej japo�skiej czarce. Zapala� kadzide�ko, sam nie wiedzia�, czy sobie, czy kamiennemu Buddzie na parapecie i wraca� do pustki, biedy i samotno�ci studenckich czas�w, gdy boso, w hinduskiej koszuli medytowa�, skupiaj�c si� na oddechu.
Odg�osy paryskiego domu zaczyna�y wtedy powoli wpada� w sw�j zwyczajny rytm podobny regularno�ci� do wdech�w i wydech�w Kamila. Dominique przestawa�a bra� tabletki nasenne i �nadzienne�, jak m�wi� ojej uspokajaczach, po�ykanych w kryzysowych momentach. Znowu energicznie wstawa�a rano. Szykowa�a sobie �niadanie, trzaskaj�c zardzewia�� tostownic�. Potrz�sa�a w�osk� kafetier� o kszta�cie dadaistycznej lokomotywy popluwaj�cej par�. Te swojskie ha�asy sprawia�y wra�enie rozpychania si� w kuchni za ciasnej dla Dominique, dla jej zamaszystej pewno�ci siebie, �e przebaczy�a mu, ale nigdy wi�cej...
Jednak tym razem czekania nie przerwa�a niespodziewana wizyta w odwyk�wce ani telefon. Kamila ju� denerwowa�y lekarskie m�dro�ci. Zgadza� si� z nimi w jednym: Alkoholik jest zawsze od czego� uzale�niony. Teraz byt wyschni�t� mumi�, ani kropli alkoholu. Stercza�y mu tylko j�dra, w kt�rych zgromadzi�a si� cala obola�a lepko�� t�sknoty. Uzale�ni� si� od Dominique, od jej spokoju i �agodnej si�y. Zapachu domu, bezpiecze�stwa wyszorowanego marsylskim myd�em. Solidnych orgazm�w, dopychanych niekiedy palcem i wykrzyczanych mu w samo ucho jak raport z bilansu wszystkich pieszczot.
Zamiast Dominique zadzwonili do niego z ministerstwa spraw zagranicznych.
- Dowiedzieli�my si�, �e zosta�a zatrzymana przez w�adze polskie - s�owa urz�dnika, wypowiedziane rzeczowo i p�asko niby wydrukowane litery, wydawa�y si� pokwitowaniem zako�czonej sprawy, dokumentem podsuni�tym do podpisu.
- Co to znaczy? - Kamilowi przemkn�� obraz Dominique uwi�zionej w grudzie b�ota. Kolorowa, paryska wa�ka zatopiona na zawsze w polskim bursztynie g�wna.
- Dok�adnie nie wiemy, ale najprawdopodobniej przewozi�a maszyny drukarskie. Przypadek czy kto� j� zadenuncjowa�, w ka�dym razie zawr�cono j� z przej�cia granicznego. Mamy niewiele informacji.
Dopytywanie urz�dnika nie mia�o sensu. Wyra�nie dano Kamilowi do zrozumienia, �e tylko on mo�e pom�c Dominique. Komunistom nie zale�y na jakiej� Francuzce, Polce w drugim czy trzecim pokoleniu. Nie zrobili nawet zwyczajowo z jej zamkni�cia afery: za pieni�dze CIA przemycane s� materia�y wywrotowe. Sprawie nie nadano rozg�osu, bo chodzi im o Kamila. �ci�gni�cie go do Polski, zorganizowanie wystaw pokazuj�cych normalizacj� stosunk�w z Zachodem, powr�t znanych emigrant�w.
W�cieka� si� na siebie i na ni�. Rozwa�na a� do znudzenia i da�a si� podpu�ci�? Chcia�a mu zaimponowa�? A on przez ni� nie ma francuskiego obywatelstwa. Nie przypomnia�a mu o tym, nie dopilnowa�a. Brzydzi�a go faktura za pr�d, a co dopiero kolekcjonowanie teczki kwit�w do prefektury.
4
By� pewien - ze swoim paszportem bezpa�stwowca nie wr�ci z polskiej ambasady. Znajomi czekali, przechadzaj�c si� po placu i przed budynkiem w razie gdyby... ale w�a�ciwie mieli tylko potwierdzi� jego znikni�cie. Wymian� na Dominique. Dawna kochanka, dziennikarka z �Liberation�, odprowadzaj�ca go pod bram� ambasady, obmy�la�a jutrzejszy tytu�, nekrolog Kamila: �Polski malarz odda� si� komunistom, ratuj�c swoj� agentk�. Oczywi�cie nie by�oby to tak g�upie, ale tylu sylab doliczy� si� w stukaniu jej obcas�w. Widzia� i s�ysza� o wiele wyra�niej. Zauwa�a� ka�dy mleczny kamyczek placu Inwalid�w, krople deszczu op�ukuj�ce ulic�. Wszystko mia�o znaczenie: i ten beret, i prochowiec dziennikarki, st�paj�cej na patykowatych nogach czapli. Przebra�a si� za dzia�aczk� ruchu oporu. Nie, no przecie� musia�a si� jako� ubra� na jesienn� ulew� - przekonywa� sam siebie do normalno�ci. Tu jest normalnie, czas p�ynie w dobr� stron�. Taka moda na d�ugie p�aszcze i czarne beretki. Dopiero w ambasadzie zacznie si� torturowanie czasem, wybebeszanie przesz�o�ci pytaniami, kto, kiedy. Cofni�cie do Polski, cofni�cie �ycia.
Nie zakuto go w kajdanki, nie u�piono zastrzykiem. W�dka w kryszta�owych kieliszkach te� nie by�a zatruta. Niby nie, ale sk�d� wiedzieli o jego odwyku; chcieli go z�ama�? Ambasador wypi� z nim �na zdrowie!� i zostawi� komu� wa�niejszemu na zak�sk�. Kamil zosta� sam. Czekanie, ich stara metoda rozmi�kczania. Co za r�nica, czy w �mierdz�cym areszcie z lamp� w oczy, czy tutaj, w gabinecie, przy kinkietach Ksi�stwa Warszawskiego i weneckim lustrze, zza kt�rego by� na pewno obserwowany. Albo kr�cili dla dziennika jego serdeczne powitanie, tylko z kim? Bruderszaft z Jaruzelem, Urbanem? Z jakim� komuchowym artyst�, mo�e Koniecznym, co ulepi� Lenina-ba�wana na pomnik w Nowej Hucie? A mo�e to rozgrywka Kominternu i przyjdzie si� z nim ca�owa� oble�ny kacyk francuskich komuch�w, Marchais?
Zrobi to dla niej. Z lojalno�ci, tego ziarenka przyja�ni, zaufania. Bo do kogo� trzeba je mie�. Wbi� w ten ziarenkowaty punkt cyrkiel i narysowa� horyzont. W szkole mia� z matmy dw�je, by� jednak najlepszy z geometrii analitycznej.
- Uda�o ci si�t B�k, pierwszy rozwi�za�e�, ale co ty za ��laczki� mi rysujesz? - matematyk podnosi� zeszyt Kamila ponad swoj� �ys� g�ow�, pokazuj�c go klasie.
- Bo ja tak widz�, panie psorze, ��te ko�a, zielone kwadraty.
Figury pochodzi�y od szarego punktu. Kamil kocha� si� w jasnej, daj�cej si� wyrysowa� logice geometrii. Jej pocz�tkiem, pocz�tkiem �wiata nie by� ozdobny mi�osny wywijas, lecz skromny, szary punkcik pewno�ci. Teraz by�a nim Dominique, nierzucaj�ca si� w oczy, zawsze na swoim miejscu i podtrzymuj�ca ich codzienno��.
Czu� si� te� winny: do Polski pojecha�a przez niego i dlatego mia� teraz przywita� tajemniczego kogo�, kto m�g� zaj�� go od ty�u, z przej�cia ukrytego mi�dzy p�kami. Rozejrza� si� po �cianach i suficie. Nawet stiuki, pozosta�o�� z pa�acyku Talleyranda, straci�y tutaj ozdobn� lekko��. Zamieni�y si� w skrofu�y i polskie czyraki. Zadzieraj�c g�ow�, nie zauwa�y� wej�cia niewielkiej osoby. Stan�a przed nim, patrz�c mu prosto w oczy. Siedz�c, by� r�wnego wzrostu z t� niemal karliczk� o kr�tko, po m�sku ostrzy�onych w�osach. Poda�a mu r�k�, jakby chcia�a przekaza� impuls elektryczny, szybko i z trzaskiem kruchych palc�w. Zastanawia� si�, kim jest ten nieprzyjemny kurdupel w br�zowej garsonce. Stra�niczk� wi�zienia kobiecego tu� przed emerytur�? Chodzi mi�dzy klatkami z elektryczn� pa��? Wymamrota�a tylko nazwisko, wi�c si� nie przedstawi�a, pochodz�c z kraju, gdzie nie liczy si� ludzka godno��, ale funkcje i urz�dy. Mog�a zosta� �miss komuna�, nijaka, w szaro�ciach br�zu, tej cywilnej odmianie urz�dowej czerni. Roz�o�yste ch�opskie biodra i z braku inteligencji czujne chamstwo w �widruj�cych oczkach. Kamilowi zdawa�o si�, �e rozmawia z Wand� Wasilewsk�. Przerabia znowu bialo-czarny podr�cznik historii, poprawnie k�ami�c w odpowiedziach na pytania wypisane pod czytank�. Nie dowiedzia� si� niczego o Dominique. To nie by� temat tej lekcji, niespodziewanie zako�czonej propozycj� spotkania na mie�cie. Interesowa�a j� sztuka. Przyni�s� do kawiarni obraz. Nie odpakowa�a go, podnios�a, wa��c w starczej r�ce jego ci�ar. U�miecha�a si�, gdy pyta� o Dominique. Klepa�a go po d�oni, niby lekarz obiecuj�cy wyzdrowienie.
5
Dominique wr�ci�a miesi�c p�niej. Nigdy si� nie dowiedzia�, czy dzi�ki wstawiennictwu Wasilewskiej, Francuz�w, czy z kaprysu komuny. Traktowali j� dobrze. On te� zosta� potraktowany inaczej. Co� mu tu nie pasowa�o. Nie chcieli go porwa�, zaszanta�owa� i zniszczy� za kar�. Wy�udzili obraz. Wzi�a go Wasilewsk�, dla siebie. Rozkradanie komuny? Pocz�tek kapitalistycznego inwestowania? To by� jego prywatny koniec Peerelu. Po upadku muru berli�skiego pozna� rodowe nazwisko komunistycznej kolekcjonerki z polskiej ambasady: Nomenklatura.
Ale wtedy nie obchodzi�o go ju� nic, co by�o poza p��tnem naci�gni�tym na blejtram. Picie traktowa� jak rozpuszczalnik duszy. Kobiety �agodzi�y przymus codzienno�ci. Ocieraj�c si� o w�skie i �liskie tunele pochwy, szuka� w nich przej�cia przez labirynt. Ka�da by�a wilgotnym korytarzem, prowadz�cym do kobieco�ci ukrytej mi�dzy nogami. Czarnej i mokrej niby tropikalna noc, w kt�rej m�g�by zasn�� nagi, wreszcie bezbronnie szcz�liwy.
Ko�owr�t tej samsary dzia�a� do�� rytmicznie: Kamil malowa� obrazy sprzedawane w najdro�szych galeriach, mia� zam�wienia na te, kt�rych jeszcze nie by�o. Dominique regulowa�a p�atno�ci za jego pobyty w klinikach, gdy ze sprawnego w miar� mechanizmu pracowito�ci, alkoholu i seksu nie da�o si� ju� nic wycisn�� na bia�e p��tno.
Podejrzewa� Dominique o odk�adanie pieni�dzy na ucieczk�. Nie m�g� jej tego udowodni�. Przeczuwa� pod wyrozumia�ym u�miechem zupe�nie inne usta: zaci�ni�te w wytrwa�o�ci i �wicz�ce jedno zdanie, do kt�rego nie by�a zdolna kilkana�cie lat: Odchodz�, rad� sobie sam.
Czekaj�c na niego noc�, miewa�a koszmary: stworzy� z wielu kobiet kobiet� idealn�. Wyprowadza j� z pracowni i sadza na tronie kuchennego krzes�a. Ta egipska bogini, zro�ni�ta z r�nych dziewcz�cych piersi, zgrabnych n�g mia�a �epek kury z oczami Marilyn Monroe. Wydziobywa�a przez nos m�zg Dominique. Pozbawiona w ten spos�b rozumu, nie mog�a sobie wyobrazi�, co b�dzie dalej, i si� budzi�a.
6
Ta noc by�a bez sn�w, r�wnie pogodna co bezchmurne niebo. Dominique wsta�a wcze�niej, musia�a zd��y� na �sm� po Kamila. Odbiera�a go z podobnych, mniej lub bardziej renomowanych zak�ad�w chyba dziesi�� razy. Bezb��dnie ocenia�a skutki pobytu, ucieczki przed ni�. Tym razem wygl�da� na wypocz�tego i w znakomitym humorze. �On poszed�by i do piek�a odpocz�� - zauwa�y�a jego opalenizn�.
- Dobrze, �e jeste� - poca�owa� j� i rozsiad� si� na tylnym siedzeniu - A w�a�ciwie kiedy ci� nie by�o? - doda� czule, udaj�c z�o�liwo��.
Wr�cili szybko do Pary�a. Zanim dojechali do swojej dzielnicy, Kamil poprosi� o podjechanie na uliczk� pachn�c� drewnem i �wie�ym chlebem wypiekanym w wiejskich piecach. Wszed� do jednego ze sklepik�w. Dominique porz�dkowa�a w elektronicznym notesie godziny spotka�. Mieli wieczorem wywiad w telewizji przed wyjazdem na biennale do Wenecji. Kamil wr�ci�, rozpakowuj�c z pude�ka koniak. Opar� si� o w�z, z r�kawa wysun�� butelk� wina - 2001 beaujolais. To byt dla nas dobry rok, wzi��em na pami�tk� - rzuci� butelk� na siedzenie.
Dominique zjecha�a z chodnika. Kamil, id�c za wozem, czyta� z�ote etykietki na koniaku.
- Teraz ju� do domu? - spyta�a zirytowana. Kabriolet korkowa� w�sk� uliczk�.
- A wiesz, �e nie.
- Zaczynamy nowe �ycie - z pogard� pokaza�a na butelk�.
- Ko�czymy stare - Kamil podszed� do niej.
- No to jak, wsiadasz?
Wzi�� walizk� i u�miechaj�c si�, przecz�co pokr�ci� g�ow�. Dominique ostro ruszy�a, poganiana klaksonami.
II
7
Alpes Maritimes, g�rskie szczyty �agodzone delikatno�ci� morskiego wiatru. Fioletowe doliny, wy��obione �oskotem potok�w i parn� �r�dziemnomorsk� cisz�. Do Caen, wzd�u� kamiennego muru otaczaj�cego wiejsk� posiad�o��, idzie, uginaj�c si� pod plecakiem, dziewczyna w d�insowej kurtce. D�ugie blond w�osy zebrane w kitk� wysuwaj� si� pasemkami, opadaj�c na lekko sko�ne, szare oczy. Stan�a przed drewnian� bram�. Poci�gn�a za sznurek dzwonka. Przestraszony ha�asem ptak uciek� z drzewa, zostawiaj�c jej na ko�nierzu bia�� kup�. Brama p�k�a ze skrzypieniem na p�. Otworzy� j� m�ody Azjata w granatowym habicie. Dziewczyna poda�a mu kopert� z piecz�ci� buddyjskiego klasztoru i napisem: Ewa Kowalska.
- Nie trzeba - ch�opak odsun�� list - Mia�a� by�, to jeste� - uk�oni� si� i zamkn�� za ni� bram�.
Przeszli dziedzi�cem mi�dzy niskimi sosnami. Powyginane i okaleczone g�rskim wichrem, mog�y by� r�wnie dobrze przero�ni�tymi bonzai. Ro�linami tresowanymi do udawania liliput�w z przystrzy�on� dusz�.
B�yszcz�ce kamienie �cie�ki prowadzi�y do drewnianego budynku, krytego dachem z ceglanego �upku. W �rodku w�skie, ciemnowi�niowe korytarze sprawia�y wra�enie w�drowania zakamarkami kredensu. Jego kryszta�owe szybki brz�cza�y przy byle podmuchu wiatru. By� to metaliczny d�wi�k dzwonk�w feng shui, zawieszonych na rynnach w czterech rogach tego solidnego domostwa o pozornej lekko�ci japo�skiego pawilonu.
- Rozgo�� si� - ch�opak wskaza� Ewie otwarte drzwi ma�ego pokoju ko�cz�cego si� przeszklon� �cian� -Je�li nie jeste� zm�czona, za godzin� na g�rze jest wyk�ad - m�wi� po francusku z azjatyckim akcentem, siekaj�cym sylaby. Nadawa� im tym znaczenie osobnych s��w, zapisanych z kaligraficzn� staranno�ci� dalekowschodnich alfabet�w. - Pralnia w piwnicy - spostrzeg�, �e Ewa stara si� zetrze� plam� z ko�nierza kurtki.
- Eee, nic. Ptak mi narobi�, na szcz�cie.
- To po co �ciera�? - grzecznie si� zdziwi�, zostawiaj�c j� sam� z odpowiedzi�.
8
Ewa, szukaj�c sali wyk�adowej, trafi�a do ciemnego schowka. Zaciekawi�y j� starodawne okucia, skrzypi�ce drzwi. Wesz�a mi�dzy p�ki, na kt�rych le�a�y starannie posk�adane granatowe habity. Klasztor nasi�k� dymnym kolorem kadzid�a. Tutaj by� fiolet lawendy. Nagrzana s�o�cem prowansalska ��ka. Lniane
tkaniny uk�ada�y si� pod d�oni� z uleg�� szorstko�ci� traw. S�ysz�c dalekie odg�osy krok�w, szelesty, wyobrazi�a sobie parawany �cian, za kt�rymi buddy�ci zrzucaj� z siebie stare wcielenia i przebieraj� si� w �wietli�cie nowe.
- Szukasz czego� dla siebie?
Odwr�ci�a si� zaskoczona. Sta� za ni� chudzielec w okularach. Opar� si� o drzwi szafy-schowka. Przy jego bosych stopach po�o�y� si� ma�y kundel.
- Wybra�a� indygo? I s�usznie, wiesz, sk�d wzi�� si� ten kolor? Pustynny kolor wolno�ci. Berberowie, rycerze Sahary, farbuj� nim swoje suknie. Mnisi buddyjscy te� s� rycerzami samsary, czy� nie? - pobrzmiewa�a w tym przem�drza�o�� pr�buj�ca sobie samej zaimponowa� - Dosiadaj� rumak�w �wiadomo�ci...
Pies podni�s� si� czujnie.
- Spok�j, Bishop, spok�j - chudzielec poklepa� kundla - Najlepiej za�� pod sp�d bia�y t-shirt, tak tu robi� - powiedzia� poufnie, jakby dzielili t� sam� kabin� w przymierzalni - B�dziesz mia�a prawie sutann�. Buddyzm nie jest religi�, ale oni si� przebieraj� za ksi�y. Katolicka nostalgia za Watykanem, przenaj�wi�tszym tatusiem i niepokalan� mamusi�.
D�ugow�osy ch�opak widziany ze schowka przesun�� si� w lewo i znikn�� z o�wietlonej sceny korytarza. Po drugiej stronie zza kulis drzwi wesz�a t�ga, siwow�osa kobieta w pow��czystej szacie. Trzyma�a stert� odprasowanych habit�w.
- Na weekend? - spyta�a tonem sortuj�cym rzeczy i ludzi.
- Na sta�e do mistrza.
-Mhm... jeste� jego uczniem? - nie dowierza�a Ewie, jak zmy�laj�cemu dziecku. -Tak.
- �wiecki str�j i w�osy zostawia si� za bram�. Klasztor ma regu�� - dotkn�a swoich, kr�tko przystrzy�onych - Przyjecha�a� rano z Polski... nazywasz si�...
-Ewa-wysun�a r�ce z kieszeni. �Czyja musz� tak zawsze?�, denerwowa�a si�. �Przestaj� �ciska� bochenki pi�ci i podaj� ludziom kromki d�oni. Dziel� si� sob�, m�wi�c Ewa, czy co?�
- To twoje �wiatowe imi�, a prawdziwe?
- Kaite, przebudzenie �wiata.
- Jestem Tonga, �agodno�� wiatru. Wybierz sw�j rozmiar - poda�a jeszcze ciep�e od �elazka habity.
- Mam metr osiemdziesi�t.
- Wida�. I dobry akcent.
- Studiuj� francuski - Ewa roz�o�y�a podsuni�ty str�j.
- Polacy dobrze m�wi� po francusku - Tonga zamkn�a rozmow� i drzwi schowka.
Ewa poczu�a si� zatrza�ni�ta w ciemnej szafie z t�umem reruj�cych Polak�w. Rzuci�a w nich ubraniem wybrudzonym podr�. Wk�ada�a habit. Zapl�ta�a si� pod jego granatowymi fa�dami sp�ywaj�cymi po nagiej sk�rze. Nie mog�a trafi� w r�kawy i rozci�cie na g�ow�. Zabrak�o jej powietrza. Szamota�a si� chwil� i wreszcie przebi�a na powierzchni�. To chrzest w wodach ciemno�ci. Ob��czyny. Ten ch�opak mia� racj� - zgodzi�a si� z jego gadaniem o katolickim buddyzmie i poczu�a si� dziwnie. Wydawa�o si� jej, �e l�k byt nie z niej, ale z mroku klaustrofobicznie �ci�ni�tego w schowku. Szarpn�a drzwi. Gwa�townie si� otworzy�y, przewracaj�c wiadro pomyj. Brudna woda z mydlinami zala�a korytarz.
Mnisi id�cy do sali wyk�adowej omijali ka�u�e. Szli przy �cianie, unosz�c d�ugie suknie, albo podskakiwali. Kamil zapatrzy� si� na ten balet sanda��w, wymy�lne figury, �api�ce r�wnowag� nad strumieniem.
- Przepraszam bardzo - Ewa schyli�a si� po szmat�.
- O, nie, nie. Zabierasz mi moj� praktyk� - odsun�� j� stanowczo od wiadra.
Przechodz�cy obok mnich spojrza� na nich karc�co.
- Pan m�wi po polsku? - szepn�a Ewa.
- A ty rozumiesz? - nie by�o w tym zach�ty do rozmowy. Kamil zamkn�� si� w klasztorze, �eby nie musie�: my�le�, by�, m�wi�. Kiedy trzeba by�o powiedzie� co� niewa�nego, co wymaga�o tylko ludzkiego chrz�kni�cia, odzywa� si� po polsku. Ogradza� si� w ten spos�b regu�� milczenia, zachowuj�c pozory grzeczno�ci.
- Sp�nisz si� na wyk�ad - zabra� Ewie �cierk�. Pos�usznie odesz�a za mnichami.
9
Wy�ymaj�c szmat�, chcia�, �eby z wod� �ciek�o dotkni�cie dziewczyny. Ta ma�a przypomina�a Dominique sprzed kilkunastu lat. Pi�kna, bezczelnie naiwna i zada�a to samo pytanie: �M�wisz po polsku?� Haczyk zdania, od kt�rego zacz�o si� wyci�ganie zwierze�, wyznania, pretensje. K��tnia trwaj�ca do dzi�.
Star� s�kat� pod�og�. Opar� si� o szyb�. Za oknem, nie zwa�aj�c na deszcz, medytowa� stary Ogrodnik. Uprawia� sw�j skalny ogr�d. Uk�ada� kamienie wed�ug starodawnej sztuki japo�skich mistrz�w zen. Zastyga� nad g�azem albo kamykiem, my�l�c, gdzie powinno by� ich miejsce. Sam kamienia� na wiele godzin, wczuwaj�c si� w harmoni� ogrodu. Powoli przenosi� upatrzony skalny okruch. Szczotk� zaciera� po sobie �lady na �wirze. Znowu nieruchomia�, medytuj�c. W kufajce wyp�owia�ej od deszczu i s�o�ca mia� kolor szarej ska�y. Kamilowi kojarzy� si� ze �wi�tokrzyskim Pielgrzymem, malowanym na studenckim plenerze. Tamten te�, w�druj�c po�r�d kamieni, zamieni� si� w jeden z nich albo mia� dotrze� do celu na koniec �wiata - Kamilowi miesza�y si� wspomnienia. Nie chcia� w nich grzeba�. Zalatywa�y mu psychiczn� padlin�. Przesz�o�� rozk�ada�a si� zbyt powoli w jego g�owie, zamiast sp�on��.
Podziwia� Ogrodnika dopasowuj�cego kamienie do w�asnego zbawienia. Kiedy uda mu si� osi�gn�� harmoni�, trafi� ostatnim kamykiem w golfowy do�ek zen, stworzy dzie�o doskona�e: swoje o�wiecenie. Co� na podobie�stwo najlepszych obraz�w Vermeera. U niego te� ka�da plamka wielko�ci ziarna piasku jest niepodwa�alna.
10
- Nie, nie s�dz�. Historyk musi umie� o�ywi� archiwa, przesz�o��. Prosz� sobie wyobrazi� staro�ytn� Grecj�. Wczu� si� w tamten krajobraz, wzg�rza, sady oliwne i lasy. W Grecji opr�cz pla� by�y kiedy� lasy, jeszcze za czas�w Platona.
- Ja bym zaprojektowa� mu czarny garnitur - Daolo kadrowa� palcami profesora - Tu na dole z bia�ym greckim wzorkiem w kwadraciki.
- Meandry - poprawi� go profesor i zdo�a� wr�ci� do przerwanego wywodu - Wi�c wyobra�my sobie upalne popo�udnie, �popo�udnie fauna�, powietrze dr�y, cykady, i co widzimy? Przezroczystych bog�w: morza, s�o�ca, drzew. A ciasne greckie miasta ze swoimi ulicami to filozofia. Wiejscy pot�ni bogowie natury i cherlawi ulicznicy m�dro�ci zwani jej mi�o�nikami, czyli filozofami. Religia jest z krajobrazu, czym� naturalnym i nieograniczonym. Filozofia pa��ta si� zau�kami naszych ograniczonych umys��w.
Dominique, wyst�puj�c do�� cz�sto w podobnych programach telewizyjnych, czeka�a na gilotyn� ci�cia. Prowadz�cy musi przerwa� profesorowi. Belfer widzi siebie wyk�adaj�cego na agorze. Dla widz�w jest robalem brz�cz�cym ze szklanego s�oika telewizora. Zanim zd��� nim potrz�sn�� i zmieni� program, kto� wy��czy mu mikrofon. Kamera b�dzie mia�a to, co kocha: Daolo, podniecaj�cego dziur� obiektywu - Doprowadzaj�cego do szczytowania ogl�dalno�ci. Czy ten kretyn sko�czy� podstaw�wk�? Dominique nie cierpia�a arogancji. B�d�c od dawna w bran�y, potrafi�a odr�ni� talent od hucpy. Daolo zgrywa� si� na artyst�, podrabia� Gallianiego, jego obrazoburcze kostiumy �wi�tych prostytutek. Z jednym blond w�sikiem zaczesanym na bok m�drzy� si� przed profesorem, umizgiwa� do prowadz�cego wpatrzonego w jego potatuowane musku�y.
- Daolo zdoby� pierwsz� nagrod� w konkursie Extravaganza. Prosimy o pokaz.
Ekran z modelkami na wybiegu. Poranione dziewczyny w cierniowych koronach. Czo�a oklejone podpaskami ze sztuczn� krwi�. P�nagie zakonnice, efebowie obwieszeni dewocjonaliami. Kieszonka na prezerwatywy z gorej�cego serca Chrystusa. Publiczno�� nabo�nie milczy. Dominique najch�tniej podesz�aby do Daolo waln�� go w cynicznie u�miechni�t� mord�. Swoj� wiar� zamkn�a w drewnianej kapliczce na wsi u dziadk�w. To by�a �wi�to�� jej wspomnie� i dzieci�stwa. Gdyby ten palant by� artyst�, gdyby naprawd� byt awangardowy, robi�by sobie jaja z Allaha. Co to za odwaga szydzi� z chrze�cijan po 11 wrze�nia? Pami�ta�a afer� z kieck� Claudii Schiffer. Na pocz�tku lat dziewi��dziesi�tych paradowa�a po wybiegu w sukience obhaftowanej wersetami Koranu. Projektant musia� na kl�czkach przeprasza� szejk�w. W ko�cu to oni kupuj� dla harem�w ciuchy haut couture. Oni i ruska mafia. Kogo innego sta� na tak� artystyczn� tandet�?
Daolo nie sprofanuje Allaha, ba�by si� nafaszerowanego haszem i granatami islamskiego oszo�oma, czatuj�cego na niego pod domem. Kamil �mia� si�, �e Daolo, parafialny g�upek, nast�pny pokaz zako�czy pakowaniem sobie w tytek czopk�w z hostii. Dominique obci�gn�a sp�dniczk� na kolana. Nie zaczepi Daolo, nie spoliczkuje go. Musi by� mi�a dla gorszych mend. Kamil jest od skandalicznej prawdy, ona tylko agentk�, cieniem wyci�tym z banknot�w.
Grzecznie opowiedzia�a dziennikarzowi o planach swojego artysty, o jego mistycznym pobycie w buddyjskim klasztorze. Teraz kolej na staruszk�, muz� Picassa, zaproszon� na otwarcie wystawy kubist�w. -Jakim kochankiem by� Pablo? - prowadz�cy m�wi nieco g�o�niej.
- Pablito by� boski - staruszka niespeszona pytaniem figlarnie popatrzy�a w kamer� - Nie mog�am si� kocha� ju� z nikim innym - potar�a skro�. Sk�ra wok� oczu naci�gni�ta operacjami plastycznymi przypomina�a wszyte w twarz gogle, uciskaj�ce przy ka�dym grymasie.
- Co za uczucie... Ile, ile lat temu?
- Zaros�o mi... nikt inny po nim nie by� godzien.
- Absolutnie mitologiczne - wtr�ci� podniecony profesor - Bior�c pod uwag� uwiedzenie Picassa mitologi� �r�dziemnomorsk�, centaury, sp�kowanie z p�bogami, geniuszem... - przebiera� palcami i wypluwa� s�owa niby paj�k tkaj�cy swoj� sie� ze �liny.
Dominique zrobi�o si� niedobrze. Uwolni�a si� ze smyczy mikrofonu, dopi�tego kablem do �akietu. Odegra�a swoje za Kamila maj�cego gdzie� telewizj�. By�a ju� prywatna i nie musia�a s�ucha� bzdur. Wysz�a ze studia. Na parkingu czeka� Jean, przegl�daj�c gazet� w �wietle latarni.
- Zd��y�e�?... - spojrza�a na zegarek.
- Ka�dy ma swoj� Dominique - �artowa� z niej, z jej s�u�alczego przywi�zania do Kamila.
-Jestem wyko�czona, chc� si� po�o�y�.
- Nie obra�aj si�. Kocham ci�.
Dobra twarz Jeana, m�dre, smutne spojrzenie by�y fotomonta�em wklejonym z innego �wiata w obrzydliwo�� telewizyjnego studia i paryskiej ulicy.
11
Kamil lubi� zachodzi� do klasztornej pracowni. Jasne �ciany, jedwabisty papier, czarne s�oje tuszu i wielkie wyheblowane sto�y z szarego drewna. Czu� si� tam odarty z kolor�w do szkieletu bieli i czerni. Odpoczywa�.
Pomocnik Mistrza, nie odrywaj�c si� od kaligrafowania buddyjskich m�dro�ci - kakemono - rozpozna� za sob� stukot drewniak�w Kamila st�umiony deszczem zalewaj�cym wielkie szyby.
- Chcesz spr�bowa�? - podsun�� �okciem dzban z p�dzlami.
- �Mam czarn� krew i bia�� dusz� - Kamil prze-sylabizowa� schn�cy napis - �Plami� wszystko, co rusz�.
- Nie zgad�e�.
- Z charakteru te� si� da wiele wyczyta�.
- Przepisuj� traktat o myako-z�udzeniach. Nie trzeba si� nimi przejmowa� podczas medytacji, ale trzeba je opisa�, by ostrzec uczni�w.
- S�ysza�em ko�cielne dzwony po dw�ch dniach sesji.
- Myako.
- Diabe�.
- Nie ma diab�a. Jest z�udzenie - myako.
- W�a�nie, z�udzenie jest diab�em - Kamil wzi�� p�dzelek i odruchowo rysowa�. Zdania Pomocnika sp�ywa�y pionowymi strugami drobnych, identycznych znaczk�w. W�asne odpowiedzi kre�li� secesyjn� lini�, rozp�ywaj�c� si� w wodzie.
Pomocnik zerkn�� na jego kartk�:
- Mistrz m�wi�, �e znowu zaczniesz malowa� - ucieszy� si�.
- Nie umiem - Kamil pozwoli� wodzie wymiesza� si� z tuszem w bez�adne zacieki.
- Bo si� nie skupi�e�. Jeste� o niebo lepszy ode mnie. Przesta� na chwil� my�le�.
- No problem, ju� - przygl�da� si� kroplom tuszu skapuj�cym z p�dzla. Dawniej wystarczy�o dotkni�cie kartki i zostawa�y obrazy. Teraz wyp�ywa�y mu z d�oni m�tne strugi. Zasycha�y na papierze w czarne strupy. Tyle zosta�o z jego malarstwa? Wykrwawi� si� na setki p��cien i z poranionych palc�w ciek�a czer�? Zastanawia� si�, co wyp�uka�o z niego kolory. Czy w �y�ach te� zosta� po nich smolisty osad i od �rodka jest wysmarowany czerni� smutku? Je�li tak, to dostrzeg� tam jednak cieniutk� rys�. Z�oty w�os dziewczyny, kt�ra wypad�a na niego dzisiaj rano z szafy.
12
- Dlaczego? Co ja takiego zrobi�am? - Ewa chodzi�a po swoim pokoju. Sp�ni�a si� rano na wyk�ad, us�ysza�a tylko zako�czenie:
- S� cztery powody uprawiania buddyzmu zen. Pierwszy i najp�ytszy... - Mistrz nie rozgl�da� si� po sali. Przemawia� do siedz�cych na pod�odze w pierwszym rz�dzie, a mo�e patrzy� na p�omie� �wiecy dziel�cej go od s�uchaczy. Pierwszy i najp�ytszy, gdy nie wierzy si� w buddyzm ani nie pragnie go zrozumie�, ale si� o nim co� s�ysza�o i przypadkowo uczestniczy w praktyce zen. Nie wolno tego lekcewa�y�. Skoro spo�r�d milion�w ludzi oddaj�cych si� u�udzie i nies�ysz�cych nigdy o buddyzmie kto� zetkn�� si� z trwaj�c� dwa i p� tysi�ca lat nauk� Buddy, to nie jest przypadek, lecz efekt poprzednich �ywot�w. Drugi pow�d praktykowania wynika z pragnienia poprawy zdrowia fizycznego lub psychicznego. Trzeci pow�d to ch�� kroczenia drog� Buddy. Dla takich ludzi pojedyncze �ycie jest przej�ciem do nast�pnych wciele� i pragn� o�wiecenia zamykaj�cego karmiczny kr�g win i zas�ug. Na najwy�szym, czwartym poziomie s� ci, kt�rzy zdecydowali si� urzeczywistni� swoj� natur� Buddy. Wierz�, �e jest to mo�liwe, i znaj� ludzi, kt�rzy tego dokonali. Przybywaj� do nauczyciela z pokornym sercem i umys�em, by osi�gn�� sw�j cel. Nauk� Buddy nie s� ksi�gi, ale wsp�czucie i zrozumienie - Mistrz sko�czy�, zdmuchuj�c �wiece.
Jedynym �wiat�em by� blask z�otego Buddy, odbijaj�cego p�omie� oliwnej lampki.
Pomocnik uderzy� w gong, rozdzielaj�c tym m�dro�� Mistrza od podskubuj�cej j� pytaniami ciekawo�ci uczni�w. Pierwszy podni�s� r�k� grubas w przyciasnym habicie.
- Post�powanie drog� Buddy daje rado��. Ale rado�� czy jakakolwiek przyjemno�� jest z�udna i nie nale�y jej pragn��. Jak sobie z tym poradzi�?
- Nie walczy� ze sob�. Kiedy� odkryjesz, �e najwi�ksz� rozkosz� jest tyk herbaty.
- Czy codziennie medytuj�c i post�puj�c wed�ug nauk, uzyskam o�wiecenie? - dziewczyna nerwowo zagryza�a wargi w oczekiwaniu na potwierdzenie buddyjskiej oferty.
Mistrz klepa� d�oni� pod�og�.
- To odpowied� na koan: ,Jaki d�wi�k ma klas- kanie jedn� d�oni�� - szepn�a ze znawstwem jedna z ostrzy�onych g��w w pierwszym rz�dzie.
- R�wnie dobrze mo�esz codziennie uderza� pod�og�. Ka�dy spos�b jest dobry, by osi�gn�� o�wiecenie. Chodzi o przekonanie, a nie o formy i rytua�y - Mistrz wsta�, pok�oni� si� trzy razy Buddzie. Podszed� do drzwi, ale przepu�ci� uczni�w. Stoj�c na progu, odwr�ci� si� do wpatrzonej w niego Ewy. Przywo�a� j� u�miechem. Sk�oni�a si� przed nim z szacunkiem.
- Mistrzu...
Pokr�ci� g�ow� i podni�s� d�o�, by j�