911

Szczegóły
Tytuł 911
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

911 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 911 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

911 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wanda Mi�aszewska Zatrzymany zegar Wydawnictwo Literackie "ABC" Krak�w 1992 PWZN Print 6 Lublin 1995 Adaptacja na podstawie ksi��ki wydanej przez Wydawnictwo Literackie "ABC" Krak�w 1992 Redakcja techniczna wersji brajlowskiej: Piotr Kali�ski Sk�ad, druk i oprawa: $p$w$z$n "Print 6R" ul. Wieniawska 13 20-071 Lublin tel. (0-81) 295-18 $i$s$b$n 83-85987-23-1 `st I Stara i pomarszczona kobieta wprowadzi�a mnie do wn�trza. By� to ten sam wielki, nieco ponury pok�j z surowym obiciem w ciemne kwiaty. Tak, pozna�am go od razu. Na po�upanym kominku, w miejscu gdzie sta�y zawsze wazoniki chi�skie, osiad�a gruba warstwa py�u. Sprz�ty powynoszono, lecz te, kt�re zosta�y - nieliczne - zdawa�y si� przychylnie spogl�da� w m� stron�, wspominaj�c dawn� za�y�o��. Zw�aszcza kanapa. Ta �mieszna kanapa z wielkim oparciem, stoj�ca na pokracznie wykrzywionych nogach... Ile� razy gramoli�am si� na ni�, wczepiaj�c dziecinne pi�stki w grubo kr�con� fr�dzl�, kt�r� by�a oszyta! Kawa�ek tej fr�dzli, dawniej szczeroz�otego koloru, dzi� barwy nieokre�lonej, zwiesza� si� jeszcze z jednego boku. Naddarte i przetarte w wielu miejscach obicie ukazywa�o strz�pki waty czy paku�, kt�rymi wypchany by� szanowny mebel... Przy ca�ym zniszczeniu, przy ca�ej wyblak�o�ci swojej, jak�e niewiele zmieni�a si� kanapa ciotki Eufemii Klimontowskiej! Znaczne wg��bienie �rodkowej cz�ci zdawa�o si� zachowywa� jeszcze szeroki odcisk kszta�t�w korpulentnej damy. Tu w�a�nie, odk�d siebie i t� kanap� pami�tam, w tym miejscu siadywa�a niezmiennie ciotka Eufemia Klimontowska, �artobliwie przez Janusza "ciotk� rodu" zwana. Jak�e odleg�ych czas�w si�gaj� te wspomnienia! By�am jeszcze zupe�nie malutka, gdy po raz pierwszy przest�pi�am pr�g tego pokoju. Wysoki, d�bowy pr�g wydawa� si� mym czteroletnim stopom trudn� do przebycia zapor�, zw�aszcza �e za nic w �wiecie nie odwa�y�abym si� wychyli� g�owy z fa�d�w matczynej sp�dnicy. By�o to o zmierzchu, o wczesnym zimowym zmierzchu i w pokoju na okr�g�ym stole pali�a si� lampa z przymocowanym do aba�uru kawa�kiem w kilkoro z�o�onej gazety. Gdy�my tak brn�y przez t� ogromn� bawialni�, zastawion� sprz�tami, siedz�ca na kanapie oty�a dama spojrza�a, nie podnosz�c g�owy, znad okular�w. Dotychczas pami�tam kr�tki b�ysk oczu czarnych i �ywych, stanowi�cych niezwyk�y kontrast z opuch�� i pomarszczon� opraw� niemal bezrz�snych powiek. Pani Eufemia Klimontowska robi�a na drutach czerwony w��czkowy szal, kt�rego wyko�czona po�owa sp�ywa�a po t�ustych kolanach a� do ziemi. Nie odk�adaj�c drut�w, powstrzymanych tylko w ich migotliwym b�yskaniu, stara dama patrzy�a czas jaki� uwa�nie, bez s�owa. Patrzy�a raczej na matk� ni� na mnie, a jej fa�dziste oblicze nie wyra�a�o �adnych specjalnych uczu�, z�ych czy dobrych: widnia�o ze� tylko oczekiwanie. - Przyjecha�y�my... - rzek�a moja matka cichym g�osem i nagle z determinacj� odgarniaj�c fa�dy sukni dorzuci�a po�piesznie: - To jest w�a�nie Krysia. W cisz�, jaka nast�pi�a po tym o�wiadczeniu, wpad� nareszcie d�wi�k g�osu. G�osu tego r�wnie� nigdy nie zapomn�. Zdawa� si� wydobywa� spod ziemi, z g��boka, a jednocze�nie mia� w sobie jaki� ostry, zgrzytliwy ton, taki jaki wydaje stare �elastwo uderzone m�otkiem. - No - powiedzia�a "ciotka rodu", odk�adaj�c na bok druty. - Mamy teraz, chwali� Boga, grudzie�, a tak - wyci�gn�a palec w moj� stron� - mo�na chodzi� w �rodku lata, je�eli w og�le dziewczynie wypada pokazywa� go�e nogi. Nie zrozumia�am dobrze tre�ci s��w, ale na sam d�wi�k g�osu �zy nap�yn�y mi do oczu. By�abym z pewno�ci� wybuchn�a p�aczem, pogr��aj�c w rozpaczy biedn� mam�, gdyby nie nowy, niespodziewany incydent: oto t�usty mops, kt�rego nie zauwa�y�am dotychczas, uni�s� potworny sw�j �eb z poduszki i prostuj�c si� na kab��kowatych nogach, ukaza� w szerokim ziewni�ciu otch�a� czerwonej paszczy. To wydarzenie tak ca�kowicie poch�on�o moj� uwag�, �e nawet nie dos�ysza�am l�kliwych obja�nie� matki. Dopiero gderliwy g�os starej damy przywo�a� mnie do rzeczywisto�ci. - Je�eli ju� w takiej pozycji jeste�cie, �e dziewczyna nie ma nawet ca�ych porz�dnych po�czoch, to ja jej zrobi� na drutach i b�dzie je odt�d nosi�a. Cicho, Acan! - wypowiedzia�a jednym tchem ciotka, spogl�daj�c bardzo przyja�nie na psa, kt�ry sko�czywszy ziewa�, zawarcza� g�ucho, jak gdyby teraz dopiero zauwa�y� obcych przybysz�w. - Doprawdy... cioteczko... tyle dobroci... - zaszele�ci� zn�w cichy g�os mej matki. - Jestem ciotka. Tak mnie nazywaj. Ciotka Eufemia. Nie cierpi� tych wszystkich waszych spieszcze�! - mrukn�a dama, po czym poca�owa�a mam� w czo�o, a mnie w okolic� ciemienia. Jednocze�nie g�owa moja przygwo�d�ona r�k� "ciotki rodu" zgin�a ca�kowicie w fa�dach szerokiego kaftana, wype�nionego zaiste imponuj�c� obfito�ci� cia�a. Od tej pory zapach pi�ma, lawendy i trociczek, kt�rym przepojona by�a, nie wiem ju� teraz, suknia czy sk�ra oty�ej damy, stanowi dla mnie nieod��czn� ca�o�� z jej wspomnieniem, tak samo jak mops Acan i ruda kotka, imieniem Wa�pani, faworytka ca�ego domu. W przeciwie�stwie do mopsa, kt�rego opr�cz fizycznej brzydoty cechowa� nader przykry charakter, Wa�pani odznacza�a si� pe�n� wdzi�ku pieszczotliwo�ci�. Nawet wtedy gdy wypad�o jej skarci� kt�rego� z m�odocianych figlarzy, zbyt natarczywie nastaj�cego na jej spokojne poobiednie far_niente, czyni�a to z gracj�. Wczepia�a w dzieci�ce ramiona ostre pazurki, ani na chwil� nie rozwieraj�c p�przymkni�tych powiek, kryj�cych szmaragdowy blask oczu. Pe�en zadowolenia pomruk, dobywaj�cy si� z jej gard�a, nie ustawa� przy tym ani na chwil�, zupe�nie jakby Wa�pani prawi�a s�odkim tonem kazanie: "A widzisz, kochanku, nie zaczepiaj mnie, gdy tu sobie wypoczywam w ciszy, bo to nie�adnie by� natr�tnym i naprzykrza� si� bli�niemu, cho�by nawet tym bli�nim by�... zwyk�y kot domowy..." Sko�czywszy, z tym samym �agodnym mruczeniem chowa�a pazurki pomi�dzy mi�kkie poduszeczki �ap i zamyka�a zupe�nie oczy dla zaznaczenia, �e spraw� uwa�a za za�atwion�. Ciotka Eufemia wola�a mopsa. Wychowa�a go od szczeni�cia, ucz�c pi� mleko "po palcu", gdy� pokraczne stworzenie wskutek jakiego� nieszcz�liwego wypadku ju� w niemowl�ctwie zosta�o pozbawione swej naturalnej opiekunki i �ywicielki. Kiedy przyby�am do Klimontowic, mops liczy� blisko pi�tna�cie lat �ycia i srodze cierpia� na astm�. Ten w�a�nie szczeg�, by� mo�e, przyczynia� si� w znacznej mierze do ba�wochwalczego przywi�zania, jakim darzy�a ciotka swego ulubie�ca. Kaszl�c i sapi�c oboje patrzyli na siebie pe�nym wsp�czuj�cego zrozumienia wzrokiem. W rzadkich chwilach rozserdecznienia lubi�a ciotka opowiada� o m�odych latach mopsa. Opowie�ci takie by�y specjalnym faworem, tote� ka�dy z domownik�w s�ucha� po stokro� tych samych historii, usi�uj�c nada� swej twarzy wyraz jak najg��bszego skupienia. - Gdyby�cie widzieli, jaki on by� �liczny i milutki! Od chwili gdy nauczy� si� biega�, nie opu�ci� mnie nigdy nawet na kilka godzin. Sypia� w nogach ��ka i jad� tylko z mojego talerza... Sier�� mia� ciemniejsz�, mi�ksz� ni� teraz i pachnia� tak przyjemnie... Tu ciotka zwykle wzdycha�a i dodawa�a po pauzie: - Zapach m�odych szczeni�t to dla mnie perfuma... Chrapliwy, ostry jej g�os nabiera� cieplejszych ton�w, ilekro� zwraca�a si� bezpo�rednio do Acana. Pod szcz�liw� gwiazd� urodzi� si� ten pies, jedyne w ca�ym domu stworzenie, kt�re nie odczuwa�o zmiennych humor�w ciotki Eufemii, zale�nych od p�r roku, dni miesi�ca, a nawet specyficznych godzin dnia. Ii M�j Bo�e! Wi�c prawie ca�� godzin� sp�dzi�am w tym starym pokoju na wspomnieniach, nie zdaj�c sobie sprawy, �e czas mija! Dopiero na d�wi�k obcego g�osu ockn�am si� z zadumy. Baba sta�a w obramowaniu t�giej, d�bowej futryny, podobna raczej do malowid�a starej szko�y niemieckiej ni� do �ywego cz�owieka - i patrzy�a na mnie przenikliwie. - My�la�am sobie - rzek�a wreszcie - co to si� sta�o, �e pani z powrotem nie wida�? Powiada wreszcie m�j stary: zmierzch ciut-ciut, trzeba zajrze�, co si� tam �wi�ci! Zacz�am przetrz�sa� woreczek i wr�czy�am kobiecie troch� pieni�dzy, m�wi�c z zak�opotaniem: - Dzi�kuj� wam, moi kochani. Dzi�kuj� i przepraszam. A je�li tu jeszcze powr�c�, otworzycie mi, prawda? Widzicie, ja ten dom znam od dziecka. Pami�tam... Dziwna jest ta potrzeba wywn�trzania si� przed bli�nim. Ot, co babie do tego, przysz�am, to przysz�am. Nikt mnie tu przecie� podejrzewa� nie b�dzie, �e przysz�am na przyk�ad kra�� paj�czyn� zasnuwaj�c� puste k�ty... Zachcia�o mi si� posiedzie� tutaj godzink�, wi�c posiedzia�am. I nagle mamrocz�c co�, j�kam si� jak pensjonarka przy tablicy - i to przed kim? Przed obc� kobiet�, kt�ra tu jest od niedawna i kt�rej niewiele zale�y na wiadomo�ci, jak dawno znam ten stary dw�r... Widocznie moja baba rozumowa�a podobnie, gdy� nie przyjmuj�c datku odezwa�a si� znowu: - A dobrze, dobrze. Niech paniu�cia przychodzi, ile jej si� spodoba! Zawsze kto� otworzy. Nie ja, to stary. A te papierki, to niech se pani schowa. Jak si� nasz ma�y na ksi��ce nauczy, jeszcze my pani pi�knie dzi�kowa� b�dziem. Ma�y? Aha, to ten z du�� g�ow� wnuczek. Jak to mu? Teo�. Prawda, Teo�. Siedzi pod oknem na trzeciej �awce i stru�e blat sto�u, ilekro� my�li, �e tego nie widz�. Dobrze, moja kobieto. Zapami�tam sobie Teosia. Wyucz� go przez zim�. Na "majowe" b�dzie ju� czyta� z ksi��ki wobec calutkiej wsi. Dobrze. Wr�ci�am potem do domu nie przez wie�, ale ��kami. Droga o po�ow� kr�tsza i dwa razy pi�kniejsza. Jak doskonale po dzi� dzie� pami�ta�am ka�dy zakr�t male�kiej rzeczki! Najpierw idzie si� traw� jasnozielon�, sp�owia�� od s�o�ca. Troch� ni�ej, ju� w dole, ro�nie jaki� nadwodny gatunek, o li�ciach d�ugich, wa�kich i chropawych. Szele�ci to pod nogami, �amie si� w sztywne zygzaki. Ro�nie w k�pach, mi�dzy kt�rymi prze�wituje woda. Trzeba st�pa� umiej�tnie, zagarniaj�c za ka�dym krokiem pokos tej trawy, niby �ywy, zielony pomost, by nie przemoczy� trzewik�w. A jeszcze dalej, w trawie, kt�ra si� znowu staje kr�tka, tylko mocniejsza w kolorze i g�stsza, widniej�, stosownie do pory roku: ��te kacze�ce lub modre oczka niezabudek, czasem te nie�mia�e kwiatuszki na r�owych �odygach, ca�e jak gdyby z mg�y i z rosy utkane. Zerwiesz je - i gin� ci w r�ku, malej� w oczach, gasn�. Dalej od rzeczki, w miejscach bardziej suchych, ��ka a� pstrzy si� od kwiat�w. Na wiosn� s� to przewa�nie jaskry, �wiec�ce bezczelnie jak wyczyszczony mosi�dz, troch� drobnych dzwonk�w, kwitn�ce trawy. P�niej ��ka staje si� ju� to krwawa od wysoko wybuja�ych szczawi�w, ju� to b��kitno-liliowa od skabiozy rozpanoszonej tu we wszystkich odmianach gatunku i barwy. W tej chwili s� jeszcze skabiozy, cho� to koniec wrze�nia. Lato by�o dosy� wilgotne, pewnie dlatego ��ka wygl�da dotychczas tak �wie�o. Wi�c te skabiozy od tylu lat kwitn� rokrocznie tak samo? "Bo�e m�j... Bo�e m�j..." Id�c powtarzam sobie z zachwytem, po trosze ze smutkiem te dwa wyrazy. Zn�w charakterystyczny szczeg�: ilekro� by�am w tym miejscu, tu w�a�nie gdzie rzeczka nagle zakr�ca i srebrzy si� pod �wiat�o, powtarza�am zawsze te same s�owa. Pi�tna�cie, dwadzie�cia lat temu... Dawniej... M�j Bo�e! M�j Bo�e!... M�j Bo�e... Zachwyt mam w sercu ten sam, lecz smutek jaki� nowy. Postarza�am si� od wczoraj tylko o dzie�, a zdaje mi si�, �e chyba o lat dziesi�tek. Kiedy wchodzi�am przez bram� do tej cienistej alei lipowej, by�am bardzo samotna, ale nie czu�am ci�aru tej samotno�ci na barkach. Cz�owiek tak d�ugo nie jest sam, jak d�ugo sobie tego nie powie. A c� to sobie mog�am powiedzie�, wr�ciwszy do ma�ej, ciemnej izdebki, w kt�rej w�asnymi r�koma co wiecz�r zapalam lamp�? Musia�am sobie powiedzie� co�, co jest prawd� bezwzgl�dn�: stara ju� jeste� i bardzo samotna, moja Krysiu. "Taki ju� porz�dek na �wiecie, rybe�ko!" - westchn�aby Balbina, kt�ra w latach mojego dzieci�stwa mia�a najpewniejsze lekarstwo na smutek wszelki i gorzkie strapienie: gruszki suszone i �liwki nadziewane kminkiem... Ale nie ma Balbiny, nie ma gruszek, nie ma w og�le nic z owych czas�w, opr�cz mnie samej - i nic tego nie zmieni, nawet fakt, �e si� tu, na starych �mieciach, znalaz�am. Jestem na tych �mieciach jak li�� wiatrem zagnany. Jutro kierunek wiatru zmieni si� i - fiut! - �egnaj, m�j li�ciu! Szukaj sobie innego miejsca na �wiecie, innego schroniska, gdzieby� przylgn�a ca�� dusz�, nim ci� los znowu oderwie i hen odniesie. Zbli�aj�c� si� staro�� przeczuwam nie od wczoraj. �e mam kilka siwych nitek we w�osach? To jeszcze drobiazg. Szatynki wcze�nie siwiej�. A zreszt�: "Bodajby� cudze dzieci uczy�" - tak przecie� brzmi przekle�stwo, cho� kto jak kto, ale te dzieciska kochane siwizny mi nie przysporzy�y. To zreszt� tak�e drobiazg. To nie to. I lekki zarys zmarszczek pod oczami, zapowied� "kurzych �apek" w przysz�o�ci - i ten ledwo widoczny, a przecie� widoczny ��tawy ton sk�ry prze�wiecaj�cy jak gdyby od wewn�trz - to tak�e nie to. Staro�� moja, staro��, czekaj�ca na progu, to owe dziwne nastroje, kt�rym poddaj� si� coraz cz�ciej, to ta jaka� malaise, na kt�r� nie znajduj� w tej chwili polskiego okre�lenia. To te okresy smutnych zapada� w zadum�... W zadum� nad czym? B�g raczy wiedzie�. Nad niczym specjalnym albo po prostu nad tym, �e �ycie p�ynie i ucieka mi sprzed oczu coraz chy�ej... "Ucieka?" Z�y wyraz. Ja �ycia nie chwytam za po�y, nie staram si� powstrzyma� go w biegu. Wi�c nie ucieka, ono tylko przechodzi. Przechodzi mimo mnie, nawet mnie mija. A niech tam! Dlatego tak lubi� patrze� w s�o�ce o zachodzie, �e zawsze z jednakim wzruszeniem obserwuj� odwieczne zjawisko. Drgn�o? Ostatni raz? Nie: jeszcze b�ys�o. I jeszcze. I jeszcze male�ki r�bek p�onie r�owo nad lini� horyzontu. Podobno to ju� jedynie spectrum s�oneczne, lecz drga i p�onie tak samo... S�o�ce w�druje przez niebo jak cz�owiek przez w�asne �ycie - i jeden tylko ma zenit: po�udnie. A potem rozpoczyna si� pospieszna w�dr�wka w d�, ku innej, ku tamtej stronie. Wreszcie, nim wszystko zapadnie w nico��, zszarzeje, zga�nie, ta jedna, kr�tka chwila, jak b�ysk, kt�ra zdaje si� trwa� niesko�czenie... To przej�cie w inne �wiaty, ten moment, w kt�rym zar�wno cz�owiek, jak s�o�ce w jednym u�amku sekundy prze�ywa ca�e swoje istnienie. Wszystko to mog�o by� powiedziane lepiej i pi�kniej. Nie mam pretensji do celowania w doborze metafor. Jestem zwyczajn� �miertelniczk�, nie wynalaz�am prochu. Nale�� do rz�du tych istot, kt�re ka�da stara prawda przez nie odkryta zachwyca i dziwi... Mia�am raz ucznia, kt�ry kosztowa� mnie wiele pracy. Chodzi�o zw�aszcza o mno�enie czy dodawanie. Chwilami z rozpacz� s�dzi�am, �e dziecko jest chyba kretynem, skoro w �aden spos�b poj�� nie mo�e, i� dwa razy trzy jest sze��, a trzy razy trzy - dziewi��. Przez szereg dni ch�opaczek odpowiada� bez sensu, na chybi� trafi�. Szala�am. Wreszcie pewnego ranka malec niechc�cy odpowiedzia� trafnie... I nagle oczy mu zab�ys�y, klasn�� w r�ce, wykrzykn��: - To, prosz� pani, jest tak: jak dostan� dwa razy od mamy na tramwaj, to b�dzie sze�� kopiejek, a jak dostan� trzy razy, to b�dzie... - zastanowi� si� i po chwili dorzuci� triumfalnie: - To b�dzie dziewi��! Zrozumia�. Co� b�ysn�o w m�zgu, jakie� poj�cia oderwane skojarzy�y si� ze sob�, przesta�y by� abstrakcj�... Ilekro� zdarzy mi si� w �yciu co� zrozumie�, uczyni� takie fenomenalne odkrycie prawd znanych i uznanych - przypominam sobie tego malca i nabieram otuchy... Iii Chaos w my�lach trwa nadal. To ju� czwarty dzie� od pami�tnej niedzieli, czwarty tydzie� od mego tutaj przyjazdu. Wi�c naprawd� mo�na tak d�ugo przetrawia� wspomnienia? Nie uwierzy�abym, gdyby mi powiedziano rok temu, �e kiedykolwiek pozwol� si� do tego stopnia obezw�adni� pierwszej lepszej fali, p�yn�cej z b��kitnego Wczoraj ku szaremu Jutru. Czy� doprawdy przesz�o�� by�a taka b��kitna? Kto wie, mo�e moje bezbarwne "dzi�" nabierze kiedy� przez oddalenie koloru? Postanowi�am sobie nie odwiedza� zbyt cz�sto klimontowskiego zak�tka. Zanadto mnie obraz znajomy przenika. Jestem p�niej jak klisza, kt�r� wywo�ano, ale nie utrwalono. Kontury wszystkiego co �ywe wch�ania�am w siebie ongi, zarysowuj� si� wyra�nie, by wkr�tce poczernie� w �wietle rzeczywisto�ci. Czego� nie dostaje tym obrazkom z natury. Mo�e camera obscura - owo sanktuarium wspomnie� - nie by�a tak szczelna, jak sobie wyobra�a�am? Na szcz�cie, tydzie� sk�ada si� z sze�ciu dni powszednich i jednej tylko niedzieli... Od �smej do dwunastej dzieciaki siedz� rz�dami na d�ugich �awkach poustawianych po�rodku tak, �e przy ka�dej �cianie mam wolne przej�cie. To mi u�atwia kontrol� nad niesforn� gromadk�. Przechadzam si� mi�dzy trzydzie�ciorgiem drobiazgu, zagl�dam w zeszyty, czasem na kolana, gdzie wzd�ty fartuszek �wiadczy o poka�nym zapasie anton�wek i z�otych renet... Mimo woli u�miecham si� w duchu. Te dzieciaki jeszcze si� mnie boj�, a raczej - b�d� si� mnie obawia�y zawsze. Jestem dla nich autorytetem, w�adz�, jednostk� wszechmocn�, od kt�rej zale�y wysoko�� stopni i wymiar kary za ka�de wykroczenie. Od drugiej do czwartej nast�pna porcja: dzieci m�odsze. Czekam niecierpliwie na przyobiecan� pomocnic�. Kopa m�d�k�w nieskazitelnie pustych, to troch� za wiele na moje trzydzie�ci sze�� lat, na m�j chroniczny katar krtani, na m�j sterany organizm. Chcia�bym, aby ta pomocnica nie by�a koniecznie osob� rutynowan�, z dyplomami, ale musi by� m�oda i energiczna, musi lubi� dzieci i swoj� prac� tutaj. Ma wkr�tce takie stworzenie przyjecha� i zamieszka� na plebanii, gdy� "burmistrz" (jak to brzmi patetycznie w mie�cinie, kt�ra si� nawet brukami od zwyk�ej wsi nie odr�nia) nie przystaje na drug� lokatork�. Na og� jest mi nie�le w�r�d tych ludzi. �yj� "po prostemu", ale jest w nich ta jaka� godno��, cechuj�ca tutejszych mieszczan. Podobno po dzi� dzie� przechowuj� z pietyzmem papiery, �wiadcz�ce o przywilejach nadanych temu "miastu" przez samego kr�la W�adys�awa Iv. Dlatego mieszczanie tutejsi ceni� swe pochodzenie na r�wni z za�ciankow� szlacht�, kt�rej przedstawicieli mam zaszczyt ogl�da� co dzie� drepc�cych boso przy p�ugu, gdy� w�a�nie idzie w najlepsze jesienna orka. Na wie�� o moim przyje�dzie burmistrz kaza� wybieli� czysto izdebk� i wstawi� nowe szyby. By�o to zreszt� konieczno�ci�, gdy� powybija�a je tutejsza m�odzie�, uprawiaj�ca do niedawna dziwny rodzaj sportu. Zabawa polega�a na tym, �e z nadej�ciem zmierzchu ch�opcy, zgromadzeni na ulicy Klimontowskiej jedynej zreszt� w ca�ym N.) dzielili si� na dwie partie. Jedni nawo�ywali si� w ciemno�ciach dyskretnym: "A hu! A hu!", reszta za� usi�owa�a trafi� kamieniami w miejsce, sk�d dobiega�y g�osy. Ucierpia�o na tym sporo szyb w mieszcza�skich i �ydowskich domkach, bo by�y mniej wytrzyma�e od �b�w tutejszych podrostk�w. Podobno kres tej pomys�owej igraszce po�o�y�a dopiero nasza polska policja. Wiele te� innych kulturalnych przepis�w, maj�cych na celu ochron� zdrowia, a nawet i �ycia, zawdzi�cza miejscowa ludno�� "polskim rz�dom". Ja sama w dniu przyjazdu wyba�uszy�am oczy na wielki, przyci�gaj�cy wzrok napis, zawieraj�cy niniejsz� przestrog�: "Myj r�ce przed jedzeniem. Brudne r�ce - to cholera". S�dz�, �e zw�aszcza ostatnie s�owo, jako najbardziej zrozumia�e, przem�wi�o do przekonania tutejszym obywatelom polskim. Kochany, poczciwy ludek, r�wnie poczciwy jak chytry i r�wnie skryty jak pobo�ny. Na zapytanie, kto zacz, odpowie ci z naiwn� prostot�: - Ja tutejszy, panoczku. A je�li pragniesz czego� wi�cej si� dowiedzie�, poci�gn�� za j�zyk, w�wczas dialog powt�rzy si� niezmiennie, jak kanon: - Wy tutejszy? Wi�c znaczy si� Polak, katolik? - Ta� hawariu, panoczku, szto ja tutejszy. - No dobrze, dobrze. A katolik czy prawos�awny? - Ja, panoczku, polskiej wiary, tutejszy znaczy. Prawos�awne nachodz� si� w drugiej wsi, a katolik musi na polskiej stronie. Czyli po prostu stoi przed tob� Bia�orus, katolik jak si� patrzy, nawet nie unita, cho� nie brak w okolicy takich, kt�rzy ongi przekradali si� noc� lasami na chrzty i �luby. Dziwny zak�tek kraju. Niemal w samym sercu Polski le��cy, a na pograniczu dw�ch kultur, wschodniej i zachodniej. Ta "polska strona", w kt�rej mieszkaj� "katoliki", to by�a Kongres�wka, a zaraz o miedz�, �ci�lej m�wi�c za pasem bagien, mieszkaj� ci "tutejsi", ale koniecznie "polskiej wiary". J�zyk te� maj� swoisty. Ni bia�oruski, ni polski. Nijaki. W s�siedniej gminie ju� m�wi� "po ichniemu", tu "po prostemu", a jak bardzo do muru przycisn�� - po polsku, bo� przecie i wiara polska i ksi�dz kazania polskie m�wi i nie masz takiego, kt�ry by nie zrozumia�, chyba dziecko male�kie. Z proboszczem, po prawdzie, przyja�� nie taka wielka jak ongi z ksi�dzem Urbanowiczem, kt�rego grzmi�ce kazania budzi�y groz� w mym dzieci�cym serduszku. �aja�, bo �aja�. Cz�sto wcale niewybredne s�owa pada�y z ambony, a jednak mir mia� wielki i pos�uchanie w�r�d ludzi. - Czy oni byli bardzo niegrzeczni, �e si� ksi�dz proboszcz tak gniewa? - pyta�am nieraz, ci�gn�c matk� za r�kaw. Pot�ny bas ksi�dza Urbanowicza hucza� w ko�ciele, grzmia� niczym organy, a uderzenia wielkich, �ylastych pi�ci wt�rowa�y twierdzeniu, �e zgnilizna moralna szerzy si� po�r�d parafian. - Arystokratowie i socjali�ci... hm... Demokratowie i nihili�ci... hm... Wszyscy oni wyznajom jednom wiarem bezwyznaniowom, hm... Albowiem i szatan bezwyznaniowom jest! - wypali� kiedy� staruszek podczas politycznej dysputy, kt�r� Janusz Klimontowski stale zagaja� w popo�udnia niedzielne, ku rado�ci wszystkich bowiem najzacniejszy pod s�o�cem proboszcz zwyk� by� miesza� nazwy r�nych pr�d�w i ugrupowa� spo�ecznych, nie rozeznaj�c ich jasno. Drogi, kochany ksi�dz Maciej! Kiedy mnie (bardzo ju� dawno) sp�akan� i wystraszon� przyprowadzili do pierwszej spowiedzi, po�o�y� mi ci�k� r�k� na g�owie i j�� uspokaja� swoim tubalnym g�osem: - Nie b�j si�, moje dziecko. Podejd� �mia�o i wyznaj wszystkie grzechy swoje. �wi�ta Maria Magdalena wielk� by�a grzesznic�, a przecie� Pan Jezus mi�osierny wszystko jej przebaczy�. Mia�am w�wczas niespe�na dziewi�� lat... Iv Kr�tka i cicha by�a ta msza, kt�r� jak zawsze zakupi�am za dusze rodzic�w w rocznic� ich �lubu. Odprawi� j� m�ody wikary, ten, co zwykle obchodzi ko�ci� z tac� w dni �wi�teczne. Ma�y ch�opiec odrecytowa� ministrantur�, bardziej ni� zwykle po�ykaj�c wyrazy. Czarny ornat, dwie �wiece po bokach o�tarza - to wszystko. Gdzie� w g��bi ko�cio�a kilka bab starych, opatulonych w chustki, mamrota�o pacierze. Wraca�am zzi�bni�ta i smutna do domu. Przenikn�� mnie do szpiku ko�ci grobowy ch��d, wiej�cy od kamiennych tafli posadzki. Wraca�am smutna, my�l�c o tych rodzicach, kt�rych tak ma�o pami�tam. Nie, to nieprawda. Pami�tam ich. Pami�tam nawet ojca, cho� umar�, gdy by�am jeszcze bardzo malutka. Nosi� dziwn� aksamitn� kurtk� w pr��ki (przedmiot mojego zachwytu) i umia� gwizda� prze�licznie. Kiedy o zmroku dawa� si� s�ysze� odg�os jego krok�w na schodach, mama szybko zbli�a�a si� ku mnie, poprawia�a ko�nierzyk, przyg�adza�a w�oski obiema d�o�mi, przestrzegaj�c szeptem: - Teraz Krysiunia b�dzie grzeczna. Tatu� wraca. Teraz Krysiunia b�dzie bardzo cichutko bawi�a si� sama, bo tatu� wraca zm�czony... Wi�c by�am grzeczna. Przyczaja�am si� w k�ciku, �ledz�c spod oka, jak tatu� zdejmuje filcowy kapelusz z szerokim rondem, jak wita mam� serdecznym poca�unkiem w czo�o, jak potem siada na kanapie i ruchem znu�onym zaplata r�ce nad g�ow�. Czeka�am z upragnieniem chwili, kiedy zapyta: "A gdzie Krysia?" W�wczas wysuwa�am si� z mojej kryj�wki i bieg�am p�dem, jak tylko pozwala�y ma�e n�ki, przez ca�y pok�j. Rzecz dziwna - nigdy nie mog� przypomnie� sobie dok�adnie twarzy ojca, a za to, ilekro� przymkn� oczy i o nim pomy�l�, widz� wyra�nie jego posta�, te szczup�e, d�ugie ramiona, w kt�re wpada�am rado�nie i kt�re umia�y, jak �adne inne, unie�� mnie wysoko w powietrze, prawie pod sam sufit. Potem siedzia�am na kolanach ojcowskich, a dobry, �artobliwy g�os nuci� za moimi plecami: Jedzie, jedzie pan, pan,� Na koniku sam, sam!� S�uga za nim� Ze �niadaniem,� A za s�ug� �yd, �yd!... Zanosi�am si� po prostu od �miechu, gdy przychodzi�o do ostatnich s��w i gdy fina� tej jazdy bajecznej przemienia� si� w istn� galopad�: A za �ydem �yd�weczki� Pogubi�y patyneczki,� Patataj! Patataj!� Patataj! Wt�rowa�am rado�nie, a� do utraty oddechu: - Pat... tataj! Pat... tataj!... - Daj�e pok�j, Tolku, daj pok�j! Roztrz�siesz dziecko i sam si� zm�czysz, zobaczysz! - Co m�wisz, droga? Zm�cz� si�? Zobaczymy! - i ojciec poczyna� si� �mia� tak serdecznie, �e a� dostawa� napadu kaszlu. Zsadza� mnie z kolan i ci�gle powtarza� na wp� ze �miechem, kaszl�c i zakrywaj�c usta r�k�: - Zobaczymy! Zobaczymy... Co wiecz�r, ko�cz�c herbat�, ojciec zapytywa� niezmiennie (to ju� nale�a�o do programu): - A teraz pewno zagwizda�? Co kr�lewna rozka�e? Wiedzia�am, �e kr�lewna, to ja, i odpowiada�am po�piesznie: - Po�la Fili�... I ojciec gwizda�, a mama nuci�a p�g�osem: "Posz�a Filis do ogrodu". - A telas o gwia�de�ko! Znowu d�wi�cza�a piosenka, wibruj�ce srebrzy�cie gwizdanie ojca i pe�en s�odyczy g�os matki. ... Czemu, czemu, gwiazdko ma�a,� Tw�j promyczek zblad�?... - A telas "Siumi�cie" (Szumi li�cie z drzewa)... A telas Kalcmalecko safalecko! - dopomina�am si� coraz gwa�towniej, zaledwie przebrzmia�y ostatnie tony. - A teraz, moja panno, spa�! - m�wi� ojciec. Bra� mnie znienacka w ramiona i ni�s� do sypialni, gdzie sta�y rz�dem trzy ��ka: tatusia, mamy, a zaraz obok moje male�kie, z niebiesk� siatk�. - Kalcmalecko! Kalcmalecko! - protestowa�am prawie z p�aczem. Ojciec spogl�da� na matk�, naradzali si� wzrokiem: a mo�e by Karczmareczk�? Tylko t� jedn� jeszcze? Zwykle ko�czy�o si� na tej naradzie i ojciec oznajmia� powa�nym tonem: - Karczmareczka jutro. Karczmareczka dzisiaj zm�czona i posz�a spa� tak jak Krysia. Bo przecie� Krysia nie chce martwi� mamusi? I to ju� prawie wszystko, co pozosta�o w mych wspomnieniach po ojcu. Za to pami�tam bardzo dobrze star� s�siadk�, t�, kt�ra przychodzi�a codziennie i zabiera�a mnie z mieszkania rodzic�w. Mia�a bardzo wyra�ne w�siki pod nosem i g�os niemi�y. Ba�am si� jej z pocz�tku, chocia� musia�a to by� niez�a kobiecina. Gdy po raz pierwszy zabra�a mnie ze sob�, zanosi�am si� od p�aczu. - Chcie do mamy! Chcie do mamy! - wo�a�am bez ustanku. Wzi�a mnie na r�ce, zanios�a do swego mieszkanka na ni�szym pi�trze i podchodz�c ku �cianie pokaza�a co� palcem: - Popatrz. �adne? By�y to trzy talerze gliniane z n�dzn� p�askorze�b� pomalowan� jaskrawo. Na jednym widnia� m�yn z czerwonym dachem, drugi przedstawia� pejza� zimowy, drzewa o nagich konarach i ko�ci�ek z dzwonnic� pokryt� �niegiem. Ju� nie pami�tam, co wyobra�a� trzeci, wiem tylko, �e utrzymany by� w tonach zielono-��tych, przypominaj�cych jajecznic� ze szczypiorkiem. Szczeg�lnym jednak zachwytem przejmowa� mnie �w talerz z m�ynem. Wprawdzie, gdy otrzyma�am go w podarunku od zacnej s�siadki i przynios�am z triumfem do domu, mama krzykn�a: "Fe! C� za szkaradziejstwo!" - niemniej jednak dla mnie by�o to arcydzie�o sztuki. Nie rozstawa�am si� z tym skarbem przez d�ugie tygodnie i mog�am ca�ymi godzinami przypatrywa� si� b��kitnym skr�tom rzeczki albo wodzi�am palcem po szklistej p�aszczy�nie czerwonego dachu, albo te� snu�am niesko�czone historie o cz�owieku w zielonej kurtce, kt�ry sta� w drzwiach m�yna i trzyma� obie r�ce w kieszeniach. Nie ba�am si� ju� s�siadki, gdy przychodzi�a na kilka godzin zabiera� mnie do siebie. W domu naszym by�o teraz zupe�nie inaczej ni� dawniej. Tatu� nie wychodzi� rankami na miasto, nawet nie wstawa� z ��ka, a mama coraz cz�ciej miewa�a zaczerwienione powieki i kaza�a mi bawi� si� cicho w kuchence. U s�siadki, opr�cz talerzy, znajdowa�o si� mn�stwo rzeczy ciekawych, godnych uwagi. Na �cianach wisia�y obrazy w malowanych na p��tnie ramach. Z tre�ci� tych malowide� o l�ni�cej, g�adkiej powierzchni zapoznawa�am si� stopniowo, w miar� p�yn�cych dni. Na eta�erce mi�dzy oknami sta�o mn�stwo przedziwnych figlik�w: psy, konie, ptactwo i karze�ki z terakoty, wi�zanka metalowych kwiatk�w, wtopionych misternie w szklan� doniczk�; by�o tam r�wnie� jajko kryszta�owe mieni�ce si� t�czowo i du�a, zakurzona szkatu�ka z aksamitu, wyszywana paciorkami. Wolno mi by�o ogl�da� to wszystko, a nawet dotyka� ostro�nie, ko�cem paluszka. Tote� chodzi�am i ogl�da�am, a czas ucieka� niespodziewanie pr�dko. U s�siadki zawsze by� kto� na herbacie, jaka� znajoma, z kt�r� lubi�a gaw�dzi�, siedz�c na ma�ej kanapce, krytej czerwonym pluszem. Cz�sto moja osoba by�a przedmiotem rozmowy. - A, to ta malutka? - pyta�a znajoma naszej s�siadki. Przywo�ywano mnie, przypatrywano mi si� bacznie, kiwano g�owami. Po takich ogl�dzinach mog�am znowu powr�ci� do przerwanej zabawy, do tej w�dr�wki w zaczarowane k�ty mieszkania pe�nego cud�w. Czasem dobiega� mnie strz�pek rozmowy, kt�rej tre�� by�a mi oboj�tna. - Jak�e tam, pani kochana? Jeszcze �yje ten biedak? - A zipie sobie po trochu. Ot, powiem pani, najbardziej mi �al kobiety. Ile ona nocy nie do�pi, a �ez wyleje! I to wszystko nadaremno. Z nim ju� nied�ugo b�dzie kaput, a ta si� jeszcze �udzi i �udzi... - To i lepiej dla niej! - westchn�a kumoszka. - Lepiej albo i nie lepiej. Niechby si� przyzwyczaja�a powoli, bo co ma by�, to jej nie minie. Strach my�le�, ile tego nieszcz�cia na �wiecie! Pewnego wieczoru zatrzyma�a mnie s�siadka na noc u siebie. Pos�a�a mi na tej czerwonej kanapce, przykry�a w�asn� pierzynk�, a potem schyli�a si� nagle nade mn� i poca�owa�a serdecznie. Ogarn�o mnie roz�alenie, pocz�am wo�a� jak kiedy�: "do mamy! do mamy!" - Jutro zobaczysz mam�, sierotko - rzek�a w�wczas s�siadka, a g�os jej brzmia� dziwnie mi�kko. Nazajutrz deszcz pada� od rana. D�ugie sznureczki wody sp�ywa�y po szybach. W po�udnie przyszli jacy� ludzie, bardzo g�o�no stukali po schodach ci�kimi butami. Przys�uchiwa�am si� przez drzwi zamkni�te gwarowi obcych g�os�w. Dopiero o zmierzchu odprowadzi�a mnie s�siadka na g�r�. ��ko tatusia by�o puste, zas�ane tylko kap�. Na otomanie, gdzie zwykle siadywa�, le�a�a mama z twarz� ukryt� w poduszce. - Tss... - rzek�a nasza s�siadka. - Cicho... Mama chora. Ale w tej samej chwili mama poruszy�a si�, podnios�a g�ow�. - Krysiuniu! Moja Krysiuniu! - j�kn�a i pochwyci�a mnie w ramiona. Nie p�aka�a wcale, tylko piersi� jej wstrz�sa�o suche �kanie. Czu�am wyra�nie nier�wne bicie serca przez cienk� warstw� starej, zniszczonej sukni. Mama nie powiedzia�a nic wi�cej. S�siadka wysun�a si�, zamykaj�c ostro�nie drzwi, a ja zasn�am w obj�ciach matczynych i twardo spa�am do �witu. Drugiego dnia r�wnie� pada� deszcz. Mama trzyma�a mnie mocno za r�czk�, id�c �rodkiem ulicy. Prawie kurczowo wczepi�a palce w m� biedn�, zzi�bni�t� pi�stk� bez r�kawiczki. Woda wlewa�a mi si� za ko�nierz, a pod stopami chlupa�o b�oto. Mia�am ochot� p�aka� i wo�a�, by�my wraca�y do domu, ale si� ba�am. Ogromny, czarny w�z z pod�u�nym pud�em, umocowanym na wierzchu, skrzypia� i trz�s� si� po bruku. Sz�y�my tu� za nim, daleko, bardzo daleko. Za nami kroczy�a s�siadka, kilka znajomych os�b i kilka zupe�nie obcych, nie znanych mi postaci. Gdy si� w�z wreszcie zatrzyma�, nogi mia�am zdr�twia�e ze zm�czenia i z zimna. Jacy� ludzie ponie�li na ramionach pod�u�ne pud�o. Kto� d�ugo m�wi� nad pustym do�em, przy kt�rym sta�y�my, a mama trz�s�a si� jak w febrze. Gdy zarzucono d� ziemi�, ten sam cz�owiek (pami�tam jak przez mg�� jego nos orli i d�ugie, w ty� zaczesane w�osy) podszed� do mamy i poda� jej rami�. - Pani pozwoli... - rzek�. Mama przyj�a rami� i nie puszczaj�c mej r�ki posz�a z tym obcym panem a� ku pustej czekaj�cej za bram� doro�ce. To wszystko, co mog� sobie przypomnie� dzi�, w rocznic� �lubu moich rodzic�w trzydziest� si�dm�... V Przyjecha�a nareszcie moja "kole�anka". Jest to m�oda, dwudziestoletnia dziewczyna, z twarz� bardzo rumian�, przystojn�, chocia� do�� pospolit�. Wzrost ma raczej niski, ruchy �ywe, prawie dziecinne. Oczy jasnoniebieskie, troch� za blisko osadzone, co uderzy�o mnie od pierwszej chwili. W�osy obci�te, ubranie do�� wyszukane, buciki na wysokich obcasach. M�wi g�osem dono�nym, z wybitnym akcentem kresowym. Imi� ma nader romantyczne: nazywa si�... E-le-o-no-ra! Pierwszego zaraz dnia oznajmi�a mi, �e lubi, gdy j� nazywaj� Len�, ale ja nie nale�� do zwolenniczek podobnych zdrobnie�. M�wi� jej wi�c "panno Leonko", co zaakceptowa�a, aczkolwiek z lekkim �alem w oczach. A wi�c personel nauczycielski w komplecie. Najwy�szy czas, bo nawet kopanie kartofli ma si� ku ko�cowi. Znikn�� ostatni motyw zaniedbywania szko�y przez dzieci. Lubi� sw� prac�, po�wi�cam si� jej ca�kowicie, a jednak chwilami czuj� ogromne znu�enie. Szesna�cie lat! Najstarsze uczennice moje zapewne powychodzi�y za m�� i z kolei dzieci ich teraz chodz� do szko�y. Stara jestem... Ci malcy, kt�rych nie znam, to jakby moje wnucz�ta... Patrz�c na pann� Leoni�, widz� jak gdyby w�asny wizerunek sprzed lat szesnastu. Rumie�c�w tak silnych wprawdzie nigdy nie mia�am, ale zapa� ten sam, bodaj czy nie wi�kszy. No - i ta wiara, ta cudowna wiara w �wiat, w ludzi, w sam� siebie... Wiara, kt�rej nie zdo�a wydrze� nikt i nic, a kt�r� rok po roku przy�miewa rosn�ca bry�a czasu. Jak ja kocha�am �ycie, maj�c dwadzie�cia lat! Jak�e kocha�am je p�niej jeszcze, a� do... Eh, mniejsza z tym! Pierwsza skaza na sercu cz�owieczym podobna jest do plamki rdzy, kt�ra si� z czasem rozszerza, wgryza w hart ducha, kruszy go. Ani spostrze�esz, jakim sposobem i kiedy gi�tka stal nerw�w staje si� starym �elastwem zdatnym na szmelc... Ot, znowu nastr�j minorowy. Znowu ten p�- czy �wier�ton melancholijny, w kt�rym rozp�ywa si� i gubi jasny, bo prosty rysunek dnia. M�j dzie� wygl�da przecie� ogromnie prosto: praca w szkole, przerwa na obiad, zn�w praca w szkole. Poza tym troch� czytania, troch� w��cz�gi po rudych, jesiennych polach. Takie przechadzki "z w�asn� dusz� pod r�k�". Czasami chwila gaw�dy z lud�mi, ot tak, �eby pokaza�, �e jednak�e wsp�yj�, wsp�czuj� z nimi, �e mnie obchodz� ich rado�ci i troski. Potem zn�w troch� samotnej ciszy, czytania, nieco rozklekotanych my�li, czasem figlarny promyk jakiego� weso�ego wspomnienia i - noc. A nazajutrz to samo. Dzie� po dniu, jak krople d�d�u jesiennego. Czas mija niewidocznie i tylko drzewa nad rzeczk� staj� si� wiotsze, roni�c ostatnie li�cie w wod� i mi�dzy zesch�e �d�b�a trawy. Zaraz pierwszego dnia zada�a mi panna Leonka sto pyta�. Jedno z ostatnich brzmia�o, czy dawno tu jestem? By�am naprawd� w k�opocie, co odpowiedzie�. Bo jak�e? - Pracuj� w szkole od wakacji. - A przedtem? - Przedtem bywa�am w r�nych miastach. W Warszawie, w �odzi... - Nauczycielk�? - Tak. Od paru lat w szko�ach powszechnych. Dawniej by�am nauczycielk� prywatn�... ... A dawniej? A przedtem... Ot, w�drowa�am po �wiecie... A jeszcze dawniej by�am tu. Tak, w�a�nie tutaj, w tych stronach. Tu ros�am. Ale to do rzeczy nie nale�y. U�miechn�am si� smutno do w�asnych my�li i powiedzia�am g�o�no: - Jestem ju� stara, panno Leonko. Zdepta�am sporo �wiata. Popatrzy�a na mnie prawie ze zgroz�. - To pani mieszka�a w Warszawie, a teraz tu, do takiej dziury zapad�ej... Chcia�am powiedzie�: kocham t� dziur� zapad�� bardziej ni� wszystkie najpi�kniejsze miasta, jakie pozna�am w �yciu. Sp�dzi�am tutaj dzieci�stwo. Pani nie mo�e zrozumie�, co to znaczy: wspomina� swoje dzieci�stwo, bo pani sama jeszcze jest prawie dzieckiem. Chcia�am to wszystko powiedzie� jednym tchem, lecz nagle dusza ukry�a si� zazdro�nie w swojej mocnej, nieprzeniknionej skorupce i rzek�am grzecznie: - Ofiarowano mi t� posad�, wi�c j� przyj�am. Ja zreszt� wol� pracowa� tutaj ni� w mie�cie. - A ja zn�w "straszecznie" lubi� miasto! - przyzna�a si� otwarcie moja Eleonora. - Tylko, �e w mie�cie �ycie drogie, a nam tak podle p�ac�... Powiedzie� prawd�, nie ruszy�abym si� z Wilna, gdyby nie to. Ale c� - trzeba �y�! Niech pani chocia� opowie, jak tu si� �yje? Ludzie cho� s� jacy mili? - Ludzie? Ano, tacy jak wsz�dzie. Lepsi i gorsi. Rozmaici: jest proboszcz, jest wikary, s� ci dwaj nasi koledzy ze starszych oddzia��w, przecie� ich pani pozna�a. Jest burmistrz, m�j gospodarz ogromnie zacny cz�owiek. S� wreszcie urz�dnicy gminy, kierownik poczty. Jest pan aptekarz z �on� i felczer, �yd. To ju� chyba wszyscy. A pani o kogo pyta�a? - Ja? - u�miechn�a si� blado spoza naturalnych rumie�c�w panna Leonka. - S�siedztwo czy jest jakie niedaleko? Dwory? - Dwory? Ach, naturalnie, s� dwory, chocia� nieliczne. Daleko - niedaleko, ale s�. Zobaczy pani w niedziel� na sumie wszystkich naszych s�siad�w. Schodz� si� niekt�rzy u ksi�dza na herbatk� po mszy. Teraz tu zupe�nie inaczej, ni� kiedy� bywa�o... Uby�o wielu ludzi... Jednych zmiot�a zawierucha wojenna, zagna�a hen, w dalekie kraje, a drugich po prostu zabra�a �mier�. Ot, jak to zawsze... - To pani chyba te strony dobrze zna? - Zawsze si� cz�owiek powinien zaprzyja�ni� z k�tem, w kt�rym mu �y� wypad�o. A ja te okolice pami�tam z dawniejszych czas�w. M�wi�am ju� pani - stara jestem. Panna Leonka potrz�sn�a g�ow�. - Pani, to si� chyba umy�lnie na kompliment nara�a... Przecie� pani mo�e mie� najwy�ej... najwy�ej... no... trzydzie�ci lat? - Ka�dy cz�owiek ma tyle lat, ile ich czuje na barkach, panno Leoniu. - To i prawda - odpar�a rezolutnie, poprawiaj�c filuterny kosmyk w�os�w opadaj�cy na czo�o. - Ale pani jest smutna. Szkoda... - szepn�a, jakby do siebie. I patrz�c w zalane deszczem szyby okienne, doda�a z melancholi�: - Tutaj w og�le musi by� smutno i nudno. Ludzie tacy jacy�... bo ja wiem? Ci�ko si� przyjdzie wypokutowa� przez zim�, nim cz�owiek tych wakacji doczeka... Niech pani chocia� pozwoli, �e ja tu czasem wpadn�, ot, pogaw�dzi� chwilk�. Na tej plebanii trudno wytrzyma�. Siostra proboszcza g�ucha jak pie�, nawet dogada� si� z ni� nie mo�na... Vi Czy tu naprawd� nudno i smutno, a ludzie "tacy jacy�", jak m�wi panna Leonka? Z�apa�am si� dzi� na gor�cym uczynku tak g��bokiego obcowania w �wiecie nierealnym, �e nie dziw, i� sobie niejasne, mo�e zupe�nie b��dne poj�cie tworz� o �yciu istotnym. Znowu uleg�am pokusie, znowu zaw�drowa�am do Klimontowic i wa��sa�am si� kilka godzin po pustym parku. Skorzysta�am, �e to niedziela, �e lekcji nie ma, �e panna Leonka uda�a si� z wizyt� do aptekarzowej, �e nikt nie b�dzie poszukiwa� mojego towarzystwa, wi�c b�d� mog�a przep�dzi� to popo�udnie w cudownej ciszy, sam na sam z my�lami. I sta�o si�. Opad�y mnie wspomnienia �ar�oczn� zgraj�, wpi�y si� w dusz�, wessa�y w ni�, przys�oni�y mi sob� horyzont. Zacz�o si� od rzeczy na poz�r drobnej, lecz by�a ona tym startem, od kt�rego pomkn�y my�li w szalonym wy�cigu a� do najdalszej mety, a� do dziecinnych lat... Oto znalaz�am �cie�k�, t� kr�t� �cie�k�, opasuj�c� najpierw ma�y stawek zielony, a potem wij�c� si� skro� trawnik�w, pomi�dzy k�pami bzu, mi�dzy klonami, dalej przez sad, dalej przez ��k�, w d�, a� ku rzeczce skrytej w�r�d olch wysmuk�ych. �cie�k� t� raczej przeczu�am, ni� odnalaz�am, tak j� zaros�y napastliwe zielska. W jakiej� chwili brn�c po�r�d ost�w przystan�am, tkni�ta �ywym przypomnieniem. To tutaj, tak, tutaj w�a�nie Ada� wynalaz� gniazdo trzmiela. Rozd�uba� patykiem niewielk� kulk� spl�tanych paku�, igliwia i usch�ych trawek, a stamt�d z gro�nym brz�czeniem wyfrun�� ci�ko potw�r o l�ni�cych skrzyde�kach i grubym odw�oku. Jak�e si� ba�am! Przypad�am ze strachu do ziemi i zas�aniaj�c g�ow� r�kami b�aga�am piskliwym g�osem Adasia, aby odp�dzi� trzmiela. �mia� si� z mojego pop�ochu i d�ugo, d�ugo jeszcze przezywa� Pann� Tch�rznick�. Wzd�u� tej samej �cie�ki Emilka zrywa�a p�ki narcyz�w, by nimi przystroi� mieszkanie na sw�j �lub... Pomaga�am jej w�wczas, d�wigaj�c z wysi�kiem ca�e nar�cza kwiat�w cudownie pachn�cych i bia�ych. - A jak wyjad�, b�dziesz o mnie pami�ta�a, Krysiu? - m�wi�a Emilka, �miej�ce si� szcz�ciem usta chowaj�c w bukiet narcyz�w. - Jak Emilka wyjedzie, to b�d� pami�ta�... - powtarza�o niby papu�ka ma�e stworzonko w perkalowej sukience i pasiastym fartuszku. �lub Emilki Klimontowskiej odby� si� w czerwcu, drugiego czerwca. Mniej wi�cej p� roku przedtem przyjecha�y�my z mam� do Klimontowic na sta�e. By�a to ci�ka ofiara ze strony biednej mamy. Ciotka Eufemia nie odznacza�a si� s�odycz�, a ju� specjalnie nad mam� zn�ca�a si� po prostu, wyzyskuj�c prawa najbli�szej krewnej i dobrodziejki. - By�o ci wychodzi� za tego twego malarza, rze�biarza czy jak mu tam. Masz teraz, czego� chcia�a. Jak kto sobie po�ciele, tak si� wy�pi. Gwizda�, �wista�, a� ci wy�wista� pi�kny los! Jeszcze ci nicpo� pewnie suchoty w spadku zostawi� pr�cz tego f�fla, kt�ry by koszuli ca�ej na grzbiecie nie mia�, gdyby nie ja! Gruba laska z orzecha stuka�a o pod�og� w takt oburkliwych s��w. Siedz�c na niskim sto�eczku, zaj�ta rozpl�tywaniem nici, przenosi�am kolejno wzrok z gniewnego oblicza starej damy na bia�� jak kreda twarz matki. Biedaczka schyla�a g�ow� nisko, by ukry� �zy, ale wielkie ich krople spada�y raz po raz na cienkie p��tno wyprawnej bielizny, kt�r� szy�a w�a�nie dla Emilki. Ciotka Eufemia nie da�a si� udobrucha� tym pokornym milczeniem. - O, to to! Becz teraz! - ci�gn�a niemi�osiernie, drepcz�c t�ustymi stopami w rannych pantoflach i wystukuj�c lask� jeszcze zawzi�ciej. - Nie w smak ci s�owa prawdy! S�odsze by�y androny, kt�re ci ten gagatek w uszko prawi�: A moja Helciu, a moje z�otko, a tiu tiu tiu, a tia tia tia... Ju� ja ci pewnie takich czu�o�ci m�wi� nie b�d�, ale przynajmniej chleb daj� tobie i twojej ma�ej. By�aby g�odem przymar�a z �aski kochanego ojczulka! A w chwil� potem: - I po co ty te swoje oczy wyp�akujesz, chcia�abym wiedzie�? Le�e�, Acan! - burkn�a nagle na mopsa, kt�ry �azi� za ni� krok w krok, sapi�c astmatycznie. - Sta�o si�, no, sta�o si�, powiadam! Przeni�s� si� do wieczno�ci, �wie� Panie nad jego dusz�... Moim zdaniem, to jedno m�drze zrobi�, �e uczyni� to wcze�nie, p�ki ja �yj�. �adnie by� wygl�da�a za jakich lat, powiedzmy, dziesi��, z pi�ciorgiem dzieci, bo na pewno mieliby�cie z pi�cioro! bez dachu nad g�ow�, bez mojej opieki... Przesta�e raz becze�, nie znosz� tego! �le ci u mnie? �a�uj� ci czego? Ot, masz, twoja pociecha jak teraz wygl�da! Przyjecha�o to blade, chude, po�al si� Bo�e... Komu jak komu, ale tej smarkatej s�u�y chleb klimontowski. H�, powiedz, ma�a, dobry tu chlebek? Smakuje ci? - Smakuje... - odpar�am pr�dko, przestraszona tym nag�ym zwrotem ku mnie. - Ot, widzisz, ma�a ma racj� - ozwa�a si� znowu do mamy i uderzy�a trzy razy lask� w pod�og�. - Ja ci powiadam, �e ma�a ma racj�. Pog�aska�a mnie szorstkim ruchem po g�owie i rzek�a uprzejmie: - No, to id� do kredensu, niech ci Balbina da miodu na spodeczek. Chleb z miodem jeszcze smaczniejszy ni� suchy, prawda? - Prawda... - szepn�am jeszcze ciszej, sk�adaj�c nici do koszyka i wstaj�c pos�usznie. Wysun�am si� te� natychmiast z pokoju i p�dem pobieg�am do Balbiny, ale jeszcze za drzwiami dobieg�o mnie gderanie straszliwej cioci: - Bogu by� lepiej dzi�kowa�a, zamiast chlipa�... Biedna moja mama! Dopiero znacznie p�niej zrozumia�am, ile znosi�a przykro�ci, upokorze� jedynie przez wzgl�d na mnie. Ca�y trzyletni jej pobyt w Klimontowcach by� jednym pasmem udr�cze�. Pomija�a milczeniem tysi�czne przytyki, zwyk�y objaw z�ego humoru ciotki Eufemii, bo jednak u niej znalaz�a pomoc i opiek� w chwili, gdy los porzuci� j�, bezradn� i bardzo nieszcz�liw�, w samym sercu wielkiego miasta, pe�nego obcych i oboj�tnych ludzi. "Ciotka rodu" pomimo wszystko by�a jedyn� istot� blisk� i kocha�a nas po swojemu. Biedna mama... Trafi�y�my na bardzo z�y okres w Klimontowcach. Wkr�tce po nowym roku Emilka zar�czy�a si�, ku zdumieniu wszystkich, ze swoim niedalekim kuzynem, kt�rego zna�a od najwcze�niejszych lat. "Ciotka rodu", na sw�j spos�b kochaj�c rodzin� i przywi�zana r�wnie serdecznie do Emilki jak do Janusza Klimontowskiego, by�a przeciwna temu zwi�zkowi. Pocz�tkowo zagrozi�a nawet, �e wydziedziczy Janusza na korzy�� dalszych krewnych, a Emilce, jako niepe�noletniej, przyobieca�a, �e j� osadzi w klasztorze a� do chwili, w kt�rej "panna nabierze rozumu", w ko�cu jednak machn�a r�k�, stukn�a lask� i rzek�a z gniewem: - A to sobie r�bcie, co chcecie! Pobierzcie si�, chocia� jutro! To podobno nawet w modzie teraz: �ap_cap do �lubu, a potem gwa�t o rozw�d! Ja umywam r�ce. Od tej chwili zapanowa�a wzgl�dna cisza w domu, to znaczy, �e "ciotka rodu" nie sprzeciwia�a si� otwarcie i nie stara�a si� przekona� m�odych, natomiast na ka�dym kroku dogadywa�a Emilce: - Panna wybiera si� za m��, a co panna masz w g�owie? Fata�aszki. Ty pewnie nawet jajecznicy usma�y� nie potrafisz. Ciekawam, czego was te� uczyli w tym Krakowie. S�odkie oczy do ch�opc�w robi�? To i tak sama zawsze umia�a�, kochanko. Dobra z ciebie �ona b�dzie dla Janusza! W�osy sobie na czole stroszy� umiesz, �e istne paskudztwo, a nawet i nieprzyzwoito��, ale skarpetki zacerowa� m�owi to ani-ani, h�? Emilka najmniej sobie robi�a z pogderywania starej, astmatycznej jejmo�ci. Mia�a t� bro� cudown�, ten pancerz czarodziejski, kt�ry daleko gorsze ciosy wytrzyma� potrafi: mia�a m�odo��. U�miecha�a si� z nieopisanym wdzi�kiem osiemnastoletniej, szcz�liwej dziewczyny, u�miecha�a si� beztrosko i g�aszcz�c ciotk� po t�ustych policzkach m�wi�a z przymileniem: - Ciocia to ju� mnie wcale nie kocha... Ani odrobinki. Nawet tyle, co Acana... Ej�e! Zawsze jestem troch� od Acana �adniejsza i charakter mam przecie� lepszy, to ciocia musi przyzna�! Ciociu... ciotuchno! Czy ja naprawd� jestem takie nic_dobrego, gorzej Acana? - Ty jeste� pustak! Fiu_fiu masz w g�owie, nic wi�cej! - mrucza�a gniewnie ciotka Eufemia i stukaj�c lask� wychodzi�a z pokoju, by si� przypadkiem nie rozczuli� przy �wiadkach nad t� upart� dziewczyn�. Vii Zabawne to by�y, cho� nie dla wszystkich przyjemne czasy. Wszyscy mieli za swoje, �ci�lej m�wi�c za to, �e si� Janusz i Emilka postanowili pobra� na wiosn�. Ciotka Eufemia, niezwykle ruchliwa, drepta�a ustawicznie po ca�ym domu, �aj�c ka�dego o byle drobnostk�. Nawet Acanowi si� czasem dosta�o, �e po pi�tach depcze i sukni� pyskiem o�linia. Wszystko jej by�o nie w smak, wszystko �le, na wszystko kr�ci�a g�ow�. Zapowiedzia�a wprawdzie uroczy�cie, �e o wyprawie s�owa s�ysze� nie chce, �e palcem o palec nie stuknie. - Niech Emilka sama rozporz�dza, skoro bez mojej rady, a nawet wbrew radom, rozporz�dzi�a ju� w�asn� przysz�o�ci�. �eby�cie pami�tali - wo�a�a gniewnie - �e ja o niczym nie chc� wiedzie�, co tu si� teraz wyrabia! Nic nie wiem, nic nie widz�! �liczne, stare koronki, kt�rych mia�a ca�y stos, schowa�a w okutym kufrze zast�puj�cym kas� ogniotrwa�� i zamykaj�c z ha�asem zardzewia�e wieko, oznajmi�a: - Niech si� Emilka nie �udzi, �e te koronki ode mnie na �lubny prezent dostanie. Mia�o tak by�, ale nie b�dzie. Zapisz� je w testamencie komu innemu, na przyk�ad Krysi, o ile nauczy si� s�ucha� starszych. H�, figo, b�dziesz s�ucha�a ciotki we wszystkim, co? - B�d�... - wyj�ka�am, nic zgo�a nie rozumiej�c. - No to jazda, ruszaj na podw�rz, zdrowszego tam rozumu nab�dziesz, ni� patrz�c na taki rozgardiasz. O Bo�e, - biada�a - spokojnego k�ta w domu nie ma, ca�e mieszkanie do g�ry nogami poprzewracali! By�a to nieprawda, poniewa� szwalni� urz�dzono w starej garderobie na samym ko�cu domu i terkot maszyn nikomu spokoju nie zam�ca�. Tam sposobiono calutk� wypraw�. Przy d�ugim stole na koz�ach dwie szwaczki sprowadzone z miasteczka kraja�y, pasowa�y i szy�y ca�ymi dniami pod �wiat�ym kierownictwem pani J�zefy Rymszyny, zwanej og�lnie "cioci� J�zi�", cho� niczyj� ciotk� w tym domu nie by�a. ��czy�o j� jakie� dalekie pokrewie�stwo, a bardziej dawna, serdeczna za�y�o�� z ciotk� Eufemi�. Mieszka�a w Klimontowcach, poniewa� m�� jej pracowa� jako in�ynier gdzie� w g��bi Rosji, a oboje pragn�li kszta�ci� dzieci w kraju. Mia�a dw�ch syn�w, z kt�rych starszy uczy� si� w Warszawie, a m�odszy Ada� zbija� b�ki po polach i na dziedzi�cu, korzystaj�c, jak tylko si� da�o, z ostatnich lat swobody. Ta "ciocia J�zia" by�a to kobietka niewielkiego wzrostu, szczup�a, pod�wczas mo�e trzydziestokilkuletnia. Zabawny kontrast stanowi�a jej sucha, przedwcze�nie zestarza�a twarz z niezwykle �ywym szafirem oczu patrz�cych niemal dzieci�co. M�wi�a �piewnie, ci�gn�c z litewska i czasem - ona jedyna - zdobywa�a si� na odwag� stawienia czo�a "ciotce rodu". Cichym, nieco j�cz�cym tonem wypowiada�a w�asne zdanie, pl�cz�c przypadki i nie raz bardzo zabawnie przekr�caj�c s�owa. Pomi�dzy arbitraln� dam� a potuln� na poz�r pani� Rymszyn� dochodzi�o w owych czasach do �ywych dyskusji na temat bliskiego �lubu Emilki. - Ta� powiedz, kochanie�ka