9083

Szczegóły
Tytuł 9083
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9083 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9083 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9083 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KOD ALFA Najlepsze thrillery psychologiczne, polityczne, przygodowe, medyczne, finansowe, technothrillery, military thrillers GLOBAL CONSPIRACY THRILLERS Oznaki �ycia Robert Ludlum Iluzja Skorpiona �miertelny strach Krucjata Bourne'a Szkodliwe intencje Program Hades Zabawa w Boga Spadkobiercy Matarese'a Patrick Lynch Omega Testament Matarese'a �semka To�samo�� Bournea Zwiastowanie Ultimatum Bourne a Ken McCIure Czerwona zima Zew Halidonu Dawca David Morreil Pi�ta profesja Kryptonim �Kowad�o' Podw�jny wizerunek Rekonstrukcja Przymierze ognia Sie� intryg Przysi�sa zemsty Spirala Pandory MILITARY THRILLERS Holden Scott Strategia skorpiona Nosiciel James Cobb Morski my�liwiec David Shobin Centrum Operacja �Burzowy Dostawca Smok" Embrion Michael DiMercuno Wektor zagro�enia Kwiat �mierci Cliff Garnett Grom Obsesja Eric L Harry Reaktor B�ysk zag�ady Stan krytyczny Inwazja THRILLERY POLITYCZr Strzec i broni� John Altman Gry szpieg�w David H. Hackworth Cena honoru Desmond Bagley Na r�wnowa�ni Richard Herman Bariera Milt Bearden Czarny tulipan Brzemi� w�adzy Fredenck Forsyth Diabelska alternatywa Czarne Skrzyd�a Dzie� Szakala Honor i s�u�ba Ikona Na ratunek Polsce Pi�� Boga Orle szpony Psy wojny �elazne Wrota Humphrey Hawksle^ i Ultimatum Gordon Kent Nocna pu�apka A. J. Qumnell Mahdi POWIE�CI SENSACYJNE Misja specjalna Reporter Szlak �ez Desmond Bagley Cytadela w Andach Patrick Lynch Fetysz Pu�apka Polisa Christopher Reich Wilbur Smith Polowanie Szlak or�a Gayle Lynds Uk�adanka THRILLERY POLITYCZNO- Ken McCIure Ko� troja�ski Stephen Frey Depozyt POWIE�CI SENSACYJNO-PRZYGODOWE Fundusz szakala Desmond Bagley Bnan Callison List Vivera Ostatni rejs informator Sprzysi�enie Clive Cussler Afera �r�dziemnomorska Atlantyda odnaleziona Gavin Robertson Transakcja JC" Lodowa pu�apka THRILLERY PSYCHOLOC Na dno nocy Lisa Gardner Druga c�rka Operacja JHF" M�� doskona�y Potop W�� Wir Pacyfiku Donald James Monstrum Dav;d Morreil Skorpion Desperackie kroki Zab�jcze wibracje Droga do Sieny Wilbur Smith Pie�� s�onia Fa�szywa to�samo�� THRILLERY MEDYCZNE Robm Cook Dewiacja Gor�czka A. J. Ouinnell Stuart Woods Ostre ci�cie Cz�owiek w ogniu Propozycja nie do odrzucenia iwozg O�lepienie w dtzv< lotowaniu Zerwany uk�ad Kr�g strachu Robert Ludlum Kl�twa Prometeusza IOSEPH MASSUCCI KOD ALFA Przek�ad Tomasz Wilusz AMBER Tytu� orygina�u CODE: ALPHA Redaktorzy serii MA�GORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FON1OK Redakcja stylistyczna EUGENIUSZ MELECH Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta ANNA MARIA POTARSKA MACIEJ KORBASINSKI Ilustracja na ok�adce SCOTTGRIMANDO Projekt graficzny ok�adki MA�GORZATA CEBO-FONIOK Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach! Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki! http://www.amber.supermedia.pl Copyright � 1997 by Joseph Massucci. Ali rights reserved For the Polish edition � Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000 ISBN 83-7245-585-6 Dla Patricii _________ Maksymalna izolacja Czwarty poziom zagro�enia biologicznego Obszar ska�ony Drzwi automatyczne Zakaz wst�pu Prolog Wojskowe laboratorium biologiczne BL-4, FortDetrick, Maryland �oniedzAa�ek, ii stycznia IV/Tamy wyciek! LV1> W sali kontrolnej laboratorium rozleg�o si� wycie syreny, zsynchroni-:owane z migotaniem czerwonej lampki. Dwaj technicy gor�czkowo prze-negli wzrokiem po monitorach. - Jest ska�enie? - Zaraz zobacz�. W ich uszy wdar� si� przeci�g�y pisk, po kt�rym nast�pi� metaliczny trzask. - Sekwencja automatycznego zamykania zako�czona. - Jezu! Zatrzasn�� si� w �rodku! Burns, naczelny in�ynier o�rodka, zsun�� na koniec nosa okulary w dru-:ianej oprawce i odwr�ci� si� do jednego z monitor�w. - Ricky, co si� tu dzieje? Rick, najm�odszy z technik�w zatrudnionych w laboratorium w Fort Detrick, wciska� kolejne guziki z napisem �reset" i sprawdza� wydruki. - Niczego nie mam. Burns w��czy� skaner. - Czy s� jakie� cz�stki sta�e w powietrzu? - Nie ma. Powietrze jest czyste. Cokolwiek si� tam dzieje, nie spowodowa�o ska�enia. - W��czy� alarm r�czny. Pewnie zrobi� sobie dziur� w kombinezonie. -Burns spojrza� na monitor ukazuj�cy wn�trze BL-4 i zobaczy� doktora Davi-da Frencha, zgarbionego nad blatem niczym kr�tkowzroczny jubiler. French wygl�da� tak, jakby trzyma� si� za rami�, ale przy tym ustawieniu kamery trudno by�o dostrzec szczeg�y. Burns w��czy� interkom. - Doktorze, niech pan si� odezwie. Cisza. - Jezu - powiedzia� Rick - on si� nie rusza! - Wezwij pu�kownika. Natychmiast. Przera�ony Rick wybieg� z sali kontrolnej. Z korytarza s�ycha� by�o od dalaj�cy si�, zwielokrotniony echem odg�os jego krok�w. Burns przycisn�� nadajnik do ucha, omal nie wyrywaj�c przewodu ze �ciany. - Ochrona, mamy w BL-4 alarm Kod Siedemnasty SIGMA. Powtarzam Kod Siedemnasty SIGMA. Procedura automatycznej izolacji pomieszczeni zako�czona. Burns s�ysza� w s�uchawce cichy g�os zadaj�cy pytania, ale zag�usza�c go wycie syren. Zatka� palcem jedno ucho i krzykn��: - Nic nie s�ysz�. Mamy tu Kod Siedemnasty. Doktor French potrzebuje pomocy. Prawdopodobnie ma uszkodzony kombinezon. -Spojrza� na monitoi telewizji wewn�trznej. Jedna z kamer wci�� skierowana by�a na pulpit, ale doktor French znikn��. - Natychmiast przy�lijcie tu pu�kownika Westbrooka Do sali wpad�a Julie Martinelli. Jej bia�y fartuch powiewa� jak peleryna a twarde podeszwy stuka�y g�o�no po posadzce. - Co si� sta�o? - spyta�a, usi�uj�c przekrzycze� wycie alarmu. - Gdzie doktor French? - W �rodku - powiedzia� Burns. - Zamkni�ty. Julie rzuci�a okiem na monitory i sprawdzi�a wydruki. - Powietrze nie jest ska�one. Co on tam robi, do cholery? - W��czy� alarm - krzykn�� Burns. - W tym ha�asie nic nie s�ysz�. - Julie wcisn�a jaki� guzik i syren* ucich�a. Czerwone �wiat�o miga�o dalej, wy��czy� je m�g� tylko dow�dca o�rodka. - Nie widz� go. - Julie dwiema kamerami sprawdzi�a wn�trze laborato rium. - Gdzie on jest? Burns wzruszy� ramionami. - Jeszcze przed chwil� by� przy pulpicie. - David - rzuci�a Julie do interkomu - odezwij si�. I tym razem �adnej odpowiedzi. - Mam z�e przeczucia. Ostatnio dziwnie si� zachowywa�... mia� takie nieobecne spojrzenie, zamkn�� si� w sobie, jakby co� knu�. - Julie zrobi�f jedn� z kamer zbli�enie stanowiska roboczego doktora Frencha i powoli prze sun�a ni� z lewa na prawo. Zobaczy�a w��czony generator promieni gamma. .. kolby... fiolki oznakowane etykietami z napisem �Wirus paciorkowej grupy A". - David, ty g�upi sukinsynu! - Zdj�a kitel i z g�o�nym hukiem otworzy�a szafk� z kombinezonami. 10 Burns odsun�� si� od konsoli. - Mog� spyta�, co ty w�a�ciwie robisz? Julie w�o�y�a nogi w jednocz�ciowy kombinezon z poliuretanu, jej drug� r�, kt�ry nazywa�a p�aszczem profilaktycznym, i podci�gn�a go do pasa. - Id� tam. - Nigdzie nie p�jdziesz - powiedzia� Burns. - Tylko pu�kownik mo�e (lokowa� te drzwi. Poza tym ju� tu id� ludzie z ochrony. - Nie b�d� czeka�. Burns stan�� jej na drodze. - Masz niewielkie szans�... - Przepraszam. - Julie omin�a go, usiad�a przy jednym z komputer�w ilogowa�a si� do systemu alarmowego. KOD DOST�PU? - Nawet o tym nie my�l - powiedzia� Burns. - Pu�kownik nie lubi, kie-studenci dekompiluj� komputerowy kod systemu alarmowego. Julie pisa�a, wciska�a enter, pisa�a... ODMOWA DOST�PU DO LABORATORIUM. Pisa�a dalej. MAKRO SKOMPILOWANE. KONTYNUOWA�? - Tak, prosz� - powiedzia�a do ekranu, po czym wcisn�a enter. PROSZ� CZEKA�. - Julie, niepokoisz mnie - powiedzia� Burns, patrz�c na ni�. MAKRO ZAKO�CZONE. - Bu�ka z mas�em - powiedzia�a i wprowadzi�a ostatni� komend�. LABORATORIUM OTWARTE. - Jest! - Przez ciebie b�d� mia� k�opoty - mrukn�� Burns. Julie naci�gn�a kombinezon na ramiona i wcisn�a r�ce w r�kawy, po :ym z niema�ym trudem wsun�a d�onie do r�kawic. Na koniec w�o�y�a �ptur i szczelnie go zapi�a. Zacz�a kr�ci� zaworem zamontowanym w ci�-ich stalowych drzwiach, a� otworzy�y si� z g�o�nym sykiem. - Gdyby przylaz� tu pu�kownik, powiedz mu, �e mam dla niego �ami-l�wk�. - Mo�e powiesz mi wreszcie, o co... Grube na trzydzie�ci centymetr�w drzwi z nierdzewnej stali zamkn�y i� za Julie z metalicznym trzaskiem. Burns pokr�ci� g�ow�. - Jeste� niebezpieczn� kobiet�- mrukn��. W laboratorium Julie pod��czy�a kombinezon do jednego ze zwini�tych irzewod�w z powietrzem, zwisaj�cych z sufitu. Us�ysza�a g�o�ny syk powietrza. Os�ona na twarz, dzia�aj�ca jak szk�o powi�kszaj�ce, zniekszta�ca�a wszystkie przedmioty znajduj�ce si� poza zasi�giem r�k. 11 Laboratorium mog�o przyprawi� o klaustrofobi�. By�o zagraconym, al bardzo nowoczesnym pomieszczeniem, pe�nym wir�wek, inkubator�w, za mra�alnik�w, stolik�w i stanowisk roboczych z komputerami. Julie rozej r�a�a si�, ale nikogo nie zauwa�y�a. S�ysza�a p�yn�ce z dyktafonu d�wi�k koncertu fortepianowego Mozarta, zag�uszane jej w�asnym oddechem. - David? �adnej odpowiedzi. Julie podesz�a do stolika. Przyjrza�a si� pojemni kom z kulturami bakterii, zlewkom... generatorowi promieni gamma... strzy kawkom... a potem fiolkom umieszczonym w stojakach. Pierwszy z nici oznakowany by� napisem �Wirus paciorkowca grupy A", a drugi �Tetrodo toksyna". Julie zacz�a si� poci�. - Bo�e! - G�owa... boli mnie g�owa. Julie odwr�ci�a si�. Od razu rozpozna�a doktora Frencha -jego ogoloni na zero g�ow�, fantazyjnie podkr�cone w�sy. Wystarczy�o jednak spojrzei na wykrzywion� twarz doktora, schowan� za powi�kszaj�c� os�on�, by stwier dzi�, �e co� jest nie w porz�dku. Julie zawrza�a gniewem. - Ty sukinsynu! Zrobi�e� to, prawda? Spodziewa�a si�, �e us�yszy kolejny filozoficzny wyk�ad na temat posze rzania granic nauki. Ale on nie powiedzia� nic. - David, kaza�e� mi, �ebym obieca�a... Urwa�a w p� zdania. Jej szeroko otwarte oczy wpi�y si� w kropl� krw na czubku palca bia�ej poliuretanowej r�kawicy Frencha. Zmartwia�a ze zgro zy. Czy on wie, �e jest ranny? - Tw�j palec... Wyci�gn�� go w jej stron�. - G�upota... chwila nieuwagi... nawet nie poczu�em uk�ucia. Julie dotkn�a jego ramienia. - Zabior� ci� do odka�enia. Oczy doktora przes�oni�a mg�a. Jego kombinezon by� od wewn�trz mo kry od potu. Zmusi� si� do �a�osnego u�miechu. - Armia czerwonych mr�wek dr��y mi dziur� w m�zgu. - David? French wbi� w ni� wzrok. Jego dolna warga dr�a�a. Majestatyczne pi�k no koncertu Mozarta przerodzi�o si� w dra�ni�cy uszy dysharmoniczny �o mot. - Julie, boli mnie g�owa... Zani�s� si� kaszlem. Na os�on� twarzy prysn�a krwawi�ca �lina. Wycia gna� r�k� w stron� butelek stoj�cych na stole i ku swojemu przera�eniu u�wia 12 % imi� sobie, �e nie panuje nad ni�. Julie wpatrywa�a si� jak zahipnotyzowa- w jego dygocz�ce palce. R�ka Frencha zacz�a wygina� si� na wszystkie �ony jak w jakim� egzotycznym ta�cu. Mi�nie odm�wi�y pos�usze�stwa. - Gancyk... gancyk... gancyk... - G�os uwi�z� mu w gardle. Julie z�apa�a doktora Frencha za ramiona i pr�bowa�a posadzi� na sto�- i. French, rozpierany dzik�, nieokie�znan� energi�, zamachn�� si� i uderzy� od do�u w pleksiglasow� mask�. Oszo�omiona Julie zatoczy�a si� do ty�u opad�a na jeden z dw�ch znajduj�cych si� w laboratorium mikroskop�w nelowych. Czterystukilogramowe urz�dzenie zako�ysa�o si�. French pa- zy� zdumiony tym, co zrobi�, jakby nie zdawa� sobie sprawy ze swojej si�y. Po chwili zwali� si� na pod�og� z twarz� wykrzywion� cierpieniem. Jego :ce i nogi drga�y w gwa�townym ta�cu �mierci. Z�apa� si� za kombinezon okolicach szyi i poci�gn�� w d�, rozrywaj�c materia�. - Gor�co... strasznie gor�co! Na oczach przera�onej Julie organizm biochemika uleg� gwa�townemu dwodnieniu. Pop�kane naczynia w�osowate nada�y jego pomarszczonej korze czarnosiny odcie�. Dzia�o si� to wszystko w b�yskawicznym tempie, ik na przy�pieszonym filmie. Julie niepewnie cofn�a si� o krok. - David... ty g�upi sukinsynu... Wreszcie doktor French znieruchomia� - by�o po wszystkim. Le�a� skur-zony, z powyginanymi ko�czynami - tylko podmuch powietrza z przewo-[u przyczepionego do sufitu sprawia�, �e jego kombinezon pulsowa�, jakby yci�� tli�o si� w nim �ycie. Czerwono��ta ciecz wylewa�a si� z dziury w ma-eriale, tworz�c odra�aj�c� ka�u��. Julie ukl�k�a i oddychaj�c g��boko, spojrza�a przez os�on� na to, co zo-ta�o z twarzy doktora. Jego oczy otworzy�y si� i spojrza�y na ni�. Twarz >okryta b�blami w niczym nie przypomina�a ludzkiego oblicza. Doktor French los�ownie roztopi� si� w kombinezonie. Nagle jego r�ka chwyci�a jej nadgarstek wci�� zadziwiaj�co silnymi paliami. Na oczach przera�onej Julie zniekszta�cona twarz Frencha rozchyli�a �i� w miejscu, gdzie powinny by� usta, jakby konaj�cy pragn�� co� powie-Izie�. Ohydny j�k, kt�ry wyrwa� si� z jego gard�a, brzmia� jak wycie umiera-�cego wilka. Julie zacz�a krzycze�, ale �aden d�wi�k nie m�g� przenikn�� przez gru-t>e na trzydzie�ci centymetr�w metalowe �ciany laboratorium. Cz�� pierwsza Wiatry �mierci � My�la�em, �e ju� nigdy nie zobaczymy tego, co widzieli�my zaledwie kilka miesi�cy temu - matki pr�buj�cej ochroni� swoje dziecko, odp�dzaj�cej r�kami niewidzialne wiatry �mierci. Prezydent George Bush Rozdzia� 1 Kumar, Irak Wtorek, 12 stycznia Siedem kilometr�w od osady Tarra zauwa�y�a pierwsze oznaki �wiadcz�ce o tym, �e sta�o si� co� niedobrego: z tumanem piasku wy�oni�a si� )rocesja ludzi i karawana maszyn, wycofuj�cych si� z miejsca, kt�re mog�o jy� tylko polem bitwy. Mija�a nielicznych ocala�ych osadnik�w - starc�w osierocone dzieci, z g�owami zawini�tymi w howh. Niekt�rzy p�akali, ale wi�kszo�� sz�a przed siebie z rezygnacj�. Mija�a �o�nierzy wlok�cych za sob� carabiny, uciekaj�cych przed wrogiem, kt�remu ich bro� nie mog�a zrobi� crzywdy. Tarra jecha�a dalej. Dobrze zna�a t� pustyni� i pewn� r�k� prowadzi�a I�ipa po nier�wnych drogach. To by� jej dom. Ca�� swoj� buntownicz� m�odo�� sp�dzi�a w�r�d piask�w pustyni. Bra�a zakr�ty ze zbyt du�� pr�dko�ci�, doganiaj�c na wydmach coraz to nowe grupki zdezorientowanych uchod�c�w. Niekt�rzy m�czy�ni uwa�ali j� za atrakcyjn�- mia�a uwodzicielskie �ysy twarzy, kr�tkie czarne w�osy i ciemnozielone oczy, kt�rych spojrzenie jrzeszywa�o cz�owieka niczym sztylet. Tarra nie by�a typem kobiety, o kt�r� sojedynkowaliby si� rycerscy m�czy�ni. Przypomina�a pi�knego dzikiego icota z le�nej g�uszy, kt�rego nie mo�na oswoi�. Zreszt� nikt nie chcia� tego zrobi� -jej g��boka pogarda dla m�czyzn by�a w tych okolicach wr�cz legendarna. Zatrzyma�a d�ipa na skraju osady, skupiska n�dznych chat niedbale ogro-Izonego drutem kolczastym, na kt�rym wisia�y tablice z plamami czerwonej farby oznaczaj�cymi jakie� tajemnicze arabskie ostrze�enie. Dalej nie o�mieli�a si� jecha�. U�miechn�a si� do swojego pasa�era, a jej przenikliwe oczy rozb�ys�y. Do tego jednego jedynego m�czyzny nie �ywi�a pogardy, a wr�cz czu�a 2-Kod Alfa 17 g��boki szacunek. Onie�miela� j� samym swoim wygl�dem, ubrany w niena gannie skrojony jedwabny garnitur z czerwonym krawatem, kontrastuj�cyn z jego ciemn� twarz�. Na u�miech Tarry odpowiedzia� nietypowym dla Ara b�w ch�odem. Na imi� mia� Banna. Przyjecha� tu przez prost� ciekawo��. Wsta�, zdj�� okulary przeciws�oneczne i przy�o�y� do swoich ciemnych zimnych oczu silnie powi�kszaj�c� lornetk�. Z oddali dobiega�o �a�obne za wodzenie, ale nie da�o si� stwierdzi�, czy d�wi�k ten wydawa� cz�owiek, cz^ te� zwierz�. Banna rozejrza� si� po osadzie. Dla niego ogl�dziny tego miej sca by�y zwyk�� rzecz�, �wiczeniem wojennym. Pocz�tkowo nie zauwa�y nic niezwyk�ego. Tyle tylko, �e chaty z drewna i s�omy, kt�re od pokolei toczy�y b�j z napieraj�c� nieuchronnie pustyni�, sta�y teraz puste. Nie do strzeg� �adnych ludzi, �adnego ruchu. Wsz�dzie tylko piasek zbieraj�cy sii w wydmach i stru�kach, pi�trz�cy si� pod �cianami budynk�w. Przyjrza� si< drodze, dziel�cej osad� na p�. I wtedy zauwa�y� cia�a. Ca�� mas� cia�. Ko biety skulone w drzwiach z dzie�mi w ramionach, m�czy�ni le��cy na dro dze. wyci�gaj�cy bezradnie r�ce w poszukiwaniu pomocy. A mi�dzy nim trupy mu��w i ps�w. Kumar sta� si� martw� osad�. Banna opu�ci� lornetk�, zastanawiaj�c si�, jak mog�o doj�� do czego; takiego. Zatruta woda? Nie, �mier� nadesz�a zbyt szybko i nie oszcz�dzi�: nikogo. Nalot? Nie by�o lej�w po bombach. Banna spojrza� przez lornetk� na tory kolejowe, biegn�ce po grzbiecie g�r skim, oddalonym o trzysta metr�w od osady. Przez zas�on� kurzu wida� byh zarys unieruchomionej dieslowskiej lokomotywy i kilku przewr�conych wago n�w. Jeden z nich by� cystem�przewo��c�niebezpieczne p�yny, ju� dawno opr� nion� ze �mierciono�nej zawarto�ci. Mieszka�cy Kumar mieli pecha. Ich dom> sta�y na drodze wiatru, kt�ry przyni�s� �mier� o wiele straszniejsz� ni� naciera j�ce wojsko. Banna u�miechn�� si�, rozbawiony t� absurdaln� tragedi�. - Abdul Banna! Banna odwr�ci� si�, by sprawdzi�, kto tak ostentacyjne wo�a go po imi� niu. Wzd�u� ogrodzenia z drutu kolczastego nadchodzi�o kilku �o�nierza ubranych w kombinezony, umo�liwiaj�ce walk� w ska�onym �rodowisku By�y grube i obszerne, z r�kawicami i butami; na ka�dym widnia� emblema elitarnej irackiej Stra�y Republika�skiej. Ich maski przeciwgazowe, z d�ugi mi ryjami i du�ymi szklanymi okularami, mog�y przestraszy� dzieci. �o�nierz id�cy na czele zatrzyma� gestem pozosta�ych i podszed� do d�i pa. Zdj�� mask� i westchn�� ci�ko. By� potwornie spocony; ci�ki kombi nezon pozbawia� go resztek energii, pozosta�ej po wydarzeniach ostatnic� dwudziestu czterech godzin. Irakijczyk mia� za sob� d�ugi, ci�ki dzie�, tal z�y, �e gorszych nie by�o nawet na wojnie. Banna zna� tego cz�owieka. Te genera� dywizji Wafiq Sabri, iracki szef sztabu. 18 - Nie zazdroszcz� ci, Sabri - krzykn�� Banna po arabsku. - Ale czemu ie tu wezwa�e�? Przecie� to nie moja sprawa. Genera� Sabri wgramoli� si� do d�ipa i zwali� si� na siedzenie obok Ban-wzbijaj�c kurz ze sk�rzanego obicia. Nakaza� kobiecie siedz�cej za kie-vnic�, by zostawi�a ich samych. Tarra spojrza�a pytaj�co na Bann�. - Ona zostanie - powiedzia� Banna. Genera� nie czu� si� pewnie w jej towarzystwie, ale skin�� g�ow� z rezy-acj�. Nie mia� si�y k��ci� si� w tym upale. - Dzi� w nocy ta osada zostanie zasypana, a wraz z tym w niepami�� jdzie wszystko, co dzi� si� tu zdarzy�o. Rano poci�g dojedzie do swojego inktu przeznaczenia. Banna wzruszy� ramionami. - No to czego chcesz ode mnie? - Operacja Uprz��. On chce to za�atwi� zgodnie z twoim planem. Allach i� nam niepowtarzaln� okazj�. Masz natychmiast przyst�pi� do dzia�ania. Banna pozwoli� sobie na ironiczny u�mieszek. - Jestem pe�en podziwu dla przenikliwo�ci prezydenta. W ko�cu przy-la�, �e jego bro� i wojsko s� bezu�yteczne. - Tw�j plan na nowo obudzi� w nim nadziej� - powiedzia� Sabri. - Jest ot�w zaryzykowa� nast�pn� �wi�t� wojn�. Wkr�tce nast�pi kolejny nalot, my nie mo�emy walczy� z napastnikami w powietrzu i nie mamy marynar-i wojennej. Nasze czo�gi s� zniszczone, wojska rozbite Mordercy uderz� nowu, tym razem na nasze laboratoria, kt�re produkuj� tyle uranu, �e nie tarczy�oby go do zasilania zegara. Ale ty... - wymierzy� palec wskazuj�cy / Bann� - .. .ty jeste� jego tajn� broni�. Mo�esz zrobi� to, czego nie potrafi rmia. I niechaj Allach broni ludzko�� przed twoim gniewem. - Obchodzi mnie tylko to, czy b�dzie w stanie mi zap�aci�. Genera� Sabri skin�� g�ow�. - Pierwsza rata w wysoko�ci osiemdziesi�ciu milion�w funt�w zosta�a vp�acona w londy�skim oddziale Bank of Credit and Commerce Internatio-ial, tak jak prosi�e�. Zg�osisz si� do mnie... - B�d� pracowa� z lud�mi, kt�rych sam wybior�. Plan jest m�j i ja go wy-ionam. Nie zdradz� szczeg��w Uprz�y nikomu, a zw�aszcza tobie. Kiedy st�d Ddjad�, wi�cej mnie nie zobaczysz. Stan� si� niewidzialny, tak jak moja bro�. Nie ma odwrotu, Sabri. Powiedz mu, �e b�dzie mia� swoje zwyci�stwo. Genera� i najemnik spojrzeli na siebie - dwaj �o�nierze o jak�e odmiennych sposobach walki. Sabri wiedzia�, �e nie ma sensu d�u�ej przeci�ga� dyskusji; klamka zapad�a. My�la� z narastaj�cym strachem o tym. jak bardzo �wiat zmieni si� wkr�tce za przyczyn� cz�owieka, kt�ry w tej chwili siedzia� obok niego. Wiedzia�, �e Banna jest got�w na wszystko. Ani przez chwil� nie w�tpi�, �e jego potworny plan powiedzie si�. 19 - A zatem niech si� stanie, jak m�wisz. Niech si� dzieje wola Allacha. Banna skwitowa� s�owa genera�a pogardliwym prychni�ciem i otar� czo�o jedwabn� chusteczk�. Allach nie mia� tu nic do gadania. By�a to czysto ekonomiczna decyzja -bliskowschodni nar�d nie m�g� pokona� sojuszu, na kt�rego czele sta�y supermocarstwa. Atak nale�a�o wi�c przeprowadzi� w inny spos�b - opracowany przez niego, Abdula Bann�. Oczy Sabriego sta�y si� nieobecne, jakby o�lepi�y je promienie s�o�ca odbite od bia�ego piachu. Przez d�ug� chwil� siedzia� bez ruchu, nic nie m�wi�c. Wreszcie Banna powiedzia�: - Jest jeszcze jedna sprawa: nigdy wi�cej nie wypowiesz mojego imienia Sabri zrozumia�, �e od tego dnia Abdul Banna przestanie istnie�. - Pod jakim imieniem b�dziesz wyst�powa�? - Pasjonuje mnie mitologia grecka. - Banna za�o�y� okulary przeciws�oneczne i musn�� palcem podbr�dek uroczej Tany. - M�czy�ni nie �mi� sp�j r�e� jej prosto w oczy: bior� j� za Gorgone, gdy tak naprawd� jest Aten�. Odpowiedzia�a mu szata�skim u�miechem. - A wi�c to ja b�d� Gorgon�- powiedzia� Banna. Rozdzia� 2 Okr�g Ann� Arundel, Maryland Czwartek, i 4 stycznia Doktor Reinhard Sterling podszed� do ostatniej taks�wki czekaj�cej poi mi�dzynarodowym lotniskiem Baltimore/Waszyngton, wrzuci� nesese i teczk� na tylne siedzenie i wgramoli� si� do �rodka. Mia� dosy� wszystkie! lotnisk, tak samo jak chyba wszyscy jego wsp�pasa�erowie, lec�cy rejsen Lufthansy numer 407 z Frankfurtu. Samolot sp�ni� si� o trzy i p� godzin; z powodu fa�szywego alarmu bombowego na niemieckim lotnisku. A tera: Sterling musia� dosta� si� o p�nocy do stolicy Stan�w Zjednoczonych; ci gorsza, ju� o wp� do �smej rano mia� wa�ne spotkanie z ameryka�skin senatorem. Koszmar. - Prosz� mnie zawie�� do Waszyngtonu - powiedzia� do kierowcy. P< angielsku m�wi� z silnym niemieckim akcentem, mimo �e od trzydziestu la by� obywatelem Stan�w Zjednoczonych. - Sutton House. Taks�wkarz, sympatyczny stary Murzyn o ujmuj�cym u�miechu, kiwn� g�ow� i odjecha� spod terminalu. Podliczy� w my�lach swoje dzisiejsze za 20 �bki. Przesz�o czterysta dolar�w. Ten kurs - pi��dziesi�t dolar�w plus napi-ek - oznacza�, �e b�dzie to najlepsza noc w tym tygodniu. - Tak jest - powiedzia� taks�wkarz do swojego pasa�era. - P�na pora i przyjazd do miasta. - Jeszcze jak - odpar� doktor Sterling. Mia� sze��dziesi�t cztery lata i czu� � teraz bardzo zm�czony. Nie by� w nastroju do rozmowy, z czego taks�w-arz natychmiast zda� sobie spraw�. W�z zjecha� na autostrad� i ruszy� na o�udniowy zach�d w stron� Dystryktu Kolumbii, pozostawiaj�c z ty�u �wia-a lotniska. O tej porze by� ma�y ruch, dzi�ki czemu kierowca m�g� docisn�� eda� gazu. Doktor Sterling zamkn�� oczy i odpr�y� si� po raz pierwszy od wyjazdu Genewy. Mia� nawet ochot� si� zdrzemn��. Od chwili, kiedy przed dwoma niami dosta� ten teleks, sen by� dla niego czym� nieosi�galnym; co wi�cej, el jego podr�y zmieni� si� zasadniczo, gdy przysz�a niespodziewana wia-omo�� od senatora Bakera. Sterling mia� tu przyjecha� w interesach i przy kazji wyg�osi� kr�tki referat na konferencji biolog�w molekularnych w Fort )etrick. Teraz jednak jednym z najwa�niejszych punkt�w wizyty by�o spo-kanie na Kapitelu. A wszystko to z powodu b��du pope�nionego przez ja-:iego� naukowca. Doktor Sterling dowiedzia� si� o wypadku w Fort Detrick : biuletynu informacyjnego w tym samym czasie, co pozostali cz�onkowie vsp�lnoty naukowej. Oni jednak nie znali ca�ej prawdy. Teleks od senatora iakera potwierdzi� najgorsze obawy Sterlinga: wojskowi zapragn�li poba-vi� si� w Boga, co poci�gn�o za sob� straszne konsekwencje. Idioci! Ten Izie� kiedy� musia� nadej��. Wkr�tce ruch uliczny przerzedzi� si� na tyle, �e tylko w oddali wida� by�o wiat�a pojedynczych samochod�w. Taks�wkarz w��czy� radio, w kt�rym akurat ozwa�ano r�ne mo�liwo�ci wybuchu kolejnej wojny w Zatoce Perskiej. - My�li pan, �e Saddam ma bomb�? - rzuci� taks�wkarz przez rami�. -Dzy zrzuci j� na �yd�w? Doktor Sterling nie odpowiedzia�. Zapad� w niespokojny sen, cichy szum silnika dzia�a� na jego sko�atane nerwy jak �rodek uspokajaj�cy. Taks�wkarz wzruszy� ramionami i zostawi� pasa�era w spokoju. �ciszy� radio. Drzemka doktora Sterlinga okaza�a si� kr�tka. Kierowca rzuci� okiem w lusterko wsteczne i zauwa�y�, �e dogania go jaki� samoch�d. Prze�kn�� �lin�, gdy w�z podjecha� tak blisko, �e jego �wiat�a znikn�y pod klap� baga�nika taks�wki. - Co on robi, do diab�a? - Zerkn�� w lusterku na pasa�era, kt�ry wygl�da� na pogr��onego w g��bokim �nie. Na desce rozdzielczej jad�cego z ty�u samochodu zacz�o miga� niebieskie �wiat�o. - Cholera. 21 Taks�wkarz spojrza� na pr�dko�ciomierz. Przekroczy� dozwolon� pr�dko�� o dziesi�� kilometr�w - n�dzne dziesi�� kilometr�w na godzin�! Zirytowany zjecha� na pobocze i przy wt�rze grudek �wiru uderzaj�cych o podwozie zatrzyma� w�z. A jednak ta noc nie b�dzie udana. Doktor Sterling ockn�� si�. Co si� dzieje? Czemu zatrzymali�my si�? - Gliny - powiedzia� taks�wkarz, otwieraj�c drzwi. Doktor Sterling wyjrza� przez tyln� szyb�. Zobaczy� pod�wietlon� od ty�u sylwetk� barczystego m�czyzny w mundurze, z szerokim policyjnym kapeluszem na g�owie. - Prosz� ze mn� powiedzia� policjant. By� to rozkaz, nie uprzejma pro�ba. Tak jest, panie w�adzo. - Taks�wkarz wysiad� z wozu i znikn��. Doktor Sterling us�ysza� oddalaj�ce si� kroki dw�ch m�czyzn. Spojrza� na zegarek, zamkn�� oczy i nerwowo podrapa� si� po krotko przystrzy�onej brodzie. Czy uda mu si� jeszcze tej nocy przespa� si� w ciep�ym ��ku? Nagle drzwi taks�wki otworzy�y si� na o�cie� i do �rodka w�lizn�o si� troje iudzi. Dobrze zbudowana kobieta o kr�tkich czarnych w�osach zepchn�a doktora Sterlinga na �rodek tylnego siedzenia i wbi�a mu w �ebra jaki� metalowy przedmiot. Doktor uchyli� si� odruchowo. - Co to ma znaczy�? - powiedzia�. - Kim jeste�cie? Co robicie? - Nikt nie odpowiedzia�. Spojrza� na kobiet� i z przera�eniem zauwa�y�, �e na jej twarzy maluje si� wyraz ni to rozbawienia, ni to pogardy. M�czyzna siedz�cy za kierownic�, �niady, budz�cy l�k gbur z czarn� brod� i p�askim nosem, wrzuci� pierwszy bieg i wjecha� na autostrad�. Najgorsze obawy doktora potwierdzi�y si�, kiedy zobaczy� przeje�d�aj�cy obok nieoznakowany w�z policyjny. Siedzia� w nim umundurowany policjant w kapeluszu. Co sta�o si� z taks�wkarzem? Kim s� ci ludzie? Na lito�� bosk�, co si� dzieje? Tarra poda�a neseser i teczk� Sterlinga dystyngowanemu d�entelmenowi siedz�cemu obok kierowcy. Doktor Carl Wynett, zwany Biznesmenem, m�g� uchodzi� za bli�niaczego brata Sterlinga. Podobnie jak on roztacza� wok� siebie aur� uczono�ci. By� �redniego wzrostu, mia� siwe w�osy, wystaj�cy brzuch i oczy naukowca. Otworzy� sfatygowan� teczk� Sterlinga i zacz�� j� skrupulatnie przeszukiwa� w �wietle ma�ej latarki. Sterling patrzy� na niego z zaciekawieniem. Czego ten cz�owiek chcia�? Czego szuka�? - Mo�e kto� wreszcie powie mi, o co chodzi? Tarra zacisn�a d�o� na ramieniu doktora Sterlinga. - O nic nie pytaj. - M�wi�a z obcym akcentem, prawdopodobnie arabskim, ale Sterling nie by� tego pewien. Poczu� zapach jakich� dziwnych perfum. 22 tmm - Pozw�l mu m�wi� - poleci� Biznesmen. M�wi� z akcentem niemiec-im, ale jego wyszukany spos�b wyra�ania si� �wiadczy� o tym, �e jest poli-lot�. Tarra d�gn�a doktora Sterlinga w �ebra luf� walthera. - M�w do niego. Doktor Sterling by� zbyt przera�ony, by cokolwiek powiedzie�. Tarra d�gn�a go mocniej. - M�w! - Dok�d... dok�d mnie wieziecie? Nie podnosz�c g�owy znad teczki doktora, Biznesmen rzuci�: - Jeszcze raz. Kolejne silne szturchni�cie. - Mo�ecie zabra� moje pieni�dze... wszystko. Mam przy sobie tysi�c olar�w. Tarra za�mia�a si� szyderczo. - Nie potrzebujemy twoich pieni�dzy... - Cicho! - rzuci� Biznesmen. Spojrza� surowo na Sterlinga. - Jeszcze iz! Sterling oddycha� ci�ko. Kr�ci�o mu si� w g�owie. - Nie chc� �adnych k�opot�w. Jestem doktorem... biochemikiem... ju-"o mam wyg�osi� referat na konferencji w Marylandzie. - Nie chc� �adnych k�opot�w - powiedzia� Biznesmen, nie przerywa-\c grzebania w teczce Sterlinga. Idealnie na�ladowa� tembr i ton jego g�o-u. - Jestem doktorem. Biochemikiem. Jutro wyg�osz� w obecno�ci moich zanownych koleg�w referat na konferencji organizowanej przez Amery-a�skie Towarzystwo Mikrobiologiczne w Fort Detrick. Podobie�stwo by�o uderzaj�ce. - Rozpracowa�e� go - rzuci� kierowca, szczerz�c z�by w u�miechu. Tarra irzytakn�a. Biznesmen zamkn�� teczk� i powiedzia�: - Widz� tu tekst pa�skiego przem�wienia i wst�pn� wersj� jeszcze nie-atytu�owanej pracy na temat enzym�w. Mimo to czego� mi brakuje. Pa�ska ekretarka potwierdzi�a, �e jutro o si�dmej trzydzie�ci rano ma pan spotka-lie na Kapitolu, a nie znalaz�em tu �adnej korespondencji z tym zwi�zanej, estem pewien, �e zabra� j� pan ze sob�. Doktor Sterling nie odezwa� si�. - Jestem pewien, �e zabra� j� pan ze sob� - powt�rzy� Biznesmen. Tarra z�apa�a doktora Sterlinga za klapy i wsun�a r�k� do wewn�trznej :ieszeni marynarki. Wyj�a z niej czarny sk�rzany portfel i poda�a go do irzodu. Sterling uzna�, �e �aden op�r nie ma sensu; ci ludzie i tak wezm� to, :o chc�, z jego pomoc� czy bez. Biznesmen obejrza� bilety lotnicze, kart� 23 cz�onkostwa w Narodowej Akademii Nauk, harmonogram podr�y, zawie raj�cy potwierdzenie rezerwacji pokoju w hotelu Sutton House, kart� iden tyfikacyjn� pracownika GenTech Laboratories - a� wreszcie znalaz� teleks kt�ry przeczyta� ze szczeg�lnym zainteresowaniem. - Mam to - powiedzia�, kieruj�c �wiat�o latarki na �wistek papieru. -Osobiste zaproszenie na spotkanie z senatorem Michaelem Bakerem juto o si�dmej trzydzie�ci w celu przedyskutowania wypadku w laboratorium �adnych szczeg��w. - Za�wieci� latark� w twarz Sterlinga. - Prosz� o wy ja�nienia, doktorze. Czy przyczyn� tego spotkania jest niezgodny z prawen eksperyment genetyczny? Doktor Sterling nie mia� ju� �adnych w�tpliwo�ci. Ci ludzie go zabij�. Biznesman da� znak ledwo zauwa�alnym skinieniem g�owy i Tarra dwo ma szybkimi, mocnymi ciosami �okcia z�ama�a Sterlingowi dwa �ebra. Doktor wrzasn�� z b�lu - Tarra by�a obdarzona si�� pot�nie zbudowa nego, dwa razy wi�kszego od niej m�czyzny. Przygotowa�a si� do kolejne go ciosu, ale Sterling, rozpaczliwie �api�c ustami powietrze, uni�s� r�k�. - Wiem tylko to, co pisz� gazety. Nikt mi jeszcze nie poda� szczeg��w - K�amiesz. - P�tora kilometra - ostrzeg� kierowca, w��czaj�c �wiat�o nad przedni; szyb�. Nie mieli czasu. Biznesmen w�o�y� portfel doktora Sterlinga do wewn�trznej kiesze� marynarki, po czym wpi� si� wzrokiem w jego twarz niczym chirurg pla styczny podziwiaj�cy swoje dzie�o. - O czym zapomnieli�my? - Ma inne okulary ni� ty - zauwa�y�a Tarra. - Daj mi je. Tarra zdj�a doktorowi okulary i poda�a je Wynettowi. Doktor Sterling zamruga� bezradnie oczyma. Wn�trze samochodu sta�i si� niewyra�ne, zamazane. - Jego broda jest rzadsza i siwa - powiedzia� kierowca, obserwuj�c dok tora w lusterku wstecznym. - Tak, tak, zajm� si� tym. Co jeszcze? - Jego sygnety i zegarek - powiedzia�a Tarra. �ci�gn�a je bezceremo nialnie z d�oni Sterlinga i poda�a Biznesmenowi. Taks�wka wjecha�a na dobrze o�wietlony parking i zatrzyma�a si� prz; wynaj�tym czarnym thunderbirdzie turbo coupe. O tej porze nie by�o tu in nych samochod�w, tylko po drugiej stronie wielkiego placu sta�o par� ci꿹 rowek z w��czonymi silnikami. Skoro tylko taks�wka zatrzyma�a si�, Biz nesmen wysiad�, zabieraj�c ze sob� neseser i teczk� doktora Sterlinga. Zajrz� do samochodu przez spuszczon� szyb� i powiedzia� do swoich wsp�lnik�w - Wszystko jasne? 24 Tarra skin�a g�ow� z zimn� pewno�ci� siebie. - Nikt nie znajdzie jego szcz�tk�w. Doktor Sterling, cho� dr�a� na ca�ym ciele, powiedzia� zadziwiaj�co spo-ijnym tonem: - Mog� da� wam pieni�dze. Ile tylko zechcecie. M�j pracodawca da am wszystko, czego sobie za�yczycie. Wszystko. Nikt nie zwr�ci� na niego najmniejszej uwagi. Skazany na �mier� nauko-iec spojrza� z nadziej� na twarze porywaczy, szukaj�c cho� cienia wsp�-ucia, ale ujrza� zimne twarze ludzi, kt�rzy wiedzieli, czego chc� i jak to loby�. Biznesmen odszed� od okna i usiad� za kierownic� thunderbirda. Chwil� i�niej obu samochod�w nie by�o ju� na parkingu. Rozdzia� 3 "ranica Iraku ��tek, i5 stycznia, godzina 2.00 ^ir, mamy k�opot- powiedzia� pilot marynarki wojennej, kapitan John JBarron. Jako jeden z najbardziej do�wiadczonych w piechocie morskiej pi-tt�w helikopter�w CH-53E super stallion Barron nie niepokoi�by si� o bezpie-re�stwo swojej maszyny, gdyby nie mia� po temu odpowiednich powod�w. Major si� specjalnych Joseph Marshall odpi�� pas, wsta� z fotela obser-atora i spojrza� przez rami� pilota na monitor. Jego skupione ciemne oczy pi�y si� w rozhasany zielony punkcik to pojawiaj�cy si�, to znikaj�cy, od-alaj�cy si� od grupy po nieprzewidywalnym torze. Marshall pomy�la�, �e :n rosyjski pilot to cholerny akrobata. Jego surowe rysy twarzy wyostrzy�y i� jeszcze bardziej, kiedy pilot �mig�owca w��czy� odwzorowanie rze�by :renu, znajduj�cego si� sto dwadzie�cia metr�w w dole. Major wyjrza� przez zyb�, po czym skierowa� wzrok z powrotem na monitor. Burza piaskowa iemal ca�kowicie ich o�lepi�a. Byli za nisko na takie zabawy. - Kiedy dolecimy na miejsce? - spyta�. - Za cztery minuty. Marshall od samego pocz�tku wiedzia�, �e ta wsp�lna misja z Rosjana-li to b��d. Za du�o polityki, za ma�o planowania. Zero pracy zespo�owej. Rosjanie jako� nie mogli pogodzi� si� z istnieniem jednostek antyterrory-tycznych, wchodz�cych w sk�ad zachodnich si� specjalnych. Ta misja by�a olityczn�gr�, umow� dyplomatyczn� mi�dzy sojusznikami, na mocy kt�rej 25 Rosjanie dostali zgod� na za�atwienie drania, kt�ry str�ci� rakiet� ziemia -powietrze samolot pasa�erski Aerof�otu lec�cy do Azerbejd�anu. Do diab�a z Rosjanami. Marshall chcia� sam dopa�� Gorgone. Wed�u wywiadu ameryka�skiego w�a�nie tu znajdowa� si� ob�z szkoleniowy t�gi drania. Podobne informacje mia� Mossad, a tak�e Rosjanie. Nie mo�na tra ci� cierpliwo�ci, kiedy Gorgona jest tak blisko! - Sukinsyn wy�ama� si� z szyku - powiedzia� Barron, patrz�c na ma newruj�cy rosyjski �mig�owiec. W jego g�osie brzmia�o napi�cie. - Wyprze dzi� nas. - Kolejny podmuch wiatru uderzy� w super stalliona, strz�saj�c kro ple potu z w�os�w pilota na jego czo�o. - Znikn�� z naszego radaru. A ja n cholery nie widz� w tym bajzlu. Jezu, co ten dupek robi? Marshall doskonale wiedzia�, co robi Rusek. Zamierzaj� zr�wna� ob� Gorgony z ziemi�, zarzuci� go gradem pocisk�w. Zerkn�� k�tem oka na sie dz�cego po jego stronie drugiego pilota, kapitana Davida Johnsona, kt�r zachowywa� kamienny spok�j, jakby znajdowa� si� w symulatorze, a nie ata kowa� fortu najbardziej niebezpiecznego terrorysty na �wiecie. Johnson uni�s kciuk do g�ry. Lecieli najszybszym i najzwrotniejszym �mig�owcem na �wie cie, idealnie nadaj�cym si� do penetracji terytorium wroga na ma�ej wyso ko�ci z du�� pr�dko�ci�. Marshall klepn�� kapitana Barrona w rami�. - Miejmy nadziej�, �e ta z�a pogoda b�dzie nam sprzyja�. Nie pozwol� by ruski zmusi� mnie do odwo�ania akcji ze wzgl�du na bezpiecze�stwo na szych ludzi. - Tak jest, sir. Marshall wgramoli� si� z powrotem do kabiny transportowej super stal liona i powi�d� wzrokiem po twarzach dwudziestu komandos�w pod jegi dow�dztwem, siedz�cych rami� przy ramieniu na fotelach. Ich sprz�t urno cowano do kad�uba. Wszyscy ubrani byli w jednakowe mundury maskuj�ce ale ka�dy mia� tak� bro�, jakiej sobie za�yczy� - od pistolet�w maszyno wych ingram po p�automatyczne karabiny franchi SPA�-12. Nikt si� ni odzywa�; nikt nie rusza� si� z miejsca. Podkomendni Marshalla zachowywa li swoje my�li dla siebie, niecierpliwie oczekuj�c l�dowania. - Trzymajcie si�, damulki - krzykn�� major, kieruj�c si� na ty� �mig�ow ca. - Za trzy minuty b�dziemy na miejscu. - Co jest, Joe? - zapyta� starszy sier�ant sztabowy J.C. Williams, praw; r�ka Marshalla. Ten pot�nie zbudowany Murzyn nauczy� wszystkich podko mendnych majora, jak trzy razy z rz�du trafi� z karabinu snajperskiego re mington 40XB w dwucentymetrow� uszczelk� z odleg�o�ci dwustu metr�w Marshall i Williams wsp�lnie zebrali i tak wyszkolili elitarny oddzia�, by m�g on poradzi� sobie z ka�d� grup� terrorystyczn�, w ka�dym miejscu, o ka�de porze. Wkr�tce oka�e si�, na ile to szkolenie by�o skuteczne. 26 Marshall podszed� do sier�anta i opar� si� plecami o kad�ub. Nawet w s�a-n czerwonym �wietle kabiny wida� by�o, jak bardzo jest blady. - Nasi rosyjscy przyjaciele graj�z innych nut - stwierdzi�. - Chc�pierwsi )by� nagrod�, roznie�� ob�z Gorgony swoimi �mig�owcami. Zale�y im na X, �eby nie zostawi� nam �adnego terrorysty. Williams, ze zmarszczonym czo�em, powiedzia� g��bokim barytonem: - Dla niskich licz� si� tylko krwawe naloty. Tego nauczy� ich Afgani-n. Za�atwi� ca�� spraw� swoimi maszynami... Rozleg� si� sygna� ostrzegaj�cy o ataku rakietowym i �mig�owiec nagle .echyli� si� w prawo. - Zostali�my namierzeni! - krzykn�� pilot przez interkom. - Obni�am Pi!ot zwi�kszy� moc silnika i skierowa� �mig�owiec w d�, pr�buj�c zmyli� ilatuj�c� rakiet� Pot�ne uderzenie w doln� cz�� kad�uba omal nie roze-a�o maszyny na p�. �o�nierze zacz�li krzycze�. Jezu Chryste! - wrzasn�� Williams. Marshall natychmiast zerwa� si� na nogi i przeszed� do kokpitu - Barroni Odezwij si�! Przed �mig�owcem pojawi� si� b�ysk, kt�remu towarzyszy� og�uszaj�cy k. Marshall instynktownie zas�oni� twarz d�o�mi; przednia szyba rozsypa-si� w drobny mak. Do kokpitu wdar� si� straszliwy wicher, zag�uszaj�cy 'de uszkodzonych przyrz�d�w. �mig�owiec przechyli� si� gwa�townie, tast�pnie, krztusz�c si�, polecia� po spirali ku ziemi niczym zraniony ptak. tpitan Barron siedzia� zgarbiony; jego g�owa podskakiwa�a przy ka�dym trz�sie. Drugi pilot, z twarz� zalan� krwi�, kurczowo �ciska� dr��ek ste-wniczy, bezskutecznie usi�uj�c zapanowa� nad spadaj�c� maszyn�. Marshall przedosta� si� na prz�d kabiny. Jednym szybkim ruchem r�ki cisn�� guzik zwalniaj�cy pasy bezpiecze�stwa i zrzuci� Barrona z fotela, eszcz�sny pilot nie z�o�y ju� na niego skargi o z�e traktowanie. Chwil� tem major zacz�� walczy� ze sterami, nie zwa�aj�c na wiatr i piach, sma-j�ce go po twarzy przez roztrzaskan� przedni� szyb�. �wiat�a w kokpicie by�y zgaszone. Tylko wska�niki ostrzegawcze, roz-ietlone jak choinki, informowa�y o tym, co major ju� wiedzia� - helikop-a nie da si� d�ugo utrzyma� w powietrzu. Dla nich gra by�a sko�czona, ugi CH-53E przelecia� g�r�, by zaj�� miejsce na czele szyku i doprowa-i� misj� do ko�ca. Johnson si�gn�� do przyrz�d�w. - Mog� go posadzi�. - Nie ruszaj niczego! - warkn�� Marshall. Drugi pilot opad� na fotel i potar� zakrwawion� twarz dr��c� r�k�. 27 - Rakiety odpalono z ziemi. Ruski helikopter przeci�� nam drog�, kied wykonywali�my unik. Przyblokowal nas1. Nie mogli�my manewrowa�. Nie� pan nas sprowadzi na ziemi�, majorze. Na Boga, niech pan wyl�duje! To w�a�nie Marshall zamierza� zrobi�. Pr�d powietrzny uderza� jedna z du�� si�� w czo�o maszyny. Rozchybotany super stallion nieuchronnie zbli�; si� ku ziemi, wiruj�c wok� w�asnej osi. Marshall rzuci� okiem na pulp sterowniczy. Hydraulika przestawa�a dzia�a�; monitory zgas�y. Wska�nil dowodzi�y, �e nie by�o szans na bezawaryjne wyl�dowanie. Sze��dziesii metr�w... pi��dziesi�t... czterdzie�ci... Na piaszczystej wydmie ci�ko b} �oby wyl�dowa� nawet sprawnym helikopterem. Twarz Marshalla by�a mokra od potu. Od tego, co zrobi w ci�gu nast�j nych kilku sekund, zale�a�o �ycie dwudziestu najlepszych ludzi Delta Forc Wiedzia�, �e nie b�dzie w stanie zawiesi� maszyny w powietrzu. Trzet wykorzysta� autorotacj�, �eby kontrolowa� upadek. - Przygotowa� si� do awaryjnego l�dowania - krzykn�� do interkomi Trzydzie�ci metr�w... pi�tna�cie... Wskaz�wka wysoko�ciomierza zbli�a�a si� do zera, a pr�dko�� �mig�owe wci�� by�a za du�a. Marshall z ca�ej si�y poci�gn�� za dr��ek. Z dw�ch siln k�w doby� si� ostatni rozpaczliwy charkot i maszyna zacz�a trz��� si� te silnie, �e wydawa�o si�, i� dr��ek lada chwila p�knie. Helikopter uderz; w ziemi� - z o wiele mniejsz� si��, ni� spodziewa� si� tego Marshall - { czym przechyli� si� do przodu i zjecha� z wydmy niczym wykolejony w gon. Nast�pi� silny wstrz�s - to rozpadaj�ce si� wirniki �ci�y po�ow� dac� kokpitu. Jakim� cudem kabina pasa�erska pozosta�a nietkni�ta. Marshs wy��czy� zap�on i g��wne urz�dzenia elektryczne, a potem uruchomi� sy tem przeciwpo�arowy. �mig�owiec zatrzyma� si�, przechylony na bok. Przez kilka sekund p nowa�a pe�na napi�cia cisza. �wiat�a ostrzegawcze systemu przeciwpo�an wego da�y Marshallowi do zrozumienia, �e pora ucieka�. Major s�ysza� dochodz�ce z kabiny odg�osy ewakuacji. Williams krzyl n�� do niego: - Masz u nas col�, Joe! Na Marshalla la�a si� krew wisz�cego nad nim drugiego pilota, przypi tego pasami do przechylonego fotela. - Mam tu rannego - krzykn�� przez rami�. Kiedy Marshall odpi�� drugiego pilota i wci�gn�� go do kabiny pasa�erski* jego oddzia�u ju� tam nie by�o. Wywl�k� Johnsona przez pogruchotany kadh na pustynn� burz�. Kilku ludzi zanios�o rannego w bezpieczne miejsce. - Mamy siedmiu rannych, dw�ch powa�nie - zameldowa� Williams. Reszta Sz�stej Eskadry p�jdzie do obozu Gorgony pieszo. Spotkaj� si� z H ley Dziewi�� Zero za czterna�cie minut. 28 Marshall nie s�ysza� go. Patrzy� na rosyjski �mig�owiec, przestarza�y Mi-4, ry spokojnie lecia� w stron� obozowiska. - M�j pilot nie �yje. Williamsowi nie podoba�a si� bij�ca z oczu majora ��dza odwetu. Do-�� jego ramienia i pokr�ci� g�ow�. - Daj spok�j, Joe. Jeste�my tu po to, �eby za�atwi� Gorgone. Rozdzia� 4 \szyngton \tek, i 5 stycznia, godzina 7.38 \oktorze Sterling, ciesz� si�, �e wreszcie mog� pana pozna� - powie-/dzia� senator Michael Baker, �ciskaj�c d�o� cz�owieka, kt�ry wygl�da� doktor Reinhard Sterling i mia� jego dokumenty. Zaprowadzi� swojego �cia do pluszowej kanapy, stoj�cej na �rodku pokoju bardziej przypomi-�cego bibliotek� uniwersyteck� ni� gabinet polityka. Pachnia�o tu sk�r�, szafach pod �cianami znajdowa�o si� mn�stwo ksi��ek we wspania�ych rawach. Senator uwa�a�, �e w�r�d ksi��ek najlepiej si� prezentuje. Senator Baker, jowialny, za�ywny polityk pod sze��dziesi�tk�, o siwych osach i czerwonych policzkach, stara� si� ukry� teczk�, kt�r� trzyma� pod :h�. Bezskutecznie. Biznesmen zauwa�y� j� od razu i domy�li� si�, �e to ej powodu wezwano tu doktora Sterlinga. Wkr�tce razem przestudiuj�jej warto��. - Wiem, �e ma pan du�o zaj�� w instytucie, a i mnie czeka ci�ki dzie� -wiedzia� senator. - Dlatego b�d� si� streszcza�. Usiedli wygodnie na mi�kkiej kanapie jak starzy przyjaciele. Senator trafi� by� mi�y, kiedy czego� chcia�, a dzi� od doktora Sterlinga chcia� rdzo wiele. Otworzy� teczk� i za�o�y� okulary o p�kolistych szk�ach. - Doktorze Sterling, licz�, �e pomo�e mi pan w sprawie, kt�ra, miejmy dziej�, nie przerodzi si� we wstydliw� afer�. - Oczywi�cie... je�li b�d� w stanie. - Moje do�wiadczenia z mikrobami i wirusami ograniczaj� si� tylko i corocznych zmaga� z gryp�. Za to pan, o ile mi wiadomo, jest jednym liewielu ludzi spoza kr�g�w wojskowych, kt�rzy maj� odpowiednie kwa-ikacje do tego, by odr�ni� mikroorganizmy naturalne od sztucznie wy-orzonych. Biznesmen skin�� g�ow� z min� profesjonalisty. 29 - W zesz�ym tygodniu - ci�gn�� senator, patrz�c na teczk� w dzi\ nym wypadku w Fort Detrick zgin�� naczelny bioin�ynier si� zbrojnych St n�w Zjednoczonych. Mo�e s�ysza� pan o tym? Biznesmen skin�� g�ow�. - Tak, czyta�em depesz� Associated Press na ten temat. Doktor Dav French. To bardzo przykra wiadomo��. Pozna�em go rok temu w Genewie - Opinia publiczna nie wie wszystkiego. Z g�ry prosz�, aby to, co pi wiem, zachowa� pan w �cis�ej tajemnicy. Ot� niejaka Julie Martinelli, dokt rantka Uniwersytetu Stanforda, odbywaj�ca sta� w Fort Detrick, w przys� nym mi li�cie postawi�a powa�ny zarzut swojemu zmar�emu szefowi. Twierd ona, �e tu� przed �mierci� doktor French zsyntetyzowa� pewien wirus. - Czy m�g�bym wiedzie�, jakiego rodzaju jest ten wirus? - spyta� Bi nesmen. Senator przez chwil� grzeba� w teczce i wyj�� z niej nast�pny dokumet - Czy to panu w czym� pomo�e? Biznesmen wzi�� raport z laboratorium i przebieg� po nim wzrokiem. - Ciekawe. S�ysza�em o pionierskich pracach doktora Frencha nad tec nik�mutagenezy z wykorzystaniem promieniowania gamma, kt�ra pozw�l �aby mu po��czy� bia�ko z RNA wirusa. Je�li mu si� to powiod�o, jest niezwyk�e osi�gni�cie. - Gdyby stworzony przez niego wirus m�g� zosta� zaliczony do zacze nej broni taktycznej, oznacza�oby to powa�ne naruszenie konwencji o zak zie broni bakteriologicznych z 1972 roku oraz protoko�u genewskiego z 19'* roku. Pani Martinelli by�a przy doktorze Frenchu, kiedy umiera�, ale nie z zwala si� jej na zebranie dowod�w potwierdzaj�cych stawiane przez ni� z rzuty. Dlatego poprosi�a mnie, bym zaj�� si� t� spraw�. A ja prosz� o to pan Biznesmen odchyli� si� na oparcie kanapy. - Ciekawe. Jak m�g�bym pom�c? Senator Baker da� mu list napisany przez Julie Martinelli i jej jednostr nicowy �yciorys. - Panna Martinelli wspomnia�a o panu. Zna pana, a przynajmniej pa skie prace, i przys�a�a mi ten list, kiedy dowiedzia�a si�, �e we�mie pan udzi w dzisiejszej debacie. Uwa�a, �e mo�e pan uzyska� dost�p do naj�ci�lej strz �onych laboratori�w w Fort Detrick i �e by�by pan w stanie ustali�, nad czy pracowa� doktor French. Biznesmen przejrza� list i przeczyta� �yciorys. Wspaniale. Panna Mar� nelli wr�cza�a mu z�oty klucz do miasta - miasta trup�w. - Dlaczego nie zwr�ci si� z tym do Departamentu Obrony? Albo do pras skoro tak bardzo si� tym przej�a? - Z tego powodu. - Da� Biznesmenowi nast�pn� kartk�, streszcze� pracy naukowej. - Do��czy�a to do listu. To nie French by� autorem pomys� 30 ***� w ry sta� si� podstaw� dla jego prac. Ten zaszczyt przypad� w udziale pan-Martinelli, kt�ra zreszt� nie jest zachwycona tym, �e sta�a si� tak jakby tk� tego wirusa. - Nie rozumiem. - Panna Martinelli jest przekonana, �e w�a�nie to, co opisa�a w swej tcy, sta�o si� przyczyn� wypadku doktora Frencha. W swojej rozprawie iponowa�a genetyczn�modyfikacj� pewnego mikroorganizmu, kt�ry m�g�-zosta� wykorzystany jako bro� biologiczna. - Fascynuj�ce - powiedzia� Biznesmen, b�yskawicznie przyswajaj�c ormacje zawarte w streszczeniu. - Proponowa�a, by wple�� tetrodotoksy-najgro�niejsz� ze znanych neurotoksyn, w RNA wirusa paciorkowca grupy wywo�uj�cego chorob� reumatyczn�. Jej celem by�o stworzenie przeno-mego drog� powietrzn� wirusa czterysta razy silniejszego od konwencjo-Inych neurotoksyn, obdarzonego cechami, kt�re czyni�yby go doskona�� mi� w taktycznej wojnie biologicznej. Senator Baker uni�s� r�k�. - Z uwagi na istniej�ce zagro�enia panna Martinelli zrezygnowa�a z prze-wadzenia eksperymentu. Jej zdaniem opracowana przez doktora Frencha :toda ��czenia gen�w pozwoli�a mu stworzy� now� form� �ycia, co spo-)dowa�o jego �mier�. Panna Martinelli obawia si�, �e je�li jej podejrzenia twierdz� si�, mo�e zosta� uznana za po�rednio odpowiedzialn� za stwo-;nie tak straszliwego zagro�enia. S�dz�c z sekcji zw�ok wygl�da na to, �e teoria sprawdzi�a si� w praktyce. Senator Baker zdj�� okulary do czytania, zm�czonym gestem potar� czo-, po czym spojrza� na Biznesmena z niem� pro�b�. - Doktorze Sterling, chyba nie ma mi pan za z�e, �e prosz� o tak�przy-lg�. Zanim b�d� m�g� powa�nie potraktowa� zarzuty panny Martinelli vszcz�� dochodzenie, musz� pozna� fakty. Czy mo�e si� pan tym zaj��? rtrzebuj� kogo� spoza si� zbrojnych, kto zada�by ludziom z Fort Detrick [powi�dnie pytania i potrafi�by oceni�, czy m�wi� prawd�. Biznesmen u�miechn�� si� do niego ze zrozumieniem. - Senatorze Baker, ch�tnie zajm� si� t� spraw� w pa�skim imieniu, biecuj�, �e zachowam ca�kowit� dyskrecj�. Pomy�la�, �e dzi�ki pannie Martinelli ta podr� bardzo mu si� op�aci�a. 31 Rozdzia� 5 Fort Detrick, Maryland Pi�tek, godzina i0.04 r �mig�owiec beli ranger przelecia� nad parterowymi, podobnymi do bar k�w budynkami Fort Detrick i usiad� na l�dowisku tu� za bram� wjazd w�. Obok czeka� szary samoch�d z w��czonym silnikiem. Ledwie p�ozy �ir g�owca dotkn�y ziemi, z wozu wysiad� m�ody m�czyzna w mundurze, w b tach wypolerowanych na wysoki po�ysk. Biznesmen zeskoczy� na ziemi�: sfatygowan� teczk� doktora Sterlinga pod pach�. Czekaj�cy na niego wojskowy, prostolinijny ameryka�ski ch�opak o szcz rym u�miechu, schyli� si� pod �opatami �mig�a i wyci�gn�� r�k� do go�cia - Doktorze Sterling, jestem porucznik McPherson. Mam zaszczyt z wie�� pana na konferencj�. Biznesmen u�cisn�� mu d�o�, u�miechn�� si� z przymusem i powiedzi z silnym niemieckim akcentem: - Musz� poprosi� o zmian� trasy przejazdu. Prosz� niezw�ocznie z bra� mnie do pu�kownika Westbrooka. Porucznik zaprowadzi� Biznesmena do samochodu. - Sir, pa�skie wyst�pienie mia�o rozpocz�� si� dziesi�� minut temu. - Niech pan robi to, co m�wi�, poruczniku. I czy mogliby�my si� pospi szy�? Nie chc�, �eby z powodu naszej rozmowy zgin�o jeszcze wi�cej dziei Porucznik McPherson zawi�z� go pod najnowszy budynek na terenie baz dwupi�trowy betonowy bunkier w kolorze piaskowym. Biznesmen zatrzym si� przed wej�ciem. Mie�ci�a si� tu siedziba Wojskowego Instytutu Bada� ni Chorobami Zaka�nymi, czyli USAMRIID. Wyrastaj�ca z dachu pl�tanina k min�w i rur �wiadczy�a o tym, �e w instytucie prowadzono badania nad ni bezpiecznymi gazami. Biznesmen u�miechn�� si�, podziwiaj�c ten pomn nieustaj�cego d��enia ludzi do odkrywania nowych, egzotycznych sposob� zabijania bli�nich. Cho� wyra�nie starano si�, by budynek niczym si� nie w r�nia�, m�czyzna wiedzia�, �e ta betonowa bry�a mo�e uchroni� przed biol gicznym zagro�eniem r�wnym wybuchowi reaktora atomowego. Porucznik zaprowadzi� swo